Zaplecze
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Zaplecze
Niewielkie pomieszczenie tuż obok pracowni; w zasadzie ma tam wstęp tylko właścicielka.
[bylobrzydkobedzieladnie]
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Ostatnio zmieniony przez Solene Baudelaire dnia 07.01.18 18:41, w całości zmieniany 1 raz
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Też chciałby powiedzieć o sobie, że potrafi oddzielić pracę od życia prywatnego, ale prawda była taka, że od śmierci Odile nie miał tego życia. Całkowicie poświęcił się magomedycynie, zapełniając wolny czas lekturami z dziedziny numerologii i teorii magii. Być może stwierdził, że nauka jest jego nową miłością i to jej postanowił poświęcić całą swoją uwagę. Nie miał z tym problemu; lektura i kolejne dyżury pozwalały mu zapomnieć o delikatnie zaciśniętej na jego palcach, białej dłoni Odile.
Jednakże teraz jego spokój i rutynę burzyło wspomnienie ostatniego spotkania w aptece, obraz łabędziej szyi na której wyraźnie skrzył się łańcuszek, wykonany z różowego złota. Dlaczego nadal go nosiła? To pytanie powracało, niczym nieznośny owad, zajmując myśli Perrota. Poza tym wróciły wszelkie wspomnienia związane ze szkołą, z nią. I ku jego niezadowoleniu, były to te przyjemne, gdy z fascynacją studiował każdy rys jej twarzy; linię ust, kształt nosa i zmieniające się w zależności od nastroju, niebieskie oczy. To wszystko sprawiło, że pomimo początkowego niezadowolenia, nie mógł już pluć takim jadem, jak w aptece. Wtedy dał upust ogólnemu ciśnieniu, tkwiącemu od lat poczuciu krzywdy i ludzkiej irytacji na jej równie nieuprzejme wypowiedzi.
Teraz po pierwszym szoku, jaki przeżył po zetknięciu się z kwiatową wonią i widokiem jej sylwetki w pracowni, uspokoił się. Zdziwił się, widząc ją tutaj. Bo chociaż nie interesował się dalszymi losami Solagne, w obawie przed samym sobą i reakcją na wieści o jej życiowych dokonaniach, ale zawsze wyobrażał ją sobie jako światowej klasy baletnicę. Nauczycielki zwykły się ekscytować jej zdolnościami tanecznymi. A tu proszę, zaskoczenie. Zmarszczył brwi. - Może zamówienie złożyła na nazwisko ciotki, sprawdź proszę, Éliane Millefeuille - zaproponował nieco skonfundowany całą sytuacją, w pierwszej chwili nie pomyślał, że matka mogłaby przedstawić się swoim panieńskim nazwiskiem, w końcu jaki miałaby w tym cel? - Jestem pewien, podała dokładny adres i ciotka wspominała, abym szukał domostwa rodziny Rouault - wyjaśnił, wracając pamięcią do krótkiej wiadomości zawartej w liście i rozmowy z ciotką, która odwiedzała Munga. Spojrzał w jej kierunku niemalże błagalnie, skąd miał wiedzieć takie rzeczy? Klientka, o której mówiła z pewnością była jego matką. Laurelle miała świetną pamięć i niemożliwe, aby to ona coś pokręciła. - Jesteś pewna, że ta klientka nie nosiła imienia Laurelle? - rzucił, może z tej złości źle zapisała nazwisko i sama nie mogła go rozszyfrować? Kłótnia? Myśl o wszczynaniu kolejnej słownej potyczki odeszła na dalszy plan. Chciał odebrać tę cholerną suknię i oddać ją matce. Sam w końcu musiał poszukać krawca, skoro usługi Solagne nie wchodziły w grę. Chociaż?
Jednakże teraz jego spokój i rutynę burzyło wspomnienie ostatniego spotkania w aptece, obraz łabędziej szyi na której wyraźnie skrzył się łańcuszek, wykonany z różowego złota. Dlaczego nadal go nosiła? To pytanie powracało, niczym nieznośny owad, zajmując myśli Perrota. Poza tym wróciły wszelkie wspomnienia związane ze szkołą, z nią. I ku jego niezadowoleniu, były to te przyjemne, gdy z fascynacją studiował każdy rys jej twarzy; linię ust, kształt nosa i zmieniające się w zależności od nastroju, niebieskie oczy. To wszystko sprawiło, że pomimo początkowego niezadowolenia, nie mógł już pluć takim jadem, jak w aptece. Wtedy dał upust ogólnemu ciśnieniu, tkwiącemu od lat poczuciu krzywdy i ludzkiej irytacji na jej równie nieuprzejme wypowiedzi.
Teraz po pierwszym szoku, jaki przeżył po zetknięciu się z kwiatową wonią i widokiem jej sylwetki w pracowni, uspokoił się. Zdziwił się, widząc ją tutaj. Bo chociaż nie interesował się dalszymi losami Solagne, w obawie przed samym sobą i reakcją na wieści o jej życiowych dokonaniach, ale zawsze wyobrażał ją sobie jako światowej klasy baletnicę. Nauczycielki zwykły się ekscytować jej zdolnościami tanecznymi. A tu proszę, zaskoczenie. Zmarszczył brwi. - Może zamówienie złożyła na nazwisko ciotki, sprawdź proszę, Éliane Millefeuille - zaproponował nieco skonfundowany całą sytuacją, w pierwszej chwili nie pomyślał, że matka mogłaby przedstawić się swoim panieńskim nazwiskiem, w końcu jaki miałaby w tym cel? - Jestem pewien, podała dokładny adres i ciotka wspominała, abym szukał domostwa rodziny Rouault - wyjaśnił, wracając pamięcią do krótkiej wiadomości zawartej w liście i rozmowy z ciotką, która odwiedzała Munga. Spojrzał w jej kierunku niemalże błagalnie, skąd miał wiedzieć takie rzeczy? Klientka, o której mówiła z pewnością była jego matką. Laurelle miała świetną pamięć i niemożliwe, aby to ona coś pokręciła. - Jesteś pewna, że ta klientka nie nosiła imienia Laurelle? - rzucił, może z tej złości źle zapisała nazwisko i sama nie mogła go rozszyfrować? Kłótnia? Myśl o wszczynaniu kolejnej słownej potyczki odeszła na dalszy plan. Chciał odebrać tę cholerną suknię i oddać ją matce. Sam w końcu musiał poszukać krawca, skoro usługi Solagne nie wchodziły w grę. Chociaż?
Gość
Gość
Pokręciła głową w odpowiedzi, bo na ten moment nawet nie kojarzyła osoby o takim imieniu i nazwisku, ani nie podejrzewała, że jej szanowna ciocia była znajomą Eliane. Czasami zresztą wątpiła, że jej ciocia miała jakiekolwiek przyjaciółki pochodzące z Francji, skoro ani razu żadnej doń nie przyprowadziła; większość nosiła angielskie nazwiska, miała niezawodny akcent i już nie wiedziała co bardziej ją zaskakiwało; czy zwątpienie w zdolności francuskiej wili–rodaczki, czy bezgraniczne zaufanie Angielek w obce zdolności. Coraz mocniej wyprowadzona z równowagi z mniejszą subtelnością przekładała kolejne zamówienia, lecz czarę goryczy przelało pytanie o imię klientki. Prostując się, zerknęła w stronę Bastiena przez ramię.
– Jeszcze pamiętam imię twojej matki – miała świetną pamięć zarówno do imion, jak i twarzy, szczególnie tych osób, których absurdalne zachowania, historie i pomysły potrafiły niejednokrotnie zaskoczyć i każdorazowo zaskakiwały bardziej, jednak nie wzięła pod uwagę faktu, że widząc ją zaledwie raz w życiu, po kilku latach przerwy madame Perrot mogła się zmienić; zestarzeć, zmarnieć, ot, w wyniku choroby, zrządzenia losu, kiepskich prób zatrzymania młodości nieodpowiednimi eliksirami, czegokolwiek innego. Wreszcie, rozłożywszy ręce w poddańczym geście, powróciła do notesu.
– Nie mogę ryzykować i wydać ci żadnej sukni – powiedziała po chwili myślenia nad tym, jak najlepiej rozwiązać to zamieszanie i się go pozbyć – gdyby doszło do pomyłki, pierwszej w mojej karierze, to nie ty będziesz ponosić tego konsekwencje, tylko ja – oczywiście mogła coś z tym zrobić; mogła, ale nie chciała, za cel obierając sobie jak największe utrudnienie mu życia – w tej kwestii nie mogę pomóc – i nie pytała, czy jest coś poza tym, w czym ewentualnie już miała moc sprawczą, bo nie widziała się w sytuacji, w której jakby nigdy nic miała pobrać miarę z jego ciała a potem spędzić kolejnych kilka dłuższych momentów nad doborem odpowiedniego kroju, koloru, kreacji, zamysłu – właściwie jestem trochę zmęczona, więc jeśli to wszystko, to przykro mi, że wychodzisz z niczym – skłamała bez zająknięcia, bo nie pomyślała nawet o tym, że zmarnował swój cenny czas a ona, chociaż rzeczywiście czuła się trochę zmęczona, wiedziała, że nie zaśnie. Nie pamiętała już nocy, którą przespała bez użycia ziół i eliksirów nasennych, w której nie śniła o koszmarze z letniej nocy w Hogsmeade, a zwyczajnie odpoczęła i w marzeniu sennym odwiedziła odległe, ciepłe kraje pełne kolorów, zapachów, cudownych widoków i równie idealnych materiałów. Splatając szczupłe palce w koszyczek i opuściwszy je luźno wzdłuż tułowia, z cierpliwością poczekała na przeanalizowanie sytuacji przez Bastiena.
– Jeszcze pamiętam imię twojej matki – miała świetną pamięć zarówno do imion, jak i twarzy, szczególnie tych osób, których absurdalne zachowania, historie i pomysły potrafiły niejednokrotnie zaskoczyć i każdorazowo zaskakiwały bardziej, jednak nie wzięła pod uwagę faktu, że widząc ją zaledwie raz w życiu, po kilku latach przerwy madame Perrot mogła się zmienić; zestarzeć, zmarnieć, ot, w wyniku choroby, zrządzenia losu, kiepskich prób zatrzymania młodości nieodpowiednimi eliksirami, czegokolwiek innego. Wreszcie, rozłożywszy ręce w poddańczym geście, powróciła do notesu.
– Nie mogę ryzykować i wydać ci żadnej sukni – powiedziała po chwili myślenia nad tym, jak najlepiej rozwiązać to zamieszanie i się go pozbyć – gdyby doszło do pomyłki, pierwszej w mojej karierze, to nie ty będziesz ponosić tego konsekwencje, tylko ja – oczywiście mogła coś z tym zrobić; mogła, ale nie chciała, za cel obierając sobie jak największe utrudnienie mu życia – w tej kwestii nie mogę pomóc – i nie pytała, czy jest coś poza tym, w czym ewentualnie już miała moc sprawczą, bo nie widziała się w sytuacji, w której jakby nigdy nic miała pobrać miarę z jego ciała a potem spędzić kolejnych kilka dłuższych momentów nad doborem odpowiedniego kroju, koloru, kreacji, zamysłu – właściwie jestem trochę zmęczona, więc jeśli to wszystko, to przykro mi, że wychodzisz z niczym – skłamała bez zająknięcia, bo nie pomyślała nawet o tym, że zmarnował swój cenny czas a ona, chociaż rzeczywiście czuła się trochę zmęczona, wiedziała, że nie zaśnie. Nie pamiętała już nocy, którą przespała bez użycia ziół i eliksirów nasennych, w której nie śniła o koszmarze z letniej nocy w Hogsmeade, a zwyczajnie odpoczęła i w marzeniu sennym odwiedziła odległe, ciepłe kraje pełne kolorów, zapachów, cudownych widoków i równie idealnych materiałów. Splatając szczupłe palce w koszyczek i opuściwszy je luźno wzdłuż tułowia, z cierpliwością poczekała na przeanalizowanie sytuacji przez Bastiena.
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Już nic nie odpowiedział, nie chcąc dać się sprowokować do kolejnej kłótni, której przecież nie chciał. Zależało mu tylko na tej cholernej sukni i wyjściu z jej pracowni. Ich drogi miały się znowu rozejść, a to, że się zeszły można było porównać do anomalii. Perrot chciał zapobiec dalszym niechcianym skutkom tego spotkania i po prostu nie skomentował, chociaż na usta cisnęło mu się kilka kąśliwych uwag odnośnie pamięci Solagne. Był pewien, że to właśnie u niej matka zamawiała suknię, a jeżeli w ten sposób chciała zrobić mu na złość to wybrała sobie na to raczej kiepski moment i sposób. Nie chciał tu wracać, aby się okazało, że jednak suknia bezpiecznie wisi na wieszaku, a ona po prostu mu jej nie wydała.
Uniósł jedną brew ku górze. Dlaczego robiła tyle problemu? Czy w Wielkiej Brytanii było naprawdę tyle Francuzek o imieniu Laurelle w wieku, który pozwalałby na to, aby dana czarownica była matką Bastiena i jego starszego rodzeństwa. - Jeżeli w ten sposób chcesz zrobić mi na złość to wybrałaś kiepski moment - nie chciał wrócić do posiadłości ciotki z pustymi rękoma. Mieli jutro wyjść, matka, która z powodu choroby genetycznej słabła coraz bardziej, cieszyła się każdym wyjściem. Zresztą, miała im towarzyszyć też jego młodsza siostra, Apolline. Nie mógł ukryć rozczarowania i niezadowolenia, które wynikło z tejże sytuacji. Cóż miał teraz zrobić? Trzy francuskie harpie zjedzą go, gdy przestąpi próg z pustymi rękoma. - To co mam przekazać matce? Ma wrócić czy szukać kogoś innego? - dodał, niechętnie. Osobiście nie chciał użerać się z kolejnymi krawcami, ale skoro nie było innego wyjścia? Nie miał teraz zamiaru użerać się z Baudelaire. Tym bardziej, że znajdując kogoś innego upiekłby dwie pieczenie na jednym ogniu i znalazłby kogoś, kto uszyłby zarówno szatę nadającą się do wyjść do brytyjskiego teatru, jak i jednej zdecydowanie bardziej francuskiej z okazji hucznie wyprawianych pierwszych urodzin bratanicy Bastiena, której miał zaszczyt być ojcem chrzestnym. On i Odile nie mieli szansy na to, aby dorobić się dzieci, nad czym po części ubolewał. Uwielbiał je i był skłonny twierdzić, że miał do nich podejście. Trudno się dziwić, te małe skrzaty jednym spojrzeniem potrafiły go zmusić do najbardziej wymyślnej zabawy, przez co Bastien znikał na kilka godzin podczas uroczystości odbywających się w domostwie najstarszego brata w południowej Francji. Wzrokiem przeczesał dokładnie pomieszczenie, a jego wzrok przykuła jedna maskotka. - Szyjesz maskotki? - zainteresował się, podchodząc bliżej dziecięcej zabawki.
Uniósł jedną brew ku górze. Dlaczego robiła tyle problemu? Czy w Wielkiej Brytanii było naprawdę tyle Francuzek o imieniu Laurelle w wieku, który pozwalałby na to, aby dana czarownica była matką Bastiena i jego starszego rodzeństwa. - Jeżeli w ten sposób chcesz zrobić mi na złość to wybrałaś kiepski moment - nie chciał wrócić do posiadłości ciotki z pustymi rękoma. Mieli jutro wyjść, matka, która z powodu choroby genetycznej słabła coraz bardziej, cieszyła się każdym wyjściem. Zresztą, miała im towarzyszyć też jego młodsza siostra, Apolline. Nie mógł ukryć rozczarowania i niezadowolenia, które wynikło z tejże sytuacji. Cóż miał teraz zrobić? Trzy francuskie harpie zjedzą go, gdy przestąpi próg z pustymi rękoma. - To co mam przekazać matce? Ma wrócić czy szukać kogoś innego? - dodał, niechętnie. Osobiście nie chciał użerać się z kolejnymi krawcami, ale skoro nie było innego wyjścia? Nie miał teraz zamiaru użerać się z Baudelaire. Tym bardziej, że znajdując kogoś innego upiekłby dwie pieczenie na jednym ogniu i znalazłby kogoś, kto uszyłby zarówno szatę nadającą się do wyjść do brytyjskiego teatru, jak i jednej zdecydowanie bardziej francuskiej z okazji hucznie wyprawianych pierwszych urodzin bratanicy Bastiena, której miał zaszczyt być ojcem chrzestnym. On i Odile nie mieli szansy na to, aby dorobić się dzieci, nad czym po części ubolewał. Uwielbiał je i był skłonny twierdzić, że miał do nich podejście. Trudno się dziwić, te małe skrzaty jednym spojrzeniem potrafiły go zmusić do najbardziej wymyślnej zabawy, przez co Bastien znikał na kilka godzin podczas uroczystości odbywających się w domostwie najstarszego brata w południowej Francji. Wzrokiem przeczesał dokładnie pomieszczenie, a jego wzrok przykuła jedna maskotka. - Szyjesz maskotki? - zainteresował się, podchodząc bliżej dziecięcej zabawki.
Gość
Gość
Naprawdę chciała mu pomóc – rzecz jasna jako klientowi – jednak nie kłamała twierdząc, że nazwisko zapisane w kalendarzu nie było nazwiskiem pani Perrot. Doskonale je znała i nie robiła mu na złość, nie w tej kwestii, chociaż w duchu winszowała wyobrażając sobie jak matka rozszarpuje go na strzępy. Z drugiej strony nieco współczuła kobiecie: wiedziała, że nieotrzymanie upragnionej sukni na zapewne ważną uroczystość potrafiło wyprowadzić z równowagi, ale nie była przecież cudotwórcą.
– Zdążyłam zapomnieć jaki jesteś uparty – skwitowała krótko słowa Bastiena, wprawdzie zerkając przez krótki moment w stronę notesu i o ile przez chwilę pojawiła się w jej głowie myśl, żeby pokazać mu to jedno jedyne francuskie nazwisko widniejące przy dzisiejszej dacie, dalej na uwadze miała ich ostatnie spotkanie i to, jak nieprzyjemnie przebiegło. – Będziesz musiał przekazać mamie moje najszczersze przeprosiny, ale widocznie zaszła pomyłka – i po tych słowach liczyła, że ich drogi się rozejdą.
Najwidoczniej jednak upływ czasu zdołał zatrzeć w głowie Francuzki obraz mężczyzny i niektóre z jego cech, w tym to, że potrafił doskonale odpowiadać złośliwością na złośliwość, jak i również fakt, że potrafił w każdy możliwy sposób dostać to, czego chciał. Zdążyła również zapomnieć – wyprzeć – o tym, że bardzo często z czystej przekory po prostu ulegała, lecz wtedy nie miała bojowych zamiarów, które targały nią od tamtego popołudnia w aptece. Obserwowała więc uważnie jak przemieszcza się po pomieszczeniu w kierunku siedzącej nieopodal samotnie maskotki, a potem westchnęła; może powinna go zwilować, żeby stąd poszedł?
– Czasami – przytaknęła – maskotki dla moich ulubionych dzieci, garnitury, suknie wszelkiego rodzaju, zmysłową bieliznę z najlepszej jakości koronki... nie ma nic, czego bym nie uszyła – była przecież zdolna i nie zamierzała udawać skromnej, skoro doskonale wiedziała co potrafi i jak ubrania wychodzące spod jej dłoni są oceniane – a co? Chyba nie zamierzasz mnie prosić o maskotkę? – zdziwiła się, mając szczerą nadzieję, że nie próbował w ten sposób pochwalić się swoją szczęśliwą rodzinką, psem, malowniczym domem, posadzonym drzewkiem i gromadką dzieci a jej żołądek na samą myśl ścisnął się nieprzyjemnie.
– Zdążyłam zapomnieć jaki jesteś uparty – skwitowała krótko słowa Bastiena, wprawdzie zerkając przez krótki moment w stronę notesu i o ile przez chwilę pojawiła się w jej głowie myśl, żeby pokazać mu to jedno jedyne francuskie nazwisko widniejące przy dzisiejszej dacie, dalej na uwadze miała ich ostatnie spotkanie i to, jak nieprzyjemnie przebiegło. – Będziesz musiał przekazać mamie moje najszczersze przeprosiny, ale widocznie zaszła pomyłka – i po tych słowach liczyła, że ich drogi się rozejdą.
Najwidoczniej jednak upływ czasu zdołał zatrzeć w głowie Francuzki obraz mężczyzny i niektóre z jego cech, w tym to, że potrafił doskonale odpowiadać złośliwością na złośliwość, jak i również fakt, że potrafił w każdy możliwy sposób dostać to, czego chciał. Zdążyła również zapomnieć – wyprzeć – o tym, że bardzo często z czystej przekory po prostu ulegała, lecz wtedy nie miała bojowych zamiarów, które targały nią od tamtego popołudnia w aptece. Obserwowała więc uważnie jak przemieszcza się po pomieszczeniu w kierunku siedzącej nieopodal samotnie maskotki, a potem westchnęła; może powinna go zwilować, żeby stąd poszedł?
– Czasami – przytaknęła – maskotki dla moich ulubionych dzieci, garnitury, suknie wszelkiego rodzaju, zmysłową bieliznę z najlepszej jakości koronki... nie ma nic, czego bym nie uszyła – była przecież zdolna i nie zamierzała udawać skromnej, skoro doskonale wiedziała co potrafi i jak ubrania wychodzące spod jej dłoni są oceniane – a co? Chyba nie zamierzasz mnie prosić o maskotkę? – zdziwiła się, mając szczerą nadzieję, że nie próbował w ten sposób pochwalić się swoją szczęśliwą rodzinką, psem, malowniczym domem, posadzonym drzewkiem i gromadką dzieci a jej żołądek na samą myśl ścisnął się nieprzyjemnie.
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Ona robiła to specjalnie, był tego niemal pewien. Musiała wiedzieć jaką furią odpowiadają francuskie damy na okropne wieści, jakimi można nazwać brak wyczekiwanej sukni. Mimo postępującej choroby i doświadczeń życiowych, które cieniem kładły się na kondycję psychiczną pani Perrot, to kobieta nadal posiadała niezwykły dar zmrożenia człowieka jednym spojrzeniem, a każde jej wyjątkowo celnie dobrane słowo, godziło jak sopel lodu, jeżeli tylko tego chciała. Także, owszem, był uparty, ale tylko przez wzgląd na niezwykłe przywiązanie do swojej głowy i twarzy będącej dokładnie w takim układzie. - O nie, nie narażę się na gniew matki, napisanie krótkiej wiadomości z wyjaśnieniem nie zajmie ci wiele czasu - potrafił być złośliwy, poza tym chyba chciał jej po prostu utrzeć nosa, przecież to ona w tym momencie zawaliła, nie szyjąc sukni na umówiony termin i oni będą musieli się martwić doborem kreacji na wyjście, które planował wraz z matką.
Fakt, był uparty, ale kiedyś jej to nie przeszkadzało. Szczególnie w tym czasie, gdy z równą zawziętością co dzisiaj, zabiegał o jej względy po tym niepozornie zaczynającym się wieczorze w czasie balu. I trzeba przyznać, że podczas tego niezbyt poważnego sporu o maminą suknię znowu poczuł się jak za szkolnych czasów, gdy przekomarzał się z nią, wywołując być może lekkie zdenerwowanie, z którym ostatecznie było jej do twarzy. Teraz też tak było i nawet nie zauważył, kiedy kącik ust powędrował ku górze na to wspomnienie. Można powiedzieć, że tłumione wcześniej uczucia odeszły wraz z wybuchem w aptece.
I właściwie już chciał wychodzić, godząc się ze swoją porażką, ale widok własnoręcznie uszytej maskotki zaciekawił go. Niedługo miał pojawić się na urodzinach bratanicy, a maskotka spod ręki francuskiej czarownicy wydawała się idealnym prezentem, który powinien usatysfakcjonować zarówno rodziców, jak i samą zainteresowaną. Cóż powiedzieć, szalał za tą małą! A widząc idealnie szycie na dziecięcej zabawce, niechętnie musiał przyznać wysoką jakość jej wykonania.
- Garnitury? To może i ja powinienem złożyć u ciebie zamówienie - rzucił zaczepnie, samemu nie mogąc zlokalizować tego rodzaju humoru, który nagle się w nim obudził. I po raz pierwszy od dawna na jego twarzy pojawiło się coś więcej niż mdły uśmiech. Być może to wina zalewającej go fali wspomnień, ale przyglądał jej się zbyt długo niżeli tego chciał z uśmiechem bardziej śmiałym niż planował. Już zapomniał o tym, jak biegły linie wyznaczające rysy jej twarzy. - A na maskotkę chętnie złożę zamówienie, moja bratanica, Cosette będzie zachwycona - powiedział, sięgając po zabawkę. Żal przez chwilę ścisnął mu gardło, przypominając brutalnie o tym, czego nie miał - własnej rodziny. I tak rozczulenie na wspomnienie o bratanicy zastąpił żal z powodu nie posiadania własnych dzieci.
Fakt, był uparty, ale kiedyś jej to nie przeszkadzało. Szczególnie w tym czasie, gdy z równą zawziętością co dzisiaj, zabiegał o jej względy po tym niepozornie zaczynającym się wieczorze w czasie balu. I trzeba przyznać, że podczas tego niezbyt poważnego sporu o maminą suknię znowu poczuł się jak za szkolnych czasów, gdy przekomarzał się z nią, wywołując być może lekkie zdenerwowanie, z którym ostatecznie było jej do twarzy. Teraz też tak było i nawet nie zauważył, kiedy kącik ust powędrował ku górze na to wspomnienie. Można powiedzieć, że tłumione wcześniej uczucia odeszły wraz z wybuchem w aptece.
I właściwie już chciał wychodzić, godząc się ze swoją porażką, ale widok własnoręcznie uszytej maskotki zaciekawił go. Niedługo miał pojawić się na urodzinach bratanicy, a maskotka spod ręki francuskiej czarownicy wydawała się idealnym prezentem, który powinien usatysfakcjonować zarówno rodziców, jak i samą zainteresowaną. Cóż powiedzieć, szalał za tą małą! A widząc idealnie szycie na dziecięcej zabawce, niechętnie musiał przyznać wysoką jakość jej wykonania.
- Garnitury? To może i ja powinienem złożyć u ciebie zamówienie - rzucił zaczepnie, samemu nie mogąc zlokalizować tego rodzaju humoru, który nagle się w nim obudził. I po raz pierwszy od dawna na jego twarzy pojawiło się coś więcej niż mdły uśmiech. Być może to wina zalewającej go fali wspomnień, ale przyglądał jej się zbyt długo niżeli tego chciał z uśmiechem bardziej śmiałym niż planował. Już zapomniał o tym, jak biegły linie wyznaczające rysy jej twarzy. - A na maskotkę chętnie złożę zamówienie, moja bratanica, Cosette będzie zachwycona - powiedział, sięgając po zabawkę. Żal przez chwilę ścisnął mu gardło, przypominając brutalnie o tym, czego nie miał - własnej rodziny. I tak rozczulenie na wspomnienie o bratanicy zastąpił żal z powodu nie posiadania własnych dzieci.
Gość
Gość
Zaczynała robić się zła z powodu sytuacji, w której się znalazła a przedłużająca się obecność Bastiena tylko podsycała to uczucie. Czy on naprawdę nie widział, że próbowała się go pozbyć? O ile na początku sądziła, że najwidoczniej z czasem zatracił umiejętność odpowiedniej oceny sytuacji, tak jego późniejsze zachowanie dało jej pewność, że robił to tylko dlatego, by się zemścić, wyprowadzić ją z równowagi, czy udowodnić, że dalej potrafił się z nią obchodzić a ona z kolei, mądrzejsza od całego świata, udawała, że wciąż się na to zgadza, by w najmniej odpowiednim momencie udowodnić mu jak bardzo się myli.
Wzięła głęboki wdech, jeden i drugi, a potem jeszcze trzeci i wreszcie wyprostowała się, przeciągając niemile zastane kości.
– W porządku – mogła napisać list, jeśli tego chciał i w tymże liście upatrywała szansy na odzyskanie spokoju. Chwytając w dłoń kawałek pergaminu, nakreśliła kilka zdań w języku francuskim; że przeprasza, jednak musiało dojść do straszliwej pomyłki a jeśli z jej winy, to kolejna suknia będzie na koszt firmy; że w razie czego posiada kilka gotowych projektów i naniesienie szybkich poprawek zajmie zaledwie chwilę, więc z braku innej możliwości i czasu może zaproponować takie rozwiązanie; a potem ledwo powstrzymała się przed napisaniem, by w żadnym razie nie przyprowadzała ze sobą syna, który swoją obecnością się jej naprzykrza. Nie wypadało przecież, profesjonalizm musiał zostać zachowany, nawet jeśli darzyła się z panią Perrot sympatią wykraczającą poza obszar pracy. Na koniec złożyła swój podpis, złożyła pergamin na pół i podeszła do Bastiena wysuwając w jego kierunku rękę z listem.
– Dlaczego? – spytała, nie kryjąc ulgi wywołanej wieścią, że nie zamierzał opowiadać jej o swojej szczęśliwej rodzinie – nie ufasz mi, uważasz, że specjalnie robię ci na złość i prosisz o garnitur czy zabawkę; skąd wiesz, czy nic z nimi nie zrobię? – w przeciwieństwie do niego nie czuła się skrępowana podtrzymywaniem spojrzenia, właściwie i tu znalazła sobie pole do małej bitwy na spojrzenia; przegranej dla niego.
– Niech będzie, załatwmy to szybko – odpuściła, pozornie, na krótką chwilę – powiedz czego oczekujesz a ja spróbuję sprostać twoim wymaganiom – przez jej bladą twarz przemknął złośliwy uśmiech. Bez słowa wróciła do kozetki i ujmując w dłoń notes, drugą ręką wskazała miejsce obok, spoglądając ponownie w kierunku Bastiena – nie martw się, nie gryzę – przeważnie.
Gdy przychylił się do jej prośby – lub i nie – na wolnej stronie zapisała jego imię, a potem przeszła do rzeczy, odmierzając w myślach na to spotkanie piętnaście minut.
Wzięła głęboki wdech, jeden i drugi, a potem jeszcze trzeci i wreszcie wyprostowała się, przeciągając niemile zastane kości.
– W porządku – mogła napisać list, jeśli tego chciał i w tymże liście upatrywała szansy na odzyskanie spokoju. Chwytając w dłoń kawałek pergaminu, nakreśliła kilka zdań w języku francuskim; że przeprasza, jednak musiało dojść do straszliwej pomyłki a jeśli z jej winy, to kolejna suknia będzie na koszt firmy; że w razie czego posiada kilka gotowych projektów i naniesienie szybkich poprawek zajmie zaledwie chwilę, więc z braku innej możliwości i czasu może zaproponować takie rozwiązanie; a potem ledwo powstrzymała się przed napisaniem, by w żadnym razie nie przyprowadzała ze sobą syna, który swoją obecnością się jej naprzykrza. Nie wypadało przecież, profesjonalizm musiał zostać zachowany, nawet jeśli darzyła się z panią Perrot sympatią wykraczającą poza obszar pracy. Na koniec złożyła swój podpis, złożyła pergamin na pół i podeszła do Bastiena wysuwając w jego kierunku rękę z listem.
– Dlaczego? – spytała, nie kryjąc ulgi wywołanej wieścią, że nie zamierzał opowiadać jej o swojej szczęśliwej rodzinie – nie ufasz mi, uważasz, że specjalnie robię ci na złość i prosisz o garnitur czy zabawkę; skąd wiesz, czy nic z nimi nie zrobię? – w przeciwieństwie do niego nie czuła się skrępowana podtrzymywaniem spojrzenia, właściwie i tu znalazła sobie pole do małej bitwy na spojrzenia; przegranej dla niego.
– Niech będzie, załatwmy to szybko – odpuściła, pozornie, na krótką chwilę – powiedz czego oczekujesz a ja spróbuję sprostać twoim wymaganiom – przez jej bladą twarz przemknął złośliwy uśmiech. Bez słowa wróciła do kozetki i ujmując w dłoń notes, drugą ręką wskazała miejsce obok, spoglądając ponownie w kierunku Bastiena – nie martw się, nie gryzę – przeważnie.
Gdy przychylił się do jej prośby – lub i nie – na wolnej stronie zapisała jego imię, a potem przeszła do rzeczy, odmierzając w myślach na to spotkanie piętnaście minut.
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
A może powód był dużo bardziej skomplikowany? Sam nie wiedział dlaczego przedłużał wizytę w miejscu, z którego w pierwszej chwili chciał uciec i to jak najszybciej. Przecież już w aptece ustalili, że nie są dla siebie najlepszym towarzystwem, a mimo wszystko nadal nie opuścił jej pracowni. Może wcale nie był tak pełny chęci zemsty i nienawiści do Soleny, jak to do tej pory utrzymywał? Nawet jeżeli sam nie umiał się do tego przyznać.
Oczekiwanie na krótką wiadomość dla swojej matki spożytkował na dokładną analizę otoczenia i chociaż zdziwiło go, że Solagne nie została sławna tancerką, a krawcową to porównując swoją wiedzę o niej i wnętrze, w którym właśnie się znajdował, nie miał wątpliwości. Było w stu procentach kompatybilne z jej charakterem, sposobem bycia. A raczej z tym co pamiętał jeszcze z lat szkolnych.
Spojrzał na nią, można powiedzieć, niemalże rozbawiony. - Możemy nie pałać do siebie sympatią, ale nie sądzę, abyś była zdolna do uduszenia mnie miarą krawiecką. I naprawdę byłabyś aż tak okrutna, aby zniszczyć z premedytacją dziecięcą zabawkę? - mruknął, posyłając jej jeden z tych łagodniejszych uśmiechów, tych, do których kiedyś - podobno - miękły pannom kolana. Zupełnie jakby chciał odegrać się za przegraną walkę na spojrzenia, którą niechętnie oddał pannie Baudelaire. Szczerze powiedziawszy, nie spodziewał się, że przez jego czcze gadanie zdecyduje się zdjąć z niego miarę i faktycznie zająć się projektem szaty wyjściowej dla Perrota. Chwila zawahania sprawiła, że Bastien zastygł w miejscu. - Po twoim ostrzeżeniu nie jestem już tego taki pewien - rzucił, podchodząc bliżej, powoli pozbywając się wierzchniego okrycia. A z z czasem również górnej części garderoby. - Potrzeba mi nowej szaty wyjściowej, która nieco bardziej wpisywałaby się w brytyjską modę - odparł, gdy stanął już obok niej, czekając na zdjęcie miary. Być może czuł się skrępowany, stojąc tak blisko niej, pozbawiony ochrony w postaci materiału. Był blisko niej, a jednocześnie tak daleko. Dosyć dziwne i osobliwe uczucie.
Oczekiwanie na krótką wiadomość dla swojej matki spożytkował na dokładną analizę otoczenia i chociaż zdziwiło go, że Solagne nie została sławna tancerką, a krawcową to porównując swoją wiedzę o niej i wnętrze, w którym właśnie się znajdował, nie miał wątpliwości. Było w stu procentach kompatybilne z jej charakterem, sposobem bycia. A raczej z tym co pamiętał jeszcze z lat szkolnych.
Spojrzał na nią, można powiedzieć, niemalże rozbawiony. - Możemy nie pałać do siebie sympatią, ale nie sądzę, abyś była zdolna do uduszenia mnie miarą krawiecką. I naprawdę byłabyś aż tak okrutna, aby zniszczyć z premedytacją dziecięcą zabawkę? - mruknął, posyłając jej jeden z tych łagodniejszych uśmiechów, tych, do których kiedyś - podobno - miękły pannom kolana. Zupełnie jakby chciał odegrać się za przegraną walkę na spojrzenia, którą niechętnie oddał pannie Baudelaire. Szczerze powiedziawszy, nie spodziewał się, że przez jego czcze gadanie zdecyduje się zdjąć z niego miarę i faktycznie zająć się projektem szaty wyjściowej dla Perrota. Chwila zawahania sprawiła, że Bastien zastygł w miejscu. - Po twoim ostrzeżeniu nie jestem już tego taki pewien - rzucił, podchodząc bliżej, powoli pozbywając się wierzchniego okrycia. A z z czasem również górnej części garderoby. - Potrzeba mi nowej szaty wyjściowej, która nieco bardziej wpisywałaby się w brytyjską modę - odparł, gdy stanął już obok niej, czekając na zdjęcie miary. Być może czuł się skrępowany, stojąc tak blisko niej, pozbawiony ochrony w postaci materiału. Był blisko niej, a jednocześnie tak daleko. Dosyć dziwne i osobliwe uczucie.
Gość
Gość
Wzięła głęboki wdech a potem jeszcze co najmniej dwa, zastanawiając się gdzie zgubiła swój profesjonalizm. W końcu zawsze była przekonana, że potrafi oddzielić pracę od życia prywatnego, jednak w przypadku Bastiena zapominała o swojej złotej zasadzie odkąd tylko ujrzała go w progu pracowni. Z niechęcią uznała w myślach, że miał rację, przynajmniej do pewnego stopnia – uduszenie go miarą krawiecką nie było wcale czymś, do czego by się nie posunęła. Ba, rozważała nawet taki scenariusz lub gorszy jak choćby wbicie mu drutów w tętnicę albo poderżnięcie mu żył ostrymi nożyczkami krawieckimi. Może nie była wykwalifikowanym uzdrowicielem, jednak umiała co nieco anatomii: wiedziała więc gdzie powinna mierzyć, by jak najszybciej pozbyć się problemu.
– Byłabym, ale zabawka nie trafiłaby wtedy do dziecka – wzruszyła ramionami, sugerując, że o ile dziecku nie zrobiłaby krzywdy, tak zabawka mogła być świetnym narzędziem zbrodni. Zaklęcie jej, nałożenie klątwy, czy nasączenie materiału trucizną – zabójczy prezent, który nie opuściłby nawet rąk osoby kupującej go. Spuszczając z tonu – nie, nie z powodu tak dobrze znanego uśmiechu, który dostrzegła bez większego problemu – westchnęła ciężko; uznała dzisiejsze spotkanie za idealną okazję do poćwiczenia swojej silnej woli i przypomnienia sobie, że wyznawała pewne wartości. Potraktowanie Bastiena jako natrętnej, nielubianej klientki z arystokracji zdecydowanie jej w tym pomogło, choć odsunęła na bok mówienie do niego w oficjalny sposób; tak sztuczna zagrywka nie przekonywała nawet jej a co dopiero kogoś, kto znał ją zbyt dobrze.
– Podejdź tam – zarządziła, ruchem podbródka wskazując na podest, ale w ostatniej chwili ustawiła go przed nim, później sama zajmując miejsce na podwyższeniu. Była niższa a gimnastykowanie się z metrem krawieckim, wspinanie na palce czy proszenie o przyjmowanie nienaturalnych pozycji nie było tym, czego w tej chwili potrzebowała. Ze stoickim spokojem zerknęła na jego odsłonięte ciało i w zupełnie mimowolny sposób zacisnęła zęby; o ile zwykle preferowała zdejmowanie zbędnego materiału w celu jak najwiarygodniejszego zebrania miary, tak w tym przypadku wolała, by zrzucona wcześniej koszula znajdowała się dalej na swoim miejscu. Przyłapując się dopiero po dłuższej chwili na lustrowaniu męskich kształtów, uniosła wzrok na jego twarz. Faktycznie, znajdowali się blisko, a jednocześnie dzieliły ich lata; lata niosące wiele zmian, ukształtowanie charakteru, preferencji i opinii.
– To nie będzie trudne, Anglicy są monotonni – i oporni na zmiany, zawyrokowała, zabierając się do swojej pracy. Ostrożnie, jakby w obawie, że jej ręce zetkną się z jego skórą, przesuwała metrem, odnotowując odpowiednie wymiary w notesie – popełniłeś błąd przyjeżdżając tutaj, to miejsce jest zupełnie odmienne od Francji– zaskakująco nawet dla siebie przeszła do zupełnie normalnej rozmowy, jakby jeszcze przed chwilą nie miała morderczych zamiarów, jednak dostrzegała w tym spotkaniu okazję do zorientowania się czemu właściwie Bastien zadecydował się na przeprowadzkę – pogoda jest okropna przez większość czasu, ludzie nie są szczególnie wylewni a jedzenie... mon dieu, co ja bym oddała za prawdziwe francuskie makaroniki i wino z tamtej kawiarenki – z utęsknieniem uśmiechnęła się, zupełnie przypadkowo wraz z metrem muskając ramiona mężczyzny palcami. Zdawała się jednak tego nie dostrzegać, dopóki nie sięgnęła metrem do szyi; by zmierzyć jej obwód zmuszona koniecznością przysunęła się bliżej i zadarłszy podbródek, przyglądnęła się Bastienowi. Była zdecydowanie za blisko, wiedziała o tym, lecz uwięziony w jej "uścisku" skrępowany Francuz wprawiał ją w dziwną satysfakcję.
– Byłabym, ale zabawka nie trafiłaby wtedy do dziecka – wzruszyła ramionami, sugerując, że o ile dziecku nie zrobiłaby krzywdy, tak zabawka mogła być świetnym narzędziem zbrodni. Zaklęcie jej, nałożenie klątwy, czy nasączenie materiału trucizną – zabójczy prezent, który nie opuściłby nawet rąk osoby kupującej go. Spuszczając z tonu – nie, nie z powodu tak dobrze znanego uśmiechu, który dostrzegła bez większego problemu – westchnęła ciężko; uznała dzisiejsze spotkanie za idealną okazję do poćwiczenia swojej silnej woli i przypomnienia sobie, że wyznawała pewne wartości. Potraktowanie Bastiena jako natrętnej, nielubianej klientki z arystokracji zdecydowanie jej w tym pomogło, choć odsunęła na bok mówienie do niego w oficjalny sposób; tak sztuczna zagrywka nie przekonywała nawet jej a co dopiero kogoś, kto znał ją zbyt dobrze.
– Podejdź tam – zarządziła, ruchem podbródka wskazując na podest, ale w ostatniej chwili ustawiła go przed nim, później sama zajmując miejsce na podwyższeniu. Była niższa a gimnastykowanie się z metrem krawieckim, wspinanie na palce czy proszenie o przyjmowanie nienaturalnych pozycji nie było tym, czego w tej chwili potrzebowała. Ze stoickim spokojem zerknęła na jego odsłonięte ciało i w zupełnie mimowolny sposób zacisnęła zęby; o ile zwykle preferowała zdejmowanie zbędnego materiału w celu jak najwiarygodniejszego zebrania miary, tak w tym przypadku wolała, by zrzucona wcześniej koszula znajdowała się dalej na swoim miejscu. Przyłapując się dopiero po dłuższej chwili na lustrowaniu męskich kształtów, uniosła wzrok na jego twarz. Faktycznie, znajdowali się blisko, a jednocześnie dzieliły ich lata; lata niosące wiele zmian, ukształtowanie charakteru, preferencji i opinii.
– To nie będzie trudne, Anglicy są monotonni – i oporni na zmiany, zawyrokowała, zabierając się do swojej pracy. Ostrożnie, jakby w obawie, że jej ręce zetkną się z jego skórą, przesuwała metrem, odnotowując odpowiednie wymiary w notesie – popełniłeś błąd przyjeżdżając tutaj, to miejsce jest zupełnie odmienne od Francji– zaskakująco nawet dla siebie przeszła do zupełnie normalnej rozmowy, jakby jeszcze przed chwilą nie miała morderczych zamiarów, jednak dostrzegała w tym spotkaniu okazję do zorientowania się czemu właściwie Bastien zadecydował się na przeprowadzkę – pogoda jest okropna przez większość czasu, ludzie nie są szczególnie wylewni a jedzenie... mon dieu, co ja bym oddała za prawdziwe francuskie makaroniki i wino z tamtej kawiarenki – z utęsknieniem uśmiechnęła się, zupełnie przypadkowo wraz z metrem muskając ramiona mężczyzny palcami. Zdawała się jednak tego nie dostrzegać, dopóki nie sięgnęła metrem do szyi; by zmierzyć jej obwód zmuszona koniecznością przysunęła się bliżej i zadarłszy podbródek, przyglądnęła się Bastienowi. Była zdecydowanie za blisko, wiedziała o tym, lecz uwięziony w jej "uścisku" skrępowany Francuz wprawiał ją w dziwną satysfakcję.
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Ponowne spotkanie ich czegoś nauczyło, coś uświadomiło - Bastien nie umiał trzymać swoich reakcji na wodzy, kiedy Solagne pojawiała się w pobliżu. Zupełnie jakby płomienne uczucie, po którym została zaledwie mała, ledwo tląca się iskierka, wybuchło na nowo, ale z inną mocą. A może Bastien źle je interpretował? W świetle wydarzeń z przeszłości oraz rozmowy w aptece jego osąd mógł być błędny. A podobno od miłości do nienawiści zaledwie jeden krok. Chyba obydwoje przekonali się o tym jak cienka linia dzieli te dwa uczucia.
Gdyby się nad tym zastanowić to komuś tak wyrafinowanemu, pełnemu klasy, a jednocześnie temperamentnemu trucizna jako sposób pozbycia się niewygodnego gracza by pasowała. Tylko, że znał Solene, a przynajmniej znał jej szkolną wersję i nie posądziłby tamtej dziewczyny o coś tak strasznego. Nie była, aż tak chłodna i zepsuta - nie uwierzyłby w to. Nad wyraz potulnie skinął głową, stając w odpowiednim miejscu, wskazanym przez kobietę. Ze stoickim spokojem stał w miejscu, pozwalając Solene działać, chociaż był to spokój jedynie pozorny. Odsłonił się, teraz każda reakcja jego ciała na dotyk blondynki miała być widoczna gołym okiem i to od razu, dlatego nie mógł dać się sprowokować i jeżeli ktoś miał wytrącić kogoś z równowagi to Bastien pannę Baudelaire. A przynajmniej taki był wstępny plan, zobaczymy jak pójdzie z realizacją.
To było frustrujące uczucie - teraz kiedy z bliska przyglądał się jej łabędziej szyi, na nowo mógł poznać linie jej twarzy, delikatnie rysujące się kości policzkowe... Ale nie mógł wyciągnąć dłoni, aby założyć kosmyk blond włosów za ucho. Właściwie nawet nie wiedział skąd nagle pojawiła się ochota na zrobienie tego. Zupełnie, jakby ten przeklęty, niesforny kosmyk nie pozwalał mu się skupić.
- Zauważyłem i do tego do bólu poważni - odparł, chociaż to ostatnimi czasy mu nie przeszkadzało. Sam zachowywał się w sposób zblazowany, jedynie panna Baudelaire potrafiła wykrzesać z niego więcej emocji, sprawiając, że jego oczy mieniły się gamą uczuć, których on sam nie umiał sprecyzować. Pojawił się w nich ten sam błysk, którego jeszcze w aptece nie było. - I właśnie dlatego postanowiłem tu przyjechać - odparł nieco poważniej, trochę jakby tajemniczo. W końcu aura brytyjska była kompatybilna z obecnym stanem emocjonalnym panicza Perrot. - Wiesz, że właściciel tej kawiarenki ogłosił upadłość? - stwierdził z lekkością, ale i nostalgią. W końcu tak błaha rzecz stała się symbolem nieuchronnego końca, przemijania. Mimowolnie wodził wzrokiem za jej dotykiem, gdy palce Solagne muskały delikatnie jego skórę, zupełnie jakby bała się, że w zetknięciu z nią się poparzy.
Trzymała go w muszce, z taśmą wokół jego szyi i chociaż była górą to na jego twarzy kwitł uśmiech podszyty nutką satysfakcji. Nie odrywał niebieskich oczy od jej, których barwa pozostała niezmienna. Nie odzywał się, słowa w tym momencie były zbędne, kiedy czuł jej ciepło na swojej nagiej skórze, jej oddech, jej zapach...Powoli jego wzrok kierował się w dół, skanując jej twarz, chłonąc każdą najmniejszą zmianę, zupełnie jakby wypełniał luki w swojej pamięci. I wtedy wzrok jego zawisł na ustach, które kiedyś z obdarowywał pocałunkami.
To pojawiło się nagle, niczym niekontrolowany impuls, który sprawił, że pochylił się nieco nad jej twarzą, nosem musnąwszy jej nos, czołem dotykając jej czoła. Zupełnie się nie kontrolował, kiedy złożył na jej miękkich wargach pocałunek, początkowo delikatny, subtelny, zupełnie jakby była z porcelany. Jakby miała rozpłynąć się w powietrzu i zniknąć z jego ramion, gdyby tylko poszedł o krok dalej.
Gdyby się nad tym zastanowić to komuś tak wyrafinowanemu, pełnemu klasy, a jednocześnie temperamentnemu trucizna jako sposób pozbycia się niewygodnego gracza by pasowała. Tylko, że znał Solene, a przynajmniej znał jej szkolną wersję i nie posądziłby tamtej dziewczyny o coś tak strasznego. Nie była, aż tak chłodna i zepsuta - nie uwierzyłby w to. Nad wyraz potulnie skinął głową, stając w odpowiednim miejscu, wskazanym przez kobietę. Ze stoickim spokojem stał w miejscu, pozwalając Solene działać, chociaż był to spokój jedynie pozorny. Odsłonił się, teraz każda reakcja jego ciała na dotyk blondynki miała być widoczna gołym okiem i to od razu, dlatego nie mógł dać się sprowokować i jeżeli ktoś miał wytrącić kogoś z równowagi to Bastien pannę Baudelaire. A przynajmniej taki był wstępny plan, zobaczymy jak pójdzie z realizacją.
To było frustrujące uczucie - teraz kiedy z bliska przyglądał się jej łabędziej szyi, na nowo mógł poznać linie jej twarzy, delikatnie rysujące się kości policzkowe... Ale nie mógł wyciągnąć dłoni, aby założyć kosmyk blond włosów za ucho. Właściwie nawet nie wiedział skąd nagle pojawiła się ochota na zrobienie tego. Zupełnie, jakby ten przeklęty, niesforny kosmyk nie pozwalał mu się skupić.
- Zauważyłem i do tego do bólu poważni - odparł, chociaż to ostatnimi czasy mu nie przeszkadzało. Sam zachowywał się w sposób zblazowany, jedynie panna Baudelaire potrafiła wykrzesać z niego więcej emocji, sprawiając, że jego oczy mieniły się gamą uczuć, których on sam nie umiał sprecyzować. Pojawił się w nich ten sam błysk, którego jeszcze w aptece nie było. - I właśnie dlatego postanowiłem tu przyjechać - odparł nieco poważniej, trochę jakby tajemniczo. W końcu aura brytyjska była kompatybilna z obecnym stanem emocjonalnym panicza Perrot. - Wiesz, że właściciel tej kawiarenki ogłosił upadłość? - stwierdził z lekkością, ale i nostalgią. W końcu tak błaha rzecz stała się symbolem nieuchronnego końca, przemijania. Mimowolnie wodził wzrokiem za jej dotykiem, gdy palce Solagne muskały delikatnie jego skórę, zupełnie jakby bała się, że w zetknięciu z nią się poparzy.
Trzymała go w muszce, z taśmą wokół jego szyi i chociaż była górą to na jego twarzy kwitł uśmiech podszyty nutką satysfakcji. Nie odrywał niebieskich oczy od jej, których barwa pozostała niezmienna. Nie odzywał się, słowa w tym momencie były zbędne, kiedy czuł jej ciepło na swojej nagiej skórze, jej oddech, jej zapach...Powoli jego wzrok kierował się w dół, skanując jej twarz, chłonąc każdą najmniejszą zmianę, zupełnie jakby wypełniał luki w swojej pamięci. I wtedy wzrok jego zawisł na ustach, które kiedyś z obdarowywał pocałunkami.
To pojawiło się nagle, niczym niekontrolowany impuls, który sprawił, że pochylił się nieco nad jej twarzą, nosem musnąwszy jej nos, czołem dotykając jej czoła. Zupełnie się nie kontrolował, kiedy złożył na jej miękkich wargach pocałunek, początkowo delikatny, subtelny, zupełnie jakby była z porcelany. Jakby miała rozpłynąć się w powietrzu i zniknąć z jego ramion, gdyby tylko poszedł o krok dalej.
Gość
Gość
O różnicach pomiędzy społeczeństwem francuskim a angielskim mogłaby długo rozprawiać, lecz nie teraz, bo to nie była do tego ani odpowiednia pora ani tym bardziej miejsce. Nie ukrywała, że chciała jak najszybciej pozbyć się Bastiena ze swojej pracowni, żeby jakoś przyzwyczaić się do myśli o częstszym wpadaniu na jego osobę – lub szukaniu odpowiednich dróg, by go unikać, co było zdecydowanie w jej stylu.
Chociaż nie pokazała tego zewnętrznie, wewnątrz była zaskoczona, że tak gładko przeszli do normalnej rozmowy, niepodszytej żadnymi złośliwościami, które jak do tej pory były obecne przy każdym słowie padającym pomiędzy nimi. Ale wszystko miało swój kres, szczególnie wtedy, kiedy Bastien zadecydował się złożyć na jej wargach pocałunek; jasnowłosa nie odwzajemniła go, zamiast tego odsunęła się o krok do tyłu i zmarszczyła czoło, gdy uświadomiła sobie co właśnie między nimi zaszło. Szybko zresztą pożałowała, że w ogóle podjęła się niewinnego kuszenia i badania granic.
– Nie powinieneś tego robić – powiedziała cicho, spokojnie i z ogromną łatwością obojętnie, uznając, że krzyk i oburzenie niczego już nie zmieni a nerwów więcej sobie nie zamierzała psuć. – I powinieneś już iść – zebrała miarę, wiedziała czego szukał i przeczuwając, że jego gust się nie zmienił – lub raczej, że jej każdy pomysł przypadłby mu do gustu – postanowiła mimo wszystko wykonać powierzone zadanie. Dla upewnienia się na sam koniec zadała mu kilka krótkich pytań a gdy spotkanie dobiegło końca, rzuciła nazwiskiem jedynej francuskiej klientki, którą miała zapisaną w notesie, choć nie powinna tego robić.
– Wygląda na to, że twoja mama zamieniła się w szpiega – uśmiechnęła się lekko, półgębkiem, nie dowierzając w całą sytuację. Madame Perrot przyszła na przeszpiegi i podała nazwisko panieńskie – nie wiedziała, jak mogła się nie zorientować, że miała do czynienia z rodzicielką swojego byłego chłopaka, ale czas najwidoczniej działał bardzo na niekorzyść kobiety. Odczuła jednak ogromną ulgę w związku z tym, że jej reputacja nie zostanie nadszarpnięta i że klientka dostanie upragnioną kreację; to był zdecydowanie najmilszy aspekt tego wieczoru. O tym drugim, pocałunku, zdołała zapomnieć, uznając, że Bastien z pewnością nie działał w pełni świadomie. Inaczej posądziłaby go o niezrównoważenie psychiczne.
zt oboje
Chociaż nie pokazała tego zewnętrznie, wewnątrz była zaskoczona, że tak gładko przeszli do normalnej rozmowy, niepodszytej żadnymi złośliwościami, które jak do tej pory były obecne przy każdym słowie padającym pomiędzy nimi. Ale wszystko miało swój kres, szczególnie wtedy, kiedy Bastien zadecydował się złożyć na jej wargach pocałunek; jasnowłosa nie odwzajemniła go, zamiast tego odsunęła się o krok do tyłu i zmarszczyła czoło, gdy uświadomiła sobie co właśnie między nimi zaszło. Szybko zresztą pożałowała, że w ogóle podjęła się niewinnego kuszenia i badania granic.
– Nie powinieneś tego robić – powiedziała cicho, spokojnie i z ogromną łatwością obojętnie, uznając, że krzyk i oburzenie niczego już nie zmieni a nerwów więcej sobie nie zamierzała psuć. – I powinieneś już iść – zebrała miarę, wiedziała czego szukał i przeczuwając, że jego gust się nie zmienił – lub raczej, że jej każdy pomysł przypadłby mu do gustu – postanowiła mimo wszystko wykonać powierzone zadanie. Dla upewnienia się na sam koniec zadała mu kilka krótkich pytań a gdy spotkanie dobiegło końca, rzuciła nazwiskiem jedynej francuskiej klientki, którą miała zapisaną w notesie, choć nie powinna tego robić.
– Wygląda na to, że twoja mama zamieniła się w szpiega – uśmiechnęła się lekko, półgębkiem, nie dowierzając w całą sytuację. Madame Perrot przyszła na przeszpiegi i podała nazwisko panieńskie – nie wiedziała, jak mogła się nie zorientować, że miała do czynienia z rodzicielką swojego byłego chłopaka, ale czas najwidoczniej działał bardzo na niekorzyść kobiety. Odczuła jednak ogromną ulgę w związku z tym, że jej reputacja nie zostanie nadszarpnięta i że klientka dostanie upragnioną kreację; to był zdecydowanie najmilszy aspekt tego wieczoru. O tym drugim, pocałunku, zdołała zapomnieć, uznając, że Bastien z pewnością nie działał w pełni świadomie. Inaczej posądziłaby go o niezrównoważenie psychiczne.
zt oboje
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Trzynaście sekund dzieliło jasnowłosą wilę od tragedii i przekonania się, że nigdy, ale to nigdy, nie powinna łamać swoich twardych postanowień. Podczas pracy przeważnie nie używała magii, wierząc, że tylko dzieło wypuszczone bezpośrednio spod jej smukłych dłoni będzie miało ogromną wartość a magia co najwyżej utworzy kreację bez serca, które wkładała w każdy projekt, lecz dzisiaj coś podkusiło Francuzkę do zmiany zdania. Może się śpieszyła, może odrętwiałe od przeplatania igły i nici oraz wielu drobnych dodatków palce odmawiały posłuszeństwa; może nie mogła odnaleźć w ponownym pozornym nieładnie potrzebnych narzędzi; powód zresztą teraz nie miał dużego znaczenia kiedy jedno z najprostszych zaklęć okazało się gwoździem do trumny dzisiejszego późnego popołudnia.
Nie wiedziała kiedy i w jaki sposób przez jej dom przeszedł huragan, ani w którym momencie zdołała uskoczyć, żeby ochronić chociaż głowę przed uderzeniem mogącym nadejść z każdej strony. Kiedy jednak po długiej chwili huragan ustał a ona dostrzegła pobojowisko, które prawdopodobnie nie zakończyło się tylko w pracowni, ale i w pozostałych pomieszczeniach domu, zamarła, przecierając ze zdumienia oczy. Na początku myślała, że to sen; koszmar, z którego zaraz się obudzi i utwierdzi się w przekonaniu, że każda rzecz leży dokładnie tam, gdzie znajdowała się podczas ostatniej wizyty projektantki w pracowni. Dopiero potem zdecydowała się posunąć do głupiego uszczypnięcia delikatnej skóry na przedramieniu. Poczuła to, oczy jej jednak nie zmyliły a koszmar, który wybudził ją kiedyś w nocy zlaną potem ziścił się w życiu rzeczywistym. Tamten sen pamiętała jak zaledwie dwa pozostałe, w których powracała do Hogsmeade i lasu, w którym próbowano ją porwać; sen, w którym cała jej praca poszła na marne, z kolei każdy strój musiała zrobić od nowa. A po ukończeniu – koszmar powtarzał się na nowo. Tutaj, teraz, nie była jeszcze pewna czy znajdujące się gotowe projekty uległy uszkodzeniu i gdy tylko impuls dotarł do mózgu, rzuciła się na kolana w miejsce, w którym poległ wieszak z sukniami.
Skłamałaby, gdyby powiedziała, że w tej chwili trzymał ją spokój, bo kiedy tylko zobaczyła, że przynajmniej połowa projektów – tworzonych długo, niejednokrotnie kończonych w boleściach – została zniszczona, spanikowana Francuzka zaniosła się żałosnym szlochem zasłaniając twarz czymś, co przypominało już tylko kawałek szmaty do podłogi. W całym zamieszaniu nie zwróciła uwagi na otwierane drzwi, ani na człowieka, który zaledwie po kilku sekundach przeżył upadek kanapek z prawdziwą, francuską marmoladą sprowadzoną na życzenie wili.
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Po ostatnim ich spotkaniu nie zamierzał podobnego powtarzać, jednak będąc pod wpływem nierzadko łamał pewne, mniej istotne postanowienia, a takowym właśnie było ponowne odwiedzenie Solene. Kilka kolejek sprawiło, że w drodze do domu nieco zboczył z trasy pragnąc złożyć dziewczynie niezapowiedzianą, nocną wizytę – jak to z resztą mieli w zwyczaju. Poza tym dłużna mu była przeprosiny i naprawdę musiała się wykazać by takowe przyjął. Liczył jednak, że miała swoje sposoby i tym razem go nie zawiedzie.
Mógł skorzystać z mgły, ale jakoś przyzwyczaił się do pieszych wędrówek od kiedy teleportacja odmawiała posłuszeństwa. Przebywając pod obcą sobie postacią, zapewne przybliżając się rysami do ostatnio spotkanego mężczyzny, mógł swobodnie przemieszczać się przez miasto – bez zbędnego ryzyka. Oczywiście jeśli nie miał na tyle pecha, by ów gość miał za uszami coś więcej niżeli on sam, było to jednak w ogóle możliwe?
Spostrzegając na horyzoncie dom przyspieszył nieco kroku i gdy tylko znalazł się tuż przy płocie przeskoczył go szybkim ruchem. Co prawda troszkę się przy tym zatoczył – w końcu jego stan był wskazujący – ale na szczęście nie zaliczył popisowego upadku. Rzadko zdarzało mu się rąbnąć o chłodną posadzkę, jednak nie chciał zapeszać.
Powracając do swej prawdziwej postaci chwycił bez większych kurtuazji chwycił za klamkę i wszedł do środka. W pierwszej chwili ściągnął brwi w niezrozumieniu – to co przyszło mu zobaczyć przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Czyżby wpadła w szał, bo rzucił ją kolejny chłopak? Podejrzewałby ją o wszystko, ale nie zniszczenie swych projektów, które miały dla niej tak wielką wartość. Nim jednak zdążył się odezwać coś spadło na jego twarz i zsunęło się na szatę. Unosząc dłoń w kierunku policzka przesunął wzdłuż niego czując jak – cokolwiek by to nie było – rozmazuje się i właściwie całkiem nieźle pachnie. Założyła pułapkę na nieproszonych gości? To jakaś nowość. -Co to ma być.- mruknął przechodząc dalej i starając się pozbyć resztek marmolady z twarzy. -Przeszedł tutaj jakiś huragan?- spytał chwytając kawałek materiału, którym zaczął wycierać swą brudną twarz.
Mógł skorzystać z mgły, ale jakoś przyzwyczaił się do pieszych wędrówek od kiedy teleportacja odmawiała posłuszeństwa. Przebywając pod obcą sobie postacią, zapewne przybliżając się rysami do ostatnio spotkanego mężczyzny, mógł swobodnie przemieszczać się przez miasto – bez zbędnego ryzyka. Oczywiście jeśli nie miał na tyle pecha, by ów gość miał za uszami coś więcej niżeli on sam, było to jednak w ogóle możliwe?
Spostrzegając na horyzoncie dom przyspieszył nieco kroku i gdy tylko znalazł się tuż przy płocie przeskoczył go szybkim ruchem. Co prawda troszkę się przy tym zatoczył – w końcu jego stan był wskazujący – ale na szczęście nie zaliczył popisowego upadku. Rzadko zdarzało mu się rąbnąć o chłodną posadzkę, jednak nie chciał zapeszać.
Powracając do swej prawdziwej postaci chwycił bez większych kurtuazji chwycił za klamkę i wszedł do środka. W pierwszej chwili ściągnął brwi w niezrozumieniu – to co przyszło mu zobaczyć przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Czyżby wpadła w szał, bo rzucił ją kolejny chłopak? Podejrzewałby ją o wszystko, ale nie zniszczenie swych projektów, które miały dla niej tak wielką wartość. Nim jednak zdążył się odezwać coś spadło na jego twarz i zsunęło się na szatę. Unosząc dłoń w kierunku policzka przesunął wzdłuż niego czując jak – cokolwiek by to nie było – rozmazuje się i właściwie całkiem nieźle pachnie. Założyła pułapkę na nieproszonych gości? To jakaś nowość. -Co to ma być.- mruknął przechodząc dalej i starając się pozbyć resztek marmolady z twarzy. -Przeszedł tutaj jakiś huragan?- spytał chwytając kawałek materiału, którym zaczął wycierać swą brudną twarz.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Po pierwszej fali szoku nadeszła kolejna, gdy przypomniała sobie o dwóch pozostawionych w sypialni kotach i o reszcie domu w ogóle. Tego wieczoru była szczęściem w nieszczęściu sama, kiedy wuj w przypływie sił witalnych zabrał swoją małżonkę na kolację, lecz jeśli huragan przeszedł nie tylko przez pracownię, to podejrzewała, że romantyczny wieczór wujostwa bardzo szybko zmieni front. Nim jednak zebrała się na odwagę, żeby skontrolować resztę pomieszczeń, zorientowała się, że nie jest sama.
Słysząc zza ramienia męski głos, pozostawała zwrócona plecami do Macnaira. Była zszokowana zaistniałą sytuacją, choć lepszym określeniem byłby chyba początek załamania nerwowego, gdy świadomość zniszczenia dopieszczanych od dawna projektów, jak i tych, które jutro miała wysłać do właścicieli, dobijała się nieznośnie do głowy wili. Skrawkiem materiału starła zaschnięte strużki po łzach, potargane włosy względnie przyklepała, zniszczoną sukienkę już całkowicie ignorując i podniosła się z ziemi, na własną szkodę zresztą, gdy zawartość żołądka postanowiła właśnie w tym momencie podejść jej do gardła – ale wbrew obawom, które nią zawładnęły, po kilku głębszych wdechach opanowała atak mdłości. A kiedy tylko zorientowała się, kto postanowił ją odwiedzić, zrozumiała doskonale sens słów: nieszczęścia chodzą parami.
– Znowu ty? No tak – westchnęła zrezygnowana – gratuluję, detektywie, dziesięć punktów dla Slytherinu – burknęła w odpowiedzi, ostrożnie i z gracją godną dawnej baletnicy przemykając nad porozrzucanymi po ziemi rzeczami. Gdy tylko znalazła się przed mężczyzną, skrzyżowała ręce pod biustem i zadzierając podbródek, wbiła w jego twarz pociemniałe tęczówki, wyrażające więcej niż tysiąc przymiotników określających władające Francuzką emocje.
– Wyjaśnij mi, Drew, jak to jest, że zawsze, kiedy tylko dzieje się coś złego, akurat ty jesteś w pobliżu – nie myśląc szczególnie trzeźwo, nie dostrzegła w swoim zarzucie absurdu, który bez zawahania mógł zostać jej wytknięty. Bo tak, posądzała go, że w przypływie zemsty za ostatnie spotkanie w jakiś nadnaturalny sposób postanowił urządzić w jej domu małe piekło i nie zdziwiłaby się, gdyby rzeczywiście tak było. A jeśli się nie myliła, to wybrany sposób był wprost idealnym rewanżem; przesadzonym, jak za wyrządzoną krzywdę, lecz uderzającym w najczulsze punkty. Tego przecież chciał, prawda? – Chylę czoła, jeśli maczałeś w tym palce – klasnęła złowrogo w dłonie, po chwili rozkładając drżące ręce i w wymownym geście prezentując obraz nędzy i rozpaczy wokół – a jeśli nie byłeś na tyle sprytny, to proszę, naciesz się moją porażką; w końcu co innego poprawiłoby ci humor – prychnęła, ale zamiast zająć się porządkowaniem pomieszczenia, liczeniem strat, czy sprawdzaniem reszty pomieszczeń, w jednej z kieszeni mężczyzny odnalazła piersiówkę. Dopiero zresztą teraz dostrzegła marmoladę zdobiącą jej gościa, decydując się na nie komentowanie tego w żaden sposób; z nadzieją na uspokojenie się po alkoholu, usiadła na ziemi.
– Nigdy nie używałam w pracy zaklęć. Zawsze twierdziłam, że jedynie to co zrobię ręcznie ma jakąś wartość, ale dzisiaj... nie wiem co mnie podkusiło, chyba byłam zmęczona, w zamian za to czeka mnie remont całego domu i ukamienowanie przez rozwydrzone pannice – i na koniec swoich skarg podbiła gorycz zawartością piersiówki.
Słysząc zza ramienia męski głos, pozostawała zwrócona plecami do Macnaira. Była zszokowana zaistniałą sytuacją, choć lepszym określeniem byłby chyba początek załamania nerwowego, gdy świadomość zniszczenia dopieszczanych od dawna projektów, jak i tych, które jutro miała wysłać do właścicieli, dobijała się nieznośnie do głowy wili. Skrawkiem materiału starła zaschnięte strużki po łzach, potargane włosy względnie przyklepała, zniszczoną sukienkę już całkowicie ignorując i podniosła się z ziemi, na własną szkodę zresztą, gdy zawartość żołądka postanowiła właśnie w tym momencie podejść jej do gardła – ale wbrew obawom, które nią zawładnęły, po kilku głębszych wdechach opanowała atak mdłości. A kiedy tylko zorientowała się, kto postanowił ją odwiedzić, zrozumiała doskonale sens słów: nieszczęścia chodzą parami.
– Znowu ty? No tak – westchnęła zrezygnowana – gratuluję, detektywie, dziesięć punktów dla Slytherinu – burknęła w odpowiedzi, ostrożnie i z gracją godną dawnej baletnicy przemykając nad porozrzucanymi po ziemi rzeczami. Gdy tylko znalazła się przed mężczyzną, skrzyżowała ręce pod biustem i zadzierając podbródek, wbiła w jego twarz pociemniałe tęczówki, wyrażające więcej niż tysiąc przymiotników określających władające Francuzką emocje.
– Wyjaśnij mi, Drew, jak to jest, że zawsze, kiedy tylko dzieje się coś złego, akurat ty jesteś w pobliżu – nie myśląc szczególnie trzeźwo, nie dostrzegła w swoim zarzucie absurdu, który bez zawahania mógł zostać jej wytknięty. Bo tak, posądzała go, że w przypływie zemsty za ostatnie spotkanie w jakiś nadnaturalny sposób postanowił urządzić w jej domu małe piekło i nie zdziwiłaby się, gdyby rzeczywiście tak było. A jeśli się nie myliła, to wybrany sposób był wprost idealnym rewanżem; przesadzonym, jak za wyrządzoną krzywdę, lecz uderzającym w najczulsze punkty. Tego przecież chciał, prawda? – Chylę czoła, jeśli maczałeś w tym palce – klasnęła złowrogo w dłonie, po chwili rozkładając drżące ręce i w wymownym geście prezentując obraz nędzy i rozpaczy wokół – a jeśli nie byłeś na tyle sprytny, to proszę, naciesz się moją porażką; w końcu co innego poprawiłoby ci humor – prychnęła, ale zamiast zająć się porządkowaniem pomieszczenia, liczeniem strat, czy sprawdzaniem reszty pomieszczeń, w jednej z kieszeni mężczyzny odnalazła piersiówkę. Dopiero zresztą teraz dostrzegła marmoladę zdobiącą jej gościa, decydując się na nie komentowanie tego w żaden sposób; z nadzieją na uspokojenie się po alkoholu, usiadła na ziemi.
– Nigdy nie używałam w pracy zaklęć. Zawsze twierdziłam, że jedynie to co zrobię ręcznie ma jakąś wartość, ale dzisiaj... nie wiem co mnie podkusiło, chyba byłam zmęczona, w zamian za to czeka mnie remont całego domu i ukamienowanie przez rozwydrzone pannice – i na koniec swoich skarg podbiła gorycz zawartością piersiówki.
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Pozbycie się resztek marmolady nie trwało nader długo, choć nie mógł mieć pewności, czy aby na pewno wszystko udało mu się wytrzeć w trzymany skrawek materiału. Rozbite lustra nie stanowiły w ów kwestii najlepszego doradcy, dlatego pozwolił sobie zignorować ewentualne niedopatrzenia. Dom, pracownia oraz sama dziewczyna nie wyglądały lepiej, więc zapewne nie przyjdzie jej obrazić się za pozostałości na jego brodzie tudzież policzkach.
Na chwilę skupił wzrok na drobnych plecach i poszarpanym ubraniu, bowiem obracając się zmusiła go do spojrzenia w poirytowane tęczówki. Choćby chciał nie maczał palców w jej małym dramacie, ale nawet gdyby coś podkusiło go do zemsty to z pewnością nie odwdzięczyłby się, za ostatni pokaz złości, w podobny sposób. Okazywał niezwykły szacunek pracy, w końcu sam poświęcał jej niezwykle wiele czasu, więc mógł się tylko domyślać jak wielką stratą był ów wypadek. Nie wyobrażał sobie utraty manuskryptów – tych odnalezionych oraz napisanych własnym piórem – ksiąg, tudzież niezbędnych baz, które zapewne w podobnych okolicznościach należałoby spisać na straty.
Gdy jego uszu docierały kolejne to uwagi przesiąknięte jadem skrzyżował przedramiona na piersi i oparł się barkiem o ścianę tuż przy wąskiej okiennicy. W pierwszym momencie nie zareagował, pozwolił jej wyrzucić wszystko z siebie, bo chcąc nie chcąc obrała go sobie za przyczynę swego nieszczęścia. Cóż, zwykle jego obecność nie zwiastowała niczego dobrego. Wysunąwszy z wewnętrznej kieszeni szaty stibbonsa potarł jego kraniec palcami i po chwili zaciągnął się nikotynowym dymem. Nie spuszczał przy tym z niej wzroku wiedząc, że w każdej chwili mogła jeszcze bardziej wybuchnąć i tym samym ponownie zaserwować mu dawkę ognia – tego zaś nie chciał, podobnie jak ona konsekwencji.
-Już?- uniósł nieznacznie brew, lecz nim zdążył w rewanżu cokolwiek usłyszeć jej dłoń chwyciła za piersiówkę. Nie przypominał sobie, aby piła w jego towarzystwie zatem zapowiadał się iście ciekawy wieczór. -Jasne, nie ma problemu częstuj się.- rzucił w odpowiedzi na pytanie, które nigdy miało nie paść, a następnie rozejrzał się po pomieszczeniu starając się oszacować straty, choć od razu stało się jasne, iż było to zadanie niemożliwe. Wszędzie dostrzegalne były strzępki materiałów, zniszczone projekty i pozostawiające wiele do życzenia wyposażenie, nadające się najprawdopodobniej już tylko do wymiany. -Bardziej bawiłoby mnie gdybyś wsadziła sobie różdżkę w oko albo upiła do nieprzytomności. Utracone efekty wysiłku i finalnie zmarnowany czas nie wzbudza we mnie nader wielkiego entuzjazmu.- odpowiedział chłodnym tonem przenosząc wzrok na szybę, za którą rozciągał się ogród. Błyszczące elementy budynku na trawniku nie wróżyły niczego dobrego, skala zniszczeń była naprawdę okazała. -Korzystanie z zaklęć niesie za sobą ryzyko, powinnaś o tym wiedzieć. Zwłaszcza teraz, gdy magia jest niestabilna.- dodał i ponownie zaciągnął się papierosem, by zaraz po tym uwolnić z ust kłębiący się dym.
-Jesteś w stanie cokolwiek odtworzyć?- spytał powracając do niej wzrokiem.
Na chwilę skupił wzrok na drobnych plecach i poszarpanym ubraniu, bowiem obracając się zmusiła go do spojrzenia w poirytowane tęczówki. Choćby chciał nie maczał palców w jej małym dramacie, ale nawet gdyby coś podkusiło go do zemsty to z pewnością nie odwdzięczyłby się, za ostatni pokaz złości, w podobny sposób. Okazywał niezwykły szacunek pracy, w końcu sam poświęcał jej niezwykle wiele czasu, więc mógł się tylko domyślać jak wielką stratą był ów wypadek. Nie wyobrażał sobie utraty manuskryptów – tych odnalezionych oraz napisanych własnym piórem – ksiąg, tudzież niezbędnych baz, które zapewne w podobnych okolicznościach należałoby spisać na straty.
Gdy jego uszu docierały kolejne to uwagi przesiąknięte jadem skrzyżował przedramiona na piersi i oparł się barkiem o ścianę tuż przy wąskiej okiennicy. W pierwszym momencie nie zareagował, pozwolił jej wyrzucić wszystko z siebie, bo chcąc nie chcąc obrała go sobie za przyczynę swego nieszczęścia. Cóż, zwykle jego obecność nie zwiastowała niczego dobrego. Wysunąwszy z wewnętrznej kieszeni szaty stibbonsa potarł jego kraniec palcami i po chwili zaciągnął się nikotynowym dymem. Nie spuszczał przy tym z niej wzroku wiedząc, że w każdej chwili mogła jeszcze bardziej wybuchnąć i tym samym ponownie zaserwować mu dawkę ognia – tego zaś nie chciał, podobnie jak ona konsekwencji.
-Już?- uniósł nieznacznie brew, lecz nim zdążył w rewanżu cokolwiek usłyszeć jej dłoń chwyciła za piersiówkę. Nie przypominał sobie, aby piła w jego towarzystwie zatem zapowiadał się iście ciekawy wieczór. -Jasne, nie ma problemu częstuj się.- rzucił w odpowiedzi na pytanie, które nigdy miało nie paść, a następnie rozejrzał się po pomieszczeniu starając się oszacować straty, choć od razu stało się jasne, iż było to zadanie niemożliwe. Wszędzie dostrzegalne były strzępki materiałów, zniszczone projekty i pozostawiające wiele do życzenia wyposażenie, nadające się najprawdopodobniej już tylko do wymiany. -Bardziej bawiłoby mnie gdybyś wsadziła sobie różdżkę w oko albo upiła do nieprzytomności. Utracone efekty wysiłku i finalnie zmarnowany czas nie wzbudza we mnie nader wielkiego entuzjazmu.- odpowiedział chłodnym tonem przenosząc wzrok na szybę, za którą rozciągał się ogród. Błyszczące elementy budynku na trawniku nie wróżyły niczego dobrego, skala zniszczeń była naprawdę okazała. -Korzystanie z zaklęć niesie za sobą ryzyko, powinnaś o tym wiedzieć. Zwłaszcza teraz, gdy magia jest niestabilna.- dodał i ponownie zaciągnął się papierosem, by zaraz po tym uwolnić z ust kłębiący się dym.
-Jesteś w stanie cokolwiek odtworzyć?- spytał powracając do niej wzrokiem.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Nie kryła zdziwienia faktem, że wcale nie bawiła go sytuacja, w jakiej się znalazła, ale jednocześnie nie czuła potrzeby przepraszania za wydanie bezpodstawnego osądu. Musiał postawić się na jej miejscu: przeważnie, gdy działo się coś złego, akurat zjawiał się w pobliżu. Nie wierzyła w przypadki, przynajmniej nie te, kiedy musiała ucierpieć. Dla bezpieczeństwa obu stron jednak nie skomentowała słów mężczyzny, ani kąśliwej uwagi o używaniu magii, bo przeczuwała, że skończyłoby się tak, jak ostatnio; oparzeniem i serią zaklęć, których miała dość na co najmniej kolejne pół roku.
Przetarła wierzchem dłoni policzek, wypuszczając spomiędzy warg ciche westchnienie; niezwykle ciężkie i zrezygnowane, wołające o pomstę do nieba.
– Jestem – odparła zgodnie z prawdą, ale zaraz po tym szybko dodała – ale z pewnością nie w kilka godzin, część kreacji miałam oddać jutro – podniosła się z ziemi, zatrzymując się obok Macnaira. Z trudem zresztą przyszło jej ponowne zerknięcie na poniszczone i porozrywane materiały, i sama myśl, że cały wysiłek poszedł na marne przyprawiała ją o ból głowy. Na próżno było szukać pośród porozrzucanych mebli i przyrządów krawieckich czegokolwiek, co nadawało się do użytku lub niewielkiej naprawy. Tak przynajmniej sądziła, nie potrafiąc przełamać się do skontrolowania rzeczywistych strat.
– One mnie rozerwą na strzępy – przyznała, czubkiem buta przesuwając jeden z odłamków czegoś, co jeszcze przed pięcioma minutami było pojemnikiem na koraliki – najlepiej od razu wykopię sobie grób a ty dopilnuj, żebym dostała ładne kwiaty – wiedziała, że dzisiejszy huragan niszczący jej co najmniej połowę domu znacząco mógł zaważyć na reputacji, którą wypracowywała przez długie lata i na którą wręcz dmuchała, byleby tylko nie pojawiła się na niej żadna, nawet najmniejsza, rysa. Tymczasem jak na zawołanie dostała kumulację wszystkich obaw w pakiecie z częściową bezdomnością – czy ten wieczór mógł potoczyć się gorzej? Nim zdołała cokolwiek dodać, do uszu jasnowłosej dobiegł żałosny koci miauk. Przystawiając w sekundzie palec wskazujący do warg mężczyzny i wyrzucając ze swoich uciszający pomruk ażeby się nie odzywał, próbowała zlokalizować źródło dźwięku. To, szczęściem w nieszczęściu, nie było wcale trudne, bowiem już po chwili pokonała tor przeszkód i znalazła się przy przygniecionej wieszakami kozetce.
– Moje biedne, kici kici... no już, spokojnie – powiedziała łagodnym tonem, wydobywając z pułapki najpierw jedno, później drugie zwierzę. Cała radość nie trwała jednak długo, gdy jeden z kotów zdrapał jej całe przedramię a potem uciekł na zaplecze pracowni, wraz za nim drugi. Ręka zapiekła nieprzyjemnie, zaledwie po kilku sekundach Francuzka dostrzegła jak z pięciu pociągłych ram zaczęła lecieć krew. Do całości żałosnego obrazka brakowało tylko tego, by usiadła i rozpłakała się nad piersiówką – i tak zresztą zrobiła, plecami opierając się o ścianę. W głębokim poważaniu miała to, co Drew mógł o niej pomyśleć; ich relacja przecież nigdy nie była normalna.
Przetarła wierzchem dłoni policzek, wypuszczając spomiędzy warg ciche westchnienie; niezwykle ciężkie i zrezygnowane, wołające o pomstę do nieba.
– Jestem – odparła zgodnie z prawdą, ale zaraz po tym szybko dodała – ale z pewnością nie w kilka godzin, część kreacji miałam oddać jutro – podniosła się z ziemi, zatrzymując się obok Macnaira. Z trudem zresztą przyszło jej ponowne zerknięcie na poniszczone i porozrywane materiały, i sama myśl, że cały wysiłek poszedł na marne przyprawiała ją o ból głowy. Na próżno było szukać pośród porozrzucanych mebli i przyrządów krawieckich czegokolwiek, co nadawało się do użytku lub niewielkiej naprawy. Tak przynajmniej sądziła, nie potrafiąc przełamać się do skontrolowania rzeczywistych strat.
– One mnie rozerwą na strzępy – przyznała, czubkiem buta przesuwając jeden z odłamków czegoś, co jeszcze przed pięcioma minutami było pojemnikiem na koraliki – najlepiej od razu wykopię sobie grób a ty dopilnuj, żebym dostała ładne kwiaty – wiedziała, że dzisiejszy huragan niszczący jej co najmniej połowę domu znacząco mógł zaważyć na reputacji, którą wypracowywała przez długie lata i na którą wręcz dmuchała, byleby tylko nie pojawiła się na niej żadna, nawet najmniejsza, rysa. Tymczasem jak na zawołanie dostała kumulację wszystkich obaw w pakiecie z częściową bezdomnością – czy ten wieczór mógł potoczyć się gorzej? Nim zdołała cokolwiek dodać, do uszu jasnowłosej dobiegł żałosny koci miauk. Przystawiając w sekundzie palec wskazujący do warg mężczyzny i wyrzucając ze swoich uciszający pomruk ażeby się nie odzywał, próbowała zlokalizować źródło dźwięku. To, szczęściem w nieszczęściu, nie było wcale trudne, bowiem już po chwili pokonała tor przeszkód i znalazła się przy przygniecionej wieszakami kozetce.
– Moje biedne, kici kici... no już, spokojnie – powiedziała łagodnym tonem, wydobywając z pułapki najpierw jedno, później drugie zwierzę. Cała radość nie trwała jednak długo, gdy jeden z kotów zdrapał jej całe przedramię a potem uciekł na zaplecze pracowni, wraz za nim drugi. Ręka zapiekła nieprzyjemnie, zaledwie po kilku sekundach Francuzka dostrzegła jak z pięciu pociągłych ram zaczęła lecieć krew. Do całości żałosnego obrazka brakowało tylko tego, by usiadła i rozpłakała się nad piersiówką – i tak zresztą zrobiła, plecami opierając się o ścianę. W głębokim poważaniu miała to, co Drew mógł o niej pomyśleć; ich relacja przecież nigdy nie była normalna.
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Zaplecze
Szybka odpowiedź