Okolice dworku
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Leśny zakątek
Okolice dworku w pobliżu leśnego ostępu. Można się tam dostać jedną ze ścieżek, albo...zgubić się pośród kniei.
Nie należy zapuszczać się głębiej bez podstawowej wiedzy o zamieszkujących niedalekie tereny - driadach. Chyba, ze chcesz je spotkać?
Nie należy zapuszczać się głębiej bez podstawowej wiedzy o zamieszkujących niedalekie tereny - driadach. Chyba, ze chcesz je spotkać?
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
W domowym zaciszu mogła być sobą. Była (jak wierzyła) w gronie ludzi o takich samych poglądach i wartościach, wśród rodziny. To właśnie ci ludzie znali ją najlepiej i interesowali Elise o wiele bardziej niż osoby z zewnątrz. Nawet jeśli nie zawsze ze wszystkimi było idealnie, pozostawali rodziną i wierzyła, że na dobre i złe nią będą, nawet kiedy ona sama już opuści to miejsce by zostać żoną mężczyzny z innego rodu. To miała być jej najważniejsza życiowa rola, do której póki co się przygotowywała, smakując jeszcze błogiego, nawet jeśli zmąconego anomaliami życia debiutantki. Salonową grę pozorów tak naprawdę zaczęła poznawać już znacznie wcześniej niż przypadł jej debiut, uczyła się swoich ról już na kolanach matki, a Hogwart był przedsmakiem, w którym przekonała się, ile racji mieli rodzice, narzekając na pleniący się szlam, i gdzie zawierała swoje pierwsze znajomości, stopniowo coraz bardziej doceniając wagę koneksji, które otwierały więcej drzwi niż dobre oceny. Uczyła się słodkich uśmiechów i manipulacji, żeby osiągnąć to, czego chciała i zdarzało jej się wykorzystywać innych, na przykład zafascynowanych jej urokiem osobistym kolegów, żeby odrabiali za nią prace domowe z nielubianych przedmiotów. Dla ludzi niższych stanów właśnie taka była, wredna i interesowna, bo przecież nie byli jej równi, i w jej mniemaniu plebs istniał na świecie po to, by usługiwać szlachcie i wykonywać niewdzięczne, nieprzystojące ich godności zadania.
Ale dla rodziny była inna, ukazywała bliskim swoje milsze, bardziej ludzkie oblicze. Wcale nie udawała uśmiechu, witając Percivala, wciąż przekonana, że byli rodziną, krwią z krwi, i gdyby ktoś jej teraz powiedział, co się stanie później, nie uwierzyłaby. Cieszyła się, że go widzi i z chęcią zgodziła się na propozycję przechadzki, które dawniej urządzali sobie regularnie ilekroć jej kuzyn akurat przebywał w posiadłości, a Elise zazwyczaj wykorzystywała ten czas, by zasypywać Percivala pytaniami o smocze wyprawy i inne sprawy. Zawsze ubolewała nad tym, jak rzadko się widzieli, ale często wyjeżdżał, a ona spędziła siedem lat w Hogwarcie, jeśli nie liczyć wakacji i ferii.
Znowu się zaśmiała na jego słowa, choć była przekonana, że nie ma się czego obawiać. Miała naprawdę wysokie mniemanie o swoich umiejętnościach i była przekonana, że trudno byłoby znaleźć równie utalentowaną w tej materii młódkę jak ona. Gdyby wypadało jej robić muzyczną karierę, z łatwością wyprzedziłaby wszystkich pianistów z gminu, była tego całkowicie pewna, ale nie wypadało jej się przecież wystawiać na pokaz dla gawiedzi, więc jej wspaniały talent był zarezerwowany dla rodziny oraz dla jej własnej przyjemności.
Wyszli na zewnątrz, po drodze milcząc. W ogrodach otoczyła ich woń rześkiego, jesiennego powietrza po deszczu. Elise zaciągnęła się nim z zadowoleniem. Dopiero tam Percival znów się odezwał, podejmując temat, który poruszyła.
- Byłoby cudownie, gdyby wszystkie rodziny przemówiły jednym głosem, w końcu wszyscy jesteśmy częścią Skorowidzu i wszyscy powinniśmy tak samo dbać o zachowanie naszych tradycji dla przyszłych pokoleń – rzekła, niestety miała świadomość tego, że tak nie było nigdy, nawet kiedyś. Między rodami zawsze istniały jakieś konflikty, ale zdawało się, że teraz podziały stały się znacznie bardziej widoczne, bo niektóre rodziny zrezygnowały z neutralności i poparły promugolskie poglądy, a to stanowiło zagrożenie dla jedności rodzin, zwłaszcza gdyby przy władzy pozostał ktoś taki jak Longbottom, gotów ograbić ich z reszty przywilejów w imię domniemanej równości. – Ale niektóre rody błądzą. Może jestem tylko kobietą, ale to nie znaczy, że te kwestie mnie nie obchodzą, jak każdy Nott poznałam znaczenie rodowych powiązań. Już w Hogwarcie miałam okazję zobaczyć, że przedstawiciele niektórych rodzin przejawiali niewybaczalne tendencje promugolskie. Widzę też, że te odmienne poglądy garstki rodzin zaczynają wprowadzać pewien rozłam na salonach, że... nie jesteśmy jednością tak, jak powinniśmy być, a czysta krew nie dla każdego liczy się tak, jak dla nas. Wystarczy wspomnieć choćby niedawny skandal u Ollivanderów, którzy zaprosili na swój ślub gmin, burząc dobre obyczaje. – Elise wiedziała, że nie wypadało się przyjaźnić z osobami wyznającymi te niestosowne poglądy, i starała się nie być widziana z żadną Longbottomówną czy Prewettówną, nawet Ollivanderowie zbłądzili, o czym świadczył niedawny skandal – a nie wiedziała, że Percy ów skandal popierał i chciał w nim uczestniczyć. O ile takie poglądy przejawiały pojedyncze jednostki było to pewnie coś spodziewanego, bo w każdym gronie mogła trafić się czarna owca, ale kiedy cała rodzina miała zepsute poglądy... – Wierzysz, że te rodziny pójdą po rozum do głowy i porozumienie będzie możliwe? Przecież oni na pewno popierają Longbottoma i uważają, że jego działania są słuszne, choćby z czystej przekory wobec pozostałych – zdziwiła się, ale póki co nie dostrzegała ukrytego dna jego słów, nie chciała zauważać, że był on światopoglądowo bliższy tym rodzinom, o których myślała w kategorii postradania rozumu i zapominania o tym co ważne. Myślała, że Percival tak jak ona chciał, żeby te rodziny odrzuciły niestosowne sympatie i poparły konserwatywną większość, choć wydawało jej się to nierealne, by takie rody jak Longbottom czy Prewett zrezygnowały z sympatii do swoich ukochanych szlam, o Weasleyach nie wspominając, choć podejrzewała że ci nawet się nie stawią. Elise nie chciała jednak wojny, wolałaby, by Skorowidz pozostał jednością, dumnie górując nad resztą społeczeństwa i przekazując słuszne wartości kolejnym pokoleniom. W sumie trochę szkoda, że kobietom nie wypadało się wypowiadać, bo podejrzewała, że miała godniejsze poglądy od sporej części mężczyzn, ale nie zamierzała w żaden sposób naruszać obyczajów. Miała być tylko ozdobą, więc będzie nią.
- Oczywiście nie będę zabierać tam głosu, damom nie wypada. Ale mogę obserwować i mam nadzieję, że z pożytkiem dla mnie – uśmiechnęła się lekko, nieświadoma, jak bardzo to wydarzenie będzie się różnić od jej wyobrażeń nudnego spędu politycznego, i że w obliczu wydarzeń szybko zapomni o obserwowaniu przystojnych kawalerów i zastanawianiu się, czy któryś z nich poprosi jej ojca o jej rękę i zostanie jej narzeczonym.
Słysząc pytanie o to, czy miała kogoś na oku, zamyśliła się. Przez jej myśli przewinął się obraz kuzyna Flaviena, przystojnego, znakomicie wychowanego i artystycznie obytego, a jednocześnie miłego i troskliwego. Nic dziwnego, że tyle dziewcząt lgnęło do jego towarzystwa i zawsze miała o kogo być zazdrosna. Idealna partia na salonach, jej skryte nastoletnie bożyszcze, do którego porównywała innych kawalerów.
- Raczej nie – odrzekła jednak. – Ale jako debiutantka oczekująca na wieści o planowanych zaręczynach często się zastanawiam, który z kawalerów widywanych na salonach będzie moim przyszłym narzeczonym. Ojciec nadal milczy jak zaklęty i nie chce mi powiedzieć, czy już szuka odpowiedniej partii dla mnie. – Wydęła usteczka, zdradzając zniecierpliwienie poczynaniami ojca, który trzymał ją w niepewności, ale lubiła myśleć, że szukał dla niej najlepszego z najlepszych, bo tak wyjątkowy klejnot, jakim była, zasługiwał na kogoś wyjątkowego. Szkoda, że jej ideał z pewnością nie był jej pisany! – Właściwie jest pewien przystojny kawaler, którego uważam za wzór cnót wszelakich, więc żywię nadzieję, że mój narzeczony będzie równie dobry jak on. – Ale czy można było dorównać ideałowi?
Szła wciąż za Percivalem, oddalali się od tej bardziej reprezentacyjnej części ogrodów, docierając do miejsc rzadziej uczęszczanych. Zbliżali się do części lasu okalającego tereny wokół dworu.
- Nie, na ten moment nie – szepnęła, choć pewnie za jakiś czas zacznie odczuwać chłód, póki co materiał chronił ją wystarczająco. – Dawno nie byłam w tej części ogrodów, ale pamiętam, jak kiedyś, dawno temu, pokazywałeś mi jej uroki.
To Percival najczęściej pokazywał jej miejsca znajdujące się poza głównym nurtem nottowskiej codzienności, zakątki nieco mniej wymuskane, takie w których dało się porozmawiać swobodniej bez przysłuchujących się skrzatów, portretów czy innych członków rodziny. Z jakiegoś powodu dziś chciał szukać spokoju właśnie tu, może potrzebował ukojenia od nerwów powodowanych natłokiem trudnych męskich spraw?
Ale dla rodziny była inna, ukazywała bliskim swoje milsze, bardziej ludzkie oblicze. Wcale nie udawała uśmiechu, witając Percivala, wciąż przekonana, że byli rodziną, krwią z krwi, i gdyby ktoś jej teraz powiedział, co się stanie później, nie uwierzyłaby. Cieszyła się, że go widzi i z chęcią zgodziła się na propozycję przechadzki, które dawniej urządzali sobie regularnie ilekroć jej kuzyn akurat przebywał w posiadłości, a Elise zazwyczaj wykorzystywała ten czas, by zasypywać Percivala pytaniami o smocze wyprawy i inne sprawy. Zawsze ubolewała nad tym, jak rzadko się widzieli, ale często wyjeżdżał, a ona spędziła siedem lat w Hogwarcie, jeśli nie liczyć wakacji i ferii.
Znowu się zaśmiała na jego słowa, choć była przekonana, że nie ma się czego obawiać. Miała naprawdę wysokie mniemanie o swoich umiejętnościach i była przekonana, że trudno byłoby znaleźć równie utalentowaną w tej materii młódkę jak ona. Gdyby wypadało jej robić muzyczną karierę, z łatwością wyprzedziłaby wszystkich pianistów z gminu, była tego całkowicie pewna, ale nie wypadało jej się przecież wystawiać na pokaz dla gawiedzi, więc jej wspaniały talent był zarezerwowany dla rodziny oraz dla jej własnej przyjemności.
Wyszli na zewnątrz, po drodze milcząc. W ogrodach otoczyła ich woń rześkiego, jesiennego powietrza po deszczu. Elise zaciągnęła się nim z zadowoleniem. Dopiero tam Percival znów się odezwał, podejmując temat, który poruszyła.
- Byłoby cudownie, gdyby wszystkie rodziny przemówiły jednym głosem, w końcu wszyscy jesteśmy częścią Skorowidzu i wszyscy powinniśmy tak samo dbać o zachowanie naszych tradycji dla przyszłych pokoleń – rzekła, niestety miała świadomość tego, że tak nie było nigdy, nawet kiedyś. Między rodami zawsze istniały jakieś konflikty, ale zdawało się, że teraz podziały stały się znacznie bardziej widoczne, bo niektóre rodziny zrezygnowały z neutralności i poparły promugolskie poglądy, a to stanowiło zagrożenie dla jedności rodzin, zwłaszcza gdyby przy władzy pozostał ktoś taki jak Longbottom, gotów ograbić ich z reszty przywilejów w imię domniemanej równości. – Ale niektóre rody błądzą. Może jestem tylko kobietą, ale to nie znaczy, że te kwestie mnie nie obchodzą, jak każdy Nott poznałam znaczenie rodowych powiązań. Już w Hogwarcie miałam okazję zobaczyć, że przedstawiciele niektórych rodzin przejawiali niewybaczalne tendencje promugolskie. Widzę też, że te odmienne poglądy garstki rodzin zaczynają wprowadzać pewien rozłam na salonach, że... nie jesteśmy jednością tak, jak powinniśmy być, a czysta krew nie dla każdego liczy się tak, jak dla nas. Wystarczy wspomnieć choćby niedawny skandal u Ollivanderów, którzy zaprosili na swój ślub gmin, burząc dobre obyczaje. – Elise wiedziała, że nie wypadało się przyjaźnić z osobami wyznającymi te niestosowne poglądy, i starała się nie być widziana z żadną Longbottomówną czy Prewettówną, nawet Ollivanderowie zbłądzili, o czym świadczył niedawny skandal – a nie wiedziała, że Percy ów skandal popierał i chciał w nim uczestniczyć. O ile takie poglądy przejawiały pojedyncze jednostki było to pewnie coś spodziewanego, bo w każdym gronie mogła trafić się czarna owca, ale kiedy cała rodzina miała zepsute poglądy... – Wierzysz, że te rodziny pójdą po rozum do głowy i porozumienie będzie możliwe? Przecież oni na pewno popierają Longbottoma i uważają, że jego działania są słuszne, choćby z czystej przekory wobec pozostałych – zdziwiła się, ale póki co nie dostrzegała ukrytego dna jego słów, nie chciała zauważać, że był on światopoglądowo bliższy tym rodzinom, o których myślała w kategorii postradania rozumu i zapominania o tym co ważne. Myślała, że Percival tak jak ona chciał, żeby te rodziny odrzuciły niestosowne sympatie i poparły konserwatywną większość, choć wydawało jej się to nierealne, by takie rody jak Longbottom czy Prewett zrezygnowały z sympatii do swoich ukochanych szlam, o Weasleyach nie wspominając, choć podejrzewała że ci nawet się nie stawią. Elise nie chciała jednak wojny, wolałaby, by Skorowidz pozostał jednością, dumnie górując nad resztą społeczeństwa i przekazując słuszne wartości kolejnym pokoleniom. W sumie trochę szkoda, że kobietom nie wypadało się wypowiadać, bo podejrzewała, że miała godniejsze poglądy od sporej części mężczyzn, ale nie zamierzała w żaden sposób naruszać obyczajów. Miała być tylko ozdobą, więc będzie nią.
- Oczywiście nie będę zabierać tam głosu, damom nie wypada. Ale mogę obserwować i mam nadzieję, że z pożytkiem dla mnie – uśmiechnęła się lekko, nieświadoma, jak bardzo to wydarzenie będzie się różnić od jej wyobrażeń nudnego spędu politycznego, i że w obliczu wydarzeń szybko zapomni o obserwowaniu przystojnych kawalerów i zastanawianiu się, czy któryś z nich poprosi jej ojca o jej rękę i zostanie jej narzeczonym.
Słysząc pytanie o to, czy miała kogoś na oku, zamyśliła się. Przez jej myśli przewinął się obraz kuzyna Flaviena, przystojnego, znakomicie wychowanego i artystycznie obytego, a jednocześnie miłego i troskliwego. Nic dziwnego, że tyle dziewcząt lgnęło do jego towarzystwa i zawsze miała o kogo być zazdrosna. Idealna partia na salonach, jej skryte nastoletnie bożyszcze, do którego porównywała innych kawalerów.
- Raczej nie – odrzekła jednak. – Ale jako debiutantka oczekująca na wieści o planowanych zaręczynach często się zastanawiam, który z kawalerów widywanych na salonach będzie moim przyszłym narzeczonym. Ojciec nadal milczy jak zaklęty i nie chce mi powiedzieć, czy już szuka odpowiedniej partii dla mnie. – Wydęła usteczka, zdradzając zniecierpliwienie poczynaniami ojca, który trzymał ją w niepewności, ale lubiła myśleć, że szukał dla niej najlepszego z najlepszych, bo tak wyjątkowy klejnot, jakim była, zasługiwał na kogoś wyjątkowego. Szkoda, że jej ideał z pewnością nie był jej pisany! – Właściwie jest pewien przystojny kawaler, którego uważam za wzór cnót wszelakich, więc żywię nadzieję, że mój narzeczony będzie równie dobry jak on. – Ale czy można było dorównać ideałowi?
Szła wciąż za Percivalem, oddalali się od tej bardziej reprezentacyjnej części ogrodów, docierając do miejsc rzadziej uczęszczanych. Zbliżali się do części lasu okalającego tereny wokół dworu.
- Nie, na ten moment nie – szepnęła, choć pewnie za jakiś czas zacznie odczuwać chłód, póki co materiał chronił ją wystarczająco. – Dawno nie byłam w tej części ogrodów, ale pamiętam, jak kiedyś, dawno temu, pokazywałeś mi jej uroki.
To Percival najczęściej pokazywał jej miejsca znajdujące się poza głównym nurtem nottowskiej codzienności, zakątki nieco mniej wymuskane, takie w których dało się porozmawiać swobodniej bez przysłuchujących się skrzatów, portretów czy innych członków rodziny. Z jakiegoś powodu dziś chciał szukać spokoju właśnie tu, może potrzebował ukojenia od nerwów powodowanych natłokiem trudnych męskich spraw?
Nie wiedział, co powinien jej odpowiedzieć. Z jednej strony, na usta cisnęła mu się prawda: że Skorowidz od dawna był już jedynie echem swojego pierwowzoru, że przez lata wypaczono jego znaczenie i cel, że obecnie stanowił już tylko narzędzie do poszerzania wpływów; że piękne ideały i tradycje, o których opowiadano im od dziecka, w rzeczywistości stały się pustą, pozłacaną rzeźbą, przepiękną tkaniną, mającą za zadanie ukrycie kryjącego się pod spodem zła i zepsucia. Wiedział, że Elise tego nie dostrzegała – słyszał to w jej słowach, widział w rozjaśniającym usta uśmiechu, a choć błoga nieświadomość ostatecznie nie mogła uchronić jej przed upadkiem, bo nadciągająca nad Anglię wojna nie miała ominąć nikogo, to nie miał serca przebijać tej kryształowej, otaczającej ją bańki, w której życie wciąż kręciło się wokół zwiewnych sukienek i błyszczącej biżuterii, salonowych plotek i nieważkich intryg. Co by to zresztą zmieniło, gdyby spróbował obedrzeć ją ze złudzeń? Nie mógł pociągnąć jej za sobą, prosto w objęcia prawdziwego świata – tego brudnego, pokrytego kurzem walk i śmierci – bo zdawał sobie sprawę z tego, że nigdy by sobie w nim nie poradziła; pozbawiona wypełniającego korytarze dworków światła, odcięta od delikatnych dźwięków muzycznych kompozycji, zmarniałaby w mgnieniu oka, żywiąc się głównie tęsknotą za utraconym życiem – i nienawiścią do ludzi, którzy jej je odebrali. Nienawiścią do niego.
Milczał więc przez dłuższą chwilę, pozwalając, by to jej słowa wypełniały chłodne, wilgotne powietrze, i w żaden sposób nie starając się przygotować jej na te, które miały rozbrzmieć później, a w tamtym momencie już kłębiły się w jego głowie, układając w całe zdania i wypowiedzi, którymi miał zburzyć własną rzeczywistość. Może tak było lepiej – może powinna uważać go za zdrajcę, za niewdzięcznego egoistę, który nie myśląc wiele, obdarł rodzinę z honoru; może tak miało być dla niej łatwiej. – Porozumienie będzie możliwe tylko wtedy, kiedy wszyscy zejdą ze swoich piedestałów i spotkają się pośrodku – odpowiedział cicho, mówiąc powoli i nie patrząc na Elise, a zawieszając spojrzenie gdzieś na pierwszych, pnących się ku górze drzewach. Po tylu latach spędzonych w Ashfield Manor, potrafił rozpoznać niemal każde z nich – były jego towarzyszami, odkąd pamiętał, mniej oceniającymi i czasami wykazującymi większą dozę zrozumienia, niż jego własna rodzina. Westchnął cicho; jeszcze nie do końca docierało do niego, że był tutaj najprawdopodobniej ostatni raz; może podświadomie nie chciał w to wierzyć – a może nie do końca pozbył się jeszcze resztek nieskażonej wojną naiwności, że życie czasami po prostu się układało, a stwierdzenie, że wszystko będzie dobrze nie było wcale największym kłamstwem, na jakie można było się zdobyć. – Ale nie, nie wierzę, że ktokolwiek się na to zdecyduje. Każdy z rodów ma zbyt wiele do stracenia – a żadne z nas nie jest przyzwyczajone do rezygnowania z tego, co nam się należy. Nawet w imię kompromisów, i nawet w obliczu wojny – dodał dosyć chmurnie, zaraz jednak przywołując się do porządku; pokręcił głową, przywdziewając na twarz lekki uśmiech. – Wybacz mi, nie powinienem zanudzać cię polityką. Nasłuchasz się o niej dzisiaj wystarczająco – powiedział, wciąż nie rozumiejąc, po co lord Perseus upierał się, by ciągnąć swoją córkę do Salisbury; to nie było miejsce dla niej – a już na pewno nie w czasach, w których śmierć i zniszczenie zaczynały powoli stapiać się z porządkiem dziennym.
Być może właśnie dlatego skierował jej myśli ku bezpieczniejszemu tu i teraz, a przynajmniej – bezpieczniejszemu pozornie. – Czy zechciałabyś zdradzić, kim jest ten chodzący ideał? – zapytał z ciekawością, zerkając na delikatny, dziewczęcy profil, jakby to stamtąd planował wyczytać personalia ewentualnego wybranka. Nie naciskał, nie podpuszczał, był zwyczajnie ciekawy – świat magicznej arystokracji był wbrew pozorom bardzo niewielki. – Twój ojciec na pewno chce się upewnić, nim podejmie jakąkolwiek decyzję – dodał po chwili, Elise była jeszcze bardzo młoda; była też delikatna jak piękny kwiat, a chociaż drzemała w niej jakaś nieoczywista, być może nierozwinięta jeszcze siła, to potrzebowała kogoś, kto osłoni ją przed wiatrem i pozwoli rozkwitnąć, nie dopuszczając do jej krzywdy, ale i nie tłamsząc pod zbyt ciasnym kloszem.
– Lubię tu przychodzić, kiedy muszę pomyśleć – odpowiedział, gdy wspomniała o przeszłości; rozejrzał się, drzewa zaczynały rosnąć tu już coraz gęściej, a nieco dalej, w leśnym prześwicie, widać było zarys niewielkiego padoku, po którym przechadzał się Cień. Coś ścisnęło mu się w żołądku na myśl, że będzie musiał go tutaj zostawić – ale nawet nie brał pod uwagę innego rozwiązania; wychowany wśród srebrzystego Nottinghamshire, nie byłby szczęśliwy w ciągłej podróży, tułając się od jednej niewiadomej do drugiej. – Kiedy byliśmy młodsi, założyłem się z Juliusem, że wejdę na sam szczyt tego drzewa – odezwał się, wskazując na jedno z wyższych, o poziomo rosnących gałęziach; mieli wtedy po kilka lat, Elise nie było jeszcze nawet na świecie; nie mogła pamiętać tej burzy w szklance wody, która rozgrzmiała później w Ashfield Manor. – Zakład co prawda wygrałem, ale zanim zdążyłem się tym pochwalić, złamała się gałąź, na której stałem. Zleciałem na sam dół. – Prawie rozbijając sobie czaszkę – ale tych szczegółów wolał nie zarysowywać przed kuzynką. – Nie pamiętam, żeby matka kiedykolwiek krzyczała na nas tak, jak wtedy – dodał, uśmiechając się – trochę ciepło, trochę z sentymentem. Trochę w zamyśleniu; było coś poetyckiego w fakcie, że już w dzieciństwie uparcie podążał za starszym bratem, niezależnie od tego, ile razy skończyło się to dla niego bolesnym upadkiem. Teraz również miał upaść – z szeregów Rycerzy Walpurgii, w które zaprowadził go Julius, prosto w niepewną, ziejącą niebezpieczeństwem pustkę.
Milczał więc przez dłuższą chwilę, pozwalając, by to jej słowa wypełniały chłodne, wilgotne powietrze, i w żaden sposób nie starając się przygotować jej na te, które miały rozbrzmieć później, a w tamtym momencie już kłębiły się w jego głowie, układając w całe zdania i wypowiedzi, którymi miał zburzyć własną rzeczywistość. Może tak było lepiej – może powinna uważać go za zdrajcę, za niewdzięcznego egoistę, który nie myśląc wiele, obdarł rodzinę z honoru; może tak miało być dla niej łatwiej. – Porozumienie będzie możliwe tylko wtedy, kiedy wszyscy zejdą ze swoich piedestałów i spotkają się pośrodku – odpowiedział cicho, mówiąc powoli i nie patrząc na Elise, a zawieszając spojrzenie gdzieś na pierwszych, pnących się ku górze drzewach. Po tylu latach spędzonych w Ashfield Manor, potrafił rozpoznać niemal każde z nich – były jego towarzyszami, odkąd pamiętał, mniej oceniającymi i czasami wykazującymi większą dozę zrozumienia, niż jego własna rodzina. Westchnął cicho; jeszcze nie do końca docierało do niego, że był tutaj najprawdopodobniej ostatni raz; może podświadomie nie chciał w to wierzyć – a może nie do końca pozbył się jeszcze resztek nieskażonej wojną naiwności, że życie czasami po prostu się układało, a stwierdzenie, że wszystko będzie dobrze nie było wcale największym kłamstwem, na jakie można było się zdobyć. – Ale nie, nie wierzę, że ktokolwiek się na to zdecyduje. Każdy z rodów ma zbyt wiele do stracenia – a żadne z nas nie jest przyzwyczajone do rezygnowania z tego, co nam się należy. Nawet w imię kompromisów, i nawet w obliczu wojny – dodał dosyć chmurnie, zaraz jednak przywołując się do porządku; pokręcił głową, przywdziewając na twarz lekki uśmiech. – Wybacz mi, nie powinienem zanudzać cię polityką. Nasłuchasz się o niej dzisiaj wystarczająco – powiedział, wciąż nie rozumiejąc, po co lord Perseus upierał się, by ciągnąć swoją córkę do Salisbury; to nie było miejsce dla niej – a już na pewno nie w czasach, w których śmierć i zniszczenie zaczynały powoli stapiać się z porządkiem dziennym.
Być może właśnie dlatego skierował jej myśli ku bezpieczniejszemu tu i teraz, a przynajmniej – bezpieczniejszemu pozornie. – Czy zechciałabyś zdradzić, kim jest ten chodzący ideał? – zapytał z ciekawością, zerkając na delikatny, dziewczęcy profil, jakby to stamtąd planował wyczytać personalia ewentualnego wybranka. Nie naciskał, nie podpuszczał, był zwyczajnie ciekawy – świat magicznej arystokracji był wbrew pozorom bardzo niewielki. – Twój ojciec na pewno chce się upewnić, nim podejmie jakąkolwiek decyzję – dodał po chwili, Elise była jeszcze bardzo młoda; była też delikatna jak piękny kwiat, a chociaż drzemała w niej jakaś nieoczywista, być może nierozwinięta jeszcze siła, to potrzebowała kogoś, kto osłoni ją przed wiatrem i pozwoli rozkwitnąć, nie dopuszczając do jej krzywdy, ale i nie tłamsząc pod zbyt ciasnym kloszem.
– Lubię tu przychodzić, kiedy muszę pomyśleć – odpowiedział, gdy wspomniała o przeszłości; rozejrzał się, drzewa zaczynały rosnąć tu już coraz gęściej, a nieco dalej, w leśnym prześwicie, widać było zarys niewielkiego padoku, po którym przechadzał się Cień. Coś ścisnęło mu się w żołądku na myśl, że będzie musiał go tutaj zostawić – ale nawet nie brał pod uwagę innego rozwiązania; wychowany wśród srebrzystego Nottinghamshire, nie byłby szczęśliwy w ciągłej podróży, tułając się od jednej niewiadomej do drugiej. – Kiedy byliśmy młodsi, założyłem się z Juliusem, że wejdę na sam szczyt tego drzewa – odezwał się, wskazując na jedno z wyższych, o poziomo rosnących gałęziach; mieli wtedy po kilka lat, Elise nie było jeszcze nawet na świecie; nie mogła pamiętać tej burzy w szklance wody, która rozgrzmiała później w Ashfield Manor. – Zakład co prawda wygrałem, ale zanim zdążyłem się tym pochwalić, złamała się gałąź, na której stałem. Zleciałem na sam dół. – Prawie rozbijając sobie czaszkę – ale tych szczegółów wolał nie zarysowywać przed kuzynką. – Nie pamiętam, żeby matka kiedykolwiek krzyczała na nas tak, jak wtedy – dodał, uśmiechając się – trochę ciepło, trochę z sentymentem. Trochę w zamyśleniu; było coś poetyckiego w fakcie, że już w dzieciństwie uparcie podążał za starszym bratem, niezależnie od tego, ile razy skończyło się to dla niego bolesnym upadkiem. Teraz również miał upaść – z szeregów Rycerzy Walpurgii, w które zaprowadził go Julius, prosto w niepewną, ziejącą niebezpieczeństwem pustkę.
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Elise była bardzo młoda, dlatego nie zauważała (nie chciała zauważyć?), że wszystkie piękne idee są już przede wszystkim fasadą ukrywającą postępujące zepsucie i degenerację. Sama była zepsuta, na wskroś rozpieszczona i przekonana o swojej wyjątkowości, ale całkowicie i z oddaniem wierząca w rodowe wartości, w Skorowidz Czystości Krwi gromadzący najznakomitsze rody, z jednym wyjątkiem który nie powinien się tam jej zdaniem znaleźć. Była ucieleśnieniem stereotypu młodej lady żyjącej w swoim świecie ograniczonym do sukienek, bali i salonowych plotek, i nie przetrwałaby starcia z prawdziwym światem. Urodziła się jako lady i tak miała umrzeć, bo świat zwykłych ludzi, pełen konfliktów, zniszczenia i nędzy, nie był dla niej. Gdyby ktoś odebrał jej to, co kochała, zmarniałaby szybko, do końca swych dni, których pewnie nie byłoby już wiele pławiąc się w żalu, tęsknocie i nienawiści. Darzyła niżej urodzonych tak negatywnymi uczuciami właśnie dlatego, że gdzieś głęboko w środku się bała, że ci zwykli ludzie pewnego dnia wyciągną brudne łapy po to, co im się nie należało, że odbiorą szlachetnym rodom ich pozycję i sprowadzą ich do swojego poziomu. Bezmyślna plebejska tłuszcza, jak jej rodzice zawsze przedstawiali mugolaków i ich miłośników, nie respektowała podziałów, nie szanowała autorytetów i ziała nienawiścią i zazdrością wobec tych, którzy mieli lepiej, a ich celem było zrównanie wszystkich do jednego poziomu. Tak przynajmniej Elise widziała tych, którzy wywrzaskiwali absurdalne slogany o równości. Pod wpływem tego, czego mimochodem nasłuchała się po powrocie ze szkoły w jej wyobraźni mugole i mugolacy urastali do rangi mrocznych potworów chcących zniszczyć wspaniały czarodziejski świat z zawiści, że sami tyle nie osiągnęli. Podobnie postrzegała Longbottoma – jako wynaturzenie pragnące z jakiegoś pokręconego powodu doprowadzić ich świat do upadku. Nottówna w równość nie wierzyła, rody pracowały na swoją pozycję całe wieki, podczas gdy szlamy przychodziły znikąd – i jak oni mieli równać się z tymi, których czarodziejska historia liczyła kilkaset, a niekiedy i ponad tysiąc lat? Dla Elise równości nigdy nie będzie, nawet jeśli w głębi duszy zdawała sobie sprawę, że niektórzy mugolacy i mieszańcy radzili sobie w szkole lepiej od niej, to nie miało znaczenia. Nie takie, jak czystość krwi, zawartość skrytki i historia. Choć do tej pory nie żyło jej się źle, myślała z tęsknotą o czasach, gdy władza rodów była jeszcze większa.
Niestety zdawała sobie sprawę, że wśród rodów Skorowidzu panował rozłam, że kilka rodzin popierało równość i na pewno nie stanie po tej samej stronie, co Nottowie i większość.
- Wystarczyłoby, żeby niektóre rodziny zrozumiały, jak niedorzeczne jest popieranie mugoli, mugolaków i równości, i zrozumiałyby, jak ważna jest dbałość o jedność Skorowidzu. Niektórzy o tym zapominają – odezwała się, przekonana że tak powinno to działać. Że błędnie myśląca mniejszość powinna pójść po rozum do głowy i dostosować się do większości, która wcale nie chciała równości. Ale ostatecznie miała tylko osiemnaście lat i pod pewnymi względami była naiwna jako dama, którą izolowano od poważnej polityki i która coś tam wiedziała, ale nie rozumiała dogłębnie rządzących światem praw, bo miała klapki na oczach i była zapatrzona w styl życia, który uważała za jedyny słuszny. – Nie chciałabym żyć w tym równym, nowoczesnym świecie, o którym marzą jednostki zwące siebie postępowymi. Nie chciałabym być zwyczajną czarownicą, to dla mnie zbyt mało. Zbyt mocno ukochałam sobie to wszystko, co jest całym moim światem i nigdy, przenigdy bym z tego nie zrezygnowała. Zawsze mnie to dziwiło, że w ogóle można ulegać idei, która zrównuje nas z ludźmi, którzy z magicznym talentem urodzili się przez przypadek – odezwała się po chwili, nie potrafiąc zrozumieć, że istnieli tacy ludzie, którzy wyrzekali się rodzin, którzy w imię miłości lub bzdurnych ideałów wyrzekali się nazwisk i majątków, by żyć, czy raczej wegetować jak gmin. Dla Elise samo bycie czarownicą nie wystarczało. Ona była stworzona do bycia kimś więcej, do bycia lady. Do pławienia się w luksusach i patrzenia na świat z wyższością, bez konieczności martwienia się o to, że na zachcianki trzeba sobie zapracować. Dostawała wszystko za darmo za sam fakt urodzenia w odpowiedniej rodzinie i bardzo jej to odpowiadało, nawet jeśli tak naprawdę musiała zapłacić za to swoją cenę – nie miała w końcu prawa samodzielnie zdecydować nawet o tym, z kim spędzi życie, bo ten wybór będzie należeć do ojca i nestora. Ale wyrzeczenie się miłości i możliwości decydowania o sobie było akceptowalną ceną, poświęcała to bez wahania, byle tylko żyć w wygodach i nie utracić więzi z rodziną. Nie zamierzała wiązać się ze szlamą ani pracować. Nigdy. Wolałaby umrzeć niż przestać być lady.
- Pewnie się nasłucham, ale liczę na pomyślny dla nas finał – rzekła, wciąż krocząc u jego boku. Chciała dziś usłyszeć, że nie musi się niczego obawiać, że jej życie się nie zmieni, a równościowe zapędy niektórych zostaną zduszone w zarodku. Chciała być tego świadkiem, zobaczyć jak konserwatywne rody stają w jednym szeregu, a może i siłą racjonalnych argumentów przekonają błądzących, jak ważna jest jedność czarodziejskiego świata przeciw zagrożeniu z zewnątrz.
Słysząc pytanie o jej ideał, o wzór cnót wszelakich, na który spoglądała z uwielbieniem, aż się zarumieniła i na moment zapomniała o nadchodzącym szczycie oraz o swojej płomiennej niechęci do ideologii równości.
- To ktoś, kto nigdy nie będzie mój, ale nie przeszkadza mi to myśleć o nim z sympatią – powiedziała, a w jej głosie zabrzmiał żal. Ufała jednak Percivalowi, był jej jak brat, i wiedziała że nie wyzdradzi jej sekretu na salonach. O wiele bardziej obawiałaby się tego, zdradzając to jakiemuś innemu dziewczęciu. – Jesteśmy z moim drogim kuzynem Flavienem zbyt bliską rodziną, ale marzę o tym, by mój przyszły narzeczony był równie doskonałym lordem jak on. – Flavien był synem brata jej matki, i choć w świecie szlacheckim takie związki się zdarzały, podejrzewała że ojciec Flaviena to nie ją będzie brać pod uwagę jako kandydatkę na jego narzeczoną, więc Elise pozostawało jedynie platonicznie do niego wzdychać i być zazdrosną o każde dziewczę kręcące się zbyt blisko. Flavien ustawił bardzo wysoką poprzeczkę dla jej przyszłego narzeczonego, który jeśli nie będzie tak przystojny, dobrze wychowany i utalentowany, z pewnością będzie musiał znosić częste kapryszenie i westchnienia Elise, niezadowolonej z tego, że wybrano dla niej kogoś wybrakowanego. Nie miała braci, więc to na przykładzie kuzynów uczyła się, jakie cechy w mężczyznach są najważniejsze. Ale najprawdopodobniej, gdyby ich jednak zaręczono, czułaby się z tym bardzo, bardzo dziwnie, podobnie jak w przypadku, gdyby tak ktoś postanowił zaręczyć ją z Percivalem, Eddardem lub Lysandrem, co w teorii byłoby możliwe, ale dziwaczne. – Mam nadzieję, że ojciec wybierze mi kogoś, kto będzie tak przystojny, uzdolniony i biegły w poruszaniu się po salonach, bo cierpiałabym nieznośnie, musząc poślubić jakiegoś spasionego nudziarza! – westchnęła. W swoim mniemaniu zasługiwała na kogoś najlepszego, u czyjego boku będzie mogła rozkwitnąć jak najpiękniejszy kwiat.
Zbliżyli się do drzew, zagłębiając się między nie. Do prawdziwego lasu był jeszcze kawałek, ale już tu tereny Nottów stawały się bardziej zdziczałe niż w bezpośrednim sąsiedztwie dworu, gdzie ogrody były o wiele bardziej wymuskane. Powiodła wzrokiem za spojrzeniem Percivala, odnajdując drzewo, o którym mówił.
- Ja bym się bała – wzdrygnęła się na myśl o oderwaniu stóp od podłoża. – Poza tym matka nigdy nie pozwoliłaby mi chodzić po drzewach, damom nie przystoi. Ale chłopcy to pewnie co innego, prawda? – Chłopcom zawsze pozwalano na więcej niż dziewczynkom, ale i to najwyraźniej miało granice, biorąc pod uwagę finał opowieści Percivala. – Nawet tego nie pamiętam, ale pewnie to było zanim się urodziłam. W moich najwcześniejszych wspomnieniach oboje byliście już dorośli. – Nie pamiętała w końcu momentu, kiedy miała poniżej czterech lat. Swoje najwcześniejsze wspomnienia datowała właśnie na ten czas, i jak przez mgłę chyba pamiętała powrót osiemnastoletniego Percivala z Hogwartu. Julius był jeszcze starszy, a teraz go nie było, zginął kiedy była na ostatnim roku i nigdy nie dowiedziała się, co dokładnie się z nim stało. Pamiętała jednak z dzieciństwa, jak jej kuzynowie podążali za sobą. Percival za Juliusem, a Eddard za ich dwójką. Była wtedy mała, ale pamiętała to, nawet jeśli wielu rzeczy w dzieciństwie jeszcze nie rozumiała. Ale ona też podążała za Rosalind, dopóki ta nie umarła. – Pewnie tęsknisz za Juliusem, prawda? – zapytała nagle. – Ja za Rose też tęsknię. Minęły już cztery lata a nadal czuję się dziwnie z myślą, że nigdy się nie zobaczymy.
Niestety zdawała sobie sprawę, że wśród rodów Skorowidzu panował rozłam, że kilka rodzin popierało równość i na pewno nie stanie po tej samej stronie, co Nottowie i większość.
- Wystarczyłoby, żeby niektóre rodziny zrozumiały, jak niedorzeczne jest popieranie mugoli, mugolaków i równości, i zrozumiałyby, jak ważna jest dbałość o jedność Skorowidzu. Niektórzy o tym zapominają – odezwała się, przekonana że tak powinno to działać. Że błędnie myśląca mniejszość powinna pójść po rozum do głowy i dostosować się do większości, która wcale nie chciała równości. Ale ostatecznie miała tylko osiemnaście lat i pod pewnymi względami była naiwna jako dama, którą izolowano od poważnej polityki i która coś tam wiedziała, ale nie rozumiała dogłębnie rządzących światem praw, bo miała klapki na oczach i była zapatrzona w styl życia, który uważała za jedyny słuszny. – Nie chciałabym żyć w tym równym, nowoczesnym świecie, o którym marzą jednostki zwące siebie postępowymi. Nie chciałabym być zwyczajną czarownicą, to dla mnie zbyt mało. Zbyt mocno ukochałam sobie to wszystko, co jest całym moim światem i nigdy, przenigdy bym z tego nie zrezygnowała. Zawsze mnie to dziwiło, że w ogóle można ulegać idei, która zrównuje nas z ludźmi, którzy z magicznym talentem urodzili się przez przypadek – odezwała się po chwili, nie potrafiąc zrozumieć, że istnieli tacy ludzie, którzy wyrzekali się rodzin, którzy w imię miłości lub bzdurnych ideałów wyrzekali się nazwisk i majątków, by żyć, czy raczej wegetować jak gmin. Dla Elise samo bycie czarownicą nie wystarczało. Ona była stworzona do bycia kimś więcej, do bycia lady. Do pławienia się w luksusach i patrzenia na świat z wyższością, bez konieczności martwienia się o to, że na zachcianki trzeba sobie zapracować. Dostawała wszystko za darmo za sam fakt urodzenia w odpowiedniej rodzinie i bardzo jej to odpowiadało, nawet jeśli tak naprawdę musiała zapłacić za to swoją cenę – nie miała w końcu prawa samodzielnie zdecydować nawet o tym, z kim spędzi życie, bo ten wybór będzie należeć do ojca i nestora. Ale wyrzeczenie się miłości i możliwości decydowania o sobie było akceptowalną ceną, poświęcała to bez wahania, byle tylko żyć w wygodach i nie utracić więzi z rodziną. Nie zamierzała wiązać się ze szlamą ani pracować. Nigdy. Wolałaby umrzeć niż przestać być lady.
- Pewnie się nasłucham, ale liczę na pomyślny dla nas finał – rzekła, wciąż krocząc u jego boku. Chciała dziś usłyszeć, że nie musi się niczego obawiać, że jej życie się nie zmieni, a równościowe zapędy niektórych zostaną zduszone w zarodku. Chciała być tego świadkiem, zobaczyć jak konserwatywne rody stają w jednym szeregu, a może i siłą racjonalnych argumentów przekonają błądzących, jak ważna jest jedność czarodziejskiego świata przeciw zagrożeniu z zewnątrz.
Słysząc pytanie o jej ideał, o wzór cnót wszelakich, na który spoglądała z uwielbieniem, aż się zarumieniła i na moment zapomniała o nadchodzącym szczycie oraz o swojej płomiennej niechęci do ideologii równości.
- To ktoś, kto nigdy nie będzie mój, ale nie przeszkadza mi to myśleć o nim z sympatią – powiedziała, a w jej głosie zabrzmiał żal. Ufała jednak Percivalowi, był jej jak brat, i wiedziała że nie wyzdradzi jej sekretu na salonach. O wiele bardziej obawiałaby się tego, zdradzając to jakiemuś innemu dziewczęciu. – Jesteśmy z moim drogim kuzynem Flavienem zbyt bliską rodziną, ale marzę o tym, by mój przyszły narzeczony był równie doskonałym lordem jak on. – Flavien był synem brata jej matki, i choć w świecie szlacheckim takie związki się zdarzały, podejrzewała że ojciec Flaviena to nie ją będzie brać pod uwagę jako kandydatkę na jego narzeczoną, więc Elise pozostawało jedynie platonicznie do niego wzdychać i być zazdrosną o każde dziewczę kręcące się zbyt blisko. Flavien ustawił bardzo wysoką poprzeczkę dla jej przyszłego narzeczonego, który jeśli nie będzie tak przystojny, dobrze wychowany i utalentowany, z pewnością będzie musiał znosić częste kapryszenie i westchnienia Elise, niezadowolonej z tego, że wybrano dla niej kogoś wybrakowanego. Nie miała braci, więc to na przykładzie kuzynów uczyła się, jakie cechy w mężczyznach są najważniejsze. Ale najprawdopodobniej, gdyby ich jednak zaręczono, czułaby się z tym bardzo, bardzo dziwnie, podobnie jak w przypadku, gdyby tak ktoś postanowił zaręczyć ją z Percivalem, Eddardem lub Lysandrem, co w teorii byłoby możliwe, ale dziwaczne. – Mam nadzieję, że ojciec wybierze mi kogoś, kto będzie tak przystojny, uzdolniony i biegły w poruszaniu się po salonach, bo cierpiałabym nieznośnie, musząc poślubić jakiegoś spasionego nudziarza! – westchnęła. W swoim mniemaniu zasługiwała na kogoś najlepszego, u czyjego boku będzie mogła rozkwitnąć jak najpiękniejszy kwiat.
Zbliżyli się do drzew, zagłębiając się między nie. Do prawdziwego lasu był jeszcze kawałek, ale już tu tereny Nottów stawały się bardziej zdziczałe niż w bezpośrednim sąsiedztwie dworu, gdzie ogrody były o wiele bardziej wymuskane. Powiodła wzrokiem za spojrzeniem Percivala, odnajdując drzewo, o którym mówił.
- Ja bym się bała – wzdrygnęła się na myśl o oderwaniu stóp od podłoża. – Poza tym matka nigdy nie pozwoliłaby mi chodzić po drzewach, damom nie przystoi. Ale chłopcy to pewnie co innego, prawda? – Chłopcom zawsze pozwalano na więcej niż dziewczynkom, ale i to najwyraźniej miało granice, biorąc pod uwagę finał opowieści Percivala. – Nawet tego nie pamiętam, ale pewnie to było zanim się urodziłam. W moich najwcześniejszych wspomnieniach oboje byliście już dorośli. – Nie pamiętała w końcu momentu, kiedy miała poniżej czterech lat. Swoje najwcześniejsze wspomnienia datowała właśnie na ten czas, i jak przez mgłę chyba pamiętała powrót osiemnastoletniego Percivala z Hogwartu. Julius był jeszcze starszy, a teraz go nie było, zginął kiedy była na ostatnim roku i nigdy nie dowiedziała się, co dokładnie się z nim stało. Pamiętała jednak z dzieciństwa, jak jej kuzynowie podążali za sobą. Percival za Juliusem, a Eddard za ich dwójką. Była wtedy mała, ale pamiętała to, nawet jeśli wielu rzeczy w dzieciństwie jeszcze nie rozumiała. Ale ona też podążała za Rosalind, dopóki ta nie umarła. – Pewnie tęsknisz za Juliusem, prawda? – zapytała nagle. – Ja za Rose też tęsknię. Minęły już cztery lata a nadal czuję się dziwnie z myślą, że nigdy się nie zobaczymy.
Słuchał jej słów, zahaczających o tematy trudne i poważne, a wypowiadanych z taką pewnością i lekkością, i jedynym co czuł, był smutek – miał wrażenie, że mimo iż szli tuż obok siebie, z drobną dłonią Elise opartą na jego ramieniu, to jednocześnie dzieliła ich wyrwa: z każdym kolejnym zdaniem coraz szersza, głęboka, o stromych, osuwających się w dół brzegach. Najprawdopodobniej nieprzekraczalna; nie mógł przecież już się cofnąć, jedyny prowadzący na drugą stronę most chwiał się i kołysał niebezpiecznie od czasu jego pamiętnej rozmowy z Benjaminem, a dzisiaj miał spłonąć doszczętnie, strawiony ogniem podłożonym już przez samego Percivala; Elise z kolei raczej nie planowała wykonania karkołomnego skoku przez otchłań, zapewne nawet nie domyślając się, że ktoś z jej najbliższego otoczenia już tego dokonał. Przez chwilę miał ochotę jej o tym powiedzieć, porzucić zawoalowane sugestie i postawić na szczerość, zdradzić swoje zamiary – ale w ostatniej chwili się wycofał, gryząc się w język; nie zrozumiałaby, słyszał to przecież w każdej jej wypowiedzi, bez względu na to, że nie chciał w to wierzyć; podejrzewał, że w próbie uratowania honoru rodziny mogłaby nawet na niego donieść, ubłagać nestora, by zabronił mu udziału w zebraniu – a lord Septimus, i tak już zaalarmowany jego spopielonymi na wiór planami wzięcia udziału w ślubie Ulyssesa i Julii, najpewniej przystałby na te prośby.
Milczał więc, starając się powstrzymać emocje przed wypłynięciem na twarz, mimo że serce tłukło się mocno w jego klatce piersiowej, przypominając mu boleśnie z czego w istocie rezygnował. – Yhm – przytaknął w reakcji na jej wypowiedź, bo tak naprawdę nie był w stanie powiedzieć nic więcej; słowa grzęzły mu w gardle, domagając się wypowiedzenia ich na głos, żadne nie było jednak odpowiednie, nawet we wnętrzu jego czaszki rozbrzmiewając zbyt buntowniczo, kontrowersyjnie, obrazoburczo; ich góra rosła więc jedynie milcząco, a wraz z nią rosła jego złość i irytacja – te same, które za kilkadziesiąt minut miały przekuć się w zdania wywracające całe jego dotychczasowe życie do góry nogami. – Mówią, że nic nie dzieje się przez przypadek – powiedział jedynie, zanim zdołał się powstrzymać; jego głos zabrzmiał dziwnie głośno i zdecydowanie zbyt nerwowo; odetchnął głęboko, wdychając znajomy zapach sosen i dębów, po czym powoli wypuścił powietrze z płuc, przypominając sobie, że Elise nie starała się obrazić nikogo konkretnego. Chyba napięte do granic możliwości nerwy naprawdę dawały mu się we znaki; częściowo dlatego też starał się zmienić temat – na bardziej neutralny, lekki, w jego ocenie trywialny; w obliczu tego, co miało dzisiaj się stać, tego co już od dawna się działo, polityczne mariaże wydawały się znaczyć niewiele, stanowiąc jedynie próbę utrzymania kruszącej się iluzji – kosztem jednostek, które miały już do końca życia płacić za konsekwencje cudzych decyzji. On sam robił to już zbyt długo, żyjąc pod cudze dyktando, chwytając się fałszywych wyborów, które w rzeczywistości stanowiły jedynie ułudę, fatamorganę; decyzję między posłuszeństwem jednemu, a oddaniu wobec drugiego. Jak mógł być ślepy aż tak długo?
Skinął w jej stronę głową, gdy wspomniała o pomyślnym finale, doskonale zdając sobie sprawę, że mówiła o utopii; zakończenie, które ją zadowoli, miało być tragiczne dla niego – i na odwrót, póki co odsuwał tę świadomość jak najdalej, kurczowo chwytając się innych tematów; otaczający go chłód stopniał nieco na widok wypływającego na jej policzki rumieńca, przez moment znów widział w niej jedynie swoją ukochaną kuzynkę – i nic więcej. – Mam nadzieję, że kimkolwiek będzie, okaże się drogi zarówno twemu sercu, jak i duszy – powiedział. Nie znał zbyt dobrze lorda, o którym mówiła, niemal pewien, że ich ścieżki nigdy się nie skrzyżowały – nie mógł powiedzieć więc wiele więcej. – Twój ojciec na pewno nie wybrałby nikogo, kogo traktowałabyś z niechęcią – dodał jeszcze, mimo że wcale nie był tego stuprocentowo pewien; nie był już pewien niczego, wydawało się, że nie istniały granice, których przekroczenie mogłoby zostać uznane za zbyt wiele – o ile można było w ten sposób zdobyć kolejne wpływy.
Nie odzywał się przez dłuższą chwilę, ze spojrzeniem zawieszonym gdzieś na poziomie górnych gałęzi wysokiego drzewa; dzisiaj, z perspektywy czasu, wydawały mu się przeraźliwie wręcz cienkie – ale wtedy nie przejmował się tym ani trochę, święcie przekonany o swojej własnej nieśmiertelności. Tęsknił za tymi czasami, za płynącą z brawury i ignorancji odwagą; gdyby nie pozbył się jej tak szybko, pozwalając ojcu na dosyć dosłowne wypalenie jej pokładów, być może nie znalazłby się w miejscu, w którym stał teraz. Westchnął cicho, bezwiednie zginając i rozprostowując palce, ledwie powstrzymując się przed podrapaniem pokrytych bliznami przedramion. – Też się bałem, o to w tym wszystkim chodziło – powiedział, zerkając na nią z ukosa. – Bez strachu nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego – dodał jeszcze, ciszej. – Chyba tak – przytaknął, odrobinę nieprzytomnie; o wychowywaniu dzieci nie miał wielkiego pojęcia, nie miał też nigdy zbyt dobrego przykładu; ojciec był w jego oczach największym psidwakosynem, jakiego widział świat – z kolei matka stanowiła jedynie tło, na którym wymalowano jego postać, piękne, ale nie wnoszące nic konkretnego.
Zawahał się na moment, nie odpowiadając od razu; czy za nim tęsknił? Czy w ogóle można było tęsknić za kimś, kogo za życia darzyło się mieszanką uczuć tak ze sobą sprzecznych? – Tak – mruknął, raz jeszcze przemykając spojrzeniem wyżej, ku rozłożystej koronie. – Tęsknię za nimi obojgiem – przyznał, wciąż pamiętając piękną Rosalind; drogą mu tak samo, jak drogie były mu pozostałe kuzynki, ale zabraną z tego świata zbyt szybko i zbyt niesprawiedliwie.
Drgnął, gdy gdzieś w oddali rozległ się stłumiony grzmot – zwiastun burzy, która wkrótce miała rozszaleć się nad Salisbury. – Robi się późno – zauważył, przenosząc wreszcie spojrzenie z powrotem na Elise. Zapamiętując jej piękną twarz, prawdopodobnie po raz ostatni patrzącą na niego bez odrazy. – Wracajmy.
| zt
Milczał więc, starając się powstrzymać emocje przed wypłynięciem na twarz, mimo że serce tłukło się mocno w jego klatce piersiowej, przypominając mu boleśnie z czego w istocie rezygnował. – Yhm – przytaknął w reakcji na jej wypowiedź, bo tak naprawdę nie był w stanie powiedzieć nic więcej; słowa grzęzły mu w gardle, domagając się wypowiedzenia ich na głos, żadne nie było jednak odpowiednie, nawet we wnętrzu jego czaszki rozbrzmiewając zbyt buntowniczo, kontrowersyjnie, obrazoburczo; ich góra rosła więc jedynie milcząco, a wraz z nią rosła jego złość i irytacja – te same, które za kilkadziesiąt minut miały przekuć się w zdania wywracające całe jego dotychczasowe życie do góry nogami. – Mówią, że nic nie dzieje się przez przypadek – powiedział jedynie, zanim zdołał się powstrzymać; jego głos zabrzmiał dziwnie głośno i zdecydowanie zbyt nerwowo; odetchnął głęboko, wdychając znajomy zapach sosen i dębów, po czym powoli wypuścił powietrze z płuc, przypominając sobie, że Elise nie starała się obrazić nikogo konkretnego. Chyba napięte do granic możliwości nerwy naprawdę dawały mu się we znaki; częściowo dlatego też starał się zmienić temat – na bardziej neutralny, lekki, w jego ocenie trywialny; w obliczu tego, co miało dzisiaj się stać, tego co już od dawna się działo, polityczne mariaże wydawały się znaczyć niewiele, stanowiąc jedynie próbę utrzymania kruszącej się iluzji – kosztem jednostek, które miały już do końca życia płacić za konsekwencje cudzych decyzji. On sam robił to już zbyt długo, żyjąc pod cudze dyktando, chwytając się fałszywych wyborów, które w rzeczywistości stanowiły jedynie ułudę, fatamorganę; decyzję między posłuszeństwem jednemu, a oddaniu wobec drugiego. Jak mógł być ślepy aż tak długo?
Skinął w jej stronę głową, gdy wspomniała o pomyślnym finale, doskonale zdając sobie sprawę, że mówiła o utopii; zakończenie, które ją zadowoli, miało być tragiczne dla niego – i na odwrót, póki co odsuwał tę świadomość jak najdalej, kurczowo chwytając się innych tematów; otaczający go chłód stopniał nieco na widok wypływającego na jej policzki rumieńca, przez moment znów widział w niej jedynie swoją ukochaną kuzynkę – i nic więcej. – Mam nadzieję, że kimkolwiek będzie, okaże się drogi zarówno twemu sercu, jak i duszy – powiedział. Nie znał zbyt dobrze lorda, o którym mówiła, niemal pewien, że ich ścieżki nigdy się nie skrzyżowały – nie mógł powiedzieć więc wiele więcej. – Twój ojciec na pewno nie wybrałby nikogo, kogo traktowałabyś z niechęcią – dodał jeszcze, mimo że wcale nie był tego stuprocentowo pewien; nie był już pewien niczego, wydawało się, że nie istniały granice, których przekroczenie mogłoby zostać uznane za zbyt wiele – o ile można było w ten sposób zdobyć kolejne wpływy.
Nie odzywał się przez dłuższą chwilę, ze spojrzeniem zawieszonym gdzieś na poziomie górnych gałęzi wysokiego drzewa; dzisiaj, z perspektywy czasu, wydawały mu się przeraźliwie wręcz cienkie – ale wtedy nie przejmował się tym ani trochę, święcie przekonany o swojej własnej nieśmiertelności. Tęsknił za tymi czasami, za płynącą z brawury i ignorancji odwagą; gdyby nie pozbył się jej tak szybko, pozwalając ojcu na dosyć dosłowne wypalenie jej pokładów, być może nie znalazłby się w miejscu, w którym stał teraz. Westchnął cicho, bezwiednie zginając i rozprostowując palce, ledwie powstrzymując się przed podrapaniem pokrytych bliznami przedramion. – Też się bałem, o to w tym wszystkim chodziło – powiedział, zerkając na nią z ukosa. – Bez strachu nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego – dodał jeszcze, ciszej. – Chyba tak – przytaknął, odrobinę nieprzytomnie; o wychowywaniu dzieci nie miał wielkiego pojęcia, nie miał też nigdy zbyt dobrego przykładu; ojciec był w jego oczach największym psidwakosynem, jakiego widział świat – z kolei matka stanowiła jedynie tło, na którym wymalowano jego postać, piękne, ale nie wnoszące nic konkretnego.
Zawahał się na moment, nie odpowiadając od razu; czy za nim tęsknił? Czy w ogóle można było tęsknić za kimś, kogo za życia darzyło się mieszanką uczuć tak ze sobą sprzecznych? – Tak – mruknął, raz jeszcze przemykając spojrzeniem wyżej, ku rozłożystej koronie. – Tęsknię za nimi obojgiem – przyznał, wciąż pamiętając piękną Rosalind; drogą mu tak samo, jak drogie były mu pozostałe kuzynki, ale zabraną z tego świata zbyt szybko i zbyt niesprawiedliwie.
Drgnął, gdy gdzieś w oddali rozległ się stłumiony grzmot – zwiastun burzy, która wkrótce miała rozszaleć się nad Salisbury. – Robi się późno – zauważył, przenosząc wreszcie spojrzenie z powrotem na Elise. Zapamiętując jej piękną twarz, prawdopodobnie po raz ostatni patrzącą na niego bez odrazy. – Wracajmy.
| zt
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Gdyby Elise znała jego plany, tak właśnie by postąpiła. Od razu udałaby się do nestora, opowiadając mu o wszystkim i błagając, by zareagował i powstrzymał Percivala przed uczynieniem głupstwa, przed zdradzeniem rodu i każdego jego członka z osobna, w tym swojej żony noszącej pod sercem jego dziecko. Wierzyłaby, że uczyniłaby to dla dobra Percivala, by pozostał przy rodzinie i nie został zdrajcą i wyrzutkiem. W jej mniemaniu dobrem był ród i wierność jego zasadom, co w przeciwieństwie do kuzyna jej zawsze przychodziło z naturalną łatwością – bo naprawdę wierzyła w to, co wpajano jej od urodzenia i nigdy nie miała poczucia niedopasowania. Zawsze czuła się perfekcyjnie skrojona do swojej roli, łącząc w sobie krew Nottów oraz Lestrange’ów. Nigdy nie wskoczyłaby w otchłań, w którą skoczył on. Zbyt mocno kochała swoje idealne szlacheckie życie i gardziła niższymi warstwami społecznymi, zwłaszcza mugolakami. Miałaby dla nich poświęcić relacje z rodem oraz wygody? Nigdy! Ona miała pozostać do samego końca po tej stronie, co jej rodzina.
Nie wiedziała, jak druzgoczący cios Percival zada im na szczycie. Nie wiedziała, że ta rozmowa to swoiste pożegnanie, choć za jakiś czas, już po wszystkim, zrozumie to i pojmie też, że za niektórymi jego wypowiedziami kryły się już oznaki jego odmienności, które teraz naiwnie przegapiła, nie dopuszczając do siebie myśli, że mógł być zdrajcą. Będzie się na siebie złościć w duchu i zastanawiać, dlaczego była tak ślepa, ale będzie już za późno.
Nie mówiła o nikim konkretnym. Jej niechęć skupiała się na zbiorowym wrogu – mugolach, mugolakach i ich miłośnikach. Karmiona ideologią czystości krwi widziała w nich zagrożenie dla ustalonego porządku. Bała się nieznanego i wierzyła w to, że niższe warstwy społeczne chcą ich zniszczyć, odrzeć z bogactw i sprowadzić do swojego poziomu, a niektórzy zdrajcy, zamiast bronić tradycji, przyklaskują próbom zniszczenia odwiecznego ładu. Im była starsza, tym bardziej rozumiała, jak ważne jest zachowanie czystości krwi i pielęgnowanie wartości krzewionych przez rody od wieków. Musieli istnieć, by świat magiczny mógł funkcjonować poprawnie, nie pogrążając się w chaosie zaprowadzanym przez motłoch nie wyznający żadnych wartości, przybyły znikąd.
Nie rozumiała pełni powagi sytuacji. Nie wiedziała o istnieniu jakichś rycerzy Walpurgii czy Zakonu Feniksa, nie była świadoma, że Percival i Eddard już od dawna uczestniczyli w wydarzeniach, o których było głośno. Aż do czerwca pozostawała zamknięta w murach Hogwartu, a później w Ashfield Manor, trzymana pod szczelnym rodzicielskim kloszem. Jej ojciec nie darzył jej głębszymi uczuciami, nie była synem który mógłby przedłużyć ciągłość jego linii, a tylko kolejną córką, którą mógł jedynie dobrze wydać, ale nigdy też nie był dla niej okrutny. Przez większość czasu zajmował się swoimi sprawami i rzadko przewijał się w jej życiu, z matką natomiast zawsze miała bliskie relacje. Za sprawą lady Cassiopei miała wiele do czynienia z dziedzictwem jej rodu, także tym muzycznym, i to ona miała duży wpływ na ukształtowanie się charakteru Elise w taki a nie inny sposób. Zawsze miała wszystko co najlepsze i dorastała szczęśliwie, nie brakowało jej niczego, a więc nigdy nie miała ani jednego powodu, by zacząć negować poglądy rodziny i szukać innej drogi. Dlaczego by miała, skoro ta, którą przetarli krewni, była tak jasna i wygodna?
Ale Percival był inny. Kroczenie utartą, wydeptaną przez pokolenia ścieżką nie było dla niego, on zawsze wolał szukać własnych, ale nawet z tą wiedzą nie podejrzewała, jak bardzo jego ścieżka oddaliła się od tej głównej, po której kroczył ich ród i także ona. Elise, jak na młodą lady Nott przystało, marzyła o dobrym zamążpójściu i przeżyciu reszty swoich dni wygodnie i spokojnie, oddając się przyjemnościom płynącym z życia damy. Nie była stworzona do tego prawdziwego, brutalnego życia odartego z pięknych zdobień i złudzeń. Nie wiedziała też, jak dokładnie wyglądało życie Percivala, jakie były jego doświadczenia poza tym, co jej mówił, i nie wiedziała nawet, w jaki sposób traktował go jego ojciec; wuj był dla niej figurą jeszcze bardziej odległą niż ojciec, widywaną głównie przy okazjach, kiedy cały ród gromadził się w jednym miejscu.
- Też mam nadzieję, że kogokolwiek ojciec i nestor wybiorą, uda mi się być przy nim szczęśliwą i nie utracę zbyt wiele z życia, które wiodłam jako lady Nott – rzekła. Nie chciałaby zbyt mocno zmieniać swojego życia i przyzwyczajeń, więc liczyła na możliwość kontynuowania zarówno salonowego życia, jak i muzycznych pasji. Ale wiedziała też, że dla jej ojca polityka i dobro rodu było ważniejsze niż jej dobro. Była tylko narzędziem w ręku ojca i nestora, asem w rękawie, który mógł się przydać przy planowaniu politycznych mariaży, umacnianiu starych sojuszy lub zawieraniu nowych. Ale wcale by się nie pogniewała, gdyby tak miała poślubić jakiegoś dalszego kuzyna z Nottów lub Lestrange’ów, bo znajdowałaby się nadal w środowisku dobrze sobie znanym.
Uśmiechała się, słuchając jego wspomnień z dzieciństwa, z lat tak odległych, ale zapewne budzących sentyment. Z tymi wspomnieniami najwyraźniej także się żegnał, o czym wiedzieć nie mogła.
- Byłeś odważnym dzieckiem – uznała, bo sama by się nie odważyła by wejść na drzewo, i to tak wysoko. Ani w dzieciństwie, ani później. Nigdy nie lubiła wysokości, dlatego latania na miotle także nigdy nie polubiła i nie nauczyła się, jak to robić poprawnie. – Ja chyba nie miałam podobnych historii. Zawsze byłam grzeczna i słuchałam rodziców, może dlatego byłam ciekawa twoich przygód, bo to było coś spoza mojego świata.
Lubiła o nich słuchać, ale wiedziała, że żywot Percivala by jej nie odpowiadał, zbyt mocno ukochała sobie dworskie wygody. Do wspomnienia Rose również się uśmiechała, choć w jej oczach pojawiła się też tęsknota, smutek i żal. Tęskniła. Brakowało jej najstarszej siostry, chciałaby, żeby tu była cała, zdrowa i żywa. Ale pozostała jej tylko Ophelia, a także kuzynostwo z obu stron rodziny.
Także usłyszała ten grzmot, nie wiedząc jeszcze, że to zwiastun nieodległej burzy, zarówno tej metaforycznej, jak i dosłownej.
- Masz rację, wracajmy. Pewnie niedługo wyruszamy, a muszę jeszcze się przebrać – zgodziła się z nim.
Razem wrócili do dworu, gdzie Elise udała się do komnat, by z pomocą służki przygotować się do wyjścia. Dzisiejszy dzień miał zmienić naprawdę wiele, ale póki co cieszyła się jeszcze rozmową z Percivalem i w następnych tygodniach wielokrotnie miała powracać do niej myślami.
Bo jeszcze nie wiedziała, ale to było jego pożegnanie z nią oraz z włościami Nottów.
| zt.
Nie wiedziała, jak druzgoczący cios Percival zada im na szczycie. Nie wiedziała, że ta rozmowa to swoiste pożegnanie, choć za jakiś czas, już po wszystkim, zrozumie to i pojmie też, że za niektórymi jego wypowiedziami kryły się już oznaki jego odmienności, które teraz naiwnie przegapiła, nie dopuszczając do siebie myśli, że mógł być zdrajcą. Będzie się na siebie złościć w duchu i zastanawiać, dlaczego była tak ślepa, ale będzie już za późno.
Nie mówiła o nikim konkretnym. Jej niechęć skupiała się na zbiorowym wrogu – mugolach, mugolakach i ich miłośnikach. Karmiona ideologią czystości krwi widziała w nich zagrożenie dla ustalonego porządku. Bała się nieznanego i wierzyła w to, że niższe warstwy społeczne chcą ich zniszczyć, odrzeć z bogactw i sprowadzić do swojego poziomu, a niektórzy zdrajcy, zamiast bronić tradycji, przyklaskują próbom zniszczenia odwiecznego ładu. Im była starsza, tym bardziej rozumiała, jak ważne jest zachowanie czystości krwi i pielęgnowanie wartości krzewionych przez rody od wieków. Musieli istnieć, by świat magiczny mógł funkcjonować poprawnie, nie pogrążając się w chaosie zaprowadzanym przez motłoch nie wyznający żadnych wartości, przybyły znikąd.
Nie rozumiała pełni powagi sytuacji. Nie wiedziała o istnieniu jakichś rycerzy Walpurgii czy Zakonu Feniksa, nie była świadoma, że Percival i Eddard już od dawna uczestniczyli w wydarzeniach, o których było głośno. Aż do czerwca pozostawała zamknięta w murach Hogwartu, a później w Ashfield Manor, trzymana pod szczelnym rodzicielskim kloszem. Jej ojciec nie darzył jej głębszymi uczuciami, nie była synem który mógłby przedłużyć ciągłość jego linii, a tylko kolejną córką, którą mógł jedynie dobrze wydać, ale nigdy też nie był dla niej okrutny. Przez większość czasu zajmował się swoimi sprawami i rzadko przewijał się w jej życiu, z matką natomiast zawsze miała bliskie relacje. Za sprawą lady Cassiopei miała wiele do czynienia z dziedzictwem jej rodu, także tym muzycznym, i to ona miała duży wpływ na ukształtowanie się charakteru Elise w taki a nie inny sposób. Zawsze miała wszystko co najlepsze i dorastała szczęśliwie, nie brakowało jej niczego, a więc nigdy nie miała ani jednego powodu, by zacząć negować poglądy rodziny i szukać innej drogi. Dlaczego by miała, skoro ta, którą przetarli krewni, była tak jasna i wygodna?
Ale Percival był inny. Kroczenie utartą, wydeptaną przez pokolenia ścieżką nie było dla niego, on zawsze wolał szukać własnych, ale nawet z tą wiedzą nie podejrzewała, jak bardzo jego ścieżka oddaliła się od tej głównej, po której kroczył ich ród i także ona. Elise, jak na młodą lady Nott przystało, marzyła o dobrym zamążpójściu i przeżyciu reszty swoich dni wygodnie i spokojnie, oddając się przyjemnościom płynącym z życia damy. Nie była stworzona do tego prawdziwego, brutalnego życia odartego z pięknych zdobień i złudzeń. Nie wiedziała też, jak dokładnie wyglądało życie Percivala, jakie były jego doświadczenia poza tym, co jej mówił, i nie wiedziała nawet, w jaki sposób traktował go jego ojciec; wuj był dla niej figurą jeszcze bardziej odległą niż ojciec, widywaną głównie przy okazjach, kiedy cały ród gromadził się w jednym miejscu.
- Też mam nadzieję, że kogokolwiek ojciec i nestor wybiorą, uda mi się być przy nim szczęśliwą i nie utracę zbyt wiele z życia, które wiodłam jako lady Nott – rzekła. Nie chciałaby zbyt mocno zmieniać swojego życia i przyzwyczajeń, więc liczyła na możliwość kontynuowania zarówno salonowego życia, jak i muzycznych pasji. Ale wiedziała też, że dla jej ojca polityka i dobro rodu było ważniejsze niż jej dobro. Była tylko narzędziem w ręku ojca i nestora, asem w rękawie, który mógł się przydać przy planowaniu politycznych mariaży, umacnianiu starych sojuszy lub zawieraniu nowych. Ale wcale by się nie pogniewała, gdyby tak miała poślubić jakiegoś dalszego kuzyna z Nottów lub Lestrange’ów, bo znajdowałaby się nadal w środowisku dobrze sobie znanym.
Uśmiechała się, słuchając jego wspomnień z dzieciństwa, z lat tak odległych, ale zapewne budzących sentyment. Z tymi wspomnieniami najwyraźniej także się żegnał, o czym wiedzieć nie mogła.
- Byłeś odważnym dzieckiem – uznała, bo sama by się nie odważyła by wejść na drzewo, i to tak wysoko. Ani w dzieciństwie, ani później. Nigdy nie lubiła wysokości, dlatego latania na miotle także nigdy nie polubiła i nie nauczyła się, jak to robić poprawnie. – Ja chyba nie miałam podobnych historii. Zawsze byłam grzeczna i słuchałam rodziców, może dlatego byłam ciekawa twoich przygód, bo to było coś spoza mojego świata.
Lubiła o nich słuchać, ale wiedziała, że żywot Percivala by jej nie odpowiadał, zbyt mocno ukochała sobie dworskie wygody. Do wspomnienia Rose również się uśmiechała, choć w jej oczach pojawiła się też tęsknota, smutek i żal. Tęskniła. Brakowało jej najstarszej siostry, chciałaby, żeby tu była cała, zdrowa i żywa. Ale pozostała jej tylko Ophelia, a także kuzynostwo z obu stron rodziny.
Także usłyszała ten grzmot, nie wiedząc jeszcze, że to zwiastun nieodległej burzy, zarówno tej metaforycznej, jak i dosłownej.
- Masz rację, wracajmy. Pewnie niedługo wyruszamy, a muszę jeszcze się przebrać – zgodziła się z nim.
Razem wrócili do dworu, gdzie Elise udała się do komnat, by z pomocą służki przygotować się do wyjścia. Dzisiejszy dzień miał zmienić naprawdę wiele, ale póki co cieszyła się jeszcze rozmową z Percivalem i w następnych tygodniach wielokrotnie miała powracać do niej myślami.
Bo jeszcze nie wiedziała, ale to było jego pożegnanie z nią oraz z włościami Nottów.
| zt.
Strona 2 z 2 • 1, 2
Okolice dworku
Szybka odpowiedź