Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Norfolk
Plaża
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Plaża
Plaża wypoczynkowa nad brzegiem morza w Cliodnie słynie z niezwykle miękkiego i czystego piasku, codziennie nocą przemierza jej hektary kilkunastu czarodziejów, którzy dbają, by taką właśnie pozostała. Woda jest przejrzysta, kryształowa; żyje w niej wiele urokliwych magicznych stworzeń, w tym rzadki gatunek rybek świecących nocą różnymi kolorami jak świetliki.
Czarodzieje rozkładają się na kocach i leżakach, inni po prostu na piasku, damy chronią się przed słońcem eleganckimi, płóciennymi parasolami. Czarodzieje mogą bez przeszkód przebywać na plaży z dziećmi, które nie kontrolują swoich mocy, bowiem miasteczko Cliodna jest silnie chronione przed mugolami.
Czarodzieje rozkładają się na kocach i leżakach, inni po prostu na piasku, damy chronią się przed słońcem eleganckimi, płóciennymi parasolami. Czarodzieje mogą bez przeszkód przebywać na plaży z dziećmi, które nie kontrolują swoich mocy, bowiem miasteczko Cliodna jest silnie chronione przed mugolami.
Mój drogi, popraw się z łaski swojej. Jeszcze nie żyję w hermetycznym świecie szlacheckich rodów; jeszcze to słowo klucz. Znasz mnie na tyle dobrze, by wiedzieć, że jeśli obiorę sobie jakiś cel - zyskam go, choćbym iść miała po trupach. Mam lat dwadzieścia pięć, jestem gwiazdą Quidditcha, to dobry moment na zamążpójście. Do tej pory nawet mi się do tego nie śpieszyło - bo niebywale krótkim małżeństwie z Perseusem, skupiłam się na sobie i swojej karierze, dobór męża traktując jak sprawę drugorzędną. Wartości, które sobą reprezentuję nie potrzebują wszak mężczyzny u boku. W między czasie było już całkiem blisko, Travers miał się oświadczyć po powrocie z podróży, ale jak na złość jego statek musiał się rozbić, a nim zaopiekować jakieś ladacznice. Nie będę płakać nad rozlanym mlekiem, wielu jest arystokratów, którzy aż biją się o moją rękę. I nawet, jeśli nie przyjmę Twojego nazwiska, Alfredzie, zagwarantować Ci mogę, że już niedługo tytułować mnie będziesz panią. Panią równą sobie, chełpiącą się rodem równie znamienitym. Dobrze wiesz, że nie rzucam słów na wiatr. Mam nadzieję, że potrafisz obejść się smakiem.
- Już nie chcę, w powietrzu żaden książę nie rzuci mi się na ratunek - żartuję kokieteryjnie i spoglądam na Ciebie ukradkiem.
Cóż Ci się stało, mój drogi? Ostatnim razem, gdy się widzieliśmy, nie chciałeś nawet na mnie patrzeć i mijałeś mnie szerokim łukiem, jak gdybyś obawiał się, że Twoje myśli należeć będą tylko do mnie. Czyżbym zgadła?
- Mogłabym wymyślić przynajmniej dwadzieścia powodów - drażnię się z Tobą, to oczywiste. Jeśli szukasz kobiety posłusznej, która spełni każde Twoje polecenie, nie powinieneś spotykać się ze mną. Czyżbyś jeszcze nie wiedział, że niczym kot chodzę własnymi ścieżkami i nie pozwolę się złamać.
- Hm... nigdy, jeśli miałabym oceniać - nie mam na to czasu, mój drogi. Treningi, mecze, prowadzenie własnej kolumny i posiadanie życia towarzyskiego zajmuje większą część mojego dnia. Rzadko kiedy mam szansę na chwilę tylko dla siebie.
- Schlebiasz mi mój drogi - uśmiecham się, stukam kieliszkiem o jego kieliszek i upijam niewielki łyk. Za sukces mojej drużyny mogę wypić o każdej porze.
- Już nie chcę, w powietrzu żaden książę nie rzuci mi się na ratunek - żartuję kokieteryjnie i spoglądam na Ciebie ukradkiem.
Cóż Ci się stało, mój drogi? Ostatnim razem, gdy się widzieliśmy, nie chciałeś nawet na mnie patrzeć i mijałeś mnie szerokim łukiem, jak gdybyś obawiał się, że Twoje myśli należeć będą tylko do mnie. Czyżbym zgadła?
- Mogłabym wymyślić przynajmniej dwadzieścia powodów - drażnię się z Tobą, to oczywiste. Jeśli szukasz kobiety posłusznej, która spełni każde Twoje polecenie, nie powinieneś spotykać się ze mną. Czyżbyś jeszcze nie wiedział, że niczym kot chodzę własnymi ścieżkami i nie pozwolę się złamać.
- Hm... nigdy, jeśli miałabym oceniać - nie mam na to czasu, mój drogi. Treningi, mecze, prowadzenie własnej kolumny i posiadanie życia towarzyskiego zajmuje większą część mojego dnia. Rzadko kiedy mam szansę na chwilę tylko dla siebie.
- Schlebiasz mi mój drogi - uśmiecham się, stukam kieliszkiem o jego kieliszek i upijam niewielki łyk. Za sukces mojej drużyny mogę wypić o każdej porze.
Helena McKinnon
Zawód : Obrońca harpii i felietonistka
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
But you'll come back each time you leave
'Cause, darling, I'm a nightmare dressed like a daydream
'Cause, darling, I'm a nightmare dressed like a daydream
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Helena żyła w jakimś wyidealizowanym świecie, jeśli sądziła, że ktokolwiek z konserwatywnych rodów będzie traktował ją jak równą. To cud, że Alfred w ogóle z nią rozmawiał. Pewnie to dzięki temu, że Riddle przyjął ją do Rycerzy. Nawet nie wiedziała, jak wiele zawdzięcza Tomowi. Parkinson nie wiedział nich o jej byłym małżeństwie, które nigdy nie zostało zanotowane w aktach Ministerstwa Magii. Natomiast wiele słyszał o jej podbojach i dążeniu do celu. Nie sądził, że wkręcenie się w szlacheckie drzewo genealogiczne jest dla niej aż takie ważne. Nie był aż tak na bieżąco z jej życiem towarzyskim. Dochodziły do niego zaledwie plotki i miał nadzieję, że część jest nieprawdziwa. Nie chciał się spotykać z kobietą, która traktuje go jaką jedną z szans wkradnięcia się do bogatej rodziny.
- Aż tak ich wiele, że musieliby rywalizować o ratunek McKinnon? – spytał, chcąc się przekonać o swojej naiwności. Nie sądziła nawet, że w krainie konserwatywnych rodów dziewictwo jest ważniejsze od tego, kim jest w życiu. Nikogo nie interesowało, czy jest gwiazdą Quidditcha czy szarą pracownicą Ministerstwa. Jednak mieli wspólną cechę, gdy sobie coś postanowili, skutki uboczne nie były ważne.
- Dwadzieścia powodów czego? – spytał, wybity z tematu. Chętnie by ich posłuchał. Byle sam nie musiał za dużo mówić. Idąc po plaży, czuł jak gorący piasek otula jego stopy. Szum fal go relaksował. Lepiej niż wino.
- Zbyt wiele tracisz, spróbuj kiedyś – odpowiada jak znawca każdej formy relaksu, o której Helena jeszcze nie powinna, przynajmniej według wartości szlachty słyszeć. Wszak nie wiedział o jej romansie z Persem. Wszedł w grę panienki McKinnon, próbując szybko osiągnąć swój cel. Dotknął jej dłoni, przyciągając do siebie i pokazując jej pewien punkt na niebie.
- Widzisz, jeszcze słońce nie zaszło, a już jest księżyc, taki jest tylko sierpień – ta bliskość, w której wszystkie zasady traciły sens. Była obezwładniająca. Urok półwili próbował przegonić wszystkie myśli Alfreda, które nie były korzystne dla Heleny.
- Aż tak ich wiele, że musieliby rywalizować o ratunek McKinnon? – spytał, chcąc się przekonać o swojej naiwności. Nie sądziła nawet, że w krainie konserwatywnych rodów dziewictwo jest ważniejsze od tego, kim jest w życiu. Nikogo nie interesowało, czy jest gwiazdą Quidditcha czy szarą pracownicą Ministerstwa. Jednak mieli wspólną cechę, gdy sobie coś postanowili, skutki uboczne nie były ważne.
- Dwadzieścia powodów czego? – spytał, wybity z tematu. Chętnie by ich posłuchał. Byle sam nie musiał za dużo mówić. Idąc po plaży, czuł jak gorący piasek otula jego stopy. Szum fal go relaksował. Lepiej niż wino.
- Zbyt wiele tracisz, spróbuj kiedyś – odpowiada jak znawca każdej formy relaksu, o której Helena jeszcze nie powinna, przynajmniej według wartości szlachty słyszeć. Wszak nie wiedział o jej romansie z Persem. Wszedł w grę panienki McKinnon, próbując szybko osiągnąć swój cel. Dotknął jej dłoni, przyciągając do siebie i pokazując jej pewien punkt na niebie.
- Widzisz, jeszcze słońce nie zaszło, a już jest księżyc, taki jest tylko sierpień – ta bliskość, w której wszystkie zasady traciły sens. Była obezwładniająca. Urok półwili próbował przegonić wszystkie myśli Alfreda, które nie były korzystne dla Heleny.
If I risk it all,
could You break my fall?
could You break my fall?
Mój drogi, mojemu życiu towarzyskiemu nic można nic zarzucić. Oprócz wyjątkowej śmiałości do wyrażania swojej opinii w towarzystwie mężczyzn, oczywiście, ale po tylu latach działalności sufrażystek, nikogo to już chyba nie dziwi. Jestem damą na salonach, swoimi manierami potrafiłabym zawstydzić niejedną arystokratkę. Zdaję sobie sprawę, jak ważna jest opinia w dzisiejszych czasach i pielęgnuję ją z ogromną starannością. Wierz mi na słowo, Alfredzie, że nigdy nie zrobiłabym nic by sobie zaszkodzić. Nie rozumiem jednak dlaczego tak wielką przyjemność czerpiesz z negowania wszystkich moich słów, jak gdybyś zawsze wiedział lepiej. Bo to oczywiste, że znasz moje życie lepiej ode mnie, prawda? Całe szczęście, inni arystokraci nie mają podobnie wygórowanego podejścia i nie wstydzą się mojego towarzystwa. Wręcz przeciwnie, odkąd tylko zaczęłam naukę w Hogwarcie, otaczam się wyłącznie znamienitymi nazwiskami. I zdziwiłbyś się wiedząc, jak wielu z nich gotowych byłoby zabić za moją rękę. Ale ja, mój drogi, nie chcę byle jakiego męża, który oddałby mi jedynie swoje nazwisko i fortunę. Pragnę być partnerką, nie poddaną. Mieć własny głos w związku. A to znacznie zawęża mi opcje.
- Skądże, mój drogi. Co więcej, jak każda kobieta, niepoprawnie marzę o tym jedynym - uśmiecham się do Ciebie ciepło, nie pozwolę Ci pomyśleć o mnie źle. Muszę jednak przyznać, że jestem całkiem naiwny sądząc, że wśród szlachcianek, i mam na myśli te pełnoletnie, zachowajmy resztki smaku, uchowały się jeszcze te, które kwiat swojego dziewictwa pragną zachować do ślubu. Przez siedem lat dzieliłam dormitorium z pannami z wyśmienitych rodów, żadna z nich świętą nie było. Szukając sobie żony dziewicy, możesz umrzeć kawalerem.
- By nie pozwolić upoić się winem, oczywiście - posyłam Ci perskie oczko i oddalam się nieznacznie, by zamoczyć stopy w chłodnej wodzie. Przymykam powieki, odchylam głowę do tyłu i delektuję się ostatnimi promieniami słońca.
- Przecież tu jestem - zauważam z rozbawieniem i przesuwam bosą stopą po miękkim piasku. Mój drogi, to ja dyktuję warunki i tempo tej gry. Nie próbuj mnie pośpieszać, bo przegrasz.
- Najwidoczniej przeciwieństwa też się przyciągają - odpowiadam, wnosząc wzrok ku niebu.
- Skądże, mój drogi. Co więcej, jak każda kobieta, niepoprawnie marzę o tym jedynym - uśmiecham się do Ciebie ciepło, nie pozwolę Ci pomyśleć o mnie źle. Muszę jednak przyznać, że jestem całkiem naiwny sądząc, że wśród szlachcianek, i mam na myśli te pełnoletnie, zachowajmy resztki smaku, uchowały się jeszcze te, które kwiat swojego dziewictwa pragną zachować do ślubu. Przez siedem lat dzieliłam dormitorium z pannami z wyśmienitych rodów, żadna z nich świętą nie było. Szukając sobie żony dziewicy, możesz umrzeć kawalerem.
- By nie pozwolić upoić się winem, oczywiście - posyłam Ci perskie oczko i oddalam się nieznacznie, by zamoczyć stopy w chłodnej wodzie. Przymykam powieki, odchylam głowę do tyłu i delektuję się ostatnimi promieniami słońca.
- Przecież tu jestem - zauważam z rozbawieniem i przesuwam bosą stopą po miękkim piasku. Mój drogi, to ja dyktuję warunki i tempo tej gry. Nie próbuj mnie pośpieszać, bo przegrasz.
- Najwidoczniej przeciwieństwa też się przyciągają - odpowiadam, wnosząc wzrok ku niebu.
Helena McKinnon
Zawód : Obrońca harpii i felietonistka
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
But you'll come back each time you leave
'Cause, darling, I'm a nightmare dressed like a daydream
'Cause, darling, I'm a nightmare dressed like a daydream
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Dzięki Merlinowi, że Alfred nie czytał Helenie w myślach. Nie wiedział, co byłoby wtedy gorsze. Widać niestety, że Helena nie żyła między szlachetnymi rodami, zwłaszcza tak konserwatywnymi jak Parkinsonowie. Dzięki jej talentowi i pozycji w drużynie Quidditcha, mogła liczyć na nieco przychylniejsze traktowanie. Jednak nie zdała sobie z tego sprawy, że uwodząc innych szlachciców, psuje sobie „nieposzlakowaną opinię”. Łatwość w podrywie, w zaczepianiu w ogóle płci pięknej, nie była dobrze widziana u Parkinsonow. Nawet nie zdawała sobie sprawy, ile ryzykował spotykając się z nią. Nawet na uboczu. Nie sądziła również, że te konserwatywne rody lubiły trzymać się razem, żyjąc w przebrzydłym hermetycznym środowisku, lepiej było ożenić się z własną siostrą niż nieszlachetną gwiazdą Quidditcha. I nie spodziewała się, jak w rodzinie Parkinsonów, tej która ma rezerwat jednorożców, liczyła się czystość. Jej niewiedza była urocza, wszak mógł udawać kogoś zupełnie innego, a i tak nazywałaby go Lordem.
- Czasem rządzi nami zbyt wielka desperacja i do celu idziemy po trupach. Byłabyś do tego zdolna? – spytał z łatwością, ale może Helena nie spodziewała się, że w tym pytaniu kryje się też drugie dno. Parkinson o dziwo nie czuł się otumaniony obecnością wili. Chciał sprawdzić, czy inni się nie mylą. Zbyt naiwnie podchodził do jej osoby. Kłamstwa teraz dryfowały na równi z falami. Miała jeszcze szansę na poprawę.
- Taką ilością byłoby trudno – zakpił, bo po co miałby upijać kobietę na środku plaży? Jeśli chciała być jego żoną, a chyba pragnęła desperacko wkręcić się w grono szlachciców, to wiedziałaby, że o seksie przed ślubem muszą zapomnieć. Może i szlachta nienawidziła kobiet, wszak mężczyzna miał tu jako jedyny zdanie, więc i jej marzenia były złudne, ale Parkinson nie zrobiłby jej krzywdy. Brzmi to jak hipokryzja, w końcu zabił swoją żonę, lecz to były zupełnie inne okoliczności. Teraz Alfred sam poszukiwał żony, uciekając od rozkazów ojca. Zabawne było jak Helena wyrwała swoją dłoń i weszła do wody. Mogła oczywiście dyktować warunki swojej bliskości, lecz Parkinson nie zachęcał jej do nie wiadomo jakich intymnych zbliżeń.
- Konkurujesz ze słońcem i księżycem? – spytał, nie zbliżając się już do niej. Sama uciekła, nie będzie jej gonił. Zaśmiał się, słysząc o przeciwieństwach. – Sugerujesz, że na męża powinnaś znaleźć sobie nieudacznika? – rzucił, wszak kariera Heleny McKinnon była wręcz książkowa.
- Czasem rządzi nami zbyt wielka desperacja i do celu idziemy po trupach. Byłabyś do tego zdolna? – spytał z łatwością, ale może Helena nie spodziewała się, że w tym pytaniu kryje się też drugie dno. Parkinson o dziwo nie czuł się otumaniony obecnością wili. Chciał sprawdzić, czy inni się nie mylą. Zbyt naiwnie podchodził do jej osoby. Kłamstwa teraz dryfowały na równi z falami. Miała jeszcze szansę na poprawę.
- Taką ilością byłoby trudno – zakpił, bo po co miałby upijać kobietę na środku plaży? Jeśli chciała być jego żoną, a chyba pragnęła desperacko wkręcić się w grono szlachciców, to wiedziałaby, że o seksie przed ślubem muszą zapomnieć. Może i szlachta nienawidziła kobiet, wszak mężczyzna miał tu jako jedyny zdanie, więc i jej marzenia były złudne, ale Parkinson nie zrobiłby jej krzywdy. Brzmi to jak hipokryzja, w końcu zabił swoją żonę, lecz to były zupełnie inne okoliczności. Teraz Alfred sam poszukiwał żony, uciekając od rozkazów ojca. Zabawne było jak Helena wyrwała swoją dłoń i weszła do wody. Mogła oczywiście dyktować warunki swojej bliskości, lecz Parkinson nie zachęcał jej do nie wiadomo jakich intymnych zbliżeń.
- Konkurujesz ze słońcem i księżycem? – spytał, nie zbliżając się już do niej. Sama uciekła, nie będzie jej gonił. Zaśmiał się, słysząc o przeciwieństwach. – Sugerujesz, że na męża powinnaś znaleźć sobie nieudacznika? – rzucił, wszak kariera Heleny McKinnon była wręcz książkowa.
If I risk it all,
could You break my fall?
could You break my fall?
Uwłacza mi, mój drogi, że postrzegasz mnie w świetle tak niepochlebnym i dalekim od prawdy, bazując na przypuszczeniach wyssanych z palca i nie mających nic wspólnego z rzeczywistością. Pozwól więc, że wyjaśnię Ci spraw kilka, nim Twa niewiedza zatruje powietrze między nami, zupełnie niepotrzebnie. Nikogo nie uwodzę, nie zaczepiam i nie podrywam. To tanie sztuczki, to których nie zniżyłabym się za żadną cenę. Nie szukam desperacko męża, że podchodzę od jednego szlachcica do drugiego, łaknąc ich uwagi. Jestem łowcą, Alfredzie. Łowcą wybitnym. Nie przyłapiesz mnie na fałszywym kroku, nie oskarżysz o nic więcej, niż zupełnie niewinne spojrzenie, które jednak zmiękczy kolana każdego.
Nie próbuj sprowadzać mnie do poziomu kobiet, które znasz, bo nie mam z nimi nic wspólnego. I nie pozwolę nikomu zaniżać mej wartości. Nawet Tobie.
- Zawsze dostaję to, czego chcę, Alfredzie... ale ta sfera mojego życia nie powinna dopuszczać desperacji i pozostać nieskalaną - to cała prawda, mój drogi. Słyszałeś kiedyś bajkę o włochatym sercu czarodzieja? Z pewnością guwernantka czytała Ci ją do snu, gdy jeszcze byłeś małym chłopcem. To właśnie pragnę zrobić, mój drogi. Wyrwać sobie serce z piersi i zamknąć je w szkatułce, aby nikt nigdy nie mógł mi go skraść i odebrać. Miłość jest słabością. Zaślepia rozsądek i sprawia, że zaczynamy zachowywać się nieracjonalnie. Inni mają mnie za wytworną damę, feministkę, która nie chce oddać serca, bo walczy przeciwko patriarchalnym zasadom. Ale ja nie oddam go, bo nie pozwolę, by ktokolwiek miał nade mną władzę. Tego jednego jednak nigdy nie zrozumiesz.
- Zdradzę Ci sekret, mam słabą głowę - kładę palec na rumianych ustach i chichoczę uroczo, roztaczając wokół siebie czar, na który nie możesz pozostać obojętny. Mój drogi, nie Ciebie mam w tej chwili na celowniku, choć nie ukrywam, że i na Twoje zaloty zapewne nie pozostałabym obojętna, jednak żadnemu mężczyźnie nie oddałabym się, dopóki nie byłby moim w każdym znaczeniu tego słowa. A już zwłaszcza prawnym.
- Nie jestem od nich piękniejsza? - obracam się wokół własnej osi, byś mógł podziwiać mnie w pełnej krasie i zapragnąć jeszcze mocniej. - Skądże znowu! W ludziach cenię wytrwałość w dążeniu do celu, nie mogłabym poślubić kogoś, kto zostałby za mną w tyle - potrzebuję mężczyzny, który u mojego boku błyszczeć będzie równie mocno, jak ja u jego. Znasz może takiego?
Nie próbuj sprowadzać mnie do poziomu kobiet, które znasz, bo nie mam z nimi nic wspólnego. I nie pozwolę nikomu zaniżać mej wartości. Nawet Tobie.
- Zawsze dostaję to, czego chcę, Alfredzie... ale ta sfera mojego życia nie powinna dopuszczać desperacji i pozostać nieskalaną - to cała prawda, mój drogi. Słyszałeś kiedyś bajkę o włochatym sercu czarodzieja? Z pewnością guwernantka czytała Ci ją do snu, gdy jeszcze byłeś małym chłopcem. To właśnie pragnę zrobić, mój drogi. Wyrwać sobie serce z piersi i zamknąć je w szkatułce, aby nikt nigdy nie mógł mi go skraść i odebrać. Miłość jest słabością. Zaślepia rozsądek i sprawia, że zaczynamy zachowywać się nieracjonalnie. Inni mają mnie za wytworną damę, feministkę, która nie chce oddać serca, bo walczy przeciwko patriarchalnym zasadom. Ale ja nie oddam go, bo nie pozwolę, by ktokolwiek miał nade mną władzę. Tego jednego jednak nigdy nie zrozumiesz.
- Zdradzę Ci sekret, mam słabą głowę - kładę palec na rumianych ustach i chichoczę uroczo, roztaczając wokół siebie czar, na który nie możesz pozostać obojętny. Mój drogi, nie Ciebie mam w tej chwili na celowniku, choć nie ukrywam, że i na Twoje zaloty zapewne nie pozostałabym obojętna, jednak żadnemu mężczyźnie nie oddałabym się, dopóki nie byłby moim w każdym znaczeniu tego słowa. A już zwłaszcza prawnym.
- Nie jestem od nich piękniejsza? - obracam się wokół własnej osi, byś mógł podziwiać mnie w pełnej krasie i zapragnąć jeszcze mocniej. - Skądże znowu! W ludziach cenię wytrwałość w dążeniu do celu, nie mogłabym poślubić kogoś, kto zostałby za mną w tyle - potrzebuję mężczyzny, który u mojego boku błyszczeć będzie równie mocno, jak ja u jego. Znasz może takiego?
Helena McKinnon
Zawód : Obrońca harpii i felietonistka
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
But you'll come back each time you leave
'Cause, darling, I'm a nightmare dressed like a daydream
'Cause, darling, I'm a nightmare dressed like a daydream
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Niespotykane z jaką łatwością kłamstwa tańczą z wiatrem, a Alfred wpatrywał się w nią jak w obrazek. Nic dziwnego, była pół wilą, a te zawsze miały ponad przeciętną urodę. Parkinsonowie, ci którzy kolekcjonują piękno, najchętniej otaczaliby się takimi kobietami. Te nawet nie musiałby mówić. Helena nie wiedziała, czego dowiedział się Alfred i co go tak naprawdę niepokoiło. Zacmokał, upijając więcej wina. Tak, potrzebował alkoholu. To będzie ciężkie spotkanie. Zaśmiał się, wyciągając papierosa. Czyżby się denerował?
- Na pewno dostajesz to, czego chcesz, lecz czy to wszystko jest warte swojej ceny, McKinnon? Na przykład kłamania przed takim kimś jak ja? – spytał wprost, dał jej wcześniej swoją szansę na jakiekolwiek przyznanie się do grania na kilka frontów. Nie interesował się miłością. Potrzebował żony, a nie uniesień. Miała mu dać potomka, a nie całować w czółko przed snem. Udławiłby się miłością. Tak przynajmniej sądził po spotkaniu Rycerzy. Nie wiedział, czy Helena pomimo nieistniejącej dla niej miłości, posiada jakiś rozsądek. Czy inaczej okłamywałaby Lorda? Infantylnie wierzyła w swoje opinie, lecz nie słuchała tego, co naprawdę się dzieje. Czy jej trywialność całkowicie zasłaniała rozsądek i koneksje szlachciców?
- Kłamstwa przysłaniają Twoje piękno – syczy, a złość kłębi się pod płatami skóry. Alfred gwałtownie zaciąga się papierosem, zastanawiając się, co ma począć. Co wypada, czy powinien się kontrolować? – McKinnon, kiedy stałaś się córą Koryntu? – pyta, patrząc jej jeszcze bezczelnie w oczy. Butelka wina upadła z jego dłoni na piasek, barwiąc go na bordowo. Alfred od razu odsuwa się, aby nie pobrudzić sobie stóp i utrzymać bardziej rozsądną odległość od Heleny. Przetrzepuje swoją torbę, a następnie wyciąga z niej miotłę Heleny. Rzuca nią na piasek, w głowie siejąc słowa klątwy, którą nauczył go Anthony. Niestety bez różdżki nie miała mocy.
- Próbujesz się wkupić w łaski, ale nie sądziłem, że tak nisko upadłaś. Śmiem przypuszczać, że panienki z Wenus są szlachetniejsze od Ciebie. One, przynajmniej dostają za to galeony, a Ty, co zyskałaś Heleno McKinnon za tę grę? – słowa wydobywały się z ust Alfreda, ale miał wrażenie, że traci każdą sekundę. Teleportował się z plaży, a po oburzonym Parkinsonie został jedynie wirujący tuż nad miotłą i butelką wina złoty piasek.
zt
- Na pewno dostajesz to, czego chcesz, lecz czy to wszystko jest warte swojej ceny, McKinnon? Na przykład kłamania przed takim kimś jak ja? – spytał wprost, dał jej wcześniej swoją szansę na jakiekolwiek przyznanie się do grania na kilka frontów. Nie interesował się miłością. Potrzebował żony, a nie uniesień. Miała mu dać potomka, a nie całować w czółko przed snem. Udławiłby się miłością. Tak przynajmniej sądził po spotkaniu Rycerzy. Nie wiedział, czy Helena pomimo nieistniejącej dla niej miłości, posiada jakiś rozsądek. Czy inaczej okłamywałaby Lorda? Infantylnie wierzyła w swoje opinie, lecz nie słuchała tego, co naprawdę się dzieje. Czy jej trywialność całkowicie zasłaniała rozsądek i koneksje szlachciców?
- Kłamstwa przysłaniają Twoje piękno – syczy, a złość kłębi się pod płatami skóry. Alfred gwałtownie zaciąga się papierosem, zastanawiając się, co ma począć. Co wypada, czy powinien się kontrolować? – McKinnon, kiedy stałaś się córą Koryntu? – pyta, patrząc jej jeszcze bezczelnie w oczy. Butelka wina upadła z jego dłoni na piasek, barwiąc go na bordowo. Alfred od razu odsuwa się, aby nie pobrudzić sobie stóp i utrzymać bardziej rozsądną odległość od Heleny. Przetrzepuje swoją torbę, a następnie wyciąga z niej miotłę Heleny. Rzuca nią na piasek, w głowie siejąc słowa klątwy, którą nauczył go Anthony. Niestety bez różdżki nie miała mocy.
- Próbujesz się wkupić w łaski, ale nie sądziłem, że tak nisko upadłaś. Śmiem przypuszczać, że panienki z Wenus są szlachetniejsze od Ciebie. One, przynajmniej dostają za to galeony, a Ty, co zyskałaś Heleno McKinnon za tę grę? – słowa wydobywały się z ust Alfreda, ale miał wrażenie, że traci każdą sekundę. Teleportował się z plaży, a po oburzonym Parkinsonie został jedynie wirujący tuż nad miotłą i butelką wina złoty piasek.
zt
If I risk it all,
could You break my fall?
could You break my fall?
Nigdy nie będę kobietą pozbawioną głosu, mój drogi. Chcę awansować społecznie, znaleźć męża, dzięki któremu nigdy nie będę musiała przechodzić przez to, co moja matka, jednak nie jest to szczytem mojej ambicji. I nie poświęcę niezależności, by zostać posłuszną małżonką, spełniającą każdą zachciankę swojego męża, stojącą u jego boku niczym trofeum. Nie zamierzam pozwolić, by ktoś sprowadził moje życie do rodzenia dzieci i czyjegoś tła. Jeśli w takiej roli pragnąłbyś mnie widzieć, wiedz, że nigdy nie przystałabym na taką propozycję. Nawet dla Twojego nazwiska i pozycji. Bo mój drogi, cenię się wyżej.
Ale czy Ty aby nie pozjadałeś wszystkich rozumów? Gdy słyszę Twoje słowa, brew w kpiącym geście wędruje do góry. Przed kimś takim jak Ty? Może jesteś lordem, ale przede wszystkim człowiekiem. Z krwi i kości, takim samym jak ja. I chyba na moment o tym zapomniałeś.
- Jak śmiesz? - unoszę głos i spoglądam na Ciebie ze złością. Nie życzę sobie brak szacunku i nie pozwolę na taką zniewagę.
Masz szczęście, że się teleportowałeś, bo ze złością ciskam butelką w miejsce, gdzie stałeś przed chwilą. Jedno mogę Ci obiecać, Alfredzie. Nigdy nie zapomnę. Może uda mi się Cię zmylić, udowodnić, że Twoje słowa nie wzruszyły mnie inaczej, niż niesłuszne oskarżenia wzruszyć powinny, ale wierz mi na słowo - nie zapomnę. I odwdzięczę się pięknym za nadobne, obiecuję, że jeszcze pożałujesz, ze w tej chwili nie odciąłeś sobie języka.
A gdy coś obiecuję, zawsze dotrzymuję słowa.
zt
Ale czy Ty aby nie pozjadałeś wszystkich rozumów? Gdy słyszę Twoje słowa, brew w kpiącym geście wędruje do góry. Przed kimś takim jak Ty? Może jesteś lordem, ale przede wszystkim człowiekiem. Z krwi i kości, takim samym jak ja. I chyba na moment o tym zapomniałeś.
- Jak śmiesz? - unoszę głos i spoglądam na Ciebie ze złością. Nie życzę sobie brak szacunku i nie pozwolę na taką zniewagę.
Masz szczęście, że się teleportowałeś, bo ze złością ciskam butelką w miejsce, gdzie stałeś przed chwilą. Jedno mogę Ci obiecać, Alfredzie. Nigdy nie zapomnę. Może uda mi się Cię zmylić, udowodnić, że Twoje słowa nie wzruszyły mnie inaczej, niż niesłuszne oskarżenia wzruszyć powinny, ale wierz mi na słowo - nie zapomnę. I odwdzięczę się pięknym za nadobne, obiecuję, że jeszcze pożałujesz, ze w tej chwili nie odciąłeś sobie języka.
A gdy coś obiecuję, zawsze dotrzymuję słowa.
zt
Helena McKinnon
Zawód : Obrońca harpii i felietonistka
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
But you'll come back each time you leave
'Cause, darling, I'm a nightmare dressed like a daydream
'Cause, darling, I'm a nightmare dressed like a daydream
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
/z pubu
Zanim opuścili pub Titus machnął na kelnerkę prosząc o butelkę słodkiego, czerwonego wina - wolał słodycz dojrzewających na francuskim wybrzeżu winogron niż cierpkość owoców prosto z Bordeaux. I jakoś tak wyszło, że preferował szkarłat. Opuścił przybytek wraz z Lyrą, tuż za progiem rozglądając się dookoła.
- To chodźmy tam! - machnął łbem w bliżej nieokreślonym kierunku, z uporem maniaka próbując upchać flaszkę wina w obszernych kieszeniach szaty - raczej marny pomysł, bo szyjka wystawała ponad krawędź materiału i to całkiem porządnie. Przytrzymał więc Titus szkło, drugie ramię oferując swojej towarzyszce - nawet jeśli czasem mu odbijało, to ostatecznie był przecież dżentelmenem.
W końcu ucichł stukot obcasów, a podłoże z twardego bruku zmieniło się w delikatny piasek złocistej plaży. Zachód słońca barwił go krwistą czerwienią, odbijał się w spokojnie falującej wodzie, tworząc na jej powierzchni migotliwy płaszcz jakby cały wyszyty barwnymi cekinami. Był to piękny widok - słodkie róże mieszały się z mocnymi pomarańczami, żółcie piasku z błękitem wody, fiolet prawie że nocnego nieba z bielą spienionych przy brzegu fal. Ollivander zatrzymał się przy wystawionych dla ogółu leżakach, zaraz siadając okrakiem na jednym z nich.
- Ożesz... ale widoki! - aż z tego wszystkiego westchnął, zaciągając się świeżym powietrzem morskiej bryzy - Już wiem! Taki chcę obraz - ten zachód. - machnął ręką, zamaszystym gestem prezentując pejzaż. Drugą dłonią sięgnął po butelkę, już za moment mocując się z korkiem, który wyskoczył z ustnika dopiero kiedy stuknął weń różdżką - schował więc go w kieszeń, zaś flaszkę wyciągnął w kierunku pani Travers.
- Panie przodem. - roześmiał się, wbijając w nią szklące, trochę już pijane spojrzenie.
Zanim opuścili pub Titus machnął na kelnerkę prosząc o butelkę słodkiego, czerwonego wina - wolał słodycz dojrzewających na francuskim wybrzeżu winogron niż cierpkość owoców prosto z Bordeaux. I jakoś tak wyszło, że preferował szkarłat. Opuścił przybytek wraz z Lyrą, tuż za progiem rozglądając się dookoła.
- To chodźmy tam! - machnął łbem w bliżej nieokreślonym kierunku, z uporem maniaka próbując upchać flaszkę wina w obszernych kieszeniach szaty - raczej marny pomysł, bo szyjka wystawała ponad krawędź materiału i to całkiem porządnie. Przytrzymał więc Titus szkło, drugie ramię oferując swojej towarzyszce - nawet jeśli czasem mu odbijało, to ostatecznie był przecież dżentelmenem.
W końcu ucichł stukot obcasów, a podłoże z twardego bruku zmieniło się w delikatny piasek złocistej plaży. Zachód słońca barwił go krwistą czerwienią, odbijał się w spokojnie falującej wodzie, tworząc na jej powierzchni migotliwy płaszcz jakby cały wyszyty barwnymi cekinami. Był to piękny widok - słodkie róże mieszały się z mocnymi pomarańczami, żółcie piasku z błękitem wody, fiolet prawie że nocnego nieba z bielą spienionych przy brzegu fal. Ollivander zatrzymał się przy wystawionych dla ogółu leżakach, zaraz siadając okrakiem na jednym z nich.
- Ożesz... ale widoki! - aż z tego wszystkiego westchnął, zaciągając się świeżym powietrzem morskiej bryzy - Już wiem! Taki chcę obraz - ten zachód. - machnął ręką, zamaszystym gestem prezentując pejzaż. Drugą dłonią sięgnął po butelkę, już za moment mocując się z korkiem, który wyskoczył z ustnika dopiero kiedy stuknął weń różdżką - schował więc go w kieszeń, zaś flaszkę wyciągnął w kierunku pani Travers.
- Panie przodem. - roześmiał się, wbijając w nią szklące, trochę już pijane spojrzenie.
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Lyra zaśmiała się cicho, patrząc, jak Titus nieporadnie wepchnął butelkę wina do kieszeni szaty. Wciąż w zmienionym wyglądzie, razem z nim poszła we wskazanym kierunku. Żałowała, że nie mogła po prostu być sobą, ale dla dobra ich obojga, zwłaszcza że Titus naraził się swojemu nestorowi, wolała przybrać inną postać.
Powoli przeszli przez miasteczko, docierając do plaży. Ta była szersza i dłuższa od tej, która znajdowała się w okolicy posiadłości Glaucusa. Jednak, mimo dziwnego lęku przed wodą, Lyra naprawdę polubiła spacery po plaży i spodobał jej się taki wybór miejsca. Ruszyła przez drobny, jasny piasek w ślad za przyjacielem. Gdyby było cieplej, pewnie zdjęłaby buciki i stąpałaby po nim bosymi stópkami. Teraz pozostawało jej grzęznąć w piachu, który wsypywał się do jej butów i przyklejał do delikatnych pończoch.
- Jest pięknie – powiedziała z zachwytem; słońce właśnie zachodziło, co na wybrzeżu wyglądało szczególnie pięknie, bo czerwonawy blask barwił niebo i wodę na kolory zupełnie inne niż za dnia. Naprawdę niezwykły widok, choć równie piękne były wschody słońca, które mogła podziwiać z okien swojej sypialni, oczywiście w pogodne dni. – Wobec tego muszę dokładnie go zapamiętać. – Lyra miała dobrą pamięć do widoków i do pewnego stopnia potrafiła je zapamiętywać i odtwarzać na obrazach, chociaż najlepiej malowało jej się, kiedy jednocześnie widziała to, co maluje.
Utkwiła jednak wzrok w malowniczej scenie, a tymczasem Titus otworzył wino. Lyra podejrzewała, że dobre szlachcianki (a za taką chciała przecież uchodzić) nie pijają wina prosto z butelki, ale mimo to z pewnym wahaniem przyjęła od niego trunek. Byli tu sami, a ona była w innej postaci, zresztą, picie wina z butelki i tak było błahostką w porównaniu z tym, że w ogóle spotykali się sam na sam i nawet tańczyli razem w pubie. Mogła sobie pozwolić na pewne odstępstwa od tego idealnego obrazu, w który starała się wpasowywać na co dzień, żeby przynieść dumę swojemu mężowi i jego rodzinie.
- Dobre – rzekła z aprobatą, oddając mu butelkę, wciąż nieco zawstydzona, chociaż tyle wspólnych lat w Hogwarcie powinno ją przyzwyczaić do bezpośredniości Titusa. – Chyba powinnam częściej się tu pojawiać, skoro już wiem, że jest tak ładnie. Zresztą... Chcesz się przejść wzdłuż brzegu, czy może wyczarujemy koc i usiądziemy tutaj, żeby popatrzeć na ten piękny zachód słońca?
Była ciekawa, co wybierze Titus, jej obie opcje wydawały się zachęcające.
Powoli przeszli przez miasteczko, docierając do plaży. Ta była szersza i dłuższa od tej, która znajdowała się w okolicy posiadłości Glaucusa. Jednak, mimo dziwnego lęku przed wodą, Lyra naprawdę polubiła spacery po plaży i spodobał jej się taki wybór miejsca. Ruszyła przez drobny, jasny piasek w ślad za przyjacielem. Gdyby było cieplej, pewnie zdjęłaby buciki i stąpałaby po nim bosymi stópkami. Teraz pozostawało jej grzęznąć w piachu, który wsypywał się do jej butów i przyklejał do delikatnych pończoch.
- Jest pięknie – powiedziała z zachwytem; słońce właśnie zachodziło, co na wybrzeżu wyglądało szczególnie pięknie, bo czerwonawy blask barwił niebo i wodę na kolory zupełnie inne niż za dnia. Naprawdę niezwykły widok, choć równie piękne były wschody słońca, które mogła podziwiać z okien swojej sypialni, oczywiście w pogodne dni. – Wobec tego muszę dokładnie go zapamiętać. – Lyra miała dobrą pamięć do widoków i do pewnego stopnia potrafiła je zapamiętywać i odtwarzać na obrazach, chociaż najlepiej malowało jej się, kiedy jednocześnie widziała to, co maluje.
Utkwiła jednak wzrok w malowniczej scenie, a tymczasem Titus otworzył wino. Lyra podejrzewała, że dobre szlachcianki (a za taką chciała przecież uchodzić) nie pijają wina prosto z butelki, ale mimo to z pewnym wahaniem przyjęła od niego trunek. Byli tu sami, a ona była w innej postaci, zresztą, picie wina z butelki i tak było błahostką w porównaniu z tym, że w ogóle spotykali się sam na sam i nawet tańczyli razem w pubie. Mogła sobie pozwolić na pewne odstępstwa od tego idealnego obrazu, w który starała się wpasowywać na co dzień, żeby przynieść dumę swojemu mężowi i jego rodzinie.
- Dobre – rzekła z aprobatą, oddając mu butelkę, wciąż nieco zawstydzona, chociaż tyle wspólnych lat w Hogwarcie powinno ją przyzwyczaić do bezpośredniości Titusa. – Chyba powinnam częściej się tu pojawiać, skoro już wiem, że jest tak ładnie. Zresztą... Chcesz się przejść wzdłuż brzegu, czy może wyczarujemy koc i usiądziemy tutaj, żeby popatrzeć na ten piękny zachód słońca?
Była ciekawa, co wybierze Titus, jej obie opcje wydawały się zachęcające.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
- Oooo! Albo może nie sam pejzaż! - roześmiał się na samą myśl, po czym zerwał ze swojego miejsca, prawie że z hukiem zasłaniając Lyrze horyzont. Hasał chwilę po plaży - Ja tu będę sztafażem! Morze, plaża i ja gdzieś tam z boku jak sobie moczę nogi w czerwonej wodzie. - i gadał dalej wciąż się głośno śmiejąc. Wyobrażał sobie jakby to śmiesznie wyglądało - magiczny wręcz zachód i mała, łysa postać podwijająca szatę i stojąca po kolana w migoczącej tysiącem barw wodzie. W końcu jednak zatrzymał się w miejscu, nieco bliżej linii mokrego piasku, odwrócony przodem ku zachodzącemu słońcu. W milczeniu chłonął ten widok, dając mu odbijać się w błękitnych oczach, dając tańczyć na twarzy, gdzie w kącikach ust błąkał się delikatny uśmiech najszczerszego zachwytu. Spojrzał na panią Travers dopiero kiedy się odezwała i oddała mu butelkę wina - tę przyjął z miłą chęcią, od razu zalewając podniebienie słodkim szkarłatem, który rozgrzewającym strumieniem przedostał się przez gardło.
- Powinnaś, albo nawet powinniśmy przyjść tu kiedyś razem, jak już będzie ciepło i przy pełni księżyca kąpać się całkiem nago! - parsknął śmiechem - A później rozpalić wielkie ognisko, pić wino i tańczyć do białego rana. O! Powinniśmy tak witać lato, świętować najkrótszą noc w roku bo to co się wtedy wydarzy nie ma żadnego znaczenia. - spił jeszcze jeden łyk wina, tak łapczywie, że kilka kropel trunku spłynęło mu po brodzie - wytarł je więc rękawem, na nowo wyciągając flaszkę ku swojej towarzyszce - Chociaż jakby Waylon się o tym dowiedział to pewnie zaraz by mi napisał - Titus! Zwariowałeś! Odbiło ci! Postradałeś zmysły! Wynocha do rynsztoka! - zmarszczył brwi, grożąc Lyrze jednym palcem - A ja bym mu wtedy odpisał - Tak, lordzie Ollivander, ześwirowałem i dobrze mi z tym! - zaraz jednak troszkę się uspokoił, a uśmiech na jego licu nieznacznie zmalał - Przejdźmy się jeszcze kawałek, zobaczmy czy woda nie wyrzuciła na brzeg jakiś muszelek albo wyjątkowo interesujących okazów kamieni. Może trafi nam się jakaś perła? Albo diament przez tysiące lat szlifowany przez ostre fale? - przekrzywił głowę na jedną stronę, zaś ostatecznie obydwoje ruszyli wzdłuż plaży, brzegiem wody, oglądając jak odległy horyzont połyka czerwoną kulę.
- Powinnaś, albo nawet powinniśmy przyjść tu kiedyś razem, jak już będzie ciepło i przy pełni księżyca kąpać się całkiem nago! - parsknął śmiechem - A później rozpalić wielkie ognisko, pić wino i tańczyć do białego rana. O! Powinniśmy tak witać lato, świętować najkrótszą noc w roku bo to co się wtedy wydarzy nie ma żadnego znaczenia. - spił jeszcze jeden łyk wina, tak łapczywie, że kilka kropel trunku spłynęło mu po brodzie - wytarł je więc rękawem, na nowo wyciągając flaszkę ku swojej towarzyszce - Chociaż jakby Waylon się o tym dowiedział to pewnie zaraz by mi napisał - Titus! Zwariowałeś! Odbiło ci! Postradałeś zmysły! Wynocha do rynsztoka! - zmarszczył brwi, grożąc Lyrze jednym palcem - A ja bym mu wtedy odpisał - Tak, lordzie Ollivander, ześwirowałem i dobrze mi z tym! - zaraz jednak troszkę się uspokoił, a uśmiech na jego licu nieznacznie zmalał - Przejdźmy się jeszcze kawałek, zobaczmy czy woda nie wyrzuciła na brzeg jakiś muszelek albo wyjątkowo interesujących okazów kamieni. Może trafi nam się jakaś perła? Albo diament przez tysiące lat szlifowany przez ostre fale? - przekrzywił głowę na jedną stronę, zaś ostatecznie obydwoje ruszyli wzdłuż plaży, brzegiem wody, oglądając jak odległy horyzont połyka czerwoną kulę.
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Lyra zaśmiała się cichutko, obserwując Titusa. Ciekawe, czy już zawsze będzie tak energiczny i podekscytowany? Trudno jej było go sobie wyobrazić jako poważnego, statecznego mężczyznę. Kiedy myślała o nim w kategoriach przyszłości, widziała go takim, jak teraz, może jedynie wyglądał dojrzalej w tych wyobrażeniach. Ale sama chyba była dobrym przykładem na to, że życie mogło przynieść nagłe, niespodziewane zmiany. Jeszcze rok temu znajdowała się w Hogwarcie i nie myślała o zaręczynach ani małżeństwie, a o zajęciu, które pozwoliłoby jej się utrzymać, tak, aby nie była ciężarem dla matki i brata. Była pewna, że spędzi najbliższe lata, malując na ulicy, i że ewentualne małżeństwo pozostanie w sferze marzeń, bo przecież było tyle innych dziewcząt, ładniejszych i odpowiednio wychowanych. Tymczasem była mężatką i spełniała się artystycznie. To wszystko było tak piękne, że aż zaczynała się zastanawiać, kiedy coś zacznie się psuć.
- Jeśli tylko miałbyś cierpliwość do pozowania, to czemu nie? – uśmiechnęła się. Ale wtedy zapewne musieliby wybrać się tu w jakimś cieplejszym miesiącu, żeby Titus nie zmarzł ani się nie rozchorował, stojąc po kolana w lodowatej wodzie. – Wtedy powinniśmy to zrobić raczej latem. Wtedy dni są dłuższe i jest dużo cieplej – dodała, zdając sobie sprawę, że lekkomyślny Titus nic by sobie nie robił z konsekwencji, i Lyra, zupełnie jak w Hogwarcie, musiała być jego głosem rozsądku.
Słysząc jego kolejne słowa aż się zarumieniła z zawstydzenia, zarówno jego propozycją, jak i sposobem, w jaki wypowiadał się o nestorze swojego rodu. Chociaż byli przyjaciółmi i znali się od dziecka, poczuła lekkie zakłopotanie. Ostatecznie teraz już nie byli dziećmi, ale nawet wtedy zapewne nie pozwolono by im na takie zabawy, a co dopiero teraz.
- Nie sądzę, żeby to było możliwe – powiedziała zamyślonym głosem. – I chyba nie powinieneś mówić w taki sposób o swoim nestorze, zwłaszcza w obecnych okolicznościach, kiedy go zdenerwowałeś. Powinieneś raczej starać się udowodnić mu, że niepotrzebnie się martwi.
Kto by pomyślał, że takie słowa mogłyby wyjść z ust Weasleyówny, ale chciała oszczędzić przyjacielowi kolejnych kłopotów. Tutaj byli sami, ale i tak lepiej było nie kusić losu.
- Tak... chodźmy, może znajdziemy coś ładnego – zgodziła się, razem z nim ruszając wzdłuż brzegu, w bezpiecznej odległości od linii wody, żeby nie przemoczyć butów ani nie wpaść do niej. Przelotnie wspomniała sobie Festiwal Lata, spacer z Alexem i wpadnięcie do morza. To było bardzo nieprzyjemne doświadczenie, miała więc uraz do głębokiej wody. Było to dosyć ironiczne, biorąc pod uwagę, że wyszła za mąż za żeglarza z rodu Travers, ale cóż poradzić?
Podczas spaceru rzeczywiście udało im się znaleźć trochę muszelek, chociaż im dłużej szli, tym trudniej było coś znaleźć, bo kiedy tylko słońce zniknęło za horyzontem, zaczęło się robić coraz ciemniej. Tylko na zachodzie niebo nadal mieniło się odcieniami pomarańczy i czerwieni, wyżej przechodząc w fiolet i w końcu coraz ciemniejszy granat.
Chyba powinni powoli się zbierać, chociaż też żałowała, że tak szybko minął im ten dzień. Chciała jednak wrócić do domu przed Glaucusem. Spojrzała na Titusa, otwierając nieznacznie usta, ale ostatecznie nie odezwała się.
- Jeśli tylko miałbyś cierpliwość do pozowania, to czemu nie? – uśmiechnęła się. Ale wtedy zapewne musieliby wybrać się tu w jakimś cieplejszym miesiącu, żeby Titus nie zmarzł ani się nie rozchorował, stojąc po kolana w lodowatej wodzie. – Wtedy powinniśmy to zrobić raczej latem. Wtedy dni są dłuższe i jest dużo cieplej – dodała, zdając sobie sprawę, że lekkomyślny Titus nic by sobie nie robił z konsekwencji, i Lyra, zupełnie jak w Hogwarcie, musiała być jego głosem rozsądku.
Słysząc jego kolejne słowa aż się zarumieniła z zawstydzenia, zarówno jego propozycją, jak i sposobem, w jaki wypowiadał się o nestorze swojego rodu. Chociaż byli przyjaciółmi i znali się od dziecka, poczuła lekkie zakłopotanie. Ostatecznie teraz już nie byli dziećmi, ale nawet wtedy zapewne nie pozwolono by im na takie zabawy, a co dopiero teraz.
- Nie sądzę, żeby to było możliwe – powiedziała zamyślonym głosem. – I chyba nie powinieneś mówić w taki sposób o swoim nestorze, zwłaszcza w obecnych okolicznościach, kiedy go zdenerwowałeś. Powinieneś raczej starać się udowodnić mu, że niepotrzebnie się martwi.
Kto by pomyślał, że takie słowa mogłyby wyjść z ust Weasleyówny, ale chciała oszczędzić przyjacielowi kolejnych kłopotów. Tutaj byli sami, ale i tak lepiej było nie kusić losu.
- Tak... chodźmy, może znajdziemy coś ładnego – zgodziła się, razem z nim ruszając wzdłuż brzegu, w bezpiecznej odległości od linii wody, żeby nie przemoczyć butów ani nie wpaść do niej. Przelotnie wspomniała sobie Festiwal Lata, spacer z Alexem i wpadnięcie do morza. To było bardzo nieprzyjemne doświadczenie, miała więc uraz do głębokiej wody. Było to dosyć ironiczne, biorąc pod uwagę, że wyszła za mąż za żeglarza z rodu Travers, ale cóż poradzić?
Podczas spaceru rzeczywiście udało im się znaleźć trochę muszelek, chociaż im dłużej szli, tym trudniej było coś znaleźć, bo kiedy tylko słońce zniknęło za horyzontem, zaczęło się robić coraz ciemniej. Tylko na zachodzie niebo nadal mieniło się odcieniami pomarańczy i czerwieni, wyżej przechodząc w fiolet i w końcu coraz ciemniejszy granat.
Chyba powinni powoli się zbierać, chociaż też żałowała, że tak szybko minął im ten dzień. Chciała jednak wrócić do domu przed Glaucusem. Spojrzała na Titusa, otwierając nieznacznie usta, ale ostatecznie nie odezwała się.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
- Ja, moja droga, mam w sobie tyle cierpliwości, że byś się nigdy nie spodziewała! - parsknął śmiechem, bo były to tylko takie żarty - w gruncie rzeczy Titus był w gorącej wodzie kąpany i pewnie w ogóle nie spełniłby się w roli modela bo ciągle by się ruszał albo gadał. Lyra naprawdę będzie musiała mieć do niego mnóstwo cierpliwości... - To jesteśmy umówieni, wrócimy tu latem, niezależnie od tego co się do tej pory wydarzy, gra? - spojrzał w jej kierunku nieznacznie mrużąc oczy.
Westchnął, dwoma palcami rozcierając powieki, które już za moment na nowo odsłoniły oczęta. Te z kolei ulokowały spojrzenie w pani Travers, a kąciki ust ponownie uniosły się ku górze.
- Wiem, to tylko takie żarty. - wzruszył ramionami, chociaż prawda była nieco inna - w gruncie rzeczy chciałby przeżyć z Lyrą taką szaloną noc pośród tysiąca gwiazd, gdzie świadkiem byłby jedynie okrągły księżyc. I był zły na starego Ollivandera, chociaż zapewne owa złość przejdzie jeszcze zanim zdecyduje się na powrót do domu.
Szedł powoli, czasem pozwalając wodzie obmywać czubki swoich butów, co jakiś czas schylał się zbierając wyrzucone na brzeg kamienie o gładkiej powierzchni, pozbył się także pustej butelki po winie, dochodząc do wniosku, że trunek zniknął szybciej niżby się tego spodziewał i szumiał mu w głowie bardziej niźli tego chciał. Pomimo chłodu czuł ciepło ogarniające całe ciało i było to niezwykle przyjemne.
- Hm? - uniósł jedną brew widząc ruch jej warg, jednak zanim zdążyła odpowiedzieć Titus wbił spojrzenie w granatową taflę wody, gdzie nieopodal, tuż pod powierzchnią, błyszczały kolorowe... światełka? - Czekaj... Widzisz to, czy mam jakieś halucynacje? Co to jest? - ruszył we wcześniej wskazanym kierunku, zatapiając w wodzie podeszwy butów, wytężył wzrok, ale wciąż niewiele widział... Zmarszczył więc brwi, po czym zrzucił buty i już się pochylał coby podwinąć spodnie, zaś długą szatę związać w supeł gdzieś w okolicach bioder.
- Chodź, Lyra, przyjrzymy się temu z bliska, to jakieś glony? Meduzy?... - obejrzał się na nią przez ramię.
Westchnął, dwoma palcami rozcierając powieki, które już za moment na nowo odsłoniły oczęta. Te z kolei ulokowały spojrzenie w pani Travers, a kąciki ust ponownie uniosły się ku górze.
- Wiem, to tylko takie żarty. - wzruszył ramionami, chociaż prawda była nieco inna - w gruncie rzeczy chciałby przeżyć z Lyrą taką szaloną noc pośród tysiąca gwiazd, gdzie świadkiem byłby jedynie okrągły księżyc. I był zły na starego Ollivandera, chociaż zapewne owa złość przejdzie jeszcze zanim zdecyduje się na powrót do domu.
Szedł powoli, czasem pozwalając wodzie obmywać czubki swoich butów, co jakiś czas schylał się zbierając wyrzucone na brzeg kamienie o gładkiej powierzchni, pozbył się także pustej butelki po winie, dochodząc do wniosku, że trunek zniknął szybciej niżby się tego spodziewał i szumiał mu w głowie bardziej niźli tego chciał. Pomimo chłodu czuł ciepło ogarniające całe ciało i było to niezwykle przyjemne.
- Hm? - uniósł jedną brew widząc ruch jej warg, jednak zanim zdążyła odpowiedzieć Titus wbił spojrzenie w granatową taflę wody, gdzie nieopodal, tuż pod powierzchnią, błyszczały kolorowe... światełka? - Czekaj... Widzisz to, czy mam jakieś halucynacje? Co to jest? - ruszył we wcześniej wskazanym kierunku, zatapiając w wodzie podeszwy butów, wytężył wzrok, ale wciąż niewiele widział... Zmarszczył więc brwi, po czym zrzucił buty i już się pochylał coby podwinąć spodnie, zaś długą szatę związać w supeł gdzieś w okolicach bioder.
- Chodź, Lyra, przyjrzymy się temu z bliska, to jakieś glony? Meduzy?... - obejrzał się na nią przez ramię.
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Lyra raczej nie spodziewała się po Titusie wytrwałości w pozowaniu. Kiedy w Hogwarcie próbowała go rysować, często musiała go upominać, żeby się tak nie wiercił. Na szczęście teraz była już bardziej doświadczona niż wtedy i zwykle potrafiła sobie z tym poradzić, chociaż wiadomo, najlepiej malowało się, kiedy nic nie zaburzało kompozycji obrazu i portretowana osoba nie zmieniała co chwilę pozycji.
- Tak, wrócimy tu – zapewniła go. Dlaczego mieliby nie wrócić? Przecież chyba nadal będą wtedy przyjaciółmi, prawda?
Lyra nie miałaby śmiałości pomarzyć o czymś tak szalonym. Nie tylko ze względu na małżeństwo, ale przede wszystkim przez wrodzoną nieśmiałość i brak skłonności do szaleństw. Jak na byłą Gryfonkę, Lyra była bardzo spokojną i rozsądną osóbką. Może Tiara jednak miała rację, myśląc o przydzieleniu jej do Ravenclawu?
Spacerowali jednak w spokoju, delektując się pięknem zachodu słońca. Jednak kiedy zaczęło się ściemniać, także Lyra zauważyła jakieś dziwne błyski pod powierzchnią wody.
- To wygląda... przepięknie – powiedziała z zachwytem, patrząc na kolorowe plamki migoczące pod spokojnie falującą wodą. Zbliżyła się nieznacznie, zatrzymując się przy krawędzi wody, ale nie weszła do niej. Było w końcu zimno, a nie chciała martwić męża, chorując tuż przed jego wyprawą. Titus jednak szybko zdjął buty i podwinął spodnie oraz szatę. Lyra na sam ten widok wzdrygnęła się z zimna, które odczuwała nawet bez wchodzenia do wody.
- I jak, widzisz to wyraźniej? Co tam jest? – zapytała go, gdy wszedł do wody. Lyra wciąż stała na brzegu, czując coraz silniejszą pokusę dołączenia do przyjaciela i zobaczenia z bliska tego samego, co on, ale hamował ją rozsądek. Nawet stąd widziała rozdygotane błyski, dzięki którym przy brzegu zrobiło się jakby jaśniej i nie było już tak bardzo ciemno.
- Robi się coraz później, Titusie – powiedziała cicho, przestępując nerwowo z nogi na nogę. Naprawdę powinni wracać, ale te światełka tak ich intrygowały...
- Tak, wrócimy tu – zapewniła go. Dlaczego mieliby nie wrócić? Przecież chyba nadal będą wtedy przyjaciółmi, prawda?
Lyra nie miałaby śmiałości pomarzyć o czymś tak szalonym. Nie tylko ze względu na małżeństwo, ale przede wszystkim przez wrodzoną nieśmiałość i brak skłonności do szaleństw. Jak na byłą Gryfonkę, Lyra była bardzo spokojną i rozsądną osóbką. Może Tiara jednak miała rację, myśląc o przydzieleniu jej do Ravenclawu?
Spacerowali jednak w spokoju, delektując się pięknem zachodu słońca. Jednak kiedy zaczęło się ściemniać, także Lyra zauważyła jakieś dziwne błyski pod powierzchnią wody.
- To wygląda... przepięknie – powiedziała z zachwytem, patrząc na kolorowe plamki migoczące pod spokojnie falującą wodą. Zbliżyła się nieznacznie, zatrzymując się przy krawędzi wody, ale nie weszła do niej. Było w końcu zimno, a nie chciała martwić męża, chorując tuż przed jego wyprawą. Titus jednak szybko zdjął buty i podwinął spodnie oraz szatę. Lyra na sam ten widok wzdrygnęła się z zimna, które odczuwała nawet bez wchodzenia do wody.
- I jak, widzisz to wyraźniej? Co tam jest? – zapytała go, gdy wszedł do wody. Lyra wciąż stała na brzegu, czując coraz silniejszą pokusę dołączenia do przyjaciela i zobaczenia z bliska tego samego, co on, ale hamował ją rozsądek. Nawet stąd widziała rozdygotane błyski, dzięki którym przy brzegu zrobiło się jakby jaśniej i nie było już tak bardzo ciemno.
- Robi się coraz później, Titusie – powiedziała cicho, przestępując nerwowo z nogi na nogę. Naprawdę powinni wracać, ale te światełka tak ich intrygowały...
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Czy było mu zimno? Gęsia skórka w jednym momencie powstała na całym ciele oznaczałaby, że tak, i to cholernie, ale wypite wino opóźniało trochę reakcję na czynniki zewnętrzne, rozgrzewało trzewia i wykwitało rumieńcem na licu, wciąż zwróconym w stronę świetlistych punkcików. Zmarszczył brwi, powoli zbliżając się do owej tajemnicy, a gdy wreszcie nieznacznie pochylił się nad wodą zanurzając dłonie w jej odmętach to aż krzyknął z wrażenia.
- To ryby! Czekaj... zaraz którąś złapię... - a nie było to wcale takie proste - jak już myślał, że ma je w garści, to nagle prześlizgiwały mu się między palcami łaskocząc opuszki. Przeklął pod nosem - Już! Poczekaj chwilkę, teraz to nie mogę tak po prostu odejść, zresztą... musisz zobaczyć je z bliska! - zawołał. Supeł z szaty opadł mu nieco za biodra, a jej krawędź zafalowała na powierzchni wody, ale Titus nic sobie z tego nie zrobił, wciąż polując na drobne rybki. I kiedy wreszcie udało mu się złapać trzy albo cztery, to czym prędzej ruszył do brzegu, mocno ściskając palce by ciecz za szybko nie zniknęła. Patrzył jak zamiatają ogonami, jak poruszają malutkimi płetwami, trochę jakby zaskoczone zaistniałą sytuacją, ba! Ollivander mógłby przysiąc, że zaświeciły jeszcze mocniej, gdy wreszcie zbliżył się do Lyry, wciąż jednak brocząc w wodzie po kostki.
- Spójrz... - uniósł dłonie. Sam przez krótką chwilę obserwował owe stworzonka, zaraz jednak jego wzrok powędrował nieco wyżej, na ciemne pukle włosów opadające na ramiona, w końcu na policzki, które księżyc otulał swym chłodnym blaskiem, na oczy, w których odbijały się barwne refleksy i wreszcie usta o idealnym kształcie. Odetchnął głęboko...
- Na Godryka, Lyra, mam ochotę cię pocałować... - wyrwało mu się zanim zdążył ugryźć się w język. Nie ma się co dziwić! Jeszcze pół miesiąca temu miał inne usta, które chciał ciągle całować, ale teraz czuł się kompletnie osamotniony - najpierw zostawił Lottę, teraz będzie musiał odseparować się od większości swoich znajomych, bo NIEGODNI byli przyjaźni szlachcica... Co za życie! Ciężkie jak kawał ołowiu... Zmrużył ślepia nieznacznie pochylając się nad panią Travers z zamiarem złączenia ich warg w pocałunku. Na tą krótką chwilę chyba zapomniał o wszelkich konsekwencjach swojego niezbyt mądrego czynu.
- To ryby! Czekaj... zaraz którąś złapię... - a nie było to wcale takie proste - jak już myślał, że ma je w garści, to nagle prześlizgiwały mu się między palcami łaskocząc opuszki. Przeklął pod nosem - Już! Poczekaj chwilkę, teraz to nie mogę tak po prostu odejść, zresztą... musisz zobaczyć je z bliska! - zawołał. Supeł z szaty opadł mu nieco za biodra, a jej krawędź zafalowała na powierzchni wody, ale Titus nic sobie z tego nie zrobił, wciąż polując na drobne rybki. I kiedy wreszcie udało mu się złapać trzy albo cztery, to czym prędzej ruszył do brzegu, mocno ściskając palce by ciecz za szybko nie zniknęła. Patrzył jak zamiatają ogonami, jak poruszają malutkimi płetwami, trochę jakby zaskoczone zaistniałą sytuacją, ba! Ollivander mógłby przysiąc, że zaświeciły jeszcze mocniej, gdy wreszcie zbliżył się do Lyry, wciąż jednak brocząc w wodzie po kostki.
- Spójrz... - uniósł dłonie. Sam przez krótką chwilę obserwował owe stworzonka, zaraz jednak jego wzrok powędrował nieco wyżej, na ciemne pukle włosów opadające na ramiona, w końcu na policzki, które księżyc otulał swym chłodnym blaskiem, na oczy, w których odbijały się barwne refleksy i wreszcie usta o idealnym kształcie. Odetchnął głęboko...
- Na Godryka, Lyra, mam ochotę cię pocałować... - wyrwało mu się zanim zdążył ugryźć się w język. Nie ma się co dziwić! Jeszcze pół miesiąca temu miał inne usta, które chciał ciągle całować, ale teraz czuł się kompletnie osamotniony - najpierw zostawił Lottę, teraz będzie musiał odseparować się od większości swoich znajomych, bo NIEGODNI byli przyjaźni szlachcica... Co za życie! Ciężkie jak kawał ołowiu... Zmrużył ślepia nieznacznie pochylając się nad panią Travers z zamiarem złączenia ich warg w pocałunku. Na tą krótką chwilę chyba zapomniał o wszelkich konsekwencjach swojego niezbyt mądrego czynu.
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Lyra stała przy brzegu, bardzo blisko krawędzi wody, patrząc, jak Titus zanurzał w niej ręce, próbując schwytać którąś z małych, mieniących się kolorowo rybek. Teraz także dziewczyna mogła je zobaczyć i pożałowała, że nie ma tu z nimi Cressidy, która z pewnością wiedziała o morskich stworzeniach dużo więcej, niż Lyra, którą wciąż czekało nadrobienie wielu braków. Może ona potrafiłaby im powiedzieć, co to za stworzenia i dlaczego tak świeciły. Na pewno nie raz była w tym miejscu.
Titus po chwili najwyraźniej złapał którąś z rybek, bo wyprostował się i ruszył w jej stronę, rozchlapując wodę. Jego podwinięta szata częściowo zsunęła się w dół, ale Titus patrzył już tylko na nią, wyciągając w jej kierunku stulone dłonie, w których w odrobinie wody szamotały się maleńkie, różnobarwne rybki.
- Ładne... – wyszeptała, spoglądając w dół, kiedy jednak nagle dostrzegła, w jaki sposób patrzył na nią Titus, i dotarły do niej jego słowa. – Titus... – próbowała powiedzieć, kiedy młody czarodziej nagle zmniejszył dzielący ich dystans i nachylił się nad nią, by musnąć wargami jej usta. Jej oczy rozszerzyły się w wyrazie zdziwienia, ale zetknięcie się ich ust trwało może sekundę, bo już po chwili Lyra odsunęła się tak raptownie, że potknęła się na piasku i przewróciła, lądując na ziemi. Dłonie, którymi się podparła, zapadły się lekko w piach, a oczy wciąż z niedowierzaniem patrzyły na sylwetkę przyjaciela. Wiedziała, że to, co zrobił, było niestosowne. Była mężatką, tylko mąż miał prawo ją całować, i tylko on w całym jej dotychczasowym życiu to robił. Była tym wszystkim tak zszokowana, że jej włosy nagle zmieniły kolor na naturalną rudość, a na policzkach znowu pojawiły się charakterystyczne piegi oraz intensywne rumieńce.
- Titusie... Nie możemy... Nie powinniśmy... – wymamrotała, odwracając wzrok gdzieś w bok. – To nie powinno się wydarzyć.
Wstała, otrzepując się z piasku, i zmieniając kolor włosów z powrotem na ciemny. Dopiero po chwili na niego spojrzała, zastanawiając się, co nim kierowało, dlaczego przekroczył tę granicę i próbował to zrobić.
- Dlaczego...? – zapytała więc, chociaż była tak zakłopotana, że miała ochotę teleportować się prosto do domu, tym bardziej, że było już ciemno, a przecież chciała nacieszyć się obecnością męża w tych ostatnich dniach przed jego wyjazdem. Chociaż o tej sytuacji pewnie mu nie wspomni. Lubiła Titusa, nawet bardzo, ale, och, dlaczego to zrobił, doskonale wiedząc, że ich przyjaźń już zawsze zostanie tylko przyjaźnią, ponieważ Lyra została żoną innego mężczyzny?
Titus po chwili najwyraźniej złapał którąś z rybek, bo wyprostował się i ruszył w jej stronę, rozchlapując wodę. Jego podwinięta szata częściowo zsunęła się w dół, ale Titus patrzył już tylko na nią, wyciągając w jej kierunku stulone dłonie, w których w odrobinie wody szamotały się maleńkie, różnobarwne rybki.
- Ładne... – wyszeptała, spoglądając w dół, kiedy jednak nagle dostrzegła, w jaki sposób patrzył na nią Titus, i dotarły do niej jego słowa. – Titus... – próbowała powiedzieć, kiedy młody czarodziej nagle zmniejszył dzielący ich dystans i nachylił się nad nią, by musnąć wargami jej usta. Jej oczy rozszerzyły się w wyrazie zdziwienia, ale zetknięcie się ich ust trwało może sekundę, bo już po chwili Lyra odsunęła się tak raptownie, że potknęła się na piasku i przewróciła, lądując na ziemi. Dłonie, którymi się podparła, zapadły się lekko w piach, a oczy wciąż z niedowierzaniem patrzyły na sylwetkę przyjaciela. Wiedziała, że to, co zrobił, było niestosowne. Była mężatką, tylko mąż miał prawo ją całować, i tylko on w całym jej dotychczasowym życiu to robił. Była tym wszystkim tak zszokowana, że jej włosy nagle zmieniły kolor na naturalną rudość, a na policzkach znowu pojawiły się charakterystyczne piegi oraz intensywne rumieńce.
- Titusie... Nie możemy... Nie powinniśmy... – wymamrotała, odwracając wzrok gdzieś w bok. – To nie powinno się wydarzyć.
Wstała, otrzepując się z piasku, i zmieniając kolor włosów z powrotem na ciemny. Dopiero po chwili na niego spojrzała, zastanawiając się, co nim kierowało, dlaczego przekroczył tę granicę i próbował to zrobić.
- Dlaczego...? – zapytała więc, chociaż była tak zakłopotana, że miała ochotę teleportować się prosto do domu, tym bardziej, że było już ciemno, a przecież chciała nacieszyć się obecnością męża w tych ostatnich dniach przed jego wyjazdem. Chociaż o tej sytuacji pewnie mu nie wspomni. Lubiła Titusa, nawet bardzo, ale, och, dlaczego to zrobił, doskonale wiedząc, że ich przyjaźń już zawsze zostanie tylko przyjaźnią, ponieważ Lyra została żoną innego mężczyzny?
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Plaża
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Norfolk