Pokój Muzyczny
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Pokój Muzyczny
Przestronny pokój na planie kwadratu, o bogato udekorowanych zielonych ścianach przełamanych złotymi zdobieniami. Podłogę wykonano z ciemnego drewna. Prowadzą tu drzwi z salonu, znajduje się tu także wyjście na klatkę schodową i balustradę. W centrum pomieszczenia stoi stary, czarny fortepian, jednak można tu odnaleźć również inne instrumenty - przy ścianie stoi niewielka harfa, a także skrzypce. Odnaleźć tu można także utrzymaną w odpowiednim stylu szafkę wypełnioną nutami.
Let's stay lost on our way home
Alastair Nott
Zawód : Urzędnik Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Hell is empty and all the devils are here
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Minęły już ponad dwa miesiące od tragicznego szczytu w Stonehenge i zdrady Percivala. Elise coraz skuteczniej odpychała od siebie myśli o tych wydarzeniach, co nie znaczyło, że nie były one obecne. Skupiała się jednak na robieniu tego, co zwykle. Dużo grała na fortepianie, nadrabiając czas stracony w Hogwarcie. Doskonaliła swoje umiejętności, odpychała uporczywe myśli i zabijała czas spędzany w posiadłości, której nadal nie mogła zbyt często opuszczać z powodu anomalii i problemów z transportem. Kiedy nie grała spędzała czas z siostrą albo kuzynostwem, czytała literaturę kobiecą lub pisała listy do innych krewniaczek i koleżanek nie mieszkających w Ashfield Manor, uskarżając się na pogodę, anomalie i ograniczenia. O tak, Elise uwielbiała uskarżać się na wszelkie niedogodności. Jak nie Hogwart, to znowu anomalie i uziemienie w dworku. Czy życie naprawdę nie mogło być tak piękne i doskonałe jak sobie wyobrażała przez lata?
Eddard poprosił ją dziś, by pod jego nieobecność dotrzymała towarzystwa jego znajomej, niejakiej Priscilli, która miała złożyć mu wizytę. Elise na ogół nie przepadała za ludźmi niższego stanu, nie szukała wśród nich prawdziwych przyjaciół, ale przez wzgląd na sympatię do kuzyna zgodziła się, mając nadzieję, że kobieta ta potrafi odpowiednio zachować się przy lady. Ludzie w Hogwarcie, również nauczyciele, często wykazywali się niewybaczalnym nieokrzesaniem i brakiem ogłady, z czym nigdy się nie pogodziła i zawsze ubolewała nad tym, że nie tytułowano jej we właściwy sposób ani nie pozwalano nosić pięknych sukni, tylko brzydkie szaty takie same jak u szlam i mieszańców. Hogwart pogłębił jej niechęć do niższych warstw społecznych, ale rozumiała, że tacy ludzie są potrzebni, bo ktoś musiał wykonywać zajęcia nie przystające godności szlachetnie urodzonych.
Nie wiedziała, co łączyło Eddarda i tę kobietę, zapewne szkolna znajomość i może jakieś sprawy zawodowe. Z jej perspektywy kobieta pracująca wydawała się czymś niestosownym, i choć podejrzewała że niżej urodzonych nie stać na niepracowanie, nigdy nie rozumiała szlachcianek, które mogły wygodnie żyć na koszt rodu, a wybierały niedorzeczne ambicje i próbowały na siłę dorównać mężczyznom. Tak czy inaczej, Eddard z racji różnicy wieku i płci nie musiał wtajemniczać jej w swoje prywatne sprawy, a ona musiała schować dumę i pokazać, jak dobrymi gospodarzami są Nottowie. Dobrze, że Priscilla miała czystą krew, bo na towarzyszenie komuś o nieczystym pochodzeniu by się nie zgodziła nawet dla Eddarda, podejrzewała zresztą że i on nie zaprosiłby takiej osoby do posiadłości. Ale zdrada Percivala, co do którego światopoglądu także zawsze była pewna, nieco zachwiała jej ślepą ufnością. Miała jednak nadzieję, że w ich rodzinie była tylko jedna zgniła gałąź (i tak o jedną za dużo) i nikt więcej nie przejawiał żadnych niestosownych sympatii do mieszańców i mugolaków. I tak mocno odczuła zdradę jednego członka rodziny i prawdopodobnie jeszcze bardzo długo nie pogodzi się z nią w pełni.
Czekając na nią oddawała się grze. Służba miała przyprowadzić panią Morgan do pokoju muzycznego, więc o jej trafienie w odpowiednie miejsce nie musiała się martwić. Bardziej martwiła się o to, czy znajdzie tematy do rozmowy z kobietą wywodzącą się z innego środowiska, wychowaną w zupełnie inny sposób. Rozmawianie z koleżankami niższej krwi często było dla niej nudne i stroniła od takich sytuacji, jeśli nie widziała w nich korzyści, choć niektóre czystokrwiste panny odebrały dobre wychowanie i wiedziały jak właściwie obchodzić się z lady. Lecz poza Hogwartem nie miała zbyt wiele do czynienia z osobami z innych środowisk, chyba że ze służbą. Pewnie lepszym towarzystwem byłyby dla Priscilli jakieś ciotki Elise i nie miała pojęcia czemu Eddard nie mógł poprosić którejś z nich o odpowiednie zaopiekowanie się jego znajomą.
Kiedy grała, mogła przenosić się do innego świata. Zostawiać za sobą troski i unosić się wśród dźwięków. Potrafiła grać nawet z zamkniętymi oczami. Palce bezbłędnie odnajdywały odpowiednie klawisze, wydobywając z nich melodie, ostatnimi czasy często dość rzewne, nostalgiczne, przepełnione tęsknotą i niepokojem. W swojej muzyce często zawierała przeżywane akurat emocje i członkowie rodziny, którzy dobrze ją znali, potrafili te różnice zauważać i wychwytywać, domyślając się kiedy Elise ma dobry nastrój, a kiedy jest rozdrażniona lub zmartwiona.
Początkowo nie odnotowała przybycia gościa. Miała zamknięte oczy i odfrunęła od świata wokół zbyt mocno, by zwracać uwagę na otoczenie. Została jednak sprowadzona na ziemię dość gwałtownie brzydkimi dźwiękami zupełnie nie pasującymi do piękna wygrywanej melodii. Brzydki, szorstki odgłos czyjegoś kaszlu rozproszył ją do tego stopnia, że nacisnęła zły klawisz, a fałszywy dźwięk do reszty wybudził ją z transu. Otworzyła oczy i przestała grać, obracając się przez ramię w kierunku drzwi, w których stała obca ciemnowłosa kobieta, w której Elise rozpoznała Priscillę Morgan tylko dlatego, że kiedyś już ją widziała odwiedzającą Eddarda. Spojrzała na nią ze zdegustowaniem i gdyby nie sympatia do kuzyna oraz fakt, że jako gospodarz musiała być uprzejma wobec gościa, wygłosiłaby dość nieprzyjemną tyradę na temat przerywania jej gry w taki sposób. Skrzywiła usteczka, ale zaraz potem zmusiła się do uśmiechu. W Hogwarcie nie raz ukrywała prawdziwe emocje pod maską fałszu.
- Pani Morgan – przywitała ją uprzejmie, choć na jej twarzy nadal malował się wyraz dezaprobaty. Zlustrowała ją wzrokiem, zauważając z ulgą, że była ubrana dość stosownie, nie miała na sobie spodni ani żadnej innej nowoczesnej nowomody niższych sfer. Była też całkiem ładna. – Eddard uprzedzał mnie, że złoży nam pani wizytę. Z pewnością niedługo powróci do posiadłości, ważne sprawy zmusiły go do opuszczenia dworu – powiedziała, mając jednak nadzieję, że kuzyn niedługo wróci i ona nie będzie zmuszona do zbyt długiego wysłuchiwania opowieści o trudach zwyczajnego życia zwykłej czarownicy. Bo w sumie kim innym mogła być nieszlachetna kobieta?
Eddard poprosił ją dziś, by pod jego nieobecność dotrzymała towarzystwa jego znajomej, niejakiej Priscilli, która miała złożyć mu wizytę. Elise na ogół nie przepadała za ludźmi niższego stanu, nie szukała wśród nich prawdziwych przyjaciół, ale przez wzgląd na sympatię do kuzyna zgodziła się, mając nadzieję, że kobieta ta potrafi odpowiednio zachować się przy lady. Ludzie w Hogwarcie, również nauczyciele, często wykazywali się niewybaczalnym nieokrzesaniem i brakiem ogłady, z czym nigdy się nie pogodziła i zawsze ubolewała nad tym, że nie tytułowano jej we właściwy sposób ani nie pozwalano nosić pięknych sukni, tylko brzydkie szaty takie same jak u szlam i mieszańców. Hogwart pogłębił jej niechęć do niższych warstw społecznych, ale rozumiała, że tacy ludzie są potrzebni, bo ktoś musiał wykonywać zajęcia nie przystające godności szlachetnie urodzonych.
Nie wiedziała, co łączyło Eddarda i tę kobietę, zapewne szkolna znajomość i może jakieś sprawy zawodowe. Z jej perspektywy kobieta pracująca wydawała się czymś niestosownym, i choć podejrzewała że niżej urodzonych nie stać na niepracowanie, nigdy nie rozumiała szlachcianek, które mogły wygodnie żyć na koszt rodu, a wybierały niedorzeczne ambicje i próbowały na siłę dorównać mężczyznom. Tak czy inaczej, Eddard z racji różnicy wieku i płci nie musiał wtajemniczać jej w swoje prywatne sprawy, a ona musiała schować dumę i pokazać, jak dobrymi gospodarzami są Nottowie. Dobrze, że Priscilla miała czystą krew, bo na towarzyszenie komuś o nieczystym pochodzeniu by się nie zgodziła nawet dla Eddarda, podejrzewała zresztą że i on nie zaprosiłby takiej osoby do posiadłości. Ale zdrada Percivala, co do którego światopoglądu także zawsze była pewna, nieco zachwiała jej ślepą ufnością. Miała jednak nadzieję, że w ich rodzinie była tylko jedna zgniła gałąź (i tak o jedną za dużo) i nikt więcej nie przejawiał żadnych niestosownych sympatii do mieszańców i mugolaków. I tak mocno odczuła zdradę jednego członka rodziny i prawdopodobnie jeszcze bardzo długo nie pogodzi się z nią w pełni.
Czekając na nią oddawała się grze. Służba miała przyprowadzić panią Morgan do pokoju muzycznego, więc o jej trafienie w odpowiednie miejsce nie musiała się martwić. Bardziej martwiła się o to, czy znajdzie tematy do rozmowy z kobietą wywodzącą się z innego środowiska, wychowaną w zupełnie inny sposób. Rozmawianie z koleżankami niższej krwi często było dla niej nudne i stroniła od takich sytuacji, jeśli nie widziała w nich korzyści, choć niektóre czystokrwiste panny odebrały dobre wychowanie i wiedziały jak właściwie obchodzić się z lady. Lecz poza Hogwartem nie miała zbyt wiele do czynienia z osobami z innych środowisk, chyba że ze służbą. Pewnie lepszym towarzystwem byłyby dla Priscilli jakieś ciotki Elise i nie miała pojęcia czemu Eddard nie mógł poprosić którejś z nich o odpowiednie zaopiekowanie się jego znajomą.
Kiedy grała, mogła przenosić się do innego świata. Zostawiać za sobą troski i unosić się wśród dźwięków. Potrafiła grać nawet z zamkniętymi oczami. Palce bezbłędnie odnajdywały odpowiednie klawisze, wydobywając z nich melodie, ostatnimi czasy często dość rzewne, nostalgiczne, przepełnione tęsknotą i niepokojem. W swojej muzyce często zawierała przeżywane akurat emocje i członkowie rodziny, którzy dobrze ją znali, potrafili te różnice zauważać i wychwytywać, domyślając się kiedy Elise ma dobry nastrój, a kiedy jest rozdrażniona lub zmartwiona.
Początkowo nie odnotowała przybycia gościa. Miała zamknięte oczy i odfrunęła od świata wokół zbyt mocno, by zwracać uwagę na otoczenie. Została jednak sprowadzona na ziemię dość gwałtownie brzydkimi dźwiękami zupełnie nie pasującymi do piękna wygrywanej melodii. Brzydki, szorstki odgłos czyjegoś kaszlu rozproszył ją do tego stopnia, że nacisnęła zły klawisz, a fałszywy dźwięk do reszty wybudził ją z transu. Otworzyła oczy i przestała grać, obracając się przez ramię w kierunku drzwi, w których stała obca ciemnowłosa kobieta, w której Elise rozpoznała Priscillę Morgan tylko dlatego, że kiedyś już ją widziała odwiedzającą Eddarda. Spojrzała na nią ze zdegustowaniem i gdyby nie sympatia do kuzyna oraz fakt, że jako gospodarz musiała być uprzejma wobec gościa, wygłosiłaby dość nieprzyjemną tyradę na temat przerywania jej gry w taki sposób. Skrzywiła usteczka, ale zaraz potem zmusiła się do uśmiechu. W Hogwarcie nie raz ukrywała prawdziwe emocje pod maską fałszu.
- Pani Morgan – przywitała ją uprzejmie, choć na jej twarzy nadal malował się wyraz dezaprobaty. Zlustrowała ją wzrokiem, zauważając z ulgą, że była ubrana dość stosownie, nie miała na sobie spodni ani żadnej innej nowoczesnej nowomody niższych sfer. Była też całkiem ładna. – Eddard uprzedzał mnie, że złoży nam pani wizytę. Z pewnością niedługo powróci do posiadłości, ważne sprawy zmusiły go do opuszczenia dworu – powiedziała, mając jednak nadzieję, że kuzyn niedługo wróci i ona nie będzie zmuszona do zbyt długiego wysłuchiwania opowieści o trudach zwyczajnego życia zwykłej czarownicy. Bo w sumie kim innym mogła być nieszlachetna kobieta?
Przeziębienie, które dopadło Morgan, było naprawdę nieprzyjemne. Priscilla potrzebowała dłuższej chwili, aby się uspokoić i dopiero wtedy była w stanie podnieść wzrok na Elise, błagając w duchu, aby znów nie dostać napadu. Widziała skrzywioną minę dziewczęcia, jednak wcale się jej nie dziwiła. Ten atak kaszlu pojawił się w naprawdę niefortunnym momencie.
– Dzień dobry, lady Nott – odparła, skinając głową. – Proszę mi wybaczyć, że przerwałam, niestety… ta pogoda… – powiedziała, przerywając i odwracając głowę od panienki, by kichnąć. Miała wrażenie, że z każdą chwilą czuje się coraz gorzej. Oczy Priscilli były załzawione, przez co świat wokół wydawał się jej nieostry. Nie była w stanie jednak nic z tym zrobić, mimo usilnych prób opanowania choroby.
O opuszczeniu dworu przed Edardda dowiedziała się już od służby, ale jak najbardziej rozumiała, że Elise sama musi jej wszystko wyjaśnić. Dlatego grzecznie skinęła głową, gdy dziewczyna skończyła mówić.
– Rozumiem. Mam nadzieję, że choć sprawa jest pilna, nie przyniesie lordowi przykrości. – Delikatnie się uśmiechnęła.
Naprawdę nie chciała, aby Ned musiał opuszczać swój dom w nieprzyjemnej sprawie. Wiedziała, że tych może być wiele, zwłaszcza biorąc pod uwagę, co ostatnio narobił jego kuzyn. Wolała jednak widzieć szkolnego znajomego w dobrym nastroju, szczególnie, że mieli do omówienia dość dużo istotnych kwestii.
Morgan wzięła głęboki oddech, mając nadzieję, że gardło nie zacznie jej znów z tego powodu drapać.
– Lord Nott wspominał mi o tym, że lubi lady pianino. Nie przypuszczałam jednak, że jest lady aż takim talentem – dodała po chwili. – Ta gra była olśniewająca, jeszcze raz proszę wybaczyć mi tak nagłe przerwanie. – Znów odwróciła głowę, tym razem po to, by odkaszlnąć.
Priscilla wprawdzie nie potrafiła grać na żadnym instrumencie, ale jako młoda matka, spędzająca wiele czasu w domu, liznęła odrobinę ten temat. Nie mogła nazwać się specjalistą, ale na jej ucho lady Nott grała naprawdę pięknie i jeśli tylko będzie miała taką możliwość, niewątpliwie w przyszłości miała szansę stać się niezwykłą artystką. Wiedziała jednak, że nie jest to takie proste: szlachcianki, choć wychowywane w niezwykłym bogactwie, miały bardzo konkretną drogę na życie. I występy przed szerszą publiką raczej nią nie były.
– Dzień dobry, lady Nott – odparła, skinając głową. – Proszę mi wybaczyć, że przerwałam, niestety… ta pogoda… – powiedziała, przerywając i odwracając głowę od panienki, by kichnąć. Miała wrażenie, że z każdą chwilą czuje się coraz gorzej. Oczy Priscilli były załzawione, przez co świat wokół wydawał się jej nieostry. Nie była w stanie jednak nic z tym zrobić, mimo usilnych prób opanowania choroby.
O opuszczeniu dworu przed Edardda dowiedziała się już od służby, ale jak najbardziej rozumiała, że Elise sama musi jej wszystko wyjaśnić. Dlatego grzecznie skinęła głową, gdy dziewczyna skończyła mówić.
– Rozumiem. Mam nadzieję, że choć sprawa jest pilna, nie przyniesie lordowi przykrości. – Delikatnie się uśmiechnęła.
Naprawdę nie chciała, aby Ned musiał opuszczać swój dom w nieprzyjemnej sprawie. Wiedziała, że tych może być wiele, zwłaszcza biorąc pod uwagę, co ostatnio narobił jego kuzyn. Wolała jednak widzieć szkolnego znajomego w dobrym nastroju, szczególnie, że mieli do omówienia dość dużo istotnych kwestii.
Morgan wzięła głęboki oddech, mając nadzieję, że gardło nie zacznie jej znów z tego powodu drapać.
– Lord Nott wspominał mi o tym, że lubi lady pianino. Nie przypuszczałam jednak, że jest lady aż takim talentem – dodała po chwili. – Ta gra była olśniewająca, jeszcze raz proszę wybaczyć mi tak nagłe przerwanie. – Znów odwróciła głowę, tym razem po to, by odkaszlnąć.
Priscilla wprawdzie nie potrafiła grać na żadnym instrumencie, ale jako młoda matka, spędzająca wiele czasu w domu, liznęła odrobinę ten temat. Nie mogła nazwać się specjalistą, ale na jej ucho lady Nott grała naprawdę pięknie i jeśli tylko będzie miała taką możliwość, niewątpliwie w przyszłości miała szansę stać się niezwykłą artystką. Wiedziała jednak, że nie jest to takie proste: szlachcianki, choć wychowywane w niezwykłym bogactwie, miały bardzo konkretną drogę na życie. I występy przed szerszą publiką raczej nią nie były.
Istnieją wyłącznie i niezmiennie jedynie źli ludzie, ale niektórzy stoją po przeciwnych stronach.
Priscilla Morgan
Zawód : Wiedźmia straż
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Jeśli cokolwiek przygnębiało ją bardziej niż własny cynizm, to fakt, że często nie była aż tak cyniczna jak prawdziwy świat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Elise nie przepadała za przeszkadzaniem jej podczas gry, chyba że to był ktoś z grona najbliższych. Dla rodziny była o wiele milsza i bardziej pobłażliwa, i łatwiej im wybaczała różne rzeczy. Ta kobieta była obca i w dodatku niżej urodzona, więc Elise nie czuła się w obowiązku do bycia wobec niej szczególnie przymilną, choć przez wzgląd na zasady dobrego wychowania musiała być wobec gościa uprzejma, choć uważała, że Eddard równie dobrze mógłby spotkać się ze swoją plebejską znajomą poza dworem, nie musiał sprowadzać jej aż tutaj, zwłaszcza że ta wyglądała na chorą. Nottówna nie chciała się zarazić, przeziębienie negatywnie wpływało zarówno na samopoczucie, jak i prezencję, dlatego nie zbliżyła się do kobiety i pozostała na miejscu.
Skinęła głową, przyjmując wyjaśnienie do wiadomości, choć nie była na tyle empatyczna, by wyrazić szczere ubolewanie. W jej egocentrycznym umyśle za dużo miejsca zajmowało załamywanie rąk nad swoimi nastoletnimi dramatami, by przejąć się problemami kogoś obcego nie należącego do rodziny ani nawet do tej samej warstwy społecznej.
- Pogoda zaiste jest paskudna i nie pozwala w pełni cieszyć się urokami życia – odrzekła, marszcząc idealny nosek. Nie lubiła tego, wolałaby żeby było tak jak dawniej, aby największym problemem znów był wybór sukni na najbliższe przyjęcie.
Nie wiedziała jakie sprawy Eddard załatwiał poza dworem; była kobietą, ozdobą rodziny, więc nie wtajemniczano jej we wszystko. Męscy krewni mieli swoje sprawy, w które zwykle nie wnikała, zwłaszcza gdy były powiązane z tak nudnymi kwestiami jak praca. Elise na szczęście nie musiała brudzić sobie rąk ani narażać się na żadne niebezpieczeństwa. Choć równie dobrze mógł na przykład odwiedzać swoją narzeczoną lub w jeszcze inny sposób działać dla dobra rodu. Zdrada jego brata z pewnością mocno ugodziła i w niego, bo teraz to on przejął rolę najstarszego w swej gałęzi rodziny. To on musiał lśnić przykładem i zatrzeć winy Percivala.
- Nie pianino, tylko fortepian – sprostowała, nieco urażona taką ignorancją i zdziwiona, że ktoś mógł nie umieć odróżnić tych dwóch instrumentów. Ale cóż, przynajmniej pamiętała o tytulaturze, czym odrobinę ugłaskała Elise. – Pianino to instrument dla gminu, ja gram na fortepianie. Niemniej jednak dziękuję za komplement. Uczę się grać od dziecka, choć przez naukę w Hogwarcie miałam dużo przerw. – W szkole nie miała możliwości nauki gry, więc uczyła się głównie przed Hogwartem, w letnie wakacje oraz już po opuszczeniu szkoły. Jako że przez anomalie wychodziła rzadziej miała dużo czasu na grę i nadrabiała zaległości spowodowane przez siódmy rok szkoły. Niezmiernie cieszyła się, że już nie musiała do niej chodzić i znosić towarzystwa ludzi wątpliwego pochodzenia oraz izolacji od dworskich warunków. Była na swoim miejscu.
- W jakiej sztuce pani gustuje? – zapytała dla podtrzymania konwersacji, bo w ciszy siedziało się nudno. Kobieta nie umiała odróżnić pianina od fortepianu, ale może dobrze znała się na innej artystycznej dziedzinie. Sztuka była bardzo kobieca i Elise zakładała, że również nieszlachcianki znały jej podstawy, przynajmniej te które chciały pozować na kobiety z klasą będące ponad szarą masą mugolaków i mieszańców.
Skinęła głową, przyjmując wyjaśnienie do wiadomości, choć nie była na tyle empatyczna, by wyrazić szczere ubolewanie. W jej egocentrycznym umyśle za dużo miejsca zajmowało załamywanie rąk nad swoimi nastoletnimi dramatami, by przejąć się problemami kogoś obcego nie należącego do rodziny ani nawet do tej samej warstwy społecznej.
- Pogoda zaiste jest paskudna i nie pozwala w pełni cieszyć się urokami życia – odrzekła, marszcząc idealny nosek. Nie lubiła tego, wolałaby żeby było tak jak dawniej, aby największym problemem znów był wybór sukni na najbliższe przyjęcie.
Nie wiedziała jakie sprawy Eddard załatwiał poza dworem; była kobietą, ozdobą rodziny, więc nie wtajemniczano jej we wszystko. Męscy krewni mieli swoje sprawy, w które zwykle nie wnikała, zwłaszcza gdy były powiązane z tak nudnymi kwestiami jak praca. Elise na szczęście nie musiała brudzić sobie rąk ani narażać się na żadne niebezpieczeństwa. Choć równie dobrze mógł na przykład odwiedzać swoją narzeczoną lub w jeszcze inny sposób działać dla dobra rodu. Zdrada jego brata z pewnością mocno ugodziła i w niego, bo teraz to on przejął rolę najstarszego w swej gałęzi rodziny. To on musiał lśnić przykładem i zatrzeć winy Percivala.
- Nie pianino, tylko fortepian – sprostowała, nieco urażona taką ignorancją i zdziwiona, że ktoś mógł nie umieć odróżnić tych dwóch instrumentów. Ale cóż, przynajmniej pamiętała o tytulaturze, czym odrobinę ugłaskała Elise. – Pianino to instrument dla gminu, ja gram na fortepianie. Niemniej jednak dziękuję za komplement. Uczę się grać od dziecka, choć przez naukę w Hogwarcie miałam dużo przerw. – W szkole nie miała możliwości nauki gry, więc uczyła się głównie przed Hogwartem, w letnie wakacje oraz już po opuszczeniu szkoły. Jako że przez anomalie wychodziła rzadziej miała dużo czasu na grę i nadrabiała zaległości spowodowane przez siódmy rok szkoły. Niezmiernie cieszyła się, że już nie musiała do niej chodzić i znosić towarzystwa ludzi wątpliwego pochodzenia oraz izolacji od dworskich warunków. Była na swoim miejscu.
- W jakiej sztuce pani gustuje? – zapytała dla podtrzymania konwersacji, bo w ciszy siedziało się nudno. Kobieta nie umiała odróżnić pianina od fortepianu, ale może dobrze znała się na innej artystycznej dziedzinie. Sztuka była bardzo kobieca i Elise zakładała, że również nieszlachcianki znały jej podstawy, przynajmniej te które chciały pozować na kobiety z klasą będące ponad szarą masą mugolaków i mieszańców.
Przybycie do dworu Nottów wydawało się Priscilli z minuty na minutę coraz gorszym pomysłem. Wyglądało na to, że czuła się coraz to gorzej, a skoro Eddarda nie było to straciła cel swojej podróży. Jednocześnie nie chciała być obarczona winą za zarażenie młodej szlachcianki. Co prawda nie sądziła, aby lord Nott miałby jej to za złe, ale nie chciała przecież krzywdzić w jakikolwiek sposób kogoś z jego rodziny.
Westchnęła tylko na słowa Elise, kaszląc cicho. Przy każdym kaszlnięciu odwracała głowę, robiąc wszystko, aby nie zarazić dziewczyny. Chwilę później Morgan zaczerwieniła się delikatnie, gdy dziewczyna wytknęła jej gafę. Chciała dobrze wypaść przed młodą damą, a tu takie potknięcie! No cóż, choroba i rozkojarzenie zrobiły swoje. Z resztą, nie była przecież zawodowym muzykiem.
– Och, przepraszam – powiedziała Priscilla grzecznie. – Choroba chyba nie pozwala mi się skupić, oczywiście, że to fortepian. Hogwart faktycznie nie wydaje się najlepszym wyborem dla osoby kochającej muzykę. Nie myślała lady o Beauxbatons? – spytała, wiedząc, że to właśnie do tamtego przybytku często wybierają się panienki zainteresowane sztuką. Morgan jednak w żadnym razie nie wybrałaby francuskiej szkoły. Była umysłem, który za bardzo lubił wyzwania; sztuka, choć piękna, raczej nie była dla niej.
Gdy usłyszała pytanie dziewczyny musiała więc szybko wymyślić odpowiedź, która nie uraziłaby młodej lady, dla której – w co Priscilla nie wątpiła – sztuka była właściwie jedynym oderwaniem od nudny codziennego życia. Elise mogła być bogata, ale niewątpliwie miała o wiele więcej ograniczeń niż przeciętna dziewczyna z dobrego, ale nie szlacheckiego domu.
– Szczerze przyznam, lady Nott, że nigdy nie miałam wiele czasu, aby poświęcić się temu szlachetnemu zajęciu. – Na twarzy pani Morgan malował się grzeczny uśmiech. – W Hogwarcie za bardzo zajmowały mnie zajęcia, a chyba lady sama pamięta, jak wymagający potrafią być nauczyciele. Dopiero gdy mój syn nieco podrósł… miałam nieco czasu, by się tym zainteresować. Muzyka i literatura pochłaniały moje popołudnia. – W głosie Priscilli słychać było ciepło, gdy wspominała te dawne, minione, ale wspaniałe lata swojego życia. Gdyby tylko mogła do nich wrócić! – Niestety, Noah i mój mąż… odeszli. A ja rzuciłam się w wir pracy – zakończyła z nutą goryczy w głosie.
Morgan spojrzała na chwilę na podłogę, biorąc głęboki oddech i próbując wrócić emocjonalnie do swojego standardowego stanu. Wspomnienie Noah i Felixa zawsze wytrącało ją z równowagi. Nie miała jednak zamiaru ukrywać tego, że odeszli i jak odeszli. Świat powinien wiedzieć, jak wiele zła może wyrządzić niemagiczny świat. Emocje wzięły górę i Priscilla na chwilę jakby zapomniała o swojej chorobie, aby po chwili znów zakaszleć.
– Przepraszam – odparła, zachrypniętym głosem, gdy atak dobiegł końca.
Westchnęła tylko na słowa Elise, kaszląc cicho. Przy każdym kaszlnięciu odwracała głowę, robiąc wszystko, aby nie zarazić dziewczyny. Chwilę później Morgan zaczerwieniła się delikatnie, gdy dziewczyna wytknęła jej gafę. Chciała dobrze wypaść przed młodą damą, a tu takie potknięcie! No cóż, choroba i rozkojarzenie zrobiły swoje. Z resztą, nie była przecież zawodowym muzykiem.
– Och, przepraszam – powiedziała Priscilla grzecznie. – Choroba chyba nie pozwala mi się skupić, oczywiście, że to fortepian. Hogwart faktycznie nie wydaje się najlepszym wyborem dla osoby kochającej muzykę. Nie myślała lady o Beauxbatons? – spytała, wiedząc, że to właśnie do tamtego przybytku często wybierają się panienki zainteresowane sztuką. Morgan jednak w żadnym razie nie wybrałaby francuskiej szkoły. Była umysłem, który za bardzo lubił wyzwania; sztuka, choć piękna, raczej nie była dla niej.
Gdy usłyszała pytanie dziewczyny musiała więc szybko wymyślić odpowiedź, która nie uraziłaby młodej lady, dla której – w co Priscilla nie wątpiła – sztuka była właściwie jedynym oderwaniem od nudny codziennego życia. Elise mogła być bogata, ale niewątpliwie miała o wiele więcej ograniczeń niż przeciętna dziewczyna z dobrego, ale nie szlacheckiego domu.
– Szczerze przyznam, lady Nott, że nigdy nie miałam wiele czasu, aby poświęcić się temu szlachetnemu zajęciu. – Na twarzy pani Morgan malował się grzeczny uśmiech. – W Hogwarcie za bardzo zajmowały mnie zajęcia, a chyba lady sama pamięta, jak wymagający potrafią być nauczyciele. Dopiero gdy mój syn nieco podrósł… miałam nieco czasu, by się tym zainteresować. Muzyka i literatura pochłaniały moje popołudnia. – W głosie Priscilli słychać było ciepło, gdy wspominała te dawne, minione, ale wspaniałe lata swojego życia. Gdyby tylko mogła do nich wrócić! – Niestety, Noah i mój mąż… odeszli. A ja rzuciłam się w wir pracy – zakończyła z nutą goryczy w głosie.
Morgan spojrzała na chwilę na podłogę, biorąc głęboki oddech i próbując wrócić emocjonalnie do swojego standardowego stanu. Wspomnienie Noah i Felixa zawsze wytrącało ją z równowagi. Nie miała jednak zamiaru ukrywać tego, że odeszli i jak odeszli. Świat powinien wiedzieć, jak wiele zła może wyrządzić niemagiczny świat. Emocje wzięły górę i Priscilla na chwilę jakby zapomniała o swojej chorobie, aby po chwili znów zakaszleć.
– Przepraszam – odparła, zachrypniętym głosem, gdy atak dobiegł końca.
Istnieją wyłącznie i niezmiennie jedynie źli ludzie, ale niektórzy stoją po przeciwnych stronach.
Priscilla Morgan
Zawód : Wiedźmia straż
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Jeśli cokolwiek przygnębiało ją bardziej niż własny cynizm, to fakt, że często nie była aż tak cyniczna jak prawdziwy świat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Ludzie często popełniali różne gafy, zwłaszcza niżej urodzeni. Nawet nauczyciele w Hogwarcie, niby ludzie mądrzy i wykształceni, a nie wiedzieli jak należy traktować i tytułować lady. Przejście z rodowego dworku, gdzie każdy nad nią skakał i traktował ją wyjątkowo jako najmłodszą lwicę, do Hogwartu, gdzie była jedną z wielu i gdzie większość traktowała ją na równi z dziećmi mieszanego a nawet mugolskiego pochodzenia, było dla niej nader traumatycznym doświadczeniem. Wspomnienia ze szkoły utwierdzały ją w przekonaniu o słuszności rodowej ideologii i konieczności wywyższania krwi szlachetnej jako tej najlepszej i najbardziej wyjątkowej, którą należało chronić przed rozrzedzeniem i utratą dawnych tradycji. Głęboko gardziła ideologią równości, a jeszcze bardziej odkąd uległ jej Percival i zdradził ród. Równości nie było, nie ma i nie będzie, bo świat dzielił się na lepszych i gorszych. Ona należała do tych lepszych. Co z tego, że podczas lekcji i egzaminów często wyprzedzali ją mugolacy? To tylko ich ślepe szczęście i jej lenistwo, nic więcej. Gdyby jej się chciało przyłożyć na pewno otrzymałaby choć jedno „W” z sumów czy owutemów, ale wtedy myślała już tylko o debiutanckim sabacie i wyborze sukni, w której się na nim pokaże.
- Niestety to nie do mnie należał wybór szkoły, choć oczywiście marzyłam o Beauxbatons i niezmiernie żałuję, że nie dane mi było tam wyjechać – powiedziała. Nawet nie wiedziała czemu ojciec uparł się na Hogwart. Może chodziło o to, że dzieci jego brata również się tam uczyły, a może była to pewna złośliwość wobec córek, które miały nieszczęście urodzić się dziewczynkami, a nie jego wymarzonymi dziedzicami, i które były nadmiernie rozpieszczane przez matkę. Może też myślał że lata w Slytherinie odpowiednio je ukształtują i wsączą w ich głowy odpowiednie poglądy, a także nauczą zawierania odpowiednich znajomości z dziećmi wywodzącymi się z innych dobrych rodów. O ich artystyczne obycie dbano za to przez letnie wakacje, i mimo braku edukacji we francuskiej akademii Nottówny, a zwłaszcza Elise i jej zmarła siostra Rosalind, były bardzo uzdolnione muzycznie. Jako damy nie musiały być zdolnymi czarownicami ani posiąść zaawansowanej wiedzy naukowej, choć pewnych najbardziej fundamentalnych podstaw wyniesionych ze szkoły potrzebowały, by lepiej zabawiać gości podczas przyjęć i potrafić z nimi rozmawiać bez popisywania się ignorancją, a przed Hogwartem oraz w wakacje dbano o wszystko to, co powinny umieć młode lady, które kiedyś zostaną oddane za mąż dla przypieczętowania politycznych sojuszy. To było dla ich rodziców najważniejsze – przygotować Elise i jej siostry do roli dobrych żon i salonowych dam, z których ród Nott będzie mógł być dumny. W Elise pielęgnowano muzyczne talenty, bo były to umiejętności odpowiednio kobiece, którymi później mogła zabawiać narzeczonego, a potem męża. Nigdy nie będzie jej dane występować publicznie, ale mogła cieszyć oczy i uszy rodziny, bo podczas przyjęć organizowanych w Ashfield Manor często proszono ją o grę dla szlachetnie urodzonych gości. Połowa krwi Lestrange zobowiązywała i Elise naprawdę miała talent i była z niego dumna.
- Niestety również pamiętam te czasy. I to bardzo żywo, bo opuściłam to miejsce ledwie w czerwcu – przytaknęła, choć sama zbytnio się w Hogwarcie nie przykładała ani nie wysilała. Miała inne priorytety i wyniki w nauce nie znajdowały się na wysokim miejscu. Przyszły mąż raczej nie zapyta jej o wyniki sumów czy owutemów, a bardziej doceni jej dobry wygląd, artystyczne obycie i umiejętność poruszania się na salonach. Matka zawsze mówiła że lepiej być ładną niż zbyt mądrą, bo dama nie powinna mocno interesować się nauką. – Ale najważniejszych rzeczy i tak nauczyłam się właśnie tutaj, w posiadłości, pod okiem moich bliskich i starannie dobranych guwernantek. – Nawet się ze swoim stosunkiem do nauki nie kryła, bo u szlachcianek za dziwactwo uchodziłyby raczej zbyt wysokie ambicje naukowe czy zawodowe. Poglądy Elise były w normie.
- Przykro mi – powiedziała, kiedy kobieta wyznała, że jej syn i mąż odeszli. Taktownie nie zapytała jednak o szczegóły, ale nawet ona rozumiała, jak wielką to musiało być tragedią dla każdej kobiety bez względu na pochodzenie. W końcu w jej wyobrażeniach każda kobieta powinna być przede wszystkim żoną i matką, więc kiedy męża i dziecka zabrakło, jej życie stawało się ubogie i niepełne. W świecie wyższych sfer wdowy, a zwłaszcza te bezdzietne schodziły na dalszy plan i nie były traktowane na równi z pannami oraz mężatkami.
- W waszym świecie kobiety często muszą pracować, czy mogą uniknąć tego losu i oddawać się życiu rodzinnemu bądź sztuce? – zapytała, bo mimo wszystko w jakiś sposób ją to nurtowało, dlaczego kobiety z niższych sfer tak garnęły się do pracy, która przez wieki była uważana za domenę mężczyzn. Elise nie wyobrażała sobie, że mogłaby chcieć codziennie opuszczać posiadłość i udawać się na przykład do ministerstwa, by pracować obok ludzi niższych stanów. Jej ojciec tak robił, pracował w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów, ale był dyplomatą, politykiem odpowiednio używającym swojej pozycji i koneksji. I co najważniejsze – był mężczyzną. Im wolno było więcej, podczas gdy lady były głównie ozdobami rodzin.
- Niestety to nie do mnie należał wybór szkoły, choć oczywiście marzyłam o Beauxbatons i niezmiernie żałuję, że nie dane mi było tam wyjechać – powiedziała. Nawet nie wiedziała czemu ojciec uparł się na Hogwart. Może chodziło o to, że dzieci jego brata również się tam uczyły, a może była to pewna złośliwość wobec córek, które miały nieszczęście urodzić się dziewczynkami, a nie jego wymarzonymi dziedzicami, i które były nadmiernie rozpieszczane przez matkę. Może też myślał że lata w Slytherinie odpowiednio je ukształtują i wsączą w ich głowy odpowiednie poglądy, a także nauczą zawierania odpowiednich znajomości z dziećmi wywodzącymi się z innych dobrych rodów. O ich artystyczne obycie dbano za to przez letnie wakacje, i mimo braku edukacji we francuskiej akademii Nottówny, a zwłaszcza Elise i jej zmarła siostra Rosalind, były bardzo uzdolnione muzycznie. Jako damy nie musiały być zdolnymi czarownicami ani posiąść zaawansowanej wiedzy naukowej, choć pewnych najbardziej fundamentalnych podstaw wyniesionych ze szkoły potrzebowały, by lepiej zabawiać gości podczas przyjęć i potrafić z nimi rozmawiać bez popisywania się ignorancją, a przed Hogwartem oraz w wakacje dbano o wszystko to, co powinny umieć młode lady, które kiedyś zostaną oddane za mąż dla przypieczętowania politycznych sojuszy. To było dla ich rodziców najważniejsze – przygotować Elise i jej siostry do roli dobrych żon i salonowych dam, z których ród Nott będzie mógł być dumny. W Elise pielęgnowano muzyczne talenty, bo były to umiejętności odpowiednio kobiece, którymi później mogła zabawiać narzeczonego, a potem męża. Nigdy nie będzie jej dane występować publicznie, ale mogła cieszyć oczy i uszy rodziny, bo podczas przyjęć organizowanych w Ashfield Manor często proszono ją o grę dla szlachetnie urodzonych gości. Połowa krwi Lestrange zobowiązywała i Elise naprawdę miała talent i była z niego dumna.
- Niestety również pamiętam te czasy. I to bardzo żywo, bo opuściłam to miejsce ledwie w czerwcu – przytaknęła, choć sama zbytnio się w Hogwarcie nie przykładała ani nie wysilała. Miała inne priorytety i wyniki w nauce nie znajdowały się na wysokim miejscu. Przyszły mąż raczej nie zapyta jej o wyniki sumów czy owutemów, a bardziej doceni jej dobry wygląd, artystyczne obycie i umiejętność poruszania się na salonach. Matka zawsze mówiła że lepiej być ładną niż zbyt mądrą, bo dama nie powinna mocno interesować się nauką. – Ale najważniejszych rzeczy i tak nauczyłam się właśnie tutaj, w posiadłości, pod okiem moich bliskich i starannie dobranych guwernantek. – Nawet się ze swoim stosunkiem do nauki nie kryła, bo u szlachcianek za dziwactwo uchodziłyby raczej zbyt wysokie ambicje naukowe czy zawodowe. Poglądy Elise były w normie.
- Przykro mi – powiedziała, kiedy kobieta wyznała, że jej syn i mąż odeszli. Taktownie nie zapytała jednak o szczegóły, ale nawet ona rozumiała, jak wielką to musiało być tragedią dla każdej kobiety bez względu na pochodzenie. W końcu w jej wyobrażeniach każda kobieta powinna być przede wszystkim żoną i matką, więc kiedy męża i dziecka zabrakło, jej życie stawało się ubogie i niepełne. W świecie wyższych sfer wdowy, a zwłaszcza te bezdzietne schodziły na dalszy plan i nie były traktowane na równi z pannami oraz mężatkami.
- W waszym świecie kobiety często muszą pracować, czy mogą uniknąć tego losu i oddawać się życiu rodzinnemu bądź sztuce? – zapytała, bo mimo wszystko w jakiś sposób ją to nurtowało, dlaczego kobiety z niższych sfer tak garnęły się do pracy, która przez wieki była uważana za domenę mężczyzn. Elise nie wyobrażała sobie, że mogłaby chcieć codziennie opuszczać posiadłość i udawać się na przykład do ministerstwa, by pracować obok ludzi niższych stanów. Jej ojciec tak robił, pracował w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów, ale był dyplomatą, politykiem odpowiednio używającym swojej pozycji i koneksji. I co najważniejsze – był mężczyzną. Im wolno było więcej, podczas gdy lady były głównie ozdobami rodzin.
Elise Nott mogła mieć wszystkie bogactwa tego świata na wyciągnięcie ręki. W świecie, w którym rządzą mężczyźni, nie mogła jednak sięgać po wszystkie, jakie tylko jej się zamarzyły. Rzeczywistość potrafiła być więc przykra, nawet dla lady wywodzącego się z tak dobrego domu. Priscilla pokiwała więc ze zrozumieniem głową.
– Rozumiem. Zgaduję, że teraz ma lady więcej czasu na naukę? Pewnie w Anglii nie brakuje mistrzów w tej dziedzinie? – spytała. Ich wspólny kraj miał przecież niezwykłe tradycje, także te związane ze sztuką. Morgan nie wątpiła więc w to, że ktoś taki ja Elise, może pobierać lekcje u najlepszych.
No tak, lady Nott była młodziutka. Priscilla nigdy nie pamiętała, ile dziewczyna ma dokładnie lat, ale właściwie przed czerwcem naprawdę prawie jej nie widywała. Elise więc mogła więc nawet nie wiedzieć, jak długo pani Morgan i jej kuzyn się znają. A znali się już długie lata. Być może dzielił ich rok i dom, ale Priscilla zawsze miała w szkole wielu znajomych.
Morgan była zawsze wychowywana tylko przez rodziców. Jako najstarsza z rodzeństwa pomagała swoim opiekunom w opiece nad młodszymi, ale nikt nigdy nie czuł potrzeby, aby ściągać do posiadłości kogoś trzeciego, kto zająłby się ich gromadką. Nie miała więc porównania, dlatego tylko skinęła głową, słysząc tłumaczenia Elise.
– Nie musi być, lady – odparła, ponownie spoglądając na lady Nott. – Czas upływa, a stare zdarzenia blakną przy nowych – stwierdziła tylko, nie chcąc dalej ciągnąć tego tematu.
Nie powinna przecież żalić się jakiejkolwiek szlachciance, a w szczególności tak młodej i tak sobie nieznanej. Miała jednak nadzieję, że Elise nie odbierze jej słów w tak negatywny sposób. Sama pytała: Priscilla po prostu udzieliła jej szczerej odpowiedzi, która, chcąc nie chcąc, zahaczała o życie rodzinne Morgan.
Ciemnowłosa musiała zastanowić się chwilę dłużej, aby odpowiedzieć w miarę poprawnie na słowa Elise.
– To chyba zależy od samej rodziny, lady Nott. Warstwa średnia jest dość… różnorodna. Wydaje mi się jednak, że panie mają większy wybór: mogą same zdecydować, czy mogą pozwolić sobie na brak pracy albo czy chcą zająć się takim, czy innym zawodem. Oczywiście nie wątpię, że wiele pracujących kobiet wolałoby oddać się życiu rodzinnemu… a to nie zawsze jest możliwe. Ale są też osoby, które przez ambicje wybierają ścieżkę kariery – odparła, zamyślając się na chwilę: – Ja sama… cóż, w szkole zawsze marzyłam o wielkich czynach, pracy w pocie czoła, idąc w ślady mojego ojca, chcąc dać dobry przykład rodzeństwu. Ale potem przyszła miłość… małżeństwo. Spędziłam kilka lat w domu i wcale tego nie żałuję. To był wspaniały czas. Ale potem… cóż, praca pomaga zapomnieć, a nastoletnie marzenia chyba do końca nie wyparowały z mojej głowy. – Zaśmiała się cicho.
– Rozumiem. Zgaduję, że teraz ma lady więcej czasu na naukę? Pewnie w Anglii nie brakuje mistrzów w tej dziedzinie? – spytała. Ich wspólny kraj miał przecież niezwykłe tradycje, także te związane ze sztuką. Morgan nie wątpiła więc w to, że ktoś taki ja Elise, może pobierać lekcje u najlepszych.
No tak, lady Nott była młodziutka. Priscilla nigdy nie pamiętała, ile dziewczyna ma dokładnie lat, ale właściwie przed czerwcem naprawdę prawie jej nie widywała. Elise więc mogła więc nawet nie wiedzieć, jak długo pani Morgan i jej kuzyn się znają. A znali się już długie lata. Być może dzielił ich rok i dom, ale Priscilla zawsze miała w szkole wielu znajomych.
Morgan była zawsze wychowywana tylko przez rodziców. Jako najstarsza z rodzeństwa pomagała swoim opiekunom w opiece nad młodszymi, ale nikt nigdy nie czuł potrzeby, aby ściągać do posiadłości kogoś trzeciego, kto zająłby się ich gromadką. Nie miała więc porównania, dlatego tylko skinęła głową, słysząc tłumaczenia Elise.
– Nie musi być, lady – odparła, ponownie spoglądając na lady Nott. – Czas upływa, a stare zdarzenia blakną przy nowych – stwierdziła tylko, nie chcąc dalej ciągnąć tego tematu.
Nie powinna przecież żalić się jakiejkolwiek szlachciance, a w szczególności tak młodej i tak sobie nieznanej. Miała jednak nadzieję, że Elise nie odbierze jej słów w tak negatywny sposób. Sama pytała: Priscilla po prostu udzieliła jej szczerej odpowiedzi, która, chcąc nie chcąc, zahaczała o życie rodzinne Morgan.
Ciemnowłosa musiała zastanowić się chwilę dłużej, aby odpowiedzieć w miarę poprawnie na słowa Elise.
– To chyba zależy od samej rodziny, lady Nott. Warstwa średnia jest dość… różnorodna. Wydaje mi się jednak, że panie mają większy wybór: mogą same zdecydować, czy mogą pozwolić sobie na brak pracy albo czy chcą zająć się takim, czy innym zawodem. Oczywiście nie wątpię, że wiele pracujących kobiet wolałoby oddać się życiu rodzinnemu… a to nie zawsze jest możliwe. Ale są też osoby, które przez ambicje wybierają ścieżkę kariery – odparła, zamyślając się na chwilę: – Ja sama… cóż, w szkole zawsze marzyłam o wielkich czynach, pracy w pocie czoła, idąc w ślady mojego ojca, chcąc dać dobry przykład rodzeństwu. Ale potem przyszła miłość… małżeństwo. Spędziłam kilka lat w domu i wcale tego nie żałuję. To był wspaniały czas. Ale potem… cóż, praca pomaga zapomnieć, a nastoletnie marzenia chyba do końca nie wyparowały z mojej głowy. – Zaśmiała się cicho.
Istnieją wyłącznie i niezmiennie jedynie źli ludzie, ale niektórzy stoją po przeciwnych stronach.
Priscilla Morgan
Zawód : Wiedźmia straż
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Jeśli cokolwiek przygnębiało ją bardziej niż własny cynizm, to fakt, że często nie była aż tak cyniczna jak prawdziwy świat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Nikt nie nauczył jej, czym jest samodzielne decydowanie o sobie. Mogła decydować w takich aspektach jak dobór sukni czy bucików, ale w poważnych sprawach decyzje nie należały do niej, a do ojca i nestora. Oni wybiorą jej kiedyś narzeczonego i zdecydują o tym, czyją zostanie żoną w imię dobra rodu. Nie miała nawet pełnej dowolności zainteresowań, od najmłodszych lat stawiano granicę co jest stosowne dla młodej damy, a co nie, ale miała taki charakter że chłonęła te zasady jak gąbka i przystosowywała się do nich zupełnie naturalnie i bez buntu, nie pożądając tego co zakazane. Szczęśliwie dla niej odnalazła w sobie szczere zainteresowanie tym, czym chciano ją zainteresować i co było dla niej odpowiednie, więc wewnętrzne konflikty były jej obce. Szła jak po sznurku wyrysowaną dla niej ścieżką, z klapkami na oczach nie pozwalającymi dostrzec innych. Nawet gdy kazano jej się wyrzec zdrajcy rodu, zrobiła to, wiedziała że tak trzeba, ale gdzieś głęboko tęskniła za nim i nadal nie pogodziła się z jego czynem.
- Rzeczywiście mam, co niezmiernie mnie cieszy – przytaknęła. Teraz, w dorosłości, nie musiała już uczyć się rzeczy nieinteresujących, mogła skupić się na tym, co jej się podobało, było dla niej ważne i potrzebne do dobrego wypełniania obowiązków wobec rodu. Rodzina zapewniała jej wszystko co niezbędne, choć w dobie anomalii niczyje życie nie było idealne i pozbawione trosk. Czy tego chciała czy nie, anomalie równały wszystkich, bo każdy był na nie narażony, nawet ona, choć oczywiście unikała wszelkich sytuacji w których mogłaby ucierpieć.
Prawdopodobnie właśnie przez to, że przez ostatnie lata większość roku spędzała w Hogwarcie, miała okazję widzieć panią Morgan może parę razy. Nie miała wtedy wgląd w życie towarzyskie starszych krewnych, omijała też większość rodzinnych wydarzeń poza tymi odbywającymi się w lecie i w czasie ferii zimowych. Ale to już koniec, teraz już nic nie mogło jej omijać.
Rodziny takie jak Nottowie różniły się od zwykłych rodzin. Rodzice nie zajmowali się nią tak typowo. Rola ojca ograniczała się głównie do wymagań, oczekiwań i łożenia pieniędzy na wychowanie córek, a rola matki do rozpieszczania ich, strojenia i traktowania jak lalki. Wkroczyła w ich życie gdy opiekunki odchowały je ponad najbardziej niewdzięczny etap życia dziecka i uczyła głównie sztuki, a zwłaszcza muzyki, przystosowywała je też stopniowo do życia młodych lady i wpajała odpowiednie wzorce, by kiedyś wyrosły na kobiety jej podobne. Nigdy nie gotowała obiadów, bo od tego była służba, ani nie łatała poobijanych kolan, bo nie musiała tego robić – jej grzeczne małe laleczki dalekie były od plebejskich ekscesów. Na swój sposób je kochała, zwłaszcza Elise, którą rozpieszczała najbardziej, dlatego to właśnie najmłodsza z lwic była tą najbardziej zepsutą i rozkapryszoną.
Postanowiła nie ciągnąć tematu straty pani Morgan, tym bardziej że były zupełnie obcymi sobie osobami. W przypadku osoby z salonów była łasa na różne ploteczki, ale w tym przypadku tak nie było. Poza tym sama wiedziała jak to jest utracić kogoś bliskiego – akurat nie męża ani dziecko, ale straciła już siostrę i kuzynkę w wyniku genetycznych chorób.
Nagle sie zreflektowała.
- Może pani na chwilę usiądzie? – zaproponowała; nie było tu stolika do herbaty, ale pod ścianą znajdowało się parę puf, choć Elise nie miała zamiaru się przybliżać z racji choroby kobiety. Ale gdy już początkowa konsternacja jej wejściem i przerwaniem muzyki minęła uświadomiła sobie, że wypadałoby zaproponować gościowi zajęcie miejsca, nawet jeśli w tym pomieszczeniu nie można było liczyć na klasyczny kącik do posiedzenia przy herbatce, bo do takich spotkań były inne pokoje, ten służył głównie do grania na instrumentach, a kiedy Elise lub inna lady dawała mały rodzinny pokaz, skrzaty wyposażały to miejsce w dodatkowe umeblowanie w zależności od potrzeby.
Wysłuchała także jej odpowiedzi na swoje pytanie i skinęła głową. Nadal się dziwiła, że niektóre kobiety naprawdę chciały pracować, choć zapewne nie wszystkie zajęcia wymagały brudzenia sobie rąk i pracy ze szlamem. Niemniej jednak Elise nie pozwalano nawet na publiczne występy, a co dopiero na normalną pracę. Mogła tworzyć i grać, mogła się rozwijać artystycznie, ale nie wypadało wystawiać się na pokaz dla gawiedzi, dla ludzi niżej urodzonych mogących za kilka sykli usłyszeć jej muzykę. Talent Elise był diamentem, który musiał zostać schowany przed niegodnymi – tak zawsze powtarzała jej matka. Pieniędzy nigdy nie brakowało, więc nie musiała zarabiać na życie. Mogła traktować to tylko jako pasję, a o jej materialny byt dbała rodzina. Jednak o kobiety nie należące do szlachetnego rodu nie miał kto dbać, nie tak jak o młode Nottówny i inne im podobne dziewczęta.
- Ja nigdy nie myślałam o pracy. Zawsze wiedziałam, że jak skończę szkołę, to zadebiutuję towarzysko, a później w odpowiednim czasie przedstawią mi narzeczonego, którego poślubię. Nigdy nie było w tym miejsca na... ambicje. W każdym razie nie te zawodowe – powiedziała całkiem szczerze. Nie widziała w tej kobiecie zagrożenia, poza tym nie wyznawała jej żadnej tajemnicy ani niczego buntowniczego. Była typową młodą lady. W jej świecie to posiadanie ambicji było czymś dziwacznym, nie ich brak. Choć w swoim mniemaniu Elise była osobą bardzo ambitną, tyle że jej ambicje nie dotyczyły sfery zawodowej. Marzyła jednak o dobrym narzeczonym z dobrego rodu, u boku którego będzie mogła lśnić i dalej brylować na salonach. Pragnęła być w świecie socjety kimś – osobą która będzie darzona poważaniem, której rówieśnice będą zazdrościć, a młodsze dziewczęta będą chciały naśladować i być takie jak ona. Jej matka również nigdy nie pracowała, podobnie jak siostry i większość krewnych. Znała jednak przypadki wyłamujące się z normy, i choć były wśród nich dziewczęta kultywujące rodowe aktywności, były i takie, których jawny bunt budził w niej obrzydzenie i głęboką pogardę. Ona nie przykładała się nawet do ocen z egzaminów, bo i tak uważała że wysokie wyniki nie będą jej do niczego potrzebne. Nie zamierzała nigdy pracować, a jedynie być ozdobą swego rodu, a w przyszłości czyjąś żoną i matką, nie opiekującą się jednak dziećmi, a błyszczącą na salonach podczas gdy karmieniem i przewijaniem zajmie się ktoś inny. Ona była stworzona do ciekawszych i mniej prozaicznych rzeczy.
- Miłość... Ją znam tylko z powieści romantycznych. W naszym świecie nie ma na nią miejsca, najważniejszy jest obowiązek wobec rodu – skomentowała końcowe słowa; była to jedna z rzeczy, których nauczyła ją matka. Nie miłość jest ważna, a obowiązek wobec rodu. Szlachcianki nie miały prawa do miłości, chyba że miały szczęście pokochać mężczyzn wybranych dla nich przez nestorów. Własny wybór nie istniał, nie w przypadku kobiet, bo mężczyznom czasem pewnie pozwalano na samodzielne upatrzenie kandydatki na narzeczoną. Ale może kobiety niższych stanów mogły kochać i wiązać się z wyboru, choć dla Elise było to czystą abstrakcją. Dla niej na pierwszym miejscu stał ród i obowiązek wobec niego.
- Rzeczywiście mam, co niezmiernie mnie cieszy – przytaknęła. Teraz, w dorosłości, nie musiała już uczyć się rzeczy nieinteresujących, mogła skupić się na tym, co jej się podobało, było dla niej ważne i potrzebne do dobrego wypełniania obowiązków wobec rodu. Rodzina zapewniała jej wszystko co niezbędne, choć w dobie anomalii niczyje życie nie było idealne i pozbawione trosk. Czy tego chciała czy nie, anomalie równały wszystkich, bo każdy był na nie narażony, nawet ona, choć oczywiście unikała wszelkich sytuacji w których mogłaby ucierpieć.
Prawdopodobnie właśnie przez to, że przez ostatnie lata większość roku spędzała w Hogwarcie, miała okazję widzieć panią Morgan może parę razy. Nie miała wtedy wgląd w życie towarzyskie starszych krewnych, omijała też większość rodzinnych wydarzeń poza tymi odbywającymi się w lecie i w czasie ferii zimowych. Ale to już koniec, teraz już nic nie mogło jej omijać.
Rodziny takie jak Nottowie różniły się od zwykłych rodzin. Rodzice nie zajmowali się nią tak typowo. Rola ojca ograniczała się głównie do wymagań, oczekiwań i łożenia pieniędzy na wychowanie córek, a rola matki do rozpieszczania ich, strojenia i traktowania jak lalki. Wkroczyła w ich życie gdy opiekunki odchowały je ponad najbardziej niewdzięczny etap życia dziecka i uczyła głównie sztuki, a zwłaszcza muzyki, przystosowywała je też stopniowo do życia młodych lady i wpajała odpowiednie wzorce, by kiedyś wyrosły na kobiety jej podobne. Nigdy nie gotowała obiadów, bo od tego była służba, ani nie łatała poobijanych kolan, bo nie musiała tego robić – jej grzeczne małe laleczki dalekie były od plebejskich ekscesów. Na swój sposób je kochała, zwłaszcza Elise, którą rozpieszczała najbardziej, dlatego to właśnie najmłodsza z lwic była tą najbardziej zepsutą i rozkapryszoną.
Postanowiła nie ciągnąć tematu straty pani Morgan, tym bardziej że były zupełnie obcymi sobie osobami. W przypadku osoby z salonów była łasa na różne ploteczki, ale w tym przypadku tak nie było. Poza tym sama wiedziała jak to jest utracić kogoś bliskiego – akurat nie męża ani dziecko, ale straciła już siostrę i kuzynkę w wyniku genetycznych chorób.
Nagle sie zreflektowała.
- Może pani na chwilę usiądzie? – zaproponowała; nie było tu stolika do herbaty, ale pod ścianą znajdowało się parę puf, choć Elise nie miała zamiaru się przybliżać z racji choroby kobiety. Ale gdy już początkowa konsternacja jej wejściem i przerwaniem muzyki minęła uświadomiła sobie, że wypadałoby zaproponować gościowi zajęcie miejsca, nawet jeśli w tym pomieszczeniu nie można było liczyć na klasyczny kącik do posiedzenia przy herbatce, bo do takich spotkań były inne pokoje, ten służył głównie do grania na instrumentach, a kiedy Elise lub inna lady dawała mały rodzinny pokaz, skrzaty wyposażały to miejsce w dodatkowe umeblowanie w zależności od potrzeby.
Wysłuchała także jej odpowiedzi na swoje pytanie i skinęła głową. Nadal się dziwiła, że niektóre kobiety naprawdę chciały pracować, choć zapewne nie wszystkie zajęcia wymagały brudzenia sobie rąk i pracy ze szlamem. Niemniej jednak Elise nie pozwalano nawet na publiczne występy, a co dopiero na normalną pracę. Mogła tworzyć i grać, mogła się rozwijać artystycznie, ale nie wypadało wystawiać się na pokaz dla gawiedzi, dla ludzi niżej urodzonych mogących za kilka sykli usłyszeć jej muzykę. Talent Elise był diamentem, który musiał zostać schowany przed niegodnymi – tak zawsze powtarzała jej matka. Pieniędzy nigdy nie brakowało, więc nie musiała zarabiać na życie. Mogła traktować to tylko jako pasję, a o jej materialny byt dbała rodzina. Jednak o kobiety nie należące do szlachetnego rodu nie miał kto dbać, nie tak jak o młode Nottówny i inne im podobne dziewczęta.
- Ja nigdy nie myślałam o pracy. Zawsze wiedziałam, że jak skończę szkołę, to zadebiutuję towarzysko, a później w odpowiednim czasie przedstawią mi narzeczonego, którego poślubię. Nigdy nie było w tym miejsca na... ambicje. W każdym razie nie te zawodowe – powiedziała całkiem szczerze. Nie widziała w tej kobiecie zagrożenia, poza tym nie wyznawała jej żadnej tajemnicy ani niczego buntowniczego. Była typową młodą lady. W jej świecie to posiadanie ambicji było czymś dziwacznym, nie ich brak. Choć w swoim mniemaniu Elise była osobą bardzo ambitną, tyle że jej ambicje nie dotyczyły sfery zawodowej. Marzyła jednak o dobrym narzeczonym z dobrego rodu, u boku którego będzie mogła lśnić i dalej brylować na salonach. Pragnęła być w świecie socjety kimś – osobą która będzie darzona poważaniem, której rówieśnice będą zazdrościć, a młodsze dziewczęta będą chciały naśladować i być takie jak ona. Jej matka również nigdy nie pracowała, podobnie jak siostry i większość krewnych. Znała jednak przypadki wyłamujące się z normy, i choć były wśród nich dziewczęta kultywujące rodowe aktywności, były i takie, których jawny bunt budził w niej obrzydzenie i głęboką pogardę. Ona nie przykładała się nawet do ocen z egzaminów, bo i tak uważała że wysokie wyniki nie będą jej do niczego potrzebne. Nie zamierzała nigdy pracować, a jedynie być ozdobą swego rodu, a w przyszłości czyjąś żoną i matką, nie opiekującą się jednak dziećmi, a błyszczącą na salonach podczas gdy karmieniem i przewijaniem zajmie się ktoś inny. Ona była stworzona do ciekawszych i mniej prozaicznych rzeczy.
- Miłość... Ją znam tylko z powieści romantycznych. W naszym świecie nie ma na nią miejsca, najważniejszy jest obowiązek wobec rodu – skomentowała końcowe słowa; była to jedna z rzeczy, których nauczyła ją matka. Nie miłość jest ważna, a obowiązek wobec rodu. Szlachcianki nie miały prawa do miłości, chyba że miały szczęście pokochać mężczyzn wybranych dla nich przez nestorów. Własny wybór nie istniał, nie w przypadku kobiet, bo mężczyznom czasem pewnie pozwalano na samodzielne upatrzenie kandydatki na narzeczoną. Ale może kobiety niższych stanów mogły kochać i wiązać się z wyboru, choć dla Elise było to czystą abstrakcją. Dla niej na pierwszym miejscu stał ród i obowiązek wobec niego.
Młoda lwica zaczęła odrobinę fascynować Priscillę. Nieczęsto zdarzały się młode lady tak oddane swojej rodzinie. A może Elise tylko udawała przed nieznajomą? Może w głębi duszy się buntowała? Nie mogła tego wykluczyć, choć nie wydawało jej się. Stojąca przed nią panienka wydawała się zbyt pewna tego, co mówi. Priscilla, mimo wszystko, zwykle potrafiła odkryć kłamstwo.
Słysząc propozycje lady, pokręciła jednak głową i odkaszlnęła krótko.
– Wybaczy mi lady, ale chyba będę musiała odmówić. – Westchnęła. – Czuję się chyba coraz gorzej… Myślałam, że nie jest ze mną tak źle, ale jednak. Nie chcę lady zarazić, a z lordem Nottem chyba też nie porozmawiam na spokojnie. Przeprosi go lady od niego? Oczywiście sama też napiszę, ale w taką pogodę… nie wiadomo kiedy sowa do niego dotrze – wyjaśniła.
Wysłuchała słów Elise. Najchętniej naprawdę ruszyłaby już w stronę drzwi, ale dobre wychowanie nie pozwalało jej na opuszczenie pomieszczenia, dopóki nie skończą rozmowy. Nie wypadało przecież przerywać lady, nawet jeśli ta była dużo młodszym od niej dziewczęciem, które zapewne niewiele wiedziało o życiu. Nawet, jeśli wydawało się Priscilli całkiem rozsądne.
– Ambicie rodzinne są chyba jeszcze piękniejsze, niż te zawodowe, lady Nott – odparła z uśmiechem. – To w końcu bliscy, a nie finanse dają nam prawdziwe szczęście, czyż nie?
Priscilla dobrze wiedziała o czym mówi. Gdy była nieco młodsza od Elise przecież marzyła głównie o karierze… by ostatecznie odkryć, że to naprawdę nie ona była najważniejsza. Noah i Felix przynieśli jej o wiele więcej szczęścia, niż posługa w Wiedźmiej Straży i nie sądziła, aby to kiedykolwiek się zmieniło. Nawet w tym pierwszym roku, gdy mieli dość duże problemy finansowe, Morgan czuła wewnętrzny spokój. Teraz jednak czuła, że bezustannie kręci się w kółko, nie potrafiąc znaleźć swojego miejsca na świecie, mimo zdobycia wymarzonej pracy w wymarzonym miejscu.
Uśmiechnęła się pocieszająco w stronę młodej lady.
– Ale kto wie, może lady ją jeszcze pozna? Jest lady jeszcze młoda, nigdy nie wiadomo, co przyniesie przyszłość. Nie wątpię, że wielu lordów to czarujący młodzieńcy, któryś z nich na pewno lady zauroczy… i pozwoli spełniać się zarówno względem rodu, jak i względem samej siebie. – Zamilkła na chwilę, aby odkaszlnąć i w końcu dodać: – Jeśli lady będzie potrzebowała jakiegokolwiek wsparcia, proszę się nie wahać, chętnie posłużę radą czy pomocą krewnej lorda Notta. Ale teraz proszę mi wybaczyć, świstoklik lada moment powinien być, a przypadkowe zarażenie lady naprawdę nie było moim dzisiejszym celem. – Skinęła głową w stronę Elise i ruszyła w stronę wyjścia z posiadłości.
| z/t
Słysząc propozycje lady, pokręciła jednak głową i odkaszlnęła krótko.
– Wybaczy mi lady, ale chyba będę musiała odmówić. – Westchnęła. – Czuję się chyba coraz gorzej… Myślałam, że nie jest ze mną tak źle, ale jednak. Nie chcę lady zarazić, a z lordem Nottem chyba też nie porozmawiam na spokojnie. Przeprosi go lady od niego? Oczywiście sama też napiszę, ale w taką pogodę… nie wiadomo kiedy sowa do niego dotrze – wyjaśniła.
Wysłuchała słów Elise. Najchętniej naprawdę ruszyłaby już w stronę drzwi, ale dobre wychowanie nie pozwalało jej na opuszczenie pomieszczenia, dopóki nie skończą rozmowy. Nie wypadało przecież przerywać lady, nawet jeśli ta była dużo młodszym od niej dziewczęciem, które zapewne niewiele wiedziało o życiu. Nawet, jeśli wydawało się Priscilli całkiem rozsądne.
– Ambicie rodzinne są chyba jeszcze piękniejsze, niż te zawodowe, lady Nott – odparła z uśmiechem. – To w końcu bliscy, a nie finanse dają nam prawdziwe szczęście, czyż nie?
Priscilla dobrze wiedziała o czym mówi. Gdy była nieco młodsza od Elise przecież marzyła głównie o karierze… by ostatecznie odkryć, że to naprawdę nie ona była najważniejsza. Noah i Felix przynieśli jej o wiele więcej szczęścia, niż posługa w Wiedźmiej Straży i nie sądziła, aby to kiedykolwiek się zmieniło. Nawet w tym pierwszym roku, gdy mieli dość duże problemy finansowe, Morgan czuła wewnętrzny spokój. Teraz jednak czuła, że bezustannie kręci się w kółko, nie potrafiąc znaleźć swojego miejsca na świecie, mimo zdobycia wymarzonej pracy w wymarzonym miejscu.
Uśmiechnęła się pocieszająco w stronę młodej lady.
– Ale kto wie, może lady ją jeszcze pozna? Jest lady jeszcze młoda, nigdy nie wiadomo, co przyniesie przyszłość. Nie wątpię, że wielu lordów to czarujący młodzieńcy, któryś z nich na pewno lady zauroczy… i pozwoli spełniać się zarówno względem rodu, jak i względem samej siebie. – Zamilkła na chwilę, aby odkaszlnąć i w końcu dodać: – Jeśli lady będzie potrzebowała jakiegokolwiek wsparcia, proszę się nie wahać, chętnie posłużę radą czy pomocą krewnej lorda Notta. Ale teraz proszę mi wybaczyć, świstoklik lada moment powinien być, a przypadkowe zarażenie lady naprawdę nie było moim dzisiejszym celem. – Skinęła głową w stronę Elise i ruszyła w stronę wyjścia z posiadłości.
| z/t
Istnieją wyłącznie i niezmiennie jedynie źli ludzie, ale niektórzy stoją po przeciwnych stronach.
Priscilla Morgan
Zawód : Wiedźmia straż
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Jeśli cokolwiek przygnębiało ją bardziej niż własny cynizm, to fakt, że często nie była aż tak cyniczna jak prawdziwy świat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Oddanie Elise rodowi było naprawdę duże i całkowicie szczere. Kochała ród oraz wygodne i dostatnie życie, które jej zapewniał. Uwielbiała bogactwa i luksusy, i nie zrezygnowałaby z nich dla wolności, niezależności, ambicji czy miłości. Nie potrafiła sobie wyobrazić że w ogóle można pokochać kogoś gorzej urodzonego i biedniejszego, i wychodziła z założenia że postępują tak tylko głupcy. A ona była od nich lepsza i nigdy nie splamiłaby się niegodnym uczuciem. Zbyt mocno kochała samą siebie i wygody, a zdrajcami, którzy odwracali się od rodzin, głęboko gardziła i nawet nie próbowała ich zrozumieć. W pełni zasługiwali na wymazanie z rodowych drzew, skoro byli tak głupi, by ulec podrygom serca zamiast oddać się obowiązkom i kultywować tradycje. Bunt nigdy nie przyszedłby jej do głowy – zbyt mocno i szczerze uwielbiała swoje życie i nie chciałaby go zmieniać, a już na pewno nie na gorsze. Była Nottem i była z tego niezwykle dumna.
- Oczywiście, przeproszę go – rzekła, zastanawiając się kiedy Eddard wróci. Najwyraźniej jego znajoma nie chciała poczekać, niestety choroba była nieubłagana, a Elise miała nadzieję że się nie zarazi. Po wyjściu stąd musiała poprosić skrzata o jakiś eliksir na odporność, bo nie chciała spędzić kolejnych dni smarkając, kichając i kaszląc. To było takie nieeleganckie! A przecież zbliżały się święta i chciała je spędzić w gronie rodziny, wyglądając jak należy.
Spodobały jej się kolejne słowa kobiety.
- O tak. To rodzina jest największym szczęściem i mogę być dumna, że jestem jej częścią – przyznała, bo właśnie tak myślała. Realizowała swoje ambicje spełniając obowiązek wobec rodu, nie potrzebowała pracy czy kariery. Wystarczy dobry mąż i małżeństwo, które umocni jakiś rodowy sojusz, a potem otworzy jej drogę do bycia szanowaną damą na salonach. Póki co była podlotkiem, debiutantką, więc musiała poczekać na czasy, kiedy jako mężatka zostanie już uznana za kobietę stateczną i wzór cnót, którymi powinna cechować się każda lady. Kariera... na co jej to potrzebne, skoro miała wszystko?
- Obowiązek wobec rodu i tak będzie dla mnie najważniejszy, a wybór męża nie będzie należał do mnie, a do mego ojca i nestora – podkreśliła. Oczywiście byłoby cudownie, gdyby udało jej się pokochać męża, który zostanie dla niej wybrany (czy raczej ona dla niego) ale wiedziała, że to bardzo rzadkie przypadki i większość małżeństw żyła z sobą z obowiązku, jedne się dogadywały, inne przez większość czasu unikały swojego towarzystwa. Jej rodzice nie byli szczególnie dobrze dobrani, a kiedy jej matka urodziła tylko córki, a jedyny syn zmarł krótko po porodzie, ojciec się od niej odsunął i tworzyli parę tylko wtedy, kiedy musieli, przez większość czasu żyjąc osobno, choć bez płomiennych konfliktów. Nikt nie liczył się w przeszłości z uczuciami matki, więc pewnie i uczucia Elise będą nieistotne – dlatego broniła się przed nimi, nie chciała się zakochiwać. Często wierzyła, że miłość to głupota, zwłaszcza kiedy odczuwało ją się do kogoś gorszego. Potrzebując wsparcia raczej zwróciłaby się do matki, jakiejś ciotki lub innej szlachetnie urodzonej damy, ale uprzejmie skinęła głową.
- Do widzenia – powiedziała na pożegnanie, a gdy kobieta wyszła z pomieszczenia, wróciła do gry.
| zt.
- Oczywiście, przeproszę go – rzekła, zastanawiając się kiedy Eddard wróci. Najwyraźniej jego znajoma nie chciała poczekać, niestety choroba była nieubłagana, a Elise miała nadzieję że się nie zarazi. Po wyjściu stąd musiała poprosić skrzata o jakiś eliksir na odporność, bo nie chciała spędzić kolejnych dni smarkając, kichając i kaszląc. To było takie nieeleganckie! A przecież zbliżały się święta i chciała je spędzić w gronie rodziny, wyglądając jak należy.
Spodobały jej się kolejne słowa kobiety.
- O tak. To rodzina jest największym szczęściem i mogę być dumna, że jestem jej częścią – przyznała, bo właśnie tak myślała. Realizowała swoje ambicje spełniając obowiązek wobec rodu, nie potrzebowała pracy czy kariery. Wystarczy dobry mąż i małżeństwo, które umocni jakiś rodowy sojusz, a potem otworzy jej drogę do bycia szanowaną damą na salonach. Póki co była podlotkiem, debiutantką, więc musiała poczekać na czasy, kiedy jako mężatka zostanie już uznana za kobietę stateczną i wzór cnót, którymi powinna cechować się każda lady. Kariera... na co jej to potrzebne, skoro miała wszystko?
- Obowiązek wobec rodu i tak będzie dla mnie najważniejszy, a wybór męża nie będzie należał do mnie, a do mego ojca i nestora – podkreśliła. Oczywiście byłoby cudownie, gdyby udało jej się pokochać męża, który zostanie dla niej wybrany (czy raczej ona dla niego) ale wiedziała, że to bardzo rzadkie przypadki i większość małżeństw żyła z sobą z obowiązku, jedne się dogadywały, inne przez większość czasu unikały swojego towarzystwa. Jej rodzice nie byli szczególnie dobrze dobrani, a kiedy jej matka urodziła tylko córki, a jedyny syn zmarł krótko po porodzie, ojciec się od niej odsunął i tworzyli parę tylko wtedy, kiedy musieli, przez większość czasu żyjąc osobno, choć bez płomiennych konfliktów. Nikt nie liczył się w przeszłości z uczuciami matki, więc pewnie i uczucia Elise będą nieistotne – dlatego broniła się przed nimi, nie chciała się zakochiwać. Często wierzyła, że miłość to głupota, zwłaszcza kiedy odczuwało ją się do kogoś gorszego. Potrzebując wsparcia raczej zwróciłaby się do matki, jakiejś ciotki lub innej szlachetnie urodzonej damy, ale uprzejmie skinęła głową.
- Do widzenia – powiedziała na pożegnanie, a gdy kobieta wyszła z pomieszczenia, wróciła do gry.
| zt.
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Pokój Muzyczny
Szybka odpowiedź