Alejka nad brzegiem rzeki
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 27.08.18 15:11, w całości zmieniany 1 raz
Belle nauczyła się dostrzegać urok w nawet najprostszych rzeczach. Starała się również doceniać prace nieco gorszej jakości, widząc w nich potencjał bądź ukryte piękno. W przypadku prac malarskich nie zawsze musiała to robić - znała sławnych artystów i ich dzieła, lecz nie wiedziała o tej dziedzinie sztuki wystarczająco dużo, by oceniać wszystko niczym wyedukowani krytycy. Trudno było jej czasami dostrzec nierówności, braki czy inne podobne błędy. Podobne rzeczy jednak widziała w sztuce aktorskiej czy podczas kłamstw ludzi. Dzięki temu, że sama była wprawiona w tej dziedzinie, często dostrzegała kiedy ktoś kłamie. To było wygodne, ale jednocześnie czasami utrudniało jej życie. O wiele łatwiej bowiem byłoby jej trwać w nieświadomości aniżeli wiedzieć, że ktoś stara się ją oszukać.
Sposób patrzenia na świat Cattermole ukształtowała sztuka, z którą złączona była od maleńkiego. Patrząc przez pryzmat czasu to były zalety jej szlachetnego nazwiska, które wymagało od niej wybitnego zaznajomienia z kulturą w niemal każdej postaci. Belle nie wyobrażała sobie życia bez tego, bowiem to ją ukształtowało. Także jej pogląd na miłość, która jednak nie miała nic wspólnego z małżeństwem z przymusu. Uczucie to postrzegała jako niemalże metafizyczne, które pewnego dnia po prostu do niej przyjdzie samo, a ona wierzyła, że gdy spojrzy na mężczyznę zapisanego jej w gwiazdach, będzie wiedziała, że to ten właściwy. Przy tym stwierdzeniu pojawiał się jednak pewien problem w postaci jej byłego ukochanego. Co jeśli to był ten jedyny, którego straciła prawdopodobnie już na zawsze? Co jeśli dla niej nikogo już nie ma, a ona zostanie samotna lub (co było bardziej prawdopodobne) wyjdzie za mąż za kogoś, kogo nie będzie kochać, a może wręcz będzie nienawidzić?
- Możliwe, że tak właśnie było. W końcu ta tragedia w jakiś sposób i w nią z pewnością uderzyła - powiedziała, jednak nie do końca przekonana co do słuszności swoich słów. Pamiętała kiedyś słowa Jocelyn, iż matka zawsze w nieco inny sposób podchodziła do jej brata. A jednak Belle nie uznawała ją za istotę bez serca - ona również cierpiała, lecz nieco inaczej.
- To prawda. Dobrze jest mieć ciebie u boku wiedząc, że ty najlepiej zrozumiesz - odpowiedziała, przenosząc na nią wzrok z uśmiechem. Wyczuła tą lekką dozę niepewności, którą w tym momencie chciała zgasić. Był czas, kiedy próbowała się odseparować od przyjaciółki, lecz te dni już minęły. Po dzisiejszej rozmowie Cattermole była już pewna, że Jocelyn należy do tego małego grona osób, na które naprawdę może liczyć.
- Chyba powinnam już iść - powiedziała nagle. - Tego dnia obiecałam towarzyszy matce podczas spaceru.
Belle wyprostowała się, otrzepując długą czarną spódnicę w pasie.
- Mam jednak nadzieję, że niedługo znowu się spotkamy w nieco bardziej towarzyskich okolicznościach.
Mimo tej artystyczności obecnej w domu rodziny Vane za sprawą matki artystki, Josie nie była romantyczką. Może była to też kwestia tego, że nie widziała prawdziwej miłości w rodzinnym domu. Zdawała sobie sprawę, że matka nie kochała ojca i była z nim z konieczności, nie z powodu uczuć. Mogła czuć się zepchnięta przez rodzinę na boczny tor, zmuszona do życia zwyczajnej czarownicy bez nazwiska, majątku i perspektyw, których pragnęła. Josie znała więc miłość tylko z opowieści i z książek, chociaż nie przepadała za rzewnymi romansidłami. We własnym życiu nigdy czegoś podobnego nie doświadczyła i nie wiedziała, czy doświadczy. Całkiem możliwe, że jej ewentualne małżeństwo będzie bardziej podyktowane poczuciem obowiązku i chęcią zadowolenia matki, ale... kto wie? Może jeszcze okazać się, że uda jej się uniknąć smutnego losu matki, na początku odtrącanej przez wysoko urodzonych mężczyzn, w oczach których jej talent i obycie nie równoważyły braku urody oraz choroby genetycznej, a później w końcu oddanej komuś z niższego stanu. To wpędziło ją we frustrację i zniechęcenie, ale i po dłuższym czasie, gdy na świecie istniały już jej dzieci, zrodziło w niej pragnienie, by osiągnąć swoje ambicje za ich pomocą. Mimo to nie była osobą całkowicie pozbawioną serca; na swój sposób kochała córki i wierzyła, że wszystko co dla nich robi jest podyktowane ich dobrem, nawet jeśli nie brakowało w tym też jej własnego egoizmu i niespełnionych pragnień. I mimo marginalizowania Toma nie mogła zignorować faktu, że zniknął; możliwe że dopiero wtedy uświadomiła sobie, że było w tym dużo jej winy, skoro zawsze traktowała go gorzej niż córki i poświęcała mu niewiele uwagi. Czasami dopiero nieszczęścia uświadamiały ludziom ich błędy, których wcześniej nie chcieli zauważać.
Uśmiechnęła się blado, mimo wszystko pokrzepiona faktem, że Belle tu była, i że ich znajomość znajdowała się na dobrej drodze, by powrócić do normy i odbudować nadwątloną przyjaźń.
- Tak... To jest ważne. Dlatego zależy mi... żeby znowu było jak wcześniej. – Nawet jeśli nie będzie dokładnie tak samo. Bo przecież ceniła Belle, chciała się z nią przyjaźnić. Wiele je łączyło i nadal uważała ją za kogoś bliskiego, za kogoś, kto potrafiłby ją zrozumieć. I cieszyła się, że naprawdę miały na to szanse, że porozmawiały sobie dzisiaj szczerze, tak jak za dawnych dobrych czasów.
Słysząc jej kolejne słowa skinęła głową.
- Dobrze. Ja chyba też powinnam już wracać do domu. Muszę sprawdzić... co z matką – powiedziała cicho, mimowolnie obawiając się spotkania z Theą, która ostatnimi czasy była bardzo drażliwa i niezwykle łatwo popadała w złe nastroje, które wyładowywała na córce. – Dziękuję za spotkanie. Może któregoś dnia też uda nam się wyjść gdzieś po pracy? – Zapewne będą się od czasu do czasu widywać na korytarzach Munga, co nie sprzyjało dłuższym rozmowom, ale może któregoś dnia nadarzy się okazja, żeby pójść gdzieś razem i spędzić czas w jakimś przyjemnym miejscu. – Do zobaczenia!
Pożegnały się, a potem Josie wróciła prosto do domu.
| zt. x 2
Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.
Trzynaście kobiet minęło go po drodze do kominka, który miał go zabrać do Siwego Dymu, gdzie odbywał się policyjny spęd. Raiden liczył sobie w głowie przedstawicielki płci pięknej, szczególnie te godne uwagi, z tej racji, że nudził się. Po wyjściu z Ministerstwa Magii okazało się, że było paskudnie zimno. A był środek kwietnia! Cholera jasna... Powinna być już jakaś porządna pogoda, skoro marzec minął. Ale najwidoczniej musiał się do tego przyzwyczaić, bo Londyn i w ogóle Wielka Brytania nie równały się Chicago, gdzie samo ciepło produkowane przez wielkie miasto w pewien sposób tworzyło swój własny ekosystem i klimat. Dzisiejszego wieczoru jednak było zimno i opatulił się szczelniej płaszczem i nie chcąc myśleć o chłodzie, liczył kobiety. Nabrał dziwnej ochoty udania się do kolejnego kominka piechotą, bo brakowało mu ruchu. Cały dzień przesiedział praktycznie na tyłku, a to wcale nie było dla niego dobre. Nienawidził bezczynnego ochrzaniania się i chociaż przeglądał dokumenty związane z jego sprawami, czuł pewien niesmak w ustach. Wiedział, że kiedyś było trzeba to zrobić, ale... Dlatego właśnie nie zamierzał udać się do pubu jak wszyscy prosto z Ministerstwa Magii, ale chciał przejść się na Pokątną i stamtąd coś wytrzasnąć. W sumie to cieszył się na to spotkanie. Szczególnie że dawno nie był z Penny'm nigdzie poza pracą, a przecież jego kuzynek sam by się nigdzie nie wybrał. Nie napił się piwa czy czegoś mocniejszego, nie pokazywał kobietom Londynu... Ogólnie mało co robił bez niego. Aż mu to schlebiało, ale już nie mieli po kilkanaście lat. Kiedy były te czasy? Carterowi wydawały się wcale nie takie odległe, chociaż zdecydowanie dawno pożegnali się z murami Szkoły Magii i Czarodziejstwa. Przeżyli od tego czasu wiele dobrego jak i złego, ale dalej trwali. Najwidoczniej nic nie mogło ich zniszczyć i tak miało być. Nie, żeby byli nieśmiertelni, chociaż jeszcze jedna akcja z zagrożeniem życia, a Raiden zacząłby w to wierzyć. Zawsze przypominała mu się sytuacja z pewnym wilkołakiem, który zmasakrował brygadzistów. Było blisko, ale było też co opowiadać. Zdecydowanie było co opowiadać. Wystarczyło namierzyć odpowiednią osobę płci żeńskiej i funkcjonariusz policji był w swoim żywiole. Teraz jednak nie mógł tego praktykować za specjalnie otwarcie, skoro w domu czekała na niego mająca humory ciężarna. Odetchnął, widząc przed sobą obłok na zimnym powietrzu. Wywrócił oczami, przeklinając raz jeszcze angielską pogodę i przyspieszył kroku. Trzynaście panienek...
Come to talk with you again
W miarę jak szłam, to zaczynałam czuć, że dzieje się ze mną coś absolutnie niedobrego. Brzuch jak mnie ściskał, tak ściskał mnie dalej, wymiotować mi się chciało, a dodatkowo zaczęło kręcić mi się w głowie, stawałam się taka lekka i radosna, chichocząc się pod nosem nie wiadomo z czego. Oho, czyżby ten eliksir, zamiast lekarstwem na ból brzucha był skoncentrowaną dawką alkoholu? Któż to wie. Dowiem się, jak wrócę do domu. O ile się po drodze nie zabiję. Szłam bowiem chwiejnym krokiem, od jednego krawężnika do drugiego, co jakiś czas zatrzymując się przy śmietniku albo na rogu ulicy i próbując się pozbyć zawartości mojego żołądka. Szkoda, że już od dawna nic w nim nie było. Zawędrowałam takim sposobem aż nad Tamizę, to w jego okolicach miałam mieć to spotkanie, ale śmiać mi się chciało na myśl, że mam w takim stanie robić interesy. Może Siergiej nie będzie zły, że nic nie załatwiłam widząc, w jakim jestem stanie?
- Hej ho, kolego, hyk! - zawołałam w stronę mężczyzny, który szedł w moją stronę. - Szukam ja piąt...piątej łydki od yyy… lewej? Prawej? Nie, nie, nie, od lewej strony. Takiej, hyk, z sraczkowatym - zachichotałam pod nosem, bo to słowo wydało mi się tak okropnie zabawne! - Hyk! Sraczkowatym masztem, o na brodę Merlina, mój żołądek.
Zgięłam się wpół, oparłam się ręką o jedną z latarni i pochylając się nad wodą próbowałam ponownie opróżnić swój żołądek. Jak można było się domyśleć z marnym skutkiem.
- Hyk! Pamiętajże, nigdyże nie bierzże od Valerijego żadnego z jego eliksirów, bo mi, hyk!, bo mi jakieś ścierwo na ból brzucha podał - ostrzegłam mężczyznę, machając mu palcem przed nosem i ledwo trzymając się na nogach.
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
- Chyba nieźle dziś zabalowałaś, co? - zatrzymał się przed nią i nie przestawał się uśmiechać, kręcąc głową i patrząc na nieznajomą. Ta mówiła dalej o sraczkowatych łydkach i masztach. - A gdzie chcesz pożeglować tą łódką? Bo chyba dzięki temu nie wytrzeźwiejesz.
Ta zaraz też zgięła się w pół, gdy naszły ją mdłości, a Carter jedynie pomachał sobie ręką przed twarzą i wymruczał ciche cholera. Cóż. Raczej nie miał zbyt szybko pojawić się w Siwym Dymie, skoro musiał zająć się tą damulką. Nie zamierzał jej zostawiać i pozwolić się utopić. Szczególnie że szukała łodzi. - Lepiej nie krzycz tak na prawo i lewo, bo cię policja zgarnie. I to nie tylko za twój stan, ale krzyczenie o Merlinie i eliksirach - odparł, doskonale zdając sobie sprawę, że na krzyki pijaczki nikt nie zwróciłby uwagi. Szybciej trafiłaby do mugolskiego komisariatu niż do aresztu w Tower of London. Nie musiała mu mówić o tym, żeby uważał. Sam przesunął się w bok i kilka kroków w tył, żeby nie być w zasięgu potencjalnych rzygowin.
Come to talk with you again
- Mam tam spotkanie, interesy i te sprawy, trzeba jakoś zarobić na życie - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
Nie byłam pewna, czy gdyby zapytał mnie o jakie interesy chodzi, to czy przypadkiem bym nie wypaplała mu wszystkiego, nawet jeśli miałoby to być dość nielegalne czy niebezpieczne. Ale pijany człowiek zazwyczaj dużo nie myśli i ja się do nich spokojnie mogłam zaliczyć. Nie było się czym chwalić, ale jak na razie absolutnie mi to nie przeszkadzało.
- Tak, tak, tak to musisz być cicho, ciiichooo - wyszeptała, przysuwając się do niego i przystawiając palec do ust. - Mój mąż nie byłby zadowolony, gdyby mnie zgarnęli, hyk, oj nie…
Póki co mina rozzłoszczonego Siergieja bardziej mnie bawiła niż straszyła, ale pewnie wszystko uległoby zmianie w momencie wytrzeźwienia i zdania sobie sprawy z tego, co najlepszego narobiłam. Mogłabym mieć okropne kłopoty i dopiero jutro uświadomię sobie fakt jak bardzo miałam szczęście trafiając na czarodzieja.
- Muszę znaleźć tę łódkę, hyk! Nie widziałeś jej? Z takim, hahahaha, hyk! Takim sraczkowatym masztem - zaśmiałam się ponownie. - Co za idiota to wymyślił… O ja, na Merlina! To chyba.. to chyba nie ta strona brzegu - znowu się zaśmiałam.
Aż kucnęłam i się skuliłam nie mogąc wytrzymać. Śmiałam się do rozpuku, co jakiś czas pod nosem powtarzając coś o głupocie, nie tej stronie brzegu i złości męża. Ale zaraz mój śmiech przerodził się w mały szloch.
- Oh, mój brzuch. Zatłukę go, no zabiję, ukatrupię, hyk! Życie jest takie ciężkie z tyloma mężczyznami pod jednym dachem, hyk! Jeden cię truje eliksirem, drugi, ah, hyk, szkoda gadać - no i stało się, włączył mi się tryb żalenia na własne życie.
Nigdy nie uważałam, że jest ono złe, czasami dawało mi po dupie, w mniej lub bardziej dosłowny sposób, ale w pewnym sensie byłam szczęśliwa. Jednak, jak czarodziej pijany to i gadatliwy, i czasami mu się wymsknie to, co nie powinno się wymknąć. Grunt, że o mężu, a nie nielegalnym, jakimś zaklętym, wisiorku spoczywającym w mojej sakiewce.
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
- Interesy, hm? - mruknął tylko, zupełnie nie wiedząc, o co chodziło. Spiła się i poszła ubijać interesy? No, to naprawdę wprawna była z niej handlarka. Wspominała coś o jakichś eliksirach, więc może była alchemikiem? Albo szukała zwyczajnie ingrediencji? Nie przyszło mu do głowy, że mogła wypić jakiś nieznany sobie wywar. Nawet on nie był tak lekkomyślny, szczególnie że wszystkie mikstury, które zażywał musiały pachnieć i smakować jak łajno. Jako gliniarz przelał przez swoje gardło naprawdę wiele takich eliksirów. Valerij... Wspominała o jakimś mężczyźnie, który dał jej eliksir? Może myślała, że od tego wytrzeźwieje? Raiden nie słyszał o żadnych wywarze, który powodowałby, że ktoś jest pijany, ale nie było go ponad dekadę w kraju, więc mogło się wiele zmienić. Zaraz jednak kobieta się przysunęła i zaczęła go uciszać. W bardzo dziecinny sposób jakby razem z Carterem zamierzali zrobić komuś dowcip. - Więc nim mu nie powiemy - odparł w podobny sposób, chichocząc przez moment jak nastolatka w parze ze swoją pijaną koleżanką. Ale jakich to rzeczy się dowiadywał bez pytania o nic. Gdyby kobieta była poszukiwana lub to on musiał ją odnaleźć, wiedziałby, że szukała łodzi, miała związek pośredni lub bezpośredni z eliksirami jakiegoś Ruska, była mężatką - może Valerij to imię jej męża? W każdym razie ciężko było się pozbyć niektórych policyjnych nawyków. Patrzył na nieznajomą jak zaczęła się niekontrolowanie śmiać i przyciągnęła uwagę przechodzących ludzi. Rzucali tylko karcące spojrzenia w kierunku kobiety i stojącego nad nią Cartera, który jedynie patrzył kompletnie nieporuszony. I tak szybko jak dopadł ją śmiech, tak straciła humor i zaczęła jęczeć. Raiden wywrócił oczami, słysząc jej lament. - Jeśli byłabyś trzeźwa, pomyślałbym, że te wahania nastrojów coś mi przypominają - odparł, kręcąc głową i wzruszając ramionami. - Daj rękę - rzucił, wyciągając do niej dłoń. - Tylko mi jej nie obrzygaj. Trzeba cię stąd zabrać zanim umrzesz przez użalanie się nad sobą.
Come to talk with you again
Nie czułam się najlepiej, naprawdę. Bolał mnie brzuch, nadal było mi niedobrze, na domiar złego kręciło mi się w głowie, nie potrafiłam zebrać myśli i w jakiś porządny sposób zapanować nad swoim ciałem i emocjami. Jakby wszystko wymknęło mi się spod kontroli. Zachowywałam się tak, jakbym była pijana, a przecież alkoholu do ust nie wzięłam od dłuższego czasu. Już mi przeszła chęć na robienie interesów, Siergiej może być na mnie zły, trudno. Gdyby nie ten mężczyzna, to najpewniej wylądowałabym w jakimś rowie czekając, aż eliksir przestanie działać.
Chwyciłam go za rękę cicho pochlipując, nie miałam zamiaru zwymiotować mu na dłoń, ale to nie ja przecież nad tym sprawuję kontrolę. Przysunęłam się do niego, oparłam o jego bok i zgięłam w pół.
- Nie wierzysz mi, hyk - wymamrotałam. - Kiedy ja mówię prawdę. Przysięgam, że alkoholu nie tknęłam, hyk.
Miałam ogromną nadzieję, że jak wrócę do domu, to mojego męża nie będzie, i że nie będzie też Valerija, bo nie miałabym sił go zatłuc i tylko by mu się upiekło. No i będę miała chwilę spokoju, będę mogła się położyć i odpocząć, albo utknąć na kilka godzin z głową w kiblu. Taka możliwość również była bardzo prawdopodobna. Uniosłam lekko głowę i spojrzeniem, trochę takiego, zbitego psa spojrzałam na mężczyznę.
- Doprowadzisz mnie, hyk, na pokątną, hyk? - zapytałam.
Już miałam dość sraczkowatych masztów, łódek i wody, przecież i tak nie trafiłam na tą stronę brzegu rzeki niż powinnam. Nie było więc sensu, abym była tutaj więcej czasu, niż było to potrzebne. Miałam czkawkę, która nie dawała mi żyć, więc co kilka kroków podskakiwałam wydając z siebie dziwne dźwięki, troszeczkę nie wiedziałam też co się dzieje i pewnie jakby prowadził mnie w zupełnie inną stronę, to nawet bym nie zauważyła.
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
- Doprowadzę. A teraz już chodź - rzucił w odpowiedzi i wciąż patrzył na nią wyczekująco, mając nadzieję, że przyjmie jego pomoc. Chciałby, żeby nic się jej nie stało, a najwyraźniej przemogła się, by przyjąć ofertę, którą jej zaproponował. Nie miał zamiaru prosić drugi raz. I tak zapewne miał się spóźnić. Trudno... W końcu jednak złapała go za rękę, a on zrobił resztę. Dosłownie postawił drobną kobietę na nogi, podpierając ją, by nie runęła jak długa na glebę. Tego mu jeszcze by brakowało. W sumie miała całkiem ładną buzię, szkoda byłoby żeby się poturbowała. - Mieszkasz daleko z Pokątnej? - spytał, chcąc utrzymać ją w koncentracji.
Come to talk with you again
- Na Nokturnie - odpowiedziałam.
Nie czułam wstydu, chociaż dla niektórych osób był to powód do takiego uczucia. Ja już dawno pogodziłam się, że nic naszej materialnej sytuacji nie poprawi i nigdy nie zdobędziemy tyle pieniędzy, aby móc sobie pozwolić na kupno mieszkania na Pokątnej czy innej ulicy w Londynie. Zresztą, wyrwanie się z Nokturnu było tylko moim widzimisię, Siergiej za żadne skarby by się stąd nie ruszył. Pozostało mi przy nim zostać, bo samej i bez syna nie miałam zamiaru się wyprowadzać. Nie miałam nic własnego, a wszystko co uważałam za swoje, było tak naprawdę mojego męża.
- Ale nie musisz mnie odprowadzać na Nokturn, poradzę sobie sama - poinformowałam go od razu.
Im bardziej zbliżaliśmy się w stronę wejścia na ulicę Pokątną, tym ja czułam się coraz lepiej. Plątały mi się jeszcze nogi, mój żołądek ściskał mnie niemiłosiernie i pewnie gdybym straciła oparcie w tym mężczyźnie, to runęłabym jak długa na ziemię, ale już tak, a przynajmniej nie w tej chwili, nie wirowało mi przed oczyma. Chciałam już się znaleźć w domu, oby tylko mojego męża nie było, a wszystko skończy się dobrze.
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
- Czego tylko panienka sobie życzy - odpowiedział lekko, wiedząc, że pewnie ona też nie byłaby zadowolona z tego faktu, że lazł z nią obcy facet. Do tego zamężna, a nie zamierzał się już w żadne w bójki wdawać. A przynajmniej nie w tym aktualnym momencie. Szli już jakiś czas i dotarli już na Ulicę Pokątną, a stamtąd Carter zabrał jeszcze, już w nieco lepszym stanie pannę, do wejścia na Ulicę Śmiertelnego Nokturnu. Oparł ją o ścianę budynku i spojrzał w głąb zimnej, ciemnej alejki, od której aż mroziło krew w żyłach. Sam poczuł jak owiewa go nieprzyjemny chłód. Poprawił więc kołnierz płaszcza i spojrzał na towarzyszkę mimo woli. - To zostawiam cię w takim razie. Poradzisz sobie, nie? - rzucił, a gdy potwierdziła, posłał jej szybki uśmiech, rzucił coś na pożegnanie i ruszył w kierunku jakiegoś publicznego kominka. Nie było sensu wracać nad rzekę, skoro spacer i tak już odbębnił.
|zt
Come to talk with you again
Idąc przez Pokątną rozglądałam się nerwowo, szukając znajomej twarzy, której nie chciałam spotkać. Albo innych znajomych, albo mniej znajomych, które jakoś dziwnie się na mnie patrzyły, a mogły donieść mojemu mężowi o tym co się wydarzyło. Z ogromną ulgą przywarłam do ceglanej ściany przy wejściu na Nokturn Faktycznie, biło od niego zimne powietrze, zdolne do wystraszenia nawet największych twardzieli. Było tam ciemno, a osoby, które tam mieszkały, nie zawsze były normalne. Takie życie, niektórzy nie mają na tyle szczęścia i pieniędzy i ich jedynym ratunkiem jest mieszkanie w takim miejscu. To zawsze, mniej lub bardziej dziurawy, ale dach nad głową.
- Poradzę sobie, dziękuje panu bardzo - odpowiedziałam, na jego pytanie.
Odprowadziłam go wzrokiem, dopóki nie zniknął mi w gąszczu ludzi chodzących po ulicach Pokątnej, którzy zazwyczaj nie zwracali uwagi na te biedne twarze wyglądające na nich z ciemnych zakamarków. Zdawali się nie dostrzegać biedy, jaką mieli pod nosem. Najłatwiej było nie zwracać uwagi, udawać, że to ich nie dotyczy. Wzięłam głębszy wdech i odwróciłam wzrok od tych szczęśliwych i bogatych ludzi, żyjących tam, gdzie mi nigdy nie będzie dane. Lekko chwiejnym krokiem ruszyłam w głąb ciemności, powoli kierując się do swojej kamienicy. W porównaniu z innymi ludźmi tu mieszkającymi i tak miałam szczęście. Mogliśmy wieść życie nędzarzy, a jednak było co do garnka włożyć i gdzie położyć się w nocy spać. Mój dom, w którym byłam szczęśliwa.
zt
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
Ludzie nie przepadali za Anglią. Brudne ulice, unoszący się ponad głowami smog, smród stęchlizny. Częściej jednak narzekali na deszczową pogodę, która wielu przyprawiała o prawdziwy ból głowy. Antonia wbrew pozorom bardzo Anglię lubiła. Nie za smród i smog, a właśnie za deszcz. Przyzwyczajona do gromadzonych się ponad jej głową ciemnych chmur czuła się lepiej gdy pogoda nie sprzyjała niż gdy była dobra. Pewniej i w pewien sposób bezpieczniej. Pogoda taka jak ta poprawiała nie tylko samopoczucie brunetki, ale także pozwalała na lepsze wykonywanie powierzonych jej zadań. Dzisiejszy wieczór poświęciła na realizacje właśnie takiego zadania. Polecenia jakie otrzymali od Czarnego Pana były jasne, a oni doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że finalnie nie mogą go zawieść. Ostatnimi czasy już i tak zdarzyło im się zasłużyć na jego gniew i dlatego każdy z nich wiedział jak ważne było to by nie zrobić żadnego błędu. Antonia po ostatnim przechwyceniu listu nabrała trochę pewności siebie. Nadal nie wiedziała skąd wzięli się ścigający ich mężczyźni i dlaczego tak bardzo zależało im na odzyskaniu tego co znajdowało się w ich rękach, ale wiedziała, że wykonali dobrą robotę i teraz nie mogli swoimi działaniami doprowadzić do klęski. Każda ich misja powinna być przeprowadzona pewnie i bezbłędnie. W ich szeregach nie było przecież miejsca na brak powagi, na tych, którzy tylko bawili się zmianami chcąc znaleźć się po stronie zwycięzców. Mieli cel, chcieli zmienić ten świat, oczyścić go i doprowadzić do perfekcji, a to nie było proste. Wymagało czasu i wielu poświęceń; wysiłku. Jej zadaniem było zdobycie informacji posiadanych przez mugoli dotyczących anomalii w elektrowni. Prawdopodobnie mogłaby zrobić to inaczej, poszukać dokumentów, po prostu zapytać wierząc, że jej retoryka i umiejętność kłamstwa da jej to czego potrzebuje. Jednak postanowiła zadziałać inaczej. Wieczór był szczególnie brzydki. Ciężkie krople deszczu spadały na rozłożone parasole, a ulegające wiatru dachówki tłukły niosąc się echem po całej okolicy. Antonia opatulona szczelnie płaszczem wyczekiwała swojej ofiary. Doskonale wiedziała gdzie czekać i na kogo. Nie lubiła być nieprzygotowana dlatego już wcześniej obserwowała tego jednego konkretnego mugola, który prawdopodobnie był najbardziej mugolski ze wszystkich szlam jakie Borgin spotkała na swojej drodze. Kiedy drzwi trzasnęły, a Antonia zobaczyła wychodzącego mężczyznę odczekała jeszcze chwile i ruszyła za nim. Dzisiaj miała zamiar dowiedzieć się wszystkiego, a podejrzewała, że i tak spotka się jedynie z marnym bełkotem. Bo niby co oni mogli wiedzieć o magii? Jak mieli opowiedzieć jej o anomaliach skoro nie mieli bladego pojęcia czym one były. Nawet czarodzieje mieli problem z dojściem do tego z czym aktualnie się zmierzali. Im jednak ta wiedza była potrzebna jak nic innego. Tam gdzie inni widzieli tragedię, oni widzieli szansę. Plan by wykorzystać zaistniałą anomalię był idealny dlatego właśnie bez względu na to czy wierzyła, że idący przed nią mężczyzna może jej coś powiedzieć czy nie, miała zamiar to sprawdzić. Mijali ulice, a ona już wiedziała gdzie mężczyzna zmierza. Tą samą trasę pokonywał kiedy ostatnim razem go śledziła. Kiedy weszli na mokrą od deszczu alejkę spojrzała na migające światło latarni. Przyśpieszyła. Znajdowali się już bardzo blisko zaułku, a to właśnie tam miała zamiar porozmawiać z mężczyzną Antonia. Obejrzała się za siebie by sprawdzić czy nikogo nie ma, a potem jeszcze szybciej dopadła do mężczyzny i pchnęła go do przodu wciskając mu różdżkę pod żebro. Była tylko kobietą, którą z łatwością mógłby pokonać gdyby tego chciał, ale wystarczyło kilka słów wyszeptanych w jego kierunku by zdołała zaprowadzić mugola do ciemnego zaułka. Przez myśl jej przeszło, że powinna użyć przeciw niemu tej prawdziwej magii. Było tyle pięknych zaklęć, które ułatwiłby jej zadanie, ale to równało się możliwością popełnienia błędu. Jednego za drugim. Na to nie mogła sobie pozwolić dlatego nadal trzymając mocno różdżkę przyciśniętą do kruchego ciała mężczyzny zaczęła zadawać pytania. Bardzo konkretne i przesiąknięte obietnicami tego co może mężczyznę spotkać jeśli ona szybko odpowiedzi na te pytanie nie dostanie. Opowiadała jak najlepszemu przyjacielowi o torturach, o klątwach, które potrafi nałożyć, o tym co spotka jego rodzinę jeśli jej się sprzeciwi. Była spokojna, jak zawsze. Kto chciałby ryzykować życiem swoim i bliskich dla ukrycia informacji, których ona potrzebowała?
wykonuje: b) informacji zebranych przez mugoli dotyczących oddziaływania anomalii na tamtejszą przestrzeń; przez: c) zastraszanie (rzut na biegłość, st 50); zastraszanie na II poziomie
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
'k100' : 60
Tu także w wyniku rozładowania magii zapanował istny chaos - moc magiczna była niestabilna, niebezpieczna. Choć za dnia Ministerstwo nie dopuszczało nikogo w pobliże okolic, w których magia szalała najbardziej, ministerialne próby zaprowadzania porządku kończyły się klęską. Nie minęło parę dni, gdy czarodzieje zaczęli zastanawiać się, czy aby na pewno Ministerstwo chce, aby magia została doprowadzona do porządku - postanowili więc wziąć to w swoje ręce.
Odkąd Ministerstwo Magii oznaczyło to miejsce jako niebezpieczne, pojawienie się w nim mogło grozić aresztowaniem przez Oddział Kontroli Magicznej. Do czasu uspokojenia się magii nie można rozgrywać tu wątków innych niż te polegające na jej naprawie.
Niestabilna magia nie tylko zaburzyła działanie wielu przedmiotów, zmieniła wiele miejsc i wywołała silne magiczne anomalie, ale również wnikała we wszystko, z czym się zetknęła. Ścieżka prowadząca wzdłuż Tamizy nie wyglądała inaczej niż zwykle, ale kiedy tylko wkroczyło się na brukowany chodnik, czuło się promieniujące od ziemi ciepło, które z każdą chwilą stawało się coraz wyraźniejsze. Szybko okazywało się, że spacer okazywał się niemożliwy, gdyż rosnąca temperatura gruntu momentalnie osiągała poziom, w którym podeszwy butów zaczynały się topić i kleić, spowalniając każdego, aż w końcu uniemożliwiając każdy ruch. Dotknięcie metalowych barierek lub przycupnięcie na drewniano-stalowych ławkach było jeszcze gorszym pomysłem. Ich kolor szybko zmieniał się na płomiennoczerwony, a dotknięcie rozżarzonego materiału wywoływało natychmiastowe silne poparzenia.
Reakcja na działanie niestabilnej magii musiała być szybka, jeśli chciało się wyjść bez szwanku. Jedynym rozsądnym rozwiązaniem wydawało się maksymalne obniżenie temperatury gruntu i stłamszenie promieniującej pod ziemią energii. Niestety, było to możliwe jedynie z samego brzegu Tamizy ze względu na spory obszar działania rozregulowanej magii.
Wymaganie: Poprawnie rzucone zaklęcie Glacius przez przynajmniej jednego czarodzieja.
Nieudane zaklęcie odbiera rzucającemu je czarodziejowi 40 punktów zdrowia (ze względu na stopione podeszwy, które przywierają do bruku i wywołują oparzenia stóp) oraz 10 jego drugiemu towarzyszowi. Jeśli i jemu się nie powiedzie, obaj tracą kolejne 40 punktów żywotności.
Przed rozpoczęciem kolejnego etapu należy odczekać co najmniej 24h. W tym czasie do lokacji może przybyć kolejna (wyłącznie jedna) grupa chcąca ją przejąć, by naprawić magię na sposób inny, niż miała być naprawiona dotychczas.
Walka odbywa się zgodnie z forumową mechaniką oraz z arbitrażem mistrza gry do momentu, w którym któraś z grup zdecyduje się na ucieczkę bądź nie będzie w stanie prowadzić dalszej walki.
Wymaganie: ST ujarzmienia magii jest równe 180, a sposób obliczania otrzymanego wyniku zależny jest od wybranej metody naprawiania magii.
Uwaga - jeżeli postać posiada zerowy poziom biegłości organizacji, mnoży statystykę nie razy 0, a razy ½. W przypadku liczb nieparzystych wynik zaokrągla się do góry.
W metodzie neutralnej każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+Z; wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
W metodzie Rycerzy Walpurgii każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+(CM * poziom biegłości organizacji); wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
W metodzie Zakonu Feniksa każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+(OPCM * poziom biegłości organizacji); wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
Po zakłóceniu promieniowania niestabilnej energii z wnętrza z ziemi, woda w korycie Tamizy wezbrała, burząc się gwałtownie. Nim czarodzieje zdążyli umknąć diabelskiej sile, gwałtownie wzniesiona fala w nich uderzyła.
Wymaganie: ST utrzymania się na powierzchni wody wynosi 60, do rzutu kośćmi należy doliczyć bonus z biegłości: pływanie. Niepowodzenie wiąże się z upadkiem na ziemię i chwilową utratą przytomności. Aby podtrzymać działanie zaklęcia naprawczego przynajmniej jedna z osób musi oprzeć się sile żywiołu.