Alejka nad brzegiem rzeki
AutorWiadomość
First topic message reminder :
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
Alejka nad brzegiem rzeki
Wiecznie zamglony spacerniak nad brzegiem Tamizy to dość ponure, ale klimatyczne miejsce. Drogę rozświetlają wysokie, bogato zdobione latarnie, a szum wód zagłusza zgiełk miasta. Przy mostku unosi się przypięta do brzegu barka. Choć jest to samo serce miasta, wydaje się tu być nieco ciszej, niż w innych rejonach City of London. Przestrzeni nie ożywia żadna roślinność, alejka ułożona jest z nierównych, kocich łbów. Odpowiednie miejsce na samotne spacery i dekadenckie rozważania. Roztacza się stąd bardzo dobry widok na wieżę Big Bena majaczącą ponad innymi wysokimi budynkami.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 27.08.18 14:11, w całości zmieniany 1 raz
/ 20 czerwca?
Postanowiliśmy spróbować raz jeszcze - wszak kolejny dzień, kolejne możliwości - czyż nie? Wcześniejsze spotkania z anomalią zdecydowanie nie poszły po naszej myśli, ale to nie zmieniały faktu, że nadal pozostawały miejsca, których jeszcze nie odwiedziliśmy. Macnair był dobrym towarzyszem, sumiennym i rzetelnym. Może jego język i zachowanie mogło być dla niektórych przeszkodą, ale nie można było zarzucić mu zaparcia, czy też umiejętności. Gdy już więc zaakceptowało się to, jakim był, można było dostrzec plusy z posiadania go obok siebie. Zresztą, byłem świadom, że posiadał umiejętności i wiedzę, której nie posiadałem ja. Dlatego też zdawał się idealnym towarzyszem dla mojej osoby. W większości sytuacji mogliśmy się uzupełniać niwelując ryzyko zaskoczenia przez coś, czego nie przewiedzieliśmy wcześniej. To zaś pozwała nam, na lepsze wykonywanie założonych wcześniej planów. Posiadał też - podobną do mnie - chęć do rozwoju, pociąganie ku potędze i sile i chyba ona zbliżała nas do siebie pomimo różnicy charakterów.
Alejka nad brzegiem Tamizy również padła ofiarą anomalii. Tylko z pozoru wyglądała normalnie. Jednak wystarczyło jedynie zbliżyć się do niej, by poczuć promieniujące od niej ciepło. Z każdym krokiem ciepło chodnika zdawało się coraz wyraźniejsze. Szybko zrozumiałem, że spacer dalej nie jest możliwością - chyba że mieliśmy ochotę na pozbawienie się podeszew butów, a nawet i stóp.
- Musimy działać stąd. - zawyrokowałem. Przynajmniej chwilowo, do czasu aż nie utorujemy sobie przejścia dalej używając do tego odpowiedniego uroku. Rozejrzałem się, ławki i barierki zdawały się wydawać względnie normalnie, jednak istniała możliwości, że i one byly skażone anomalią, bezpieczniej było ich nie dotykać. W końcu wyciągnąłem dłoń z różdżką z szaty, którą miałem na ramionach.
- Glacius. - wyartykułowałem wyraźnie, wykonując odpowiedni gest różdżką, liczyłem skrycie na to, że tym razem anomalie poddadzą się naszej sile i pozwolą zapanować nad chaosem, który wokół siebie tworzyły. Mogłem jedynie wierzyć w nasze umiejętności, ale jednocześnie też spodziewałem sie najgorszego.
Postanowiliśmy spróbować raz jeszcze - wszak kolejny dzień, kolejne możliwości - czyż nie? Wcześniejsze spotkania z anomalią zdecydowanie nie poszły po naszej myśli, ale to nie zmieniały faktu, że nadal pozostawały miejsca, których jeszcze nie odwiedziliśmy. Macnair był dobrym towarzyszem, sumiennym i rzetelnym. Może jego język i zachowanie mogło być dla niektórych przeszkodą, ale nie można było zarzucić mu zaparcia, czy też umiejętności. Gdy już więc zaakceptowało się to, jakim był, można było dostrzec plusy z posiadania go obok siebie. Zresztą, byłem świadom, że posiadał umiejętności i wiedzę, której nie posiadałem ja. Dlatego też zdawał się idealnym towarzyszem dla mojej osoby. W większości sytuacji mogliśmy się uzupełniać niwelując ryzyko zaskoczenia przez coś, czego nie przewiedzieliśmy wcześniej. To zaś pozwała nam, na lepsze wykonywanie założonych wcześniej planów. Posiadał też - podobną do mnie - chęć do rozwoju, pociąganie ku potędze i sile i chyba ona zbliżała nas do siebie pomimo różnicy charakterów.
Alejka nad brzegiem Tamizy również padła ofiarą anomalii. Tylko z pozoru wyglądała normalnie. Jednak wystarczyło jedynie zbliżyć się do niej, by poczuć promieniujące od niej ciepło. Z każdym krokiem ciepło chodnika zdawało się coraz wyraźniejsze. Szybko zrozumiałem, że spacer dalej nie jest możliwością - chyba że mieliśmy ochotę na pozbawienie się podeszew butów, a nawet i stóp.
- Musimy działać stąd. - zawyrokowałem. Przynajmniej chwilowo, do czasu aż nie utorujemy sobie przejścia dalej używając do tego odpowiedniego uroku. Rozejrzałem się, ławki i barierki zdawały się wydawać względnie normalnie, jednak istniała możliwości, że i one byly skażone anomalią, bezpieczniej było ich nie dotykać. W końcu wyciągnąłem dłoń z różdżką z szaty, którą miałem na ramionach.
- Glacius. - wyartykułowałem wyraźnie, wykonując odpowiedni gest różdżką, liczyłem skrycie na to, że tym razem anomalie poddadzą się naszej sile i pozwolą zapanować nad chaosem, który wokół siebie tworzyły. Mogłem jedynie wierzyć w nasze umiejętności, ale jednocześnie też spodziewałem sie najgorszego.
Just wait and see, what am I capable of
Apollinare Sauveterre
Zawód : artysta, krytyk, dyrektor Galerii Sztuki
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sztuka zawsze, nieustannie zajmuje się dwiema sprawami: wiecznie rozmyśla o śmierci i dzięki temu wiecznie tworzy życie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Apollinare Sauveterre' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 55
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 55
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
| Metoda rycerzy
Podążanie drogą anomalii coraz bardziej dawało mu się we znaki nie tylko z uwagi na coraz poważniejsze obrażenia, a przede wszystkim nieudolność stawiającą ego do pionu. Być może powinni znaleźć sobie innych towarzyszy do wykonania ów misji, ale szatynowi wyjątkowo dobrze współpracowało się z Sauveterre i nie zamierzał nader szybko z tego zrezygnować. Los nie mógł być na tyle okrutnym, aby zawetować ich próby za każdym razem – w końcu musiał nastać dzień, w którym skutecznie pozbędą się szalejącej aury.
Spotykając się na miejscu od razu spojrzał na jego rękę mającą w niedalekiej przeszłości brutalne spotkanie z tłuczkiem. Nie wyglądało to dobrze, w zasadzie przez moment przeszło mu przez myśl, czy towarzysz nie powinien skorzystać z usług medyka, bowiem opuchlizna wciąż się powiększała uniemożliwiając mu podstawowe ruchy. Z czasem wszystko wróciło do normy, jednak nie zazdrościł mu takiego obrotu zdarzeń – musiało paskudnie boleć.
-Jak zwykle wyjątkowo spostrzegawczy. Dochodzę do wniosku, że bez twoich uwag pozostałbym zagubiony w tym wielkim, potwornym świecie Sauveterre. Nie wiem co bym bez Ciebie począł. - zadrwił przypominając sobie sytuację ze sklepu z truciznami, a następnie przeniósł wzrok na swoje stopy, które coraz mocniej odczuwały działanie anomalii. Nim zdążył zareagować kompan wyprzedził go swym zaklęciem i zażegnał niebezpieczeństwo prostym, ale skutecznym zaklęciem zamrażającym. Szatyn wiedział, iż mieli niewiele czasu, zatem bez zbędnych pochwał tudzież komentarzy przeszedł do pracy zaciskając różdżkę nieco mocniej w dłoni. Pamiętał jak niewiele zabrakło do ujarzmienia szalejącej magii w okolicach statku i tym razem zamierzał włożyć jeszcze więcej swej mocy oraz umiejętności, aby uniknąć powtórki z rozrywki.
Wyczuwał niepokojące drgania, ale bez krzty zawahania kontynuował działania zgodnie z instrukcją, którą przekazał im Czarny Pan. Ten się nie mylił, nigdy nie popełniał błędów, dlatego Macnair obwiniał jedynie siebie za ostatnie niepowodzenie. Pragnął pokazać swą wartość, chciał aby dostrzeżono w nim coś więcej jak chłopca doskonale znającego się na runach i starych księgach.
Podążanie drogą anomalii coraz bardziej dawało mu się we znaki nie tylko z uwagi na coraz poważniejsze obrażenia, a przede wszystkim nieudolność stawiającą ego do pionu. Być może powinni znaleźć sobie innych towarzyszy do wykonania ów misji, ale szatynowi wyjątkowo dobrze współpracowało się z Sauveterre i nie zamierzał nader szybko z tego zrezygnować. Los nie mógł być na tyle okrutnym, aby zawetować ich próby za każdym razem – w końcu musiał nastać dzień, w którym skutecznie pozbędą się szalejącej aury.
Spotykając się na miejscu od razu spojrzał na jego rękę mającą w niedalekiej przeszłości brutalne spotkanie z tłuczkiem. Nie wyglądało to dobrze, w zasadzie przez moment przeszło mu przez myśl, czy towarzysz nie powinien skorzystać z usług medyka, bowiem opuchlizna wciąż się powiększała uniemożliwiając mu podstawowe ruchy. Z czasem wszystko wróciło do normy, jednak nie zazdrościł mu takiego obrotu zdarzeń – musiało paskudnie boleć.
-Jak zwykle wyjątkowo spostrzegawczy. Dochodzę do wniosku, że bez twoich uwag pozostałbym zagubiony w tym wielkim, potwornym świecie Sauveterre. Nie wiem co bym bez Ciebie począł. - zadrwił przypominając sobie sytuację ze sklepu z truciznami, a następnie przeniósł wzrok na swoje stopy, które coraz mocniej odczuwały działanie anomalii. Nim zdążył zareagować kompan wyprzedził go swym zaklęciem i zażegnał niebezpieczeństwo prostym, ale skutecznym zaklęciem zamrażającym. Szatyn wiedział, iż mieli niewiele czasu, zatem bez zbędnych pochwał tudzież komentarzy przeszedł do pracy zaciskając różdżkę nieco mocniej w dłoni. Pamiętał jak niewiele zabrakło do ujarzmienia szalejącej magii w okolicach statku i tym razem zamierzał włożyć jeszcze więcej swej mocy oraz umiejętności, aby uniknąć powtórki z rozrywki.
Wyczuwał niepokojące drgania, ale bez krzty zawahania kontynuował działania zgodnie z instrukcją, którą przekazał im Czarny Pan. Ten się nie mylił, nigdy nie popełniał błędów, dlatego Macnair obwiniał jedynie siebie za ostatnie niepowodzenie. Pragnął pokazać swą wartość, chciał aby dostrzeżono w nim coś więcej jak chłopca doskonale znającego się na runach i starych księgach.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 92
'k100' : 92
Anomalie potrafiły zaskakiwać na niezliczoną ilość sposób - czasem takich, o których żadne z nas nawet nie pomyślało, że mógłby się ziścić. A jednak, świat zdawał się bardziej nieprzewidywalny, niż sądziliśmy. Ostatnie spotkanie z tłuczkiem sprawiało, że musiałem na chwilę odpuścić naprawy anomalii na poczet uzdrowienia dłoni. Jednak dzięki magii i uzdrowicielce o magicznych zdolność szybko udało się powrócić moje ramię do normalności. Na tyle, bym dzisiaj mógł ponownie spotkać się z Macnairem u brzegu Taizy i spróbować naprawić kolejną z anomalii targających Londynem. Zerknąłem w stronę Macnaira gdy wypowiadał słowa i westchnąłem.
- Czasem wydaje mi się, że świat zyskałby więcej gdybyś nic nie mówił. - odpowiedziałem spokojnie nie czując się nawet odrobinę urażonym jego komentarzem. Miał już taki styl bycia, przywykłem do niego i nauczyłem się z nim funkcjonować. Czasem puszczając słowa mimo uszu, czasem odpowiadając dokładnie przeróżnie - zawsze zgodnie z sobą. Nie mieli jednak czasu na prowadzenie dłuższych wywodów na temat moich jakże trafnych komentarzy. Pierwszy ruszył Drew zabierając się za naprawę anomalii, sam postąpiłem krok do przodu. Mogłem jedynie mieć nadzieję, że tym razem anomalia nie wymknie się z naszych dłoni. Już tyle miejsce okazało się dla nas średnio szczęśliwych, że pozostawało nam jedynie liczyć na to, że zła passa w końcu się od nas odwróci i tym razem wszystko pójdzie dokładnie tak, jak sobie zaplanowaliśmy. Wciągnąłem w płuca powietrze wypełniając nim klatkę piersiową, próbując skupić się możliwie jak najbardziej by tym razem nie wypuścić anomalii z rąk. Uniosłem dłoń z różdżką, czując jak wibrująca wokół nas magia otacza nasze jednostki. Musieliśmy jedynie odpowiednio ją ukierunkować przy użyciu Czarnej Magii i zyskać znaczącą przewagę dla Rycerzy Walpurgii. Poprawiłem uchwyt na różdżce i skupiłem się jeszcze mocniej - o ile było to właściwie możliwie - na anomalii. Jeśli dzisiejsza naprawa w końcu się powiedzie, zdecydowanie będzie trzeba iść i opić sukces. Cóż, pewnie nawet w przypadku porażki skończymy w barze. Teraz jednak należało zrobić wszystko, co w naszej mocy.
- Czasem wydaje mi się, że świat zyskałby więcej gdybyś nic nie mówił. - odpowiedziałem spokojnie nie czując się nawet odrobinę urażonym jego komentarzem. Miał już taki styl bycia, przywykłem do niego i nauczyłem się z nim funkcjonować. Czasem puszczając słowa mimo uszu, czasem odpowiadając dokładnie przeróżnie - zawsze zgodnie z sobą. Nie mieli jednak czasu na prowadzenie dłuższych wywodów na temat moich jakże trafnych komentarzy. Pierwszy ruszył Drew zabierając się za naprawę anomalii, sam postąpiłem krok do przodu. Mogłem jedynie mieć nadzieję, że tym razem anomalia nie wymknie się z naszych dłoni. Już tyle miejsce okazało się dla nas średnio szczęśliwych, że pozostawało nam jedynie liczyć na to, że zła passa w końcu się od nas odwróci i tym razem wszystko pójdzie dokładnie tak, jak sobie zaplanowaliśmy. Wciągnąłem w płuca powietrze wypełniając nim klatkę piersiową, próbując skupić się możliwie jak najbardziej by tym razem nie wypuścić anomalii z rąk. Uniosłem dłoń z różdżką, czując jak wibrująca wokół nas magia otacza nasze jednostki. Musieliśmy jedynie odpowiednio ją ukierunkować przy użyciu Czarnej Magii i zyskać znaczącą przewagę dla Rycerzy Walpurgii. Poprawiłem uchwyt na różdżce i skupiłem się jeszcze mocniej - o ile było to właściwie możliwie - na anomalii. Jeśli dzisiejsza naprawa w końcu się powiedzie, zdecydowanie będzie trzeba iść i opić sukces. Cóż, pewnie nawet w przypadku porażki skończymy w barze. Teraz jednak należało zrobić wszystko, co w naszej mocy.
Just wait and see, what am I capable of
Apollinare Sauveterre
Zawód : artysta, krytyk, dyrektor Galerii Sztuki
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sztuka zawsze, nieustannie zajmuje się dwiema sprawami: wiecznie rozmyśla o śmierci i dzięki temu wiecznie tworzy życie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Apollinare Sauveterre' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 47
'k100' : 47
Szło dobrze, można nawet śmiało porwać się na stwierdzenie, iż pierwsza fala wstrząsów ustała pod wpływem ich magii, jednak kolejna zdecydowanie mocniejsza zaniechała równowagę i skupienie obu czarodziejów. Ziemia zdawała się zalać jeszcze większym ogniem wskutek czego szatyn cofnął się mimowolnie do tyłu, bowiem jego buty zdawały się momentalnie „wtapiać” w paskudnie rozżarzone podłoże. Zerknąwszy kątem oka na towarzysza skinął mu głową w dość oczywistym geście – musieli uciekać i to czym prędzej. -Z moim gadaniem jest jak z Twoim czarowaniem.- rzucił kpiąco, choć nie wiedział, który z nich zawinił, prawdopodobnie zrobili to oboje.
Nieustannie zaciskając różdżkę w dłoni odsunął się z miejsca szalejącej anomalii, by już z większej odległości móc obserwować jak unosząca się para przypominała dym zakrywający alejkę. Zdawał sobie sprawę, iż tylko pogłębili jej działanie naruszając pierwotny stan, co skutkowało jeszcze trudniejszym zadaniem dla kolejnych śmiałków. Nawalili, po raz kolejny.
-Może po prostu się do tego nie nadajemy?- rzucił z niesmakiem chwytając z wewnętrznej kieszeni czarnej, długiej szaty paczkę magicznych papierosów. Musiał odreagować, a najlepsza na to była nikotyna, którą dawkował w zdecydowanie nader dużych ilościach. Oczywiście była ona jedynie wstępem do kolejnej fazy przepełnionej już tylko strumieniem ognistej whisky pozwalającej nie tylko zebrać myśli, ale i dokładnie przeanalizować popełnione błędy. Co do cholery wciąż robili źle? Naprawdę brakowało im umiejętności, by uporać się choć z jedną paskudną anomalią? Szczęście można było obwiniać przy pierwszej tudzież drugiej próbie, jednak kolejna z kolei musiała być skutkiem braku odpowiedniego podejścia.
-Rozpraszam Cię, czy co?- zakpił w swój sposób, a na jego wargach zawitał ironiczny, pozbawiony skrupułów uśmiech. Coraz więcej wieczór z rzędu kończyli w podobny sposób – z nadszarpniętym ego i pełnym kieliszkiem. Długo miało to jeszcze trwać? Macnaira nieszczególnie bolała ostatnia kwestia, ale fakt nieudolności doskwierał mu coraz bardziej. Może coś źle zrozumiał? Może niepoprawnie zapoznał się z instrukcjami na ostatnim spotkaniu? Nie wiedział, nie potrafił znaleźć dobrego rozwiązania, jednak musiał próbować dalej. Nie chciał zawieść Czarnego Pana.
/ztx2
Nieustannie zaciskając różdżkę w dłoni odsunął się z miejsca szalejącej anomalii, by już z większej odległości móc obserwować jak unosząca się para przypominała dym zakrywający alejkę. Zdawał sobie sprawę, iż tylko pogłębili jej działanie naruszając pierwotny stan, co skutkowało jeszcze trudniejszym zadaniem dla kolejnych śmiałków. Nawalili, po raz kolejny.
-Może po prostu się do tego nie nadajemy?- rzucił z niesmakiem chwytając z wewnętrznej kieszeni czarnej, długiej szaty paczkę magicznych papierosów. Musiał odreagować, a najlepsza na to była nikotyna, którą dawkował w zdecydowanie nader dużych ilościach. Oczywiście była ona jedynie wstępem do kolejnej fazy przepełnionej już tylko strumieniem ognistej whisky pozwalającej nie tylko zebrać myśli, ale i dokładnie przeanalizować popełnione błędy. Co do cholery wciąż robili źle? Naprawdę brakowało im umiejętności, by uporać się choć z jedną paskudną anomalią? Szczęście można było obwiniać przy pierwszej tudzież drugiej próbie, jednak kolejna z kolei musiała być skutkiem braku odpowiedniego podejścia.
-Rozpraszam Cię, czy co?- zakpił w swój sposób, a na jego wargach zawitał ironiczny, pozbawiony skrupułów uśmiech. Coraz więcej wieczór z rzędu kończyli w podobny sposób – z nadszarpniętym ego i pełnym kieliszkiem. Długo miało to jeszcze trwać? Macnaira nieszczególnie bolała ostatnia kwestia, ale fakt nieudolności doskwierał mu coraz bardziej. Może coś źle zrozumiał? Może niepoprawnie zapoznał się z instrukcjami na ostatnim spotkaniu? Nie wiedział, nie potrafił znaleźć dobrego rozwiązania, jednak musiał próbować dalej. Nie chciał zawieść Czarnego Pana.
/ztx2
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
W oddali, nad dachami budynków, majaczyła wieża zegarowa Big Bena. Londyn pogrążał się we śnie; noc była dziwnie chłodna, choć wrażenie to najpewniej potęgowały wiecznie unoszące się w tym miejscu zimne mgły, które mimo wszystko zazwyczaj nie powstrzymywały przechodniów przed spacerowaniem w tym miejscu - a przynajmniej do czasu, gdy zostało odgrodzone od świata przez Ministerstwo, a wstęp tu został zakazany.
Zakazy Ministerstwa nie miały jednak żadnego znaczenia w obliczu rozkazów Czarnego Pana i listu, który otrzymała od Mulcibera; zjawiła się we wskazanym przez niego miejscu. Zawarte w spisanych przez niego słowach informacje były dość szczątkowe, lecz mniemała, że ich celem ma być anomalia.
- ... kilka dni temu, dziewiątego bodajże, z Nottem odwiedziliśmy Malinowy Las - mówiła Sigrun, podążając za Ramseyem brzegiem Tamizy. Spisywanie podobnych słów na papier było nierozsądne, sowę łatwo można było przechwycić, a choć należąca do niej Astrid walczyła bardzo walecznie w obronie niesionej przez siebie korespondencji, to wciąż pozostawała bezbronna w obliczu czarów; Mulciberowi, jako Śmierciożercy, wolała opowiedzieć o tym osobiście. - Było tam już dwóch mężczyzn, poskromili zmutowane bahanki. Chcieliśmy ich zatrzymać - tyle, że wtedy cały ten las i magia obróciła się przeciwko nam. - Ale udało im się przywołać miotłę i zwiać - przyznała niechętnie; zacisnęła mocniej zęby na samo wspomnienie felernego wieczoru - wciąż czuła na siebie wściekłość, że nie zrobiła więcej, że nie postarała się bardziej. Powinni byli ich zatrzymać, aby spróbować wyciągnąć informacje - dlaczego tu byli i skąd wiedzieli jak poskromić anomalię, bądź dotargać przed oblicze wyższych rangą Rycerzy. Duma piekła ją bardziej niż wszystkie miejsca na ciele, w których zatopiły się wężowe i pajęczy zęby.
Mulciber nie musiał nawet mówić, że są już blisko; zaczęła to dosłownie czuć. Dotychczas chłodne, nocne powietrze gęstniało od gorąca, promieniującego z podłoża. Po kilku chwilach poczuła, że zaczyna robić się jej aż za ciepło, blade czoło zrosiło kilka kropel potu; w głowie Sigrun pojawiła się dziwna wizja szatańskiej pożogi, która płonie pod cienką warstwą gruntu - gdyby jednak tak było, najpewniej już rozpuściliby się jak kostki cukru.
- Glacius! - wyrzekła z mocą; znaleźli się już na samym brzegu rzeki, lecz bliskość chłodnych wód nie przynosiła żadnej ulgi. Gęste od żaru i niestabilnej magii powietrze aż pulsowało.
She's lost control
again
Ostatnio zmieniony przez Sigrun Rookwood dnia 26.06.18 18:41, w całości zmieniany 1 raz
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 53
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 53
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
201/211
Gęste mgły o poranku i o zmierzchu osadzały się nad miastem jak kożuch na rozgotowanym mleku — tłusty, cierpki, zbity i nieprzyjemnie przylepiający się do zębów i podniebienia. Nikt nie lubił kożucha na mleku. Nieprzyjemna aura nie opuszczała miasta, odkąd tylko do niego powrócił z Azkabanu, zupełnie jakby widmo dementorów i najstraszliwszego w czarodziejskim świecie więzienia deptało mu po piętach, towarzyszyło, jak cień, nieodłączny towarzysz podróży, przypominający o błędach, słabościach i niepowodzeniach. Mgła niosła w sobie zimno; była wilgotna, osadzała się na policzkach, długich ciemnych rzęsach, kącikach ust, skraplała się we włosach, gdy nie przywdziewał kaptura. Pojawił się na miejscu, gdy zrobiło się już ciemno, a ulice opustoszały. Twarz miał przysłoniętą maską śmierciożercy - surową stalą bez wyrazu, o głębokich, pustych oczodołach, które zionęły mrokiem — którą przesunął na czuło, gdy stanął na ziemi. Wyłonił się z kłębów czarnej mgły, w lewej ręce trzymając różdżkę, w kieszeni — mając ze sobą dwie fiolki czuwającego strażnika - tak na wszelki wypadek.
Ruszył wraz z Sigrun przed siebie, wzdłuż alei, naciągając na głowę kaptur czarnego płaszcza.
— Wiesz kim byli? Potrafiłabyś ich rozpoznać?— spytał, obracając głowę w kierunku Tamizy. Woda była niespokojna, przyglądał jej się uważnie. — Udało wam się opanować anomalię?
Z każdym kolenym krokiem czuł cierpkie oddziaływanie czarnej magii. Tatuaż na jego prawym przedramieniu rozgrzewał się; to nieprzyjemne uczucie towarzyszyło mu, odkąd opuścił Azkaban, za każdym razem, gdy zbliżał się do źródła energii. byli blisko — wiedzieli to oboje. Zwolnili kroku, uważnie nasłuchując, choć miał wrażenie, że miasto odwraca się od nich plecami, tak jak ludzie odwracają wzrok od biedaków żerających o byle knuta na ulicy. Miał wrażenie, że chodnik, którym szli wrzał — iskrzył od spodu, ziemia gotowała się pod grubą warstwą kamieni, które układały się na gładką, wyrównaną ścieżkę. W końcu podeszwy zaczęły go palić, piec, parzyć. Cofnął się odruchowo, lecz gdziekolwiek nie stanął ziemia paliła od spodu. Sigrun zareagowała pierwsza — niestety nie udało jej się ochłodzić gruntu. Zaraz po niej wycelował różdżką w ziemię, pomiędzy nich i wyraźnie wyartykułował: — Glacius!
Gęste mgły o poranku i o zmierzchu osadzały się nad miastem jak kożuch na rozgotowanym mleku — tłusty, cierpki, zbity i nieprzyjemnie przylepiający się do zębów i podniebienia. Nikt nie lubił kożucha na mleku. Nieprzyjemna aura nie opuszczała miasta, odkąd tylko do niego powrócił z Azkabanu, zupełnie jakby widmo dementorów i najstraszliwszego w czarodziejskim świecie więzienia deptało mu po piętach, towarzyszyło, jak cień, nieodłączny towarzysz podróży, przypominający o błędach, słabościach i niepowodzeniach. Mgła niosła w sobie zimno; była wilgotna, osadzała się na policzkach, długich ciemnych rzęsach, kącikach ust, skraplała się we włosach, gdy nie przywdziewał kaptura. Pojawił się na miejscu, gdy zrobiło się już ciemno, a ulice opustoszały. Twarz miał przysłoniętą maską śmierciożercy - surową stalą bez wyrazu, o głębokich, pustych oczodołach, które zionęły mrokiem — którą przesunął na czuło, gdy stanął na ziemi. Wyłonił się z kłębów czarnej mgły, w lewej ręce trzymając różdżkę, w kieszeni — mając ze sobą dwie fiolki czuwającego strażnika - tak na wszelki wypadek.
Ruszył wraz z Sigrun przed siebie, wzdłuż alei, naciągając na głowę kaptur czarnego płaszcza.
— Wiesz kim byli? Potrafiłabyś ich rozpoznać?— spytał, obracając głowę w kierunku Tamizy. Woda była niespokojna, przyglądał jej się uważnie. — Udało wam się opanować anomalię?
Z każdym kolenym krokiem czuł cierpkie oddziaływanie czarnej magii. Tatuaż na jego prawym przedramieniu rozgrzewał się; to nieprzyjemne uczucie towarzyszyło mu, odkąd opuścił Azkaban, za każdym razem, gdy zbliżał się do źródła energii. byli blisko — wiedzieli to oboje. Zwolnili kroku, uważnie nasłuchując, choć miał wrażenie, że miasto odwraca się od nich plecami, tak jak ludzie odwracają wzrok od biedaków żerających o byle knuta na ulicy. Miał wrażenie, że chodnik, którym szli wrzał — iskrzył od spodu, ziemia gotowała się pod grubą warstwą kamieni, które układały się na gładką, wyrównaną ścieżkę. W końcu podeszwy zaczęły go palić, piec, parzyć. Cofnął się odruchowo, lecz gdziekolwiek nie stanął ziemia paliła od spodu. Sigrun zareagowała pierwsza — niestety nie udało jej się ochłodzić gruntu. Zaraz po niej wycelował różdżką w ziemię, pomiędzy nich i wyraźnie wyartykułował: — Glacius!
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 14
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 14
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
To bynajmniej nie była prawda, aby nikt nie lubił kożucha na gorącym mleku. Sigrun lubiła bardzo. Chłodne mgły jakie przyniosło tegoroczne lato zdecydowanie mniej; przywodziły na myśl Azkaban. Zatrzymała spojrzenie na twarzy Ramseya, ukrytej pod maską Śmierciożercy; przyjrzała jej się przeciągle, badawczo, z szacunkiem. Poczuła ukłucie dumy, że to jej nakazał się tu zjawić.
- Nie wiem kim byli, lecz rozpoznałabym ich. Jeden był bardzo młody, w drogiej szacie - odpowiedziała po chwili zastanowienia; początkowo ciemność nocy i wyczarowana przez jednego z nich mgła utrudniała widzenie, lecz w chwili, gdy jej klątwa została wypaczona przez wpływ anomalii i okazała się kulą światła - przyjrzała się im. - Niestety nie - przyznała, a do tonu głosu wkradła się gorycz; a raczej wściekłość na samą siebie. W chwili, gdy tamci zniknęli im z oczu, zarówno ona, jak i Percival byli zbyt osłabieni, aby ujarzmić szalejącą tam magię.
Nad brzegiem niespokojnej Tamizy czuła podobną, niestabilną energię; rozgrzane, gęste powietrze pulsowało niebezpiecznie, coraz silniej. Sigrun zrobiło się duszno, lecz prawdziwy dyskomfort sprawiał każdy krok, aż w końcu poczuła, że to parzy, zupełnie tak jakby stąpali po rozżażonych węglach.
Zareagowała szybko, aż zbyt szybko; niedokładnie wypowiedziana inkantacja, a może błędny ruch nadgarstka - było już za późno, aby naprawić ten błąd. Z jej różdżki prysnęło zaledwie kilka srebrnych iskier, nic ponad to, za to podeszwy butów zaczęły się topić, raniąc dotkliwie. Uniosła spojrzenie na Ramseya, gdy usłyszała wypowiadane przez niego zaklęcie. Nie przyniosło jednak oczekiwanego efektu, grunt pod ich nogami nie zrobił się chłodniejszy ani trochę; parzył coraz boleśniej. Mulciber podjął decyzję o wycofaniu się, ruszyła więc za nim, oddalając się szybko - na tyle szybko, na ile pozwalały zranione stopy - od źródła anomalii. Po bladej twarzy przemknął cień niezadowolenia, którego źródłem była ona sama; tym razem nie udało jej się nawet do niej zbliżyć, by podjąć próbę naprawy - i żałowała tego, świadoma, że u boku Ramseya, dzięki jego mocy, miałaby szansę się przyczynić do poskromienia magii i przysłużyć ich wspólnej sprawie.
Kuśtykała lekko, gdy w końcu znaleźli się w bezpiecznym miejscu; miała ochotę pozbyć się zniszczonych butów natychmiast. Uniosła na Mulcibera pytające spojrzenie - co dalej? Noc była jeszcze młoda.
Skinęła głową na to, aby odwiedzili najpierw Cassandrę; by ruszyć dalej musieli być w pełni sił. Sylwetka Ramseya rozmyła się w powietrzu, zmieniając w kłęb czarnej mgły; śledziła go chwilę wzrokiem, po czym pokuśtykała dalej, aby znaleźć miotłę - na niej dostać się na Ulicę Śmiertelnego Nokturnu.
| ztx2
- Nie wiem kim byli, lecz rozpoznałabym ich. Jeden był bardzo młody, w drogiej szacie - odpowiedziała po chwili zastanowienia; początkowo ciemność nocy i wyczarowana przez jednego z nich mgła utrudniała widzenie, lecz w chwili, gdy jej klątwa została wypaczona przez wpływ anomalii i okazała się kulą światła - przyjrzała się im. - Niestety nie - przyznała, a do tonu głosu wkradła się gorycz; a raczej wściekłość na samą siebie. W chwili, gdy tamci zniknęli im z oczu, zarówno ona, jak i Percival byli zbyt osłabieni, aby ujarzmić szalejącą tam magię.
Nad brzegiem niespokojnej Tamizy czuła podobną, niestabilną energię; rozgrzane, gęste powietrze pulsowało niebezpiecznie, coraz silniej. Sigrun zrobiło się duszno, lecz prawdziwy dyskomfort sprawiał każdy krok, aż w końcu poczuła, że to parzy, zupełnie tak jakby stąpali po rozżażonych węglach.
Zareagowała szybko, aż zbyt szybko; niedokładnie wypowiedziana inkantacja, a może błędny ruch nadgarstka - było już za późno, aby naprawić ten błąd. Z jej różdżki prysnęło zaledwie kilka srebrnych iskier, nic ponad to, za to podeszwy butów zaczęły się topić, raniąc dotkliwie. Uniosła spojrzenie na Ramseya, gdy usłyszała wypowiadane przez niego zaklęcie. Nie przyniosło jednak oczekiwanego efektu, grunt pod ich nogami nie zrobił się chłodniejszy ani trochę; parzył coraz boleśniej. Mulciber podjął decyzję o wycofaniu się, ruszyła więc za nim, oddalając się szybko - na tyle szybko, na ile pozwalały zranione stopy - od źródła anomalii. Po bladej twarzy przemknął cień niezadowolenia, którego źródłem była ona sama; tym razem nie udało jej się nawet do niej zbliżyć, by podjąć próbę naprawy - i żałowała tego, świadoma, że u boku Ramseya, dzięki jego mocy, miałaby szansę się przyczynić do poskromienia magii i przysłużyć ich wspólnej sprawie.
Kuśtykała lekko, gdy w końcu znaleźli się w bezpiecznym miejscu; miała ochotę pozbyć się zniszczonych butów natychmiast. Uniosła na Mulcibera pytające spojrzenie - co dalej? Noc była jeszcze młoda.
Skinęła głową na to, aby odwiedzili najpierw Cassandrę; by ruszyć dalej musieli być w pełni sił. Sylwetka Ramseya rozmyła się w powietrzu, zmieniając w kłęb czarnej mgły; śledziła go chwilę wzrokiem, po czym pokuśtykała dalej, aby znaleźć miotłę - na niej dostać się na Ulicę Śmiertelnego Nokturnu.
| ztx2
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
| koniec sierpnia
Dziwne, urwane starcie, do jakiego doszło w szwalni Parkinsonów, nie zniechęciło Deirdre do dalszych prób ustabilizowania anomalii. Przysięgała wypełniać rozkazy Czarnego Pana i robiła to, nie ze strachu przed karą lub z poczucia obowiązku - służba w szeregach Rycerzy Walpurgii stała się dla niej celem samym w sobie, a perspektywa osiągania potęgi pomagała przezwyciężyć czający się gdzieś głębiej lęk. Odczuwała go przecież, nie ruszała w miejsca opętane tajemniczą mocą nonszalancko, pewna swego. Już kilka razy nie podołała i zaczynało ją to frustrować; przygotowywała się przecież solidnie, dbała o swój rozwój, a ciężka praca nie przynosiła oczekiwanych rezultatów. Zaczynała podejrzewać, że wpływ na porażki miał wewnętrzny chaos, wywołany przez Rosiera. Coraz częściej rozważała zakup myślodsiewni, zbyt wiele obrazów krążyło w jej umyśle, by mogła stuprocentowo skupić się na zadaniu. Rzecz jasna była dla siebie zbyt krytyczna, nie drżała ani z lęku ani z tęsknoty ani, tym bardziej, z miłości; szukała jednakże wytłumaczenia dla serii porażek.
Zjawiła się w zaułku tuż przy brzegu Tamizy w środku nocy, zakapturzona i okryta czarną peleryną. Nowe miejsce, nowe wyzwania, to samo towarzystwo. Macnair stał się jej kompanem upojnych wieczorów, gdy razem, przy świetle księżyca lub w absolutnym mroku, próbowali swych sił w starciu z anomaliami. Mogłaby porzucić to towarzystwo, ale - co dziwiło ją samą - przywykła do Drew. Do jego poczucia humoru, irytującego stylu bycia oraz niewybrednych komunikatów. Czuła się też w pewien sposób odpowiedzialna. Niewykorzystany instynkt macierzyński, skazany na wieczne niespełnienie, mimowolnie realizowała wśród Rycerzy, troszcząc się o ich rozwój i zachęcając do śmiałych działań. Sama nie zdawała sobie z tego sprawy, porzucając analizy zachowania na rzecz lodowatego spokoju. Pasującego do miejsca, z którym mieli sobie teraz poradzić.
- Mamy szczęście do gorących anomalii - skomentowała beznamiętnie, gdy już we dwoje znaleźli się w wąskiej uliczce, biegnącej tuż obok Tamizy. Spod ich stóp zaczynała unosić się para, nawet przez obcasy butów wyczuwała żar, bijący od chodnikowych płyt. Temperatura wzrastała coraz mocniej, tak, jak w zaułku na Pokątnej, ale nie widzieli jawnych ognisk płomieni - jedynie podłoże wręcz roztapiało się jak gorąca lawa. Należało je ustabilizować, by przejść dalej. - Glacius - uniosła różdżkę przed siebie, by zapewnić im bezpieczne skupienie na okiełznaniu anomalii. Do trzech razy sztuka?
Dziwne, urwane starcie, do jakiego doszło w szwalni Parkinsonów, nie zniechęciło Deirdre do dalszych prób ustabilizowania anomalii. Przysięgała wypełniać rozkazy Czarnego Pana i robiła to, nie ze strachu przed karą lub z poczucia obowiązku - służba w szeregach Rycerzy Walpurgii stała się dla niej celem samym w sobie, a perspektywa osiągania potęgi pomagała przezwyciężyć czający się gdzieś głębiej lęk. Odczuwała go przecież, nie ruszała w miejsca opętane tajemniczą mocą nonszalancko, pewna swego. Już kilka razy nie podołała i zaczynało ją to frustrować; przygotowywała się przecież solidnie, dbała o swój rozwój, a ciężka praca nie przynosiła oczekiwanych rezultatów. Zaczynała podejrzewać, że wpływ na porażki miał wewnętrzny chaos, wywołany przez Rosiera. Coraz częściej rozważała zakup myślodsiewni, zbyt wiele obrazów krążyło w jej umyśle, by mogła stuprocentowo skupić się na zadaniu. Rzecz jasna była dla siebie zbyt krytyczna, nie drżała ani z lęku ani z tęsknoty ani, tym bardziej, z miłości; szukała jednakże wytłumaczenia dla serii porażek.
Zjawiła się w zaułku tuż przy brzegu Tamizy w środku nocy, zakapturzona i okryta czarną peleryną. Nowe miejsce, nowe wyzwania, to samo towarzystwo. Macnair stał się jej kompanem upojnych wieczorów, gdy razem, przy świetle księżyca lub w absolutnym mroku, próbowali swych sił w starciu z anomaliami. Mogłaby porzucić to towarzystwo, ale - co dziwiło ją samą - przywykła do Drew. Do jego poczucia humoru, irytującego stylu bycia oraz niewybrednych komunikatów. Czuła się też w pewien sposób odpowiedzialna. Niewykorzystany instynkt macierzyński, skazany na wieczne niespełnienie, mimowolnie realizowała wśród Rycerzy, troszcząc się o ich rozwój i zachęcając do śmiałych działań. Sama nie zdawała sobie z tego sprawy, porzucając analizy zachowania na rzecz lodowatego spokoju. Pasującego do miejsca, z którym mieli sobie teraz poradzić.
- Mamy szczęście do gorących anomalii - skomentowała beznamiętnie, gdy już we dwoje znaleźli się w wąskiej uliczce, biegnącej tuż obok Tamizy. Spod ich stóp zaczynała unosić się para, nawet przez obcasy butów wyczuwała żar, bijący od chodnikowych płyt. Temperatura wzrastała coraz mocniej, tak, jak w zaułku na Pokątnej, ale nie widzieli jawnych ognisk płomieni - jedynie podłoże wręcz roztapiało się jak gorąca lawa. Należało je ustabilizować, by przejść dalej. - Glacius - uniosła różdżkę przed siebie, by zapewnić im bezpieczne skupienie na okiełznaniu anomalii. Do trzech razy sztuka?
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
The member 'Deirdre Tsagairt' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 21
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 21
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Walka z anomaliami była dla szatyna już nie tylko rozkazem, ale przede wszystkim wewnętrznym celem, pragnieniem przezwyciężenia serii porażek, z którymi musiał godzić się za każdym razem. Jakiejkolwiek próby by nie podjął kończyła się ona fiaskiem doprowadzającym go do białej gorączki, bowiem nic nie irytowało równie mocno co zszargane ego – szczególnie podobnych do niego, pewnych siebie indywidualistów. Ponad własnymi ambicjami stawiał jedynie wolę Czarnego Pana, czuł że go zawodził, wiedział iż w szeregach Rycerzy Walpurgii nie było miejsca dla słabych i nieprzydatnych, dlatego chciał czym prędzej zrehabilitować się pokazując o wiele więcej niżeli do tej pory.
Ostatnie wydarzenie nie zaprzątało mu głowy nader długo, choć ukształtowało pewien pogląd na siłę wroga. Właśnie w taki sposób traktował dwójkę śmiałków, którzy bez żadnych skrupułów przeszkodzili im w ujarzmieniu anomalii tym samym doprowadzając do jej wyładowania. Nigdy wcześniej nie spotkał się z podobnym przypadkiem poza pamiętną elektrownią, gdzie nieznana moc również zapragnęła dać czarodziejom pokaz swoich możliwości – i cholernie dobrze jej to wyszło.
Na miejscu zjawił się wcześniej niżeli jego towarzyszka, choć nie powinno jej to szczególnie dziwić zważywszy na fakt, iż nie znała go od dzisiaj. Szatyn miał w sobie niesamowicie wielkie pokłady szacunku wobec czasu i nie wyobrażał sobie pozwolić, aby ktokolwiek z jego winy zmuszony był go marnować. Unikał ludzi abstrakcyjnie podchodzących do ów kwestii, jednak Deirdre nigdy go nie zawiodła – tak było i tym razem. Obserwując jak zbliżała się w jego kierunku wstał z ławki dając wyraźny znak, iż był gotów i mogli ruszać, by ponownie stawić czoła nieposkromionej anomalii. -Do gorących kobiet i mężczyzn również.- rzucił w dwuznacznej odpowiedzi wyginając wargi w kpiącym uśmiechu. Faktycznie gorąca atmosfera nie chciała ich opuścić, bowiem gdzie nie postanowili się udać, tam musieli zmierzyć się ze zdecydowanie wyższą, niżeli wszędzie indziej, temperaturą.
Odpowiadało mu towarzystwo Tsagairt. Nie lubił nadąsanych, wiecznie niezadowolonych i pokrzywdzonych kobiet, a ona stała do nich w zupełnej opozycji. Zdarzyło jej się mniej przychylnie zareagować na jego kretyńskie żarty tudzież mało subtelne stwierdzenia, jednak gdzieś z tyłu głowy był przekonany, że może w innym świecie, innych okolicznościach nawet by się z nich zaśmiała.
Para zwiastowała zbliżanie się do celu – był już tutaj i wiedział do czego takowa była zdolna mimo swej niepozorności. -Glacius.- wypowiedział zaraz po tym jak różdżka kompanki odmówiła posłuszeństwa. Musiało się udać.
Ostatnie wydarzenie nie zaprzątało mu głowy nader długo, choć ukształtowało pewien pogląd na siłę wroga. Właśnie w taki sposób traktował dwójkę śmiałków, którzy bez żadnych skrupułów przeszkodzili im w ujarzmieniu anomalii tym samym doprowadzając do jej wyładowania. Nigdy wcześniej nie spotkał się z podobnym przypadkiem poza pamiętną elektrownią, gdzie nieznana moc również zapragnęła dać czarodziejom pokaz swoich możliwości – i cholernie dobrze jej to wyszło.
Na miejscu zjawił się wcześniej niżeli jego towarzyszka, choć nie powinno jej to szczególnie dziwić zważywszy na fakt, iż nie znała go od dzisiaj. Szatyn miał w sobie niesamowicie wielkie pokłady szacunku wobec czasu i nie wyobrażał sobie pozwolić, aby ktokolwiek z jego winy zmuszony był go marnować. Unikał ludzi abstrakcyjnie podchodzących do ów kwestii, jednak Deirdre nigdy go nie zawiodła – tak było i tym razem. Obserwując jak zbliżała się w jego kierunku wstał z ławki dając wyraźny znak, iż był gotów i mogli ruszać, by ponownie stawić czoła nieposkromionej anomalii. -Do gorących kobiet i mężczyzn również.- rzucił w dwuznacznej odpowiedzi wyginając wargi w kpiącym uśmiechu. Faktycznie gorąca atmosfera nie chciała ich opuścić, bowiem gdzie nie postanowili się udać, tam musieli zmierzyć się ze zdecydowanie wyższą, niżeli wszędzie indziej, temperaturą.
Odpowiadało mu towarzystwo Tsagairt. Nie lubił nadąsanych, wiecznie niezadowolonych i pokrzywdzonych kobiet, a ona stała do nich w zupełnej opozycji. Zdarzyło jej się mniej przychylnie zareagować na jego kretyńskie żarty tudzież mało subtelne stwierdzenia, jednak gdzieś z tyłu głowy był przekonany, że może w innym świecie, innych okolicznościach nawet by się z nich zaśmiała.
Para zwiastowała zbliżanie się do celu – był już tutaj i wiedział do czego takowa była zdolna mimo swej niepozorności. -Glacius.- wypowiedział zaraz po tym jak różdżka kompanki odmówiła posłuszeństwa. Musiało się udać.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Alejka nad brzegiem rzeki
Szybka odpowiedź