Alejka nad brzegiem rzeki
AutorWiadomość
First topic message reminder :
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
Alejka nad brzegiem rzeki
Wiecznie zamglony spacerniak nad brzegiem Tamizy to dość ponure, ale klimatyczne miejsce. Drogę rozświetlają wysokie, bogato zdobione latarnie, a szum wód zagłusza zgiełk miasta. Przy mostku unosi się przypięta do brzegu barka. Choć jest to samo serce miasta, wydaje się tu być nieco ciszej, niż w innych rejonach City of London. Przestrzeni nie ożywia żadna roślinność, alejka ułożona jest z nierównych, kocich łbów. Odpowiednie miejsce na samotne spacery i dekadenckie rozważania. Roztacza się stąd bardzo dobry widok na wieżę Big Bena majaczącą ponad innymi wysokimi budynkami.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 27.08.18 15:11, w całości zmieniany 1 raz
Wiedział, że dobrym ruchem była mgła, pod której postacią Deirdre skierowała się ku jego bokowi, by oddalić się od przeciwników i tym samym minąć pole zasięgu feralnego zaklęcia. Wciąż nie posiadł tej umiejętności, jednak wierzył, iż był temu coraz bliżej - musiał być na dobrej drodze.
Wrogowie nie dawali o sobie znać, co było dla niego znakiem ostrzegawczym, typową ciszą przed burzą. Był osłabiony, ale wciąż starał się myśleć logicznie, więc unosząc różdżkę skierował ją w miejsce, gdzie wciąż mógł dostrzec czarnowłosego mężczyznę. -Lumos maxima.- rzucił pewnym tonem licząc, że uda mu się dostrzec rysy oraz je zapamiętać - było to ważne i przede wszystkim cholernie cenne. Musieli wiedzieć z kim mieli do czynienia.
Wrogowie nie dawali o sobie znać, co było dla niego znakiem ostrzegawczym, typową ciszą przed burzą. Był osłabiony, ale wciąż starał się myśleć logicznie, więc unosząc różdżkę skierował ją w miejsce, gdzie wciąż mógł dostrzec czarnowłosego mężczyznę. -Lumos maxima.- rzucił pewnym tonem licząc, że uda mu się dostrzec rysy oraz je zapamiętać - było to ważne i przede wszystkim cholernie cenne. Musieli wiedzieć z kim mieli do czynienia.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 24
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 24
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Jedyne, co poczuł Samuel, to ciągnięcie w okolicy pępka. Jedno mrugnięcie okiem później cały świat zniknął w czerni, a gdzieś w samym środku jego ciała narodził się ból, który zaczął rosnąć. Nie wiedział, gdzie mogło go to zawieść.
Deirdre udało się przemieścić bliżej swojego sojusznika, dodatkowo, gdy ponownie przyjęła ludzką postać, poprawnie rzuciła zaklęcie, choć było widocznie osłabiona. Magicus Extremos wzmocnił Drew.
Macnairowi szczęście nie dopisało – kiedy tylko wypowiedział inkantację, jego różdżka zadrżała, ale nie odpowiedziała na jego wolę. Oboje poczuli kąsający w skórę chłód – Deirdre znała go doskonale, choć wiedziała również, że nie oddziaływał bezpośrednio na nią, nie czuła się nim przygnieciona. Szron otulił najbliższy im grunt, wpełzł na żelazne latarnie, skłębił oddech. Drew być może nie skojarzył tego uczucia z niczym, Deirdre jednak dobrze je pamiętała.
Anthony odczuwał coraz mocniejszy ból w okolicy żeber. Nie wiedział, jaki organ padł ofiarą czarnomagicznej klątwy, ale efekty krwawienia mogły okazać się dla niego śmiertelne. Czerwone wybroczyny na skórze pod linią żeber przybierały już niezdrowy fioletowo-czarny kolor.
Deirdre i Drew mogą powrócić do naprawiania anomalii, jeśli tylko wyrażą taką chęć, jednak Mistrz Gry nie będzie w to ingerował – wasze dalsze losy będą zgodne z opisem anomalii.
Wszyscy powinniście odegrać wątek z leczeniem!
Samuel niedługo dostanie post w odpowiednim temacie – o wszystkim poinformuję na pw.
Dziękuję wszystkim za ogromną cierpliwość do mnie i za szybkie odpisy! Niech moc będzie z wami!
Legenda:
Anthony (158/248; kara -15: -90 (krwotok wewnętrzny))
Deirdre (100/200; kara -30: -20 (psychiczne), -80 (tłuczone) )
Drew (118/213; kara -20: -15 (psychiczne), -80 (tłuczone) )
Zaklęcia:
Tylko dla Drew – Magicus Extremos (+21) 1/3
Deirdre udało się przemieścić bliżej swojego sojusznika, dodatkowo, gdy ponownie przyjęła ludzką postać, poprawnie rzuciła zaklęcie, choć było widocznie osłabiona. Magicus Extremos wzmocnił Drew.
Macnairowi szczęście nie dopisało – kiedy tylko wypowiedział inkantację, jego różdżka zadrżała, ale nie odpowiedziała na jego wolę. Oboje poczuli kąsający w skórę chłód – Deirdre znała go doskonale, choć wiedziała również, że nie oddziaływał bezpośrednio na nią, nie czuła się nim przygnieciona. Szron otulił najbliższy im grunt, wpełzł na żelazne latarnie, skłębił oddech. Drew być może nie skojarzył tego uczucia z niczym, Deirdre jednak dobrze je pamiętała.
Anthony odczuwał coraz mocniejszy ból w okolicy żeber. Nie wiedział, jaki organ padł ofiarą czarnomagicznej klątwy, ale efekty krwawienia mogły okazać się dla niego śmiertelne. Czerwone wybroczyny na skórze pod linią żeber przybierały już niezdrowy fioletowo-czarny kolor.
Deirdre i Drew mogą powrócić do naprawiania anomalii, jeśli tylko wyrażą taką chęć, jednak Mistrz Gry nie będzie w to ingerował – wasze dalsze losy będą zgodne z opisem anomalii.
Wszyscy powinniście odegrać wątek z leczeniem!
Samuel niedługo dostanie post w odpowiednim temacie – o wszystkim poinformuję na pw.
Dziękuję wszystkim za ogromną cierpliwość do mnie i za szybkie odpisy! Niech moc będzie z wami!
Legenda:
Anthony (158/248; kara -15: -90 (krwotok wewnętrzny))
Deirdre (100/200; kara -30: -20 (psychiczne), -80 (tłuczone) )
Drew (118/213; kara -20: -15 (psychiczne), -80 (tłuczone) )
Zaklęcia:
Tylko dla Drew – Magicus Extremos (+21) 1/3
Przeciwnicy zniknęli, pozostawiając po sobie nocną ciszę, potężne zniszczenia alejki i utrudniające poruszanie się obrażenia, pulsujące tępym bólem. Deirdre dłuższą chwilę wpatrywała się w otaczającą ich ciemność, gotowa zareagować, gdyby nagła nieobecność aurorskich agresorów okazała się jedynie złudzeniem, kolejnym sprytnym fortelem, opartym na sile białej magii. Ciągle nie mogła nadziwić się mocy Patronusów, tego, co potrafili uczynić z tym trudnym, ale skierowanym jedynie na dementorów, zaklęciem. Podejrzenia, że miała do czynienia z tajemniczymi członkami Zakonu Feniksa rosły coraz mocniej, nie mogła mieć pewności, lecz tak potężne władanie magią obronną, sprawiającą, że nieznajomi mogli ochronić się nawet przed najsilniejszymi zaklęciami z zakresu czarnej magii, oraz sposób ich działania - aurorzy nie rozwaliliby w proch alejki, nie ryzykowaliby życiem i spokojem mieszkających tuż obok mugoli, nie zostawialiby po sobie zgliszczy, tchórzliwie uciekając - wskazywały, że mieli do czynienia z terrorystami.
Żałowała, że zdołali im umknąć, rozmyć się w ciemnościach; czuła niedosyt, ale ciągle znajdowali się tuż przy wibrującej anomalii. Nie mieli czasu na dyskusję ani gonitwę za być może nieistniejącym już wrogiem - musieli skupić się na tym, by pomimo ran spróbować wykonać zadanie. Po to tutaj przyszli, nie mogli się poddać, nawet jeśli byli poważnie osłabieni.
- Wygląda na to, że zostaliśmy sami - powiedziała cicho, starając się, by jej głos nie drżał ze zmęczenia. Mocniej ścisnęła różdżkę i uniosła ją wyżej, przymykając oczy. - Spróbujmy - poleciła, odwracając się do Drew plecami, by objąć magią większy obszar alejki. Pomimo dekoncentrującego bólu skupiała się na radach Czarnego Pana, na sekretach, które im zdradził, na mocy, mającej doprowadzić do opanowania anomalii, czerpania z niej sił, czerpania z skumulowanej czarnej magii, rośnięcia w siłę wraz z nią. Drgająca, tajemnicza moc nie ustępowała, nie chcąc dać się tak łatwo ujarzmić, lecz Deirdre skupiała się jeszcze mocniej, całą swoją uwagę, umysł i czarodziejską energię wtłaczając w różdżkę, by w końcu zmusić anomalię do uległości.
| naprawiamy metodą Rycerzy Walpurgii
Żałowała, że zdołali im umknąć, rozmyć się w ciemnościach; czuła niedosyt, ale ciągle znajdowali się tuż przy wibrującej anomalii. Nie mieli czasu na dyskusję ani gonitwę za być może nieistniejącym już wrogiem - musieli skupić się na tym, by pomimo ran spróbować wykonać zadanie. Po to tutaj przyszli, nie mogli się poddać, nawet jeśli byli poważnie osłabieni.
- Wygląda na to, że zostaliśmy sami - powiedziała cicho, starając się, by jej głos nie drżał ze zmęczenia. Mocniej ścisnęła różdżkę i uniosła ją wyżej, przymykając oczy. - Spróbujmy - poleciła, odwracając się do Drew plecami, by objąć magią większy obszar alejki. Pomimo dekoncentrującego bólu skupiała się na radach Czarnego Pana, na sekretach, które im zdradził, na mocy, mającej doprowadzić do opanowania anomalii, czerpania z niej sił, czerpania z skumulowanej czarnej magii, rośnięcia w siłę wraz z nią. Drgająca, tajemnicza moc nie ustępowała, nie chcąc dać się tak łatwo ujarzmić, lecz Deirdre skupiała się jeszcze mocniej, całą swoją uwagę, umysł i czarodziejską energię wtłaczając w różdżkę, by w końcu zmusić anomalię do uległości.
| naprawiamy metodą Rycerzy Walpurgii
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
The member 'Deirdre Tsagairt' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 30
'k100' : 30
Po przeciwnikach pozostał jedynie pył zniszczonej alejki i satysfakcja niezłożonej broni, bo choć rany okazały się doskwierać to obydwoje wytrwali do samego końca. Mogli pluć sobie w brodę, popełnili mnóstwo błędów, jednakże cała aura anomalii i element zaskoczenia nie działały na ich korzyść, a zdezerterowanych wrogów. Nie wiedział kim oni byli, nie potrafił w całunie ciemności okiełznać ich tożsamości, ale pewnym było, iż nie byli tylko przypadkowymi aurorami. Takowi byli przebiegli, ale nie łamali prawa, a jeden z nich wdarł się do głowy Deirdre czyniąc ją tym samym bezbronną na wyciek wspomnień. Nigdy nie odczuł tego na swej skórze, nie miał bliższej styczności z legilimentą, ale był przekonany, iż zareagowałby podobnie co towarzyszka – najczarniejszą z możliwych magii.
Okaleczył ich mocno, wiedział o tym. Paskudny, pojawiający się patronus leczył rany i choć szatyn nie znał tego rodzaju zaklęć to zdawał sobie sprawę o ich sile. Gdzieś w środku odetchnął, bowiem ból nie odpuszczał, co z pewnością negatywnie wpływało na jego możliwości, równowagę i koncentrację.
-Udało Ci się dostrzec twarz któregokolwiek z nich?- spytał zważywszy na fakt, iż kobieta w trakcie pojedynku znajdowała się zdecydowanie bliżej przeciwników. -Tak. Wystarczająco czasu już zmarnowaliśmy.- skwitował unosząc różdżkę z nadzieją, że tym razem magia nie okaże się kapryśna, a on będzie mógł w końcu uporać się z szalejącą anomalią.
Okaleczył ich mocno, wiedział o tym. Paskudny, pojawiający się patronus leczył rany i choć szatyn nie znał tego rodzaju zaklęć to zdawał sobie sprawę o ich sile. Gdzieś w środku odetchnął, bowiem ból nie odpuszczał, co z pewnością negatywnie wpływało na jego możliwości, równowagę i koncentrację.
-Udało Ci się dostrzec twarz któregokolwiek z nich?- spytał zważywszy na fakt, iż kobieta w trakcie pojedynku znajdowała się zdecydowanie bliżej przeciwników. -Tak. Wystarczająco czasu już zmarnowaliśmy.- skwitował unosząc różdżkę z nadzieją, że tym razem magia nie okaże się kapryśna, a on będzie mógł w końcu uporać się z szalejącą anomalią.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 65
'k100' : 65
Była napięta, zdenerwowana, ale skupiona na tym, czego mieli dokonać - i co robili, wspólnymi siłami. Osłabienie przypominało o sobie, głowa pulsowała tępym bólem; pamiętała Anthony'ego, wdzierającego się do jej umysłu, wyrywającego stamtąd wspomnienia, penetrującego najwstydliwsze zakamarki jej doświadczeń i emocji. Na szczęście nie odkrył niczego szalenie istotnego, skrawki rozmów, zawstydzenia, więzi łączącej ją z Tristanem - o ile dobrze zapamiętała to, co tak brutalnie wyszarpnął z jej intymności. Musiała ochłonąć, skoncentrować się na czarnej magii, i to właśnie robiła, ciesząc się, że to właśnie Macnair jej towarzyszył. Dał dzisiaj popis swych umiejętności, znacznie celniej miotał zaklęciami, wielokrotnie trafiając w przeciwników, nawet wtedy, gdy został zraniony. Ona, poruszona skrajnymi emocjami, nie otrzymała szansy zadania morderczego ciosu Zaklęciem Niewybaczalnym - ale miała nadzieję, że jeszcze uda się jej dopaść tego, kto ośmielił się przekroczyć granice moralności. Zrobiła krok do przodu i wsłuchała się w anomalię, w jej cichy zaśpiew - udało się, przynajmniej na razie stała się im posłuszna, mrucząc cicho jak gotowy do kolejnego skoku drapieżnik. - Nie do końca, było zbyt ciemno - i szybko zniknęli - odpowiedziała Drew, przenosząc spojrzenie na jego zielone oczy. W jej głosie słychać było pewien żal, chciała dowiedzieć się więcej o agresorach, ale nie było czasu na gorycz: nie, kiedy anomalia znów wierzgnęła swą mocą. Zawiał mocny wiatr, fale uderzyły o brzeg alejki, tak wysokie i mocne, że aż przelewające się ponad zabezpieczeniami oraz balustradami. Deirdre mocniej ścisnęła różdżkę, nie chcąc jej wypuścić i spróbowała zwyciężyć nad wodą, nie dać się wciągnąć wgłąb lodowatej topieli, utrzymać się na powierzchni za wszelką cenę. By dokończyć uzdrawianie anomalii ktoś musiał zostać przytomny, z różdżką, ze swoją mocą, postępując zgodnie z wolą Czarnego Pana, spisaną na starych pergaminach. Chłód wody łagodził obrażenia, pozwalał oczyścić umysł, ale nurt był niezwykle mocny, co utrudniało ustanie na nogach i stawienie czoła żywiołowi.
| pływanie I
| pływanie I
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
The member 'Deirdre Tsagairt' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 93
'k100' : 93
Skinął wolno głową, gdy potwierdziła jego przypuszczenia – przeciwnicy pozostawali nieuchwytni bez względu na poniesione rany. Szatyn kilkukrotnie zadał silny cios, musieli zapamiętać go na długo, jednak to nie wystarczyło, aby ich dorwać i skręcić kark. Nie lubił, gdy ktoś wchodził mu w drogę, nie akceptował marnowania czasu, a z pewnością takowym była owa walka; zwykłym, cholernym marnotrawstwem.
Anomalia na moment ucichła. Wcześniejsze drżenie podłoża ustało na co uśmiechnął się nieznacznie pod nosem – czyżby byli na dobrej drodze? Wypuścił powietrze z ust zerkając kątem oka na towarzyszkę, zranioną nieco mocniej niżeli on, upewniając się czy aby na pewno wszystko było w porządku. W końcu jeszcze nie tak dawno obydwoje ulegli sile źródła i gdyby nie szybka interwencja Cassandry mogłoby się skończyć różnie.
Fala uderzyła, zdawał sobie sprawę, iż wcześniejsza stabilizacja była jedynie ciszą przed burzą. Zaparł się, nie mógł pozwolić sobie na utratę równowagi mimo silnego nurtu, bowiem wtem cały wysiłek mógł spełznąć na niczym. Jeszcze chwila, jeszcze moment.
Anomalia na moment ucichła. Wcześniejsze drżenie podłoża ustało na co uśmiechnął się nieznacznie pod nosem – czyżby byli na dobrej drodze? Wypuścił powietrze z ust zerkając kątem oka na towarzyszkę, zranioną nieco mocniej niżeli on, upewniając się czy aby na pewno wszystko było w porządku. W końcu jeszcze nie tak dawno obydwoje ulegli sile źródła i gdyby nie szybka interwencja Cassandry mogłoby się skończyć różnie.
Fala uderzyła, zdawał sobie sprawę, iż wcześniejsza stabilizacja była jedynie ciszą przed burzą. Zaparł się, nie mógł pozwolić sobie na utratę równowagi mimo silnego nurtu, bowiem wtem cały wysiłek mógł spełznąć na niczym. Jeszcze chwila, jeszcze moment.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 14
'k100' : 14
Potężna fala przelała się przez nadbrzeże, zamieniając alejkę w chwilowo podmokły teren. Impet ściany wody, uderzającej w kostkę brukową, mógł zwalić z nóg, wciągnąć z powrotem do wody, Deirdre jednak udało się ustać bez większych problemów. Uniosła się na powierzchni - częste pływanie u wybrzeży Wyspy Sheppey zwiększyły jej doświadczenie w tej konkretnej aktywności, uwrażliwiając też na zmienne nurty fal. Nie dała się wciągnąć pod skłębioną toń, utrzymała głowę ponad nią, a gdy woda cofnęła się, równie nagle, co wezbrała na skutek szaleństw anomalii, Deirdre opadła na wilgotny, lśniący w słabym blasku latarni bruk. Zakaszlała, wypluwając nieznośnie słoną wodę i wyprostowała się, ciągle ściskając w dłoni różdżkę. Udało im się. Powietrze zgęstniało w jednoznaczny, specyficzny sposób, oznaczający, że udało im się związać anomalię z własną wolą, uporządkować ją, podporządkować intencjom Tego, Którego Imienia Nie Można Już Było Wymawiać. Powoli rozejrzała się dookoła, odnajdując nieopodal Drew; leżał, chwilowo nieprzytomny, pokonany mocną falą, ale siła Deirdre wystarczyła, by dokończyć naprawę anomalii. Śmierciożerczyni podeszła do Mulcibera, pochylając się, by go obudzić. - Dokonaliśmy tego - poinformowała cicho; nie udało się; stoczyli wyrównaną walkę a później, pomimo obrażeń, zdołali stawić czoła czarnomagicznej potędze, uwięzionej w tym miejscu. - Dasz radę wstać? - spytała rzeczowo, a gdy Drew potwierdził, pomogła mu powrócić do pionu. Obydwoje byli przemoczeni, niezmiernie zmęczeni, poobijani; Deirdre odetchnęła głębiej, świszcząco; czarna magia okazała się kapryśna, ale mimo tego wypełnili powierzone im zadanie. - Aurorzy niszczący mugolską uliczkę? Aurorzy gwałcący umysły legilimencją? - spytała cicho, zerkając w zielone tęczówki Macnaira. Powątpiewała w profesjonalizm tych stróżów prawa; mieli wiele do przemyślenia, a z dzisiejszego starcia wychodzili z tarczą. I z tajemniczym eliksirem, który skrywała bezpiecznie za materiałem czarodziejskiej szaty. Zamierzała wysłać go do Eir i sprawdzić, co też tajemniczy auror postanowił oddać jej w prezencie. Uśmiechnęła się słabo, wraz z Drew ulatniając się z uliczki jak najszybciej.
| ztx2
Mistrzu Gry, dziękujemy za rozgrywkę i za cierpliwość do naszych pytań!
| ztx2
Mistrzu Gry, dziękujemy za rozgrywkę i za cierpliwość do naszych pytań!
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Od tej pory to ustabilizowane za pomocą czarnej magii miejsce staje się terenem sprzyjającym rzucaniem czarów przez wszystkich Rycerzy Walpurgii. Sukces zagwarantował wszystkim poplecznikom Czarnego Pana bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców podczas kolejnych gier w tej lokacji. Zostanie wam to zapamiętane.
/13 września
Trzynaście. Tylko trzynaście kroków dzieliło ją od ławki do rzeki. To niesamowicie mało jak na takie miejsce. W końcu różni ludzi tędy przechodzili i Lucinda nie wierzyła, że nikt z nich nigdy nie potknął się o własne nogi dziękując Merlinowi, że nie przywitał się bliżej z taflą wody. Ona choć nie należała do ślamazarnych to jednak sama potrafiła przewrócić się na prostej drodze i poobijać miejsca, których myślała, że się obić zwyczajnie nie da. Głupota architekta, a może zwyczajna złośliwość. Ktokolwiek stworzył ławkę w takim miejscu po prostu nie miał wyobraźni.
Rozważania nad konstrukcją ławki były efektem nudy. Kobieta spojrzała na zegarek i pokręciła zirytowana głową kiedy okazało się, że już wybiła trzynasta. Nigdy nie rozumiała ludzi, którzy umawiali się z nią na spotkania, a potem po prostu wystawiali ją do wiatru. Kilka miesięcy temu blondynka ściągnęła klątwę z jednego mężczyzny, a teraz jego żona miała dla niej jakiś nowy przedmiot, któremu warto było się przyjrzeć. Lucinda zwykle na takie spotkania umawia się w swoim gabinecie ewentualnie w jakiejś zacisznej restauracji gdzie nikt nie mógłby jej przeszkodzić. Tym razem nie chciała odmówić widząc desperacje malującą się w każdym wysyłanym do kobiety liście. Czego tak bardzo się bała? Czemu nie mogła przyjść po prostu do niej do mieszkania? Widocznie nie miała się już tego dowiedzieć nigdy, bo Lucinda drugi raz na spotkania nie przychodzi. Nie kiedy ktoś traktuje ją z taką ignorancją.
Szlachcianka podniosła się z ławki kichając przy tym głośno. Diabelskie przeziębienie. Przeżyła już tyle, a nie może przejść w spokoju jednego niesfornego wirusa. Rozejrzała się dookoła. Ludzie przechadzali się obok niej, ale nigdzie nie widziała kobiety, na którą czekała. Wzruszyła ramionami jakby sama siebie przekonując, że to zwyczajnie nie ma sensu i zbierając swoje rzeczy ruszyła w stronę domu.
Spacer dobrze jej zrobił. Pomimo tego, że ostatnie minuty spędziła na liczeniu kroków to jednak potrzebowała oddechu, który pomoże jej złapać myśli. Wbrew wszystkiemu nie było to wcale takie proste w ostatnim czasie. Z rozmyśleń wyrwała ją kropla deszczu, która właśnie spadła jej na głowę. Kobieta chcąc nie dopuścić do zmoknięcia wyciągnęła różdżkę by w razie mocniejszego deszczu móc ją od razu rozłożyć. Kiedy tylko zacisnęła na niej mocniej rękę z jej ust wydobyło się głośne APSIK! Strumień zaklęcia przecinający powietrze nie mógł zwiastować niczego dobrego.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Trzynaście. Tylko trzynaście kroków dzieliło ją od ławki do rzeki. To niesamowicie mało jak na takie miejsce. W końcu różni ludzi tędy przechodzili i Lucinda nie wierzyła, że nikt z nich nigdy nie potknął się o własne nogi dziękując Merlinowi, że nie przywitał się bliżej z taflą wody. Ona choć nie należała do ślamazarnych to jednak sama potrafiła przewrócić się na prostej drodze i poobijać miejsca, których myślała, że się obić zwyczajnie nie da. Głupota architekta, a może zwyczajna złośliwość. Ktokolwiek stworzył ławkę w takim miejscu po prostu nie miał wyobraźni.
Rozważania nad konstrukcją ławki były efektem nudy. Kobieta spojrzała na zegarek i pokręciła zirytowana głową kiedy okazało się, że już wybiła trzynasta. Nigdy nie rozumiała ludzi, którzy umawiali się z nią na spotkania, a potem po prostu wystawiali ją do wiatru. Kilka miesięcy temu blondynka ściągnęła klątwę z jednego mężczyzny, a teraz jego żona miała dla niej jakiś nowy przedmiot, któremu warto było się przyjrzeć. Lucinda zwykle na takie spotkania umawia się w swoim gabinecie ewentualnie w jakiejś zacisznej restauracji gdzie nikt nie mógłby jej przeszkodzić. Tym razem nie chciała odmówić widząc desperacje malującą się w każdym wysyłanym do kobiety liście. Czego tak bardzo się bała? Czemu nie mogła przyjść po prostu do niej do mieszkania? Widocznie nie miała się już tego dowiedzieć nigdy, bo Lucinda drugi raz na spotkania nie przychodzi. Nie kiedy ktoś traktuje ją z taką ignorancją.
Szlachcianka podniosła się z ławki kichając przy tym głośno. Diabelskie przeziębienie. Przeżyła już tyle, a nie może przejść w spokoju jednego niesfornego wirusa. Rozejrzała się dookoła. Ludzie przechadzali się obok niej, ale nigdzie nie widziała kobiety, na którą czekała. Wzruszyła ramionami jakby sama siebie przekonując, że to zwyczajnie nie ma sensu i zbierając swoje rzeczy ruszyła w stronę domu.
Spacer dobrze jej zrobił. Pomimo tego, że ostatnie minuty spędziła na liczeniu kroków to jednak potrzebowała oddechu, który pomoże jej złapać myśli. Wbrew wszystkiemu nie było to wcale takie proste w ostatnim czasie. Z rozmyśleń wyrwała ją kropla deszczu, która właśnie spadła jej na głowę. Kobieta chcąc nie dopuścić do zmoknięcia wyciągnęła różdżkę by w razie mocniejszego deszczu móc ją od razu rozłożyć. Kiedy tylko zacisnęła na niej mocniej rękę z jej ust wydobyło się głośne APSIK! Strumień zaklęcia przecinający powietrze nie mógł zwiastować niczego dobrego.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Ostatnio zmieniony przez Lucinda Selwyn dnia 15.02.19 21:38, w całości zmieniany 1 raz
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Trzynaście czekoladowych żab wylądowało już w jego żołądku, gdy w końcu postanowił ruszyć się poza granice Hogsmeade. Cóż. Nawet miasteczko było dla niego aktualnie zbyt wielkie na przechadzanie się tam samemu, dlatego głównie tkwił w domu Pomony, która przyjęła go z otwartymi ramionami i najwyraźniej byłą zbyt dobra, by wyrzucić darmozjada za drzwi. Minęły dopiero niecałe dwa tygodnie od dowiedzenia się o śmierci Mii i Pandory, a on nie zrobił w międzyczasie absolutnie nic - wszystko stało się w oczach astronoma obojętne zupełnie jakby rzucono na niego urok. Klątwę, która odbierała chęci do czegokolwiek, wymazywała jestestwo i wcześniejsze postrzeganie świata. Napisał list do dyrektora Hogwartu, że nie będzie w stanie prowadzić żadnych zajęć przez najbliższy miesiąc, lecz teraz perspektywa powrotu za kilkanaście dni z powrotem do szkoły, przerażała go. Nie był gotowy poradzić sobie z cierpieniem, a co dopiero ze stanięciem twarzą w twarz z kochanymi uczniami? Jak miałby im przekazywać wiedzę? Miał ich zwodzić? Kłamać, że wszystko dobrze? Jak sam później spojrzałby sobie w twarz? Niektórzy studenci mieli go dopiero poznać, inni czekali na jego powrót. Wiedział jednak, że widząc go w takim stanie, szybko zaczęliby się martwić; nie takiego szaszoru wokół swojej osoby potrzebował. Musiał odpocząć i przemyśleć wiele spraw. Dobroć, którą okazała mu panna Sprout była nieoceniona i mimo, że nie potrafił się jeszcze odwdzięczyć, miał nieść ów ciepło w sobie również i w przyszłych dniach, tygodniach, latach... Przyjacielska, pomocna dłoń była mu niesamowicie potrzebna i zielarka nie zawiodła jego oczekiwań czy nadziei, która zrodziła się w nim, gdy szukał odpowiedzi. Wiedział, że sam nie miał dać sobie z tym rady. Ale póki co nie widział rozwiązania. Rana była zbyt świeża, a jego umysł za bardzo rozharatany. Gdyby to od niego zależało, nie jadłby, nie pił. Powoli tracił kontakt ze światem. Jego pojawienie się w Londynie było nieplanowane i niechciane. Pomona wiedziała jednak, że jeśli nie wypchnie go z domu, Jayden sam z siebie tego nie zrobi. Dała mu listę książek i kazała ruszyć na podbój wielkiego miasta. Vane był przekonany, że większość z nich znajdowała się w hogwarckich zbiorach, lecz nie powiedział tego na głos. Spojrzenie nauczycielki było niczym wyrok, z którym nie sposób było walczyć. A on nie miał siły, nie chciał tracić ostatniego sprzymierzeńca, który okazywał mu wsparcie w najtrudniejszych chwilach. Posłuchał więc i przeniósł się świstoklikiem do wskazanego miejsca. Nie zamierzał wędrować nigdzie daleko - biblioteka uplasowana została za cel jego podróży i szybko z niej wyszedł, jednak poczuł wielką ochotę na czekoladowe żaby. Chociaż obiecał sobie nigdzie się nie oddalać, w grafiku znalazła się luka, którą wypełnił pójściem do sklepu i zakupieniem całego kartonu czekoladowych żab. Musiał wyglądać doprawdy żałośnie, gdy tak pochłaniał jedną za drugą, lecz nie mógł się powstrzymać. Chciał zrekompensować sobie ten ból, który kotłował się w jego wnętrzu już tyle dni i jakoś sobie pomóc zajadaniem tego problemu. Nawet nie zauważył, gdy oczy mu się zeszkliły. Być może dlatego nie widział lecącego w jego stronę zaklęcia, a może przyczyna była zgoła inna. Bądź co bądź w jednym momencie poczuł jak jakaś siła ciska go na plecy, a trzymana w dłoni żaba staje się nagle niesamowicie ciężka, by przygnieść go swoim ciężarem. - Memortka noga! - zdążył rzucić, zanim wielka płazia stopa nie przysłoniła mu twarzy. Co prawda pachniała jego ukochaną czekoladą...
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Alejka nad brzegiem rzeki
Szybka odpowiedź