Serce lasu
Mimo setek dyrektorskich, policyjnych oraz prokuratorskich zakazów, nakazów, pouczeń, listów i odzewów, w okolicy wciąż znajdują się mugole, którzy w poważaniu mają owe przestrogi, spragnieni łyku adrenaliny. Przepis ostrzegający przejezdnych przed pobytem w lesie głupim nie jest; ma swoje podstawy w logice. Nikt, kto ma w głowie choć kroplę rozumu, nie odważy się zajść tak daleko: ku samemu matecznikowi, gdzie kryją się niebezpieczeństwa, jakich wielu nie jest w stanie sobie nawet wyobrazić.
Olbrzymie, szerokie korony wysokich drzew kryją niebo, skutecznie blokując napływ światła, tak za dnia, jak i w nocy, pogrążając okolice w złowrogiej ciemności. Panuje tutaj niewyobrażalna wręcz cisza, a powtarzane przez leśnika legendy, traktują o straszliwych, krwiożerczych bestiach z piekła rodem; wilkach, jaszczurach, potwornie długich wężach, monstrualnie wielkich pająkach...
Równie niemądre zwiedzanie tych lasów wydaje się czarodziejom, choć trudno ukryć; jest to dobre miejsce dla mugolaków, charłaków i innych brudnej krwi, którzy poszukują schronienia.
Waltham Forest wypełnił się gwarem, muzyką i śpiewem. W samym jego środku uczestnicy święta Brón Trogain mogą bawić się do białego rana. Każdego wieczoru gościom przygrywają grajkowie wykonując przy pomocy celtyckich instrumentów aranżacje współczesnych, rytmicznych szlagierów i choć początkowo na na miękkiej trawie, przebierają pojedyncze pary, już po północy leśny parkiet między drzewami pełen jest żądnych rozrywki czarodziejów.
Lista przebojów Kotła - dołączając do tańców współczesnych na parkiecie, jedna postać z pary może rzucić kością k15 na wybór piosenki:
1: "Incendio w moje serce"
2: "Miłość miłość w Warwickshire"
3: "Mugolskie świnie"
4: "Dziewczyna goblina"
5: "Pocałunek półwili"
6: "Ona czuje galeony"
7: "Świstoklik z napisem dom"
8: "Ministra brygada" (znane również pod tytułem "Auuuuu - Wilkołak w Londynie!")
9: "Kocham cię jak psidwak"
10: "Mniej słów, więcej magii"
11: "Rozpalmy różdżkami Anglii blask"
12: "Jesteś moim pufkiem"
13: "Skocz, krocz i kręć"
14: "Wyrwałem ją z mugolskich rąk"
15: "Niuchacza szał, zaklęć błysk"
Przy drewnianych ławach zbytych tuż obok podestu gra się w czarodziejskiego pokera lub gargulki. Kilku śmiałków już pierwszego dnia festiwalu bliżej godzin porannych zawiesiło na jednym z drzew tablicę do darta, skrzętnie ukrywając ją zaklęciami kamuflującymi przed służbami porządkowymi. Każdy chętny może dołączyć się do zabawy.
Nieopodal ław ustawiono kilka mis ze złotymi jabłkami, które należy wyłowić za pomocą ust i zębów. Każdy gość może podjąć się próby wyłowienia jednego jabłka dziennie. Owoce są jedynie magiczne pozłacane, ale jeden - wyjątkowa nagroda - jest wykonany z prawdziwego kruszcu i zmiękczony zaklęciem w taki sposób, że do czasu wyłowienia wydaje się zwyczajnym jabłkiem.
Złote jabłka - na wyłowienie ustami złotego jabłka należy poświęcić jedną turę (post) w wątku, próby można podjąć się raz w trakcie Festiwalu Lata. Podczas wyławiania jabłka należy rzucić kością k100.
1-99 - brak efektu
100 - wyłowiłeś/aś prawdziwe złote jabłko! Możesz zalinkować post w temacie komponenty magiczne aby do Twojego ekwipunku dopisano komponent złoto; albo spieniężyć jabłko w Banku Gringotta za 100 PM (zalinkuj post w skrytce).
Każdy poziom biegłości szczęście obniża ST losowania złotego jabłka o 1 oczko (99 dla poziomu I, 98 dla poziomu II, 97 dla poziomu III).
Żona gajowego, pasjonatka rękodzieła artystycznego, przygotowała zabawę w ciuciu-wiedźmę, w którą można zagrać każdego wczesnego wieczora przed rozpoczęciem tańców na jednym z podestów. Zasady znają wszyscy — wystarczy z zasłoniętymi oczyma uderzać kijem w pustą kukłę w kształcie trójrękiego mugola ze świńskim ogonem. W tym czasie, rozgrzewają się grajkowie, codziennie na rozpoczęcie grając nowy hit "Mugolskie Świnie", który tak opisuje anatomię niemagicznych. Czarodzieje mali i duzi z upodobaniem ustawiają się w kolejce by wyładować się na ubranej w dżinsy i flanelową koszulę kukle. Po rozwaleniu mugola, wypadają z niego owinięte w kolorowe papierki Fasolki Wszystkich Smaków. Co noc pojawia się nowy "mugol" o równie interesującej anatomii, zaprojektowany przez Elisabeth Wilkes.
Ciuciu-wiedźma - każda postać może podjąć się rzutu na sprawność (do rzutu dodaje się podwojoną sprawność), stosując się do mechaniki celowania na oślep.
W przypadku czarowania w sytuacji pozbawionej widoczności (całkowite pozbawienie zmysłu wzroku, całkowita ciemność, niewidzialny przeciwnik, który w jakiś sposób zdradza się obecnością, np. dźwiękiem kroku lub promieniem rzuconego zaklęcia) postać otrzymuje karę -80 do rzutu. Karę tę niweluje bonus przysługujący z biegłości spostrzegawczości (+30 czyli łącznie -50 za poziom II, +60 czyli łącznie -20 za poziom III, +100 czyli łącznie +20 za poziom IV).
ST 40 - kukła od razu rozpada się na kawałki, wypadają z niej Fasolki Wszystkich Smaków, których smak można losować zgodnie z mechaniką. Fasolek nie można ze sobą zabrać w kieszeniach (po drodze zjedzą je dzieci, które dojrzały zdobycz) ale na miejscu można je jeść bez ograniczeń.
ST 25 - mocny i udany cios, ST uderzenia mugola dla kolejnej postaci w wątku spada o 15
ST 15 - lekki i udany cios
poniżej 15 - cios chybiony
W kukłę można uderzać do skutku w trakcie jednego wątku, z uwzględnieniem czasu oczekiwania w kolejce.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Poprawiłem poły kurtki i postawiłem kołnierz. Pomimo iż zapuściłem się w głąb lasu gdzie gęsto rozsiane były wielgachne pinie drzew to wiatr i tak zacinał oraz podwiewał wszędzie tam gdzie tylko zdołał się wcisnąć. Deszcz lał się nieustępliwie od ponad trzech tygodni i nie inaczej było i teraz. Co jakiś czas trzaskały błyskawice bliżej lub dalej, jednak za każdym razem rozświetlając okolicę lepiej niż mdły lumos z którym przecinałem. Kryłem jego światło momentami w dłoni posiłkując się nim jedynie w razie konieczności. Nie chciałem się rzucać w oczy. Ani ludziom, ani zwierzętom. I chociaż jakaś część mnie przekonywała, że nie musiałem w tej chwili za bardzo przejmować kimkolwiek lub czymkolwiek w taką pogodę to jednak ta druga wpędzała mnie w nieprzyjemną nerwowość.
Pierwszy raz postanowiłem samemu zająć się sobą wiedząc, że nie mogę (a może nie chcąc?) przyzwyczajać się do tego, że zawsze będę mógł na kimś polegać. Nie było tych osób wiedzących o mojej przypadłości tak wiele - ledwie dwie. Obie miały swoje, bardzo angażujące życie. Nie chciałem ich narażać. Ryzykować, że któregoś razu ktoś przyłapie ich na pomaganiu niezarejestrowanemu lykanotropowi i oczekiwać, że będą to robili za każdym razem, aż do momentu kiedy to nie wyciągnę kopyt. Był to mój problem, który ściągnąłem na siebie własną głupotą i powinienem nauczyć się sobie z nim radzić w razie potrzeby. Po wylaniu litrów zapewnień, że dam sobie radę, powiedziałem Bertiemu gdzie się udaję tak na wszelki wypadek. Sam nie przewidywałem niespodzianek. W końcu ostatnie pełnie były względnie lekkie, a podczas każdej kolejnej odnosiłem coraz większe wrażenie, że jestem w stanie być w pełni świadomy podczas tego całego wilkołaczego epizodu. Miałem nadzieję, że dziś nie będzie inaczej.
Zatrzymałem się uznając, że nikt normalny w taka pogodę nie zapuściłby się tak daleko, a nie chciałem ryzykować dalszej podróży czując coraz mocniejszy, pulsujący w kościach ból. Nie tracąc dłużej czasu zrzuciłem z grzbietu torbę z której wyciągnąłem solidny łańcuch. Oplotłem nim drzewo, a potem ozdobiłem nadgarstki ciężkimi bransoletami. Klucz rzuciłem pod do torby z innymi rzeczami wiedząc, że i tak nie zrobię z niego pożytku w bezmyślnym szale szponiastymi łapskami. Potem już tylko czekałem odnajdując w przeszkadzającej mi wcześniej chłodnej ulewie teraz, kiedy moje ciało płonęło boleśnie od wewnątrz, coś kojącego.
|turlam na lykantropie bo pełnia
somehow i always do
'k100' : 16
Torba z łańcuchem w tym momencie zaczęła mi ciężyć na ramieniu niczym więzienna kula przy kostce. Co jakiś czas przystawałem przy jakimś większym drzewie, by skryć się przed zawieją, odpocząć i ruszyć dalej. Na każdym takim postoju kusiła mnie wizja oparcia się o konar, ześlizgnięcia ku ziemi i zamknięcia oczu. Nie byłem może najbystrzejszy, lecz w ryzach trzymała mnie świadomość, że prawdopodobnie byłaby to moja ostatnia drzemka w życiu. Sunąłem wiec dalej starając dostać się najkrótszą drogą na obrzeża, gdzie być może potykałbym się rzadziej. Chciałem do domu. Jakiegokolwiek. Co prawda był poniedziałek i w tym momencie powinienem się wybierać do pracy, lecz to nie miało sensu. Prześpię się w domu, a potem wyślę sowę wymyślając jakieś usprawiedliwienie. Nie było to takie trudne w dobie anomalii, a co dopiero w taką pogodę.
Mając splecione na torsie ręce podparłem się barkiem o najbliższe drzewo znów dając sobie chwilę. Wzdrygałem się z chłodu. Oddychałem ciężko. Łapała mnie zadyszka. Po jebanym spacerze. Może jednak powinienem odpocząć gdzieś dłużej. tylko gdzie...? Ruiny? Podziemny korytarz...?
somehow i always do
A wszystko z jej powodu - małego kocmołucha o oczach wielkich jak u porcelanowych lalek. Ciągle milczącego, zawsze skrytego w cieniu tęgiej kobiety, matki dziewczynki.
Miał ochotę krzyczeć, zedrzeć sobie głos w szale emocji, wyżyć się na pechowych elementach martwej natury, które akurat napatoczą mu się na drogę. Oparł rozdygotane dłonie o oparcie rozszarpanej zębami czasu kanapy, spode łba łypiąc na nich nieprzesadnie radosnym spojrzeniem i słuchając tego, co struchlałym głosem oznajmia mu kobieta.
To miało być takie proste zadanie - schronienie mugolaków w bezpiecznym miejscu, chatce skrytej w cieniu lasu, obwarowanej zaklęciami ochronnymi. Musiał pomóc im bezpiecznie dotrzeć na miejsce, wskazać drogę, zapoznać z okolicą i przekazać klucz do lokum. Tylko tyle.
Późnym popołudniem znaleźli się u progu budynku, który przez pewien czas nieznana mu zbyt dobrze familia miała traktować jak własny dom. Współdzielony z drugą rodziną, która wprowadzi się na dniach. Trzecia szykowała już swoje rzeczy.
Wieczorem najmłodsze dziecko zniknęło - a on dopiero po godzinie wydusił od reszty z nich, czemu nikt nie uznał tego za powód do niepokoju. Pluł sobie w zarysowującą się szczecinę niezgolonej brody, że w ogóle drążył ten temat. Że nie zniknął wcześniej, pozostając nieświadomym rodzinnego sekretu.
Pieprzeni idioci.
Uznali, że lepiej zataić fakt, iż ich dziecko przy świetle lunarnej pełni zamienia się w przerośniętego domowego futrzaka. Nie chciał nawet słuchać nic o zabezpieczeniach - podejrzewał, że arsenał dysponowanych przez nich środków nie byłby w stanie powstrzymać przed ucieczką puszka pigmejskiego; jemu z kolej wyczerpał się szybko repertuar bluzgów - było już za późno, żeby cokolwiek robić, poświata księżyca oprószyła drewnianą podłogę. Nie zamierzał beztrosko hasać w pojedynkę po lesie, wypełnionym trelami wilkołaczych skowytów.
Z różdżką w dłoni usiadł, opierając się o drzwi wejściowe, i nasłuchiwał. Tylko tyle mógł w tym momencie zrobić.
Regularnie wyrywał się z okowów półsnu, gdy szelest wiatru w cieniu nocy brzmiał złowrogo; pospiesznie szukał po omacku miejsca, w którym znalazła się różdżka; gdzie potoczyła się, gdy wypadła z rozluźnionego chwytu, ledwie tylko zdarzyło mu się przymknąć ociężałe powieki.
Nie wiedział, co ma z tym wszystkim zrobić. Nie mógł nawet wysłać sowy z prośbą o pomoc, bo musiałby ją sobie najpierw upolować w odmętach lasu. A później wytresować.
Ale w końcu księżyc ukorzył się przed blaskiem słońca, on, natomiast, obcesowym tonem wyjaśnił pokrótce, co zamierza zrobić. I który obszar lasu przeszuka. Przekopie każdą jego piędź, jeśli zajdzie taka potrzeba - mimo wszystko wciąż czuł się odpowiedzialny za tę mugolaczkę. To nie jej wina, że rodzice postradali rozum, ani że obciążona została klątwą likantropii.
Była teraz gdzieś w samym sercu ponurych połaci, zlewających się w jedno, utrudniających powrót do ludzkiej rzeczywistości - całkiem sama, otoczona jedynie przez sękate tajemnice skutej lodem kniei. Nieprzychylnej ludzkiej bytności.
Ruszył, nie czekając na żadnego z nich. Nie miał pewności, ile czasu minęło, kiedy jednostajna melodia skrzypiącego pod butami śniegu została przełamana zbliżającym się w jego stronę dźwiękiem, coraz intensywniejszym, rozbudzającym nadzieję, że może wreszcie udało mu się do niej dotrzeć, że los szczęśliwie skrzyżował w końcu ich drogi.
Na rozwidleniu przeznaczenia ostatnią osobą, którą spodziewałby się tutaj znaleźć, był Bott. A jednak to na jego parszywą gębę natknął się w tych radosnych okolicznościach. - No tak, jeszcze ciebie tutaj brakowało - skrzywił się odrobinę, najpewniej miał to być uśmiech; nie dał jednak rady wykrzesać z siebie więcej entuzjazmu. Zresztą, Bott sam był w takim stanie, że niewiele pewnie obchodziła go forma powitania. - W co ty się wpakowałeś? Nic ci nie jest? - wyglądał paskudnie, słaniał się na nogach, ledwie stojąc; pewnie wolałby spędzić poranek we własnym łóżku (a przynajmniej cudzym) - co się więc stało?
Potrzebował pomocy?
- Tak właśnie myślałem i oto jestem - rzuciłem w odpowiedzi serwując mu nie mniej koślawy uśmiech okraszając go, mimo wszystko, w firmową prowokującą nutą. Wyciągnąłem ku niemu rękę po części by przypieczętować spotkanie, po części po to by znaleźć młodym wsparcia w odklejeniu się od drzewa. Mi samemu zaczynało brakować do tego silnej woli - Bratam się z naturą, kurwa - burknąłem marudnie, trochę ironicznie. Splunąłem gdzieś w bok by w kolejnej sekundzie wzdychnąć z umęczenia, kiedy to odnajdywałem pion w podtrzymujących mnie, odmrożonych stopach - Wczoraj wieczór wyteleportowało mnie z dupy z Kotła w środek lasu i jak widzisz bawię się przednio - marudny ton mnie nie odpuszczał i dopóki iskało mnie zmęczenie wątpiłem by szybko się to zmieniło. Może to i dobrze. Chciałem by moje kłamstwo wybrzmiało wiarygodniej, a zmyślona anomalia stała się przykrywką. Niby nie potrzebowałem się przed nim tłumaczyć, jednak nie do końca wygodne było to spotkanie w lesie po pełni, że razem pracowaliśmy, że nie był taki głupi, że posiadał wiedzę, że mógł połączyć jakieś fakty. Nie chciałem do tego dopuścić. Nie dlatego, że mu nie ufałem, a zwyczajnie się obawiałem tego co wtedy. Zarażeni Lykantropią byli spychani na margines marginesu, a na tym i tak już balansowałem.
- Mam nadzieję, że przed niczym nie spieprzasz Keat - łypnąłem na niego z lekkim niepokojem bo ostatnią rzeczą do jakiej miałem ochotę się zmuszać było bieganie, a to wcale nie było takie odległe jeśli młody przed kimś spieprzał, a teraz wyświadczał mi niedźwiedzią przysługę wpadając na mnie - W co się bawisz?
|Rzut na kłamstwo
somehow i always do
- Nie wiem, Bott, strzelam w ciemno, że gdyby ci coś odjebało, to mógłbyś uznać, że przebieżka po tym lesie będzie jeszcze bardziej ekscytująca, jeśli pohasasz sobie po nim w trakcie pełni - różne już rzeczy robili razem tylko po to, żeby poczuć posmak adrenaliny i uciekać przed całym goniącym ich światem w tempie tak szybkim, iż musieli walczyć o każdy oddech - od zawsze wiedzieli, że w tym szaleństwie była metoda, że żyło się dla tych chwil, kiedy całe twoje ciało krzyczało bólem, świadectwem egzystencji, koronnym świadkiem kolejnych przepisów może jeszcze nie złamanych, ale lekko nadkruszonych. Lubił ten stan, kiedy we dwójkę oznajmiali wszechświatowi, że mogą jeśli nie wszystko, to przynajmniej wiele - nie bali się sięgać zachłannie po to, czego zapragnęli.
- Wygląda na to, że ona chyba niespecjalnie chce się bratać z tobą - wtrącił z przekąsem, niby żartobliwie, ale w jego głosie pobrzmiewało przede wszystkim z trudem skrywane wyczerpanie. - Brzmi świetnie, muszę kiedyś spróbować - odmrożenia drugiego stopnia - punkt pierwszy w niezbędniku imprezowicza; sucha odpowiedź, wypluta niemal automatycznie.
Nie zdziwiło go to ani trochę, świat trawiło szaleństwo, wszystko zdawało się stać na głowie. - Ja pierdolę, kiedy to się wreszcie skończy? - nie oczekiwał odpowiedzi, pytanie stanowiło raczej ujście jego frustracji, której poziom sięgnął już niemal zenitu. Anomalie były paskudnie bolesnym wrzodem na tyłku czarodziejskiej braci i nadal nikt nie potrafił nic z nimi zrobić - ile jeszcze osób przepadnie w podobnych okolicznościach, ile z nich nie znajdzie drogi powrotnej?
Nie dopatrywał się kłamstwa w jego słowach, nie poddał ich analizie, zbyt roztargniony nadmiarem myśli, które teraz kłębiły się w głowie mężczyzny. Pewne było to, że przecież go tak tutaj nie zostawi - ale powrót do chatki wiązałby się z tym, że Matt zacząłby zadawać pytania, na które Keat nie mógł udzielić mu odpowiedzi. Rozwiązanie było więc tylko jedno. Musiał najpierw odstawić go w bezpieczne miejsce - najlepiej do rodziny, która mieszkała nieopodal lasu (to oni mieli regularnie upewniać się, czy z mugolakami wszystko w porządku). Potem będzie się martwić o krok drugi.
- Doczołgasz się jakoś do skraju lasu, a stamtąd już niedaleko do kilku osób, które powinny być w stanie pomóc - metodyczne rozwiązywanie problemu po problemie to jedyne, co przychodziło mu do głowy, choć perspektywa rozpoczęcia poszukiwań dziecka od nowa trochę go dobijała - ale co niby innego miał zrobić? - Tym razem to ja kogoś ścigam, tak dla odmiany. Choć w przeciwieństwie do ciebie raczej nie bawię się zbyt dobrze - podchody na ślepo, bez żadnych wskazówek - w samym sercu lasu naszpikowanego magicznymi stworzeniami, świetna rozrywka. Może mała też chciała się po prostu rozerwać. I przy okazji sama rozerwała wcześniej jakiegoś innego wędrowca z Kotła. - Słuchaj, wiem, że to zabrzmi absurdalnie, ale nie słyszałeś gdzieś po drodze czyjegoś wołania? - zawahał się chwilę, nim doprecyzował. - Krzyków dziecka?
Waltham Forest wypełnił się gwarem, muzyką i śpiewem. W samym jego środku uczestnicy święta Brón Trogain mogą bawić się do białego rana. Każdego wieczoru gościom przygrywają grajkowie wykonując przy pomocy celtyckich instrumentów aranżacje współczesnych, rytmicznych szlagierów i choć początkowo na na miękkiej trawie, przebierają pojedyncze pary, już po północy leśny parkiet między drzewami pełen jest żądnych rozrywki czarodziejów.
Lista przebojów Kotła - dołączając do tańców współczesnych na parkiecie, jedna postać z pary może rzucić kością k15 na wybór piosenki:
1: "Incendio w moje serce"
2: "Miłość miłość w Warwickshire"
3: "Mugolskie świnie"
4: "Dziewczyna goblina"
5: "Pocałunek półwili"
6: "Ona czuje galeony"
7: "Świstoklik z napisem dom"
8: "Ministra brygada" (znane również pod tytułem "Auuuuu - Wilkołak w Londynie!")
9: "Kocham cię jak psidwak"
10: "Mniej słów, więcej magii"
11: "Rozpalmy różdżkami Anglii blask"
12: "Jesteś moim pufkiem"
13: "Skocz, krocz i kręć"
14: "Wyrwałem ją z mugolskich rąk"
15: "Niuchacza szał, zaklęć błysk"
Przy drewnianych ławach zbytych tuż obok podestu gra się w czarodziejskiego pokera lub gargulki. Kilku śmiałków już pierwszego dnia festiwalu bliżej godzin porannych zawiesiło na jednym z drzew tablicę do darta, skrzętnie ukrywając ją zaklęciami kamuflującymi przed służbami porządkowymi. Każdy chętny może dołączyć się do zabawy.
Nieopodal ław ustawiono kilka mis ze złotymi jabłkami, które należy wyłowić za pomocą ust i zębów. Każdy gość może podjąć się próby wyłowienia jednego jabłka dziennie. Owoce są jedynie magiczne pozłacane, ale jeden - wyjątkowa nagroda - jest wykonany z prawdziwego kruszcu i zmiękczony zaklęciem w taki sposób, że do czasu wyłowienia wydaje się zwyczajnym jabłkiem.
Złote jabłka - na wyłowienie ustami złotego jabłka należy poświęcić jedną turę (post) w wątku, próby można podjąć się raz w trakcie Festiwalu Lata. Podczas wyławiania jabłka należy rzucić kością k100.
1-99 - brak efektu
100 - wyłowiłeś/aś prawdziwe złote jabłko! Możesz zalinkować post w temacie komponenty magiczne aby do Twojego ekwipunku dopisano komponent złoto; albo spieniężyć jabłko w Banku Gringotta za 100 PM (zalinkuj post w skrytce).
Każdy poziom biegłości szczęście obniża ST losowania złotego jabłka o 1 oczko (99 dla poziomu I, 98 dla poziomu II, 97 dla poziomu III).
Żona gajowego, pasjonatka rękodzieła artystycznego, przygotowała zabawę w ciuciu-wiedźmę, w którą można zagrać każdego wczesnego wieczora przed rozpoczęciem tańców na jednym z podestów. Zasady znają wszystkie dzieci — wystarczy z zasłoniętymi oczyma uderzać kijem w pustą kukłę w kształcie trójrękiego mugola ze świńskim ogonem. W tym czasie, rozgrzewają się grajkowie, codziennie na rozpoczęcie grając nowy hit "Mugolskie Świnie", który tak opisuje anatomię niemagicznych. Czarodzieje mali i duzi z upodobaniem ustawiają się w kolejce by wyładować się na ubranej w dżinsy i flanelową koszulę kukle. Po rozwaleniu mugola, wypadają z niego owinięte w kolorowe papierki Fasolki Wszystkich Smaków. Co noc pojawia się nowy "mugol" o równie interesującej anatomii, zaprojektowany przez Elisabeth Wilkes.
Ciuciu-wiedźma - każda postać może podjąć się rzutu na sprawność (do rzutu dodaje się podwojoną sprawność), stosując się do mechaniki celowania na oślep.
W przypadku czarowania w sytuacji pozbawionej widoczności (całkowite pozbawienie zmysłu wzroku, całkowita ciemność, niewidzialny przeciwnik, który w jakiś sposób zdradza się obecnością, np. dźwiękiem kroku lub promieniem rzuconego zaklęcia) postać otrzymuje karę -80 do rzutu. Karę tę niweluje bonus przysługujący z biegłości spostrzegawczości (+30 czyli łącznie -50 za poziom II, +60 czyli łącznie -20 za poziom III, +100 czyli łącznie +20 za poziom IV).
ST 40 - kukła od razu rozpada się na kawałki, wypadają z niej Fasolki Wszystkich Smaków, których smak można losować zgodnie z mechaniką. Fasolek nie można ze sobą zabrać w kieszeniach (po drodze zjedzą je dzieci, które dojrzały zdobycz) ale na miejscu można je jeść bez ograniczeń.
ST 25 - mocny i udany cios, ST uderzenia mugola dla kolejnej postaci w wątku spada o 15
ST 15 - lekki i udany cios
poniżej 15 - cios chybiony
W kukłę można uderzać do skutku w trakcie jednego wątku, z uwzględnieniem czasu oczekiwania w kolejce.
Myśl o tym, by z nim porozmawiać zamajaczyła w jej głowie dość szybko, jeszcze tego samego wieczoru w którym festiwal właściwie się zaczął. Ale kolejność jej działań miała swoje priorytety. Pierwszym - nie tyle co powinien - musiał być Manannan. Rzucone w czasie rozmowy przez śmierciożerczynię słowa były przypomnieniem, którego potrzebowała. Myślą, która pozwoliła jej wytyczyć odpowiedni kurs i od lipcowej nocy, pozwalała sobie płynąć na fali, którą sama wznieciła burząc pozornie spokojną wodę. Podążała za nurtem, który sama wytworzyła - nie mogła jednak pozwolić by w którymkolwiek momencie strumienia powstała tama. Potrzebowała uwagi swojego małżonka i jego chęci do kroczenia wspólnie. A może - bliższe prawdziwie, choć jeszcze nie dopuszczone całkowicie do głosu było stwierdzenie - chciała partnera. Protektora, który o nią zadba, ale i pozwoli jej się wykazać. Powiedziała mu tego dnia, że potrzebuje jej zadowolonej - nie kłamała, ledwie chwilę wcześniej rozciągając przed nim niewiadomą i przygodę, kiedy wkraczali na tereny Waltham Forest. Druga, winna pozostać Imogen. Miała dla niej duże strategiczne znaczenie, ale skłamałby mówiąc, że czas który spędziły razem nie rozwijał swoistego rodzaju sympatii ku niej. Reszta klasyfikowała się niżej. Mogła poczekać, mogła być na później. Jednak, szczęście, zdawało się kroczyć u jej boku już od jakiegoś czasu. Tak jak i dziś kiedy wyruszywszy przodem z zamiarem spotkania się z Manannanem już na miejscu dostrzegła znajomą sylwetkę namiestnika. Nie czekała - nie miała tego w zwyczaju, kiedy w jej głowie gotowy był już plan. Choć to szumne określenie jak na moment w którym na początek musiała odbyć pierwszą dłuższą rozmowę. Skierowała swoje kroki bez oporu w jego stronę splatając dłonie przed sobą. Granatowa suknia zafalowała za nią, opływała ją ze spokojem morza zdobiona rodowymi srebrami. Dłonie miała obleczone w pierścienie, uszy przyozdobione niewielkimi, wysadzanymi szafirami kolczykami, które pasowały do spinki zbierającej górną część włosów z tyłu głowy.
- Drew - przywitała się, pochylając krótko głowę; zatrzymując się obok. Nie Panie Macnair, nie namiestniku. Pominęła z rozmysłem grzecznościową formę - nie z braku kultury, ale ze słów, które wypowiedział ku niej Manannan. Drew - jak twierdził - był jego przyjacielem i człowiekiem, któremu zawdzięczał życie. Wśród przyjaciół wskaże - tytuły nie były potrzebne. Po prostu pominęła moment, w którym wspaniałomyślnie proponuje by je porzucić, lub też przyjmuje padającą propozycję. Do tego we dwójkę zostali wyróżnieni podczas otwarcia tegorocznego festiwalu lata. Otumaniony kadzidłami umysł nadal nie był pewien, które ze zdarzeń faktycznie miały miejsce, a które z nich były jedynie upojonymi halucynacjami, jednak tego wieczoru zdarzyło się coś, czego jej bystry umysł jeszcze nie rozwikła - nie posiadając wszystkich odpowiedzi. Stojący zaś przed nią mężczyzna zdawał się posiadać - przynajmniej kilka. Z pewnością tego dnia dała się zauważyć, choć sama miała wrażenie, że nie była w stanie jednoznacznie określić zachowań innych znajdujących się w kręgu - przynajmniej tych, znajdujących się dalej. Pamiętała jednak obecność mężczyzny przed którym właśnie się zatrzymała zadzierając lekko brodę ku górze i sylwetkę własnego męża, która odnalazła ją, a potem za którą naturalnie się skryła, głodnym spojrzeniem obserwując czarną, kłębiącą się nad remem masę. Malinowe wargi oblekał uśmiech, łagodny - uprzejmy - można by rzec. W ciemnych oczach jednak, w wieczornym półmroku odbijały się ogniki - jednocześnie zdające się rozbawione bardziej jak i skupione na obranym celu. Bo ten, miała zawsze. Wykonywała kroki wedle powstałych planów, wykalkulowane reakcje, odpowiednie słowa - czasem, by przetestować stawiane testy, czasem zaś wiedząc, że odniosą żądny przez nią skutek. - Wierzę że festiwal olśnił cię swoim rozmachem. - splecione, wybrane, niosące ze sobą więcej - ukryte pod zrozumieniem, którego nie każdy mógł dosięgnąć. On jednak, miał taką możliwość. Z tych krótkich odwołań, uciekających momentów dało się dużo dowiedzieć o własnym rozmówcy. Przekrzywiła odrobinę głowę z zadowoleniem malującym się na ustach, jedna z brwi uniosła się łagodnie. - Czy poszukiwanie syrenek zakończyło się sukcesem? - postawiła kolejne z pytań lokując spojrzenie na jego tęczówkach. Powoli i niespiesznie. Pośpiech powodował błędy, nie mogła od razu zapytać o wszystko, co chciała. Jej spojrzenie odsunęło się, zerkając ku dwójce mężczyzn rzucających kośćmi przy stole, przekrzywiła odrobinę głowę. - Przyszedłeś zagrać? - trzecie z pytań zawirowało między nimi, kiedy wracała ciemnymi tęczówkami by skrzyżować z nim spojrzenie.
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
You will crumble for me
like a Rome.
O dziwo odkąd opuściłem wraz z Primrose polanę świetlików, to nie miałem okazji jeszcze tam powrócić. Stoły wciąż uginały się pod naporem ilości potraw, alkoholu oraz przekąsek. Zajmując jedną z ław rozsiadłem się wygodnie i opierając łokcie na blacie drewnianego stołu wpatrywałem się nieco mętnym wzrokiem w tańczące pary. Uzupełniłem czysty kielich winem, a następnie upiłem jego zwartości, kiedy nagle moich uszu doszedł kobiecy głos. Obróciłem się przez ramię i z malującym się na twarzy entuzjazmem powitałem krótkim skinieniem głowy lady Travers. -Melisande- odparłem wyginając wargi w szerokim uśmiechu. Rad byłem, że nie witała mnie oficjalnie – ciężko mi było do tego przywyknąć. Miałem też w pamięci słowa Primrose, która wyraźnie zaznaczyła granicę i oznajmiła, że to nikt inny jak kobiety niwelowały irytujący dystans. -Cóż mam za szczęście tego lata, skoro po raz drugi w ciągu trzech dni przychodzi mi spotkać się z legendą- zaśmiałem się pod nosem mając w pamięci słowa o krakenie. Rzecz jasna tym komentarzem chciałem jedynie dopiec Manannanowi, który tak wiele opowiadał o swej pięknej żonie, ale nigdy jeszcze nas sobie nie przedstawił. Nie podejrzewałem go o kłamstwo – wręcz przeciwnie. Nierzadko wypowiadał się o niej z taką pasją i szacunkiem, że można było odnieść wrażenie, iż wolał mieć ją tylko i wyłącznie dla siebie. Właściwie im dłużej się jej przyglądałem, tym bardziej go rozumiałem. -Dołącz się- zasugerowałem wskazując dłonią miejsce obok siebie. Chwyciwszy dzban pełen szkarłatnego płynu uzupełniłem drugi z kielichów i podałem go dziewczynie. -Jak bardzo jest na mnie cięty?- zapytałem bez ogródek doskonale zdając sobie sprawę z tego, co wydarzyło się pierwszego sierpnia. Niby przez mgłę, niby za dymną zasłoną kadzidła, a jednak z detalami, które wykluczał ewentualny stan upojenia. Po przyjęciu w Wenus zostało niewiele wspomnień, na brodę Merlina mogłem je zliczyć na palcach jednej ręki, zaś z tamtego wieczora wszystko wydawało się nad wyraz prawdziwe. Nie mogłem się mylić; zapach krwi, otumaniająca woń mieszanki ziół, głos Ecne, śpiew, taniec, gorące usta i równie ciepłe palce przeplatające moje.
-Nie bardziej niż ty- wykrzywiłem wargi w szelmowskim wyrazie. Pytanie o syrenki nieco zbiło mnie z pantałyku, ale starałem się zachować kamienny, może nawet ironiczny wyraz twarzy. Nie zamierzałem w tym temacie mówić nic więcej, bowiem i tak narobiłem Traversowi kłopotów. Z pewnością musiał się z tego tłumaczyć – lady nie wyglądała na osobę, która puszczała podobne rewelacje bokiem. Zdawała się dochodzić prawdy, lubiła wiedzieć, nawet jeśli ta wiedza niekoniecznie była zgodna z jej oczekiwaniami. -Jeśli chcesz coś wyciągnąć od rozmówcy wypij z nim najpierw kilka drinków i upewnij się, że jego stan rozwiązał język- zaśmiałem się pod nosem, po czym upiłem wina. -Jestem łatwym celem, ale nie aż tak- dodałem żartobliwym tonem.
Powędrowałem wzrokiem za jej spojrzeniem i pokręciłem głową. -Nie- odparłem zgodnie z prawdą. Nie miałem dzisiaj ochoty na gry, chyba że za wyjątkową nagrodę – takich partii nigdy nie odpuszczałem. -Zamierzałem udać się tam- wskazałem dłonią ugniecioną trawę, która stanowiła prowizoryczny parkiet. -I najwyraźniej nie muszę dłużej szukać partnerki- dodałem z wyraźną satysfakcją w głosie. Ciekaw byłem czy się zgodzi, gdyż muzyka daleka była od tej granej na salonach.
| opętanie, pioseneczka
Ostatnio zmieniony przez Drew Macnair dnia 10.05.23 20:51, w całości zmieniany 1 raz
#1 'k100' : 8
--------------------------------
#2 'k15' : 8
- A ma ku temu powody? - zapytała, dźwigając jedną z brwi ku górze, przez chwilę wpatrując się jeszcze w swojego rozmówcę, jej wargi oblekał lekki uśmiech, odrobinę zmrużyła oczy. Kwestia prawdziwości zdarzeń pierwszej sierpniowej nocy stała pod znakiem zapytania, ale trudno było nie uznawać za fakty odczuć i wspomnień, które miała. Zawoalowanie sugerując, że jeśli w istocie ich wargi spotkały się tego dnia, winni zostawić to za sobą - w cieniu domysłów i braków pewności. Odwróciła wzrok, zerkając na pary tańczące na trawie. - Nie zwykłam wyrokować zdania mojego męża. - powiedziała w końcu, kiedy odsunęła kielich odstawiając go na stół. Choć los złączył ich ze sobą wraz z końcem zeszłego roku a owego określenia nie używała po raz pierwszy - dopiero ostatnio odkrywała jak przyjemnie i zaskakująco nowo smakowało. Zaskakująco orzeźwiająco też było poznawać kogoś, kogo nazywał swoim przyjacielem. Kogoś kto nie znajdował się wcześniej w jej znajomym od lat kręgu. Jej wargi wygięły się lekko, broda uniosła odrobinę. W oczach coś się zaskrzyło. - Musisz zapytać Manannana. Za niedługo się tu zjawi. - właściwie nie udzieliła mu żadnej konkretnej odpowiedzi, ale nie mogła - a może bardziej wygodne było nie chciała. Nie chciała też z pewnością przyznawać, czy określać to, co zaszła podczas rytuału. Używała faktów w odpowiedziach; domysłów, czy przypuszczeń używając, kiedy pochylała się nad jeszcze niezbadaną kwestią. Zaś… co do samego Manannana był mężczyzną, który nie krył swojej złości, podążał za nią, poddawał się jej w pierwszych taktach - zdążyła już to zauważyć. Ale jak szybko rosła tak szybko potrafiła też zgasnąć. Czy pielęgnował w sobie urazy? Nie była pewna - możliwe, że nie widzieli się od tamtej pory - ale wcześniej nie pochylała się nad tym tematem. Dopiero teraz, kiedy padło między nich pytanie nabrała pewności, że właśnie tak było. Zresztą, odpowiednio zadbała o to, by tamtej nocy myśli jej męża należały tylko do niej.
Kolejne słowa, padające odnośnie festiwalu, owinęło się wokół jednego słowa z rozmysłem wypuszczonego spomiędzy jej warg. Nie uszło jej uwadze w jaki pierwszego dnia go używał. Padająca odpowiedź sprawiła, że uniosła łagodnie brwi, by zaraz odrzucić lekko głowę i zaśmiać się, zasłaniając dłonią z rozłożonymi palcami usta.
- Winszuję Drew, wiesz jak połechtać ego. - pochyliła głowę zaraz po wypowiedzianych słowach w ramach krótkiej gratulacji. Komplement może nie był zbyt wyszukany czy odkrywczy, ale fakt, że umiejętnie obrócił jej słowa by go sprezentować ją zadowolił. Wyrzuciła więc kolejne pytanie - może trochę zaintrygowana, ale bardziej by nawiązać do tematu, który został poruszony zaraz przy niej, obserwując ze spokojem swojego rozmówcę. Nie dostrzegła żadnych wyraźnych zmian - zresztą, zbyt słabo znała Macnaira by mogła z niego czytać bez przeszkód. Zaś odpowiedź która padła a która składała się w właściwie dokładny plan działania sprawił, że jej brwi uniosły się w uprzejmym zaciekawieniu, a wargi objął uśmiech.
- Wyciągnąć? - powtórzyła po nim przekrzywiając odrobinę głowę. Uniosła rękę, żeby machnąć nią kilka razy w lekceważącym prawie geście. Co prawda kwestia morskich istot w istocie ją interesowała - ale w tej chwili po wszystkim co zaszło inne rzeczy znajdowały pierwszeństwo na liście jej priorytetów. - Liczyłam na przyjacielską rozmowę, zamiast niepotrzebnego ciągania. - orzekła zgodnie z prawdą, sięgając po odstawiony wcześniej kielich. Ujęła go od góry nachylając się odrobinę, żeby jego nóżką uderzyć w ten należący do Drew. - Jeśli jednak to ma ułatwić sprawę, proszę pić, panie Macnair. - zażartowała, sama unosząc trzymany kielich do ust, mrużąc trochę oczy kiedy go przechylała, by potem przymknąć je całkowicie kiedy wlewała pozostałą resztę w gardło odkładając na stolik pusty kielich. Nie powinna była, ale zdecydowała że standardowe podejście zdziała mniej. Nie rozmawiała z lordem. Rozchyliła lekko wargi biorąc wdech w płuca, unosząc brodę, odwracając spojrzenie by wyrzucić kolejne z pytań. Ciepły wino zaszumiało jej w głowie, wypiła za dużo i za szybko, choć jeszcze na tyle niewiele by nie odczuć zbyt mocno jego skutków. Podążyła spojrzeniem do miejsca, które wskazywał dłonią docierając nim do prowizorycznego parkietu. Brwi uniosły się trochę ku górze, przez krótką chwilę zapatrzyła się na wirujące pary. Kolejne z słów przywołały leciutką zmarszczkę. Spojrzenie podążało dalej za jedną z dziewczyn, zapamiętując jej kroki - te nie były tak trudne, choć Melisande przeważnie oddawała się innym tańcom. Tych wykonywanych na Festiwalu uczyła się na bieżąco. Z mężem, lub obserwując inne pary.
- W istocie - nie musisz. - zgodziła się - a przynajmniej tak się zdawało w pierwszych słowach kiedy jeszcze spoglądała ku parkietowi. - Lubię tańczyć. - wyznała jeszcze rzucając to jako prawie nieistotny fakt. - Skoro oboje czegoś od siebie oczekujemy, pertraktujmy, Drew. - zaproponowała, spoglądając na nowo w jego stronę. Jej usta wygięły się w nienachalnym uśmiechu splatającym w sobie zadowolenie i wyzwanie. - Ja poszukuję odpowiedzi. Ty partnerki. Jestem łatwym celem jeśli idzie o taniec. Ale nie aż tak. - zakończyła swoją odpowiedź, kącik jej ust drgnął, kiedy z rozmysłem użyła jego własnego sformułowania.
| następna piosenka - jestem wybredna
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
You will crumble for me
like a Rome.
'k15' : 4
Wychwyciłem chwilę zawahania, na co pokręciłem rozbawiony głową. Nie sądziłem, że wspomnienie niewinnego zbliżenia wprawi ją w zakłopotanie, bo choć było to nierozsądne, to nie mieliśmy na tą słabość większego wpływu. Magia oraz sama aura rytuału odrzuciła na bok racjonalność oraz trzeźwy osąd – co do tego nie mogliśmy mieć żadnych wątpliwości, a przynajmniej ja sam ich nie żywiłem. Podświadomie uradował mnie fakt, że w jej oczach nie dostrzegłem nuty smutku czy wyrzutów, co było dobrym znakiem. Travers zdawał się podchodzić do pewnych kwestii z dystansem, nieco bardziej liberalnie, a ponadto znał mnie na tyle by mieć pewność, iż w pełni świadom nigdy bym tego nie uczynił. Byłem lojalny, szanowałem oddanych towarzyszów i nie dopuściłbym do sytuacji, aby poróżniła nas kobieta.
-Nikt się nie lubi dzielić, nawet jeśli tak twierdzi- zaśmiałem się pod nosem, po czym upiłem wina. Cisnęło mi się na usta bardziej dosadne stwierdzenie, jednakże nie musiałem precyzować – widziałem po jej twarzy, lekkim uśmiechu i spojrzeniu, że pamiętała to zdarzenie i doskonale wiedziała, do czego nawiązywałem. -Czyli potrzebujemy więcej trunku- odparłem nie kryjąc zadowolenia, że Manannan miał wkrótce dołączyć. Cóż go jednak zatrzymało? Przeraźliwy kac? Dziwne, w końcu nie przywykł do niego dopuszczać.
Brak pewnych wspomnień lub wyraźne ich zamglenie można było zrzucić na karb kadzidła, ale czy wszystko to, co działo się później również można było odłożyć na tą samą półkę? Wrzucić pomiędzy kartki opisujące rytuał i udawać, iż podjęte decyzje były tylko i wyłącznie jego winą? Nie męczyły mnie wyrzuty sumienia, nie trawiła trzewi szeroko rozumiana złość, czy niezrozumienie względem własnych czynów. Wręcz przeciwnie. Poczułem ulgę i zrozumiałem, iż nurtujące mnie od pewnego czasu myśli nie były tylko chwilowym kaprysem. Być może działo się tak na skutek alkoholu, który od tamtej pory bez przerwy krążył w moich żyłach i zamraczał umysł, ale naprawdę zyskałem pewność. Najwyraźniej nie można było uciec od nieuniknionego bez względu na to, jak wiele wkładalibyśmy w to pracy oraz zaangażowania. Zdawałem sobie sprawę, iż czekała mnie długa i trudna rozmowa, ale nie mogłem odkładać jej w nieskończoność. Nie zasłużyła na to, aby trwać w czymś nieszczerym, a na dobrą sprawę stało się to już takie przeszło miesiąc temu. Nie dzieliłem z nią codzienności dla własnej wygody, dla korzyści, nabywania umiejętności tudzież majątku – co zwykłem czynić w przeszłości – a zatem mogła ruszyć dalej. Bez dźwigania mojego ciężaru.
Z chwilowego zamyślenia wyrwały mnie kolejne słowa dziewczyny poprzedzone śmiechem. Powróciłem do niej spojrzeniem pozwalając sobie na szelmowski uśmiech, który właściwie od razu skryłem za kielichem czerwonego wina. Nim odpowiedziałem upiłem łyk szkarłatnego płynu i zamlaskałem z wyraźnym grymasem. Chęci na coś lżejszego miałem ogromne, aczkolwiek im dłużej czułem owocową nutę, tym większa nachodziła mnie ochota na starą, dobrą ognistą. Dlaczego to jej nie mogli nosić w tych dzbanach? -Nie łechtam ego, po prostu stwierdzam fakty- odparłem z lekkim wzruszeniem ramion. Była piękną kobietą i z pewnością niejeden mężczyzna prawił jej już podobne komplementy. Travers zawsze miał dobry gust. -Ale uznam to jako komplement- zaśmiałem się pod nosem i skinąłem lekko głową w ramach niemego podziękowania. Nie uważałem się za osobę, która zawsze wiedziała co powiedzieć, a już na pewno potrafiącą wejść rozmówcy słowem w przysłowiowy tyłek. Zwykle właśnie było zupełnie odwrotnie; palnąłem coś zupełnie bez sensu, obraziłem tudzież wznieciłem kiełkującą irytację. Cóż, każdy miał swoje wady.
Oczywiście, że wyciągnąć – nie miałem ku temu żadnych wątpliwości, ale w ramach przyzwoitości zostawiłem ten komentarz dla siebie. Trudno było zmusić mnie do wyjawienia mniej lub bardziej istotnych tajemnic, aczkolwiek zdarzały się chwile słabości. Nie musiałem daleko sięgać pamięcią wszak całe absurdalne spotkanie z Cass było dowodem pełnego odsłonięcia i festiwalu prawdomówności. Zapewne gadałem od rzeczy, ale prześwity w pamięci pozwalały mi dojść do wniosku, iż padło zdecydowanie więcej słów niżeli powinno. Mimo wszystko żyłem, Ramsey też, a zatem pocieszam się, że nie mogło być tak źle. -Szybko się uczysz- rzuciłem z kpiącym uśmieszkiem, po czym faktycznie napiłem się trunku. O dziwo w mniejszej ilości niżeli dziewczyna. Uniosłem jedną z brwi i zacisnąłem wargi starając się nie roześmiać. -Z kim przystajesz, taki się stajesz- zadrwiłem nie mogąc się powstrzymać. Travers najwyraźniej zaraził swoją żonę pasją nie tylko do siebie, ale i alkoholu. -No to na drugą nóżkę- dodałem niezwłocznie i sięgnąłem po dzban, aby uzupełnić oba kielichy. -Niech lady tylko dotrwa do wizytacji męża, bo w innym przypadku z pewnością obarczy mnie winą za lady stan- rzuciłem dwa razy kładąc nacisk na słowo lady. Rzecz jasna był to jedynie żart – przypadło mi do gustu, że nie chyliła się przy mnie na te wszystkie zasady, konwenanse i dystans. Nie potrzebowałem tego, lubiłem gdy w podobnych sytuacjach ludzie po prostu byli sobą.
-Negocjacje- zastukałem palcami w blat drewnianego stołu. -To lubię. Prawie tak bardzo jak zakłady- dodałem i przeniosłem spojrzenie na parkiet próbując przypomnieć sobie nazwę lecącej piosenki. Nie było mi to jednak dane, bowiem mych uszu doszły kolejne słowa, na które wyraźnie zmrużyłem oczy. Idealny wet za wet i do tego bronią przeciwnika. Obróciłem w jej kierunku twarz, którą zdobił już kpiący uśmiech i dźwignąłem się na równe nogi. Wyciągnąwszy dłoń spojrzałem wpierw w jej tęczówki, a potem na parkiet. -Pertraktacje mają to do siebie, że ktoś musi ugiąć się pierwszy- oznajmiłem ruszając dłonią z rzekomego zniecierpliwienia. -Droga lady- dodałem kąśliwie.
- Z pewnością. - odpowiedziała mu z łagodnym rozbawieniem zdobiącym jej lico, kiedy podawała mu dłoń zasiadając obok niego, pozwalając ruchom trwać w nabytej latami treningów gracji. Była ciekawa - jego samego i miała cel, by znaleźć się bliżej. W końcu, Manannan określił go swym przyjacielem nie bez powodu. Przekręciła głowę, zawieszając na nim spojrzenie, kiedy zadał jedno z pierwszych pytań. Wydarzenia z rytuału były tym właśnie, co ją interesowało, chociaż - to jedno konkretne zdarzenie - wolała całkowicie zamieść pod pierzynę niedomówień. Pamiętała je wyraźnie i teraz, budziło w niej mimowolny sprzeciw, bo złamała jedną z oczywistych zasad. Należała do Manannana, nikogo więcej, nawet, jeśli oddaniem swojego ciała groziła mu wcześniej. Na ten moment, nie dawał jej powodów by sięgnęła po tą możliwość. A jednak, mimowolnie kadzidła, popchnęły ich dalej. Choć - jeśli Melisande miałaby być szczera - bardziej interesowało ją całkiem innego, zmieniając w zaistniały pocałunek jedynie w tło tamtego wieczoru, nic znaczącego, albo istotnego.
- Znalazłeś więc odpowiedź i bez mojej pomocy. - odpowiedziała mu, mrużąc odrobinę oczy, lustrując nimi jego twarz, ale nie ściągając z warg uśmiechu. Ona nie lubiła - nie zamierzała właściwie - dzielić się tym, co należało do niej. Nie była zdolna przewidzieć nawet do czego byłaby zdolna wobec kogoś, kto próbowałby po to sięgnąć. Manannan zaś, zdawał się niewiele inny, na samą myśl poczuła fantomowe wspomnienie mocniej zaciskającej się dłoni na jego nadgarstku gdy zagroziła mu oddaniem się innemu - konkretnemu. Ale, jeśli ktoś miał ponieść ciężar tego incydentu, wątpiła - i wcale nie czuła rozżalenia tym faktem w swoim wnętrzu - by miała to być ona. Odpowiednio zadbała o to, by jej mąż był zadowolony, nie zapominając - a może nawet stawiając wyżej - sobie. Zresztą, Drew nie uszczknął nawet kropli z tego, co ofiarowywała swojemu mężowi. A Manannan powinien zacząć już podejrzewać, że to był dopiero początek. Kolejne słowa rozciągnęły jej uśmiech mocniej. Cóż, nie bez powodu sama sięgnęła po alkohol. Tak jak nie bez powodu robiła większość rzeczy. - Pozostawię to w twoich rękach. - stwierdziła usłużnie. Cóż, przecież nie ona miała się o niego martwić.
Oczywiste pochlebstwo - być może? Choć sprytniejsze niż większość, które przyszło jej usłyszeć. Słyszała wiele gorszy, ale przeważnie nie robiły na niej większego wrażenia. Była piękna - wiedziała, że tak, nie miała co do tego żadnych wątpliwości, a lata żmudnych treningów, których nie porzucała nawet teraz choć w ograniczonej wersji, pozwalały jej utrzymać sylwetkę w perfekcyjnej formie. Była marzeniem każdego projektanta i marzeniem niejednego mężczyzny. Teraz, przynależała już do jednego.
- Fakty, też potrafią zadowalać. - nie zgodziła się z nim, przekrzywiając odrobinę głowę. Zadowalać, połechtać właśnie ego. Po kolejnych słowach pochyliła lekko głowę, unosząc kielich wspaniałomyślnie pozwalając mu właśnie jako taki odebrać.
Powoli, dalej w dyskusję. Do miejsca, które interesowało jej najbardziej. Zmrużyła lekko oczy, ledwie widocznie, ale po raz kolejny nie doczekała się odpowiedzi. Ruszyła więc dalej, ze spokojem poruszając się w rozmowie, ta nigdy przecież nie sprawiały jej problemu. Odstawiła opróżniony kielich na stół częstując go jednym z swoich ładnych uśmiechów.
- Jestem badaczem. - wypadło z warg Melisande, jakby miało to tłumaczyć jej umiejętność określonej przez niego szybkiej nauki. Kolejny komentarz uniósł jej brew wyżej. - Sporo masz takich złotych myśli? - zapytała na obejmując palcami kielich, zmrużyła mocniej oczy. - Następne będzie… - zawiesiła głos pozwalając by druga z jej dłoni, uniosła się i zatańczyła pod brodą. - Cicha woda brzegi rwie? - zapytała, wracając do niego spojrzeniem. Unosząc jedną z brwi do góry, nie ściągając z ust rozbawionego uśmiechu. - Wasza troska jest doprawdy dojmująca. - ironiczne nuty zadrżały na jej wargach. - Obawiać się jednak nie musisz panie, znam dobrze swój organizm. - zapewniła go, cóż, połowicznie mówiąc prawdę. Nie miała w zwyczaju wypijać duszkiem kieliszków wina. To, rozlało się po niej rozgrzewając przyjemniej.
- Pertraktacje. - potwierdziła padające słowa, obserwując swojego rozmówcę. Czekała. Jej uśmiech rozwinął się mocniej na kolejne słowa, które odnotowała w pamięci. Każda informacja, mogła się wcześniej czy później przydać. Ciemna brew powędrowała do góry, kiedy podniósł się, bez słowa wyciągając rękę. Krucze spojrzenie przemknęło od dłoni - zadzierając brodę - wprost na jego twarz. Zmarszczyła brwi. Ruch dłoni ponownie przyciągnął jej spojrzenie w tamtą stronę a padające słowa zadarły jej brew i brodę wyżej. Wyprostowała się, biorąc wdech. Uniosła dłoń, którą przesunęła nad wyciągniętą rękę. Pozwoliła dłoni zawisnąć nad nią, ale gdy jej palec wskazujący ledwie ją dotknął cofnęła ją trochę, zawieszając w przestrzeni. - Chcę dowiedzieć się więcej o zjawisku, które ujawniło się przed zabiciem reema. - stała zbyt blisko, by jej nie dostrzec. Zbyt mocno ją zafascynowała, za bardzo skupiła uwagę, by mogła o niej zapomnieć. - I mam podstawy twierdzić, że wiesz więcej. Opowiesz mi o tym? - zapytała, unosząc mimowolnie brodę, dźwigając odrobinę brwi, zamierając w miejscu i geście czekała - czekała na odpowiedź.
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
You will crumble for me
like a Rome.
-Niewątpliwie. Zwykłem dbać, aby nikomu nie zabrakło trunku w kielichu- odparłem tym razem nie łapiąc się dowcipu. Faktycznie stare przyzwyczajenia czyniły ze mnie osobę zapewniającą pełne szkła towarzyszów, nawet jeśli oni niekoniecznie mieli na cokolwiek ochotę. Pełna piersiówka, czy nieco uszczuplony, na skutek utrudnionych dostaw, barek był jakimś abstrakcyjnym priorytetem. Z resztą nie było tajemnicą, że lubowałem się we wszelkiej maści alkoholu, a szczególnie starej, dobrej ognistej. W trakcie festiwalu nie musieliśmy się o nic martwić, co obecni na zabawie mieszkańcy wykorzystywali do granic możliwości. Wystarczyło spojrzeć na uginające się stoły tudzież parkiet, gdzie niektórzy już ledwo łapali pion – wino lało się strumieniem, jakoby wojna nigdy nie dotknęła tych ziem. Czy tak miało być już zawsze? Miałem ku temu szczerą nadzieję, przelaliśmy już zbyt dużo prawdziwej, magicznej krwi.
Zaśmiałem się pod nosem na jej kolejne słowa i uniosłem kielich w niemym toaście. Odniosłem wrażenie, że znała zasady niepisanej, towarzyskiej gry, gdzie skrywając słowa i pewne gesty pod płaszczem grzeczności osiągało się podświadome cele. Zawsze doceniałem piękno kobiet, potrafiłem mówić o tym otwarcie i nigdy nie sprawiało mi to większego dyskomfortu – wręcz przeciwnie. Może właśnie, dlatego wielu miało mnie za typ podrywacza, co dla mnie było kompletną abstrakcją zważywszy na ironiczny ton oraz częste żarty lawirujące na granicy dobrego smaku. Podobnie jak z siebie lubiłem śmiać się z innych, co zaś pozostawiło mi łatkę bezczelnego. Cóż, nieszczególnie się tym przejmowałem.
-Badaczem- uniosłem brew, a kącik mych ust zadrżał. Tęga głowa – kolejna cecha, jaką mogłem dopisać do kreującej się listy. -Opowiesz mi więcej o swoich naukowych osiągnięciach? Jestem przekonany, że zabrakłoby na wszystkie wieczoru, a nawet nocy zatem zacznij od tych największych- wątpiłem, iż chciała rozmawiać o pracy, jednakże mnie ten temat zawsze nurtował i ciekawił. Lubiłem słuchać, nawet w takim stanie starałem się zapamiętywać najważniejsze informacje, które w przyszłości będę mógł wykorzystać – chociażby w kierunku bezpośredniego kontaktu. Irytowało mnie błądzenie we mgle, szukanie właściwej osoby do zadań, jakich sam podjąć się nie mogłem, bo po prostu nie miałem o nich zielonego pojęcia. Nigdy nie przeceniałem swoich możliwości i z szacunkiem podchodziłem do wiedzy doświadczonych osób, nawet jeśli byli młodsi, czy reprezentowały one płeć piękną. Wielu mężczyzn miało ten kompleks, boczyło się gdy to kobieta miała rację i na siłę chcieli udowodnić, że potrafią więcej. Gówno prawda. Zwykle kończyło się to paskudnie, ale i tak z uśmiechem na ustach twierdzili, że panienka schrzaniłaby jeszcze bardziej lub co gorsza nawet nie podjęłaby się tego zadania. Irytowały mnie ograniczenia, irracjonalne ramy mające stawiać każdą jednostkę w odpowiednim szeregu. Gdybym szedł tą utartą ścieżką, to czy byłbym w tym samym miejscu? Czy ktokolwiek spojrzałby na rzekomo nokturnowskiego rzezimieszka z respektem? Cóż, odpowiedź nasuwała się sama.
-Jeszcze z dwie lub trzy i powtarzam je w kółko- odparłem kpiącym tonem, po czym zamoczyłem wargi w trunku. Rzecz jasna było ich znacznie więcej, czego pewnie od razu się domyśliła.
Słysząc wzmiankę o cichej wodzie uniosłem na nią spojrzenie i pokiwałem wolno głową, jakobym zgadzał się z tym stwierdzeniem i faktycznie tak było. -Pasuje do ciebie- skwitowałem z szelmowskim uśmiechem. -Troska nie jest niczym złym- bo jakby mogła? Oczywiście znałem przypadki, gdy ktoś po prostu przesadzał; wtrącał się we wszystko, chuchał i dmuchał, byle tylko włos z głowy nie spadł. To jednak nie było zdrowe podejście, a zamknięcie w niebezpiecznej bańce, która w momencie pęknięcia przynosiła same nieszczęścia. Znajdujący się w niej człowiek z dnia na dzień stawał się coraz większym inwalidą społecznym, śmiem nawet stwierdzić, że życiowym, gdyż jak miał nauczyć się rozgraniczać niebezpieczeństwo, szukać rozwiązań w kryzysowych, nierzadko niespodziewanych sytuacjach, kiedy to ktoś nieustannie czynił to za niego? Złota klatka tworzyła pociągane za sznureczki marionetki, poddanych, nie indywidualności.
-Z pewnością, najlepiej- uniosłem kielich w geście kolejnego już toastu, jaki nie wybrzmiał głośno. Upiłem do końca trunku, a następnie sięgnąłem po gliniany dzban by uzupełnić swoje, jak i towarzyszki, szkło.
Oczekiwałem, że chwyci mą dłoń i pozwoli zabrać się w wir tańczących par, lecz zamiast tego z jej ust padło pytanie, którego kompletnie się nie spodziewałem. Zerknąłem na jej twarz, przemknąłem po niej wzrokiem, a na moich wargach pojawił się ironiczny uśmiech. Znała prawdę? Na ile Travers zapoznał ją ze skomplikowaną sytuacją, której sami jeszcze nie rozgryźliśmy? Magia bóstw była czymś, o czym nie prawiliśmy swobodnie, a już na pewno nie w samym sercu festiwalu. -Chodzi ci o Ignotusa? No cóż, tak bywa- odparłem mając w pamięci jego kwiecisty obraz. -Niestety, nie mam pojęcia jak brzmi to zaklęcie- wzruszyłem bezradnie ramionami i sięgnąłem drugą dłonią po wino, którego ponownie skosztowałem. -Ja generalnie niewiele wiem, szczególnie dziś- dodałem dając jej tym samym wyraźny znak, że nie zamierzałem podejmować tych kwestii.