Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Yorkshire
Las
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Las
Świeże powietrze, cisza, spokój. Tak można by opisać las znajdujący się poza granicami miasta. Schodząc ze ścieżki i idąc po suchych liściach, po okolicy roznosi się charakterystyczny, jakże przyjemny dla ucha, szelest. Jest to miejsce dość odosobnione, a jasność zależy od ilości padających promieni słonecznych. Oczywiście żyją tu dzikie stworzenia, które można spotkać na swojej drodze i prędzej natrafi się na wiewiórkę czy sarnę, niż nieśmiałka pilnującego jednego z drzew. Wprawne oko czarodzieja, znającego się na magicznych stworzeniach, dostrzeże chochlika kornwalijskiego ukrywającego się w bujnych koronach, a podczas pełni na nieostrożnych czyhają wilkołaki. Jest to jednak piękne i, w gruncie rzeczy, bezpieczne miejsce. Warte odwiedzenia, gdy chce się odetchnąć od zgiełku miasta.
Starał się wykazywać ostrożnością oraz przezornością. Mimo wszystko dzielił rodzinną kamienicę z bratem, jego małżonką, jak i nieletnim bratankiem. Nokturn sam w sobie potrafił nieprzewidzianie zesłać na człowieka nieszczęście. Zepchnąć go z bruku w rynsztok. Nie chciał dodatkowo ściągać na rodzinę bezpośredniego zainteresowania osób trzecich. Wystarczyło, że efekty konfliktu między siłami się o nich ocierały - to jednak dotyczyło wszystkich.
-Och... - Uniósł nieco brwi ku górze, a następnie mruknął dziękczynnie sięgając po zaoferowaną mu piersiówkę z której pociągną. W przeciwieństwie do Mancaira on nie posiadał umiejętności szybkiego przemieszczania się i w dobie niedziałającej teleportacji oraz kominków nie mógł przybyć na miejsce zawsze kiedy chciał. Bywał wiec wcześniej. Na szczęście mróz nie był dla niego czymś tak bardzo dokuczał nieprzyzwyczajonym do niego Anglikom.
Nie tracąc czasu przeszedł do rzeczy nie chcąc zajmować rycerza swoja sprawą dłużej niż powinien. Mimo wszystko ten miał na pewno swoje obowiązki oraz powinności. W swoim tłumaczeniu starał się być rzeczowy i upraszczać wszystko do tego stopnia by nie było trudności w zrozumieniu. Przyrównywanie pewnych zabiegów do tych już czarodziejowi znanych było bardziej niż wygodnym narzędziem. Z zadowoleniem mruknął słysząc jak Drew powtarza najważniejsze założenia. Dobrze. To mogło się więc udać.
- Taki jest plan. Trudno mi powiedzieć, jaki będzie efekt. Przebadałem zebrane próbki. Wiem na jaki rodzaj odpowiadają, jak się zachowują, jaki ma zasięg...Mam nadzieję, że dziś uda się nam go ograniczyć i ukierunkować - to były badanie nie posiadające solidnych podstaw, fundamentów. Wszystko było robione w pośpiechu. Nie mógł nic na to poradzić tylko trzymać kciuki za to, że nie odbije się im to potem czkawką.
W międzyczasie jak mówił to rozkładał statyw do którego zamontował główny korpus urządzenia będącego połączeniem lunety na soczewce której były wydrapane różnego rodzaju kąty geograficzne. Przechodziła ona przez drewnianą kostkę przypominająca archaiczny (nawet jak na czarodziei) magiczny aparat. Nie była to też taka znów zwykła luneta, a taka specjalna astronomiczna, która miała mu pomóc w śledzeniu magii aktywowanej przez Mancaira w sposób bardziej precyzyjny, naukowy, a nie na przysłowiowego czuja. Dolohov chwycił swoją różdżkę w otwór urządzeniu i zaczął nim kręcić jak korbką to do przodu, to do tyłu szukając ostrości. Miejsce które wybrał nie było przypadkowe. Wszystkie szerokości geograficzne do jego rozstawienia obliczył odpowiednio wcześnie w swej pracowni.
- Dobrze...zacznij oddziaływać na przestrzeń magią tak jak ustaliliśmy. Staraj się to robić stopniowo. Jak powiem stop to nie przerywaj tylko spróbuj utrzymać konkretny przepływ mocy
|badania: Etap II-2
-Och... - Uniósł nieco brwi ku górze, a następnie mruknął dziękczynnie sięgając po zaoferowaną mu piersiówkę z której pociągną. W przeciwieństwie do Mancaira on nie posiadał umiejętności szybkiego przemieszczania się i w dobie niedziałającej teleportacji oraz kominków nie mógł przybyć na miejsce zawsze kiedy chciał. Bywał wiec wcześniej. Na szczęście mróz nie był dla niego czymś tak bardzo dokuczał nieprzyzwyczajonym do niego Anglikom.
Nie tracąc czasu przeszedł do rzeczy nie chcąc zajmować rycerza swoja sprawą dłużej niż powinien. Mimo wszystko ten miał na pewno swoje obowiązki oraz powinności. W swoim tłumaczeniu starał się być rzeczowy i upraszczać wszystko do tego stopnia by nie było trudności w zrozumieniu. Przyrównywanie pewnych zabiegów do tych już czarodziejowi znanych było bardziej niż wygodnym narzędziem. Z zadowoleniem mruknął słysząc jak Drew powtarza najważniejsze założenia. Dobrze. To mogło się więc udać.
- Taki jest plan. Trudno mi powiedzieć, jaki będzie efekt. Przebadałem zebrane próbki. Wiem na jaki rodzaj odpowiadają, jak się zachowują, jaki ma zasięg...Mam nadzieję, że dziś uda się nam go ograniczyć i ukierunkować - to były badanie nie posiadające solidnych podstaw, fundamentów. Wszystko było robione w pośpiechu. Nie mógł nic na to poradzić tylko trzymać kciuki za to, że nie odbije się im to potem czkawką.
W międzyczasie jak mówił to rozkładał statyw do którego zamontował główny korpus urządzenia będącego połączeniem lunety na soczewce której były wydrapane różnego rodzaju kąty geograficzne. Przechodziła ona przez drewnianą kostkę przypominająca archaiczny (nawet jak na czarodziei) magiczny aparat. Nie była to też taka znów zwykła luneta, a taka specjalna astronomiczna, która miała mu pomóc w śledzeniu magii aktywowanej przez Mancaira w sposób bardziej precyzyjny, naukowy, a nie na przysłowiowego czuja. Dolohov chwycił swoją różdżkę w otwór urządzeniu i zaczął nim kręcić jak korbką to do przodu, to do tyłu szukając ostrości. Miejsce które wybrał nie było przypadkowe. Wszystkie szerokości geograficzne do jego rozstawienia obliczył odpowiednio wcześnie w swej pracowni.
- Dobrze...zacznij oddziaływać na przestrzeń magią tak jak ustaliliśmy. Staraj się to robić stopniowo. Jak powiem stop to nie przerywaj tylko spróbuj utrzymać konkretny przepływ mocy
|badania: Etap II-2
The member 'Valerij Dolohov' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 18
'k100' : 18
Ostrożności oraz przezorności nigdy nader wiele – tak proste hasło, a przez wielu lekceważone, co finalnie nierzadko spotykało się ze smutnym finałem. Przepływ informacji należało traktować z wyjątkową rozwagą, szczególnie jeśli temat opiewał o kwestie, które światła dziennego ujrzeć nie powinny, dlatego doskonale rozumiał i szanował postanę badacza. Sam przywyknął do spotkań, rozmów w cztery oczy, pozostawiając listy jako prostą formę kontaktu, którą można było wykorzystywać do ustalenia daty oraz godziny. Czas był niezwykle cenny, sekundy leciały nieubłagalnie, więc oczekiwanie na drugą osobę cały dzień nie wchodził w rachubę.
Skinął głową, gdy ten chwycił od niego piersiówkę. Czuł się znacznie swobodniej w towarzystwie „równiejszych” (choć ów pojęcia nigdy nie użyłby na głos) ludzi, którzy ponad dobre wychowanie cenili sobie pracę i jej pozytywne, dalekosiężne skutki. Zapewne niejeden skrzywiłby się na widok alkoholu, jednak Rosjanie mieli to do siebie, że szybciej wyraziliby wspomnianą niechęć, gdyby takowego brakowało. Wiedział – w końcu spędził na wschodzie przeszło dekadę i znacznie przesiąknął tamtejszymi zwyczajami.
Słuchał Dolohova z należytą uwagą zdając sobie sprawę z jego doświadczenia oraz kunsztu. Wszystko co przytaczał nabierało sensu, faktycznej możliwości odnalezienia źródła białej magii, dlatego nawet przez moment nie poddał wątpliwościom jego słów. Niejednokrotnie wykazał się wysokimi umiejętnościami – chociażby podczas ich wspólnej przeprawy w elektrowni, gdzie dzięki jego logicznemu podejściu rozwikłali kilka zagadek – więc wytykanie pewnych niedomówień równało się ze zwykłą głupotą. Z resztą Macnair był kompletnym laikiem w astronomii, jak i naukach, które zagłębił towarzysz.
-Pozostaje liczyć, że moja moc będzie wystarczająca.- odpowiedział, gdy Valerij rozpoczął przygotowywanie niezbędnego sprzętu, którego nijak szatyn nie potrafił nazwać. Przypominało nieco lunetę, ale to co znajdowało się na jej krańcu było zupełnie czymś nowym. Czyżby zbudował to sam na potrzeby badań? Jeśli tak, to czapki z głów. -Jasne, czekam na znak.- rzucił, by po chwili wyciągnąć z wewnętrznej kieszeni szaty wężowe drewno i mocno zacisnąć je w dłoni. Miał nadzieję, iż tym razem go nie zawiedzie, bowiem w ciągu ostatniego miesiąca z jego magią było wyjątkowo różnie. Raz radził sobie bezbłędnie, innym razem o sukces było ciężko, co znacznie podkopało morale. Natłok wydarzeń mógł mieć na to wpływ, jednak jeśli chciał być coraz lepszy, musiał starać się znacznie bardziej – tego też pragnął.
Wyciągnąwszy różdżkę przed siebie skupił całą swą uwagę na zadaniu – chciał mu pomóc, chciał pomóc im wszystkim. Potrzebowali tych informacji.
| OPCM
Skinął głową, gdy ten chwycił od niego piersiówkę. Czuł się znacznie swobodniej w towarzystwie „równiejszych” (choć ów pojęcia nigdy nie użyłby na głos) ludzi, którzy ponad dobre wychowanie cenili sobie pracę i jej pozytywne, dalekosiężne skutki. Zapewne niejeden skrzywiłby się na widok alkoholu, jednak Rosjanie mieli to do siebie, że szybciej wyraziliby wspomnianą niechęć, gdyby takowego brakowało. Wiedział – w końcu spędził na wschodzie przeszło dekadę i znacznie przesiąknął tamtejszymi zwyczajami.
Słuchał Dolohova z należytą uwagą zdając sobie sprawę z jego doświadczenia oraz kunsztu. Wszystko co przytaczał nabierało sensu, faktycznej możliwości odnalezienia źródła białej magii, dlatego nawet przez moment nie poddał wątpliwościom jego słów. Niejednokrotnie wykazał się wysokimi umiejętnościami – chociażby podczas ich wspólnej przeprawy w elektrowni, gdzie dzięki jego logicznemu podejściu rozwikłali kilka zagadek – więc wytykanie pewnych niedomówień równało się ze zwykłą głupotą. Z resztą Macnair był kompletnym laikiem w astronomii, jak i naukach, które zagłębił towarzysz.
-Pozostaje liczyć, że moja moc będzie wystarczająca.- odpowiedział, gdy Valerij rozpoczął przygotowywanie niezbędnego sprzętu, którego nijak szatyn nie potrafił nazwać. Przypominało nieco lunetę, ale to co znajdowało się na jej krańcu było zupełnie czymś nowym. Czyżby zbudował to sam na potrzeby badań? Jeśli tak, to czapki z głów. -Jasne, czekam na znak.- rzucił, by po chwili wyciągnąć z wewnętrznej kieszeni szaty wężowe drewno i mocno zacisnąć je w dłoni. Miał nadzieję, iż tym razem go nie zawiedzie, bowiem w ciągu ostatniego miesiąca z jego magią było wyjątkowo różnie. Raz radził sobie bezbłędnie, innym razem o sukces było ciężko, co znacznie podkopało morale. Natłok wydarzeń mógł mieć na to wpływ, jednak jeśli chciał być coraz lepszy, musiał starać się znacznie bardziej – tego też pragnął.
Wyciągnąwszy różdżkę przed siebie skupił całą swą uwagę na zadaniu – chciał mu pomóc, chciał pomóc im wszystkim. Potrzebowali tych informacji.
| OPCM
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 63
'k100' : 63
- Będzie - o to nie musisz się martwić - zapewnił go alchemik oddając piersiókę. gdyby było inaczej to Dolohov nie fatygowałby go w to miejsce. Cenił czas innych na równi ze swoim i między innymi z tego własnie powodu było mu w pewien sposób źle z tym, że sam nie posiadał odpowiednich umiejętności tylko zmuszony był kłopotać innych. Taki po prostu już był.
Wyjasnił wszystko, a następnie przygotował aparaturę mającą mu ułatwić zadanie. To miało być nieco bardziej skomplikowane niż samo zbieranie próbek. Wówczas tylko odnajdywał nurt magii z którego zaczerpywał nie interesując się kierunkiem w którym zmierzał i na jaką odległość w zasadzie promieniował. Musiał teraz znaleźć na to wszystko odpowiedzi i przelać je na mapę. Z tego powodu nie tracąc czasu pochylił się by spojrzeć przez lunetę aparatury. Pokręcił nosem kiedy płatek śniegu rozmazał się wodnista plamą na magicznej soczewce. Dalej zaś obraz stawał się niewyraźny, lecz na szczęście nie na tyle by całe przedsięwzięcie okazało się bezsensowne.
- Dawaj - rzucił wypatrując rezultatu całego eksperymentu. Początkowo zgodnie z oczekiwaniami nic nadzwyczajnego się nie ukazało co Dolohova specjalnie nie zdziwiło. Jak wykazały badania mieli do czynienia z jakiegoś rodzaju magią pierwotną. Do jej wywabienia należało użyć znaczących pokładów białej magii. Po kilkunastu przeciągających się sekundach w szkiełku lunety Valerij dostrzegał bladą smugę rozmywającą się w oddali i stapiającą ze śnieżycą. Zmierzała w południowo-wschodnim kierunku czyli na prawo od Mancaira. Zmrużył oczy.
- Nie przerywaj, powiedz mi tylko czy czujesz coś z któregoś kierunku. Jakieś przyciąganie, bądź jakieś inne wrażenia - podpytał czarodzieja chcąc się upewnić, że smuga jest efektem działań czarnoksiężnika. jeżeli była powinien odczuwać coś w rodzaju przyciągania na prawo. Specjalnie jednak nie spytał o to konkretnie nie chcąc mu czegoś sugerować. Sam Valerij przetarł soczewkę lunety z zewnątrz od wilgoci, a potem ponownie się przez nią rozejrzał - Stop! - zawołał nieruchomiejąc kiedy w poprzez magiczne szkło dostrzegł krawędź magicznego przepływu - Utrzymuj to tak i stój gdzie stoisz! - dodał z przejęciem kiedy to ostrożnie ujął za stojak aparaturę i nieporadnym truchcikiem przemieścił się pięć metrów dalej. Pospiesznie ustawił aparaturę by przejrzeć przez nią i móc teraz z wydrapanych na soczewce parametrów odczytać kątową szerokość. Zapisał ją ołówkiem w notesie wyciągniętym zza pazuchy - Dawaj mocniej i stój gdzie stoisz! - podniósł głos bo się trochę od niego oddalił i miał wątpliwość co do tego czy ten go słyszy poprawnie - Albo nie...To znaczy dawaj mocniej ale przemieszczaj się na prawo!
Wyjasnił wszystko, a następnie przygotował aparaturę mającą mu ułatwić zadanie. To miało być nieco bardziej skomplikowane niż samo zbieranie próbek. Wówczas tylko odnajdywał nurt magii z którego zaczerpywał nie interesując się kierunkiem w którym zmierzał i na jaką odległość w zasadzie promieniował. Musiał teraz znaleźć na to wszystko odpowiedzi i przelać je na mapę. Z tego powodu nie tracąc czasu pochylił się by spojrzeć przez lunetę aparatury. Pokręcił nosem kiedy płatek śniegu rozmazał się wodnista plamą na magicznej soczewce. Dalej zaś obraz stawał się niewyraźny, lecz na szczęście nie na tyle by całe przedsięwzięcie okazało się bezsensowne.
- Dawaj - rzucił wypatrując rezultatu całego eksperymentu. Początkowo zgodnie z oczekiwaniami nic nadzwyczajnego się nie ukazało co Dolohova specjalnie nie zdziwiło. Jak wykazały badania mieli do czynienia z jakiegoś rodzaju magią pierwotną. Do jej wywabienia należało użyć znaczących pokładów białej magii. Po kilkunastu przeciągających się sekundach w szkiełku lunety Valerij dostrzegał bladą smugę rozmywającą się w oddali i stapiającą ze śnieżycą. Zmierzała w południowo-wschodnim kierunku czyli na prawo od Mancaira. Zmrużył oczy.
- Nie przerywaj, powiedz mi tylko czy czujesz coś z któregoś kierunku. Jakieś przyciąganie, bądź jakieś inne wrażenia - podpytał czarodzieja chcąc się upewnić, że smuga jest efektem działań czarnoksiężnika. jeżeli była powinien odczuwać coś w rodzaju przyciągania na prawo. Specjalnie jednak nie spytał o to konkretnie nie chcąc mu czegoś sugerować. Sam Valerij przetarł soczewkę lunety z zewnątrz od wilgoci, a potem ponownie się przez nią rozejrzał - Stop! - zawołał nieruchomiejąc kiedy w poprzez magiczne szkło dostrzegł krawędź magicznego przepływu - Utrzymuj to tak i stój gdzie stoisz! - dodał z przejęciem kiedy to ostrożnie ujął za stojak aparaturę i nieporadnym truchcikiem przemieścił się pięć metrów dalej. Pospiesznie ustawił aparaturę by przejrzeć przez nią i móc teraz z wydrapanych na soczewce parametrów odczytać kątową szerokość. Zapisał ją ołówkiem w notesie wyciągniętym zza pazuchy - Dawaj mocniej i stój gdzie stoisz! - podniósł głos bo się trochę od niego oddalił i miał wątpliwość co do tego czy ten go słyszy poprawnie - Albo nie...To znaczy dawaj mocniej ale przemieszczaj się na prawo!
Chciał pomóc, chciał pomóc odnaleźć jakiekolwiek wskazówki, które doprowadzą Dolohova do celu, jednak w pierwszym momencie nie czuł nic: żadnych drgań, rozproszeń, czy przyciągania. Mimo tego nie poddawał się starając dodatkowo wzmocnić magię własną silą woli, jakoby faktycznie mocniejsze zaciśnięcie rękojeści miało cokolwiek zmienić. Liczył, iż upływające sekundy przyniosą odpowiedzi, że być może Rosjanin dostrzeże coś przez to swoje magiczne ustrojstwo, dla którego Macnair nawet nie potrafił znaleźć nazwy. Był ciekaw na jakiej zasadzie działało i właściwie jak zostało stworzone – czyżby wyszło spod ręki jego towarzysza?
Momentalnie poczuł coś nietypowego; jego dłoń delikatnie uciekała w prawym kierunku, jakoby magia żądała, aby właśnie tam skierował swą moc. -Delikatne przyciąganie w prawo.- rzucił właściwie od razu po zadanym pytaniu. -Siła nie zmienia się, brak jakichkolwiek drgań.- dodał pośpiesznie kątem oka obserwując poczynania Valerija, który sprawiał wrażenie zainteresowanego, wręcz podekscytowanego, jakby widział coś czego szatyn dostrzec nie mógł. Potwierdzenie swych myśli znalazł w chłodnym, donośnym „stop”, które jasno wskazywało na nowe odkrycie. Zgodnie z poleceniem nie ruszał się starając zachować maksymalne skupienie, aby przypadkowo nie zachwiać promienia.
Poruszył nieznacznie palcami, gdy odczuł pod opuszkami niewielkie wibracje różdżki, co wzbudziło jego czujność. Wcześniej nie spotkał się z czymś takim, choć wyjątek stanowiły anomalie, które niejednokrotnie już kreowały zjawiska z jakimi nigdy nie miał do czynienia. -Lekkie drgania, ciągle czuję przyciąganie w prawo.- momentalnie zaraportował, a następnie zaczął przesuwać się wolno we wskazaną stronę licząc, że Dolohov wiedział co robi – właściwie był tego pewien. Starał się dać z siebie więcej, wykrzesać odrobinę więcej możliwości byle tylko umiejętności okazały się przydatne. Jeśli biała magia mogła dać im odpowiedzi to należało wysilić się w maksymalnym stopniu i to też pragnął uczynić. -Cały czas mam się przesuwać?- rzucił znacznie głośniej licząc, że dzielący ich dystans nie będzie stanowił bariery. Nie chciał niczego zepsuć, więc wolał się upewnić, czy aby na pewno nie podąża zbyt szybko tudzież nie przesunął się już zbyt daleko.
| OPCM
Momentalnie poczuł coś nietypowego; jego dłoń delikatnie uciekała w prawym kierunku, jakoby magia żądała, aby właśnie tam skierował swą moc. -Delikatne przyciąganie w prawo.- rzucił właściwie od razu po zadanym pytaniu. -Siła nie zmienia się, brak jakichkolwiek drgań.- dodał pośpiesznie kątem oka obserwując poczynania Valerija, który sprawiał wrażenie zainteresowanego, wręcz podekscytowanego, jakby widział coś czego szatyn dostrzec nie mógł. Potwierdzenie swych myśli znalazł w chłodnym, donośnym „stop”, które jasno wskazywało na nowe odkrycie. Zgodnie z poleceniem nie ruszał się starając zachować maksymalne skupienie, aby przypadkowo nie zachwiać promienia.
Poruszył nieznacznie palcami, gdy odczuł pod opuszkami niewielkie wibracje różdżki, co wzbudziło jego czujność. Wcześniej nie spotkał się z czymś takim, choć wyjątek stanowiły anomalie, które niejednokrotnie już kreowały zjawiska z jakimi nigdy nie miał do czynienia. -Lekkie drgania, ciągle czuję przyciąganie w prawo.- momentalnie zaraportował, a następnie zaczął przesuwać się wolno we wskazaną stronę licząc, że Dolohov wiedział co robi – właściwie był tego pewien. Starał się dać z siebie więcej, wykrzesać odrobinę więcej możliwości byle tylko umiejętności okazały się przydatne. Jeśli biała magia mogła dać im odpowiedzi to należało wysilić się w maksymalnym stopniu i to też pragnął uczynić. -Cały czas mam się przesuwać?- rzucił znacznie głośniej licząc, że dzielący ich dystans nie będzie stanowił bariery. Nie chciał niczego zepsuć, więc wolał się upewnić, czy aby na pewno nie podąża zbyt szybko tudzież nie przesunął się już zbyt daleko.
| OPCM
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 2
'k100' : 2
Wyciągnął skrawek mankietu koszuli z futrzanego rękawa płaszcza. Z wyraźnie marudnym wyrazem twarzy przetarł soczewkę z zewnątrz i pochylił się tak by spojrzeć przez magiczna lunetę. Uważnie obserwował zachodzące zmiany, słuchał Mancaira z pewną satysfakcją podszeptując sobie w duchu wiedziałem. Faktycznie był na tropie. Dokąd jednak miało go to zaprowadzić...? Za bardzo w chwili obecnej wolał nie odlatywać myślami starając się skupić na tu i teraz. Z relacji rycerza potrafił umieścić zakres magicznego przepływu w myślach. było to jednak bardzo nieprecyzyjne. Skupił się więc na uważnym z czytywaniu wygrawerowanych na szkle proporcji, które spisywał na pośpiesznie wyciągniętym z torby notesie za pomocą ołówka. Pośpiesznie zmienił pozycję. Wyciągnął kieszonkowy zegarek, układając go pod nogami, tak by mógł szybko i łatwo kontrolować czas i przenosić spojrzenie na nowo na obraz zza soczewki.
- Jeszcze trochę....- zapewnił Drewa i gdy zapętliła się pełna minuta musiał krzyknąć bardzo głośno by powiadomić Mancaira - zrobił to zresztą kilkukrotnie na zaś. Gdy ten już wrócił względnie blisko Valerij zawołał go pośpiesznym ruchem ręki.
- Mógłbyś rzucić to zaklęcie chroniące przed pogodą - kulił się nad notesem starając się uchronić pergamin od wilgoci, lecz z każdą chwilą przegrywał coraz bardziej - Nie jestem zbyt biegły w magii użytkowej - wytłumaczył się poniekąd szczęśliwy, że miał przy sobie kogoś z faktycznymi umiejętnościami - To nie koniec. Będziemy musieli się przemieścić. Jeszcze dokładnie nie wiem gdzie, lecz mam nadzieję, że nie nazbyt daleko... - podzielił się swym cichym życzeniem, kiedy spisane dane przekształcał na szerokości geograficzne poprzez odpowiednie kartograficzne wzory odnajdując odchyły magicznego nurtu i jego kierunek. Mówiąc to wszystko był przycupnął sobie na jedno kolano, tak by udo drugiej nogi robiło mu za wygodniejszy, prowizoryczny stolik. Kanciastym pismem wypisał kilka liczb. Wyrwał kartkę. Przytrzymując ją w ustach zamknął notes i sięgnął po mapę która była złożona na kilka razy by przypominać rozmiarem niewielki zeszyt. Valerij zaznaczał na niej punkty - Jakieś trzysta jardów stąd na południowy wschód, potem okaże się gdzie dalej. Może nam jeszcze trochę na tym zlecieć.
- Jeszcze trochę....- zapewnił Drewa i gdy zapętliła się pełna minuta musiał krzyknąć bardzo głośno by powiadomić Mancaira - zrobił to zresztą kilkukrotnie na zaś. Gdy ten już wrócił względnie blisko Valerij zawołał go pośpiesznym ruchem ręki.
- Mógłbyś rzucić to zaklęcie chroniące przed pogodą - kulił się nad notesem starając się uchronić pergamin od wilgoci, lecz z każdą chwilą przegrywał coraz bardziej - Nie jestem zbyt biegły w magii użytkowej - wytłumaczył się poniekąd szczęśliwy, że miał przy sobie kogoś z faktycznymi umiejętnościami - To nie koniec. Będziemy musieli się przemieścić. Jeszcze dokładnie nie wiem gdzie, lecz mam nadzieję, że nie nazbyt daleko... - podzielił się swym cichym życzeniem, kiedy spisane dane przekształcał na szerokości geograficzne poprzez odpowiednie kartograficzne wzory odnajdując odchyły magicznego nurtu i jego kierunek. Mówiąc to wszystko był przycupnął sobie na jedno kolano, tak by udo drugiej nogi robiło mu za wygodniejszy, prowizoryczny stolik. Kanciastym pismem wypisał kilka liczb. Wyrwał kartkę. Przytrzymując ją w ustach zamknął notes i sięgnął po mapę która była złożona na kilka razy by przypominać rozmiarem niewielki zeszyt. Valerij zaznaczał na niej punkty - Jakieś trzysta jardów stąd na południowy wschód, potem okaże się gdzie dalej. Może nam jeszcze trochę na tym zlecieć.
Kompletnie nie miał pojęcia, co tak naprawdę się działo, a tym bardziej co Dolohov tak energicznie zapisywał w notesie. Były to liczby? Symbole? Znał podstawy astronomii, jednak nie wiedział czy w tym przypadku takowa miała jakikolwiek związek z badaniami – właściwie tylko magiczna luneta nasuwała mu myśl, iż faktycznie wszystko było ze sobą powiązane. Na skutek dzielącej ich odległości nie mógł odczytać nic z jego twarzy, żadnej emocji mogącej nakierować szatyna na odpowiednią odpowiedź w kwestii tego, czy udało im się coś osiągnąć. Rzecz jasna czuł przyciąganie, czuł minimalne drgania i chyba dobrze to świadczyło o „eksperymencie”, jednakże nie miał podobnej pewności. Może przeczyło to jego teorii? Może szukał kompletnie czegoś innego lub założył, iż nietypowa energia zadziała z drugiej strony? Pytań nasuwało się wiele i wiedział, że wówczas należało tylko czekać i sumiennie oraz z pełnym zaangażowaniem wypełniać polecenia Valerija, który później będzie mógł przedstawić mu wyniki – jeśli oczywiście takowe w ogóle pojawią się. Liczył, że tak stanie się i Rosjanin złapie odpowiedni trop, potrzebowali tego. Nie mogli zawieść ponownie.
-Staram się.- mruknął bardziej do siebie czując rosnące drgania, nie spotkał się z tym wcześniej. Czyżby wpływ na to mogły mieć siejące postrach anomalie, które od kilku miesięcy rozciągały się nad Londynem? Zdawał sobie sprawę, iż ich ostatnia, bardziej złożona i groźna forma była wynikiem działań Rycerzy Walpurgii, jednakże to w końcu nie oni stali za uwolnieniem paskudnie niebezpiecznych, magicznych zmian. Próba obrony Azkabanu spełzła na niczym mimo uwolnienia cząstek dusz – był to rodzaj niezwykle potężnej czarnej magii, z którą wcześniej nie spotkał się i zapewne nie tylko on uczestniczył w podobnym „rytuale” po raz pierwszy. Biała magia okazała się nie tyle silniejsza, ale płynąca z większej ilości źródeł, co szybko doprowadziło do przebicia się przez utkaną barierę. Nie mogli pozwolić sobie na podobny błąd po raz kolejny, zatem w głębi siebie miał nadzieję, że prowadzone przez Valerija badania przyniosą korzystne efekty; a przynajmniej zadowalające i dające nowe możliwości.
Gest towarzysza przyciągnął jego uwagę. Opuściwszy różdżkę naciągnął na głowę kaptur czarnej szaty, który wcześniej zdmuchnął porywisty wiatr. Pogoda ich nie rozpieszczała – z pewnością o wiele prościej byłoby zająć się owym tematem w czterech ścianach, jednak wyjście w teren było nieuniknione. Żwawym krokiem podszedł do czarodzieja, by skinąć głową na jego prośbę. Póki co nie wymagał od niego żadnej akcji, więc wybrane w myślach zaklęcie mogło zapewnić im chwilowy odpoczynek od rzęsistego deszczu. - Caelum.- rzucił zaciskając w dłoni wężowe drewno; musiało mu się udać, w końcu czar nie był wymagający.
-Nie spieszy mi się, rób co do Ciebie należy.- odpowiedział z pełnym przekonaniem w głosie, po czym sięgnął po piersiówkę, z której upił spory łyk. Niska temperatura nie była niczym przyjemnym, więc chociaż mógł sztucznie „rozgrzać się” ognistą whisky, co też uczynił, a następnie wyciągnął metalowy pojemnik w kierunku towarzysza. Przyzwyczajony był, że Rosjanie nie lubią pracować na trzeźwo – alkohol zdecydowanie zaostrzał im zmysły, jednak Dolohov mógł przecież mieć zupełnie inne podejście. -Co dokładnie udało Ci się ustalić? Możemy myśleć optymistycznie?- spytał dość naiwnie, jednak zwykle wolał myśleć pozytywnie niżeli zatracać się w pesymistycznych wersjach z ewentualnym finalnym, miłym zaskoczeniem.
-Staram się.- mruknął bardziej do siebie czując rosnące drgania, nie spotkał się z tym wcześniej. Czyżby wpływ na to mogły mieć siejące postrach anomalie, które od kilku miesięcy rozciągały się nad Londynem? Zdawał sobie sprawę, iż ich ostatnia, bardziej złożona i groźna forma była wynikiem działań Rycerzy Walpurgii, jednakże to w końcu nie oni stali za uwolnieniem paskudnie niebezpiecznych, magicznych zmian. Próba obrony Azkabanu spełzła na niczym mimo uwolnienia cząstek dusz – był to rodzaj niezwykle potężnej czarnej magii, z którą wcześniej nie spotkał się i zapewne nie tylko on uczestniczył w podobnym „rytuale” po raz pierwszy. Biała magia okazała się nie tyle silniejsza, ale płynąca z większej ilości źródeł, co szybko doprowadziło do przebicia się przez utkaną barierę. Nie mogli pozwolić sobie na podobny błąd po raz kolejny, zatem w głębi siebie miał nadzieję, że prowadzone przez Valerija badania przyniosą korzystne efekty; a przynajmniej zadowalające i dające nowe możliwości.
Gest towarzysza przyciągnął jego uwagę. Opuściwszy różdżkę naciągnął na głowę kaptur czarnej szaty, który wcześniej zdmuchnął porywisty wiatr. Pogoda ich nie rozpieszczała – z pewnością o wiele prościej byłoby zająć się owym tematem w czterech ścianach, jednak wyjście w teren było nieuniknione. Żwawym krokiem podszedł do czarodzieja, by skinąć głową na jego prośbę. Póki co nie wymagał od niego żadnej akcji, więc wybrane w myślach zaklęcie mogło zapewnić im chwilowy odpoczynek od rzęsistego deszczu. - Caelum.- rzucił zaciskając w dłoni wężowe drewno; musiało mu się udać, w końcu czar nie był wymagający.
-Nie spieszy mi się, rób co do Ciebie należy.- odpowiedział z pełnym przekonaniem w głosie, po czym sięgnął po piersiówkę, z której upił spory łyk. Niska temperatura nie była niczym przyjemnym, więc chociaż mógł sztucznie „rozgrzać się” ognistą whisky, co też uczynił, a następnie wyciągnął metalowy pojemnik w kierunku towarzysza. Przyzwyczajony był, że Rosjanie nie lubią pracować na trzeźwo – alkohol zdecydowanie zaostrzał im zmysły, jednak Dolohov mógł przecież mieć zupełnie inne podejście. -Co dokładnie udało Ci się ustalić? Możemy myśleć optymistycznie?- spytał dość naiwnie, jednak zwykle wolał myśleć pozytywnie niżeli zatracać się w pesymistycznych wersjach z ewentualnym finalnym, miłym zaskoczeniem.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 42
'k100' : 42
Wkleił spojrzenie w rozciągniętą nad jego głową magiczna barierę. Pomimo iż niekoniecznie radziła sobie ze ściskającym mrozem (który Rosjaninowi tak właściwie specjalnie nie przeszkadzał) to sprawnie powstrzymywał naprzykrzający się śnieg.
- Dziękuję - mrukną w rodzimym języku, wdzięcznie by następnie z większym już spokojem ducha zabrać się za wykreślanie kolejnych koordynat geograficznych wyznaczonych w oparciu o obserwowany strumień białej magii. Szczęśliwie był biegły w astronomii i nie potrzebował sięgać po pomoce naukowe posiadając wszystkie potrzebne wzory i upraszczające formuły w głowie. Zresztą stosowany przez niego zapis nie był jednym ciągiem wynikowym. Cześć przetaczał jedynie w swoich myślach potrzebując spisać dany kształt równania w chwili w której jego własna wyobraźnia łapała zadyszkę. Wynik wynotował, podkreślił, przełożył na długości i szerokości geograficzne których wartości następnie poszukiwał na mapie oznaczając je kropeczkami by ostatecznie znaleźć kolejny punkt podróży. Pewnym ruchem ręki połączył go z obecnym położeniem tak by posiąść wgląd w kierunek przepływu magii. Rozłożył mapę z ciekawości by spróbować przeanalizować, przewidzieć dokąd ich prowadzi ten cały trop.
- Zamierzają przenieść się na teren Azkabanu za pomocą magii. Nie będzie to proste przez wzgląd na absurdalną odległość - zaczął bardziej niż wyjaśniać to podsumowywać prywatne myśli - Z tego co zdarzyłem wywnioskować do chwili obecnej to wiem, że zamierzają posiłkować się jakiegoś rodzaju zasobami starej, białej magii. To nie jest coś co się od tak wyczarowuje z kapelusza, znikąd. Musieli skądś tą moc wybudzić, wyciągnąć i rozciągnąć po Anglii. Nurt za którym podążamy to jedna z kilku takich wstęg i można powiedzieć, że w tym momencie poruszamy się po nitce do kłębka-źródła. Jak znajdziemy jedno będziemy wiedzieli czego szukamy. Zbadanie źródła, a może i źródeł - jak na razie wywnioskowałem, że prawdopodobnie jest ich kilka, może kilkanaście - pozwoli nam na znalezienie miejsca z którym są połączone, a wtedy to już moja rola się skończy - zerknął znacząco na Drew bo wówczas miała zacząć się ich, tych gotowych wejść we szranki z rebelianckim ścierwem. W między czasie, jak opowiadał zaczął się trochę podpakowywać. Lunetę okrył szmatą, a samą aparaturę wziął pod pachę. Zegarek i inne drobne przedmioty wpakował do wnętrza torby zostawiając w ręce kompas, a mapę z zaznaczonym punktem przekazał Mancairowi bo zwyczajnie brakło mu rąk. Czekało ich jeszcze dużo pracy - Ruszajmy... - mruknął zaczynając odliczać kroki
- Dziękuję - mrukną w rodzimym języku, wdzięcznie by następnie z większym już spokojem ducha zabrać się za wykreślanie kolejnych koordynat geograficznych wyznaczonych w oparciu o obserwowany strumień białej magii. Szczęśliwie był biegły w astronomii i nie potrzebował sięgać po pomoce naukowe posiadając wszystkie potrzebne wzory i upraszczające formuły w głowie. Zresztą stosowany przez niego zapis nie był jednym ciągiem wynikowym. Cześć przetaczał jedynie w swoich myślach potrzebując spisać dany kształt równania w chwili w której jego własna wyobraźnia łapała zadyszkę. Wynik wynotował, podkreślił, przełożył na długości i szerokości geograficzne których wartości następnie poszukiwał na mapie oznaczając je kropeczkami by ostatecznie znaleźć kolejny punkt podróży. Pewnym ruchem ręki połączył go z obecnym położeniem tak by posiąść wgląd w kierunek przepływu magii. Rozłożył mapę z ciekawości by spróbować przeanalizować, przewidzieć dokąd ich prowadzi ten cały trop.
- Zamierzają przenieść się na teren Azkabanu za pomocą magii. Nie będzie to proste przez wzgląd na absurdalną odległość - zaczął bardziej niż wyjaśniać to podsumowywać prywatne myśli - Z tego co zdarzyłem wywnioskować do chwili obecnej to wiem, że zamierzają posiłkować się jakiegoś rodzaju zasobami starej, białej magii. To nie jest coś co się od tak wyczarowuje z kapelusza, znikąd. Musieli skądś tą moc wybudzić, wyciągnąć i rozciągnąć po Anglii. Nurt za którym podążamy to jedna z kilku takich wstęg i można powiedzieć, że w tym momencie poruszamy się po nitce do kłębka-źródła. Jak znajdziemy jedno będziemy wiedzieli czego szukamy. Zbadanie źródła, a może i źródeł - jak na razie wywnioskowałem, że prawdopodobnie jest ich kilka, może kilkanaście - pozwoli nam na znalezienie miejsca z którym są połączone, a wtedy to już moja rola się skończy - zerknął znacząco na Drew bo wówczas miała zacząć się ich, tych gotowych wejść we szranki z rebelianckim ścierwem. W między czasie, jak opowiadał zaczął się trochę podpakowywać. Lunetę okrył szmatą, a samą aparaturę wziął pod pachę. Zegarek i inne drobne przedmioty wpakował do wnętrza torby zostawiając w ręce kompas, a mapę z zaznaczonym punktem przekazał Mancairowi bo zwyczajnie brakło mu rąk. Czekało ich jeszcze dużo pracy - Ruszajmy... - mruknął zaczynając odliczać kroki
-Nie ma problemu.- odpowiedział w rodzimym dla Dolohova języku. Blisko dziesięć lat o wiele częściej korzystał z rosyjskiego niżeli z angielskiego, który pozostał już tylko furtką do kontaktu z towarzyszami tudzież londyńskimi handlowcami. Brakowało mu tamtego klimatu; dawno nie widział srogiej, dającej się okrutnie w kość zimy i wielkiego kufla podgrzewanego trunku, który dosłownie powalał na kolana. Rosjanie mieli łby, mieli cholernie mocne głowy do czego przyzwyczaił się dopiero po kilku latach i paru dramatycznych wpadkach. Nie warto było jednak tego wspominać – później już nauczył się mierzyć swe siły na zamiary i szanować kompana od pełnego szkła.
Słysząc kolejne słowa alchemika zmrużył oczy starając się znaleźć w głowie powód, dla którego Zakonowi Feniska mogłoby w ogóle zależeć na powrocie w tamte ruiny. Szybko odrzucił myśl, iż pragną na nowo otworzyć ten absurdalny przybytek i zwerbować dementory – właściwie nie widział większego problemu, jeżeli finalnie wypeniliby cele własnymi ludźmi. -Masz pomysł po co to robią?- spytał licząc, że sojusznik nie zirytuje się ciągłymi znakami zapytania. Macnair nie był biegły w ów sztuce, astronomię opanował na poziomie, który nawet nie doprowadziłby go do ćwierć drogi, którą już przebył Valerij. -To nonsens.- mruknął bardziej do siebie, a następnie wlepił wzrok w towarzysza. Z każdym jego zdaniem coraz bardziej marszczył brwi, bowiem trudność zadania nieustannie nabierała tempa. Prastara, biała magia? Dojście do możliwości jej powstrzymania mogło zając im wiele cennego czasu, którego niestety nie mieli, dlatego nie pozostawało im nic innego jak liczyć na biegłość i umiejętności alchemika. Zaangażowanie większej liczby osób było wskazane, ale wielu w szeregach nie miało żadnego pojęcia o owej sztuce. -Myślisz, że ktoś im pomaga? Może rozgryźli anomalie i to właśnie z ów zasobów korzystają?- zasugerował, lecz właściwie od razu pokręcił głową. -Nie, to niemożliwe. Wyładowania mają związek z kompletnie innym rodzajem magii.- zacisnął wargi i przesunął wolno dłonią wzdłuż nich. -Prowadź. Jestem do Twojej dyspozycji bez względu na czas.- dodał wiedząc, że praca Rosjanina była wówczas priorytetem. Chwyciwszy od niego mapy udał się wprost za nim w coraz większą gęstwinę. Musieli złapać właściwy trop.
/zt x2
Słysząc kolejne słowa alchemika zmrużył oczy starając się znaleźć w głowie powód, dla którego Zakonowi Feniska mogłoby w ogóle zależeć na powrocie w tamte ruiny. Szybko odrzucił myśl, iż pragną na nowo otworzyć ten absurdalny przybytek i zwerbować dementory – właściwie nie widział większego problemu, jeżeli finalnie wypeniliby cele własnymi ludźmi. -Masz pomysł po co to robią?- spytał licząc, że sojusznik nie zirytuje się ciągłymi znakami zapytania. Macnair nie był biegły w ów sztuce, astronomię opanował na poziomie, który nawet nie doprowadziłby go do ćwierć drogi, którą już przebył Valerij. -To nonsens.- mruknął bardziej do siebie, a następnie wlepił wzrok w towarzysza. Z każdym jego zdaniem coraz bardziej marszczył brwi, bowiem trudność zadania nieustannie nabierała tempa. Prastara, biała magia? Dojście do możliwości jej powstrzymania mogło zając im wiele cennego czasu, którego niestety nie mieli, dlatego nie pozostawało im nic innego jak liczyć na biegłość i umiejętności alchemika. Zaangażowanie większej liczby osób było wskazane, ale wielu w szeregach nie miało żadnego pojęcia o owej sztuce. -Myślisz, że ktoś im pomaga? Może rozgryźli anomalie i to właśnie z ów zasobów korzystają?- zasugerował, lecz właściwie od razu pokręcił głową. -Nie, to niemożliwe. Wyładowania mają związek z kompletnie innym rodzajem magii.- zacisnął wargi i przesunął wolno dłonią wzdłuż nich. -Prowadź. Jestem do Twojej dyspozycji bez względu na czas.- dodał wiedząc, że praca Rosjanina była wówczas priorytetem. Chwyciwszy od niego mapy udał się wprost za nim w coraz większą gęstwinę. Musieli złapać właściwy trop.
/zt x2
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Rodzinie się nie odmawiało, a na pewno nie w momencie, kiedy przed nimi leżała wizja wspólnych badań. Nazwisko Vane zobowiązywało do postawienia nauki na wysokim szczeblu i dopilnowania, by nigdy ów poziom nie zmalał. Mieli się piąć wyżej, a ich własne mity głosiły o potędze wiedzy, dla każdego, kto tylko usilnie jej szukał. Złaknieni nowego porządku oraz odkrywania nieznanych mórz potomkowie Revana i jego dzieci mogli szczycić się wyjątkowymi darami, które wspomagały ich w tej drodze, lecz nigdy nie zapominali, że najsilniejsi byli razem. Wystarczyło zerknąć za siebie i dostrzec, że żaden człowiek nie osiągał wielkich rzeczy w pojedynkę, chociaż tak twierdzono. Zapominano przy okazji o całym batalionie pobocznych postaci, które musiały się poświęcić dla większego ogółu. Astronom miał nadzieję, że były to zaprzeszłe czasy, lecz wcale tak nie było — dokoła niego wszędzie padali w ciszy ci, którzy się poświęcali. I już nie mieli powstać.
Jayden obserwując coraz dojrzalsze zachowania kuzynki, mógł szczerze powiedzieć, że miał do czynienia z naprawdę wybitną jednostką. Chociaż sam nigdy nie zgłębił numerologii w takim samym stopniu co ona, widział, jak pod gęstwiną włosów kumulowały się jej nieskończone pomysły, a ciąg równań i obliczeń nie miał granic. Była świetnym naukowcem, a odkrycia wraz z możliwościami same się przed nią układały. Nikt nie mógł powiedzieć, że młode pokolenie Vane'ów było pozbawione wiedzy oraz smykałki, bo jak widać nie zamierzali spoczywać na laurach. Jayden potrzebował nauki do życia i dalszej egzystencji, wiedząc, że bez niej zwyczajnie by się poddał. I chociaż nie spisał się jakoś szalenie na ich ostatnim spotkaniu z Shelly, mając w głowie jakiś kompletny chaos, miał nadzieję na to, że tym razem pójdzie im lepiej. Ostatniego czego chciał, to jakiejś kompletnej klapy i to z własnej winy, ale dziadek zawsze powtarzał mu, że błędy były największym skarbem człowieka. Nie tylko naukowców. Cóż... Jayden powinien być już całkiem bogaty, czyż nie?
- Chciałaś mi ostatnio coś powiedzieć? - rzucił, zerkając na młodą czarownicę, wracając wspomnieniami do jej słów. - Chodziło o jakiś nowy projekt? - Nie rozmawiali od tamtego spotkania, prócz krótkich listów wymienianych dotyczących badań. Vane nie potrafił się na niczym skoncentrować, chociaż wizja na lepsze, odradzała w nim małe iskry nadziei. Zimowa chlupa i niepewność powoli się kończyły, chociaż początek marca nie wyglądał zbyt zachęcającą. Mróz wciąż wiódł prym, a postawiony kołnierz płaszcza nie wystarczał, by ukryć się przed skutkami zimna, ale dwójce zapalonych naukowców to raczej nie przeszkadzało.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie miała nakrycia głowy toteż rozpuszczone włosy falowały delikatnie targane wychodzącym z naprzeciwka rześkimi zrywami wiatru, oddechem wiosny. Ocierał się o policzki, wplatał w czarne serpentyny i przemykał gdzieś dalej za jej plecy szczęśliwie nie zamierzał z nadgorliwością przegryzać się przez wełniany płaszcz sięgający połowy łydki, czy też siłą przeciskać się przez bawełniany szal obwiązujący szyję czarownicy. I całe szczęście - tej zimy wydygotała się na zapas.
- Och - bąknęła mało inteligentnie, jak na Vane'a, ogniskując początkowo nieco zaskoczone spojrzenie na kuzynie - Cóż, nie do końca... - mruknęła zaraz po połączeniu kilku faktów przekierowując na nowo ciemne tęczówki, jaki i względną uwagę w stronę trzymanej w dłoni różdżki - Przynajmniej poprzez projekt nie miałam na myśli badań dotyczących jakiegoś nowego odkrycia czy czegoś podobnego. Jakby ci to powiedzieć... Zastanawiałeś się kiedyś jak to się stało, że postanowiłeś obrać taką, a nie inną ścieżkę rozwoju? Chodzi mi o życie z nauki, z nauką. Czy gdyby nie twój dziadek to czy by ci się udało to osiągnąć? Pomyślałbyś o tym by badać, o tym, że można tym i z tego żyć? Ostatnio często zastanawia mnie: co bym robiła teraz gdybym nie podpatrywała twojej pracy; gdybyś nie był dla mnie pierwszym wzorem naukowca; gdyby nikt się mną nie zaopiekował, nie zabrał na pierwszą konferencję; gdyby mnie nie poprowadził w ten świat, nasz naukowy, ktoś bardziej doświadczony...? - zaprzątało jej to głowę od dłuższego czasu. Co gdyby oboje nie mieli tego szczęścia w posiadaniu kogoś kto był ich drogowskazem prowadzącym w stronę tego zamkniętego, naukowego świata? - Są osoby niezwykle uzdolnione, które nie potrafią, nie wiedzą lub też brakuje im pewności siebie w próbach dostania się, nie oszukujmy się, nieco hermetycznego, naukowego świata i kończą na warzeniu przez osiemdziesiąt lat dwudziestu rodzajów eliksirów od receptury lub czekaniu na cudze polecenia nie potrafiąc przejąć inicjatywy... a mogłyby robić coś więcej niż wyłącznie coś odtwórczego - dla siebie, innych. Wiem, że być może części to pasuje, lecz jestem przekonana że jest część czarodziei która tylko czeka na oświecenie, pokazanie, że da się inaczej. Ja byłam w końcu jedną z nich. Tylko też ja miałam akurat szczęście, że był obok ktoś kogo mogłam podpatrywać, na kogo mogłam liczyć, od kogo mogłam się uczyć - nie każdy ma takie szczęście - jakby nie było błąkała się po wydziałach Ministerstwa próbując się wpasować w procedury, wymogi. Czasami jej to nawet wychodziło, czasami nawet myślała, że to jest to, lecz rutyna i wypalenie pojawiały się wówczas szybciej niż Błędny. Cofając się w czasie wówczas czuła się jak niepasująca do wielkiej machiny zębatka - niepotrzebna, wybrakowana. Sęk w tym, że w rzeczywistości wcale nie musiała nigdzie pasować - Co gdyby istniało takie miejsce jak Hogwart w którym zamiast uczyć się, jak być czarodziejem uczyć się, jak zostać badaczem, naukowcem...? - wydusiła z siebie ostatecznie mając nadzieję, że nie była zbyt chaotyczna w przekazywaniu informacji. Nie była mistrzynią podzielności uwagi, a tym bardziej retoryki, kiedy to jednocześnie manipulowała magią wokół siebie plącząc jej nici w niewidzialne, grube sploty mające być podstawą kolejnego filaru dla nowej sieci Fiu
|Badania, etap II, numerologia IV
- Och - bąknęła mało inteligentnie, jak na Vane'a, ogniskując początkowo nieco zaskoczone spojrzenie na kuzynie - Cóż, nie do końca... - mruknęła zaraz po połączeniu kilku faktów przekierowując na nowo ciemne tęczówki, jaki i względną uwagę w stronę trzymanej w dłoni różdżki - Przynajmniej poprzez projekt nie miałam na myśli badań dotyczących jakiegoś nowego odkrycia czy czegoś podobnego. Jakby ci to powiedzieć... Zastanawiałeś się kiedyś jak to się stało, że postanowiłeś obrać taką, a nie inną ścieżkę rozwoju? Chodzi mi o życie z nauki, z nauką. Czy gdyby nie twój dziadek to czy by ci się udało to osiągnąć? Pomyślałbyś o tym by badać, o tym, że można tym i z tego żyć? Ostatnio często zastanawia mnie: co bym robiła teraz gdybym nie podpatrywała twojej pracy; gdybyś nie był dla mnie pierwszym wzorem naukowca; gdyby nikt się mną nie zaopiekował, nie zabrał na pierwszą konferencję; gdyby mnie nie poprowadził w ten świat, nasz naukowy, ktoś bardziej doświadczony...? - zaprzątało jej to głowę od dłuższego czasu. Co gdyby oboje nie mieli tego szczęścia w posiadaniu kogoś kto był ich drogowskazem prowadzącym w stronę tego zamkniętego, naukowego świata? - Są osoby niezwykle uzdolnione, które nie potrafią, nie wiedzą lub też brakuje im pewności siebie w próbach dostania się, nie oszukujmy się, nieco hermetycznego, naukowego świata i kończą na warzeniu przez osiemdziesiąt lat dwudziestu rodzajów eliksirów od receptury lub czekaniu na cudze polecenia nie potrafiąc przejąć inicjatywy... a mogłyby robić coś więcej niż wyłącznie coś odtwórczego - dla siebie, innych. Wiem, że być może części to pasuje, lecz jestem przekonana że jest część czarodziei która tylko czeka na oświecenie, pokazanie, że da się inaczej. Ja byłam w końcu jedną z nich. Tylko też ja miałam akurat szczęście, że był obok ktoś kogo mogłam podpatrywać, na kogo mogłam liczyć, od kogo mogłam się uczyć - nie każdy ma takie szczęście - jakby nie było błąkała się po wydziałach Ministerstwa próbując się wpasować w procedury, wymogi. Czasami jej to nawet wychodziło, czasami nawet myślała, że to jest to, lecz rutyna i wypalenie pojawiały się wówczas szybciej niż Błędny. Cofając się w czasie wówczas czuła się jak niepasująca do wielkiej machiny zębatka - niepotrzebna, wybrakowana. Sęk w tym, że w rzeczywistości wcale nie musiała nigdzie pasować - Co gdyby istniało takie miejsce jak Hogwart w którym zamiast uczyć się, jak być czarodziejem uczyć się, jak zostać badaczem, naukowcem...? - wydusiła z siebie ostatecznie mając nadzieję, że nie była zbyt chaotyczna w przekazywaniu informacji. Nie była mistrzynią podzielności uwagi, a tym bardziej retoryki, kiedy to jednocześnie manipulowała magią wokół siebie plącząc jej nici w niewidzialne, grube sploty mające być podstawą kolejnego filaru dla nowej sieci Fiu
|Badania, etap II, numerologia IV
angel heart | devil mind
The member 'Shelta Vane' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 26
'k100' : 26
Las
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Yorkshire