Cmentarz aniołów
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Cmentarz aniołów
Cmentarz aniołów, to tak naprawdę ogród, znajdujący się obok wiekowego, oczywiście opuszczonego dworku. Miano, którym określono tajemnicze miejsce sięga dwoistej natury. Większość ogrodu zajęta jest przez rozbuchaną i niczym nie krępowaną roślinność. Można tu znaleźć dzikie zioła, drzewo o kwaśnych jabłkach, czy bujnie rosnące kwiaty.
Niejednokrotnie najbardziej spostrzegawcze osoby dostrzegały umykające, niewielkie istotki, które nieśmiało wychylały się później zza spróchniałej i obluszczonej ramy. Ale tym, co przyciąga wzrok najmocniej, są anioły - rzeźby i posągi rozsypane na całej powierzchni w - wydawałoby się - losowych miejscach.
Każdy przedstawia skrzydlatą kobietę o pięknych rysach, chociaż wykrzywionych w bólu spojrzeniach. Mchy, deszcze i czas szarpały urodą niezwykłych posągów, ale niezmiennie stanowił obiekt, który warto było zobaczyć. Nawet jeśli i tu (kto by się spodziewał?) krążyła legenda o zaginionych w niejasnych okolicznościach kobietach, których niezwykle podobne rzeźby ukazywały się w ogrodzie. Mawia się, że samotne spacery nie są w tych okolicach dla młodych dam. Nikt przecież nie chciał, by ogród zapełnił się kolejnymi rzeźbami. Prawda?...
Niejednokrotnie najbardziej spostrzegawcze osoby dostrzegały umykające, niewielkie istotki, które nieśmiało wychylały się później zza spróchniałej i obluszczonej ramy. Ale tym, co przyciąga wzrok najmocniej, są anioły - rzeźby i posągi rozsypane na całej powierzchni w - wydawałoby się - losowych miejscach.
Każdy przedstawia skrzydlatą kobietę o pięknych rysach, chociaż wykrzywionych w bólu spojrzeniach. Mchy, deszcze i czas szarpały urodą niezwykłych posągów, ale niezmiennie stanowił obiekt, który warto było zobaczyć. Nawet jeśli i tu (kto by się spodziewał?) krążyła legenda o zaginionych w niejasnych okolicznościach kobietach, których niezwykle podobne rzeźby ukazywały się w ogrodzie. Mawia się, że samotne spacery nie są w tych okolicach dla młodych dam. Nikt przecież nie chciał, by ogród zapełnił się kolejnymi rzeźbami. Prawda?...
- Oczywiście, że nie miałaś – przyznałam po chwili w dość chwalebnym komentarzu, być może zwracającym honory, być może podkreślającym moje zaufanie dla jej właściwych intencji. Słuchałam jednak z uwagą, prędko notując wszelkie szczegóły owego tajemniczego przedsięwzięcia. Postanowiła skorzystać z okazji i wykorzystać to spotkanie. Mądrze i dość nawet sprytnie. W dzisiejszej konfiguracji wspierała czynności mojego domu pogrzebowego. Otwierała jednocześnie propozycję kolejnej współpracy, powołując się przy tym na nazwiska i pewną obietnicę… interesujących wyników. Byłam sceptyczna, lecz nie znudzona czy zupełnie niechętna podobnym procederom. Nazwisko Sallowa irytowało i podkreślało jednocześnie, że powinnam się sprawą jednak zainteresować na dłużej niż te dwie płytkie myśli występujące równolegle do wygłaszanych przez Multon słów. Podczas prowadzonych przez nas czynności rozmowa wykraczająca poza sprawę samego kopania w grobie zdawała się przynosić lekką ulgę. Mimo tego wszystkiego nie szłam bezmyślnie za każdą otrzymywaną propozycją – Elvira nie była jedyną personą, która widziała atrakcyjną możliwości we współpracy ze mną.
- Spodziewasz się, że Walczący Mag przyjmie twoje wywody? – podpytałam bez wyrazistej emocji w głosie, choć sam dobór słów mógł nakierunkowywać na moje przypuszczenia. Tematyka potencjalnego artykułu mogła, owszem, wpisywać się we właściwy nurt, leczy czy to było wystarczające? Nie byłam jednak dziennikarką czy politykiem. – Myślę, że nam nie potrzeba już tego dowodzić. To oczywiste. Lecz faktycznie nie wszyscy przejawiają dziś podobny pogląd. Jeżeli to ma przekonać wątpiących i uszlachetnić tym samym prowadzone przez nas działania ku polepszeniu życia nacji czarodziejów…. Przedsięwzięcie twoje wydaje się inicjatywą dość słuszną. Niektórych nie przekonuje gadanie nawet tak zmyślne, jak bajki Corneliusa Sallowa. Niektórzy potrzebują argumentu nauki – przyznałam, prowadząc w odpowiedzi na jej wyjaśnienia te głośne rozważania. Pomysł nie wydawał się durny. – Gdyby udało się uchronić choćby nieznaczną grupę czarodziejów przed mieszaniem się ze szlamami czy mugolami, to cóż… byłby to pewien sukces, Elviro. Leczy czy naprawdę wierzysz, że twoje piśmiennictwo przemówi komukolwiek do rozumu? – zapytałam z dozą zwątpienia. Idea kusiła, ale być może forma była zbyt słaba, by przynieść realne, pożądane przez nas skutki. – To musi być napisane doskonale – stwierdziłam po krótkiej przerwie. Nie chodziło wyłącznie o wytoczenie porządnej naukowej tezy, ale i o dobranie odpowiednich słów. – Mocne dowody potrafią nanieść skazę na twardym umyśle. O ile wiedzą, którędy go podejść – kontynuowałam, wyobrażając sobie ewentualny odbiór podobnych treści. Czytelnicy Walczącego Maga raczej przejawiali bliskie nam poglądy. Ci pozostali mieli umysły już tak zatrute mugolską propagandą, że nie widziałam dla nich wielkich nadziei.
- Zainteresowany anatomią? Aż tak? – zdziwiłam się, gdy przedstawiła mi preferowane przez mojego syna… zajęcia. Owszem, był w posiadaniu pewnej wiedzy, lecz nie sądziłam, by kwestie anatomii budziły w nim nieprzeciętną pasję. – Intrygujące…. – wypowiedziałam z domieszką namiętności. Oszczędny uśmiech również zakwitł na czerwonych ustach. – Nie wiedziałam, że pochłania go to aż tak dobitnie. – Wciąż oswajałam się z nowością. Wyglądało jednak na to, że mój syn jeszcze nie był świadomym uczestnikiem przedstawionego przez Multon planu. Czy zatem mogłam wierzyć w trafność dopasowania przez nią potencjalnych członków całego przedsięwzięcia? Ceniłam fakt, że pytała mnie o opinię i poszukiwała ewentualnej ścieżki wzajemnej współpracy, lecz nie tylko mnie powinna była spytać. – Zatem jeszcze nie zaproponowałaś mu tej współpracy? Wspomniałaś wcześniej o dzieciach. Nie sądzę, by mógł być szczerze zainteresowany pracą przy dziecięcych zwłokach. Może mu się to nie spodobać. Lecz polowanie na szlamy… to już całkiem coś innego. Przyjemne i pożyteczne – wypowiedziałam nasycona tym razem już bardziej nęcącą wizją. – Wróć do mnie, kiedy już z nim porozmawiasz, a ponownie zajmiemy się tematem, Elviro – podsumowałam, dając tym samym sobie czas na przemyślenie chęci udziału w podobnym projekcie, a jej czas na… zapełnienie niewiadomych stosowną treścią. Konkretami. Byłam ciekawa reakcji mojego syna, choć przeczuwałam, iż już znałam finał tych rozmów. Niemniej chciałam, by zaprezentowano mi całość owej koncepcji. Z pewnością było to warte rozważenia. Dobro idei, wsparcie ludności czarodziejskiej w obraniu właściwego kierunku myślenia było cennym pomysłem. Domyślałam się także, że mój syn nie miał w tym wszystkim być byle pionkiem. Gdyby tak było nie mówiłaby o nim aż tyle, czyż nie? Widziałam korzyść w udziale mojego Igora, lecz póki istniały kwestie nierozstrzygnięte, nie zamierzałam podejmować ostatecznej decyzji. Bronić mu uczestnictwa także – był dorosły i miałam nadzieję, że dość rozsądny, aby samodzielnie zdecydować. Ja mogłam przypieczętować wyłącznie swój udział. Elvira jednak wykazywała dobrze widziane poszanowanie wobec mojej osoby. Tak, widziałam to.
Pozwalałam jej pracować. Wywodów doświadczonego uzdrowiciela wysłuchiwałam w skupieniu, bo przecież od ich wyniku leżało potencjalnego domknięcie sprawy i opuszczenie cmentarza z poczuciem kolejnego dobrze spełnionego zadania. Miałyśmy być dobrze przygotowane i perfekcyjne w prowadzonych tego dnia czynnościach. Tego i każdego innego dnia. Nigdy nie tępiłam oczekiwań – te zawsze były wysokie, bo i poziom oferowanych usług miał być jak najwyższy. – Zatem wiemy już całkiem sporo – przyznałam z zadowoleniem, bez większego wstrętu czy zdziwienia obserwując, jak dłonie medyczki przesuwały się po kościach. – Tak, potwierdźmy to ostatecznie na oględzinach w zakładzie. Osiemdziesiąt procent to wciąż zbyt mało – wyjawiłam, prezentując poniekąd swoje wymagania. Chciałam całkowitej weryfikacji. Choćby najmniejsze pozostawione na wątpliwości miejsce mogło wpędzić nas w zgubę. Na to się absolutnie nie godziłam. – Zabieramy zwłoki, Elviro. Dostaniesz swój czas na wnikliwie ich zbadanie. Dopóki nie będziemy całkowicie pewni, nie podzielimy się wnioskami z rodziną. Tymczasem… pora ją stąd zabrać, zanim deszcz utrudni nam pracę i odbierze resztki cennych śladów – oznajmiłam nieco władczo i przystąpiłam do konkretnego działania. Skierowana w stronę kości różdżką odpowiednio je zabezpieczyła. Następnie bez ociągania się zadbałam, byśmy nie zostawiły po sobie dramatycznej dziury w ziemi. Po zabezpieczeniu miejsca wykopalisk, mogłyśmy opuścić cmentarz i udać się do zakładu pogrzebowego celem wykonania dalszych czynności. Sprawa Gwyneth nie była jeszcze zakończona, ale z całą pewnością znalazłyśmy się bliżej prawdy.
zt
- Spodziewasz się, że Walczący Mag przyjmie twoje wywody? – podpytałam bez wyrazistej emocji w głosie, choć sam dobór słów mógł nakierunkowywać na moje przypuszczenia. Tematyka potencjalnego artykułu mogła, owszem, wpisywać się we właściwy nurt, leczy czy to było wystarczające? Nie byłam jednak dziennikarką czy politykiem. – Myślę, że nam nie potrzeba już tego dowodzić. To oczywiste. Lecz faktycznie nie wszyscy przejawiają dziś podobny pogląd. Jeżeli to ma przekonać wątpiących i uszlachetnić tym samym prowadzone przez nas działania ku polepszeniu życia nacji czarodziejów…. Przedsięwzięcie twoje wydaje się inicjatywą dość słuszną. Niektórych nie przekonuje gadanie nawet tak zmyślne, jak bajki Corneliusa Sallowa. Niektórzy potrzebują argumentu nauki – przyznałam, prowadząc w odpowiedzi na jej wyjaśnienia te głośne rozważania. Pomysł nie wydawał się durny. – Gdyby udało się uchronić choćby nieznaczną grupę czarodziejów przed mieszaniem się ze szlamami czy mugolami, to cóż… byłby to pewien sukces, Elviro. Leczy czy naprawdę wierzysz, że twoje piśmiennictwo przemówi komukolwiek do rozumu? – zapytałam z dozą zwątpienia. Idea kusiła, ale być może forma była zbyt słaba, by przynieść realne, pożądane przez nas skutki. – To musi być napisane doskonale – stwierdziłam po krótkiej przerwie. Nie chodziło wyłącznie o wytoczenie porządnej naukowej tezy, ale i o dobranie odpowiednich słów. – Mocne dowody potrafią nanieść skazę na twardym umyśle. O ile wiedzą, którędy go podejść – kontynuowałam, wyobrażając sobie ewentualny odbiór podobnych treści. Czytelnicy Walczącego Maga raczej przejawiali bliskie nam poglądy. Ci pozostali mieli umysły już tak zatrute mugolską propagandą, że nie widziałam dla nich wielkich nadziei.
- Zainteresowany anatomią? Aż tak? – zdziwiłam się, gdy przedstawiła mi preferowane przez mojego syna… zajęcia. Owszem, był w posiadaniu pewnej wiedzy, lecz nie sądziłam, by kwestie anatomii budziły w nim nieprzeciętną pasję. – Intrygujące…. – wypowiedziałam z domieszką namiętności. Oszczędny uśmiech również zakwitł na czerwonych ustach. – Nie wiedziałam, że pochłania go to aż tak dobitnie. – Wciąż oswajałam się z nowością. Wyglądało jednak na to, że mój syn jeszcze nie był świadomym uczestnikiem przedstawionego przez Multon planu. Czy zatem mogłam wierzyć w trafność dopasowania przez nią potencjalnych członków całego przedsięwzięcia? Ceniłam fakt, że pytała mnie o opinię i poszukiwała ewentualnej ścieżki wzajemnej współpracy, lecz nie tylko mnie powinna była spytać. – Zatem jeszcze nie zaproponowałaś mu tej współpracy? Wspomniałaś wcześniej o dzieciach. Nie sądzę, by mógł być szczerze zainteresowany pracą przy dziecięcych zwłokach. Może mu się to nie spodobać. Lecz polowanie na szlamy… to już całkiem coś innego. Przyjemne i pożyteczne – wypowiedziałam nasycona tym razem już bardziej nęcącą wizją. – Wróć do mnie, kiedy już z nim porozmawiasz, a ponownie zajmiemy się tematem, Elviro – podsumowałam, dając tym samym sobie czas na przemyślenie chęci udziału w podobnym projekcie, a jej czas na… zapełnienie niewiadomych stosowną treścią. Konkretami. Byłam ciekawa reakcji mojego syna, choć przeczuwałam, iż już znałam finał tych rozmów. Niemniej chciałam, by zaprezentowano mi całość owej koncepcji. Z pewnością było to warte rozważenia. Dobro idei, wsparcie ludności czarodziejskiej w obraniu właściwego kierunku myślenia było cennym pomysłem. Domyślałam się także, że mój syn nie miał w tym wszystkim być byle pionkiem. Gdyby tak było nie mówiłaby o nim aż tyle, czyż nie? Widziałam korzyść w udziale mojego Igora, lecz póki istniały kwestie nierozstrzygnięte, nie zamierzałam podejmować ostatecznej decyzji. Bronić mu uczestnictwa także – był dorosły i miałam nadzieję, że dość rozsądny, aby samodzielnie zdecydować. Ja mogłam przypieczętować wyłącznie swój udział. Elvira jednak wykazywała dobrze widziane poszanowanie wobec mojej osoby. Tak, widziałam to.
Pozwalałam jej pracować. Wywodów doświadczonego uzdrowiciela wysłuchiwałam w skupieniu, bo przecież od ich wyniku leżało potencjalnego domknięcie sprawy i opuszczenie cmentarza z poczuciem kolejnego dobrze spełnionego zadania. Miałyśmy być dobrze przygotowane i perfekcyjne w prowadzonych tego dnia czynnościach. Tego i każdego innego dnia. Nigdy nie tępiłam oczekiwań – te zawsze były wysokie, bo i poziom oferowanych usług miał być jak najwyższy. – Zatem wiemy już całkiem sporo – przyznałam z zadowoleniem, bez większego wstrętu czy zdziwienia obserwując, jak dłonie medyczki przesuwały się po kościach. – Tak, potwierdźmy to ostatecznie na oględzinach w zakładzie. Osiemdziesiąt procent to wciąż zbyt mało – wyjawiłam, prezentując poniekąd swoje wymagania. Chciałam całkowitej weryfikacji. Choćby najmniejsze pozostawione na wątpliwości miejsce mogło wpędzić nas w zgubę. Na to się absolutnie nie godziłam. – Zabieramy zwłoki, Elviro. Dostaniesz swój czas na wnikliwie ich zbadanie. Dopóki nie będziemy całkowicie pewni, nie podzielimy się wnioskami z rodziną. Tymczasem… pora ją stąd zabrać, zanim deszcz utrudni nam pracę i odbierze resztki cennych śladów – oznajmiłam nieco władczo i przystąpiłam do konkretnego działania. Skierowana w stronę kości różdżką odpowiednio je zabezpieczyła. Następnie bez ociągania się zadbałam, byśmy nie zostawiły po sobie dramatycznej dziury w ziemi. Po zabezpieczeniu miejsca wykopalisk, mogłyśmy opuścić cmentarz i udać się do zakładu pogrzebowego celem wykonania dalszych czynności. Sprawa Gwyneth nie była jeszcze zakończona, ale z całą pewnością znalazłyśmy się bliżej prawdy.
zt
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Ostrożność Iriny jej nie zaskakiwała, właściwie spodziewała się jej od początku. Macnair szanowała i pieczołowicie pielęgnowała dobre imię zakładu i własną reputację; ze znacznie większą starannością niż choćby Drew, była wszak kobietą, samotną matką prowadzącą własny biznes. Wszystko osiągała i utrzymywała sama, nic nie przychodziło jej lekką ręką, a status wdowy wcale tego nie zmieniał, być może nawet wiele utrudniał. Lecz, czy gdyby miała męża, który, nawet jeśli tylko w dokumentach, byłby właścicielem ich domu pogrzebowego - czy budziłaby wtedy w Elvirze tyle podziwu, tyle uznania? Zapewne nie.
Bycie wdową wydawało się jej zresztą wygodne, pożądane. Mając możliwość spędzić więcej czasu z kobietami takimi jak Irina sama zaczynała żałować, że nie wyszła za mąż dla zasady jeszcze zanim została okrzyknięta starą panną, nie urodziła tego jednego czystokrwistego dziecka (mogłaby wszak oddać je dziadkom na wychowanie, nie mieli niczego lepszego do roboty) i nie zadbała o to, by zostać wdową młodo. Wtedy nikt nie kusiłby się już o szeptanie za jej plecami, o docinki i spojrzenia pełne politowania.
Na niektóre rzeczy było już jednak chyba zbyt późno. W młodości nie wyobrażała sobie jeszcze, że myśl o morderstwie będzie przychodziło jej lekko. Była głupsza, naiwniejsza, bała się złamać prawo mając w perspektywie wizję Azkabanu. Trzymała się utartego schematu sukcesu, upatrując go w ścieżce uzdrowicielki największego magicznego szpitala w Wielkiej Brytanii. Ile lat zmarnowała sądząc, że to do cna męskie i zacofane środowisko pozwoli jej osiągnąć wielkość. Ile lat zmarnowała wierząc, że trzymanie się moralnych reguł przyniesie jej sympatię innych.
- Walczący Mag już przyjął ich część. Moje nazwisko pojawiło się w numerze z pierwszego lipca w artykule o samoobronie przed mugolami - odparła z niemałą satysfakcją, unosząc brodę, by spojrzeć na Irinę z pozycji wykopanego grobu. W jej małym uśmiechu i błyszczących oczach pojawił się połysk kontrolowanej arogancji. Potem jednak spoważniała i opuściła głowę, by przyjrzeć się trumnie. Wszak wciąż nie osiągnęła nawet połowy tego co osiągnąć zamierzała. - Świat trzeba objaśniać ślepym, nie tym, którzy pewną elementarną wiedzę posiedli już wcześniej. Wydaje nam się naturalne, że nie jesteśmy w niczym podobni do mugoli, ale nie doceniamy ogromu fałszu i indoktrynacji, z jaką spotykają się czarodzieje półkrwi dotknięci zarazą mugolskich sąsiadów, znajomych, ba, nawet członków ich własnych rodzin. Nie jesteśmy w stanie zabić każdego jednego mugola w kraju, nie ma nawet takiej potrzeby. Musimy tylko przeformułować społeczeństwo tak, by zaczęło funkcjonować jak należy. Usytuować czystą krew na szczycie, potępić degenerację i zacząć wykorzystywać mugoli tak jak oni dotąd żerowali na nas. Kto to widział, żeby bydło prowadziło panów - Cmoknęła z niesmakiem, a potem gładko wdrapała się z powrotem na trawę. - Wierzę w to, że rzeczy, które osobiście znajduję w tych ciałach... że są prawdą, niepodważalną. Jeśli, jak mówisz, przedstawię to doskonale, wtedy z pomocą zręczniejszych pisarzy ode mnie powstaną artykuły, które dotrą tam gdzie powinny. Nie do szlam i zdrajców krwi, oni nie są nam potrzebni. Ale do tych, którzy są zmieszani i wątpią - Prawie położyła jej dłoń na ramieniu, ale powstrzymała się i zamiast tego odgarnęła tylko za uszy kosmyki swoich jasnych włosów, które w ferworze fizycznej pracy opadły jej na czoło.
Ściągała akurat z trumny przemoknięte wieko, ale zatrzymała się na moment, by posłać Irinie niewielki uśmiech, niemal życzliwy.
- Igor ma wiele zainteresowań, często jeszcze nie w pełni sprecyzowanych. Taki urok młodości. Ja w tym wieku sądziłam, że za dziesięć lat będę specjalistą dwóch różnych dziedzin magomedycyny, animagiem, alchemikiem i konsultantem Ministerstwa Magii - parsknęła cicho, dźwięk nie poniósł się daleko; nad cmentarzem zawisła parna cisza. Zbliżał się deszcz. - Niemniej jednak, z anatomią radzi sobie świetnie. Ma potencjał, by osiągnąć coś w tej materii, jeżeli to zainteresowanie się utrzyma. Może mu się to przydać nie tylko w medycynie albo rodzinnym biznesie, ale i w klątwach. - Uniosła brew, gdy Irina wspomniała, że Igorowi mogłyby nie spodobać się dziecięce zwłoki. Czyżby miał jakiś uraz? Jakieś moralne dylematy? Nie spodziewała się ich po nim. Korciło ją dopytać, ale na chwilę obecną zdecydowała się ugryźć w język. Powinna o to raczej spytać samego Igora. - Biorąc pod uwagę, że chcąc nie chcąc dotyka to twojego interesu wolałam najpierw upewnić się, czy nie spotka się to ze sprzeciwem, do którego wszak miałabyś prawo. Dziękuję, że jesteś skora spróbować. Choćby wstępnie - Obejrzała kości Gwyneth, przesunęła po nich palcami. - Porozmawiam o tym z Igorem. Ostatecznie to będzie jego decyzja. - Wzruszyła ramieniem. Fakt faktem, chłopak był dorosły.
Ale sama byłaby wściekła, gdyby Cassandra zaangażowała Marię w potencjalnie zagrażający zdrowiu projekt nie informując jej o tym wcześniej. A nie była nawet Marii prawdziwą matką.
W dalszej części wróciła do milczenia, skupiona na tym co ma w rękach, co obserwuje. W jej głowie rysowały się zapamiętane schematy rycin i przeźroczy, jak ruchome zdjęcia w gazetach kartkowała w myślach dotychczas widziane i identyfikowane kości. Gonił ich czas, ale niektóre podstawowe elementy udało jej się wychwycić od razu.
- To zbyt mało też dla mnie. Dużo poniżej mojego poziomu - powiedziała cicho, z uśmiechem samozadowolenia, a potem uniosła brodę i zmrużyła oczy. Czerwona kometa przebijała się blaskiem nawet przez deszczowe chmury. Wzięła głęboki oddech. - Bierzmy się więc do pracy - Z ostatnim mrugnięciem pochyliła się i ścisnęła różdżkę w palcach, by pomóc Irinie zabezpieczyć kości w nowo przygotowanej skrzyni.
/zt
Bycie wdową wydawało się jej zresztą wygodne, pożądane. Mając możliwość spędzić więcej czasu z kobietami takimi jak Irina sama zaczynała żałować, że nie wyszła za mąż dla zasady jeszcze zanim została okrzyknięta starą panną, nie urodziła tego jednego czystokrwistego dziecka (mogłaby wszak oddać je dziadkom na wychowanie, nie mieli niczego lepszego do roboty) i nie zadbała o to, by zostać wdową młodo. Wtedy nikt nie kusiłby się już o szeptanie za jej plecami, o docinki i spojrzenia pełne politowania.
Na niektóre rzeczy było już jednak chyba zbyt późno. W młodości nie wyobrażała sobie jeszcze, że myśl o morderstwie będzie przychodziło jej lekko. Była głupsza, naiwniejsza, bała się złamać prawo mając w perspektywie wizję Azkabanu. Trzymała się utartego schematu sukcesu, upatrując go w ścieżce uzdrowicielki największego magicznego szpitala w Wielkiej Brytanii. Ile lat zmarnowała sądząc, że to do cna męskie i zacofane środowisko pozwoli jej osiągnąć wielkość. Ile lat zmarnowała wierząc, że trzymanie się moralnych reguł przyniesie jej sympatię innych.
- Walczący Mag już przyjął ich część. Moje nazwisko pojawiło się w numerze z pierwszego lipca w artykule o samoobronie przed mugolami - odparła z niemałą satysfakcją, unosząc brodę, by spojrzeć na Irinę z pozycji wykopanego grobu. W jej małym uśmiechu i błyszczących oczach pojawił się połysk kontrolowanej arogancji. Potem jednak spoważniała i opuściła głowę, by przyjrzeć się trumnie. Wszak wciąż nie osiągnęła nawet połowy tego co osiągnąć zamierzała. - Świat trzeba objaśniać ślepym, nie tym, którzy pewną elementarną wiedzę posiedli już wcześniej. Wydaje nam się naturalne, że nie jesteśmy w niczym podobni do mugoli, ale nie doceniamy ogromu fałszu i indoktrynacji, z jaką spotykają się czarodzieje półkrwi dotknięci zarazą mugolskich sąsiadów, znajomych, ba, nawet członków ich własnych rodzin. Nie jesteśmy w stanie zabić każdego jednego mugola w kraju, nie ma nawet takiej potrzeby. Musimy tylko przeformułować społeczeństwo tak, by zaczęło funkcjonować jak należy. Usytuować czystą krew na szczycie, potępić degenerację i zacząć wykorzystywać mugoli tak jak oni dotąd żerowali na nas. Kto to widział, żeby bydło prowadziło panów - Cmoknęła z niesmakiem, a potem gładko wdrapała się z powrotem na trawę. - Wierzę w to, że rzeczy, które osobiście znajduję w tych ciałach... że są prawdą, niepodważalną. Jeśli, jak mówisz, przedstawię to doskonale, wtedy z pomocą zręczniejszych pisarzy ode mnie powstaną artykuły, które dotrą tam gdzie powinny. Nie do szlam i zdrajców krwi, oni nie są nam potrzebni. Ale do tych, którzy są zmieszani i wątpią - Prawie położyła jej dłoń na ramieniu, ale powstrzymała się i zamiast tego odgarnęła tylko za uszy kosmyki swoich jasnych włosów, które w ferworze fizycznej pracy opadły jej na czoło.
Ściągała akurat z trumny przemoknięte wieko, ale zatrzymała się na moment, by posłać Irinie niewielki uśmiech, niemal życzliwy.
- Igor ma wiele zainteresowań, często jeszcze nie w pełni sprecyzowanych. Taki urok młodości. Ja w tym wieku sądziłam, że za dziesięć lat będę specjalistą dwóch różnych dziedzin magomedycyny, animagiem, alchemikiem i konsultantem Ministerstwa Magii - parsknęła cicho, dźwięk nie poniósł się daleko; nad cmentarzem zawisła parna cisza. Zbliżał się deszcz. - Niemniej jednak, z anatomią radzi sobie świetnie. Ma potencjał, by osiągnąć coś w tej materii, jeżeli to zainteresowanie się utrzyma. Może mu się to przydać nie tylko w medycynie albo rodzinnym biznesie, ale i w klątwach. - Uniosła brew, gdy Irina wspomniała, że Igorowi mogłyby nie spodobać się dziecięce zwłoki. Czyżby miał jakiś uraz? Jakieś moralne dylematy? Nie spodziewała się ich po nim. Korciło ją dopytać, ale na chwilę obecną zdecydowała się ugryźć w język. Powinna o to raczej spytać samego Igora. - Biorąc pod uwagę, że chcąc nie chcąc dotyka to twojego interesu wolałam najpierw upewnić się, czy nie spotka się to ze sprzeciwem, do którego wszak miałabyś prawo. Dziękuję, że jesteś skora spróbować. Choćby wstępnie - Obejrzała kości Gwyneth, przesunęła po nich palcami. - Porozmawiam o tym z Igorem. Ostatecznie to będzie jego decyzja. - Wzruszyła ramieniem. Fakt faktem, chłopak był dorosły.
Ale sama byłaby wściekła, gdyby Cassandra zaangażowała Marię w potencjalnie zagrażający zdrowiu projekt nie informując jej o tym wcześniej. A nie była nawet Marii prawdziwą matką.
W dalszej części wróciła do milczenia, skupiona na tym co ma w rękach, co obserwuje. W jej głowie rysowały się zapamiętane schematy rycin i przeźroczy, jak ruchome zdjęcia w gazetach kartkowała w myślach dotychczas widziane i identyfikowane kości. Gonił ich czas, ale niektóre podstawowe elementy udało jej się wychwycić od razu.
- To zbyt mało też dla mnie. Dużo poniżej mojego poziomu - powiedziała cicho, z uśmiechem samozadowolenia, a potem uniosła brodę i zmrużyła oczy. Czerwona kometa przebijała się blaskiem nawet przez deszczowe chmury. Wzięła głęboki oddech. - Bierzmy się więc do pracy - Z ostatnim mrugnięciem pochyliła się i ścisnęła różdżkę w palcach, by pomóc Irinie zabezpieczyć kości w nowo przygotowanej skrzyni.
/zt
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Cmentarz aniołów
Szybka odpowiedź