Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Gloucestershire
Rękaw Praplatanów
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Rękaw Praplatanów
W Glocestershire, w oddali od większych miast, znajduje się niecodzienna alejka osłonięta tunelem tworzonym przez żywe drzewa; stary las, ukrywany przed mugolami w celu ochrony drogocennych roślin, stworzył tę ścieżkę sam, otwarcie witając odwiedzających to miejsce czarodziejów - wrogo traktując niemagicznych, których drwale stosunkowo często pojawiali się w okolicy, niosąc ze sobą zagrożenie. Z obu stron pną się ku górze imponujące platany, których korony zaplatają się nad drogą, tworząc naturalny rękaw. Jedynie Ollivanderowie posiadają pozwolenie na wydobywanie drewna z tego lasu do tworzenia różdżek.
The member 'Michael Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 42
'k100' : 42
Praca, była znajoma. Praca nie zadawała pytań o to jak się czuła, ani nie próbowała poruszać spraw, których nie chciała dotykać i które chciała od siebie odsunąć. Do pracy - takiej pracy, do walki, właśnie do tego sama siebie stworzyła. Teraz była już o tym całkowicie przekonana i tylko to jedno zdawała się naprawdę potrafić. Była wadliwa jako kobieta, a z roli kobiety jako takiej zdecydowała przecież sama zrezygnować. Tak jak się wydawało wcześniej - a potem zrozumiała, że sama siebie oszukiwała. Zachłysnęła się możliwością. Tym, co pojawiło się przed nią. Tym o czym marzyła, czego się wyrzekła, czego pragnęła ale z czego podobno postanowiła zrezygnować. Powinna była, gdyby zrobiła to wtedy, teraz by tak nie cierpiała. Więc tak, praca była tym, co rozumiała, czego się trzymała, co ją trzymało w całości. Sprawę wystarczyło rozwiązać, szmalcowników pokonać, zamknąć. Tylko tyle - proste i działające za każdym razem. Nie zdążyli skończyć rozmowy, ale wiedziała, że w końcu do niej wrócą. Teraz, przyszedł czas zrobić to, po co tutaj przyszli. Walka nie trwała długo - cóż taki poziom szumowin nie był dla nich wyzwaniem. Prawda była taka, że odczuwała dokładnie, że tak naprawdę niewielu mogło jej się przeciwstawić teraz. Bez uzgadniania, bez pytania, bez snucia planu sprawnie przeszła do zajmowania się Inferiusem pozostawiając dwójkę czarnoksiężników bratu, pozostając jednak skupiona i uważna na tyle, by w przypadku potężnego zaklęcia i nieposłuszeństwa jego różdżki być w stanie zareagować odpowiednio szybko. Cofnęła się o krok, by jej płaszcz nie zajął się ogniem kiedy Inferius zwalił się jej pod nogi. Skinęła krótko głową na słowa brata. Czasem nadal zdawało jej się, że parzy na nią jak na małą dziewczynkę łaknącą komplementów.
- Skuję. - potwierdziła podchodząc bliżej mężczyzn, stając nad nimi, uniosła jasną różdżkę. - url=https://www.morsmordre.net/t11487p90-rzuty-koscia-viii#356743]Esposas[/url] - wycelowała w pierwszego z nich. - Esposas. - wskazała na drugiego, ale różdżka odmówiła posłuszeństwa przynosząc zmarszczką na czoło. - Esposas - wybrała i tym razem zaklęcie zadziałało bez większych problemów. Zerknęła na brata potakując głową, pociągając jednego z nich do góry, kiedy ściągnał z pierwszego petryfikusa.
- Pogadajmy panowie. - zaproponowała, rozciągając usta w uśmiechu. Nie było w nim żadnej szczerości. - Macie dziś niesamowitą szansę porozmawiać z rodzeństwem Tonks. Zacznijmy od tego: Czy jest ich więcej i ilu was jest? Radzę nie sprawdzać naszej cierpliwości, nie Mike? Mało jej mamy. - po kolei, do celu, jeśli będzie trzeba, użyją siły. Chociaż może sama reputacja dostatecznie im pomoże.
- Skuję. - potwierdziła podchodząc bliżej mężczyzn, stając nad nimi, uniosła jasną różdżkę. - url=https://www.morsmordre.net/t11487p90-rzuty-koscia-viii#356743]Esposas[/url] - wycelowała w pierwszego z nich. - Esposas. - wskazała na drugiego, ale różdżka odmówiła posłuszeństwa przynosząc zmarszczką na czoło. - Esposas - wybrała i tym razem zaklęcie zadziałało bez większych problemów. Zerknęła na brata potakując głową, pociągając jednego z nich do góry, kiedy ściągnał z pierwszego petryfikusa.
- Pogadajmy panowie. - zaproponowała, rozciągając usta w uśmiechu. Nie było w nim żadnej szczerości. - Macie dziś niesamowitą szansę porozmawiać z rodzeństwem Tonks. Zacznijmy od tego: Czy jest ich więcej i ilu was jest? Radzę nie sprawdzać naszej cierpliwości, nie Mike? Mało jej mamy. - po kolei, do celu, jeśli będzie trzeba, użyją siły. Chociaż może sama reputacja dostatecznie im pomoże.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Praca była tym, co trzymało go przy życiu po tym, gdy dawne życie - pełne śmiechu, radości, zabawy - rozpadło się bezpowrotnie. Gdy czuł, że zawiódł jako mężczyzna, dowódca, strateg. Nawet jako człowiek, bo kiedyś nie wierzył, że wilkołaki są w pełni ludźmi. Gdyby nie możliwość powrotu do pracy, nie wychodziłby prawie z dawnego domu, nie próbowałby funkcjonować ani okiełznać własnej klątwy, może nawet nie rozmawiałby z Just, może nawet już by nie żył.
A na wojnie byli w pracy codziennie. Trzymali się w całości.
Walka skutecznie odciągnęła ich myśli od spraw osobistych. Działali prędko, w milczeniu. Nie potrzebowali uzgadniać planu, znając własne priorytety: spopielenie inferiusa, skucie i przesłuchanie czarnoksiężników. Gdyby potrzebował pomocy, zawołałby, ale przy dwójce czarnoksiężników wydaniem mogło być jedynie tempo, a nie ich zdolności. Zauważył, że siostrze też poszło szybko, co zgadzałoby się z poziomem umiejętności czarnoksiężnika: pamiętał, że inferiusy są tym wytrzymalsze im potężniejszej czarnej magii stworzono do ich użycia. Jego przeciwnik znał zaawansowane zaklęcia i walczył dobrze, ale nie znakomicie - daleko mu było do prawdziwej potęgi.
Gdy Justine skuła mężczyzn, wycelował w młodszego z nich, tego, który gorzej czarował. Tego, którego być może łatwiej będzie złamać, nawet jeśli to starszy był mózgiem tej operacji.
Finite Incantatem. - ściągnął z chłopaka Petrificusa.
-Słyszeliście o nas, prawda? - zakpił, uśmiechając się równie zimno jak Justine. Słyszeli. O jej aresztowaniu, o jego śmierci. W oczach chłopaka zobaczył zaskoczenie, młody zatrzymał wzrok na jego twarzy. -Nie tak łatwo się nas pozbyć i nie słyniemy z cierpliwości. - machnął różdżką, nonszalancko. Ku własnej satysfakcji zobaczył w oczach szmalcownika strach, gdy młodzieniec znalazł się na torze różdżki.
-N...nie, z..zabiliście jedynego... udanego! - młody zerknął nerwowo na spetryfikowanego kompana, myśląc o tym, że czarnoksiężnik ciężko zniesie tą stratę.
-Nie, wy go zabiliście. - doprecyzował Mike, wznosząc oczy do góry. -I innych, prawda? Ilu ich jest, nieudanych? Gdzie są ciała?
-W... dawnej leśniczówce, tam jest polana. Trzeci z nas miał jej pilnować, ale od przedwczoraj go nie widziałem, nie wiem gdzie jest, jest nas trzech, tylko trzech... - wybąkał młodzieniec.
Michael zerknął na Just znacząco, ledwo dostrzegalnie skinął głową. Trzeci z nich zawisł wczoraj, to jego przesłuchanie przywiodło tutaj aurorów - ale młody najwyraźniej się jeszcze nie domyślił, a Tonks nie miał zamiaru go oświecać, jeszcze nie.
A na wojnie byli w pracy codziennie. Trzymali się w całości.
Walka skutecznie odciągnęła ich myśli od spraw osobistych. Działali prędko, w milczeniu. Nie potrzebowali uzgadniać planu, znając własne priorytety: spopielenie inferiusa, skucie i przesłuchanie czarnoksiężników. Gdyby potrzebował pomocy, zawołałby, ale przy dwójce czarnoksiężników wydaniem mogło być jedynie tempo, a nie ich zdolności. Zauważył, że siostrze też poszło szybko, co zgadzałoby się z poziomem umiejętności czarnoksiężnika: pamiętał, że inferiusy są tym wytrzymalsze im potężniejszej czarnej magii stworzono do ich użycia. Jego przeciwnik znał zaawansowane zaklęcia i walczył dobrze, ale nie znakomicie - daleko mu było do prawdziwej potęgi.
Gdy Justine skuła mężczyzn, wycelował w młodszego z nich, tego, który gorzej czarował. Tego, którego być może łatwiej będzie złamać, nawet jeśli to starszy był mózgiem tej operacji.
Finite Incantatem. - ściągnął z chłopaka Petrificusa.
-Słyszeliście o nas, prawda? - zakpił, uśmiechając się równie zimno jak Justine. Słyszeli. O jej aresztowaniu, o jego śmierci. W oczach chłopaka zobaczył zaskoczenie, młody zatrzymał wzrok na jego twarzy. -Nie tak łatwo się nas pozbyć i nie słyniemy z cierpliwości. - machnął różdżką, nonszalancko. Ku własnej satysfakcji zobaczył w oczach szmalcownika strach, gdy młodzieniec znalazł się na torze różdżki.
-N...nie, z..zabiliście jedynego... udanego! - młody zerknął nerwowo na spetryfikowanego kompana, myśląc o tym, że czarnoksiężnik ciężko zniesie tą stratę.
-Nie, wy go zabiliście. - doprecyzował Mike, wznosząc oczy do góry. -I innych, prawda? Ilu ich jest, nieudanych? Gdzie są ciała?
-W... dawnej leśniczówce, tam jest polana. Trzeci z nas miał jej pilnować, ale od przedwczoraj go nie widziałem, nie wiem gdzie jest, jest nas trzech, tylko trzech... - wybąkał młodzieniec.
Michael zerknął na Just znacząco, ledwo dostrzegalnie skinął głową. Trzeci z nich zawisł wczoraj, to jego przesłuchanie przywiodło tutaj aurorów - ale młody najwyraźniej się jeszcze nie domyślił, a Tonks nie miał zamiaru go oświecać, jeszcze nie.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Nie żałowała - tego, że postanowiła pozostawić za sobą pogotowie. Znalazłam sie tam właściwie przypadkiem. Tak wyszło. Nie potrafiła zdecydować się wcześniej, może nie wiedziała - a może wiedziała, ale wiedziała też w jakiś sposób patrzono na kobiety, które wybierały ten zawód. Jakby były wadliwe, jakby nie mogły albo nie umiały się sprawdzić w roli, która do kobiet należała od zawsze. A ona zamierzała się w niej sprawdzić, chciała. Wydawało jej się, przynajmniej. A później, kiedy konflikt narastał, kiedy potrzebni byli ci, którzy podejmą się tego czym nikt inny nie chciał brudzić sobie rąk ona wzięła to na swoje barki. Mimo, że Skamander tego dla niej nie chciał. Może nie była pewna, a może od samego początku wiedziała. Może gdyby potrafił ją zrozumieć, albo ona potrafiła zrozumieć jego, może rzeczywiście mogliby sobie pomóc. Ale teraz… to była już przeszłość. Wybrała wtedy, a potem pozwoliła się omamić słowami Hannah, pozwoliła sobie uwierzyć, że i ona ma prawo do szczęścia. Była niezmiennie tak samo głupia - i tak samo naiwna. Zmieniła się, a jednak nie zmieniła się wcale. I powoli uświadamiała sobie tylko jedno - była tylko praca. Były tylko jej umiejętności, które mogły pomóc, które mogły się na coś nadać. Każdy pojedynek, każdy padający na kolana wróg jej to uświadamiał. Była silna, ale ta siła miała swoją cenę.
Teraz to rozumiała. Skuła mężczyzn zgodnie ze słowami brata biorąc wdech w płuca. Nie pierwsza tego typu rozmowa w ciągu ostatnich miesięcy. Różniły się szczegółami, imionami, ilościami, danymi. Ale czarnoksięskie ścierwo rozpełzło się wokół jak zaraz. Wystarczyło znaleźć sposób - słaby punkt, motyw w jaki kogoś wziąć pod włos, by sprawa rozwiązała się sama. Jeśli nie chcieli gadać sprawa komplikowała się na chwilę dłużej, ale i z tym byli w stanie sobie odpowiednio poradzić. Pociągnęła za poły młodego zmuszając go do tego, by usiadł. Młodsi, słabsi, zawsze byli łatwiejsi. Mniej pewni. Bardziej niedoświadczeni, sądzący, że może jeśli wydadzą resztę oni sami dadzą radę się uratować. To denerwowało ją najbardziej, że lojalność pomiędzy nimi tak naprawdę nie istniała. Zaczęła mówić, skupiając na nim jasne, oceniające spojrzenie. Nie dało się w nim znaleźć nic ciepłego - nic miłego również. Prześwietliło, oceniało, badało, kiedy Michael mówił. Zamierzała korzystać z tego, że znajdowała się na plakatach. Była przecież terrorystką, której nie udało się zatrzymać nikomu - nawet więzienie nie dało jej rady. Co prawda, wiedziała, że to że żyje nie było jej własną zasługą a Zakonu, który wyciągnął ją z Azkabanu. Ale reszta nic o tym nie wiedziała. Oparła jedną z dłoni o biodro. Drugą puściła wolno wzdłuż ciała nadal zaciskając rękę na różdżce. Powstrzymała mimowolne westchnienie ulgi utrzymując przyjętą rolę. Zerknęła na brata łapiąc jego spojrzenie. Młody pęknął szybciej niż się spodziewała. Skinęła krótko głową. Niech pyta dalej. Ona dziś będzie po prostu ładnie wyglądała.
- W którą stronę. - wypowiedziała słowa, odsuwając spojrzenie od brata, jego skinienie głową. Spojrzała znów na mężczyznę, który wskazał brodą kierunek mamroczą, że to nie dalej niż kilometr. - Poczekajcie tu grzecznie na nas. Lepiej, żeby to była prawda. - poleciła im bo i tak nie było sensu zabierać ich ze sobą. Nie mieli różdżek i byli skuci. Ruszyła jako pierwsza przez las we wskazanym kierunku milcząc w pierwszych kilku chwilach.
- Ten trzeci to twój nowy kumpel, hm? - mruknęła do brata, zerkając na niego krótko. Zacisnęła usta w wąską kreskę. Nie rozumiała. Nie rozumiała co pchało ich do tego, by babrać się w tak mrocznych czarach. Co działo się w umyśle kogoś, kto uważał, że może tak po prostu odebrać życie kogoś innego. Zabiła sama, miała też krew na dłoniach, ale do dziś zastanawiała się, czy powód mógł usprawiedliwić zabójstwo. Z pewnością różne były zdania. Własnego nie umiała podjąć - a może nie chciała. Robiła po prostu to, co musiała. W końcu dostrzegła leśniczówkę, która zamajaczyła przed nimi. - Powiedziałabym, że to nie najbłyskotliwsze miejsce na kryjówkę. Znów z drugiej strony, rzeczy zbyt oczywiste czasem nie przychodzą na myśl w ogóle, nie? - mruknęła, puszczając brata przodem. Rozglądając się wokół, gdyby jednak czarnoksiężnik kłamał i ktoś jeszcze miał ich dzisiaj zaskoczyć.
Teraz to rozumiała. Skuła mężczyzn zgodnie ze słowami brata biorąc wdech w płuca. Nie pierwsza tego typu rozmowa w ciągu ostatnich miesięcy. Różniły się szczegółami, imionami, ilościami, danymi. Ale czarnoksięskie ścierwo rozpełzło się wokół jak zaraz. Wystarczyło znaleźć sposób - słaby punkt, motyw w jaki kogoś wziąć pod włos, by sprawa rozwiązała się sama. Jeśli nie chcieli gadać sprawa komplikowała się na chwilę dłużej, ale i z tym byli w stanie sobie odpowiednio poradzić. Pociągnęła za poły młodego zmuszając go do tego, by usiadł. Młodsi, słabsi, zawsze byli łatwiejsi. Mniej pewni. Bardziej niedoświadczeni, sądzący, że może jeśli wydadzą resztę oni sami dadzą radę się uratować. To denerwowało ją najbardziej, że lojalność pomiędzy nimi tak naprawdę nie istniała. Zaczęła mówić, skupiając na nim jasne, oceniające spojrzenie. Nie dało się w nim znaleźć nic ciepłego - nic miłego również. Prześwietliło, oceniało, badało, kiedy Michael mówił. Zamierzała korzystać z tego, że znajdowała się na plakatach. Była przecież terrorystką, której nie udało się zatrzymać nikomu - nawet więzienie nie dało jej rady. Co prawda, wiedziała, że to że żyje nie było jej własną zasługą a Zakonu, który wyciągnął ją z Azkabanu. Ale reszta nic o tym nie wiedziała. Oparła jedną z dłoni o biodro. Drugą puściła wolno wzdłuż ciała nadal zaciskając rękę na różdżce. Powstrzymała mimowolne westchnienie ulgi utrzymując przyjętą rolę. Zerknęła na brata łapiąc jego spojrzenie. Młody pęknął szybciej niż się spodziewała. Skinęła krótko głową. Niech pyta dalej. Ona dziś będzie po prostu ładnie wyglądała.
- W którą stronę. - wypowiedziała słowa, odsuwając spojrzenie od brata, jego skinienie głową. Spojrzała znów na mężczyznę, który wskazał brodą kierunek mamroczą, że to nie dalej niż kilometr. - Poczekajcie tu grzecznie na nas. Lepiej, żeby to była prawda. - poleciła im bo i tak nie było sensu zabierać ich ze sobą. Nie mieli różdżek i byli skuci. Ruszyła jako pierwsza przez las we wskazanym kierunku milcząc w pierwszych kilku chwilach.
- Ten trzeci to twój nowy kumpel, hm? - mruknęła do brata, zerkając na niego krótko. Zacisnęła usta w wąską kreskę. Nie rozumiała. Nie rozumiała co pchało ich do tego, by babrać się w tak mrocznych czarach. Co działo się w umyśle kogoś, kto uważał, że może tak po prostu odebrać życie kogoś innego. Zabiła sama, miała też krew na dłoniach, ale do dziś zastanawiała się, czy powód mógł usprawiedliwić zabójstwo. Z pewnością różne były zdania. Własnego nie umiała podjąć - a może nie chciała. Robiła po prostu to, co musiała. W końcu dostrzegła leśniczówkę, która zamajaczyła przed nimi. - Powiedziałabym, że to nie najbłyskotliwsze miejsce na kryjówkę. Znów z drugiej strony, rzeczy zbyt oczywiste czasem nie przychodzą na myśl w ogóle, nie? - mruknęła, puszczając brata przodem. Rozglądając się wokół, gdyby jednak czarnoksiężnik kłamał i ktoś jeszcze miał ich dzisiaj zaskoczyć.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Nie zatrzymał się w porę, nie zastanowił nad wyborem siostry. Gdy dołączał do Zakonu Feniksa, odbudowując własne życie z gruzów, ona działała w nim od dawna. Był z niej dumny. Słuchał jej i jej doświadczenia. Z podziwem obserwował coraz potężniejsze patronusy zamiast spytać, czy jest pewna tego wyboru, czy sobie radzi, czego jej potrzeba. Zawsze była taka niezależna, a po śmierci matki prościej było uciec w pracę. Zamieszkać w jednym domu, przynosić do kuchni upolowane pardwy, ruszyć na odsiecz w serce Azkabanu, wymieniać się informacjami ze śledztw, być obok i działać.
Ale nie pytać, nigdy nie pytał. Zawsze, nawet wtedy, gdy powiedziała im o dziecku, uważał, że to jej decyzje. Jej oddanie wojnie zainspirowało wtedy jego, chciał być dla Justine lepszym człowiekiem, odpowiedzielniejszym. Efektywniejszym aurorem. Ale czy był dobrym bratem? Słowa Kerrie zasiały w nim wątpliwości - czy zimą powinien pytać Justine o samopoczucie, zamiast rozmawiać o patrolowanych terenach? Czy powinien zniechęcić ją do nadwyrężania zdrowia, skłonić do odpoczywania w domu, zdobyć dla rodziny więcej jedzenia?
Czy wtedy to dziecko by przeżyło?
Był dobrym aurorem, ale martwił się, że jest fatalnym bratem - a nie miał skąd wziąć wzorca, tym bardziej, że Just i Kerrie różniły się jak ogień i woda. Mieszkał z nimi, oddałby za nie życie, próbował zająć się obydwoma, ale opinie obydwu na temat potrzeb tej rodziny były drastycznie różne.
A potem znów wpadł w znany rytm, dystansując się od troski i poczucia winy. Nie było już Michaela i Just, pozostali tylko zdeterminowani autorzy, poszukiwani Zakonnicy. Zdolni przestraszyć tego szczyla. Szmalcownikami zostawali czasem byli policjanci, czasem absolwenci Slytherinu, czasem najemnicy z Nokturnu. Mike nie spodziewał się nawet po nich lojalności - nie było w stanie gardzić brakiem czegoś, czego nie dało się wykształcić w trakcie krótkiego stażu w tej plugawej "pracy". W Biurze Aurorów każdy znał każdego, Hipogryfy łączył wspólny cel, tych tutaj łączyła tylko chciwość. I chora ambicja tego spetryfikowanego, ale młody chciał tylko przetrwać. Własna skóra była przecież cenniejsza od inferiusów.
Z mimowolną dumą (znowu dumą, znowu z powodu pracy) obserwował jak drobna, szczuplutka Justine rozwiązuje młodemu język.
-Chwila... co z nami będzie? Powiedziałem wam coś, to się liczy, prawda? - zapytał nerwowo młody. Gdyby Mike miał gorszy humor, chętnie odpetryfikowałby tego drugiego, obserwował jak się kłócą, uciekają do gróźb, spierają o lojalność. Ale mieli zadanie do wykonania.
-Słuchaj jej i nie przerywaj. Lepiej, żeby to była prawda. Silencio. - uciszył młodego, nie ze złośliwości, a z pragmatyzmu. To wciąż nie były tereny Zakonu i choć szmalcowników było tylko trzech, a las był pustawy (już go patrolował), to nie zamierzał ryzykować, że jakiś przypadkowy myśliwy pobawi się w błędnego rycerza. -Salvio Hexia. - rzucił, ale nieprecyzyjnie, więc prędko i z nutką irytacji poprawił zaklęcie. -Salvio Hexia. - bariera schowała unieruchomionych mężczyzn przed widokiem kogokolwiek, kto nadchodziłby od strony ścieżki.
Ruszył za siostrą, uśmiechnął się krzywo.
-Zawisł wczoraj. Nie dało się od niego wyciągnąć nic więcej, w przeciwieństwie do tej dwójki wydawał się prawie szalony. - nic dziwnego, czarna magia zbierała swoje żniwo, a oni igrali z siłami życia i śmierci. -Myślisz, żeby powiedzieć to naszym nowym znajomym? - rzucił lekko, choć nie żartował. Rozważał najlepszą strategię dalszego przesłuchania, tego bardziej szczegółowego, w areszcie.
Gdy znaleźli się niedaleko leśniczówki uniósł różdżkę, chcąc rzucić Homenum Revelio, ale wtedy zmarszczył nos. Chciał odpowiedzieć siostrze, że banda działała tu od niedawna, że może nie spodziewali się patroli Zakonu Feniksa - a panowie tych ziem by ich za to nie ścigali - ale najpierw skupił się na odorze.
-Czujesz...? - odór śmierci, ohydnej zgnilizny, ciągnący się od strony chatki. Wiedział, że miał uciążliwie nadwrażliwy węch, może wiatr nie zaniósł jeszcze tego zapachu do Justine. Gdy znaleźli się bliżej, też to poczuła.
Zajrzał przez okno, z różdżką w pogotowiu. W półmroku widział kształty na wpół rozkładających się zwłok. Nie poruszały się. Nieudane eksperymenty.
-Wejdźmy do środka... tylko zapamiętać informacje do raportu. Potem wracajmy do nich. Hipogryfy mogą spróbować... ich zidentyfikować, zadbać o pochówek. Albo spalić tą chatę, jak wezmą już coś od ofiar. - wymamrotał, miał silny żołądek, ale to było dużo - nawet dla niego. Do ich zadań nie należało dbanie o zwłoki, choć moralność nakazywała coś z nimi zrobić - dlatego pomyślał o Hipogryfach zamiast od razu spalić tą cholerną chatkę.
On i Just będą potrzebni w tymczasowym areszcie. Kontynuować przesłuchanie, przyszpilić tych szmalcowników, może dowiedzą się coś o ich powiązaniach albo zleceniodawcach. Odwrócił się od okna. Niższa Justine, mając inny punkt widzenia, mogła dostrzec w rogu pokoju coś jeszcze - notatki, mapy?
Ale nie pytać, nigdy nie pytał. Zawsze, nawet wtedy, gdy powiedziała im o dziecku, uważał, że to jej decyzje. Jej oddanie wojnie zainspirowało wtedy jego, chciał być dla Justine lepszym człowiekiem, odpowiedzielniejszym. Efektywniejszym aurorem. Ale czy był dobrym bratem? Słowa Kerrie zasiały w nim wątpliwości - czy zimą powinien pytać Justine o samopoczucie, zamiast rozmawiać o patrolowanych terenach? Czy powinien zniechęcić ją do nadwyrężania zdrowia, skłonić do odpoczywania w domu, zdobyć dla rodziny więcej jedzenia?
Czy wtedy to dziecko by przeżyło?
Był dobrym aurorem, ale martwił się, że jest fatalnym bratem - a nie miał skąd wziąć wzorca, tym bardziej, że Just i Kerrie różniły się jak ogień i woda. Mieszkał z nimi, oddałby za nie życie, próbował zająć się obydwoma, ale opinie obydwu na temat potrzeb tej rodziny były drastycznie różne.
A potem znów wpadł w znany rytm, dystansując się od troski i poczucia winy. Nie było już Michaela i Just, pozostali tylko zdeterminowani autorzy, poszukiwani Zakonnicy. Zdolni przestraszyć tego szczyla. Szmalcownikami zostawali czasem byli policjanci, czasem absolwenci Slytherinu, czasem najemnicy z Nokturnu. Mike nie spodziewał się nawet po nich lojalności - nie było w stanie gardzić brakiem czegoś, czego nie dało się wykształcić w trakcie krótkiego stażu w tej plugawej "pracy". W Biurze Aurorów każdy znał każdego, Hipogryfy łączył wspólny cel, tych tutaj łączyła tylko chciwość. I chora ambicja tego spetryfikowanego, ale młody chciał tylko przetrwać. Własna skóra była przecież cenniejsza od inferiusów.
Z mimowolną dumą (znowu dumą, znowu z powodu pracy) obserwował jak drobna, szczuplutka Justine rozwiązuje młodemu język.
-Chwila... co z nami będzie? Powiedziałem wam coś, to się liczy, prawda? - zapytał nerwowo młody. Gdyby Mike miał gorszy humor, chętnie odpetryfikowałby tego drugiego, obserwował jak się kłócą, uciekają do gróźb, spierają o lojalność. Ale mieli zadanie do wykonania.
-Słuchaj jej i nie przerywaj. Lepiej, żeby to była prawda. Silencio. - uciszył młodego, nie ze złośliwości, a z pragmatyzmu. To wciąż nie były tereny Zakonu i choć szmalcowników było tylko trzech, a las był pustawy (już go patrolował), to nie zamierzał ryzykować, że jakiś przypadkowy myśliwy pobawi się w błędnego rycerza. -Salvio Hexia. - rzucił, ale nieprecyzyjnie, więc prędko i z nutką irytacji poprawił zaklęcie. -Salvio Hexia. - bariera schowała unieruchomionych mężczyzn przed widokiem kogokolwiek, kto nadchodziłby od strony ścieżki.
Ruszył za siostrą, uśmiechnął się krzywo.
-Zawisł wczoraj. Nie dało się od niego wyciągnąć nic więcej, w przeciwieństwie do tej dwójki wydawał się prawie szalony. - nic dziwnego, czarna magia zbierała swoje żniwo, a oni igrali z siłami życia i śmierci. -Myślisz, żeby powiedzieć to naszym nowym znajomym? - rzucił lekko, choć nie żartował. Rozważał najlepszą strategię dalszego przesłuchania, tego bardziej szczegółowego, w areszcie.
Gdy znaleźli się niedaleko leśniczówki uniósł różdżkę, chcąc rzucić Homenum Revelio, ale wtedy zmarszczył nos. Chciał odpowiedzieć siostrze, że banda działała tu od niedawna, że może nie spodziewali się patroli Zakonu Feniksa - a panowie tych ziem by ich za to nie ścigali - ale najpierw skupił się na odorze.
-Czujesz...? - odór śmierci, ohydnej zgnilizny, ciągnący się od strony chatki. Wiedział, że miał uciążliwie nadwrażliwy węch, może wiatr nie zaniósł jeszcze tego zapachu do Justine. Gdy znaleźli się bliżej, też to poczuła.
Zajrzał przez okno, z różdżką w pogotowiu. W półmroku widział kształty na wpół rozkładających się zwłok. Nie poruszały się. Nieudane eksperymenty.
-Wejdźmy do środka... tylko zapamiętać informacje do raportu. Potem wracajmy do nich. Hipogryfy mogą spróbować... ich zidentyfikować, zadbać o pochówek. Albo spalić tą chatę, jak wezmą już coś od ofiar. - wymamrotał, miał silny żołądek, ale to było dużo - nawet dla niego. Do ich zadań nie należało dbanie o zwłoki, choć moralność nakazywała coś z nimi zrobić - dlatego pomyślał o Hipogryfach zamiast od razu spalić tą cholerną chatkę.
On i Just będą potrzebni w tymczasowym areszcie. Kontynuować przesłuchanie, przyszpilić tych szmalcowników, może dowiedzą się coś o ich powiązaniach albo zleceniodawcach. Odwrócił się od okna. Niższa Justine, mając inny punkt widzenia, mogła dostrzec w rogu pokoju coś jeszcze - notatki, mapy?
Can I not save one
from the pitiless wave?
Mike nie zadawał pytań - dlatego tak łatwo było koło niego przebywać. Akceptował jej decyzje, pozostawiał je jej. Czasem dość nieudolnie próbował, ale znała go na tyle, że wiedziała jak wysunąć się z troskliwego spojrzenia, czy niewygodnego pytania, a on nie wracał. Przynajmniej nie od razu - albo nie z tym samym pytaniem. Nie potrzebowała rozmów, wiwisekcji jej własnych emocji, pytań o samopoczucie czy nakazów. Nakazom prawie automatycznie się stawiała, jakby jej organizm, umysł ciało, negowało cokolwiek co miało nie być decyzją jej własną. Dlatego wolała pracę, bo praca nie odnosiła się do niej, do jej uczuć, czy prywatnych wyborów. Była o czymś innym - a ona, w tym była dobra właśnie.
Nie miała pojęcia, że Mike przejmuje się czymś tak trywialnym. Gdyby powiedział jej o tym, pewnie zbyłaby to parsknięciem i machnięciem ręki. Ale nie powiedział - może dlatego, że ona też niewiele mówiła. Sama o niewiele pytała zamykając się w sobie, odsuwając, obawiając spojrzeń pełnych litości. Wiedziała, że otrzymała wiele wsparcia, ale wydawało się ono czasem bardziej palącym ciężarem, niż ulgą. Ostatnimi czasy po prostu wolała być sama. I nie uważała, że musi się z tego w jakikolwiek sposób tłumaczyć.
Mężczyźni pojawili się nagle - ale też, oni, mimo odejścia w tematy prywatne bardziej pozostawali nadal skupieni i czujni. Nie było już czasu na to, by mówić dalej o niej. I choć nie sądziła - w tej chwili czuła wdzięczność, że ta dwójka postanowiła nagle wyjść zza krzaków. Było jej to zdecydowanie na rękę. Mogła złapać się tego co potrafiła - co umiała, w czym była naprawdę dobra. We dwójkę działali sprawnie potrafiąc odpowiednio odnaleźć się w pojedynku, znaleźć swoje cele, zrozumieć niewerbalny przekaz wraz z rzucanym czarem. Dobrze współgrali ze sobą w tym temacie i tyle Justine wystarczało. Przynajmniej w tym momencie w którym o sobie wolała nie rozmawiać wcale.
- Pewnie, że liczy. - zapewniła go pobłażliwie, choć nie przyznała w jaki sposób cokolwiek może być liczone i czy w ogóle będzie. Michael zajął się dwójką mężczyzn, kiedy ona ruszyła powoli. Wiedziała, że ją dogoni - wiedział dokąd zmierza. Nie zatrzymała się, kiedy znalazł się za nią i zaczął mówić.
- Użyjmy tego jako karty. Wszystkich nie warto od razu pokazywać, nie? - zapytała stwierdziła trudno było powiedzieć dokładnie. Młody ładnie gadał, ale trzeba było być ostrożnym informacja o śmierci towarzysza mogła mu zamknąć skutecznie usta na dłużej. Albo i na zawsze, musieli go najpierw odrobinę lepiej poznać - a może sprawdzić jakim naprawdę jest człowiekiem.
- Do tego zapachu ciężko nawyknąć. - mruknęła wykrzywiając usta i marszcząc nos. Odór śmierci nie był przyjemny niezależnie od tego ile razy znalazła się obok niego. Mogła w jakiś sposób się do niego przyzwyczaic, ale nie na tyle, by nie wzbudzał w niej nieprzyjemnych odczuć.
Skinęła krótko głową bratu wchodząc do pomieszczenia. Przeszła przez nią, rozglądając się, licząc, zaglądając w stojące szafki i kiedy miała już mówić, żeby wezwali inny oddział wtedy je dostrzegła. W półmroku zdawały się prawie skryte. Przeszła przez pomieszcze przykładając lewą rękę do nosa. Kucnęła, różdżką podnosząc kilka stron.
- Znalazłam nam lekturę. - mruknęła do brata. zbierając ze sobą dokumenty i notatki - one mogły dać im całkowity pogląd na sprawę. - Zbierajmy się. - dodała, czując, że robi jej się coraz bardziej niedobrze od zapachu wokół. A sprawa jeszcze się nie skończyła, musieli przesłuchać tą dwójką - a najpierw przejrzeć notatki, napisać raport i zgłosić wszystko Bagnoldowi. Kilka godzin w biurze co najmniej. Cóż, nie było co odwlekać roboty.
| ztx2
Nie miała pojęcia, że Mike przejmuje się czymś tak trywialnym. Gdyby powiedział jej o tym, pewnie zbyłaby to parsknięciem i machnięciem ręki. Ale nie powiedział - może dlatego, że ona też niewiele mówiła. Sama o niewiele pytała zamykając się w sobie, odsuwając, obawiając spojrzeń pełnych litości. Wiedziała, że otrzymała wiele wsparcia, ale wydawało się ono czasem bardziej palącym ciężarem, niż ulgą. Ostatnimi czasy po prostu wolała być sama. I nie uważała, że musi się z tego w jakikolwiek sposób tłumaczyć.
Mężczyźni pojawili się nagle - ale też, oni, mimo odejścia w tematy prywatne bardziej pozostawali nadal skupieni i czujni. Nie było już czasu na to, by mówić dalej o niej. I choć nie sądziła - w tej chwili czuła wdzięczność, że ta dwójka postanowiła nagle wyjść zza krzaków. Było jej to zdecydowanie na rękę. Mogła złapać się tego co potrafiła - co umiała, w czym była naprawdę dobra. We dwójkę działali sprawnie potrafiąc odpowiednio odnaleźć się w pojedynku, znaleźć swoje cele, zrozumieć niewerbalny przekaz wraz z rzucanym czarem. Dobrze współgrali ze sobą w tym temacie i tyle Justine wystarczało. Przynajmniej w tym momencie w którym o sobie wolała nie rozmawiać wcale.
- Pewnie, że liczy. - zapewniła go pobłażliwie, choć nie przyznała w jaki sposób cokolwiek może być liczone i czy w ogóle będzie. Michael zajął się dwójką mężczyzn, kiedy ona ruszyła powoli. Wiedziała, że ją dogoni - wiedział dokąd zmierza. Nie zatrzymała się, kiedy znalazł się za nią i zaczął mówić.
- Użyjmy tego jako karty. Wszystkich nie warto od razu pokazywać, nie? - zapytała stwierdziła trudno było powiedzieć dokładnie. Młody ładnie gadał, ale trzeba było być ostrożnym informacja o śmierci towarzysza mogła mu zamknąć skutecznie usta na dłużej. Albo i na zawsze, musieli go najpierw odrobinę lepiej poznać - a może sprawdzić jakim naprawdę jest człowiekiem.
- Do tego zapachu ciężko nawyknąć. - mruknęła wykrzywiając usta i marszcząc nos. Odór śmierci nie był przyjemny niezależnie od tego ile razy znalazła się obok niego. Mogła w jakiś sposób się do niego przyzwyczaic, ale nie na tyle, by nie wzbudzał w niej nieprzyjemnych odczuć.
Skinęła krótko głową bratu wchodząc do pomieszczenia. Przeszła przez nią, rozglądając się, licząc, zaglądając w stojące szafki i kiedy miała już mówić, żeby wezwali inny oddział wtedy je dostrzegła. W półmroku zdawały się prawie skryte. Przeszła przez pomieszcze przykładając lewą rękę do nosa. Kucnęła, różdżką podnosząc kilka stron.
- Znalazłam nam lekturę. - mruknęła do brata. zbierając ze sobą dokumenty i notatki - one mogły dać im całkowity pogląd na sprawę. - Zbierajmy się. - dodała, czując, że robi jej się coraz bardziej niedobrze od zapachu wokół. A sprawa jeszcze się nie skończyła, musieli przesłuchać tą dwójką - a najpierw przejrzeć notatki, napisać raport i zgłosić wszystko Bagnoldowi. Kilka godzin w biurze co najmniej. Cóż, nie było co odwlekać roboty.
| ztx2
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
4.września
Faktycznie było to wyjątkowo charakterystyczne miejsce więc trafiła bez większych trudności. Pomimo iż znajdowało się na obrzeżach odnalazła je wyjątkowo sprawnie. Problem polegał jednak na tym, że wciąż brakowało charakterystycznego punktu zbiórki. Pojęcie "okolicy" było dość niejednoznacznie, a utrzymująca się gęsta mgła utwierdzała ją w przekonaniu, że nie wykazała się szczególnym rozsądkiem odpisując na korespondencję. Powinna być bardziej precyzyjna. Teraz płaciła za swoją nieuwagę spacerując wzdłuż okolicy mając nadzieję, że dostrzeże klientkę lub, że ta spostrzeże ją.
Obcas czarnych trzewików lekko zapadał się w miękkim gruncie przy każdym kroku. Rąbek zielonej sukienki kołysał się w takt koło kostek. Sukienka była w jednolitej, głębokiej barwie o długich rękawach i zapinanym pod szyją kołnierzu. Na wierzch miała nałożoną lekką, brązową szatę sięgająca połowy uda. Kok czarnych włosów schowany był pod modnym w poprzednim sezonie kapeluszu - miał charakterystyczne zdobienie z wystającym bażancim piórkiem. Nie miała na sobie żadnej biżuterii. Jedynym dodatkiem zdawała się być skórzana aktówka opierająca się o jej biodro. Od jej noszenia w tą i z powrotem zaczynało jej się robić ciężko, a lekka warstwa potu zaczęła połyskiwać na czole.
Zatrzymała się nagle dostrzegając z naprzeciwka ruch.
- Pani Multon..? - zawołała przystępując w miejscu i podnosząc rękę którą zamachała w powietrzu by stać się bardziej widoczną - Oh, drogi Merlinie, całe szczęście. Rodziła się w mej głowie już dość niedorzeczną myśl, że rozpuściła się Pani w tej mgle, a mnie za kilka kolejnych chwil spotka podobny los - zażartowała swobodnie posyłając uprzejmy uśmiech - Pozwoli Pani, że przedstawię się należycie... Riana Vane - numerolog i twórca świstoklików Magicznej Pracowni "Rezonans". Miło mi poznać - wyciągnęła w sposób formalny dłoń w stronę czarownicy w geście biznesowego powitania - Tak więc - chciałaby Pani mi powiedzieć szerzej o swoich potrzebach; o tym dokąd chciałaby Pani by świstokliki kierowały; oraz czy będą przeznaczone tylko do Pani użytku czy również spodziewa się Pani współdzielić deportację za ich pomocą z osobami postronnymi? Och, i oczywiście chciałabym spojrzeć na przygotowane materiały do zaklęcia w świstoklik.
Faktycznie było to wyjątkowo charakterystyczne miejsce więc trafiła bez większych trudności. Pomimo iż znajdowało się na obrzeżach odnalazła je wyjątkowo sprawnie. Problem polegał jednak na tym, że wciąż brakowało charakterystycznego punktu zbiórki. Pojęcie "okolicy" było dość niejednoznacznie, a utrzymująca się gęsta mgła utwierdzała ją w przekonaniu, że nie wykazała się szczególnym rozsądkiem odpisując na korespondencję. Powinna być bardziej precyzyjna. Teraz płaciła za swoją nieuwagę spacerując wzdłuż okolicy mając nadzieję, że dostrzeże klientkę lub, że ta spostrzeże ją.
Obcas czarnych trzewików lekko zapadał się w miękkim gruncie przy każdym kroku. Rąbek zielonej sukienki kołysał się w takt koło kostek. Sukienka była w jednolitej, głębokiej barwie o długich rękawach i zapinanym pod szyją kołnierzu. Na wierzch miała nałożoną lekką, brązową szatę sięgająca połowy uda. Kok czarnych włosów schowany był pod modnym w poprzednim sezonie kapeluszu - miał charakterystyczne zdobienie z wystającym bażancim piórkiem. Nie miała na sobie żadnej biżuterii. Jedynym dodatkiem zdawała się być skórzana aktówka opierająca się o jej biodro. Od jej noszenia w tą i z powrotem zaczynało jej się robić ciężko, a lekka warstwa potu zaczęła połyskiwać na czole.
Zatrzymała się nagle dostrzegając z naprzeciwka ruch.
- Pani Multon..? - zawołała przystępując w miejscu i podnosząc rękę którą zamachała w powietrzu by stać się bardziej widoczną - Oh, drogi Merlinie, całe szczęście. Rodziła się w mej głowie już dość niedorzeczną myśl, że rozpuściła się Pani w tej mgle, a mnie za kilka kolejnych chwil spotka podobny los - zażartowała swobodnie posyłając uprzejmy uśmiech - Pozwoli Pani, że przedstawię się należycie... Riana Vane - numerolog i twórca świstoklików Magicznej Pracowni "Rezonans". Miło mi poznać - wyciągnęła w sposób formalny dłoń w stronę czarownicy w geście biznesowego powitania - Tak więc - chciałaby Pani mi powiedzieć szerzej o swoich potrzebach; o tym dokąd chciałaby Pani by świstokliki kierowały; oraz czy będą przeznaczone tylko do Pani użytku czy również spodziewa się Pani współdzielić deportację za ich pomocą z osobami postronnymi? Och, i oczywiście chciałabym spojrzeć na przygotowane materiały do zaklęcia w świstoklik.
Rękaw Praplatanów był Marii wyjątkowo dobrze znany. Był przecież jedną z charakterystycznych lokalizacji, które musiała pokonywać w drodze z rezerwatu i bursy do rodzinnego domu. Wydawało się więc, że gdy wsiadała na miotłę i leciała na miejsce, nie musiała wcale skupiać się przesadnie na tej czynności, na obraniu odpowiedniego kierunku — wszystko przecież działo się samo, przede wszystkim dzięki sile pamięci mięśniowej. Może tak właśnie było lepiej, lepiej w tym konkretnym okresie, przykrytym żałobną czernią, która teraz zdobiła już wszystkie jej sukienki, wszystkie spódnice, nawet chustkę, którą wiązała sobie na głowie, chowając pod nią burzę jasnych loków w odcieniu dojrzałej pszenicy.
Gdzieś, wśród innych, mało istotnych myśli kołatała jedna. Czy z plonów, za które dziękowali w czasie Brón Trogain, da się upiec chleb? Słyszała, o pożarach, które trawiły kraj. Widziała, jaką moc miała kometa. Czy... Czy na tych, którzy przeżyli tamtą okrutną noc, czekała wizja śmierci głodowej? W męczarniach, których nie mogła sobie wyobrazić?
Poza przygotowanymi wcześniej minerałami kosmicznymi niosła ze sobą coś jeszcze. Szkło skryte w koszyku, który przymocowany został do miotły, szczękało wymownie, zdradzając swoją obecność. Maria martwiła sie, że pani Vane, choć wspaniałomyślnie przyjęła ofertę złożoną na papierze, będzie chciała za swe usługi więcej, niż panna Multon mogła jej ofiarować. Dlatego też w słoiku, bo to on był owym tajemniczym szklanym elementem, znalazła się odlana, przede wszystkim gęsta zupa z kapusty. Niewielki budżet, którym dysponowała Maria, pozwalał jej na dostanie główki kapusty, którą posiekała drobno, pora i nawet kilku marchewek — wszystkie one stanowiły bazę zupy, do której, dla zagęszczenia, dodała jeszcze trochę kaszy jaglanej, rozpęcznionej wodą i mlekiem, do smaku. Może pani Vane spojrzy na ten podarek przychylnym okiem. W dzisiejszych czasach sycący obiad mógł przeważyć szalę życia i śmierci.
Gdzieś na dole mignęło jej pióro — bażanta? — przyczepione do kapelusza. W tym samym momencie, gdy dostrzegła, że nosząca go osoba jest kobietą, szarpnęła miotłą w lewo, w sposób charakterystyczny dla ścigających, umykających przed posłanym w ich kierunku kaflem. Całą uwagę skupiła na wytraceniu prędkości tak, aby nareszcie, kilka metrów przed Rianą, zeskoczyć z niej i resztę drogi przebyć pieszo.
— T—tak, to ja. Maria Multon — ukłoniła się przed kobietą; była starsza, należał się jej szacunek. — Cieszę się, że... że mgły nas nie pożarły — kąciki różowawych ust drgnęły w niezręcznym uśmiechu. Nie była w nastroju do żartów, ale starała się nie urazić kobiety, wszak wydawało się, że nie podejmowała próby żartów po to, by sprawić komukolwiek przykrość, czy zakpić z młodej, niepewnej siebie dziewczyny. Dlatego też widząc wyciągniętą w swą stronę rękę, uścisnęła ją, choć charakterystycznie delikatnie.
— Ja... — powinna spodziewać się profesjonalnych z natury pytań, a mimo wszystko wydawało się, że te spotkały się z jej zaskoczeniem. Niemal od razu sięgnęła wolną ręką do koszyka, na oślep wyszukując dwa, interesujące je przedmioty. — Udało mi się dostać takie dwie rzeczy — w dwóch fiolkach połyskiwał srebrzysty pyłek i drugi, ciemniejszy, mniej miałki. — I, jeżeli Pani uzna, że to możliwe, chciałabym, aby oba świstokliki kierowały właśnie tutaj. Jeszcze... Chciałabym, aby jeden z nich był prezentem dla kogoś, żeby mógł skorzystać z deportacji z kilkoma osobami. Ja też chciałabym być gotowa na tę sytuację...
Gdzieś, wśród innych, mało istotnych myśli kołatała jedna. Czy z plonów, za które dziękowali w czasie Brón Trogain, da się upiec chleb? Słyszała, o pożarach, które trawiły kraj. Widziała, jaką moc miała kometa. Czy... Czy na tych, którzy przeżyli tamtą okrutną noc, czekała wizja śmierci głodowej? W męczarniach, których nie mogła sobie wyobrazić?
Poza przygotowanymi wcześniej minerałami kosmicznymi niosła ze sobą coś jeszcze. Szkło skryte w koszyku, który przymocowany został do miotły, szczękało wymownie, zdradzając swoją obecność. Maria martwiła sie, że pani Vane, choć wspaniałomyślnie przyjęła ofertę złożoną na papierze, będzie chciała za swe usługi więcej, niż panna Multon mogła jej ofiarować. Dlatego też w słoiku, bo to on był owym tajemniczym szklanym elementem, znalazła się odlana, przede wszystkim gęsta zupa z kapusty. Niewielki budżet, którym dysponowała Maria, pozwalał jej na dostanie główki kapusty, którą posiekała drobno, pora i nawet kilku marchewek — wszystkie one stanowiły bazę zupy, do której, dla zagęszczenia, dodała jeszcze trochę kaszy jaglanej, rozpęcznionej wodą i mlekiem, do smaku. Może pani Vane spojrzy na ten podarek przychylnym okiem. W dzisiejszych czasach sycący obiad mógł przeważyć szalę życia i śmierci.
Gdzieś na dole mignęło jej pióro — bażanta? — przyczepione do kapelusza. W tym samym momencie, gdy dostrzegła, że nosząca go osoba jest kobietą, szarpnęła miotłą w lewo, w sposób charakterystyczny dla ścigających, umykających przed posłanym w ich kierunku kaflem. Całą uwagę skupiła na wytraceniu prędkości tak, aby nareszcie, kilka metrów przed Rianą, zeskoczyć z niej i resztę drogi przebyć pieszo.
— T—tak, to ja. Maria Multon — ukłoniła się przed kobietą; była starsza, należał się jej szacunek. — Cieszę się, że... że mgły nas nie pożarły — kąciki różowawych ust drgnęły w niezręcznym uśmiechu. Nie była w nastroju do żartów, ale starała się nie urazić kobiety, wszak wydawało się, że nie podejmowała próby żartów po to, by sprawić komukolwiek przykrość, czy zakpić z młodej, niepewnej siebie dziewczyny. Dlatego też widząc wyciągniętą w swą stronę rękę, uścisnęła ją, choć charakterystycznie delikatnie.
— Ja... — powinna spodziewać się profesjonalnych z natury pytań, a mimo wszystko wydawało się, że te spotkały się z jej zaskoczeniem. Niemal od razu sięgnęła wolną ręką do koszyka, na oślep wyszukując dwa, interesujące je przedmioty. — Udało mi się dostać takie dwie rzeczy — w dwóch fiolkach połyskiwał srebrzysty pyłek i drugi, ciemniejszy, mniej miałki. — I, jeżeli Pani uzna, że to możliwe, chciałabym, aby oba świstokliki kierowały właśnie tutaj. Jeszcze... Chciałabym, aby jeden z nich był prezentem dla kogoś, żeby mógł skorzystać z deportacji z kilkoma osobami. Ja też chciałabym być gotowa na tę sytuację...
Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Miała już doświadczenie w swojej branży. Spotykała różnych klientów - młodych, starych, mężczyzn, kobiety, biednych, bogatych, mniej lub bardziej dziwnych. Nie była uprzedzona. Praca z klientem wymagała pewnej elastyczności podejścia i nastawienia na niespodziewanie. Powitała więc młoda kobietę jak każdego innego partnera biznesowego bo tym właśnie w tym momencie dla niej była. Należało zachować więc profesjonalizm. Nie tylko w gestach - Riana dość konkretnie poruszyła powód spotkania.
- Pani poczeka.. - mruknęła wyciągając z opierającej się o biodro torby parę cienkich rękawiczek z farbowanej na czarno skóry. Dopiero po tym ujęła dwie fiolki w jedną dłoń. Podtrzymywała je kciukiem przyciskając do pozostałych palców. Zmanipulowała nimi tak by materiał przesypał się wewnątrz fiolek. Wielokrotny nawyk pozwalał już po samym tym geście wycenić jakość materiału - Bardzo dobrze. - zaaprobowała mruknieciem bardziej skierowanym do siebie niż do dziewczyny, której się przysłuchiwała - Z obu będzie pożytek, jeżeli chodzi o kwestię transportu grupy osób. Srebrny pył ma moc mogącą ponieść średnio do pięciu przeciętnych czarodziej, a meteoryt znacząco ponad. proszę się więc zastanowić, czy Pani, czy też osoba obdarowywana przez Panią będzie potrzebowała większych możliwości transportu. I jak sobie Pani życzy, miejsce to będzie docelowym dla obu - nie ma problemu - zapewniła bo mimo wszystko to właśnie od niej zależała sceneria - proszę tylko powiedzieć, czy tu konkretnie ma Pani na myśli czy chce Pani zaprowadzić mnie w jakieś upodobane przez Panią miejsce w tej okolicy? Świstoklik teleportuje w miejsce w którym został zaklęty. Dosłownie - Przypominała uprzejmie i cierpliwie. Nawet jeżeli były to oczywistości to zawsze lepiej było powiedzieć za dużo, niż za mało - Muszę Panią, Pani Multon przestrzec, że zaklinanie nie zawsze kończy się powodzeniem. Im surowiec posiada większy magiczny potencjał tym trudniej go przekuć. Może się zdarzyć, że próba skończy się niepowodzeniem. Mogę wówczas za dopłatą podjąć się kolejnych bazując na moich prywatnych zasobach. Wspominam o tym, by była Pani świadoma, że płaci Pani za usługę, a nie za gwarancję sukcesu. Zdaje sobie Pani z tego sprawę? - Spojrzała poważniej na czarownicę o dziewczęcej jeszcze twarzy. Riana była bezpośrednia, lecz było to konieczne jeżeli chciała uniknąć nadmiaru konfliktów - Jeżeli tak, to chętnie zapoznam się z przygotowanymi do zaklęcia materiałami. Proszę jednoznacznie wskazać który ma zostać zaklęty za pomocą srebrnego pyłu, a który meteorytu. - Dodała uśmiechając się uprzejmie przybierając przy tym zachęcającą postawę.
- Pani poczeka.. - mruknęła wyciągając z opierającej się o biodro torby parę cienkich rękawiczek z farbowanej na czarno skóry. Dopiero po tym ujęła dwie fiolki w jedną dłoń. Podtrzymywała je kciukiem przyciskając do pozostałych palców. Zmanipulowała nimi tak by materiał przesypał się wewnątrz fiolek. Wielokrotny nawyk pozwalał już po samym tym geście wycenić jakość materiału - Bardzo dobrze. - zaaprobowała mruknieciem bardziej skierowanym do siebie niż do dziewczyny, której się przysłuchiwała - Z obu będzie pożytek, jeżeli chodzi o kwestię transportu grupy osób. Srebrny pył ma moc mogącą ponieść średnio do pięciu przeciętnych czarodziej, a meteoryt znacząco ponad. proszę się więc zastanowić, czy Pani, czy też osoba obdarowywana przez Panią będzie potrzebowała większych możliwości transportu. I jak sobie Pani życzy, miejsce to będzie docelowym dla obu - nie ma problemu - zapewniła bo mimo wszystko to właśnie od niej zależała sceneria - proszę tylko powiedzieć, czy tu konkretnie ma Pani na myśli czy chce Pani zaprowadzić mnie w jakieś upodobane przez Panią miejsce w tej okolicy? Świstoklik teleportuje w miejsce w którym został zaklęty. Dosłownie - Przypominała uprzejmie i cierpliwie. Nawet jeżeli były to oczywistości to zawsze lepiej było powiedzieć za dużo, niż za mało - Muszę Panią, Pani Multon przestrzec, że zaklinanie nie zawsze kończy się powodzeniem. Im surowiec posiada większy magiczny potencjał tym trudniej go przekuć. Może się zdarzyć, że próba skończy się niepowodzeniem. Mogę wówczas za dopłatą podjąć się kolejnych bazując na moich prywatnych zasobach. Wspominam o tym, by była Pani świadoma, że płaci Pani za usługę, a nie za gwarancję sukcesu. Zdaje sobie Pani z tego sprawę? - Spojrzała poważniej na czarownicę o dziewczęcej jeszcze twarzy. Riana była bezpośrednia, lecz było to konieczne jeżeli chciała uniknąć nadmiaru konfliktów - Jeżeli tak, to chętnie zapoznam się z przygotowanymi do zaklęcia materiałami. Proszę jednoznacznie wskazać który ma zostać zaklęty za pomocą srebrnego pyłu, a który meteorytu. - Dodała uśmiechając się uprzejmie przybierając przy tym zachęcającą postawę.
Gdy pracowała w rezerwacie, widywała zazwyczaj jeden typ ludzi z zewnątrz; trudno było nazwać ich klientami, bardziej gośćmi, bo zjawiali się w rezerwacie tylko przez to, że pozwlono im wejść do środka. Zazwyczaj byli to ludzie eleganccy, o wysokich manierach, którym dobrze wykształcone opiekunki jednorożców miały prawie dorównywać, a ich godności nie urągać. Dopiero Szpital Asfodela otworzył ją na cały przekrój społeczeństwa. Otworzył z kolei było słowem kluczowym, bowiem zamknięta w rezerwacie nie miała nawet szans zasmakować takiej różnorodności. Pacjenci jednak nie miewali zbyt często kapeluszy, który nosiła na głowie Riana Vane, ale ten tylko dodawał jej biznesowej powagi, wskazywał, że ludzie płacili jej za wykonywane usługi — zatem musiała być w swoim fachu przynajmniej dobra.
Skinęła głową na prośbę oczekiwania; była w tym zresztą dobra i przez cały czas, gdy Riana wyjmowała z torby rękawiczki, Maria nie poruszyła się niemalże w ogóle — za wyjątkiem oczu, które zaciekawione wodziły za ruchami kobiety. Jeszcze nigdy nie widziała w pracy człowieka, który wytwarzał świstokliki, dla jej ciekawości była to zupełna gratka. Materiał wewnątrz fiolek przesypywał się, choć w każdej z nich na inny sposób. Przez moment wstrzymała oddech w oczekiwaniu na wyrok wydany przez kobietę, ale gdy ta stwierdziła, że materiały nadawały się do użycia, Maria westchnęła z wyraźną ulgą. — Nawet pani nie wie, jak bardzo mnie to cieszy — spojrzenie szarozielonych oczu zogniskowało się na kobiecie, która tłumaczyła jej zasady, jakie będą obowiązywały świstokliki, jeżeli uda się je stworzyć z podarowanych materiałów. Dziewczyna kiwała co jakiś czas głową, chcąc dać wyraźny znak, że rozumie przekazywane jej informacje. — Sądzę, że dobrze jest być przygotowanym na każdą okazję — poczęła ostrożnie, poszukując zrozumienia swej postawy w twórczyni świstoklików. Wojna nie oszczędzała nikogo, Maria nie musiała mówić wszystkim, że była sierotą, mogła po prostu udać, że ma dużą rodzinę, którą potrzebuje ochronić przed możliwym niebezpieczeństwem. — Także, jeżeli byłaby pani w stanie stworzyć świstokliki tak, aby tu było ich miejsce docelowe i mogło przenieść jak największą ilość osób... Byłabym bardzo zobowiązana — mówiąc to, przyłożyła dłoń do swojej piersi, jeszcze raz pochylając głowę na znak szacunku. Podniosła ją niedługo później, gdy kobieta tłumaczyła, że świstokliki nie zawsze się udają, że ponowne próby wiążą się z dodatkową dopłatą. Przez moment poczuła nieprzyjemne ukłucie, gdzieś w okolicy żołądka. Nie martwiła się, że mogła zostać naciągnięta na dodatkową opłatę, bardziej zastanawiała się, czy starczy jej na to oszczędności. Ostatecznie jednak bezpieczeństwo było ważniejsze od wszystkiego innego. Noc Spadających Gwiazd tylko to potwierdziła. — Jestem tego świadoma — powiedziała pewnie, choć zwlekała z odpowiedzią przez zauważalny czas. Ostatecznie jednak sięgnęła do własnej kieszeni, wyjmując z niej pół złamanego knuta oraz rzemyk, który można było zawiązać na nadgarstku. — Jeżeli mogłaby pani zakląć knuta za pomocą meteorytu, a rzemyk srebrnego pyłu... — podarowała Rianie oba przedmioty, cofając się o krok w tył po ich przekazaniu. — Czy mogłabym jeszcze coś dla pani zrobić? Jakoś dopomóc w procesie?
Skinęła głową na prośbę oczekiwania; była w tym zresztą dobra i przez cały czas, gdy Riana wyjmowała z torby rękawiczki, Maria nie poruszyła się niemalże w ogóle — za wyjątkiem oczu, które zaciekawione wodziły za ruchami kobiety. Jeszcze nigdy nie widziała w pracy człowieka, który wytwarzał świstokliki, dla jej ciekawości była to zupełna gratka. Materiał wewnątrz fiolek przesypywał się, choć w każdej z nich na inny sposób. Przez moment wstrzymała oddech w oczekiwaniu na wyrok wydany przez kobietę, ale gdy ta stwierdziła, że materiały nadawały się do użycia, Maria westchnęła z wyraźną ulgą. — Nawet pani nie wie, jak bardzo mnie to cieszy — spojrzenie szarozielonych oczu zogniskowało się na kobiecie, która tłumaczyła jej zasady, jakie będą obowiązywały świstokliki, jeżeli uda się je stworzyć z podarowanych materiałów. Dziewczyna kiwała co jakiś czas głową, chcąc dać wyraźny znak, że rozumie przekazywane jej informacje. — Sądzę, że dobrze jest być przygotowanym na każdą okazję — poczęła ostrożnie, poszukując zrozumienia swej postawy w twórczyni świstoklików. Wojna nie oszczędzała nikogo, Maria nie musiała mówić wszystkim, że była sierotą, mogła po prostu udać, że ma dużą rodzinę, którą potrzebuje ochronić przed możliwym niebezpieczeństwem. — Także, jeżeli byłaby pani w stanie stworzyć świstokliki tak, aby tu było ich miejsce docelowe i mogło przenieść jak największą ilość osób... Byłabym bardzo zobowiązana — mówiąc to, przyłożyła dłoń do swojej piersi, jeszcze raz pochylając głowę na znak szacunku. Podniosła ją niedługo później, gdy kobieta tłumaczyła, że świstokliki nie zawsze się udają, że ponowne próby wiążą się z dodatkową dopłatą. Przez moment poczuła nieprzyjemne ukłucie, gdzieś w okolicy żołądka. Nie martwiła się, że mogła zostać naciągnięta na dodatkową opłatę, bardziej zastanawiała się, czy starczy jej na to oszczędności. Ostatecznie jednak bezpieczeństwo było ważniejsze od wszystkiego innego. Noc Spadających Gwiazd tylko to potwierdziła. — Jestem tego świadoma — powiedziała pewnie, choć zwlekała z odpowiedzią przez zauważalny czas. Ostatecznie jednak sięgnęła do własnej kieszeni, wyjmując z niej pół złamanego knuta oraz rzemyk, który można było zawiązać na nadgarstku. — Jeżeli mogłaby pani zakląć knuta za pomocą meteorytu, a rzemyk srebrnego pyłu... — podarowała Rianie oba przedmioty, cofając się o krok w tył po ich przekazaniu. — Czy mogłabym jeszcze coś dla pani zrobić? Jakoś dopomóc w procesie?
Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica
Neutralni
- Jeżeli wątpiła Pani w źródło z którego pozyskała Pani ingrediencję to gdyby chciała Pani oszczędzić sobie podobnego stresu w przyszłości jestem wstanie polecić przyszłościowo kilku sprawdzonych dostawców - słysząc westchnięcie ulgi dziewczyny nie mogła powstrzymać się od propozycji. Teraz bardziej niż częściej spotykała się z oszustami sprzedającymi półprodukty będące mieszanką srebrnego pyłu i szkła, kwarcu czy też spiłowanej stali. Ktoś nie mający styczności z takimi surowcami był łatwym celem.
Nie wnikała po co dziewczynie potrzebne świstokliki. Nie płacono jej za wścibskość, a za usługę zaklinania. Riana była kompetentną twórczynią. Za taką przynajmniej się uważała. Wyjaśniła więc cały proces przyjmując potwierdzenie dziewczynki za fundament dalszej współpracy. Klient musiał być świadomy ryzyka i wiedzieć co dalej. Nawet jeżeli o tym nie myślał przychodząc na spotkanie, Riana dla własnej wygody dbała by zaczął.
- Świetnie - teraz kiedy miała pewność mogli ruszyć dalej. Gestem różdżki zaczarowała leżący na ziemi kamień w coś co przypominało kamienna pufę i wysokością sięgało do połowy uda. Powierzchnia była nieco chropowata, lecz płaska. Vane zsunęła aktówkę z ramienia układając na prowizorycznym stoliku. Położyła na jego blacie też fiolki z magicznymi substancjami. W kolejnym kroku sięgnęła po przedmioty. Po jej twarzy przebiegło zmartwienie i niepewność gdy obracała w dłoni monetę.
- Jest Pani pewna, że to moneta ma być zaklęta metorytem? Przed chwilą Pani mówiła, że zależy Pani na tym, by świstoklik mógł przenieść jak największą liczbę osób. Za pomocą meteorytu, jak wspomniałam, uzyska Pani taki efekt na zaklęciu, lecz to mija się z celem kiedy chce Pani zakląć knuta. Jedna osoba skorzysta na pewno, lecz w nagłej sytuacji...hmmm...może dwie maksymalnie - kiedy moneta leżała na dłoni nakryła ją drugą, tak, że obie ręce dotykały potencjalnego świstoklika na raz. To była symulacja tego jak mógł wyglądać sposób aktywacji przez dwie osoby. Zademonstrowała to dziewczynie by wiedziała, że kupy to się za bardzo nie trzyma - Jeżeli wcale nie zależy Pani na ilości teleportowanych osób, a po prostu na przenikalności teleportacji przez potencjalne zabezpieczenia to będzie to działało. - nie wiedziała, czy dziewczyna wstydziła się być z nią szczerą, lecz tymi słowami chciała ją zachęcić. Tak jak pacjent nie powinien ukrywać dolegliwości przed uzdrowicielem, tak nie należało ukrywać swoich oczekiwań co do świstoklika przed numerologiem. Jeżeli Maria nie przemyślała za bardzo sprawy to był też moment na refleksję - Jeżeli nie jest Pani pewna to może Pani się zastanowić. Próba utworzenia świstoklika zajmuje każdorazowo do godziny więc jeżeli jest Pani jednak chciałaby zakląć coś innego czego nie ma Pani pod ręką to będzie czas - zakładając, że wszystko pójdzie gładko to zaklęcie jednego przedmiotu może zająć godzinę, lecz może też zająć pół dnia. Czasu było - To miłe z Pani strony, lecz nie będę potrzebowała asysty. Jeżeli chce Pani przyglądać się procesowi to ma Pani taką możliwość. Jeżeli nie chce Pani lub straci Pani zainteresowanie w trakcie to nie będzie problemu - mogę utworzone świstokliki dostarczyć korespondencyjnie.
Nie wnikała po co dziewczynie potrzebne świstokliki. Nie płacono jej za wścibskość, a za usługę zaklinania. Riana była kompetentną twórczynią. Za taką przynajmniej się uważała. Wyjaśniła więc cały proces przyjmując potwierdzenie dziewczynki za fundament dalszej współpracy. Klient musiał być świadomy ryzyka i wiedzieć co dalej. Nawet jeżeli o tym nie myślał przychodząc na spotkanie, Riana dla własnej wygody dbała by zaczął.
- Świetnie - teraz kiedy miała pewność mogli ruszyć dalej. Gestem różdżki zaczarowała leżący na ziemi kamień w coś co przypominało kamienna pufę i wysokością sięgało do połowy uda. Powierzchnia była nieco chropowata, lecz płaska. Vane zsunęła aktówkę z ramienia układając na prowizorycznym stoliku. Położyła na jego blacie też fiolki z magicznymi substancjami. W kolejnym kroku sięgnęła po przedmioty. Po jej twarzy przebiegło zmartwienie i niepewność gdy obracała w dłoni monetę.
- Jest Pani pewna, że to moneta ma być zaklęta metorytem? Przed chwilą Pani mówiła, że zależy Pani na tym, by świstoklik mógł przenieść jak największą liczbę osób. Za pomocą meteorytu, jak wspomniałam, uzyska Pani taki efekt na zaklęciu, lecz to mija się z celem kiedy chce Pani zakląć knuta. Jedna osoba skorzysta na pewno, lecz w nagłej sytuacji...hmmm...może dwie maksymalnie - kiedy moneta leżała na dłoni nakryła ją drugą, tak, że obie ręce dotykały potencjalnego świstoklika na raz. To była symulacja tego jak mógł wyglądać sposób aktywacji przez dwie osoby. Zademonstrowała to dziewczynie by wiedziała, że kupy to się za bardzo nie trzyma - Jeżeli wcale nie zależy Pani na ilości teleportowanych osób, a po prostu na przenikalności teleportacji przez potencjalne zabezpieczenia to będzie to działało. - nie wiedziała, czy dziewczyna wstydziła się być z nią szczerą, lecz tymi słowami chciała ją zachęcić. Tak jak pacjent nie powinien ukrywać dolegliwości przed uzdrowicielem, tak nie należało ukrywać swoich oczekiwań co do świstoklika przed numerologiem. Jeżeli Maria nie przemyślała za bardzo sprawy to był też moment na refleksję - Jeżeli nie jest Pani pewna to może Pani się zastanowić. Próba utworzenia świstoklika zajmuje każdorazowo do godziny więc jeżeli jest Pani jednak chciałaby zakląć coś innego czego nie ma Pani pod ręką to będzie czas - zakładając, że wszystko pójdzie gładko to zaklęcie jednego przedmiotu może zająć godzinę, lecz może też zająć pół dnia. Czasu było - To miłe z Pani strony, lecz nie będę potrzebowała asysty. Jeżeli chce Pani przyglądać się procesowi to ma Pani taką możliwość. Jeżeli nie chce Pani lub straci Pani zainteresowanie w trakcie to nie będzie problemu - mogę utworzone świstokliki dostarczyć korespondencyjnie.
Może to głupie z jej strony, ale im więcej czasu spędzała z panią Rianą Vane, tym większe miała wrażenia, jakby rozmawiała z nauczycielką. A wszystko to za sprawą pewnej aury, którą ta wokół siebie niechybnie roztaczała. Aura ta pomagała zresztą Marii w chłonięciu jej słów jak gąbka, niemalże przeżywaniu każdego z nich, co z kolei doprowadziło do tego, że na propozycję polecenia sprawdzonych dostawców kosmicznych komponentów, Maria stanęła na palcach z ekscytacji, zaraz ponownie lądując na pełnych stopach.
— Naprawdę mogłaby to pani zrobić? — dopytała przejęta, bo zupełnie pominęła kwestię zawodową, uznając od razu, że Riana robi to po prostu z potrzeby czystego serca, bo była miła. I chyba nawet nie chciała myśleć, że mogłyby za poleceniem stać jakieś inne pobudki, chociaż... Sama czasami polecała zainteresowanym jej rzemiosłem osobom sprawdzone miejsca, w których mogli kupić materiały, jakie miały następnie zostać przez nią przemienione w magiczne szaty. Nie było to przecież złe, takie polecanie, sprawiało, że rynek działał, a biznes się kręcił, ale... Maria daleko bardziej ponad zasady ekonomii przedkładała po prostu sympatię do drugiego człowieka. I tym oto sposobem Riana miała piękny, wytworny kapelusz, a panna Multon od święta jadła kanapkę z dżemem.
Oczy Marii otworzyły się szerzej, gdy zobaczyła, z jaką łatwością kobieta transmutuje zwykły kamień w coś przypominającego stolik. Sama nigdy nie była dobra z transmutacji, poznając przede wszystkim jej podstawy, a i te pozostawiały wiele do życzenia. Obserwując kobietę miała wrażenie, że wszystko było takie proste, że wystarczyło tylko pomyśleć, a rzeczywistość naginała się do życzenia czarującego. Dopiero jej kolejne pytanie sprawiło, że dziewczyna wstrzymała oddech.
— Ja... Chyba źle pamiętam tę kwestię ze szkoły — przyznała wreszcie, zagryzając wnętrze policzka ze wstydem. Uciekła spojrzeniem gdzieś na bok, na kamienny stoliczek, nerwowo zakładając kosmyk jasnych, kręconych włosów za ucho. — Bo mnie uczono, że nie trzeba dotykać świstoklika bezpośrednio, że wystarczy też złapać kogoś, kto go trzyma... Czy to nieprawda? — spytała wprost, choć czuła, że czubki uszu czerwienieją jej ze wstydu. Najwyraźniej nawet taką prostą sprawę, jak złożenie zamówienia na świstoklik potrafiła zniszczyć swoją niewiedzą. Przekraczała zatem kolejny rubikon własnej głupoty i to jeszcze w jakim stylu! Najgorsze w tym wszystkim było jednak to, że robiła to w czyimś towarzystwie. Co mogła o niej myśleć Riana? — Ja... Uhm, w takim wypadku, jeżeli pozwoli mi pani na chwilowe oddalenie się, postaram się odnaleźć przedmiot, który nadawałby się do tego celu lepiej — postanowiła wreszcie, chociaż nie poruszyła się, nawet nie wyciągnęła z kieszeni różdżki, nie musnęła miotły, na którą powinna zaraz wskoczyć, aby wyruszyć do domu, z którego mogłaby zabrać przedmiot mogący zostać zaklęty w świstoklik. — Jest pani pewna, że nie zechce nawet wody? — dopytała jeszcze, nie tyle z grzeczności, co dla swojej pewności. Już i tak zrobiła tej kobiecie kłopot przez swoją niekompetencję, mogłaby się jej jakoś odwdzięczyć. — I jeżeli mogłabym przyglądać się pani pracy, gdy wrócę, byłabym zaszczycona — dodała, wreszcie sięgając po trzonek miotły, na którym zacisnęła mocno palce.
— Naprawdę mogłaby to pani zrobić? — dopytała przejęta, bo zupełnie pominęła kwestię zawodową, uznając od razu, że Riana robi to po prostu z potrzeby czystego serca, bo była miła. I chyba nawet nie chciała myśleć, że mogłyby za poleceniem stać jakieś inne pobudki, chociaż... Sama czasami polecała zainteresowanym jej rzemiosłem osobom sprawdzone miejsca, w których mogli kupić materiały, jakie miały następnie zostać przez nią przemienione w magiczne szaty. Nie było to przecież złe, takie polecanie, sprawiało, że rynek działał, a biznes się kręcił, ale... Maria daleko bardziej ponad zasady ekonomii przedkładała po prostu sympatię do drugiego człowieka. I tym oto sposobem Riana miała piękny, wytworny kapelusz, a panna Multon od święta jadła kanapkę z dżemem.
Oczy Marii otworzyły się szerzej, gdy zobaczyła, z jaką łatwością kobieta transmutuje zwykły kamień w coś przypominającego stolik. Sama nigdy nie była dobra z transmutacji, poznając przede wszystkim jej podstawy, a i te pozostawiały wiele do życzenia. Obserwując kobietę miała wrażenie, że wszystko było takie proste, że wystarczyło tylko pomyśleć, a rzeczywistość naginała się do życzenia czarującego. Dopiero jej kolejne pytanie sprawiło, że dziewczyna wstrzymała oddech.
— Ja... Chyba źle pamiętam tę kwestię ze szkoły — przyznała wreszcie, zagryzając wnętrze policzka ze wstydem. Uciekła spojrzeniem gdzieś na bok, na kamienny stoliczek, nerwowo zakładając kosmyk jasnych, kręconych włosów za ucho. — Bo mnie uczono, że nie trzeba dotykać świstoklika bezpośrednio, że wystarczy też złapać kogoś, kto go trzyma... Czy to nieprawda? — spytała wprost, choć czuła, że czubki uszu czerwienieją jej ze wstydu. Najwyraźniej nawet taką prostą sprawę, jak złożenie zamówienia na świstoklik potrafiła zniszczyć swoją niewiedzą. Przekraczała zatem kolejny rubikon własnej głupoty i to jeszcze w jakim stylu! Najgorsze w tym wszystkim było jednak to, że robiła to w czyimś towarzystwie. Co mogła o niej myśleć Riana? — Ja... Uhm, w takim wypadku, jeżeli pozwoli mi pani na chwilowe oddalenie się, postaram się odnaleźć przedmiot, który nadawałby się do tego celu lepiej — postanowiła wreszcie, chociaż nie poruszyła się, nawet nie wyciągnęła z kieszeni różdżki, nie musnęła miotły, na którą powinna zaraz wskoczyć, aby wyruszyć do domu, z którego mogłaby zabrać przedmiot mogący zostać zaklęty w świstoklik. — Jest pani pewna, że nie zechce nawet wody? — dopytała jeszcze, nie tyle z grzeczności, co dla swojej pewności. Już i tak zrobiła tej kobiecie kłopot przez swoją niekompetencję, mogłaby się jej jakoś odwdzięczyć. — I jeżeli mogłabym przyglądać się pani pracy, gdy wrócę, byłabym zaszczycona — dodała, wreszcie sięgając po trzonek miotły, na którym zacisnęła mocno palce.
Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica
Neutralni
- Oczywiście, to tylko kwestia kilku pociągnięć pióra. Przeważnie wieczorami zajmuję się korespondencją i wtedy też wyślę Pani sowę z kilkoma rekomendacjami, tak na przyszłość - zawód sprawiał, że miała dość rozległą siatkę znajomości od alchemików, przez dostawców ingrediencji, rzemieślników, innych numerologów, a nawet magiarchitektów oraz uzdrowicieli. Maria miała szczęście, że Riana ceniła sobie etykę pracy i podobnych sobie ludzi zjednywała. Tak jak ona przekierowywała klientów do nich, tak oni kierowali swoich do niej. Była to symbioza, a jak powszechnie wiadomo - zadowolony klient zawsze wraca.
- Ach, jak najbardziej. Są dwie metody teleportacji aktywowanego świstoklika - dotknięcie przedmiotu to jedna. Można też dotknąć osoby która taki świstoklik aktywowała. Trzeba to zrobić na raz w danej chwili. Zaklinając knuta pozbawia się Pani właściwie szerszej funkcjonalności tej pierwszej. Jeżeli to Pani nie przeszkadza to wszystko w porządku. Proszę się nie martwić, dopytuję dla formalności. Chcę być pewna, że jesteśmy na tym samym poziomie świadomości co do tego jak ten świstoklik ma działać. Zdecydowanie lepiej robić to przed niż po - uśmiechnęła się lekko bo problemem "po" było to, że nic się zrobić z tym już nie dało.
- Nie ma potrzeby. Mam prowiant przy sobie ale dziękuję Pani za troskę - kanapkę i butelkę mleka miała w aktówce nauczona kapryśnością losu przy realizacji zleceń - Oczywiście może Pani doglądać procesu. Płaci Pani więc proszę się nie krępować - jestem tu dla Pani. - nie miała nic do ukrycia, a i też przez te lata przyzwyczaiła się do ciekawości swoich klientów. Nie wstydziła się pracować pod ich okiem - Zacznę teraz od zaklinania rzemyka. Może Pani śmiało do mnie mówić bez obawy, że mi Pani przeszkadza jeżeli będzie miała Pani jakieś pytania - zapewniła by dziewczyna nie próbowała wstrzymywać oddechu przez cały proces bo to mogłoby się okazać trochę niebezpieczne dla zdrowia. Na razie więc odłożyła knuta i ujęła fiolkę ze srebrnym pyłem, a w drugiej trzymała różdżkę. Zaczęła od poruszania magicznym patykiem w przestrzeni. Nie przypominało to żadnego konkretnego zaklęcia, lecz ruchy te zdecydowanie nie były chaotyczne. Było w nich coś powtarzalnego, jednak nie skierowanego w żadną konkretną stronę - Najpierw musze zagęścić magię tego miejsca. To ta bardziej czasochłonna cześć. Każde miejsce ma swój niepowtarzalny ślad magiczny dlatego jest możliwe tworzenie połączeń teleportacyjnych między dwoma punktami. Po odpowiednim zagęszczeniu i przygotowaniu za pomocą ingrediencji taki ślad będzie można odbić na przedmiocie - wyjaśniła w bardzo, bardzo dużym uproszczeniu nie przerywając ruchów różdżką. Nie były one specjalnie energiczne. Po kwadransie odkorkowała fiolkę i wysypała jej połowę w powietrze, które momentalnie w reakcji zadrgało. Pył nie opadł na ziemie. Częściowo zawisł w powietrzu połyskując na niewidzialnych niciach magii w których się zatapiał i rozpływał. czasami przy ruchach różdżki kontynuowanych przez Rianę dawało się wyczuć dziwne napięcie lub ciepło. Naginanie magii pod swoją wolę przez jakąkolwiek istotę nie było działaniem naturalnym więc można było się spodziewać jakiegoś rodzaju reakcji zwrotnej. Vane jednak nie przerywała zaklinania i po zużyciu ingrediencji ujęła rzemyk. Ostatnie ruchy różdżką były dość energiczne i skierowane na przedmiot - Portus!
|tworzenie świstoklika I typu, zużywam 1x srebrny gwiezdny pył
- Ach, jak najbardziej. Są dwie metody teleportacji aktywowanego świstoklika - dotknięcie przedmiotu to jedna. Można też dotknąć osoby która taki świstoklik aktywowała. Trzeba to zrobić na raz w danej chwili. Zaklinając knuta pozbawia się Pani właściwie szerszej funkcjonalności tej pierwszej. Jeżeli to Pani nie przeszkadza to wszystko w porządku. Proszę się nie martwić, dopytuję dla formalności. Chcę być pewna, że jesteśmy na tym samym poziomie świadomości co do tego jak ten świstoklik ma działać. Zdecydowanie lepiej robić to przed niż po - uśmiechnęła się lekko bo problemem "po" było to, że nic się zrobić z tym już nie dało.
- Nie ma potrzeby. Mam prowiant przy sobie ale dziękuję Pani za troskę - kanapkę i butelkę mleka miała w aktówce nauczona kapryśnością losu przy realizacji zleceń - Oczywiście może Pani doglądać procesu. Płaci Pani więc proszę się nie krępować - jestem tu dla Pani. - nie miała nic do ukrycia, a i też przez te lata przyzwyczaiła się do ciekawości swoich klientów. Nie wstydziła się pracować pod ich okiem - Zacznę teraz od zaklinania rzemyka. Może Pani śmiało do mnie mówić bez obawy, że mi Pani przeszkadza jeżeli będzie miała Pani jakieś pytania - zapewniła by dziewczyna nie próbowała wstrzymywać oddechu przez cały proces bo to mogłoby się okazać trochę niebezpieczne dla zdrowia. Na razie więc odłożyła knuta i ujęła fiolkę ze srebrnym pyłem, a w drugiej trzymała różdżkę. Zaczęła od poruszania magicznym patykiem w przestrzeni. Nie przypominało to żadnego konkretnego zaklęcia, lecz ruchy te zdecydowanie nie były chaotyczne. Było w nich coś powtarzalnego, jednak nie skierowanego w żadną konkretną stronę - Najpierw musze zagęścić magię tego miejsca. To ta bardziej czasochłonna cześć. Każde miejsce ma swój niepowtarzalny ślad magiczny dlatego jest możliwe tworzenie połączeń teleportacyjnych między dwoma punktami. Po odpowiednim zagęszczeniu i przygotowaniu za pomocą ingrediencji taki ślad będzie można odbić na przedmiocie - wyjaśniła w bardzo, bardzo dużym uproszczeniu nie przerywając ruchów różdżką. Nie były one specjalnie energiczne. Po kwadransie odkorkowała fiolkę i wysypała jej połowę w powietrze, które momentalnie w reakcji zadrgało. Pył nie opadł na ziemie. Częściowo zawisł w powietrzu połyskując na niewidzialnych niciach magii w których się zatapiał i rozpływał. czasami przy ruchach różdżki kontynuowanych przez Rianę dawało się wyczuć dziwne napięcie lub ciepło. Naginanie magii pod swoją wolę przez jakąkolwiek istotę nie było działaniem naturalnym więc można było się spodziewać jakiegoś rodzaju reakcji zwrotnej. Vane jednak nie przerywała zaklinania i po zużyciu ingrediencji ujęła rzemyk. Ostatnie ruchy różdżką były dość energiczne i skierowane na przedmiot - Portus!
|tworzenie świstoklika I typu, zużywam 1x srebrny gwiezdny pył
The member 'Riana Vane' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 65
'k100' : 65
Potwierdzenie sprawiło, że twarz Marii rozjaśniła się jeszcze bardziej; światło prawdziwej, szczerej i czystej radości na zmęczonej twarzy dziewczęcia odzianego w żałobną czerń odbijało się jeszcze mocniej, niż mogłoby się z początku wydawać. Radość była tym większa, że okazywało się powoli, że wcale nie musiała być taka głupia, jak się obwiniała. Tłumaczenia Riany miały sens, to i tak było winą Marii, że nie doprecyzowała pewnych kwestii, choć sama dobrze wiedziała, że z rzemieślnikami wszelkiego rodzaju należało być szczerym. Każde zatajenie faktu mogło sprawić, że funkcjonalność wytwarzanego przedmiotu obniżała się, czasem sprawiając nawet, że przedmiot stawał się nie do użytku.
— Ależ to bardzo dobrze, że pani dopytuje — weszła kobiecie w słowo, chyba, tak jej się wydawało, ale to wszystko przez pełne przekonanie, że miała w tym rację. Czuła się... Zaopiekowana. Tak po prostu. Ale nie chciała zdradzić się z tym odczuciem, było przecież takie... Intymne i nieracjonalne, głupotą nastoletniego umysłu, tego, któremu nie przyszło jeszcze ukształtować się w pełni, który od rzeczywistości wolał latanie w chmurach. Ale to nie chmury sprawiły, że potrzebowała usług Riany Vane, to ta podła, ponura rzeczywistość. A w niej twórczyni świstoklików była wypełniającą swoje obowiązki zawodowe czarownicą. Poza wykonaniem zamówionej usługi nie miała względem Marii żadnego zobowiązania.
Może to lepiej. Tak powinno być.
Tym łatwiej było zaakceptować jej ostateczną odmowę na ofertę wspomożenia czarownicy w jej pracy. Czarownica zresztą zdawała się wyczuwać napięty nastrój swojej klientki, która gotowa była naprawdę wstrzymywać oddech — może z drobnymi przerwami, przecież cały proces tworzenia świstoklika nie trwał pół minuty, a rozciągał się w godziny. Niemniej jednak możliwość zadawania pytań była na tyle kusząca, że nie wytrzymała długo w pierwotnym milczeniu.
— Czy owo zagęszczenie i ślad magiczny da się opisać jakimś numerologicznym równaniem? — spytała z pełnią powagi; numerologia była jej ulubionym przedmiotem w szkole, a jako osoba zajmująca się także magikrawiectwem (chociaż robiła to bardziej hobbystycznie i po godzinach), była świadoma potęgi królowej nauk magicznych bardziej, niż przeciętny obywatel. Daleko było jej jeszcze do miana ekspertki, prawdopodobnie nigdy nie sięgnie aż do tego pułapu, ale kto wie, może gdy dożyje starości znajdzie sobie nowe hobby. Tutaj przynajmniej nie było problemów z nawleczeniem nitki na igłę.
Obserwowała dalsze poczynania kobiety z uwagą, choć daleko było jej do przesadnej fiksacji. Wargi rozchyliły się lekko, gdy srebrny pył, a właściwie jego połówka wystrzeliła w górę, odmawiając opadnięcia na ziemię. Niezwykły spektakl, całe szczęście, że go nie ominęła wracając do domu po inne przedmioty do zaklęcia! Co do zaklęcia, gdy nieznajoma inkantacja przecięła powietrze, Maria przechyliła lekko głowę w bok, układając policzek na dłoni.
— To... Już? Udało się? — spytała niepewnie, nigdy nie widziała twórcy świstoklików w akcji, nie była pewna, czy zaklęcie było tylko przerywnikiem, przejściem z jednego etapu na drugi. — Jak poznaje pani, że... Świstoklik powstał bezbłędnie?
— Ależ to bardzo dobrze, że pani dopytuje — weszła kobiecie w słowo, chyba, tak jej się wydawało, ale to wszystko przez pełne przekonanie, że miała w tym rację. Czuła się... Zaopiekowana. Tak po prostu. Ale nie chciała zdradzić się z tym odczuciem, było przecież takie... Intymne i nieracjonalne, głupotą nastoletniego umysłu, tego, któremu nie przyszło jeszcze ukształtować się w pełni, który od rzeczywistości wolał latanie w chmurach. Ale to nie chmury sprawiły, że potrzebowała usług Riany Vane, to ta podła, ponura rzeczywistość. A w niej twórczyni świstoklików była wypełniającą swoje obowiązki zawodowe czarownicą. Poza wykonaniem zamówionej usługi nie miała względem Marii żadnego zobowiązania.
Może to lepiej. Tak powinno być.
Tym łatwiej było zaakceptować jej ostateczną odmowę na ofertę wspomożenia czarownicy w jej pracy. Czarownica zresztą zdawała się wyczuwać napięty nastrój swojej klientki, która gotowa była naprawdę wstrzymywać oddech — może z drobnymi przerwami, przecież cały proces tworzenia świstoklika nie trwał pół minuty, a rozciągał się w godziny. Niemniej jednak możliwość zadawania pytań była na tyle kusząca, że nie wytrzymała długo w pierwotnym milczeniu.
— Czy owo zagęszczenie i ślad magiczny da się opisać jakimś numerologicznym równaniem? — spytała z pełnią powagi; numerologia była jej ulubionym przedmiotem w szkole, a jako osoba zajmująca się także magikrawiectwem (chociaż robiła to bardziej hobbystycznie i po godzinach), była świadoma potęgi królowej nauk magicznych bardziej, niż przeciętny obywatel. Daleko było jej jeszcze do miana ekspertki, prawdopodobnie nigdy nie sięgnie aż do tego pułapu, ale kto wie, może gdy dożyje starości znajdzie sobie nowe hobby. Tutaj przynajmniej nie było problemów z nawleczeniem nitki na igłę.
Obserwowała dalsze poczynania kobiety z uwagą, choć daleko było jej do przesadnej fiksacji. Wargi rozchyliły się lekko, gdy srebrny pył, a właściwie jego połówka wystrzeliła w górę, odmawiając opadnięcia na ziemię. Niezwykły spektakl, całe szczęście, że go nie ominęła wracając do domu po inne przedmioty do zaklęcia! Co do zaklęcia, gdy nieznajoma inkantacja przecięła powietrze, Maria przechyliła lekko głowę w bok, układając policzek na dłoni.
— To... Już? Udało się? — spytała niepewnie, nigdy nie widziała twórcy świstoklików w akcji, nie była pewna, czy zaklęcie było tylko przerywnikiem, przejściem z jednego etapu na drugi. — Jak poznaje pani, że... Świstoklik powstał bezbłędnie?
Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Rękaw Praplatanów
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Gloucestershire