Wydarzenia


Ekipa forum
Polana Świetlików
AutorWiadomość
Polana Świetlików [odnośnik]17.07.17 1:30
First topic message reminder :

Polana Świetlików

Na obrzeżach Londynu, pośrodku sosnowego lasku znajduje się polana z pozoru podobna do innych. Jednak żadna inna nie może pochwalić się tym, co ta. Przy bezwietrznej pogodzie, trochę wilgotnej (po deszczu), ciepłym wieczorem można trafić na prawdziwy spektakl wystawiany przez naturę. To właśnie to miejsce upodobały sobie świetliki, które letnią nocą latają nad polaną. To doprawdy zachwycający widok, każdy choć raz powinien być świadkiem lotu tych malutkich robaczków.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:17, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Polana Świetlików - Page 7 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Polana Świetlików [odnośnik]20.03.23 19:59
Była… zadowolona i szczęśliwa, a przynajmniej na właśnie taką jawiła się każdemu, kto na nią spojrzał. W sukni w rodowych, jeszcze dla niej nowych, kolorach przemierzała polanę wypełnioną swoistym klimatem, pochylając z lekkim uśmiechem głowę ku każdemu, kto powitał ją z daleka. Odprowadzając wzrokiem Imogen, która oddzieliła się od nich dostatecznie szybko. Ale to dobrze - tak uważała - powinna wytyczać własne ścieżki, roztaczając swój urok w miejscach, niekoniecznie stawiając kroki za własnym bratem. Jej szyję zdobiły srebra, jeden w swym kształcie przypominający falę, drugi wypełniony kamieniem zdawał się odnosić do dna morza. Dłonie obleczone były w misternie plecione ozdoby, które na myśl mogły przynosić rybackie sieci. Zamyślała się, nie będąc nawet pewną kiedy dokładnie. Pozwoliła by myśli poniosły ją dalej - chociaż nie powinna. A może w jakiś sposób naprawdę czuła się swobodna na tyle, by pozwolić sobie na to w obecności kroczącego obok niej mężczny. Nie była pewna co dokładnie wyciągnęło ją na powierzchnie. Zawiesiła spojrzenie na nim, odrobinę przepraszająco wyrzucając z siebie słowa, rozciągając usta w uśmiechu.
- Później otrzymasz każdą… - zawiesiła lekko głos, jej wargi wygięły się bardziej. -...o ile masz coś na wymianę. - figlarne świetliki zalśniły w jej oczach, odsunęła wzrok od niego rozglądając się. Zamiast myśli własnej oferując pytanie - możliwość rozmowy. Powitała krótkim gestem głowy Deirdre, a chwilę później spojrzeniem łapiąc Evandrę, powitała też ją jak i towarzyszącego jej Tristana wiedziała, że z jednego jej wejrzenia będzie w stanie pojąć jej nastrój - ale ten, dziś naprawdę był dobry, uśmiechnęła się Mathieu z Corinne i młodego Timothee’ego i kiedy jej wzrok sunął dalej, poczuła na szyi ciepły oddech odpowiedzi. Drgnęła, ale nie odwróciła w jego stronę ciała, czekała, przeczuwając że jedno krótkie słowo jest jedynie zapowiedzią kolejnych. A kiedy ciepło powietrze zatańczyło wokół jej ucha smak zadowalającej się satysfakcji rozlał się po niej. Przesunęła jedynie głowę kiedy się prostował na tyle, by złapać intensywne spojrzenie koloru morza. Obróciła górną część ciała przekrzywiając głowę, lustrując go spojrzeniem z zadowolonym uśmiechem.
- Raczej? - powtórzyła po nim, unosząc łagodnie kącik ust ku górze. Spodobała jej się ta odpowiedź. Dlatego w swojej własnej wspaniałomyślności postanowiła nagrodzić go już teraz. Nie zakładała, że mógłby odnosić się do czegokolwiek innego - niż do niej samej. - Planuje wyprawę. - zdradziła mu, odsuwając spojrzenie, dostrzegając zmierzającego ku nim Ramseya. Kilka kroków, niewiele więcej słów mogła powiedzieć nim pojawi się obok. - Będzie wymagała odwagi, hartu ducha i silnej woli. Ale to raczej nie miejsce by przedstawić ci jej plan. Chętnie jednak to zrobię, za trzy dni, po zmroku, jeśli pokażesz mi Szaloną Selmę. - dodała, kiedy Ramsey znajdował się już prawie obok, jej palce przesunęły się po dłoni obok niej - ten należącej do niego, ledwie widocznie, ledwie wyczuwalnie, by chwilę później wyprostowała się odciągając spojrzenie ciemnych oczu od własnego męża spoglądając na ciemnowłosego mężczyznę zatrzymującego się przed nimi.
- Ramseyu! - ucieszyła się, splatając przed sobą dłonie a uśmiech pełen zadowolenia rozlał się na jej twarzy. Skinęła mu krótko głową, by w uprzejmym milczeniu pozwolić na przedstawienie sobie towarzyszących mu ludzi. Zawiesiła wzrok najpierw na Cassandrze, której odpowiedziała krótkim skinieniem głowy opatrzonym uśmiechem ale i zaciekawianiem, ten sam gest wykonała w kierunku przedstawianych kuzynek, na sam koniec witając też kuzyna i ojca Ramseya. - Melisande. - zgodziła się z wypowiedzianymi przez Manannana słowami, podążając płynnie jego śladem, porzucając jak i on tytuł - Jestem pewna, że jesteście ludźmi wspaniałych historii i talentów. - w jej słowach nie było fałszu, czy krzty nienależnego komplementu. Szczerze wierzyła w wypowiadane słowa wierząc - a może wiedząc, że Ramsey sam nie należał do mdłych i nijakich jednostek. Nie wyobrażała sobie, by jego rodzina mogła być inna. A tym bardziej, że na taką kobietę by się zdecydował. - Nie mogę się doczekać by poznać was bliżej. Zdecydowanie zbyt wiele czasu minęło, odkąd przyszło nam się ostatnio spotkać. - ostatnie słowa skierowała do śmierciożercy zawieszając na nim ciemne spojrzenie. Zawsze ceniła jego obecność i jego szczerość. Pomógł jej zrozumieć i wskazywał to, czego sama nie była w stanie dostrzec. Jej spojrzenie przesunęło się ponownie po osobach znajdujących się obok, zawisło na dłużej na małżonce Muclibera, już otwierała usta, chcąc zwrócić się bezpośrednio do niej, kiedy do jej uszu doszły słowa padające za nimi. - Wybaczcie. - powiedziała do nich uśmiechając się krótko, przepraszająco, łapiąc jeszcze spojrzeniem ciemnowłosą kobietę, która zdawała znać się rodzinę Ramseya, odwróciła głowę wraz za jej śladem chwilę później ciało, jednak starała się nie stanąć do nikogo plecami. Jej spojrzenie zatrzymało się na nieznanym czarodzieju, a później przesunęło w kierunku męża kiedy jej brwi uniosły się w pytającym geście ku górze. Zaraz z uprzejmym uśmiechem wróciła nim do nieznanego mężczyzny.
- To uprzejme, dziękuję.- odpowiedziała biorąc wdech, pochylając lekko głowę. - Pozostaje mi tylko wyrazić nadzieję iż to spotkanie będzie tym, czego pan wypatrywał. Manannanie… mógłbyś przedstawić swojego przyjaciela? - zapytała wracając tylko z pozoru neutralnym spojrzeniem do niego. Rozmowy zaczynały nabierać na tempie, ludzie podchodzić i gromadzić się, zdążyła przywitać się jeszcze z Corneliusem i jego małżonką i dostrzec podchodzącą Primrose zawołaną przez Cassandrę kiedy przed nią pojawiła się młoda kobieta. Spojrzała na nią odrobinę zdziwiona.
- Państwo wybaczą. - zwróciła się do wszystkich ostatnie ze spojrzeń pozostawiając mężowi, pozwoliła się jednak zaprowadzić w wybrane miejsce a każdy kolejny z kroków nabierał rytmu muzyki, która rozbrzmiewała wokół. Lubiła ją, bo muzyka uwalniała taniec. I nawet jeśli nie potrafiła tańczyć tak jak niegdyś, nadal go kochała. Posłała pogodny uśmiech do Elviry, kiedy dziewczyna zostawiła ją niedaleko niej. Rozciągnęła też usta na widok Imogen na przeciw siebie, łapiąc jej spojrzenie na kilka krótkich chwil, by potaknąć zachęcająco głową - nie musiała się niczego obawiać. Czekała, poddając się fali która ją ze sobą zabrała. Zaśmiała się lekko, unosząc rękę, żeby zasłonić nią usta, kiedy Manannan znalazł się znów obok niej. Zawiesiła na nim na krótką chwilę rozświetlone spojrzenie. Przypadek, czy los uparcie splatał ich razem nawet teraz? Odwróciła wzrok kiedy starsza czarownica znalazła się przed nią. Obdarowała ją łagodnym uśmiechem nie tracąc na swojej pewności, kiedy ta z uwagą patrzyła na nią. Krzyżowała z nią tęczówki bez obaw odrywając je dopiero kiedy wyciągnęła rękę przykładając ją do jej brzucha. Brwi lekko drgnęły jej ku górze, kiedy wracała do niej zaciekawionym spojrzeniem, a serce zabiło odrobinę mocniej. Czyżby…? Mogła wiedzieć? Pochyliła w jej stronę głowę, by pomóc przy naznaczaniu balsamem. Może była to jedynie część tworzonego spektaklu, a może czarownica naprawdę widziała więcej. Czymkolwiek nie było, przyniosło jedynie Melisande zadowolenie, nawet pomimo tajemniczych nut skrytych w jej tęczówkach. Zerknęła w swoją lewą stronę częstując uśmiechem Charlotte z którą młode dziewczyny splotły jej dłoń. Bez obaw podała prawą swojemu mężowi, jej kciuk przejechał po jego skórze, kiedy posyłała mu ostatnie ze spojrzeń nim zgodnie z prośbą przymknęła powieki. Mimo racjonalnej natury całość przedsięwzięcia udzielały jej się, sprawiając, że zaczerpnęła w pierś niecierpliwie powietrza. Rytuał miał się zacząć. Świadczyły o tym słowa piosenki i kolejne poczynania. Nawet powietrze zdawało się oczekiwać rozwinięcia.


I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t4704-melisande-rosier#100644 https://www.morsmordre.net/t5050-nulla#108518 https://www.morsmordre.net/t12140-melisande-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t5178-skrytka-bankowa-nr-1209 https://www.morsmordre.net/t5098-melisande-rosier#110615
Re: Polana Świetlików [odnośnik]20.03.23 19:59
The member 'Melisande Travers' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 71
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Polana Świetlików - Page 7 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Polana Świetlików [odnośnik]20.03.23 22:59
Zachowawczy. Na uboczu, niby nienaruszalny; poza kręgiem, choć tak bardzo w nim, jak tylko mógł być ktoś, kto nosił na piersi ciężar obowiązków, odznaczeń. Bliższy, jakby zwodniczy urok wreszcie odnalazł to, co potrafił najlepiej.
Lgnęła naturalnie do tego, co nigdy nie było jej dane - nawykła do stawania przeciw nurtom, choć noszona w ciele krew nakazywała przeć tam, gdzie nurt, by mogła zajść najdalej.
Uśmiechnęła się słodko, delikatnie, odpowiedziawszy na pierwsze z powitań, którym raczyła się tej nocy. Czy miał zamiar się żegnać?
Sylwetki przemijały; delikatne spojrzenia, krótkie przywitania, uśmiechy lekkie wyzbyte strachu o przyszłość. Valerie u boku męża, kwitnąc wprost niczym niedawno podziwiane magnolie - życzliwość tliła się w jej oczach, to było idealne miejsce dla kogoś tak wysoce wrażliwego. Evandra, której zwykła zazdrościć przez kwitnące do ucha słowa matki, którą obdarzyła szczerym uśmiechem; u boku z mężem, który nabierał w oczach Imogen coraz większego szacunku, ilekroć słyszała pełne zrozumienie w słowach Melisande. Corinne u boku kuzyna - mimo głębokich obaw ostatnimi, wymienionymi przezeń listami, wydawała się zrzucić z ramion kajdany cierpienia, które musiała nosić sprzedana na lady Rosier tuż po śmierci matki. Primrose, której znaczenie urosło po ostatnim spotkaniu, obdarowana została pełnym szacunku, lekko zaniepokojonym spojrzeniem.
Czternaście miesięcy walki o siebie, o każdy krok, o odwagę wyjścia spod własnych obaw i lęków, zwieńczone momentem, w którym pozwoliła sobie czuć bezpieczeństwo wśród tłumu, przyjemność w bliskości, której tak panicznie się bała. Wyprostowała się nieznacznie, unosząc brodę w mimowolnym prądzie przechodzącym przez kręgosłup. Pytanie zawisło, jej spojrzenie spod wachlarzu rzęs powędrowało na jego twarz, bezceremonialnie wędrując od tęczówek, po wargi i z powrotem, nęcąc i wodząc. Mówiąc tylko prawdę, bo przecież tylko na nią liczył.
- Nie ma dwóch statków płynących identycznym szlakiem. Ale można odnaleźć ten, który płynie w podobną. - Odpowiedziała półszeptem, na kształt zagadki, odwracając subtelnie twarz w jego stronę. Nie zdradzała szczegółów, nie kwitowała tego, że pozostawiła brata z żoną celowo samych, w pełni świadoma swojej odrębności, ale i nienarzucająca się. Wyfrunęła z gniazda, teraz mogła pozostawać jedynie dobrym duchem, zakotwiczonym w miłości do chłodu Norfolku i jego mieszkańców. Dobrym duchem, który kształtował swoją codzienność i przyszłość; słodycz i gorzkość dni, bezpiecznie wybierając wroga, którego dane jej było poznać. Bo pytanie, to nieme póki co, które zapadło chwilę później, rozbudziło z letargu niezrozumiałe pokłady emocji. Prozaiczna czynność, niepasująca do delikatności i powabności półwilich genów. Niepasująca do jasności zwiewnej sukienki, fal rozpuszczonych włosów. A jednak, opuszki palców przesunęły po krawędzi długich palców, sukcesywnie łamiąc wszystkie bariery, które próbował zbudować, odbierając bez słów, ofiarowany moment ucieczki. Ślad delikatnej, wiśniowej szminki miał pozostać, otaczając swoistymi pociągnięciami pędzla artysty grawer na śliskości papieru. Policzki zapadły się w mącącej zmysły chwili, w której powieki ledwie na moment zamknęły się, przyjmując drażniący gardło gorzki posmak niczym antidotum na wszelki stres.
Nie zauważyła, kiedy muzyka zmieniła ton. Gdy jej dłoń trafiła w ręce obcej kobiety, gdy druga oddała to, co jej dane tej właściwej dłoni, wypuszczając smugę szarego dymu, przysłaniającego na ledwie sekundę jasne lico, by chwilę później kciuk otarł kącik i fragment dolnej wargi, wieńcząc tym ostatni moment, gdy podążając za jedną z dziewcząt, spoglądała na niego, pogrywając w tą samą grę, której on rozstawił planszę. Nie potrzebowali mówić, nie potrzebowała pytać - wszystko, niczym na zwojach pergaminu, dało się rozczytać z na wpół przymkniętych powiek, dopóki nie odwróciła się szybko, trafiając do okręgu, żegnając go na ten krótki moment jedynie uśmiechem i krzyczącym, choć niemym, spojrzeniem. Zamaszysty wdech, uniesiona wysoko broda i ciężki smak tytoniu kołyszący się wewnątrz łabędziej szyi.
Krótki, gdy codzienność pukała do drzwi wymogami i spojrzeniami powoli gromadzących się w okręgu. Zechariah - jakże mogłaby iść na łatwiznę, gdy wypowiedzenie jego imienia nie stanowiło dla niej przeszkody - dotarł, spojrzenie na moment trafiło na przyprowadzające go kobiety, ale zgubione odmęty umysłu próbowały odnaleźć rozsądek i gram powagi, poprawności, której przecież tak oczekiwał.
Niedoczekanie, bo przecież nie posłuszeństwo ich do tego doprowadziło..
- Witajcie. - Skinęła do będących obok Arsentiy'ego i Varyi, obdarzając ich płynnym angielskim i słodkim uśmiechem, który pasował niczym najlepiej dopasowana maska. Gdzieś dalej skinęła również do Yeleny, w pełni świadoma, że ta dostrzeże dzieło, które wyszło spod jej kunsztu. Obecność Mulciberów zwieńczała to, co podejrzewała już dawno, a co napawało ją niewypowiedzianym zadowoleniem. Ledwie na moment posłała porozumiewawcze spojrzenie Varvary - na bogów, wyglądała pięknie - by po chwili przesunąć je na stojącą naprzeciwko Melisande, której uśmiech odwzajemniła uniesieniem prawego kącika w zawadiackim uśmiechu, sukcesywnie przeradzającym się w pełne ciepła spojrzenie, skierowane do brata, bo ponownie pochłonąć się ceremonii; obchodom, które cały czas smakowały tak samo, pachniały tak samo i wodziły za nos. Nawet obecność wiedźmy, od której mimo złączenia rąk wydawała się cofnąć o krok, nie pozwoliła jej na utratę zadowolenia, choć wędrująca dłoń wzbudziła doskonale znany lęk. Nie chciała słyszeć i rozumieć co mówi, po prostu zamknęła na moment te drzwi. Splecione z mężczyznami po bogu dłonie rozbudziły coś na kształt obaw, których nie potrafiła kontrolować, maska pozostała jednak na twarzy, gdy obrzędy trwały. Gdy mimo poczucia uwięzienia, instynktu budzącego się z letargu, próbowała przemówić sobie, że przecież nie jest w klatce.
Nigdy więcej w niej nie będzie.
- Którą twarz socjety dziś poznałeś, Arsentiy? - Skinęła na moment głową, wydobywają z siebie ciche słowa po rosyjsku, a mimo to instynktownie ściskając tą przeciwną dłoń, która jeszcze przed chwilą stanowiła jedynie ciche wyobrażenie. Spojrzała ledwie na moment na będącego obok Rosjanina, by w geście dumnego uniesienia głowy zasznurować usta, pozwalając trwać temu, co rysowało się przed nimi. Jakie pionki dziś chcesz rozstawić, mój drogi?



ogień, morze i kobieta - trzy nieszczęścia.
Imogen Yaxley
Imogen Yaxley
Zawód : dama, poliglotka, tłumaczka języka rosyjskiego
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
rozpalasz ogień, niech płonie
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
OPCM : 2
UROKI : 2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 9 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Półwila
Polana Świetlików - Page 7 A428b07e606913df291129e6d572399a
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11409-imogen-travers https://www.morsmordre.net/t11423-rusalka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t11713p15-komnaty-imogen#375795 https://www.morsmordre.net/t11714-skrytka-bankowa-2490#362359 https://www.morsmordre.net/t11457-imogen-n-travers
Re: Polana Świetlików [odnośnik]20.03.23 22:59
The member 'Imogen Travers' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 67
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Polana Świetlików - Page 7 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Polana Świetlików [odnośnik]21.03.23 0:01
- Boisz się, że padną do twych stóp i zapomną o żonach? Mogliby. To nie dzień na fałszywą skromność lub chowanie głowy w piasek, kuzynko - podjęła z rozbawieniem w odpowiedzi na słowa Varyi, wciąż cichym szeptem w rodzimym języku czarownicy. Wiedziała, że rosyjskiej niedźwiedzicy nie będzie w smak przyodzianie sukienki, która na co dzień nigdy nie zagościłaby w arsenale jej ubioru, jednak jako niemalże obiektywny obserwator musiała przyznać, że młodość, zimna uroda i elegancka prezencja zupełnie jej pasują.
Zawiesiła potem wzrok na lady Travers stojącej u boku przystojnego, zrodzonego z morza lorda Manannana, zwabiona przygaszoną, rodową barwą błękitu, i łagodnością materiału, tym, jak plisy lały się w dół pasa i przyjemnie rozchodziły do samych rąbków pieszczonych przez źdźbła trawy. Choć prosta, kreacja arystokratki nie była tania, wprawne oko z łatwością dojrzało bogactwo i perfekcyjną jakość wykorzystanych materiałów.
- Przepiękna suknia, Melisande - pozwoliła sobie stwierdzić i jednocześnie skorzystać z zaproszenia do porzucenia oficjalnej tytulatury, wbrew myśli, że noc była jeszcze młoda, a pobieżnie poznane kobiety dzieliła przepaść na to zbyt głęboka. - Przywodzi mi na myśl fale leniwie tnące morskie tafle - fałdy kreacji nie miały w sobie agresji sztormu, były za to eleganckie, wyważone, kolorystycznie dobrane idealnie do podkreślenia odcienia skóry czarownicy.
Sylwetka lady Evandry przykuwała spojrzenie i budziła w żołądku wężowisko skłębionych gadów plujących jadem. Nie podobała jej się zazdrość rozogniona w sercu, nie podobała się jej również sama półwila, której krok zdawał się nienaturalnie wręcz lekki, jakby nie obowiązywały jej wstęgi grawitacji, a wszelki gest miał za zadanie nęcić i uwodzić. Cóż za płytkość. Z pewnością nie mogła pochwalić się wartkim nurtem myśli; nieświadoma reakcji, które rozchodziły się w jej ciele niestety naturalnym procesem w odpowiedzi na wile geny kobiety, nieco dumniej zadarła podbródek i jak gdyby nigdy nic kontynuowała wędrówkę wzrokiem. Przyjrzała się eleganckiemu mężowi półwili, lordowi Tristanowi, i dołączającej do pary nestorskiej madame Mericourt, a następnie lady Imogen. Rozpoznała tę jasną, podszytą błękitem sukienkę, a wówczas jej usta ułożyły się w uśmiechu zadowolonym i pochwalnym. Ego spęczniało, połechtane. Z sympatią skinęła głową owej szkolnej koleżance, niegdyś przyjaciółce, zaraz jednak zwróciła uwagę na lorda Mathieu, który przywitał się z Ramseyem, resztę klanu Mulciberów traktując za to jak powietrze.
- Czyżbym utkała nam przez przypadek peleryny niewidki? - pozornie neutralnym tonem, a przy tym cicho i dyskretnie westchnęła pod nosem, kierując te słowa do najbliższych jej Mulciberów, a zatem Varyi, Arsentijego i Ignotusa, wokół którego instynktownie orbitowała jak wokół ojcowskiej sylwetki. - Yelena Mulciber, lady Burke. Wiele słyszałam o lady talizmanach - zwróciła się do Primrose, którą zaprosiła do nich przepięknie wyglądająca Cassandra, po krótkim powitaniu wymienionym z Corneliusem i Valerie Sallow. Propagandzista i rzecznik Ministerstwa Magii był jednym z jej ulubionych klientów, wymagającym i pełnym smaku, z wrodzonym wyczuciem elegancji, stylu, dobrze było więc zobaczyć go i dzisiaj. Wyłapała spojrzenie lady Corinne, której posłała jeden ze swych szczerych, aczkolwiek nieco krzywych uśmiechów. Och, czyżby buc u jej boku, ten sam, który tak ostentacyjnie przeszedł obok Mulciberów bez powitania, był jej mężem?
Po długiej chwili niepokojącej ciszy na polanie na nowo rozkwitła muzyka. Instrumentom nie towarzyszyły głosy, jednak obecności nie dało się nie wyczuć; młode dziewczątka ruszyły pośród zebranych i zdawały się selekcjonować ich spośród reszty, ich uwagę zwróciła również Yelena. Pozwoliła poprowadzić się w stronę serca łąki, rozstała się z rodziną i Heather, momentalnie rozkochana w ciężkiej, enigmatycznej atmosferze spowijającej preludium festiwalu. Znalazłszy się w kręgu zorientowała się, że u swego boku dalej ma Ignotusa. Spojrzała na niego i ledwie rozchyliła wargi, by coś powiedzieć, gdy naprzeciw niej znalazła się stara wiedźma, cicha i onieśmielająca. Jej pobrużdżona twarz wydała się Yelenie niepokojąca, jednak z oczu kobiety płynęła przenikliwość, coś, czego nie była w stanie jeszcze pojąć; pomarszczona wiekiem dłoń nagle sięgnęła w dół i musnęła jej brzuch. Wzdrygnęła się wyraźnie, zwalczając w sobie oburzenie i chęć cofnięcia się o przynajmniej trzy kroki - nie ze względu na dotyk sam w sobie, lecz to, co mógł za sobą nieść. Wiedzę, świadomość. Zły omen. Coś ściągnęło rękę wiedźmy akurat tam i Yelena doskonale wiedziała co. Choroba. Okropna tajemnica. Syndrom odbierający jej radość jedzenia już od wielu, wielu lat. Zaraza skazująca na młodą śmierć każdego, kto urodził się pod jej czarnym sztandarem. Zbladła, przygryzła dolną wargę i powzięła długi wdech, czując na czole palec namaszczający ją miksturą. Zdążyła spojrzeć na stojącego obok niej Drew, zanim na polanie rozległa się prośba o zamknięcie oczu i czarownica ze zdumieniem odkryła jak chętnie podążyła za instrukcją. Wzburzona myślą o chorobie chciała się od tego odciąć, na nowo zapomnieć. Oddychała głęboko, wsłuchana w cichą melodię śpiewaną przez tancerki kojarzące się jej z leśnymi nimfami; złoty Lugh, ile było w tym prawdy, a ile folklorystycznego wymysłu? Nieco mocniej ścisnęła dłonie zarówno Drew, jak i Ignotusa.
Nieskończone żniwa skropimy krwią naszego woła. Jej żołądek zacisnął się w oczekiwaniu, w podnieceniu wytworzoną na polanie energią lepkiej tajemnicy.

rzut na k3, mam nadzieję, że nikogo nie pominęłam shame

[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Yelena Mulciber dnia 21.03.23 0:20, w całości zmieniany 7 razy
Yelena Mulciber
Yelena Mulciber
Zawód : Krawcowa w Cynobrowym Świergotniku
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
let's live in the land of yesterday, live in the grand imperial heyday.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11433-yelena-mulciber#353232 https://www.morsmordre.net/t11613-puszkin#359174 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11612-skrytka-nr-2496#359171 https://www.morsmordre.net/t11635-yelena-mulciber#359725
Re: Polana Świetlików [odnośnik]21.03.23 0:01
The member 'Yelena Mulciber' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 58
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Polana Świetlików - Page 7 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Polana Świetlików [odnośnik]21.03.23 13:52
Wiedźmy nie deprymował rozmiar stada, do którego zdecydowała się podejść, wszak znała Mulciberów lepiej lub gorzej, wszystkich i każdego z osobna. Najjaśniej lśniła wśród nich Cassandra, słońce jej dni, które przyzywało niczym ogień ćmę; wystarczyła przelotna wymiana spojrzeń, wejrzenie na dno źrenic, by porozumieć się bez słów. Wolna od cienia zawahania ucałowała policzek przyjaciółki, nie krępowały jej spojrzenia innych zebranych na polanie czarodziejów, na ledwie mgnienie ujmując kobiece ramię mocniej, wymowniej; dobrze było ją zobaczyć, nawet w ten sposób, na chwilę, otoczoną kordonem krewniaków męża. I nim samym, jak zwykle nieprzeniknionym, gładkim, śliskim. Niczym wąż. Skinęła Ramseyowi głową, nieznacznie mrużąc przy tym podkreślone czernią ślepia, wciąż nie będąc pewną, czy ma w nim sojusznika, czy wroga; to nie było ważne, przynajmniej nie tego wieczoru, dopóki gwarantował małżonce oraz ich wspólnym potomkom należną protekcję. Później skupiła uwagę na słodkiej Yelenie, która czarowała nie tylko słowem, ale i niezaprzeczalnym talentem; niejedna lady z zadowoleniem stroiła się w projekty młodej niedźwiedzicy. Skrzyżowała z nią spojrzenia, a kąciki pociągniętych balsamem ust wzniosły się ku górze; kiedy znów mnie odwiedzisz, kruszyno, zdawała się pytać. Kiedy znów zamkniemy się w komnacie dziwów. – I ja cieszę się, że zdołałam odnaleźć was w tłumie – wyartykułowała swym niskim, ochrypłym głosem, kierując te słowa nie tylko do niej, co całej skupionej wokół namiestnika rodziny. Wszak zaraz później prześlizgnęła się wzrokiem po stojącym obok rodzeństwie, smukłej Varyi, którą poznała jako wprawną łowczynię, teraz jednak otulał ją materiał podkreślającej atuty sukni, a także rosłym Arsentiym o niepokojącym, zabarwionym lodem spojrzeniu. Wędrówkę zakończyła na znajomej sylwetce Ignotusa, a wargi rozciągnęły się w nieco wyraźniejszym uśmiechu. Czy i dzisiaj przypominała mu topielicę Morganę?
Nie miała zamiaru ani odrywać uwagi od obecnych wśród nich arystokratów, ani też wykazywać się ignorancją lub czymś, co za ignorancję mogło zostać wzięte; niedbałym ruchem bogato ozdobionej dłoni, o długich, wypielęgnowanych paznokciach, poprawiła fałdy wybranej na tę okazję sukni, po czym przesunęła się na bok, twarzą zwrócona w stronę nieznajomych czarodziejów. Wśród padających wcześniej powitań wyłapała szlacheckie tytuły, toteż skłoniła przed nimi głowę z należną dozą szacunku. Czy gdzieś już ich widziała? Na łamach gazet? A może na uroczystości rozdania odznaczeń? – Lordzie. Lady. – Oszczędność powitania nie wynikała z niechęci czy braku uprzejmości, a ze świadomości, że jej miejsce było tu, na uboczu, w cieniu. Nie oczekiwała i nie pragnęła niczego więcej. Nawet jeśli aura Manannana przyprawiła wiedźmę o bezwiedne zmarszczenie brwi, a tym samym rozbudziła ciekawość. Czy on również to czuł? Tę obecność? Zaraz pojawił się przy nich kolejny czarodziej – i to nie byle jaki, bo namiestnik – który jednak nie zwrócił na nich większej uwagi, toteż w milczeniu poczekała, aż ten ruszy dalej w poszukiwaniu dogodnego miejsca na polanie. Tak samo postępowała ze wszystkimi innymi, którzy decydowali się odezwać tylko i wyłącznie do Ramseya; cóż dziwnego, to on – i czuwająca u jego boku Cassandra – grali wśród nich pierwsze skrzypce. – Lady – odezwała się dopiero po jakimś czasie, w kierunku Primrose, gdy ta zdecydowała się dołączyć do ich grupy; Burke'owie od dawien dawna prowadzili interes na Nokturnie, stanowili więc nieodzowny element krajobrazu, a ich twarze były jej doskonale znane. Znużona kolejnymi grzecznościami postanowiła rozejrzeć się wokół, nasycić atmosferą polany, kojącego półmroku i lawirujących w blasku nielicznych świec dziewcząt; nikt nie powinien mieć jej tego za złe, stanowiła ni mniej, ni więcej jak tylko szum tła. Wtedy też, przypadkiem, napotkała wzrok Sallowa, któremu nie tak dawno temu pomogła uporać się z pewnym problemem, a także jego urodziwej żony, Valerie. Posłała im subtelny uśmiech, by i w tym wypadku wykazać się odpowiednią kulturą, której najpewniej od niej oczekiwano, choć serce wyrywało się już ku tańcom, śpiewom, obrzędom godnym wciąż żywych w ich duszach przodków. Za nic jednak nie chciałaby sprawić wrażenia nieokrzesanej – nie w sytuacji, w której poznano ją jako przyjaciółkę Cassandry.
I w końcu, w końcu muzyka rozbrzmiała ponownie, zwiastując nadejście czegoś nowego. Dość kurtuazji, wybiórczych spojrzeń, rozkładania zasłyszanego przemówienia na czynniki pierwsze. Dość zabawy w nic nie znaczące gesty. Przybyła tu w konkretnym celu; by po tygodniach zabarwionych niepokojem, słabością i gniewem zaznać w końcu choć odrobiny zapomnienia. Pozwolić, by przyczajone w cieniu oblicze – to buńczuczne, zapatrzone w dawne, pokryte kurzem czasy – przejęło kontrolę. Chmurne tęczówki zalśniły niekłamaną ekscytacją, gdy tancerki jęły przechadzać się wśród zebranych na polanie czarodziejów, a następnie, według znanego tylko sobie samym klucza, wyciągać wybranych na jej środek. Tam, gdzie miał dopełnić się rytuał stanowiący preludium całego festiwalu. Zadarła podbródek, kiedy nadeszła kolej i na nią; miękkim, pewnym siebie krokiem podążyła we wskazane miejsce na okręgu, między dwójkę Mulciberów – zaciągającą z rosyjska Varyę i Ignotusa, którego badawczy, podejrzliwy wzrok nie odstępował jej na krok, gdy przemierzała korytarze Niedźwiedziej Jamy. Spojrzała to na jedno, to na drugie, a jej chorobliwie bladą twarz rozświetlił drapieżny, eksponujący kły uśmiech; ekscytacja przyśpieszała bicie serca, zaś podniosłość chwili pozwalała zapomnieć o wszystkim tym, co działo się jeszcze kilka minut temu, jeszcze wczoraj. Było tylko tu i teraz, spokojna, przeszywająca aż po kość muzyka. I wiekowa wiedźma, która znaczyła czoła kolejnych uczestników obrzędu tajemniczym balsamem, niekiedy racząc przy tym muśnięciem policzków, ochrypłym komentarzem czy przenikliwym spojrzeniem wodnistych ślepi. Heather niecierpliwie oczekiwała, aż starucha dotrze do ich części kręgu; nie spodziewała się przy tym, że ta ni stąd ni zowąd sięgnie do okrytego szyfonem brzucha, w geście, który był dla niej aż nazbyt jednoznaczny w kontekście wysłuchanej dopiero co przemowy. Doprawdy? Czy miała odbierać to jako znak? Zachętę? Kpinę?
Posłusznie splotła palce z tymi należącymi do Mulciberów, racząc ich dotykiem swych wiecznie zimnych dłoni. Pozwoliła powiekom opaść, zaś uśmiechowi zblednąć. Wsłuchiwała się w rytmiczną melodię bodhránu, w szelest szat i peleryn, a później i lekki w swym brzmieniu zaśpiew tancerek. Złoty Lugh, przybądź tej nocy do naszego koła, nieskończone żniwa skropimy krwią naszego woła. Uścisk na piersi skutecznie utrudnił wzięcie głębszego oddechu; czy to kwestia wszechogarniającego, rozgaszczającego się pod skórą napięcia, czy tej przeklętej duchoty, nie wiedziała.
Powoli otworzyła podkreślone czernią oczy, chłonąc nimi widok zstępujących do koła postaci. Złotolicego słońca, a także dwóch kolejnych, skrywających swe oblicza za czaszkami reemów. Blask świec zatańczył na ostrzu złotego noża. Wykonanym z tego samego kruszcu kielichu.

| tu rzut na panią wiedźmę; jeśli o kimś zapomniałam, to przepraszam [bylobrzydkobedzieladnie]


If you rely only on your eyes,
your other senses weaken.


Ostatnio zmieniony przez Heather Moribund dnia 21.03.23 14:00, w całości zmieniany 1 raz
Heather Moribund
Heather Moribund
Zawód : wieszczka, medium
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
I'm the fury in your bed
I'm the ghost in the back of your head

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11456-heather-vera-moribund https://www.morsmordre.net/t11469-alekto#354620 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11508-skrytka-bankowa-nr-2497 https://www.morsmordre.net/t11560-heather-vera-moribund#358278
Re: Polana Świetlików [odnośnik]21.03.23 13:52
The member 'Heather Moribund' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 33
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Polana Świetlików - Page 7 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Polana Świetlików [odnośnik]21.03.23 15:47
Zawiesił spojrzenie na Manannanie, uśmiechając się powoli. W jego głosie nie było pretensjonalności, kiedy wspomniał o poznaniu rodziny, a jedynie uprzejmość. Podążył za nim wzrokiem w kierunku Cassandry i wrócił nim do kapitana, podejrzewając, co mogło spowić jego myśli. Oczywiście, że pamiętał tamtą blondynkę, nie sposób było wymazać jej twarzy z pamięci prędko. Przyjdzie kiedyś czas na to sprostowanie, teraz nie musiał zawracać sobie tym głowy. Uniósł dłoń lekko, by dotknąć pleców Cassandry, być może dla własnej pewności, że wciąż tu była i nie potrafiła czytać my w myślach, które samoistnie skierowały się w kierunku tamtego wydarzenia, tamtego towarzystwa. Palce musnęły nagą skórę, kiedy przemknęły po sukience przez wycięcie na plecach, a to skutecznie sprowadziło go do tu i teraz.
Na miłe słowa Melisande w pierwszej chwili odpowiedział uśmiechem. Zawsze była czarująca.
— Miejmy nadzieję, że prędko to nadrobimy— odpowiedział jej. — Melisande to siostra Tristana. Wychowaliśmy się razem — zwrócił się do Cassandry, krótko zarysowując jej postać żony Manannana. Przez ułamek sekundy próbował złapać jej spojrzenie — czy mówił jej o tym? Czy dzielił się z nią swoim życiem, czy przeszłość stała za zamkniętymi drzwiami? Żałował, że nie pamiętał.
Na uboczu dostrzegł Deirdre. Skłonił w jej kierunku głowę, uśmiechając się przy tym wyraźnie. Jej przemówienie było doskonałe, zamierzał pochwalić je przy najbliższym spotkaniu. Przywitał się z Mathieu, podając mu dłoń; nie umknął mu jednak fakt jak pospiesznie i opieszale to uczynił, nie poświęcając ani sekundy jego towarzyszce, nie tracąc też czasu na przedstawienie własnej. Odprowadził go wzrokiem, natrafiając na Tristana, któremu kiwnął głową z dystansu, jak i jego nienagannej Evandrze.
Kiedy tuż obok nich pojawił się Drew, zerknął na niego, słysząc powitanie z kapitanem.
— I to w jeziorze, nie ciasnym basenie — przechylił głowę w kierunku Traversa, ale zwracał się do Drew. Bez trudu zapanował nad uśmiechem, który naturalnie chciał wykrzywić twarz, ale nie powstrzymał się przed zerknięciem na towarzyszy. Podał rękę Drew, kiedy ten przesunął się bliżej. — I ciebie również — odpowiedział mu, nie mając pojęcia jak kłamliwym i fałszywym był zdrajcą tamtej nocy. Jego wzrok spoczął na Corneliusie w towarzystwie Valerie, którzy ich minęli. Odpowiedział na ich powitanie skinięciem głową.
Wyczuł za sobą ruch — powietrza, szat, a może Cassandry obok, która wyczuła to jeszcze wcześniej — więc obrócił lekko głowę i tylko trochę na czarownicę obok, by znaleźć w niej odpowiedź. Odwróciła się całkiem, a on wiedział kto zjawił się wśród nich. Bez pośpiechu obrócił głowę i skrzyżował spojrzenie z czarownicą, jeśli tylko na ułamek sekundy była w stanie oderwać wzrok od Cassandry.
— Heather. Miło, że jesteś — powitał ją krótko, lekko skinając jej głową w odpowiedzi na jej nieme powitanie. Nie umknęło mu jej czujne zmrużenie oczu — lekkie, może ostrzegawcze? jak u kota, który ostrzegał konkurenta przed wtargnięciem na jego teren. Nie odpowiedział jej tym samym, obracając głowę ku towarzystwu, do którego już po chwili dołączyła lady Burke.
— W takim towarzystwie to nieuniknione, dobrze, że dołączyłaś, lady Burke — odpowiedział jej uprzejmie, pochylając w jej kierunku głowę, w krótkim pokłonie.— Jak się miewa Edgar? Czy wszystko u niego w porządku? Ubolewam, że nie miałem okazji go zobaczyć od... dawna — odparł po chwilowym zamyśleniu. Oby jego właśnie grzyby mu nie zaszkodziły wtedy. Nad ramieniem Primrose zobaczył spoglądająca w ich kierunku Elvirę.
Niespodziewanie, kiedy taniec dobiegł końca młode dziewczęta postanowiły się nimi zaopiekować. Dał się poprowadzić ku środkowi, doskonale wiedząc jak ważny był to rytuał i jak wielkie miał znaczenie. Omiótł wzrokiem gromadzących się na środku polany czarodziejów, a kiedy już się zatrzymał we wskazanym przez młódkę miejscu, obejrzał się za Cassandrą, przy której stanęła stara wiedźma. Kiedy dotarła do niego był przygotowany na podobną obdukcję — ta jednak nie nastąpiła. Stara czarownica patrzyła na niego tylko bez słowa, nie uczyniwszy w jego stronę żadnego ruchu. Ich spojrzenia się spotkały — trudno było jednak stwierdzić, co chodziło jej po głowie. Wyglądała, jakby spoglądała w głąb jego sczezłej duszy. I co w niej zobaczyłaś, dobrodziejko? Coś, co cię przestraszyło, czy wzburzyło? Zadarł wyżej brodę, a brew mu drgnęła. W końcu i ona się poruszyła, maczając paluch w balsamie, którym naznaczyła jego czoło. Obserwował wszystkich wkoło, ale krótko. Przymknął powieki zgodnie z prośbą tancerek, które splotły jego dłoń z Cassandrą i Primrose. Cichy śpiew rozbrzmiał na polanie, a kiedy otworzył oczy ujrzał przewodników rytuału już przed sobą. Coś było nie tak — czarodzieje powołani do przeprowadzenia tego obrzędu nie mogli na niego oddziaływać, a jednak ból w skroniach pojawił się wraz z cichą obecnością Ogmy. Przymknął powieki, mocno je zaciskając; pochylił głowę, ukrywając pojawiający się na jego twarzy grymas. Mięśnie spięły; nieświadomie ścisnął mocniej obie dłonie.


| rzuty




pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Polana Świetlików - Page 7 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Polana Świetlików [odnośnik]21.03.23 17:17
Wieczór dopiero się zaczynał, a tłumy już ściągały, co nie było dla niej zaskoczeniem. Ludzie byli złaknieni spokoju, normalności, a wojna się w nią nie wpisywała. Nie wiedziała jak wiele czasu spędzi na atrakcjach tego festiwalu, ale w uczcie musiała wziąć udział. Podskórnie czuła, że stare rytuały, sięgające czasów celtyckich mogą choć trochę pomóc zrozumieć co trawi ten kraj. To była ich przeszłość, od nich się wywodzili, zrozumienie historii, wyciągnięcie odpowiednich wniosków mogło skutkować rozwiązaniem problemów z jakimi się stykają. Umysł lady Burke dążący za wszelką cenę do rozumienia otaczającej jej rzeczywistości łaknął każdej wiedzy, nawet tej najmniejszej. Wiedzą było również doświadczenie i poznanie. Właśnie to chciała teraz zobaczyć. Wertowanie ksiąg,nie było tym samym co namacalne dotknięci przeszłości; tak odległej i jednocześnie bliskiej.
Zanim jednak miała nastąpić cała ceremonia musieli się zebrać, tak jak to czynili teraz. Dołączając do grupy zebranej wokół rodziny Mulciberów miała lepszy ogląd na to, kto przybył. Nie było jej łatwo bez brata czy kuzynów u boku, zawsze jej towarzyszyli, zawsze stanowili oparcie i choć nie należała do słabych i lękliwych, tak zawsze miała oparcie w kimś z rodu. Dziś była zdana na samą siebie.
Uśmiechnęła się do Yeleny.
-Dziękuję panno Mulciber, mam nadzieję, że przyjdzie nam się spotkać ponownie, w mniej głośnych warunkach. - Odpowiedziała na powitanie, a szmer rozmów wokół nich przypominał wrzący ul. Wiele głosów mieszało się ze sobą, zlewało razem tworząc istną kakofonię. Zaraz jej uwagę przykuł Ramsey, który powiedział na głos to o czym zapewne myślała część towarzystwa. -Przekażę bratu pańskie słowa, na pewno będzie wdzięczny za troskę. - Oznajmiła uprzejmym tonem głosu. -Resztę członków mojej rodziny zatrzymały pilne obowiązki, dlatego jedynie moja skromna osoba reprezentuje dziś cały ród Burke. - Wyjaśniła jeszcze chcąc ukrócić wszelkie rodzące się plotki. Byli nadal silni i zjednoczeni, choć rak męskiej części rodziny mógł wzbudzać niepokój. Prowadziłaby zapewne dalsze rozmowy gdyby jej drobnych dłoni nie ujęła jedna z dziewcząt prowadząc ją w głąb polany. Posłała towarzystwu przepraszający uśmiech, widząc jak przed chwilą została odprowadzona Melisande wraz z mężem. Nadal nigdzie nie dostrzegała zaś Rigela, czyżby jednak uznał, że nie zjawi się na obchodach. Kątem oka dostrzegła Elvirę, która chyba chciała nawet podejść, ale w ostatniej chwili zrezygnowała tego kroku, teraz już nie miało to znaczenia, ponieważ znalazła się pomiędzy dwiema postaciami, których najmniej się spodziewała. Dziewczęta jednak najwidoczniej obserwowały uważnie zebranych, patrzyły na ich interakcję z innymi oraz kto z kim przybył. Ten układ koła nie mógł być całkowicie przypadkowy. A może to ona sama już wszędzie widziała jakiś schemat w oparciu o ostatnie wydarzenia. Wtem pojawiła się przed nią wiedźma, która bez wahania sięgnęła ku jej twarzy i zaczęła przyglądać się Primrose niczym zwierzakowi na targowisku. Czuła się trochę jak towar, który podlega właśnie ocenie przez potencjalnego kupca. Niewiele rozumiała z mamrotania pod nosem, ale zatrzymała powietrze w piersi kiedy sękata dłoń do niej przylgnęła, a następnie gwałtownie została oderwana. Nie rozumiała nic z tego, ale poddała się, tak jak to uczynili inni. Nie musiała się schylać, aby otrzymać naznaczenie na czole.
Splotła dłonie z Drew i Ramseyem, słuchając jednocześnie polecenia zamknęła oczy polegając teraz jedynie na swoim zmyśle słuchu. Cichy śpiew zawibrował w uszach, a szmer innych zebranych tylko potęgował doznanie niesamowitości. Gdy na powrót otworzyła oczy dojrzała postacie w środku kręgu i błysk noża w dłoni mężczyzny. Nagły i mocniejszy uścisk dłoni ze strony namiestnika Warwickshire sprawił, że kątem oka zerknęła na mężczyznę.


|Rzut na wiedźmę



May god have mercy on my enemies
'cause I won't

Primrose Burke
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Polana Świetlików - Page 7 6676d8394b45cf2e9a26ee757b7eaa37
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8864-primrose-burke https://www.morsmordre.net/t8880-listy-do-primrose-burke https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f76-durham-durham-castle https://www.morsmordre.net/t9143-skrytka-bankowa-nr-2090#276327 https://www.morsmordre.net/t8894-primrose-e-burke
Re: Polana Świetlików [odnośnik]21.03.23 17:19
The member 'Primrose Burke' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 65
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Polana Świetlików - Page 7 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Polana Świetlików [odnośnik]21.03.23 19:53
Nie spodziewała się zostać zmuszona do wyjścia na środek rytuału; przybyła tego dnia na festiwal z zamiarem trzymania się cieni, obserwowania ludzi w ich upojonym magią wieczoru stanie. Choć raz skupiała się wyłącznie na ocenie otoczenia, chłonąc je z uwagą, ale wyłącznie jako bierna uczestniczka. Dlatego też zawahała się, gdy młoda, złotowłosa dziewczyna wsunęła ciepłą dłoń w jej własną. W pierwszym odruchu chciała rozerwać ich splecione palce, skrzyżować ramiona i stać dalej z uporem lodowej figury. Coś jednak, może senna muzyka, a może instynkt, który podpowiadał, że zasługuje na to, by znaleźć się pomiędzy nimi w tę magiczną noc, sprawiło, że uległa i stawiła ostrożny krok w stronę środka okręgu. Bezwolnie dawała się prowadzić młódce. Jasny warkocz zakołysał się na jej plecach, gdy znalazła się tam - początkiem sama, niepewna.
Odpowiedziała uśmiechem na uśmiech lady Travers, ale był to gest wymuszony, czysto grzecznościowy. Mięśnie mimiczne nawykły już do nich wystarczająco, by zareagowała instynktownie i bez najmniejszych problemów. W miarę powiększania się ich koła, uzupełnianego przez samych najznamienitszych, przestała zwracać uwagę na twarze. Zamiast tego skupiając się na gorących dłoniach, które w pewnym momencie złapały jej własne. Tancerki po jednej jej stronie ustawiły młodziutkiego lorda Lestrange'a, przed którym dygnęła gładko, rozświetlając swoją bladą, ponurą twarz uśmiechem dziewczęcia. Do Corneliusa Sallowa uśmiechnęła się za to dłużej, z większą przyjemnością, pochylając nieco głowę, by złoty kosmyk zatoczył urokliwe koło wokół ucha.
- To wielka przyjemność i zaszczyt, znaleźć się tu obok ciebie, Corneliusie Sallow - szepnęła głosem, który prędko rozmył się w muzyce. Stojąca obok niego Valerie nie istniała dla niej poza jednym, obrzydle grzecznym skinieniem głowy okraszonym fałszywie ciepłym spojrzeniem.
Kiedy zbliżyła się do nich stara wiedźma, skupiła się już tylko na niej, leniwie zainteresowana, co może mieć jej do powiedzenia. Spodziewała się, że jej żylaste palce udadzą się w stronę kamienia za szkłem na jej szyi, że coś szepnie - gdy jednak bez słowa położyła dłoń na jej podbrzuszu, Elvira przełknęła ślinę i ledwie dostrzegalnie zmarszczyła brwi. Olej na jej czole był gęsty i lepki. Nie wiedziała jaką formę błogosławieństwa otrzymała, ale nie miała najmniejszych wątpliwości, że jej łono jest puste i czyste.
Złotobiałe sylwetki kapłanów Lugha stanowiły ucztę dla oczu. Obserwowała ich z powagą, tłamsząc w zarodku podszepty, które nakazywały jej wyobrażać sobie, że właśnie kapłan zostanie tej nocy złożony w ofierze. Podest, błysk ostrza w słabym świetle świec... jej skojarzenia z ołtarzem Locus Nihil i niemalże rytualnymi egzekucjami jak ta w Stoke on Trent nasunęły się same.
Nie miała jednak czasu długo zastanawiać się nad tym, jak wielką pożądliwość budzi w niej ta myśl. Szepty, najpierw ciche, z czasem coraz głośniejsze, choć wziąż niezrozumiałe, zaczęły nacierać na jej zmysły. Nie rozglądała się, bo wiedziała, że nie dostrzeże nikogo; dłoń, którą trzymała Lestrange'a drgnęła jednak, jakby instynktownie chciała ją zabrać. Był to impuls, by schwytać w palce szmaragdowy odłamek na własnym gardle. Powstrzymała się jednak, chłonąc całą sobą jego zimny, uspokajający ciężar.
Rytuał dopiero się rozpoczynał.

k3
+100


you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
unsteady
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t6546-elvira-multon https://www.morsmordre.net/t6581-kim https://www.morsmordre.net/t12162-elvira-multon#374517 https://www.morsmordre.net/f416-worcestershire-evesham-dom-nad-rzeka-avon https://www.morsmordre.net/t6632-skrytka-bankowa-nr-1656 https://www.morsmordre.net/t6583-elvira-multon
Re: Polana Świetlików [odnośnik]21.03.23 19:53
The member 'Elvira Multon' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 56
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Polana Świetlików - Page 7 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Polana Świetlików [odnośnik]21.03.23 22:40
Ilość znajomych twarzy, które Zechariah rozpoznawał w tłumie stanowiła już rutynę. Uprzejme skinienia głowy, spojrzenia, drobne gesty stawiające arystokrację i odpowiednio wychowanych czarodziejów ponad pospólstwem i motłochem. Jego obecność pozostawała niezmiennie podyktowana ścisłym protokołem dyplomatycznym Shafiqów jak i politycznym interesem, w który to on sam uwikłał swoją rodzinę. Ciężar tej odpowiedzialności nie był jednak tak wielką przeszkodą, jak zwykł myśleć na początku. Ujawnienie szerszej publice temu, jakim wartościom sprzyjał egipski ród królów i kapłanów, ułatwiało wszystko. Wiązało się to, w długofalowej ocenie Zachary'ego, z ilością zaszczytów przytłaczającą nawet jego. Stronił więc od towarzystwa dzisiejszego dnia, samemu decydując, czy chciał uczestniczyć w towarzyskich rozmowach. Uścisk dłoni wymieniony z Mathieu ledwie pamiętał, gdy u jego boku przystanęła Imogen. Myśli gwałtownie zmieniły bieg. Cała uwaga poświęcana skrupulatnym rozważaniom, którym poświęcał większość ze swego cennego, wolnego czasu, uleciała niczym dym właśnie palonego papierosa. Myśli pomknęły ku wspomnieniom i utkwiły tam na dłużej. Wyraz twarzy pozostał niezmienny, chłodny. Zachowawczość Zachary'ego stanowiła przymiot, którym otaczał się niemal w każdej sekundzie swojego życia, poświęciwszy lata na wykształcenie zachowań zapewniających mu osobiste poczucie spokoju. I bezpieczeństwa, skwitował ledwie skrawkiem świadomości, decydując się wreszcie na skręcenie głowy w prawo, a następnie w dół, by spojrzeć na Imogen. Z ukosa, nie do końca z pełnym zdecydowaniem wobec tego, co zamierzał zrobić. Krótki impuls. Pobudzenie emocji i kolejny gorący dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa wystarczyły, by dość mocno zaciągnął się tytoniowym dymem. Trzymał obłok w płucach nieco dłużej niż pozostałe, pozwalając jego skrawkom wypływać z wolna przez rozchylone wargi, aż wreszcie jednym tchem wydobył z siebie pozostałość, jakby właśnie doznawał największej ulgi na świecie.
Chcesz? — zapytał cicho, stawiając przed nią tlącego się papierosa, niezmiennie trzymając go między dwoma palcami, nie reagując na zgrzyt chłodnego, logicznego myślenia. To straciło swą siłę przebicia, gdy Imogen stanęła obok, a jego wzrok wreszcie powędrował ku chodzącemu pięknu, zyskując jednocześnie na blasku pełnym cichej, niewypowiedzianej w żaden inny sposób niż przy pomocy tego jednego słowa prowokacji.
Brwi drgnęły, nieco ku górze, gdy podjęła grę. Gwałtowne gorąco zalało dłoń, parząc. Ani przez sekundę nie przyjęło ciepłego, kojącego wyrazu, którym Zacharym obejmował się w chłodniejsze dni, zmagając się z bólami stawów. Mając przy sobie emanację pożaru wiedział, że łatwo było się sparzyć – resztka logiki ostrzegała wrzaskiem – lecz wiedziony urokiem Imogen nie drgnął ani przez moment. Z namaszczeniem obserwował spektakl pełen wdzięku; ileż w nim uroku. Drobne palce przytykały papierosa do ust z wprawą, choć nie posądziłby jej ani przez moment, że raczyła się tego rodzaju używkami. Ślad warg przyciśniętych do ustnika pozostał, gdy instrument ulgi wrócił w jego ręce. Nie docierało jednak do niego, że to wydarzyło się naprawdę, a usta wyginały się w uśmiechu, zostawiając w obu policzkach dołeczki. Wtedy też gorąco uderzyło weń wręcz ze zdwojoną siłą. Nikłe wspomnienie dotyku na jego palcach parzyło. Bariera prywatności, którą otaczał się na co dzień zniknęła zbyt szybko, a gdy uświadomił to sobie, począł ganić siebie za tak wielką utratę kontroli nad sobą. Zbyt późno.
Uśmiech złagodniał; dołeczki zniknęły. Wargi przyjęły uprzejmy wyraz, a spojrzenie przygasło, choć nadal miało w sobie coś połyskującego, gdy myśli raz po raz odtwarzały spektakl, który miał miejsce dosłownie przed chwilą. Machinalnie skinął głową, odwracając wzrok, przymykając powieki, by wchłonąć jeszcze jedną, ostatnią porcję gryzącego dymu i wydmuchać ją w chwili, w której Imogen już przy nim nie było. Brak jej obecności odczuł całym sobą. Ciepła aura, mimo upalnej pogody, opuściła go. Widział ją, jak szła prowadzona przez kogoś innego. Niedopałek papierosa wymsknął się z rozchylonych palców, a podeszwa eleganckiego buta wdeptała go w ziemię. Chwila przyjemności, na którą tak rzadko sobie pozwalał, spowodowana złamaniem zasad bezpowrotnie zniknęła. Oszołomiony umysł począł odzyskiwać równowagę, lecz na próżno. Potrzebował do tego chwili samotności, odcięcia od rzeczywistych doświadczeń, lecz właśnie wtedy obie jego ręce schwyciły dwie pary innych, zimnych, bez wyrazu i jakiegokolwiek wdzięku. Nie oponował. Pozwolił odprowadzić się przez polanę we wskazane miejsce, tuż obok niej. Nie wiedział, jaką grę rozgrywał ktoś inny ani czym owa gra była. Zająwszy miejsce obok Imogen nie miał wyboru. Dobrze wiedział o tym, że uczestnictwo w obrzędach mogło wymagać osobistego zaangażowania oraz pokazania dobrego przykładu. Nawet jeśli wiązało się to z naruszeniem kolejnej bariery Shafiqa przez kolejną osobę.
Dłonie starej wiedźmy, równie zimne jak inne, oglądały go tak dokładnie jak żadne wcześniej. Dostrzegał w tym podobieństwo do tego, jak sam podchodził do swoich pacjentów i dokładnych oględzin nie tylko przy pomocy magii, wszak dolegliwości miały tę specyfikę, że manifestowały się także fizycznie. Nie było w tym ani wdzięku, ani jakiegokolwiek przejawu emocji. Machinalne, pozbawione wyczucia oględziny, które nie podobały się Zachary'emu. Nie przysłuchiwał się słowom wiedźmy. Dwa słowa, tyle zrozumiał, nic dla niego nie znaczyły i na pewno nie użyłby ich wobec tej, która czyniła kapłański znak namaszczenia na jego czole. Bez wahania zrobiłby to względem niej, trzymając jej ciepłą dłoń, kurczowo zastanawiając się nad tym, czy nie robił tego zbyt mocno. Przez moment miarkował siłę własnych palców, aż odnalazł właściwy w swej ocenie balans i zgodnie z prośbą przymknął powieki, usilnie skupiając swoje myśli na tym, jaki rytuał miał odbyć się na polanie świetlików. Nie widział tego, co działo się wewnątrz kręgu, który tworzyli wszyscy razem. Cichy śpiew docierał do jego uszu niczym przytłumione echo. Parna noc nadal była czymś, do czego przez tyle lat nie potrafił właściwie nawyknąć, choć ciepło wokół niosło ulgę. Ta jednak pozostawała stłumiona przez dziwne uczucie kłębiące się pośród myśli zapadających w spokój. Nie wiedział, czy tylko mu się wydawało, czy polanę nagle wypełnił szmer szeptów wszystkich obecnych na polanie. Nie rozumiał nic z tego, co słyszał. Szum zdawał się krążyć wokół, raz ciszej, raz głośniej, drażniąc przez to wyostrzony zmysł słuchu. Brak możliwości ujrzenia tego, co działo się w kręgu budziła oczekiwanie, tak jak i dłoń, którą niezmiennie trzymał, czując od niej bijące falami ciepło. Kojące i przyjemne, nie będące jednak w stanie odegnać analizujących rytuał myśli. Te z kolei nie były w stanie wytłumić rozbudzonych dzisiejszego wieczora emocji, wytrącając Zachary'ego z równowagi, bez której nie był w stanie właściwie funkcjonować.


wyrzuciłem 1 na k3




Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about

the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Polana Świetlików - Page 7 MaPFNWM
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5831-zachary-shafiq#137692 https://www.morsmordre.net/t5852-ammun#138411 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f145-wyspa-man-siedziba-rodu-shafiq https://www.morsmordre.net/t5866-skrytka-bankowa-nr-1444#138736 https://www.morsmordre.net/t5865-zachary-shafiq#138732
Re: Polana Świetlików [odnośnik]21.03.23 22:40
The member 'Zachary Shafiq' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 80
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Polana Świetlików - Page 7 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Strona 7 z 19 Previous  1 ... 6, 7, 8 ... 13 ... 19  Next

Polana Świetlików
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach