Fleet Street
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Fleet Street
Jedna z najstarszych ulic Londynu, przy której mieszczą się różnego rodzaju punkty usług. Jeśli wierzyć miejskiej legendzie, niegdyś jeden z nich prowadzony był przez seryjnego mordercę, golibrodę Sweeney Todda. Jego historia rozsławiła to miejsce na cały świat. Zamknięta dla samochodów, stanowi przejście pomiędzy City of Westminster a City of London, ozdobione przepiękną bramą. Można tutaj również podziwiać jedną z wielu rzeźb Charlesa Bella Bircha; postument uwieńczony statuą smoka.
|10 września
Byłem umówiony dziś z Justine na pójście do mugolskiej części miasta po części do garbusa. Początkowo myślałem o tym, że sam bym je odebrał, lecz nie miałem wystarczająco pieniędzy by za wszystko założyć. Z drugiej strony gdybym posłał po nie tylko Justine to nie wiem jakby się zabrała. Nie były specjalnie duże, lecz niektóre elementy należały do kategorii tych masywnych, momentami nieporęcznych. Nie byłem taki by życzyć jej przyjemnego ciągnięcia się z tym wszystkim przez całe miasto. Jednak też nie specjalnie czułem się komfortowo z takim stanem rzeczy. Ostatnio rozstaliśmy się w dość wzburzonej atmosferze i nie bardzo wiedziałem jak miałbym się zachować teraz. Zrobiłem kwaśną minę do krzywo powieszonego kawałka lustra wiedząc, że dowiem się prawdopodobnie podczas konfrontacji.
Przepłukałem twarz raz jeszcze i zabrałem się za wyszykowanie się do wyjścia. Ubrałem się bardziej po mugolsku niż czarodziejsku - co do tego drugiego to zdradzały mnie znoszone już buty ze skóry magicznego stworzenia, którego nazwy nie byłem wstanie nawet wypowiedzieć o dość charakterystycznej gramaturze i fasonie. Tak poza tym to na tyłku leżały mi znoszone jeansy ze śladami po smarze na udzie i zwyczajny poszarzały, kiedyś biały, podkoszulek. Chwyciłem jeszcze torbę na te graty i wylazłem na ulicę. Ciepło było. Słońce świeciło mocno nawet na Nokturnie zmuszając mnie do zmrużenia ślepi. Podążyłem znaną sobie trasą docierając szybko do Pokątnej, a stamtąd magicznym przejściem pojawiłem się w centrum mugolskiego Londynu. Miałem dużo czasu więc przeszedłem się do umówionego miejsca piechotomobilem. Czekając na skrzyżowaniu ulic odpaliłem sobie papierosa zastanawiając się czy może nie wybrać się gdzieś na obrzeże pomoczyć tyłek w jakimś jeziorze.
- Hej - podniosłem rękę na powitanie nim jeszcze podeszła, a gdy ja sam ją wypatrzyłem z oddali - W sumie dopiero teraz pomyślałem, że mogłem podejść po pieniądze i załatwić to bez potrzeby wyciągania cie na miasto. Lepiej byś sobie spożytkowała wolne - nie tryskałem entuzjazmem, lecz bycie miłym, czy też neutralnym nie sprawiało mi większych kłopotów.
Byłem umówiony dziś z Justine na pójście do mugolskiej części miasta po części do garbusa. Początkowo myślałem o tym, że sam bym je odebrał, lecz nie miałem wystarczająco pieniędzy by za wszystko założyć. Z drugiej strony gdybym posłał po nie tylko Justine to nie wiem jakby się zabrała. Nie były specjalnie duże, lecz niektóre elementy należały do kategorii tych masywnych, momentami nieporęcznych. Nie byłem taki by życzyć jej przyjemnego ciągnięcia się z tym wszystkim przez całe miasto. Jednak też nie specjalnie czułem się komfortowo z takim stanem rzeczy. Ostatnio rozstaliśmy się w dość wzburzonej atmosferze i nie bardzo wiedziałem jak miałbym się zachować teraz. Zrobiłem kwaśną minę do krzywo powieszonego kawałka lustra wiedząc, że dowiem się prawdopodobnie podczas konfrontacji.
Przepłukałem twarz raz jeszcze i zabrałem się za wyszykowanie się do wyjścia. Ubrałem się bardziej po mugolsku niż czarodziejsku - co do tego drugiego to zdradzały mnie znoszone już buty ze skóry magicznego stworzenia, którego nazwy nie byłem wstanie nawet wypowiedzieć o dość charakterystycznej gramaturze i fasonie. Tak poza tym to na tyłku leżały mi znoszone jeansy ze śladami po smarze na udzie i zwyczajny poszarzały, kiedyś biały, podkoszulek. Chwyciłem jeszcze torbę na te graty i wylazłem na ulicę. Ciepło było. Słońce świeciło mocno nawet na Nokturnie zmuszając mnie do zmrużenia ślepi. Podążyłem znaną sobie trasą docierając szybko do Pokątnej, a stamtąd magicznym przejściem pojawiłem się w centrum mugolskiego Londynu. Miałem dużo czasu więc przeszedłem się do umówionego miejsca piechotomobilem. Czekając na skrzyżowaniu ulic odpaliłem sobie papierosa zastanawiając się czy może nie wybrać się gdzieś na obrzeże pomoczyć tyłek w jakimś jeziorze.
- Hej - podniosłem rękę na powitanie nim jeszcze podeszła, a gdy ja sam ją wypatrzyłem z oddali - W sumie dopiero teraz pomyślałem, że mogłem podejść po pieniądze i załatwić to bez potrzeby wyciągania cie na miasto. Lepiej byś sobie spożytkowała wolne - nie tryskałem entuzjazmem, lecz bycie miłym, czy też neutralnym nie sprawiało mi większych kłopotów.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Zdziwiła się, choć jednocześnie poczuła coś w rodzaju radości. Radości przeplatanej kolejnymi, piętrzącymi się pytaniami i rozważaniami, których nie wyzbyła się już z głowy. Nie sądziła, że Matt będzie jeszcze kontynuował naprawdę starego garbusa, który stał w garażu jej rodzinnego domu. Nie sądziła, że będzie chciał się z nią jeszcze spotkać, przynajmniej nie w przeciągu najbliższego roku, a może i trzech. Wiedziała, że potrafił się złościć - oboje potrafili. Ale tym razem to ona zachowała sie na fair i wiedzieli o tym oboje, choć początkowo Just nie chciała się do tego przed sobą samą przyznać. Egoistycznie chciała nadal go mieć, mimo tego, że zmieniła się ona cała, mimo tego że i swoje życie postanowiła powierzyć sprawie w którą wierzyło co jej serce. Oddała wszystko, wiedziała, że będzie musiała oddać jeszcze więcej, że skrywane sekrety zaczną tworzyć rysy na posiadanych relacjach, gdy nie będzie mogła powiedzieć wszystkiego. A jednak w akcie desperacji chciała zacisnąć dłonie wokół jego nadgarstka i zatrzymać przy sobie nim wymknie się jej całkiem. Nie zauważając, że swoimi słowami, swoimi czynami przynosi mu cierpienie. Że lepiej byłaby mu bez niej.
Może nie powinna była się zgadzać, może właśnie nie powinna była kierować swoich kroków w miejsce umówionego spotkania. Ale powtarzała sobie, że to nie ona nalegała, że czekała cierpliwie, że jeszcze była dla nich…
Właśnie, co? Nadzieja?
Czasami miała jej już serdecznie dość. Zachmurzyła się nad tą myślą. Dopiero jego głos wyrwał ją z zamyślenia. Z dłońmi wciśniętymi w za duży sweter który miała narzucony na ramiona podeszła do przyjaciela. Uniosła brodę by spojrzeć na niego, z bliska była w stanie zauważyć zasinienie na jej lewym policzku - pamiątkę po dzisiejszych sparingach walki wręcz. Nie poszła do uzdrowiciela chcąc zgarnąć kilka chwil drzemki dla siebie. Wiedziała, że może sama sobie z tym poradzić, jednak przysnęło jej się odrobinę za długo. Kilka jasnych kosmyków odstawało w dziwne strony, ale nie przejmowała się tym w ogóle. Przekrzywiła lekko głowę na jego słowa. Zmarszczyła lekko nos i w ostatniej chwili ugryzła się w język by nie zapytać, czy to rzeczywiście byłaby bez potrzeby wyciągania jej, czy może bez potrzeby spędzania z nią czasu.
- Właściwie, czego potrzebujemy? - zapytała więc zamiast tego nie wyciągając dłoni z kieszeni, prawą zwyczajowo ściskała na różdżce. Mimo, że wychowała się w domu połowie niemagicznym na mugolskim świecie znała się jako tako, wiele informacji zdołało jej uciec lub umknąć w ciągu lat spędzonych po magicznej stronie Londynu. - Tęskniłeś? - zaryzykowała przybierając na usta wyzywając uśmiech. Najwyżej ponownie go rozwścieczy i tyle będzie z możliwie neutralnie względnie spokojnego popołudnia. W torbie przewieszonej przez ramię miała jego pelerynę, ale nie sądziła by powinna zacząć spotkanie od jej zwrotu.
Może nie powinna była się zgadzać, może właśnie nie powinna była kierować swoich kroków w miejsce umówionego spotkania. Ale powtarzała sobie, że to nie ona nalegała, że czekała cierpliwie, że jeszcze była dla nich…
Właśnie, co? Nadzieja?
Czasami miała jej już serdecznie dość. Zachmurzyła się nad tą myślą. Dopiero jego głos wyrwał ją z zamyślenia. Z dłońmi wciśniętymi w za duży sweter który miała narzucony na ramiona podeszła do przyjaciela. Uniosła brodę by spojrzeć na niego, z bliska była w stanie zauważyć zasinienie na jej lewym policzku - pamiątkę po dzisiejszych sparingach walki wręcz. Nie poszła do uzdrowiciela chcąc zgarnąć kilka chwil drzemki dla siebie. Wiedziała, że może sama sobie z tym poradzić, jednak przysnęło jej się odrobinę za długo. Kilka jasnych kosmyków odstawało w dziwne strony, ale nie przejmowała się tym w ogóle. Przekrzywiła lekko głowę na jego słowa. Zmarszczyła lekko nos i w ostatniej chwili ugryzła się w język by nie zapytać, czy to rzeczywiście byłaby bez potrzeby wyciągania jej, czy może bez potrzeby spędzania z nią czasu.
- Właściwie, czego potrzebujemy? - zapytała więc zamiast tego nie wyciągając dłoni z kieszeni, prawą zwyczajowo ściskała na różdżce. Mimo, że wychowała się w domu połowie niemagicznym na mugolskim świecie znała się jako tako, wiele informacji zdołało jej uciec lub umknąć w ciągu lat spędzonych po magicznej stronie Londynu. - Tęskniłeś? - zaryzykowała przybierając na usta wyzywając uśmiech. Najwyżej ponownie go rozwścieczy i tyle będzie z możliwie neutralnie względnie spokojnego popołudnia. W torbie przewieszonej przez ramię miała jego pelerynę, ale nie sądziła by powinna zacząć spotkanie od jej zwrotu.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Widziałem na jej twarzy siny cień. Zawiesiłem na nim spojrzenie na kilka za długich sekund, lecz zaraz przeniosłem je na rzuconego pod nogi niedopałka. Docisnąłem go butem. Nie pytałem się, nie przybierałem zmartwionego wyrazu twarzy. Jeżeli będziemy się widywać to coraz częściej będzie nosiła znamiona uszkodzenia. Skamandera już dawno nie wypytywałem o podobne rzeczy. Ostatnio ruszyła mnie co prawda słabość gdy widziałem obrzękłe cięcia ciągnące się po krtani, zewnętrzu ramion, lecz szybko zrozumiałem swój błąd w chwili w której nie uzyskałem żadnego wyjaśnienia. Nie mógł mi powiedzieć. Kwestią czasu było nim z Justine będzie podobnie. Nie mogłem nic z tym zrobić jak zwyczajnie nie pytać i zostawić ich sobie samych w świecie w którym nie było dla mnie miejsca.
- Wszelakiego rodzaju uszczelki, gumy, wszystko co jest związane z elektrycznością - świece, kable, bezpieczniki, akumulator, światła do lamp. Niby pierdoły ale dużo ich się nazbierało i stąd też może to trochę wynieść. A i do tego panewka do łożyska. Byłem z Bertim na złomowisku, lecz nie udało nam się wyhaczyć takiej jakiej nam trzeba - cóż, staraliśmy się - Masz wymienione galeony na funty, czy będziemy musieli się gdzieś po to zatrzymać? Znam jak coś niedaleko stąd miejsce w którym mogliby nam to ogarnąć. Kurs sprzedaży jest trochę zaniżony ale przy wymianie stu galeonów to tam nie robi różnicy - dopytałem. Niby wspominałem w liście by była przygotowana ale no - to była Just. Lepiej było się upewnić teraz, a nie przy płaceniu.
wywróciłem oczami. Skrzywiłem się.
- Nie zaczynaj... - jęknąłem bezradnie. To nie był przyjemny temat, a ja lubiłem takich unikać toteż zabrałem się za zniechęcanie Tonksa do rozdrapywania sprawy - Jakiej odpowiedzi oczekujesz? Tak - odliczałem minuty? Nie - mam cie w dupie? Wiesz, że jedno i drugie nie jest prawdą, a nie chcę tego rozkminiać bo dochodzę wtedy do popierdolonych wniosków - zamarudziłem prowadząc ją wzdłuż ulicy. Nie byłem zły. właściwie zwyczajnie w typowy dla siebie sposób marudziłem - Właściwie czuję się teraz jak na jakimś spędzie rodzinnym z ojcem w roli głównej. Już wychodząc z domu wiedziałem, że będzie niezręcznie, a potem to tylko trzymałem kciuki by nie powiedział czegoś co sprawi, że zrobi się jeszcze żałośniej i dziwniej. Oczywiście to chcąc nie chcą robił, a ja nie wiedziałem co powiedzieć. czasem milczałem, wracałem do domu lub pierdoliłem o czymś randomowym - westchnąłem i chyba nie trudno było się domyślić która z tych trzech strategii w tym momencie podjąłem.
- Wszelakiego rodzaju uszczelki, gumy, wszystko co jest związane z elektrycznością - świece, kable, bezpieczniki, akumulator, światła do lamp. Niby pierdoły ale dużo ich się nazbierało i stąd też może to trochę wynieść. A i do tego panewka do łożyska. Byłem z Bertim na złomowisku, lecz nie udało nam się wyhaczyć takiej jakiej nam trzeba - cóż, staraliśmy się - Masz wymienione galeony na funty, czy będziemy musieli się gdzieś po to zatrzymać? Znam jak coś niedaleko stąd miejsce w którym mogliby nam to ogarnąć. Kurs sprzedaży jest trochę zaniżony ale przy wymianie stu galeonów to tam nie robi różnicy - dopytałem. Niby wspominałem w liście by była przygotowana ale no - to była Just. Lepiej było się upewnić teraz, a nie przy płaceniu.
wywróciłem oczami. Skrzywiłem się.
- Nie zaczynaj... - jęknąłem bezradnie. To nie był przyjemny temat, a ja lubiłem takich unikać toteż zabrałem się za zniechęcanie Tonksa do rozdrapywania sprawy - Jakiej odpowiedzi oczekujesz? Tak - odliczałem minuty? Nie - mam cie w dupie? Wiesz, że jedno i drugie nie jest prawdą, a nie chcę tego rozkminiać bo dochodzę wtedy do popierdolonych wniosków - zamarudziłem prowadząc ją wzdłuż ulicy. Nie byłem zły. właściwie zwyczajnie w typowy dla siebie sposób marudziłem - Właściwie czuję się teraz jak na jakimś spędzie rodzinnym z ojcem w roli głównej. Już wychodząc z domu wiedziałem, że będzie niezręcznie, a potem to tylko trzymałem kciuki by nie powiedział czegoś co sprawi, że zrobi się jeszcze żałośniej i dziwniej. Oczywiście to chcąc nie chcą robił, a ja nie wiedziałem co powiedzieć. czasem milczałem, wracałem do domu lub pierdoliłem o czymś randomowym - westchnąłem i chyba nie trudno było się domyślić która z tych trzech strategii w tym momencie podjąłem.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Widziała, jak jego spojrzenie zawiesiło się na sińcu, którego nie skomentował. Przeniósł spojrzenie, a jej wzrok podążył za jego. Nie zapytał, może zwyczajnie nie chciał. Ale nie zamierzała też rozwijać tego tematu. Czuła się trochę dziwnie, po raz pierwszy nie bardzo wiedząc co powiedzieć i jak dobrać słowa. Coś, co nigdy nie zdarzało się jej przy nim. To przy nim nigdy się nie hamowała, a teraz zdawała się ciążyć nad nimi dziwna aura. Musiała się jej pozbyć. Ale najpierw musiała wymyślić dokładnie jak.
- Sporo tego, większość to jakieś dziwaczne słowa których nie rozumiem. - stwierdziła marszcząc lekko nos, gdy próbowała zrozumieć czym jest panewka, ale odpuściła równie szybko, stwierdzając, że sama i tak do niego nie dojdzie. - Ojciec zostawił mi z dwieście funtów, jeśli będzie nam potrzebne więcej musimy iść wymienić. - odpowiedziała nie mając pojęcia czy to odpowiednia kwota, czy też będzie trzeba więcej. Wymienił całkiem sporo rzeczy, a Tonks nie miała pojęcia ile każda z nich kosztuje. Ale chciała, żeby Żółtek znów działał. Zastanowiła się chwilę marszcząc brwi. - Możemy zmienić mu kolor? - zapytała z lekkim wahaniem, nie będąc do końca pewną czy ten kolor rzeczywiście zmieniać chce.
Widziała jak wywraca oczami i jego twarzy wykrzywia się. Cichy jęk potoczył się z jego ust. Wiedziała, że zaczęła niedobrze. Nigdy nie była mistrzem taktu i nie posiadała umiejętności w prowadzeniu rozmów. Tak samo wiedziała też, że potok słów, który pojawił się wypływając z jego ust odpowiadał za niezręczność, którą maskował właśnie tak, samemu to przyznając. Niebieskie spojrzenie Tonks wisiało na nim gdy mówił, nie odsunęło się gdy skończył mówić. Nadal go lustrowała.
- Spieprzyłam, okej? - powiedziała w końcu, po krótkiej i jednocześnie długiej ciszy. - Zjebałam tak koncertowo, jak nie zdarzyło mi się dawno. - mówiła dalej, zastanawiając się, czy nie powinna się zamknąć przypadkiem. Jeśli znów całkowicie spieprzy, zakupy w ogóle się nie odbędą. A one były jej najmniejszym problemem. Wystarczyło, by wtedy zamknęła japę. By zwyczajnie przyjęła do wiadomości, że go to nie cieszy, zamiast wygłaszać i rozpoczynać rozmyślania o swojej śmierci. - Mogę uklęknąć i przepraszać, - bo tak mi zależy - obiecać że nigdy więcej nic na ten temat nie powiem, albo milczeć. - ale musisz mi pomóc, Matt. Bo naprawdę nie wiem, jak się zachować. Zamilkła, czekając. Na ten moment nie wiedziała, co więcej mogłaby powiedzieć i czy powinna mówić cokolwiek więcej. I tak miała się o tym przekonać.
- Sporo tego, większość to jakieś dziwaczne słowa których nie rozumiem. - stwierdziła marszcząc lekko nos, gdy próbowała zrozumieć czym jest panewka, ale odpuściła równie szybko, stwierdzając, że sama i tak do niego nie dojdzie. - Ojciec zostawił mi z dwieście funtów, jeśli będzie nam potrzebne więcej musimy iść wymienić. - odpowiedziała nie mając pojęcia czy to odpowiednia kwota, czy też będzie trzeba więcej. Wymienił całkiem sporo rzeczy, a Tonks nie miała pojęcia ile każda z nich kosztuje. Ale chciała, żeby Żółtek znów działał. Zastanowiła się chwilę marszcząc brwi. - Możemy zmienić mu kolor? - zapytała z lekkim wahaniem, nie będąc do końca pewną czy ten kolor rzeczywiście zmieniać chce.
Widziała jak wywraca oczami i jego twarzy wykrzywia się. Cichy jęk potoczył się z jego ust. Wiedziała, że zaczęła niedobrze. Nigdy nie była mistrzem taktu i nie posiadała umiejętności w prowadzeniu rozmów. Tak samo wiedziała też, że potok słów, który pojawił się wypływając z jego ust odpowiadał za niezręczność, którą maskował właśnie tak, samemu to przyznając. Niebieskie spojrzenie Tonks wisiało na nim gdy mówił, nie odsunęło się gdy skończył mówić. Nadal go lustrowała.
- Spieprzyłam, okej? - powiedziała w końcu, po krótkiej i jednocześnie długiej ciszy. - Zjebałam tak koncertowo, jak nie zdarzyło mi się dawno. - mówiła dalej, zastanawiając się, czy nie powinna się zamknąć przypadkiem. Jeśli znów całkowicie spieprzy, zakupy w ogóle się nie odbędą. A one były jej najmniejszym problemem. Wystarczyło, by wtedy zamknęła japę. By zwyczajnie przyjęła do wiadomości, że go to nie cieszy, zamiast wygłaszać i rozpoczynać rozmyślania o swojej śmierci. - Mogę uklęknąć i przepraszać, - bo tak mi zależy - obiecać że nigdy więcej nic na ten temat nie powiem, albo milczeć. - ale musisz mi pomóc, Matt. Bo naprawdę nie wiem, jak się zachować. Zamilkła, czekając. Na ten moment nie wiedziała, co więcej mogłaby powiedzieć i czy powinna mówić cokolwiek więcej. I tak miała się o tym przekonać.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
- I to nie ja z nas dwojga mam mugolskie korzenie - żachnąłem się budząc w sobie nieco tej swojej żartobliwości. Nie powiem satysfakcję sprawiało mi to, że jako czarodziej wiedziałem o mugolskich rzeczach czasem więcej od samych mugoli - Ale spokojnie - nie musisz ogarniać od tego jestem zresztą ja. Przynajmniej w tym przypadku - zapewniłem. Co prawda Roger był zaufanym dostawcą. Wierzyłem, że sprowadził wszystko to co chciałem i nie będzie chciał mi wcisnąć nieco niepasujących części zamienników tylko dlatego, że mu nie chciały zejść z magazynu - A, właśnie, Roger, właściciel sklepu jest totalnie niemagiczny i nic nie wie o niczym. Więc no...i nie wiem czy starczy. Galeon to około pięć funtów teraz...więc, eee...weźmy może z dziesięć na zaś wymieńmy -zaproponowałem i co prawda przez anomalie kodeks tajności zdawał się dogorywać na naszych oczach, lecz mimo wszystko wolałem nie wychodzić poza jego ramy. Przynajmniej nie teraz kiedy obiecałem sobie poprawę i nie lądowanie w Tower z byle pierdoły - Tak, pewnie. I tak będzie lakierowany od nowa. nawet jeżeli zadecydujesz że ma zostać żółty to niestety nie dam ci gwarancji, że uda mi się zachować ten sam odcień. Chyba że znasz jakiegoś klawego alchemika, który mógłby w tym dopomóc w tym - chyba istniały jakieś mikstury które potrafiły przejmować barwę innych rzeczy lub właściwości. Nie wiem. Jednak jak coś mimo wszystko wierzyłem, że ktoś znający się na rzeczy byłby w stanie wyprodukować jakiś zamiennik mugolskiego lakieru o konkretnej barwie.
Zacząłem prowadzić nas do ukrytego magicznego kantoru w niestety trochę kwaśnej atmosferze. Just nie była zbyt zgrabna w skierowaniu rozmowy na tor który chciałem unikać. Ja zaś byłem równie okropny w podejmowaniu się go. Robiąc to czułem się jakbym powoli odrywał plaster ze skóry.
- Po raz pierwszy chciałbym byś tylko nie czuła tego co mówisz, Just - cicho westchnąłem ze szczerą, złudną nadzieją. Bo przecież wiedziałem, że jeżeli już puszczała na wiatr słowa to miały one wagę. Robiła to szczerze, swobodnie sprawiając, że sam czułem się przy niej tak samo. Była Wyjątkiem na wielu płaszczyznach, lecz to się zmieniało - Wtedy tam jak mówiłaś o tym...sama wiesz - o tym, że odchodzisz - i teraz - kiedy zapowiadałaś mi, że chcesz szczędzić mi prawdy, przykrości tylko by mnie utrzymać przy sobie zabijając swoją wyjątkowość. Miejsce na beztroskę i szczerość nikło - Z czasem będzie tego więcej: rzeczy do przemilczenia, spraw, tajemnic o których nie będziesz mogła mi mówić, a o które ja nie będę mógł pytać. To normalne, że między nami się pozmienia. Właściwie pozmieniało. Żałuję, że stało się to to nagle - Może gdyby stało się to stopniowo byłoby mniej dziwnie? Złe słowa, zły moment nadały jednak wszystkiemu pęd. Nie mogło być już tak samo. Nie musiało być źle. Mogło być zwyczajnie inaczej - zadawanie się z wami, aurorami, jest takie upierdliwe. Miło jednak posłuchać jak się taki płaszczy przed Nokturnową wygą mojego kalibru. Nie musisz klękać, lecz możesz mi jeszcze poopowiadać o tym jaka to z ciebie ćwiara, Tonks bym wiedział jakie konowały hodują w tym pożal się Merlinie Departamencie - uśmiechnąłem się blado, a gdzieś w tym była łobuzerska, firmowa iskra
Zacząłem prowadzić nas do ukrytego magicznego kantoru w niestety trochę kwaśnej atmosferze. Just nie była zbyt zgrabna w skierowaniu rozmowy na tor który chciałem unikać. Ja zaś byłem równie okropny w podejmowaniu się go. Robiąc to czułem się jakbym powoli odrywał plaster ze skóry.
- Po raz pierwszy chciałbym byś tylko nie czuła tego co mówisz, Just - cicho westchnąłem ze szczerą, złudną nadzieją. Bo przecież wiedziałem, że jeżeli już puszczała na wiatr słowa to miały one wagę. Robiła to szczerze, swobodnie sprawiając, że sam czułem się przy niej tak samo. Była Wyjątkiem na wielu płaszczyznach, lecz to się zmieniało - Wtedy tam jak mówiłaś o tym...sama wiesz - o tym, że odchodzisz - i teraz - kiedy zapowiadałaś mi, że chcesz szczędzić mi prawdy, przykrości tylko by mnie utrzymać przy sobie zabijając swoją wyjątkowość. Miejsce na beztroskę i szczerość nikło - Z czasem będzie tego więcej: rzeczy do przemilczenia, spraw, tajemnic o których nie będziesz mogła mi mówić, a o które ja nie będę mógł pytać. To normalne, że między nami się pozmienia. Właściwie pozmieniało. Żałuję, że stało się to to nagle - Może gdyby stało się to stopniowo byłoby mniej dziwnie? Złe słowa, zły moment nadały jednak wszystkiemu pęd. Nie mogło być już tak samo. Nie musiało być źle. Mogło być zwyczajnie inaczej - zadawanie się z wami, aurorami, jest takie upierdliwe. Miło jednak posłuchać jak się taki płaszczy przed Nokturnową wygą mojego kalibru. Nie musisz klękać, lecz możesz mi jeszcze poopowiadać o tym jaka to z ciebie ćwiara, Tonks bym wiedział jakie konowały hodują w tym pożal się Merlinie Departamencie - uśmiechnąłem się blado, a gdzieś w tym była łobuzerska, firmowa iskra
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Wzruszyła lekko ramionami wcale nie czując się z tego powodu winna. Owszem, miała mugolskie pochodzenie i w jej domu większość rzeczy robiło się właśnie po mugolsku, jednak z tym, o czym mówił teraz nie miała do czynienia.
- Wiesz, mój ojciec robi meble. Na samochodach zna się tyle co ja - jak jeździ, to działa, a jak nie, to zepsuty. - wzruszyła jeszcze raz ramionami. Świat magiczny posiadał inne możliwości przemieszczania się i była za to więcej niż wdzięczna. Choć znów ostatnimi czasy większość z nich zawodziła i pozostawały miotły. Choć nie były złe, to kilkugodzinny lot na jakiejś zdecydowanie dawał się we znaki. Uniosła na niego spojrzenie gdy mówił. - Zanotowano, zero magii. - przytaknęła głową spokojnie, ciągle jednak ważąc słowa i to właśnie jej przeszkadzało. Wcześniej się nad nimi nie zastanawiała. Ale znów, gdy ostatnio mówiła nie myśląc, wyszło jak wyszło. Miała ochotę westchnąć lekko, chyba najmocniej nad sobą. Tonks zmarszczyła brwi, gdy temat przesunął się na temat koloru. - Strasznie rzuca się w oczy. Znaczy, nie to, że nie kocham tego żółtego, przypomina mi dziadka, ale… - zawiesiła lekko głos. Cóż, żółtego garbusa - czy też stalowego smoka - trudno było przeoczyć. Jakiś mocniej stonowany odcień nie ściągał by ku sobie od razu spojrzenia. Ale nie wiedziała dokładnie jak wielki sentyment ma do dawnego koloru auta. Pokręciła głową lekko. - Mam jeszcze chwilę na podjęcie decyzji? - zapytała, wkładając dłonie w kieszenie za dużego swetra. To dziwne, że większość jej garderoby zdawała się zawsze na niej wisieć. Nawet spodnie podtrzymywał pasek i pewnie gdyby nie on, już dawno znajdowały się podłodze.
Cóż, do mistrzów retoryki Tonks nigdy nie należała. To wiedział właściwie każdy, kto kiedykolwiek ją poznał. I dała temu świetny przykład też teraz. Zmarszczyła lekko nos, gdy podążała za Mattem w kierunku kantoru - chyba, że zmienił zdanie i prowadził ją właśnie w jakąś uliczkę by przyłożyć jej w łeb, żeby głupstwa przestała mówić. Zdecydowanie wolała pierwszą opcję. Zmarszczyła lekko nos, gdy podjął temat. Otworzyła usta, by zaraz je zamknąć i zmarszczyć nos jeszcze mocniej. Uniosła dłoń i założyła kosmyk włosów za ucho. W końcu objęła się ramionami czując kompletną bezsilność. Chciałaby znaleźć słowa, które mogłaby pomóc, ale nie umiała. Nie mogła udawać, że to co przeżyła nigdy się nie zdarzyło. Nie chciała. Każdy krok który podejmowała robiła po to, by nie znaleźć się w takiej sytuacji więcej, albo odnaleźć się w niej lepiej. A może - uchronić osoby niewinne, te, które nie były w stanie same się obronić. Jak Lila. Westchnęła lekko i uniosła głowę, by spojrzeć w niebo.
- Czasem też bym… - chciała, miała powiedzieć, ale nie zdołała, bo nim zrobiła kolejny krok pokazała całkowitego i prawowitego Tonksa. Noga zaczepiła o drugą nogę a ona poleciała jak długa i rozłożyła się na bruku. Jęknięcie wypadło z jej ust. Z kolejnym dźwignęła się do pionu w szybkim podskoku próbując wstać. Otrzepała sweter, którego już nie dało się otrzepać i rozłożyła ręce wzdychając raz jeszcze. - Ćwira. - mruknęła krzywiąc się na popis własnych umiejętności. - Czy rozłożenie plackiem przed nokturnową wygą się liczy? - zapytała, pochylając się by rozmasować obite kolano i skrzywiła się teatralnie. Westchnęła raz jeszcze prostując się do pionu.
- Wiesz, mój ojciec robi meble. Na samochodach zna się tyle co ja - jak jeździ, to działa, a jak nie, to zepsuty. - wzruszyła jeszcze raz ramionami. Świat magiczny posiadał inne możliwości przemieszczania się i była za to więcej niż wdzięczna. Choć znów ostatnimi czasy większość z nich zawodziła i pozostawały miotły. Choć nie były złe, to kilkugodzinny lot na jakiejś zdecydowanie dawał się we znaki. Uniosła na niego spojrzenie gdy mówił. - Zanotowano, zero magii. - przytaknęła głową spokojnie, ciągle jednak ważąc słowa i to właśnie jej przeszkadzało. Wcześniej się nad nimi nie zastanawiała. Ale znów, gdy ostatnio mówiła nie myśląc, wyszło jak wyszło. Miała ochotę westchnąć lekko, chyba najmocniej nad sobą. Tonks zmarszczyła brwi, gdy temat przesunął się na temat koloru. - Strasznie rzuca się w oczy. Znaczy, nie to, że nie kocham tego żółtego, przypomina mi dziadka, ale… - zawiesiła lekko głos. Cóż, żółtego garbusa - czy też stalowego smoka - trudno było przeoczyć. Jakiś mocniej stonowany odcień nie ściągał by ku sobie od razu spojrzenia. Ale nie wiedziała dokładnie jak wielki sentyment ma do dawnego koloru auta. Pokręciła głową lekko. - Mam jeszcze chwilę na podjęcie decyzji? - zapytała, wkładając dłonie w kieszenie za dużego swetra. To dziwne, że większość jej garderoby zdawała się zawsze na niej wisieć. Nawet spodnie podtrzymywał pasek i pewnie gdyby nie on, już dawno znajdowały się podłodze.
Cóż, do mistrzów retoryki Tonks nigdy nie należała. To wiedział właściwie każdy, kto kiedykolwiek ją poznał. I dała temu świetny przykład też teraz. Zmarszczyła lekko nos, gdy podążała za Mattem w kierunku kantoru - chyba, że zmienił zdanie i prowadził ją właśnie w jakąś uliczkę by przyłożyć jej w łeb, żeby głupstwa przestała mówić. Zdecydowanie wolała pierwszą opcję. Zmarszczyła lekko nos, gdy podjął temat. Otworzyła usta, by zaraz je zamknąć i zmarszczyć nos jeszcze mocniej. Uniosła dłoń i założyła kosmyk włosów za ucho. W końcu objęła się ramionami czując kompletną bezsilność. Chciałaby znaleźć słowa, które mogłaby pomóc, ale nie umiała. Nie mogła udawać, że to co przeżyła nigdy się nie zdarzyło. Nie chciała. Każdy krok który podejmowała robiła po to, by nie znaleźć się w takiej sytuacji więcej, albo odnaleźć się w niej lepiej. A może - uchronić osoby niewinne, te, które nie były w stanie same się obronić. Jak Lila. Westchnęła lekko i uniosła głowę, by spojrzeć w niebo.
- Czasem też bym… - chciała, miała powiedzieć, ale nie zdołała, bo nim zrobiła kolejny krok pokazała całkowitego i prawowitego Tonksa. Noga zaczepiła o drugą nogę a ona poleciała jak długa i rozłożyła się na bruku. Jęknięcie wypadło z jej ust. Z kolejnym dźwignęła się do pionu w szybkim podskoku próbując wstać. Otrzepała sweter, którego już nie dało się otrzepać i rozłożyła ręce wzdychając raz jeszcze. - Ćwira. - mruknęła krzywiąc się na popis własnych umiejętności. - Czy rozłożenie plackiem przed nokturnową wygą się liczy? - zapytała, pochylając się by rozmasować obite kolano i skrzywiła się teatralnie. Westchnęła raz jeszcze prostując się do pionu.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Zgrywałem się ale chyba wzięła mnie na poważnie. Albo przynajmniej tak zabrzmiała. Nie chciało mi się tego prostować lub wyprowadzać z błędu. Taka była. Wojna i tragedie zmieniają ludzi. Może to tylko ja tkwiłem w miejscu. Kto wie. Prowadziłem więc ją dalej poruszając błahe tematy, gadając. poruszyłem kwestie sprzedawcy. Skinąłem głowa szczęśliwy, że zrozumiała. Kwestia koloru też była czymś małostkowym.
- W sumie to ile chcesz. To tylko kolor. Nawet jak się zdecydujesz na jakiś to nie problem go potem zmienić nawet już magią - w końcu lakier był powierzchnią, którą potem można transmutować w inną barwę i tak też kiedyś się bawiłem więc podzieliłem się tą wiedzą - Chociaż nawet jeżeli wolałbyś bez magii to też nie jest wielki kłopot - Prawda, było przy tym zachodu ale jednak było to mniej czasochłonne niż składanie części. Właśnie - musieliśmy zajść jeszcze do kantoru. Wytyczyłem więc nam nową trasę. Nie tylko tą dosłowną ale również związaną z naszą znajomością. Prawdą było, że nie chciałem jej tracić. Nie potrafiłem jednak cofnąć czasu, udać że nic się nie wydarzyło, że nie padły ciężkie słowa. Nie bawiła mnie ułuda. Była dla mnie zbyt skomplikowana. Mogliśmy jednak ułożyć naszą relację od nowa, inaczej. Kompromis. Nie było mi łatwo wyciągać to wszystko, wykładać, dzielić się jakimiś obawami. Wchodziła w świat dla którego zawsze będę kimś podejrzanym i w którym bez względu na to jak bardzo chciałaby zachować znamiona dawnej relacji musiała się nieco zdystansować. Czy nasza znajomość miała ostatecznie przetrwać tę próbę miało się okazać. Miałem zamiar spróbować dać temu szanse.
- Jeszcze jak - żachnąłem się podając jej ramię na którym mogłaby się podciągnąć - Chociaż już może niedługo nie tak znowu nokturnową. Prawdopodobnie będę pozbywał się kamienicy. Szukam czegoś poza - wzruszyłem ramionami tak jakby to było nic chociaż nie było to takie głupie rozwiązanie biorąc pod uwagę, że Burke co jakiś czas się o mnie upominał czym się już nie chwaliłem. Skupiłem się bardziej by prowadzić ją do celu, którym była wyludniona uliczka na tyłach jednej z kamienic. Na ścianie tej znajdował się jakiś mazaj z farby układający się w wielki napis o treści której nie mogłem rozszyfrować. Może jakiś mugolski slang czy jak. Nieważne. Podszedłem do wielkiej literki o w którą zastukałem różdżką. Na naszych oczach kawałek muru zmienił się w okienko przez które z marazmem uwagi poświecił nam półgoblin.
- Chcemy dziesięć galeonów myknąć na funty - zagaiłem kiwając zaraz głową zachęcająco w stronę Justine by wyskakiwała z monet. Zaraz trzeba było lecieć do warsztatu póki można było złapać w nim Rogera bo ten to na pewno nam jak coś to zarzuci upust.
- W sumie to ile chcesz. To tylko kolor. Nawet jak się zdecydujesz na jakiś to nie problem go potem zmienić nawet już magią - w końcu lakier był powierzchnią, którą potem można transmutować w inną barwę i tak też kiedyś się bawiłem więc podzieliłem się tą wiedzą - Chociaż nawet jeżeli wolałbyś bez magii to też nie jest wielki kłopot - Prawda, było przy tym zachodu ale jednak było to mniej czasochłonne niż składanie części. Właśnie - musieliśmy zajść jeszcze do kantoru. Wytyczyłem więc nam nową trasę. Nie tylko tą dosłowną ale również związaną z naszą znajomością. Prawdą było, że nie chciałem jej tracić. Nie potrafiłem jednak cofnąć czasu, udać że nic się nie wydarzyło, że nie padły ciężkie słowa. Nie bawiła mnie ułuda. Była dla mnie zbyt skomplikowana. Mogliśmy jednak ułożyć naszą relację od nowa, inaczej. Kompromis. Nie było mi łatwo wyciągać to wszystko, wykładać, dzielić się jakimiś obawami. Wchodziła w świat dla którego zawsze będę kimś podejrzanym i w którym bez względu na to jak bardzo chciałaby zachować znamiona dawnej relacji musiała się nieco zdystansować. Czy nasza znajomość miała ostatecznie przetrwać tę próbę miało się okazać. Miałem zamiar spróbować dać temu szanse.
- Jeszcze jak - żachnąłem się podając jej ramię na którym mogłaby się podciągnąć - Chociaż już może niedługo nie tak znowu nokturnową. Prawdopodobnie będę pozbywał się kamienicy. Szukam czegoś poza - wzruszyłem ramionami tak jakby to było nic chociaż nie było to takie głupie rozwiązanie biorąc pod uwagę, że Burke co jakiś czas się o mnie upominał czym się już nie chwaliłem. Skupiłem się bardziej by prowadzić ją do celu, którym była wyludniona uliczka na tyłach jednej z kamienic. Na ścianie tej znajdował się jakiś mazaj z farby układający się w wielki napis o treści której nie mogłem rozszyfrować. Może jakiś mugolski slang czy jak. Nieważne. Podszedłem do wielkiej literki o w którą zastukałem różdżką. Na naszych oczach kawałek muru zmienił się w okienko przez które z marazmem uwagi poświecił nam półgoblin.
- Chcemy dziesięć galeonów myknąć na funty - zagaiłem kiwając zaraz głową zachęcająco w stronę Justine by wyskakiwała z monet. Zaraz trzeba było lecieć do warsztatu póki można było złapać w nim Rogera bo ten to na pewno nam jak coś to zarzuci upust.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Stąpała teraz ostrożniej, a może uważniej sprawdzając swoje słowa. Musiała to porzucić, bo wiedziała, że to całkiem bez sensu, ale na razie cieszyła się, że w ogóle z nią rozmawia. Była egoistką, chciała jego towarzystwa, chciała znajomości z nim. Był dla niej ważny. Ale gdyby odmówił, gdyby postanowił inaczej.
Uszanowałaby jego decyzję.
- Oh, nie pomyślałam o magii. - przyznała marszcząc lekko nos. Bo właściwie mówiła prawdę. Spojrzała w górę na niego i w końcu uśmiechnęła się blado wzruszając ramionami. W czasie anomalii więcej starała się robić bez pomocy magii. Wiedziała, że było jej łatwiej wychowała się w domu w którym nie posługiwano się magią na co dzień. Jej ojciec, o czym wspomniała, był mugolem. Gdyby nie zmieniające same kolor włosy i dziwne magiczne wypadki można by ich wziąć za całkowicie zwyczajną rodzinę. Gdyby.
Myślała o nich, o słowach które padły wcześniej i które padły teraz. Musieli odnaleźć się na nowo, miało być inaczej niż wcześniej, ale chociaż żadne z nich nie chciało rezygnować. Wszystkie myśli jednak prysły, gdy wyryła jak długa prosto na ziemię, po której szli. Westchnęła sama do siebie i wsparła się o ramię które wyciągnął w jej kierunku odnajdując na nowo pion. Otrzepała rzeczy, by zaraz przerwać w pół gestu i zerknąć na niego.
- Wszyscy ostatnio się przeprowadzają. - mruknęła jakby nie wiedząc, czy widzi w tym coś dobrego, czy też całkowicie odwrotnie. Jego słowa sprawiły, że spochmurniała lekko, ale zaraz odgoniła z twarzy ten wyraz. Musiała sama znaleźć sobie nowe miejsce. - Masz już coś na oku?- zapytała, gdy ruszyli znów i pozwalała by prowadził. Nie miała pojęcia, że właśnie tutaj znajduje się kantor. Obserwowała jego ruchy i grzecznie sięgnęła do torby, by wyłuskać wymienioną przez niego kwotę. Chwilę później posiadali już mugoslkie pieniądze. Nie przyglądała im się długo wrzucając do reszty funtów, które zabrała ze sobą.
- Będzie tam wszystko, czego potrzebujemy? - zapytała, gdy prowadził ją do miejsca w którym nie była nigdy wcześniej. W sumie nic dziwnego, nie miała czego szukać w sklepie dla mechaników - nie była jednym z nich.
- Oh, zabrałam też twój płaszcz. - powiedziała przypominając sobie, że nie wspomniała jeszcze o tym a przecież miała. - Pomyślałam, że chciałbyś go odzyskać. - uchyliła zamykanie torby, by mu go pokazać i pozwolić na odbiór rzeczy należącej do niego.
Uszanowałaby jego decyzję.
- Oh, nie pomyślałam o magii. - przyznała marszcząc lekko nos. Bo właściwie mówiła prawdę. Spojrzała w górę na niego i w końcu uśmiechnęła się blado wzruszając ramionami. W czasie anomalii więcej starała się robić bez pomocy magii. Wiedziała, że było jej łatwiej wychowała się w domu w którym nie posługiwano się magią na co dzień. Jej ojciec, o czym wspomniała, był mugolem. Gdyby nie zmieniające same kolor włosy i dziwne magiczne wypadki można by ich wziąć za całkowicie zwyczajną rodzinę. Gdyby.
Myślała o nich, o słowach które padły wcześniej i które padły teraz. Musieli odnaleźć się na nowo, miało być inaczej niż wcześniej, ale chociaż żadne z nich nie chciało rezygnować. Wszystkie myśli jednak prysły, gdy wyryła jak długa prosto na ziemię, po której szli. Westchnęła sama do siebie i wsparła się o ramię które wyciągnął w jej kierunku odnajdując na nowo pion. Otrzepała rzeczy, by zaraz przerwać w pół gestu i zerknąć na niego.
- Wszyscy ostatnio się przeprowadzają. - mruknęła jakby nie wiedząc, czy widzi w tym coś dobrego, czy też całkowicie odwrotnie. Jego słowa sprawiły, że spochmurniała lekko, ale zaraz odgoniła z twarzy ten wyraz. Musiała sama znaleźć sobie nowe miejsce. - Masz już coś na oku?- zapytała, gdy ruszyli znów i pozwalała by prowadził. Nie miała pojęcia, że właśnie tutaj znajduje się kantor. Obserwowała jego ruchy i grzecznie sięgnęła do torby, by wyłuskać wymienioną przez niego kwotę. Chwilę później posiadali już mugoslkie pieniądze. Nie przyglądała im się długo wrzucając do reszty funtów, które zabrała ze sobą.
- Będzie tam wszystko, czego potrzebujemy? - zapytała, gdy prowadził ją do miejsca w którym nie była nigdy wcześniej. W sumie nic dziwnego, nie miała czego szukać w sklepie dla mechaników - nie była jednym z nich.
- Oh, zabrałam też twój płaszcz. - powiedziała przypominając sobie, że nie wspomniała jeszcze o tym a przecież miała. - Pomyślałam, że chciałbyś go odzyskać. - uchyliła zamykanie torby, by mu go pokazać i pozwolić na odbiór rzeczy należącej do niego.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Też raczej starałem się robić przy garbusie jak najmniej magią. By go nie spieprzyć jakąś anomalią lub nie nabawić się sinicy. Pomijam fakt, że zaklęcia naprawiające na taką skalę były żmudne, a chcąc odnowić jakąś skomplikowaną część trzeba było wiedzieć, jak i z czego była tworzona. Trochę mnie to przerastało. Mimo wszystko łatwiej było mi kupić lub znaleźć sprawne, gotowe do użytku części. Tak też więc robiłem chcąc skończyć garbusa jeszcze w tym roku a nie za pięć. Zmiana barwy na koniec nie brzmiało jednak jakoś inwazyjnie. Jeden czar działający na całość lub jakiś eliksir i powinno styknąć.
- Wszyscy? Ktoś jeszcze kogo znam? - zapytałem z ciekawości chcąc podciągnąć temat - W sumie mnie to jakoś nie dziwi. Niespokojnie jest trochę w Londynie to ludzie szukają normalności - dodałem dumając lekko nad tym bałaganem - I czy coś znalazłem...nie, nic konkretnego. Rozglądam się jednak za czym na obrzeżach. Czymś większym niż jednej osoby. Trochę dlatego, że zbliża się czas rodzinnych zjazdów i chyba skonam jak któraś ciotka zacznie się puszyć tym, że Bertie taki młody i ma własną kamienice, a ja nie. Trochę dla samego siebie i być może Lily. Jak nam wyjdzie - zagaiłem wkładając ręce w kieszeni - Jakoś od września jesteśmy razem. Trochę szaleństwo - uśmiechnąłem się zaczepnie będąc z siebie dumnym chociaż jakoś trudno było mi mimo to dostrzegać wyraźniej jakąś wspólną przyszłość. Starałem się jednak tym nie przejmować, chcąc by czas pokazał.
- Yup, wszyściutko. Spokojna twoja rozczochrana - zapewniam chociaż nikt mi nie dał co do tego gwarantu. Jak na miejscu okaże się lipa to najwyżej się trochę poawanturuję. Wątpiłem jednak by mój ziomek wzywał mnie nie będąc pewnym że wyjdę od niego zadowolony.
- Nie po to ci daję coś tak fajnego byś zaraz mi oddawała, Tonks. Zatrzymaj go. Mimo wszystko to ja z naszej dwójki umiem lepiej nie rzucać się w oczy lub w nie czymś rzucać - uśmiechnąłem się cwaniacko poruszając brwią, a na horyzoncie pojawił się szyld sklepu w którym zgodnie z przepuszczeniami zostawiliśmy równowartość pięćdziesięciu galeonów w zamian za wszystkie potrzebne nam części.
- Wszyscy? Ktoś jeszcze kogo znam? - zapytałem z ciekawości chcąc podciągnąć temat - W sumie mnie to jakoś nie dziwi. Niespokojnie jest trochę w Londynie to ludzie szukają normalności - dodałem dumając lekko nad tym bałaganem - I czy coś znalazłem...nie, nic konkretnego. Rozglądam się jednak za czym na obrzeżach. Czymś większym niż jednej osoby. Trochę dlatego, że zbliża się czas rodzinnych zjazdów i chyba skonam jak któraś ciotka zacznie się puszyć tym, że Bertie taki młody i ma własną kamienice, a ja nie. Trochę dla samego siebie i być może Lily. Jak nam wyjdzie - zagaiłem wkładając ręce w kieszeni - Jakoś od września jesteśmy razem. Trochę szaleństwo - uśmiechnąłem się zaczepnie będąc z siebie dumnym chociaż jakoś trudno było mi mimo to dostrzegać wyraźniej jakąś wspólną przyszłość. Starałem się jednak tym nie przejmować, chcąc by czas pokazał.
- Yup, wszyściutko. Spokojna twoja rozczochrana - zapewniam chociaż nikt mi nie dał co do tego gwarantu. Jak na miejscu okaże się lipa to najwyżej się trochę poawanturuję. Wątpiłem jednak by mój ziomek wzywał mnie nie będąc pewnym że wyjdę od niego zadowolony.
- Nie po to ci daję coś tak fajnego byś zaraz mi oddawała, Tonks. Zatrzymaj go. Mimo wszystko to ja z naszej dwójki umiem lepiej nie rzucać się w oczy lub w nie czymś rzucać - uśmiechnąłem się cwaniacko poruszając brwią, a na horyzoncie pojawił się szyld sklepu w którym zgodnie z przepuszczeniami zostawiliśmy równowartość pięćdziesięciu galeonów w zamian za wszystkie potrzebne nam części.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Spojrzała w jego kierunku unosząc dłoń by podrapać się po szyi i uśmiechnąć lekko. Zmarszczyła brwi i westchnęła.
- Też szukam nowego lokum. - przyznała po chwili. Nie bardzo wiedziała, czy Matt w ogóle pamiętał, że wspomniała mu o tym ostatnim razem. Ale, na razie znów nie wiedziała co ze sobą zrobić. Chwilę spędziła u Jackie i Kierana, ale nie chciała wrzucać na nich swoją obecność za bardzo. Dom który zawsze był dla niej i do którego miała nie wracać zwiedziła znów. Bardziej jak gość. - No i Ben, ale jego chyba nie znasz. - zmarszczyła lekko brwi myśląc mocniej, ktoś chyba jeszcze się przeprowadzał ale nie była pewna kto. Słuchała jego kolejnych słow, a jej brwi unosiły się lekko do góry, bu usta rozwarły się w zdumieniu na ostatnie słowa a na twarz wstąpiła niczym niezmącona radość. Aż z niej całej podskoczyła wywijając nogami tak, jak zdarzało jej się kiedyś.
-Na gacie Merilna! - wypowiedziała głosem pełnym ekscytacji, który wybijał się z jej niewielkiego ciała. - Ale się cieszę. - dodała nadal pełna entuzjazmu. To było dobre, to znaczył dobrze. Lily potrzebowała kogoś takiego jak Matt. Opiekuńczego, o wielkim sercu które tak mocno skrywał i silnego, by móc jej pomóc w chwilach kiedy tego potrzebowała. Bezpośredniego, takiego który ją pchnie dalej i na przód. O on potrzebował jej, bo ona była w stanie powstrzymać niektóre z jego pomysłów. Tak, cieszyło ją to bardzo. Bo nigdy nie miała problemu z tym, by cieszyć się szczęściem innych. Opanowała się jednak, gdy znaleźli się przy sklepie, chociaż głupkowaty uśmiech nie zniknął z jej twarzy.Ale zbladł odrobinę na kolejne słowa, gdy pokazała mu płaszcz w torbie. Uniosła na niego niepewnie wzrok.
- Dobrze. - zgodziła się w końcu spokojnie zamykając torbę. - Ale kiedyś też się nauczę. - obiecała mu unosząc lekko kącik ust. - Jak świat przestanie stawiać mi rzeczy na drodze. - mruknęła, dodając i marszcząc lekko nos.
I w końcu znaleźli się w środku a ona rozglądała się z zaciekawieniem gdy Matt składał zamówienie wypowiadając nazwy rzeczy, których w ogóle nie znała. Ale znał je sprzedawca przynosząc wszystko, o co Matt poprosił.
- Masz wszystko, wszystko? - upewniła się, gdy opuścili sklep zawieszając na nim spojrzenie. Bo w sumie to nie miała pojęcia, czy rzeczywiście miał i czy czegoś jeszcze nie potrzebował.
- Też szukam nowego lokum. - przyznała po chwili. Nie bardzo wiedziała, czy Matt w ogóle pamiętał, że wspomniała mu o tym ostatnim razem. Ale, na razie znów nie wiedziała co ze sobą zrobić. Chwilę spędziła u Jackie i Kierana, ale nie chciała wrzucać na nich swoją obecność za bardzo. Dom który zawsze był dla niej i do którego miała nie wracać zwiedziła znów. Bardziej jak gość. - No i Ben, ale jego chyba nie znasz. - zmarszczyła lekko brwi myśląc mocniej, ktoś chyba jeszcze się przeprowadzał ale nie była pewna kto. Słuchała jego kolejnych słow, a jej brwi unosiły się lekko do góry, bu usta rozwarły się w zdumieniu na ostatnie słowa a na twarz wstąpiła niczym niezmącona radość. Aż z niej całej podskoczyła wywijając nogami tak, jak zdarzało jej się kiedyś.
-Na gacie Merilna! - wypowiedziała głosem pełnym ekscytacji, który wybijał się z jej niewielkiego ciała. - Ale się cieszę. - dodała nadal pełna entuzjazmu. To było dobre, to znaczył dobrze. Lily potrzebowała kogoś takiego jak Matt. Opiekuńczego, o wielkim sercu które tak mocno skrywał i silnego, by móc jej pomóc w chwilach kiedy tego potrzebowała. Bezpośredniego, takiego który ją pchnie dalej i na przód. O on potrzebował jej, bo ona była w stanie powstrzymać niektóre z jego pomysłów. Tak, cieszyło ją to bardzo. Bo nigdy nie miała problemu z tym, by cieszyć się szczęściem innych. Opanowała się jednak, gdy znaleźli się przy sklepie, chociaż głupkowaty uśmiech nie zniknął z jej twarzy.Ale zbladł odrobinę na kolejne słowa, gdy pokazała mu płaszcz w torbie. Uniosła na niego niepewnie wzrok.
- Dobrze. - zgodziła się w końcu spokojnie zamykając torbę. - Ale kiedyś też się nauczę. - obiecała mu unosząc lekko kącik ust. - Jak świat przestanie stawiać mi rzeczy na drodze. - mruknęła, dodając i marszcząc lekko nos.
I w końcu znaleźli się w środku a ona rozglądała się z zaciekawieniem gdy Matt składał zamówienie wypowiadając nazwy rzeczy, których w ogóle nie znała. Ale znał je sprzedawca przynosząc wszystko, o co Matt poprosił.
- Masz wszystko, wszystko? - upewniła się, gdy opuścili sklep zawieszając na nim spojrzenie. Bo w sumie to nie miała pojęcia, czy rzeczywiście miał i czy czegoś jeszcze nie potrzebował.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
- Ach... - mruknąłem wiedząc dość dużo, być może więcej niż mi mówiła. Nie miałem w końcu takiej słabej pamięci. Wiedziałem o tym, że czuje coś więcej niż miętę do Sama. Byłem też przecież u Skamandera, jeszcze przed tym, jak mi to powiedziała. W jego domu. Wiedziałem, że nie mieszka sam. Tylko z nią. To nie miało jednak ponoć żadnego ciaśniejszego znaczenia. Nie zgłębiałem tego, lecz skoro tak to wychodziło - To może i lepiej. Możemy umówić się na jakieś piwo to może mi się przypomni kilka fajnych ofert - zażartowałem puszczając jej oko. Bena faktycznie kojarzyłem, jako goryla mieszkającego na Nokturnie. Dawno go jednak nie widziałem w żadnym barze, a na festiwalu lata wyglądał zdecydowanie lepiej niż przy naszym ostatnim spotkaniu. Bardziej go kojarzyłem niż znałem i tego się trzymałem.
Uśmiechnąłem się lekko pod nosem nieco może będąc zaskoczony jej entuzjazmem. W końcu to nie był mój pierwszy związek lub próba stworzenia tego. Miałem przecież w swoim życiu kobiet które zapisały się mniej lub bardziej przelotnie w mojej historii. MacDonald była tą o którą zabiegałem od lat, lecz nie było to coś z czym się dzieliłem do tego stopnia by mi kibicowano lub coś. pewnym rodzajem ulgi było jednak to, że nie uważała tego za coś nieodpowiedniego. Połączenia mugolskiej czarowicy po traumach z gościem (mną), który był teoretycznie specem od ich wynajdowania.
dobrze się stało, że zachowała dla siebie płaszcz. Ja go nie potrzebowałem. Nie kiedy powoli wychodziło na to, że życie w ukryciu w cieniu Nokturnowych kamienic przestawało być atrakcyjne.
Ostatecznie doszliśmy do sklepu. Dobrze było, że Justine mimo wszystko znała się na mugolskich rzeczach bo nie musiałem pilnować by czegoś nie dotknęła lub żeby się dziwnie na coś nie patrzyła. Sprawdziłem wszystkie zamówione części. wisiałem nad lada przy przeliczaniu kasy, a gdy wszystko zostało już załatwione rozszedłem się z Tonks.
|zt x2
Uśmiechnąłem się lekko pod nosem nieco może będąc zaskoczony jej entuzjazmem. W końcu to nie był mój pierwszy związek lub próba stworzenia tego. Miałem przecież w swoim życiu kobiet które zapisały się mniej lub bardziej przelotnie w mojej historii. MacDonald była tą o którą zabiegałem od lat, lecz nie było to coś z czym się dzieliłem do tego stopnia by mi kibicowano lub coś. pewnym rodzajem ulgi było jednak to, że nie uważała tego za coś nieodpowiedniego. Połączenia mugolskiej czarowicy po traumach z gościem (mną), który był teoretycznie specem od ich wynajdowania.
dobrze się stało, że zachowała dla siebie płaszcz. Ja go nie potrzebowałem. Nie kiedy powoli wychodziło na to, że życie w ukryciu w cieniu Nokturnowych kamienic przestawało być atrakcyjne.
Ostatecznie doszliśmy do sklepu. Dobrze było, że Justine mimo wszystko znała się na mugolskich rzeczach bo nie musiałem pilnować by czegoś nie dotknęła lub żeby się dziwnie na coś nie patrzyła. Sprawdziłem wszystkie zamówione części. wisiałem nad lada przy przeliczaniu kasy, a gdy wszystko zostało już załatwione rozszedłem się z Tonks.
|zt x2
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
- Cholera... - Kucał nad jednym ze szkieletów w oczekiwaniu na towarzystwo Bertiego, uważnie studiując kościec; nie był na tyle biegły w sztuce anatomii, by dookreślić aspekty, które interesowały go teraz najbardziej - jakie te szkielety mogły odnieść rany, a przede wszystkim: jak stare były. Czy należały do ludzi zmarłych niedawno, tak zniszczonych anomalią, że pozostał po nich jedynie kości, czy może to skupisko czarnej mocy wyciągnęło je tu z grobów. Uważnie rozejrzał się też wokół - ulica zdawała się być odcięta od cywilizacji, a blokady na krańcach drogi podpowiadały, że mugole woleli trzymać się od przedziwnego zjawiska z dala. Lepiej dla nich, nie byli w stanie sami zapewnić sobie bezpieczeństwa - nie przed taką mocą. To, co wydarzyło się z anomaliami od maja, sposób, w jaki urosły w siłę - to wszystko potwornie przerażało. Wiatr przesuwał czarne chmury na czarnym niebie, leniwie i nieśpiesznie przeciągając je wzdłuż horyzontu ginącego w miejskiej zabudowie. Jesienny wiatr szarpał kraniec jego czarodziejskiej szaty, łopocząc materiałem ciężkiego, przemokniętego płaszcza. Ogniste włosy skrył pod kapturem, jednak nie po to, by pozostać anonimowym, a po to, by ochronić się przed siąpiącym zimnym i ponurym deszczem, spływającym po jego ciele strużkami. W oddali grzmiało, coraz silniej, jakby ognisko anomalii przesuwało się w ich stronę. Wstał, wspierając się dłońmi o kolana, omiatając okolicę nieprzekonanym spojrzeniem - gdy wtem w londyńskiej mgle dostrzegł nadchodzącą drobną sylwetkę. Drobną, ale wysoką. Odruchowo przemknął dłonią ku kieszeni płaszcza, przechwytując drewno różdżki i ściskając go je dłoni ostrożnie; w pogotowiu, lecz nie zamierzając wyprowadzić ataku.
- To ja - przeciął ciszę, przywołując ku sobie sylwetkę; jeśli był nią Bertie, Zakonnik bez wątpienia rozpozna jego głos. Jeśli w ciemności krył się ktoś inny - musiał być ostrożny i gotów zareagować, nie zamierzał wystawiać na podobną próbę swojego towarzysza. Umyślnie nie wypowiedział też jego imienia, gdyby za rogiem czaił się wróg, nie powinien otrzymać żadnych poszlak co do sprzymierzeńców Zakonu Feniksa. Wówczas jednak za plecami Brednana rozległ się krzyk; trwożący, straszny. Nie powinien tego robić - ale odwrócił się do niezidentyfikowanego czarodzieja plecami, wypatrując źródła hałasu: czy to możliwe? Z kamienicy wylało się coś na wzór lawy, choć zielonej barwy - do złudzenia przypominające ebulbio. Jak wiele ofiar miał pochłonąć dzisiejszy dzień?
- To ja - przeciął ciszę, przywołując ku sobie sylwetkę; jeśli był nią Bertie, Zakonnik bez wątpienia rozpozna jego głos. Jeśli w ciemności krył się ktoś inny - musiał być ostrożny i gotów zareagować, nie zamierzał wystawiać na podobną próbę swojego towarzysza. Umyślnie nie wypowiedział też jego imienia, gdyby za rogiem czaił się wróg, nie powinien otrzymać żadnych poszlak co do sprzymierzeńców Zakonu Feniksa. Wówczas jednak za plecami Brednana rozległ się krzyk; trwożący, straszny. Nie powinien tego robić - ale odwrócił się do niezidentyfikowanego czarodzieja plecami, wypatrując źródła hałasu: czy to możliwe? Z kamienicy wylało się coś na wzór lawy, choć zielonej barwy - do złudzenia przypominające ebulbio. Jak wiele ofiar miał pochłonąć dzisiejszy dzień?
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Zaparkował Miętusa, którego w sumie to już dawno powinien oddać Titusowi i ruszył przez Fleet Street, naciągając na głowę kaptur. Chyba powoli przyzwyczajał się do ciągłego deszczu, pierwsze obawy o stan Rudery nawet zaczynały mu ustępować - ostatnim razem chyba wzmocnili ją wystarczająco. Na szczęście, bo nie miał ochoty ponawiać zabawy w basen.
Tak czy inaczej przejście na teren o którym wspominano na spotkaniu Zakonu było zadziwiająco wręcz proste. Punkty w których wybuchła magia z reguły były beznadziejnie, ale jednak chronione, z kolei to zostawiono w całości nieporadnym mugolom którzy postawili tylko jakieś nędzne barierki.
Z oddali widział już chyba-Brendana i uniósł rękę w powitalnym geście.
- Hej. - odpowiedział na znajomy głos kiedy już znalazł się bliżej, choć kiedy znalazł się na tyle blisko by wszystko wyraźnie widzieć, zdecydowanie zwolnił i jakby stracił odrobinkę swojej energii. Trwała wojna i powinien się przyzwyczaić, a jednak widok zwłok zawsze na niego działał. W tym wypadku nie tyle zwłok, co szkieletów, nie było mdlącego smrodu, nie dostrzegał zbyt dużej ilości zgniłego mięsa, więc sytuacja i tak była lepsza niż na Fair Isle, a jednak Bertie spiął się na ten widok. Nie widział ich ostatecznie w swoim życiu pewnie nawet połowę tyle co Brendan i choć odkąd wstąpił do Zakonu częstotliwość tej wątpliwej przyjemności wzrosła, nie mógł przywyknąć.
Niech tylko nie ożywają. - może i anomalie nie zbierają zamówień, ale może ta jedna zrobi dla niego wyjątek? Niby nie było różnicy, wiadomo że nie zjawi się tu nic przyjemnego i oni są tu żeby to uspokoić, ale ze wszystkich koszmarów jakie był w stanie sobie w tej chwili wyobrazić, ożywające trupy zdecydowanie wiodły prym.
Nie dane było mu jednak zastanawiać się zbyt długo - z tyłu ktoś wrzasnął. Bott od razu zwrócił się w tamtą stronę, ruszył niemalże odruchowo. Krzyk był przerażający, wywoływał ciarki, jednak było w nim coś szczególnego, z kimś było cholernie źle. Zanim jednak zdołał zbliżyć się choć odrobinę, czy dostrzec cokolwiek, z budynków, wszelkich szpar zaczęła wylewać się maź wypuszczająca zielone bańki, co gorsza, czarnomagiczna ciecz pełzła ku studzienkom kanalizacyjnym.
- Wiesz jak to zatkać? - chciał kupić im choć trochę czasu, trująca maź może dostać się do miasta zanim zdążą się pozbyć jej źródła, jedyny problem polegał na tym, że Bertie z transmutacji pamiętał co najwyżej kilka żałosnych zaklęć. Wiedział jak tę kratę zamrozić, rozsadzić, do cholery wiedział jak ściągnąć na nią piorun, ale nie miał pojęcia jak pozbyć się otworów.
Nie dane mu było jednak frustrować się długo - bo z drugiej strony po zaledwie chwili zaczęła wyłazić szarańcza.
- Rozdzielamy się?
Nie był co do tego przekonany, choć z natury zawsze wierzył w powodzenie, anomalie już kilkakrotnie mocno sprowadziły go na ziemię. Byli jednak tylko we dwójkę, a żadnego z zagrożeń nie mogli ignorować. No i ten krzyk - tam, od strony z której nadciągała maź, nadal mógł być żywy człowiek - muszą się spieszyć.
Tak czy inaczej przejście na teren o którym wspominano na spotkaniu Zakonu było zadziwiająco wręcz proste. Punkty w których wybuchła magia z reguły były beznadziejnie, ale jednak chronione, z kolei to zostawiono w całości nieporadnym mugolom którzy postawili tylko jakieś nędzne barierki.
Z oddali widział już chyba-Brendana i uniósł rękę w powitalnym geście.
- Hej. - odpowiedział na znajomy głos kiedy już znalazł się bliżej, choć kiedy znalazł się na tyle blisko by wszystko wyraźnie widzieć, zdecydowanie zwolnił i jakby stracił odrobinkę swojej energii. Trwała wojna i powinien się przyzwyczaić, a jednak widok zwłok zawsze na niego działał. W tym wypadku nie tyle zwłok, co szkieletów, nie było mdlącego smrodu, nie dostrzegał zbyt dużej ilości zgniłego mięsa, więc sytuacja i tak była lepsza niż na Fair Isle, a jednak Bertie spiął się na ten widok. Nie widział ich ostatecznie w swoim życiu pewnie nawet połowę tyle co Brendan i choć odkąd wstąpił do Zakonu częstotliwość tej wątpliwej przyjemności wzrosła, nie mógł przywyknąć.
Niech tylko nie ożywają. - może i anomalie nie zbierają zamówień, ale może ta jedna zrobi dla niego wyjątek? Niby nie było różnicy, wiadomo że nie zjawi się tu nic przyjemnego i oni są tu żeby to uspokoić, ale ze wszystkich koszmarów jakie był w stanie sobie w tej chwili wyobrazić, ożywające trupy zdecydowanie wiodły prym.
Nie dane było mu jednak zastanawiać się zbyt długo - z tyłu ktoś wrzasnął. Bott od razu zwrócił się w tamtą stronę, ruszył niemalże odruchowo. Krzyk był przerażający, wywoływał ciarki, jednak było w nim coś szczególnego, z kimś było cholernie źle. Zanim jednak zdołał zbliżyć się choć odrobinę, czy dostrzec cokolwiek, z budynków, wszelkich szpar zaczęła wylewać się maź wypuszczająca zielone bańki, co gorsza, czarnomagiczna ciecz pełzła ku studzienkom kanalizacyjnym.
- Wiesz jak to zatkać? - chciał kupić im choć trochę czasu, trująca maź może dostać się do miasta zanim zdążą się pozbyć jej źródła, jedyny problem polegał na tym, że Bertie z transmutacji pamiętał co najwyżej kilka żałosnych zaklęć. Wiedział jak tę kratę zamrozić, rozsadzić, do cholery wiedział jak ściągnąć na nią piorun, ale nie miał pojęcia jak pozbyć się otworów.
Nie dane mu było jednak frustrować się długo - bo z drugiej strony po zaledwie chwili zaczęła wyłazić szarańcza.
- Rozdzielamy się?
Nie był co do tego przekonany, choć z natury zawsze wierzył w powodzenie, anomalie już kilkakrotnie mocno sprowadziły go na ziemię. Byli jednak tylko we dwójkę, a żadnego z zagrożeń nie mogli ignorować. No i ten krzyk - tam, od strony z której nadciągała maź, nadal mógł być żywy człowiek - muszą się spieszyć.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Głos Bertiego dobiegł go jak z oddali, przytłumiony i nieobecny, kiedy wpatrywał się w katastrofę, jaka wydarzyła się na jego oczach. Widział barwę mazi, czuł jej zapach, nie mógł się pomylić, to wyglądało jak zwielokrotnione skutki czarnomagicznej klątwy. I nie. Nie miał pojęcia, jak to zatkać.
- To zaczyna wlewać się do kanałów - zauważył, ze szczerym przerażeniem; nie dowierzał temu, co właśnie się działo. Wraz z kanałami maź przepłynie przez całe miasto, zatruje czarodziejów i mugoli, zatruje kobiety i dzieci, uczyni szkody, których nic ani nikt nie powstrzyma. Nie zdążył jednak zareagować, gdy i do niego dobiegł odgłos od drugiej strony - rój szarańczy; rozpoznał te owady tylko dlatego, że potrafił rozpoznać zaklęcie, locuste było nie mniej parszywą klątwą od ebulbio - i w zasadzie trudniejszą od niej. Pokręcił powoli głową na pytanie Bertiego, nieprzekonany do żadnej z myśli, które szumnie krążył teraz w jego głowie, a przecież musieli zadziałać szybko, od razu, już. Skinął lekko głową na propozycję Bertiego, unosząc spojrzenie na rój szarańczy, który zaczął się rozpierzchać po okolicy i czuł, że jego twarz bladła. Skinął lekko głową, przytakując jego propozycji; tak naprawdę nie mieli żadnego wyboru, musieli się rozdzielić, jeśli chcieli spróbować opanować jedną i drugą sytuację. Istniała szansa, że wówczas nie podołają żadnej z nich - ale ginie ten, kto nie ryzykuje, musieli zatrzymać wszystkie nieszczęścia, żeby uznać swoje sumienia za czyste - żeby zrobić dziś wszystko, co byli w stanie. - Improwizuj - odpowiedział w końcu, nie mieli czasu na obmyślanie planów, musieli natychmiast zacząć działać - jak, tego nie wiedział; szarańcza, która unosiła się nad ulicami, zdawała się rozpierzchnąć dosłownie wszędzie. Czy znał zaklęcie, które potrafi je powstrzymać? Czy finite ukoi rozwścieczona anomalię? - Biegnij - dodał zaraz, skinąwszy głową na kamienice - aby opanować anomalie, należało znaleźć się blisko ich ogniska; zapewne dopiero na miejscu Bertie będzie w stanie odnaleźć się w sytuacji. - Ja spróbuję z tym coś zrobić - zadeklarował, mocniej uścisnąwszy rękojeść różdżki, na krańcu języka zatrzymując inkantację zaklęcia rozpraszającego. Deszcz zacinał coraz mocniej, dzwonił o dachy i uderzał o kamienie, woda przemoczyła jego ubrania, spływała po twarzy, ale anomalia była jedynym, co było teraz istotne. Ziemia zatrzęsła się pod ich nogami, kolejne ogniska usiłowały wydostać się na powierzchnię - musieli spróbować im zaradzić. - Uważaj na siebie - rzucił za nim, gdy tylko odczuł narastające wibracje.
- To zaczyna wlewać się do kanałów - zauważył, ze szczerym przerażeniem; nie dowierzał temu, co właśnie się działo. Wraz z kanałami maź przepłynie przez całe miasto, zatruje czarodziejów i mugoli, zatruje kobiety i dzieci, uczyni szkody, których nic ani nikt nie powstrzyma. Nie zdążył jednak zareagować, gdy i do niego dobiegł odgłos od drugiej strony - rój szarańczy; rozpoznał te owady tylko dlatego, że potrafił rozpoznać zaklęcie, locuste było nie mniej parszywą klątwą od ebulbio - i w zasadzie trudniejszą od niej. Pokręcił powoli głową na pytanie Bertiego, nieprzekonany do żadnej z myśli, które szumnie krążył teraz w jego głowie, a przecież musieli zadziałać szybko, od razu, już. Skinął lekko głową na propozycję Bertiego, unosząc spojrzenie na rój szarańczy, który zaczął się rozpierzchać po okolicy i czuł, że jego twarz bladła. Skinął lekko głową, przytakując jego propozycji; tak naprawdę nie mieli żadnego wyboru, musieli się rozdzielić, jeśli chcieli spróbować opanować jedną i drugą sytuację. Istniała szansa, że wówczas nie podołają żadnej z nich - ale ginie ten, kto nie ryzykuje, musieli zatrzymać wszystkie nieszczęścia, żeby uznać swoje sumienia za czyste - żeby zrobić dziś wszystko, co byli w stanie. - Improwizuj - odpowiedział w końcu, nie mieli czasu na obmyślanie planów, musieli natychmiast zacząć działać - jak, tego nie wiedział; szarańcza, która unosiła się nad ulicami, zdawała się rozpierzchnąć dosłownie wszędzie. Czy znał zaklęcie, które potrafi je powstrzymać? Czy finite ukoi rozwścieczona anomalię? - Biegnij - dodał zaraz, skinąwszy głową na kamienice - aby opanować anomalie, należało znaleźć się blisko ich ogniska; zapewne dopiero na miejscu Bertie będzie w stanie odnaleźć się w sytuacji. - Ja spróbuję z tym coś zrobić - zadeklarował, mocniej uścisnąwszy rękojeść różdżki, na krańcu języka zatrzymując inkantację zaklęcia rozpraszającego. Deszcz zacinał coraz mocniej, dzwonił o dachy i uderzał o kamienie, woda przemoczyła jego ubrania, spływała po twarzy, ale anomalia była jedynym, co było teraz istotne. Ziemia zatrzęsła się pod ich nogami, kolejne ogniska usiłowały wydostać się na powierzchnię - musieli spróbować im zaradzić. - Uważaj na siebie - rzucił za nim, gdy tylko odczuł narastające wibracje.
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Patrzył na kratę sfrustrowany wahając się czy zamrożenie jej, lub wywołanie gejzeru spod niej nie spowolniłoby choć trochę nadejścia katastrofy. Rozglądał się też szybko za czymś, czymkolwiek czym możnaby przykryć kratę, nie było jednak nic, a Bertie w obawie przed pogorszeniem sytuacji opuścił różdżkę.
Spojrzał na Brendana, od niego oczekując ostatecznej decyzji, choć spodziewał się, jak ta zabrzmi - obaj mieli już jakieś doświadczenie w naprawianiu anomalii i nawet jeśli robienie tego w pojedynkę brzmiało trochę jak szaleństwo, w tym wypadku tak na prawdę nie mieli wielkiego wyjścia. Choć miał dreszcze i bał się zawieźć - bo naprawy anomalii to ta jedna rzecz, względem której nie bez powodów brakowało mu pewności siebie - wiedział, że mają mało czasu. Gdzieś tam jest człowiek, który potrzebuje pomocy w tej chwili, a jeśli zaraz czegoś nie zrobią, zagrożone będą dziesiątki, setki, tysiące innych. To nie była anomalia jak każda inna - zagrażająca tylko tym, którzy się zbliżą.
Improwizuj.
Nic innego nie mogli robić, choć Bott który o czarnej magii wiedział tyle co nic. Musieli się jednak spieszyć. Muszą znaleźć sposób, cokolwiek czeka ich dalej.
Na ostatnie słowa Brendana, uśmiechnął się pod nosem.
- Powodzenia. - mruknął tylko w stronę Brendana i niewiele myśląc, odpychając od siebie lęki i niepewności jak to już miał w zwyczaju, ruszył w kierunku kamienicy z której wydobywała się maź. Spieszył się - gnany myślą o człowieku jaki może się tam znajdować, ale tym bardziej myślą o kratce przez którą zapewne trująca maź przedostaje się właśnie do ścieków. Biegł byle szybciej i szukał źródła anomalii, choć charakterystyczne wibracje podpowiadały, że poszukiwania raczej nie będą długie. Rozglądał się przy tym uważnie - nie znał się na czarnej magii, nie wiedział czego może oczekiwać, a każda anomalia zaskakiwała na swój sposób. Przede wszystkim jednak każda, bez wyjątku w jakiś sposób broniła swojego centrum. Szedł więc z uniesioną różdżką, spodziewając się że dane mu będzie zaraz przedzierać się przez tę maź.
Spojrzał na Brendana, od niego oczekując ostatecznej decyzji, choć spodziewał się, jak ta zabrzmi - obaj mieli już jakieś doświadczenie w naprawianiu anomalii i nawet jeśli robienie tego w pojedynkę brzmiało trochę jak szaleństwo, w tym wypadku tak na prawdę nie mieli wielkiego wyjścia. Choć miał dreszcze i bał się zawieźć - bo naprawy anomalii to ta jedna rzecz, względem której nie bez powodów brakowało mu pewności siebie - wiedział, że mają mało czasu. Gdzieś tam jest człowiek, który potrzebuje pomocy w tej chwili, a jeśli zaraz czegoś nie zrobią, zagrożone będą dziesiątki, setki, tysiące innych. To nie była anomalia jak każda inna - zagrażająca tylko tym, którzy się zbliżą.
Improwizuj.
Nic innego nie mogli robić, choć Bott który o czarnej magii wiedział tyle co nic. Musieli się jednak spieszyć. Muszą znaleźć sposób, cokolwiek czeka ich dalej.
Na ostatnie słowa Brendana, uśmiechnął się pod nosem.
- Powodzenia. - mruknął tylko w stronę Brendana i niewiele myśląc, odpychając od siebie lęki i niepewności jak to już miał w zwyczaju, ruszył w kierunku kamienicy z której wydobywała się maź. Spieszył się - gnany myślą o człowieku jaki może się tam znajdować, ale tym bardziej myślą o kratce przez którą zapewne trująca maź przedostaje się właśnie do ścieków. Biegł byle szybciej i szukał źródła anomalii, choć charakterystyczne wibracje podpowiadały, że poszukiwania raczej nie będą długie. Rozglądał się przy tym uważnie - nie znał się na czarnej magii, nie wiedział czego może oczekiwać, a każda anomalia zaskakiwała na swój sposób. Przede wszystkim jednak każda, bez wyjątku w jakiś sposób broniła swojego centrum. Szedł więc z uniesioną różdżką, spodziewając się że dane mu będzie zaraz przedzierać się przez tę maź.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Fleet Street
Szybka odpowiedź