Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Lancashire
Opera w Blackpool
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Opera w Blackpool
Opera mieści w sobie blisko trzy tysiące widzów, co tym samym czyni ją jedną z największych nie tylko w Anglii, ale też w Europie. Wystawiane są w niej nie tylko klasyczne opery, ale również musicale czy spektakle teatralne różnej formy. W czasie niespełna siedemdziesięciu lat swego istnienia była dwukrotnie przebudowywana i powiększana, a do jej wykończenia zatrudniono najznamienitszych artystów prosto z Włoch, którzy specjalizowali się w tworzeniu zdobień podług renesansowych kanonów sztuki. Z tego powodu wchodząc do wnętrza budynku ma się wrażenie, jakby opera istniała już setki lat. Obecnie otwierana jest jedynie raz w tygodniu, wszak zainteresowanie występami jest dużo mniejsze niż z czasów sprzed wojny, gdy na spektakle wstęp mieli również mugole. Czarodzieje w czwartkowe wieczory mogą zaś uczestniczyć w magicznym koncercie, a w każdy pierwszy czwartek miesiąca operę odwiedza inna światowej sławy orkiestra, trupa teatralna bądź wokaliści.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:34, w całości zmieniany 2 razy
Ją już naprawdę trudno było zdziwić. Widać to było po coraz bardziej skąpej w emocje twarzy, która kiedyś była wręcz ich orkiestrą. Z Marcelli czytało się jak z otwartej księgi, przynajmniej dotychczas, zapewne Stevie też nie miał problemu z tym, żeby szybciutko ją rozgryźć, gdy była jeszcze młodą, dopiero wziętą policjantką z bardzo pozytywnym zapałem i zdecydowanie za dużą naiwnością względem tego, jak dobrze postrzegała świat. Wojna, Zakon Feniksa, świat po prostu ją wyprał. Obdarł powoli z kolorów, a zaczęło się przecież od śmierci jej ojca. Straciła przewodnika swojego życia i może trochę zbyt długo szukała sobie kolejnego. Nadal nie wiedziała czy potrafiła sama obrać odpowiednią drogę… Czy ta na pewno była dobra. Wiedziała jednak, że nieważne kiedy i gdzie czułaby przynależność do tej strony wojny. Przeznaczenie nie spadnie z nieba i nie powie jej, jakie dokładnie jest dla niej, ale chciała wierzyć, że była osobą, która naprawi ten beznadziejny świat. Nawet jeśli coś pójdzie nie tak, nie mogła zejść z posterunku tak długo, jak to miejsce nie będzie bezpieczne… Dla Arabelli.
Wsunęła dłonie w kieszenie długiej, rozłożystej spódnicy. Było widać, że zostały doszyte do niej z innego materiału, nawet doskonale dało się dostrzec toporne linie nici, której najwyraźniej musiało brakować w odpowiednim kolorze. Przez to Figg sprawiałą wrażenie zarówno dbającej o efektowność, bo przecież założenie spodni było o wiele bardziej wygodne, ale jednocześnie pragmatycznej, bo potrzebowała mieć gdzie trzymać swoje rzeczy. - Nawet nie wie Pan o czym Pan mówi. - Kącik ust czarownicy uniósł się delikatnie. - Właściwie najlepiej pracuje mi się z osobami o Pana umiejętnościach. Uważam, że nie ma takich, które się nie przydają na polu walki. Trzeba tylko umieć odpowiednio je wykorzystać. - Grinderwald był naprawdę ogromnym przeciwnikiem i zrobił wiele złego… Jednak on nigdy nie sięgał tak bezpośrednio swoimi rękami po władzę nad całą Wielką Brytanią. Miał swoje powody i swoje bitwy, czasami zrozumiane, czasami nieco mniej, ale ostatecznie okazał się szaleńcem bawiącym się magią. Nie politykiem, władcą, królem. - Nie przesłyszało się Panu. Rzeczywiście każą rejestrować różdżki na imię i nazwisko czarodzieja. Ja nigdy tego nie zrobiłam, to było za dużo do zniesienia nawet dla samego zaprowadzania porządku. Miałam dużo otwartych spraw w policji… Głównie zaginięcia. Beznadziejne przypadki. - Pamiętała jak bardzo dobijająca była praca w ostatnie trzy miesiące. Ciągle słyszała o tragediach rodzin, które traciły ojców, dzieci, przyjaciół. Już wtedy nad Anglią zbierały się czarne chmury.
Ollivanderowie musieli dobrze dbać o swoje ziemie, w to nie wątpiła. Ulysses w końcu został nagrodzony za swoją pracę mianem nestora. To ponoć dla nich niezwykle ważne. Nie była więc bardzo zaskoczona, że tutaj było spokojnie. - Może powinniśmy przespacerować się bardziej w dzikie miejsce? - Zaproponowała, ponownie podarowując czarodziejowi łagodny uśmiech na zachętę i zaczęła kierować się powolnie w stronę przeciwnym do wejścia do Opery. Mieli w końcu dużo czasu.
| zt x 2
Wsunęła dłonie w kieszenie długiej, rozłożystej spódnicy. Było widać, że zostały doszyte do niej z innego materiału, nawet doskonale dało się dostrzec toporne linie nici, której najwyraźniej musiało brakować w odpowiednim kolorze. Przez to Figg sprawiałą wrażenie zarówno dbającej o efektowność, bo przecież założenie spodni było o wiele bardziej wygodne, ale jednocześnie pragmatycznej, bo potrzebowała mieć gdzie trzymać swoje rzeczy. - Nawet nie wie Pan o czym Pan mówi. - Kącik ust czarownicy uniósł się delikatnie. - Właściwie najlepiej pracuje mi się z osobami o Pana umiejętnościach. Uważam, że nie ma takich, które się nie przydają na polu walki. Trzeba tylko umieć odpowiednio je wykorzystać. - Grinderwald był naprawdę ogromnym przeciwnikiem i zrobił wiele złego… Jednak on nigdy nie sięgał tak bezpośrednio swoimi rękami po władzę nad całą Wielką Brytanią. Miał swoje powody i swoje bitwy, czasami zrozumiane, czasami nieco mniej, ale ostatecznie okazał się szaleńcem bawiącym się magią. Nie politykiem, władcą, królem. - Nie przesłyszało się Panu. Rzeczywiście każą rejestrować różdżki na imię i nazwisko czarodzieja. Ja nigdy tego nie zrobiłam, to było za dużo do zniesienia nawet dla samego zaprowadzania porządku. Miałam dużo otwartych spraw w policji… Głównie zaginięcia. Beznadziejne przypadki. - Pamiętała jak bardzo dobijająca była praca w ostatnie trzy miesiące. Ciągle słyszała o tragediach rodzin, które traciły ojców, dzieci, przyjaciół. Już wtedy nad Anglią zbierały się czarne chmury.
Ollivanderowie musieli dobrze dbać o swoje ziemie, w to nie wątpiła. Ulysses w końcu został nagrodzony za swoją pracę mianem nestora. To ponoć dla nich niezwykle ważne. Nie była więc bardzo zaskoczona, że tutaj było spokojnie. - Może powinniśmy przespacerować się bardziej w dzikie miejsce? - Zaproponowała, ponownie podarowując czarodziejowi łagodny uśmiech na zachętę i zaczęła kierować się powolnie w stronę przeciwnym do wejścia do Opery. Mieli w końcu dużo czasu.
| zt x 2
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Data do ustalenia
Uśmiech leniwie rozciągnął się na piegowatym obliczu, zamykającym się w kalejdoskopie trosk mącących uporczywie pod rudą czupryną, jak i niekrytej radości, rozrywającej na strzępy gorliwe zmartwienia. Bo była tu z nim – ze skromnym istnieniem o włosach kasztanowych i oczach równie intensywnych w barwie; z tym, z którym dzieliła sekrety palące niespokojnie w policzki; i wreszcie – z mężczyzną, który w malignie wspomnień przyjmował formę raptem chłopca, który był dla niej jak brat. Bo Steffen, ten, który za czasów idyllicznie hogwardzkich trzymał ją za dłoń, stanowił dlań więcej, niż mógł przypuszczać; budził zaklęty uśmiech na jej wargach, ten utrzymujący się przez rozciągłość jego obecności. Myśli rozgotowały się pośród przemyśleń mnogich, gdy kierowała na niego spojrzenie zionące z błękitu tęczówek. Westchnięcie po chwili opuściło jej wargi, gdy zaciskała dłoń na jego ramieniu.
Bo kłębiło się w niej wiele uczuć niewysłowionych, tych, które ukrywała skrzętnie za zaciśniętymi w wąską linię ustami. Błyszczący sodalit wejrzenia, tak doskonale znajomy mu i tożsamy, oddawał się myślom, które znane mu nie były. Kiedy przestała mówić mu wszystko, każdy spośród kłębiących się szkopułów zajmujących jej pamięć? Kiedy tajemnica żarliwa, paląca jej różane policzki, stała się istotniejsza niż szczerość wobec niego? I wreszcie – kiedy zaczęła motać się pośród własnych przemyśleń, w niewiedzy tkwiąc pośród niewypowiedzianego?
Znaleźli się pod wejściem do opery, szukając miejsca przeklętego, uznając je za doskonałą sposobność do zacieśnienia odrobinę poluzowanych więzów relacji, a także odrobinę ekscytacji zionącej z subtelności adrenaliny torującej sobie drogę żyłami. Zacisnęła dłoń delikatnie mocniej na jego ramieniu, aby po chwili skierować ku niemu swoje świeże jak przymrozek jesienny oblicze.
– Nie zgubiliśmy się, Steffenie? Gdzie my w zasadzie jesteśmy? Mam wrażenie, jakbym nigdy tu nie była… – rzekła, w zamyśleniu puentując ostatnie słowa opuszczające pełnię warg.
– A tak poza tym, to jak ci się wiedzie? Jakieś nowości? Naprawdę dawno się nie widzieliśmy i jestem tym faktem oburzona! Nawet martwić odrobinę się zaczęłam, bo przecież to nienaturalne, abyś był ode mnie daleko przez taki szmat czasu… – urwała, koncentrując wzrok w jego zaklętym obliczu. – Hej? Uśmiechnij się, widzisz swojego ulubionego rudego chochlika – dodała po chwili, ściągając usta w ciup.
Uśmiech ponownie zagościł na jej wargach, gdy te zadrgały nieprzejednanie. Skierowała na niego spojrzenie miękkie, wygodnie moszczące się na jego obliczu, aby po chwili je urwać, zatapiając się w masywnym budynku opery.
Kurtyna tajemnic odgrodziła go od wielu dawnych przyjaciół, tworząc nieprzenikniony mur między Steffenem a ludźmi do niedawna mu drogimi. Ludźmi z Londynu, dawnymi znajomymi z pracy w Ministerstwie, dawnymi przyjaciółmi z Hogwartu o konserwatywnych nazwiskach, znajomymi o nieokreślonych poglądach politycznych - których lubił szczerze, ale którym nie powierzyłby własnego życia i sekretów Zakonu. Choć - odkąd nauczył się animagii i zaczął pracować dla "Czarownicy" - przyjmował różne maski, to jeszcze nigdy w życiu nie przyjmował ich tak często. Codziennie, w Londynie. W zaciszu własnego domu, gdy sięgał po pióro i natychmiast je odkładał, wiedząc, że musi pogrzebać pamięć o niektórych osobach. Dawne, szerokie grono przyjaciół skurczyło się do garstki nielicznych, najbardziej zaufanych. Narzeczona stała się nową rodziną, a Zakon Feniksa - nowymi braćmi, choć bardziej szorstkimi i poważnymi od tych dawnych braci. Kiedy zamienił towarzystwo młodzieży na starszych od siebie wiekiem i doświadczeniem aurorów? Dorastanie bolało, ale na szczęście wśród tych wszystkich zmian ostały się jeszcze jakieś pewniki. A konkretniej - Melody. Relacja z nią nie zmieniła się pomimo zawirowań losu i upływu lat, przynajmniej zdaniem Steffena. Nadal była jak młodsza siostra, której nigdy nie miał. Nadal była jedną z nielicznych osób, które rozmawiały z nim o runach i klątwach z równą pasją i bez śladu znudzenia. Nadal wyznawali te same poglądy, te same idee, idee wspólne zresztą wszystkim Weasleyom. Nadal nie mieli przed sobą istotnych tajemnic, bo sekret nielegalnej animagii splótł się z życiem Steffena tak nierozerwalnie, że uznawał go za konieczność, a nie zatajenie - chaotyczne przyznawanie się kolejnym Zakonnikom i sojusznikom wymknęło się zaś poza jego kontrolę.
Nadal nie przypuszczał, że Melody również dorasta i ma własne sekrety, sekrety dobrze przed nim ukrywane. Może, może by coś zauważył, gdyby przyjrzał się swej siostrze z innych rodziców trochę uważniej. Niewiele umykało przecież jego bystrym oczom. Tyle, że nie patrzył teraz na Melody - a nerwowo rozglądał się wkoło.
Była młodsza, co prawda n i e w i e l e, ale zarówno wiekiem, jak i stażem w Zakonie. A on, na wojennych ziemiach Lancashire, czuł się za nią odpowiedzialny. Może i znajdowali się w bezpiecznym w teorii hrabstwie, pod protekcją lorda Ollivandera, ale słyszał przecież, że źle się tu działo. Gorzej niż na Półwyspie Kornwalijskim, o wiele gorzej.
-Przepraszam, Melody. - odpowiedział na typowy dla niej słowotok z nietypową dla siebie lakoniczną powagą. Był przecież bardziej gadatliwy od panny Weasley, zwykle prześcigali się w bitwie na słowa, wchodzili sobie w słowo, żartowali w głos.
Uliczki były jednak ciche i potrzebowali tej ciszy.
-Byłem tu kiedyś w operze - dasz wiarę? Ale usłyszałem wtedy o czymś ciekawszym. - o klątwie. -Już, już ci wszystko opowiadam i jestem cały twój. - uspokoił ją przepraszająco. -Tylko... sprawdzę okolicę, dobrze? Homenum Revelio. - uliczki za budynkiem opery były dziwnie opustoszałe. Steff nie wiedział czy to zły, czy dobry znak, więc zmrużył oczy, mocniej zaciskając dłoń na różdżce.
ekwipunek: - Eliksir niezłomności (1 porcja), - Eliksir kociej zwinności (1 porcja, stat. 30, moc +15), aparat fotograficzny, pusty kałamarz=świstoklik typu I (do kuchni Steviego)
Nadal nie przypuszczał, że Melody również dorasta i ma własne sekrety, sekrety dobrze przed nim ukrywane. Może, może by coś zauważył, gdyby przyjrzał się swej siostrze z innych rodziców trochę uważniej. Niewiele umykało przecież jego bystrym oczom. Tyle, że nie patrzył teraz na Melody - a nerwowo rozglądał się wkoło.
Była młodsza, co prawda n i e w i e l e, ale zarówno wiekiem, jak i stażem w Zakonie. A on, na wojennych ziemiach Lancashire, czuł się za nią odpowiedzialny. Może i znajdowali się w bezpiecznym w teorii hrabstwie, pod protekcją lorda Ollivandera, ale słyszał przecież, że źle się tu działo. Gorzej niż na Półwyspie Kornwalijskim, o wiele gorzej.
-Przepraszam, Melody. - odpowiedział na typowy dla niej słowotok z nietypową dla siebie lakoniczną powagą. Był przecież bardziej gadatliwy od panny Weasley, zwykle prześcigali się w bitwie na słowa, wchodzili sobie w słowo, żartowali w głos.
Uliczki były jednak ciche i potrzebowali tej ciszy.
-Byłem tu kiedyś w operze - dasz wiarę? Ale usłyszałem wtedy o czymś ciekawszym. - o klątwie. -Już, już ci wszystko opowiadam i jestem cały twój. - uspokoił ją przepraszająco. -Tylko... sprawdzę okolicę, dobrze? Homenum Revelio. - uliczki za budynkiem opery były dziwnie opustoszałe. Steff nie wiedział czy to zły, czy dobry znak, więc zmrużył oczy, mocniej zaciskając dłoń na różdżce.
ekwipunek: - Eliksir niezłomności (1 porcja), - Eliksir kociej zwinności (1 porcja, stat. 30, moc +15), aparat fotograficzny, pusty kałamarz=świstoklik typu I (do kuchni Steviego)
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
#1 'Zdarzenia' :
--------------------------------
#2 'k100' : 62
#1 'Zdarzenia' :
--------------------------------
#2 'k100' : 62
Wszystko kryło się za woalką tajemnic, wyważoną i dzielącą ich światy na dwoje. Kiedy zaczęli nie zwierzać się sobie z każdej puenty życiowej; z każdego spośród tlących się w ognikach ocząt myśli? Odsunęli się od siebie niewątpliwie, acz widok jego rozwichrzonych w odwiecznym nieładnie włosów, sprowadzał ją do czystej, niepokalanej troski o ten skromny bałagan, który wirował na prosceniach ich umysłów. Chciała go uścisnąć z całych sił; docisnąć do piersi mocno i pewnie, aby już nic nie zdołało rozdzielić ich relacji, tak doskonale układającej się w bratersko-siostrzaną. Kiedy welon niedopowiedzeń okrył barchanowym całunem ich kontakt, dzielony na dwoje? Może była to kwestia półmiska rozłąki?; może szczypty izolacji, której chyżo się oddali, szukając swojej namacalnej ścieżki pośród drzew o koronach rozłożystych jak z waty cukrowej?
Zawsze jednak odnajdywali się na nowo, chwytając za mały paluszek, zupełnie jakby ten pełnił funkcję niemej, acz stanowczej obietnicy.
Zadrżała, zupełnie jakby oddech demetora pokrył jej wątłą sylwetkę – nie tym razem jednak, lecz dojmujący chłód drżący ogołoconymi z liści konarami, podmuchy wiatru niespokojnego, burzyły rozwichrzoną, rudą czuprynę. Rozejrzała się spokojnie po wyobcowanej od śladu ludzkich jednostek ulicy.
Dorastali z każdym niezamieszkanym dniem przewijającym się przez palce; rozłąka nie sprzyjała im, acz z każdą dłuższą, ponowne spotkania zawierały w sobie więcej smaku. Braterskie ciepło, bijące z jego sylwety, otulało ją przyjemnie, kryjąc za sobą masę słów niedopowiedzianych, acz dla obojga oczywistych. Traktowała go jak brata i gdyby nie brak rudej czupryny zdobiącej jego skronie, niejedni gotowi byliby uwierzyć, iż w istocie wiążą ich koneksje krwi.
– Och, nie przepraszaj, nie znoszę, gdy to robisz. Po prostu dbaj o naszą relację jak należy, ja też się będę przykładać – rzekła, a jej wargi rozciągnął filuterny uśmiech. – Na mały paluszek. – Uniosła dłoń do góry, oczekując, aż ich palce się splotą.
– Ty i opera? Ileż o tobie nie wiem, Steffenie! Następnym razem zobaczę cię na jej deskach jako balerinę. – Zaśmiała się perliście.
Rozejrzała się uważnie, z wolna zaciskając palce na rękojeści różdżki. Poczyniła parę subtelnych kroków do bocznej uliczki, odchodzącej od głównego gmachu budynku, mrużąc nieznacznie oczy. Zerknęła za siebie, lokalizując Steffena, aby złapawszy z nim kontakt wzrokowy, skinąć głową w kierunku niewielkiej piwniczki, odgrodzonej starodawnymi, mosiężno-drewnianymi drzwiami.
– Nie słyszałeś przypadkiem o tym miejscu? Wygląda bardzo podejrzanie, mam wrażenie, że kiedyś już je widziałam… – rzekła zamyślona, aby po chwili chwycić pewniej różdżkę. – Hexa Revelio – rzuciła, wykonując odpowiednią inkantację. – O! Coś tu jest…
Wojna wkradała się niepostrzeżenie we wszystko, nawet w najbliższe relacje. Steff doskonale przecież wiedział, kiedy tajemnice zaczęły pojawiać się w ich bratersko-siostrzanej relacji. Może wtedy, gdy został animagiem - ale teraz represyjne prawo (nielegalna animagia grozi więzieniem, bla, bla, bla) jawiło mu się jako kolejny przykład niesprawiedliwości osób u władzy. Ważniaków, którzy byli na szczycie jeszcze w czasie pokoju, ale teraz pokazali swoje prawdziwe, okrutne oblicze.
Tak naprawdę zaczęli jednak więcej milczeć dopiero, gdy ta wojna wybuchła całkiem. Gdyby nie ona, pewne relacje Melody (o których Steff nie wiedział), byłyby naznaczone jedynie pewną kontrowersją, a nie polityką. Gdyby nie ona, Steff miałby mniej sekretów i czuł na swoich barkach mniejszą odpowiedzialność. Przynajmniej mógł się dzielić z Mel Zakonem Feniksa, co niezmiernie go radowało - ale przecież nie wszystkim, bowiem pewne sprawy nie były dostępne nawet sojusznikom.
Dorastali. Ale przynajmniej nadal byli Mel i Steffem. Duetem jak z obrazka. Jako jedyna widziała, że Steff za często przeprasza, a on jako jeden z nielicznych (chyba!) wiedział, jak łobuzerski potrafi być błysk w jej oku. Uśmiechnął się z ulgą, splótł małe palce, -Jak dobrze mnie znasz - wyszeptał, i już wszystko było dobrze, pomimo, że nieświadomie zaprzeczył jej kolejnym słowom.
Przewrócił oczami, śmiejąc się pod nosem. Wyraźnie się rozluźnił, gdy zrozumiał, że ulice naprawdę są puste i nic (poza klątwą) nie grozi na razie ich dwójce.
-Wierz mi, omal nie zasnąłem w tej operze! Czy musiałaś do nich chodzić, no wiesz, w ramach... obowiązków? - szlacheckich? Zakłopotał się lekko, bowiem obraz Melody jako szlachcianki zupełnie nie pasował mu do Weasleyówny i zdawał sobie sprawę, że rudowłosa cieszy się chyba większą wolnością niż damy z innych rodów. Wciąż była jednak lady i wciąż uczestniczyła chyba czasem w świecie dla Steffena niedostępnym. Przynajmniej przed wojną. -Rozumiałaś coś z tego? - skrzywił się lekko. Nie znał włoskiego i libretto wydawało mu się całkowicie nielogiczne.
-Słyszałem! - uśmiechnął się, jak zawsze, gdy planował jakąś niespodziankę. -Przecież nie wziąłbym cię do żadnego nudnego miejsca, nie? Sprawa jest taka, że krążą pogłoski o ukrytym tutaj przeklętym naszyjniku. Takim wiesz, kosztownym. Podobno należał do jakiejś śpiewaczki, którą zabił zazdrosny kochanek, ale to takie miejskie legendy. W każdym razie - nikt jeszcze się na niego nie połakomił, ale wojna może sprowadzić do Lancashire złodziei. Lepiej, żeby nie wpadł w ich ręce - jest i przeklęty i kosztowny, to niebezpieczna kombinacja. Pomyślałem, że jeśli go znajdziemy, to może odeślemy go lordowi Ollivander? On będzie wiedział, co z tym zrobić i... chyba przydadzą mu się dodatkowe skarby albo fundusze! - Steff pamiętał, jak lord nestor Ollivander prosił o wojenne wsparcie na spotkaniu Zakonu Feniksa. Nie był żołnierzem, nie mógł pomagać tak czynnie jak aurorzy, ale mogli zdobyć z Melody coś, co choć trochę pomoże lordowi tych ziem. Stare naszyjniki były cenne, można kupić za nie wsparcie, jedzenie dla poddanych, cokolwiek. -A przy okazji - podszkolę cię trochę ze zdejmowania klątw! Jeśli go znajdziemy, rzecz jasna... - paplał ściszonym głosem, aż urwał, bo Melody faktycznie coś znalazła. Zmrużył oczy i spojrzał na drzwi.
-To chyba wejście do dawnych budynków opery! Wspaniale! Co powiedziało ci zaklęcie? Wyczułaś, czy klątwa jest nałożona na miejsce, czy na przedmiot? I jaka to klątwa?
Obejrzał się przez ramię, bo przecież w praktyce włamią się do tego budynku. W szczytnym i patriotycznym celu, ale zawsze!
-Salvio Hexia. - szepnął, roztaczając barierę różdżką równolegle do ulicy i chcąc skryć siebie i Melody przed wzrokiem jakiegokolwiek przechodnia. -Alohomora. - dodał, a drzwi stanęły przed nimi otworem.
rzuty - zaklęcia udane
k3, jaka klątwa nas czeka?
1. Naszyjnik jest przeklęty Klątwą Pierwszego Ognia
2. Naszyjnik jest przeklęty Klątwą Robactwa
3. Naszyjnik jest przeklęty Klątwą Apolla, ale dodatkowo miejsce jest przeklęte klątwą Pajęcza Sieć (dzięki Hexa Revelio, Melody rozpoznaje lokalizację i ogólną naturę obydwu klątw)
Tak naprawdę zaczęli jednak więcej milczeć dopiero, gdy ta wojna wybuchła całkiem. Gdyby nie ona, pewne relacje Melody (o których Steff nie wiedział), byłyby naznaczone jedynie pewną kontrowersją, a nie polityką. Gdyby nie ona, Steff miałby mniej sekretów i czuł na swoich barkach mniejszą odpowiedzialność. Przynajmniej mógł się dzielić z Mel Zakonem Feniksa, co niezmiernie go radowało - ale przecież nie wszystkim, bowiem pewne sprawy nie były dostępne nawet sojusznikom.
Dorastali. Ale przynajmniej nadal byli Mel i Steffem. Duetem jak z obrazka. Jako jedyna widziała, że Steff za często przeprasza, a on jako jeden z nielicznych (chyba!) wiedział, jak łobuzerski potrafi być błysk w jej oku. Uśmiechnął się z ulgą, splótł małe palce, -Jak dobrze mnie znasz - wyszeptał, i już wszystko było dobrze, pomimo, że nieświadomie zaprzeczył jej kolejnym słowom.
Przewrócił oczami, śmiejąc się pod nosem. Wyraźnie się rozluźnił, gdy zrozumiał, że ulice naprawdę są puste i nic (poza klątwą) nie grozi na razie ich dwójce.
-Wierz mi, omal nie zasnąłem w tej operze! Czy musiałaś do nich chodzić, no wiesz, w ramach... obowiązków? - szlacheckich? Zakłopotał się lekko, bowiem obraz Melody jako szlachcianki zupełnie nie pasował mu do Weasleyówny i zdawał sobie sprawę, że rudowłosa cieszy się chyba większą wolnością niż damy z innych rodów. Wciąż była jednak lady i wciąż uczestniczyła chyba czasem w świecie dla Steffena niedostępnym. Przynajmniej przed wojną. -Rozumiałaś coś z tego? - skrzywił się lekko. Nie znał włoskiego i libretto wydawało mu się całkowicie nielogiczne.
-Słyszałem! - uśmiechnął się, jak zawsze, gdy planował jakąś niespodziankę. -Przecież nie wziąłbym cię do żadnego nudnego miejsca, nie? Sprawa jest taka, że krążą pogłoski o ukrytym tutaj przeklętym naszyjniku. Takim wiesz, kosztownym. Podobno należał do jakiejś śpiewaczki, którą zabił zazdrosny kochanek, ale to takie miejskie legendy. W każdym razie - nikt jeszcze się na niego nie połakomił, ale wojna może sprowadzić do Lancashire złodziei. Lepiej, żeby nie wpadł w ich ręce - jest i przeklęty i kosztowny, to niebezpieczna kombinacja. Pomyślałem, że jeśli go znajdziemy, to może odeślemy go lordowi Ollivander? On będzie wiedział, co z tym zrobić i... chyba przydadzą mu się dodatkowe skarby albo fundusze! - Steff pamiętał, jak lord nestor Ollivander prosił o wojenne wsparcie na spotkaniu Zakonu Feniksa. Nie był żołnierzem, nie mógł pomagać tak czynnie jak aurorzy, ale mogli zdobyć z Melody coś, co choć trochę pomoże lordowi tych ziem. Stare naszyjniki były cenne, można kupić za nie wsparcie, jedzenie dla poddanych, cokolwiek. -A przy okazji - podszkolę cię trochę ze zdejmowania klątw! Jeśli go znajdziemy, rzecz jasna... - paplał ściszonym głosem, aż urwał, bo Melody faktycznie coś znalazła. Zmrużył oczy i spojrzał na drzwi.
-To chyba wejście do dawnych budynków opery! Wspaniale! Co powiedziało ci zaklęcie? Wyczułaś, czy klątwa jest nałożona na miejsce, czy na przedmiot? I jaka to klątwa?
Obejrzał się przez ramię, bo przecież w praktyce włamią się do tego budynku. W szczytnym i patriotycznym celu, ale zawsze!
-Salvio Hexia. - szepnął, roztaczając barierę różdżką równolegle do ulicy i chcąc skryć siebie i Melody przed wzrokiem jakiegokolwiek przechodnia. -Alohomora. - dodał, a drzwi stanęły przed nimi otworem.
rzuty - zaklęcia udane
k3, jaka klątwa nas czeka?
1. Naszyjnik jest przeklęty Klątwą Pierwszego Ognia
2. Naszyjnik jest przeklęty Klątwą Robactwa
3. Naszyjnik jest przeklęty Klątwą Apolla, ale dodatkowo miejsce jest przeklęte klątwą Pajęcza Sieć (dzięki Hexa Revelio, Melody rozpoznaje lokalizację i ogólną naturę obydwu klątw)
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 1
'k3' : 1
Każda jedna okazja do odwiedzenia czegokolwiek była przez niego wykorzystywana jak tylko mogła – w końcu skoro póki co znajdowała się na miejscu, mogła wykorzystać na szwędaniu się po miejscach, w których nie powinno jej być. Uwielbiała wślizgiwać się do budynków, gdzie mogła oglądać co się działo, odwiedzać farmy aby podejrzeć zwierzęta czy w ogóle cokolwiek, co innego mogłoby dać jej jakieś nowe doświadczenie. Gdyby przez przypadek wpadła do kogoś, kto mógłby jej nieco opowiedzieć o miejscach, które odwiedzała, cieszyłaby się nad wyraz, ale nie zawsze mile widziany był…cóż, intruz. Miejscowi za granicą byli bardziej przyjacielscy, ale w tym momencie musiała też chyba brać pod uwagę wojnę i to co toczyło się dookoła. Nie dziwiła się, że ludzie woleli dmuchać na zimne.
Chyba dlatego wzięła ofertę pracy dla opery – co prawda miała im zanieść tylko parę skrzyń z materiałami, ale kto powiedział, że przy okazji przebywania na kulisach nie mogła się trochę zabawić? Sprytna metamorfomagia i o, wyglądała jak jedna z aktorek która akurat udała się gdzieś na kulisy, tak aby przypadkiem nikt jej nie wyganiał ani też nie skupiał się na jej obecności. Nie spodziewała się, że kiedyś będzie mogła opowiedzieć komuś, że wkradała się na tył opery, ale z drugiej strony…to nie było w końcu najdziwniejsze, co widziała ani też co robiła w swoim życiu.
Korytarze wydawały się ciasne, ale musiała przyznać, że czuła się zachwycona kiedy zawitała do przebieralni, oświetlonej tak, że mimo braku okien czuła się jakby wkroczyła do wielkiej sali w Hogwarcie – ciepłe, żółte światło sprawiało, że mimo pewnego obcego elementu, to pomieszczenie przynosiło ciepłe wspomnienia. Nawet jeżeli nigdy nie zastanawiała się nad strojami, teraz poczuła się zachwycona faktem, że teraz mogła dostać w swoje ręce niezwykłe kostiumy. Nie mogła poczuć rozbawienia, kiedy spoglądała na niektóre, nie mogąc się jednak powstrzymać przed wyciągnięciem kostiumu pirata. O boże, jakie to było piękne, aż nie mogła się powstrzymać przed roześmianiem.
Zmieniła z powrotem swój wygląd, od razu ubierając kostium, łapiąc kapelusz z szerokim rondem i nakładając go na głowę, skacząc zaraz do lustra i wybuchając śmiechem. Działała by tak dalej, gdyby drzwi nagle nie uchyliły się – odwróciła się natychmiast, gotowa zaraz też tłumaczyć swoją obecność, zwłaszcza kiedy dojrzała sylwetkę…dziecka? Nie, dziewczynki raczej.
- …hej?
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Ostatnio zmieniony przez Thalia Wellers dnia 26.01.22 1:04, w całości zmieniany 1 raz
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Rozeznanie się w terenie to podstawa, a wstyd się przyznać o Lancashire wiedziałam naprawdę niewiele. Wiecznie na uwięzi czyjejś ręki czy kontrolującego spojrzenia chodziłam tylko tam, gdzie mi pozwolono. Zresztą zawsze musiałam się trzymać krok za moim opiekunem skazując się na jego łaskę. Teraz, byłam wolna i nie bardzo wiedziała co mam z tym faktem zrobić. Ukryta pod płaszczem i czapką ukradzionymi z szafy brata brodziłam przez śnieżne zaspy. Moje chuda postać wyraźnie tonęła w za dużych ubraniach, ale może to i dobrze. Istniała szansa, że zamiast za uciekiniera z pańskiego dworu zostanę uznana za kolejnego chudego chłopca chodzącego w darach przekazanych przez rodzinę panującą. Gdzieś w głębi duszy czułam, że to dość naiwny tok myślenia, ale tym będę przejmowała się później. Zresztą co takiego mogłoby mi się tutaj stać?
W końcu trafiłam przed budynek opery. Przez chwilę stałam w jego cieniu próbując przywołać w pamięci te nieliczne wspomnienia gdy przychodziłam tu pod opieką mamy albo babci. Jako dziecko (tak, bo przecież już dawno nie jestem dzieckiem) głęboko wierzyłam, że stając się aktorem uczysz się metamorfomagii. Przecież to było jedyne logiczne wytłumaczenie ciągłych metamorfoz, jakim poddawali się ludzie grający na deskach teatrów czy właśnie oper. Nie dałam sobie wytłumaczyć, że metamorfomagiem trzeba było się urodzić i uparcie wierzyłam, że kiedyś nauczę się tej sztuki. Wciąż pamiętam swój żal do świata i po trochę do rodziców za to, że pozbawiono mnie podobnej możliwości. Przecież na kogoś musiałam zrzucić odpowiedzialność. Zaakceptowanie czegoś takiego jak przypadkowość w ogóle nie wchodziło w grę. Dalej nie jest zbyt skłonna wierzyć w podobne brednie.
Korzystając z panującego zamieszania weszłam do opery jakby to była najbardziej naturalna rzecz na świecie. Nikt nie zwracał uwagi na kolejną osobę obijającą się o korytarze, nawet jeśli owa osoba była przynajmniej dwie i pół głowy niższa o pozostałych. Wślizgnęłam się wszędzie tam, gdzie tylko się dało. Całą swoją energię skupiłam na tym, żeby panować nad zachwytem co rusz wślizgującym się na moją twarz. Przecież miałam udawać, że to wszystko to dla mnie chleb powszedni i przecież przyszłam tu pracować. W końcu dotarłam do pomieszczenia, w którym trzymano kostiumy. Musiałam przyznać, że nawet szafa mamy nie umywała się do czegoś takiego. Buszowałam wśród tysięcy peruk, szali, piór, aksamitów i atłasów puki nie usłyszałam czyjś kroków. Ze wszystkich siła, starając się nie wydawać żadnych odgłosów, schowałam się pomiędzy kolejnymi wieszakami. Liczyłam, że ów intruz sprawdzi co ma sprawdzić i zaraz wyjdzie, ale nie! Wyglądało na to, że nie tylko ja dałam się ponieść urokowi tego miejsca. W końcu odnalazły mnie oczy pirata. Zamiast panikować i uciec czym prędzej opuściłam swoją kryjówkę otrzepując ubranie z drobiny kurzu, które na nim osiadało. -Mało elokwentna wypowiedź jak na kogoś, kto ma robić za aktora. - Odburknęłam typowym dla siebie wielkopańskim tonem. Cóż…od pewnych nawyków ciężko jest uciec.
W końcu trafiłam przed budynek opery. Przez chwilę stałam w jego cieniu próbując przywołać w pamięci te nieliczne wspomnienia gdy przychodziłam tu pod opieką mamy albo babci. Jako dziecko (tak, bo przecież już dawno nie jestem dzieckiem) głęboko wierzyłam, że stając się aktorem uczysz się metamorfomagii. Przecież to było jedyne logiczne wytłumaczenie ciągłych metamorfoz, jakim poddawali się ludzie grający na deskach teatrów czy właśnie oper. Nie dałam sobie wytłumaczyć, że metamorfomagiem trzeba było się urodzić i uparcie wierzyłam, że kiedyś nauczę się tej sztuki. Wciąż pamiętam swój żal do świata i po trochę do rodziców za to, że pozbawiono mnie podobnej możliwości. Przecież na kogoś musiałam zrzucić odpowiedzialność. Zaakceptowanie czegoś takiego jak przypadkowość w ogóle nie wchodziło w grę. Dalej nie jest zbyt skłonna wierzyć w podobne brednie.
Korzystając z panującego zamieszania weszłam do opery jakby to była najbardziej naturalna rzecz na świecie. Nikt nie zwracał uwagi na kolejną osobę obijającą się o korytarze, nawet jeśli owa osoba była przynajmniej dwie i pół głowy niższa o pozostałych. Wślizgnęłam się wszędzie tam, gdzie tylko się dało. Całą swoją energię skupiłam na tym, żeby panować nad zachwytem co rusz wślizgującym się na moją twarz. Przecież miałam udawać, że to wszystko to dla mnie chleb powszedni i przecież przyszłam tu pracować. W końcu dotarłam do pomieszczenia, w którym trzymano kostiumy. Musiałam przyznać, że nawet szafa mamy nie umywała się do czegoś takiego. Buszowałam wśród tysięcy peruk, szali, piór, aksamitów i atłasów puki nie usłyszałam czyjś kroków. Ze wszystkich siła, starając się nie wydawać żadnych odgłosów, schowałam się pomiędzy kolejnymi wieszakami. Liczyłam, że ów intruz sprawdzi co ma sprawdzić i zaraz wyjdzie, ale nie! Wyglądało na to, że nie tylko ja dałam się ponieść urokowi tego miejsca. W końcu odnalazły mnie oczy pirata. Zamiast panikować i uciec czym prędzej opuściłam swoją kryjówkę otrzepując ubranie z drobiny kurzu, które na nim osiadało. -Mało elokwentna wypowiedź jak na kogoś, kto ma robić za aktora. - Odburknęłam typowym dla siebie wielkopańskim tonem. Cóż…od pewnych nawyków ciężko jest uciec.
Wcielanie się w drugą osobę nie było niczym dziwnym dla niej i można było powiedzieć, że była swojego rodzaju kimś, kto czarował ludzi tylko dlatego, że płacono mu za to. Co prawda Thalii na początku za to nikt nie płacił, ale teraz, kiedy Hans był kapitanem…tak, on wiedział jak bardzo metamorfomagia może być przydatna. Chyba też dlatego dał jej nazwisko, a w tym momencie bardzo chciała, aby jednak wierzyć, że chciał dobrze, a czy to miała być prawda? Tego najpewniej się już nigdy nie dowie. Pytać zdecydowanie nie chciała. Mimo to, nie miała tak wielu pięknych strojów, aby tylko udało jej się wcielać we wszystkich, w których chciała, dlatego cóż…może sobie dobierze szesnastą prace w operze? Parsknęła lekko, nie mogąc się przyznać przed sobą, że ten strój tak bardzo wyszczupla jej tyłek, ale teraz to chyba nie było już ważne – zobaczyła kogoś, kto chyba w tym miejscu nie powinien być tak samo, jak ona.
Na słowa skierowane w jej stronę parsknęła cicho, nie mogąc się powstrzymać aby nie docenić butności. Dzieciaczek musiał się jednak postarać, aby zbić ją z pantałyku, bo w końcu wychowała się wśród dzieci, które były bardziej niż problematyczne. Nie miała jeszcze tej refleksji, jakie nazwisko ma osoba, z którą rozmawia i być może wcale nie będzie miała takiej okazji, jeżeli dziewczynka jej się wcale nie pochwali.
Thalia parsknęła lekko, pozwalając sobie na wyprostowaną, dumną postawę. Przyglądała się uważnie dziewczynce, zerkając na jej posturę, kształt warg, długość włosów…dopiero wtedy przymknęła oczy, pozwalając sobie na wyobrażenie tej sylwetki jeszcze w swoich oczach. Zaczęła powoli maleć, przeobrażając się i zmieniając się w stojącą przed nią dziewczynkę; jedynie tęczówki pozostały niezmienione w całkowitym wyglądzie, wciąż będąc błękitne.
- Czy tak lepiej wygląda działanie, jak na aktora? – Cóż, głos jeszcze pozostał niezmienioną kwestią, ale Thalia nie martwiła się tak bardzo, w końcu nie musiała oszukać niebezpiecznego człowieka, a nieco zaniepokoić stojącą przed nią dziewczynkę, którą teraz upodobniała teraz jak była nią samą. – W kogo jeszcze miałabym się zmienić? Cóż to za kolejne wymagania mogą być? – Zapytała jeszcze, ściągając kapelusz piracki ze swojej głowy i naciągając go na głowę biednej Cyzi.
Udana zamiana w Cyzię tutaj - ST 91 (rzut 55 + 40 z genetyki = 95)
Na słowa skierowane w jej stronę parsknęła cicho, nie mogąc się powstrzymać aby nie docenić butności. Dzieciaczek musiał się jednak postarać, aby zbić ją z pantałyku, bo w końcu wychowała się wśród dzieci, które były bardziej niż problematyczne. Nie miała jeszcze tej refleksji, jakie nazwisko ma osoba, z którą rozmawia i być może wcale nie będzie miała takiej okazji, jeżeli dziewczynka jej się wcale nie pochwali.
Thalia parsknęła lekko, pozwalając sobie na wyprostowaną, dumną postawę. Przyglądała się uważnie dziewczynce, zerkając na jej posturę, kształt warg, długość włosów…dopiero wtedy przymknęła oczy, pozwalając sobie na wyobrażenie tej sylwetki jeszcze w swoich oczach. Zaczęła powoli maleć, przeobrażając się i zmieniając się w stojącą przed nią dziewczynkę; jedynie tęczówki pozostały niezmienione w całkowitym wyglądzie, wciąż będąc błękitne.
- Czy tak lepiej wygląda działanie, jak na aktora? – Cóż, głos jeszcze pozostał niezmienioną kwestią, ale Thalia nie martwiła się tak bardzo, w końcu nie musiała oszukać niebezpiecznego człowieka, a nieco zaniepokoić stojącą przed nią dziewczynkę, którą teraz upodobniała teraz jak była nią samą. – W kogo jeszcze miałabym się zmienić? Cóż to za kolejne wymagania mogą być? – Zapytała jeszcze, ściągając kapelusz piracki ze swojej głowy i naciągając go na głowę biednej Cyzi.
Udana zamiana w Cyzię tutaj - ST 91 (rzut 55 + 40 z genetyki = 95)
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Reakcją na komentarz młodej lady był śmiech, co nieco zbiło ją z tropu. Naturalną kolejnością rzeczy powinien być rumieniec służącego, któremu się oberwało czy też podobnie nieuprzejma uwaga, padając z ust, którego z rodzeństwa. Rozbawienie było czymś zupełnie nowym, a mimo to nie wywołało w Cyzi fali gniewu, która teoretycznie powinna się właśnie pojawić. Wciąż jeszcze gdzieś z tyłu głowy miała informację, że była w świecie, w którym obowiązują zupełnie inne zasady. Potrząsnęła lekko głową, próbując tym samym odzyskać równowagę. Zaraz jednak stało się coś, co niemal kazało jej zbierać szczękę gdzieś z okolicy kolan. W pierwszej chwili pomyślała, że ma do czynienia z jakimś demonem z bajki albo – co gorsza – z boginem, którym kiedyś straszyła ją niania gdy nie chciała jeść marchewki. Dlatego też cofnęła się o kilka kroków i mimowolnie zacisnęła drobne palce na końcu różdżki. Tyle że przecież bogin miał się zmieniać w to czego człowiek najbardziej się obawiał. Niby dlaczego miałaby się bać samej siebie? Wypuściła różdżkę spomiędzy palców i marszcząc brwi starała się zrozumieć czego właściwie była świadkiem. Oświecenie w końcu nadeszło. Stał przed nią prawdziwy i żywy metamorfomag. Iskierki świadczące o szczerym zachwycie pojawiły się w ciemnych oczach i tylko resztki samokontroli sprawiły, że nie uśmiechała się teraz jak dziecko na widok zupełnie nowej lśniącej zabawki. Zbliżyła się ostrożnie w stronę swojego kolona przyglądając się jej z ukosa. - Nie najgorzej- stwierdziła, wciąż słabo ukrywając fascynacje. - Wychodzi na to, że wyglądam świetnie. Kto by nie chciał być mną.- Na bladej twarzy pojawił się uśmiech świadczący o rozbawieniu. Cóż, przecież nie bez powodu przyjęła imię Narcissa jako to, które było jej najbliższe. Choć teoretycznie Cyzia wiedziała, że jest w innym świecie, to wciąż nie do końca zdawała sobie sprawę z brutalności owego miejsca. Było to z całą pewnością efekt trzymania dziecka pod kluczem. Zasady mogły być inne, ale dlaczego miałaby się obawiać, że ktokolwiek będzie chciał zrobić jej krzywdę lub spróbuje dziewczynkę oszukać? - Ej- Zaprotestowała gdy piracki kapelusz wylądował na trochę za małej głowie. Uniosła go nieco by móc jeszcze raz przyjrzeć się „własnemu odbiciu”. -Nie wolno mi wykorzystywać ludzi do własnej rozrywki, ale jak mi pokażesz jak będę wyglądać w niebieskich włosach to bardzo mi tym pomożesz. - Już od dawna zastanawiała się nad przefarbowaniem swoim włosów na jakiś nienaturalny wesoły kolor. Przynajmniej jakaś zmiana zajdzie w nudnym Ollivanderowym życiu.
Nie uznawała szlachty jako jakiejkolwiek instytucji. Swój bezgraniczny szacunek mogła rozciągnąć na Weasleyów, ale jeżeli chodziło o pozostałych, budził się w niej sprzeciw i do pewnego stopnia agresja. Ludzie krwi szlachetnej, ci, którym powierzono obowiązek zajmowania się ludźmi, ale którzy nawet ci, którzy nawet nie potrafili się w tym spełnić. Traktowanie ludzi jako tych gorszej kategorii teraz było jeszcze bardziej widoczne niż wcześniej, a Thalia wcale nie kryła swojej antypatii do tego. Nie wiedziała nawet, kim dokładnie jest Narcissa, ale jej obecność i nazwisko nie robiły na Thalii żadnego wrażenia. Gdyby chciała zrobić jej krzywdę, nic by jej nie powstrzymało i na ten moment panna Olivander zdecydowanie powinna się cieszyć, że nie trafiła na kogoś, kto bez większego problemu zrobiłby krzywdę dziewczynce, albo wykorzystał jej pozycję do ugrania coś u jej ojca.
Bez większego zastanowienia się roześmiała się na to cofnięcie, uwielbiając ten krótki wyraz zaskoczenia pomieszanego z przerażeniem za każdym razem, kiedy prezentowała metamorfomagię komuś, kto o niej nie wiedział i nieczęsto się z nią stykał. Było to dość niespodziewane, zwłaszcza, że wiele osób nie miało okazji podziwiać siebie samego w tej formie, a lustro było jedyną opcją na przejrzeniu się. Zakręciła się jeszcze, tak aby Narcissa mogła obejrzeć się dokładniej, samej też śmiejąc się znowu kiedy dziewczynka zbliżyła się do niej na nowo.
- Staram się, oczywiście. My metamorfomagowie chcemy być wszystkimi i nikim jednocześnie. Nawet nie wiesz, jak łatwo się wtapia w tłum kiedy można tylko w mgnieniu oka stać się kimś innym. Może można by nawet podszyć się pod kogoś, ukraść fortunę i potem nie dać się złapać? – W końcu czy to nie byłoby tak łatwe? Thalia mimo wszystko kochała swój talent, czując się w jakiś sposób tak jak woda, zmieniając swój kształt i tak jak ona dopasowując się do naczynia, w którym obecnie była. Czy mogła liczyć na to, że nieznajoma dziewczynka zachowa jej tajemnicę. Nie miała pojęcia, ale z drugiej strony, nie znała nic na jej temat, wiec komu by miała się poskarżyć.
- Niebieskie włosy? Masz na myśli jasny niebieski… - pstryknęła palcami, tak aby jej włosy przybrały kolor lazuru -…bardziej w odcieniu zieleni… - kolejne pstryknięcie pokazało jak włosy zmieniły się w odcień morski - ...czy też ciemny błękit? – Tak, ostatnie pstryknięcie sprawiło, że teraz jej włosy zmieniły się w granat. Spokojne spojrzenie Thalii spoglądało teraz na dziewczynkę, oczekując na jej dalsze decyzje w sprawie koloru włosów. Kto by powiedział, że będzie robiła z ludzkiego manekina w sprawie wyglądu?
Bez większego zastanowienia się roześmiała się na to cofnięcie, uwielbiając ten krótki wyraz zaskoczenia pomieszanego z przerażeniem za każdym razem, kiedy prezentowała metamorfomagię komuś, kto o niej nie wiedział i nieczęsto się z nią stykał. Było to dość niespodziewane, zwłaszcza, że wiele osób nie miało okazji podziwiać siebie samego w tej formie, a lustro było jedyną opcją na przejrzeniu się. Zakręciła się jeszcze, tak aby Narcissa mogła obejrzeć się dokładniej, samej też śmiejąc się znowu kiedy dziewczynka zbliżyła się do niej na nowo.
- Staram się, oczywiście. My metamorfomagowie chcemy być wszystkimi i nikim jednocześnie. Nawet nie wiesz, jak łatwo się wtapia w tłum kiedy można tylko w mgnieniu oka stać się kimś innym. Może można by nawet podszyć się pod kogoś, ukraść fortunę i potem nie dać się złapać? – W końcu czy to nie byłoby tak łatwe? Thalia mimo wszystko kochała swój talent, czując się w jakiś sposób tak jak woda, zmieniając swój kształt i tak jak ona dopasowując się do naczynia, w którym obecnie była. Czy mogła liczyć na to, że nieznajoma dziewczynka zachowa jej tajemnicę. Nie miała pojęcia, ale z drugiej strony, nie znała nic na jej temat, wiec komu by miała się poskarżyć.
- Niebieskie włosy? Masz na myśli jasny niebieski… - pstryknęła palcami, tak aby jej włosy przybrały kolor lazuru -…bardziej w odcieniu zieleni… - kolejne pstryknięcie pokazało jak włosy zmieniły się w odcień morski - ...czy też ciemny błękit? – Tak, ostatnie pstryknięcie sprawiło, że teraz jej włosy zmieniły się w granat. Spokojne spojrzenie Thalii spoglądało teraz na dziewczynkę, oczekując na jej dalsze decyzje w sprawie koloru włosów. Kto by powiedział, że będzie robiła z ludzkiego manekina w sprawie wyglądu?
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Koncert udał się fenomenalnie, a świadczyć o tym miały gromkie brawa. Młody chłopak wykonujący dziś swój pierwszy, solowy występ był synem znanego skrzypka – produktem wykreowanym na idealnego muzyka, człowieka o reputacji nienaruszonej, nakierowanego na sławę i wielkie pieniądze, które ciągnąłby nie tylko z lokalnych scen, ale i tych zagranicznych, rozsianych po całym starym kontynencie. A przynajmniej tego życzył mu Septimus w myślach, kiedy po własnych ukłonach i własnych brawach, odwrócił się na te bardziej wylewne i głośniejsze, skierowane ku śpiewakowi. Ten uśmiechał się szeroko, chociaż uśmiech ten drżał nieco jakby w stresie czy tremie, która dopiero dotarła falami do jego organizmu. Łzy zaczęły płynąć mu po policzkach, kiedy dłonią niby poprawiając włosy, strącił je, nie pozwalając, by upudrowana w scenicznym makijażu twarz nagle pokryła się strumieniami tuszu, który zdobił długie rzęsy.
Malowanie się na scenę było u śpiewaków czymś absolutnie naturalnym, podkreślającym ich cechy zewnętrzne, które czyniły ich rozpoznawalnymi dalej, niż poza doznaniami słuchowymi. Dzisiejsza gwiazda wieczoru miała głos niezwykle specyficzny – bardzo wysoki jak dla mężczyzny, niemal kontratenorowy, niczym ten, który z gardeł uciekał kastratom. Kontrastowało to z jego sylwetką – wysoką, zarysowaną zupełnie w męski sposób – nikt nie miał wątpliwości, że patrzeć im przyszło na ludzkiego samca, nie na nieco odkobieconą damę. Połyskujący frak zadrżał w świetle, gdy mężczyzna odwrócił się i zaczął wędrować za kulisy, za scenę. Septimus odprowadził go spojrzeniem, kiedy szaty czarodziei zaczęły szumieć już za jego plecami. Wszyscy zbierali się do wyjścia, a jego orkiestra luzowała już muchy uwiązane na szyi, by szybciej przygotować się na opuszczenie sali. W obecnej sytuacji za sceną musiały znajdować się tabuny ludzi, zbyt wielkie by pozwolić na wygodne przebywanie tam kolejnych jednostek. Instrumenty wrócić miały do składu, o czym informował inspicjent, a i do którego po chwili zaprowadzić miał członków jego brygady. Powinszował dobrej oprawy muzycznej pod jego batutą, zanim zniknął za drzwiami dla pracowników – przejść mieli korytarzem, na którym nie odnajdą niedobitków po gościach, tym samym usprawniając jeszcze szybki powrót do domu wszystkich tych, którzy nie byli gwiazdą wieczoru. Albo tych, którzy nie byli nią zainteresowani. Dwie podstarzałe wdowy stały za kulisami, kiedy Septimus przekroczył progi garderoby. Ojciec, dwie kobiety i młody artysta. Chociaż obie przyszły tu po to by pogratulować występu temu ostatniemu, widocznie odejść miały z tym pierwszym – bardzo wygadanym, w świetnej formie jak na swój wiek. Podobno miał odwieźć je do domu. Przystały na to, widocznie będąc przyjaciółkami.
Uwijający się za kulisami technicy stanowili tylko tło, nikt nie zwracał na nich uwagi, a sylwetki i tak pozostawały jakby głuche na toczone tutaj rozmowy. Głuche również na miłe gratulacje, jakie wystosował ku mężczyźnie Vanity, opierając się o toaletkę, przy której siedział popłakany śpiewak. Tłumaczył, że musiał wypłakać stres. Dyrygent miał swego czasu inne sposoby na radzenie sobie z napięciem, a zwykle zwierały one w sobie fizyczne zmęczenie lub dużo krzyku. Teraz nie był już tak rozchwiany jak kiedyś, chociaż wciąż musiał rozładowywać energię. Tutaj, w Blackpool… Cóż, wpływy Rycerzy nie były tak wielkie, nieciężko było znaleźć lokal typowo mugolski. Septimus potrafił wyczuć ludzi, a młody śpiewak na pewno chętnie wyszedłby z nim zabawić się w miejscu mniej formalnym. Sam w jego wieku… Cóż, nieważne. Ważne, że śpiewak odwrócił się na fotelu i pokiwał głową potwierdzająco. Też lubił kolorowe drinki, a dzisiaj akurat nie spodziewał się innego towarzystwa. Gdyby atmosfera im nie pasowała, młodzieniec wynajmował mieszkanie i…
Puszczalski palant. Młodzież była teraz taka otwarta? Czy może on był tylko tak głupi? A może szukał on przyjaciół, a nie towarzyszy? Czy Septimus będzie wiedział w ogóle kiedy ma powiedzieć stop? Dawno nikt nie odczytał jego intencji tak bezczelnie. Aż sam poczuł się zawstydzony na tyle, by drżącą już ręką uciec ku zamoczonym w wodzie kawałku waty. A potem podniósł go ku policzkowi śpiewaka i starł z niego strugę tuszu.
- Bezczelne, mam gdzie spać – prychnął, kciukiem odganiając kropelkę wody, którą to przeniósł na waciku na jego młodą twarz. Vanity tęsknił za młodością, za tym co wciąż miał przed sobą śpiewak. Wolność, brak rozpoznawalności, granie tylko cudzych utworów. Jeszcze jakiś czas temu zachodził w głowę czemu Stefan te ponad dwadzieścia lat temu chciał spędzać z nim czas. Był cholernym gówniarzem z chaosem w głowie.
Teraz wydawał się rozumieć jego pozycję.
Zadawanie się z kimś tak solidnie młodszym mogło usprawiedliwić objawy niedojrzałości, umożliwić złapanie świeżego oddechu do głębi płuc. Przeżycie drugiej młodości, która u artystów mogłaby właściwie pozostać wieczną młodością…
- Ubieraj się, wychodzimy – odpowiedział swoim dziewczęcym niemal głosem śpiewak. Zrzucił nogę z nogi, a potem zwinnie wstał od blatu toaletki. Robiąc to bezczelnie, ponownie bezczelnie otarł się kolanem o nogę Septimusa, przyprawiając umysł dyrygenta o szaleństwo. Myśli stanowiły obecnie niewyjaśnioną sieczkę. Ile lat tego nie robił? Pięć? Cztery lata? Obiecał nie robić tego nigdy, ale przecież Cornelius nie musiał wiedzieć…
- Może lepiej byłoby od razu teleportować się na miejsce… – mruknął, patrząc, jak tamten ubiera płaszcz. To właśnie w tej pozycji Amelia zastać ich mogła w garderobie. Zakładający szal młodzieniec i opierający się o toaletkę Setpimus z większym niż zwykle obłędem w oczach.
Dear,
I never want to fall asleep, within our dreams the weight we saw. Not all the answers are the same, yet we still play thе game
Nie poinformowała Septimusa o tym, że zamierza zjawić się na dzisiejszym koncercie.
Właściwie ledwo zdążyła o tym poinformować samą siebie, zarzekająca się o potrzebie odpoczynku, o tym, że spokój po ostatnich doświadczeniach z Shropshire mogła odnaleźć tylko w pracy, publikacjach, które zalegały na biurku - nieruszone. Zaniedbane. Zapomniane? Nie, nigdy. Jednak Amelia odnajdywała coraz mniej czasu, a także, o zgrozo, chęci, by ślęczeć nad magiczną maszyną do pisania, która przelewała na pergamin natłok naukowych myśli; winą - dziś - obarczyła za to Valerie, przyjaciółka pomogła przecież w oszlifowaniu aparycji z dewizą, że ta powinna olśniewać. Głośne, niekoniecznie życzliwe komentarze Eberhart spełzły na niczym, nie mogła przeciwstawić się dziwnie żelaznej woli jasnowłosej śpiewaczki, kiedy ta nakazywała wsunąć się w kobaltową suknię, przylegającą do ciała, przysłaniającą gorset, który dodatkowo podkreślił i tak smukłą już talię. Rękawy natomiast - długie, bufiaste i w pewien sposób intrygujące - opatrzone były odrobinę jaśniejszą koronką tworzącą piórowy ornament, ciągnący się aż do ramion, do smacznego dekoltu, nieodsłaniającego zbyt wiele, lecz wystarczająco, by zaznaczyć obecność bladej skóry i zarysowanych obojczyków; ciągnącego się i dalej, do miękko rozkloszowanego dołu sukienki. Miała być piękna - po co? W oczach Septimusa musiała taką być w każdym wydaniu, przecież nietrudno było dostrzec obłęd w jego oczach, głód, zafascynowanie, nietrudno wsłuchać się w przyspieszone bicie serca i wrzątek tłoczony przez żyły; ale Vanity nalegała, o wiele bardziej doświadczona w kwestiach wizerunkowych niż urzędniczka z Ministerstwa Magii, przyzwyczajona do jednego kroju codziennego ubioru, skromnego, acz eleganckiego i mimo wszystko dość kobiecego jak na własne standardy. Trudno, poświęci się tym razem. Wytrzyma widok złotych fal miękko opadających na ramiona, łaskoczących materiał sukienki, wygodę trzewików na wyższej niż zwykle wysokości obcasie, wręczany bilet, który schowa do niedużej torebki; odwiedź go, podobno ten koncert miał być ważny, ktoś nowy i świeży debiutował na scenie z iście anielskim głosem.
Muzyka nie była Amelii tak bliska jak rodzinie Vanity, jednak była w stanie docenić jej kunszt, wytworność zawartą w nutach, które w wygrywanej kompozycji zamieniały się w harmonię - tym bardziej doceniała ją, gdy wszystkim zarządzała batuta Septimusa. Nigdy nie powiedziała mu tego otwarcie, nie wyznała, że był w tym doskonały. Powinna? Nie, z pewnością nie, nie potrzebował pawiego ogona, z którym dumnie paradowałby w jej obecności, urzeczony otrzymanym komplementem; szczędziła mu ich, czasem za bardzo, czasem za mało, nawet po tylu latach niepewna gdzie znajdowała się granica, której nie należało przekraczać - zanim do głowy powracała myśl, że przecież nie musiała go wychowywać. Był od niej starszy, co prawda nie dojrzalszy, ale nawet kiedy zachowywał się nieodpowiedzialnie czy chaotycznie: nie mogła zapomnieć, że był dorosłym mężczyzną.
Parada muzycznego splendoru rzeczywiście okazała się zachwycająca. Siedząca w dalszym rzędzie wytwornej publiki czarownica z zapartym tchem słuchała imponującego głosu młodego artysty, biła brawo, gdy ten płakał w świetle reflektorów, przytłoczony doświadczeniem. Zasłużył na owacje. Zasłużył na nie też Septimus, który - jak zwykle - nie zawiódł, dowodząc orkiestrą z pełnym profesjonalizmem, zatracony w swojej roli, przepełniony tchnieniem instrumentów, ich barw i kolorów, ich spójnych dźwięków; to jemu Amelia głośniej biła brawo, wbrew skromności, jaką otrzymał w porównaniu do solisty. Kiedy jej nie widział, mogła doceniać go bardziej. Mogła pozwalać sercu bić szybciej, w rozpamiętywaniu koncertu, który zadedykował jej przy czwartych oświadczynach. Mogła rumienić się w ciemności, zauroczona, zachwycona.
Ogromna sala opery ucichła, brawa przemieniły się w odgłosy szeleszczących ubrań, kiedy goście zwrócili się w kierunku otwartych bram wyjścia, włącznie z nią samą, choć Amelia nie zamierzała jeszcze wracać do domu, o nie; wysiłek Valerie nie mógł pójść na marne, inaczej przyjaciółka zrównałaby ją z ziemią, zakopała pod orcumiano, nawet nie opatrując mogiły tożsamością - wobec tego czarownica ruszyła do znajomych korytarzy za sceną. Znano ją tutaj, technicy i pracownicy pamiętali twarz przypisaną do imienia, jakim przedstawiał ją niegdyś podekscytowany Septimus; zmierzała właśnie do jego garderoby, zwinnym, zupełnie niezdenerwowanym krokiem, w mylnym przekonaniu, że na nią czekał. Naiwnie i ufnie, jak psidwak machający parą ogonów w nadziei, że zobaczy swojego właściciela po długiej rozłące. Ile czasu minęło od spotkania nad rzeką, niecały tydzień?
Bez pukania sięgnęła do drzwi, nacisnęła na klamkę, otworzyła je, a wzrok osiadł na dwóch sylwetkach przygotowujących się do wyjścia. Młody śpiewak o oczyszczonej już twarzy, oraz jej własny, prywatny dyrygent, obaj ubrani w płaszcze, szykujący się do teleportacji. Do jej uszu dotarły ostatnie słowa Vanity, jego sugestia, by magią znaleźć się na miejscu - gdzie? Nieważne, Amelia westchnęła cicho, oparta ramieniem o framugę wejścia, ciężar ciała opierająca na jednej nodze. Była swobodna, blado karminowe usta miała rozciągnięte w leniwym uśmiechu, oczy błysnęły niezrozumiale, w rozczarowaniu albo rozbawieniu, trudno stwierdzić.
- Przeszkadzam - zauważyła miękko, szpilką obcasa uderzając lekko o podłogę. Spojrzeniem wodziła od opartego o garderobianą toaletkę Septimusa po jego młodszego towarzysza, byli tu sami, ale nigdy nie pomyślałaby, czego właśnie zamierzali się dopuścić. Absurd. Kłamstwo. Plugawe oszczerstwo chcące zaszkodzić reputacji dyrygenta. Był jej, był wierny, nawet bez obrączki ani zaręczynowego pierścionka na jej palcu. Prawda? - Pech, nie sądziłam, że będziesz zajęty - w głosie zadrżała prowokacyjna nuta, tak łagodna, by i ją niełatwo było dostrzec. To ja miałam cię zająć.
Właściwie ledwo zdążyła o tym poinformować samą siebie, zarzekająca się o potrzebie odpoczynku, o tym, że spokój po ostatnich doświadczeniach z Shropshire mogła odnaleźć tylko w pracy, publikacjach, które zalegały na biurku - nieruszone. Zaniedbane. Zapomniane? Nie, nigdy. Jednak Amelia odnajdywała coraz mniej czasu, a także, o zgrozo, chęci, by ślęczeć nad magiczną maszyną do pisania, która przelewała na pergamin natłok naukowych myśli; winą - dziś - obarczyła za to Valerie, przyjaciółka pomogła przecież w oszlifowaniu aparycji z dewizą, że ta powinna olśniewać. Głośne, niekoniecznie życzliwe komentarze Eberhart spełzły na niczym, nie mogła przeciwstawić się dziwnie żelaznej woli jasnowłosej śpiewaczki, kiedy ta nakazywała wsunąć się w kobaltową suknię, przylegającą do ciała, przysłaniającą gorset, który dodatkowo podkreślił i tak smukłą już talię. Rękawy natomiast - długie, bufiaste i w pewien sposób intrygujące - opatrzone były odrobinę jaśniejszą koronką tworzącą piórowy ornament, ciągnący się aż do ramion, do smacznego dekoltu, nieodsłaniającego zbyt wiele, lecz wystarczająco, by zaznaczyć obecność bladej skóry i zarysowanych obojczyków; ciągnącego się i dalej, do miękko rozkloszowanego dołu sukienki. Miała być piękna - po co? W oczach Septimusa musiała taką być w każdym wydaniu, przecież nietrudno było dostrzec obłęd w jego oczach, głód, zafascynowanie, nietrudno wsłuchać się w przyspieszone bicie serca i wrzątek tłoczony przez żyły; ale Vanity nalegała, o wiele bardziej doświadczona w kwestiach wizerunkowych niż urzędniczka z Ministerstwa Magii, przyzwyczajona do jednego kroju codziennego ubioru, skromnego, acz eleganckiego i mimo wszystko dość kobiecego jak na własne standardy. Trudno, poświęci się tym razem. Wytrzyma widok złotych fal miękko opadających na ramiona, łaskoczących materiał sukienki, wygodę trzewików na wyższej niż zwykle wysokości obcasie, wręczany bilet, który schowa do niedużej torebki; odwiedź go, podobno ten koncert miał być ważny, ktoś nowy i świeży debiutował na scenie z iście anielskim głosem.
Muzyka nie była Amelii tak bliska jak rodzinie Vanity, jednak była w stanie docenić jej kunszt, wytworność zawartą w nutach, które w wygrywanej kompozycji zamieniały się w harmonię - tym bardziej doceniała ją, gdy wszystkim zarządzała batuta Septimusa. Nigdy nie powiedziała mu tego otwarcie, nie wyznała, że był w tym doskonały. Powinna? Nie, z pewnością nie, nie potrzebował pawiego ogona, z którym dumnie paradowałby w jej obecności, urzeczony otrzymanym komplementem; szczędziła mu ich, czasem za bardzo, czasem za mało, nawet po tylu latach niepewna gdzie znajdowała się granica, której nie należało przekraczać - zanim do głowy powracała myśl, że przecież nie musiała go wychowywać. Był od niej starszy, co prawda nie dojrzalszy, ale nawet kiedy zachowywał się nieodpowiedzialnie czy chaotycznie: nie mogła zapomnieć, że był dorosłym mężczyzną.
Parada muzycznego splendoru rzeczywiście okazała się zachwycająca. Siedząca w dalszym rzędzie wytwornej publiki czarownica z zapartym tchem słuchała imponującego głosu młodego artysty, biła brawo, gdy ten płakał w świetle reflektorów, przytłoczony doświadczeniem. Zasłużył na owacje. Zasłużył na nie też Septimus, który - jak zwykle - nie zawiódł, dowodząc orkiestrą z pełnym profesjonalizmem, zatracony w swojej roli, przepełniony tchnieniem instrumentów, ich barw i kolorów, ich spójnych dźwięków; to jemu Amelia głośniej biła brawo, wbrew skromności, jaką otrzymał w porównaniu do solisty. Kiedy jej nie widział, mogła doceniać go bardziej. Mogła pozwalać sercu bić szybciej, w rozpamiętywaniu koncertu, który zadedykował jej przy czwartych oświadczynach. Mogła rumienić się w ciemności, zauroczona, zachwycona.
Ogromna sala opery ucichła, brawa przemieniły się w odgłosy szeleszczących ubrań, kiedy goście zwrócili się w kierunku otwartych bram wyjścia, włącznie z nią samą, choć Amelia nie zamierzała jeszcze wracać do domu, o nie; wysiłek Valerie nie mógł pójść na marne, inaczej przyjaciółka zrównałaby ją z ziemią, zakopała pod orcumiano, nawet nie opatrując mogiły tożsamością - wobec tego czarownica ruszyła do znajomych korytarzy za sceną. Znano ją tutaj, technicy i pracownicy pamiętali twarz przypisaną do imienia, jakim przedstawiał ją niegdyś podekscytowany Septimus; zmierzała właśnie do jego garderoby, zwinnym, zupełnie niezdenerwowanym krokiem, w mylnym przekonaniu, że na nią czekał. Naiwnie i ufnie, jak psidwak machający parą ogonów w nadziei, że zobaczy swojego właściciela po długiej rozłące. Ile czasu minęło od spotkania nad rzeką, niecały tydzień?
Bez pukania sięgnęła do drzwi, nacisnęła na klamkę, otworzyła je, a wzrok osiadł na dwóch sylwetkach przygotowujących się do wyjścia. Młody śpiewak o oczyszczonej już twarzy, oraz jej własny, prywatny dyrygent, obaj ubrani w płaszcze, szykujący się do teleportacji. Do jej uszu dotarły ostatnie słowa Vanity, jego sugestia, by magią znaleźć się na miejscu - gdzie? Nieważne, Amelia westchnęła cicho, oparta ramieniem o framugę wejścia, ciężar ciała opierająca na jednej nodze. Była swobodna, blado karminowe usta miała rozciągnięte w leniwym uśmiechu, oczy błysnęły niezrozumiale, w rozczarowaniu albo rozbawieniu, trudno stwierdzić.
- Przeszkadzam - zauważyła miękko, szpilką obcasa uderzając lekko o podłogę. Spojrzeniem wodziła od opartego o garderobianą toaletkę Septimusa po jego młodszego towarzysza, byli tu sami, ale nigdy nie pomyślałaby, czego właśnie zamierzali się dopuścić. Absurd. Kłamstwo. Plugawe oszczerstwo chcące zaszkodzić reputacji dyrygenta. Był jej, był wierny, nawet bez obrączki ani zaręczynowego pierścionka na jej palcu. Prawda? - Pech, nie sądziłam, że będziesz zajęty - w głosie zadrżała prowokacyjna nuta, tak łagodna, by i ją niełatwo było dostrzec. To ja miałam cię zająć.
i won't be afraid. hesitation got me against the wall,
but no more mistakes like i made before.
but no more mistakes like i made before.
Amelia Eberhart
Zawód : Magizoolog w Departamencie Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami, w Wydziale Zwierząt
Wiek : 37
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
if you were a woman and i was a man
would it be so hard to understand?
would it be so hard to understand?
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 12
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Gdyby zwlekała dłużej, gdyby postanowiła jeszcze chwilę zastanawiać się nad tym czy powinna wejść do środka, pewnie zauważyłaby tylko drgnienie magii w przestrzeni. Może jeszcze drżące przed teleportacją płaszcze, jednak niedługo. W końcu Septimus podejmował decyzje często bezmyślnie, jak najszybciej, skupiając się na skutkach dopiero w chwili ich pojawienia. Do zagrożenia dla reputacji mogło dojść dzisiaj, gdy Vanity postanowiłby zaufać młodemu śpiewakowi, który w późniejszym czasie pewnie chętniej sięgałby po jego towarzystwo. Wystawiłby na próbę zarówno relację z jego rodziną, przyjacielem, jak i Amelią. Nie każdy był jak Stefan, nie każdy potrafił zachować tak solidną konspirację latami. Wątpił by młody śpiewak był do tego zdolny, w końcu tak szybko podjął decyzję o rychłym zaproszeniu dużo starszego dyrygenta do siebie. Niewinnie. Na drinka.
W relacji dwójki podobnych, raptownych idiotów nie mogło dojść do niczego dobrego – być może dzisiaj kochaliby się, jednak Septimus nie czuł do śpiewaka emocjonalnego przywiązania. Przeszli razem przez wiele operowych prób, znał jego ojca, jego rodzinę, pewnie poznał już nawet jego przyszłą żonę, choć jeszcze o tym nie wiedział… Ten nie był jednak ani Kruegerem, ani tym bardziej Eberhart. Nie mógł poruszyć strun duszy, ani wygrywać rytmu na mięśniu serca, ale nie tego było mu trzeba. Fantazjowanie o słodkich pocałunkach jakie mogły dać wąskie usta młodego muzyka, zduszone zostało w zarodku przez dźwięk otwieranych drzwi i subtelny dźwięk obcasów uderzających o drewno. Myśli do tej pory buszujące mu po głowie niczym szarańcza, rozbiegły się w swoje strony, a mina Septimusa, widocznie obdartego ze zdrowego rozsądku, wyrażała cień strachu, ale i irytacji.
Nie na Amelię, o nie – na nią nie potrafił się gniewać dłużej niż kilka chwil. Groźne spojrzenie poszybowało ku chłopakowi, gdy ten wystosował słowa ku Amelii, myśląc, że ta zwraca się do ich obojga.
- Właściwie, to właśnie wychodzimy, trochę się spieszymy… – słodki głos uraczył Amelię wyraźnym potwierdzeniem. Przeszkadzała, faktycznie. Jednak teraz, kiedy zobaczył jej twarz, Vanity nie uznał tego za nic złego. Właściwie… Pewnie powinien jej dziękować, chociaż do podziękowań tych dojść mógłby pewnie dopiero za jakiś czas. Póki co odepchnąć musiał od siebie jeszcze wyobrażenie gładkich dłoni muzyka. Próbował zastąpić je myślą o drobnych dłoniach Amelii. Z różną skutecznością.
- Mój drogi, tak zbywać moją przyszłą żonę? – uśmiech i uroczy ton był tym, co być może zaskoczyło ich „dostawkę”. Zaskoczenie zamieniło się jednak w równie uroczy uśmiech posłany ku Amelii. Przepraszający, teatralny – zamieniający się w drwiący przy rzuceniu okiem ku Septimusowi. Spojrzenie sugerowało, że to jeszcze nie koniec, chociaż kroki powiodły ciało muzyka ku progowi, przy którym znajdowała się Eberhart.
- Poczekać na ciebie? – dopytał jeszcze, traktując zoolożkę niczym powietrze. Przystanął obok niej, ale zerkał już tylko ku Septimusowi i zwracał się już tylko ku Septimusowi. Urażony? Jeżeli tak, nie dało się tego wyczuć w jego głosie. – Nie lubię marnować czasu… – powiedział, a Vanity westchnął tylko. Nie wątpił, że muzyk nie zwlekał. Działania jego były faktycznie sprawne, jakby jeszcze mniej przemyślane od tych dojrzalszego artysty, który teraz wypuścił z płuc długi oddech i odpowiedział:
- Wiesz co, zobaczymy się innym razem, pozdrowię od ciebie Valerie – zaproponował tonem, który za grosz nie był przepraszający, przez co może usta śpiewaka, cudnego słowika wygięły się w nieprzyjemny łuk. Skłonił lekko głowę na pożegnanie, chociaż nie zerknął ku Amelii. Nawet, kiedy niechcący zetknął się z nią ramieniem w trakcie obracania się w progu. Lakierowane pantofle uderzały podeszwami o podłogę, a dźwięk niósł się po korytarzu za sceną. Odchodził zdecydowanie, nie zatrzymywał się, a po jakimś czasie, zniknął za kolejnymi drzwiami. Vanity oparł dłoń o czoło, jakby chcąc sprawdzić czy to nie jest gorące. Przejechał dłońmi po policzkach, a obracając ku lusterku, upewnił się tylko, że te nie pozostają zarumienione. Już nie – pewnie chwilę temu było inaczej. Chciał wierzyć, że Amelia odebrała to jako oznakę irytacji. W głowie ułożył sobie już scenariusz idący za jego zmieszaniem i zawoalowaną niechęcią śpiewaka. Umiał zmyślać, zmyśli i teraz, jeżeli jakiekolwiek pytanie padnie.
- Dlaczego nie powiedziałaś, że będziesz? – głos mimo wszystko był zadowolony. – Pogoniłbym chłopców, żeby grali lepiej. Teraz drżę cały, że usłyszeć musiałaś jakieś błędy – powiedział, teraz obracając się ku niej. Nie uśmiechał się przesadnie, a jedynie wzrokiem komplementował jej ubranie. Piękna sukienka, szczupła sylwetka – mógłby stwierdzić, że trafił mu się prawdziwy cud, gdyby nie to, że w głowie wciąż miał chaos. Vanity poprawił fryzurę, chociaż żaden włosek nie odkleił się wciąż od warstwy brylantyny, a potem przyłożył palce do twarzy w geście zastanowienia. Uznanie, to wykrzywiało dumną twarz dyrygenta, kiedy iście krytycznym spojrzeniem przyglądał się temu żywemu dziełu sztuki. – Opakowanie jest ładne, a co jest pod spodem? – zapytał tonem przypominającym nieco ton ucieszonego, niecierpliwego dziecka.
W relacji dwójki podobnych, raptownych idiotów nie mogło dojść do niczego dobrego – być może dzisiaj kochaliby się, jednak Septimus nie czuł do śpiewaka emocjonalnego przywiązania. Przeszli razem przez wiele operowych prób, znał jego ojca, jego rodzinę, pewnie poznał już nawet jego przyszłą żonę, choć jeszcze o tym nie wiedział… Ten nie był jednak ani Kruegerem, ani tym bardziej Eberhart. Nie mógł poruszyć strun duszy, ani wygrywać rytmu na mięśniu serca, ale nie tego było mu trzeba. Fantazjowanie o słodkich pocałunkach jakie mogły dać wąskie usta młodego muzyka, zduszone zostało w zarodku przez dźwięk otwieranych drzwi i subtelny dźwięk obcasów uderzających o drewno. Myśli do tej pory buszujące mu po głowie niczym szarańcza, rozbiegły się w swoje strony, a mina Septimusa, widocznie obdartego ze zdrowego rozsądku, wyrażała cień strachu, ale i irytacji.
Nie na Amelię, o nie – na nią nie potrafił się gniewać dłużej niż kilka chwil. Groźne spojrzenie poszybowało ku chłopakowi, gdy ten wystosował słowa ku Amelii, myśląc, że ta zwraca się do ich obojga.
- Właściwie, to właśnie wychodzimy, trochę się spieszymy… – słodki głos uraczył Amelię wyraźnym potwierdzeniem. Przeszkadzała, faktycznie. Jednak teraz, kiedy zobaczył jej twarz, Vanity nie uznał tego za nic złego. Właściwie… Pewnie powinien jej dziękować, chociaż do podziękowań tych dojść mógłby pewnie dopiero za jakiś czas. Póki co odepchnąć musiał od siebie jeszcze wyobrażenie gładkich dłoni muzyka. Próbował zastąpić je myślą o drobnych dłoniach Amelii. Z różną skutecznością.
- Mój drogi, tak zbywać moją przyszłą żonę? – uśmiech i uroczy ton był tym, co być może zaskoczyło ich „dostawkę”. Zaskoczenie zamieniło się jednak w równie uroczy uśmiech posłany ku Amelii. Przepraszający, teatralny – zamieniający się w drwiący przy rzuceniu okiem ku Septimusowi. Spojrzenie sugerowało, że to jeszcze nie koniec, chociaż kroki powiodły ciało muzyka ku progowi, przy którym znajdowała się Eberhart.
- Poczekać na ciebie? – dopytał jeszcze, traktując zoolożkę niczym powietrze. Przystanął obok niej, ale zerkał już tylko ku Septimusowi i zwracał się już tylko ku Septimusowi. Urażony? Jeżeli tak, nie dało się tego wyczuć w jego głosie. – Nie lubię marnować czasu… – powiedział, a Vanity westchnął tylko. Nie wątpił, że muzyk nie zwlekał. Działania jego były faktycznie sprawne, jakby jeszcze mniej przemyślane od tych dojrzalszego artysty, który teraz wypuścił z płuc długi oddech i odpowiedział:
- Wiesz co, zobaczymy się innym razem, pozdrowię od ciebie Valerie – zaproponował tonem, który za grosz nie był przepraszający, przez co może usta śpiewaka, cudnego słowika wygięły się w nieprzyjemny łuk. Skłonił lekko głowę na pożegnanie, chociaż nie zerknął ku Amelii. Nawet, kiedy niechcący zetknął się z nią ramieniem w trakcie obracania się w progu. Lakierowane pantofle uderzały podeszwami o podłogę, a dźwięk niósł się po korytarzu za sceną. Odchodził zdecydowanie, nie zatrzymywał się, a po jakimś czasie, zniknął za kolejnymi drzwiami. Vanity oparł dłoń o czoło, jakby chcąc sprawdzić czy to nie jest gorące. Przejechał dłońmi po policzkach, a obracając ku lusterku, upewnił się tylko, że te nie pozostają zarumienione. Już nie – pewnie chwilę temu było inaczej. Chciał wierzyć, że Amelia odebrała to jako oznakę irytacji. W głowie ułożył sobie już scenariusz idący za jego zmieszaniem i zawoalowaną niechęcią śpiewaka. Umiał zmyślać, zmyśli i teraz, jeżeli jakiekolwiek pytanie padnie.
- Dlaczego nie powiedziałaś, że będziesz? – głos mimo wszystko był zadowolony. – Pogoniłbym chłopców, żeby grali lepiej. Teraz drżę cały, że usłyszeć musiałaś jakieś błędy – powiedział, teraz obracając się ku niej. Nie uśmiechał się przesadnie, a jedynie wzrokiem komplementował jej ubranie. Piękna sukienka, szczupła sylwetka – mógłby stwierdzić, że trafił mu się prawdziwy cud, gdyby nie to, że w głowie wciąż miał chaos. Vanity poprawił fryzurę, chociaż żaden włosek nie odkleił się wciąż od warstwy brylantyny, a potem przyłożył palce do twarzy w geście zastanowienia. Uznanie, to wykrzywiało dumną twarz dyrygenta, kiedy iście krytycznym spojrzeniem przyglądał się temu żywemu dziełu sztuki. – Opakowanie jest ładne, a co jest pod spodem? – zapytał tonem przypominającym nieco ton ucieszonego, niecierpliwego dziecka.
Dear,
I never want to fall asleep, within our dreams the weight we saw. Not all the answers are the same, yet we still play thе game
Opera w Blackpool
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Lancashire