Zachodni Port
Strona 22 z 23 • 1 ... 12 ... 21, 22, 23
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Zachodni Port
Krzyki, wulgarne wyzwiska, przyśpiewki marynarzy, cumujące barki; zapach ciężkiej pracy, starych ryb i brudnej rzeki. Port na Tamizie jest olbrzymim, prężnie prosperującym ośrodkiem Londynu, największym portem rzecznym Anglii. Cumują przy nim statki przede wszystkim handlowe, rzadziej wycieczkowe i wojskowe, a także prywatne łodzie. Po brzegu biegają szczury, tęsknie wypatrujące nadpływających statków... W porcie zawsze znajdzie się robota dla krzepkiej, pracowitej osoby.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 12.01.19 16:56, w całości zmieniany 1 raz
Zapadł wieczór. Niebo nasiąknęło inkaustem, chmury zszarzały i przesłoniły gwiazdy. Czasem nawet ukrywały kometę, na krótką chwilę pogrążając port w głębszym półmroku i dając tym samym namiastkę normalności. Dziwny obiekt na niebie wciąż był nowością, wciąż budził niepokój i przyciągał ludzkie spojrzenia; kometa, której pojawienie się poprzedziła wizyta ponuraka i utrata naszyjnika po bracie. Kometa, pod której patronatem zyskała nowego kolegę zdolnego dotrzeć do informacji dla niej niedostępnych. Kometa, której niepokojący, pomarańczowy blask wyzłacał skórę Lwa i stanowił jedyne źródło światła tamtej nocy. Wciąż wracała do niej myślami, rozpamiętywała szczegóły; miękkość włosów przemykających pod palcami, spojrzenie szarobłękitnych oczu obejmujące jej sylwetkę, jakby nie widziały już niczego więcej. Niewypowiedziane słowa zaklęte w dotyku i gestach, znaczące dla niej tak wiele.
Adda z cichym westchnieniem oparła się plecami o ścianę magazynu i rozejrzała na boki; wąskie gardło przesmyku, jedna z licznych, choć nieoczywistych, dróg w porcie miała być dziś miejscem niecodziennego spotkania. Sprawa z Abberleyem zaczynała powoli nabierać rozpędu, miała nowe informacje, ale wciąż nie była to wystarczająca ilość by poskładać roztrzaskany obrazek w całość. Musiała wiedzieć więcej, jeszcze więcej, a poszlaki prowadziły właśnie tu, do portu.
Pora była już dość późna, ale wydawało jej się, że życie żeglarzy, magazynierów i tym podobnych ludzi toczy się przez całą dobę. Było może ciut spokojniej, powietrze przecinało o wiele mniej ponaglających krzyków niż zazwyczaj, ale to by było na tyle. Po pomoście sznurkiem szli pachołkowie od rozładunku jakiejś barki, gdzieś nieco dalej nawigator próbował podprowadzić okręt tak, by nie rozbić burty o murowane podejście. Po uliczce kręciło się paru podejrzanych typów, ale nie był to wynik szczególnie odbiegający od normy. Gardziel pomiędzy magazynem, a jakąś noclegownią, pozostawała cicha i odpowiednio śmierdząca. Kubeł przewróconych śmieci wpasowywał się w scenerię równie idealnie, co krążące nieopodal szczury.
Czekała. Wsparcie z Zakonu miało pojawić się lada moment i choć nie liczyła na kogoś wprawionego w technikach szpiegowskich, tak wyraźnie prosiła o to, by ― w miarę możliwości ― był to animag. Albo chociaż ktoś znający się na rozmawianiu z ludźmi, ktoś, kto nie straci w razie komplikacji cierpliwości. Nie miała zielonego pojęcia, kogo jej przyślą, ale liczyła na jak najlepszy rezultat. Przez myśl przemknęło jej także, że powinna znaleźć dobrego klątwołamacza i podpytać go jeszcze o prawdziwość oficjalnego raportu ― na tym etapie podejrzewała, że niewiele mówiące jej zapiski być może skrywają jakąś większą prawdę lub jeszcze większe kłamstwo.
Ale najpierw port.
Oderwała się plecami od ściany magazynu, trąciła nogą kawałek odłupanej cegły i uniosła głowę w górę. Księżyc wyłonił się zza chmur, otulając port mlecznym blaskiem, pomarańczowe światło komety przygasło na moment, cienie wydłużyły się wskutek źródła światła padającego od innej strony. Gdzie był Zakonnik? Zerknęła na zegarek na nadgarstku, zagryzła wewnętrzną stronę policzka. To jej domeną były spóźnienia, a jeśli już pojawiła się punktualnie ― a nawet przed czasem! ― to jej teoretyczny kompan mógłby także powtórzyć ten sukces.
Od wschodniej strony gardzieli, jakby na zawołanie, dobiegł do niej cichy szelest stawianych kroków, a już po chwili wyłowiła w półmroku wyraźnie męski zarys sylwetki. Zmrużyła oczy, ale z tej odległości trudno było jej rozpoznać rysy twarzy. Krok-krok-krok, nieznajomy się zbliżył i wtedy…
― No bez jaj ― parsknęła, na wpół rozbawiona, na wpół zirytowana. Ten młodzieniaszek od Duny? Naprawdę? Może to pomyłka? ― Przyszedłeś mnie znowu zamienić w żabę? ― spytała, tym razem już wyraźnie rozbawiona. ― A może-e… ― dodała, przeciągając leniwie zgłoski i obchodząc go dookoła, jakby oceniała jego wartość potencjalnie szpiegowską ― …może jesteś tu z innego powodu, hm?
Wtedy, ledwie parę dni temu, gdy wylądowała w jego ogrodzie, zagrała jakąś niezbyt rozgarniętą blondynkę. Jeśli to faktycznie jej dzisiejszy kompan, to pewnie będzie zaskoczony tak samo, jak ona na jego widok. Myśl ta wydawała jej się bardzo zabawna.
― Czekam na kogoś, kto lubi chodzić w różne miejsca całkiem nieproszony ― dodała cicho, przymilnie, przywołując hasło dzisiejszego spotkania.
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
Ostatnio zmieniony przez Adriana Tonks dnia 17.11.23 15:49, w całości zmieniany 1 raz
Może i nie pracował oficjalnie dla Ministerstwa w Plymouth, ale interesy (oraz członkowie!) podziemnej instytucji i Zakonu Feniksa zazębiały się na tyle często, by upewnił się, że odpowiednie osoby wiedzą o jego dyspozycyjności. Miał dostęp do Londynu i kilka szczególnych talentów, które chciał wykorzystać dla dobra organizacji - nikt nie nadwyrężał zresztą ani jego czasu ani przykrywki. Próbował jakoś godzić pracę na pełen etat w Gringottcie z pilnymi sprawami dla Zakonu, z mieszanymi skutkami. Przeważnie się jakoś udawało, choć po nieudanym zdjęciu klątwy z Lucindy chodził w pracy osłabiony, a po nocnych włamach z Marcelem - niewyspany. Praca, niegdysiejsze marzenia, zeszła zresztą na dalszy plan w obliczu krzywdy przyjaciół i konfliktów targających krajem. Była przydatna, ale przydatniejsze były odrobinę sfałszowane papiery w kieszeni, usuwające z rodowodu Steffena mugolską matkę.
Dotychczas zazwyczaj pomagał po godzinach przyjaciołom, bo siłą rzeczy był w Zakonie na tyle długo, by wielu z członków organizacji stało się jego przyjaciółmi - ale odpowiadał już na wezwania od lorda Greengrass i od Maeve i lorda Prewett, przekazana mu prośba z Podziemnego Ministerstwa go nie zaskoczyła, wręcz ucieszyła. Aurorzy, bohaterowie, go onieśmielali - do tego stopnia, że wyparł starannie świadomość o tym, że to na akcji z dawnym Szefem Biurazabił -- chyba zabił? pogrzebał trwale w Dunie pierwszego człowieka; ale resztę Ministerstwa też uznawał za bohaterów choć mniej onieśmielających. Maeve, na przykład, była cudowna - przegadał z nią sześć godzin gdy naprawiali pułapki i zawsze czuł, że traktowała go poważnie!
Nie znał szczegółów dzisiejszej sprawy, ale cieszył się na nią od rana. Skutecznie umilała mu nudną pracę i odciągała myśli od powrotu do pustego domu. Ba, miał nadzieję, że się przeciągnie i będzie mógł jak najpóźniej wrócić do pustego domu. Cisza wieczorami go dobijała i zaczął się nawet zastanawiać, czy nie zostawić domu w cholerę i nie przeprowadzić się do (oby głośniejszej) Menażerii w Plymouth, ale powstrzymywała go irracjonalna i durna nadzieja, że Bella wróci. Takie myśli zawsze wracały, gdy siedział samemu wieczorami w salonie i zawsze czuł się po nich jak ostatni frajer i idiota, ale znalazł już chyba rozwiązanie - wystarczyło nie bywać w domu wieczorami! Ułożył już sobie w myślach, jak oferuje nowej sojuszniczce - Adrianie, tak podobno miała na imię - że zostanie na zwiadzie nocą, i zaskarbi sobie jej szczery uśmiech, a sobie samemu mniej dołujący wieczór.
Pojawił się w umówionym miejscu punktualnie albo prawie punktualnie: przed wyjściem z pracy musiał jeszcze dokończyć raport, a z Gringotta do portu był kawałek i nie miał tego luksusu, by móc urywać się wcześniej. Chyba uśmiechał się nawet, ale uśmiech momentalnie spełzł z jego twarzy gdy zobaczył ją - kobietę, która wystraszyła go strasznie kilka dni temu. Mało brakowało, by teraz wystraszyła go śmiertelnie - co tu robiła, czy mogła go śledzić? Jak ostrzec Adrianę? Uśmiechała się wręcz złowieszczo, a on nie wymyślił jeszcze jak grać na czas, ale na szczęście powiedziała hasło stosunkowo szybko, a w jego oczach błysnęło zrozumienie.
Powinien teraz ucieszyć się, że poznał już Adrianę i że w tym miejscu nie ma nikogo nieproszonego i docenić to, jak wybrnęła z tamtej sytuacji i od razu odpowiedzieć hasłem i zachować się profesjonalnie.
Ale ona przywitała go dowcipem, a on miał dwadzieścia trzy lata i znowu poczuł się jak idiota (z typową dla dwudziestotrzylatków wrażliwością zapominając o tym, jak ona musiała czuć się w Dunie na jego łasce i jako zielona żaba) - szczególnie, że był w Zakonie na tyle długo, że chyba nie musieli...
-...to był jakiś test, to w ogrodzie? - ...tak go testować. Jak by to powiedziała Margaux albo Adriana: no bez jaj. Skrzyżował ramiona na piersi, szczeniacko odwlekając hasło jeszcze o kilka sekund, ale przypomniał sobie, że mają wspólny cel - ważniejszy niż jego humory - i skapitulował.
-A ja szukam kogoś, kto wciśnie się w każdy kąt. - mruknął bez śladu rozbawienia, ale uprzejmie wyciągnął rękę w jej stronę. -Steffen. - przedstawił się prawdziwym imieniem, zakładając, że o dalszych instrukcjach powie mu sama z siebie.
Albo - jeśli uważała go za szczeniaka - i nie. Kilka tygodni temu sam by o nie dopytał, entuzjastycznie, ale od kilku tygodni miał permanentnie zły humor i nie trzeba było wiele, by stał się bardziej milczący. Bardziej poważny, jak sir Brendan - może chociaż on byłby z niego dumny, ale pewnie nie.
Dotychczas zazwyczaj pomagał po godzinach przyjaciołom, bo siłą rzeczy był w Zakonie na tyle długo, by wielu z członków organizacji stało się jego przyjaciółmi - ale odpowiadał już na wezwania od lorda Greengrass i od Maeve i lorda Prewett, przekazana mu prośba z Podziemnego Ministerstwa go nie zaskoczyła, wręcz ucieszyła. Aurorzy, bohaterowie, go onieśmielali - do tego stopnia, że wyparł starannie świadomość o tym, że to na akcji z dawnym Szefem Biura
Nie znał szczegółów dzisiejszej sprawy, ale cieszył się na nią od rana. Skutecznie umilała mu nudną pracę i odciągała myśli od powrotu do pustego domu. Ba, miał nadzieję, że się przeciągnie i będzie mógł jak najpóźniej wrócić do pustego domu. Cisza wieczorami go dobijała i zaczął się nawet zastanawiać, czy nie zostawić domu w cholerę i nie przeprowadzić się do (oby głośniejszej) Menażerii w Plymouth, ale powstrzymywała go irracjonalna i durna nadzieja, że Bella wróci. Takie myśli zawsze wracały, gdy siedział samemu wieczorami w salonie i zawsze czuł się po nich jak ostatni frajer i idiota, ale znalazł już chyba rozwiązanie - wystarczyło nie bywać w domu wieczorami! Ułożył już sobie w myślach, jak oferuje nowej sojuszniczce - Adrianie, tak podobno miała na imię - że zostanie na zwiadzie nocą, i zaskarbi sobie jej szczery uśmiech, a sobie samemu mniej dołujący wieczór.
Pojawił się w umówionym miejscu punktualnie albo prawie punktualnie: przed wyjściem z pracy musiał jeszcze dokończyć raport, a z Gringotta do portu był kawałek i nie miał tego luksusu, by móc urywać się wcześniej. Chyba uśmiechał się nawet, ale uśmiech momentalnie spełzł z jego twarzy gdy zobaczył ją - kobietę, która wystraszyła go strasznie kilka dni temu. Mało brakowało, by teraz wystraszyła go śmiertelnie - co tu robiła, czy mogła go śledzić? Jak ostrzec Adrianę? Uśmiechała się wręcz złowieszczo, a on nie wymyślił jeszcze jak grać na czas, ale na szczęście powiedziała hasło stosunkowo szybko, a w jego oczach błysnęło zrozumienie.
Powinien teraz ucieszyć się, że poznał już Adrianę i że w tym miejscu nie ma nikogo nieproszonego i docenić to, jak wybrnęła z tamtej sytuacji i od razu odpowiedzieć hasłem i zachować się profesjonalnie.
Ale ona przywitała go dowcipem, a on miał dwadzieścia trzy lata i znowu poczuł się jak idiota (z typową dla dwudziestotrzylatków wrażliwością zapominając o tym, jak ona musiała czuć się w Dunie na jego łasce i jako zielona żaba) - szczególnie, że był w Zakonie na tyle długo, że chyba nie musieli...
-...to był jakiś test, to w ogrodzie? - ...tak go testować. Jak by to powiedziała Margaux albo Adriana: no bez jaj. Skrzyżował ramiona na piersi, szczeniacko odwlekając hasło jeszcze o kilka sekund, ale przypomniał sobie, że mają wspólny cel - ważniejszy niż jego humory - i skapitulował.
-A ja szukam kogoś, kto wciśnie się w każdy kąt. - mruknął bez śladu rozbawienia, ale uprzejmie wyciągnął rękę w jej stronę. -Steffen. - przedstawił się prawdziwym imieniem, zakładając, że o dalszych instrukcjach powie mu sama z siebie.
Albo - jeśli uważała go za szczeniaka - i nie. Kilka tygodni temu sam by o nie dopytał, entuzjastycznie, ale od kilku tygodni miał permanentnie zły humor i nie trzeba było wiele, by stał się bardziej milczący. Bardziej poważny, jak sir Brendan - może chociaż on byłby z niego dumny, ale pewnie nie.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Świat był w istocie bardzo ciasnym miejscem, skoro oboje należeli do tej samej organizacji mimo ― z pozoru ― braku jakiegokolwiek punktu wspólnego. Jakie były szanse by coś takiego w ogóle mogło się wydarzyć? Że nawiedzony przez nią ogród będzie należał do Zakonnika, osoby zaufanej, przy której nie trzeba odstawiać szopki? Uśmiech nie zniknął z ust Addy, wciąż trwał, ale jego właścicielka odpłynęła myślami ― jak potoczyłoby się tamto spotkanie, gdyby wiedziała? Może cała ta czkawka okazałaby się o wiele milsza, kosztowałaby ją mniej rozchwiania i… chociaż nie ― uznała po chwili ― nie zamieniłaby finału czkawki na nic innego, zbyt dobrze pamiętając jak dobrze było jej w tamtej wannie.
Drgnęła lekko, tknięta świeżą myślą. Michael był zasłużonym członkiem Zakonu, musiał mieć już wyrobioną pozycję, pewnie jakiś posłuch także. Czy gdyby… trochę onieśmielała ją ta myśl, ale przecież nie była jej obca ― już lata temu fantazjowała o tym, jak jej imię zgrywałoby się z jego nazwiskiem. Miałby jej za złe, gdyby go użyła? Może by się speszył? Chociaż, może pytanie powinno brzmieć: czy miał szansę w ogóle się o tym dowiedzieć?...
― W ogrodzie to był realny przykład czkawki teleportacyjnej ― odparła szczerze, przez jej wargi przemknął miły dla oka, uspokajający uśmiech. Nie chciała żeby nowopoznany kolega tak się strasznie gniewał o tamten epizod, zwłaszcza, że nie miała na to żadnego wpływu. ― Mam nadzieję, że los oszczędzi ci takich sytuacji w przyszłości. Zaręczam, że i dla mnie nie było to najmilsze doświadczenie. Zwłaszcza to z żabą. ― Mimo urażonego wydźwięku słów, mrugnęła do niego i uścisnęła mu rękę.
― Adriana ― ściszyła znacznie głos, prawie zlał się z szumem wiatru ― Tonks ― dodała, nie mogąc sobie odmówić tego drobnego kłamstwa, kompletnie nieświadoma, że już jutro rzeczone kłamstwo przeinaczy się w obietnicę, a za parę tygodni stanie się faktem. Teraz jednak była zbyt zajęta złowieniem ewentualnej reakcji nowego kolegi by na tej podstawie dopasować zachowanie i przykrywkę. Zakon ― Zakonem, ale nawyki czasami bywały silniejsze. Poza tym, przecież odrobina chaosu jeszcze nikomu nie zaszkodziła, prawda?
Rozejrzała się znów na boki, kontrolnie sprawdzając czystość gardzieli pomiędzy budynkami. Nie dostrzegła nikogo, choć w sumie przydałoby się Homenum Revelio; zaklęcie, które lubiło sprawiać jej problemy w chwilach w których absolutnie nie powinno.
― Mógłbyś rzucić Homenum…? ― poprosiła. ― Czy ty też jesteś noga z opcm i jesteśmy zdani na łaskę losu?
Odczekała chwilę, dając młodemu Zakonnikowi szansę na reakcję, a potem, niezależnie od wyniku, podjęła. Teraz zdecydowanie ciszej i ostrożniej:
― Sprawa wygląda następująco ― szepnęła, nachylając się w jego stronę. ― Szukamy statku, który wzbudził zainteresowanie niejakiego Giffarda Abberleya, przede wszystkim interesuje nas to, co przewoził w ładowni; coś nietypowego albo wprost cennego. Słyszałeś w ogóle o śmierci tego urzędnika? ― dopytała. Czy każdy Zakonnik posiadał tę informację, skoro lord Longbottom tak swobodnie pisał o tym w liście z misją? ― Interesują mnie też wszystkie okoliczne plotki, marynarze lubią sobie pogadać na nocnej zmianie, magazynierzy to samo. Masz jakieś doświadczenie z prowadzeniem rozmów albo z podsłuchami? Wspominałam, że przydałby mi się animag ― dysponujesz może tą umiejętnością? Moglibyśmy wtedy część śledztwa spędzić w zwierzęcych skórach…
Drgnęła lekko, tknięta świeżą myślą. Michael był zasłużonym członkiem Zakonu, musiał mieć już wyrobioną pozycję, pewnie jakiś posłuch także. Czy gdyby… trochę onieśmielała ją ta myśl, ale przecież nie była jej obca ― już lata temu fantazjowała o tym, jak jej imię zgrywałoby się z jego nazwiskiem. Miałby jej za złe, gdyby go użyła? Może by się speszył? Chociaż, może pytanie powinno brzmieć: czy miał szansę w ogóle się o tym dowiedzieć?...
― W ogrodzie to był realny przykład czkawki teleportacyjnej ― odparła szczerze, przez jej wargi przemknął miły dla oka, uspokajający uśmiech. Nie chciała żeby nowopoznany kolega tak się strasznie gniewał o tamten epizod, zwłaszcza, że nie miała na to żadnego wpływu. ― Mam nadzieję, że los oszczędzi ci takich sytuacji w przyszłości. Zaręczam, że i dla mnie nie było to najmilsze doświadczenie. Zwłaszcza to z żabą. ― Mimo urażonego wydźwięku słów, mrugnęła do niego i uścisnęła mu rękę.
― Adriana ― ściszyła znacznie głos, prawie zlał się z szumem wiatru ― Tonks ― dodała, nie mogąc sobie odmówić tego drobnego kłamstwa, kompletnie nieświadoma, że już jutro rzeczone kłamstwo przeinaczy się w obietnicę, a za parę tygodni stanie się faktem. Teraz jednak była zbyt zajęta złowieniem ewentualnej reakcji nowego kolegi by na tej podstawie dopasować zachowanie i przykrywkę. Zakon ― Zakonem, ale nawyki czasami bywały silniejsze. Poza tym, przecież odrobina chaosu jeszcze nikomu nie zaszkodziła, prawda?
Rozejrzała się znów na boki, kontrolnie sprawdzając czystość gardzieli pomiędzy budynkami. Nie dostrzegła nikogo, choć w sumie przydałoby się Homenum Revelio; zaklęcie, które lubiło sprawiać jej problemy w chwilach w których absolutnie nie powinno.
― Mógłbyś rzucić Homenum…? ― poprosiła. ― Czy ty też jesteś noga z opcm i jesteśmy zdani na łaskę losu?
Odczekała chwilę, dając młodemu Zakonnikowi szansę na reakcję, a potem, niezależnie od wyniku, podjęła. Teraz zdecydowanie ciszej i ostrożniej:
― Sprawa wygląda następująco ― szepnęła, nachylając się w jego stronę. ― Szukamy statku, który wzbudził zainteresowanie niejakiego Giffarda Abberleya, przede wszystkim interesuje nas to, co przewoził w ładowni; coś nietypowego albo wprost cennego. Słyszałeś w ogóle o śmierci tego urzędnika? ― dopytała. Czy każdy Zakonnik posiadał tę informację, skoro lord Longbottom tak swobodnie pisał o tym w liście z misją? ― Interesują mnie też wszystkie okoliczne plotki, marynarze lubią sobie pogadać na nocnej zmianie, magazynierzy to samo. Masz jakieś doświadczenie z prowadzeniem rozmów albo z podsłuchami? Wspominałam, że przydałby mi się animag ― dysponujesz może tą umiejętnością? Moglibyśmy wtedy część śledztwa spędzić w zwierzęcych skórach…
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
Uniósł lekko brwi, ale nie miała powodu kłamać.
-Też się zestresowałem.- uścisnął jej rękę, pojednawczo, ale nie był w stanie odwzajemnić uśmiechu. Pewne wspomnienia były zbyt żywe. -Ale zmieniłbym cię w żabę ponownie. - zastrzegł. -O moim przyjacielu się kiedyś dowiedzieli, najechali na jego dom. Chwilę u mnie pomieszkiwał, a potem go zabili. Tu, w tym porcie. - mruknął w ramach usprawiedliwienia, unikając jej wzroku. -Skoro wiedzieli tyle, to nie wiem, czy żaba by pomogła, ale lepiej dmuchać na zimne... - podniósł gwałtownie wzrok, słysząc znajome sylaby. No tak, komuś z tej rodziny nie musiał o tym mówić, ale... jak to? Czy to była ich kuzynka? Albo jakaś siostra o której nie wiedział? Faktycznie wszystkie były blond... Pomyślał o minie Justine na wieść o tym, że zmienił jej krewną w żabę i zrobiło mu się bardzo nieswojo. -...ani nie wymawiać w Londynie pewnych nazwisk - miło cię poznać, Margaux. - uśmiechnął się blado, w ciemnych oczach lśniła autentyczna ciekawość, twarz zdradzała pytanie, ale ugryzł się w język. -Ja jestem czasem Stevem, ale papiery mam na prawdziwe dane. - dodał szeptem, zakładając, że Margaux to jej oficjalny pseudonim (albo właśnie jej go nadając).
Obiecał sobie w duchu, że nie będzie się już przed nią ani puszył ani peszył ani przechwalał, ale kolejne pytanie odrobinę weszło mu na ambicję.
-Jestem... - kilka tygodni temu powiedziałby z dumą, że jest łamaczem klątw, ale niepowodzenie w pomocy Lucindzie i skutki uboczne podczas teoretycznego sukcesu z Marcelem i Billym nauczyły go pokory. -...więcej niż niezły, przeważnie. - uśmiechnął się blado. Może chwilę temu pochwaliłby się Adrianie-Margaux, że pracował już z aurorami i nie narzekali, ale po pierwsze nie powinien zdradzać zbyt wiele - nawet sojusznikom. Czasem, gdy budził się w środku nocy, albo gdy w jego ogrodzie lądowały nieznajome kobiety, do głowy przychodziła mu okrutna wątpliwość, czy Bertiego torturowali przed śmiercią o jakieś informacje—i gorzka, przerażająco smutna ulga, że skoro tożsamość Staffa do dziś nie wyszła na jaw to nic im o nim nie powiedział. No i, po drugie, bez sensu było chwalić się czymś takim krewnym Justine.
-Homenum Revelio. - mruknął, mrużąc oczy. Rzucał zaklęcie wolniej i dokładniej niż znani Addzie aurorzy, ale widać było, że wynika to raczej z przejęcia niźli z braku wprawy. -Blisko nas jest czysto. Ludzie są... co najmniej kilka przecznic stąd. Zresztą, uważałem po drodze. - streścił rzeczowo, rozglądając się najpierw po ludziach. Potem, gdy dał jej już odpowiedź, o którą prosiła, spuścił wzrok na ziemię - i słuchał Addy dalej, rozglądając się po ziemi i zaułkach, korzystając z ostatnich chwil zaklęcia. Uśmiechnął się mimowolnie, spoglądając w jakiś punkt w rynsztoku. Widział w nim kilka jasnych kropek o znajomym rozmiarze, a to oznaczało, że znalazł szczury.
-Nie. - podniósł wzrok na Addę dopiero, gdy zadała mu pytanie. -A gdzie był urzędnikiem? - zapytał głupio, udowadniając, że w istocie nie. Nazwisko brzmiało jakoś znajomo, ale nie potrafił go powiązać z personaliami zasłyszanymi na korytarzach Ministerstwa przed wojną - czuł się, jakby pracował tam w innym życiu.
Zaczął się zastanawiać, czy mógł kiedyś zabezpieczać jego skrytkę.
-Niekoniecznie w prowadzeniu rozmów z marynarzami. Port i takich ludzi w Londynie lepiej zna... - urwał, uśmiechnął się blado. -...mój przyjaciel, daj znać, jeśli będziesz go kiedyś potrzebowała. - Marcel znał Londyn i niziny w Londynie jak mało kto. Steff nie potrafiłby się wtopić w portowy tłum równie skutecznie jak on, nie w ludzkiej postaci.
-Ale umiem podsłuchiwać i mam pewne doświadczenie w poruszaniu się w portach. - dodał cicho, wspominając własne śledztwo w Cromer. -Dysponuję i to dyskretną postacią. Dlatego po mnie posłali. - uśmiechnął się, z dumą. -Jestem niezarejestrowany. - zastrzegł dla porządku. Niektórzy prowadzili przed wojną legalne życie w zwierzęcej skórze, on - nigdy. Nie wiedzieli nawet wszyscy z Zakonu, ale skoro to była pilna sprawa, to zdecydował się jej zaufać. -Kiedy chcesz zacząć? Masz jakieś resztki jedzenia? - zapytał. Nie miał czasu zjeść w Gringottcie, zapomniał wziąć suchary i szczerze mówiąc ostatnio było o nie ciężko. -Kiepsko mi idą rozmowy z portowymi szczurami, ale mogę się czegoś dowiedzieć od portowych szczurów, tylko one bywają bardzo interesowne. - spojrzał jej prosto w oczy, żeby udowodnić, że wcale nie brzmi jak wariat.
-Też się zestresowałem.- uścisnął jej rękę, pojednawczo, ale nie był w stanie odwzajemnić uśmiechu. Pewne wspomnienia były zbyt żywe. -Ale zmieniłbym cię w żabę ponownie. - zastrzegł. -O moim przyjacielu się kiedyś dowiedzieli, najechali na jego dom. Chwilę u mnie pomieszkiwał, a potem go zabili. Tu, w tym porcie. - mruknął w ramach usprawiedliwienia, unikając jej wzroku. -Skoro wiedzieli tyle, to nie wiem, czy żaba by pomogła, ale lepiej dmuchać na zimne... - podniósł gwałtownie wzrok, słysząc znajome sylaby. No tak, komuś z tej rodziny nie musiał o tym mówić, ale... jak to? Czy to była ich kuzynka? Albo jakaś siostra o której nie wiedział? Faktycznie wszystkie były blond... Pomyślał o minie Justine na wieść o tym, że zmienił jej krewną w żabę i zrobiło mu się bardzo nieswojo. -...ani nie wymawiać w Londynie pewnych nazwisk - miło cię poznać, Margaux. - uśmiechnął się blado, w ciemnych oczach lśniła autentyczna ciekawość, twarz zdradzała pytanie, ale ugryzł się w język. -Ja jestem czasem Stevem, ale papiery mam na prawdziwe dane. - dodał szeptem, zakładając, że Margaux to jej oficjalny pseudonim (albo właśnie jej go nadając).
Obiecał sobie w duchu, że nie będzie się już przed nią ani puszył ani peszył ani przechwalał, ale kolejne pytanie odrobinę weszło mu na ambicję.
-Jestem... - kilka tygodni temu powiedziałby z dumą, że jest łamaczem klątw, ale niepowodzenie w pomocy Lucindzie i skutki uboczne podczas teoretycznego sukcesu z Marcelem i Billym nauczyły go pokory. -...więcej niż niezły, przeważnie. - uśmiechnął się blado. Może chwilę temu pochwaliłby się Adrianie-Margaux, że pracował już z aurorami i nie narzekali, ale po pierwsze nie powinien zdradzać zbyt wiele - nawet sojusznikom. Czasem, gdy budził się w środku nocy, albo gdy w jego ogrodzie lądowały nieznajome kobiety, do głowy przychodziła mu okrutna wątpliwość, czy Bertiego torturowali przed śmiercią o jakieś informacje—i gorzka, przerażająco smutna ulga, że skoro tożsamość Staffa do dziś nie wyszła na jaw to nic im o nim nie powiedział. No i, po drugie, bez sensu było chwalić się czymś takim krewnym Justine.
-Homenum Revelio. - mruknął, mrużąc oczy. Rzucał zaklęcie wolniej i dokładniej niż znani Addzie aurorzy, ale widać było, że wynika to raczej z przejęcia niźli z braku wprawy. -Blisko nas jest czysto. Ludzie są... co najmniej kilka przecznic stąd. Zresztą, uważałem po drodze. - streścił rzeczowo, rozglądając się najpierw po ludziach. Potem, gdy dał jej już odpowiedź, o którą prosiła, spuścił wzrok na ziemię - i słuchał Addy dalej, rozglądając się po ziemi i zaułkach, korzystając z ostatnich chwil zaklęcia. Uśmiechnął się mimowolnie, spoglądając w jakiś punkt w rynsztoku. Widział w nim kilka jasnych kropek o znajomym rozmiarze, a to oznaczało, że znalazł szczury.
-Nie. - podniósł wzrok na Addę dopiero, gdy zadała mu pytanie. -A gdzie był urzędnikiem? - zapytał głupio, udowadniając, że w istocie nie. Nazwisko brzmiało jakoś znajomo, ale nie potrafił go powiązać z personaliami zasłyszanymi na korytarzach Ministerstwa przed wojną - czuł się, jakby pracował tam w innym życiu.
Zaczął się zastanawiać, czy mógł kiedyś zabezpieczać jego skrytkę.
-Niekoniecznie w prowadzeniu rozmów z marynarzami. Port i takich ludzi w Londynie lepiej zna... - urwał, uśmiechnął się blado. -...mój przyjaciel, daj znać, jeśli będziesz go kiedyś potrzebowała. - Marcel znał Londyn i niziny w Londynie jak mało kto. Steff nie potrafiłby się wtopić w portowy tłum równie skutecznie jak on, nie w ludzkiej postaci.
-Ale umiem podsłuchiwać i mam pewne doświadczenie w poruszaniu się w portach. - dodał cicho, wspominając własne śledztwo w Cromer. -Dysponuję i to dyskretną postacią. Dlatego po mnie posłali. - uśmiechnął się, z dumą. -Jestem niezarejestrowany. - zastrzegł dla porządku. Niektórzy prowadzili przed wojną legalne życie w zwierzęcej skórze, on - nigdy. Nie wiedzieli nawet wszyscy z Zakonu, ale skoro to była pilna sprawa, to zdecydował się jej zaufać. -Kiedy chcesz zacząć? Masz jakieś resztki jedzenia? - zapytał. Nie miał czasu zjeść w Gringottcie, zapomniał wziąć suchary i szczerze mówiąc ostatnio było o nie ciężko. -Kiepsko mi idą rozmowy z portowymi szczurami, ale mogę się czegoś dowiedzieć od portowych szczurów, tylko one bywają bardzo interesowne. - spojrzał jej prosto w oczy, żeby udowodnić, że wcale nie brzmi jak wariat.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Uśmiechnęła się kątem warg, słysząc upomnienie. W Londynie zdecydowanie lepiej było nie robić niektórych rzeczy: nie wypowiadać nazwisk, nie wyściubiać nosa poza bezpieczne ramy pracy i oficjalnej tożsamości, ale przecież Adda specjalizowała się dokładnie w tym, czego nie powinno się robić. Nie powinna grać na dwa fronty, nie powinna tyle kłamać, a już zdecydowanie nie powinna siedzieć w samym centrum zgnilizny zwanym potocznie Ministerstwem Magii i udawać, że wyznaje te same wartości.
Nie powinna też otruwać męża, nie powinna mieć romansu, nie powinna, nie powinna, nie powinna…
― Papiery… ― uśmiechnęła się kątem warg, bardzo lekko i wyjątkowo podejrzanie, ale nie kontynuowała tematu.
― Tyle mi wystarczy ― odparła i skinęła głową, jakby potwierdzała sobie samej jakiś fakt albo podsumowywała zakres dostępnych możliwości. Jeśli był “przeważnie niezły” to i tak przerastał ją o parę dobrych poziomów wtajemniczenia. Adda mimowolnie odnotowała w myślach, że mogłaby się zwrócić w końcu do prawdziwego specjalisty w tym zakresie i spróbować się czegoś od niego nauczyć. Mimowolnie zauważyła także, że dobrze byłoby, gdyby przy okazji się nie rozproszyli i przypadkiem nie wylądowali na kanapie czy innej komodzie, ale zaraz utopiła tę myśl w poczuciu obowiązku ― nie powinna się rozpraszać myślami o Michaelu, nie teraz, nie w takim stopniu.
Kiedy Steffen badał okolicę wzrokiem i łowił kolejne ― ludzie lub nieludzkie ― sylwetki wzrokiem, Adda przeszła do omówienia pokrótce sprawy. Fakt, że jej nowy znajomy nie miał zielonego pojęcia o czym mówi nie był specjalnym zaskoczeniem; płynnie przeszła więc do wyjaśnień, zwłaszcza, że okolica była czysta.
― Pełnił funkcję przewodniczącego Międzynarodowej Komisji Handlu Magicznego od jakichś dwóch lat. Gość był zdecydowany i bezkompromisowy, stał za surowymi kontrolami w portach. Domyślasz się zapewne, że dzięki takim działaniom zyskał przychylność władz i kompletną antypatię w naszych kręgach. ― Spojrzała na niego znacząco. ― Miał słabość do hazardu i drogich dzieł sztuki, a jego jawne powiązania z portem pozwalają mi podejrzewać, że być może przyszedł tu by osobiście obejrzeć coś, co miało należeć do niego… ― Potarła policzek w zamyśleniu. ― W dniu śmierci miał prawdziwie szampański nastrój, więc stawiałabym albo na wygraną albo na wyjątkowo udane przeprowadzenie kontroli, ale żaden z raportów, który wpadł w moje ręce, nie mówi o niczym podobnym.
Skinęła głową, odnotowując w pamięci propozycję Steffena. Chociaż większość czasu działała samotnie, tak przydałaby jej się od czasu do czasu pomoc, zwłaszcza taka, która lepiej od niej kojarzyła wszelkie zaułki, skróty i tym podobne, nieoczywiste ścieżki.
― Świetnie ― podsumowała cicho jego wyznanie o braku rejestracji. ― Ja jestem legalna, ale moja obecność w porcie nikogo nie zdziwi. ― Zwłaszcza po tym, jak sprawa Abberleya została jej przekazana całkiem oficjalnie, za sprawą pociągniętych sznurków i koneksji lorda Longbottoma i jego ludzi w Ministerstwie. ― Chcę zacząć już teraz, zależy mi na czasie. ― Przez chwilę wahała się czy powiedzieć mu o podejrzeniach Harolda, o tym, że być może zabójstwo urzędnika było samowolą rebelii, którą trzeba wykryć i ukrócić jak najprędzej, ale ostatecznie zrezygnowała. Ta informacja nie była mu potrzebna, przynajmniej nie teraz.
― Szczury? ― podłapała, unosząc brwi w jednoczesnym wyrazie rozbawienia i zdziwienia. ― Faktycznie dyskretna postać, prawie z dedykacją dla naszej misji w porcie ― parsknęła cicho, ale zaraz spoważniała; ściągnęła brwi.
― Nie mam resztek jedzenia, ale za to mam pomysł. Nie dogadamy się w zwierzęcych postaciach, nie zrozumiemy języka, ale za to możemy ustalić znaczenie parych prostych gestów, które wykonam i ja i ty. W ten sposób będziemy mogli się komunikować bez słów. ― Uśmiechnęła się drapieżnie, zielone oczy błysnęły niebezpiecznie w przelewającym się przez chmury świetle komety. ― Ja jestem kotem. Mogę udać, że na któregoś poluję, a ty im bohatersko wyjaśnisz, że jak podzielą się informacjami, to mnie przegonisz, bo jesteś jakimś szczurzym wybrańcem, czy coś. Możemy się też rozdzielić, posłuchać informacji w tej czy innej postaci i spotkać się tu za jakiś czas, wymienić plotkami i na tej podstawie zadecydować nad dalszymi krokami. Chyba, że masz lepszy pomysł?...
Nie powinna też otruwać męża, nie powinna mieć romansu, nie powinna, nie powinna, nie powinna…
― Papiery… ― uśmiechnęła się kątem warg, bardzo lekko i wyjątkowo podejrzanie, ale nie kontynuowała tematu.
― Tyle mi wystarczy ― odparła i skinęła głową, jakby potwierdzała sobie samej jakiś fakt albo podsumowywała zakres dostępnych możliwości. Jeśli był “przeważnie niezły” to i tak przerastał ją o parę dobrych poziomów wtajemniczenia. Adda mimowolnie odnotowała w myślach, że mogłaby się zwrócić w końcu do prawdziwego specjalisty w tym zakresie i spróbować się czegoś od niego nauczyć. Mimowolnie zauważyła także, że dobrze byłoby, gdyby przy okazji się nie rozproszyli i przypadkiem nie wylądowali na kanapie czy innej komodzie, ale zaraz utopiła tę myśl w poczuciu obowiązku ― nie powinna się rozpraszać myślami o Michaelu, nie teraz, nie w takim stopniu.
Kiedy Steffen badał okolicę wzrokiem i łowił kolejne ― ludzie lub nieludzkie ― sylwetki wzrokiem, Adda przeszła do omówienia pokrótce sprawy. Fakt, że jej nowy znajomy nie miał zielonego pojęcia o czym mówi nie był specjalnym zaskoczeniem; płynnie przeszła więc do wyjaśnień, zwłaszcza, że okolica była czysta.
― Pełnił funkcję przewodniczącego Międzynarodowej Komisji Handlu Magicznego od jakichś dwóch lat. Gość był zdecydowany i bezkompromisowy, stał za surowymi kontrolami w portach. Domyślasz się zapewne, że dzięki takim działaniom zyskał przychylność władz i kompletną antypatię w naszych kręgach. ― Spojrzała na niego znacząco. ― Miał słabość do hazardu i drogich dzieł sztuki, a jego jawne powiązania z portem pozwalają mi podejrzewać, że być może przyszedł tu by osobiście obejrzeć coś, co miało należeć do niego… ― Potarła policzek w zamyśleniu. ― W dniu śmierci miał prawdziwie szampański nastrój, więc stawiałabym albo na wygraną albo na wyjątkowo udane przeprowadzenie kontroli, ale żaden z raportów, który wpadł w moje ręce, nie mówi o niczym podobnym.
Skinęła głową, odnotowując w pamięci propozycję Steffena. Chociaż większość czasu działała samotnie, tak przydałaby jej się od czasu do czasu pomoc, zwłaszcza taka, która lepiej od niej kojarzyła wszelkie zaułki, skróty i tym podobne, nieoczywiste ścieżki.
― Świetnie ― podsumowała cicho jego wyznanie o braku rejestracji. ― Ja jestem legalna, ale moja obecność w porcie nikogo nie zdziwi. ― Zwłaszcza po tym, jak sprawa Abberleya została jej przekazana całkiem oficjalnie, za sprawą pociągniętych sznurków i koneksji lorda Longbottoma i jego ludzi w Ministerstwie. ― Chcę zacząć już teraz, zależy mi na czasie. ― Przez chwilę wahała się czy powiedzieć mu o podejrzeniach Harolda, o tym, że być może zabójstwo urzędnika było samowolą rebelii, którą trzeba wykryć i ukrócić jak najprędzej, ale ostatecznie zrezygnowała. Ta informacja nie była mu potrzebna, przynajmniej nie teraz.
― Szczury? ― podłapała, unosząc brwi w jednoczesnym wyrazie rozbawienia i zdziwienia. ― Faktycznie dyskretna postać, prawie z dedykacją dla naszej misji w porcie ― parsknęła cicho, ale zaraz spoważniała; ściągnęła brwi.
― Nie mam resztek jedzenia, ale za to mam pomysł. Nie dogadamy się w zwierzęcych postaciach, nie zrozumiemy języka, ale za to możemy ustalić znaczenie parych prostych gestów, które wykonam i ja i ty. W ten sposób będziemy mogli się komunikować bez słów. ― Uśmiechnęła się drapieżnie, zielone oczy błysnęły niebezpiecznie w przelewającym się przez chmury świetle komety. ― Ja jestem kotem. Mogę udać, że na któregoś poluję, a ty im bohatersko wyjaśnisz, że jak podzielą się informacjami, to mnie przegonisz, bo jesteś jakimś szczurzym wybrańcem, czy coś. Możemy się też rozdzielić, posłuchać informacji w tej czy innej postaci i spotkać się tu za jakiś czas, wymienić plotkami i na tej podstawie zadecydować nad dalszymi krokami. Chyba, że masz lepszy pomysł?...
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
Ostatnio zmieniony przez Adriana Tonks dnia 10.08.23 21:56, w całości zmieniany 1 raz
Nie potrafił rozszyfrować znaczenia uśmiechu Adriany-Margaux, ale zastanowił się nad tym tylko przez sekundę i przestał. Był za młody, by pamiętać o tym, że kobiety uśmiechały się w wielu różnych celach, nawet gdy były smutne lub rozczarowane, a artykuł na ten temat w "Czarownicy" zaniepokoił go tak bardzo, że postanowił o nim nie myśleć. Wygodniej było uznać jej uśmiech za oznakę aprobaty dla jego papierów i umiejętności - tym chyba był? - i przejść dalej. Kiedyś mama uświadomiła go też, że ludzie uśmiechają się uprzejmie gdy chcą zakończyć temat i od tej pory przypominał sobie o tym, gdy za bardzo się rozgadywał, a przynajmniej się starał.
Słuchał uważnie o tym Giffardzie, a choć Komisja Handlu Magicznego wydała mu się strasznie nudna, to uwierzył Adrianie na słowo, gdy (na szczęście!) jasno nakreśliła go jako wroga rebelii i sprzymierzeńca obecnych władz. Nie wiedział, ile szkód może wyrządzić jeden handlowiec, ale ona pewnie wiedziała lepiej, a słuchając o jego bogactwie i pasjach przypomniał sobie o domu dzianego gliniarza, którego okradli kiedyś z Marcelem. O spiżarni napełnionej dzięki prześladowaniu mugoli, o drogich bibelotach okupionymi krwią. Kiedyś świat takich ludzi był mu obojętny, bo nie był jego światem. Na wojnie nauczył się ich bać i nimi gardzić. Nie żałował jego śmierci, ale za to...
-A jak umarł?
... był jej ciekawy. Jak na siebie, to i tak zapytał o to dość późno. Pewnie dopiero kontrast śmierci i szampańskiego humoru zdołał go zdziwić i uświadomić mu, że ta śmierć musiała być nagła.
-Świetnie. - powtórzył za nią jak echo, zastanawiając się, czy gdyby nakryła niezarejestrowanego animaga przed wojną to byłaby równie... wyrozumiała. -Okej, mam dzisiaj czas. - odpowiedział bez namysłu. -Cały wieczór, a nawet noc jeśli będzie trzeba. - w postaci zwierzęcej mogli wygodnie zignorować ciszę nocną.
Całą noc i każdą kolejną noc. W końcu nikt na niego nie czekał. Poza szczurem, ale one pojmowały czas nieco inaczej - Pimpuś prędzej pogniewa się za zapach obcych gryzoni niż za późny powrót do domu.
-Uhm. - spróbował udać, że też jest rozbawiony, ale tylko umknął wzrokiem. Szczerze polubił swoją szczurzą postać i przekonał się, że była szalenie praktyczna, ale to nie zmieniało faktu, że wciąż był młodym chłopcem, który marzył kiedyś, że zostanie lwem (no, lwów nie było w Anglii, ale może wilkiem?) albo orłem. Ciekawe, czy Adriana była jakimś dużym zwierzęciem. Pewnie nie nazbyt dużym, skoro kręciła się po porcie, ale mewy były stosunkowo duże i groźne. Zawsze trochę bał się mew, zdolnych upolować nawet szczura, choć odkąd wybuchła wojna samemu zaczął się zastanawiać, czy smażona mewa smakowałaby jak kurczak. Teraz zaczął się zastanawiać nad tym, jakimi gestami skomunikować się z mewą, ale Adriana szybko rozwiała jego złudzenia.
-Kotem? - zapytał słabo, trochę blednąc. Coś ścisnęło go w brzuchu, instynktowny i irracjonalny (bo przecież była też człowiekiem, byli po jednej stronie) niepokój. Czy tak czuła się w jego Dunie? -Nie wiem jakie gesty... uh, może nic nazbyt agresywnego, dobrze? Z twojej strony. Ja z mojej mogę stanąć na palcach, szczury robią tak i instynktownie jeżą futro gdy chcą zaatakować, ale żaden szczur nie zaatakuje kota mogąc uciec, więc będziesz wiedziała, że to ja. Mogę dodatkowo podrapać się za uchem jeśli będę mieć informacje, albo zamachać ogniem o tak - pokazał jak -jeśli dobrze będzie wrócić do ludzkiej postaci i... nie wiem, może o tak - pokazał zupełnie inny gest -jeśli zrobi się gorąco i trzeba będzie się kryć. Jak sądzisz? - dopiero po tym strumieniu świadomości zreflektował się, że z ich dwójki to pewnie ona współpracowała częściej z animagami - szczególnie, że specjalnie o jednego poprosiła. -Jakie zazwyczaj masz triki? - własne słowa pomogły mu nieco zagłuszyć strach (kot, kot, kot, cholerny KOT) i zorientować się, że mógł się od niej sporo nauczyć. Niespodziewanie dla siebie, uśmiechnął się z rozbawieniem gdy zaproponowała fortel. Mógłby ją polubić, nawet jako kota. -Jeśli pokażemy się im od razu, uciekną zanim mnie wysłuchają, ale mógłbym im obiecać ucieczkę w bezpieczne miejsce. Nastraszyć je, że polujesz w okolicy i rozgłosić to w trakcie, w którym będziemy zbierać informacje osobno. Jeśli potem cię zobaczą, ale będziesz się trzymać z dala od ich rewiru - powiedzmy, że na skrzyżowaniu Church Street i wybrzeża, co? - to będą wdzięczne. Tylko co, jeśli grasują tu inne koty, dasz radę je odgonić? - pewnie też potrafiła się z nimi porozumiwać, ale czy potrafiła się z nimi dogadać? Koty były przecież wredne i podłe i drapieżne i okropne i okrutne. Nie miał pomysłu, jak można zmusić je do współpracy. Może Adriana je zastraszała? -Zacznę od postaci zwierzęcej, może spotkamy się tu za godzinę? Dwie? Tamten zaułek wyglądał na dogodny do dyskretnej przemiany - może pójdę tam pierwszy, po drodze ostrzegę szczury, że nadchodzisz. Albo nadejdziesz, jeśli zaczniesz jako człowiek. - zaproponował, wskazując ślepą uliczkę, którą sprawdził już dzięki zasięgowi Homenum Revelio. Po potwierdzeniu ustaleń, udał się na miejsce, wślizgnął za śmietnik w cieniu - i zniknął, by odkrywać port z nowej perspektywy. Znał nazwisko i co-nieco o tym człowieku, to niewiele, ale wystarczająco wiele by kojarzyć, czego nasłuchiwać. Urzędnik Ministerstwa z zamiłowaniem do dzieł sztuki musiał wszak wyglądać (a dla szczurów - pachnieć?) tu jeszcze bardziej obco niż Steffen Cattermole w ludzkiej postaci, ktoś - człowiek lub gryzoń - musiał go zauważyć albo o nim usłyszeć.
przemieniam się w szczura
Słuchał uważnie o tym Giffardzie, a choć Komisja Handlu Magicznego wydała mu się strasznie nudna, to uwierzył Adrianie na słowo, gdy (na szczęście!) jasno nakreśliła go jako wroga rebelii i sprzymierzeńca obecnych władz. Nie wiedział, ile szkód może wyrządzić jeden handlowiec, ale ona pewnie wiedziała lepiej, a słuchając o jego bogactwie i pasjach przypomniał sobie o domu dzianego gliniarza, którego okradli kiedyś z Marcelem. O spiżarni napełnionej dzięki prześladowaniu mugoli, o drogich bibelotach okupionymi krwią. Kiedyś świat takich ludzi był mu obojętny, bo nie był jego światem. Na wojnie nauczył się ich bać i nimi gardzić. Nie żałował jego śmierci, ale za to...
-A jak umarł?
... był jej ciekawy. Jak na siebie, to i tak zapytał o to dość późno. Pewnie dopiero kontrast śmierci i szampańskiego humoru zdołał go zdziwić i uświadomić mu, że ta śmierć musiała być nagła.
-Świetnie. - powtórzył za nią jak echo, zastanawiając się, czy gdyby nakryła niezarejestrowanego animaga przed wojną to byłaby równie... wyrozumiała. -Okej, mam dzisiaj czas. - odpowiedział bez namysłu. -Cały wieczór, a nawet noc jeśli będzie trzeba. - w postaci zwierzęcej mogli wygodnie zignorować ciszę nocną.
Całą noc i każdą kolejną noc. W końcu nikt na niego nie czekał. Poza szczurem, ale one pojmowały czas nieco inaczej - Pimpuś prędzej pogniewa się za zapach obcych gryzoni niż za późny powrót do domu.
-Uhm. - spróbował udać, że też jest rozbawiony, ale tylko umknął wzrokiem. Szczerze polubił swoją szczurzą postać i przekonał się, że była szalenie praktyczna, ale to nie zmieniało faktu, że wciąż był młodym chłopcem, który marzył kiedyś, że zostanie lwem (no, lwów nie było w Anglii, ale może wilkiem?) albo orłem. Ciekawe, czy Adriana była jakimś dużym zwierzęciem. Pewnie nie nazbyt dużym, skoro kręciła się po porcie, ale mewy były stosunkowo duże i groźne. Zawsze trochę bał się mew, zdolnych upolować nawet szczura, choć odkąd wybuchła wojna samemu zaczął się zastanawiać, czy smażona mewa smakowałaby jak kurczak. Teraz zaczął się zastanawiać nad tym, jakimi gestami skomunikować się z mewą, ale Adriana szybko rozwiała jego złudzenia.
-Kotem? - zapytał słabo, trochę blednąc. Coś ścisnęło go w brzuchu, instynktowny i irracjonalny (bo przecież była też człowiekiem, byli po jednej stronie) niepokój. Czy tak czuła się w jego Dunie? -Nie wiem jakie gesty... uh, może nic nazbyt agresywnego, dobrze? Z twojej strony. Ja z mojej mogę stanąć na palcach, szczury robią tak i instynktownie jeżą futro gdy chcą zaatakować, ale żaden szczur nie zaatakuje kota mogąc uciec, więc będziesz wiedziała, że to ja. Mogę dodatkowo podrapać się za uchem jeśli będę mieć informacje, albo zamachać ogniem o tak - pokazał jak -jeśli dobrze będzie wrócić do ludzkiej postaci i... nie wiem, może o tak - pokazał zupełnie inny gest -jeśli zrobi się gorąco i trzeba będzie się kryć. Jak sądzisz? - dopiero po tym strumieniu świadomości zreflektował się, że z ich dwójki to pewnie ona współpracowała częściej z animagami - szczególnie, że specjalnie o jednego poprosiła. -Jakie zazwyczaj masz triki? - własne słowa pomogły mu nieco zagłuszyć strach (kot, kot, kot, cholerny KOT) i zorientować się, że mógł się od niej sporo nauczyć. Niespodziewanie dla siebie, uśmiechnął się z rozbawieniem gdy zaproponowała fortel. Mógłby ją polubić, nawet jako kota. -Jeśli pokażemy się im od razu, uciekną zanim mnie wysłuchają, ale mógłbym im obiecać ucieczkę w bezpieczne miejsce. Nastraszyć je, że polujesz w okolicy i rozgłosić to w trakcie, w którym będziemy zbierać informacje osobno. Jeśli potem cię zobaczą, ale będziesz się trzymać z dala od ich rewiru - powiedzmy, że na skrzyżowaniu Church Street i wybrzeża, co? - to będą wdzięczne. Tylko co, jeśli grasują tu inne koty, dasz radę je odgonić? - pewnie też potrafiła się z nimi porozumiwać, ale czy potrafiła się z nimi dogadać? Koty były przecież wredne i podłe i drapieżne i okropne i okrutne. Nie miał pomysłu, jak można zmusić je do współpracy. Może Adriana je zastraszała? -Zacznę od postaci zwierzęcej, może spotkamy się tu za godzinę? Dwie? Tamten zaułek wyglądał na dogodny do dyskretnej przemiany - może pójdę tam pierwszy, po drodze ostrzegę szczury, że nadchodzisz. Albo nadejdziesz, jeśli zaczniesz jako człowiek. - zaproponował, wskazując ślepą uliczkę, którą sprawdził już dzięki zasięgowi Homenum Revelio. Po potwierdzeniu ustaleń, udał się na miejsce, wślizgnął za śmietnik w cieniu - i zniknął, by odkrywać port z nowej perspektywy. Znał nazwisko i co-nieco o tym człowieku, to niewiele, ale wystarczająco wiele by kojarzyć, czego nasłuchiwać. Urzędnik Ministerstwa z zamiłowaniem do dzieł sztuki musiał wszak wyglądać (a dla szczurów - pachnieć?) tu jeszcze bardziej obco niż Steffen Cattermole w ludzkiej postaci, ktoś - człowiek lub gryzoń - musiał go zauważyć albo o nim usłyszeć.
przemieniam się w szczura
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
― To dopiero ciekawa sprawa ― mruknęła w odpowiedzi i strzepnęła pyłek ze spódnicy. Ile mogła mu powiedzieć? Ile zrozumie? Klątwy to był skomplikowany temat, ona sama średnio orientowała się w tej dziedzinie, ale mimo tego mogłaby przywołać każde słowo z raportów ― głównie z uwagi na swoją doskonałą pamięć w kwestiach zawodowych. Na innych polach było mniej doskonale, ale wciąż wystarczająco, by nie zapominać na przykład o urodzinach mamy.
― Znaleźli go w jego własnym domu. Nie było śladów walki, badania przeprowadzone przez toksykologów jasno wykazały brak udziału znanych im trucizn. Obrażeń od zaklęć też nie miał; leżał po prostu na wznak w salonie i wpatrywał się w sufit, jakby go nagle coś spetryfikowało ― wzruszyła ramionami, to było pierwsze co przyszło jej do głowy ― najdziwniejszym faktem wydawało mi się to, że nadal miał zatyczki w uszach… ― urwała na moment, zamyśliła się i odruchowo rozejrzała, ale nadal nie słyszała nic prócz krzyczących w oddali magazynierów, szumu wody i mdłej muzyki ulatującej z okien jakiejś knajpy.
― Przed śmiercią posłał lamino we własną żonę, a dokładniejsza analiza wykazała, że Abberley rzucił jeszcze parę zaklęć na przełamanie iluzji, a potem dopiero sięgnął po ofensywne uroki. Albo przynajmniej próbował. Sprawa jest zagmatwana, a póki co oficjalnym stanowiskiem Magicznej Policji jest fakt, że Abberley musiał paść ofiarą klątwy. ― Ściszyła znów głos. ― Sprawa zresztą została zamieciona pod dywan, sam pewnie rozumiesz co by się stało, gdyby ta śmierć wypłynęła na jaw w trakcie Festiwalu.
Skinęła głową z aprobatą; to się dopiero nazywało zaangażowanie. Ona co prawda nie miała w planach zostania tu na całą noc ― zwłaszcza, że w dniu jutrzejszym miała wybrać się na wycieczkę w jakieś tajemnicze miejsce i chciała być w miarę wyspana ― ale gdyby ich małe śledztwo w porcie zaczęło się przeciągać, była gotowa poświęcić dzień wolny w towarzystwie swojego aurora i oddać się całkowicie sprawie powierzonej przez lorda Ministra. Jej priorytety wciąż pozostawały takie same.
Steffen umknął wzrokiem, nie podzielając jej rozbawienia, ale Adda taktownie nie pociągnęła tematu dalej. Nie miała przecież nic złego na myśli; szczury same w sobie nawet lubiła, były całkiem urocze, a niektóre nawet śmiesznie puchate, ale “śmiesznie puchaty i uroczy” raczej nie były określeniami, które chciałby usłyszeć młody chłopak. Sięgnęła więc po jeden z uśmiechów; ten trochę lisi, a trochę podejrzany i mrugnęła do niego zaczepnie.
― Kotem. Najładniejszym kotem jakiego będzie ci dane poznać ― dramatycznym gestem odrzuciła włosy przez ramię, ani przez chwilę nie wątpiąc we własne słowa, jakby trochę udzieliło jej się kocie spojrzenie na świat ― wierz mi.
Z uwagą wysłuchała jego pomysłów na gesty, skinęła parę razy głową, by wykazać zaangażowanie. Mówił z sensem, sygnały też wymyślał dobre; niewyróżniające się i całkiem naturalne.
― Zazwyczaj puszę ogon, kiedy mam informacje. Koty lubią się stresować o byle co, więc “szczota” nie jest dla postronnych specjalnym zaskoczeniem. A poznasz, że to ja, bo żaden normalny kot nie stanie jak słup soli i nie zjeży się na widok szczura, tylko spróbuje go przekąsić… ― urwała, wyłapując pewną nerwowość w jego słowotoku. Nie bał się jej chyba, prawda? …Prawda? ― Jak trzeba będzie wrócić do ludzkiej postaci to będę kołysać ogonem i pomiauczę trochę. A jak zrobi się gorąco to mogę się cała spuszyć i nasyczeć. Ewentualnie odstawię kocią serenadę, gwarantuję, że rozpoznasz.
Znów umilkła, w skupieniu słuchając wskazówek co do postępowania ze szczurami i skinęła głową, aprobując jego pomysł; brzmiał rozsądnie. I faktycznie, pokazanie się od razu w tym niecodziennym duecie mogłoby wzbudzić zdecydowanie zbyt dużo podejrzeń.
― Koty to śliska sprawa ― odparła z westchnieniem. ― Ale mam doświadczenie, to nie pierwszy port po którym się włóczę i nie pierwsza akcja w terenie. Mogę im sprzedać parę informacji o tym, gdzie dostaną lepsze resztki albo gdzie wykluły się smakowite pisklaczki, to powinno wystarczyć.
Spojrzała w stronę wskazanego przez Steffena zaułka, szybko przemyślała dostępne opcje.
― Spotkajmy się tu za dwie godziny, tak będzie rozsądniej. Ja też zacznę od postaci zwierzęcia ― spojrzała w stronę wyjścia z zaułka, odetchnęła wolniej, głębiej ― czasem lepiej wybadać męskie humorki niż ryzykować nie do końca miły incydent.
Odczekała chwilę aż Steffen się przemieni i już po chwili skorzystała z cienistej uprzejmości tego samego miejsca, zgrabnie przyjmując postać czarnego kota. A potem ruszyła w teren.
W zwierzęcej postaci odbierała świat inaczej. Zasięg wzroku drastycznie zmalał, paleta rozpoznawanych barw także uległa zmianie, ale co było najważniejsze: w obserwacji otoczenia nie przeszkadzało jej nawet skąpe światło. Z pomocą długich wibrysów potrafiła ocenić bliskość przedmiotów i rozpoznać ich kształty, zgadnąć czy prześlizgnie się przez zaułek czy nie. Węch także odgrywał tu ogromną rolę, choć nie był specjalnie wyczulony ― lepszy niż ludzki, to na pewno, ale podobno słabszy niż psi.
Z gracją baletnicy i zwinnością cienia przemknęła pomiędzy śmietnikami, zanurzyła się w aksamicie nocy spowijającej port. Powietrze było wilgotne, sprawiało wrażenie lepkiego, Adda raz po raz strącała z łapek niewidzialne krople dyskomfortu osiadające na futerku, ale niestrudzenie parła dalej. Trzymała się głębokiego cienia rzucanego przez okoliczny rząd budynków wszelkiej maści i skupiła się na ogólnej obserwacji i analizie. Marynarze, magazynierzy, panienki lekkich obyczajów, zbiry spod ciemnej gwizdy. Szmuglerzy, szabrownicy, szmalcownicy, pospolita bandyterka i uczciwi handlarze. W końcu zaś: persony przebywające tu incognito, mające zdecydowanie zbyt dużo do ukrycia. Czy i Abberley bywał tutaj w przebraniu? Maskował się, by nie szargać swojej reputacji? Bądź co bądź ― był przewodniczącym Komisji, obowiązywały go pewne reguły i w dobrym tonie byłoby ich nie łamać.
Płynnie wskoczyła na parapet jednej ze spelun, zbliżyła pyszczek do brudnego okienka, ale ogólna wesołość upijającej się tam kompanii nie wskazywała na to, by ewentualny trop znaleziony w tym miejscu miał być cenny. Z jej doświadczeń wynikało, że w takich miejscach ― głośnych, pełnych rumianych kobiet i okropnego piwa ― rozmawia się zazwyczaj o konkretnych biznesach w kacie sali, dokonuje nie do końca legalnych transakcji, albo po prostu chleje się na umór i gada od rzeczy. Nie, jeśli miała posłuchać czegoś sensownego to raczej w towarzystwie pracujących nocą magazynierów i żeglarzy szykujących statki do wypłynięcia o świcie. Przy pracy ludzie jakoś chętniej dzielili się zasłyszanymi plotkami, poza tym, Abberley kontrolował jeden z nich. Może zdołał zaleźć któremuś marynarzowi za skórę i ten teraz podzieli się duszoną przez tyle dni irytacją z kimś bardziej przypadkowym?
Zsunęła się z parapetu, zwinnie przeskoczyła podejrzanie żółtą i sugestywnie śmierdzącą kałużę, skierowała w stronę zacumowanych statków. Kołysały się majestatycznie, drewno sugestywnie jęczało raz po raz, zdradzając jak wielki ciężar unosił się na wodzie. Niektóre z nich pozostawały jakby w uśpieniu, na innych czuwało po paru chłopa zazwyczaj grających w karty przy mdłym świetle niewielkiej latarenki, a jeszcze inne tętniły życiem podczas rozładunku lub załadunku. Adda spędziła kawał czasu klucząc pomiędzy beczkami i skrzyniami, łowiła strzępy rozmów szukając słów-kluczy, albo chociaż wzburzonych lub podejrzanie brzmiących tonów. Parę głosów nawet rozpoznała i zatrzymała się w okolicy na dłużej; podsłuchała pasjonującą wymianę informacji o jakości rumu i doedukowała się w rodzajach tytoniu. Jej uwadze nie uszły także rubszane uwagi wygłoszone względem jakiejś Lotki i jej umiejętności, dowiedziała się także o tym, że jakiś Smith zalega z załodze z zapłatą za poprzedni rejs i że w ramach wdzięczności rzeczona załoga szykuje mu pewną niespodziankę. Zainteresowała się także siedzącym na uboczu marynarzem, chłopakiem bladym jak ściana, trzęsącym się, miętolącym w palcach kaszkiet i mamroczącym coś pod nosem. Słowa były pozbawione sensu, nieskładne, przecięte plątaniną pojękiwań i cichych, zduszonych w gardle okrzyków przerażenia. Inni raczej omijali go szerokim łukiem, a oblepiający go smród strachu sprawił, że Adda także wolała trzymać się z daleka. Zapamiętała sobie jednak lokalizację łajby, w oko wpadły jej też upiorne, poszarpane żagle, których załoga nie zdążyła oddać do naprawy. Coś z tym statkiem było nie tak.
Mocno nie tak.
Spędziła przy statkach jeszcze trochę czasu, ale nie udało jej się wyłowić nic ciekawego, a słaby, zwietrzały zapach szczura przypomniał jej o ograniczonym czasie, o spotkaniu, które sama zarządziła. Sprawnie i bez przeszkód wróciła do zaułka, ponurej gardzieli pomiędzy budynkami i zbadała ślady szczurzych łapek. Nie należały do świeżych, a zapach zwierzaka rozmywał się w odorze świeżych rzygowin zza winkla. Steffen jeszcze się tu nie pojawił, a Adda nie była pewna czy minęły dokładnie dwie godziny, czy może trochę mniej. Pozostawiona sama sobie postanowiła zaczekać na kompana i przemyśleć wszystkie zasłyszane informacje, a dopiero potem zacząć go ewentualnie szukać. Był dużym chłopcem, członkiem Zakonu Feniksa, nie było powodu do paniki.
Nieco zniesmaczona smrodem przy winklu, oddaliła się w pobliże porzuconego wydania “Horyzontów” i umościła się na nim wygodnie, przyjmując pozę dostojnego chleba. Usłyszy go pewnie pierwsza, w tej czy innej formie.
|udana przemiana w kota
― Znaleźli go w jego własnym domu. Nie było śladów walki, badania przeprowadzone przez toksykologów jasno wykazały brak udziału znanych im trucizn. Obrażeń od zaklęć też nie miał; leżał po prostu na wznak w salonie i wpatrywał się w sufit, jakby go nagle coś spetryfikowało ― wzruszyła ramionami, to było pierwsze co przyszło jej do głowy ― najdziwniejszym faktem wydawało mi się to, że nadal miał zatyczki w uszach… ― urwała na moment, zamyśliła się i odruchowo rozejrzała, ale nadal nie słyszała nic prócz krzyczących w oddali magazynierów, szumu wody i mdłej muzyki ulatującej z okien jakiejś knajpy.
― Przed śmiercią posłał lamino we własną żonę, a dokładniejsza analiza wykazała, że Abberley rzucił jeszcze parę zaklęć na przełamanie iluzji, a potem dopiero sięgnął po ofensywne uroki. Albo przynajmniej próbował. Sprawa jest zagmatwana, a póki co oficjalnym stanowiskiem Magicznej Policji jest fakt, że Abberley musiał paść ofiarą klątwy. ― Ściszyła znów głos. ― Sprawa zresztą została zamieciona pod dywan, sam pewnie rozumiesz co by się stało, gdyby ta śmierć wypłynęła na jaw w trakcie Festiwalu.
Skinęła głową z aprobatą; to się dopiero nazywało zaangażowanie. Ona co prawda nie miała w planach zostania tu na całą noc ― zwłaszcza, że w dniu jutrzejszym miała wybrać się na wycieczkę w jakieś tajemnicze miejsce i chciała być w miarę wyspana ― ale gdyby ich małe śledztwo w porcie zaczęło się przeciągać, była gotowa poświęcić dzień wolny w towarzystwie swojego aurora i oddać się całkowicie sprawie powierzonej przez lorda Ministra. Jej priorytety wciąż pozostawały takie same.
Steffen umknął wzrokiem, nie podzielając jej rozbawienia, ale Adda taktownie nie pociągnęła tematu dalej. Nie miała przecież nic złego na myśli; szczury same w sobie nawet lubiła, były całkiem urocze, a niektóre nawet śmiesznie puchate, ale “śmiesznie puchaty i uroczy” raczej nie były określeniami, które chciałby usłyszeć młody chłopak. Sięgnęła więc po jeden z uśmiechów; ten trochę lisi, a trochę podejrzany i mrugnęła do niego zaczepnie.
― Kotem. Najładniejszym kotem jakiego będzie ci dane poznać ― dramatycznym gestem odrzuciła włosy przez ramię, ani przez chwilę nie wątpiąc we własne słowa, jakby trochę udzieliło jej się kocie spojrzenie na świat ― wierz mi.
Z uwagą wysłuchała jego pomysłów na gesty, skinęła parę razy głową, by wykazać zaangażowanie. Mówił z sensem, sygnały też wymyślał dobre; niewyróżniające się i całkiem naturalne.
― Zazwyczaj puszę ogon, kiedy mam informacje. Koty lubią się stresować o byle co, więc “szczota” nie jest dla postronnych specjalnym zaskoczeniem. A poznasz, że to ja, bo żaden normalny kot nie stanie jak słup soli i nie zjeży się na widok szczura, tylko spróbuje go przekąsić… ― urwała, wyłapując pewną nerwowość w jego słowotoku. Nie bał się jej chyba, prawda? …Prawda? ― Jak trzeba będzie wrócić do ludzkiej postaci to będę kołysać ogonem i pomiauczę trochę. A jak zrobi się gorąco to mogę się cała spuszyć i nasyczeć. Ewentualnie odstawię kocią serenadę, gwarantuję, że rozpoznasz.
Znów umilkła, w skupieniu słuchając wskazówek co do postępowania ze szczurami i skinęła głową, aprobując jego pomysł; brzmiał rozsądnie. I faktycznie, pokazanie się od razu w tym niecodziennym duecie mogłoby wzbudzić zdecydowanie zbyt dużo podejrzeń.
― Koty to śliska sprawa ― odparła z westchnieniem. ― Ale mam doświadczenie, to nie pierwszy port po którym się włóczę i nie pierwsza akcja w terenie. Mogę im sprzedać parę informacji o tym, gdzie dostaną lepsze resztki albo gdzie wykluły się smakowite pisklaczki, to powinno wystarczyć.
Spojrzała w stronę wskazanego przez Steffena zaułka, szybko przemyślała dostępne opcje.
― Spotkajmy się tu za dwie godziny, tak będzie rozsądniej. Ja też zacznę od postaci zwierzęcia ― spojrzała w stronę wyjścia z zaułka, odetchnęła wolniej, głębiej ― czasem lepiej wybadać męskie humorki niż ryzykować nie do końca miły incydent.
Odczekała chwilę aż Steffen się przemieni i już po chwili skorzystała z cienistej uprzejmości tego samego miejsca, zgrabnie przyjmując postać czarnego kota. A potem ruszyła w teren.
W zwierzęcej postaci odbierała świat inaczej. Zasięg wzroku drastycznie zmalał, paleta rozpoznawanych barw także uległa zmianie, ale co było najważniejsze: w obserwacji otoczenia nie przeszkadzało jej nawet skąpe światło. Z pomocą długich wibrysów potrafiła ocenić bliskość przedmiotów i rozpoznać ich kształty, zgadnąć czy prześlizgnie się przez zaułek czy nie. Węch także odgrywał tu ogromną rolę, choć nie był specjalnie wyczulony ― lepszy niż ludzki, to na pewno, ale podobno słabszy niż psi.
Z gracją baletnicy i zwinnością cienia przemknęła pomiędzy śmietnikami, zanurzyła się w aksamicie nocy spowijającej port. Powietrze było wilgotne, sprawiało wrażenie lepkiego, Adda raz po raz strącała z łapek niewidzialne krople dyskomfortu osiadające na futerku, ale niestrudzenie parła dalej. Trzymała się głębokiego cienia rzucanego przez okoliczny rząd budynków wszelkiej maści i skupiła się na ogólnej obserwacji i analizie. Marynarze, magazynierzy, panienki lekkich obyczajów, zbiry spod ciemnej gwizdy. Szmuglerzy, szabrownicy, szmalcownicy, pospolita bandyterka i uczciwi handlarze. W końcu zaś: persony przebywające tu incognito, mające zdecydowanie zbyt dużo do ukrycia. Czy i Abberley bywał tutaj w przebraniu? Maskował się, by nie szargać swojej reputacji? Bądź co bądź ― był przewodniczącym Komisji, obowiązywały go pewne reguły i w dobrym tonie byłoby ich nie łamać.
Płynnie wskoczyła na parapet jednej ze spelun, zbliżyła pyszczek do brudnego okienka, ale ogólna wesołość upijającej się tam kompanii nie wskazywała na to, by ewentualny trop znaleziony w tym miejscu miał być cenny. Z jej doświadczeń wynikało, że w takich miejscach ― głośnych, pełnych rumianych kobiet i okropnego piwa ― rozmawia się zazwyczaj o konkretnych biznesach w kacie sali, dokonuje nie do końca legalnych transakcji, albo po prostu chleje się na umór i gada od rzeczy. Nie, jeśli miała posłuchać czegoś sensownego to raczej w towarzystwie pracujących nocą magazynierów i żeglarzy szykujących statki do wypłynięcia o świcie. Przy pracy ludzie jakoś chętniej dzielili się zasłyszanymi plotkami, poza tym, Abberley kontrolował jeden z nich. Może zdołał zaleźć któremuś marynarzowi za skórę i ten teraz podzieli się duszoną przez tyle dni irytacją z kimś bardziej przypadkowym?
Zsunęła się z parapetu, zwinnie przeskoczyła podejrzanie żółtą i sugestywnie śmierdzącą kałużę, skierowała w stronę zacumowanych statków. Kołysały się majestatycznie, drewno sugestywnie jęczało raz po raz, zdradzając jak wielki ciężar unosił się na wodzie. Niektóre z nich pozostawały jakby w uśpieniu, na innych czuwało po paru chłopa zazwyczaj grających w karty przy mdłym świetle niewielkiej latarenki, a jeszcze inne tętniły życiem podczas rozładunku lub załadunku. Adda spędziła kawał czasu klucząc pomiędzy beczkami i skrzyniami, łowiła strzępy rozmów szukając słów-kluczy, albo chociaż wzburzonych lub podejrzanie brzmiących tonów. Parę głosów nawet rozpoznała i zatrzymała się w okolicy na dłużej; podsłuchała pasjonującą wymianę informacji o jakości rumu i doedukowała się w rodzajach tytoniu. Jej uwadze nie uszły także rubszane uwagi wygłoszone względem jakiejś Lotki i jej umiejętności, dowiedziała się także o tym, że jakiś Smith zalega z załodze z zapłatą za poprzedni rejs i że w ramach wdzięczności rzeczona załoga szykuje mu pewną niespodziankę. Zainteresowała się także siedzącym na uboczu marynarzem, chłopakiem bladym jak ściana, trzęsącym się, miętolącym w palcach kaszkiet i mamroczącym coś pod nosem. Słowa były pozbawione sensu, nieskładne, przecięte plątaniną pojękiwań i cichych, zduszonych w gardle okrzyków przerażenia. Inni raczej omijali go szerokim łukiem, a oblepiający go smród strachu sprawił, że Adda także wolała trzymać się z daleka. Zapamiętała sobie jednak lokalizację łajby, w oko wpadły jej też upiorne, poszarpane żagle, których załoga nie zdążyła oddać do naprawy. Coś z tym statkiem było nie tak.
Mocno nie tak.
Spędziła przy statkach jeszcze trochę czasu, ale nie udało jej się wyłowić nic ciekawego, a słaby, zwietrzały zapach szczura przypomniał jej o ograniczonym czasie, o spotkaniu, które sama zarządziła. Sprawnie i bez przeszkód wróciła do zaułka, ponurej gardzieli pomiędzy budynkami i zbadała ślady szczurzych łapek. Nie należały do świeżych, a zapach zwierzaka rozmywał się w odorze świeżych rzygowin zza winkla. Steffen jeszcze się tu nie pojawił, a Adda nie była pewna czy minęły dokładnie dwie godziny, czy może trochę mniej. Pozostawiona sama sobie postanowiła zaczekać na kompana i przemyśleć wszystkie zasłyszane informacje, a dopiero potem zacząć go ewentualnie szukać. Był dużym chłopcem, członkiem Zakonu Feniksa, nie było powodu do paniki.
Nieco zniesmaczona smrodem przy winklu, oddaliła się w pobliże porzuconego wydania “Horyzontów” i umościła się na nim wygodnie, przyjmując pozę dostojnego chleba. Usłyszy go pewnie pierwsza, w tej czy innej formie.
|udana przemiana w kota
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
Klątwy. Słuchał Addy z szeroko otwartymi oczyma i skupioną miną, jakby coś sobie przypominał, łączył fakty.
-Zaatakował żonę i chciał zatkać sobie uszy? - upewnił się szeptem, wyraźnie przejęty. -To pasuje do objawów Klątwy Opętania, miałem... miałem okazję widzieć kiedyś ofiarę na żywo. - skrzywił się lekko, wciąż był tym wstrząśnięty. Choć udało mu się zdjąć klątwę (bo musiał) przeprowadzić w jej sprawie śledztwo i znaleźć dowód na winę Morgany Selwyn, to niepokój pozostał w nim gdzieś głęboko. Zwłaszcza, że można było ją nałożyć na przedmiot, a nie tylko na krew ofiary. Póki co, uważał się za zbyt anonimowego, by ktoś nakładał na niego klątwy, ale gdzieś w głębi ducha bał się, że kiedyś dotknie czegoś zbyt pochopnie i skrzywdzi Bellę. Albo że to ona padnie ofiarą szaleństwa. Gdy zniknęła, w panice rzucał Hexa Revelio w całym domu, dopóki z goryczą nie uświadomił sobie, że gdyby była przeklęta, to przecież by nie uciekała.
Kontynuował, niezależnie od tego, czy poznał po minie Addy, że niewiele jej to mówi, czy wręcz przeciwnie. O klątwach, nawet tych przerażających, lubił mówić aż do wyczerpania tematu, a wiedźmia strażniczka nie sprawiała wrażenia jakby chciała mu przerwać.
-W przeciwieństwie do wielu wpływających na psychikę klątw, do których zaklinacze muszą pozyskać krew ofiary i spersonalizować urok pod konkretny cel - albo i nie, pomyślał z goryczą, wspominając klątwę nałożoną w Oazie na Zakonników. Jej też się bał, bo nie dość, że zdejmowanie uroku za każdym razem nie obyło się bez wypadków, to duchy nie miały jak pozyskać krwi swoich ofiar. Poza tym, w przeciwieństwie do negocjujących z duszami Zakonników, Marcel wydawał się przypadkową ofiarą. -Klątwę Opętania można nałożyć na przedmiot i wtedy ofiara zaraża się przez dotyk. Widziałem przypadek, w którym celowo wysłano komuś przeklęty list, ale w teorii Abberley mógłby dotknąć przeklętego przedmiotu całkowicie przypadkowo. Myślisz, że mógł tutaj szukać artefaktu? Ale przecież nie byłby chyba tak nieostrożny, by dotykać artefaktów gołymi rękami? - kolekcjonarzy zwykle liczyli się z ryzykiem, że im cenniejszy przedmiot, tym bardziej może być niebezpieczny. -Ofiara zaczyna słyszeć szepty, nastawiające ją przeciwko bliskim, kuszące do uczynienia im krzywdy. - wytłumaczył prędko symptomy. -To zgadzałoby się z zatyczkami do uszu i atakiem na żonę, ale coś mi się nie zgadza... Mówisz, że był w porcie niedługo przed śmiercią, że w dzień śmierci miał dobry humor? Po pierwsze, klątwy zwykle rozwijają się powoli. Mogła zostać oczywiście zmodyfikowana, by działać szybciej i intensywniej, ale nawet wtedy to dziwne, że nie zdradzałby wcześniej objawów roztargnienia i podejrzliwości, tylko wręcz przeciwne wrażenie. Po drugie, widziałem kogoś w... silnym stadium rozwoju - przeklęty przez Morganę lord nie przypominał wtedy ani samego siebie, ani nikogo w dobrym humorze, ani nikogo myślącego racjonalnie -i nie wydawał się zdolny do myślenia na tyle trzeźwego, by rzucić zaklęcia przełamujące iluzje. Ta klątwa polega na tym, że ofiara ma wziąć bliskich za wrogów i ich znienawidzić, takich jakimi są. Oczywiście, mógł myśleć trzeźwiej niż sądzę i być trochę odporny na magię, ale... - zmarszczył lekko brwi, coś mu się tu nie zgadzało. -...czyli chwila, wykluczono samobójstwo? Albo... nie wiem, można dostać od czegoś takiego ataku serca? - naprawdę nie wiedział. -Mówisz, że przebadano jego różdżkę, a jej? Broniła się? Może jeśli rzuciła Amicus, miałby przypływ trzeźwości odpowiednio długi aby wykrywać iluzje... - hipotetyzował, ale na ślepo. Sam rzucał w takiej sytuacji Amicus, ale po pierwsze pomogło jedynie na krótki czas, a po drugie pomogło dlatego, że nienawiść ofiary była zogniskowana na żonie, a nie na łamaczu klątw. -Daj znać, jeśli będziesz chciała wiedzieć więcej. - odkąd zetknął się z Klątwą Opętania, próbował o niej czytać na własną rękę, ale przytomnie uznał (wreszcie), że streszczanie tego wszystkiego w porcie nie jest najlepszym pomysłem.
Koty były jeszcze bardziej przykrym tematem niż opętanie i tylko resztka taktu powstrzymała go od wypalenia, że żaden kot nie jest ładny. Milczał sceptycznie, ale z uwagą wysłuchał pomysłów na mowę ciała. Właściwie, bardzo przydatnych: nie lubił kotów na tyle, by z własnej woli się nimi nie interesować, a informacje udzielone przez Addę pomogą mu nawet ze zwykłymi zwierzętami.
-Pisklaczki?! - wypalił. -To może nie angażujmy ich bez potrzeby, co? - spytał retorycznie, doskonale wiedząc, że to jej śledztwo i jej koci koledzy (ugh!) i że zrobi jak uważa. -Szczury potrafią być równie spostrzegawcze. - wtrącił desperacko, choć nawet nie był pewien, czy to prawda.
W szczurzej postaci, przemykał prędko w portowych zaułkach. W przeciwieństwie do Addy nie musiał trzymać się cienia, wszyscy chyba przywykli do obecności szczurów w porcie - będzie uważał dopiero, gdy trafi w dzielnicę handlową, bo nie chciał ryzykować gniewu żadnego lękającego się o swoje zapasy sprzedawcy.
Dzięki Homenum Revelio wiedział, gdzie znajdują się pierwsze gryzonie, więc skierował się w ich stronę.
-Piiipipii? - bracia? -Pip PIPIPIPIPIPII PIIIIIIP! - muszę was OSTRZEC! TAM GRASUJE DZIŚ KOT! Jeśli mu nie wierzyły na słowo, wiatr wkrótce przyniesie do nich zapach Addy. - PIPIPI PIIIII! - ale wiem, gdzie go NIE MA! UCIEKAJMY, poczekam na was! - w ciągu ostatnich miesięcy, ćwicząc aż do perfekcji, wzmocnił swoją animagiczną formę dzięki magii. W porównaniu do innych szczurów był teraz nieco większy i wytrzymalszy. Musiały to widzieć i miał nadzieję, że wzbudzi to ich autorytet.
Pognał uliczkami, prowadząc nowych (lub starych? Jeśli kręcił się po porcie, to najchętniej jako szczur, część z gryzoni mógł już znać) przyjaciół w stronę wybrzeża i dalej od Addy. Zgodnie z umową, miała nie zapuszczać się za Church Street i mógł im tam zagwarantować bezpieczeństwo. Liczył, że jeśli gdzieś kręcą się inne koty, to Adda je wyczuje i odciągnie.
-Pipipipi piii! Piiip?! - jesteśmy bezpieczni! Poświętujmy w śmietniku!
Najlepiej plotkuje się przy jedzeniu, nawet jeśli szczury mają inną definicję plotek. Nie był specjalnie głodny, więc przyjacielsko zostawił im najlepsze resztki, a potem zaczął wypytywać o ostatnie dni w porcie - ostrożnie dobierając tematy i wiedząc, że szczury inaczej pojmują czas, ludzi, mowę i w ogóle świat.
Zakładając, że Abberley musiał być zamożniejszy od bywających w porcie marynarzy, próbował wypytać czy ostatnio kręcił się tutaj ktoś pachnący inaczej, lepszym jedzeniem, ale nie schodzący ze statków, a wchodzący na statek. Próbował też się zorientować, kto z grupy gryzoniów jest stałym mieszkańcem Londynu, a kto przypłynął z daleka. Wiedząc też, że szczury instynktownie wyczuwają niebezpieczeństwo i jako pierwsze uciekają z tonącego statku, próbował wypytać czy jest jakiś, na który nie powinien się zapuszczać lub z którego uciekły lub który po prostu ma zły zapach. Pierwszy raz w życiu próbował rozmawiać ze szczurami o klątwach, ale zastanawiał się, czy mogły wyczuć na tyle silną kumulację czarnej magii (lub czegoś innego, równie podejrzanego) by trzymać się od niej z daleka.
Gdy wyczerpał temat, znów znalazł pusty zaułek, przemienił się w człowieka i prędko rzucił na siebie zaklęcie Kameleona. W teorii nie było potrzebne, ale wolał nie zwracać na siebie uwagi, szczególnie czarując w porcie. Skierował się na wybrzeże, tam gdzie stały zacumowane statki. Hexa Revelio miało ograniczony zasięg, a na statki nie chciał na razie wchodzić, ale i tak chciał je rzucić, choćby dla spokoju sumienia. Podążał tropem podanym przez szczury, chyba że pozostawały całkowicie obojętne na zagrożenie - wtedy działał po omacku. Trzymał się murów, by na nikogo nie wpaść. -Hexa Revelio. - szepnął, korzystając z gwaru portu, który zagłuszy jego głos.
Sprawdziwszy teren, powrócił na umówione miejsce. Zauważył od razu czarnego kota (ugh), a że Kameleon nadal działał, to nie był pewien, czy Adda zauważyła jego. Może po zapachu? Wiedział, że jego Kameleony bywały tak mocne (gdy magia mu sprzyjała, a dziś skupienie przyszło mu łatwo), że większości ludzi dostrzeżenie go sprawiłoby problem - ale nie testował tego na kotach.
-To ja, jestem pod Kameleonem jeszcze przez parę minut. - ostrzegł, zbliżając się do kota. -Teren jest czysty. - mogła przemienić się swobodnie, by mogli wymienić pozyskane informacje. Słońce zniżało już się na niebie, a on - wbrew nadmiernie optymistycznym zapewnieniom, że potrafi działać całą noc - poczuł się trochę zmęczony całym dniem pracy i szczurzą adrenaliną.
plotkuję ze szczurami, wykorzystując pewną wprawę w kontaktach międzygryzonialnych (wielokrotnie wspominam w narracji, że przyjaźnię się z moim szczurem Pimpusiem) i umiejętność Zakonu "Zmiennokształtny" do wzbudzenia szacunku
Hexa Revelio rzuciłem tam, gdzie szczury wyczuły złą aurę, a jeśli nie wyczuły nic to rzuciłem je na wybrzeżu po omacku!
rzuty
-Zaatakował żonę i chciał zatkać sobie uszy? - upewnił się szeptem, wyraźnie przejęty. -To pasuje do objawów Klątwy Opętania, miałem... miałem okazję widzieć kiedyś ofiarę na żywo. - skrzywił się lekko, wciąż był tym wstrząśnięty. Choć udało mu się zdjąć klątwę (bo musiał) przeprowadzić w jej sprawie śledztwo i znaleźć dowód na winę Morgany Selwyn, to niepokój pozostał w nim gdzieś głęboko. Zwłaszcza, że można było ją nałożyć na przedmiot, a nie tylko na krew ofiary. Póki co, uważał się za zbyt anonimowego, by ktoś nakładał na niego klątwy, ale gdzieś w głębi ducha bał się, że kiedyś dotknie czegoś zbyt pochopnie i skrzywdzi Bellę. Albo że to ona padnie ofiarą szaleństwa. Gdy zniknęła, w panice rzucał Hexa Revelio w całym domu, dopóki z goryczą nie uświadomił sobie, że gdyby była przeklęta, to przecież by nie uciekała.
Kontynuował, niezależnie od tego, czy poznał po minie Addy, że niewiele jej to mówi, czy wręcz przeciwnie. O klątwach, nawet tych przerażających, lubił mówić aż do wyczerpania tematu, a wiedźmia strażniczka nie sprawiała wrażenia jakby chciała mu przerwać.
-W przeciwieństwie do wielu wpływających na psychikę klątw, do których zaklinacze muszą pozyskać krew ofiary i spersonalizować urok pod konkretny cel - albo i nie, pomyślał z goryczą, wspominając klątwę nałożoną w Oazie na Zakonników. Jej też się bał, bo nie dość, że zdejmowanie uroku za każdym razem nie obyło się bez wypadków, to duchy nie miały jak pozyskać krwi swoich ofiar. Poza tym, w przeciwieństwie do negocjujących z duszami Zakonników, Marcel wydawał się przypadkową ofiarą. -Klątwę Opętania można nałożyć na przedmiot i wtedy ofiara zaraża się przez dotyk. Widziałem przypadek, w którym celowo wysłano komuś przeklęty list, ale w teorii Abberley mógłby dotknąć przeklętego przedmiotu całkowicie przypadkowo. Myślisz, że mógł tutaj szukać artefaktu? Ale przecież nie byłby chyba tak nieostrożny, by dotykać artefaktów gołymi rękami? - kolekcjonarzy zwykle liczyli się z ryzykiem, że im cenniejszy przedmiot, tym bardziej może być niebezpieczny. -Ofiara zaczyna słyszeć szepty, nastawiające ją przeciwko bliskim, kuszące do uczynienia im krzywdy. - wytłumaczył prędko symptomy. -To zgadzałoby się z zatyczkami do uszu i atakiem na żonę, ale coś mi się nie zgadza... Mówisz, że był w porcie niedługo przed śmiercią, że w dzień śmierci miał dobry humor? Po pierwsze, klątwy zwykle rozwijają się powoli. Mogła zostać oczywiście zmodyfikowana, by działać szybciej i intensywniej, ale nawet wtedy to dziwne, że nie zdradzałby wcześniej objawów roztargnienia i podejrzliwości, tylko wręcz przeciwne wrażenie. Po drugie, widziałem kogoś w... silnym stadium rozwoju - przeklęty przez Morganę lord nie przypominał wtedy ani samego siebie, ani nikogo w dobrym humorze, ani nikogo myślącego racjonalnie -i nie wydawał się zdolny do myślenia na tyle trzeźwego, by rzucić zaklęcia przełamujące iluzje. Ta klątwa polega na tym, że ofiara ma wziąć bliskich za wrogów i ich znienawidzić, takich jakimi są. Oczywiście, mógł myśleć trzeźwiej niż sądzę i być trochę odporny na magię, ale... - zmarszczył lekko brwi, coś mu się tu nie zgadzało. -...czyli chwila, wykluczono samobójstwo? Albo... nie wiem, można dostać od czegoś takiego ataku serca? - naprawdę nie wiedział. -Mówisz, że przebadano jego różdżkę, a jej? Broniła się? Może jeśli rzuciła Amicus, miałby przypływ trzeźwości odpowiednio długi aby wykrywać iluzje... - hipotetyzował, ale na ślepo. Sam rzucał w takiej sytuacji Amicus, ale po pierwsze pomogło jedynie na krótki czas, a po drugie pomogło dlatego, że nienawiść ofiary była zogniskowana na żonie, a nie na łamaczu klątw. -Daj znać, jeśli będziesz chciała wiedzieć więcej. - odkąd zetknął się z Klątwą Opętania, próbował o niej czytać na własną rękę, ale przytomnie uznał (wreszcie), że streszczanie tego wszystkiego w porcie nie jest najlepszym pomysłem.
Koty były jeszcze bardziej przykrym tematem niż opętanie i tylko resztka taktu powstrzymała go od wypalenia, że żaden kot nie jest ładny. Milczał sceptycznie, ale z uwagą wysłuchał pomysłów na mowę ciała. Właściwie, bardzo przydatnych: nie lubił kotów na tyle, by z własnej woli się nimi nie interesować, a informacje udzielone przez Addę pomogą mu nawet ze zwykłymi zwierzętami.
-Pisklaczki?! - wypalił. -To może nie angażujmy ich bez potrzeby, co? - spytał retorycznie, doskonale wiedząc, że to jej śledztwo i jej koci koledzy (ugh!) i że zrobi jak uważa. -Szczury potrafią być równie spostrzegawcze. - wtrącił desperacko, choć nawet nie był pewien, czy to prawda.
W szczurzej postaci, przemykał prędko w portowych zaułkach. W przeciwieństwie do Addy nie musiał trzymać się cienia, wszyscy chyba przywykli do obecności szczurów w porcie - będzie uważał dopiero, gdy trafi w dzielnicę handlową, bo nie chciał ryzykować gniewu żadnego lękającego się o swoje zapasy sprzedawcy.
Dzięki Homenum Revelio wiedział, gdzie znajdują się pierwsze gryzonie, więc skierował się w ich stronę.
-Piiipipii? - bracia? -Pip PIPIPIPIPIPII PIIIIIIP! - muszę was OSTRZEC! TAM GRASUJE DZIŚ KOT! Jeśli mu nie wierzyły na słowo, wiatr wkrótce przyniesie do nich zapach Addy. - PIPIPI PIIIII! - ale wiem, gdzie go NIE MA! UCIEKAJMY, poczekam na was! - w ciągu ostatnich miesięcy, ćwicząc aż do perfekcji, wzmocnił swoją animagiczną formę dzięki magii. W porównaniu do innych szczurów był teraz nieco większy i wytrzymalszy. Musiały to widzieć i miał nadzieję, że wzbudzi to ich autorytet.
Pognał uliczkami, prowadząc nowych (lub starych? Jeśli kręcił się po porcie, to najchętniej jako szczur, część z gryzoni mógł już znać) przyjaciół w stronę wybrzeża i dalej od Addy. Zgodnie z umową, miała nie zapuszczać się za Church Street i mógł im tam zagwarantować bezpieczeństwo. Liczył, że jeśli gdzieś kręcą się inne koty, to Adda je wyczuje i odciągnie.
-Pipipipi piii! Piiip?! - jesteśmy bezpieczni! Poświętujmy w śmietniku!
Najlepiej plotkuje się przy jedzeniu, nawet jeśli szczury mają inną definicję plotek. Nie był specjalnie głodny, więc przyjacielsko zostawił im najlepsze resztki, a potem zaczął wypytywać o ostatnie dni w porcie - ostrożnie dobierając tematy i wiedząc, że szczury inaczej pojmują czas, ludzi, mowę i w ogóle świat.
Zakładając, że Abberley musiał być zamożniejszy od bywających w porcie marynarzy, próbował wypytać czy ostatnio kręcił się tutaj ktoś pachnący inaczej, lepszym jedzeniem, ale nie schodzący ze statków, a wchodzący na statek. Próbował też się zorientować, kto z grupy gryzoniów jest stałym mieszkańcem Londynu, a kto przypłynął z daleka. Wiedząc też, że szczury instynktownie wyczuwają niebezpieczeństwo i jako pierwsze uciekają z tonącego statku, próbował wypytać czy jest jakiś, na który nie powinien się zapuszczać lub z którego uciekły lub który po prostu ma zły zapach. Pierwszy raz w życiu próbował rozmawiać ze szczurami o klątwach, ale zastanawiał się, czy mogły wyczuć na tyle silną kumulację czarnej magii (lub czegoś innego, równie podejrzanego) by trzymać się od niej z daleka.
Gdy wyczerpał temat, znów znalazł pusty zaułek, przemienił się w człowieka i prędko rzucił na siebie zaklęcie Kameleona. W teorii nie było potrzebne, ale wolał nie zwracać na siebie uwagi, szczególnie czarując w porcie. Skierował się na wybrzeże, tam gdzie stały zacumowane statki. Hexa Revelio miało ograniczony zasięg, a na statki nie chciał na razie wchodzić, ale i tak chciał je rzucić, choćby dla spokoju sumienia. Podążał tropem podanym przez szczury, chyba że pozostawały całkowicie obojętne na zagrożenie - wtedy działał po omacku. Trzymał się murów, by na nikogo nie wpaść. -Hexa Revelio. - szepnął, korzystając z gwaru portu, który zagłuszy jego głos.
Sprawdziwszy teren, powrócił na umówione miejsce. Zauważył od razu czarnego kota (ugh), a że Kameleon nadal działał, to nie był pewien, czy Adda zauważyła jego. Może po zapachu? Wiedział, że jego Kameleony bywały tak mocne (gdy magia mu sprzyjała, a dziś skupienie przyszło mu łatwo), że większości ludzi dostrzeżenie go sprawiłoby problem - ale nie testował tego na kotach.
-To ja, jestem pod Kameleonem jeszcze przez parę minut. - ostrzegł, zbliżając się do kota. -Teren jest czysty. - mogła przemienić się swobodnie, by mogli wymienić pozyskane informacje. Słońce zniżało już się na niebie, a on - wbrew nadmiernie optymistycznym zapewnieniom, że potrafi działać całą noc - poczuł się trochę zmęczony całym dniem pracy i szczurzą adrenaliną.
plotkuję ze szczurami, wykorzystując pewną wprawę w kontaktach międzygryzonialnych (wielokrotnie wspominam w narracji, że przyjaźnię się z moim szczurem Pimpusiem) i umiejętność Zakonu "Zmiennokształtny" do wzbudzenia szacunku
Hexa Revelio rzuciłem tam, gdzie szczury wyczuły złą aurę, a jeśli nie wyczuły nic to rzuciłem je na wybrzeżu po omacku!
rzuty
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Portowym szczurom nie trzeba było dwa razy powtarzać ostrzeżenia o czyhającym w okolicy kocie - nie było powodów, dla których nie miałyby poważnie potraktować piśnięć Steffena; większy od pozostałych, wyglądał na zwierzaka, który wiedział co nieco na temat sztuki przetrwania. Kilkanaście gryzoni wybiegło zza porzuconych skrzyń i pojemników na śmieci, żeby podążyć za Steffenem, zatrzymując się w miejscu, które wskazał jako bezpieczne.
Szczury wydawały się skonfundowane pytaniem o obecność człowieka o innym zapachu; londyński port był gwarnym miejscem, każdego dnia przybijały do niego nowe statki, a na ich pokłady wsiadali najróżniejsi czarodzieje, a wśród nich bogaci kupcy i handlarze, podróżnicy, czy kapitanowie okrętów, którym daleko było do ubogich marynarzy. Większość szczurów otaczających Steffena stanowiła miejscowe gryzonie, od urodzenia żywiące się resztkami wyrzuconymi ze straganów czy podkradzionymi z kiepsko zabezpieczonych magazynów; dwa widocznie należały jednak do innego gatunku szczurów wędrownych, a Steffen, pod zwierzęcą postacią, był w stanie odróżnić je po zapachu nawet nie spoglądając w ich kierunku. Wyglądało na to, że spod pokładu nie wygnało ich rychłe zatonięcie ani (niezrozumiała dla nich) zła aura, a głód - okręt, na którym przypłynęły, stał w porcie został całkowicie rozładowany i z jakiegoś powodu musiano nie załadować go ponownie, ponieważ nie pozostało na nim do zjedzenia nic oprócz olinowania, które pewnie stałoby się pożywieniem na pełnym morzu, ale tutaj - gdy w bliskiej odległości znajdowało się tak wiele przywiewanych z lądu zapachów - stanowiło kiepski kąsek.
Rzucone przez Steffena Hexa revelio nie wskazało mu niczego podejrzanego - znajdował się jednak zbyt daleko od okrętów, by objęło je swoim zasięgiem.
Szczury wydawały się skonfundowane pytaniem o obecność człowieka o innym zapachu; londyński port był gwarnym miejscem, każdego dnia przybijały do niego nowe statki, a na ich pokłady wsiadali najróżniejsi czarodzieje, a wśród nich bogaci kupcy i handlarze, podróżnicy, czy kapitanowie okrętów, którym daleko było do ubogich marynarzy. Większość szczurów otaczających Steffena stanowiła miejscowe gryzonie, od urodzenia żywiące się resztkami wyrzuconymi ze straganów czy podkradzionymi z kiepsko zabezpieczonych magazynów; dwa widocznie należały jednak do innego gatunku szczurów wędrownych, a Steffen, pod zwierzęcą postacią, był w stanie odróżnić je po zapachu nawet nie spoglądając w ich kierunku. Wyglądało na to, że spod pokładu nie wygnało ich rychłe zatonięcie ani (niezrozumiała dla nich) zła aura, a głód - okręt, na którym przypłynęły, stał w porcie został całkowicie rozładowany i z jakiegoś powodu musiano nie załadować go ponownie, ponieważ nie pozostało na nim do zjedzenia nic oprócz olinowania, które pewnie stałoby się pożywieniem na pełnym morzu, ale tutaj - gdy w bliskiej odległości znajdowało się tak wiele przywiewanych z lądu zapachów - stanowiło kiepski kąsek.
Rzucone przez Steffena Hexa revelio nie wskazało mu niczego podejrzanego - znajdował się jednak zbyt daleko od okrętów, by objęło je swoim zasięgiem.
Iskra zaskoczenia mignęła w zielonych oczach wiedźmiej strażniczki, a na ustach zagościł uśmiech uznania. Nie spodziewała się, że ten młody chłopak zna się także na klątwach; prosząc o wsparcie na misję nie wyobrażała sobie nawet, że udałoby im się znaleźć kogoś, kto płynnie porusza się na polu dotyczącym klątw, posiada umiejętność animagii, a także całkiem zręcznie porusza się po mieście, czy też potrafi rozmawiać z ludźmi. Steffen był zatem jednostką bardzo cenną i Adda z zaangażowaniem wysłuchała jego słów, jedynie raz po raz posyłając mu porozumiewawcze spojrzenie lub potakując na znak, że rozumie.
― Abberley był wysoko postawionym czarodziejem. Jego hobby kręciło się wokół sztuki i hazardu, a tacy ludzie często działają nieracjonalnie. Zapożyczają się na wielkie sumy u niewłaściwych osób albo dotykają gołymi dłońmi przedmiotu równie pięknego, co potencjalnie przeklętego. Był tutaj w dzień swojej śmierci, kontrolował statek, a potem umarł i choć z tego co mówisz ― że klątwy potrzebują czasu ― to wszystko zbiega się tu. Każdy trop posiadany przez magipolicję, wszystkie inne informacje do których zdołałam także dotrzeć sama.
Odetchnęła krótko i zgarnęła plątający się po czole kosmyk włosów.
― Oficjalny raport i oględziny przeprowadzone przez uzdrowicieli wykluczyły dolegliwości ciała, z tego co wiem, odrzucono także możliwość samobójstwa i rozszerzonego samobójstwa. Oficjalny powód śmierci to klątwa, choć sama jej natura pozostaje nieznana i niezbadana. Może to być też ślepy traf, zagrywka pod publikę, bo magipolicja inaczej wyjdzie na niekompetentną.
Prosto było w końcu zrzucić winę na coś, co ciężko wytłumaczyć znacznej części społeczeństwa; nie każdy był klątwołamaczem.
― O różdżce żony nic nie wiem, ale skoro raport o niej nie wspomina to wygląda na to, że nie była istotnym tropem dla sprawy. ― Adda skinęła głową na ofertę poszerzenia własnych horyzontów i ponownego zgłebiębienia sprawy od strony klątw. ― Jeśli dowiem się czegoś nowego, to na pewno się z tobą skontaktuję ― odparła, uśmiechając się wdzięcznie. ― Zdolny z ciebie facet, wiesz? Nie sądziłam, że mamy w szeregach takiego speca ― dodała, próbując zręcznie podbudować ego chłopaka. Wyglądał na młodego, na takiego, który chce się przydać. Doświadczenie w postępowaniu z ludźmi i znajomość ich modelu zachowań pozwoliła jej sądzić, że Steffen, jak większośćmłodych mężczyzn, chciałby usłyszeć z ust kogoś starszego pochwałę, zostać docenionym czy zauważonym w kategorii swoistego specjalisty, a nie tylko młodego szczenięcia.
Na uwagę o pisklaczkach zaśmiała się cicho i pokręciła głową. Mógł być zręcznym czarodziejem, ale jednak duszę wciąż miał chłopięcą. I być może to było w nim takie urocze.
― Koty są terytorialne ― mruknęła, nawijając jasne pasmo włosów na palec ― kiedy pojawię się na ich terenie, być może bardziej zainteresują się mną, niż twoimi kolegami, a to zwiększa szansę na to, by zostawiły naszą umowną granicę przy Church Street w spokoju. ― Posłała mu znaczące spojrzenie. ― I postaram się nie poświęcić pisklaczków. Słowo szpiega.
Nie kazał jej na siebie długo czekać. Ledwie chwila, może dwie, a z pomocą wibrysów wyczuła drżenie powietrza charakterystyczne dla poruszającego się obiektu. W miarę jak się zbliżał, wychwytywała coraz więcej i więcej, a choć nie potrafiła go dostrzec, to czuła. Inny zapach unoszący się krok od niej, wibrujące powietrze otulającego jego sylwetkę. Zmrużyła zielone ślepia, spoglądając w pustą przestrzeń w której, najprawdopodobniej, znajdowała się twarz kompana.
Bezszelestnie i z właściwą kotom gracją podniosła się z gazety, a chwilę później przyjęła swoją zwykłą, człowieczą formę i poprawiła włosy.
― Czego się dowiedziałeś? ― spytała cicho, a kiedy Steffen udzielił jej odpowiedzi, ona także streściła mu szczątkowe informacje, które udało jej się zebrać w przeciągu tego skrawka czasu.
― Nie jest tego wiele ― zakończyła ponurym tonem i uniosła dłoń, potarła kark. Nie odczuwała jeszcze zmęczenia, nawykła do przedłużających się godzin pracy, ale brak konkretów martwił ją i irytował jednocześnie.
― Ten statek ― odezwała się znowu, przywołując między nich wspomnienie dziwnej łajby i śmierdzącego strachem szczyla ― wyglądał dość dziwnie i niepokojąco. Skoro szczury nie były w stanie powiedzieć ci nic konkretnego, to może zaprowadzę cię pod tę łajbę i co parę statków będziesz rzucać Hexa? Przynajmniej póki jesteś pod Kameleonem. Dołóż do tego jeszcze Festivo, taka kombinacja powinna dostarczyć nam trochę informacji w razie czego. Ja zmienię się znowu w kota, jeśli zaklęcie coś wykryje ― dotknij mojego ogona. Prześlizgnę się do środka, spróbuję zbadać co jest w środku. ― Westchnęła krótko. ― Szkoda, że nie można rzucać zaklęć w formie zwierzaka, wtedy mógłbyś się tam zakraść razem ze mną.
― Abberley był wysoko postawionym czarodziejem. Jego hobby kręciło się wokół sztuki i hazardu, a tacy ludzie często działają nieracjonalnie. Zapożyczają się na wielkie sumy u niewłaściwych osób albo dotykają gołymi dłońmi przedmiotu równie pięknego, co potencjalnie przeklętego. Był tutaj w dzień swojej śmierci, kontrolował statek, a potem umarł i choć z tego co mówisz ― że klątwy potrzebują czasu ― to wszystko zbiega się tu. Każdy trop posiadany przez magipolicję, wszystkie inne informacje do których zdołałam także dotrzeć sama.
Odetchnęła krótko i zgarnęła plątający się po czole kosmyk włosów.
― Oficjalny raport i oględziny przeprowadzone przez uzdrowicieli wykluczyły dolegliwości ciała, z tego co wiem, odrzucono także możliwość samobójstwa i rozszerzonego samobójstwa. Oficjalny powód śmierci to klątwa, choć sama jej natura pozostaje nieznana i niezbadana. Może to być też ślepy traf, zagrywka pod publikę, bo magipolicja inaczej wyjdzie na niekompetentną.
Prosto było w końcu zrzucić winę na coś, co ciężko wytłumaczyć znacznej części społeczeństwa; nie każdy był klątwołamaczem.
― O różdżce żony nic nie wiem, ale skoro raport o niej nie wspomina to wygląda na to, że nie była istotnym tropem dla sprawy. ― Adda skinęła głową na ofertę poszerzenia własnych horyzontów i ponownego zgłebiębienia sprawy od strony klątw. ― Jeśli dowiem się czegoś nowego, to na pewno się z tobą skontaktuję ― odparła, uśmiechając się wdzięcznie. ― Zdolny z ciebie facet, wiesz? Nie sądziłam, że mamy w szeregach takiego speca ― dodała, próbując zręcznie podbudować ego chłopaka. Wyglądał na młodego, na takiego, który chce się przydać. Doświadczenie w postępowaniu z ludźmi i znajomość ich modelu zachowań pozwoliła jej sądzić, że Steffen, jak większośćmłodych mężczyzn, chciałby usłyszeć z ust kogoś starszego pochwałę, zostać docenionym czy zauważonym w kategorii swoistego specjalisty, a nie tylko młodego szczenięcia.
Na uwagę o pisklaczkach zaśmiała się cicho i pokręciła głową. Mógł być zręcznym czarodziejem, ale jednak duszę wciąż miał chłopięcą. I być może to było w nim takie urocze.
― Koty są terytorialne ― mruknęła, nawijając jasne pasmo włosów na palec ― kiedy pojawię się na ich terenie, być może bardziej zainteresują się mną, niż twoimi kolegami, a to zwiększa szansę na to, by zostawiły naszą umowną granicę przy Church Street w spokoju. ― Posłała mu znaczące spojrzenie. ― I postaram się nie poświęcić pisklaczków. Słowo szpiega.
Nie kazał jej na siebie długo czekać. Ledwie chwila, może dwie, a z pomocą wibrysów wyczuła drżenie powietrza charakterystyczne dla poruszającego się obiektu. W miarę jak się zbliżał, wychwytywała coraz więcej i więcej, a choć nie potrafiła go dostrzec, to czuła. Inny zapach unoszący się krok od niej, wibrujące powietrze otulającego jego sylwetkę. Zmrużyła zielone ślepia, spoglądając w pustą przestrzeń w której, najprawdopodobniej, znajdowała się twarz kompana.
Bezszelestnie i z właściwą kotom gracją podniosła się z gazety, a chwilę później przyjęła swoją zwykłą, człowieczą formę i poprawiła włosy.
― Czego się dowiedziałeś? ― spytała cicho, a kiedy Steffen udzielił jej odpowiedzi, ona także streściła mu szczątkowe informacje, które udało jej się zebrać w przeciągu tego skrawka czasu.
― Nie jest tego wiele ― zakończyła ponurym tonem i uniosła dłoń, potarła kark. Nie odczuwała jeszcze zmęczenia, nawykła do przedłużających się godzin pracy, ale brak konkretów martwił ją i irytował jednocześnie.
― Ten statek ― odezwała się znowu, przywołując między nich wspomnienie dziwnej łajby i śmierdzącego strachem szczyla ― wyglądał dość dziwnie i niepokojąco. Skoro szczury nie były w stanie powiedzieć ci nic konkretnego, to może zaprowadzę cię pod tę łajbę i co parę statków będziesz rzucać Hexa? Przynajmniej póki jesteś pod Kameleonem. Dołóż do tego jeszcze Festivo, taka kombinacja powinna dostarczyć nam trochę informacji w razie czego. Ja zmienię się znowu w kota, jeśli zaklęcie coś wykryje ― dotknij mojego ogona. Prześlizgnę się do środka, spróbuję zbadać co jest w środku. ― Westchnęła krótko. ― Szkoda, że nie można rzucać zaklęć w formie zwierzaka, wtedy mógłbyś się tam zakraść razem ze mną.
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
Informacji o śmierci Abberleya wysłuchał z zainteresowaniem i rosnącym entuzjazmem - jeszcze dwa lata temu zdejmował w Ministerstwie błahe klątwy i nie spodziewał się, że kiedykolwiek będzie mu dane poznać poufne wnioski ze śledztw wiedźmie straży i magipolicji. Z drugiej strony, nie spodziewał się też, że w Zakonie przyjdzie mu okradać banki, statki i domy policjantów. Ktoś inny zastanowiłby się, jak taka działalność może wpłynąć na kompas moralny i przyszłość młodego człowieka, ale Steff nigdy się nad tym nie zastanawiał.
-Z drugiej strony, jeśli siedział w tym od lat, powinien zdawać sobie sprawę z ryzyka. - chyba, że dotykał czegoś w emocjach albo po pijaku, ale wyobraźnia Staffa nie sięgała tak daleko, by rozumieć taki rodzaj fascynacji plugawą magią i hazardem. -...albo klątwa dosięgła go niepozornie. Tam, gdzie się nie spodziewał. - Archibalda przeklęto zwykłym listem, więc może to wcale nie artefakt? Zawiesił na moment te dywagacje, wiedzieli zbyt mało.
-Różdżka żony jest istotna pod kątem ustalenia jego zachowania, jeśli zdołasz się czegoś dowiedzieć. - wyjaśnił. -Może powie nam, czy zdążyła dostrzec w zachowaniu męża coś, co ją przeraziło. Jeśli nie... jeśli nie znaleźli tam nic istotnego, to może ją zaskoczył, albo może wszystko postępowało szybko. - zbyt szybko jak na jego gust.
Speszył się i uśmiechnął (na raz), gdy go pochwaliła - nie przywykł do tego, za pochwałę uznając do tej pory co najwyżej poważne i krótkie spojrzenie Ministra Longbottoma a nie, no... słowa.
-Umdziękujętoprzejdźmydopracy! - i przeszli, a on powstrzymał się nawet od skomentowania okrucieństwa kotów.
***
Po chwili integrował się już z portowymi szczurami, doprowadzając je w bezpieczne miejsce. Miał minimalne wyrzuty sumienia z powodu tego fortelu, ale wytłumaczył sobie, że robią też dla gryzoni coś dobrego - Adda naprawdę utrzyma portowe koty z daleka, pozwalając szczurom spokojnie zjeść obiad w śmietniku.
Szczególnym zainteresowaniem obdarzył wędrowne szczury, które - choć w teorii mogły przypłynąć skądkolwiek - wzbudziły jego podejrzenia tym, że statek rozładowano, ale nie załadowano ponownie. Może i nie znał się na statkach, ale wiedział co jego przełożeni z banku powiedzieliby na myśl o takim zachowaniu: nie miało żadnego sensu, każdy dzień cumowania w Londynie bez ładunku oznaczał dla kogoś stratę pieniędzy.
-PIIIP? - Skąd przypłynęłyście, jak tam jest? Czy tu jest inaczej? - dopytał jeszcze. Wiedział, że szczury nie znają nazw geograficznych, ale może zdoła chociaż ustalić, czy statek przypłynął zza granicy. -Pipipipi? - i gdzie teraz stoi ten okręt? - jego pytanie mogło się im wydać nonsensowne, skoro już powiedziały, że nie ma tam jedzenia, ale i tak spróbował, pusząc lekko futerko i usiłując przybrać pozę szczura, który wie co robi i ma ku temu swoje tajemnicze powody. Zresztą, miał - a jeśli szczury wskażą mu orientacyjne miejsce, oszczędzi mu to szukania.
Śpiesząc się na miejsce zbiórki, nie podszedł dostatecznie blisko okrętów. Gdy zaklęcie niczego nie wykazało, zrozumiał swój błąd, westchnął w duchu - i powrócił na miejsce zbiórki z Addą.
Dziwnie rozmawiało się z ludźmi, będąc pod Kameleonem - Adda słyszała jego głos, ale z kontaktem wzrokowym szło im średnio (i tak sprawiała wrażenie jakby jej to nie przeszkadzało, ciekawe ile niezręcznych rozmów odbyła w życiu).
-Spotkałem dwa wędrowne szczury, które mieszkały na jednym z okrętów i zeszły z niego z głodu. Rozładowano go tutaj, ale nie załadowano ponownie, pozostał zupełnie pusty. Trochę dziwne, nie? - brał pod uwagę możliwość, że to fałszywy trop i że nie każdy szczur powie mu wszystko świecie, ale wskazówka wydawała się warta sprawdzenia. -Próbowałem już Hexa, ale musiałbym się do niego zbliżyć. Nie muszę co parę statków, wystarczy raz, jak najbliżej tego konkretnego. A dałabyś radę pilnować jako kot, żeby nikt mnie przypadkiem nie potrącił, nie wiem, kręcić się wokół moich nóg? - tak, żeby najpierw nadepnęli na kota, a nie mnie, ale tego nie miał odwagi powiedzieć na głos. Adda nie widziała jego twarzy, ale było jasne, że jako szczur czuje się pewniej niż pod Kameleonem - lubił się tak poruszać po pustych ulicach, ale port był jak na jego gust nieco zbyt zatłoczony.
-Mogę zakraść się jako zwierzę i tak, ale nie wiem czy ryzykować tyle przemian. - uśmiechnął się blado, choć nie wiedział czy to zauważyła. Chodziło przede wszystkim o miejsce - zaułek, w którym ślęczeli teraz, był ciemny i pusty, ale jak będzie przy statku lub na nim? Szczury mówiły, że nie ma tam jedzenia, ale nie wspomniały o załodze.
-Chodźmy, nie ma czasu do stracenia. - chciał zrobić jak najwięcej póki działało zaklęcie - a w porcie i tak musiał nieco zwolnić kroku, by jego niewidzialność nie zwróciła niczyjej uwagi. W teorii mógłby też rzucić zaklęcie tak po prostu, jak ostatnio gdy trzymał się dalej od statków, ale uznał to za nieco podejrzane - a pod osłoną Kameleona był w stanie od razu zmienić się w szczura, gdyby robiło to gorąco.
-Hexa Revelio. - szepnął, gdy odnaleźli okręt wyglądający na pusty, przy którym nie kręciła się żadna rozładowująca nic załoga. Zbliżył się aż do krańca pomostu, by zaklęcie objęło okręt albo chociaż jego część. -Festivo. - dodał zgodnie ze wcześniejszą prośbą Addy [edytujesz żeby poprosić?]
Kameleon w teorii 2/5, ale przyjmijmy, że 3/5, bo streszczałem chwilę wszystko Addzie i rzucam dwa zaklęcia
1. Hexa Revelio
2. Festivo
-Z drugiej strony, jeśli siedział w tym od lat, powinien zdawać sobie sprawę z ryzyka. - chyba, że dotykał czegoś w emocjach albo po pijaku, ale wyobraźnia Staffa nie sięgała tak daleko, by rozumieć taki rodzaj fascynacji plugawą magią i hazardem. -...albo klątwa dosięgła go niepozornie. Tam, gdzie się nie spodziewał. - Archibalda przeklęto zwykłym listem, więc może to wcale nie artefakt? Zawiesił na moment te dywagacje, wiedzieli zbyt mało.
-Różdżka żony jest istotna pod kątem ustalenia jego zachowania, jeśli zdołasz się czegoś dowiedzieć. - wyjaśnił. -Może powie nam, czy zdążyła dostrzec w zachowaniu męża coś, co ją przeraziło. Jeśli nie... jeśli nie znaleźli tam nic istotnego, to może ją zaskoczył, albo może wszystko postępowało szybko. - zbyt szybko jak na jego gust.
Speszył się i uśmiechnął (na raz), gdy go pochwaliła - nie przywykł do tego, za pochwałę uznając do tej pory co najwyżej poważne i krótkie spojrzenie Ministra Longbottoma a nie, no... słowa.
-Umdziękujętoprzejdźmydopracy! - i przeszli, a on powstrzymał się nawet od skomentowania okrucieństwa kotów.
***
Po chwili integrował się już z portowymi szczurami, doprowadzając je w bezpieczne miejsce. Miał minimalne wyrzuty sumienia z powodu tego fortelu, ale wytłumaczył sobie, że robią też dla gryzoni coś dobrego - Adda naprawdę utrzyma portowe koty z daleka, pozwalając szczurom spokojnie zjeść obiad w śmietniku.
Szczególnym zainteresowaniem obdarzył wędrowne szczury, które - choć w teorii mogły przypłynąć skądkolwiek - wzbudziły jego podejrzenia tym, że statek rozładowano, ale nie załadowano ponownie. Może i nie znał się na statkach, ale wiedział co jego przełożeni z banku powiedzieliby na myśl o takim zachowaniu: nie miało żadnego sensu, każdy dzień cumowania w Londynie bez ładunku oznaczał dla kogoś stratę pieniędzy.
-PIIIP? - Skąd przypłynęłyście, jak tam jest? Czy tu jest inaczej? - dopytał jeszcze. Wiedział, że szczury nie znają nazw geograficznych, ale może zdoła chociaż ustalić, czy statek przypłynął zza granicy. -Pipipipi? - i gdzie teraz stoi ten okręt? - jego pytanie mogło się im wydać nonsensowne, skoro już powiedziały, że nie ma tam jedzenia, ale i tak spróbował, pusząc lekko futerko i usiłując przybrać pozę szczura, który wie co robi i ma ku temu swoje tajemnicze powody. Zresztą, miał - a jeśli szczury wskażą mu orientacyjne miejsce, oszczędzi mu to szukania.
Śpiesząc się na miejsce zbiórki, nie podszedł dostatecznie blisko okrętów. Gdy zaklęcie niczego nie wykazało, zrozumiał swój błąd, westchnął w duchu - i powrócił na miejsce zbiórki z Addą.
Dziwnie rozmawiało się z ludźmi, będąc pod Kameleonem - Adda słyszała jego głos, ale z kontaktem wzrokowym szło im średnio (i tak sprawiała wrażenie jakby jej to nie przeszkadzało, ciekawe ile niezręcznych rozmów odbyła w życiu).
-Spotkałem dwa wędrowne szczury, które mieszkały na jednym z okrętów i zeszły z niego z głodu. Rozładowano go tutaj, ale nie załadowano ponownie, pozostał zupełnie pusty. Trochę dziwne, nie? - brał pod uwagę możliwość, że to fałszywy trop i że nie każdy szczur powie mu wszystko świecie, ale wskazówka wydawała się warta sprawdzenia. -Próbowałem już Hexa, ale musiałbym się do niego zbliżyć. Nie muszę co parę statków, wystarczy raz, jak najbliżej tego konkretnego. A dałabyś radę pilnować jako kot, żeby nikt mnie przypadkiem nie potrącił, nie wiem, kręcić się wokół moich nóg? - tak, żeby najpierw nadepnęli na kota, a nie mnie, ale tego nie miał odwagi powiedzieć na głos. Adda nie widziała jego twarzy, ale było jasne, że jako szczur czuje się pewniej niż pod Kameleonem - lubił się tak poruszać po pustych ulicach, ale port był jak na jego gust nieco zbyt zatłoczony.
-Mogę zakraść się jako zwierzę i tak, ale nie wiem czy ryzykować tyle przemian. - uśmiechnął się blado, choć nie wiedział czy to zauważyła. Chodziło przede wszystkim o miejsce - zaułek, w którym ślęczeli teraz, był ciemny i pusty, ale jak będzie przy statku lub na nim? Szczury mówiły, że nie ma tam jedzenia, ale nie wspomniały o załodze.
-Chodźmy, nie ma czasu do stracenia. - chciał zrobić jak najwięcej póki działało zaklęcie - a w porcie i tak musiał nieco zwolnić kroku, by jego niewidzialność nie zwróciła niczyjej uwagi. W teorii mógłby też rzucić zaklęcie tak po prostu, jak ostatnio gdy trzymał się dalej od statków, ale uznał to za nieco podejrzane - a pod osłoną Kameleona był w stanie od razu zmienić się w szczura, gdyby robiło to gorąco.
-Hexa Revelio. - szepnął, gdy odnaleźli okręt wyglądający na pusty, przy którym nie kręciła się żadna rozładowująca nic załoga. Zbliżył się aż do krańca pomostu, by zaklęcie objęło okręt albo chociaż jego część. -Festivo. - dodał zgodnie ze wcześniejszą prośbą Addy [edytujesz żeby poprosić?]
Kameleon w teorii 2/5, ale przyjmijmy, że 3/5, bo streszczałem chwilę wszystko Addzie i rzucam dwa zaklęcia
1. Hexa Revelio
2. Festivo
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 85
--------------------------------
#2 'k100' : 59
#1 'k100' : 85
--------------------------------
#2 'k100' : 59
Szczury, do których zwrócił się Steffen, wydawały się zdezorientowane zadawanymi przez niego pytaniami; jako zwierzęta, postrzegały otaczający je świat w zupełnie innych kategoriach niż ludzie i złożone kwestie pozostawały poza ich zasięgiem, a komunikaty, którymi się porozumiewały, należały do tych prostych. Zapytane o miejsce, z którego przypłynęły, nie były w stanie wskazać żadnych większych różnic; musiało ono nie różnić się specjalnie klimatem, a portowe miasteczka bywały do siebie podobne. Nie wiedziały również, gdzie aktualnie znajduje się okręt, z którego zeszły - po przedostaniu się na ląd, przestały się nim interesować.
Poruszanie się pod zaklęciem kameleona w zatłoczonym porcie okazało się wyjątkowo trudne; Steffen, mimo kręcącej się pod jego nogami Addy, musiał wielokrotnie uskakiwać przed idącymi prosto na niego czarodziejami, bo zapracowani, zajmujący się rozładunkiem i załadunkiem marynarze niezbyt zwracali uwagę na plączące się alejką zwierzęta - oczekując, że to one zejdą im z drogi. Bezosobowy głos przemawiającego Steffena również zwracał uwagę, kiedy zmierzał w stronę wybranego okrętu, kilka głów obróciło się w jego kierunku, poszukując źródła dźwięku. Skierowane w stronę burty hexa revelio nie wykryło żadnej klątwy w najbliższym otoczeniu Steffena, ten wiedział jednak, że jeżeli przedmiot nią obłożony znajdowałby się po przeciwnej stronie ładowni, to wykrywające go zaklęcie i tak by go nie objęło. Kiedy czarodziej rzucił festivo, słabe światło zamajaczyło gdzieś przed nim, lecz nim zdążyłby mu się przyjrzeć, kilka metrów od siebie, na pomoście od strony portu, usłyszał stanowczy głos. - Ej! - krzyknął głośno jakiś mężczyzna, a jeśli Steffen spojrzał w jego kierunku, dostrzegł dwóch funkcjonariuszy magicznej policji w pełnym umundurowaniu. Nie patrzyli wprost na niego, ale ich spojrzenia były skierowane mniej więcej w jego stronę - musieli go usłyszeć, być może szli za nim od jakiegoś czasu, wiedzeni pozbawionym ciała głosem. Różdżki mieli opuszczone, ale wyciągnięte, zaciśnięte mocno w dłoniach. - Proszę o natychmiastowe ujawnienie swojej obecności i przedłożenie do kontroli różdżki oraz pozwolenia na jej posiadanie - zażądał policjant. Drugi póki co milczał, ale jego oczy czujnie śledziły przestrzeń w poszukiwaniu jakiegokolwiek ruchu. Żaden z nich nie zwrócił jeszcze uwagi na czarnego kota.
Mistrz gry przeprasza za opóźnienie, nie zdawał sobie sprawy, że czekacie na drugi post uzupełniający.
Mistrz gry będzie kontynuował rozgrywkę, w razie pytań - zapraszam.
Poruszanie się pod zaklęciem kameleona w zatłoczonym porcie okazało się wyjątkowo trudne; Steffen, mimo kręcącej się pod jego nogami Addy, musiał wielokrotnie uskakiwać przed idącymi prosto na niego czarodziejami, bo zapracowani, zajmujący się rozładunkiem i załadunkiem marynarze niezbyt zwracali uwagę na plączące się alejką zwierzęta - oczekując, że to one zejdą im z drogi. Bezosobowy głos przemawiającego Steffena również zwracał uwagę, kiedy zmierzał w stronę wybranego okrętu, kilka głów obróciło się w jego kierunku, poszukując źródła dźwięku. Skierowane w stronę burty hexa revelio nie wykryło żadnej klątwy w najbliższym otoczeniu Steffena, ten wiedział jednak, że jeżeli przedmiot nią obłożony znajdowałby się po przeciwnej stronie ładowni, to wykrywające go zaklęcie i tak by go nie objęło. Kiedy czarodziej rzucił festivo, słabe światło zamajaczyło gdzieś przed nim, lecz nim zdążyłby mu się przyjrzeć, kilka metrów od siebie, na pomoście od strony portu, usłyszał stanowczy głos. - Ej! - krzyknął głośno jakiś mężczyzna, a jeśli Steffen spojrzał w jego kierunku, dostrzegł dwóch funkcjonariuszy magicznej policji w pełnym umundurowaniu. Nie patrzyli wprost na niego, ale ich spojrzenia były skierowane mniej więcej w jego stronę - musieli go usłyszeć, być może szli za nim od jakiegoś czasu, wiedzeni pozbawionym ciała głosem. Różdżki mieli opuszczone, ale wyciągnięte, zaciśnięte mocno w dłoniach. - Proszę o natychmiastowe ujawnienie swojej obecności i przedłożenie do kontroli różdżki oraz pozwolenia na jej posiadanie - zażądał policjant. Drugi póki co milczał, ale jego oczy czujnie śledziły przestrzeń w poszukiwaniu jakiegokolwiek ruchu. Żaden z nich nie zwrócił jeszcze uwagi na czarnego kota.
Mistrz gry będzie kontynuował rozgrywkę, w razie pytań - zapraszam.
Hexa Revelio nie przyniosło rezultatów, zgodnie z przewidywaniami - ale zaciekawił go mdły blask Festivo. Zmrużył oczy, usiłując przyjrzeć się efektom, ale nagle drgnął, słysząc za sobą głos. Szlag, szlag, szlag - zaklęcie Kameleona nie było niezawodne, ale... czy powinien się mieć czego obawiać? Różdżkę miał zarejestrowaną i legalną, dokumentami posługiwał się już wielokrotnie, pracując codziennie w banku. Dwa wykrywające czarną magię zaklęcia nie były niczym niespotykanym, biorąc pod uwagę jego profesję - a na pewno czymś mniej niespotykanym niż przemiana w szczura. Przez sekundę rozważał opcje, zastanawiając się, czy nie powinien wiać, ale pomimo wczesnowieczornej pory godzina policyjna jeszcze nie nadeszła (to dlatego szedł tak ostrożnie, wymijając ludzi) i nie przychodziło mu do głowy żadne oczywiste przestępstwo. Finite Incantatem - pomyślał przezornie, wiedząc zresztą, że to zaklęcie będzie teraz pierwszym, jakie zobaczą policjanci po sprawdzeniu ostatniego zaklęcia rzuconego przez różdżkę i posłusznie się odmienił, najpierw wznosząc ręce do góry - w instynktownym geście który mógłby wykonać nieco przestraszony i roztargniony młodzieniec - a potem posłusznie wręczył policji zarejestrowane w kwietniu zeszłego roku dokumenty.
-Już, dzień dobry, dobry wieczór, przepraszam! - znacząco obejrzał się przez ramię, jakby kogoś wypatrywał. -Tutaj są dokumenty i przepraszam, wiem, że to głupie, ale... chciałem zaimponować jednej dziewczynie. Teraz chyba nic z tego... - posmutniał, ale kooperował.
-Już, dzień dobry, dobry wieczór, przepraszam! - znacząco obejrzał się przez ramię, jakby kogoś wypatrywał. -Tutaj są dokumenty i przepraszam, wiem, że to głupie, ale... chciałem zaimponować jednej dziewczynie. Teraz chyba nic z tego... - posmutniał, ale kooperował.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lawirowanie pomiędzy nogami pracujących w porcie marynarzy było co najmniej trudne, a właściwie to wybitnie irytujące. Adda parę razy cudem uniknęła nadepnięcia na łapkę lub ogólnego kopniaka i choć miała ochotę zrobić użytek z pazurów ― wiedziała, jaka rzeczywistość panuje w porcie i jak traktuje się lokalne koty. Starała się więc nie wchodzić nikomu w drogę, dotrzeć do okrętu i poczekać na to, co powie jej Steffen. Nie spodziewała się jednak, że natrafią na dwóch magipolicjantów na służbie.
Teoretycznie nie miała się czego bać ― posiadała dokumenty i potwierdzenie rejestracji różdżki, ponadto dysponowała także legitymacją pracownicy Ministerstwa Magii i Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów, kartą rejestrowanego animaga i szeregiem zezwoleń na interwencje terenowe, a jej bezpośredni przełożony sam przydzielił ją do śledztwa w sprawie tajemniczego morderstwa ― była kryta i uprawniona do badania poszlak, korzystania z zasobów w postaci chętnych do współpracy cywili.
Tego, który kazał się Steffenowi wylegitymować nie rozpoznawała, ale ten drugi ― milczek ― wydawał jej się znajomy. Kolega Igora? Znajomy z ministerialnej kawiarni? Czasem nadal chodziła tam na filiżankę kawy lub herbaty.
Czarny kot jakby nie czuł się zobowiązany do kręcenia się przy policyjnej interwencji, bo pląsał swobodnie przy jednej ze skrzyń, aż jeden z marynarzy tupnął głośno i warknął na zwierzaka; czarna kita najeżyła się, przypominając bardziej szczotkę do butelek niż ogon, Adda czmychnęła gdzieś w tłum nawet się za siebie nie oglądając. Szybko namierzyła obiecująco wyglądającą wnękę pomiędzy dwoma magazynami i tam zmieniła kształt. Odruchowo poprawiła fryzurę, wyjrzała ostrożnie zza winkla, a kiedy tłum wydał jej się wystarczająco zajęty sobą ― wmieszała się między ludzi, sprawnie udając pochłoniętą swoimi sprawami, zajętą i obecną tu właściwie od zawsze. Bez trudu namierzyła miejsce interwencji i wróciła do pozostawionych panów miękkim, kocim krokiem. Na widok policjantów uniosła nieznacznie brwi, jakby zaskoczona ich widokiem.
― Panowie?... ― zagadnęła, oglądając się na sięgającego po dokumenty Steffena i nim zdążył wręczyć je policjantom ― wydobyła swoje. Legitymacja rozwinęła się długą wstęgą, prezentując szereg pozwoleń, rejestracji i uprawnień, a przede wszystkim ― błyszcząc na samej górze odznaką jednostki specjalnej Ministerstwa Magii. ― Adriana Chernov, Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów ― przedstawiła się i jednym ruchem zwinęła legitymację ― ten cywil stanowi dla mnie cenny zasób w śledztwie i pojawił się dokładnie w tym miejscu i w tym czasie na moje wyraźne polecenie. Czy mogą mi panowie przedstawić powód wylegitymowania?
Teoretycznie nie miała się czego bać ― posiadała dokumenty i potwierdzenie rejestracji różdżki, ponadto dysponowała także legitymacją pracownicy Ministerstwa Magii i Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów, kartą rejestrowanego animaga i szeregiem zezwoleń na interwencje terenowe, a jej bezpośredni przełożony sam przydzielił ją do śledztwa w sprawie tajemniczego morderstwa ― była kryta i uprawniona do badania poszlak, korzystania z zasobów w postaci chętnych do współpracy cywili.
Tego, który kazał się Steffenowi wylegitymować nie rozpoznawała, ale ten drugi ― milczek ― wydawał jej się znajomy. Kolega Igora? Znajomy z ministerialnej kawiarni? Czasem nadal chodziła tam na filiżankę kawy lub herbaty.
Czarny kot jakby nie czuł się zobowiązany do kręcenia się przy policyjnej interwencji, bo pląsał swobodnie przy jednej ze skrzyń, aż jeden z marynarzy tupnął głośno i warknął na zwierzaka; czarna kita najeżyła się, przypominając bardziej szczotkę do butelek niż ogon, Adda czmychnęła gdzieś w tłum nawet się za siebie nie oglądając. Szybko namierzyła obiecująco wyglądającą wnękę pomiędzy dwoma magazynami i tam zmieniła kształt. Odruchowo poprawiła fryzurę, wyjrzała ostrożnie zza winkla, a kiedy tłum wydał jej się wystarczająco zajęty sobą ― wmieszała się między ludzi, sprawnie udając pochłoniętą swoimi sprawami, zajętą i obecną tu właściwie od zawsze. Bez trudu namierzyła miejsce interwencji i wróciła do pozostawionych panów miękkim, kocim krokiem. Na widok policjantów uniosła nieznacznie brwi, jakby zaskoczona ich widokiem.
― Panowie?... ― zagadnęła, oglądając się na sięgającego po dokumenty Steffena i nim zdążył wręczyć je policjantom ― wydobyła swoje. Legitymacja rozwinęła się długą wstęgą, prezentując szereg pozwoleń, rejestracji i uprawnień, a przede wszystkim ― błyszcząc na samej górze odznaką jednostki specjalnej Ministerstwa Magii. ― Adriana Chernov, Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów ― przedstawiła się i jednym ruchem zwinęła legitymację ― ten cywil stanowi dla mnie cenny zasób w śledztwie i pojawił się dokładnie w tym miejscu i w tym czasie na moje wyraźne polecenie. Czy mogą mi panowie przedstawić powód wylegitymowania?
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
Strona 22 z 23 • 1 ... 12 ... 21, 22, 23
Zachodni Port
Szybka odpowiedź