Piwniczny Klub Jazzowy
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Piwniczny klub jazzowy
Jak mawiają, potrzeba matką wynalazków - tak też narodził się piwniczny klub jazzowy. Jest to pierwszy tego rodzaju lokal na Wyspach, na który pomysł narodził się po wyprawie właściciela do Stanów. Nie każdego bowiem stać na wycieczkę do Cliodny, za to prawie każdy lubi się bawić przy dźwiękach muzyki na żywo. Wejście do klubu znajduje się pod poziomem ulicy, prowadzą do niego schodki umieszczone na końcu ślepego zaułka. Na drzwiach przywieszony jest plakat przedstawiający tańczącą kobietę w sukience w kropki. Gdy podejdzie do niej mugol nic się nie stanie, jednak jeżeli po schodach zejdzie czarodziej kobieta ruszy w tan, by śpiewnym, rozbawionym głosem poprosić o hasło. To zaś nie zmienia się nigdy; wystarczy powiedzieć "czy mogę prosić do tańca?", a kobieta zaśmieje się perliście i uchyli przed tobą drzwi do roztańczonego świata jazzu.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:16, w całości zmieniany 1 raz
|30 V?
Każdy od szaleństwa potrzebował przerwy. Choć niektórzy mogli w to wątpić, lecz Anthony nie był pod tym względem inny. Po odbyciu nocnej służby pozostał na stanowisku pracując i domykając sprawę, która była otwarta zdecydowanie dłużej niż miała. Poświęcił na to dodatkowego czasu nie zauważając, kiedy znów nadszedł zmierzch i widmo zbliżającego się wieczoru. Nie chcąc mieć spokoju będąc skazanym na ciszę własnych czterech ścian wyruszył w poszukiwaniu szumu. Nie tak plugawego, barbarzyńskiego, podważającego sens sprawiedliwości z którym miał do czynienia jako auror, a tego bardziej ludzkiego, żywego, niosącego wesołość życia przyziemnego. Tym sposobem znalazł się pod drzwiami piwnicznego klubu jazzowego. Zdradzając hasło kobiecie z plakatu znalazł się w jego wnętrzu - głośnym, dusznym, żywym. On sam po wejściu niewątpliwie przyciągnął kilka spojrzeń będąc wyróżnionym przez dość formalny krój noszonej szaty w stylu surowej elegancji. Lubił minimalizm z wzajemnością.
Gdy pierwsze zderzenia z tym hermetycznym światem miał już za sobą pozwolił sobie dojść do baru. Zamówił rodzimego, angielskiego piwa i schodząc z widoku usiadł przy jednym ze stolików pod ścianą, na uboczu. Stamtąd też obserwował życie kłębiące się na parkiecie. Nie przepadał za chaotycznością jezzu, nie umiał nawet tańczyć, jednak bycie obserwatorem tego widowiska napawało go satysfakcją. Zagłuszało myśli, było przyjemnym widowiskiem, żywym tłem. Chłoną tą atmosferę, tak bardzo przypominającą mu o stanach zamkniętą jednak tutaj, w londyńskiej piwnicy, jego własnym kraju, domu.
Uśmiechnął się pod nosem sam do siebie przechylając butelkę, upijając jej zawartości. Zaraz później sięgnął do wewnętrznej kieszeni szaty wyciągając papierośnicę. Początkowo z myślą o samym sobie, lecz po chwili nie tylko
- Pali pani...? - Spytał chcąc wiedzieć, czy w dobrym guście będzie jeżeli zaproponuje kobiecie poczęstunek. Kobiecie, której spojrzenie chwilę wcześniej czuł na sobie, a która teraz w ujmująco swobodny sposób dosiadała się do niego, zupełnie jak gdyby wcale nie byli sobie obcy. Oboje jednak zdawali sobie sprawę, że widzieli się pierwszy raz na oczy.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Każdy od szaleństwa potrzebował przerwy. Choć niektórzy mogli w to wątpić, lecz Anthony nie był pod tym względem inny. Po odbyciu nocnej służby pozostał na stanowisku pracując i domykając sprawę, która była otwarta zdecydowanie dłużej niż miała. Poświęcił na to dodatkowego czasu nie zauważając, kiedy znów nadszedł zmierzch i widmo zbliżającego się wieczoru. Nie chcąc mieć spokoju będąc skazanym na ciszę własnych czterech ścian wyruszył w poszukiwaniu szumu. Nie tak plugawego, barbarzyńskiego, podważającego sens sprawiedliwości z którym miał do czynienia jako auror, a tego bardziej ludzkiego, żywego, niosącego wesołość życia przyziemnego. Tym sposobem znalazł się pod drzwiami piwnicznego klubu jazzowego. Zdradzając hasło kobiecie z plakatu znalazł się w jego wnętrzu - głośnym, dusznym, żywym. On sam po wejściu niewątpliwie przyciągnął kilka spojrzeń będąc wyróżnionym przez dość formalny krój noszonej szaty w stylu surowej elegancji. Lubił minimalizm z wzajemnością.
Gdy pierwsze zderzenia z tym hermetycznym światem miał już za sobą pozwolił sobie dojść do baru. Zamówił rodzimego, angielskiego piwa i schodząc z widoku usiadł przy jednym ze stolików pod ścianą, na uboczu. Stamtąd też obserwował życie kłębiące się na parkiecie. Nie przepadał za chaotycznością jezzu, nie umiał nawet tańczyć, jednak bycie obserwatorem tego widowiska napawało go satysfakcją. Zagłuszało myśli, było przyjemnym widowiskiem, żywym tłem. Chłoną tą atmosferę, tak bardzo przypominającą mu o stanach zamkniętą jednak tutaj, w londyńskiej piwnicy, jego własnym kraju, domu.
Uśmiechnął się pod nosem sam do siebie przechylając butelkę, upijając jej zawartości. Zaraz później sięgnął do wewnętrznej kieszeni szaty wyciągając papierośnicę. Początkowo z myślą o samym sobie, lecz po chwili nie tylko
- Pali pani...? - Spytał chcąc wiedzieć, czy w dobrym guście będzie jeżeli zaproponuje kobiecie poczęstunek. Kobiecie, której spojrzenie chwilę wcześniej czuł na sobie, a która teraz w ujmująco swobodny sposób dosiadała się do niego, zupełnie jak gdyby wcale nie byli sobie obcy. Oboje jednak zdawali sobie sprawę, że widzieli się pierwszy raz na oczy.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Find your wings
Ostatnio zmieniony przez Anthony Skamander dnia 06.03.18 17:08, w całości zmieniany 1 raz
Brakowało jej tego. W maju - miesiącu pełnym smutku i bólu, spowodowanego anomaliami - nie miała okazji wyrwać się spod czujnego matczynego oka, by udać się w zupełnie inny weselszy świat tańcu pełnego dymu papierosów i zapachu alkoholu. Czasami nawet nie miała na to ochoty, zbyt pochłonięta przez męczące ją koszmary i obawy, że tajemnicza siła wciągająca ją pod ziemię, powróci. Teraz jednak, gdy od niemiłych przeżyć dzielił ją niemalże miesiąc, postanowiła powrócić do dawnego życia i ponownie oddać się przyjemnościom, za którymi zaczynała tęsknić. Wiedziała, iż siedzenie w domu i rozpamiętywanie nie pomoże jej dojść do siebie. Jedynie czas spędzony w jednym z lubianych przez nią miejsc pozwoli jej wymazać pierwszy dzień maja z pamięci. Udała się zatem do jednego ze swoich najświeższych odkryć - piwnicznego klubu jazzowy'ego, w którym zakochała się niemal od razu. Panował tam niecodzienny klimat, którego próżno było szukać w innych miejscach poświęconych tego typu rozrywce, a wszystko dzięki granej na żywo muzyce jazz, ciał różnych ludzi zatopionych w tańcu i rozmowom, których nie poprowadziłaby w żadnym innym miejscu. Sam sposób, w jaki wpuszczano czarodziejów do środka, przypadł jej do gustu, tworząc kolejny punkt godny zachwytu i wyliczenia jako zaleta lokalu. Kiedy więc tylko poprosiła o zaprezentowaną na plakacie kobietę do tańca, tamta z charakterystycznym śmiechem, wpuściła ją do środka. A tam Belle dała się już tylko ponieść klimatowi, niemalże zapominając o tym, co było na zewnątrz. Czuła, jakby wraz z przekroczeniem progu klubu, weszła do zupełnie innego świata, całkowicie odciętego od tego z którego przyszła.
Dając się nieco ponieść muzyce, tanecznym krokiem skierowała się do baru, chwilę przy nim siedząc. Wymieniła kilka nic nieznaczących słów z barmanem, by później zająć jeden z dwuosobowych stolików. Stamtąd zaś miała możliwość obserwowania sali. W środku odczuwała ogromną radość, która odmalowywała się w roziskrzonych oczach i uśmiechu, w którym wygięły się pomalowane na czerwono usta. Jej dłonie spoczęły splecione na bordowej spódnicy, sięgającej jej lekko za kolana. Ubiorem nie wyróżniała się zbytnio, a nawet o to nie zabiegała - spodobał jej się krój spódnic, które tak wdzięcznie falowały przy każdym ruchu, a już szczególnie przy tańcu.
Nagle jej wzrok, podobnie jak wielu innych panien w lokalu, spoczął na nieco wyróżniającym się z tłumu mężczyźnie. Głównym elementem odróżniającym była dość minimalistyczna szata oraz wzrost. Belle ani się spostrzegła, jak zaczęła śledzić jego ruchy i choć z początku robiła to dość skrycie, to już po chwili przestała się kryć ze swoim zainteresowaniem. Z wciąż trwającym na twarzy uśmiechem, wpatrywała się w siedzącego nieopodal jegomościa. W jej głowie pojawił się pomysł, który mógł pomóc uczynić jej ten wieczór ciekawym. Nie potrzebowała długiej chwili na zastanowienie się - postanowiła wcielić go w życie.
Powoli wstała z gracją, ruszając bez ogródek w kierunku stolika zajętego przez mężczyznę, by bez zbędnych ceregieli przysiąść się do niego. Usiadła na przeciwko niego, zakładając nogę na nogę. Już miała się odezwać, lecz najwyraźniej nie musiała - nieznajomy bez problemu zaproponował jej papierosa, co nieco ją zaskoczyło. Brak pytań o tożsamość, a o to jej chodziło.
- Jeżeli mnie poczęstujesz to zapalę - odpowiedziała, gładko przechodząc na formę mniej formalną. To się jej podobało w takich lokalach - brak zbędnych formułek, których tak silnie wymagano na co dzień. Tutaj zaś były one zbędne, choć niektórzy lubili je zachowywać, by sprawiać wrażenie dżentelmenów. I nie mogła powiedzieć, tkwił w tym jakiś urok, ale jak dla niej nie trzeba było mówić "pan" czy "pani", by konwersacja była porywająca.
- Podoba Ci się tutaj? - spytała, bez skrępowania wpatrując mu się w oczy. Zawsze to robiła podczas rozmowy wierząc, że oczy w istocie są zwierciadłem duszy. A ona lubiła je poznawać.
Dając się nieco ponieść muzyce, tanecznym krokiem skierowała się do baru, chwilę przy nim siedząc. Wymieniła kilka nic nieznaczących słów z barmanem, by później zająć jeden z dwuosobowych stolików. Stamtąd zaś miała możliwość obserwowania sali. W środku odczuwała ogromną radość, która odmalowywała się w roziskrzonych oczach i uśmiechu, w którym wygięły się pomalowane na czerwono usta. Jej dłonie spoczęły splecione na bordowej spódnicy, sięgającej jej lekko za kolana. Ubiorem nie wyróżniała się zbytnio, a nawet o to nie zabiegała - spodobał jej się krój spódnic, które tak wdzięcznie falowały przy każdym ruchu, a już szczególnie przy tańcu.
Nagle jej wzrok, podobnie jak wielu innych panien w lokalu, spoczął na nieco wyróżniającym się z tłumu mężczyźnie. Głównym elementem odróżniającym była dość minimalistyczna szata oraz wzrost. Belle ani się spostrzegła, jak zaczęła śledzić jego ruchy i choć z początku robiła to dość skrycie, to już po chwili przestała się kryć ze swoim zainteresowaniem. Z wciąż trwającym na twarzy uśmiechem, wpatrywała się w siedzącego nieopodal jegomościa. W jej głowie pojawił się pomysł, który mógł pomóc uczynić jej ten wieczór ciekawym. Nie potrzebowała długiej chwili na zastanowienie się - postanowiła wcielić go w życie.
Powoli wstała z gracją, ruszając bez ogródek w kierunku stolika zajętego przez mężczyznę, by bez zbędnych ceregieli przysiąść się do niego. Usiadła na przeciwko niego, zakładając nogę na nogę. Już miała się odezwać, lecz najwyraźniej nie musiała - nieznajomy bez problemu zaproponował jej papierosa, co nieco ją zaskoczyło. Brak pytań o tożsamość, a o to jej chodziło.
- Jeżeli mnie poczęstujesz to zapalę - odpowiedziała, gładko przechodząc na formę mniej formalną. To się jej podobało w takich lokalach - brak zbędnych formułek, których tak silnie wymagano na co dzień. Tutaj zaś były one zbędne, choć niektórzy lubili je zachowywać, by sprawiać wrażenie dżentelmenów. I nie mogła powiedzieć, tkwił w tym jakiś urok, ale jak dla niej nie trzeba było mówić "pan" czy "pani", by konwersacja była porywająca.
- Podoba Ci się tutaj? - spytała, bez skrępowania wpatrując mu się w oczy. Zawsze to robiła podczas rozmowy wierząc, że oczy w istocie są zwierciadłem duszy. A ona lubiła je poznawać.
Wymyśliłam Cięnocą przy blasku świec, nauczyłam się ciebie po prostu chcieć.
Nie widział nic zdrożnego w proponowaniu kobiecie poczęstunku pod postacią magicznego tytoniu. Tym bardziej, skoro miał z nią styczność w takim miejscu jak to - będącym niewielka namiastką Stanów. Tam wszyscy palili tytoń dużo mocniejszy niż ten proponowany przez choćby Stibbonsa. Jeżeli więc lubowała się w takim miejscu jak to, a sądząc po jej swobodzie bycia tu i teraz - tak właśnie było, nie spodziewał się odmowy. Gdy zatem pojawiła się aprobata, wysunął w jej stronę papierośnicę częstując tym co miał. Nie zapomniał przy tym o sobie. Przetarł kocówkę magicznego zawiniątka kciukiem tym samym ją odpalając.
- Zależy o co pytasz - pominął tym razem drobną formalność, wnioskując po tym co słyszał, że tego oczekiwała samej zwracając się do niego nieformalnie. Wyszedł jej więc na przeciw, tej niewypowiedzianej propozycji przejścia na ty- Jeśli chodzi o muzykę... - minę zrobił co najmniej nie tęgą. Melodia dla której barowy gar był swego rodzaju tłem wybijała się swoją krzykliwą chaotycznością. Takie jakieś poplątanie z pomieszaniem pozbawione ładu i składu, a nawet jeżeli tkwił pomiędzy nutami jakiś większy sens to o był na niego ślepy, tak samo jak ślepy był będąc w stanach - Gdy pierwszy raz usłyszałem jazz wiedziałem, że nie miedzy nami istnieć będzie tolerancja i to tylko w chwilach, w których mam przypływ nadmiaru dobrej woli. Szczerze mówiąc do dziś się to nie zmieniło. Na szczęście klimat to nie tylko muzyka, prawda? - bardziej znacząco wlepił spojrzenie w kobietę siedzącą naprzeciw niego. Ludzki gwar, towarzystwo. Chaos człowieczych obecności przypadał mu do gustu nieporównywalnie bardziej niż ten czyniony przez instrumenty i to własnie dla niego tu był - A ciebie o przyciągnęło akurat tu. Muzyka, ludzie, jakieś zatarte wspomnienie związane ze Stanami? Tylko nie mów, że trunki bo nie uwierzę - często praktykował przyjemność odwiedzania wszelakiej maści barów, pubów czy tez restauracji chcąc opóźnić potrzebę powrotu do pustego i nieprzyjemnie cichego mieszkania. W czasie tych podróży kosztował więc ofert nie jako pijak, a przyziemny koneser dobrego alkoholu. Tutejszy nie był zły. Kilka piw było importowanych z Ameryki, tak jak przepisy na drinki, które (o zgrozo) były zangielszczane przez brytyjskiego barmana. Thony jednak ratunek w wyposażeniu dostrzegał w rodzimych alkoholach. Zwłaszcza ciemnym piwie.
- Jak masz na imię?
|rzut na - skanowanie prawdy
- Zależy o co pytasz - pominął tym razem drobną formalność, wnioskując po tym co słyszał, że tego oczekiwała samej zwracając się do niego nieformalnie. Wyszedł jej więc na przeciw, tej niewypowiedzianej propozycji przejścia na ty- Jeśli chodzi o muzykę... - minę zrobił co najmniej nie tęgą. Melodia dla której barowy gar był swego rodzaju tłem wybijała się swoją krzykliwą chaotycznością. Takie jakieś poplątanie z pomieszaniem pozbawione ładu i składu, a nawet jeżeli tkwił pomiędzy nutami jakiś większy sens to o był na niego ślepy, tak samo jak ślepy był będąc w stanach - Gdy pierwszy raz usłyszałem jazz wiedziałem, że nie miedzy nami istnieć będzie tolerancja i to tylko w chwilach, w których mam przypływ nadmiaru dobrej woli. Szczerze mówiąc do dziś się to nie zmieniło. Na szczęście klimat to nie tylko muzyka, prawda? - bardziej znacząco wlepił spojrzenie w kobietę siedzącą naprzeciw niego. Ludzki gwar, towarzystwo. Chaos człowieczych obecności przypadał mu do gustu nieporównywalnie bardziej niż ten czyniony przez instrumenty i to własnie dla niego tu był - A ciebie o przyciągnęło akurat tu. Muzyka, ludzie, jakieś zatarte wspomnienie związane ze Stanami? Tylko nie mów, że trunki bo nie uwierzę - często praktykował przyjemność odwiedzania wszelakiej maści barów, pubów czy tez restauracji chcąc opóźnić potrzebę powrotu do pustego i nieprzyjemnie cichego mieszkania. W czasie tych podróży kosztował więc ofert nie jako pijak, a przyziemny koneser dobrego alkoholu. Tutejszy nie był zły. Kilka piw było importowanych z Ameryki, tak jak przepisy na drinki, które (o zgrozo) były zangielszczane przez brytyjskiego barmana. Thony jednak ratunek w wyposażeniu dostrzegał w rodzimych alkoholach. Zwłaszcza ciemnym piwie.
- Jak masz na imię?
|rzut na - skanowanie prawdy
Find your wings
The member 'Anthony Skamander' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 83
'k100' : 83
|10.6.56.
Pijactwu nie było końca. Jeżeli nie Dziurawy Kocioł, to zawsze można było spróbować czegoś innego.
Dziwił się, bo początek czerwca okazał się być dość… „pracowitym” okresem, czego nigdy w życiu by się nie spodziewał. Właściwie gdyby prowadził kalendarz, a nie dziennik to jego strona pierwszego tygodnia miesiąca byłaby wyjątkowo gęsto zapisana. Wszystko wyglądałoby mniej więcej tak: 2 czerwca – nie pamiętam dokładnie, co się stało, ale na pewno piłem; 3 czerwca – zapijałem smutki po wizycie u ojca; 4 czerwca – dusiłem smutki i zwiedzałem miasto; 5 czerwca – zapijałem smutki i jadłem żelki; 6 czerwca – piłem herbatę z prądem, potem zapijałem smutki; 7 czerwca – po spotkaniu z Shafiqami musiałem zapić smutki… i tak dalej, i tak dalej. Dzisiaj miał jeszcze dodatkowy powód do picia, ale nie zamierzał robić tego ze smutku, a z radości. Przecież udało się jemu i pannie CH uratować trzy wiedźmy z opresji! Czy to nie idealny powód, żeby się napić?
Tak też krążył po mieście i szukał przyjemnego miejsca, w którym spokojnie mógłby łyknąć czegoś nie tyle mocnego, co przyjemnego dla gardła. Kilka dni temu usłyszał (a właściwie podsłuchał) o tym miejscu przypadkiem w Dziurawym Kotle. Stamtąd też znał hasło, dzięki któremu mógł się dostać do środka. Musiał przyznać przed samym sobą, że wystarczyło, żeby ktoś wypowiedział mu nazwę Klubu, żeby go zainteresować. W końcu uwielbiał jazz. To był ten rodzaj muzyki, który miał w sobie duszę, nie był sztywny, zdawał się być dość kreatywnym wymysłem. Nikt nie musiał go przekonywać, żeby postawił tutaj swoją stopę.
Wnętrze zdawało się być wyjątkowo przytulne i roztańczone. On nie był w nastroju do tańczenia, zresztą był bardzo kiepskim tancerzem… Ale miło było oglądać czarodziejów pląsających do muzyki. Sam zajął pierwszy lepszy wolny stolik i natychmiast zamówił lobe-blastera, stwierdzając że taki dodatek będzie idealnie komponować się z otoczeniem. Pił w samotności i jedynie uśmiechał się od czasu do czasu, widząc obce wygibasy. Z kolejnymi kieliszkami jednak jego humor zdawał się ciut poprawiać, choć stawał się coraz bardziej pijany. No i świętował ostatnie drobne zwycięstwo, które nie udałoby się bez pomocy panny CH…
Pijactwu nie było końca. Jeżeli nie Dziurawy Kocioł, to zawsze można było spróbować czegoś innego.
Dziwił się, bo początek czerwca okazał się być dość… „pracowitym” okresem, czego nigdy w życiu by się nie spodziewał. Właściwie gdyby prowadził kalendarz, a nie dziennik to jego strona pierwszego tygodnia miesiąca byłaby wyjątkowo gęsto zapisana. Wszystko wyglądałoby mniej więcej tak: 2 czerwca – nie pamiętam dokładnie, co się stało, ale na pewno piłem; 3 czerwca – zapijałem smutki po wizycie u ojca; 4 czerwca – dusiłem smutki i zwiedzałem miasto; 5 czerwca – zapijałem smutki i jadłem żelki; 6 czerwca – piłem herbatę z prądem, potem zapijałem smutki; 7 czerwca – po spotkaniu z Shafiqami musiałem zapić smutki… i tak dalej, i tak dalej. Dzisiaj miał jeszcze dodatkowy powód do picia, ale nie zamierzał robić tego ze smutku, a z radości. Przecież udało się jemu i pannie CH uratować trzy wiedźmy z opresji! Czy to nie idealny powód, żeby się napić?
Tak też krążył po mieście i szukał przyjemnego miejsca, w którym spokojnie mógłby łyknąć czegoś nie tyle mocnego, co przyjemnego dla gardła. Kilka dni temu usłyszał (a właściwie podsłuchał) o tym miejscu przypadkiem w Dziurawym Kotle. Stamtąd też znał hasło, dzięki któremu mógł się dostać do środka. Musiał przyznać przed samym sobą, że wystarczyło, żeby ktoś wypowiedział mu nazwę Klubu, żeby go zainteresować. W końcu uwielbiał jazz. To był ten rodzaj muzyki, który miał w sobie duszę, nie był sztywny, zdawał się być dość kreatywnym wymysłem. Nikt nie musiał go przekonywać, żeby postawił tutaj swoją stopę.
Wnętrze zdawało się być wyjątkowo przytulne i roztańczone. On nie był w nastroju do tańczenia, zresztą był bardzo kiepskim tancerzem… Ale miło było oglądać czarodziejów pląsających do muzyki. Sam zajął pierwszy lepszy wolny stolik i natychmiast zamówił lobe-blastera, stwierdzając że taki dodatek będzie idealnie komponować się z otoczeniem. Pił w samotności i jedynie uśmiechał się od czasu do czasu, widząc obce wygibasy. Z kolejnymi kieliszkami jednak jego humor zdawał się ciut poprawiać, choć stawał się coraz bardziej pijany. No i świętował ostatnie drobne zwycięstwo, które nie udałoby się bez pomocy panny CH…
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lubiłem jazz, chociaż chyba lepsze będzie stwierdzenie, że po prostu lubiłem muzykę, nieważne czy był to Mozart czy Elvis Presley. I chociaż kompletnie nie umiałem, to lubiłem także tańczyć. Taniec był przecież najbardziej pierwotnym wyrazem radości, a ze mnie był w końcu nader radosny chłopak. No i kluby = alkohol, a alkohol to już w ogóle uwielbiałem ponad wszystko. Byłem tutaj już raz, na zaproszenie jednej dziuni poznanej w innym barze - fajna była, ale ostatecznie nam nie wyszło, jak się okazało, że żaden ze mnie szlachcic i wcale nie mam trzech skrytek u Gringotta, bo taki jestem bogaty, że mój majątek nie mieści się w jednej. W rzeczywistości mieścił się w sakiewce, ale nie zwykłem się tym chwalić. Dzisiaj natomiast balowałem sam - trochę już wypiłem i właściwie szumiało mi we łbie, nabrałem ochoty do tańca, więc wywijałem aktualnie z jedną młódką, chociaż się poruszałem jak jakiś małpiszon. Wybiła ostatnia nuta, ukłoniliśmy się i ucałowaliśmy po policzkach i choć chciałem by oddała mi kolejny taniec, to już za moment zniknęła w ramionach innego mężczyzny. Posłałem za nią buziaka, po czym rozejrzałem naokoło, ale zanim zdążyłem porwać kolejną niewiastę, ze sceny padło hasło, żeby się ustawiać do węża, więc wsparłem dłonie na krągłych biodrach jednej młódki i wszyscy razem ruszyliśmy w tany - pampampampampam pam! Zgodnie z dalszymi wskazówkami dwa rzędy ludzi utworzyły dwa koła i na głośne klaśnięcie wszyscy odwrócili się, by zerknąć w oczy swojej przyszłej tanecznej parze. Mina mi trochę zrzedła kiedy zobaczyłem, że trafił mi się koleś, w dodatku nieznajomy, ale wzruszyłem tylko ramionami i mówię do niego.
- No cóż! Los tak chciał, mam nadzieję, że dobrze prowadzisz, bo nie umiem tańczyć! - śmieję się głośno, po czym mu wpadam w ramiona, bo mimo wszystko świetnie się bawię, a we łbie to już mam tylko jakiś młyn kompletny. Wywijam jak szalony, robię obroty i w ogóle, a na koniec się uwieszam na moim partnerze, oddychając głęboko, bo te szalone wygibasy mnie kompletnie wymęczyły!
- Postawisz drinka swojej partnerce? - pytam się go, bo kaska mi się kurczy w zastraszającym tempie - Johnatan, ale mów mi Johny! - przedstawiam się, przekrzykując rozbawiony tłum i wyciągam ku niemu dłoń, obdarzając przy tym szerokim uśmiechem.
- No cóż! Los tak chciał, mam nadzieję, że dobrze prowadzisz, bo nie umiem tańczyć! - śmieję się głośno, po czym mu wpadam w ramiona, bo mimo wszystko świetnie się bawię, a we łbie to już mam tylko jakiś młyn kompletny. Wywijam jak szalony, robię obroty i w ogóle, a na koniec się uwieszam na moim partnerze, oddychając głęboko, bo te szalone wygibasy mnie kompletnie wymęczyły!
- Postawisz drinka swojej partnerce? - pytam się go, bo kaska mi się kurczy w zastraszającym tempie - Johnatan, ale mów mi Johny! - przedstawiam się, przekrzykując rozbawiony tłum i wyciągam ku niemu dłoń, obdarzając przy tym szerokim uśmiechem.
Alkohol szybko uderzył mu do głowy, co znaczyło, że naprawdę miał nazwę adekwatną do swojej zawartości. Być może właśnie z powodu swojego dzisiejszego wyboru posłuchał wodzireja, który rzucił w tłum, żeby ustawić się do węża. Być może. Zapewne w jego zachowaniu chodziło o to, żeby nie rozmyślać kolejny dzień nad kieliszkiem, a trochę się zabawić. Sam nie był pewien, ale wiedział, że potrzebował jakiejś chwilowej rozrywki. Ile można się zadręczać nad kieliszkiem? No właśnie!
Wtedy właśnie postanowił wtłoczyć się pomiędzy dwie czarownice, żeby dołączyć do szalonego tańca całego klubu. Całość przypomniała mu o wschodnioeuropejskich tańcach grupowych, na które uwielbiał patrzeć. Z tym, że tamte tańce były po stokroć piękniejsze dla oka, ale też i trudniejsze do wykonania. Jakim cudem dał się ponieść kolejnej zabawie – tym bardziej nie miał pojęcia. Znowu posłusznie ustawił się w jednym rzędzie. Liczył, że może trafi na jakąś młodą, ładną czarownicę, ale gdy tylko się odwrócił… zaśmiał się głośno. Nie spodziewał się zobaczyć czarodzieja i to dość młodego.
– To będzie najpiękniejszy i najokropniejszy taniec, jaki kiedykolwiek miałeś okazję doznać – rzucił mu w odpowiedzi, wciąż trzęsąc się ze śmiechu. Chwycił pewnie chłopaka i robiąc okropne wywijasy oraz wyjątkowo niezgrabne ruchy, porwał go do tańca. To była wina wodzireja, nie ich, że tak się stało! Poza tym, raz się żyło! Liczyła się zabawa, nawet jeżeli zdarzyło mu się kilkakrotnie nadepnąć na stopę swojej „partnerki”. Ba, kilka razy odbił się od innej pary. W żartach trochę przesadzał, robiąc śmieszne figury. Już mu się zdawało, że to koniec okropnego, ale dającego wiele radości tańca-połamańca, kiedy czarodziej zawiesił mu się na szyi. Przez chwilę był zdezorientowany. Za żadne pieniądze nie zatańczyłby jeszcze raz! Alkohol uderzał mu do głowy, no i nie chciał znowu trafić na mężczyznę! Po chwili jednak ponownie zarechotał, szczególnie kiedy usłyszał pytanie. Jak takiemu nie odmówić drinka? Poklepał go po plecach.
– Jasne Johny, – zwrócił się do niego, – tylko usiądź i nie każ mi tańczyć, bo to nas zabije. – Wyjątkowo szybko załapał, jak mu się zdawało, pozytywną relację z nieznajomych czarodziejem. Lubił takie osoby, które wytaczały wokół siebie pozytywną aurę. – Jeszcze raz to samo – krzyknął w stronę baru, chwilę potem obserwując jak ten sam lobe-blaster wędruje na stolik, przy którym siedział zanim porwał się do tańca. Zmęczył się, więc trochę sapał, próbując złapać jak największą ilość powietrza. Gdy tylko się uspokoił, wzniósł swój kieliszek i rzucił: – Na zdrowie! – po czym jednym duszkiem upił całą jego zawartość. – A! Mów mi Tony – przypomniał sobie o tym, że przecież się nie przedstawił.
Wtedy właśnie postanowił wtłoczyć się pomiędzy dwie czarownice, żeby dołączyć do szalonego tańca całego klubu. Całość przypomniała mu o wschodnioeuropejskich tańcach grupowych, na które uwielbiał patrzeć. Z tym, że tamte tańce były po stokroć piękniejsze dla oka, ale też i trudniejsze do wykonania. Jakim cudem dał się ponieść kolejnej zabawie – tym bardziej nie miał pojęcia. Znowu posłusznie ustawił się w jednym rzędzie. Liczył, że może trafi na jakąś młodą, ładną czarownicę, ale gdy tylko się odwrócił… zaśmiał się głośno. Nie spodziewał się zobaczyć czarodzieja i to dość młodego.
– To będzie najpiękniejszy i najokropniejszy taniec, jaki kiedykolwiek miałeś okazję doznać – rzucił mu w odpowiedzi, wciąż trzęsąc się ze śmiechu. Chwycił pewnie chłopaka i robiąc okropne wywijasy oraz wyjątkowo niezgrabne ruchy, porwał go do tańca. To była wina wodzireja, nie ich, że tak się stało! Poza tym, raz się żyło! Liczyła się zabawa, nawet jeżeli zdarzyło mu się kilkakrotnie nadepnąć na stopę swojej „partnerki”. Ba, kilka razy odbił się od innej pary. W żartach trochę przesadzał, robiąc śmieszne figury. Już mu się zdawało, że to koniec okropnego, ale dającego wiele radości tańca-połamańca, kiedy czarodziej zawiesił mu się na szyi. Przez chwilę był zdezorientowany. Za żadne pieniądze nie zatańczyłby jeszcze raz! Alkohol uderzał mu do głowy, no i nie chciał znowu trafić na mężczyznę! Po chwili jednak ponownie zarechotał, szczególnie kiedy usłyszał pytanie. Jak takiemu nie odmówić drinka? Poklepał go po plecach.
– Jasne Johny, – zwrócił się do niego, – tylko usiądź i nie każ mi tańczyć, bo to nas zabije. – Wyjątkowo szybko załapał, jak mu się zdawało, pozytywną relację z nieznajomych czarodziejem. Lubił takie osoby, które wytaczały wokół siebie pozytywną aurę. – Jeszcze raz to samo – krzyknął w stronę baru, chwilę potem obserwując jak ten sam lobe-blaster wędruje na stolik, przy którym siedział zanim porwał się do tańca. Zmęczył się, więc trochę sapał, próbując złapać jak największą ilość powietrza. Gdy tylko się uspokoił, wzniósł swój kieliszek i rzucił: – Na zdrowie! – po czym jednym duszkiem upił całą jego zawartość. – A! Mów mi Tony – przypomniał sobie o tym, że przecież się nie przedstawił.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- W porządku, mogę sobie darować kolejne balety. - kiwam głową, wskazując na nieznajomego jednym palcem i puszczam doń oczko. W gruncie rzeczy sam już byłem nieźle wymęczony! Może i kondycję miałem całkiem dobrą, a ruchy iście kocie, ale ileż można! Zresztą byłem pewien, że jeszcze nie raz tego wieczora zawładnę parkietem, ale może tym razem będę partnerował komuś innemu. Komuś, kto ma cycki. Mężczyźni mnie nie jarali zupełnie, chociaż w swoim młodym życiu miałem jeden incydent, o którym jednak nieczęsto wspominałem, zawsze się trochę rumieniąc jak trafiałem na owego osobnika w Melinie mojej matki. Niemniej obydwoje obiecaliśmy sobie, że to zostanie między nami, morda w kubeł i te pe. Siadam przy stoliku i podobnie jak mój towarzysz oddycham ciężko.
- Dzięki. - kiwam głową, kiedy dostaję alkohol - Ale muszę ci powiedzieć, że ruchy to masz mordercze! - śmieję się, po czym również wznoszę naczynie i dołączam do toastu - Zdrowie! - też piję na raz, a co! Prawdziwi mężczyźni pili właśnie tak, nawet jeśli to była Pięść Hagrida, chociaż na szczęście tym razem raczyliśmy się zgoła innymi, znacznie lepszymi trunkami.
- Miło mi, Tony. - szczerzę zęby w uśmiechu. Polubiłem gościa, wydawał się całkiem miły, a ja lubiłem towarzystwo. Zawsze to przyjemniej upijać się z kimś niż w samotności, chociaż na brak ludzi wokół nie mogłem narzekać. Nie wszyscy jednak byli skorzy do rozmowy, lub zwyczajnie zajmowali się sobą, więc byłem nawet rad, że los nas tak śmiesznie sparował.
- Więc, Tony, powiedz mi co cię sprowadza w to miejsce? Jazz? Alkohol? Czy piękne kobiety? - rozejrzałem się naokoło, zatrzymując spojrzenie na jednej z panien, seksownie bujającej biodrami i aż zagwizdałem z wrażenia - Ta to się dopiero umie poruszać. - mówię, bardziej nawet do siebie niż do swojego towarzysza, ale odwracam się w jego kierunku i to w niego wbijam spojrzenie, nawet jeśli kątem oka gdzieś tam zerkam na te rozkołysane tyłeczki.
- Dzięki. - kiwam głową, kiedy dostaję alkohol - Ale muszę ci powiedzieć, że ruchy to masz mordercze! - śmieję się, po czym również wznoszę naczynie i dołączam do toastu - Zdrowie! - też piję na raz, a co! Prawdziwi mężczyźni pili właśnie tak, nawet jeśli to była Pięść Hagrida, chociaż na szczęście tym razem raczyliśmy się zgoła innymi, znacznie lepszymi trunkami.
- Miło mi, Tony. - szczerzę zęby w uśmiechu. Polubiłem gościa, wydawał się całkiem miły, a ja lubiłem towarzystwo. Zawsze to przyjemniej upijać się z kimś niż w samotności, chociaż na brak ludzi wokół nie mogłem narzekać. Nie wszyscy jednak byli skorzy do rozmowy, lub zwyczajnie zajmowali się sobą, więc byłem nawet rad, że los nas tak śmiesznie sparował.
- Więc, Tony, powiedz mi co cię sprowadza w to miejsce? Jazz? Alkohol? Czy piękne kobiety? - rozejrzałem się naokoło, zatrzymując spojrzenie na jednej z panien, seksownie bujającej biodrami i aż zagwizdałem z wrażenia - Ta to się dopiero umie poruszać. - mówię, bardziej nawet do siebie niż do swojego towarzysza, ale odwracam się w jego kierunku i to w niego wbijam spojrzenie, nawet jeśli kątem oka gdzieś tam zerkam na te rozkołysane tyłeczki.
Uspokoił się, kiedy tylko usłyszał, że mężczyzna nie zamierza tańczyć. Właściwie, nie miał nic przeciwko niemu, ale na pewno nie zamierzał ponownie dać się wplątać w kolejny taniec. Nie miał najmniejszego zamiaru słuchać jakiegokolwiek wodzireja ani nikogo, bo przecież chciał spokojnie się napić. Nie czuł się na siłach, żeby to robić. Całą tę sytuację traktował jak zabawny, niespodziewany przypadek. Jak inaczej mógłby to traktować? Ot, śmieszna sytuacja, której się nie spodziewał, a i zdawało mu się, że Johny także. Każdemu mogło się zdarzyć coś takiego! Był to zwyczajnie dobry powód do tego, żeby posiedzieć w towarzystwie i napić się. To lepszy pomysł niż picie w samotności, a na pewno radośniejszy.
– Jasne, jasne – zaśmiał się. – Nie ględź jak przekupka na targu, tylko pij! Na zdrowie – rzucił jeszcze przed uniesieniem kieliszka i wypiciem jego zawartości. Zaraz też dolał sobie i swojemu nowopoznanemu kompanowi drugą kolejkę. Nie chciał mu odpuścić! Jak już trafił na Anthony’ego, to teraz musiał z nim wytrzymać co najmniej kilka takich „strzałów”. – Do dna – nakazał, nadając tym samym dość szybkie tempo picia. – Usłyszałem o tym lokalu przypadkiem, – zaczął wyjaśniać, – a że lubię sobie wypić coś dobrego, przy dobrej muzyce… to trafiłem tutaj. Musiałem zobaczyć czy rzeczywiście można tutaj sobie posiedzieć, no i czy mają dobry alkohol – wzruszył ramionami. Tak właśnie było.
Pił już trzecią kolejkę, gdy kompan wspomniał o jakiejś kobiecie. Spojrzał w tym samym kierunku, co Johny. Dumał chwilę nad kształtem czarownicy, ale ostatecznie westchnął i rzucił cicho: „Może być”. Nie był typem człowieka, który gwizdałby na widok płci pięknej, w końcu uważał to za trochę niestosowne… może trochę obraźliwe? A może nie? Z drugiej strony, jeżeli jakaś kobieta uważała to za coś dobrego i nie wykazywała żadnego sprzeciwu, to nie mógł mieć nic przeciwko takiemu zachowaniu. Jednak wyciągnął jakieś wartości ze szlacheckiego wychowania, choć trzeba mu to było wbijać do głowy przy pomocy młotka. Metaforycznego młotka.
– Widziałem ładniejsze, a i bardziej dostojne – skomentował w końcu. Znowu rozlał kolejkę i ponownie pierwszy wypił ją duszkiem. – Ale w sumie, każdy ma swój gust – zaśmiał się okropnie. To nie była przytyka w stronę mężczyzny. Nie miał nic przeciwko jego gustowi. Nie miał zamiaru go obrażać, ale jednak alkohol robił swoje, szczególnie ten magiczny. – Ja twoje wybory szanuję – wyjaśnił natychmiast.
– Jasne, jasne – zaśmiał się. – Nie ględź jak przekupka na targu, tylko pij! Na zdrowie – rzucił jeszcze przed uniesieniem kieliszka i wypiciem jego zawartości. Zaraz też dolał sobie i swojemu nowopoznanemu kompanowi drugą kolejkę. Nie chciał mu odpuścić! Jak już trafił na Anthony’ego, to teraz musiał z nim wytrzymać co najmniej kilka takich „strzałów”. – Do dna – nakazał, nadając tym samym dość szybkie tempo picia. – Usłyszałem o tym lokalu przypadkiem, – zaczął wyjaśniać, – a że lubię sobie wypić coś dobrego, przy dobrej muzyce… to trafiłem tutaj. Musiałem zobaczyć czy rzeczywiście można tutaj sobie posiedzieć, no i czy mają dobry alkohol – wzruszył ramionami. Tak właśnie było.
Pił już trzecią kolejkę, gdy kompan wspomniał o jakiejś kobiecie. Spojrzał w tym samym kierunku, co Johny. Dumał chwilę nad kształtem czarownicy, ale ostatecznie westchnął i rzucił cicho: „Może być”. Nie był typem człowieka, który gwizdałby na widok płci pięknej, w końcu uważał to za trochę niestosowne… może trochę obraźliwe? A może nie? Z drugiej strony, jeżeli jakaś kobieta uważała to za coś dobrego i nie wykazywała żadnego sprzeciwu, to nie mógł mieć nic przeciwko takiemu zachowaniu. Jednak wyciągnął jakieś wartości ze szlacheckiego wychowania, choć trzeba mu to było wbijać do głowy przy pomocy młotka. Metaforycznego młotka.
– Widziałem ładniejsze, a i bardziej dostojne – skomentował w końcu. Znowu rozlał kolejkę i ponownie pierwszy wypił ją duszkiem. – Ale w sumie, każdy ma swój gust – zaśmiał się okropnie. To nie była przytyka w stronę mężczyzny. Nie miał nic przeciwko jego gustowi. Nie miał zamiaru go obrażać, ale jednak alkohol robił swoje, szczególnie ten magiczny. – Ja twoje wybory szanuję – wyjaśnił natychmiast.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Raaany, ten Tony to miał spust jak taki mój jeden znajomy z Dziurawego Kotła, co całą flaszkę wódki sprowadzanej zza granicy potrafił duszkiem opróżnić i jeszcze później stał na nogach przynajmniej przez kilkanaście minut! Ale że i mi polewał, to nic nie mówiłem na ten temat, sam zresztą również nie należałem do społeczeństwa słabych głów, więc można rzec, że trafił swój na swego.
Słucham jego wyjaśnień i kiwam lekko głową, tym samym wprawając w ruch rozczochrane loki.
- Dobry-niedobry, alkohol to alkohol! Ważne, że we łbie szumi! - śmieję się w głos. Mnie już trochę szumiało, szczególnie, że właśnie wlewałem w siebie kolejną porcję alkoholu.
- Bardziej dostojne? - unoszę wysoko brwi, opierając się ciężko o stolik i znowu wbijam spojrzenie w siedzącego naprzeciw mężczyznę - Te dostojne zwykle są nudne jak barszcz. - nie to, żebym barszczu nie lubił, ale niezaprzeczalnie była to bardzo nudna zupa. Macham przy tym ręką - A ja to wolę takie babki z charakterem, wiesz, takie co nie zbierają tylko kwiatków czy innych bzdetów, tylko takie, co i kwiatka by wyhodowały i ze smokiem sobie dały radę. - znowu się głośno śmieję, chociaż co bym nie mówił to jednak sobie nie wyobrażałem, żeby baba mogła walczyć z takim gadem.
- Ta? - cmokam, bo coś za wesoły ten Tony i marszczę brwi - To która twoim zdaniem jest lepsza? Znaczy bardziej dostojna? - pytam i rzucam znowu okiem naokoło, chociaż moje spojrzenie wciąż ucieka w kierunku tego wielkiego tyłka. Kobieta musiała mieć na czym usiąść i czym oddychać i najlepiej jeszcze jak rumiana była jak brzoskwinka, a takie bladziuchy-deski-kijeodszczoty to mnie nigdy za specjalnie nie jarały. Może jak miałem piętnaście lat i nie wiedziałem jeszcze co to są piersi, bo wszystkie moje koleżanki dopiero wkraczały w okres rosnących biustów, to i za takimi się rozglądałem, ale jak tylko opuściłem szkolne mury, wchodząc tym samym w świat dorosłych, to już mnie całkiem przestały interesować.
Słucham jego wyjaśnień i kiwam lekko głową, tym samym wprawając w ruch rozczochrane loki.
- Dobry-niedobry, alkohol to alkohol! Ważne, że we łbie szumi! - śmieję się w głos. Mnie już trochę szumiało, szczególnie, że właśnie wlewałem w siebie kolejną porcję alkoholu.
- Bardziej dostojne? - unoszę wysoko brwi, opierając się ciężko o stolik i znowu wbijam spojrzenie w siedzącego naprzeciw mężczyznę - Te dostojne zwykle są nudne jak barszcz. - nie to, żebym barszczu nie lubił, ale niezaprzeczalnie była to bardzo nudna zupa. Macham przy tym ręką - A ja to wolę takie babki z charakterem, wiesz, takie co nie zbierają tylko kwiatków czy innych bzdetów, tylko takie, co i kwiatka by wyhodowały i ze smokiem sobie dały radę. - znowu się głośno śmieję, chociaż co bym nie mówił to jednak sobie nie wyobrażałem, żeby baba mogła walczyć z takim gadem.
- Ta? - cmokam, bo coś za wesoły ten Tony i marszczę brwi - To która twoim zdaniem jest lepsza? Znaczy bardziej dostojna? - pytam i rzucam znowu okiem naokoło, chociaż moje spojrzenie wciąż ucieka w kierunku tego wielkiego tyłka. Kobieta musiała mieć na czym usiąść i czym oddychać i najlepiej jeszcze jak rumiana była jak brzoskwinka, a takie bladziuchy-deski-kijeodszczoty to mnie nigdy za specjalnie nie jarały. Może jak miałem piętnaście lat i nie wiedziałem jeszcze co to są piersi, bo wszystkie moje koleżanki dopiero wkraczały w okres rosnących biustów, to i za takimi się rozglądałem, ale jak tylko opuściłem szkolne mury, wchodząc tym samym w świat dorosłych, to już mnie całkiem przestały interesować.
A i owszem, Tony potrafił wypić sporo, szczególnie po swojej przygodzie na Wschodzie. Alkohol nie uderzał mu do głowy tak szybko jak innym, a i miewał mniejsze problemy z kacem i wszelkimi problemami związanymi z efektami po „ciężkim” wieczorze. To jednak zależało także od tego co pij. Whisky było dla niego najgorszym rozwiązaniem i najcięższym. Nie czuł się po nim dobrze, ale i tak je pił, bo przecież uwielbiał przyjemne, a czasem i bolesne uczucie palenia w gardle. Lobe-blaster z kolei zdawał się wyjątkowo mocno uderzać mu do głowy, czego w ogóle się nie spodziewał. Mimo tego, z uporem maniaka nalewał następną kolejkę sobie i swojemu ględzącemu towarzyszowi kieliszka.
– Ma da – rzucił, odzywając się w nowopoznanym podczas podróży języku, co mogło zabrzmieć trochę jak rosyjski. – Tak powinno być – wyjaśnił. – Alkohol ma działać. Gdyby nie działał, to pilibyśmy herbatę – zaśmiał się. Zaraz też pokiwał głową, gdy usłyszał jego pytanie. Jednak odpowiedź, której się nie spodziewał wywołała u niego kolejną dawkę śmiechu. – Niektóre tak, ale nie wszystkie. Niektóre mają charakter jak mało kto. Są dokładnie takie, jak opisałeś, ale jednocześnie mają w sobie coś… eleganckiego!
Spojrzał na niego zaskoczony. Rozlał im alkohol jeszcze raz. Zastanawiał się chwilę, rozglądał się po sali, próbując znaleźć jakąś pannę, na której dałoby się zawiesić oko. Wtedy napotkał wzrokiem jedną pannę, która siedziała, wraz z koleżankami, przy stoliku blisko przeciwległego kąta. Wskazał na nią ruchem głowy. Nie była ani za chuda, ani za gruba, ale jednocześnie matka natura nie podarowała jej dużych krągłości. Była ni to blada, ni opalona, gdzieś pomiędzy. Wyglądała skromnie, choć nie za skromnie. Miała w sobie jakąś dumę, pomimo swojego dość niskiego statusu. W dodatku zdawała się być dość otwartą czarownicą, bo śmiała się z koleżankami od czasu do czasu.
– Ale ponoć nie znam się na kobietach – dodał, wzdychając głośno. W końcu ostatnia kobieta skończyła jako trup, co było jednym z jego głównych powodów do picia. Sam unikał zbyt bliskich kontaktów z kobietami, nawet jeżeli w Czarnogórze (przez chwilę) miał taki jeden moment, w którym prawie byłby gotów do rzucenia wszystkiego i pozostania z jedną z kobiet. Ale nie potrafił tego zrobić. – Nieważne, pij – dodał, lejąc kolejną dawkę alkoholu.
– Ma da – rzucił, odzywając się w nowopoznanym podczas podróży języku, co mogło zabrzmieć trochę jak rosyjski. – Tak powinno być – wyjaśnił. – Alkohol ma działać. Gdyby nie działał, to pilibyśmy herbatę – zaśmiał się. Zaraz też pokiwał głową, gdy usłyszał jego pytanie. Jednak odpowiedź, której się nie spodziewał wywołała u niego kolejną dawkę śmiechu. – Niektóre tak, ale nie wszystkie. Niektóre mają charakter jak mało kto. Są dokładnie takie, jak opisałeś, ale jednocześnie mają w sobie coś… eleganckiego!
Spojrzał na niego zaskoczony. Rozlał im alkohol jeszcze raz. Zastanawiał się chwilę, rozglądał się po sali, próbując znaleźć jakąś pannę, na której dałoby się zawiesić oko. Wtedy napotkał wzrokiem jedną pannę, która siedziała, wraz z koleżankami, przy stoliku blisko przeciwległego kąta. Wskazał na nią ruchem głowy. Nie była ani za chuda, ani za gruba, ale jednocześnie matka natura nie podarowała jej dużych krągłości. Była ni to blada, ni opalona, gdzieś pomiędzy. Wyglądała skromnie, choć nie za skromnie. Miała w sobie jakąś dumę, pomimo swojego dość niskiego statusu. W dodatku zdawała się być dość otwartą czarownicą, bo śmiała się z koleżankami od czasu do czasu.
– Ale ponoć nie znam się na kobietach – dodał, wzdychając głośno. W końcu ostatnia kobieta skończyła jako trup, co było jednym z jego głównych powodów do picia. Sam unikał zbyt bliskich kontaktów z kobietami, nawet jeżeli w Czarnogórze (przez chwilę) miał taki jeden moment, w którym prawie byłby gotów do rzucenia wszystkiego i pozostania z jedną z kobiet. Ale nie potrafił tego zrobić. – Nieważne, pij – dodał, lejąc kolejną dawkę alkoholu.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Macham tylko ręką, bo by mi musiał tutaj teraz taką podstawić pod nos, żebym uwierzył.
- Te eleganckie się za bardzo wstydzą, jurne portowe dziwki... oooo! Zgodzą się na wszystko za odpowiednią cenę. - śmieję się. Nie raz już się o tym przekonałem - angielskie prostytutki były w porządku, ale marokańskie! one to dopiero potrafiły być szalone i tęskniłem czasem nawet za mała Ablą, co to dziwniejsze jeszcze miała perwersje niż ja. Moim ciałem wstrząsnął przyjemny dreszcz, jak tylko sobie przypomniałem nasze ostatnie spotkanie.
Walę następnego kielona i przymykam na chwilę oczy, a zaraz wbijam spojrzenie we wskazaną niewiastę i mierzę ją spojrzeniem.
- No, no... Całkiem, całkiem... - i koleżanki miała! To plus, bo obydwu nam by się mogło coś oberwać - Ta, jak nie znasz, kto ci tak powiedział? Głupol jakiś chyba. - język mi się już trochę plącze, ale wypijam kolejną polaną porcję i wtedy mi do głowy wpada iście genialny pomysł! Albo przynajmniej mi się wydaje genialny w tym stanie rosnącego podchmielenia.
- TY SŁUCHAJ!! Ale mam pomysł genialny! Chodź się z tymi słodkimi niewiastami przywitamy, a nuż nie będę musiał spać dzisiaj w rynsztoku... znaczy w tym, no... że sam. - drapię się po głowie, po czym przeczesuję włosy (chociaż mi palce w nich grzęzną) i wyrównuję brwi.
- Hej, hej, laleczki!... - wyciągam wysoko rękę, machając do tych wszystkich pannic i mrugam doń jednym okiem, a one patrzą na mnie i się krzywią, chociaż na moje to uśmiechają właśnie. Odsuwam się ze swoim krzesłem i jak nie łupnieee!... W całym moim pechu, który się mnie trzymał od maleńkości, z impetem wpadam w gościa co akurat przechodził i nie dość, że koleś oblewa mnie browarem to jeszcze zaczyna wrzeszczeć, że piwo wylane, że odkupuje, że co ja sobie myślę w ogóle, że uważać trzeba! Próbuję go udobruchać, że spokojnie, jakoś to załatwimy, ale on mnie wcale nie słucha i zanim się obejrzę już mnie łapie za wszarz, rzuca wręcz o stolik i zaczyna okładać po ryju aż trzeszczy, a ja tylko się wydzieram jak stare prześcieradło i zasłaniam dłońmi, żeby mi czasem oczu nie wydłubał. Dobrze, żem pijany już prawie jak biszkopt, to przynajmniej nie boli aż tak jakby się mogło wydawać, że powinno. Ale i bronić się niespecjalnie mogę, a wokół już się zbierają ludzie głodni takich rozrywek.
- Te eleganckie się za bardzo wstydzą, jurne portowe dziwki... oooo! Zgodzą się na wszystko za odpowiednią cenę. - śmieję się. Nie raz już się o tym przekonałem - angielskie prostytutki były w porządku, ale marokańskie! one to dopiero potrafiły być szalone i tęskniłem czasem nawet za mała Ablą, co to dziwniejsze jeszcze miała perwersje niż ja. Moim ciałem wstrząsnął przyjemny dreszcz, jak tylko sobie przypomniałem nasze ostatnie spotkanie.
Walę następnego kielona i przymykam na chwilę oczy, a zaraz wbijam spojrzenie we wskazaną niewiastę i mierzę ją spojrzeniem.
- No, no... Całkiem, całkiem... - i koleżanki miała! To plus, bo obydwu nam by się mogło coś oberwać - Ta, jak nie znasz, kto ci tak powiedział? Głupol jakiś chyba. - język mi się już trochę plącze, ale wypijam kolejną polaną porcję i wtedy mi do głowy wpada iście genialny pomysł! Albo przynajmniej mi się wydaje genialny w tym stanie rosnącego podchmielenia.
- TY SŁUCHAJ!! Ale mam pomysł genialny! Chodź się z tymi słodkimi niewiastami przywitamy, a nuż nie będę musiał spać dzisiaj w rynsztoku... znaczy w tym, no... że sam. - drapię się po głowie, po czym przeczesuję włosy (chociaż mi palce w nich grzęzną) i wyrównuję brwi.
- Hej, hej, laleczki!... - wyciągam wysoko rękę, machając do tych wszystkich pannic i mrugam doń jednym okiem, a one patrzą na mnie i się krzywią, chociaż na moje to uśmiechają właśnie. Odsuwam się ze swoim krzesłem i jak nie łupnieee!... W całym moim pechu, który się mnie trzymał od maleńkości, z impetem wpadam w gościa co akurat przechodził i nie dość, że koleś oblewa mnie browarem to jeszcze zaczyna wrzeszczeć, że piwo wylane, że odkupuje, że co ja sobie myślę w ogóle, że uważać trzeba! Próbuję go udobruchać, że spokojnie, jakoś to załatwimy, ale on mnie wcale nie słucha i zanim się obejrzę już mnie łapie za wszarz, rzuca wręcz o stolik i zaczyna okładać po ryju aż trzeszczy, a ja tylko się wydzieram jak stare prześcieradło i zasłaniam dłońmi, żeby mi czasem oczu nie wydłubał. Dobrze, żem pijany już prawie jak biszkopt, to przynajmniej nie boli aż tak jakby się mogło wydawać, że powinno. Ale i bronić się niespecjalnie mogę, a wokół już się zbierają ludzie głodni takich rozrywek.
Uważnie słuchał i obserwował czarodzieja. Ten chyba był wyjątkowo pijany albo najadł się szaleju. Jakie dziwki? Jaka cena? Jak można było traktować kobiety tak przedmiotowo? Jak w ogóle można było tak o nich mówić i to takim tonem? Wybałuszył oczy na swojego kompana do kieliszka. Został zupełnie zaskoczony takimi słowami. Nie miał pojęcia z kim tak właściwie miał do czynienia, ale jednocześnie powoli zaczynał rozumieć, że chyba napatoczył mu się pijaczek… i że chyba jednak ten klub nie był odpowiednim miejscem dla niego, że powinien jak najszybciej wydostać się z klubu. Niepotrzebnie zaproponował mężczyźnie wspólne picie, żałował tego, naprawdę żałował.
Źle też się stało, że wskazał na tę biedną dziewczynę w towarzystwie koleżanek. Teraz przeklinał się w myślach za swój wybór, bo nie wiedział czego się spodziewać po reakcji Johny’ego. Co go podkusiło, żeby odpowiadać na to przeklęte pytanie? Co?! Wyraźnie pobladł na twarzy. Nie chciał przecież wpakowywać się w jakiekolwiek tarapaty, które wiązałyby się z brakiem poszanowania kobiecej godności. Gdy czarodziej tylko ryknął, oznajmiając mu swój wyjątkowo pijacki pomysł, Anthony wejrzał na niego biały niczym papier. Na samą tę ideę natychmiast pokręcił przecząco głową. „Nie. Nie. NIE!”, powtarzał sobie w głowie. Nie zamierzał stręczyć biednych kobiet, na pewno nie z tego typu pijakiem! Nie z tego typu nieznajomym człowiekiem, który miał wyjątkowo nieprzyjemne i instrumentalne podejście do kobiet.
– Johny, stój – odezwał się łagodnie, gdy ten zaczął się drzeć w stronę kobiet. Miał nadzieję, że taka intonacja zadziała na mężczyznę, że jakoś go uspokoi. Twarz Anthony’ego przybrała purpurę. Wstydził się za nowopoznanego towarzysza. A co gorsza… to nie była ostatnia głupia rzecz, którą zrobił mężczyzna. Wystarczyła chwila nieuwagi, a ten (nie wiadomo jak) wywrócił się i wpadł na mężczyznę, który niefortunnie przechodził obok akurat w tym momencie. Macmillan natychmiast wstał od stolika i wybałuszył oczy widząc scenę, jaka między nimi zaszła. – Na Merlina, uspokójcie się! – próbował interweniował, gdy wywiązała się kłótnia. Nie chciał używać magii do rozdzielenia obojga, nie chciał też używać siły. Z przerażeniem w oczach oglądał jak Johnatan obrywa od nieznajomego.
Macmillan złapał się za głowę. Co powinien zrobić? Jak powinien zareagować? Czy w ogóle powinien? Jego towarzysz wyjątkowo sobie zasłużył na takie mordobicie, ale jednocześnie… natura Puchona nie pozwała mu na spokojnie obserwowanie takiej sytuacji. Próbował jeszcze kilka razy uspokoić sytuację słownie, tak samo jak niektóre głosy rozsądku, wydobywające się z tłumu. Nic jednak nie działało na wariata, który pochwycił w swoje sidła nieszczęsnego Johny’ego. Anthony, dość niechętnie wyciągnął różdżkę i wycelował nią w agresywnego czarodzieja, którzy obkładał Johny'ego jak worek mąki. Nie chciał czarować, naprawdę nie chciał, szczególnie po tym, co widział wczoraj, to znaczy ze względu na to jak czary oddziaływały na pannę CH, ale najwyraźniej został do tego zmuszony, żeby uspokoić sytuację. Westchnął cicho i zamachnął się różdżką:
– Confundus – oby tym razem zaklęcie nie zawiodło go tak jak wczoraj.
Źle też się stało, że wskazał na tę biedną dziewczynę w towarzystwie koleżanek. Teraz przeklinał się w myślach za swój wybór, bo nie wiedział czego się spodziewać po reakcji Johny’ego. Co go podkusiło, żeby odpowiadać na to przeklęte pytanie? Co?! Wyraźnie pobladł na twarzy. Nie chciał przecież wpakowywać się w jakiekolwiek tarapaty, które wiązałyby się z brakiem poszanowania kobiecej godności. Gdy czarodziej tylko ryknął, oznajmiając mu swój wyjątkowo pijacki pomysł, Anthony wejrzał na niego biały niczym papier. Na samą tę ideę natychmiast pokręcił przecząco głową. „Nie. Nie. NIE!”, powtarzał sobie w głowie. Nie zamierzał stręczyć biednych kobiet, na pewno nie z tego typu pijakiem! Nie z tego typu nieznajomym człowiekiem, który miał wyjątkowo nieprzyjemne i instrumentalne podejście do kobiet.
– Johny, stój – odezwał się łagodnie, gdy ten zaczął się drzeć w stronę kobiet. Miał nadzieję, że taka intonacja zadziała na mężczyznę, że jakoś go uspokoi. Twarz Anthony’ego przybrała purpurę. Wstydził się za nowopoznanego towarzysza. A co gorsza… to nie była ostatnia głupia rzecz, którą zrobił mężczyzna. Wystarczyła chwila nieuwagi, a ten (nie wiadomo jak) wywrócił się i wpadł na mężczyznę, który niefortunnie przechodził obok akurat w tym momencie. Macmillan natychmiast wstał od stolika i wybałuszył oczy widząc scenę, jaka między nimi zaszła. – Na Merlina, uspokójcie się! – próbował interweniował, gdy wywiązała się kłótnia. Nie chciał używać magii do rozdzielenia obojga, nie chciał też używać siły. Z przerażeniem w oczach oglądał jak Johnatan obrywa od nieznajomego.
Macmillan złapał się za głowę. Co powinien zrobić? Jak powinien zareagować? Czy w ogóle powinien? Jego towarzysz wyjątkowo sobie zasłużył na takie mordobicie, ale jednocześnie… natura Puchona nie pozwała mu na spokojnie obserwowanie takiej sytuacji. Próbował jeszcze kilka razy uspokoić sytuację słownie, tak samo jak niektóre głosy rozsądku, wydobywające się z tłumu. Nic jednak nie działało na wariata, który pochwycił w swoje sidła nieszczęsnego Johny’ego. Anthony, dość niechętnie wyciągnął różdżkę i wycelował nią w agresywnego czarodzieja, którzy obkładał Johny'ego jak worek mąki. Nie chciał czarować, naprawdę nie chciał, szczególnie po tym, co widział wczoraj, to znaczy ze względu na to jak czary oddziaływały na pannę CH, ale najwyraźniej został do tego zmuszony, żeby uspokoić sytuację. Westchnął cicho i zamachnął się różdżką:
– Confundus – oby tym razem zaklęcie nie zawiodło go tak jak wczoraj.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Anthony Macmillan' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 44
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 44
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Zacisnąłem mocno powieki, wciąż zasłaniając się rękami i dalej wrzeszczę, żeby przestał, że boli, że włosy mi wyrywa i brwi i nos łamie, że zaraz dostanę zawału, wstrząsu mózgu, porzygam się, ale nic to nie daje. W zamian słyszę też inne krzyki dochodzące z tłumu - nieznajome głosy i wreszcie zaklęcie wypowiedziane przez ten jeden znajomy. Dobrze, że jednak nie byłem tutaj sam, bo ten furiat by mnie chyba zabił. Za rozlane piwo! Świat naprawdę schodził na psy! Jestem gotowy przyjąć kolejną bułę na ryj, ale w zamian czuję, że gość się trochę uspokoił i otwieram oczy, wlepiając w niego spojrzenie. Wygląda tak, jakby w ogóle nie wiedział co tu się właśnie wydarzyło, widzę w jego spojrzeniu tylko jedno pytanie co? Odpycham go lekko od siebie, a ktoś inny go odciąga i obydwoje giną w tłumie, ciasno okalającym nasz stolik. Ja z kolei przecieram twarz dłońmi - z nosa cieknie mi krew, tak samo jak z kącika ust, a lewe oko zaczyna nieznacznie puchnąć. Szczerzę się w uśmiechu, ukazując światu zęby pokryte własną posoką, po czym zerkam na Tonego.
- Zabiłby mnie za rozlane piwo! No świr! Dzięki, Tony! - wzdycham, dopiero teraz podnosząc się ze stolika, ale taki nagły ruch sprawia, że wiruje mi w głowie, więc wspieram się o oparcie krzesła, na którym uprzednio siedziałem. Zbieram w ustach resztki krwi, śliny i flegmy po czym spluwam siarczyście na... czyjegoś buta jak się okazuje. Sunę spojrzeniem po zaplutym lakierku, ciemnych spodniach, wsadzonej do nich jasnej koszuli i w końcu zatrzymuję się na znajomej twarzy barmana, który patrzy na mnie... tak jak wszyscy barmani w sumie, tylko tamci już mnie dobrze znają i wiedzą, że zwykle oznaczam kłopoty. Obdarzam go uśmiechem i unoszę dłoń, bo już widzę, że otwiera usta.
- Dobra, dobra, dobra! Ja już wychodzę, świetne miejsce, serio, polecę znajomym. - złączam palec wskazujący i kciuk i je cmokam głośno, a koleś wywraca oczami. Ja natomiast powracam spojrzeniem do Tonego - Dobra, Tony, dawaj zawijamy się, noc jeszcze młoda, a ja znam mnóstwo innych knajp! - macham na niego ręką. Marszczę lekko brwi, przesuwając opuszkiem palca po kąciku ust - Coś ci się tu... a zresztą, nieważne! - znowu macham łapskiem, bo mam nadzieję, że ze mną pójdzie, nie chce mi się jeszcze kończyć pijaństwa, kiedy się dopiero rozkręcam w sumie!
- Zabiłby mnie za rozlane piwo! No świr! Dzięki, Tony! - wzdycham, dopiero teraz podnosząc się ze stolika, ale taki nagły ruch sprawia, że wiruje mi w głowie, więc wspieram się o oparcie krzesła, na którym uprzednio siedziałem. Zbieram w ustach resztki krwi, śliny i flegmy po czym spluwam siarczyście na... czyjegoś buta jak się okazuje. Sunę spojrzeniem po zaplutym lakierku, ciemnych spodniach, wsadzonej do nich jasnej koszuli i w końcu zatrzymuję się na znajomej twarzy barmana, który patrzy na mnie... tak jak wszyscy barmani w sumie, tylko tamci już mnie dobrze znają i wiedzą, że zwykle oznaczam kłopoty. Obdarzam go uśmiechem i unoszę dłoń, bo już widzę, że otwiera usta.
- Dobra, dobra, dobra! Ja już wychodzę, świetne miejsce, serio, polecę znajomym. - złączam palec wskazujący i kciuk i je cmokam głośno, a koleś wywraca oczami. Ja natomiast powracam spojrzeniem do Tonego - Dobra, Tony, dawaj zawijamy się, noc jeszcze młoda, a ja znam mnóstwo innych knajp! - macham na niego ręką. Marszczę lekko brwi, przesuwając opuszkiem palca po kąciku ust - Coś ci się tu... a zresztą, nieważne! - znowu macham łapskiem, bo mam nadzieję, że ze mną pójdzie, nie chce mi się jeszcze kończyć pijaństwa, kiedy się dopiero rozkręcam w sumie!
Piwniczny Klub Jazzowy
Szybka odpowiedź