Szmaragdowa Strzyża
Szmaragdowa Strzyża to nic innego, jak wijołapka, magiczna podwodna roślina, która jest niegroźna, ale za to łatwo przykleja się do ciała i trudno jest się jej potem pozbyć. Stanowi również popularną magiczną ingrediencję, użyteczną przy warzeniu wielu eliksirów - ale wyjątkowo niewdzięczną w zbieraniu, trzeba po nią bowiem zejść pod wodę. Młodzi czarodzieje często zażywają kąpieli w tym miejscu; z dala od statków, niebezpiecznych magicznych istot i mugolskich oczu. Tradycyjna zabawa polega na rzuceniu do wody knuta i jego wyłowieniu - co nawiązuje do dawnych masowych polowań na wijołapkę, kiedy jej skupisko w tym miejscu było jeszcze dużo mniejsze.
Wyłów knuta: wyścig na miejsce, w którym chlusnął pieniążek, trwa trzy tury - w każdej postać rzuca kością k100, do rzutu dodając bonus przysługujący z biegłości pływanie. Postać, która płynie jako druga - musi dopłynąć do pierwszej, nim podejmie inne działanie. Suma jej rzutów musi zrównać się z sumą rzutów przeciwnika. Postać, która przypłynie jako pierwsza, może od razu podjąć inne działanie.
Za każdym razem, kiedy którakolwiek z postaci osiągnie wynik 20 lub mniej podczas rzutów na pływanie - zahacza nogą lub ręką o strzyżę, która nie chce się od niej odkleić. Do każdego kolejnego rzutu w tym wątku postać otrzymuje karę -5.
Drugim etapem jest wypatrzenie pieniążka - w tym celu należy wykonać test na spostrzegawczość o ST 60. Jeśli postać dostrzeże pieniążka, powinna przezwyciężyć kolejny test o ST 60 - tym razem na pływanie, celem zanurkowania po monetę. Kiedy jedna z postaci zaczyna nurkować po pieniążka, a druga jeszcze go nie dostrzegła, otrzymuje bonus do rzutu na spostrzegawczość +10, który będzie kumulował się przez kolejne tury.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 22:29, w całości zmieniany 3 razy
Szukałem dłonią ręki Jackie, jednak zamiast ciepłej skóry natrafiłem na coś innego, szorstki, znoszony materiał. Nie wiedziałem co to było, moja głowa w tym momencie wydała się pęknąć i jak rozcięta piłka zaczęła wypuszczać powietrze, które w tym przypadku było moim własnym jestestwem. Pomyliłem się, na stos Wendeliny, jak ja mogłem się aż tak pomylić.
Z wypływającym z głowy strumieniem myśli cały świat wokół mnie zawirował. Odczuwałem coś, czego wcześniej nigdy nie miałem okazji doświadczyć. Zlałem się z rzeczywistością w jedną plamę, wirującą, wyjącą bezsilnie zdartym głosem niczym zwierzę w agonii, kiedy ból znajdujący się w miejscu, gdzie powinienem mieć stopy przeniósł się na całą moją świadomość. Powietrze z płuc uciekło zbyt szybko, ciśnienie wcisnęło żebra, a oczy zaszły ciemnością. Tkwiłem w czarnej matni; wirując, opadając nie byłem w stanie określić gdzie znajduje się góra, a gdzie dół. Powietrze było gęste i sypkie, chrzęściło między zębami i przyklejało się do warg, a szumiało przy tym i pluskało niczym późnowieczorna rzeka, wołając mnie ku sobie. A może...
Selwyn, psia mać, wstawaj na nogi!
Parsknąłem, wypluwając piasek i otwierając oczy, nad sobą znajdując ciemne, zachmurzone niebo. Wsparłem się na łokciu i spojrzałem na kobietę. Na Jackie. Czułem się, jakbym został uderzony w głowę czymś bardzo, ale to bardzo ciężkim, na moje stopy zostało postawione imadło, a przez gardło i nos przeszła garść gwoździ.
- Rineheart - spróbowałem powiedzieć, jednak z moich ust wydostał się ledwie dosłyszalny, szorstki w brzmieniu szept. Zawiedliśmy. Zawiodłem.
- Powinienem był tam z...ginąć - wychrypiałem, wahając się tylko przez moment. Zostać - nie, to było za mało. Poczucie obowiązku było silniejsze niż brak pamięci, serce biło szaleńczym tempem czując przygniatający ciężar winy. Odszukałem zrezygnowanym spojrzeniem jej oczy, wątpiąc, czy na pewno byłem tym, za kogo mnie uważała. Za kogo oni mnie uważali. Czułem się, jakbym miał na swoich barkach ciężar decyzji podjętej przez kogoś innego, jakby to ktoś zadecydował za mnie, jakie mam stanowisko w tym konflikcie. Nie ważne, że czułem, iż teraz podjąłbym identyczną decyzję: poczucie obowiązku i to dziwne wrażenie sprawiały, że miałem ochotę wskoczyć do rzeki i już nigdy z niej nie wyjść. Odwróciłem głowę w kierunku ciemnej wody - była tak blisko, ta nieprzejednana pustka, to ostatnia decyzja w życiu. Widziałem jednak, w jakim stanie była Jackie. Wiedziałem, że ta ucieczka byłaby jeszcze gorsza niż z Nurmengardu. Musiałem unieść głowę, przyjąć na siebie wszystkie konsekwencje i walczyć dalej.
- Musimy udać się do alchemika. Powiedz mi tylko, gdzie - powiedziałem, podnosząc się niemrawo na nogi i ledwo ustając na wciąż pulsujących bólem stopach. Zacisnąłem jednak zęby i wyciągnąłem dłoń w stronę siedzącej nadal na piasku aurorki. Ten dzień jeszcze nie dobiegł końca, Rineheart.
| zt x2
Hep!
Myślała, że zabije, a potem sama umrze - z rozpaczy nad dokonaniem zbrodni prawdziwie najstraszliwszej. Na szczęście nerwy utrzymała na wodzy aż do momentu, w którym znów pojawiła się ona. Męcząca czkawka, ale nie taka zwykła; ta choroba z rodzaju teleportacyjnych miotała Rię chyba po całym kraju jak zdążyła zorientować się rudowłosa. Słońce coraz intensywniej znikało za horyzontem prowadząc do rozpostarcia się nocy. Weasley nie zdawała sobie z tego sprawy - została porwana z ogródka już jakiś czas temu. Czas powoli zacierał się tworząc nieokreśloną w przestrzeni masę, bardzo trudną do identyfikacji. Poza tym, w kółko teleportująca się kobieta nie była w stanie o tym myśleć - reagowała na ludzi, których spotykała, na wydarzenia mające miejsce wraz z jej udziałem. Była aktorem drugoplanowym, pojawiającym się znikąd i równie szybko oddalającym się w gęstej mgle niedopowiedzeń, ale nie było to uciążliwe. Do momentu, aż Rhiannon poczuje zmęczenie oraz nieopisaną potrzebę powrotu do domu, do ciepłego łóżka.
Na razie spektakl wciąż trwał.
Przez ułamek sekundy trwającej świadomości Harpia poczuła ulgę. Ulgę spowodowaną brakiem konieczności użerania się z mocno nieciekawą personą spotkaną jakiś czas temu - znów nieokreślony. Ile czasu mogło minąć między jednym czknięciem a drugim? Kolejne pytania pozostawały bez odpowiedzi, tak jak Ria bez stabilnego gruntu pod nogami.
Szybko okazało się, że bardzo dosłownie. Ni stąd ni zowąd czarownica poczuła niesamowite zimno; poparzona przez pokrzywy skóra zapiekła na nowo, acz teraz w całkowicie inny sposób. Kojarzyła to skądś, ale z powodu szoku nie mogła zorientować się o co chodziło odnaleźć w nieznanej dotąd sytuacji. Dopiero po chwili do zaskoczonego umysłu dotarła informacja o utkwieniu w zimnej wodzie. Gdzie była? Dlaczego się tu znalazła? Weasley zaczęła gorączkowo pytać swój zmysł wzroku, ale ten okazał się zamazany. Nieświadomie łykała wodę, co jakiś czas zanurzając się pod taflą. To chyba panika, pewnego rodzaju nieświadomość. Do tej pory lądowała na stabilnym gruncie - za nic nie przyszedłby rudzielcowi do głowy pomysł znalezienia się w morzu. Rzece? Oceanie? Jeziorze? Prywatnej sadzawce? Kaszlała, machała nogami oraz uderzała we wszechobecną ciecz rękoma.
- Halo? - rzuciła znajdując się względnie na powierzchni. Czy zdołała wypowiedzieć to na głos? Nie miała pewności. Płuca paliły, oczy szczypały, ciało pokrywało się gęsią skórką. Spazmatyczne oddechy nie przynosiły ukojenia, natomiast niezidentyfikowana substancja przyklejająca się do piegowatych nóg także nie ułatwiała niczego, zwłaszcza poruszania się. Co to mogło być? Glony? Kolejne magiczne stworzenie gotowe do zgładzenia intruza, tak jak druzgotek w Ottery St. Catchpole? Rhiannon momentalnie zlękła się, próbując mimo wszystko rozejrzeć, odnaleźć kogoś, kto mógłby pomóc wyjść topielcowi z tej zdradzieckiej, zimnej wody. Ani trochę przyjaznej. Wręcz okrutnej i nieprzewidywalnej, jak każdy żywioł. Zresztą, chyba właśnie dostrzegła czyjąś sylwetkę? Czy to cień, ułuda zaćmionego umysłu? Nie wiedziała.
- O proszę, znowu mam cię pod sobą. - mówię, unosząc wysoko obie brwi. Chyba jednak obejdzie się bez całusów.
Tkwiła w bezmiarze wody przekonana, że była zdana wyłącznie na siebie. W spojrzeniu pojawiło się przerażenie, serce zabiło gwałtownie - wszystko przez nagłe szarpnięcie w okolicach ramienia. Analiza sytuacji zajęła kobiecie niezwykle długo, była już niemalże na brzegu kiedy pojęła wreszcie, że ktoś ją uratował. Ciemna, zamazana postać musiała zauważyć wynurzającą się spod tafli łepetynę i postanowiła zareagować. Ria nie zdążyła jeszcze odczuć ulgi, całe zdarzenie działo się niezwykle szybko, a myśli formowały się w paskudną breję niezrozumiałego harmidru - wybranie z umysłu czegokolwiek konkretnego graniczyło z cudem. Było to ostatnią rzeczą, na jaką czarownica miała ochotę. Całkowicie poddała się działaniom nieznajomego, zamknęła na moment oczy. Szczypiące; niewidzialne drobinki rysowały powierzchnię gałki ocznej, sprawiając Harpii prawdziwy dyskomfort. W płucach czuła ogromny ciężar, przeszkodę nie do pokonania. Z każdą próbą łapczywego łapania powietrza ponosiła sromotną klęskę, stąd z ulgą przyjęła istnienie gruntu pod plecami. Automatycznie obróciła się na bok, później na brzuch, chcąc pozbyć się zalegającej w organizmie wody. Kaszlała głośno, w istocie wypluwając całą masę zimnej, słonej cieczy. Ciemne oczy zaszły łzami, policzki poczerwieniały z wysiłku. Wreszcie Weasley udało się nabrać pierwszego, pełnego wdechu. Z niewysłowioną wdzięcznością opadła plecami na ziemię, nie kłopocząc się tym, że nadal obmywała ją woda. Czuła się jakby powróciła ze świata zmarłych - nie przerywała sobie tej doniosłej chwili.
Słowa mężczyzny dotarły do Rhiannon ze znacznym opóźnieniem. Odgarnęła do tyłu kosmyki włosów, dotąd oblepiających piegowatą twarz i patrzyła uważnie na swego wybawcę. - Johny? - wychrypiała nie bez trudu; w gardle poczuła nieprzyjemny posmak przesolonej wody, ścianki przełyku były mocno podrażnione. - Co ty tu robisz? - spytała głupio, ale nie myślała nad tym pytaniem. Wypaliła je bez szczególnego pomyślunku. - Głupek - skwitowała w końcu jego słowa. Uniosła się nieznacznie na rękach, ale zaraz znów opadła na ziemię - poczuła zawroty głowy. - Dziękuję - powiedziała w końcu. Z wdzięcznością, za to bez konsternacji, że czarodziej wciąż nad nią wisiał i był tak blisko. No ładnie, została dłużniczką Bojczuka. Co teraz? Jak miałaby spłacić ten dług? Może lepiej było zginąć? Myśli znów gnały jak szalone, nie przynosząc niestety żadnych konkretnych wniosków.
- A owszem, to ja we własnej osobie. - kiwam głową, a kiedy kolejne pytanie dociera do moich uszu, to marszczę brwi i mój orli nos, sprawiając, że przez kilka sekund wyglądam jak drapieżny ptak szykujący się do ataku, hehe. Albo jakbym dostał rozwolnienia. Nieważne zresztą, jeden pies.
- Odpoczywam od zgiełku miasta, łapię słońce, oglądam chmury i ratuję damy z opresji. - ot, proste. Tak przecież wyglądało całe moje życie, co nie. Johnatan Bojczuk zawsze na posterunku - Ale bardziej ciekawi mnie co ty tu robisz, jak się tu znalazłaś i dlaczego, na laskę Merlina, zachciało ci się kąpieli, skoro nie umiesz pływać? - bo chyba nie umiała? No przecież, że nie, jakby umiała to by się nie topiła. Dziwne; zmierzyłem ją uważnym spojrzeniem, mrużąc lekko oczy, bo nic mi się tu nie trzymało kupy, wszystko było jakieś kompletnie pokręcone i nawet się zacząłem zastanawiać czy moja obecność tutaj jest czymś normalnym, czy totalnie bezsensownym? Dumam nad tym chwilę, a z pewnego letargu wyciąga mnie dopiero kolejne słowo. Jedno, krótkie słówko. Piękne słówko co sprawiało, że aż się serduszko radowało. Uśmiecham się lekko, wspierając dłoń na piersi.
- To mój obywatelski obowiązek, pomagać potrzebującym. Polecam się. Znaczy ogólnie nie polecam ładować się w kłopoty, ale jak juz to przynajmniej w moim towarzystwie. Bo tobie, Ria, oj tobie, Ria, to bym pomógł nawet jakby mi zakazali. - puszczam do dziewczyny oczko, zaś kiedy próbuje się podnieść, macham jedną ręką - Nie wstawaj. Wszystko z tobą w porządku? Nie potrzebujesz, nie wiem, jakiegoś usta-usta albo czegoś w tym guście? Wiesz, jak coś to znam się na tym. - nie znałem się na żadnej reanimacji, resuscytacji, czy reinkarnacji, ale tym się wcale nie zamierzałem chwalić. Za to całować to sie umiałem jak nikt inny. Lata praktyki w końcu. Podnoszę się, coby spocząć zaraz obok panny Weasley, żeby juz tak nad nią nie wisieć, ale ciągle być w pogotowiu. Jakby co.
Naprawdę starała się nie przewrócić oczami ani nie parsknąć pogardliwie pod nosem. Mogła nie lubić Johnatana, ale zawdzięczała mu życie. Choćby z tego powodu nie powinna być dla niego nie miła, wbrew temu jak bardzo obelgi wydawały się kuszące. Problem polegał na tym, że Ria nie zapomniała i nie wybaczyła - przez co zamiast odczuć w sercu ulgę, kłębiła się tam raczej skrajna niechęć.
- O tej porze? - żachnęła się. Oczywiście, że żartował i oczywiście, że nie omieszkała wziąć jego słów na poważnie. Podstawowy błąd w rozmowie z tego typu człowiekiem. - Umiem pływać! - zaprzeczyła od razu, z oburzeniem. Krzyk nie był dobrym pomysłem; Weasley od razu odczuła nieprzyjemny ucisk w głowie. Źle, źle, źle. - Po prostu… dopadła mnie czkawka teleportacyjna. Nie spodziewałam się lądowania w wodzie - wyjaśniła nadzwyczaj spokojnie, choć może nie powinna. Właściwie, co go to interesowało? Tak nagle? Dlaczego nie pozwolił jej utonąć? Przyglądała mu się podejrzliwie, odnosząc wrażenie, że ten facet nigdy nie da jej o tym zapomnieć. Na pewno będzie również oczekiwał niekończących się wynagrodzeń za to, czego dokonał. Cholera, może lepiej byłoby zginąć? - Przestań ze mną flirtować. Byliśmy już w tym miejscu, nic dobrego z tego nie wyszło - burknęła trochę obrażona, przez to, że sobie to wszystko przypomniała. Niech to Godryk trzaśnie. - Nie potrzebuję, dziękuję - mruknęła, z wielkim wysiłkiem ponownie stając się miłą. Musiała, prawda? Nie miała innego wyjścia? Och, jeszcze musiała dalej leżeć, a to oznacza więcej czasu spędzonego z Bojczukiem. Na Merlina… - Cholernie zimno - szepnęła pod nosem, po czym objęła dłońmi ramiona, próbują wzniecić w swoim ciele więcej ciepła.
- Mhm - kiwam głową - Czekaj, poradzimy coś na to - uśmiecham się lekko i wstaję, coby pomóc jej podnieść się do siadu, póki co tylko tyle, małymi kroczkami do przodu. Oddaję jej swój stary płaszcz, na początek musi wystarczyć i unoszę jeden palec na znak, że coś jeszcze kombinuję, tylko musi chwilkę poczekać. Sam zaczynałem marznąć, więc wstaję i przechadzam się po okolicy w poszukiwaniu chrustu i kamieni. Zaraz się tu uskuteczni jakiś ogień. A później pójdę w las i upoluję sarnę na kolację.
Niestety, ze względu na wspólną, jakże niechlubną historię, nie do końca umiała. Tak po prostu. Od zawsze podchodząca do świata zbyt emocjonalnie, Weasley nie zapominała, nie udawała także kogoś, kim nie była. Nie była osobą puszczającą w niepamięć dawne porażki czy bolączki. Bojczuk właśnie nimi był - nieważne jak dawno temu miało to miejsce, jak mocno to nic nie znaczyło. Zdrada pozostawała zdradą, niszczyła zaufanie, które stanowiło podstawę jakiejkolwiek relacji. Przynajmniej dla Rhiannon. Westchnęła cicho, poniekąd rozumiejąc potrzebę ucieczki, odseparowania się od ludzi. Tak, chcąc czy nie, ta pora nadawała się idealnie na tego typu sentymentalne podróże w głąb wewnętrznego spokoju. - Och, tak, oczywiście, że tak! Miałam właśnie spektakularnie wynurzyć się z odmętów wody tylko przerwałeś mi mój występ - prychnęła ponownie zirytowana. Lubiła żarty, śmiała się także z samej siebie, jednak osoba tego konkretnego człowieka działała jak płachta na byka trudno to przezwyciężyć. Szczególnie w sytuacji skrajnego wyziębienia, które nieuchronnie zbliżało się do każdej komórki ciała. Jak na wezwanie, Ria wzdrygnęła się. - Daj - burknęła niechętnie, po czym niemal wyrwała czarodziejowi piersiówkę z ręki. Usiadła jakoś pokracznie i dość długo przyglądała się przedmiotowi, co najmniej, jakby miała wyczuć czy Johnny nie traktuje jej przypadkiem jakąś zakamuflowaną trucizną. Wreszcie wzruszyła przemoczonymi ramionami upijając kilka solidnych łyków trunku. Cóż, równie dobrze mogła powiększyć swój dług.
Usta wykrzywiły się w niezadowoleniu, z kolei gardło rozpaliło od alkoholu; kula ciepła dotarła potem do żołądka, a wkrótce również do innych części ciała. Może dlatego łatwiej było się Weasleyównie uspokoić - i nie naskakiwać na wybawcę już ani chwili dłużej. - Jak cię widzę to jakoś samo mi tak wychodzi - rzuciła tylko, postanawiając już nie drążyć tematu. Nie wnikać, nie wspominać, nie kontemplować. Było, minęło, powinna odpuścić już dawno temu, skoro to nic nie znaczyło. Westchnęła już po raz kolejny, zastygając wkrótce ze zdziwienia, gdy płaszcz odnalazł się na jej plecach, a Bojczuk gdzieś zniknął. Zamrugała szybko, intensywnie ignorując unoszący się z odzieży zapach; wstała też jakoś chwiejnie, chcąc doczłapać się do brzegu. Jeżeli mężczyzna zamierzał zrobić ognisko, to pomost byłby fatalnym wyborem. - Dziękuję - wyrzuciła z siebie nagle, po raz kolejny. Naprawdę była mu wdzięczna za to, co robił. Przecież nie musiał.
Szlag, nie znalazła nigdzie tego kryształu. Nie wiedziała nawet, czy wciąż go miał. Jedyne co było pewne, to różdżka w jego dziobie. Krew zbrudziła jego pióra, ciekła jej z nosa gęsto, i zupełnie tak, jakby nie zamierzała przestać. Kręciło jej się w głowie, czuła się słabo, ale adrenalina wciąż trzymała ją na nogach twardo i zmuszała do w miarę trzeźwego myślenia. Musieli uciekać. Przyznała to niechętnie, przed samą sobą, ale pamiętała zdarzenia z sowiej poczty i nie zamierzała tego powtarzać. Nie mogła pozwolić, by Steffen ucierpiał, by stało mu się coś takiego, jak jej bratu, choć trudno było jej oszacować możliwości dwójki czarnoksiężników. Byli skuteczni, działali sprawnie, wspólnie. I to przez tego pieprzonego Blacka ledwie stała na nogach. Most zadrżał. Nie wiedziała nawet kiedy, bruk runął pod nimi, spuszczając ich do wody. Chłód przeszył ją na wskroś, przemoczył brudne z krwi ubranie. Rzeka zabarwiła się szkarłatem, nurt rozciągnął go w mgnieniu oka. Napiła się wody, nie umiała pływać. Szczęśliwie upadla na miotłę, która nie pozwoliła jej utonąć. Zerwała się, szamocząc i nie chcąc ulec jej woli. Była zbyt słaba, by z nią walczyć, by zmusić ją do posłuszeństwa.
— Steffen — szepnęła, rozpaczliwie oglądając się za gęsią. Nie widziała go nigdzie, przed oczami pojawiły się mroczki. Walczyła ze sobą, nurtem i miotłą, trzymając się jej kurczowo, ale w wodzie trzon był śliski. W końcu wyrzuciła ich gdzieś na brzeg. Zakrztusiła się wodą, krwią. Nogi zaplątały jej się w jakąś roślinę, nie miała jednak sił, by się szarpać. Wyciągnęła się na brzeg i rozejrzała dookoła. — Nic ci nie jest?— spojrzała na gęś. ta przynajmniej umiała unosić się na wodzie. Pogłaskała ją po skrzydle delikatnie i rozejrzała się dookoła, próbując rozeznać, gdzie właściwie się znajdują. I dopiero teraz, z dala od wrogów, od Mostu Miłości, trolla, z pulsującym bólem w nosie poczuła, jak słabnie. – Musimy się dostać do oazy — szepnęła. Tam im ktoś pomoże, tam będzie Justine.
23/333, -70 [53 tłuczone (nos, pośladki), 257(krwotok)]; 1/3 do utraty przytomności (-15 co post)
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
-Gęęęęę.... - zagęgał smutno, wychodząc z wody. Gdy wpadł do rzeki, uświadomił sobie, że przecież nie umie pływać, ale nie zdążył najeść się strachu. Jedyny pożytek z gęsich piór był taki, że utrzymywały go jako-tako na powierzchni.
Zmokła gąska spojrzała na Hanię smutno, z poczuciem winy. Nie było czasu szukać kryształu ani czekać na przemianę, wciąż byli w Londynie. Musieli uciekać.
-Gę-ę! - trącił dziobem miotłę panny Wright, a potem spróbował przegryźć pęta rośliny, które zaplątały się wokół jej kostki. Czy gęsi jedzą pędy? Hmm, mniam, nieważne.
Otrzepał swoje mokre pióra, zostawiając na piasku ślady krwi, a potem spróbował rozprostować skrzydła. Podskoczył i bardzo niezgrabnie uniósł się w powietrze.
-Gęgęgę? - bał się, że Black lub policja lub choćby ten typ z Walczącego Maga lada moment się tutaj pojawią. Czy Hania byłaby w stanie wsiąść na miotłę? Czy on byłby w stanie przemienić się w szczura w locie i przejąć ster nad miotłą, gdyby Hania zasłabła? Nie był pewien, ale umiał przecież latać na miotle, był mistrzem animagicznych przemian. Nie mógł zawieść, nie mógł.
Wiedział też, gdzie poprowadzić dziewczynę - Dolina Godryka była nieco bliżej niż Oaza. Chciał do domu. Ale nie do swojego domu w Dolinie, tylko do domu najlepszego medyka, jakiego znał.
Lećmy do Kurnika, zajmę się Tobą, Hannah! - zagęgałby, gdyby mógł zostać zrozumiany. Pozostawało mu tylko kłapnąć dziobem i wzbić się w powietrze. Gęsio-człowieko-szczur będzie dziś nawigował ich ucieczkę.
Pullus tura 2
96/216, -30 [55 tłuczone (klatka piersiowa, kolana, pośladki), 30 szarpane (lewe ramię, lewe udo), 45 (duszenie się, 15 co turę)
/zt x 2
little spy
Alexander poczuł znajome szarpnięcie w okolicach pępka i zdążyła mu przelecieć jedna myśl przez głowę: co, jeżeli się rozszczepi tak całkiem, nieodwracalnie? Cóż, już było za późno, bo właśnie znikał.
Kiedy pojawił się ponownie to pierwszym, co zarejestrował to fakt, że wokoło było dziwnie cicho. Skacząc na głębię okazało się, że naprawdę dał nura pon wodę: był cały mokry, pod plecami miał dno, a po otworzeniu oczu ujrzał jasną, pofalowaną taflę. Momentalnie wyrwał się resztkami sił do przodu, starając się wypłynąć na powierzchnię. Wodę przebił z wielkim impetem, bo jak się okazało to wystarczyło usiąść aby woda sięgała mu do piersi. Farley prychnął i parsknął kilkukrotnie, starając się złapać oddech i uspokoić rozkołatane serce. Miał bardzo silne wrażenie déjà vu. Zamrugał kilkukrotnie, ze zmęczonych oczu starając się pozbyć resztek słonej wody, od której piekło go pod powiekami. Siedział tak przez chwilę w wodzie, starając się uporządkować myśli. Faktów było kilka, a każdy z nich ciężki do przetrawienia.
Po pierwsze, po raz trzeci udało mu się wyjść z Azkabanu. Zadrżał na tę myśl, dopiero teraz czując jak chłodna, wrześniowa woda wsiąknęła w wełnę i dopadła jego skóry. Przetoczył się na bok i podpierając na rękach powstał chwiejnie. Woda sięgała mu ledwie do kolan, a pozycja, w której się znalazł umożliwiła zaakceptowanie faktu numer dwa: po raz kolejny znalazł się na Szmaragdowej Strzyży. jakby, jakie były na to szanse? Zapytałby Ollivandera, on na pewno zaraz wyciągnąłby pióro i pergamin i mu to wszystko wyliczył. Jednak to, że znajdował się akurat tutaj było powodem, dla którego musiał zaakceptować fakt trzeci: lądując właśnie tutaj pojawił się w dzielnicy portowej Londynu. Londynu, który zawładnięty był przez Rycerzy Walpurgii; Londynu, z którego wyrzucono wszystkich mugoli; w końcu Londynu, w którym na każdym rogu wisiały listy gończe z jego podobizną.
Alexander zacisnął palce na różdżce i starając się brać spokojne oddechy ruszył wpierw jedną nogą, a następnie drugą, krok po kroku wychodząc z Tamizy, z zielonymi taśmami glonów zaplątanych wokół kończyn, ubrań, porastającej go wełny. To, że wydostał się z Azkabanu wcale nie znaczyło, że wszystko skończy się dobrze, albo że właściwie cokolwiek się dziś dla niego skończyło.
| 74/218 PŻ (-144 psychiczne), -40 do rzutów
'Londyn' :
Alexander zatrzymał się w pół kroku i zamarł, przez chwilę nie będąc w stanie zrozumieć tego, co się właśnie działo. Przecież widział dziś już tylu... przegonił już tak wielu... a teraz... teraz jeszcze jeden.
Tor jego myśli był już mu dobrze znany. Farley przymknął powieki i nabrał w płuca coraz chłodniejszego powietrza, myślami wracając do swojej próby. Przypomniał sobie blask wygaszacza i pieśń feniksa, to, jak poprzez przelanie swojej własnej krwi sam stał się światłem w ciemności. Po raz kolejny przywołał też twarz swojego ojca, wykrzywioną grymasem zdziwienia, szoku wręcz. Alexander mimo młodego wieku był czarodziejem szalenie zdolnym i wiedział, że jego umiejętności miały jeszcze przydać się do uratowania niejednego istnienia. Alexander otworzył oczy i wyciągnął przed siebie różdżkę, a wraz z oddechem spomiędzy jego rozchylonych ust wydostała się inkantacja zaklęcia, które powtarzał dziś więcej razy niż był w stanie zliczyć.
– Expecto Patronum – powiedział cicho, zmęczony, ale głos mu nie zadrżał. Farleyowi po przygodach dnia dzisiejszego było już poniekąd wszystko jedno, ale taki koniec po wyjściu z Azkabanu byłby niezwykle marnym żartem ze strony losu.
| ST patronusa obniżone do 35
'k100' : 57
Zamrożone wody Tamizy posłużyły czarodziejom za naturalne lodowisko. Na łyżwach ślizgają się tu młodsi i starsi z różnych klas społecznych, lecz pilnujący porządku funkcjonariusze czarodziejskiej policji odgradzają - nieformalnie - fragmenty lodu, na które wchodzą arystokraci i bardziej znamienici politycy lub inni zasłużeni obywatele, z zwłaszcza co ważniejsi wyznawcy Czarnego Pana. Lodowisko otoczone jest zaklętymi lodowymi rzeźbami przedstawiającymi krzewy i kwiaty, zwłaszcza lilie, między którymi sunęły węże przypominające nieco herbowe zwierzęta Slytherinu. Pomiędzy rzeźbami przemykają energiczne nimfy, które śpiewają stare tradycyjne pieśni celtyckie; ich wysokie głosy splatają się w jeden - przepiękny - chór umilający wypoczynek na tych terenach. Nimfy przy lodowisku to istoty podobne elfom, acz nieznacznie tylko mniejsze od ludzi, o błękitnej, kryształowej karnacji. Zdają się delikatnie unosić w powietrzu, eterycznością przypominają nieco duchy, ale z całą pewnością są, w przeciwieństwie do nich, cielesne. Ponoć przybyły z Francji.
Zaczarowane łyżwy pozwalają utrzymać się na lodzie nawet pomimo braku podstawowych umiejętności, wymagane jest jednak jakiekolwiek wyczucie równowagi (łyżwiarstwo I lub zwinność 5). Postać, która nie spełnia tych wymagań, może jeździć z pomocą innej.
W każdej turze jedna postać z grupy może rzucić kością k10:
1: Nic się nie dzieje.
2: Jedna ze śpiewających nimf okazała się wyjątkowo psotliwa - przemknęła na lód i zatańczyła wokół ciebie, zapraszając cię - i osoby lub osobę, z którą tutaj jesteś - do wspólnej zabawy, chwytając was za dłonie.
3: Spostrzegliście, że znajdujecie się pod drzewem, na którym ktoś rozwiesił liście jemioły - możecie sobie pozwolić na bezkarny pocałunek.
4: Potykasz się. Aby zachować równowagę, musisz przezwyciężyć ST 40 (rzut na zwinność, statystykę mnoży się dwukrotnie). Jeżeli twój partner posiada biegłość łyżwiarstwa, może cię podtrzymać zamiast tego.
5: Przejeżdżasz obok lodowej rzeźby smoka, zwierzę rozpościera kryształowe skrzydła i majestatycznie wzbija się w powietrze. Z jego pyska wydobywa się błękitny ogień, który rozświetla niebo - sztuczny, nieszkodliwy i zimny, ale bardzo piękny, skrzący drobinami zaklętego lodu.
6: Kiedy spojrzysz w niebo, dostrzeżesz spadającą gwiazdę. To moment na życzenie - ale musisz się pośpieszyć.
7: Przed tobą pojawia się para drobnych elfów, która, chwyciwszy się wzajemnie za dłonie, zatańczyła między wami razem, udając parę łyżwiarzy. Kilka chwil później obie istoty zniknęły, pozostawiając po sobie tylko skrzący srebrny pył, który łagodnie na was opadł.
8: Opodal brzegu, obok którego przejeżdżasz, spod śniegu wynurzają się zaczarowane kwiaty o wielkich purpurowych kwiatach w kształcie dzwoneczków; ich zapach nastraja figlarnie, nabieracie ochoty na flirt, jeśli posiadasz biegłość zielarstwa wiesz, że są bardzo silnymi magicznymi afrodyzjakami.
9: Słyszycie z niedaleka toasty wygłaszane na cześć Ministra Magii. "Niech żyje", skandują czarodzieje. Dołączając się, przesuniecie wskaźnik wojenny o 1 punkt na korzyść Rycerzy. Milcząc, zwrócicie na siebie uwagę.
10: Smugi, które zostawiają na lodzie twoje łyżwy, na krótki moment przybierają skrzącej złotej barwy. Zostawiasz za sobą przepiękne wzory, a ich fantazyjność zależy od twoich umiejętności łyżwiarskich - a także od twojego wyczucia równowagi. I stylu.
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3