Ścieżka Aniołów
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Ścieżka Aniołów
Park nie jest duży, ale odróżnia się od innych swoim niecodziennym kolorem. Wszystkiego rodzaju liście, trawy czy owoce przybierają biały kolor. Nawet kora wygląda tak, jakby ktoś niestarannie pokrył ją białą farbą. W zależności od ilości światła oraz kąta padania promieni słońca miejsce to wygląda inaczej i zachwyca wszystkich swoim nienaturalnym, ale jakże pięknym, wyglądem. Dzieje się tak za sprawą rzuconego niegdyś zaklęcia. Ze względu na obecność magii, miejsce jest niedostępne dla mugoli.
Jedna z licznych szarych sów przemierzała tej nocy Londyn. Nie wyróżniała się niczym od innych pocztowych ptaków. Przeciętnej wielkości i szybkości, niosła w dziobie starannie zapieczętowany list. Leciała wysoko, nie zniżając lotu i nie zważając na świszczący dookoła wiatr. Gdy pod nią zaczęły migotać światła latarni, zapikowała w dół. Przez chwilę krążyła nad ulicami miasta, aby ostatecznie otworzyć dziób i wypuścić z niego list, który po chwili tańczenia w powietrzu opadł na ziemię.
Jeśli przechodzisz tu jako pierwszy pomiędzy 30 września a 4 października, możesz dostrzec leżący na ścieżce list. Jest zapieczętowany i zamknięty, wyraźnie w dobrym stanie. Jeśli go podniesiesz i przyjrzysz się tyłowi korespondencji, dostrzeżesz wypisane ładnym, ozdobnym pismem: Do Ciebie, przechodniu. Gdy otworzysz kopertę zalakowaną pieczęcią w kształcie gwiazdy, ujrzysz list, a w nim:
Jeśli przechodzisz tu jako pierwszy pomiędzy 30 września a 4 października, możesz dostrzec leżący na ścieżce list. Jest zapieczętowany i zamknięty, wyraźnie w dobrym stanie. Jeśli go podniesiesz i przyjrzysz się tyłowi korespondencji, dostrzeżesz wypisane ładnym, ozdobnym pismem: Do Ciebie, przechodniu. Gdy otworzysz kopertę zalakowaną pieczęcią w kształcie gwiazdy, ujrzysz list, a w nim:
Przeczytaj Do Ciebie
Mieszkańcu Londynu! Wojna odbiera to, co najcenniejsze.
Ostatnio z powodu działań prowadzonych na terenie Anglii życie stracili:
Łączymy się w żałobie i smutku z rodzinami, nie mogąc jednak powstrzymać się od pytania:
kto będzie następny?
Ostatnio z powodu działań prowadzonych na terenie Anglii życie stracili:
- Johnson Vanity – sprzątacz, który został zamordowany, gdy próbował ratować życie swojej dziesięcioletniej córki oraz jej mugolskiej przyjaciółki. Dziewczynki uszły z życiem. Johnson został znaleziony dwa dni później w okolicznym śmietniku przez sąsiadkę. Ciało nosiło ślady tortur.
- Tolmund Russell – pracownik Ministerstwa Magii, zginął na służbie w trakcie patrolowania Londynu. Jego ciało znaleziono z licznymi złamaniami na jednej z ulic. Jego partner został uznany za zaginionego.
- Roddy i Danielle Vause – małżeństwo botaników, znalezione martwe w swoim domu na przedmieściach Londynu. Kobieta spodziewała się dziecka. Nad budynkiem podobno można było dostrzec Mroczny Znak.
Łączymy się w żałobie i smutku z rodzinami, nie mogąc jednak powstrzymać się od pytania:
kto będzie następny?
I show not your face but your heart's desire
3 marca, 1958
Serce kołatało z nadzwyczajną mocą, jakby chciało wyskoczyć mu z piersi i przejść się na spacer, by wyciszyć kotłujące się w głowie myśli. Na ostatnie spotkanie z lady Carrow, choć pełen stresu, Travers przybył pełen optymizmu, w którym utwierdził go przyjacielski uścisk. Wciąż pamiętał zapach jej perfum, wdzierający się w nozdrza wespół z masą niezliczonych wspomnień, pod którymi śnieg byłby skłonny topnieć w środku najsroższej zawieruchy. Pamiętał jej uśmiech, rysujący się promiennie na prześlicznym licu z nutką zadziory, tak niepowtarzalnej w kręgu szlacheckich dam. Ale pamiętał też niesubtelną przestrogę złożoną pod przysięgą w obecności jej służki, którą wziął sobie do serca za dowód pogwałcenia tej przyjaźni własnymi czynami z przeszłości. Reprymenda niegdysiejszej lubej, wobec której - mimo trzyletniej rozłąki i dosadnej demonstracji zawodu - wciąż rościł wielkie nadzieje, była najmniej przyjemnym elementem tego spotkania. Nawet nie dlatego, że padała z jej ust. Rodachan zwyczajnie nie miał racjonalnej linii obrony i musiał zgodzić się z każdym jej słowem; choć jego intencje zawsze były czyste, krzywdząca zaszłość wzbudzała w nim szczerą skruchę, a za nią wstyd i obawę, że tak właśnie będą wyglądać teraz ich spotkania.
Najgorsze sztormy mogące odebrać mu życie, nie zagościły w jego pamięci z taką intensywnością, co obawa przed stratą Calypso. Noc w noc scenariusz z figurką róży wbitej w dłoń powielał się w najgorszych koszmarach, uświadamiając go, jak łatwo można zatrzeć granicę pogardy, o którą praktycznie się otarł. Lord Travers był człowiekiem morza, nadto oddanym z gorliwą pasją służbie czczonej bogini, któremu nigdy nie zabrakłoby powodów do życia, jednak może nie w głowie - a w głębi serca - coś szeptało mu, że bez miłości nie osiągnie tą drogą spełnienia. To zabawne, że za górą zdobionych drogim odzieniem mięśni z wielkopalczastymi dłońmi, na których przebijały się znamiona ciężkiej, fizycznej pracy, kryła się dusza romantyka. Te pozornie wykluczające się elementy jakoś współgrały pod postacią Rodachana, żeby tego było mało - pasjonata historii, realizującego marzenia na pokładzie pirackiego statku. Problem tylko w tym, że choć żegluga była fachem wilka morskiego, a historia łupionych skarbów intelektualnym konikiem - w romantyzmie jeszcze się nie odnajdywał. A Calypso w ramach ostatniego spotkania wcale mu tego nie ułatwiła.
Kiedy więc oczekiwał na jej przybycie, dość nieudolnie starał się zająć myśli czymś innym, niż konfrontacją z prawdą, która niewątpliwie mogła nadejść dziś kolejny raz. Rod stąpał po grząskim gruncie, cienkim niby tafla zamarzniętego jeziora, na której jeden niepoprawny krok mógł sprawić, że utonie. I bynajmniej nie były to warunki, w których polegał na własnych zdolnościach, a bodaj łucie szczęścia, może odrobinie wyrozumiałości i dobrej woli przyjaciółki, a przede wszystkim - swoich szczerych intencjach. Bo choć te zawiodły tych dwoje ostatnim razem, teraz miały na celu ich zbliżenie, a nie rozłąkę.
Pogranicze Ścieżki Aniołów było osobliwym miejscem. Z jednej strony rozciągał się las, o tej porze roku pokryty białym puchem, który wciąż spadał z nieba, mając jeszcze w pamięci nieustępliwe lutowe nawałnice. Z drugiej magiczny park, starannie upstrzony bielą, który - choć nosił na sobie znamiona tej zimy - zdawał się mienić zależnie od położenia słońca rozmaitością zapierających dech w piersiach odcieni. Starannie odśnieżona ścieżka zdobiona była magiczną roślinnością i skromną warstwą białych płatków, które spadły na oczach obecnych. Miejsce budziło pozytywne odczucia i potrafiło zachwycić swoim wyglądem nawet największych ignorantów. Kiedy więc Rodachan dostrzegł idącą w jego stronę Calypso ze służką, miał przeczucie, że ów miejsce znajdzie się (o ile już nie znajdowało) na jednym z jej obrazów. Jego piękno zależne było wszak od perspektywy, więc gdyby Calypso chciała wykorzystać je za inspirację w swoich dziełach, przedstawiałby jej unikalny pogląd.
Prędko powróciła jednak obawa, że kobieta wciąż może się na niego gniewać... ale gdzieś tliła się nadzieja, że może przeprosiny i nadesłane czekoladki z prezentem choć minimalnie załagodziły nastrój. Mężczyzna naprędce udał się w jej kierunku i przywitał ją oraz Lilianę.
- Przyjaciółko, jakże rad jestem, że przybyłaś. - w słowach i gestach był dość powściągliwy, bo nie wiedział jeszcze, jak powinien się zachować po ostatnim zajściu. Najwyraźniej zależało mu, by sprawdzić, czy przeprosiny przyniosły skutek - czy winien gotować się na kolejne zderzenie z rzeczywistością. Oddał jej więc inicjatywę w kwestii powitania. - Wyglądasz przepięknie jak zawsze. Mam nadzieję, że podróż do Londynu odbyła się bez komplikacji i nie miałaś trudności, by się tutaj dzisiaj znaleźć. Zechcesz podzielić się ze mną swoim nastrojem? - wymiana uprzejmości w ich przypadku nie była tylko fasadą konwenansu; lubił składać jej komplementy od serca i wiedzieć, w jakim jest samopoczuciu.
Jeśli się zgodziła, mężczyzna wziął ją pod rękę i poprowadził w głąb Ścieżki Aniołów, podziwiając widoki w towarzystwie szlachetnej przyjaciółki w drodze do obiecanej w liście niespodzianki, jaka miała czekać ich na końcu trasy.
Serce kołatało z nadzwyczajną mocą, jakby chciało wyskoczyć mu z piersi i przejść się na spacer, by wyciszyć kotłujące się w głowie myśli. Na ostatnie spotkanie z lady Carrow, choć pełen stresu, Travers przybył pełen optymizmu, w którym utwierdził go przyjacielski uścisk. Wciąż pamiętał zapach jej perfum, wdzierający się w nozdrza wespół z masą niezliczonych wspomnień, pod którymi śnieg byłby skłonny topnieć w środku najsroższej zawieruchy. Pamiętał jej uśmiech, rysujący się promiennie na prześlicznym licu z nutką zadziory, tak niepowtarzalnej w kręgu szlacheckich dam. Ale pamiętał też niesubtelną przestrogę złożoną pod przysięgą w obecności jej służki, którą wziął sobie do serca za dowód pogwałcenia tej przyjaźni własnymi czynami z przeszłości. Reprymenda niegdysiejszej lubej, wobec której - mimo trzyletniej rozłąki i dosadnej demonstracji zawodu - wciąż rościł wielkie nadzieje, była najmniej przyjemnym elementem tego spotkania. Nawet nie dlatego, że padała z jej ust. Rodachan zwyczajnie nie miał racjonalnej linii obrony i musiał zgodzić się z każdym jej słowem; choć jego intencje zawsze były czyste, krzywdząca zaszłość wzbudzała w nim szczerą skruchę, a za nią wstyd i obawę, że tak właśnie będą wyglądać teraz ich spotkania.
Najgorsze sztormy mogące odebrać mu życie, nie zagościły w jego pamięci z taką intensywnością, co obawa przed stratą Calypso. Noc w noc scenariusz z figurką róży wbitej w dłoń powielał się w najgorszych koszmarach, uświadamiając go, jak łatwo można zatrzeć granicę pogardy, o którą praktycznie się otarł. Lord Travers był człowiekiem morza, nadto oddanym z gorliwą pasją służbie czczonej bogini, któremu nigdy nie zabrakłoby powodów do życia, jednak może nie w głowie - a w głębi serca - coś szeptało mu, że bez miłości nie osiągnie tą drogą spełnienia. To zabawne, że za górą zdobionych drogim odzieniem mięśni z wielkopalczastymi dłońmi, na których przebijały się znamiona ciężkiej, fizycznej pracy, kryła się dusza romantyka. Te pozornie wykluczające się elementy jakoś współgrały pod postacią Rodachana, żeby tego było mało - pasjonata historii, realizującego marzenia na pokładzie pirackiego statku. Problem tylko w tym, że choć żegluga była fachem wilka morskiego, a historia łupionych skarbów intelektualnym konikiem - w romantyzmie jeszcze się nie odnajdywał. A Calypso w ramach ostatniego spotkania wcale mu tego nie ułatwiła.
Kiedy więc oczekiwał na jej przybycie, dość nieudolnie starał się zająć myśli czymś innym, niż konfrontacją z prawdą, która niewątpliwie mogła nadejść dziś kolejny raz. Rod stąpał po grząskim gruncie, cienkim niby tafla zamarzniętego jeziora, na której jeden niepoprawny krok mógł sprawić, że utonie. I bynajmniej nie były to warunki, w których polegał na własnych zdolnościach, a bodaj łucie szczęścia, może odrobinie wyrozumiałości i dobrej woli przyjaciółki, a przede wszystkim - swoich szczerych intencjach. Bo choć te zawiodły tych dwoje ostatnim razem, teraz miały na celu ich zbliżenie, a nie rozłąkę.
Pogranicze Ścieżki Aniołów było osobliwym miejscem. Z jednej strony rozciągał się las, o tej porze roku pokryty białym puchem, który wciąż spadał z nieba, mając jeszcze w pamięci nieustępliwe lutowe nawałnice. Z drugiej magiczny park, starannie upstrzony bielą, który - choć nosił na sobie znamiona tej zimy - zdawał się mienić zależnie od położenia słońca rozmaitością zapierających dech w piersiach odcieni. Starannie odśnieżona ścieżka zdobiona była magiczną roślinnością i skromną warstwą białych płatków, które spadły na oczach obecnych. Miejsce budziło pozytywne odczucia i potrafiło zachwycić swoim wyglądem nawet największych ignorantów. Kiedy więc Rodachan dostrzegł idącą w jego stronę Calypso ze służką, miał przeczucie, że ów miejsce znajdzie się (o ile już nie znajdowało) na jednym z jej obrazów. Jego piękno zależne było wszak od perspektywy, więc gdyby Calypso chciała wykorzystać je za inspirację w swoich dziełach, przedstawiałby jej unikalny pogląd.
Prędko powróciła jednak obawa, że kobieta wciąż może się na niego gniewać... ale gdzieś tliła się nadzieja, że może przeprosiny i nadesłane czekoladki z prezentem choć minimalnie załagodziły nastrój. Mężczyzna naprędce udał się w jej kierunku i przywitał ją oraz Lilianę.
- Przyjaciółko, jakże rad jestem, że przybyłaś. - w słowach i gestach był dość powściągliwy, bo nie wiedział jeszcze, jak powinien się zachować po ostatnim zajściu. Najwyraźniej zależało mu, by sprawdzić, czy przeprosiny przyniosły skutek - czy winien gotować się na kolejne zderzenie z rzeczywistością. Oddał jej więc inicjatywę w kwestii powitania. - Wyglądasz przepięknie jak zawsze. Mam nadzieję, że podróż do Londynu odbyła się bez komplikacji i nie miałaś trudności, by się tutaj dzisiaj znaleźć. Zechcesz podzielić się ze mną swoim nastrojem? - wymiana uprzejmości w ich przypadku nie była tylko fasadą konwenansu; lubił składać jej komplementy od serca i wiedzieć, w jakim jest samopoczuciu.
Jeśli się zgodziła, mężczyzna wziął ją pod rękę i poprowadził w głąb Ścieżki Aniołów, podziwiając widoki w towarzystwie szlachetnej przyjaciółki w drodze do obiecanej w liście niespodzianki, jaka miała czekać ich na końcu trasy.
Rodachan Travers
Zawód : Kapitan Zemsty Kruka Padlinożercy
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Calypso miała w życiu kilka zasad. Na pierwszym miejscu rzecz jasna obowiązywały ją te, które były związane z powinnością wobec rodziny. A więc wiedziała, że nie może ojcu sprawić zawodu, czy przynieść wstydu braciom. Musiała wyjść dobrze za mąż i najlepiej w pierwszej kolejności powić syna. Na szczęście nie musiała się z tym wciąż bardzo spieszyć. Nieco — może i tak, ale ostatecznie była przekonana, że jej ojciec wie, co robi i jakiego kandydata jej podsunie.
Kolejną zasadą, tym razem nieco bardziej osobistą, było to, że traktuj ludzi z szacunkiem równym temu, który został ci okazany. No... może nieco więcej. Nie należało się więc dziwić, że pomimo początkowej radości ze spotkania ze starym przyjacielem, Calypso musiała pokazać mu, że wcale nie tak łatwo zostanie mu wybaczone, to, w jaki sposób ją potraktował. Owszem, tęskniła za nim, ale jego wyjaśnienia, chociaż obszerne, nie do końca zostały przyjęte.
Traktowała zawsze bardzo poważnie jego pasję co do morza — ostatecznie została wpojona mu przez rodowe tradycje. To tak, jakby jej ktoś zabronił kochać konie — niedorzeczność. Wiedziała też, że nie wszyscy Traversowie biorą na poważnie sztywne zasady etykiety, bo w innym wypadku na morzu nie przeżyliby zbyt długo. W jej mniemaniu jednak nic z tych rzeczy nie zwalniało go z przyjacielskiej powinności, żeby w ciągu tych długich lat, wytłumaczyć się chociaż słowem. I to chyba stanowiło dla niej największy problem — nie potrafiła zrozumieć, co lub kto, aż tak zaprzątał mu głowę, że nawet nie mógł wysłać jednego kruka. W jej opinii bowiem, Pani Wojna nie istniała jako osoba cielesna, a raczej inspiracja, czy może jakaś metafora samej wojny. Nie wiedziała o tym, że wołała zgubnie po Rodachana, pozbawiając go zmysłów. Ale na razie, lepiej zdecydowanie dla mężczyzny, że tak właśnie się działo, bo Calypso gotowa była ukrócić tę znajomość — niestety. Nie wierzyła w istnienie bogów. Była Krukonką i wierzyła nauce. A skoro nie bogini była uwodzicielką, to jedyną odpowiedzią były wile, na które Calypso miała niezdiagnozowaną alergię, a jej reakcja mogła zakończyć się nawet śmiercią — trudno jednak orzec, czy samej lady Carrow, czy “alergenu”. Oczywiście następuje tu pewne wyolbrzymienie, bo Calypso świadomie jeszcze nikomu krzywdy nie zrobiła, ale zostało ono użyte, by podkreślić silne emocje, jakie wzbudzały te białowłose raszple w serce Calypso.
Niemniej jednak, pomimo tych wszystkich przeciwności i pewnej zadziorności, kobieta zgodziła się na kolejne spotkanie z przyjacielem. W pewnym sensie nieco zmiękczył ją fakt, że wciąż pamiętał, jakie słodkości lubi. Nieco zawstydził ją natomiast drogi naszyjnik, który został jej podarowany — nie zwykła nosić tak drogiej biżuterii w czasach wojny. Ludzie bywali różni, a ona nie chciała paść ofiarą jakiegoś mugola, który chciałby zrobić jej krzywdę. Na wyprawy konne również się nie nadawał, ale już wiedziała, że w razie zaręczyn jej brata i Juno, będzie stanowiło idealny dodatek do sukni, którą zamówiła.
Wychodziło jednak na to, że lord Travers idealnie obrał sobie przyjaciółkę. Zawsze powtarzał bowiem, że kobiety bywają przewidywalne, a większość Lady zwyczajnie nie wykazywała własnej inicjatywy w związku z niczym. Cóż, skoro więc chciał wyzwania, to załagodzenie butnego charakteru stanowiło dobry test tego, czy mężczyzna tak naprawdę wiedział, czego chciał.
Przybyła na spotkanie punktualnie, ponownie nakazując woźnicy zaczekać przy jednej z głównych ulic, tak by nie musiała go szukać, ale też dzięki temu mogła nieco drogi pokonać sama.
Ubrana w elegancki, ciemnogranatowy płaszczyk obszyty białym futerkiem, który mienił się drobinkami, jak nocne niebo nad hrabstwem, idealnie pasowało do skrzącego się wokół nich śniegu. Płatki zatrzymywały się na jej włosach i policzkach, gdy wreszcie stanęła przed przyjacielem.
- Dzień dobry przyjacielu. - Uśmiechnęła się, poniekąd zdradzając tym samym, że nie będzie aż tak ostra, jak podczas poprzedniego spotkania. - Dziękuję za list i zaproszenie. - Wyciągnęła dłoń w jego stronę, uprzednio wysuwając ją z perfumowanej mufki, dzięki czemu jej dłonie pachniały jak płatki róży. - Marcepanowe, wraz z orzechowymi wciąż stanowią moje ulubione łakocie, więc się nie pomyliłeś. - Dodała jeszcze, bo nie była pewna, czy odpowiedziała na to pytanie w liście, w którym potwierdzała spotkanie. - Naszyjnik też jest wyjątkowo piękny, chociaż nie założyłam go dzisiaj. Mamy dziwne czasy i wolałam nie ryzykować. - wytłumaczyła się, chociaż nie sądziła, by ktoś był na tyle nierozsądny, by atakować dwoje przedstawicieli szlachty.
Nim odpowiedziała jednak na jego pytanie, przyjęła oferowane jej ramię i niespiesznie ruszyła przepiękną ścieżką, którą wybrał na miejsce ich spotkania.
- Cieszy mnie zbliżająca się wiosna, ale jednocześnie będzie mi brakować tej surowości, którą oferuje nam zima. Chyba więc to dla mnie okres zadumy. A jak ty się miewasz? - Spojrzała na niego, wolną dłonią, przytrzymując poły swojej sukni, by ta nie zamokła od śniegu. - I skąd znasz takie piękne miejsce? Robi niesamowite wrażenie. - Przyznała Calypso, uznając, że przynajmniej w ten sposób nieco osłodzi mu, wciąż ostrożność w ich kontaktach.
Kolejną zasadą, tym razem nieco bardziej osobistą, było to, że traktuj ludzi z szacunkiem równym temu, który został ci okazany. No... może nieco więcej. Nie należało się więc dziwić, że pomimo początkowej radości ze spotkania ze starym przyjacielem, Calypso musiała pokazać mu, że wcale nie tak łatwo zostanie mu wybaczone, to, w jaki sposób ją potraktował. Owszem, tęskniła za nim, ale jego wyjaśnienia, chociaż obszerne, nie do końca zostały przyjęte.
Traktowała zawsze bardzo poważnie jego pasję co do morza — ostatecznie została wpojona mu przez rodowe tradycje. To tak, jakby jej ktoś zabronił kochać konie — niedorzeczność. Wiedziała też, że nie wszyscy Traversowie biorą na poważnie sztywne zasady etykiety, bo w innym wypadku na morzu nie przeżyliby zbyt długo. W jej mniemaniu jednak nic z tych rzeczy nie zwalniało go z przyjacielskiej powinności, żeby w ciągu tych długich lat, wytłumaczyć się chociaż słowem. I to chyba stanowiło dla niej największy problem — nie potrafiła zrozumieć, co lub kto, aż tak zaprzątał mu głowę, że nawet nie mógł wysłać jednego kruka. W jej opinii bowiem, Pani Wojna nie istniała jako osoba cielesna, a raczej inspiracja, czy może jakaś metafora samej wojny. Nie wiedziała o tym, że wołała zgubnie po Rodachana, pozbawiając go zmysłów. Ale na razie, lepiej zdecydowanie dla mężczyzny, że tak właśnie się działo, bo Calypso gotowa była ukrócić tę znajomość — niestety. Nie wierzyła w istnienie bogów. Była Krukonką i wierzyła nauce. A skoro nie bogini była uwodzicielką, to jedyną odpowiedzią były wile, na które Calypso miała niezdiagnozowaną alergię, a jej reakcja mogła zakończyć się nawet śmiercią — trudno jednak orzec, czy samej lady Carrow, czy “alergenu”. Oczywiście następuje tu pewne wyolbrzymienie, bo Calypso świadomie jeszcze nikomu krzywdy nie zrobiła, ale zostało ono użyte, by podkreślić silne emocje, jakie wzbudzały te białowłose raszple w serce Calypso.
Niemniej jednak, pomimo tych wszystkich przeciwności i pewnej zadziorności, kobieta zgodziła się na kolejne spotkanie z przyjacielem. W pewnym sensie nieco zmiękczył ją fakt, że wciąż pamiętał, jakie słodkości lubi. Nieco zawstydził ją natomiast drogi naszyjnik, który został jej podarowany — nie zwykła nosić tak drogiej biżuterii w czasach wojny. Ludzie bywali różni, a ona nie chciała paść ofiarą jakiegoś mugola, który chciałby zrobić jej krzywdę. Na wyprawy konne również się nie nadawał, ale już wiedziała, że w razie zaręczyn jej brata i Juno, będzie stanowiło idealny dodatek do sukni, którą zamówiła.
Wychodziło jednak na to, że lord Travers idealnie obrał sobie przyjaciółkę. Zawsze powtarzał bowiem, że kobiety bywają przewidywalne, a większość Lady zwyczajnie nie wykazywała własnej inicjatywy w związku z niczym. Cóż, skoro więc chciał wyzwania, to załagodzenie butnego charakteru stanowiło dobry test tego, czy mężczyzna tak naprawdę wiedział, czego chciał.
Przybyła na spotkanie punktualnie, ponownie nakazując woźnicy zaczekać przy jednej z głównych ulic, tak by nie musiała go szukać, ale też dzięki temu mogła nieco drogi pokonać sama.
Ubrana w elegancki, ciemnogranatowy płaszczyk obszyty białym futerkiem, który mienił się drobinkami, jak nocne niebo nad hrabstwem, idealnie pasowało do skrzącego się wokół nich śniegu. Płatki zatrzymywały się na jej włosach i policzkach, gdy wreszcie stanęła przed przyjacielem.
- Dzień dobry przyjacielu. - Uśmiechnęła się, poniekąd zdradzając tym samym, że nie będzie aż tak ostra, jak podczas poprzedniego spotkania. - Dziękuję za list i zaproszenie. - Wyciągnęła dłoń w jego stronę, uprzednio wysuwając ją z perfumowanej mufki, dzięki czemu jej dłonie pachniały jak płatki róży. - Marcepanowe, wraz z orzechowymi wciąż stanowią moje ulubione łakocie, więc się nie pomyliłeś. - Dodała jeszcze, bo nie była pewna, czy odpowiedziała na to pytanie w liście, w którym potwierdzała spotkanie. - Naszyjnik też jest wyjątkowo piękny, chociaż nie założyłam go dzisiaj. Mamy dziwne czasy i wolałam nie ryzykować. - wytłumaczyła się, chociaż nie sądziła, by ktoś był na tyle nierozsądny, by atakować dwoje przedstawicieli szlachty.
Nim odpowiedziała jednak na jego pytanie, przyjęła oferowane jej ramię i niespiesznie ruszyła przepiękną ścieżką, którą wybrał na miejsce ich spotkania.
- Cieszy mnie zbliżająca się wiosna, ale jednocześnie będzie mi brakować tej surowości, którą oferuje nam zima. Chyba więc to dla mnie okres zadumy. A jak ty się miewasz? - Spojrzała na niego, wolną dłonią, przytrzymując poły swojej sukni, by ta nie zamokła od śniegu. - I skąd znasz takie piękne miejsce? Robi niesamowite wrażenie. - Przyznała Calypso, uznając, że przynajmniej w ten sposób nieco osłodzi mu, wciąż ostrożność w ich kontaktach.
Calypso Carrow
But he that dares not grasp the thorn
should never crave the rose
should never crave the rose
Calypso Carrow
Zawód : Malarka, Arystokratka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
I won't be silenced
You can't keep me quiet
Won't tremble when you try it
All I know is I won't go speechless
You can't keep me quiet
Won't tremble when you try it
All I know is I won't go speechless
OPCM : 10
UROKI : 5 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Bodaj najwyższą z wartości wyznawanych przez Rodachana była właśnie powinność wobec familii. Plasował się nader wysoko na liście rodowych zasług jako ten, który z każdą wyprawą zwoził rodzinie wiele skarbów, mnogość historii i lekcję obcych kultur. Dwie ostatnie praktyczne zastosowanie znajdywały w wojnie - kolejnej z jego namiętnych pasji, stawianej tuż obok żeglugi i badania mitów czarodziejskiego świata. Był więc jegomościem zasłużonym, pełnym pasji i odpowiedzialności społecznej (w myśl walki o powszechną ideę czystości), któremu przeznaczenie rysowało przyszłość w złotych odcieniach. Jego bliska kuzynka gotowała się do zamążpójścia, a jej mężem miał być Ares Carrow, najstarszy z braci Calypso. Budowało to podwaliny pod zalążek sojuszu dwóch rodzin, wynikiem czego wielką korzyścią byłoby dla nich umocnienie więzi z możnowładcami Norfolku. Rodachan nie miał wątpliwości, że gdyby teraz poprosił o rękę swej wybranki, otrzymałby zgodę jej ojca - byłaby to wszak politycznie prawidłowa decyzja, a sam kandydat wzbudzał wielkie nadzieje. Niestety wiedział również, że gdyby się do tego posunął bez jej zgody, spędziłby resztę życia z kobietą, która darzyłaby go szczerą nienawiścią za naganny splot zdarzeń i pogwałcenie jej własnego zdania. O ile konwenans wymagał od niej ustosunkowania się do każdej sytuacji z powinności, tak lord Travers, skoro darzył ją realnym uczuciem, winien był jej szacunek - dlatego nie podjąłby takiej decyzji.
Być może kiedyś nadejdzie dzień, w którym lady Carrow odkryje jego tajemnicę, a tedy pojmie, że rozdarty między podążaniem za gorliwą pasją i wiarą, a szczerym uczuciem, musiał podjąć jakiś wybór - i nie było tu jedynego słusznego. Gdyby wtedy odwrócił się od brata i swego losu, nie zdobyłby tych wszystkich zasług i osiągnięć, nie zaspokoiłby ducha myślą wwiercającą się w zakamarki świadomości, jakoby jest mu przeznaczona służba Pani. Z kolei utrzymanie z nią wówczas kontaktu było dlań zbyt bolesne, a Rodachan wiedział, że gdyby rozstali się w innych okolicznościach - strata przyjaciela byłaby dla dziewczyny nadzwyczaj bolesna. Najsmutniejszy w tej historii był chyba fakt, że naprawdę chciał się z nią skontaktować, ale gdyby zrobił to wcześniej - ich relacja być może nie miałaby szansy na rozwój. Przyjaźń? To go nie satysfakcjonowało, wiedział, jak kończą się przyjaźnie damskomęskie wśród szlachty, gdy choć jedno z nich włoży pierścionek. Miał wiele czasu, by uświadomić sobie, że to kobieta, której pragnie - dlatego tak cholernie zawziął się, by ją odzyskać, jeszcze raz rozpalić dawne uczucie, a może i zdecydowanie silniejsze. Musiał jednak przebrnąć przez etap goryczy, w którym wyjątkowo wiele zdarzeń działało na jego niekorzyść. Czy miał jakieś szanse? Nie wiedział. Nadzieję pokładał w dawnej miłości, która - gdyby tylko wciąż coś do niego czuła - z czasem by mu wybaczyła.
Tylko tego czasu nie było już zbyt wiele.
Ulubione czekoladki, droga biżuteria; to tylko gest, ale potrafił zadziałać na każdego. Kobieta, mężczyzna - bez znaczenia, ludzie z natury uwielbiają upominki, a już szczególnie te trafiające w ich gusta. W każdym z nich Rodachan starał się przemycać cząstkę siebie, a przykładem niech będzie naszyjnik, który jej wręczył. Nie było wątpliwości, że obsadzone w nim perły i szlifowane topazy mieniły się barwami morza, ale idealnie mogłyby komponować się na uroczystych przyjęciach. Oczywiste było, że z takiej biżuterii na co dzień się nie korzysta i choć to wciąż nie były diamenty, o wiele bardziej jej piękno zostałoby docenione w kręgach salonowców. Być może był to sygnał, że Travers także ma w planach zagościć któregoś razu na salonach? Wiele dała mu do myślenia ostatnia jej wzmianka o Sabacie, na którym nie mógł być obecny, ale nie zamierzał przegapić podobnego wydarzenia w przyszłości. Choćby właśnie zaręczyn Junony i Aresa, na których z przyjemnością by się zjawił, żywiąc nadzieję na towarzystwo lady Carrow.
Delikatnie i czule musnął wargami jej dłoń w geście powitania. Zapach perfum przywodził mu na myśl dawne lata, a wraz z nimi - całą masę wspólnych wspomnień z Białą Różą rodu Carrow. Rozpromienił się znacznie, słysząc ton, z jakim do niego przybyła. Wciąż było w niej wiele dystansu, ale zgodnie z oczekiwaniami, chyba coś uległo zmianie na lepsze. Przynajmniej póki co.
- Tuż obok własnych rodowych siedzib znajdujemy się w jednym z najbardziej chronionych miejsc całej Wielkiej Brytanii. Nie pozwoliłbym, by ktokolwiek Cię skrzywdził, przyjaciółko - moją powinnością, którą spełnię z wielką uciechą, jest dbać, byś czuła się bezpiecznie. - nie miał jej oczywiście za złe, że nie włożyła naszyjnika. Ufał, że przypadł jej do gustu i zwyczajnie okoliczności zniechęciły ją do świecenia zbędnym przepychem, co było zresztą widać. - To tylko ozdoba, i bez niego wyglądasz zniewalająco. - skomplementował ją jeszcze, by nie pomyślała, że nalegał wcześniej na założenie owego naszyjnika, bo całkiem szczerze chciał dać jej poczucie bezpieczeństwa.
To zabawne, jak nieświadomie opisała słowami miejsce, do którego zmierzali.
- Niech przedsmakiem niespodzianki będzie podszept, jakoby na końcu drogi czeka nas miejsce, w którym zaznamy nadzwyczajnego połączenia obu z tych pór roku. - rzekł z uśmiechem, podążając przepięknie mieniącą się w wielorakich barwach Ścieżką Aniołów, w której to słońce i magia definiowały niepowtarzalne piękno. - Mój okres zadumy trwał niemal pół roku, teraz chcę przekuć go w realne czyny. Mógłbym opowiedzieć Ci wiele zamorskich historii z ostatnich kilku lat, ale pierwszy kwartał nowego roku postanowił zaserwować mi równie wiele atrakcji i przygód lokalnie. Nie skłamię twierdzeniem, że zdecydowanie najbardziej istotnym z tych zdarzeń było dla mnie nasze spotkanie. - miał nadzieję, że kobieta nie powątpiewa w te słowa. Nawet zaślepiona miłosnym zawodem z Rosierem, nawet pomimo krzywdy jaką Travers wyrządził jej zniknięciem, musiała przecież widzieć, że bardzo mu na niej zależało. - Kiedy tylko znalazłem sposobność, wybrałem się do londyńskiej galerii sztuki i byłem zdumiony, że nie znalazłem tam żadnego z Twoich portretów. Wciąż malujesz jedynie na zamówienie? Jesteś tak utalentowaną malarką, że Twoje dzieła winni wystawiać publicznie; zdradzisz mi, co powstrzymuje Cię przed ich publikacją? - ekonomia, nieopłacalność? chyba nie kompleks? - Marzy mi się ujrzeć na własne oczy prace ze sztalugi lady Carrow. Na rysunki, które mi nadsyłałaś, już znalazłem specjalne miejsce w swojej kajucie. - dodał z nutą obawy z tyłu głowy, że znów poruszy temat, którego być może nie powinien - ale chciał jej dać znać, że czytał te listy i nie przeszedł obok nich obojętnie.
Być może kiedyś nadejdzie dzień, w którym lady Carrow odkryje jego tajemnicę, a tedy pojmie, że rozdarty między podążaniem za gorliwą pasją i wiarą, a szczerym uczuciem, musiał podjąć jakiś wybór - i nie było tu jedynego słusznego. Gdyby wtedy odwrócił się od brata i swego losu, nie zdobyłby tych wszystkich zasług i osiągnięć, nie zaspokoiłby ducha myślą wwiercającą się w zakamarki świadomości, jakoby jest mu przeznaczona służba Pani. Z kolei utrzymanie z nią wówczas kontaktu było dlań zbyt bolesne, a Rodachan wiedział, że gdyby rozstali się w innych okolicznościach - strata przyjaciela byłaby dla dziewczyny nadzwyczaj bolesna. Najsmutniejszy w tej historii był chyba fakt, że naprawdę chciał się z nią skontaktować, ale gdyby zrobił to wcześniej - ich relacja być może nie miałaby szansy na rozwój. Przyjaźń? To go nie satysfakcjonowało, wiedział, jak kończą się przyjaźnie damskomęskie wśród szlachty, gdy choć jedno z nich włoży pierścionek. Miał wiele czasu, by uświadomić sobie, że to kobieta, której pragnie - dlatego tak cholernie zawziął się, by ją odzyskać, jeszcze raz rozpalić dawne uczucie, a może i zdecydowanie silniejsze. Musiał jednak przebrnąć przez etap goryczy, w którym wyjątkowo wiele zdarzeń działało na jego niekorzyść. Czy miał jakieś szanse? Nie wiedział. Nadzieję pokładał w dawnej miłości, która - gdyby tylko wciąż coś do niego czuła - z czasem by mu wybaczyła.
Tylko tego czasu nie było już zbyt wiele.
Ulubione czekoladki, droga biżuteria; to tylko gest, ale potrafił zadziałać na każdego. Kobieta, mężczyzna - bez znaczenia, ludzie z natury uwielbiają upominki, a już szczególnie te trafiające w ich gusta. W każdym z nich Rodachan starał się przemycać cząstkę siebie, a przykładem niech będzie naszyjnik, który jej wręczył. Nie było wątpliwości, że obsadzone w nim perły i szlifowane topazy mieniły się barwami morza, ale idealnie mogłyby komponować się na uroczystych przyjęciach. Oczywiste było, że z takiej biżuterii na co dzień się nie korzysta i choć to wciąż nie były diamenty, o wiele bardziej jej piękno zostałoby docenione w kręgach salonowców. Być może był to sygnał, że Travers także ma w planach zagościć któregoś razu na salonach? Wiele dała mu do myślenia ostatnia jej wzmianka o Sabacie, na którym nie mógł być obecny, ale nie zamierzał przegapić podobnego wydarzenia w przyszłości. Choćby właśnie zaręczyn Junony i Aresa, na których z przyjemnością by się zjawił, żywiąc nadzieję na towarzystwo lady Carrow.
Delikatnie i czule musnął wargami jej dłoń w geście powitania. Zapach perfum przywodził mu na myśl dawne lata, a wraz z nimi - całą masę wspólnych wspomnień z Białą Różą rodu Carrow. Rozpromienił się znacznie, słysząc ton, z jakim do niego przybyła. Wciąż było w niej wiele dystansu, ale zgodnie z oczekiwaniami, chyba coś uległo zmianie na lepsze. Przynajmniej póki co.
- Tuż obok własnych rodowych siedzib znajdujemy się w jednym z najbardziej chronionych miejsc całej Wielkiej Brytanii. Nie pozwoliłbym, by ktokolwiek Cię skrzywdził, przyjaciółko - moją powinnością, którą spełnię z wielką uciechą, jest dbać, byś czuła się bezpiecznie. - nie miał jej oczywiście za złe, że nie włożyła naszyjnika. Ufał, że przypadł jej do gustu i zwyczajnie okoliczności zniechęciły ją do świecenia zbędnym przepychem, co było zresztą widać. - To tylko ozdoba, i bez niego wyglądasz zniewalająco. - skomplementował ją jeszcze, by nie pomyślała, że nalegał wcześniej na założenie owego naszyjnika, bo całkiem szczerze chciał dać jej poczucie bezpieczeństwa.
To zabawne, jak nieświadomie opisała słowami miejsce, do którego zmierzali.
- Niech przedsmakiem niespodzianki będzie podszept, jakoby na końcu drogi czeka nas miejsce, w którym zaznamy nadzwyczajnego połączenia obu z tych pór roku. - rzekł z uśmiechem, podążając przepięknie mieniącą się w wielorakich barwach Ścieżką Aniołów, w której to słońce i magia definiowały niepowtarzalne piękno. - Mój okres zadumy trwał niemal pół roku, teraz chcę przekuć go w realne czyny. Mógłbym opowiedzieć Ci wiele zamorskich historii z ostatnich kilku lat, ale pierwszy kwartał nowego roku postanowił zaserwować mi równie wiele atrakcji i przygód lokalnie. Nie skłamię twierdzeniem, że zdecydowanie najbardziej istotnym z tych zdarzeń było dla mnie nasze spotkanie. - miał nadzieję, że kobieta nie powątpiewa w te słowa. Nawet zaślepiona miłosnym zawodem z Rosierem, nawet pomimo krzywdy jaką Travers wyrządził jej zniknięciem, musiała przecież widzieć, że bardzo mu na niej zależało. - Kiedy tylko znalazłem sposobność, wybrałem się do londyńskiej galerii sztuki i byłem zdumiony, że nie znalazłem tam żadnego z Twoich portretów. Wciąż malujesz jedynie na zamówienie? Jesteś tak utalentowaną malarką, że Twoje dzieła winni wystawiać publicznie; zdradzisz mi, co powstrzymuje Cię przed ich publikacją? - ekonomia, nieopłacalność? chyba nie kompleks? - Marzy mi się ujrzeć na własne oczy prace ze sztalugi lady Carrow. Na rysunki, które mi nadsyłałaś, już znalazłem specjalne miejsce w swojej kajucie. - dodał z nutą obawy z tyłu głowy, że znów poruszy temat, którego być może nie powinien - ale chciał jej dać znać, że czytał te listy i nie przeszedł obok nich obojętnie.
Rodachan Travers
Zawód : Kapitan Zemsty Kruka Padlinożercy
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 2 z 2 • 1, 2
Ścieżka Aniołów
Szybka odpowiedź