Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja
Loch Muick
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Loch Muick
Loch Muick to jedno z przepięknych jezior na terenie Szkocji charakteryzujące się szczególnie bujną fauną i florą. Otoczone jest górami, oddalone od jakiejkolwiek cywilizacji, jest to idealne miejsce na ucieczkę od problemów życia codziennego. Już siedzenie na jego brzegu pozwala się zrelaksować i wyciszyć - i najbezpieczniej poprzestać na tym. Jednymi z najciekawszych istot, jakie żyją przy dnie tego jeziora są bowiem trytony - stworzenia znane ze swej terytorialności i waleczności.
Nie miała w zwyczaju napawać się cierpieniem drugiej osoby. Wojna niosła ze sobą wystarczająco wiele cierpienia. Gdyby każda komórka jej ciała wchłaniała smutek, który ma miejsce aktualnie w ich społeczności, to nie mogłaby funkcjonować. Zwariowałaby zatracając się w cudzych rozterkach, bólach, smutku. Miała wystarczająco wiele własnych powodów do odczuwania tragedii. Z jednej strony oznaczało to, że starała się być obojętna na wszystko co ją otacza, z drugiej odczuwała empatię, wiedziała, jak się z nią obchodzić. Patrząc na smutek rządzący życiem mężczyzny nie potrafiła odsunąć od siebie uczuć. Bolało ją serce na myśl jak wiele musiał przejść w ostatnim czasie, bolało ją też serce, że Pomona zdecydowała na tak wielkie ryzyko mając przy sobie rodzinę, osobę, która będzie cierpieć i tęsknić, jeśli coś jej się stanie. Może i było to głupie podejście, może w tym wszystkim była po prostu pieprzoną egoistką, ale ona nie rozumiała jak można stawiać wszystko na jedną kartę w imię wojny. W imię walki. Nie wybrałaby dla siebie takiej ścieżki. Nie brakowało jej odwagi, a jednak nie wyobrażała sobie by walczyć o coś czego sama nie pojmuje.
Miał racje. Robiła wiele. Może nawet więcej niż kiedykolwiek zamierzała. Świat w końcu musiał się zatrzymać, a gdybanie o tym co przyniesie przyszłość była bezsensowa. Czy ludzie już nauczyli się, że to wszystko jest zbyt niepewne by oddawać życie nadziejom? Czy nauczyli się, że liczy się tylko to jak żyją teraz? Jacy są teraz? Szatynka skinęła głową gasząc dopalonego już papierosa na zimnym gruncie.
Nie śmiała powiedzieć, że to wszystko minie. Nie śmiała też rzec, że życie przyniesie mu jeszcze radość i ukojenie. Nadzieja nie była tym co w takich chwilach pomaga. Źle ulokowana pielęgnowała jedynie ból. Może i o ludziach nie wiedziała zbyt wiele, ale na nadziei znała się jak nikt. Dawniej bardzo kurczowo trzymała się nadziei. Siedząc w cieniu i marząc o wielkich planach, lub później gdy życie na farmie zmieniło się bezpowrotnie. Już nigdy nie chciała popełnić tego samego błędu i chyba nie życzyła też tego nikomu.
- Naprawdę? – powtórzyła zaskoczona. W tej chwili ta tragedia wydała jej się jeszcze większa, jeszcze bardziej dla niej niezrozumiała. Jak mógł się czuć samotny ojciec? Jak wyjaśnić dzieciom, że mama już nigdy nie wróci? – Ile mają lat? – zapytała, a na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech, bo mimo tych wszystkich uczuć, które miała w tym momencie, to myśl o nim jako ojcu była prawdziwie ciepła. Miał dla kogo żyć. Nigdy nie był sam. – Nie wiemy jaka ta rzeczywistość będzie, ale bez względu na to co się wydarzy, to twoi synowie na pewno będą dumni ze swojego ojca, tak jak ty pewnie jesteś dumny z nich. – dodała. Na szczęście życie tych najmłodszych mogło się jeszcze odmienić. – Opowiedz mi o nich. Czy to twoje małe kopie? Czy wypatrują w gwiazdach wspaniałości?
Miał racje. Robiła wiele. Może nawet więcej niż kiedykolwiek zamierzała. Świat w końcu musiał się zatrzymać, a gdybanie o tym co przyniesie przyszłość była bezsensowa. Czy ludzie już nauczyli się, że to wszystko jest zbyt niepewne by oddawać życie nadziejom? Czy nauczyli się, że liczy się tylko to jak żyją teraz? Jacy są teraz? Szatynka skinęła głową gasząc dopalonego już papierosa na zimnym gruncie.
Nie śmiała powiedzieć, że to wszystko minie. Nie śmiała też rzec, że życie przyniesie mu jeszcze radość i ukojenie. Nadzieja nie była tym co w takich chwilach pomaga. Źle ulokowana pielęgnowała jedynie ból. Może i o ludziach nie wiedziała zbyt wiele, ale na nadziei znała się jak nikt. Dawniej bardzo kurczowo trzymała się nadziei. Siedząc w cieniu i marząc o wielkich planach, lub później gdy życie na farmie zmieniło się bezpowrotnie. Już nigdy nie chciała popełnić tego samego błędu i chyba nie życzyła też tego nikomu.
- Naprawdę? – powtórzyła zaskoczona. W tej chwili ta tragedia wydała jej się jeszcze większa, jeszcze bardziej dla niej niezrozumiała. Jak mógł się czuć samotny ojciec? Jak wyjaśnić dzieciom, że mama już nigdy nie wróci? – Ile mają lat? – zapytała, a na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech, bo mimo tych wszystkich uczuć, które miała w tym momencie, to myśl o nim jako ojcu była prawdziwie ciepła. Miał dla kogo żyć. Nigdy nie był sam. – Nie wiemy jaka ta rzeczywistość będzie, ale bez względu na to co się wydarzy, to twoi synowie na pewno będą dumni ze swojego ojca, tak jak ty pewnie jesteś dumny z nich. – dodała. Na szczęście życie tych najmłodszych mogło się jeszcze odmienić. – Opowiedz mi o nich. Czy to twoje małe kopie? Czy wypatrują w gwiazdach wspaniałości?
no one can say what we get to be so why don't we rewrite the stars?
Czego mógł chcieć, jeśli nie powrotu dawnych dni? Tego, czego nie mógł mieć już z powrotem. Czego nie mógł wyczarować machnięciem różdżki. Co utraciło wszelką materialność. Czegoś, co nakierował jego życie na aktualne tory, na których znajdował się w tym momencie sam. Bo w końcu to z Pomoną miał to robić. Wiązać pod brodami chłopców sznureczki od czapek. Czuwać nad momentem pierwszego postawionego kroku. Dostrzegać zmiany w tych samych, a równocześnie tak innych twarzyczkach. Uczyć się być rodzicami — popełniać błędy, naprawiać je i udoskonalać. A teraz robił to wszystko sam. Sam musiał się nauczyć, jak to jest zajmować się dziećmi od chwili ich narodzin i być może wiedział od innych rodziców o wiele więcej. Robiąc wszystko po trzy razy i bez przerwy. Ale czy to miało oznaczać, że był dobrym ojcem? Czy w ogóle to, co się wydarzyło, na co pozwolił by się zdarzyło, nie reagując odpowiednio, nie skreślało go z miejsca? W końcu jego dzieci od dnia narodzin miały posiadać w sobie poczucie odrzucenia, a wkrótce także przybrać miano sierot, pozbawionych matki. A przecież był ich ojcem. Czy nie powinien był chronić każdego członka tej rodziny? Czy nie powinien był przewidzieć? Analizował tę noc setki, jeśli nie tysiące i dziesiątki tysięcy razy pod tym względem. Pijany szczęściem, jakie przyniosły mu narodziny chłopców, nie był w stanie zrozumieć. Ani w ogóle dopuścić do siebie myśli o odejściu — swoim, Pomony. Czyimkolwiek. Mieli w końcu przed sobą prawdziwą przyszłość, prawdziwy owoc związku, który budowali. Mieli dzieci. Mieli je i jak można było w ogóle chcieć je...
Zacisnął powieki. Głos Luny dopiero przywrócił go do rozmowy. To spotkanie było w jakimś sensie stanięciem twarzą w twarz z prawdą, która miała być teraz rzeczywistością Jaydena. Bo przecież relacje z innymi nigdy nie miały wyglądać ta samo. Zawsze miała pojawiać się granica. Mimo to uśmiechnął się nikło, gdy spytała o ich wiek. Lata... Te miesiące wydawały się latami, to prawda. Niekończącymi się, a równocześnie spieszącymi na łeb na szyję, gdy widział, jak chłopcy rośli. Wszak jeszcze niedawno zmieścił każdego z nich w swojej dłoni — wcześniaki. Trojaczki. Z natury mniejsze i potencjalnie słabsze. - Mają niecałe pięć miesięcy - odparł, przejeżdżając dłonią we włosach. - Są jeszcze za mali. - Za mali na wpatrywanie się w gwiazdy, ale i za mali na to, co ich spotykało. W jakimś stopniu rozmawianie o tym sprawiło, że Vane jedynie uciekł ku bardziej błahym tematom, nie chcąc zbytnio pochylać się nad własną sytuacją. Na dobrą sprawę nie po to się spotkali. Wymienili się jeszcze paroma zdaniami, uścisnęli się nieco niepewnie na pożegnanie i każde ruszyło w swoją stronę, zapewne by już nigdy więcej się nie spotkać.
zt x2
Zacisnął powieki. Głos Luny dopiero przywrócił go do rozmowy. To spotkanie było w jakimś sensie stanięciem twarzą w twarz z prawdą, która miała być teraz rzeczywistością Jaydena. Bo przecież relacje z innymi nigdy nie miały wyglądać ta samo. Zawsze miała pojawiać się granica. Mimo to uśmiechnął się nikło, gdy spytała o ich wiek. Lata... Te miesiące wydawały się latami, to prawda. Niekończącymi się, a równocześnie spieszącymi na łeb na szyję, gdy widział, jak chłopcy rośli. Wszak jeszcze niedawno zmieścił każdego z nich w swojej dłoni — wcześniaki. Trojaczki. Z natury mniejsze i potencjalnie słabsze. - Mają niecałe pięć miesięcy - odparł, przejeżdżając dłonią we włosach. - Są jeszcze za mali. - Za mali na wpatrywanie się w gwiazdy, ale i za mali na to, co ich spotykało. W jakimś stopniu rozmawianie o tym sprawiło, że Vane jedynie uciekł ku bardziej błahym tematom, nie chcąc zbytnio pochylać się nad własną sytuacją. Na dobrą sprawę nie po to się spotkali. Wymienili się jeszcze paroma zdaniami, uścisnęli się nieco niepewnie na pożegnanie i każde ruszyło w swoją stronę, zapewne by już nigdy więcej się nie spotkać.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
7 VI 1958
Czerwiec powitał ją gwałtownie. Ale nie jest przecież źle, nie jest zupełnie tragicznie. Mogłoby być znacznie, znacznie gorzej, mogłoby jej przecież już nie być.
Ale to, że chwilowy kryzys został zażegnany, nie oznaczało przecież (bo nie mogło), że rozwiązały się wszelkie problemy dnia codziennego. Głód cały czas zaglądał do okien Okruszka, stukał w szyby sękatymi palcami, choć żołądek przyzwyczajał się powoli do niewielkich porcji. Cóż innego mógł przecież uczynić? Nie wyglądało na to, by stawało się lepiej. A doświadczenia ostatnich miesięcy podpowiadały Marii nieśmiało, że lepiej już było. Teraz mogło być tylko gorzej.
To gorzej zabrało ją więc do Szkocji. Szkocji, w której pracowała kiedyś, w któreś z wakacji, w hodowli abraksanów. Nie były to piękne, pojone notabene szkocką skrzydlate abraksany, ale zapierały dech w piersiach równie mocno, a do obowiązków Marii należało również zapewnianie podopiecznym odpowiedniej aktywności fizycznej. Wędrowali więc — zwierzęta i ona, czasem z którąś z innych dziewcząt na doczepkę — po krainach tak różnych od przede wszystkim nizinnego Worcestershire, w którym się wychowała. Dzięki temu miała okazję poznać odrobinę okolicę, w kalendarzu wspomnień zapisała sobie słodko—cierpki smak agrestu i innych dzikich owoców rosnących na krzewach rozsianych bujnie wokół Loch Muick. Nie sądziła, że kiedyś tam powróci. A nawet jeżeli by tego pragnęła, to chyba nie tak. Nie głodna, szukająca sposobu na zaspokojenie głodu. Jagody można było jeść surowe, ale można było też zrobić z nich dżem (gdyby znalazła coś, co mogłoby go zażelować), można było zrobić z nich syrop na deszczową jesień, albo po prostu do dodania do pitej wciąż i wciąż wody. Można by, gdyby dało się je odnaleźć.
Maria przemierzała więc porośniętą bujną roślinnością okolicę na piechotę — choć miotłę, jak niemal zawsze — miała wciąż umocowaną na plecach, na wszelki wypadek. Ostatnie tygodnie wpłynęły zresztą na jej ostrożność, gdyby nie miotła...
Pokręciła przecząco głową, zaciskając przy tym powieki. Kręcone włosy koloru dojrzewającej pszenicy poruszyły razem z nią, zostały poderwane przez wiatr i przez chwilę po prostu tak trwały. Aż wreszcie Maria wyrzuciła podszepty podświadomości z głowy i ruszyła przed siebie. Raz jeszcze. Choć miała na nogach dość ciężkie obuwie — jej ulubione, sznurowane, sięgające niemal kolan trapery z brązowej skóry — poruszała się zaskakująco cicho, uważając, by nie nadepnąć na jaką suchą gałązkę, by poruszać się tak, aby imitować szum niedalekich drzew, trawy gładzone łagodnie przez wiatr. Wtopienie się w naturę nie stanowiło przecież dla niej problemu. Zawsze obok, zawsze blisko, nie potrafiła żyć inaczej. Miasta i hałas dusiły ją, łamały skrzydła, których wciąż nie miała odwagi rozwinąć.
Obserwowała. Ze zorganizowanych w ramach obowiązkowych w Beauxbaton lekcji zielarstwa pamiętała przecież, jak wyglądały krzaki — a przede wszystkim owoce — malin, jagód. Jeżeli będzie miała trochę szczęścia, odnajdzie pamiętany z minionych lat agrest; a jeżeli będzie go wystarczająco dużo: może nawet dojrzy przekwitłe kwiaty poziomek, z czerwieniejącymi się nieśmiało owocami skrytymi pod zielenią liści.
| rzucam na zbieractwo: owoce leśne (ST50, zielarstwo I) oraz ilość (jeżeli ST zostanie osiągnięte)
Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica
Neutralni
The member 'Maria Multon' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 47
--------------------------------
#2 'k20' : 8
#1 'k100' : 47
--------------------------------
#2 'k20' : 8
Bardzo cieszyła się, że mogła odwiedzić Szkocję, a zwłaszcza hodowlę aetonanów. Nie spodziewała się, że tak bardzo zachwyci się nie tylko normalnymi końmi, ale również takimi, które miały skrzydła, które mogła delikatnie wygłaskać – a źrebaczek wciąż wydawał się jeszcze zachwycony obecnością nowych osób, już bardziej zręcznie biegając pomiędzy jednym a drugim odcinkiem, ostrożnie podążając za swoją mamą i zachwycając się jej obecnością, oraz wszystkim nowym. Delikatnie głaszcząc go, czuła od razu jak wszystko staje się spokojniejsze, dlatego też nie odmawiała sobie dodatkowej przyjemności, jaką było delikatne wodzenie dłonią po pysku dość niesfornego źrebaka.
Wiedziała jednak, że poza źrebakami szykowała się również dość dobra pora na to, aby zebrać nieco owoców, a chociaż jej urodziny już były, mogła zebrać nieco na to, aby przynieść parę dla Eve. Zdecydowanie przydadzą jej się w tym momencie. Urodziny. Czas niby mijał, ale miała dwie problematyczne kwestie, w których się nie umiała odnaleźć – z jednej strony wciąż była niezamężna, co jakoś odbijało się na jej humorze, z drugiej dość poddenerwowana kiedy musiała orientować się, że kolejny rok mija, a jej życie wciąż było niepewne. A teraz chyba czuła się…stara. Mało potrzebna. Nie wykształcona tak, jak chciała. Szycie było jej sposobem na istnienie, ale sama też miała dość obaw przede wszystkim, aby marzyć, że jakkolwiek uda założyć jej się własny warsztat.
Tak rozmyślając, kierowała się na miotle coraz bardziej w głąb lasu, tam, gdzie mało kto uczęszczał. Może jeszcze mogła się nastawić na to, że nikt nie odwiedził tego miejsca, a to oznaczało, że zbiory pozostawały nietknięte, a ona sama mogła się cieszyć ich większością. Zresztą, tyle rzeczy mogłaby zrobić po zbieraniu owoców, nie tylko zjeść je na świeżo – dawało się zrobić przecież konfitury, ciasta, albo nawet sok jeżeli by się uprzeć. Nie ten z alkoholem, bo to, co było na sylwestrze, nie urastało do rangi porażki, było gdzieś głęboko pod nią.
Znalazła wygodne miejsce na wylądowanie, dlatego też ostrożnie miotłę przerzuciła na plecy, wyjmując przygotowany wcześniej szmaciany worek. Odetchnęła głęboko, starając się znaleźć jak najwięcej owoców, wiedząc, że właśnie teraz mogło od tego zależeć jakość posiłku. Musiała postarać się jak najlepiej, aby coś znaleźć – nie spodziewała się jednak znaleźć fragmentu jasnych włosów. Podskoczyła lekko, nie wiedząc, czy powinna porozmawiać z drugą osobą, czy wyciągnąć różdżkę.
Rzut na zbieractwo owoców leśnych, ST 50, zielarstwo I, szczęście I (+5 do rzutu); rzut k20 na ilość jeżeli udany
Wiedziała jednak, że poza źrebakami szykowała się również dość dobra pora na to, aby zebrać nieco owoców, a chociaż jej urodziny już były, mogła zebrać nieco na to, aby przynieść parę dla Eve. Zdecydowanie przydadzą jej się w tym momencie. Urodziny. Czas niby mijał, ale miała dwie problematyczne kwestie, w których się nie umiała odnaleźć – z jednej strony wciąż była niezamężna, co jakoś odbijało się na jej humorze, z drugiej dość poddenerwowana kiedy musiała orientować się, że kolejny rok mija, a jej życie wciąż było niepewne. A teraz chyba czuła się…stara. Mało potrzebna. Nie wykształcona tak, jak chciała. Szycie było jej sposobem na istnienie, ale sama też miała dość obaw przede wszystkim, aby marzyć, że jakkolwiek uda założyć jej się własny warsztat.
Tak rozmyślając, kierowała się na miotle coraz bardziej w głąb lasu, tam, gdzie mało kto uczęszczał. Może jeszcze mogła się nastawić na to, że nikt nie odwiedził tego miejsca, a to oznaczało, że zbiory pozostawały nietknięte, a ona sama mogła się cieszyć ich większością. Zresztą, tyle rzeczy mogłaby zrobić po zbieraniu owoców, nie tylko zjeść je na świeżo – dawało się zrobić przecież konfitury, ciasta, albo nawet sok jeżeli by się uprzeć. Nie ten z alkoholem, bo to, co było na sylwestrze, nie urastało do rangi porażki, było gdzieś głęboko pod nią.
Znalazła wygodne miejsce na wylądowanie, dlatego też ostrożnie miotłę przerzuciła na plecy, wyjmując przygotowany wcześniej szmaciany worek. Odetchnęła głęboko, starając się znaleźć jak najwięcej owoców, wiedząc, że właśnie teraz mogło od tego zależeć jakość posiłku. Musiała postarać się jak najlepiej, aby coś znaleźć – nie spodziewała się jednak znaleźć fragmentu jasnych włosów. Podskoczyła lekko, nie wiedząc, czy powinna porozmawiać z drugą osobą, czy wyciągnąć różdżkę.
Rzut na zbieractwo owoców leśnych, ST 50, zielarstwo I, szczęście I (+5 do rzutu); rzut k20 na ilość jeżeli udany
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
The member 'Sheila Doe' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 9
--------------------------------
#2 'k20' : 3
#1 'k100' : 9
--------------------------------
#2 'k20' : 3
Do tej pory poszukiwania owoców nie przebiegały tak, jakby chciała tego blondynka. Może przez przeciągającą się zimę i niskie temperatury jagody nie zdołały się jeszcze rozwinąć tak, jak powinny? Myśl ta była logiczna, lecz sprawiła, że w dół kręgosłupa dziewczęcia przebiegł zimny dreszcz; co, jeżeli dzisiejsza wyprawa okaże się bezowocna? Powrót do domu z pustymi rękami był jak przyznanie się do porażki, był czymś bolesnym, ale chyba boleśniejsze było ściśnięcie się żołądka z głodu i zastanawianie się, czy wobec pustki w domowej spiżarce uda jej się znaleźć jeszcze trochę siły na zaciśnięcie zębów i przeczekanie tych kilku tygodni do — możliwie szczęśliwego — okresu dojrzałości owoców.
Zostałaby ze swoimi myślami zupełnie sama, gdyby nie to, że gdzieś po lewej usłyszała dość charakterystyczny trzask. Sama bardzo dbała o to, by poruszać się możliwie jak najciszej: stało się to jej drugą naturą, przyzwyczajeniem wyciągniętym jeszcze z czasów dziecięcych, pielęgnowanym przez nocne wędrówki po Beauxbatons dla ucztowania z duchami. Wiedziała więc, że dźwięk, który nadszedł do jej uszu z oddali, nie był spowodowany przez nią. Odruchowo podniosła głowę i obejrzała się w tamtym kierunku — jednak nie dobywała różdżki, póki nie było to zupełnie konieczne.
Może w innym przypadku byłby to błąd, który mógłby kosztować ją zdrowie, a nawet życie. Jednak szeroko otwarte szarozielone oczy nie napotkały przed sobą wielkiej sylwetki niebezpiecznego szmalcownika czy czarnoksiężnika, a wychudzone dziewczę, prawdopodobnie w jej wieku. Gdyby spotkały się na ulicy któregoś z miast, żadna z nich nie zwróciłaby pewnie na drugą uwagi. Ot, dwie młode dziewczyny, pospolicie wręcz zwyczajne: dla uczącej się we Francji Marii nawet delikatnie ciemniejsza karnacja Sheili wydała się być ot, zwykłą opalenizną — przecież od połowy maja słońce świeciło mocno, mogła zdążyć złapać kilka jego promieni. Wyglądała przy tym na równie przerażoną, co Multon i właśnie to sprawiło, że Maria uznała, iż nie może stanowić zagrożenia. Szmaciany worek, który trzymała w rękach, zasugerował jeszcze, że przyszła tu w tym samym celu, co ona.
— Kiedyś dobre jagody rosły tam — odezwała się, cicho, otwartą dłonią wskazując na lewo, z perspektywy Sheili. Mówiła nieco niepewnie, speszona nowym towarzystwem, ale przecież nie przegoni tej dziewczyny stąd, wyglądała naprawdę mizernie. A kto wie, może we dwie uda im się odnaleźć jeszcze więcej jedzenia? — Jeżeli chcesz, możemy poszukać... We dwie? — dodała, uśmiechając się nieśmiało do nieznajomej. Niezależnie od jej odpowiedzi, zaraz przeniosła uwagę ponownie na otaczającą je zieleń, wyszukując dalszych śladów bytności leśnych owoców.
| rzucam na zbieractwo: owoce leśne (ST50, zielarstwo I) oraz ilość (jeżeli ST zostanie osiągnięte)
Zostałaby ze swoimi myślami zupełnie sama, gdyby nie to, że gdzieś po lewej usłyszała dość charakterystyczny trzask. Sama bardzo dbała o to, by poruszać się możliwie jak najciszej: stało się to jej drugą naturą, przyzwyczajeniem wyciągniętym jeszcze z czasów dziecięcych, pielęgnowanym przez nocne wędrówki po Beauxbatons dla ucztowania z duchami. Wiedziała więc, że dźwięk, który nadszedł do jej uszu z oddali, nie był spowodowany przez nią. Odruchowo podniosła głowę i obejrzała się w tamtym kierunku — jednak nie dobywała różdżki, póki nie było to zupełnie konieczne.
Może w innym przypadku byłby to błąd, który mógłby kosztować ją zdrowie, a nawet życie. Jednak szeroko otwarte szarozielone oczy nie napotkały przed sobą wielkiej sylwetki niebezpiecznego szmalcownika czy czarnoksiężnika, a wychudzone dziewczę, prawdopodobnie w jej wieku. Gdyby spotkały się na ulicy któregoś z miast, żadna z nich nie zwróciłaby pewnie na drugą uwagi. Ot, dwie młode dziewczyny, pospolicie wręcz zwyczajne: dla uczącej się we Francji Marii nawet delikatnie ciemniejsza karnacja Sheili wydała się być ot, zwykłą opalenizną — przecież od połowy maja słońce świeciło mocno, mogła zdążyć złapać kilka jego promieni. Wyglądała przy tym na równie przerażoną, co Multon i właśnie to sprawiło, że Maria uznała, iż nie może stanowić zagrożenia. Szmaciany worek, który trzymała w rękach, zasugerował jeszcze, że przyszła tu w tym samym celu, co ona.
— Kiedyś dobre jagody rosły tam — odezwała się, cicho, otwartą dłonią wskazując na lewo, z perspektywy Sheili. Mówiła nieco niepewnie, speszona nowym towarzystwem, ale przecież nie przegoni tej dziewczyny stąd, wyglądała naprawdę mizernie. A kto wie, może we dwie uda im się odnaleźć jeszcze więcej jedzenia? — Jeżeli chcesz, możemy poszukać... We dwie? — dodała, uśmiechając się nieśmiało do nieznajomej. Niezależnie od jej odpowiedzi, zaraz przeniosła uwagę ponownie na otaczającą je zieleń, wyszukując dalszych śladów bytności leśnych owoców.
| rzucam na zbieractwo: owoce leśne (ST50, zielarstwo I) oraz ilość (jeżeli ST zostanie osiągnięte)
Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica
Neutralni
The member 'Maria Multon' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 78
--------------------------------
#2 'k20' : 1
#1 'k100' : 78
--------------------------------
#2 'k20' : 1
Miała wrażenie, że los odwrócił się przeciwko jej pragnieniom już nie przez to, że cos zrobiła, ale z czystej i bardzo nieludzkiej złośliwości. Przecież nie robiła nic złego, a mimo to, kończyła tak jak inni, starając się zrobić to, co inni. Po prostu zajmowała się tym, co potrzebowała zrobić, dodatkowego jedzenia, bo przecież nie tak, że wyjadała wszystko. Po prostu chciała móc zjeść cokolwiek, a teraz kiedy nawet na to nie miała co liczyć, co dalej? Przecież chciała tylko drobnej przyjemności, czemu nie mogła mieć? Miała ochotę zacząć płakać, miała ochotę też w pewnym momencie po prostu podetrzeć oczy jakąś wrażliwą substancją i powiedzieć, że to właśnie przez to. W takim wypadku nikt nie mógłby zarzucić jej, czego właściwie teraz to miało dotyczyć – drażliwych substancji, czy innych działań?
Nieznajoma była jednak niespodzianką i Sheila przez dłuższą chwilę nie wiedziała, w jakiej obecnie znaleźli się sytuacji. Czy miało to być patowe spojrzenie na siebie, gdzie każdy odbiegnie w swoją stronę? A może nieznajoma ją zaatakuje? Nie wydawało jej się, a przynajmniej nie teraz, mimo to musiała chyba skorzystać z jej obecności. Nie w takim złośliwym sensie, a po prostu przez działanie wspólne. Chyba łatwiej było znaleźć coś nowego.
- Cześć… - posłała jej niepewny uśmiech. Nie rzucała się do przyjaźni, nie była ufna tak, jak inni, ale mimo wszystko nie uciekała z towarzystwa nieznajomej. Kierowały się chyba tym samym, a przynajmniej tak chciała wierzyć, dlatego w tym momencie spojrzała jeszcze we wskazanym jej kierunku.
- Bywasz tu często? Ja jestem pierwszy raz…ale mam znajomych w okolicy. – Tak na wszelki wypadek, gdyby jednak Maria nie była zupełnie nieszkodliwym człowiekiem, to Sheila od razu chciała zaznaczyć, że ktoś przyjdzie jej szukać. Nawet jak to nie była do końca prawda, bo rzeczywiście była z wizytą, ale to nie był typ osoby który popędzi jej na ratunek. Może to i lepiej, trójka w tym miejscu byłby to już tłok.
- Ja…chętnie poszukam. – Posłała jej jeszcze niepewny uśmiech zanim nie skierowała się w stronę jagód.
Rzut na zbieractwo owoców leśnych, ST 50, zielarstwo I, szczęście I (+5 do rzutu); rzut k20 na ilość jeżeli udany
Nieznajoma była jednak niespodzianką i Sheila przez dłuższą chwilę nie wiedziała, w jakiej obecnie znaleźli się sytuacji. Czy miało to być patowe spojrzenie na siebie, gdzie każdy odbiegnie w swoją stronę? A może nieznajoma ją zaatakuje? Nie wydawało jej się, a przynajmniej nie teraz, mimo to musiała chyba skorzystać z jej obecności. Nie w takim złośliwym sensie, a po prostu przez działanie wspólne. Chyba łatwiej było znaleźć coś nowego.
- Cześć… - posłała jej niepewny uśmiech. Nie rzucała się do przyjaźni, nie była ufna tak, jak inni, ale mimo wszystko nie uciekała z towarzystwa nieznajomej. Kierowały się chyba tym samym, a przynajmniej tak chciała wierzyć, dlatego w tym momencie spojrzała jeszcze we wskazanym jej kierunku.
- Bywasz tu często? Ja jestem pierwszy raz…ale mam znajomych w okolicy. – Tak na wszelki wypadek, gdyby jednak Maria nie była zupełnie nieszkodliwym człowiekiem, to Sheila od razu chciała zaznaczyć, że ktoś przyjdzie jej szukać. Nawet jak to nie była do końca prawda, bo rzeczywiście była z wizytą, ale to nie był typ osoby który popędzi jej na ratunek. Może to i lepiej, trójka w tym miejscu byłby to już tłok.
- Ja…chętnie poszukam. – Posłała jej jeszcze niepewny uśmiech zanim nie skierowała się w stronę jagód.
Rzut na zbieractwo owoców leśnych, ST 50, zielarstwo I, szczęście I (+5 do rzutu); rzut k20 na ilość jeżeli udany
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
The member 'Sheila Doe' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 59
--------------------------------
#2 'k20' : 11
#1 'k100' : 59
--------------------------------
#2 'k20' : 11
Napięcie wisiało w powietrzu, choć Maria usilnie starała się je ignorować. Powinny się bać. Obydwie. Nie były przecież na dobrze znanym sobie terenie, gdyby ktoś chciał je skrzywdzić, miałby ku temu idealną okazję. Ale dzisiaj szczęście się do nich uśmiechało, znalazły się w cichym zakątku Szkocji, nad jednym z piękniejszych jej jezior. Żadna z nich nie wyglądała jednak na osobę ze złymi zamiarami; zazwyczaj pozory mylą, ale Maria była przekonana — a może chciała taka być — że to nie tym razem, że dzisiaj wszystko powinno pójść zgodnie z planem, koszyk wypełnić się jagodami wszelkiego rodzaju (choć najbardziej liczyła na agrest, nie mogła przecież kręcić nosem na inne leśne owoce).
Przywitanie płynące z ust równie spłoszonego dziewczęcia sprawiło, że sama przystanęła na chwilę. No tak, przecież od tego powinny zacząć. Od przywitania się, nie od cichego podzielenia się informacją o wadze złota. Kąciki ust zafalowały więc w uśmiechu, Maria próbowała włożyć w niego najwięcej ciepła, tak aby nie przestraszyć Sheili, po czym skinęła jej głową na przywitanie i uniosła wolną dłoń, by pomachać jej lekko.
— Cześć... — dodała jeszcze, jakby werbalizacja przywitania sprawiała dopiero, że stawało się ono prawdziwym przywitaniem. Zaraz jednak zalała ją fala pytań płynąca od nieznajomej (wciąż przecież nie zdradziły sobie własnych imion, w anonimowości często bywało znacznie prościej). Nie miała powodu, by kłamać, właściwie wydawała się być mniej ostrożna od Cyganki, ale zdecydowanie bardziej nieśmiała.
Odwróciła głowę w kierunku, z którego nadeszła, jasnoróżowe wargi rozchyliły się, gotowe do wypowiedzenia odpowiedzi, ale zamiast niej, ułożyły się w małe "o", gdy oczom Marii ukazała się gałązka jagody, z jednym tylko, choć dojrzałym owocem. Uśmiechnęła się natychmiast, nachylając się do rośliny i chwytając okrągły, niemal czarny w świetle przepuszczanym przez korony drzew owoc, zerwała go wreszcie. Wyciągnęła rękę, w której spoczywał w kierunku Sheili, na dowód prawdziwości swoich słów.
— Kiedyś bywałam częściej — odpowiedziała wreszcie, uśmiechając się teraz nieco pewniej i szerzej. Szarozielone spojrzenie omiotło powoli dalej chyba zmartwioną i niepewną twarz Sheili, by wreszcie znów obniżyć się do poziomu kolan, gdzie według jej doświadczenia, przy odrobinie szczęścia mogłaby dostrzec najwięcej owoców. — Ale mam dobrą pamięć. Rozejrzyj się tylko, sama zobaczysz... — dodała po chwili, jeszcze raz ruszając powoli, w poszukiwaniu kolejnych jagód.
| rzucam na zbieractwo: owoce leśne (ST50, zielarstwo I) oraz ilość (jeżeli ST zostanie osiągnięte)
Przywitanie płynące z ust równie spłoszonego dziewczęcia sprawiło, że sama przystanęła na chwilę. No tak, przecież od tego powinny zacząć. Od przywitania się, nie od cichego podzielenia się informacją o wadze złota. Kąciki ust zafalowały więc w uśmiechu, Maria próbowała włożyć w niego najwięcej ciepła, tak aby nie przestraszyć Sheili, po czym skinęła jej głową na przywitanie i uniosła wolną dłoń, by pomachać jej lekko.
— Cześć... — dodała jeszcze, jakby werbalizacja przywitania sprawiała dopiero, że stawało się ono prawdziwym przywitaniem. Zaraz jednak zalała ją fala pytań płynąca od nieznajomej (wciąż przecież nie zdradziły sobie własnych imion, w anonimowości często bywało znacznie prościej). Nie miała powodu, by kłamać, właściwie wydawała się być mniej ostrożna od Cyganki, ale zdecydowanie bardziej nieśmiała.
Odwróciła głowę w kierunku, z którego nadeszła, jasnoróżowe wargi rozchyliły się, gotowe do wypowiedzenia odpowiedzi, ale zamiast niej, ułożyły się w małe "o", gdy oczom Marii ukazała się gałązka jagody, z jednym tylko, choć dojrzałym owocem. Uśmiechnęła się natychmiast, nachylając się do rośliny i chwytając okrągły, niemal czarny w świetle przepuszczanym przez korony drzew owoc, zerwała go wreszcie. Wyciągnęła rękę, w której spoczywał w kierunku Sheili, na dowód prawdziwości swoich słów.
— Kiedyś bywałam częściej — odpowiedziała wreszcie, uśmiechając się teraz nieco pewniej i szerzej. Szarozielone spojrzenie omiotło powoli dalej chyba zmartwioną i niepewną twarz Sheili, by wreszcie znów obniżyć się do poziomu kolan, gdzie według jej doświadczenia, przy odrobinie szczęścia mogłaby dostrzec najwięcej owoców. — Ale mam dobrą pamięć. Rozejrzyj się tylko, sama zobaczysz... — dodała po chwili, jeszcze raz ruszając powoli, w poszukiwaniu kolejnych jagód.
| rzucam na zbieractwo: owoce leśne (ST50, zielarstwo I) oraz ilość (jeżeli ST zostanie osiągnięte)
Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica
Neutralni
The member 'Maria Multon' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 33
--------------------------------
#2 'k20' : 2
#1 'k100' : 33
--------------------------------
#2 'k20' : 2
Całe życie kładziono w jej głowie informacje o tym, że obcy byli niebezpieczni. Obcy oznaczali nieszczęście, obcy mogli się jedynie równać kłopotom. Późniejsze wydarzenia, gdy rodzina jej zginęła z rąk obcych, oznaczały, że wszystkie te informacje należało traktować jak najbardziej poważnie – obcy byli niebezpieczni i powinno się trzymać od nich z daleka. A potem obcy przychodzili ze swoimi kłopotami, a potem mówiono jej, jak bardzo jest to absurdalne, że się boi obcych. Jak widać skojarzenia z tym, że ktoś pali ci żywcem kuzynów wcale nie były aż tak złe dla niektórych i powinna to zmienić. Właśnie nie sądziła, aby nieznajoma miała złe zamiary, ale musiała się pilnować, tak na wszelki wypadek, bo jeżeli tego nie zrobi, na pewno obróci się to przeciwko niej.
Nawet jeżeli była wiedźmą, mimo wszystko czuła się jakoś lepiej gdy trzymała w dłoni miotłę, mogąc jakoś oddzielić siebie od Marii gdyby ta próbowała zrobić coś w jej kierunku. I teraz, kiedy spoglądała na niego, gotowa była pilnować się aby nieznajoma nie była na nią zła. I chciała też po prostu wyjść bezpiecznie ze zbierania.
- Wiesz…jestem…znaczy nie jestem niebezpieczna. Dlatego proszę, nie krzywdź mnie, nie chcę robić nic poza nazbieraniem owoców. – Gdyby dziewczyna ją teraz wyśmiała, wcale by się nie zdziwiła, ale wolała poprosić już na wstępie. Chciała chociaż na chwilę czuć się bezpieczna, chciała jedynie mieć okruch normalności. Jeżeli mogłaby jakoś zaufać temu, co jej powie, czym miała nadzieję było zapewnienie, że wszystko jest w porządku,
- Lubisz spacery albo zbieranie owoców? Mam…dobre przepisy jakbyś chciała. Nie wiem czy lubisz desery, ale jest taki jeden dobry a wystarczy tylko ciepło. – Próbowała niezręcznie nawiązać jakąś konwersację, bo też nie chciała być wyjątkowo milczącą osobą, skoro nieznajoma dzieliła się z nią dobrymi miejscami na zbieranie owoców. – A jeżeli zbiorę więcej to mogę się nawet trochę podzielić. – Nie miało być tego wiele, ale może jednak skorzysta? Zwłaszcza gdyby znalazła więcej, tak jakoś w ramach wdzięczności.
- A szukałaś kiedyś korzonki albo dzikorosnące rośliny leśne? Można by z tego zrobić zupę…
Nawet jeżeli była wiedźmą, mimo wszystko czuła się jakoś lepiej gdy trzymała w dłoni miotłę, mogąc jakoś oddzielić siebie od Marii gdyby ta próbowała zrobić coś w jej kierunku. I teraz, kiedy spoglądała na niego, gotowa była pilnować się aby nieznajoma nie była na nią zła. I chciała też po prostu wyjść bezpiecznie ze zbierania.
- Wiesz…jestem…znaczy nie jestem niebezpieczna. Dlatego proszę, nie krzywdź mnie, nie chcę robić nic poza nazbieraniem owoców. – Gdyby dziewczyna ją teraz wyśmiała, wcale by się nie zdziwiła, ale wolała poprosić już na wstępie. Chciała chociaż na chwilę czuć się bezpieczna, chciała jedynie mieć okruch normalności. Jeżeli mogłaby jakoś zaufać temu, co jej powie, czym miała nadzieję było zapewnienie, że wszystko jest w porządku,
- Lubisz spacery albo zbieranie owoców? Mam…dobre przepisy jakbyś chciała. Nie wiem czy lubisz desery, ale jest taki jeden dobry a wystarczy tylko ciepło. – Próbowała niezręcznie nawiązać jakąś konwersację, bo też nie chciała być wyjątkowo milczącą osobą, skoro nieznajoma dzieliła się z nią dobrymi miejscami na zbieranie owoców. – A jeżeli zbiorę więcej to mogę się nawet trochę podzielić. – Nie miało być tego wiele, ale może jednak skorzysta? Zwłaszcza gdyby znalazła więcej, tak jakoś w ramach wdzięczności.
- A szukałaś kiedyś korzonki albo dzikorosnące rośliny leśne? Można by z tego zrobić zupę…
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Tak dwa różne podejścia do świata mogły brać się przede wszystkim z tego, z jakich środowisk pochodziły te dwie młode dziewczyny. Przez pierwsze lata swego życia Maria nie miała przecież zbyt wielu kontaktów z tym, co działo się na zewnątrz; ojciec skutecznie ograniczał matce, siostrom i jej kontakt z rodziną w Kornwalii, mogły wtedy tylko pisać ze sobą ukradkiem listy, z których i tak — przy braku dojrzenia tego, jak się sprawy miały w innej części kraju — niewiele wynikało. Gdy wychodziła poza dom, zazwyczaj towarzyszył jej ktoś starszy, dzięki któremu mogła czuć się bezpiecznie, a przez to wielki świat nie przytłaczał jej tak mocno. Później znów wpadła w środowisko zupełnie nowe, zmieniając przecież nawet kraj, w którym się uczyła, język, jakim posługiwała się na co dzień. Ale choć pochodziła z ubogiej odnogi Multonów, żyło im się w lesie naprawdę bezpiecznie, nikt nie podchodził pod ich dom, większość dawała sobie spokój w innych odcinkach lasu, dlatego też każde spotkanie z czymś, kimś nowym było dla Marii czymś niezwykłym; otwierała się zdecydowanie zbyt prędko, czasami niepotrzebnie zdradzając zbyt wiele informacji.
Ale przecież nigdy nie zrobiłaby komuś umyślnie krzywdy.
Zamrugała więc, mocno zdezorientowana tym, co mówiła Sheila, niekoniecznie wiedząc, jak powinna się w tej chwili zachować. Odruchowo obejrzała się za lewe ramię, chcąc sprawdzić, czy nie mówi do kogoś, kto podkradł się za jej plecami. Gdyby natrafiła w lesie na rosłego mężczyznę, pewnie sama uciekłaby tam, gdzie pieprz rośnie, ale przecież nie mogła sobie wyobrazić, by młode dziewczyny były w stanie kogokolwiek skrzywdzić.
— Ja... też nie jestem niebezpieczna... — szepnęła przez zaciśnięte gardło, bardziej onieśmielona nagłym przypuszczeniem, niż nieszczera. Kłamać zresztą nie umiała, ale przypadkowo napotkana dziewczyna wcale nie musiała o tym wiedzieć. Miała już zresztą odejść kawałek dalej, wycofać się z tej interakcji i nie przeszkadzać wyraźnie zdenerwowanemu dziewczęciu, ale ta podjęła się rozmowy raz jeszcze, w dodatku proponując podzielenie się jakimś przepisem.
W tym momencie Maria wyprostowała się nieco — w końcu z jej zbieractwa raczej niewiele wynikało.
— Nie, nie, zebrane przez ciebie jagody są tylko twoje — uśmiechnęła się nieśmiało, spoglądając cały czas na jedną, jedyną jagodę, którą udało jej się do tej pory odnaleźć. To nie byłoby uczciwe, gdyby objadała z owoców tę przerażoną dziewczynę. — Ale jeżeli chciałabyś podzielić się przepisem na deser... To byłabym bardzo wdzięczna. W lesie niedaleko mojego domu jest dużo zwierząt, które zjadają jagody, dlatego musiałam przylecieć aż tutaj — dodała, pokrętnie odpowiadając na zadane wcześniej pytanie.
A potem powróciła znów do kucania, przesunąwszy się kolejny kawałek dalej. Może w Szkocji też roiło się od głodnej zwierzyny, stąd brak szczęścia w zbiorach?
— Uhm... Chyba... Nie znam się na roślinach tak mocno, by znaleźć coś, co jest jadalne... — szepnęła zmartwiona, póki co nie podnosząc wzroku na Sheilę. Zamiast tego dodała chwilę później — Wiedziałabyś, czego szukać?
| rzucam na zbieractwo: owoce leśne (ST50, zielarstwo I) oraz ilość (jeżeli ST zostanie osiągnięte)
Ale przecież nigdy nie zrobiłaby komuś umyślnie krzywdy.
Zamrugała więc, mocno zdezorientowana tym, co mówiła Sheila, niekoniecznie wiedząc, jak powinna się w tej chwili zachować. Odruchowo obejrzała się za lewe ramię, chcąc sprawdzić, czy nie mówi do kogoś, kto podkradł się za jej plecami. Gdyby natrafiła w lesie na rosłego mężczyznę, pewnie sama uciekłaby tam, gdzie pieprz rośnie, ale przecież nie mogła sobie wyobrazić, by młode dziewczyny były w stanie kogokolwiek skrzywdzić.
— Ja... też nie jestem niebezpieczna... — szepnęła przez zaciśnięte gardło, bardziej onieśmielona nagłym przypuszczeniem, niż nieszczera. Kłamać zresztą nie umiała, ale przypadkowo napotkana dziewczyna wcale nie musiała o tym wiedzieć. Miała już zresztą odejść kawałek dalej, wycofać się z tej interakcji i nie przeszkadzać wyraźnie zdenerwowanemu dziewczęciu, ale ta podjęła się rozmowy raz jeszcze, w dodatku proponując podzielenie się jakimś przepisem.
W tym momencie Maria wyprostowała się nieco — w końcu z jej zbieractwa raczej niewiele wynikało.
— Nie, nie, zebrane przez ciebie jagody są tylko twoje — uśmiechnęła się nieśmiało, spoglądając cały czas na jedną, jedyną jagodę, którą udało jej się do tej pory odnaleźć. To nie byłoby uczciwe, gdyby objadała z owoców tę przerażoną dziewczynę. — Ale jeżeli chciałabyś podzielić się przepisem na deser... To byłabym bardzo wdzięczna. W lesie niedaleko mojego domu jest dużo zwierząt, które zjadają jagody, dlatego musiałam przylecieć aż tutaj — dodała, pokrętnie odpowiadając na zadane wcześniej pytanie.
A potem powróciła znów do kucania, przesunąwszy się kolejny kawałek dalej. Może w Szkocji też roiło się od głodnej zwierzyny, stąd brak szczęścia w zbiorach?
— Uhm... Chyba... Nie znam się na roślinach tak mocno, by znaleźć coś, co jest jadalne... — szepnęła zmartwiona, póki co nie podnosząc wzroku na Sheilę. Zamiast tego dodała chwilę później — Wiedziałabyś, czego szukać?
| rzucam na zbieractwo: owoce leśne (ST50, zielarstwo I) oraz ilość (jeżeli ST zostanie osiągnięte)
Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica
Neutralni
The member 'Maria Multon' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 60
--------------------------------
#2 'k20' : 16
#1 'k100' : 60
--------------------------------
#2 'k20' : 16
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
Loch Muick
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja