Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja
Zamglona dolina
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
Zamglona dolina
Pomiędzy szkockimi górami znajduje się dość wyjątkowa dolina - mgła w tym miejscu bowiem nigdy nie opada. Obserwowana ze szczytów dolina wygląda jak jezioro w którym zamiast wody znajdują się gęste chmury. Z dołu zdecydowanie trudniej jest podziwiać urok tego miejsca - szczyty zazwyczaj są całkowicie niedostrzegalne, trudno jest zobaczyć cokolwiek znajdującego się dalej niż na dwa metry przed sobą. Jest to idealne miejsce dla osoby, która chce ukryć się przed całym światem - pod warunkiem, że jest przygotowana i sama nie obawia się zabłądzić. W gęstej mgle łatwo jest zgubić drogę, nietrudno o wypadek czy niedostrzeżenie ewentualnego zagrożenia.
Na jasne świsty, z początku sądziła, że nie mówił poważnie, proponując spotkanie w Zamglonej Dolinie. Nie był to grunt, na którym ktokolwiek mógłby czuć się pewnie, nawet zmysł orientacji w terenie stawał się tu wskaźnikiem zawodnym, nieraz wręcz mylącym. Owszem, miejsce miało swoje zalety, konkretniej ujmując - jedną. Było świetną kryjówką i szanse, że ktoś przyłapie ich na handlu, były niewielkie - atut nie tylko dla sprzedawcy, ale i dla kupującego, specyficzne warunki zapewniały względne bezpieczeństwo i anonimowość. O ile, rzecz jasna, wszystko nie było sprytną zasadzką. Zejście w dolinę było trochę jak samobójstwo; ze szczytów wyglądała przepięknie - blade fałdy poruszały się na wietrze lekko i wolno, ale nie pozwalały się rozgonić, uparcie trzymając się niższych partii szkockich gór - ale nie sposób było odmówić im upiornego charakteru. Yvette, w połowie drogi prowadzącej na jeden z wyższych szczytów, przyglądała się wszystkiemu z rosnącym niepokojem, w zastanowieniu próbując wyobrazić sobie, ile osób mogło stracić życie na samym dole, jak wielu zaginionych kryło się wśród białej płachty? Może gdzieś tam, na dnie, błądziła jej własna matka? Przygryzła dolną wargę i zacisnęła mocno powieki, starając się odgonić okropne myśli - o porwaniach i śnieżce zwłaszcza. Mimo nieokreślonego - a może wręcz przeciwnie, spowodowanego przemyśleniami, ale kto by się dziwił? - niepokoju, nie odczuwała konkretnego strachu, przerażenie nie paraliżowało jej i nie trzymało w miejscu. Odetchnęła tylko głęboko świeżym powietrzem, wspinając się dalej. Przed stawieniem się w umówionym miejscu wolała rozeznać się w terenie, wiedzieć o nim jak najwięcej - obserwowała szczyty, chcąc zapamiętać ich układ i charakterystyczne cechy. Czubki drzew wystawały z mgły, tworząc na jej powierzchni nieregularny wzorek - to było na wschodzie. Zachód tonął w bieli kompletnie, wzgórza były tam niższe i ledwo wyłaniały się zza fal. Zaklęcie czterech stron świata było jednak niezawodne i obiecywała sobie, że dziś szczególnie będzie o nim pamiętać.
Zaliczyła długi spacer, ale nie czuła się zmęczona. Mieli spotkać się w połowie wysokości najbardziej charakterystycznej góry, na pograniczu widoczności, lecz nie w największej mgle - na terenie względnie bezpiecznym i pewnym, równocześnie także skrytym; według wskazówek - nieopodal sporego klonu, kilka metrów od gołych skał. Na wszelki wypadek dała znać Deirdre, że wybiera się po składniki, wyrażając też swoje wątpliwości wobec wybranej przez sprzedawcę lokacji. Ponoć mogła mu ufać, ale szczerze powiedziawszy - wolała nie ufać nikomu. Był Rosjaninem, niskim - niższym niż go sobie wyobrażała - oraz krępym, a sprytne i nieco rozbiegane spojrzenie czujnie badało okolicę oraz ją samą. Chciała załatwić to szybko, zdobyć rzadkie składniki i wrócić do pracowni. Nic więcej. Kiwnęła mu głową na przywitanie.
- Masz wszystko, czego potrzebuję? - zapytała krótko, dość sztywno, ale konkretnie. Wszystko wypisała mu w liście. Potwierdził kilkoma energicznymi skinieniami głowy.
- Czekamy jeszcze na jedną osobę. Na pewno dobijemy targu - zapewnił, z wyraźnym Rosyjskim akcentem. I wtedy wątpliwości zaczęły rosnąć w prawdziwie ekspresowym tempie.
you're a chemical that burns, there's nothing but this
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
Nie przepadał za odległymi podróżami, czy też ogólnie za jakimkolwiek specjalnym oddalaniem się od pracowni, domu, tego co mu znane. Nigdy go jakoś nie ciągnęło do zwiedzania, do przygody, nigdy nie pomyślał o tym by być odkrywcą. Wystarczyło mu to co wyczytywał w książkach, które powalały widzieć odległe zakątki bez narażania się na atak jakiegoś niecodziennego gatunku stworzenia bądź zarazy. Niepocieszony był zatem, że dostawca ingrediencji z którym się ostatnimi czasy całkiem dogadywał umyślił sobie Szkocję. Nie, nie jakąś zapomnianą melinę na obrzeżach Londynu,czy chociażby sąsiedniego hrabstwa, a w rzeczy samej tak po prostu SZKOCJĘ. Już to dawało wiele domyślenia i Valerij domyślał się czemu miałoby to służyć - po przebyciu takiej odległości sprzedawca będzie próbował wywalczyć wyższą stawkę niż zapowiadał. Poczucie nadłożonej drogi, straconego czasu sprawiłyby - to wszystko działałoby na jego korzyść gdyby Valerij nie był przyzwyczajony do podobnych zagrywek. Istniało też prawdopodobieństwo, że człowiek ten cierpiał na jakąś skrajną paranoję co w tym fachu nie było takie dziwne. No ale...pożyjemy zobaczymy, prawda?
Będąc gotowym na wszystko i nic leciał na miotle nad terenami należącymi do Anglików, a potem Szkotów. Nie przepadał za teleportacją i nie chodziło tu tylko o skutki uboczne ale po prostu o jej dokładność. Co prawda był już kiedyś na terenach zamglonej doliny lecz pomysł teleportowania się i przemieszczania do punktu spotkania na nogach po tych terenach wydawał mu się co najmniej abstrakcyjny. Bezpieczniej i wygodniej było się unosić oraz po prostu też wypatrzeć rzeczonego człowieka. Valerij jednak kompletnie nie rozumiał czemu zamiast jednej sylwetki malują się pod nim dwie.
- Żonę, czy córkę wkręcasz w interes? - Spytał, gdy obniżał lot i był doskonale widoczny, a tym bardziej i słyszalny. Mówiąc to było słychać, że pokpiwa sobie bo przecież Yvette wyraźnie swoim wyglądem odstawała. Val mierzył ją uważnie wzrokiem, aż do momentu w którym jego stopy dotknęły ziemi - No więc...panienka się zgubiła czy jest może jakimś dodatkowym pośrednikiem? - powiedział, najpierw do niej, a potem zwracając się bardziej do ogółu zastrzegł - Nie zamierzam płacić więcej niż to było ustalone. Rozumiemy się? - Złożył szczególny naciska ostatnie słowa podkreślając je dodatkowo gestem odsłonięcia różdżki przy pasie i złożenia na niej dłoni - jak na razie nie wyglądało na to by miał po nią sięgać. Dawał po prostu do zrozumienia że nie widzi oporów - Zatem...gdzie ingrediencje...?
Będąc gotowym na wszystko i nic leciał na miotle nad terenami należącymi do Anglików, a potem Szkotów. Nie przepadał za teleportacją i nie chodziło tu tylko o skutki uboczne ale po prostu o jej dokładność. Co prawda był już kiedyś na terenach zamglonej doliny lecz pomysł teleportowania się i przemieszczania do punktu spotkania na nogach po tych terenach wydawał mu się co najmniej abstrakcyjny. Bezpieczniej i wygodniej było się unosić oraz po prostu też wypatrzeć rzeczonego człowieka. Valerij jednak kompletnie nie rozumiał czemu zamiast jednej sylwetki malują się pod nim dwie.
- Żonę, czy córkę wkręcasz w interes? - Spytał, gdy obniżał lot i był doskonale widoczny, a tym bardziej i słyszalny. Mówiąc to było słychać, że pokpiwa sobie bo przecież Yvette wyraźnie swoim wyglądem odstawała. Val mierzył ją uważnie wzrokiem, aż do momentu w którym jego stopy dotknęły ziemi - No więc...panienka się zgubiła czy jest może jakimś dodatkowym pośrednikiem? - powiedział, najpierw do niej, a potem zwracając się bardziej do ogółu zastrzegł - Nie zamierzam płacić więcej niż to było ustalone. Rozumiemy się? - Złożył szczególny naciska ostatnie słowa podkreślając je dodatkowo gestem odsłonięcia różdżki przy pasie i złożenia na niej dłoni - jak na razie nie wyglądało na to by miał po nią sięgać. Dawał po prostu do zrozumienia że nie widzi oporów - Zatem...gdzie ingrediencje...?
- Dwużopnyj karakan! - rozległo się po uliczce w londyńskiej dzielnicy, gdzie głos z wyraźnym akcentem wykrzykiwał dziwne słowa raz po raz i nikt nie mógł go zrozumieć. Może to i lepiej, bo dzieci nie powinny znać takich zwrotów. Nie przeszkadzało to jednak, by pewien mężczyzna zachowywał się donośnie w dalszym ciągu. Obok niego przechodziła jakaś para kobiet, więc wyciągnął rękę i złapał jedną za spódnicę. Ta odskoczyła zniesmaczona i fuknęła na niego niczym kotka, a ten roześmiał się paskudnie, odprowadzając spojrzeniem uciekające przed nim towarzyszki. - Spakojnyj noczie! - zawołał za nimi i pokręcił głową, sięgając do wewnętrznej kieszeni brudnego płaszcza. Wyciągnął stamtąd błyszczącą piersiówkę i pociągnął z niej porządny łyk. Czknął później i przez chwilę się kolebał, aż nie zwrócił części zawartości swojego żołądka w ciemną uliczkę. Iwan Iwanowicz miał zdecydowanie dość na dzisiaj. Na ten wieczór... Dobra. Na tę godzinę. Zamierzał jeszcze trochę sobie dogodzić przed pójściem spać, ale wpierw! Trzeba było zarobić na takie luksusy! Czknął po raz drugi i teleportował się w miejsce, gdzie miał zostać dobity pewien targ. Długo nie czekał, gdy zobaczył nadchodzącą pannę. Z tej perspektywy wyglądała nieco gorzej niż sobie wyobrażał, ale co miał narzekać! Trzeba było brać co dawali! Gdy stanęła koło niego, od razu chciała dobić interesu! Hola, hola! Co za przyjemność z takiego handlu.
- Czekamy jeszcze na jedną osobę. Na pewno dobijemy targu - odparł, patrząc na nią swoimi chytrymi i jedynymi trzeźwymi oczami z całego jego ciała. No, może jeszcze coś miało swój wigor! Zarechotał pod nosem i zaraz zobaczył nadlatującego mężczyznę. Rozłożył ręce i zawołał do niego głośno. - Tawarisz! Tutaj, tutaj!
Temu też gdzieś śpieszno było, bo chciał dobijać targu już teraz, zaraz. Iwan Iwanowicz jednak skorzystał z okazji jak szczwany lis. Dwóch i tylko jedna ważna ingrediencja. Targowanie się było wyczuwane na kilometr. Hyp! Czknął znowu i pofalował dłonią przed twarzą, gdy odbiło mu się gorzałą. Ależ oni byli napaleni! I świetnie! Im bardziej zaciekła akcja tym lepiej dla niego. Aj, aj!
- Spakojna! My tu musimy być zadowoleni wszyscy. Potrzebuja sjemnatsac monet. Niżej nie zejdę. I szybcij szybcij. Zanim przyjdzie jesień!
- Czekamy jeszcze na jedną osobę. Na pewno dobijemy targu - odparł, patrząc na nią swoimi chytrymi i jedynymi trzeźwymi oczami z całego jego ciała. No, może jeszcze coś miało swój wigor! Zarechotał pod nosem i zaraz zobaczył nadlatującego mężczyznę. Rozłożył ręce i zawołał do niego głośno. - Tawarisz! Tutaj, tutaj!
Temu też gdzieś śpieszno było, bo chciał dobijać targu już teraz, zaraz. Iwan Iwanowicz jednak skorzystał z okazji jak szczwany lis. Dwóch i tylko jedna ważna ingrediencja. Targowanie się było wyczuwane na kilometr. Hyp! Czknął znowu i pofalował dłonią przed twarzą, gdy odbiło mu się gorzałą. Ależ oni byli napaleni! I świetnie! Im bardziej zaciekła akcja tym lepiej dla niego. Aj, aj!
- Spakojna! My tu musimy być zadowoleni wszyscy. Potrzebuja sjemnatsac monet. Niżej nie zejdę. I szybcij szybcij. Zanim przyjdzie jesień!
I show not your face but your heart's desire
Ściągnęła brwi w nieprzyjaznej oznace niezadowolenia, mierząc mężczyznę czujnym wzrokiem, krzywiąc się przez moment na paskudny, alkoholowy odór. Gdyby wcześniej wiedziała, że dobija targu z alkoholikiem… nawet nie wybierałaby się do Zamglonej Doliny, uznając to z góry za przegraną sprawę i kompletną stratę czasu. Jednak skoro już stała tu i czekała na jeszcze jedną osobę, a Iwan faktycznie miał składnik, nie zamierzała się wycofywać - mimo rozsądku, śpiewającego cicho do ucha, że to może skończyć się źle, w dodatku w tak niepewnym miejscu. Stała twardo, bez ruchu, powstrzymując nieuzasadnione (a może jednak?) myśli, by nie burzyły obrazu całej sytuacji.
- Chyba kp… - zaczęła, ale mężczyzna wydarł się w tej samej chwili, na co zacisnęła powieki i szczękę w kiełkującej już irytacji. Obserwowała drugiego kupca, starając się panować nad złością, choć w jej spojrzeniu malowała się bardzo widocznie. Zacisnęła palce na różdżce, aż blade knykcie zrobiły się jeszcze bledsze. Miała ochotę cisnąć w niego Bombardą - mieliby problem z głowy, bez oczekiwania na konkurentów, ze sprawnie ubitym targiem i niską ceną, wynegocjowaną ślicznymi trzepnięciami rzęs. Ledwo się od tego powstrzymała. Nie była dłużna i wpatrywała się uparcie w Dolohova (na Merlina, lepiej dla wszystkich, że nie znała jego nazwiska).
- Jeśli zepchnę cię we mgłę, możesz zgubić się w moim imieniu - prychnęła pogardliwie, ale kąśliwa uwaga sprawiła, że delikatnie jej ulżyło. Przynajmniej dopóki nie wspomniał o ingrediencjach. Co to miało, u licha, znaczyć?
- To żart? - zapytała, mierząc sprzedawcę wzrokiem, istotnie zaskoczona. - [b]Mamy się targować o składnik, który był pewniakiem? - zapytała dla pewności, krzyżując ręce na piersiach. Miała ochotę poprowadzić ostrze po jego gardle. Żeby zdobyć składnik i zmyć się z doliny oraz by pozbyć się tego ohydnego odoru. W mgle nikt by go nie zobaczył, tak? Celowo ignorowała wyraźnie rosyjskie wstawki. Zaś cena, którą zaśpiewał, była wręcz nieprzyzwoicie wysoka, szczególnie jak na cenę wyjściową. Gdyby nie zależało jej na czasie, odeszłaby, na odchodnym ciskając jakimś zaklęciem. Skandal!
- Chyba kp… - zaczęła, ale mężczyzna wydarł się w tej samej chwili, na co zacisnęła powieki i szczękę w kiełkującej już irytacji. Obserwowała drugiego kupca, starając się panować nad złością, choć w jej spojrzeniu malowała się bardzo widocznie. Zacisnęła palce na różdżce, aż blade knykcie zrobiły się jeszcze bledsze. Miała ochotę cisnąć w niego Bombardą - mieliby problem z głowy, bez oczekiwania na konkurentów, ze sprawnie ubitym targiem i niską ceną, wynegocjowaną ślicznymi trzepnięciami rzęs. Ledwo się od tego powstrzymała. Nie była dłużna i wpatrywała się uparcie w Dolohova (na Merlina, lepiej dla wszystkich, że nie znała jego nazwiska).
- Jeśli zepchnę cię we mgłę, możesz zgubić się w moim imieniu - prychnęła pogardliwie, ale kąśliwa uwaga sprawiła, że delikatnie jej ulżyło. Przynajmniej dopóki nie wspomniał o ingrediencjach. Co to miało, u licha, znaczyć?
- To żart? - zapytała, mierząc sprzedawcę wzrokiem, istotnie zaskoczona. - [b]Mamy się targować o składnik, który był pewniakiem? - zapytała dla pewności, krzyżując ręce na piersiach. Miała ochotę poprowadzić ostrze po jego gardle. Żeby zdobyć składnik i zmyć się z doliny oraz by pozbyć się tego ohydnego odoru. W mgle nikt by go nie zobaczył, tak? Celowo ignorowała wyraźnie rosyjskie wstawki. Zaś cena, którą zaśpiewał, była wręcz nieprzyzwoicie wysoka, szczególnie jak na cenę wyjściową. Gdyby nie zależało jej na czasie, odeszłaby, na odchodnym ciskając jakimś zaklęciem. Skandal!
you're a chemical that burns, there's nothing but this
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
Nie wiedział o co tu chodzi. Dlaczego zamiast jednej osoby widział dwie i to jeszcze w dodatku jedna była kobietą? Bardzo wymuskaną kobietą co już w ogóle uruchamiało lawinę myśli. Może to właśnie ona była tu szefem? I to ona miała tą rzadką ingrediencję? Jakoś to w sumie bardziej pasowało do niej niż do tego krętacza. Ten zresztą może był jej sługusem i ochroną? Może pułapka? Nie...Im bliżej był, im więcej słyszał i widział malujące się na twarzach tej dwójki emocje tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że jeżeli była to zasadzka to bardzo marna. A potem, ze tak właściwie jedno z drugim ma tyle wspólnego co człowiek z ławką - po prostu oboje stali.
próba tego jakiegoś uspokojenia przez chytrusa i wybuch frustracji kobiety sprawiły, że alchemik podjął już decyzję co do tego...co robić. Na początku w ciszy obiegł spojrzeniem po szmuglerze, potem wolniej po kobiecie, a potem przeklną pod nosem kręcąc pobłażliwie głową. Zupełnie jak gdyby szmugler zrobił coś wyjątkowo niemądrego. Potem westchnął ciężko.
- Ty masz pojęcie co ty najlepszego robisz. Kogo tu ściągnąłeś...? -Odezwał się do szmuglera po rosyjsku. Właściwie alchemik był zaskoczony, że ten zaczął rozmowę po angielsku ale najwyraźniej było to powodowane obecnością Angielki. Valerij chciał ją z niej wykluczyć, a dało się to zrobić w bardzo prosty sposób - kontynuując dobijanie targu po rosyjsku. W ogóle to bardzo ułatwi również kolejną cześć planu alchemika - zasiania ziarna niepokoju - Popatrz na to jak wygląda, jaka czysta...aż w nozdrza mnie szczypie zapach jej mydła. Do tego kobieta, pewnie szlachcianka lub inna bogaczka nie mówiąc o tym, że sam widzisz - takie interesy to nie jej klimaty. Ale ty ją tu przyprowadziłeś jak ostatni kretyn...rozumiesz o co mi chodzi? - podpytał, lecz zaraz podjął temat dalej nie pozwalając sprzedawcy wejść w słowo - Pomyśl jeszcze raz - baba chce kogoś pewnie struć. Sądząc po tym jak wygląda kogoś istotnego. Pomyśl jaki cyrk wyjdzie, jak dowiedzą się że byleś jej dostawcą - bogaci ludzie lubi się zemścić i nie przebierać przy tym w środkach - Ja zaś jestem marką samą w sobie. Wiem jak poruszać się w tym biznesie by nie narobić sobie i tobie kłopotu. Bo przecież tego nie chcemy - prawda? - piętnaście monet i święty spokój dla ciebie wydaje się nie wygórowaną stawką.
próba tego jakiegoś uspokojenia przez chytrusa i wybuch frustracji kobiety sprawiły, że alchemik podjął już decyzję co do tego...co robić. Na początku w ciszy obiegł spojrzeniem po szmuglerze, potem wolniej po kobiecie, a potem przeklną pod nosem kręcąc pobłażliwie głową. Zupełnie jak gdyby szmugler zrobił coś wyjątkowo niemądrego. Potem westchnął ciężko.
- Ty masz pojęcie co ty najlepszego robisz. Kogo tu ściągnąłeś...? -Odezwał się do szmuglera po rosyjsku. Właściwie alchemik był zaskoczony, że ten zaczął rozmowę po angielsku ale najwyraźniej było to powodowane obecnością Angielki. Valerij chciał ją z niej wykluczyć, a dało się to zrobić w bardzo prosty sposób - kontynuując dobijanie targu po rosyjsku. W ogóle to bardzo ułatwi również kolejną cześć planu alchemika - zasiania ziarna niepokoju - Popatrz na to jak wygląda, jaka czysta...aż w nozdrza mnie szczypie zapach jej mydła. Do tego kobieta, pewnie szlachcianka lub inna bogaczka nie mówiąc o tym, że sam widzisz - takie interesy to nie jej klimaty. Ale ty ją tu przyprowadziłeś jak ostatni kretyn...rozumiesz o co mi chodzi? - podpytał, lecz zaraz podjął temat dalej nie pozwalając sprzedawcy wejść w słowo - Pomyśl jeszcze raz - baba chce kogoś pewnie struć. Sądząc po tym jak wygląda kogoś istotnego. Pomyśl jaki cyrk wyjdzie, jak dowiedzą się że byleś jej dostawcą - bogaci ludzie lubi się zemścić i nie przebierać przy tym w środkach - Ja zaś jestem marką samą w sobie. Wiem jak poruszać się w tym biznesie by nie narobić sobie i tobie kłopotu. Bo przecież tego nie chcemy - prawda? - piętnaście monet i święty spokój dla ciebie wydaje się nie wygórowaną stawką.
- Szto wy? Nie ufacie mi, że ni mom składnika? - odpowiedział, patrząc na kobietę teatralnie zaskoczony, ale zaraz roześmiał się głośno, wiedząc, że żaden skurczybyk nie łaził tak daleko, więc byli bezpieczni. A w dodatku nawet jeśli mieli go zabić to co z tego? Ta dwójka prędzej sama siebie by się wytłukła, a on korzystając z chwili czasu, wymknąłby się szybciej niż by pierdnęli. Zaraz jednak wyszedł przed szereg ten zapaleniec. Ja jebu... Ależ to nie był żart. Bo i czemu miałby nim być? Iwan chciał dobić interes, jak najlepszy interes przypomnijmy. Nic więc dziwnego, że zaprosił dwójkę chętnych na to osób, gdzie możliwość dostania wyższej ceny była znaczniejsza. Był handlarzem, do matki rosyjskiej Moskwy. Car by nie miał mu tego za złe, ale najwidoczniej ta imitacja Ruska przez nim już tak. - Słuchaj, Siergiej... - zaczął, przechodząc też na rosyjski. - Alchemika chcącego zakupić ingrediencje, towarzyszu - odparł bez wrażenia Iwanowicz, wzruszając ramionami. Mężczyzna wyglądał na szczerze dotkniętego. Ale czym? Tym że była tu jeszcze jedna osoba, która chciała dostać to, co on? Co za człowiek. Chyba nie wiedział na czym polegało sformułowanie dobić targu. Tak właśnie napisał mu w liście i nie zamierzał teraz być tą obwinianą stroną. - Towarzyszu. Nie jestem choliera organizacją przyjmującą zażalenia. Chcę tylko sprzedać jak najlepiej to, co mam. I niech sobie otrruwa kogo chce. Z taką twarzyczką to by mogła nawet mi poderżnąć gardło po nocy. Ale, ale... Siergiej. Nie denerwuj się tak, bo powiedzą, żeś nie Ruski - przerwał, czekając na reakcję klienta. Ten zaraz zaczął mu mówić o piętnastu monetach na co Iwan pokręcił znacząco głową. Nie było mowy. Nie zamierzał oddawać składnika, którego tak ciężko było zdobyć za byle łacha. - Siedemnaście. Nie przesadzajmy. Jak jesteś taki mądry to po prostu zapłać więcej niż ona - dodał, po czym spojrzał na blondynkę. - Sjemnatsac - zwrócił się do niej i czekając, co będzie dalej.
I show not your face but your heart's desire
Wzięła spokojnie nieco głębszy oddech, by nie dać się pokonać swoim własnym emocjom. Musiała dostać ten składnik, ale już wiedziała, że nigdy więcej nie zdecyduje się na przeprowadzenie transakcji z tym Rosjaninem - nie przypuszczała, by miał sprawiać profesjonalne wrażenie, jego poplamione listy nie zachęcały, ale nie to było najistotniejszą sprawą w całym zamieszaniu. Liczył się tylko składnik. Pokręciła lekko głową, jakby wciąż nie dowierzając, choć wiedziała, że nie ma w tym nic dziwnego. Chciał zarobić możliwie jak najwięcej. Zdusiła w sobie chęć mordu, zerkając na mlecznobiałą dolinę. Miała ochotę zepchnąć ich tam obydwu. Szkoda tylko, że fizycznie miała na to niewielkie możliwości.
Nie musiała udawać oburzenia, jedynie jego powód pozostał dla mężczyzn tajemnicą. Rozumiała każde słowo, wpatrując się w Valerija zmrużonymi oczętami. Już czuła, jak złość prześlizguje się między źdźbłami trawy, coraz bliżej jej stóp. Wytrzymała, wysłuchując całości i równocześnie ciekawa reakcji sprzedawcy - która mogła sprowokować lekkie poparzenia, na jakie nie do końca miałaby wpływ. W żaden sposób nie czuła się gorsza, prawie nie prychnęła na wzmiankę o tym, że takie interesy nie są dla niej. Chciała odpowiedzieć, że to on byłby bardziej podejrzany, gdyby planował kogoś otruć. Ale wytrzymała do końca. Przeniosła swój podejrzliwy wzrok na drugiego z nich. Dopiero po części jego słów uśmiechnęła się do siebie triumfalnie, za moment zmazując ową emocję z ust. Gardło poderżnęłaby Iwanowi chętnie - najlepiej już teraz, nie po nocy, lecz pewne myśli wypadało zostawić wyłącznie do własnego wglądu. Zastanawiała się chwilę, czy zdradzić się ze swoją znajomością języka, ale uznała, że na pewno trafi się do tego lepszy moment. Nie zamierzała dać z siebie zedrzeć majątku. Klient, który musiał zapłacić więcej niż ustalone, mógł być klientem straconym, ona zaś nie miała wystarczająco czasu, by kombinować. Postanowiła zaryzykować.
- Szesnaście - powiedziała pewnie, po angielsku, jeszcze nie próbując wykorzystać najcięższego zaklęcia. Licytacja ruszyła. Zaczął od naprawdę wysokiej kwoty, szlag go. - Chyba nie wydawał się przekonany twoimi wywodami - prychnęła, zwracając się do Dolohova.
Nie musiała udawać oburzenia, jedynie jego powód pozostał dla mężczyzn tajemnicą. Rozumiała każde słowo, wpatrując się w Valerija zmrużonymi oczętami. Już czuła, jak złość prześlizguje się między źdźbłami trawy, coraz bliżej jej stóp. Wytrzymała, wysłuchując całości i równocześnie ciekawa reakcji sprzedawcy - która mogła sprowokować lekkie poparzenia, na jakie nie do końca miałaby wpływ. W żaden sposób nie czuła się gorsza, prawie nie prychnęła na wzmiankę o tym, że takie interesy nie są dla niej. Chciała odpowiedzieć, że to on byłby bardziej podejrzany, gdyby planował kogoś otruć. Ale wytrzymała do końca. Przeniosła swój podejrzliwy wzrok na drugiego z nich. Dopiero po części jego słów uśmiechnęła się do siebie triumfalnie, za moment zmazując ową emocję z ust. Gardło poderżnęłaby Iwanowi chętnie - najlepiej już teraz, nie po nocy, lecz pewne myśli wypadało zostawić wyłącznie do własnego wglądu. Zastanawiała się chwilę, czy zdradzić się ze swoją znajomością języka, ale uznała, że na pewno trafi się do tego lepszy moment. Nie zamierzała dać z siebie zedrzeć majątku. Klient, który musiał zapłacić więcej niż ustalone, mógł być klientem straconym, ona zaś nie miała wystarczająco czasu, by kombinować. Postanowiła zaryzykować.
- Szesnaście - powiedziała pewnie, po angielsku, jeszcze nie próbując wykorzystać najcięższego zaklęcia. Licytacja ruszyła. Zaczął od naprawdę wysokiej kwoty, szlag go. - Chyba nie wydawał się przekonany twoimi wywodami - prychnęła, zwracając się do Dolohova.
you're a chemical that burns, there's nothing but this
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
Nie był skory do handlowania w jakimkolwiek tego słowa znaczeniu. Lubił ubijać interesy, lubił kiedy wszystko było dopieszczone i ustalone, lecz nie nienawidził kiedy tak właściwie okazywało się, że wszystko było przeinaczane, a on stawiany na gorszej pozycji i przymuszany do podporządkowania się nowym zasadom na które się nie pisał. Nie widział więc najmniejszego sensu i powodu by licytować się i przepłacać za coś co przecież dzień wcześniej miał zagwarantowane. Coś podobnego było dla niego czymś niepojętymi uwłaszczającym. Niemniej - próbował przekonać i dać trochę czasu Iwanowiczowi na zastanowienie się i namyślenie.
- Valerij - poprawił go emanując ojcowską cierpliwością podobną do tej,jaką serwował innym swoim dostawcom którzy nieustannie przekręcali nazwy zamawianych ingrediencji - Valeri, jestem Valeri - poprawił go ponownie przymykając oczy wzdychając. Ciężko. Palcami przetarł skroń i na chwilę oparł je o nasadę nosa wiedząc, snując czarne scenariusze w których musi zabić sprzedającego i pozbyć się kobiety. Wiedział już bowiem że się nie dogada, a nie zamierzał wracać z pustymi rekami. Na nieszczęście Val nie uśmiechało się wdawać w szarpaninę z Rosjaninem, ścigać go i biega - nie miał na to kondycji i ochoty. Niefortunnie był też kompletnym kaleką w dziedzinie magii...Zerknął na kobietę która obdarzyła go prychnięciem niczym kocica. Alchemik uśmiechnął się do niej dobrodusznie i skinął jej głową.
- No nic, chyba nie mam wyboru.. - zaczął marudząco, rękami zagestykulował nieme "no co zrobić, jak nic się nie zrobi..." i wyglądał na nieco zrezygnowanego - zobaczę tylko ile mam w sakiewce...Regressio! - sięgnął po różdżkę i wycelował w stronę Iwana już teraz zastanawiając się co dalej. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego że był koszmarnym czarodziejem dlatego tez nie spodziewał się powodzenia. W ogóle to chyba będzie zmuszony zastanowić się nad tym by na przyszłość brać ze sobą jakiegoś wynajętego straszaka. On sam chyba swoją osobą robił liche wrażenie skoro nieustannie wszyscy próbowali go zrobić w balona. Będzie chyba musiał nad tym w przyszłości popracować.
- Valerij - poprawił go emanując ojcowską cierpliwością podobną do tej,jaką serwował innym swoim dostawcom którzy nieustannie przekręcali nazwy zamawianych ingrediencji - Valeri, jestem Valeri - poprawił go ponownie przymykając oczy wzdychając. Ciężko. Palcami przetarł skroń i na chwilę oparł je o nasadę nosa wiedząc, snując czarne scenariusze w których musi zabić sprzedającego i pozbyć się kobiety. Wiedział już bowiem że się nie dogada, a nie zamierzał wracać z pustymi rekami. Na nieszczęście Val nie uśmiechało się wdawać w szarpaninę z Rosjaninem, ścigać go i biega - nie miał na to kondycji i ochoty. Niefortunnie był też kompletnym kaleką w dziedzinie magii...Zerknął na kobietę która obdarzyła go prychnięciem niczym kocica. Alchemik uśmiechnął się do niej dobrodusznie i skinął jej głową.
- No nic, chyba nie mam wyboru.. - zaczął marudząco, rękami zagestykulował nieme "no co zrobić, jak nic się nie zrobi..." i wyglądał na nieco zrezygnowanego - zobaczę tylko ile mam w sakiewce...Regressio! - sięgnął po różdżkę i wycelował w stronę Iwana już teraz zastanawiając się co dalej. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego że był koszmarnym czarodziejem dlatego tez nie spodziewał się powodzenia. W ogóle to chyba będzie zmuszony zastanowić się nad tym by na przyszłość brać ze sobą jakiegoś wynajętego straszaka. On sam chyba swoją osobą robił liche wrażenie skoro nieustannie wszyscy próbowali go zrobić w balona. Będzie chyba musiał nad tym w przyszłości popracować.
The member 'Valerij Dolohov' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 86
'k100' : 86
Na świętą jego matkę Rosję, z której ziemi pochodził i której wody płodowe otaczały go, gdy trwał jeszcze w trakcie rozwoju - czy ona naprawdę miał przed sobą swojego rodaka? Bez pardonu Iwan zmierzył go od stóp do głów, zadzierając głowę wysoko, chcąc spojrzeć temu podejrzanemu typowi w twarz. Sięgał mu najwyżej do ramienia, ale nie miało to znaczenia. Rosjanie posiadali ducha walki i nie ważne jak wysoki był przeciwnik, jak wielki i rozłożysty! Gdyby przyszło mu się bić, Iwan by się postawił, nie bacząc na żadne inne przeciwności! Nawet na to, że ledwie trzymał się na nogach... Ale był towarzyszem spod Moskwy, więc pochodzenie zobowiązywało do niektórych rzeczy. Do picia i bijatyk również. A szczególnie do tego pierwszego, o czym jego rodak chyba zapomniał. Wypacykowany niczym świeża blać, w wyświechtanym, ale dalej zadbanym płaszczu mógłby robić za Napoleona, a nie jak Permski Niedźwiedź. Brakowało mu jeszcze jakiegoś czepka, żeby uchodził za przebierańca takiego samego jak reszta tych grażdanów Wielkiej Brytanii.
- Pocałuj mienia w żopu, Siergiej - machnął ręką. Czy on nie wiedział, że on nie chce znać jego imienia? Im więcej wiedział tym gorzej dla ów Valerija jak i dla Iwana Iwanowicza w jednym. Gdyby go złapali, zapewne wszystko by wyśpiewał na temat handlarza i byłby spalony. Najwyraźniej jednak mężczyzna nie zrozumiał na czym polegało dobijanie pokątnego interesu. - Robisz to pierwszy raz? - spytał, ale nawet nie słuchał odpowiedzi, gdy spojrzał na kobietę i pokręcił głową. - Sjemnatsac i ani ćwiartki mniej! - rzucił do niej, wiedząc, że lepiej byłoby chyba z nią dobijać targu niż z tym Valerijem Valerijem. Czy jak mu tam było na nazwisko... A może jednak nie? Chociaż zachowanie Ruska na pokaz było zdecydowanie podejrzane, mogło też iść w dobrym kierunku. Ale na wszelki wypadek Iwan powędrował oblanymi wódką palcami do różdżki. Zawsze ją miał w zasięgu, w końcu targi z klientami nie zawsze odbywały się po jego myśli. Tak jak teraz... - Protego - rzucił, z charakterystycznym, mocnym rosyjskim akcentem i pijaczkowym hyp na koniec.
- Pocałuj mienia w żopu, Siergiej - machnął ręką. Czy on nie wiedział, że on nie chce znać jego imienia? Im więcej wiedział tym gorzej dla ów Valerija jak i dla Iwana Iwanowicza w jednym. Gdyby go złapali, zapewne wszystko by wyśpiewał na temat handlarza i byłby spalony. Najwyraźniej jednak mężczyzna nie zrozumiał na czym polegało dobijanie pokątnego interesu. - Robisz to pierwszy raz? - spytał, ale nawet nie słuchał odpowiedzi, gdy spojrzał na kobietę i pokręcił głową. - Sjemnatsac i ani ćwiartki mniej! - rzucił do niej, wiedząc, że lepiej byłoby chyba z nią dobijać targu niż z tym Valerijem Valerijem. Czy jak mu tam było na nazwisko... A może jednak nie? Chociaż zachowanie Ruska na pokaz było zdecydowanie podejrzane, mogło też iść w dobrym kierunku. Ale na wszelki wypadek Iwan powędrował oblanymi wódką palcami do różdżki. Zawsze ją miał w zasięgu, w końcu targi z klientami nie zawsze odbywały się po jego myśli. Tak jak teraz... - Protego - rzucił, z charakterystycznym, mocnym rosyjskim akcentem i pijaczkowym hyp na koniec.
I show not your face but your heart's desire
The member 'Ain Eingarp' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 82
'k100' : 82
Hołota. Skrzywiła się mimowolnie, gdy jej przeciwnik zabrał się za ciągnięcie dyskusji i uniosła brwi na te wszystkie dobroduszne spojrzenia, jakby była poniżej jego poziomu. Nie była podrzędną, początkującą alchemiczką, by znosić je w absolutnym spokoju, a duma nie pozwalała jej na wykrzesanie bezwzględnej cierpliwości, lecz wizja powrotu bez składnika nie wchodziła w grę, dlatego trzymała emocje na wodzy. Dodatkowo trzymała dosyć sprawnie - bywała w gorszych sytuacjach. Nie wyglądało na to, by Valerij miał w tej rozmowie jakąkolwiek przewagę. Spoglądała więc na niego raczej pogardliwie, tym razem w milczeniu oczekując rozwoju "konwersacji", wciąż niezadowolona z ostrej, alkoholowej woni sprzedawcy. Uniosła brwi i różdżkę, przez cały czas trzymaną w dłoni, na wypadek gdyby nieokrzesany Rosjanin próbował mierzyć w nią swoją. Cofnęła stopę o krok do tyłu, przerzucając wzrok na drugiego mężczyznę, odbijającego sprawnie zaklęcie - nie spodziewała się, że mu to wyjdzie. Musiał być naprawdę przyzwyczajony do alkoholu krążącego we krwi, choć pochodzenie tłumaczyło pewne rzeczy. I posiadał ponadprzeciętną zdolność - okładanie czknięcia na najlepszy moment, by nie przeszkodziło w obronie. Nie była zadowolona - nie miała zamiaru płacić więcej niż szesnaście, i tak już wykraczające poza ludzkie pojęcie, nie mogła też stać bezczynnie, gdy idioci przerzucali się zaklęciami. Nie oczekiwała profesjonalizmu, ale na Salazara, to już zakrawało się o szopkę. Wahała się przez chwilę, czy posłać w kierunku Valerija jakiś czar, który wyłączyłby go z transakcji, czy może pozwolić na działanie swoim półwilim mocom - obydwie opcje przez te ułamki sekund wydawały się wyjątkowo kuszące. Dać upust frustracji i zażenowaniu w świetlistej smudze zaklęcia, czy podjąć próbę sprowadzenia do poddaństwa? Zamrugała, teatralnie zdziwiona przebiegiem wydarzeń, ale opuściła różdżkę, wykonując krótki krok w kierunku Sier alchemika. I uśmiechnęła się do niego czarująco - łagodnie, ale z domieszką pobłażliwości, rozbawienia i intrygi.
- Może jednak sobie odpuścisz? - zapytała miękko, z odpowiednim akcentem - matka w końcu nauczyła ją swojego języka bardzo dobrze. - Dwóch przeciwników nie będzie ci sprzyjać, mój drogi furiacie - stwierdziła wesoło, przechylając głowę i nie spuszczając z niego spojrzenia. Trudno, najwyżej na tym straci. Potrzebowała tej ingrediencji, nie mogła stać bezczynnie, gdy Rosjanin podejmował takie kroki.
| rzut na urok półwili; bonus z genetyki +4
- Może jednak sobie odpuścisz? - zapytała miękko, z odpowiednim akcentem - matka w końcu nauczyła ją swojego języka bardzo dobrze. - Dwóch przeciwników nie będzie ci sprzyjać, mój drogi furiacie - stwierdziła wesoło, przechylając głowę i nie spuszczając z niego spojrzenia. Trudno, najwyżej na tym straci. Potrzebowała tej ingrediencji, nie mogła stać bezczynnie, gdy Rosjanin podejmował takie kroki.
| rzut na urok półwili; bonus z genetyki +4
you're a chemical that burns, there's nothing but this
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
The member 'Yvette Blythe' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 75
'k100' : 75
Banda Sergieja Dolohova była zgrają hultajów i złodziei, którą kojarzono. Valerij zaś nigdy nie wypierał się swojego nazwiska, przynależności, powiązaniem bo to ułatwiało wiele rzeczy. Alchemik sądził, że szmugler zdawał sobie sprawę z tego kim jest przez wzgląd na to jak się w stosunku do niego zachowywał. Przez myśl mu nie przeszło,że rubaszny krewniak jest jednak sprytniejszy niż się wydawał. Niefortunne również "imię" nadane alchemikowi wywołało dysonans i zrodził myśl, że szmugler mylił go właśnie z bratem. To nie pasowało Valeriemu, który przez wzgląd na szacunek jakim darzył starszego postanowił wyprowadzić tego oto człowieka z błędu. Nieporozumienie, jednak się pogłębiało do tego stopnia, że zmarszczka strapienia wypełzła na czoło Dolohova i z chwili na chwilę się pogłębiała. Szybo okazało się że rozwiązanie tego nieporozumienia i próba dogadania się nie istnieje. Każdy murem obstawał przy swoim, a co gorsza wyglądało na to, że to Valerij był tu tym robiącym zamieszanie. Bo najwyraźniej, gdyby go tu nie było to wypachniona damulka byłaby gotowa z ochotą tańczyć w rytm wybijanej gry szmuglera i wszyscy byliby szczęśliwi - Iwanow dobiłby targu, a kobieta dostałaby to czego chciała. Niestety dostawca najwyraźniej kompletnie nie zdawał sobie sprawy, że człowiek łączący z nim pochodzenie może okazać się solą w oku. A jednak.
Zaklęcia świsnęły w powietrzu. Szybka wymiana ognia i obrona. Atmosfera wokół momentalnie się zmieniła na wrogą. Valerij mrużył swoje oczka i przez te szparki lustrował swojego przeciwnika starając się być strasznym co w rezultacie wyglądało jakby niedowidział. Cóż, nigdy nie trwożył nikogo aparycją. Nie bacząc na to ignorował kobietę,która od samego początku wydawała się niepoważnym i niegroźnym dodatkiem do całej tej szarady. Dlatego też różdżką celował nieprzerwanie w Iwanowicza. Zerknął na nią jednak gdy się odezwała po rosyjsku. Zaskoczyła go tym i tylko dlatego udało się jej zaskarbić chwilową uwagę. Wtedy właśnie poczuł jak jej słowa dziwnie gładko przelewały się do jego uszu, a to co mówiła istotne pomimo iż chwilę wcześniej, biorąc pod uwagę okoliczności, znaczyła dla niego tyle co powietrze...
|Jasny umysł I
Zaklęcia świsnęły w powietrzu. Szybka wymiana ognia i obrona. Atmosfera wokół momentalnie się zmieniła na wrogą. Valerij mrużył swoje oczka i przez te szparki lustrował swojego przeciwnika starając się być strasznym co w rezultacie wyglądało jakby niedowidział. Cóż, nigdy nie trwożył nikogo aparycją. Nie bacząc na to ignorował kobietę,która od samego początku wydawała się niepoważnym i niegroźnym dodatkiem do całej tej szarady. Dlatego też różdżką celował nieprzerwanie w Iwanowicza. Zerknął na nią jednak gdy się odezwała po rosyjsku. Zaskoczyła go tym i tylko dlatego udało się jej zaskarbić chwilową uwagę. Wtedy właśnie poczuł jak jej słowa dziwnie gładko przelewały się do jego uszu, a to co mówiła istotne pomimo iż chwilę wcześniej, biorąc pod uwagę okoliczności, znaczyła dla niego tyle co powietrze...
|Jasny umysł I
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Zamglona dolina
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja