Wydarzenia


Ekipa forum
Zamglona dolina
AutorWiadomość
Zamglona dolina [odnośnik]17.07.17 1:48
First topic message reminder :

Zamglona dolina

Pomiędzy szkockimi górami znajduje się dość wyjątkowa dolina - mgła w tym miejscu bowiem nigdy nie opada. Obserwowana ze szczytów dolina wygląda jak jezioro w którym zamiast wody znajdują się gęste chmury. Z dołu zdecydowanie trudniej jest podziwiać urok tego miejsca - szczyty zazwyczaj są całkowicie niedostrzegalne, trudno jest zobaczyć cokolwiek znajdującego się dalej niż na dwa metry przed sobą. Jest to idealne miejsce dla osoby, która chce ukryć się przed całym światem - pod warunkiem, że jest przygotowana i sama nie obawia się zabłądzić. W gęstej mgle łatwo jest zgubić drogę, nietrudno o wypadek czy niedostrzeżenie ewentualnego zagrożenia.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zamglona dolina - Page 3 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Zamglona dolina [odnośnik]25.11.19 18:44
Choć w jej myślach przewinęło się wiele scenariuszów to Lucinda wiedziała, że do takiego spotkania nie da się przygotować w żaden sposób. Z łatwością przychodziły jej kpiące uwagi, luźne rozmowy i docinki, które w końcu stanowiły filar ich znajomości. Mogłaby pozwolić tak temu trwać nie szukając odpowiedzi, ale wtedy tylko świadomie robiłaby im pod górkę. Wiele razy obiecywała sobie, że ich zażyłość niczego nie zmieni. Bez żalu i bez większych oczekiwań względem siebie. Sytuacja zmieniła się radykalnie wraz z myślą, że może stracić coś co nigdy przecież do niej nie należało. Szlachcianka nadal uważała, że ktoś tam na górze bardzo dobrze się bawi widząc do jakich absurdów ją to zaprowadziło. Los nie mógł być przecież aż tak przekorny.
Nie wiedzieć czemu Zamglona Dolina wydawała się być miejscem idealnym. Daleko od toczącej się wojny i znajomych twarzy. Powiedzenie, że należy pokonywać jeden front jednocześnie nabierało tutaj całkowicie innego znaczenia. W końcu nie chodziło już tylko o podejrzenia względem niego i jego zamiarów. Nielogiczne byłoby go zmieniać, a jednak w jakimś stopniu czuła się bezpiecznie myśląc, że jej to nie dotyczy. Myśląc, że to wszystko było prawdą.
Lucinda nie potrzebowała usprawiedliwienia. Doskonale znała błędy, które popełniła. Jednak w perspektywie tego co w życiu już przeszła ciężko było się jej dziwić. Przyzwyczajona do samotności, optymistka oczekująca tylko najgorszego, kobieta, która jedną nogą walczyła o świat bez bezsensownych podziałów, a drugą tkwiła w nich po uszy. Przez całe życie ludzie przypinali jej łatki. Szlachcianka, czarna owca, przeklęta, szalona, łamaczka, poszukiwaczka, córka, siostra, zakonniczka. Brakowało w tym wszystkim miejsca na bycie sobą, a przecież o to tylko walczyła.
Z rozmyślań wyrwał ją dźwięk kroków. Zawahała się na sekundę przestraszona tym co może zobaczyć. Odwróciła się wiedząc, że to droga bez odwrotu. Konsekwencje – to co prędzej czy później puka do drzwi każdego. Widząc wymierzoną w jej stronę różdżkę mocniej zacisnęła palce na swojej. Znała ten widok. Przyszło im walczyć ze sobą kilka razy choć ten jeden utkwił jej w pamięci najmocniej. Jego zdaniem był to test zaufania. Z pespektywy czasu wydaje się to być jeszcze bardziej absurdalne. Dlaczego ona nigdy podobnego mu nie zrobiła? Była naiwna, a może głupia? Do dziś nie dowiedziała się czy ów test przeszła pozytywnie, ale to chyba i tak nie miało już znaczenia.
Blondynka wróciła myślami do ich poszukiwań w ruinach. Odpowiedź była prosta i nadal psuła jej krew. – Biała Dama. Skończona furiatka – odparła z pewnością. Szlachcianka nigdy nie zapomni tej potłuczonej przezroczystej flądry, która wystarczająco pokomplikowała im tamten wieczór. Z drugiej strony gdyby nie trafili do ruin to czy to wszystko zakończyłoby się w taki sposób? Nie zrobiła kroku do przodu, nie schowała różdżki. – Co było w skrzyni, którą przynieśliśmy z Syreniego Lamentu? – zapytała o najmniej oczywistą rzecz jaka przyszła jej do głowy. Aż strach pomyśleć o jak wiele rzeczy mogła go spytać. Przez ostatnie miesiące był jej cholernym cieniem.
W innym przypadku cisnęłaby kąśliwą uwagą i uśmiechnęła się szeroko widząc na jego twarzy tak poważną minę. Teraz prawdopodobnie prezentowała się bardzo podobnie, a była po prostu zmęczona. Tym wszystkim zmęczona.


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Zamglona dolina - Page 3 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Zamglona dolina [odnośnik]26.11.19 22:21
Niewiele osób rozumiało swoje błędy, a jeszcze mniej nie szukało na podobne usprawiedliwienia – Lucinda miała w sobie wiele aspektów, które podziwiał i ten był właśnie jednym z nich. Pamiętał jak rozmawiali na ów temat i wówczas właśnie zdał sobie sprawę, że naprawdę sporo ich łączyło mimo wszelkich, będących ponad nimi, podziałów. W wielu kwestiach podzielali swoje zdanie, nierzadko rozumieli się bez słów, często zdarzało im się nawet obrać ten sam plan, choć nigdy wcześniej podobnego sobie nie zdradzili. Na płaszczyźnie pracy byli konkurentami, którzy z czasem przerodzili się we wzajemnie uzupełniający się duet – rzecz jasna do tej pory tego przed sobą nie przyznali, ale efekty mówiły same za siebie. Najbardziej fascynowały ich runy; dziewczyna pragnęła pojąć je na tyle, aby wyzwolić świat spode paskudnej ich mocy, zaś szatyn dbał o to by nigdy nie skończyły się jej zlecenia.
Można by tak wymieniać włączając w to niektóre cechy charakteru, jednak żaden argument nie był na tyle silny aby przezwyciężyć największą i zapewne jedyną barierę – stronę, którą wybrali już nie tylko w walce, lecz w wojnie.
Obserwował z uwagą jej twarz samemu zachowując przy tym niezwykle poważny, pełen skupienia wyraz. Zwykle widywała go z kąśliwym uśmiechem, uniesioną w kpinie brwią i piersiówką w dłoni, lecz wówczas nie było mowy o podobnym zachowaniu. Mogła myśleć, iż dla niego to wszystko było proste, że z łatwością pogodził się z pewnymi faktami i ustalił kroki jakie zamierzał wkrótce poczynić. Zapewne niejednokrotnie wychodziła z założenia, że mógł to sobie zaplanować – w końcu już raz złapała go na podłych gierkach – jednakże tym razem było zupełnie inaczej, cała ta sytuacja, a właściwie relacja, wymknęła mu się spod kontroli. Nie chodziło już nawet o noc, którą spędzili, lecz całokształt dający mu coś, czego nigdy wcześniej nie miał – spokój.
W chwili, gdy podała prawidłową odpowiedź zacisnął nieco mocniej różdżkę w dłoni, po czym opuścił ją chowając do wewnętrznej kieszeni czarnej szaty. Oczywiście, że wciąż mogła mieć plecy, jednak z uwagi na paskudną mgłę nie był w stanie dostrzec niczego więcej, dlatego w myślach wypowiedział niewerbalne zaklęcie. Homenum Revelio. Żaden fragment terenu nie rozświetlił się jasnym blaskiem, była sama.
-Manuskrypty z syrenim alfabetem.- odpowiedział spokojnym tonem patrząc prosto w jej błyszczące źrenice. Wyczuwał napięcie, widział w jej oczach stres, być może nawet strach. Mogła podobny żywić wobec niego? -Macie ze sobą wiele wspólnego.- rzucił po chwili nawiązując do jej słów odnośnie Białej Damy, a następnie wygiął wargi w kpiącym uśmiechu. Abstrahując od ciężaru rozmowy, który nad nimi wisiał, cieszył się, że mógł ją ponownie zobaczyć i nie mógł powstrzymać się przed drobną złośliwością.
-Od kiedy komunikujemy się szyframi Selwyn? Czyżbyś obawiała się, iż przeczyta list jedna z moich kochanek i zapragnie zrobić Ci kuku? Nie mam pojęcia jak kobiety wyrażają zazdrość, drapiecie się pazurkami? Ciągniecie za włosy?- uniósł brew pytająco, a następnie rozejrzał się jakoby w poszukiwaniu czegoś, czego rzecz jasna był pewien, iż nie znajdzie. -Nie ma kosza pełnego rozmaitości, dobrego wina. Czyli to nie randka?- westchnął teatralnie i bez krzty zawahania rozsiadł się na wilgotnej trawie sięgając dłonią do wewnętrznej części szaty, gdzie skrywał pełną piersiówkę. Dobrze, że o niej pamiętał.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Zamglona dolina [odnośnik]27.11.19 0:05
Blondynka zdawała sobie sprawę z tego, że nie należy do najłatwiejszych w obejściu ludzi. Oczywiście serce miała prawie na dłoni, pomogłaby każdemu kto by tej pomocy potrzebował i zwykle przekładała czyjeś dobro nad swoje własne. Problemem było danie od siebie czegoś więcej. Mogła słuchać, ale nie mówiła o sobie. Mogła działać, ale niekoniecznie w czyjeś obecności. Wbrew wyobrażeniu ludzi była osobą bardzo skrytą i trzeba było spędzić z nią naprawdę wiele czasu by czegoś konstruktywnego się dowiedzieć. Przez to całkowite wycofanie było jej ciężko znosić tego typu spotkania. Najchętniej przeciągałaby ten moment w nieskończoność by tylko nie musieć mierzyć się otwarcie z własnymi słabościami. Ku jej własnemu zaskoczeniu to właśnie Zamglona Dolina miała być świadkiem niecodziennego spotkania z ów nieskończonością.
Choć miała wątpliwości co do tego czy przyjdzie sam postanowiła nie mówić o tym na głos od razu. Ona miała wiele okazji by powiedzieć członkom Zakonu o jej relacji z Macnairem, ale nigdy tego nie zrobiła. Na początku oczywiście mogła to usprawiedliwić własną niewiedzą, bo przecież naprawdę o niczym nie miała pojęcia, ale ostatnie miesiące rozwiały wiele wątpliwości, a ona nadal wierzyła, że to co dotyczy jej prywatnego życia jest tylko jej i nikt nie powinien w tym maczać własnych poglądów.
Kiedy ostatni raz się widzieli mieli na twarzach maski. Ciągnęli się za język jak zwykle bawiąc się pozorami. Udawali nieznajomych, bo po ich wcześniejszym spotkaniu w dokach brakło złudzeń co do kierunku w jakim to wszystko prowadzi. Nie dało się jednak nie rozpoznać twarzy ukrytej pod kawałkiem materiału. W końcu kiedy spędza się ze sobą tak wiele czasu to niektóre z zachowań są zbyt oczywiste by mogły uchodzić za obce. W szczególności te, których sami nie kontrolujemy. Tak jak teraz. Lucindzie nie umknął moment, w którym mężczyzna na ułamek sekundy mocniej zacisnął dłoń na różdżce. Tak samo jak dostrzegła błysk zainteresowania w jego oczach, kiedy poprawnie udzieliła odpowiedzi na zadane przez niego pytanie. Delikatnie uniesiona brew, poczerwieniałe kłykcie, poważne choć ostrożne spojrzenie. Znała to wszystko zdecydowanie zbyt dobrze by się co do niego mylić. Nie w kwestii własnych spostrzeżeń.
Lucinda skinęła głową słysząc odpowiedź z ust mężczyzny. Choć sama nie pamiętała jak w końcu udało im się przełamać klątwę znajdującą się na skrzyni to doskonale wiedziała co w środku się znajdowało. Blondynka opuściła wzrok by schować różdżkę do kieszeni płaszcza. Nie umknęła jej rzucona przez Macnaira uwaga. Kącik ust drgnął jej w kąśliwym uśmiechu, bo bądź co bądź wcale aż tak bardzo się nie mylił.
- Żałuję, że nie widzę jak twój harem właśnie dobija się do drzwi sklepu magizoologicznego – odparła ze wzruszeniem ramion. To właśnie do tej kamienicy kierował adres, który blondynka przesłała mu w liście. Doświadczenie nauczyło ją, że najprostsze rozwiązania prowadzą do najlepszych rezultatów. Sama skierowana na podobny adres doszukiwałaby się dwuznaczności. Ukrytego przejścia. W końcu list nie był adresowany do pani z warzywniaka.
Patrząc jak mężczyzna siada na ziemi sama nie zrobiła żadnego kroku. Piersiówka była jego atrybutem. Kompanem, którego nigdy nie zostawiał na pastwę samotności. Gdyby nie widziała jej w jego dłoni na pewno podejrzewałaby chorobę. – Nie – odpowiedziała bez zawahania. Zaskoczona tak automatycznym protestem westchnęła. – Jestem zmęczona, Drew. Po prostu pogadajmy. – dodała spoglądając najpierw na jego dłonie, a po chwili na twarz. Chyba miała nadzieje, że konsensus jest na wyciągnięcie ręki.


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Zamglona dolina - Page 3 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Zamglona dolina [odnośnik]27.11.19 1:46
Wydawało mu się, a właściwie liczył, iż nie było to złudzenie, że zdążył dziewczynę poznać nie tylko od strony, którą pokazywała innym, ale przede wszystkim od tej drugiej – pełnej życia, pomysłów i motywacji. Lubił słuchać o jej planach, a obrane cele wzbudzały jego ciekawość podobnie jak wspomnienia, jakimi zdarzało się jej dzielić. Zwykle były one związane z pracą, podróżami, nie osobistą historią, lecz zupełnie go to nie dziwiło, bowiem w końcu sam też nie chciał powracać do tych parszywych lat. Każdy nosił na plecach swój bagaż i jeśli wolał zachować jego zawartość dla siebie, to nie było w tym nic złego – bez względu na relacje, zażyłość tudzież wzajemne zaufanie.
Abstrahując od jakichkolwiek opowieści mieli pogląd na wzajemne zachowania w różnych sytuacjach, na mimowolne ruchy wywoływane napięciem tudzież rozbawieniem, poznali charakterystyczne gesty i mimikę twarzy nierzadko ukazującą znacznie więcej niżeli słowa. Musieliby być naprawdę świetnymi aktorami, aby pewne aspekty ukryć i wyprowadzić fałszywym obrazem na manowce. Nie mogli powstrzymać mijających minut, godzin i dni – czas był ponad nimi.
Zbyt dużo, zbyt często, zbyt długo.
Był przekonany, że wyczuła jego zawahanie i brała pod uwagę kolejne środki zapobiegawcze, które pragnął wykorzystać nim przejdą do sedna rozmowy. Znała go pod tym kątem, w końcu zdarzały im się wspólne wyprawy, wolał dmuchać na zimne, upewnić się kilkukrotnie niżeli później pluć w brodę w złości i irytacji wobec samego siebie. Nie dało się wszystkiego przewidzieć – miał tego świadomość – jeśli jednak istniał choć cień szansy, aby zbudować sobie przewagę to chciał ów okazję wpisać w swój rachunek zysków, nie strat. Preferował ukryte działanie, przyzwyczajony do wykorzystywania najmniejszych błędów wroga sam starał się odkrywać jak najmniej kart, dlatego nie wypowiedział inkantacji na głos. Właściwie i tak nie musiał – mina dziewczyny oraz przede wszystkim baczne spojrzenie wędrujące za każdym jego ruchem, jasno wskazywały na swego rodzaju zrozumienie. Nie w kwestii działania, a jego celu.
Między pytaniami, a schowaniem różdżek minęła zaledwie chwila, a szatyn miał wrażenie, jakoby ten czas napięcia i wewnętrznej niepewności trwał znacznie dłużej. Widok blondynki wsuwającej drewno do kieszeni płaszcza upewnił go w przekonaniu, iż póki co pozostawali sami w Zamglonej Dolinie i bez większych przeszkód mogli otwarcie porozmawiać. Nie mógł odmówić jej pomysłowości w kwestii doboru miejsca; paskudna widoczność uniemożliwiała działania z odległości, a towarzystwo natury w zimne i ciemne wieczory zapewniało prywatność. Ona była im wówczas niezbędna.
-Dziwne, że wraz z nimi tam nie skandujesz.- uśmiechnął się kąśliwie unosząc wzrok ku górze, bowiem dziewczyna wciąż zachowywała dystans. -Nie usiądziesz? Gryźć nie zamierzam, harem nas nie podgląda, więc nie musisz się niczego obawiać. - rzucił, po czym zgiął kolana, na których oparł wygodnie łokcie i pochylił się nieco ku przodowi. Unosząc piersiówkę do ust upił alkoholu, który przyjemnie – choć fałszywie – rozgrzewał jego ciało, cholernie lubił to uczucie. -Jak masz ochotę to śmiało.- dodał wskazując głową metalową piersiówkę. Wiedziała, że drogiego trunku nie zastanie, ale zawsze lepszy taki niżeli żaden. -To dobrze, bo nie wziąłem kwiatów.- zaśmiał się pod nosem mając w pamięci swój ostatni wręczony bukiet.
-Powiedz co Ci leży na sercu, Lucindo. Powiedz mi o czym chcesz porozmawiać i czym jesteś zmęczona.- odpowiedział spokojnym i kompletnie pozbawionym kpiny tonem skupiając spojrzenie na jej oczach. Chciał to usłyszeć, chciał wiedzieć co kotłowało się w jej głowie – napisała do niego, musiała jakoś ułożyć sobie plan na ów spotkanie, musiała mieć w nim cel i liczył, że czym prędzej upewni się w swych przypuszczeniach. Nim to się stało napił się ponownie – czuł, że dzisiaj ta ilość mu nie wystarczy.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Zamglona dolina [odnośnik]27.11.19 14:36
Nie łudził się. Zdążył ją poznać na wielu płaszczyznach, a Lucinda sama zaskoczona była takim obrotem sprawy. Wbrew wszystkim podziałom byli bardzo do siebie podobni. Nie chodziło tu już o wspólne pasje i ciężki charakter, bo te aspekty dzieliła także z innymi czarodziejami w jej otoczeniu. Był ciekawy, ale na swój całkowicie indywidualny sposób. Stanowił dla niej pewnego rodzaju wyzwanie. Musiała się mierzyć z wbijanymi przez niego szpilami bez względu na to czy temat dotyczył pogody czy jej szlacheckiego pochodzenia. Przez te kilka miesięcy wiele też zdołał jej uświadomić i choć z perspektywy czasu mogło wydawać się to śmieszne to była mu za to wdzięczna. Możliwe, że duże znaczenie miał także jej upór. Chęć udowodnienia mu, że nie ma racji nawet jeśli gdzieś w głębi siebie wiedziała, że ją ma. Było wiele aspektów, które przemawiały za tym, iż stanowią naprawdę dobrany duet. Wymienianie superlatyw nie mogło jednak im pomóc w uporaniu się z problemem, który wisiał nad ich głowami jak kat. Bez względu na to jakie decyzje zapadną po dzisiejszej rozmowie oboje pójdą na stryczek. Dla niej nie istniało dobre wyjście z tej sytuacji. Mogła wybrać jedynie mniejsze zło tylko jeszcze nie wiedziała jakie ono jest.
Wojna zbierała swoje żniwo każdego dnia. Rozbijała rodziny, niszczyła instytucje, rujnowała cegła po cegle wszystko co udało im się zbudować na przestrzeni lat. Byłaby hipokrytką gdyby powiedziała, że świat nie potrzebuje zmian. Było ich naprawdę wiele. Wierzyła, że tylko radykalne sposoby działania będą w stanie zmienić coś w ludziach. Nie wyrażała jednak zgody na popadanie ze skrajności w skrajność. Czy finalnie nie zaczęło dochodzić do jeszcze większych absurdów? Najpierw małe kroczki, zmiany ledwo widoczne, a teraz chaos i dosłowna anarchia? Tak nie zmienia się świata. To tylko krok do rozpętania jeszcze większego piekła na ziemi. Chyba gdzieś w głębi siebie liczyła, że Drew w końcu posłucha własnej indywidualności zamiast ślepo zmierzać ku własnej destrukcji. Tak, dając się ubezwłasnowolnić jeden osobie zabijał samego siebie, a ona nie chciała na to dłużej patrzeć.
- Ja nie muszę stać w kolejce – odparła używając tych samych słów, które powiedział jej w ruinach Drew. Skoro sam przywołał to wspomnienie to nie powinien się dziwić, że i do niej to wszystko nagle wróciło. Naprawdę chciałaby by ich problemy były tak przyziemnej natury. O zazdrości nawet nie myślała. Nawet jeśli jego harem czyhał na jej życie to niezbyt miała powód by się tym przejmować. Nią kierowały zgoła inne priorytety, inne uczucia. Gdyby miała być dla niego tylko kolejną i następną wcale nie trudziłaby się tą rozmową. Bliskość byłaby jedyną rzeczą, która ich łączy, a w jej przeświadczeniu było całkowicie inaczej. – Nie obawiam się – odpowiedziała trochę zbyt szybko, zbyt nerwowo. Nie bała się go choć jak w odpowiedzi na pojawiającą się myśl blizna na żebrach zapiekła. Wydarzenia w Azkabanie odbiły się piętnem na jej psychice i choć doskonale wiedziała, że to nie on trzymał nóż w dłoni tamtej nocy to jednak pojawiała się myśl, że to nie było aż tak irracjonalny obraz jak mogło się wydawać.
Na wspomnienie bukietu nie zareagowała. Przyzwyczajona już do tego sposobu rozmowy wcale nie czuła się dotknięta. Bez względu na to czy jest zły, znudzony, skupiony czy zadowolony sposób rozmowy się nie zmienia. Jedynie barwa głosu. Tylko po niej potrafiła stwierdzić czy to cholerny żart czy szpila wbita prosto w sedno.
Blondynka przestąpiła z nogi na nogę słysząc kolejne słowa mężczyzny. Nie chciał tak naprawdę wiedzieć co jej leży na sercu. Ubranie w słowa tego wszystkiego co w sobie nosi także nie należało do najprostszych. Wysyłając sowę nie miała żadnego planu. Kierowała się rezygnacją. Bo ileż można grać w tę samą grę oczekując, że wygrana w końcu do nas przyjdzie. – Pozorami, przypadkowymi spotkaniami, dwuznacznością pozwalającą nam jedynie domyślać się tego co prawdziwe. Nie widzisz tego? Wymyśliłam to sobie? – zapytała spokojnie. Pilnowała by ton jej głosu nie zdradził jak bardzo zagubiona w tym wszystkim była. – Życzyliśmy sobie szczerości, prawda? Oboje wiemy, że dziś daleko nam jest do niej, ale skoro już palimy za sobą mosty to bądź ze mną szczery. Cokolwiek z tego wszystkiego było prawdą czy w pierwszym rzędzie patrzyłeś jak pułapka się zatrzaskuje? – nie chciała mówić o Zakonie. Okłamał ją tak jak i ona okłamywała jego. Doskonale wiedziała jaki był powód tego, że dzisiaj przyszła tutaj sama, a nie z obstawą gwardzistów. Nie chciała by stała mu się krzywda. Ani teraz ani kiedy to wszystko się skończy. To była jedna jedyna rzecz, którą mógł jej zarzucić. Dostał ją całą tak jak nikt przedtem. A on? Mógł powiedzieć to samo?


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Zamglona dolina - Page 3 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Zamglona dolina [odnośnik]28.11.19 19:17
Skłamałby twierdząc, iż nie lubił dogryzać Selwyn i traktował ją na równi z innymi kobietami. Dziewczyna zdecydowanie częściej musiała mierzyć się z jego zgryźliwościami, złośliwościami, a także idiotycznymi, zwykle o humorystycznym podłożu, pomysłami. Nigdy nie zastanawiał się nad tym, dlaczego to właśnie wobec niej zachowywał się równie kpiąco – może po prostu widok jej poirytowanej twarzy, na której wtem dostrzec można było charakterystyczne wywrócenie oczami i zaciśnięte wargi, sprawiał mu wyjątkową satysfakcję? Początkowo odbierała to z dystansem zwykle nie odpowiadając na jego zaczepki, natomiast z czasem coraz liczniej rzucała ripostami tworząc mu przy tym niezłą konkurencję. Lubił te ich przekomarzania, balansowanie na granicy smaku i barier, których nawet słowem nie powinno się przekraczać. Jednak czy spojrzawszy na całokształt nie można było odnieść wrażenia, że i tak już dawno spalili za sobą wszelkie mosty?
Wojna nie tylko żołnierzom wprowadziła zamęt w życiu, śmiało można powiedzieć, iż właściwie wywróciła go do góry nogami, ale też zwykłym ludziom, szarym obywatelom, którzy nagle byli zmuszeni do opowiedzenia się za jedną ze stron. Był przekonany, iż wielu pogrążonych w strachu mieszczan po prostu kłamało – wychwalając nowego Ministra Magii za plecami śmieli mu się w twarz i oczekiwali jedynie na jego szybką egzekucję. Podobni byli najsłabszym ogniwem, tak samo jak ich wielcy obrońcy, paskudni rebelianci, którzy własną śmiercią powinni odpowiedzieć za uliczki spływające krwią niewinnych ludzi. Jak bardzo musieli być zatraceni we własnej ideologii okraszonej fałszem, aby szerzyć rzekomy szacunek dla życia, dla drugiego człowieka, skoro brali udział w otwartych walkach i wcale nie ograniczali się do nieszkodliwych zaklęć? Odpowiadali za zamachy i szalejące przeszło pół roku anomalie, którym nie wszyscy zdołali stawić czoła. To oni, Zakon Feniksa był winny prania mózgów części społeczeństwa i wszczepienie tam zalążka akceptacji wobec szlam oraz mugoli. Zdrowe było godzenie się na mieszane małżeństwa? Sprawiedliwym było obserwowanie jak dziecko z magicznej rodziny staje się charłakiem, bowiem parszywa brudna krew skradła mu dar? Tradycja czystości więzów winna być podstawą czarodziejskiego świata – to pragnął osiągnąć szatyn w swych czynach i zgodnie z ów przekonaniem wkroczył w szeregi Rycerzy Walpurgii.
Odmienne zdanie miał odnośnie szlachty, która jego zdaniem mylnie była z góry określana jako „ktoś lepszy”. Nie rozumiał jak największe, najbogatsze rody mogły chować się w pałacach i udawać, że w Londynie panuje nadzwyczajny ład oraz harmonia. Zasłaniali się swoją pozycją, nierzadko unikali ryzykownych sytuacji i wymagających odwagi konfrontacji byle tylko nie narażać swojego parszywego życia. Nie miał do podobnych za grosz szacunku, byli dla niego równie słabi, co Ci fałszywie akceptujący obecną scenę polityczną. Jak dla niego mogli zginąć i jedyne czego przyjdzie żałować to błękitnej, magicznej krwi płynącej w ich żyłach.
-Ciekawe.- uniósł brew wyginając wargi w kpiącym wyrazie. -Zatrważająca pewność siebie.- dodał kręcąc głową w rozbawieniu, choć obydwoje wiedzieli, iż miała rację. Pamiętał jak sam użył podobnego zwrotu, gdy przekomarzali się w Ruinach – nie mógł być to przypadek, iż ubrała to w te same słowa. Czyżby dziewczynie utkwiło to w pamięci?
-Odnoszę inne wrażenie.- rzucił zwróciwszy uwagę na dość nerwowy ton głosu – czyżby naprawdę obawiała się, iż chciał jej zrobić krzywdę? Wszystkich Zakonników bez cienia wątpliwości wyrżnąłby w pień, jednakże ona – Lucinda Selwyn – była jego pieprzoną, achillesową piętą. Nie wyobrażał sobie, aby mógł sprawić jej ból, aby ktokolwiek mógł do podobnego dopuścić. Błądziła, zatracona pragnieniem wyrwania się spoza ram szlacheckiej panienki obrała błędną drogę i liczył, że szybko z niej zejdzie. Walczyła po złej stronie barykady, powinna trzymać różdżkę u jego boku i pozostawało jej coraz mniej czasu, żeby w końcu to zrozumieć.
Czuł narastające napięcie, wiedział, iż nie przyszła tutaj porozmawiać o pracy czy pogodzie, która o dziwo ostatnio nieco ich rozpieszczała. Stąpanie z nogi na nogę tylko umacniało w nim ów przekonanie; był przygotowany na pytania, trudną dyskusję, ale nie na podważenie tego, co naprawdę ich łączyło. Kiedy uderzyła właśnie w to czego nie brał pod uwagę ściągnął brwi w niezrozumieniu i pokręcił głową z cichym westchnięciem. Nim odpowiedział upił jeszcze łyk alkoholu starając się jakkolwiek złożyć mętlik myśli w rozsądne i logiczne słowa.
-Naprawdę pytasz, czy wszystko to co wydarzyło się między nami było prawdziwe? Sądzisz, że chciałby mi się to ukartowywać przez ponad rok? Spotykać się z Tobą tak wiele razy, rozmawiać o różnych sprawach, pomagać sobie wzajemnie, pracować za granicami Anglii, wykazywać się zaufaniem, przytulać, całować i sypiać? W jakim celu Lucindo?- zapytał kładąc coraz większy nacisk na każdy z wymienionych aspektów. Nawet gdyby chciał to ubrać w żart to nie potrafił – ta sytuacja w ogóle go nie bawiła. -Kobiet od wieczornego whisky nie trzeba daleko szukać, podobnie jak tych, które mógłbym zaciągnąć do łóżka, więc po co miałbym się narażać na aż tak wielką stratę czasu?- spytał unosząc głowę w jej kierunku. Może chciała usłyszeć aprobatę? Może to sprawiłoby, że łatwiej byłoby jej o nim zapomnieć?
-Jeśli uważasz, że byłem przez ten cały czas z Tobą tylko dla informacji o planach Zakonu Feniksa, to jesteś w błędzie.- wypalił w końcu mając dosyć tej idiotycznej, a przy tym niezwykle długiej, gierki w pozory. Wiedział o niej, ona wiedziała o nim. Był przekonany, że jego personalia już dawno padły – Tonks nie potrafiła zamknąć swej szlamiastej mordy, co potwierdziła wizja Ramseya. Na pewno też poskarżyła się już jego odwiedzinami w szpitalu; kto wie, być może i samej Selwyn?
-Czego ode mnie oczekujesz? Deklaracji? Skoro pomimo wszystkich wspólnych chwil wciąż widzisz we mnie skończonego łajdaka, to co tu robisz? Chciałaś, abym to powiedział na głos?- zaśmiał się pod nosem czując jak wzbiera się w nim zupełnie odwrotne uczucie do znużenia – złość. -Tak, wiem o Twojej przynależności Lucindo, wiem że walczysz za szlamy i popierasz zamachy podobne temu w Stonehenge.- stwierdził zgorzkniale, a następnie upił łyk alkoholu próbując uspokoić buzujące emocje. Nie patrzył już na nią, przeniósł swój wzrok wprost przed siebie, choć poza gęstą mgłą nie było widać kompletnie nic.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Zamglona dolina [odnośnik]02.12.19 19:55
O wiele łatwiej by jej było nie brnąć w to dalej. Blondynka na siłę szukała rozwiązania znając własną naturę i wiedząc jak ciężko jej będzie pogodzić się z aktualnym stanem rzeczy jeżeli w głowie będzie mieć jedynie domysły. Chciała znać prawdę i sama być szczerą z nim i z samą sobą. Na słowa Drew unosiła kącik ust w uśmiechu. – Widocznie szybko się uczę – odpowiedziała. Wcale nie miała tej wielkiej pewności siebie i na pewno zdawał sobie z tego sprawę. Niejednokrotnie mówił jej, że nie potrafi kłamać, a samo ukrywanie prawdy z Zakonem było dla niej trudnym wyzwaniem. Jakby popatrzeć na to z innej perspektywy to wcale nie było w tym nic dziwnego. Byli wystarczająco blisko ze sobą, że chciała dzielić się z nim różnymi rzeczami. Czasami było naprawdę ciężko milczeć kiedy tak wiele się działo. Z drugiej strony cel był zbyt ważny. Musiała milczeć by chronić to co zbudowali ci przed nią i chronić tych, którzy ramię w ramię z nią walczyli w tej wojnie. Nawet kwestią utraty części jego zaufania choć bardzo tego nie chciała. Z absurdu do absurdu była w końcu bardzo krótka droga.
Blondynka czuła, że swoją reakcją wzbudziła jego czujność. – To nie twoja wina – odparła od razu. Nie było sensu tego tłumaczyć. Misja w Azkabanie nie była powodem, dla którego się go obawiała. Oczywiście wspomnienia tamtego dnia nadal były żywe, ale chodziło o coś więcej. Zachowanie odpowiedniej odległości miało jej pomóc w przebrnięciu przez tę rozmowę. Szlachcianka właśnie taka była. Jeżeli chodziło o poszukiwania, zakon czy powierzane jej misje to potrafiła zmierzyć się z każdą przeciwnością. Nie byłaby w stanie policzyć jak wiele razy w tym roku prawie straciła życie. Nawet śmierć jej nie przerażała. Łatwym celem stawała się właśnie w takich sytuacjach. Nie było żadnych barier, za którymi mogła się schować, ani żadnych mechanizmów, które mogłyby jej bronić.
Patrzyła na mężczyznę z wyraźnym skupieniem. Nie zakładała jakiejkolwiek reakcji z jego strony. Był nieprzewidywalny i to wiedziała od zawsze. Skłamałaby mówiąc, że nie była to jedna z tych rzeczy, które ją do niego przyciągały. Nie spodziewała się jednak zaskoczenia w jego głosie. Naprawdę po tym wszystkim to on się dziwił, że jej to przeszło przez głowę? Westchnęła nie spuszczając z niego wzroku. – Czemu mi się dziwisz? Skąd mam wiedzieć o czym myślisz skoro mi tego nie mówisz? Nie jestem jasnowidzem, Drew. – odparła nadal panując nad swoim głosem, choć stawało się to coraz cięższe. Łatwo było wyprowadzić ją teraz z równowagi. Prawdopodobnie ona już zdążyła go wyprowadzić ze swojej, ale nie o to w tym wszystkim chodziło. Mogli powiedzieć sobie wiele przykrych słów, a potem tego żałować. Jeżeli miało się to skończyć dzisiaj to nie w taki sposób. Nie z wyrzutami sumienia.
Kiedy mężczyzna wspomniał o Zakonie Feniksa zadrżała choć spodziewała się, że o niej wie. Z jednej strony wiedziała o tym co wydarzyło się na szczycie, ale z drugiej zmiana jego zachowania względem niej mówiła o wszystkim. Tak samo pewnie jak jej zachowanie względem niego. Skinęła głową spokojnie. – Chcesz mi powiedzieć, że nigdy się tym nie kierowałeś? – zapytała ciekawa odpowiedzi. Wiele mogło się wydarzyć w ciągu tych kilku miesięcy. Nie chciała wierzyć, że mógłby pozbawić jej jakiejkolwiek woli, ale z drugiej strony byli wrogami, prawda? Stali po dwóch stronach konfliktu. Nie chciała myśleć w takich kategoriach, ale rzeczywistość była przykra. Nie mogli tego zmienić. Nie mogli zmienić tego kim byli.
- Deklaracji? – zapytała podniesionym już głosem. – Czy kiedykolwiek podobnej od ciebie oczekiwałam? Działy się różne rzeczy. Niejednokrotnie to ja obrywałam i nie tylko rykoszetem. Nie chce dłużej się zastanawiać. Dwuznaczności do niczego nas nie zaprowadzą. Jeśli mamy to skończyć, rozejść się w swoją stronę to chociaż chce znać prawdę. Proszę o zbyt wiele? – dodała spoglądając jak mężczyzna kolejny raz unosi piersiówkę do ust. Nie dziwiła mu się. Sama po tym wszystkim przytuli się do barku w swoim mieszkaniu.
Kolejne słowa Drew potwierdziły już to co wcześniej wiedziała. Nie rozumiała tylko o jakim zamachu mówił. – Domyśliłam się, że wiesz. W Dokach wolałeś pozwolić by różdżka wypaliła ci ranę niż mi ją oddać, a na Syrenim Lamencie sam włożyłeś mi ją w ręce. Nie wiem czego dowiedziałeś się pomiędzy i o popieraniu jakich zamachów mówisz. – odparła kręcąc głową. Naprawdę tak to wyglądało? Dwie wersje tej samej historii? Dwie nakreślające różnego sprawce? – Wyrzucasz mi to wszystko, a ile razy to ty odwróciłeś się na pięcie i odszedłeś? Uważasz, że powinniśmy nadal trwać w tym zawieszeniu bawiąc się w pozory, aż w końcu wyciągniemy różdżki przeciw sobie i to nie tylko w teście zaufania? Nie oczekuje od ciebie niczego, Drew. – dodała. Samo słowo „szlamy” zabolało ją wystarczająco by wiedzieć jak wielka przepaść jest między nimi. Znała ludzi o mugolskiej krwi, przyjaźniła się z tymi ludźmi i nigdy nie powiedziałaby o nich złego słowa. Tak bardzo chciała wierzyć, że jest między nimi jeszcze coś co nie mogło runąć.


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Zamglona dolina - Page 3 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Zamglona dolina [odnośnik]14.12.19 0:26
-Wyjątkowo szybko.- potwierdził jej słowa z wyraźnym przekąsem, po czym przeniósł wzrok z jej twarzy gdzieś przed siebie. Nie przeszkadzał mu fakt, iż właściwie nic nie mógł zobaczyć w ciężkiej mgle, bowiem pragnął jedynie zebrać myśli i dobrać odpowiednie słowa na poruszone kwestie. Z każdą chwilą upewniał się w fakcie, że nie przyprowadziły jej tu podziały, a wątpliwości, niesłuszna obawa płynącego fałszu, obłudy i pokerowej gry. Nie był aż tak dobry, nie był wirtuozem teatru, by stąpając tyle czasu po jego deskach nie zaliczyć żadnej wpadki, żadnej pomyłki zapewniającej jej o najprostszym w świecie „udawaniu”. Zdarzało mu się myśleć o tym przy wypełnionej po brzegi szklance; wtem starał sobie wmawiać, że spotykał się z nią tylko dla własnych korzyści, cholernych informacji, lecz zaraz po tym wyginął wargi w kpiącym wyrazie wiedząc, iż nie było sensu się okłamywać. Na wschodzie historia potoczyła się inaczej, towarzyszyły jej kompletnie inne emocje – dlatego potrafił to rozróżnić.
-Skoro nie moja to czego? Mgły? Chłodu?- spytał powracając wzrokiem do jej twarzy i uniósł wyraźnie brew. Był ciekaw co wywoływało w niej podenerwowanie skoro nie on sam? Nie potrafiła kłamać, przynajmniej wychodził z takiego założenia, dlatego wpatrując się w zielone tęczówki starał się odnaleźć szczerą odpowiedź. W końcu pomiędzy wersami obiecali sobie dzisiaj mówić tylko i wyłącznie prawdę. -Dawno nie czułaś się w moim towarzystwie równie skrępowana.- użył złego słowa, ale bez trudu mogła wywnioskować co miał na myśli. Nawet na balkonie, podczas Zimowego Balu, nie odczuwał podobnego dystansu; czyżby dopiero po tym spotkaniu znalazła się nad przepaścią? On wiedział, domyślał się także, że i ona nie pozostawała wyobcowana z kwestii jego prawdziwej przynależności – nazwisko padło, później mogły zostać przedstawione również czyny.
-Czyli to jest ten moment, w którym będziemy poddawać wątpliwościom wszelkie swe rozmowy? Czego Ci nie mówię Lucindo?- zacisnął nieco wargi, po czym wolno pokręcił głową. -Nie istnieje możliwość, abym odpowiadał na pytania, jakie nigdy nie padły.- sprecyzował nie ukrywając, iż zaczynał się gubić ów trasie – przestrzeni, do której pragnęła go zaprowadzić, aby osiągnąć założony cel. Pierwotnie uznał, iż był zupełnie inny. Pewnych spraw nie dało się klarowanie zamknąć, uznać za przeszłość i traktować jako część barwnych wspomnień, bowiem finalnie okazywały się pozostawiać niedokończony rozdział tudzież odciśnięte piętno. Słowa i obietnice zwykle były prostsze niżeli faktyczne wygranie wewnętrznej bitwy.
-Nie to było dla mnie priorytetem.- odpowiedział upijając alkoholu z piersiówki, którą następnie wyciągnął w jej kierunku – zwykle pili razem. -Ciekawi mnie tylko skąd te wątpliwości skoro nigdy o nic nie zapytałem, nie grzebałem w Twoich rzeczach i nie podążałem Twoim śladem pozostając w ukryciu.- rzucił nie spuszczając z niej wzroku; wiedziała o nim, teraz miał już stuprocentową pewność. -Nie byłbym sobą gdybym nie spytał co zatem kierowało Tobą? Liczyłaś, że złapiesz mnie na gorącym uczynku, by oddać w ręce swych kumpli aurorów? Genialne.- zaśmiał się kpiąco pod nosem, choć wcale nie było mu do śmiechu. Obydwoje zachowywali się jak małe dzieci – skoro od dawna świadomość i odpowiedzialność przegrywały z nędzną, ludzką potrzebą, to po co w ów momencie zaczęli sobie pewne elementy wyperswadowywać? -Tak mi przykro, że nie dałem Ci powodu do zatrzymania. Chcesz to nadrobić?- udał podekscytowanie z wyraźnym błyskiem w oku, co po chwili zastąpił znacznie bardziej ponury wyraz. Już wtem wiedział, że sam nie był w stanie odnaleźć odpowiedniej drogi – zgubił się.
-To nie oczekujesz niczego, czy chcesz znać prawdę? Jedno drugiemu przeczy.- sięgnął do wewnętrznej kieszeni czarnego płaszcza, gdzie znajdowała się paczka papierosów. Musiał zapalić, albowiem z każdą chwilą coraz trudniej było mu nad sobą zapanować, więc chwyciwszy jednego ze Stibbonsów potarł jego kraniec, by móc zaciągnąć się nikotynowym dymem.
Wyciągniemy różdżki przeciw sobie i to nie tylko w teście zaufania – to było nieuniknione i byliby cholernie naiwni sądząc inaczej.
-Powiedz mi zatem co chcesz konkretnie wiedzieć.- rzucił w końcu nie unosząc głosu. Dawno nie widział Lucindy w podobnym stanie – zwykle przypominała oazę spokoju. -Nie prosisz o zbyt wiele, dlatego dojdźmy do czegoś, znajdźmy wspólnie wyjście z tej sytuacji i omińmy kolejne dwuznaczności.- dodał podzielając jej zdanie w ów kwestii. Zbyt długo trwało to zawieszenie, zbyt długo liczyli, iż problem rozwiąże się sam.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Zamglona dolina [odnośnik]17.12.19 0:58
Nigdy nie miała problemu ze słowami. Odpowiedzi przychodziły jej łatwo, nie potrafiła milczeć z powinności. Nie chodziło o bezsensowną paplaninę, ploteczki przy herbatce czy zbędne komentarze. Blondynka uważała, że nie ma konfliktów do zażegnania i barier, których nie da przebić się słowem. Wysyłając zaszyfrowane współrzędne do mężczyzny oczekiwała, że to wszystko co przez miesiące kotłowało się w jej głowie po prostu wypłynie. Liczyła, że uda się zmieścić to co niewypowiedziane, trudne i rozdzielające w jednej rozmowie. Dopiero gdy z ust szatyna padło pytanie zdała sobie sprawę z tego, że tematy tabu tak bardzo związały jej gardło, iż mówienie czegokolwiek stało się problemem nie do przeskoczenia. Czy nagle o wszystkim powinni sobie mówić? Skoro tak naprawdę jeszcze nie podjęli decyzji co do drogi, którą obiorą? Czy szczerość, która miała ich uratować nie podzieli ich już definitywnie? Różnili się przecież tak bardzo. Wiara w to, że będą w stanie znosić nawzajem ciężar, który już wzięli na swoje barki była abstrakcyjna. No, a jednak ciągle tu byli. Blondynka potrzebowała chwili by znaleźć odpowiednie słowa. Nie chciała mu opowiadać dlaczego jej zachowanie względem niego było inne. Nie mogli przypominać starych siebie kiedy w gruncie rzeczy kierowali się kłamstwem. Z tym w końcu mieli skończyć. – Magia nie była dla mnie łaskawa w ostatnim czasie – odparła zgodnie z prawdą. Czy dla niego to było łatwe? Ta cała wojna i patrzenie na to każdego dnia?
Szatyn miał rację. Znajdowali się w różnych sytuacjach. Bywała na niego wściekła, zirytowana, czasem znudzona i o wiele częściej rozbawiona. Nienawidziła go, nie lubiła, a potem lubiła i kochała. Bez względu na to jaka aktualnie była ich relacja to nigdy nie pozostawała obojętna. Dzisiaj nie skrępowanie nią kierowało, a uczucie niestabilności. Brak gruntu pod nogami. – Nigdy wcześniej nie znajdowaliśmy się w podobnej sytuacji. Bywało różnie, ale to zawsze dotyczyło tylko nas, a teraz… - urwała wiedząc, że wcale nie musi kończyć zdania. Nie wierzyła, że jej nazwisko nigdy nie padło po drugiej stronie. Ona na początku słysząc o nim wcale w to nie wierzyła. Może było jej tak łatwiej, a może jak zawsze wolała nie stawiać na kimś krzyżyka tylko przez wzgląd na innych. Teraz to i tak nie miało już znaczenia.
Blondynka pokręciła głową. – Nie chce poddawać wątpliwościom naszych rozmów, Drew. Pytasz się mnie czy naprawdę mogłam pomyśleć, że to wszystko było częścią większego planu, a ja nie mam zamiaru kłamać. Nazywasz to marnotrawstwem czasu, ale tu nie chodzi o partyjkę magicznego pokera. To wojna, na której dzielimy przeciwne sobie strony. Mam ufać?  – zapytała nie idąc z nim na noże. Nie było sensu. - Jak długo o mnie wiesz? – zastanawiała się gdzie padło jej nazwisko. Od kiedy dzielił z nią to wszystko mając na końcu języka słowo „wróg”.
Może właśnie dlatego była sama. Miała ludzi wokół siebie, niektórzy z biegiem czasu stali jej się bliscy, ale nie w taki sposób. Dla innych nie stanowiłoby to problemu. Ludzie rozchodzą się w swoje strony z błahych powodów i nigdy więcej o sobie nie wspominają. Uchodziła za nieporadną? Nie obchodziło ją to. Czy zawsze to ona musiała nastawiać drugi policzek? Czy to ona musiała potykać się o własne błędy? – A co było w takim razie? – zapytała podchodząc w jego stronę by chwycić piersiówkę w dłoń. Nie chciała zarzucać mu najgorszego. Była równie winna tej relacji co i on. Po co miałaby kłamać, że nigdy wcześniej o tym nie myślała? Pluła sobie w brodę, że widzi znaki, których boi się przeczytać? Tej nocy w jej mieszkaniu obiecała sobie, że niczego nie będzie żałować i tak też się stało.
Na kolejne słowa mężczyzny skrzywiła się. Zabolało chociaż czego innego mogłaby się spodziewać? Wiedziała jaki jest. Nie powinno robić to już na niej przecież żadnego wrażenia. W innej sytuacji odwarknęłaby z równie kpiącą uwagą, ale dziś odpuściła. Należało mu pogratulować wyczucia czasu. Selwyn uniosła trzymaną w dłoni piersiówkę w geście toastu by po chwili upić z niej porządny łyk. Nawet nie próbowała się nie krzywić.
W pewnym momencie zaczęła się zastanawiać czy wysłany do niego list nie był błędem. Czuła, że krążą w ciemności po omacku dotykając jedynie tematów, które mogłyby ich gdzieś zaprowadzić. - To wszystko sobie przeczy, Drew. Nie rozumiesz? Nie powinno nas tu być. Ty i ja – to nie powinno w ogóle się wydarzyć, a jednak ciągle tu jestem i szukam wyjścia z sytuacji, która od początku żadnego nie miała. Nie umiem odwrócić się i odejść choć myśląc o tym wszystkim naprawdę bym chciała. – odparła obracając w dłoniach znajomą piersiówkę. – Zapytałeś mnie kiedyś dlaczego ty, a ja nadal nie jestem w stanie ci na to odpowiedzieć. Tak po prostu jest. Jeśli tego nie rozumiesz, to odpuśćmy sobie rozmowę. Może tak będzie prościej i lepiej dla nas obojga – dodała jeszcze spoglądając mu w oczy.
Ciężko było złapać jej myśli. Słowa były dzisiaj dla niej wrogiem. Odleciała razem z przepełniającymi ją emocjami. Blondynka zrobiła kolejny krok w stronę mężczyzny i wyciągnęła w jego stronę piersiówkę. – Ile bliskich mi osób, ile znanych mi osób cierpiało od tej różdżki? – zapytała spoglądając na schowane w kieszeni wężowe drewno. Chciała wiedzieć.


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Zamglona dolina - Page 3 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Zamglona dolina [odnośnik]27.12.19 21:24
Widok martwych czarodziejów walczących po dobrej stronie nie był dla niego łatwy, jednakże kałuże krwi stojących murem za mugolskim szlamem odbierał zgoła inaczej. Podobny napawał go dumą, pewnością siebie i świadomością, że prędzej czy później by do tego doszło – podzielone społeczeństwo, dwa zupełnie różne fronty musiały rozpocząć otwartą bitwę. Pompowany balonik pękł i tylko ignorant uznałby, iż w najmniej odpowiednim momencie. Był bowiem jakiś, który faktycznie nadawałby się na rozpoczęcie polowań na ludzi, organizowanie zamachów i otwarte nawoływania do zabijania? Czarodziejski Londyn w końcu przejrzał na oczy i chciał odebrać to co mu się należało.
-Może to znak.- spojrzał na nią ostrzej i pokręcił nieznacznie głową. -Znak, żebyś wycofała się Lucindo. Dlaczego walczysz po złej stronie? Jesteś mądrą czarownicą i zamiast dążyć do osiągnięcia swych celów wyciągasz różdżkę na równi ze szlamami. Dlaczego tak uparcie pchasz się do upadku? Ktoś Cię do tego zmusił?- uniósł brew pytająco, a następnie pociągnął łyk z piersiówki. Schowawszy ją do wewnętrznej części płaszcza odrzucił na bok dopalonego papierosa i dźwignął się na nogi, by bez cienia zawahania zbliżyć do dziewczyny. Zdążył ją poznać, niejednokrotnie zderzył się z jej zawziętością i bojowym nastawieniem, jednak wówczas nie rozmawiali o skradzionych artefaktach czy mapach. Waga sprawy i niebezpieczeństwo były nader wielkie – jeśli nie wróci na dobry tor nie będzie w stanie jej ochronić.
-Teraz dotyczy czegoś większego. „My” w oczach innych osób nie mamy żadnego znaczenia.- skończył jej myśl, po czym wykonał kolejny krok pozwalający mu znaleźć się tuż przed szlachcianką. Unosząc dłoń zatrzymał palec na jej podbródku i wolnym ruchem podniósł go ku górze, aby móc spojrzeć w jej zielone tęczówki. Musiał zachować spokój, przekomarzanie się i irytacja nic tutaj nie pomoże – przeszli ze sobą nader wiele. Sam zachował się dość ignorancko i zrozumiał to dopiero, gdy padły niepotrzebne słowa. -Kiedy było już za późno.- stwierdził pewnym tonem mając w pamięci tamto cholerne spotkanie na Nokturnie. Byłby naiwny sądząc, iż nie miała nic do czynienia z wrogiem, lecz rękami i nogami pragnął trzymać się powierzchni wykluczającej ów możliwość. Wtedy jeszcze wychodził z założenia, iż prawda otworzy mu oczy, zmusi do wyciągnięcia różdżki i postąpienia słusznie, jednakże rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Nieustannie wmawiał sobie, że będzie potrafił przemówić dziewczynie do rozsądku – nie pragnął jej po swojej stronie, lecz po tej, która miała zapewnić jej bezpieczeństwo. Przebywając z dala od Zakonu Feniksa nic by się jej nie stało, a tak? Wiedzieli; możliwe, iż nawet osobiście była w Azkabanie. Podpisała na siebie wyrok śmierci.
-Priorytetem było uczucie, którego wcześniej nie znałem.- odpowiedział w końcu zaciskając nieznacznie wargi. Nie przyszło mu dłużej wykrzywiać ust w ironicznym wyrazie – nie kpił, nie robił sobie z niej żartów. Po raz pierwszy w swym życiu otwarcie i przede wszystkim szczerze powiedział drugiej osobie, że cokolwiek się w nim tliło. -Dlatego chciałbym, abyś odpuściła.- dodał, po czym powędrował wolnym ruchem dłoni wzdłuż jej policzka.  Poznali się, kiedy jeszcze żadne z nich nie obrało żadnej strony, nie obiecało swej lojalności organizacjom, a Londyn – choć nastroje były już znacznie bardziej bojowe – nie prowadził otwartej walki. Historia jak z pieprzonej książki i zapewne gdyby nie fakt swojej pierwszoplanowej roli to miałby z tego niezły ubaw.
Wciąż zbyt mało - ów wniosek nasunął mu się po zadanym przez nią pytaniu odnośnie wężowego drewna, lecz nie powiedział tego na głos. -Wszyscy, którzy pragnęli sprawić podobny ból mnie.- odpowiedział zgodnie z prawdą, bowiem nie znał jej przyjaciół. Jeśli Tonks do nich należała no to można było uznać, iż leżała na pierwszej linii frontu.
Może i miała rację? Może powinni odwrócić się na pięcie i ruszyć w swoją stronę w oczekiwaniu, aż los ponownie skrzyżuje ich drogi? Wtem jednak nie mieliby czasu na złośliwości czy rozterki, a musieliby prowadzić otwartą walkę. Był przekonany, iż w obecności swoich towarzyszów wszelkie wątpliwości ściągnęłyby na nich jeszcze większe tarapaty, bowiem nikt nie był ślepy, a tym bardziej głupi. Reasumując całą tą popapraną sytuację czy mogli mieć jeszcze bardziej przesrane?
-Wcześniej to było abstrakcyjne przez twe korzenia, obecnie jest przez różnicę poglądów. Nie ma dobrego wyjścia Lucindo. Musimy sobie to otwarcie powiedzieć.- uniósł nieznacznie brew szukając w zielonych tęczówkach jakichkolwiek emocji, odpowiedzi. -Nikt nie lubi być przyciśnięty do ściany i wybierać, jednakże w tej sytuacji nie ma innego wyjścia.- powiedział wiedząc, że w końcu musieli położyć wszystkie karty na stół. Mydlenie oczu już dawno przestało mieć większy sens.
-Musisz wybrać między mną, a Zakonem Feniksa.- zwieńczył czując jaka będzie jej decyzja. Nie winił jej za to.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Zamglona dolina [odnośnik]05.01.20 17:28
Lucinda doskonale znała swoją naiwność. A przynajmniej, tą którą stworzyli jej inni. Popełniała w swoim życiu wiele błędów i płaciła za nie niewyobrażalne kwoty, ale jej upór nie pozwalał jej odpuścić. Nie chodziło o toczony bój kiedy finał był już dawno przesądzony. Wierzyła, że to jak przeżyje własne życie zależy tylko od niej. Ekstremalnie krótko kierując się własnymi decyzjami by kroczyć ścieżką wydeptaną z własnych błędów czy może bezpiecznie, ukryta daleko o tego co teraz śmiało nazywa życiem. Gdyby miała powiedzieć szczerze to część jej chciałaby już odpuścić. Przestać się budzić ze strachem o to co może się wydarzyć. Wrócić do dawnego życia i nie bać się przy tym, że idący za nią czarodziej skieruje w jej stronę różdżkę. I choć naiwne myślenie blondynki mogłoby ją ku temu zaprowadzić to jednak wiedziała, że to będzie możliwe dopiero wtedy gdy wszyscy odłożą różdżki. Gdy bój się skończy, a wojna zbierze ostatnie ze żniw.
Może i przyznałaby mu rację. Może to jak bardzo w ostatnim czasie została przez magię poturbowana powinno dać jej do myślenia, że nie zawsze warto jest ryzykować własnym życiem. Dalsza część jego słów jednak uświadomiła jej, że ich poglądy dotykają całkowicie innych granic. Na wybór idei składało się o wiele więcej niżeli sama chęć. Medal zawsze miał dwie strony. – Zmusił? – powtórzyła za nim nie rozumiejąc toku jego myśli. – A ciebie ktoś zmusił, Drew? Chciałabym wierzyć, że nie robisz tego z własnego wyboru – w końcu mądry z ciebie czarodziej. – czasami miała wrażenie jakby ich rozmowy były spotkaniem dwóch alter ego. To jak wiele ich łączyło sprawiło, że znaleźli się w takiej a nie innej sytuacji. Psychologicznie tworzyli duet, którego przełamanie powinno być niemalże niemożliwe, a jednak na każdym kroku uświadamiała sobie, że to już dawno powinno się złamać raz na zawsze. – Stoisz po stronie morderców niczym kat decydujący o tym kto powinien żyć, a kto nie. – jeszcze kilka miesięcy wcześniej nazwał ją tchórzem, gdy wahała się nad porzuceniem obowiązków nałożonych jej przez szlachtę. Polityka, którą prowadził teraz była podobna. Jeszcze gorsza. Co by zrobił gdyby to na nią podpisano wyrok śmierci?
Przemówienie do niego w jakikolwiek sposób graniczyło z cudem. Tak samo jak on nie mógł zmienić jej postanowień. Ona o życie walczyła, a on nie miał skrupułów by je odebrać. Jak zatem mogło wyglądać ich życie? O normalności nie było mowy już  od dawna, ale nigdy też jej od niego nie oczekiwała. Była zbyt szalona by prowadzić coś co zahaczałoby o ramy normy. – Wiem o tym – odpowiedziała na jego słowa godząc się z gorzką prawdą. Właśnie dlatego posłała po niego Sennetta. Bo to wszystko już wymknęło się spod ich kontroli.
Czując jak unosi palcami jej podbródek w pierwszym odruchu chciała się cofnąć. Finalnie tego nie zrobiła choć tym ruchem w niczym jej nie pomagał. Egoistyczna myśl, że to wszystko może się właśnie skończyć dała jej pozwolenie na to by się nawet nie poruszyć. W głowie uparcie szukała rozwiązania z ich sytuacji choć w głębi siebie zaczęła się godzić z faktycznym stanem rzeczy. Nie było rzeczy, którą mogłaby zrobić by zmienić jego zdanie. Nie znała słów, które pomogłyby go uratować. Jeżeli był zdecydowany na to by iść tą ścieżką to ona nie mogła go już z niej zawrócić. Choć wierzył, że przyjdzie jej zmienić zdanie to się mylił. Chciałaby go wspierać, ale nie w taki sposób. Nie mając na rękach krew.
Wbrew wszystkim swoim wcześniejszym wątpliwościom wcale nie była zaskoczona wyznaniem z jego ust. Oczywiście najbardziej logiczne było dla niej to, że mógł ją wykorzystać dla własnych celów. Po części musiała przyznać mu rację; łatwiej było uznać go za łajdaka niż przyznać się, że trafili na siebie w najgorszym na świecie momencie. Kalkulując to wszystko doszła do jednego słusznego wniosku. Mogli podejmować inne decyzje, walczyć z tym co czuli, nienawidzić się z całych sił, a i tak finalnie stanęliby właśnie w tym miejscu. Jeszcze parę lat temu prawdopodobnie szukałaby w tych słowach intrygi. Kolejnego sposobu na wyciągnięcie z niej przydatnych informacji. Teraz patrząc na to w sposób całkowicie obiektywny rozumiała go. Co ona mogła wiedzieć? Była pionkiem. Nikim ważnym. Możliwe, że przez jej nieuwagę i uczucia, którymi go obdarzyła niejednokrotnie dała mu to czego potrzebował. Stała się zbędna już dawno, a jednak nie podniósł na nią różdżki. Pozbyłby się jej lub pozwolił zrobić to komuś innemu. Tak jak ona z łatwością mogła oddać go Zakonowi, a nie pisnęła słowa. Szlachcianka uniosła rękę by zakryć jego dłoń swoją. – Odpuszczę jeśli ty też to zrobisz – odparła chyba po cichu licząc, że byłby w stanie to dla niej zrobić. Z drugiej strony kim by wtedy byli? Zmuszając siebie do zmiany samych siebie. Poznali się jak to wszystko było o wiele mniej skomplikowane, ale ona nie przestała go kochać nawet gdy dowiedziała się prawdy. Może i miała nadzieje, że z czasem to wszystko pozwoli jej go znienawidzić, ale teraz wiedziała, że tak się nie stanie.
Odpowiedź na zadane jej pytanie była omijająca. Nie liczyła, że zacznie jej wymieniać nazwiska osób, które zranił, ale tak naprawdę ona mogłaby odpowiedzieć tak samo dzierżąc swoją różdżkę w dłoni. Skinęła głową. Chciała wierzyć, że właśnie to nim zawsze kierowało.
Musimy sobie to otwarcie powiedzieć.  Przecież o to jej tylko chodziło. O szczerość. O dojście do jakiegoś rozwiązania. Tak naprawdę nie myślała, że właśnie takie rozwiązanie będzie dla niego wyjściem z sytuacji. Owszem zawsze było coś co ich dzieliło, ale gdyby miała wybrać pomiędzy nim a szlacheckim przywilejem nie zastanawiałaby się nawet przez chwile. Ważył słowa, których wagi w ogóle nie znał. Słysząc jak stawia ją przed wyjściem bez wyjścia opuściła dłoń i cofnęła się o krok. Prze chwile milczała myśląc, że doda coś jeszcze, ale tak się nie stało. To była jego decyzja. Postawienie wszystkiego na jedną kartę bez względu na to jakie konsekwencje ona tym wyborem poniesie. Spuściła wzrok nie wiedząc co powiedzieć. Czy wiedział jaka decyzja padnie z jej ust? Czy wiedział w jakim położeniu ją stawia? – Naprawdę? – zapytała unosząc brew czując jak wzbiera w niej złość. – Stawiasz mnie pod ścianą, spod której sam nie potrafiłbyś się wyswobodzić? – dodała chowając ręce w kieszeniach płaszcza. – To hipokryzja, wiesz o tym? – na pewno wiedział. Nie bez powodu te słowa padły. Nie bez powodu tak chciał to zakończyć. Blondynka wzruszyła ramionami czując się po części zraniona, a po części po prostu pusta. Nie mogła odpowiedzieć mu inaczej. – „My” w oczach innych osób nie mamy żadnego znaczenia. A stawiając mnie przed takim wyborem pokazałeś, że nie mamy nawet w swoich własnych. – dodała. Nie było już nic do dodania.


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Zamglona dolina - Page 3 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Zamglona dolina [odnośnik]20.01.20 23:28
Nie miał wątpliwości, że jego również miała wpisanego na swój pergamin z opisem „wykorzystanie mojej naiwności”, jednakże akurat w tym bardzo mocno się myliła. Faktycznie świadomość jej członkostwa w obozie wroga zrodziła w jego głowie masę pomysłów, lecz żadnego z nich nie wcielił w życie wiedząc na jak wielkie ryzyko by ją naraził. Krwi – choć mógł – nie wykorzystał, spoczywała głęboko w jego szafie oczekując, aż w końcu zdoła się jej pozbyć, albowiem klątwy były bezwzględne, a w szczególności te nakładane bezpośrednio za pomocą płynu życia ofiary. Nie chciał dla niej takiego losu, nie chciał nakładać na jej barki podobnego problemu i konieczności uporania z takowym, dlatego podjął taką a nie inną decyzję. Miał za sobą wiele błędów, dopuściwszy się rzeczy, które nigdy nie powinny mieć miejsca z pewnością skreśliłby się w jej oczach już dawno, lecz potrzebował czasu, aby pogodzić się z bardzo prostym faktem – najzwyczajniej w świecie wyjątkowo mu na niej zależało. To sprawiło, że nie ziścił swych myśli oraz planów; nie potrafiłby.
Zacisnął wargi odwracając nieznacznie głowę, kiedy odpowiedziała mu tym samym. Czuł, że nie zrozumie, domyślał się, iż będzie iść w zaparte i próbować przekonać go co do swojego punktu widzenia. Szatyn uważał ów poglądy za abstrakcyjne, skrajnie pozbawione racjonalnego podejścia i zdrowego osądu – wpuszczanie pomiędzy czarodziejów mugoli, bratanie się z nimi, a co gorsza tworzenie rodzin szybko doprowadzi do upadku magicznej potęgi. Słabsi nigdy nie mogli być tymi lepszymi, a Ci lepsi nawet jeśli bardzo mocno by chcieli nigdy nie skończą na kompletnym dnie ramię w ramię z niemagicznymi. Na czym tak naprawdę zależało dziewczynie i jej towarzyszom? Na zniszczeniu tego, co ich przodkowie prężnie budowali? -Oczywiście, że to był mój wybór Lucindo.- odpowiedział powracając wzrokiem do zielonych oczu. Rzeczywiście do pierwszego spotkania został zmuszony przez Mulcibera, lecz nie potrzebował wiele czasu, aby zrozumieć, iż Śmierciożerca się nie mylił i poglądy wyrażane przez organizacje były spójne z jego własnymi.
Odetchnął przeciągle czując jak paliło go w gardle, czując jak paskudna gorycz drażniła jego klatkę piersiową dając jasny sygnał – ona naprawdę była jednym z nich. -Zachowałem się jak szczeniak. Łudziłem sam siebie, że nie możesz stać po tamtej stronie z własnej woli.- zaśmiał się pod nosem z własnej głupoty, z cholernej naiwności, która rzekomo cechowała blondynkę. Czyżby właśnie odnaleźli swą kolejną wspólną cechę?
Nie oszczędził sobie zmrużenia oczu na jej kolejne słowa – mówiła na poważnie? Widziała w nim jedynie mordercę? Kata? -Stoję po stronie ludzi, którzy chcą zaprowadzić ład i porządek. Fakt, że wymaga to krwi jest tylko i wyłącznie winą Zakonu Feniksa oraz im podobnych. Rebelie? Otwarte ataki? Żałosna jest ich wizja przyszłości, pieprzona utopia, w której mugol ustawia ich w szeregu wydając rozkazy. Naprawdę tego oczekujesz? Za to walczysz?- wycedził przez zaciśnięte wargi łypiąc na nią z góry. Przychodziło mu na język znacznie więcej słów, znacznie więcej pieprzonych stwierdzeń i pytań, lecz z tyłu głowy wiedział, iż na większość znał odpowiedź. -Jak się zatem czujesz z tym, że sypiałaś z mordercą? W końcu tak określiłaś moich towarzyszów.- uniósł brew nie odsuwając się od niej, nie zabierając dłoni, a wręcz przeciwnie – kciukiem zatoczył koło po jej policzku oczekując gorzkiej prawdy. Ciążyło to na jej sumieniu? Żałowała, że weszli sobie w drogę i pozwolili temu rozwinąć się tak intensywnie? Kwestia miłości zawsze była dla niego zabawna i abstrakcyjna, lecz kiedy sam utknął w jej sidłach zrozumiał dlaczego tak wielu nie potrafiło znaleźć ucieczki, która nierzadko była najrozsądniejsza. Selwyn była pierwszą kobietą w jego życiu – kobietą nie zabawką. Nic od niej nie oczekiwał, nic od niej nie chciał; nie była materiałem na grabież i celem do czerpania własnych korzyści. Parszywa rzeczywistość, cholerna szczerość.
Czując dotyk jej dłoni rozsunął nieznacznie palce chcąc spleść ich ręce. Milczał przez moment pozostawiając jej słowa bez odpowiedzi, choć wiedział iż takowa się jej należała. W końcu obiecali sobie powiedzieć wszystko i podjąć odpowiednie decyzje bez kolejnego zwodzenia, matactwa i próby oszukania codzienności. -Ja nie mogę odpuścić, Ty możesz.- odparł nachylając się w jej kierunku, aby móc oprzeć swe czoło o jej. -To nie jest Twoja wojna Lucindo. Nie walcz za przegranych, nie unoś różdżki w linii z tymi, nad którymi ciąży wyrok śmierci.- dodał właściwie od razu czując, że i tak to nic nie zmieni. Dziewczyna była nader uparta aby zrezygnować, była nader odważna i pewna własnych wyborów, żeby teraz odejść swoją własną drogą z dala od londyńskiej bitwy. Czy mógł cokolwiek zmienić? Cokolwiek zrobić, by na nią wpłynąć?
Kiedy momentalnie odsunęła się od niego pozostał w miejscu; nie ruszył do przodu, nie próbował ponownie jej do siebie zbliżyć. Czuł, że zareaguje w podobny sposób, bowiem zapewne on uczyniłby to samo. W tej kwestii byli niezwykle do siebie podobni. -Nigdy nie mówiłem, że nim nie jestem.- rzucił sięgając po piersiówkę, z której upił sporej ilości. Wykrzywiwszy wargi poczuł przyjemne ciepło w klatce piersiowej, choć zważywszy na sytuację nawet ognista nie smakowała już tak dobrze. Nie odpędzała myśli, nie rozluźniała – działała zupełnie odwrotnie napędzając natłok wspomnień.
-Uważasz, że tym wyborem uświadomiłem Ci, iż nie masz dla mnie żadnej wartości?- uniósł brew pytająco i powrócił do niej wzrokiem nieco zaskoczony. -Chciałem byś pozostała u mego boku nie tylko z powodu, który jak sądzę jest Ci dość jasny, lecz przede wszystkim z tego, iż będąc w obozie wroga nie będę mógł Cię chronić. Ostatnie czego pragnę to skrzyżować z Tobą różdżki, a wiem, że taki dzień nadejdzie.- pokręcił głową zaciskając dłoń w pięść. Coś czego nie potrafił zdefiniować rozpierało go od środka.
Czyli właśnie tak miał wyglądać ich koniec?




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Zamglona dolina [odnośnik]27.01.20 15:03
Nie pierwszy raz ich poglądy się ze sobą nie zgadzały. Zwykle chodziło o rzeczy przyziemne, czasem po prostu błahe. Nie wiedziała czy to przez ich podobne charaktery i chęć udowodnienia swoich racji, czy po prostu weszło im już w krew zaprzeczanie sobie nawzajem. Nigdy jej to nie przeszkadzało. Ludzie, którzy zgadzają się ze sobą w każdej kwestii albo kłamią, albo nie mają swojego zdania.
Na ich relacje składało się wiele wzlotów i upadków. Jak w kalejdoskopie; jednego dnia skoczyliby za siebie w ogień by kolejnego samemu go podłożyć. Teraz gdy tematem ich sporu było życie inny ludzi nie potrafiła po prostu przysłowiowo machnąć na to ręką. Mogła się nie zgadzać z jego wizją, mogła nadal walczyć z wrogiem wierząc, że to jest słuszne, ale finalnie nie istniało nic co mogłoby doprowadzić ich do jakiegokolwiek kompromisu. Nawet jeśli kiedyś brała ich ciągłe sprzeczki za objaw zdrowej dyskusji tak teraz nie widziała w tym już  nic zdrowego. Nic dobrego.
Lucinda o wielu rzeczach nie wiedziała. Nie miała pojęcia, że gdzieś na dnia szafy spoczywa fiolka z jej krwią, nie wiedziała, że tego feralnego wieczora to nie klątwa nałożona na Syrenim Lamencie była winna jej zachowania, a jedynie podjęte przez niego decyzje. Może gdyby te wszystkie fakty wyszły na jaw byłoby jej łatwiej go znienawidzić. Blondynka żyła w przekonaniu, że nie zrobili nic co mogłoby skrzywdzić drugą stronę. W końcu nie bez powodu podejrzewał ją o możliwość zasadzki.
Tak jak i Zakon Feniksa był moim – odparła jedynie w myślach wiedząc, że doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Łatwo było wierzyć, że to wszystko to kolejna magiczna sztuczka. Żyli w świecie, w którym rzeczywistość nie zawsze jest taka jaką się ją maluje. Tym razem nikt nie mącił w ich głowach, tym razem nikt nie zmuszał ich do podjęcia decyzji. Oni sami musieli zdecydować o tym co jest słuszne, a co takie nie jest.
- Naprawdę? – zapytała zdziwiona jego tokiem myślenia. – Przecież mnie znasz, Drew. – nigdy nie chciała stawać przed podobnym wyborem. Choć usilnie broniła się przed jakimkolwiek uczuciem to jak każdy człowiek potrzebowała go w swoim życiu. Nie spodziewała się tego, nie prosiła się o to, ale też nigdy samowolnie tego nie przerwała. Blondynka była pewna, że nie tylko plotki skłoniły go do myślenia, że jest członkinią Zakonu Feniksa. Znał ją na tyle by wiedzieć gdzie dopasować jej cechy charakteru; jej empatię, troskę i upór. Ona także powinna dopasować jego cechy do przeciwnego frontu, ale nigdy nie pomyślałaby, że indywidualista zmieni się w fanatyka. Nigdy.
Słysząc jak po raz kolejny wyrzuca z ust propagandę, która od wielu miesięcy zalewa ulice Londynu skrzywiła się. Na jej sto argumentów on miałby sto jeden swoich. To walka, której wygrać nie mogła. – Mówisz to sobie za każdym razem gdy przelewasz czyjąś krew? Że to nasza wina? Moja wina? – zapytała słabym głosem kręcąc przy tym głową. Nie rozumiała tego. Gdyby ktoś z jej winy poniósł śmierć nie obwiniałaby całego świata za to. Potrafiłaby nienawidzić tylko siebie.
Walczyła za o wiele więcej. To jedynie wierzchołek góry lodowej w ich działaniach. Wszyscy uważają, że świat może być albo czarny albo biały. Popadają ze skrajności w skrajność na swoich własnych stanowiskach. Blondynka tak nie myślała. Ona chciała znowu wyjść na ulice nie zaciskając kurczowo dłoni na różdżce, chciała zobaczyć bawiące się dzieci na Pokątnej i rodziny, które wrócą do swoich domów by znowu poczuć się bezpiecznie. Wojna? Walka o lepszy świat? Rujnowany cegła po cegle już nigdy nie będzie lepszy, nie będzie nawet bezpieczny. Słysząc pytanie mężczyzny uniosła zaskoczona brew. Nie uraziły ją słowa, uraziły ją wątpliwości. – Jeżeli oczekujesz ode mnie, że powiem, iż żałuje to nie zrobię tego – odparła kręcąc przy tym głowie w geście protestu. – Chciałabym, żebyśmy nigdy nie musieli odbywać tej rozmowy. Jest wiele rzeczy, które byłabym w stanie ci zarzucić i jest wiele rzeczy, które na samą myśl mnie ranią, ale nie żałuje tego co się między nami wydarzyło. Nie byłam wtedy żołnierzem, jedynie kobietą. – odparła szukając przy tym jego spojrzenia. Gdyby teraz przekreśliła wszystko co między nimi się wydarzyło byłaby hipokrytką. Udawałaby, że to nic dla niej nie znaczyło, a chyba doskonale wiedzieli, że było inaczej.
Szlachcianka westchnęła kiedy oparł swoje czoło o jej. To była walka z wiatrakami, ale rozumiała jego determinację. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego co zrobiłby Zakon gdyby Drew trafił w ich ręce. – A nade mną nie ciąży? – zapytała znając odpowiedź doskonale. Nie był to argument do tego by skulić ogon, schować się lub zrezygnować. Za daleko to już zaszło, zbyt wiele osiągnęli. Nie byłaby sobą gdyby dzisiaj przyznała mu rację. Gdyby chcąc ratować swój własny tyłek schowałaby się jak szczur w norze.
O wielu rzeczach jej nie powiedział. Nie spodziewała się tylko, że znalezione przez niego rozwiązanie będzie ciężarem skierowanym jedynie w jej stronę. Chciał ją chronić? Chciał jej dobra? Wystarczyło na chwile postawić się w jej sytuacji. Uważał, że to wszystko leży jedynie po stronie jej chęci, ale to była wojna. Chęć w trakcie konfliktu była ostatnim znaczącym argumentem. – Myślisz, że boję się umrzeć? – zapytała odchylając płaszcz i unosząc koszulkę tak by widać było ciągnącą się niemal od obojczyka po żebra bliznę, a po sekundzie kolejną kryjącą się pod włosami na potylicy. Te dwie były najświeższe. – Jest ich wiele. Nie chce wiedzieć ile razy w ostatnim czasie wywinęłam się śmierci. Nie ma to dla mnie żadnego znaczenia. Boję się decyzji, które podejmuję i konsekwencji, które później dźwigam. Nie wyobrażam sobie nosić na ramionach cierpienia tych wszystkich ludzi. Patrzeć na to z założonymi rękami lub przyłożyć rękę do ich męki. Jeśli mam umrzeć to tak czy tak to się stanie, ale nie wbrew sobie, Drew. Nie wbrew temu w co wierzę. –  nawet jeśli pragnął jej dobra, nawet jeśli chodziło tylko o to by nigdy nie skrzywdzili się nawzajem to nie był w stanie zmienić jej zdania. Zmienić tego kim była. Tak jak ona nic więcej nie mogła zrobić.
- Wiem, że nie zmienię twojego zdania. Wiem, że bez względu na to co powiem i tak zrobisz to co chcesz. Mam tylko prośbę… - zatrzymała się na chwile chcąc odnaleźć jego wzrok. – Nie pozwól mi na to patrzeć. Nie każ mi o tym słuchać. – przerażał ją fakt, że będzie musiała konfrontować się z jego działaniami. Patrzyć na nie na własne oczy. Mierzyć się z ich konsekwencjami. – Nie będę nadstawiać policzka w nieskończoność – dodała zdając sobie sprawę z tego o co go prosi. Domyślała się też odpowiedzi. Nie chciała się samej znienawidzić za to, że kocha jego.


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Zamglona dolina - Page 3 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Zamglona dolina [odnośnik]21.02.20 21:10
Właściwie mógł napomknąć jej o krwi, veritaserum i zapewne kilku innych sytuacjach, byle tylko poczuła do niego jeszcze większą nienawiść, jednakże początkowo liczył, że uda się jej przemówić do rozsądku. Nie chciał tego tracić, nie chciał żegnać się i skazać się na życie w nadziei, iż pewnego dnia sama dojdzie do punktu wyjścia, momentu uświadamiającego ją, że walczyła po złej stronie. Z każdą chwilą coraz bardziej utwierdzał się w paskudnym przekonaniu – dziewczyna nie chciała ochrony, nie żałowała swych decyzji, a tym bardziej nie wyobrażała sobie zmienić wcześniejszych postanowień. Czy mógł zrobić coś więcej? Czy istniał jakikolwiek cień szansy na wyciągnięcie jej z tego bagna i otworzenie oczu? Gdzieś w głębi siebie czuł, iż głównym jej motywem była pogarda do szlacheckich korzeni, do tradycji, jednakże on również nie był tego zwolennikiem, a mimo to nie bratał się ze szlamami i mugolami.
-Naprawdę znam?- spytał bardziej siebie, jak dziewczynę przenosząc wzrok gdzieś ponad jej głowę. Przez gęstą mgłę nie przebijało się nic – żadne światło, błysk, a tym bardziej podpowiedź co mógł jeszcze zrobić. -Chciałbym w to wierzyć. Chciałbym wciąż ufać własnej intuicji oraz przeczuciu, jednak póki co naprawdę się na nich zawiodłem. Przypuszczałem, że do nich należysz, sądziłem że walczysz po ich stronie, lecz tym samym liczyłem, że po czasie postanowisz odpuścić. To nie Twoja wojna, a ryzykujesz własnym życiem za tych parszywców.- rzucił powracając spojrzeniem do jej zielonych oczu, które nieustannie wpatrywały się w jego twarz. Czuł coś dziwnego, jakby ciężar przyciągający go do podłoża i choć starał się mu postawić to po prostu nie potrafił. Czyżby był zbyt słaby? W myślach usilnie się tego wypierał, jednakże podobne emocje były mu obce i błądząc w ich cieniu popełniał coraz więcej błędów. Wypierał pewne wspomnienia, szukał zupełnie innych rozwiązań, jednak finalnie wszystko sprowadzało się do jednego punktu, nad którym nie miał żadnej władzy. To było dla niego najgorsze.
Wspominając o przelewanej krwi nie mogła wiedzieć, iż już od dawna miał ją na rękach. Nosił ciężkie brzemię odpowiedzialności nie tylko za opłacone wyroki, ale i morderstwa, których sam się dopuścił. Nigdy żadnego nie żałował, w końcu to każde z nich ukształtowało jego drogę i doprowadziło do miejsca, w którym wówczas się znajdował, lecz wiedział, że dziewczyna nie była w stanie tego zrozumieć. Życie ludzkie miało dla niej podstawową, wręcz priorytetową wartość – Macnair podchodził do tego zupełnie inaczej. Liczył się cel, ważne były korzyści. -Nie cenię Cię ich miarą, jesteś ponad nimi. Dla mnie zawsze byłaś, dlatego tutaj jestem.- oznajmił widząc już coraz mniej przeszkód w tym, aby mówić jej wszystko otwarcie. Gdzieś w głębi siebie czuł, iż było to ich ostatnie spotkanie – ostatnie bez wyciągniętej różdżki.
-Każdy z nas by chciał, lecz jak widać nie jest nam to pisane. Od początku zdawałaś sobie sprawę, że nigdy nie spocznę na laurach; to co mną kieruje ma głębsze znaczenie i wyższe cele. Nie jestem gościem, który odpuszcza oglądając się za siebie, ale mimo wszystko wybrałaś właśnie mnie. Chciałbym spytać dlaczego, właściwie już to robiłem, lecz czy ma to jakiś sens? Podjęłaś decyzję.- dodał nie zmieniając wyrazu swej twarzy, nie częstując ją ironią i charakterystycznym dla siebie sarkazmem. Przeżywał ów sytuację po swojemu  i choć często kłamał dziś był wyjątkowo naprawdę sobą.
Słuchał jej, starał się wyciągać z dźwięcznych słów jak najwięcej, ale coraz większa ilość sprzeciwów, zupełnych przeciwności sprawiała, iż miał ochotę czym prędzej się ulotnić. To do niczego nie prowadziło –  mogli tak do rana wyrzucać sobie argumenty, błędy i poglądy. Chciał już odpowiedzieć, kiedy ta nagle podniosła swą koszulkę i ukazała świeże, paskudnie długie blizny. Zacisnąwszy usta nie mógł odwrócić od nich oczu, a kiedy w końcu udało mu się to uczynić przeniósł spojrzenie na jej tęczówki i zrobił krok przed siebie. Rozgorzała się w nim złość, powstało swego rodzaju napięcie – nie chciał, aby kiedykolwiek miało się to powtórzyć. -Właśnie o tym mówiłem.- stwierdził, a następnie oparł palce o podłużną, zagojoną ranę i przesunął nimi wzdłuż niej. Zabolało.
-To Twoja decyzja i uszanuję ją. Znasz moje zdanie, wiesz co o tym myślę. W końcu zakochałem się w tej odważnej i mądrej dziewczynie, dlatego liczę, że tym razem także wybrałaś to co dla Ciebie najlepsze.- uniósł nieznacznie kącik ust chyba samemu nie do końca wierząc w to co właśnie powiedział. Widocznie musiał – jego zdanie nie miało i tak najmniejszego znaczenia.
-Nie obiecam Ci tego, nie chciałbym wyjść na oszusta.- odpowiedział zgodnie z prawdą, po czym schował od wewnętrznej kieszeni czarnego płaszcza piersiówkę. -Nie musisz już nigdy więcej. Każdy z nas doskonale wie na czym stoi.- dodał pewnym tonem, choć w głębi siebie ów pewności nie posiadał. -Uważaj na siebie Lucindo Selwyn.- zwieńczył wiedząc, iż nie było nic więcej do dodania, nie dzisiaj. Miał dość, pragnął sięgnąć po butelkę, nie piersiówkę i skończyć ten swój żałosny lament. Chwila, w której nie poznawał sam siebie była dla niego jeszcze trudniejsza niż fakt, iż uśmiechnął się do niej po raz ostatni i obrócił w przeciwnym kierunku, by teleportować się z owego miejsca. Przecinając gęstą mgłę nie czuł nic i liczył, że tak już pozostanie.


/zt x2




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Zamglona dolina [odnośnik]09.08.20 14:54
| Druga połowa czerwca

Lato już na dobre nadciągnęło nad kraj. Czas wolny od obowiązków wobec rycerzy Lyanna poświęcała na samodoskonalenie się. Czytała runiczne księgi, pragnąc wejść na mistrzowski poziom znajomości starożytnych run, ćwiczyła też magię – zarówno tę białą jak i czarną. Obu potrzebowała, żeby zarabiać na łamaniu i nakładaniu klątw. Dwie sprzeczności, jednak Zabini potrafiła je w sobie łączyć, w końcu czego się nie robi dla błyszczących galeonów? Kiedy zakończyły się anomalie, zleceń było więcej niż w tamtym chudym okresie. Jej nazwisko zdążyło się też rozejść pocztą pantoflową, więc różni czarodzieje kontaktowali się z nią, a ona mogła przebierać i wybierać te najciekawsze zlecenia, nie musząc już brać wszystkiego jak leci.
Ale to, czego miała zamiar podjąć się dziś, było jej inicjatywą własną. Jeśli wyprawa przyniesie konkretne owoce, zamierzała je sprzedać i dobrze na tym zarobić. Jako niezależny łamacz klątw i zaklinacz mogła korzystać zarówno ze zleceń, jak i samej wymyślać sobie zajęcia. Nikt jej nie kontrolował, nikt niczego nie narzucał i nie wpychał w ustalone ramy, jakie pewnie musiałaby znosić, gdyby nadal pracowała w ministerstwie.
Najpierw wszystko zaczęło się od poszukiwania informacji, któremu oddała się w minionych dniach po tym, jak jeszcze pod koniec maja załatwiając pewne sprawy w jakimś zapyziałym szkockim pubie usłyszała wzmiankę o grobowcu gdzieś w górach północnej Szkocji, gdzie podobno miały znajdować się zaklęte artefakty. Musiała dowiedzieć się o tym więcej, by mieć szansę namierzyć to miejsce, o ile jeszcze nie zostało odnalezione przez innych łamaczy klątw wcześniej. Miejsce w końcu mogło być odwiedzone i ogołocone już dawno, czego nie wiedział ten, który jej opowiadał o tej historii z jego rodzimych stron, mówiąc z dziwnym, z trudem przez nią rozumianym akcentem. Nie wiedział jednak gdzie dokładnie znajduje się wejście, więc to Zabini musiała już ustalić sama. Miała we tym pewne doświadczenie, w końcu nie trudniła się swoim fachem od wczoraj. Podczas dawnej zagranicznej wyprawy z bratem i jego zespołem poznała podstawy namierzania i poszukiwania potencjalnie interesujących miejsc, a później, już podczas samodzielnej pracy, rozszerzała zdobytą wiedzę o własne doświadczenia.
Wytypowała kilka miejsc, które zamierzała odwiedzić po kolei, poszukując tam śladów klątw lub pułapek, które świadczyłyby o tym, że coś tam może być. I tego czerwcowego dnia teleportowała się w wybraną okolicę, wspominając przelotnie marcowy pojedynek gdzieś w grocie w okolicach Ben Nevis, kiedy z Rosierem natknęli się na członków Zakonu Feniksa, i kiedy nałożyła udaną klątwę Eris, którą aktywowała by utrudnić szlamolubom ratunek. Od tamtego czasu minęło już parę miesięcy, ale dziś miała poszukiwać czegoś innego niż ukrywający się zdrajcy czarodziejskich wartości, była zresztą w nieco innej części Szkocji.
Pierwsze z odwiedzonych miejsc, nieopodal którego zmaterializowała się o świcie, okazało się chybionym strzałem. Zaklęcia sprawdzające nie wykazały żadnego śladu klątw ani nawet zwykłych pułapek, co świadczyło o braku czarodziejskiej ingerencji w to miejsce. Teleportowała się więc w drugie, kilka kilometrów dalej, gdzie także nic nie wykryła, nawet najlżejszego śladu mogącego świadczyć o jakichkolwiek magicznych zabezpieczeniach. Odwiedziła więc trzecie, do którego należało dojść skąpaną we mgle doliną – i dopiero tam jej zaklęcia wykryły ślady magicznej ingerencji.  Carpiene wykazało obecność pułapek, klątw nie wykryła, co nie znaczyło, że nie mogło ich być głębiej w systemie jaskiń.
Póki co musiała uporać się z pułapkami. Ucząc się na łamaczkę klątw nauczyła się rozbrajać również je, były stosowane nawet powszechniej niż klątwy, bo ich nałożenie nie wymagało zaawansowanej znajomości run i czarnej magii, więc mógł to zrobić właściwie każdy czarodziej, o ile znał się dobrze na obronie, urokach lub transmutacji. Najpierw, tuż za wejściem do jaskini pozbyła się pułapki zwanej kokonem, kilkadziesiąt metrów dalej natknęła się na blokującą cały korytarz Dunę, której również się pozbyła dzięki wykryciu jej w porę. Nie były one bardzo niebezpieczne, dopiero trzecia z pułapek, nałożona na większą grotę, do której przechodziło się ze skalnego korytarza którym podążała, mogła okazać się naprawdę groźna. Pułapka Aquamortem mogła wypełnić całą grotę wodą po sam sufit, tym samym doprowadzając do omdlenia, a potem utonięcia nieostrożnego intruza, dlatego Lyanna podjęła się próby zdjęcia jej, by zapewnić sobie bezpieczną drogę dalej. Znalazła w tym pomieszczeniu nawet stertę gnijących szmat i kości, co niegdyś musiało być kimś, kto tu wszedł, wpadł w pułapkę i utonął. Być może był to mugol, a może nieostrożny czarodziej. Z tego co wyczytała przygotowując się do tej wyprawy, grobowiec liczył sobie parę wieków, a zabezpieczyć go mieli ci, którzy złożyli w nim ciało zmarłego czarodzieja pochodzącego z lokalnego, już wymarłego rodu wraz z należącymi do niego cennymi przedmiotami, z których przynajmniej część mogła być przeklęta, gdyż sam mag podobno trudnił się czarną magią i zaklinaniem i podobno zabiła go jedna z własnych klątw. Kilka pokoleń po jego śmierci jego rodzina wymarła lub przeniosła się w inne miejsce, a dawna posiadłość opustoszała i zniszczała, podobno dawno już pozbawiona wszystkiego co było w niej cenne. Tego przynajmniej się dowiedziała i miała nadzieję, że kryje się w tym choć ziarno prawdy i że wyprawa przyniesie wymierne korzyści, a nie okaże się stratą czasu.
Wędrówka ciemnymi, lekko wilgotnymi korytarzami oświetlanymi mdłym blaskiem lumosa na końcu różdżki, z koniecznością regularnego rzucania zaklęć sprawdzających oraz zdejmowania pułapek zajęła dobrych parę godzin. Lyanna straciła poczucie czasu, ale z całą pewnością się nie nudziła, zawsze to jakaś odmiana od tkwienia w Londynie czy zdejmowania klątw z jakichś drobiazgów. Najbardziej brakowało jej jednak wypraw zagranicznych, chciałaby wybrać się choćby do Norwegii, powspominać stare dobre czasy pobytu tam i znów poszukać prastarych klątw.
Pozostawała skupiona i czujna, ale w końcu dotarła do celu. Sam grobowiec był już obłożony klątwą „To”, którą musiała złamać, żeby móc tam wejść. Łamanie klątwy było bardziej ryzykowne niż zdejmowanie pułapek, więc musiała być ostrożna i skoncentrowana, by nie pomylić się, rzucając w myślach niewerbalne Finite Incantatem. Po przełamaniu klątwy znów sprawdziła obszar; biała mgiełka zwiastująca obecność przekleństw materializowała się wokół niektórych przedmiotów oraz samego kamiennego grobowca.
Ostrożnie wsunęła się do pogrążonego w ciszy pomieszczenia, częściowo uformowanego przez naturę, a częściowo przez ludzkie ręce, które tu i ówdzie wyrównały ścianę, podłogę i sufit, uważnie oglądając przedmioty i oceniając ich wartość. Część zamierzała zabrać, zabezpieczając je, by klątwy nie mogły uczynić jej krzywdy. Najpierw oczywiście musiała sprawdzić, co to za klątwy, by wiedzieć jak się z nimi obejść. Trochę jej to zajęło, bo musiała obejrzeć każdy przedmiot z osobna zachowując niezbędne środki ostrożności, by nie aktywować żadnej klątwy. Podstawową zasadą było niedotykanie niczego gołą skórą. Miała ochronne rękawiczki, ponadto przedmioty unosiła magią, by nie musieć w ogóle ich dotykać ręką. Postanowiła ich tutaj nie ściągać, przedmioty mogły być cenniejsze z klątwami niż bez nich, a zamierzała na nich dobrze zarobić i wcale nie miała wyrzutów sumienia, że okrada grobowiec. W przeszłości już to przecież kilkukrotnie robiła, zarabiając potem ładne sumki za sprzedaż znalezionych starych przedmiotów (choć wiele grobowców zostało już opróżnionych ze skarbów wcześniej), które stercie gnijących kości nie były już do niczego potrzebne. Łamała tym samym pewne obecne w społeczeństwie tabu, którego nie łamali ludzie przyzwoici i uczciwi, ale Lyanna przecież przyzwoita nie była, a galeony były dla niej ważniejsze niż zasady moralne. Nie były to może najcenniejsze artefakty jakie widziała w życiu, ale dostatecznie wartościowe, by sądzić, że ich dawny właściciel był człowiekiem dobrze sytuowanym. Czy naprawdę zginął od klątwy, czy zostało to wymyślone, tego nie wiedziała. Liczyło się tylko to, że dotarła tu, przełamała zabezpieczenia i mogła położyć swoje ręce na kilkunastu przedmiotach, z czego ponad połowa nosiła na sobie różne klątwy. Szczególnie podobał jej się jeden z nich, ciężki, srebrny pierścień z osadzonym w nim szmaragdem; we wnętrzu pierścienia subtelnie wyryto runę więżącą w nim klątwę.
Zachowując najwyższą ostrożność wszystkie przedmioty dokładnie opakowała, zabezpieczyła i dopiero wtedy włożyła do specjalnej torby. Zastanawiała się, czemu nikt nie okradł tego miejsca wcześniej, skoro jakieś szczątkowe opowieści o nim krążyły wśród lokalnej ludności. Może ci ludzie się bali lub nie mieli dostatecznych umiejętności, by to miejsce znaleźć i zdjąć zabezpieczenia? Nie każdy potrafił się obchodzić z klątwami, a wyszkolonych klątwołamaczy nie było w kraju wielu. Spora część z nich pracowała też na etacie w ministerstwie lub Gringottcie, zajmując się sprawami zleconymi im odgórnie. Tylko niektórzy, jak Lyanna, wybrali trudną i nie zawsze stabilną ścieżkę niezależnej pracy.
Wraz z zabranymi przedmiotami opuściła grotę z miejscem pochówku, a potem labirynt jaskiń, docierając z powrotem na zewnątrz, gdzie słońce już zachodziło, co znaczyło, że spędziła tam calutki dzień. Była zmęczona i głodna, musiała więc aportować się do domu, by zregenerować siły i w zaciszu dawnego ojcowskiego gabinetu obejrzeć wszystkie przedmioty jeszcze dokładniej, czemu poświęciła cały późny wieczór i część nocy. Następnego dnia zaś znowu zabezpieczyła je i zabrała na Nokturn, do sklepu Borgina i Burke’a, gdzie je sprzedała. To tam najczęściej przynosiła tego typu artefakty, jeśli akurat nie miała żadnego indywidualnego kupca, który zapłaciłby jej jeszcze lepiej. Teraz nie miała, bo nie pracowała na zlecenie, a sama wybrała się na wyprawę. To pracownicy Borgina i Burke’a zatroszczą się o to, by dobrze przedmioty sprzedać wśród tutejszej klienteli łasej na czarnomagiczne sprawki. Sama Lyanna niekiedy tu coś kupowała, a przedtem jej ojciec uwielbiający kolekcjonować osobliwości, ale częściej sprzedawała. Z czegoś musiała w końcu się utrzymywać, a ceniła sobie niezależność i stabilność finansową, była dumna z tego, że potrafiła godnie żyć bez pomocy rodziny czy jakiegokolwiek mężczyzny.
Po otrzymaniu zapłaty mogła opuścić sklep, usatysfakcjonowana tym, że nie tylko przeżyła przygodę, ale i zyskała korzyść finansową.

| zt.
Lyanna Zabini
Lyanna Zabini
Zawód : łamaczka klątw i zaklinaczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5959-lyanna-zabini https://www.morsmordre.net/t5962-ceres https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f276-okolice-guildford-samotnia-nad-rzeka-wey https://www.morsmordre.net/t5963-skrytka-bankowa-nr-1488 https://www.morsmordre.net/t5964-lyanna-zabini

Strona 3 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next

Zamglona dolina
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach