Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki
Zamknięta część portu
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Zamknięta część portu
Ciężki zaduch mniej lub bardziej stojącej wody, to pierwsze co uderza przechodnia. Trzeszczące deski wysuniętych wgłąb wody kładek, spróchniałe beczki ustawione pod osmolonymi od kilu niegaszonych pożarów - ścianami magazynów i resztki unoszących się na wodzie łódek - niektóre wciąż zdatne, by unieść pasażera czy dwóch. Jeśli poszukujesz szybkiej przeprawy, czy też ukrycia - to miejsce wydaje się idealne. Przynajmniej dla najbardziej zdesperowanych. Kiedyś musiały tu cumować płytsze statki i rybackie łodzie, a pozostałości po dawnej świetności rysują pozostawione w nieładzie przedmioty, nadpalone fragmenty pływających przy brzegu desek.
Ta część portu jest oddzielona nie tylko od strony samych doków. Stojąca woda to efekt kilku krat zatopionych resztek statków, które stworzyły naturalną barykadę. A jednak, wciąż istnieją przejścia, które pozwalają dostać się w tę zapomnianą część doków. Oczywiście, jeśli rzeczywiście tego chcesz. Albo musisz.
Ta część portu jest oddzielona nie tylko od strony samych doków. Stojąca woda to efekt kilku krat zatopionych resztek statków, które stworzyły naturalną barykadę. A jednak, wciąż istnieją przejścia, które pozwalają dostać się w tę zapomnianą część doków. Oczywiście, jeśli rzeczywiście tego chcesz. Albo musisz.
stąd
Zatkało go. Marcel nigdy nie brzmiał tak bezsilnie ani nie zadawał pytań retorycznych, na które Steff nie znał odpowiedzi. Zwykle Cattermole znał odpowiedź, a potem okazywało się, że przyjaciele wcale nie chcieli słuchać o runach lub szczurach, ale tym razem nie wiedział, co powiedzieć. I czy w ogóle powinien coś mówić, ale bezradny ton przyjaciela domagał się odpowiedzi.
-Nie wiem, Marcel. Chciałeś... chciałeś pomóc. Jak zawsze. – czy to powinno być coś, czego mieli się wstydzić, bać, żałować? Uczono ich, że nie. W baśniach dobro zwyciężało zło, a głupi Jasie o dobrych sercach zostawali książętami. W życiu… Bertie też pewnie chciał komuś pomóc, a przynajmniej Steff chciał wierzyć, że przyjaciel nie był w porcie bez powodu. Mama Marcela też pomagała. I co? I nie było ich już wśród nich. Harold Longbottom pomagał innym całe życie, a wrogowie odebrali mu uśmiech i rodzinę. Marcel chciał pomóc i został przeklęty, a Steffen miał wrażenie, że zarwana noc w Oazie przyśpieszyła decyzję żony o odejściu (nie przyśpieszyła, musiała to zaplanować – tłumaczył sobie racjonalnie, ale czasem żal okazywał się silniejszy od rozumu). -Skąd wiesz, że nie mogłeś? Może… może mogłeś. Złapać kogoś, kto spadał, pomóc. Nie mogłeś wiedzieć. Zresztą, ja może też bym tam poleciał, gdybym nie był bardziej potrzebny na plaży. – jako szczur mógł z łatwością wślizgnąć się na miotłę, a tylko dzięki cofnięciu czasu wiedział, że musi natychmiast pomóc w walce z tsunami zamiast zastanawiać się nad dziurą w ziemi. Dziurą, która wołała, nęciła, szeptała, hipnotyzowała. Był tego świadkiem. Czy omamiła także Marcela, ściągając go w pułapkę? Mógłby spytać, ale nie było sensu go dobijać – już i tak zdawał się wątpiący, winny i było w tym coś przerażającego i przykrego, bo obydwoje chcieli tylko robić dobrze, a życie raz po raz odzierało ich ze złudzeń.
-Wczoraj się udało. Jeśli nie dam rady, spróbujemy inaczej. – nie jestem pewien, ale był mu winien próbę. -Przy Lucindzie… ta klątwa nasłała na mnie omamy. Myślałem, że zmieniła się w inferiusa. Już będę gotowy, ale kto wie. – nie przyznał się, że zaatakował bohaterkę rebelii i szlachciankę kulą ognia, ale i tak było widać (słychać? Czuć?), że to poważna sprawa.
Założył, że to odpowiednie miejsce – w wagonie byli sami, oddaleni od innych, tak jak szopa Billy’ego była oddalona od jego domu. Ale gdy poruszył różdżką i zdrętwiały mu dłonie, nie był już taki pewien. Czarna magia stawiała zażarty opór, a choć wiedział, że nie powinien się poddawać, to chciał cofnąć dłonie – i nie był w stanie. Poczuł mrowienie, a potem dreszcz, jakby przeszył go prąd. Może krzyknął cicho, a może skrzywił się z bólu – jego tułów wygiął się nienaturalnie, co było widoczne nawet dla Marcela.
Pierwszy ból minął szybko, zagłuszony szokiem i adrenaliną. Wziął ciężki oddech, kontrolnie zerknął na swoje dłonie, potem na Marcela. Nie widział sinych śladów, Marcel wyglądał normalnie, czuł tępe kłucie w okolicy lewego żebra, ale wtem wkoło rozlała się ciemność i strach uniemożliwił mu skupienie się na sobie.
-N…nie… – wyjąkał, odruchowo chwytając się za szyję, ale tym razem ciemność zdawała się łagodniejsza, dziwnie kusząca, a zarazem otępiająca.
-To czarna magia. – odpowiedział, ale bez przekonania, w jego głosie pobrzmiewało przerażenie. Czy to klątwa, czy coś jeszcze innego?
Przyjaciel zaproponował, by wyszli z wagonu – przytaknął, wciąż oszołomiony. Kręciło mu się w głowie, żebro go bolało, ale adrenalina wciąż krążyła w żyłach. Nie wiedział jeszcze, że za kilka godzin i przy wysiłku fizycznym ból stanie się ostrzejszy, nie znał się na magimedycynie ani własnym ciele i nie potrafił rozpoznać pękniętej kości. Idąc z Marcelem – a właściwie prowadząc Marcela, choć zwykle to blondyn orientował się w portowych uliczkach (Steff dopytał po drodze, czy zna opuszczone miejsca; a potem dyskretnie pilnował czy przyjaciel się o coś nie potknie) – analizował, co zrobił nie tak. Było blisko, czuł to. Gdyby nie tamto porażenie, gdyby nie ta gniewna ciemność… Może… może wystarczyło skupić się dłużej, nie poddawać? Próba go osłabiła, ale nie aż tak.
-Spróbujmy jeszcze raz, a potem napiszę do innych. – zadecydował, kierowany trochę adrenaliną, a trochę lękiem o Marcela. Czarna magia wydawała się gniewna, dziwna, co, jeśli w jakiś sposób ją rozognił? Może trzeba uderzyć teraz, gdy trochę ją osłabił.
Po krótkim spacerze się w zamkniętej części portu, wokół faktycznie nie było chyba żywego ducha.
-Teraz. – dał mu znać, by się przygotował. -Bądź chwilę cicho, ale daj mi znać, jeśli zmysły powrócą. Finite Incantatem. – skupił się raz jeszcze, ze wszystkich sił.
195/205 (osłabienie; pęknięte żebro [Steff jest w szoku i jeszcze nie czuje części bólu, będę dalej rozgrywać konsekwencje])
rzut - sukces!!! (uznaję za niebyły rzut [url=https://www.morsmordre.net/t11487p690-rzuty-koscia-viii#363048]ze złego konta[url], ale linkuję na wszelki wypadek i też był udany
rzucam na Cienie za Finite poziomu III
Zatkało go. Marcel nigdy nie brzmiał tak bezsilnie ani nie zadawał pytań retorycznych, na które Steff nie znał odpowiedzi. Zwykle Cattermole znał odpowiedź, a potem okazywało się, że przyjaciele wcale nie chcieli słuchać o runach lub szczurach, ale tym razem nie wiedział, co powiedzieć. I czy w ogóle powinien coś mówić, ale bezradny ton przyjaciela domagał się odpowiedzi.
-Nie wiem, Marcel. Chciałeś... chciałeś pomóc. Jak zawsze. – czy to powinno być coś, czego mieli się wstydzić, bać, żałować? Uczono ich, że nie. W baśniach dobro zwyciężało zło, a głupi Jasie o dobrych sercach zostawali książętami. W życiu… Bertie też pewnie chciał komuś pomóc, a przynajmniej Steff chciał wierzyć, że przyjaciel nie był w porcie bez powodu. Mama Marcela też pomagała. I co? I nie było ich już wśród nich. Harold Longbottom pomagał innym całe życie, a wrogowie odebrali mu uśmiech i rodzinę. Marcel chciał pomóc i został przeklęty, a Steffen miał wrażenie, że zarwana noc w Oazie przyśpieszyła decyzję żony o odejściu (nie przyśpieszyła, musiała to zaplanować – tłumaczył sobie racjonalnie, ale czasem żal okazywał się silniejszy od rozumu). -Skąd wiesz, że nie mogłeś? Może… może mogłeś. Złapać kogoś, kto spadał, pomóc. Nie mogłeś wiedzieć. Zresztą, ja może też bym tam poleciał, gdybym nie był bardziej potrzebny na plaży. – jako szczur mógł z łatwością wślizgnąć się na miotłę, a tylko dzięki cofnięciu czasu wiedział, że musi natychmiast pomóc w walce z tsunami zamiast zastanawiać się nad dziurą w ziemi. Dziurą, która wołała, nęciła, szeptała, hipnotyzowała. Był tego świadkiem. Czy omamiła także Marcela, ściągając go w pułapkę? Mógłby spytać, ale nie było sensu go dobijać – już i tak zdawał się wątpiący, winny i było w tym coś przerażającego i przykrego, bo obydwoje chcieli tylko robić dobrze, a życie raz po raz odzierało ich ze złudzeń.
-Wczoraj się udało. Jeśli nie dam rady, spróbujemy inaczej. – nie jestem pewien, ale był mu winien próbę. -Przy Lucindzie… ta klątwa nasłała na mnie omamy. Myślałem, że zmieniła się w inferiusa. Już będę gotowy, ale kto wie. – nie przyznał się, że zaatakował bohaterkę rebelii i szlachciankę kulą ognia, ale i tak było widać (słychać? Czuć?), że to poważna sprawa.
Założył, że to odpowiednie miejsce – w wagonie byli sami, oddaleni od innych, tak jak szopa Billy’ego była oddalona od jego domu. Ale gdy poruszył różdżką i zdrętwiały mu dłonie, nie był już taki pewien. Czarna magia stawiała zażarty opór, a choć wiedział, że nie powinien się poddawać, to chciał cofnąć dłonie – i nie był w stanie. Poczuł mrowienie, a potem dreszcz, jakby przeszył go prąd. Może krzyknął cicho, a może skrzywił się z bólu – jego tułów wygiął się nienaturalnie, co było widoczne nawet dla Marcela.
Pierwszy ból minął szybko, zagłuszony szokiem i adrenaliną. Wziął ciężki oddech, kontrolnie zerknął na swoje dłonie, potem na Marcela. Nie widział sinych śladów, Marcel wyglądał normalnie, czuł tępe kłucie w okolicy lewego żebra, ale wtem wkoło rozlała się ciemność i strach uniemożliwił mu skupienie się na sobie.
-N…nie… – wyjąkał, odruchowo chwytając się za szyję, ale tym razem ciemność zdawała się łagodniejsza, dziwnie kusząca, a zarazem otępiająca.
-To czarna magia. – odpowiedział, ale bez przekonania, w jego głosie pobrzmiewało przerażenie. Czy to klątwa, czy coś jeszcze innego?
Przyjaciel zaproponował, by wyszli z wagonu – przytaknął, wciąż oszołomiony. Kręciło mu się w głowie, żebro go bolało, ale adrenalina wciąż krążyła w żyłach. Nie wiedział jeszcze, że za kilka godzin i przy wysiłku fizycznym ból stanie się ostrzejszy, nie znał się na magimedycynie ani własnym ciele i nie potrafił rozpoznać pękniętej kości. Idąc z Marcelem – a właściwie prowadząc Marcela, choć zwykle to blondyn orientował się w portowych uliczkach (Steff dopytał po drodze, czy zna opuszczone miejsca; a potem dyskretnie pilnował czy przyjaciel się o coś nie potknie) – analizował, co zrobił nie tak. Było blisko, czuł to. Gdyby nie tamto porażenie, gdyby nie ta gniewna ciemność… Może… może wystarczyło skupić się dłużej, nie poddawać? Próba go osłabiła, ale nie aż tak.
-Spróbujmy jeszcze raz, a potem napiszę do innych. – zadecydował, kierowany trochę adrenaliną, a trochę lękiem o Marcela. Czarna magia wydawała się gniewna, dziwna, co, jeśli w jakiś sposób ją rozognił? Może trzeba uderzyć teraz, gdy trochę ją osłabił.
Po krótkim spacerze się w zamkniętej części portu, wokół faktycznie nie było chyba żywego ducha.
-Teraz. – dał mu znać, by się przygotował. -Bądź chwilę cicho, ale daj mi znać, jeśli zmysły powrócą. Finite Incantatem. – skupił się raz jeszcze, ze wszystkich sił.
195/205 (osłabienie; pęknięte żebro [Steff jest w szoku i jeszcze nie czuje części bólu, będę dalej rozgrywać konsekwencje])
rzut - sukces!!! (uznaję za niebyły rzut [url=https://www.morsmordre.net/t11487p690-rzuty-koscia-viii#363048]ze złego konta[url], ale linkuję na wszelki wypadek i też był udany
rzucam na Cienie za Finite poziomu III
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
'Cienie' :
'Cienie' :
Skąd mógł wiedzieć? Billy doskonale radził sobie na miotle, Lucinda była potężną czarownicą - powlókł się za nimi jak rzep na ogonie, po co? W tamtym momencie żadna inna myśl nie przychodziła mu do głowy, w tym kłębił się w nim żal i sprzeciw wobec wszystkiego, co się wydarzyło. Wleciał w to miejsce sam - nikt go nie zachęcał, nikt go nie mamił. Podjął własną decyzję i musiał ponieść jej tragiczne konsekwencje. - S... Steffen, nie ryzykuj, jeśli to może... - To może przejść na Ciebie? Nigdy nie wybaczyłby sobie, gdyby przez niego jego przyjaciel musiał przejść podobną drogę. Dopiero co stracił rodzinę - nie powinien tracić już więcej. Jakie omamy, Steff? Zostały z tobą? Twierdził, że był gotowy, ale przecież go znał, nie powiedziałby mu niczego innego. Wyciągnął do niego rękę, chcąc pomóc mu się wyprostować, zostawmy to, Steff, nie warto, powtarzał, ale Cattermole był zdeterminowany. Już zaczął coś mówić, że może najpierw powinni odwiedzić magomedyka, żeby obejrzał Steffena, ale wtedy ten przeszedł do kolejnej próby; serce Marcela zabiło mocniej, gdy oślepiło ich białe światło, ale wtedy Marcel to poczuł: poczuł, jak pętający go niewidzialny łańcuch pęka, jak kruszą się kajdany ciążące na jego rękach, jak jego pierś może odetchnąć w pełni - jak wtedy, gdy nagle wynurzał się na powierzchnię wody czerpiąc upragnionego powietrza. Poczuł się wolny.
A na dodatek znów czuł smród otaczających go ulic.
Powoli otworzył zmęczone oczy, dostrzegając szczegóły otaczającej go scenerii. Znów widział. Widział, słyszał, czuł. Czy to możliwe? Bał się mrugnąć, w obawie, że tyle wystarczy, by znów pozbawić go zmysłów. Bał się stąd odejść, w obawie, że gdy przestanie czuć wody Tamizy, znów przestanie czuć w ogóle. Bał się, że gdy coś powie, znów nie usłyszy sam siebie.
- Ja... To... - To działa, Steffen, w pierwszej chwili Marcel nie dostrzegł sączącej się wody, przy rzece dużo było wilgoci. Ale ten szept... Ten szept był czymś innym. - Czy ty też... - Czy ty też to słyszysz, Steffen? Czy to było tylko złudzenie wolności, czy klątwa brnęła dalej, atakując jego umysł i umysł Steffena? Przecież... przecież to nie było możliwe. Wtem z wody wystrzeliły macki, Marcel wstrzymał oddech, kątem oka dostrzegając, że zaatakowały również Steffena. Na oślep szukał różdżki, rzucając w nicość proste zaklęcie:
- Reducto! - Lecz promień zaklęcia pomknął w pustkę; po chwili byli już wolni. A on widział, czuł... i nie słyszał szeptów. - Szybko, zbierajmy się stąd. - Ścisnął Steffena za ramię i pociągnął w najbliższą uliczkę, chcąc uciec od tego, czymkolwiek to było.
/zt x2
A na dodatek znów czuł smród otaczających go ulic.
Powoli otworzył zmęczone oczy, dostrzegając szczegóły otaczającej go scenerii. Znów widział. Widział, słyszał, czuł. Czy to możliwe? Bał się mrugnąć, w obawie, że tyle wystarczy, by znów pozbawić go zmysłów. Bał się stąd odejść, w obawie, że gdy przestanie czuć wody Tamizy, znów przestanie czuć w ogóle. Bał się, że gdy coś powie, znów nie usłyszy sam siebie.
- Ja... To... - To działa, Steffen, w pierwszej chwili Marcel nie dostrzegł sączącej się wody, przy rzece dużo było wilgoci. Ale ten szept... Ten szept był czymś innym. - Czy ty też... - Czy ty też to słyszysz, Steffen? Czy to było tylko złudzenie wolności, czy klątwa brnęła dalej, atakując jego umysł i umysł Steffena? Przecież... przecież to nie było możliwe. Wtem z wody wystrzeliły macki, Marcel wstrzymał oddech, kątem oka dostrzegając, że zaatakowały również Steffena. Na oślep szukał różdżki, rzucając w nicość proste zaklęcie:
- Reducto! - Lecz promień zaklęcia pomknął w pustkę; po chwili byli już wolni. A on widział, czuł... i nie słyszał szeptów. - Szybko, zbierajmy się stąd. - Ścisnął Steffena za ramię i pociągnął w najbliższą uliczkę, chcąc uciec od tego, czymkolwiek to było.
/zt x2
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Ostatnio zmieniony przez Marcelius Sallow dnia 10.06.23 13:25, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Marcelius Sallow' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 57
'k100' : 57
Zamknięta część portu
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki