Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Durham
Grota Krzyku
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Grota Krzyku
Grota Krzyku jest miejscem powszechnie znanym wśród młodych czarodziejów, którzy lubią zakładać się o to, kto wytrzyma w niej najdłużej. Znajduje się w niegościnnej części Durham w miejscu do którego trudno jest dostać się inną drogą, niż poprzez teleportację. Wejście do niej jest dość duże, a jeśli zbliży się do niego człowiek pochodnie osadzone w skale samoistnie rozbłyskają płomieniami.
Pierwsze kroki stawiane w środku są dla czarodzieja zwykle zawodem - po plotkach traktujących o tym jak przerażające jest to miejsce trudno uwierzyć, że widzi się jedynie kamienne ściany. Echo stawianych kroków odbija się głośno, sugerując, że grota ciągnie się dość głęboko.
Powoli jednak, im dalej od źródła światła, tym bardziej wyrazista staje się ciemność - ciemność, której nie da się rozproszyć żadnym zaklęciem. A w owej ciemności każdy widzi inne kształty. Prawdopodobnie wyczuwając strach, którym mogą się karmić, dotarły tutaj liczne boginy, jest to jednak tylko jedna z teorii - którą obala w oczywisty sposób fakt, że zaklęcie Riddiculus w niczym nie pomaga, a przerażających istot przybierających przeróżne formy jest więcej i więcej.
I w chwili, kiedy śmiałek ma dość - chce już tylko uciekać, dociera do niego, że zgubił drogę, a grota wcale nie ma zamiaru zbyt łatwo go uwolnić.
Niewątpliwie jest to wspaniałe miejsce na kryjówkę - jednak tylko dla tych, którym nie są drogie ich zmysły.
Wszystkie istoty czy osoby, jakie widzi tu postać są wyłącznie wytworami jej wyobraźni, nie są w stanie jej realnie skrzywdzić. Postać może słyszeć głosy, może widzieć wyraźne kształty, nawet zbyt wyraźne jak na panującą dookoła ciemność. Postać nie jest w stanie racjonalnie patrzeć na to, co widzi i słyszy - między innymi na tym polega klątwa tego miejsca.
Opuszczenie lokacji jest możliwe, kiedy postaci wyrzucą łącznie 400 oczek (k100, wszystkie rzuty sumują się), do rzutu dodaje się biegłość odporności magicznej.
Lokacja zawiera kości.Pierwsze kroki stawiane w środku są dla czarodzieja zwykle zawodem - po plotkach traktujących o tym jak przerażające jest to miejsce trudno uwierzyć, że widzi się jedynie kamienne ściany. Echo stawianych kroków odbija się głośno, sugerując, że grota ciągnie się dość głęboko.
Powoli jednak, im dalej od źródła światła, tym bardziej wyrazista staje się ciemność - ciemność, której nie da się rozproszyć żadnym zaklęciem. A w owej ciemności każdy widzi inne kształty. Prawdopodobnie wyczuwając strach, którym mogą się karmić, dotarły tutaj liczne boginy, jest to jednak tylko jedna z teorii - którą obala w oczywisty sposób fakt, że zaklęcie Riddiculus w niczym nie pomaga, a przerażających istot przybierających przeróżne formy jest więcej i więcej.
I w chwili, kiedy śmiałek ma dość - chce już tylko uciekać, dociera do niego, że zgubił drogę, a grota wcale nie ma zamiaru zbyt łatwo go uwolnić.
Niewątpliwie jest to wspaniałe miejsce na kryjówkę - jednak tylko dla tych, którym nie są drogie ich zmysły.
Wszystkie istoty czy osoby, jakie widzi tu postać są wyłącznie wytworami jej wyobraźni, nie są w stanie jej realnie skrzywdzić. Postać może słyszeć głosy, może widzieć wyraźne kształty, nawet zbyt wyraźne jak na panującą dookoła ciemność. Postać nie jest w stanie racjonalnie patrzeć na to, co widzi i słyszy - między innymi na tym polega klątwa tego miejsca.
Opuszczenie lokacji jest możliwe, kiedy postaci wyrzucą łącznie 400 oczek (k100, wszystkie rzuty sumują się), do rzutu dodaje się biegłość odporności magicznej.
Blondynka nadal miała mieszane uczucia co do swojego tytułu. Wiedziała, że bez względu na wszystko ludzie będą się tak do niej zwracać. Jeszcze kilka lat temu sama z dumą nosiła ciężar swojego pochodzenia na ramionach. Teraz wiele się zmieniło. Patrząc na to jak zmieniła się polityka jej szlacheckiej rodziny i do jakich kroków zaczęli się posuwać wcale nie czuła, że do nich przynależy. Nie potrafiła już kłaniać się każdemu na drodze, składać ładnych arystokrackich wypowiedzi, zawsze była odosobniona w swoim sposobie bycia. Teraz jednak to było trwałe. Bez wyrzutów sumienia, bez walki ze szlacheckimi obowiązkami. W obliczu wojny, z którą wciąż musieli się mierzyć byli po prostu ludźmi. Tylko i aż ludźmi.
Wchodząc do środka zaczęła się zastanawiać co ją będzie tam czekać. Z jednej strony wiedziała, że wszystko co zobaczy w jaskini będzie wytworem jej wyobraźni. Czymś co nie będzie w stanie jej skrzywdzić. Z drugiej strony doskonale wiedziała co z człowiekiem może zrobić strach. Na skraj czego może doprowadzić. Lucinda nie zdążyła odpowiedzieć mężczyźnie na pytanie dotyczące naszyjnika. Boginy pojawiały się jeden za drugim na cel biorąc sobie właśnie czarodzieja. Ona choć odczuwała czyjąś obecność niemal każdą komórką swojego ciała to nie widziała nigdzie realnego zagrożenia. To jednak mieniło się w oczach jej towarzysza.
Szlachcianka nie wiedziała, że Cattermole zna jej młodszą kuzynkę. Świat nie był jednak tak duży jak można by się mogło tego spodziewać. Blondynka nie chciała przyglądać się dłużej zmaganiom Steffena. Nie do tego była przyzwyczajona. Dlatego kiedy mężczyzna przyznał się, że bogin należy do niego, Lucinda zrobiła krok tak by zasłonić czarodzieja i pozwolić by bogin przeszedł na nią. Na początku obraz jedynie się rozmył i dopiero po chwili zobaczyła wielkiego węża zmierzającego w jej stronę. Nigdy nie bała się węży, ale nauczyła się już, że boginy to bardzo często symbole rzeczy, których się boimy. – Riddiculus! – rzuciła chcąc by bogin zmienił się w szalik.
Bez względu na wynik zaklęcia ruszyła w bok dając ręką mężczyźnie znak, żeby nie zatrzymywali się zbyt długo w miejscu. – Nie zatrzymujmy się. Im dłużej tu będziemy tym będzie gorzej – odparła uśmiechając się delikatnie do mężczyzny.
Już chciała odpowiedzieć mu na wcześniej zadane pytanie, ale coś innego przyszło jej do głowy. – Nie moja sprawa – zaczęła wiedząc dobrze, że zawsze jest jakieś „ale”. – Dobrze znasz moją kuzynkę? – zapytała odwracając się do mężczyzny by na niego spojrzeć. Miło było wiedzieć, że jej droga kuzynka nie zatraciła się całkowicie w przyszłym małżeństwie z Rosierem. – Lumos – rzuciła rozpalając różdżkę i oświetlając drogę przed nimi.
1. zaklęcie
2. odporność psychiczna
Wchodząc do środka zaczęła się zastanawiać co ją będzie tam czekać. Z jednej strony wiedziała, że wszystko co zobaczy w jaskini będzie wytworem jej wyobraźni. Czymś co nie będzie w stanie jej skrzywdzić. Z drugiej strony doskonale wiedziała co z człowiekiem może zrobić strach. Na skraj czego może doprowadzić. Lucinda nie zdążyła odpowiedzieć mężczyźnie na pytanie dotyczące naszyjnika. Boginy pojawiały się jeden za drugim na cel biorąc sobie właśnie czarodzieja. Ona choć odczuwała czyjąś obecność niemal każdą komórką swojego ciała to nie widziała nigdzie realnego zagrożenia. To jednak mieniło się w oczach jej towarzysza.
Szlachcianka nie wiedziała, że Cattermole zna jej młodszą kuzynkę. Świat nie był jednak tak duży jak można by się mogło tego spodziewać. Blondynka nie chciała przyglądać się dłużej zmaganiom Steffena. Nie do tego była przyzwyczajona. Dlatego kiedy mężczyzna przyznał się, że bogin należy do niego, Lucinda zrobiła krok tak by zasłonić czarodzieja i pozwolić by bogin przeszedł na nią. Na początku obraz jedynie się rozmył i dopiero po chwili zobaczyła wielkiego węża zmierzającego w jej stronę. Nigdy nie bała się węży, ale nauczyła się już, że boginy to bardzo często symbole rzeczy, których się boimy. – Riddiculus! – rzuciła chcąc by bogin zmienił się w szalik.
Bez względu na wynik zaklęcia ruszyła w bok dając ręką mężczyźnie znak, żeby nie zatrzymywali się zbyt długo w miejscu. – Nie zatrzymujmy się. Im dłużej tu będziemy tym będzie gorzej – odparła uśmiechając się delikatnie do mężczyzny.
Już chciała odpowiedzieć mu na wcześniej zadane pytanie, ale coś innego przyszło jej do głowy. – Nie moja sprawa – zaczęła wiedząc dobrze, że zawsze jest jakieś „ale”. – Dobrze znasz moją kuzynkę? – zapytała odwracając się do mężczyzny by na niego spojrzeć. Miło było wiedzieć, że jej droga kuzynka nie zatraciła się całkowicie w przyszłym małżeństwie z Rosierem. – Lumos – rzuciła rozpalając różdżkę i oświetlając drogę przed nimi.
1. zaklęcie
2. odporność psychiczna
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Lucinda Selwyn' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 80
--------------------------------
#2 'k100' : 40
#1 'k100' : 80
--------------------------------
#2 'k100' : 40
Z podziwem przyglądał się temu, jak Lucinda w ułamku sekund zmienia bogina w szalik. Świadomość własnego tchórzostwa nieprzyjemnie ukłuła go w sercu... ale z drugiej strony, jego bogin wybrał sobie postać jego ukochanej pożeranej przez symbol Rosierów, a nie zwykłego zwierzęcia. Ciekawe, czego symbolem był wąż? Slytherinu? Czarnego Pana? Przygryzł sobie język, bo jak zwykle go świerzbił - Steffen wiedział, że kiepsko opanowuje swoje wścibstwo. Pytanie o cudzy największy lęk było jednak bardzo nie na miejscu, więc zmusił się do milczenia, licząc że i Lucinda nie poruszy w ich rozmowie tematu Isabelli.
(A może, jednak miał nadzieję, że powie coś o swojej kuzynce? Tak dawno nie miał z Bellą kontaktu i nie było nikogo, kogo by mógł o nią zapytać...)
-J..jasne. - uśmiechnął się blado i ruszył do przodu. -Lumos. - mruknął, wzorem Lucindy. Dobrze, że podjął się tego zlecenia razem z nią (choć, gdyby nie ona, to w ogóle by się nie podjął - to w końcu jej kontakt zlecił im to zadanie!) - była doświadczona, zachowywała zimne nerwy i mógł się od niej sporo nauczyć.
Na przykład, nauczyć jak... jak z zimną krwią opowiadać o swoim nieszczęśliwym uczuciu. Przełknął ślinę, zwieszając smętnie głowę aby ukryć zalewający jego policzki rumieniec. Różdżka Lucindy oświetlała im drogę oraz twarz biednego Steffena, który nie był w stanie przybrać pokerowej miny i udawać, że Isabella jest dla niego nikim szczególnym. Zresztą, na co zdałoby się udawanie? Jej śmierć (lub psychiczne zwiędnięcie w bezdusznym małżeństwie) była jego boginem, a to o czymś świadczyło.
-Ja...eeee.... - wydusił ze ściśniętym gardłem. Bezradnie wzruszył ramionami, mając nadzieję, że Lucinda nie wywali go z tej groty za flirtowanie z jej krewną. Nie był pewien, czy umiałby znaleźć drogę powrotną!
-Poznałem ją na Pokątnej, no i byliśmy razem w Hogwarcie, no i raz zaprosiła mnie do Pałacu Bealieu...macie bardzo ładny dom! Bardzo podobały mi się... stiuki. - wyjaśnił, a policzki go paliły. Bardziej od stiuków podobał mu się obraz, za którym całował Isabellę, ale za nic nie pamiętał, co się na nim znajdowało.
-Uhm...jak ona się ma? - wyrwało mu się, zanim zdążył ugryźć się w język. Przygryzł wargę aż do krwi, żałując swojej porywczości. Biedna Lucinda nie przyszła tutaj przecież aby słuchać jego nieprofesjonalnych trosk miłosnych.
-Och, chyba o tą salę chodziło zleceniodawcy! Wspominał o czymś, w rodzaju skarbca! - zmienił szybko temat, zatrzymując się na progu "komnaty" w rozszerzeniu groty. Światło z ich różdżek padało na skrzynie, na posadzce kłębiły się łańcuchy (czy niektóre z nich upiornie się poruszały, czy mu się zdawało?) i kawałki biżuterii.
-Hexa Revelio! - szepnął, bacząc na ewentualne klątwy na rozłożonych tu przedmiotach, poszukiwanym naleśniku, lub na całym miejscu.
1. zaklęcie
2. odporność
(A może, jednak miał nadzieję, że powie coś o swojej kuzynce? Tak dawno nie miał z Bellą kontaktu i nie było nikogo, kogo by mógł o nią zapytać...)
-J..jasne. - uśmiechnął się blado i ruszył do przodu. -Lumos. - mruknął, wzorem Lucindy. Dobrze, że podjął się tego zlecenia razem z nią (choć, gdyby nie ona, to w ogóle by się nie podjął - to w końcu jej kontakt zlecił im to zadanie!) - była doświadczona, zachowywała zimne nerwy i mógł się od niej sporo nauczyć.
Na przykład, nauczyć jak... jak z zimną krwią opowiadać o swoim nieszczęśliwym uczuciu. Przełknął ślinę, zwieszając smętnie głowę aby ukryć zalewający jego policzki rumieniec. Różdżka Lucindy oświetlała im drogę oraz twarz biednego Steffena, który nie był w stanie przybrać pokerowej miny i udawać, że Isabella jest dla niego nikim szczególnym. Zresztą, na co zdałoby się udawanie? Jej śmierć (lub psychiczne zwiędnięcie w bezdusznym małżeństwie) była jego boginem, a to o czymś świadczyło.
-Ja...eeee.... - wydusił ze ściśniętym gardłem. Bezradnie wzruszył ramionami, mając nadzieję, że Lucinda nie wywali go z tej groty za flirtowanie z jej krewną. Nie był pewien, czy umiałby znaleźć drogę powrotną!
-Poznałem ją na Pokątnej, no i byliśmy razem w Hogwarcie, no i raz zaprosiła mnie do Pałacu Bealieu...macie bardzo ładny dom! Bardzo podobały mi się... stiuki. - wyjaśnił, a policzki go paliły. Bardziej od stiuków podobał mu się obraz, za którym całował Isabellę, ale za nic nie pamiętał, co się na nim znajdowało.
-Uhm...jak ona się ma? - wyrwało mu się, zanim zdążył ugryźć się w język. Przygryzł wargę aż do krwi, żałując swojej porywczości. Biedna Lucinda nie przyszła tutaj przecież aby słuchać jego nieprofesjonalnych trosk miłosnych.
-Och, chyba o tą salę chodziło zleceniodawcy! Wspominał o czymś, w rodzaju skarbca! - zmienił szybko temat, zatrzymując się na progu "komnaty" w rozszerzeniu groty. Światło z ich różdżek padało na skrzynie, na posadzce kłębiły się łańcuchy (czy niektóre z nich upiornie się poruszały, czy mu się zdawało?) i kawałki biżuterii.
-Hexa Revelio! - szepnął, bacząc na ewentualne klątwy na rozłożonych tu przedmiotach, poszukiwanym naleśniku, lub na całym miejscu.
1. zaklęcie
2. odporność
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 42
--------------------------------
#2 'k100' : 100
#1 'k100' : 42
--------------------------------
#2 'k100' : 100
Tu wcale nie chodziło o doświadczenie. W walce z własnym strachem nie było gorszych i lepszych. Było wiele rzeczy, których naprawdę się obawiała, ale większość z nich nie przyjmowało materialnej formy. Oczywiście istniały symbole i to właśnie z nimi musiał walczyć Steff, a Lucinda przeżywała podobną walkę, ale tylko wewnętrznie. Nie potrafiła wyrażać nawet własnego strachu. Nie po tym wszystkim. To nie było też tak, że widząc węża wcale się go nie bała. Naszpikowany był właśnie znaną im symboliką. Wiedziała jednak, że najważniejsze co można zrobić to oswoić się ze swoim strachem. Nadać mu imię. To działało o wiele skuteczniej niż riddiculus czy powszechnie wszystkim znana ucieczka. Ta zamiatała w końcu problem jedynie pod dywan. To nigdy nie było wystarczające.
Nigdy wcześniej razem nie współpracowali, ale Lucinda lubiła patrzeć w jaki sposób pracują inni jej podobni. W końcu ile ludzi tyle sposobów. Owszem szlachcianka miała w tym już sporo doświadczenia, ale zawsze odczuwała pewien niedosyt. Głównie warunkowany tym, że była kobietą. Kobiecie o wiele ciężej jej znaleźć się w niektórych miejscach, o wiele niebezpieczniej jest po niektóre rzeczy sięgać. Wiedziała, że to ograniczenie, którego niestety nie będzie w stanie przeskoczyć. Mógł się więc zdziwić jak wiele rzeczy to ona mogła nauczyć się od niego.
- Stiuki? – powtórzyła za mężczyzną unosząc kącik ust w uśmiechu. – Naprawdę ci się tam podobało? – zapytała jeszcze chyba chcąc trochę rozładować napięcie, które nagle między nimi się pojawiło. – Nie mieszkam tam, ale nigdy nie czułam się tam dobrze. Było dla mnie zbyt…zimno. –może była to kwestia tego, że brakowało tam rodzinnej atmosfery. Nie mogła tego miejsca nazwać domem. To zawsze był wielki pałac rodu Selwyn. Jak można muzeum nazwać domem? – Is powinna otaczać się właśnie takimi ludźmi. – dodała z westchnięciem. – Martwię się. Boję się, że przepadnie w tej złotej klatce. Nie chciałabym dla niej takiego życia. – nie wiedziała jak dobrze Steffen znał jej kuzynkę, ale skoro zaprosiła go do posiadłości to nie mógł być jej całkowicie obojętny. Może skoro ona nie potrafiła na nią wpłynąć to on będzie umiał?
- Właściwie dawno nie rozmawiałyśmy. Myślę, że nie przyznałaby mi się nawet gdyby było coś nie tak. Doskonale zna moje stanowisko i wie co bym jej poradziła. – odparła spoglądając na mężczyznę z lekkim zmieszaniem. Prawdopodobnie oczekiwał od blondynki innej odpowiedzi.
Kiedy w końcu dotarli do większej sali Lucinda ponownie usłyszała głos nawołujący jej imię. Cokolwiek to było to naprawdę zaczynało ją przerażać. Czy jej boginy nie mogły jak każde zaskakiwać znienacka? Musiały najpierw ją męczyć domysłami?
- Tak to na pewno to miejsce. Zleceniodawca mówił też o ukrytym zabezpieczeniu więc nie podchodź jeszcze. – odparła szybko zatrzymując mężczyznę ręką. Łańcuchy na skrzyni jak w odpowiedzi na zaklęcie czarodzieja zaczęły mocniej motać się pod wpływem klątwy. – Carpiene – rzuciła wiedząc, że nie wszystko co na nich czyha musi być widoczne gołym okiem.
1. zaklęcie
2. odporność
Nigdy wcześniej razem nie współpracowali, ale Lucinda lubiła patrzeć w jaki sposób pracują inni jej podobni. W końcu ile ludzi tyle sposobów. Owszem szlachcianka miała w tym już sporo doświadczenia, ale zawsze odczuwała pewien niedosyt. Głównie warunkowany tym, że była kobietą. Kobiecie o wiele ciężej jej znaleźć się w niektórych miejscach, o wiele niebezpieczniej jest po niektóre rzeczy sięgać. Wiedziała, że to ograniczenie, którego niestety nie będzie w stanie przeskoczyć. Mógł się więc zdziwić jak wiele rzeczy to ona mogła nauczyć się od niego.
- Stiuki? – powtórzyła za mężczyzną unosząc kącik ust w uśmiechu. – Naprawdę ci się tam podobało? – zapytała jeszcze chyba chcąc trochę rozładować napięcie, które nagle między nimi się pojawiło. – Nie mieszkam tam, ale nigdy nie czułam się tam dobrze. Było dla mnie zbyt…zimno. –może była to kwestia tego, że brakowało tam rodzinnej atmosfery. Nie mogła tego miejsca nazwać domem. To zawsze był wielki pałac rodu Selwyn. Jak można muzeum nazwać domem? – Is powinna otaczać się właśnie takimi ludźmi. – dodała z westchnięciem. – Martwię się. Boję się, że przepadnie w tej złotej klatce. Nie chciałabym dla niej takiego życia. – nie wiedziała jak dobrze Steffen znał jej kuzynkę, ale skoro zaprosiła go do posiadłości to nie mógł być jej całkowicie obojętny. Może skoro ona nie potrafiła na nią wpłynąć to on będzie umiał?
- Właściwie dawno nie rozmawiałyśmy. Myślę, że nie przyznałaby mi się nawet gdyby było coś nie tak. Doskonale zna moje stanowisko i wie co bym jej poradziła. – odparła spoglądając na mężczyznę z lekkim zmieszaniem. Prawdopodobnie oczekiwał od blondynki innej odpowiedzi.
Kiedy w końcu dotarli do większej sali Lucinda ponownie usłyszała głos nawołujący jej imię. Cokolwiek to było to naprawdę zaczynało ją przerażać. Czy jej boginy nie mogły jak każde zaskakiwać znienacka? Musiały najpierw ją męczyć domysłami?
- Tak to na pewno to miejsce. Zleceniodawca mówił też o ukrytym zabezpieczeniu więc nie podchodź jeszcze. – odparła szybko zatrzymując mężczyznę ręką. Łańcuchy na skrzyni jak w odpowiedzi na zaklęcie czarodzieja zaczęły mocniej motać się pod wpływem klątwy. – Carpiene – rzuciła wiedząc, że nie wszystko co na nich czyha musi być widoczne gołym okiem.
1. zaklęcie
2. odporność
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Lucinda Hensley' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 88
--------------------------------
#2 'k100' : 2
#1 'k100' : 88
--------------------------------
#2 'k100' : 2
Steffen nigdy nie podróżował po świecie tak, jak Lucinda. Nie miał na to pieniędzy ani zleceń, był zresztą młody i przywiązany do rodziny. Marzył tylko o wielkich przygodach, mając nadzieję, że umożliwi je mu praca w Gringottcie. Doszkalanie się w Ministerstwie było przydatne, ale mniej interesujące i nawet nie podejrzewał, że lady Selwyn może mu zazdrościć rutyny w pracy. Bo przede wszystkim miał możliwość pracy i nikt nie patrzył na niego z góry z powodu płci lub nazwiska; jedynym powodem do lekceważenia był jego młody wiek i chłopięcy wygląd.
-No te takie... girlandy i aniołki z gipsu... to stiuki, tak? - wyjaśnił, mając nadzieję, że nie pomylił żadnych pojęć architektonicznych. -Bardzo tam ładnie i szykownie. - skomplementował dom Lucindy, bo Pałac Bealieu wydawał mu się piękny i ciepły, jak wszystkie miejsca, w których bywała Isabella.
-Och... no tak, macie jeszcze więcej posiadłości? Jaki jest twój dom? - zapytał naiwnie. Pewnie kuzynki mieszkały w różnych miejscach, ród Selwynów był bogaty, to miało sens. Każda miała nie tylko własny pokój, ale i własny pałac, a on przez kilka lat życia dzielił sypialnię z przemądrzałym starszym bratem.
Jeśli przed chwilą Steffen był nieco zmieszany, to na słowa Lucindy o Isabelli zrobił się całkowicie purpurowy, a gorąco uderzyło w jego policzki. Is powinna otaczać się właśnie takimi ludźmi?! Czy to... komplement, czy Lucinda naprawdę tak uważała, w dodatku znając Steffena jedynie ze spotkania Zakonu i tego krótkiego spaceru?
Niezależnie od tego czy kuzynki były ze sobą blisko czy nie, aprobata jakiegokolwiek członka rodziny Selwyn znaczyła dla niego naprawdę wiele (zwłaszcza, gdy lady Selwyn była też Zakonniczką i łamaczką klątw - tyle niesamowicie pozytywnych cech w jednej kobiecie!), więc z trudem powstrzymał ekscytację. Tym bardziej, że nadmierna radość złamałaby mu chyba z trudem posklejane serce. Nauczył się już nie pisać do Isabelli i coraz lepiej wychodziło mu niemyślenie o niej, nie mógł porzucić tych psychologicznych postępów dla złudnej nadziei.
-Ja... ee... - wybąkał jakże składnie, usiłując sobie wytłumaczyć, że może Lucinda pragnęłaby dla Belli przyjaciół z niższych sfer albo znajomych o promugolskich poglądach albo coś.
-Też się martwię. - wyznał szczerze, nie mogąc ukryć przygnębienia w swoim głosie. -W sensie, nic nigdy nie mówiła o żadnym narzeczonym i nie wydawała się zakochana ani nic, a pewnie by mówiła gdyby była szczęśliwa, w sensie nie znam się na kobietach, ale ludzie mają naturalną tendencję do dzielenia się szczęściem i skrywania wątpliwości, prawda? - podzielił się swoimi troskami, bardzo pragnąc podejść do tego wszystkiego z filozoficznego, a nie zazdrosnego punktu widzenia. Wziął głęboki wdech, zbierając się na odwagę. Miał nadzieję, że nie popełni żadnego faux-pas ani nie przekroczy profesjonalnych granic, ale Lucinda sama zaczęła temat dobrych rad i po prostu musiał go pociągnąć.
-A... co byś jej doradziła? Przepraszam, jeśli jestem nazbyt śmiały, ale... miałaś już doświadczenia z tym, że rodzina chciała ci wybrać męża? - ośmielił się na prywatne pytanie, przynajmniej onieśmielony chyba stokrotnie bardziej od swojej rozmówczyni. Wbrew zawirowaniom uczuciowym, myślał logicznie - i nielogicznym wydawało mu się, że jedna kuzynka swobodnie łamie klątwy w ciemnej jaskini, a druga siedzi zamknięta w złotej klatce.
Jego zaklęcie zadziałało - biała mgła zaczęła unosić się przy skrzyni, ale nigdzie indziej. Mglista poświata roznosiła się też po całej grocie, pewnie w odpowiedzi na ogólną klątwę strachu na całym miejscu, ale nie kumulowała się nigdzie wokół Zakonników. Samo miejsce ze "składzikiem biżuterii" nie było więc obłożone dodatkową klątwą, całe szczęście. Będzie łatwiej ją zdjąć z samego przedmiotu.
-Zleceniodawca miał rację, przeklęty jest sam przedmiot. Czekaj, spróbuję odczytać runy i powiem ci, co widzę żebyśmy mogli zdjąć klątwę... dobrze się czujesz? - upewnił się, zerkając na Lucindę, która wydawała się jakaś blada. Jemu zaś myślenie o Isabelli pomogło zapomnieć o boginach i szeptach w jaskini - jeśli nie wliczyć onieśmielenia, to czuł się naprawdę świetnie!
1. odczytuję runy na skrzyni z naszyjnikiem (III)
2. odporność
-No te takie... girlandy i aniołki z gipsu... to stiuki, tak? - wyjaśnił, mając nadzieję, że nie pomylił żadnych pojęć architektonicznych. -Bardzo tam ładnie i szykownie. - skomplementował dom Lucindy, bo Pałac Bealieu wydawał mu się piękny i ciepły, jak wszystkie miejsca, w których bywała Isabella.
-Och... no tak, macie jeszcze więcej posiadłości? Jaki jest twój dom? - zapytał naiwnie. Pewnie kuzynki mieszkały w różnych miejscach, ród Selwynów był bogaty, to miało sens. Każda miała nie tylko własny pokój, ale i własny pałac, a on przez kilka lat życia dzielił sypialnię z przemądrzałym starszym bratem.
Jeśli przed chwilą Steffen był nieco zmieszany, to na słowa Lucindy o Isabelli zrobił się całkowicie purpurowy, a gorąco uderzyło w jego policzki. Is powinna otaczać się właśnie takimi ludźmi?! Czy to... komplement, czy Lucinda naprawdę tak uważała, w dodatku znając Steffena jedynie ze spotkania Zakonu i tego krótkiego spaceru?
Niezależnie od tego czy kuzynki były ze sobą blisko czy nie, aprobata jakiegokolwiek członka rodziny Selwyn znaczyła dla niego naprawdę wiele (zwłaszcza, gdy lady Selwyn była też Zakonniczką i łamaczką klątw - tyle niesamowicie pozytywnych cech w jednej kobiecie!), więc z trudem powstrzymał ekscytację. Tym bardziej, że nadmierna radość złamałaby mu chyba z trudem posklejane serce. Nauczył się już nie pisać do Isabelli i coraz lepiej wychodziło mu niemyślenie o niej, nie mógł porzucić tych psychologicznych postępów dla złudnej nadziei.
-Ja... ee... - wybąkał jakże składnie, usiłując sobie wytłumaczyć, że może Lucinda pragnęłaby dla Belli przyjaciół z niższych sfer albo znajomych o promugolskich poglądach albo coś.
-Też się martwię. - wyznał szczerze, nie mogąc ukryć przygnębienia w swoim głosie. -W sensie, nic nigdy nie mówiła o żadnym narzeczonym i nie wydawała się zakochana ani nic, a pewnie by mówiła gdyby była szczęśliwa, w sensie nie znam się na kobietach, ale ludzie mają naturalną tendencję do dzielenia się szczęściem i skrywania wątpliwości, prawda? - podzielił się swoimi troskami, bardzo pragnąc podejść do tego wszystkiego z filozoficznego, a nie zazdrosnego punktu widzenia. Wziął głęboki wdech, zbierając się na odwagę. Miał nadzieję, że nie popełni żadnego faux-pas ani nie przekroczy profesjonalnych granic, ale Lucinda sama zaczęła temat dobrych rad i po prostu musiał go pociągnąć.
-A... co byś jej doradziła? Przepraszam, jeśli jestem nazbyt śmiały, ale... miałaś już doświadczenia z tym, że rodzina chciała ci wybrać męża? - ośmielił się na prywatne pytanie, przynajmniej onieśmielony chyba stokrotnie bardziej od swojej rozmówczyni. Wbrew zawirowaniom uczuciowym, myślał logicznie - i nielogicznym wydawało mu się, że jedna kuzynka swobodnie łamie klątwy w ciemnej jaskini, a druga siedzi zamknięta w złotej klatce.
Jego zaklęcie zadziałało - biała mgła zaczęła unosić się przy skrzyni, ale nigdzie indziej. Mglista poświata roznosiła się też po całej grocie, pewnie w odpowiedzi na ogólną klątwę strachu na całym miejscu, ale nie kumulowała się nigdzie wokół Zakonników. Samo miejsce ze "składzikiem biżuterii" nie było więc obłożone dodatkową klątwą, całe szczęście. Będzie łatwiej ją zdjąć z samego przedmiotu.
-Zleceniodawca miał rację, przeklęty jest sam przedmiot. Czekaj, spróbuję odczytać runy i powiem ci, co widzę żebyśmy mogli zdjąć klątwę... dobrze się czujesz? - upewnił się, zerkając na Lucindę, która wydawała się jakaś blada. Jemu zaś myślenie o Isabelli pomogło zapomnieć o boginach i szeptach w jaskini - jeśli nie wliczyć onieśmielenia, to czuł się naprawdę świetnie!
1. odczytuję runy na skrzyni z naszyjnikiem (III)
2. odporność
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 35
--------------------------------
#2 'k100' : 54
#1 'k100' : 35
--------------------------------
#2 'k100' : 54
Blondynka podziwiała sposób w jaki mężczyzna opowiadał jej o posiadłości Selwynów i o samej młodszej Selwynównie. Nie miała pojęcia jakie łączą go relacje z jej kuzynką, ale intuicja podpowiadała jej, że nie była to zwykła znajomość zapoczątkowana na Pokątnej. Już na pewno nie ze strony mężczyzny. Nie miała jednak zamiaru tego komentować. W końcu jej kuzynka była piękną kobietą i wbrew wszystkiemu potrafiłaby rozkochać w sobie wielu mężczyzn. Lucinda też nie była specjalistką od uczuć, a wręcz przeciwnie. Sama wpadała jak śliwka w kompot i często nie potrafiła się z ulokowanych uczuć wyswobodzić. Teraz też nie była przecież całkowicie od nich wolna choć ostatnie miesiące pozwoliły jej choć trochę uwolnić głowę od natrętnych myśli. - Tak, tak po prostu jestem zaskoczona, że ci się podobały. Dla mnie byłby lekko przerażające. - odparła uśmiechając się delikatnie do mężczyzny. Na pytanie o jej dom westchnęła. - Właściwie to mieszkam sama w kamienicy na Pokątnej. Tak naprawdę w pałacu mieszkałam tylko do dwudziestego roku życia, później moi rodzice stwierdzili, że skrzynie przeklętych przedmiotów w holu trochę im wadzą. - dodała zmieniając całą sytuację w żart choć bardzo zawsze chciała uwolnić się od szlacheckich obowiązków. Samotne mieszkanie i podróże w dużej mierze jej na to pozwalały. Nie mogła uwolnić się od tego całkowicie, ale było jej łatwiej. Teraz gdy wybuchła wojna już nikt nie zastanawiał się dlaczego Lucinda żyje tak a nie inaczej. Tak naprawdę mieli to daleko w poważaniu.
- Nie powiem ci jak bywa z kobietami, ale wiem, że szlachcianki od dziecka uczone są nakładania różnych masek na twarz. Uśmiech czy smutek może nie być stu procentach naturalny. Czasem zmuszone jesteśmy grać kogoś kim nie jesteśmy. - blondynka zdawała sobie sprawę z tego, że kilka rzuconych na wiatr słów nie pomoże zrozumieć tego jak wygląda szlacheckie życie, ale Lucinda też nie chciała go zamęczać ilością podobnych informacji. Prawda była jedna; nawet szlachcianka gdyby chciała to by znalazła sposób by od szlachetności się uwolnić.
Na pytanie mężczyzny zastanowiła się przez chwile. - Nie jestem idealnym przykładem. Od zawsze byłam raczej czarną owcą w swojej rodzinie. Nawet jeśli próbowali mnie wydać za mąż to nie kończyło się to tak jakby tego oczekiwali. - dodała nie chcąc wchodzić tu w szczegóły. Na historię jej życia potrzebowała więcej czasu niż mieli go obecnie. - Ale poradziłabym jej postawienie własnej moralności przed szereg. - dodała wiedząc, że liczył na jej odpowiedź.
Kiedy zatrzymali się przed wejściem do groty Lucinda poczuła, że coś jest nie w porządku. Mężczyzna właśnie odczytywał runy znajdujące się na skrzyni, a blondynka zaczęła rozglądać się w poszukiwaniu pułapek. - Wydaje mi się, że jedna z pułapek znajduje się przy drugim wejściu. - zaczęła robiąc krok w głąb. - Jak myślisz? Co to za klątwa? - zapytała go chcąc by ją zdjął. Nie był to sprawdzian ani nic, ale blondynce ciągle towarzyszyło to uczucie przerażenia i długo nie musiała też czekać na jego ujście. Jak tylko odwróciła się by zerknąć w stronę, z której przyszli ujrzała zbliżającego się w jej stronę wampira. - Riddiculus! - krzyknęła. Cholerny bogin.
1. zaklęcie
2. odporność
- Nie powiem ci jak bywa z kobietami, ale wiem, że szlachcianki od dziecka uczone są nakładania różnych masek na twarz. Uśmiech czy smutek może nie być stu procentach naturalny. Czasem zmuszone jesteśmy grać kogoś kim nie jesteśmy. - blondynka zdawała sobie sprawę z tego, że kilka rzuconych na wiatr słów nie pomoże zrozumieć tego jak wygląda szlacheckie życie, ale Lucinda też nie chciała go zamęczać ilością podobnych informacji. Prawda była jedna; nawet szlachcianka gdyby chciała to by znalazła sposób by od szlachetności się uwolnić.
Na pytanie mężczyzny zastanowiła się przez chwile. - Nie jestem idealnym przykładem. Od zawsze byłam raczej czarną owcą w swojej rodzinie. Nawet jeśli próbowali mnie wydać za mąż to nie kończyło się to tak jakby tego oczekiwali. - dodała nie chcąc wchodzić tu w szczegóły. Na historię jej życia potrzebowała więcej czasu niż mieli go obecnie. - Ale poradziłabym jej postawienie własnej moralności przed szereg. - dodała wiedząc, że liczył na jej odpowiedź.
Kiedy zatrzymali się przed wejściem do groty Lucinda poczuła, że coś jest nie w porządku. Mężczyzna właśnie odczytywał runy znajdujące się na skrzyni, a blondynka zaczęła rozglądać się w poszukiwaniu pułapek. - Wydaje mi się, że jedna z pułapek znajduje się przy drugim wejściu. - zaczęła robiąc krok w głąb. - Jak myślisz? Co to za klątwa? - zapytała go chcąc by ją zdjął. Nie był to sprawdzian ani nic, ale blondynce ciągle towarzyszyło to uczucie przerażenia i długo nie musiała też czekać na jego ujście. Jak tylko odwróciła się by zerknąć w stronę, z której przyszli ujrzała zbliżającego się w jej stronę wampira. - Riddiculus! - krzyknęła. Cholerny bogin.
1. zaklęcie
2. odporność
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Lucinda Hensley' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 15
--------------------------------
#2 'k100' : 18
#1 'k100' : 15
--------------------------------
#2 'k100' : 18
303 (dotychczasowe rzuty)+ 4 x 21 (odporność magiczna Steffka z 4 powyższych postów) = 387/400
Śmiertelnie speszony w obliczu lady Selwyn, nawet jeśli w teorii miała być dla niego Lucindą z Zakonu, nie zauważył podziwu ani aprobaty blondynki. Trudno powiedzieć, czy zawstydziłyby go jeszcze bardziej, czy też na powrót pchnęły w sidła zauroczenia. Może lepiej nie wiedzieć! Sam całkiem dobrze zdawał sobie radzić ze strasznymi szeptami groty, skupiony na zdejmowaniu klątwy i całkowicie nieświadomy demonów samej Lucindy. Jak każdy nieszczęśliwie zakochanyWerter chłopak, pozostawał czasem ślepy na cudze niespełnione zauroczenia - wyjątkiem były tylko rozmowy z kolegami przy piwie.
-Ojej, rodzice pozwolili Ci mieszkać samej w... zwykłej kamienicy? Ale super! Też mieszkam w kamienicy, ale bliżej mugolskiej części Londynu. - wypalił zanim pomyślał, bo dopiero po fakcie zdał sobie sprawę, że jego skromne mieszkanko na pewno było bardziej zwykłe od kamienic, w których mieszkały szlachcianki.
Nagle zamilkł (!) i uśmiechnął się jakoś smutno w odpowiedzi na kwestię masek. Lucinda nie wiedziała przecież, że Isabella mówiła mu już bardzo podobne słowa - smutniejszym i bardziej emocjonalnym tonem, ze łzami w oczach. Wtedy sam nałożył na twarz maskę, powołując się w rozmowie z dziewczyną na kwestie polityczne, a nie... osobiste. Niedawna rozmowa z cynicznym Keatem zasiała zaś w nim samym wątpliwości odnośnie tego, czy młodsza lady Selwyn faktycznie go... lubiła, czy może ich spotkania były jedną z jej masek - zakładaną, by przeżyć coś nowego, ekscytującego albo zakazanego.
Nieśmiało podniósł wzrok na Lucindę, a w jego oczach zalśnił żar, wzbudzony słowami o moralności i czarnych owcach.
-O nie, nie, nie myśl tak o sobie! - zapewnił nagle, choć chyba nie oczekiwała porad życiowych od młodszego Zakonnika. -Wiem, że wasza nowa pani nestor ma... inne poglądy, ale jak dla mnie, prawdziwa szlachetność to odwaga by żyć własnym życiem i w obronie własnych wartości! A właśnie to robisz. - zapewnił z entuzjazmem. Lucinda pewnie już dawno pogodziła się z tym, że jest inna od swojej rodziny, ale w jego oczach nie czyniło jej to wcale mniej szlachecką. Szlachcie mieli być przecież szlachetni, czyż nie?
-Po Hexa Revelio widzę intensywną mgłę przy naszej skrzyni, czyli tu jest klątwa; a przy drugim wejściu faktycznie jest delikatna mgła! To może być pułapka albo łagodniejsza klątwa. - potwierdził, rozglądając się po jaskini za efektami zaklęcia. Mogą spróbować zdjąć i tamto zabezpieczenie przy drugim wejściu, albo... po prostu wyjść po własnych śladach, prawda? Wydawało mu się, że po chwili skupienia umiałby przypomnieć sobie drogę.
Zmrużył oczy, szepcząc pod nosem i sprawnie odcyfrowując runy.
-Szkatułka i jej wnętrze są obłożone Klątwą Pokrzywki! Skoro nasz klient szuka naszyjnika, to bez naszej pomocy mocno by go poparzył. Spróbuję ją zdjąć, dasz radę mi pomóc gdyby coś nie wyszło? - poprosił asekuracyjnie. Runy potrzebne do nałożenia klątwy były skomplikowane, ale sama klątwa raczej prosta do zdjęcia. Wiedział jednak, że w tym fachu nawet najmniejsze rozproszenie mogło wszystko zniweczyć, a w jaskini z boginami łatwo o podobne potknięcia. Obejrzał się przez ramię na dźwięk zaklęcia Lucindy.
-Riddiculus! - poprawił po niej, aby odegnać bogina. Następnie wziął głęboki wdech i skierował różdżkę na szkatułkę z naszyjnikiem.
Finite Incantatem
1. zaklęcie st 50
2. zdejmuję klątwę pokrzywki, st 50
3. odporność psychiczna +21
Śmiertelnie speszony w obliczu lady Selwyn, nawet jeśli w teorii miała być dla niego Lucindą z Zakonu, nie zauważył podziwu ani aprobaty blondynki. Trudno powiedzieć, czy zawstydziłyby go jeszcze bardziej, czy też na powrót pchnęły w sidła zauroczenia. Może lepiej nie wiedzieć! Sam całkiem dobrze zdawał sobie radzić ze strasznymi szeptami groty, skupiony na zdejmowaniu klątwy i całkowicie nieświadomy demonów samej Lucindy. Jak każdy nieszczęśliwie zakochany
-Ojej, rodzice pozwolili Ci mieszkać samej w... zwykłej kamienicy? Ale super! Też mieszkam w kamienicy, ale bliżej mugolskiej części Londynu. - wypalił zanim pomyślał, bo dopiero po fakcie zdał sobie sprawę, że jego skromne mieszkanko na pewno było bardziej zwykłe od kamienic, w których mieszkały szlachcianki.
Nagle zamilkł (!) i uśmiechnął się jakoś smutno w odpowiedzi na kwestię masek. Lucinda nie wiedziała przecież, że Isabella mówiła mu już bardzo podobne słowa - smutniejszym i bardziej emocjonalnym tonem, ze łzami w oczach. Wtedy sam nałożył na twarz maskę, powołując się w rozmowie z dziewczyną na kwestie polityczne, a nie... osobiste. Niedawna rozmowa z cynicznym Keatem zasiała zaś w nim samym wątpliwości odnośnie tego, czy młodsza lady Selwyn faktycznie go... lubiła, czy może ich spotkania były jedną z jej masek - zakładaną, by przeżyć coś nowego, ekscytującego albo zakazanego.
Nieśmiało podniósł wzrok na Lucindę, a w jego oczach zalśnił żar, wzbudzony słowami o moralności i czarnych owcach.
-O nie, nie, nie myśl tak o sobie! - zapewnił nagle, choć chyba nie oczekiwała porad życiowych od młodszego Zakonnika. -Wiem, że wasza nowa pani nestor ma... inne poglądy, ale jak dla mnie, prawdziwa szlachetność to odwaga by żyć własnym życiem i w obronie własnych wartości! A właśnie to robisz. - zapewnił z entuzjazmem. Lucinda pewnie już dawno pogodziła się z tym, że jest inna od swojej rodziny, ale w jego oczach nie czyniło jej to wcale mniej szlachecką. Szlachcie mieli być przecież szlachetni, czyż nie?
-Po Hexa Revelio widzę intensywną mgłę przy naszej skrzyni, czyli tu jest klątwa; a przy drugim wejściu faktycznie jest delikatna mgła! To może być pułapka albo łagodniejsza klątwa. - potwierdził, rozglądając się po jaskini za efektami zaklęcia. Mogą spróbować zdjąć i tamto zabezpieczenie przy drugim wejściu, albo... po prostu wyjść po własnych śladach, prawda? Wydawało mu się, że po chwili skupienia umiałby przypomnieć sobie drogę.
Zmrużył oczy, szepcząc pod nosem i sprawnie odcyfrowując runy.
-Szkatułka i jej wnętrze są obłożone Klątwą Pokrzywki! Skoro nasz klient szuka naszyjnika, to bez naszej pomocy mocno by go poparzył. Spróbuję ją zdjąć, dasz radę mi pomóc gdyby coś nie wyszło? - poprosił asekuracyjnie. Runy potrzebne do nałożenia klątwy były skomplikowane, ale sama klątwa raczej prosta do zdjęcia. Wiedział jednak, że w tym fachu nawet najmniejsze rozproszenie mogło wszystko zniweczyć, a w jaskini z boginami łatwo o podobne potknięcia. Obejrzał się przez ramię na dźwięk zaklęcia Lucindy.
-Riddiculus! - poprawił po niej, aby odegnać bogina. Następnie wziął głęboki wdech i skierował różdżkę na szkatułkę z naszyjnikiem.
Finite Incantatem
1. zaklęcie st 50
2. zdejmuję klątwę pokrzywki, st 50
3. odporność psychiczna +21
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 67
--------------------------------
#2 'k100' : 35
--------------------------------
#3 'k100' : 51
#1 'k100' : 67
--------------------------------
#2 'k100' : 35
--------------------------------
#3 'k100' : 51
Blondynka doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że w oczach innych osób to wszystko mogło wydawać się dziwne. Nawet abstrakcyjne. Szlachcianka mieszkająca w kamienicy na Pokątnej, arystokratka przemierzająca upiorne jaskinie by dostać przedmiot, który ktoś jej zlecił. To tak jakby nazwać diabła dobrym. To wszystko ze sobą nie pasowało i Lucinda to rozumiała. Może właśnie dlatego wolała o sobie nie rozmawiać, a może na siłę próbowała pokazać sobie i innym, że łatki są jedynie łatkami. Niczym prawdziwym i niczym znaczącym.
Na spostrzeżenie dotyczące mieszkania nawet nie wspomniała. Przez wiele miesięcy to mieszkanie było miejscem w Londynie, do którego mogła wrócić. Dopiero od roku pełniło funkcje jej prawdziwego domu. Nawet go jeszcze do końca nie umeblowała. Nie mogła wiedzieć, że nigdy nie będzie miała na to okazji. Słowa Steffena niosły ze sobą prawdę. Nie można widzieć siebie tak jak widzą nas inni ludzie. Zwykle nie brała do siebie tego co mają jej do zarzucenia przedstawiciele jej rodu. Ona miała im przecież o wiele więcej do zarzucenia. Prawdą jest jednak, że jeśli słyszysz coś wystarczająco często to w końcu zaczynasz w to wierzyć. – Spokojnie – zaczęła uśmiechając się z wdzięcznością do mężczyzny. – Już dawno nauczyłam się nie brać do siebie tego co słyszę, choć twoja definicja szlachetności o wiele bardziej mi się podoba. Może jak to wszystko się skończy nie będzie już tak niesprawiedliwych podziałów jakie są teraz. Chyba naprawdę na to liczę. Wyobrażasz sobie? Świat, w którym naprawdę nie liczy się to z jakiej rodziny pochodzisz, jaka krew płynie w twoich żyłach, albo jaką płeć reprezentujesz? Chciałabym zobaczyć minę tych wszystkich szlachcianek, które pierwszy raz w życiu założą na tyłek spodnie. – dodała ze wzruszeniem ramion. Nie oczekiwała tego, że to wszystko skończy się szybko. Wręcz przeciwnie. Jak na razie przed sobą widziała jedynie mrok. Liczyła jednak na to, że zmiany jakie zajdą będą zmianami na lepsze.
- Stawiałabym na pułapkę. Gdyby klątwa była rzucona na miejsce to na pewno na to pomieszczenie, w końcu tu znajduje się cały skarb. Nikt nie fatygowałby się nakładaniem klątwy na korytarz skoro magia tego miejsca zmienia ułożenie groty z każdym przyjściem kogoś nowego. – dodała wierząc, że nie muszą tak naprawdę zbliżać się do pułapki. Choć jej potrzeba adrenaliny bardzo tego chciała. Nie mogli jednak ryzykować, że coś ich tu zatrzyma zbyt długo. Nie było to miejsce, w którym chciała utknąć. – Oczywiście – odparła spoglądając na szkatułę, gdy mężczyzna zaczął ściągać z niej klątwę. Ta nie była zbyt trudna, ale mogła przynieść dość spory dyskomfort. Lepiej go uniknąć.
Wampir był dla niej przerażający choć zdziwiła się, że pozostawał nadal jej boginem. Tak wielu złych rzeczy doświadczyła. Tak wiele cierpienia i krzywdy zdążyła się naoglądać. – Dziękuje – odparła kiedy mężczyzna bez problemu pozbył się bogina. Choć wolała zwykle pracować samodzielnie to jednak obecność kogoś tak pozytywnego i pomocnego była miłą odmianą. Zwykle poszukiwacze i łamacze klątw nie byli zbytnio przyjemni i myśleli jedynie o sobie.
- Udało się! – uśmiechnęła się radośnie, kiedy mężczyźnie udało się zdjąć klątwę z przedmiotu. – Wracajmy. Jeszcze wielu boginów chce się z nami przywitać – dodała i ruszyła w drogę powrotną.
z.t x2
Na spostrzeżenie dotyczące mieszkania nawet nie wspomniała. Przez wiele miesięcy to mieszkanie było miejscem w Londynie, do którego mogła wrócić. Dopiero od roku pełniło funkcje jej prawdziwego domu. Nawet go jeszcze do końca nie umeblowała. Nie mogła wiedzieć, że nigdy nie będzie miała na to okazji. Słowa Steffena niosły ze sobą prawdę. Nie można widzieć siebie tak jak widzą nas inni ludzie. Zwykle nie brała do siebie tego co mają jej do zarzucenia przedstawiciele jej rodu. Ona miała im przecież o wiele więcej do zarzucenia. Prawdą jest jednak, że jeśli słyszysz coś wystarczająco często to w końcu zaczynasz w to wierzyć. – Spokojnie – zaczęła uśmiechając się z wdzięcznością do mężczyzny. – Już dawno nauczyłam się nie brać do siebie tego co słyszę, choć twoja definicja szlachetności o wiele bardziej mi się podoba. Może jak to wszystko się skończy nie będzie już tak niesprawiedliwych podziałów jakie są teraz. Chyba naprawdę na to liczę. Wyobrażasz sobie? Świat, w którym naprawdę nie liczy się to z jakiej rodziny pochodzisz, jaka krew płynie w twoich żyłach, albo jaką płeć reprezentujesz? Chciałabym zobaczyć minę tych wszystkich szlachcianek, które pierwszy raz w życiu założą na tyłek spodnie. – dodała ze wzruszeniem ramion. Nie oczekiwała tego, że to wszystko skończy się szybko. Wręcz przeciwnie. Jak na razie przed sobą widziała jedynie mrok. Liczyła jednak na to, że zmiany jakie zajdą będą zmianami na lepsze.
- Stawiałabym na pułapkę. Gdyby klątwa była rzucona na miejsce to na pewno na to pomieszczenie, w końcu tu znajduje się cały skarb. Nikt nie fatygowałby się nakładaniem klątwy na korytarz skoro magia tego miejsca zmienia ułożenie groty z każdym przyjściem kogoś nowego. – dodała wierząc, że nie muszą tak naprawdę zbliżać się do pułapki. Choć jej potrzeba adrenaliny bardzo tego chciała. Nie mogli jednak ryzykować, że coś ich tu zatrzyma zbyt długo. Nie było to miejsce, w którym chciała utknąć. – Oczywiście – odparła spoglądając na szkatułę, gdy mężczyzna zaczął ściągać z niej klątwę. Ta nie była zbyt trudna, ale mogła przynieść dość spory dyskomfort. Lepiej go uniknąć.
Wampir był dla niej przerażający choć zdziwiła się, że pozostawał nadal jej boginem. Tak wielu złych rzeczy doświadczyła. Tak wiele cierpienia i krzywdy zdążyła się naoglądać. – Dziękuje – odparła kiedy mężczyzna bez problemu pozbył się bogina. Choć wolała zwykle pracować samodzielnie to jednak obecność kogoś tak pozytywnego i pomocnego była miłą odmianą. Zwykle poszukiwacze i łamacze klątw nie byli zbytnio przyjemni i myśleli jedynie o sobie.
- Udało się! – uśmiechnęła się radośnie, kiedy mężczyźnie udało się zdjąć klątwę z przedmiotu. – Wracajmy. Jeszcze wielu boginów chce się z nami przywitać – dodała i ruszyła w drogę powrotną.
z.t x2
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
29 lipca?
Byłam na niego zła może przez dzień. Wtedy, gdy mnie zgarnęli. Wiem, że nie mógł nic zrobić, znałam zresztą zasady ulicy, sama pewnie zachowałabym się identycznie, ratując raczej własną skórę. Mógł mieć większe kłopoty niż ja, to fakt, a cała afera z aresztowaniem trwała dłużej niż mój pobyt w Tower. Do wieczora wyklinałam go w myślach, ale chyba bardziej za to, że po raz kolejny był świadkiem moich nieudolnych wyczynów. Ostatecznie doszłam do wniosku, że to uczciwa wymiana. Ja przejrzałam jego, a on mnie.
Niewypowiedziany pakt milczenia.
Nie wiem, czy posiadaliśmy te same mapy, instynkty, czy może znajomych, ale w ciągu jednego dnia w Londynie nasze ścieżki przecięły się dwukrotnie. I za każdym razem Bott dawał o sobie znać już z daleka głośnym czknięciem. Za pierwszym razem pytałam go, czy próbuje w ten sposób przywołać patrol ministwerstwa, ale za drugim nie było mi do śmiechu. Siedziałam w Parszywym, dobijając interesu z klientką, i przez czkanie, które słychać było z drugiego końca sali, nie mogłam zebrać myśli. Przeprosiłam na chwilę swoją kontrahentkę, bez problemu odnajdując Botta. Postawiłam mu piwo, pilnując, aby wypił je jednym haustem, czując się co najmniej dziwnie, że monitoruję go przy tak przyziemnych czynnościach. Nie chciałam go upić, chciałam, żeby po prostu się zamknął, a gdybym postawiła przed nim kufel z wodą, raczej nie paliłby się do wlania go w siebie w rekordowym czasie. Próba się powiodła, mogłam więc wrócić do interesów - i zyskałam tym może pięć minut ciszy.
Dlatego wróciłam do niego, gdy już pożegnałam swoją klientkę.
- Dobra, Bott. Wiem, że niczego się nie boisz - dobrze było zacząć od połechtania męskiego ego - ale trzeba cię jakoś wystraszyć. Z tą czkawką nawet ja cię nie zatrudnię. - To już był argument grubego kalibru. - Znasz grotę krzyku? - Musiał słyszeć. Wszyscy o niej słyszeli jeszcze w Hogwarcie, pierwszy punkt do odhaczenia na mapie wczesnej dorosłości. Byłam sceptycznie nastawiona do tych historii, ale też ciekawa, ile w nich było prawdy. Nie wiem, czy bardziej chciałam pomóc Bottowi, czy może jednak szukałam towarzystwa na tę wyprawę. Może było w tym trochę tego i tego. - No to postanowione. - Nie czekałam na jego odpowiedź. Zdecydowałam za nas oboje. - Nawet, jeśli nie będzie strasznie, to przynajmniej żaden patrol cię tam nie usłyszy. Poza tym... pomyśl o tym w ten sposób, że oferuję ci moje towarzystwo na wieczór. - A to dopiero był cenny towar! Biła ode mnie pewność siebie, miałam dobry nastrój, ochotę na przygody i lekkomyślne decyzje, jakbym na chwilę zapomniała, jaką cenę przyszło mi zapłacić za te ostatnie.
Nie wiedziałam, który z argumentów ostatecznie go przekonał, ale po przeprawie przez Tamizę teleportowaliśmy się do znanego punktu w Durham. Przywitał nas mrok, który szybko ustąpił ciepłemu blaskowi pochodni, rozświetlającym nasze twarze. Bott nie przestawał czkać, nie było więc mowy o budującej napięcie ciszy.
- Założę się, że będziesz krzyczał pierwszy. - Odwróciłam się w jego kierunku z niemal szelmowskim błyskiem w oku. Wtedy czknął. Nie liczyłam nawet, który to był raz.
Od kolejnego posta wchodzimy do środka i rzucamy dodatkowo kością k8. Wynik 1 oznacza, że postać krzyczy.
Byłam na niego zła może przez dzień. Wtedy, gdy mnie zgarnęli. Wiem, że nie mógł nic zrobić, znałam zresztą zasady ulicy, sama pewnie zachowałabym się identycznie, ratując raczej własną skórę. Mógł mieć większe kłopoty niż ja, to fakt, a cała afera z aresztowaniem trwała dłużej niż mój pobyt w Tower. Do wieczora wyklinałam go w myślach, ale chyba bardziej za to, że po raz kolejny był świadkiem moich nieudolnych wyczynów. Ostatecznie doszłam do wniosku, że to uczciwa wymiana. Ja przejrzałam jego, a on mnie.
Niewypowiedziany pakt milczenia.
Nie wiem, czy posiadaliśmy te same mapy, instynkty, czy może znajomych, ale w ciągu jednego dnia w Londynie nasze ścieżki przecięły się dwukrotnie. I za każdym razem Bott dawał o sobie znać już z daleka głośnym czknięciem. Za pierwszym razem pytałam go, czy próbuje w ten sposób przywołać patrol ministwerstwa, ale za drugim nie było mi do śmiechu. Siedziałam w Parszywym, dobijając interesu z klientką, i przez czkanie, które słychać było z drugiego końca sali, nie mogłam zebrać myśli. Przeprosiłam na chwilę swoją kontrahentkę, bez problemu odnajdując Botta. Postawiłam mu piwo, pilnując, aby wypił je jednym haustem, czując się co najmniej dziwnie, że monitoruję go przy tak przyziemnych czynnościach. Nie chciałam go upić, chciałam, żeby po prostu się zamknął, a gdybym postawiła przed nim kufel z wodą, raczej nie paliłby się do wlania go w siebie w rekordowym czasie. Próba się powiodła, mogłam więc wrócić do interesów - i zyskałam tym może pięć minut ciszy.
Dlatego wróciłam do niego, gdy już pożegnałam swoją klientkę.
- Dobra, Bott. Wiem, że niczego się nie boisz - dobrze było zacząć od połechtania męskiego ego - ale trzeba cię jakoś wystraszyć. Z tą czkawką nawet ja cię nie zatrudnię. - To już był argument grubego kalibru. - Znasz grotę krzyku? - Musiał słyszeć. Wszyscy o niej słyszeli jeszcze w Hogwarcie, pierwszy punkt do odhaczenia na mapie wczesnej dorosłości. Byłam sceptycznie nastawiona do tych historii, ale też ciekawa, ile w nich było prawdy. Nie wiem, czy bardziej chciałam pomóc Bottowi, czy może jednak szukałam towarzystwa na tę wyprawę. Może było w tym trochę tego i tego. - No to postanowione. - Nie czekałam na jego odpowiedź. Zdecydowałam za nas oboje. - Nawet, jeśli nie będzie strasznie, to przynajmniej żaden patrol cię tam nie usłyszy. Poza tym... pomyśl o tym w ten sposób, że oferuję ci moje towarzystwo na wieczór. - A to dopiero był cenny towar! Biła ode mnie pewność siebie, miałam dobry nastrój, ochotę na przygody i lekkomyślne decyzje, jakbym na chwilę zapomniała, jaką cenę przyszło mi zapłacić za te ostatnie.
Nie wiedziałam, który z argumentów ostatecznie go przekonał, ale po przeprawie przez Tamizę teleportowaliśmy się do znanego punktu w Durham. Przywitał nas mrok, który szybko ustąpił ciepłemu blaskowi pochodni, rozświetlającym nasze twarze. Bott nie przestawał czkać, nie było więc mowy o budującej napięcie ciszy.
- Założę się, że będziesz krzyczał pierwszy. - Odwróciłam się w jego kierunku z niemal szelmowskim błyskiem w oku. Wtedy czknął. Nie liczyłam nawet, który to był raz.
Od kolejnego posta wchodzimy do środka i rzucamy dodatkowo kością k8. Wynik 1 oznacza, że postać krzyczy.
20 listopada 1957
Nadszedł długo wyczekiwany dzień. Przygotowania do czystek trwały nieprzerwanie od zeszłego miesiąca, choć przez problemy Edgara wszystko szło dość opornie i mozolnie. Miał wrażenie, że za każdym razem, kiedy przysiada do planów, o czymś zapomina. Myliły mu się daty, nazwiska wypadały z głowy, tak samo jak pomniejsze zadania, które sobie wyznaczał. Czasem wysłał list z opóźnieniem, innym razem nie przyszedł na umówione spotkanie, a w dni, kiedy wszystko zdawało się działać, wciąż odnosił wrażenie, że zapomniał o jakimś szczególe. Nie ufał sobie. Wyznaczył do pomocy kilku zaufanych ludzi z Xavierem na czele, ale to nie było to samo, co trzymanie własnej ręki na pulsie. Nikomu nie potrafił zaufać tak jak sobie, nawet najbliższej rodzinie. Coś się zmieniło dopiero po spotkaniu Rycerzy. Samo spotkanie pamiętał jak przez mgłę, bardziej powracały do niego silne emocje niż konkretne wspomnienia. Jednak od tamtego czasu pamiętał, czuł, że pewnie stoi w rzeczywistości, znajduje się tu i teraz, a nie gdzieś hen daleko w niewiadomym przekłamanym miejscu, podsuwanym mu przez zgubne działanie czarnej magii. Z tego powodu pojawił się w Ludworth zdecydowanie pewniejszy siebie niż zaledwie kilka tygodni temu, ubrany w wygodną czarną szatę i równie ciemny płaszcz, osłaniający go przed chłodnym późnojesiennym wiatrem. Za pazuchą trzymał kilka niedużych fiolek z przydatnymi eliksirami: smoczą łzę, gdyby mieli spotkać czarodziejów-niedobitków, eliksir niezłomności, dodający sił nawet w podbramkowej sytuacji, wywar ze szczuroszczeta na szybkie podleczenie ewentualnych urazów, i na koniec eliksir banshee, żeby wystraszyć mugoli niezrozumiałym krzykiem. Bo przecież tacy byli: bali się tego, czego nie rozumieli, a magia była dla nich niepojęta.
– Kiedyś to oni nas chcieli palić na stosie, dzisiaj role się odwróciły – powiedział do swoich towarzyszy, przystając nieopodal farmy. Jeszcze nie chciał zostać zauważony. – Sprawdzę czy nie ma zabezpieczeń, ktoś może im pomagać – mruknął, wyciągając przed siebie różdżkę. Musieli być przygotowani na to, że wśród mieszkańców farmy mogą znaleźć się szlamy. – Carpiene – dobrze znane zaklęcie wydobyło się z jego ust, kiedy uważnie przyglądał się sporemu budynkowi. Zlata wspomniała jedynie o trzech pewnych mieszkańcach tego miejsca, ale Edgar czuł w kościach, że w środku czai się ich więcej. – Wygląda na to, że żadnej nie ma... – powiedział po chwili, choć bez większego przekonania. I tak wszyscy powinni zachować ostrożność. Plan na dzisiaj wydawał się prosty: napaść, niszczyć, niczym się nie przejmować, rzucać zaklęciami na prawo i lewo, ale ta zbytnia brawura mogła ich zgubić. – Nie lekceważcie ich – Rzucił do swoich towarzyszy na wszelki wypadek, po czym zogniskował spojrzenie na lordzie Bulstrode, który sprawiał wrażenie zamyślonego. Szybko pokonał dzielącą ich odległość, przystając obok. – Zauważyłeś coś? – W tym momencie każda informacja mogła okazać się przydatna, a Maghnus, z tego co pamiętał, niegdyś wykazywał się ponadprzeciętną spostrzegawczością.
Carpiene
[bylobrzydkobedzieladnie]
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Ostatnio zmieniony przez Edgar Burke dnia 25.06.21 12:22, w całości zmieniany 1 raz
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Grota Krzyku
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Durham