Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Durham
Grota Krzyku
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Grota Krzyku
Grota Krzyku jest miejscem powszechnie znanym wśród młodych czarodziejów, którzy lubią zakładać się o to, kto wytrzyma w niej najdłużej. Znajduje się w niegościnnej części Durham w miejscu do którego trudno jest dostać się inną drogą, niż poprzez teleportację. Wejście do niej jest dość duże, a jeśli zbliży się do niego człowiek pochodnie osadzone w skale samoistnie rozbłyskają płomieniami.
Pierwsze kroki stawiane w środku są dla czarodzieja zwykle zawodem - po plotkach traktujących o tym jak przerażające jest to miejsce trudno uwierzyć, że widzi się jedynie kamienne ściany. Echo stawianych kroków odbija się głośno, sugerując, że grota ciągnie się dość głęboko.
Powoli jednak, im dalej od źródła światła, tym bardziej wyrazista staje się ciemność - ciemność, której nie da się rozproszyć żadnym zaklęciem. A w owej ciemności każdy widzi inne kształty. Prawdopodobnie wyczuwając strach, którym mogą się karmić, dotarły tutaj liczne boginy, jest to jednak tylko jedna z teorii - którą obala w oczywisty sposób fakt, że zaklęcie Riddiculus w niczym nie pomaga, a przerażających istot przybierających przeróżne formy jest więcej i więcej.
I w chwili, kiedy śmiałek ma dość - chce już tylko uciekać, dociera do niego, że zgubił drogę, a grota wcale nie ma zamiaru zbyt łatwo go uwolnić.
Niewątpliwie jest to wspaniałe miejsce na kryjówkę - jednak tylko dla tych, którym nie są drogie ich zmysły.
Wszystkie istoty czy osoby, jakie widzi tu postać są wyłącznie wytworami jej wyobraźni, nie są w stanie jej realnie skrzywdzić. Postać może słyszeć głosy, może widzieć wyraźne kształty, nawet zbyt wyraźne jak na panującą dookoła ciemność. Postać nie jest w stanie racjonalnie patrzeć na to, co widzi i słyszy - między innymi na tym polega klątwa tego miejsca.
Opuszczenie lokacji jest możliwe, kiedy postaci wyrzucą łącznie 400 oczek (k100, wszystkie rzuty sumują się), do rzutu dodaje się biegłość odporności magicznej.
Lokacja zawiera kości.Pierwsze kroki stawiane w środku są dla czarodzieja zwykle zawodem - po plotkach traktujących o tym jak przerażające jest to miejsce trudno uwierzyć, że widzi się jedynie kamienne ściany. Echo stawianych kroków odbija się głośno, sugerując, że grota ciągnie się dość głęboko.
Powoli jednak, im dalej od źródła światła, tym bardziej wyrazista staje się ciemność - ciemność, której nie da się rozproszyć żadnym zaklęciem. A w owej ciemności każdy widzi inne kształty. Prawdopodobnie wyczuwając strach, którym mogą się karmić, dotarły tutaj liczne boginy, jest to jednak tylko jedna z teorii - którą obala w oczywisty sposób fakt, że zaklęcie Riddiculus w niczym nie pomaga, a przerażających istot przybierających przeróżne formy jest więcej i więcej.
I w chwili, kiedy śmiałek ma dość - chce już tylko uciekać, dociera do niego, że zgubił drogę, a grota wcale nie ma zamiaru zbyt łatwo go uwolnić.
Niewątpliwie jest to wspaniałe miejsce na kryjówkę - jednak tylko dla tych, którym nie są drogie ich zmysły.
Wszystkie istoty czy osoby, jakie widzi tu postać są wyłącznie wytworami jej wyobraźni, nie są w stanie jej realnie skrzywdzić. Postać może słyszeć głosy, może widzieć wyraźne kształty, nawet zbyt wyraźne jak na panującą dookoła ciemność. Postać nie jest w stanie racjonalnie patrzeć na to, co widzi i słyszy - między innymi na tym polega klątwa tego miejsca.
Opuszczenie lokacji jest możliwe, kiedy postaci wyrzucą łącznie 400 oczek (k100, wszystkie rzuty sumują się), do rzutu dodaje się biegłość odporności magicznej.
Nie mógł dokładnie dostrzec tego, co działo się na dole, ale też nie dbał o życie i los tego nieszczęśnika, kiedy najwięcej odpowiedzi mogła mu przynieść sama Primrose. Jej zachowanie wymykało się z ram tego, co powinno być uznane za normalne — zachowywała się inaczej, ale szaleństwo, który ją dosięgło nie objęło jej towarzyszki. Elvira Multon zachowała trzeźwy umysł, nie potwierdzając niczego, co mogłaby dostrzegać arystokratka. To już wiedzieli, byli połączeni tajemną mocą, a jedynym wspólnym mianownikiem ich dwoje była wspólna podróż do podziemi Gringotta. Tego mogło być więcej, a przypadków bez liku, dlatego nie zdecydował się wyciągać przedwcześnie wniosków, które mogły po głębszej analizie okazać się nieprawdziwe. Coś, może intuicja, podpowiadało mu jednak, że byli ledwie o krok od rozwiązania tej zagadki, bowiem oni sami związani byli z obecnością komety, tak jak kometa związana była z nimi, a obecność cieni, którym potrafili narzucić swoją wolę i tymi, które siały spustoszenie pod ich niewiedzę była tego dowodem.
Pod postacią mgły, niematerialnej, czarnej jak smoła chmury udał się na wybrzeże prosto do groty, w stronę której kierowały się dwie czarownice. Kiedy ich marsz przedłużał się, on przemieszczał się z miejsca na miejsce w swej niecielesnej postaci. Sytuacja musiała się uspokoić, wrócić do normy. Nie trafiłby na miejsce, gdyby nie arystokratka i nie dowie się niczego jeśli wcześniej postrada zmysły, dlatego zmaterializował się przed grotą, za ich plecami. Cienka szata załomotała na wietrze, ale ułożonych schludnie włosów nie porwała nawet morska bryza. W powietrzu wisiała syna wilgoć, która osiadała na języku i podniebieniu, od razu czyniąc człowieka spragnionym, bezlitosne słońce zaś okazało się bezlitosne, szczególnie dla podróżujących czarownic.
— Lady Burke, panno Multon — obwieścił swój powrót krótko, od razu kierując się w stronę ciemnowłosej wiedźmy. — Co udało się odkryć w tej grocie? — zatrzymał się przy kobiecie i spojrzał w głąb nadmorskiej jaskini. — Wierzę, że lepiej się czujesz, Primrose — zwrócił się do niej poufale i z troską, ale jednocześnie oczekiwał szerszego wyjaśnienia dotyczącego zdarzeń pod ratuszem. — Słyszałaś coś lub widziałaś coś, co wywołało w tobie niepokój? Opowiedz mi o tym, proszę — Jego głos był cichy, miękki, pełen troski, jakby chciał zapewnić ją tym samym, że mogła mu w tym zaufać. Później zerknął w kierunku morza. Pływający okręt, bezwolna załoga wpadająca prosto do morza, wąż o rubinowych ślepiach. Coś kazało im skoczyć, coś kazało im się ratować. Przed katastrofą, przed końcem. Coś ich wezwało. Ktoś do nich przemawiał. Cóż za siła mogła być potężniejsza dziś od Lorda Voldemorta? Uniósł wzrok na kometę. — Proszę, i jeszcze, czy mogłabyś powtórzyć co wydarzyło się tu i w Beamish Town przed naszym przybyciem? Wszystko? Absolutnie wszystko. — Zerknął na nią, odejmując roziskrzony wzrok od zawieszonej na niebie kuli.
Pod postacią mgły, niematerialnej, czarnej jak smoła chmury udał się na wybrzeże prosto do groty, w stronę której kierowały się dwie czarownice. Kiedy ich marsz przedłużał się, on przemieszczał się z miejsca na miejsce w swej niecielesnej postaci. Sytuacja musiała się uspokoić, wrócić do normy. Nie trafiłby na miejsce, gdyby nie arystokratka i nie dowie się niczego jeśli wcześniej postrada zmysły, dlatego zmaterializował się przed grotą, za ich plecami. Cienka szata załomotała na wietrze, ale ułożonych schludnie włosów nie porwała nawet morska bryza. W powietrzu wisiała syna wilgoć, która osiadała na języku i podniebieniu, od razu czyniąc człowieka spragnionym, bezlitosne słońce zaś okazało się bezlitosne, szczególnie dla podróżujących czarownic.
— Lady Burke, panno Multon — obwieścił swój powrót krótko, od razu kierując się w stronę ciemnowłosej wiedźmy. — Co udało się odkryć w tej grocie? — zatrzymał się przy kobiecie i spojrzał w głąb nadmorskiej jaskini. — Wierzę, że lepiej się czujesz, Primrose — zwrócił się do niej poufale i z troską, ale jednocześnie oczekiwał szerszego wyjaśnienia dotyczącego zdarzeń pod ratuszem. — Słyszałaś coś lub widziałaś coś, co wywołało w tobie niepokój? Opowiedz mi o tym, proszę — Jego głos był cichy, miękki, pełen troski, jakby chciał zapewnić ją tym samym, że mogła mu w tym zaufać. Później zerknął w kierunku morza. Pływający okręt, bezwolna załoga wpadająca prosto do morza, wąż o rubinowych ślepiach. Coś kazało im skoczyć, coś kazało im się ratować. Przed katastrofą, przed końcem. Coś ich wezwało. Ktoś do nich przemawiał. Cóż za siła mogła być potężniejsza dziś od Lorda Voldemorta? Uniósł wzrok na kometę. — Proszę, i jeszcze, czy mogłabyś powtórzyć co wydarzyło się tu i w Beamish Town przed naszym przybyciem? Wszystko? Absolutnie wszystko. — Zerknął na nią, odejmując roziskrzony wzrok od zawieszonej na niebie kuli.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Roztrzęsienie Primrose było tak wyraziste, że niemal dało się wyczuć je w powietrzu - w duszącym pod skwierczącym słońcem zapachem krwi i potu. Elvira pozostawała spokojna, w większości. Pobudzenie, które odczuwała wewnątrz ciała, tę adrenalinę i niemal wariackie oczekiwanie, schroniła pod osłoną masek. Krążyły jednak w jej krwi, słodkie i ostre zarazem.
Nie interesował jej dalszy los mężczyzny od momentu, w którym przekazała go medykom z szeregiem krótkich, rzeczowych poleceń. Mimo oburzonych spojrzeń i westchnięć, nadal wątpiła w to, by między ochotnikami krył się godny uzdrowiciel, doświadczony w uszkodzeniach układu nerwowego. Wypowiedziała kilka patetycznych, podłych niemal życzeń na odchodne. Wierzę, że uda się go ocalić. Jestem przekonana, że to dobry człowiek.
Potem podążyła za Primrose, do miejsca, które interesowało ją w rzeczywistości.
- Jeśli będziesz chciała o tym później porozmawiać, zawsze tu dla ciebie będę, Prim - dodała ciszej, bardziej szczerze. Była ciekawa jej reakcji, przemyśleń na ten temat. Nie uznawała jej za morderczynię, ani trochę. Bardziej niż to intrygowały ją jej doświadczenia z opętaniem. - Nie jesteś pierwsza. Mnie spotykały podobne rzeczy, choć dawno temu, już niemal rok. Tam, na dole... Od tamtej pory przez wiele miesięcy prześladowały mnie pomniejsze wizje, nocne koszmary. Teraz, to wszystko jakby się... rozmyło. Może się uodporniłam - mruknęła.
Droga przed nimi nie była wcale aż tak długa, ale mozolna, zwłaszcza w smażącym upale. Po drodze Elvira rozplątała włosy z upięcia i związała je wyżej, w mocny kok, który odsłaniał nieco spocony kark. Zsunęła błękitny kardigan i przewiązała go sobie w pasie. Nie nałożyła żadnej ochronnej maści na skórę i już czuła zalążki oparzeń - będzie musiała rozprawić się z nimi wieczorem. Jak na złość, podobnie do Primrose nie miała dziś wygodnych butów. Dziewczęce pantofle były może eleganckie, ale cholernie frustrujące. Gdy dotarły w okolice wybrzeża, gdzie spieczona ziemia zmieniła się w piasek, z frustracją zsunęła je z nóg i resztę drogi przebyła w pończochach. Założyła je na powrót dopiero, gdy znalazły się w pobliżu potężnej, ciemnej groty.
- Jeśli to była klatka, czy coś znajdowało się w niej wcześniej? Mówisz, że magia tych run została zdjęta... - Zmarszczyła brwi. Im bliżej groty podchodziły, tym większy odczuwała niepokój. Kamień na jej szyi zdawał się ciepły, choć równie dobrze mogła to być wina jej własnej, rozgrzanej skóry. - Pulsujące, połyskujące runy na ścianach kojarzą mi się wyłącznie z...
Urwała. Nagłe pojawienie się Mulcibera było niespodziewane i sprawiło, że wzdrygnęła się mimowolnie, próbując następnie zamaskować to uprzejmym, choć wymuszonym uśmiechem. Oczywiście, że zjawił się teraz. Była ciekawa, czy - cokolwiek uczynił - okaże się dla nich przydatne. Milczała, gdy rozmawiał z Primrose, dając kobiecie opisać swoje doznania i odczucia w sposób najbardziej dla niej komfortowy. Stanęła jednak obok, blisko, okazując tym samym własną formę wsparcia. Mulciber zwracał się wyłącznie do Burke, nie zamierzała więc wtrącać się bez potrzeby.
Kolejny uśmiech, niewielki, przewrotny i sekretny, posłała jednak tylko jemu.
Nie interesował jej dalszy los mężczyzny od momentu, w którym przekazała go medykom z szeregiem krótkich, rzeczowych poleceń. Mimo oburzonych spojrzeń i westchnięć, nadal wątpiła w to, by między ochotnikami krył się godny uzdrowiciel, doświadczony w uszkodzeniach układu nerwowego. Wypowiedziała kilka patetycznych, podłych niemal życzeń na odchodne. Wierzę, że uda się go ocalić. Jestem przekonana, że to dobry człowiek.
Potem podążyła za Primrose, do miejsca, które interesowało ją w rzeczywistości.
- Jeśli będziesz chciała o tym później porozmawiać, zawsze tu dla ciebie będę, Prim - dodała ciszej, bardziej szczerze. Była ciekawa jej reakcji, przemyśleń na ten temat. Nie uznawała jej za morderczynię, ani trochę. Bardziej niż to intrygowały ją jej doświadczenia z opętaniem. - Nie jesteś pierwsza. Mnie spotykały podobne rzeczy, choć dawno temu, już niemal rok. Tam, na dole... Od tamtej pory przez wiele miesięcy prześladowały mnie pomniejsze wizje, nocne koszmary. Teraz, to wszystko jakby się... rozmyło. Może się uodporniłam - mruknęła.
Droga przed nimi nie była wcale aż tak długa, ale mozolna, zwłaszcza w smażącym upale. Po drodze Elvira rozplątała włosy z upięcia i związała je wyżej, w mocny kok, który odsłaniał nieco spocony kark. Zsunęła błękitny kardigan i przewiązała go sobie w pasie. Nie nałożyła żadnej ochronnej maści na skórę i już czuła zalążki oparzeń - będzie musiała rozprawić się z nimi wieczorem. Jak na złość, podobnie do Primrose nie miała dziś wygodnych butów. Dziewczęce pantofle były może eleganckie, ale cholernie frustrujące. Gdy dotarły w okolice wybrzeża, gdzie spieczona ziemia zmieniła się w piasek, z frustracją zsunęła je z nóg i resztę drogi przebyła w pończochach. Założyła je na powrót dopiero, gdy znalazły się w pobliżu potężnej, ciemnej groty.
- Jeśli to była klatka, czy coś znajdowało się w niej wcześniej? Mówisz, że magia tych run została zdjęta... - Zmarszczyła brwi. Im bliżej groty podchodziły, tym większy odczuwała niepokój. Kamień na jej szyi zdawał się ciepły, choć równie dobrze mogła to być wina jej własnej, rozgrzanej skóry. - Pulsujące, połyskujące runy na ścianach kojarzą mi się wyłącznie z...
Urwała. Nagłe pojawienie się Mulcibera było niespodziewane i sprawiło, że wzdrygnęła się mimowolnie, próbując następnie zamaskować to uprzejmym, choć wymuszonym uśmiechem. Oczywiście, że zjawił się teraz. Była ciekawa, czy - cokolwiek uczynił - okaże się dla nich przydatne. Milczała, gdy rozmawiał z Primrose, dając kobiecie opisać swoje doznania i odczucia w sposób najbardziej dla niej komfortowy. Stanęła jednak obok, blisko, okazując tym samym własną formę wsparcia. Mulciber zwracał się wyłącznie do Burke, nie zamierzała więc wtrącać się bez potrzeby.
Kolejny uśmiech, niewielki, przewrotny i sekretny, posłała jednak tylko jemu.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Zmęczenie, zmieszane ze strachem oraz bezsilnością dawało się we znaki. Czuła, jak staje się coraz słabsza, jak jej wola zaczyna się łamać, jak ma ochotę po prostu odejść i odpocząć. Czego się spodziewała? Ciężko określić, ale na pewno nie tego szaleństwa w jakie właśnie popadała. Nie chciała się załamać, nie chciała stać się jedną z tych bezwolnych ofiar cieni, które musiały spełnić wolę swojego pana. Ta moc ją fascynowała i przerażała jednocześnie, bowiem była w stanie zawładnąć całkowicie umysłem, sprawić, że stawali się marionetkami. Czy byli środkiem do celu, czy byli jedynie narzędziem i niezależnie co zrobią to i tak ich los został już przypieczętowany.
-Dziękuję. - Zwróciła się Elviry. Wyczuła szczerą nutę w głosie, kierowaną prawdziwą troską. Co dziwne, to dodawało jedynie sił, choć obawiała się, że wyprawa ta sprawi, że kolejny dzień spędzi na odpoczynku. Nie miała zamiaru forsować siebie do granic możliwości. Okazanie słabości przy rodzinie nie było wstydem. -Same się zakończyły, czy potrzebowałaś pomocy i wsparcia? - Zapytała jeszcze, ciekawa czy Elvira stosowała magiczne przedmioty lub eliksiry aby uporać się z przypadłościami po wydarzenia w Locus Nihil. Jej samej nie dręczyły koszmary, ale niepokoił ją fakt, że umysł zaczynał szwankować w ciągu dnia. Jeżeli będzie się to powtarzać stanie się niebezpieczna dla innych.
Ciemną, smolistą smugę przywitała z poczuciem ulgi. Obecność Śmierciożercy, który prezentował naukowe podejście, spokojne i metodyczne ułatwiało zebranie myśli niż nerwowa Elvira, która chyba tylko czekała, aż Prim się potknie, aż da jej pretekst do powalenia młodej czarownicy.
Zacisnęła dłonie, wzięła parę głębszych oddechów, skierowała twarz w stronę morskiej bryzy, aby ukoić myśli, zebrać rozbiegane wspomnienia w jedną całość.
-Wejdźmy do środka, jest tam chłodniej. - Zawyrokowała nim podjęła się ponownego wyjaśnienia tego co znajdowało się wewnątrz groty i tego czego była świadkiem przed ratuszem. Nie mogła wpadać w panikę, nie mogła się teraz poddać i zrezygnować. Przyświecał jej cel, musiała go zrealizować, nawet jeżeli okupi to własnym zdrowiem.
Troska w głosie mogła świadczyć o realnym zmartwieniu, ale również być metodą dotarcia do niej samej. Nie chciała teraz się nad tym zastanawiać, ani drążyć w zmęczonym umyśle poszlak czystego wyrachowania. Łatwiej, naiwnej było założyć, że realnie się przejął. -Grota została odkryta przed paroma tygodniami. Dokładniej w dniu, w którym pojawiła się kometa na niebie. - Wskazała zjawisko, które przed chwilą studiował sam Ramsey. Postąpiła parę kroków do przodu wkraczając powoli do wnętrza groty. -Mieszkańcy znajdującej się najbliżej wioski twierdzili, że w szare, opadające do morza klify uderzyła samotna błyskawica, inni mówili o trzęsieniu ziemi; kilkoro świadków zarzekało się, że zaraz przed tym, jak do wody posypały się kamienie, na brzegu zaroiło się od czarnych, cienistych, rogatych istot, które pozostawiły po sobie ślad w postaci sczerniałej ziemi i ciemnych, smolistych smug. Nie mniej, wejście do groty zostało odsłonięte. Nigdy wcześniej o nim nie słyszałam. - Korytarz zaczął opadać w dół, a samo wnętrze groty wskazywało, że nie powstało ono samoistnie, tylko ktoś musiał je wydrążyć. Na ścianach mieniły się kolorem bursztynu runy. -Pochodzą z wieków średników, samych początków, możliwe, że jeszcze okresu króla Artura. - Wskazała na zawiłe wzory. -Kiedyś miały moc pieczętowania, ochrony, aby coś lub ktoś to był w środku, nigdy się nie wydostał. - Obejrzała się przez ramię. -Możliwe, że to kometa ma z tym związek? - Zadając pytanie skupiła wzrok na Ramseyu. Potrzebowała chwili ciszy, aby móc mówić dalej. W tym czasie zeszli do wnętrza groty. Dno komnaty pokryte było wodą, głęboką na kilka centymetrów, której powierzchnia przez cały czas drżała lekko, zupełnie jakby otaczającymi ją skałami poruszały niewielkie wstrząsy. Tuż pod powierzchnią widoczne były kolejne runiczne znaki, tak samo jak te na ścianach lśniące bursztynowym blaskiem - ułożone w krąg obiegający całą salę, choć znacznie od niej mniejszy, o średnicy około dziesięciu metrów. Ponad kręgiem unosiły się niezliczone, cienkie jak nić, złociste, utkane jakby ze światła łuki, rozciągające się pomiędzy runami znajdującymi się naprzeciw siebie; krzyżując się w najwyższym punkcie, pośrodku koła, tworzyły coś w rodzaju migotliwej kopuły, która mogła skojarzyć się z klatką. Pustą. Primrose spojrzała na taflę wody, chciała dostrzec te kręgi, usłyszeć na nowo melodię, a może ją dostrzec?
-Na schodach przed ratuszem, otoczyła mnie całkowita ciemność. Zniknęliście, jakbym znalazła się w zupełnie innym wymiarze. Mężczyzna, który został wyprowadzony jawił mi się potworem o szponiastych dłoniach, pokraczny, a jednocześnie niebezpieczny. - Westchnęła cicho, przełamując swoje zmęczenie, naginając swoje siły do granic wytrzymałości. Potarła czoło. -Dopiero kiedy rzuciłam zaklęcie, powróciła świadomość. W samym ratuszu widziałam otaczających wszystkich cienie. Tam gdzie ty się znajdowałeś, nie było ciebie. Była istota. - Oczy lady Burke zapłonęły, stały się teraz bardzo czujne i uważne. -Masz w sobie cień? Pozostałość po Locus Nihil? - Musiała w końcu zadać to pytanie. Zbyt wiele się teraz działo, aby mogła nie uzyskać tej informacji. Odwróciła spojrzenie i skupiła je na powrót na tafli wody. -W Beamish, nim poprosiłam was o pomoc, doszło do incydentów. Wszystkie zaczęły się, jak pojawiła się kometa. - Kontynuowała na prośbę Ramseya. -Jeden z mieszkańców, zaatakowała swoją żonę i dzieci. To przywołało cienie. Po tym incydencie mieszkańcy zaczęli zapadać na chorobę, którą widzieliście w samym ratuszu. Zwą ją Chorobą Szaleńca, ponieważ każdy kto na nią zapada traci zmysły. Nie rozpoznaje swoich krewnych, nie je, nie śpi. Nie kontaktowali ze światem zewnętrznym, zwracali się do istot, które sami widzieli. Kierowali się w stronę morza i tonęli. - Znów przerwała swój wywód, czując jak słowa na języku stają się coraz cięższe. -Elviro, czy masz coś na wzmocnienie. Cokolwiek, jak tu zemdleję, to będę jedynie balastem. - Zwróciła się do panny Multon z nadzieją, że ta może zna jakieś zaklęcie, które sprawi, że jeszcze przez chwilę będzie stać o własnych siłach.
-Dziękuję. - Zwróciła się Elviry. Wyczuła szczerą nutę w głosie, kierowaną prawdziwą troską. Co dziwne, to dodawało jedynie sił, choć obawiała się, że wyprawa ta sprawi, że kolejny dzień spędzi na odpoczynku. Nie miała zamiaru forsować siebie do granic możliwości. Okazanie słabości przy rodzinie nie było wstydem. -Same się zakończyły, czy potrzebowałaś pomocy i wsparcia? - Zapytała jeszcze, ciekawa czy Elvira stosowała magiczne przedmioty lub eliksiry aby uporać się z przypadłościami po wydarzenia w Locus Nihil. Jej samej nie dręczyły koszmary, ale niepokoił ją fakt, że umysł zaczynał szwankować w ciągu dnia. Jeżeli będzie się to powtarzać stanie się niebezpieczna dla innych.
Ciemną, smolistą smugę przywitała z poczuciem ulgi. Obecność Śmierciożercy, który prezentował naukowe podejście, spokojne i metodyczne ułatwiało zebranie myśli niż nerwowa Elvira, która chyba tylko czekała, aż Prim się potknie, aż da jej pretekst do powalenia młodej czarownicy.
Zacisnęła dłonie, wzięła parę głębszych oddechów, skierowała twarz w stronę morskiej bryzy, aby ukoić myśli, zebrać rozbiegane wspomnienia w jedną całość.
-Wejdźmy do środka, jest tam chłodniej. - Zawyrokowała nim podjęła się ponownego wyjaśnienia tego co znajdowało się wewnątrz groty i tego czego była świadkiem przed ratuszem. Nie mogła wpadać w panikę, nie mogła się teraz poddać i zrezygnować. Przyświecał jej cel, musiała go zrealizować, nawet jeżeli okupi to własnym zdrowiem.
Troska w głosie mogła świadczyć o realnym zmartwieniu, ale również być metodą dotarcia do niej samej. Nie chciała teraz się nad tym zastanawiać, ani drążyć w zmęczonym umyśle poszlak czystego wyrachowania. Łatwiej, naiwnej było założyć, że realnie się przejął. -Grota została odkryta przed paroma tygodniami. Dokładniej w dniu, w którym pojawiła się kometa na niebie. - Wskazała zjawisko, które przed chwilą studiował sam Ramsey. Postąpiła parę kroków do przodu wkraczając powoli do wnętrza groty. -Mieszkańcy znajdującej się najbliżej wioski twierdzili, że w szare, opadające do morza klify uderzyła samotna błyskawica, inni mówili o trzęsieniu ziemi; kilkoro świadków zarzekało się, że zaraz przed tym, jak do wody posypały się kamienie, na brzegu zaroiło się od czarnych, cienistych, rogatych istot, które pozostawiły po sobie ślad w postaci sczerniałej ziemi i ciemnych, smolistych smug. Nie mniej, wejście do groty zostało odsłonięte. Nigdy wcześniej o nim nie słyszałam. - Korytarz zaczął opadać w dół, a samo wnętrze groty wskazywało, że nie powstało ono samoistnie, tylko ktoś musiał je wydrążyć. Na ścianach mieniły się kolorem bursztynu runy. -Pochodzą z wieków średników, samych początków, możliwe, że jeszcze okresu króla Artura. - Wskazała na zawiłe wzory. -Kiedyś miały moc pieczętowania, ochrony, aby coś lub ktoś to był w środku, nigdy się nie wydostał. - Obejrzała się przez ramię. -Możliwe, że to kometa ma z tym związek? - Zadając pytanie skupiła wzrok na Ramseyu. Potrzebowała chwili ciszy, aby móc mówić dalej. W tym czasie zeszli do wnętrza groty. Dno komnaty pokryte było wodą, głęboką na kilka centymetrów, której powierzchnia przez cały czas drżała lekko, zupełnie jakby otaczającymi ją skałami poruszały niewielkie wstrząsy. Tuż pod powierzchnią widoczne były kolejne runiczne znaki, tak samo jak te na ścianach lśniące bursztynowym blaskiem - ułożone w krąg obiegający całą salę, choć znacznie od niej mniejszy, o średnicy około dziesięciu metrów. Ponad kręgiem unosiły się niezliczone, cienkie jak nić, złociste, utkane jakby ze światła łuki, rozciągające się pomiędzy runami znajdującymi się naprzeciw siebie; krzyżując się w najwyższym punkcie, pośrodku koła, tworzyły coś w rodzaju migotliwej kopuły, która mogła skojarzyć się z klatką. Pustą. Primrose spojrzała na taflę wody, chciała dostrzec te kręgi, usłyszeć na nowo melodię, a może ją dostrzec?
-Na schodach przed ratuszem, otoczyła mnie całkowita ciemność. Zniknęliście, jakbym znalazła się w zupełnie innym wymiarze. Mężczyzna, który został wyprowadzony jawił mi się potworem o szponiastych dłoniach, pokraczny, a jednocześnie niebezpieczny. - Westchnęła cicho, przełamując swoje zmęczenie, naginając swoje siły do granic wytrzymałości. Potarła czoło. -Dopiero kiedy rzuciłam zaklęcie, powróciła świadomość. W samym ratuszu widziałam otaczających wszystkich cienie. Tam gdzie ty się znajdowałeś, nie było ciebie. Była istota. - Oczy lady Burke zapłonęły, stały się teraz bardzo czujne i uważne. -Masz w sobie cień? Pozostałość po Locus Nihil? - Musiała w końcu zadać to pytanie. Zbyt wiele się teraz działo, aby mogła nie uzyskać tej informacji. Odwróciła spojrzenie i skupiła je na powrót na tafli wody. -W Beamish, nim poprosiłam was o pomoc, doszło do incydentów. Wszystkie zaczęły się, jak pojawiła się kometa. - Kontynuowała na prośbę Ramseya. -Jeden z mieszkańców, zaatakowała swoją żonę i dzieci. To przywołało cienie. Po tym incydencie mieszkańcy zaczęli zapadać na chorobę, którą widzieliście w samym ratuszu. Zwą ją Chorobą Szaleńca, ponieważ każdy kto na nią zapada traci zmysły. Nie rozpoznaje swoich krewnych, nie je, nie śpi. Nie kontaktowali ze światem zewnętrznym, zwracali się do istot, które sami widzieli. Kierowali się w stronę morza i tonęli. - Znów przerwała swój wywód, czując jak słowa na języku stają się coraz cięższe. -Elviro, czy masz coś na wzmocnienie. Cokolwiek, jak tu zemdleję, to będę jedynie balastem. - Zwróciła się do panny Multon z nadzieją, że ta może zna jakieś zaklęcie, które sprawi, że jeszcze przez chwilę będzie stać o własnych siłach.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Na propozycję wejścia do środka odpowiedział od razu, kierując się tam w kilku krokach, pozwalając prowadzić młodej arystokratce. Z zainteresowaniem przyglądał się skałom — nie znał się na geologii ani na skarbach, grobowcach, pradawnych kryjówkach, skrywających wyjątkowe artefakty, ale przyglądał się wydrążonej w skale dziurze, przejściu, prowadzącym gdzieś dalej, gdzieś głębiej. Mówiła, że historia tej groty sięga czasów Arturiańskich. Wyglądała na wydrążoną celowo, nie naturalnie. Lumos rozbrzmiało cicho, choć nie było konieczne, bo połyskujące wzory na ścianach jaśniały w ciemności. Mimo to, koniec jego wyciągniętej różdżki z wężowego drewna rozżarzył się jasnym choć nie oślepiającym blaskiem. Lekko kiwał głową, co było oznaką, że słuchał, ale nie odzywał się nie chcąc wyciągać przedwcześnie wniosków. Już z samych słów Primrose wynikał całkiem prawdopodobny scenariusz, ale i ona sama musiała to już dobrze rozumieć. Jeśli grotę stworzył człowiek, musiał mieć olbrzymią moc i wiedzę, musiał mieć tez waży powód, by to stworzyć. Zapieczętował przejście tak, by nie było wyjścia, więc nie próbował czegoś w grocie ukryć. Chciał coś powstrzymać. Pradawne nauki i mądrości dla wielu z nich wciąż pozostawały obce i nieznane. Im wszystkim wydawało się, że osiągnęli wielkość, ale w perspektywie własnych czasów, nowej historii. Cofając się jednak w przeszłość odkrywali magię, która była był obca — na przykładzie artefaktu Locus Nihil, także niezwykle potężna i przewyższająca ich możliwości. Dziś i na razie, ale ile mieli czasu by pojąć nauki własnych przodków? Przybliżył różdżkę do migocących bursztynem znaków. Pismo runiczne było mu całkiem obce, ale zbliżył dłoń do ścian, szukając delikatnych wibracji, magii, która otaczała ich wokół. Zmarszczył brwi, obracając się do Primrose.
— Z pewnością. Hipotetycznie moglibyśmy założyć, że kometa wpłynęła na miejsca takie jak to. — Jedyne? — I zatrzymała się — Jak? Za sprawką jakiej mocy? Jakiej siły? Czy astronomowie, niewymowni z sali planet znali już odpowiedź? Ta wiedza była przed nim ukryta i znając naturę niewymownych i ich cele, z pewnością nie zdecydują się podzielić wiedzą, by ich ostrzec przed końcem świata, który zwiastował nieszczęśnik w ratuszu. Szli dalej. Różdżkę skierował w dół, dostrzegając, że dno komnaty wypełniała woda. Kucnął przy niej obserwując drżące okręgi. Czy wiedziała? — Znajduje się tu jakieś źródło energii? Magiczna żyła? — spytał ją dla pewności. Dopiero wtedy, nad jej ramieniem zwrócił uwagę na dalszy ciąg połyskujących znaków, które rozciągały się po całej jaskini, łącząc się u szczytu. — To drżenie to pozostałość po czymś? — Poprawił pytanie, powracając wzrokiem do Primrose. Czy to była magiczna żyła, czy magia zaklętych ścian? Dało się odczuć energię, moc.
— Zabraliśmy stamtąd duchy, które do dziś nam towarzyszą.— Poniekąd to właśnie była odpowiedź na jej pytanie. Czy miał w sobie cień? Miał coś więcej, coś znacznie gorszego. —W ratuszu wspomniałem o tamtym spotkaniu i o tym, kiedy po raz pierwszy pojawiły się te szponiaste stwory i cienie. Wtedy Craig potrafił się z nimi komunikować, ale to nie wszystko. Były mu posłuszne — odparł powoli, próbując wyciągnąć z tamtych trudnych i pomieszanych wspomnieć sedno sprawy.— Mamy w sobie niewyobrażalną moc. Echo przeszłości czasem dochodzi do głosu, próbuje przejąć kontrolę w zamian będąc w stanie zniszczyć wszystko i wszystkich jedną, pojedynczą nawet myślą, ale ta magia ma ogromną cenę. — Musieli oddać kontrolę nad sobą, być tylko naczyniem w rękach czegoś większego. To nie było coś, do czego tacy czarodzieje jak Ramsey chętnie się przyznawali. Odpowiadało mu, że w plotkach i doniesieniach to on był odpowiedzialny za to wszystko, ale to nie była prawda. Wykorzystywał byt, który w sobie nosił do czynienia wielkich rzeczy. — Część z naszych sojuszników na tamtym spotkaniu postradała zmysły. Przestali rozpoznawać tych, którzy stali po ich stronie. Pamiętasz? — zwrócił się w stronę Elviry, która tamtego wieczora go zaatakowała. Od wyprawy do Locus żywiła do niego urazę za tamtą dłoń. Czy pamiętała moment, w którym zwróciła się przeciwko niemu? Pod wpływem tych samych duchów? Podobnego ataku dokonała Deirdre, Drew, a potem próbując odzyskać kontrolę mierzyli różdżkami w siebie wzajemnie. — Wtedy, w zupełnym chaosie próbowaliśmy okiełznać żądne krwi potwory i samych siebie, by nie doprowadzić do rzezi. Dziś wiemy, że i my potrafimy narzucić stworom własną wolę, choć wymaga to olbrzymiego skupienia i wielkich pokładów czarnej magii. — On sam władał biegle swoją mocą, był mistrzem, a jednak na farmie owiec nie udało się zrobić tego od razu. — Nie da się też nie zauważyć, że cienie, które często pojawiają się wokół nas nie widzą w nas zagrożenia, atakują naszych wrogów. Zaatakowały kiedyś ciebie, Primrose? — Nie zawsze, doświadczali czas ponurych wizji, które potrafiły przerazić ich dogłębnie — nawet jego. A jednak nigdy nie skierowały się przeciw niemu bezpośrednio, nie próbowały rozszarpać, zranić. — Magia je sprowadza między nas — wtrącił, gdy wspomniała o czarodzieju, który przywołał cienie. Nie tylko oni to potrafili, podejrzewał to już wcześniej. — I ja i Multon byliśmy obecni w Locus Nihil, ale przede wszystkim, byliśmy na tym spotkaniu, kiedy pojawiły się po raz pierwszy. Ty nie. Możliwe, że dlatego uległaś temu złudzeniu w ratuszu? Być może dlatego ulegli temu oni wszyscy? — Nikt z jego bliskich będących z nim w stałym kontakcie nie cierpiał na podobne omamy, ale musieli stać się ostrożniejsi, znaleźć wspólny mianownik. — Ci ludzie w ratuszu, którzy padli ofiarą tej choroby, to mieszkańcy Beamish Town? Kiedy i jak zostali schwytani i zatrzymani w ratuszu? Byli, na wybrzeżu? W okolicach tej groty, morza? Czy byli uratowani przed niechybną śmiercią dopiero tutaj, kiedy próbowali popełnić zbiorowe samobójstwo? A może mieli kontakt z kimś kto tutaj był? — Nie zadali tych pytań, kiedy mieli okazję, a jeśli to był ten wspólny mianownik? Magia, która emanowała z groty? — Z początkiem lipca, jeszcze przed pojawieniem się na niebie komety śniłem o okręcie, który podczas potwornego sztormu w pobliżu białych klifów zderzył się z innym, zupełnie pozbawionym załogi okrętem widmo. Marynarze tego pierwsze pozbawieni rzucali się bezmyślnie w wodę. Bez refleksji, zastanowienia, jakby jakaś siła ciągła ich w głębiny. Zdarza mi się wieszczyć przyszłość, dlatego w ratuszu spytałem cię o Sunderland i straty podczas sztormów.
Rozglądając się po grocie zastanawiał się, czy to miejsce mogło być przejściem — czy istniała szansa, że byty jakieś byty posiadające pradawną moc zostały stąd uwolnione, a te, które nosili były z nimi związane?
— To miejsce musi być zabezpieczone. A najlepiej cała okolica, wybrzeże.
[bylobrzydkobedzieladnie]
— Z pewnością. Hipotetycznie moglibyśmy założyć, że kometa wpłynęła na miejsca takie jak to. — Jedyne? — I zatrzymała się — Jak? Za sprawką jakiej mocy? Jakiej siły? Czy astronomowie, niewymowni z sali planet znali już odpowiedź? Ta wiedza była przed nim ukryta i znając naturę niewymownych i ich cele, z pewnością nie zdecydują się podzielić wiedzą, by ich ostrzec przed końcem świata, który zwiastował nieszczęśnik w ratuszu. Szli dalej. Różdżkę skierował w dół, dostrzegając, że dno komnaty wypełniała woda. Kucnął przy niej obserwując drżące okręgi. Czy wiedziała? — Znajduje się tu jakieś źródło energii? Magiczna żyła? — spytał ją dla pewności. Dopiero wtedy, nad jej ramieniem zwrócił uwagę na dalszy ciąg połyskujących znaków, które rozciągały się po całej jaskini, łącząc się u szczytu. — To drżenie to pozostałość po czymś? — Poprawił pytanie, powracając wzrokiem do Primrose. Czy to była magiczna żyła, czy magia zaklętych ścian? Dało się odczuć energię, moc.
— Zabraliśmy stamtąd duchy, które do dziś nam towarzyszą.— Poniekąd to właśnie była odpowiedź na jej pytanie. Czy miał w sobie cień? Miał coś więcej, coś znacznie gorszego. —W ratuszu wspomniałem o tamtym spotkaniu i o tym, kiedy po raz pierwszy pojawiły się te szponiaste stwory i cienie. Wtedy Craig potrafił się z nimi komunikować, ale to nie wszystko. Były mu posłuszne — odparł powoli, próbując wyciągnąć z tamtych trudnych i pomieszanych wspomnieć sedno sprawy.— Mamy w sobie niewyobrażalną moc. Echo przeszłości czasem dochodzi do głosu, próbuje przejąć kontrolę w zamian będąc w stanie zniszczyć wszystko i wszystkich jedną, pojedynczą nawet myślą, ale ta magia ma ogromną cenę. — Musieli oddać kontrolę nad sobą, być tylko naczyniem w rękach czegoś większego. To nie było coś, do czego tacy czarodzieje jak Ramsey chętnie się przyznawali. Odpowiadało mu, że w plotkach i doniesieniach to on był odpowiedzialny za to wszystko, ale to nie była prawda. Wykorzystywał byt, który w sobie nosił do czynienia wielkich rzeczy. — Część z naszych sojuszników na tamtym spotkaniu postradała zmysły. Przestali rozpoznawać tych, którzy stali po ich stronie. Pamiętasz? — zwrócił się w stronę Elviry, która tamtego wieczora go zaatakowała. Od wyprawy do Locus żywiła do niego urazę za tamtą dłoń. Czy pamiętała moment, w którym zwróciła się przeciwko niemu? Pod wpływem tych samych duchów? Podobnego ataku dokonała Deirdre, Drew, a potem próbując odzyskać kontrolę mierzyli różdżkami w siebie wzajemnie. — Wtedy, w zupełnym chaosie próbowaliśmy okiełznać żądne krwi potwory i samych siebie, by nie doprowadzić do rzezi. Dziś wiemy, że i my potrafimy narzucić stworom własną wolę, choć wymaga to olbrzymiego skupienia i wielkich pokładów czarnej magii. — On sam władał biegle swoją mocą, był mistrzem, a jednak na farmie owiec nie udało się zrobić tego od razu. — Nie da się też nie zauważyć, że cienie, które często pojawiają się wokół nas nie widzą w nas zagrożenia, atakują naszych wrogów. Zaatakowały kiedyś ciebie, Primrose? — Nie zawsze, doświadczali czas ponurych wizji, które potrafiły przerazić ich dogłębnie — nawet jego. A jednak nigdy nie skierowały się przeciw niemu bezpośrednio, nie próbowały rozszarpać, zranić. — Magia je sprowadza między nas — wtrącił, gdy wspomniała o czarodzieju, który przywołał cienie. Nie tylko oni to potrafili, podejrzewał to już wcześniej. — I ja i Multon byliśmy obecni w Locus Nihil, ale przede wszystkim, byliśmy na tym spotkaniu, kiedy pojawiły się po raz pierwszy. Ty nie. Możliwe, że dlatego uległaś temu złudzeniu w ratuszu? Być może dlatego ulegli temu oni wszyscy? — Nikt z jego bliskich będących z nim w stałym kontakcie nie cierpiał na podobne omamy, ale musieli stać się ostrożniejsi, znaleźć wspólny mianownik. — Ci ludzie w ratuszu, którzy padli ofiarą tej choroby, to mieszkańcy Beamish Town? Kiedy i jak zostali schwytani i zatrzymani w ratuszu? Byli, na wybrzeżu? W okolicach tej groty, morza? Czy byli uratowani przed niechybną śmiercią dopiero tutaj, kiedy próbowali popełnić zbiorowe samobójstwo? A może mieli kontakt z kimś kto tutaj był? — Nie zadali tych pytań, kiedy mieli okazję, a jeśli to był ten wspólny mianownik? Magia, która emanowała z groty? — Z początkiem lipca, jeszcze przed pojawieniem się na niebie komety śniłem o okręcie, który podczas potwornego sztormu w pobliżu białych klifów zderzył się z innym, zupełnie pozbawionym załogi okrętem widmo. Marynarze tego pierwsze pozbawieni rzucali się bezmyślnie w wodę. Bez refleksji, zastanowienia, jakby jakaś siła ciągła ich w głębiny. Zdarza mi się wieszczyć przyszłość, dlatego w ratuszu spytałem cię o Sunderland i straty podczas sztormów.
Rozglądając się po grocie zastanawiał się, czy to miejsce mogło być przejściem — czy istniała szansa, że byty jakieś byty posiadające pradawną moc zostały stąd uwolnione, a te, które nosili były z nimi związane?
— To miejsce musi być zabezpieczone. A najlepiej cała okolica, wybrzeże.
[bylobrzydkobedzieladnie]
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ostatnio zmieniony przez Ramsey Mulciber dnia 17.10.23 20:48, w całości zmieniany 2 razy
Choć ciężka i dusząca świadomość czających się pod powierzchnią koszmarów nigdy jej nie opuściła, nie naprawdę, ostatnie tygodnie zdawały się Elvirze względnie spokojne gdy przychodziło do pozostałości po wrześniowej wyprawie. Dziwaczne zdarzenia mnożyły się co prawda jak grzyby po deszczu, ale dopóki nie znajdowała się pod bezpośrednim wpływem kogoś znacznie potężniejszego od siebie - jak Drew - umiała radzić sobie z nimi względnie dobrze. Cienie i mary budziły jej lęk, ale nie miały aż tak piorunującego efektu jak wówczas. Jesienią zdarzały się momenty, w których była pewna, że traci rozum nieodwracalnie - bo wtedy wszystko zdawało się być wymierzone właśnie w nią, w jej grzechy, jej wspomnienia, nienawiść i poczucie żalu. Teraz, kiedy miała lepszą kontrolę nad własną głową, tracili ją czarodzieje wokół, także ci, którzy do tej pory nie zdawali sobie nawet sprawy z istnienia legendy. Nie wiedziała, nie była dostatecznie błyskotliwa, by domyśleć się co to oznacza, ale dawało jej ostrożne poczucie satysfakcji. Do czego nigdy by się nie przyznała, rzecz jasna. Nawet ona rozumiała, że ten sposób myślenia jest podły.
- Niewiele dało się z nimi zrobić. W nocy pomagał Słodki Sen. A kiedy przychodziły w dzień... - Zmarszczyła brwi, przypominając sobie sylwetkę martwego człowieka z portowych magazynów, który na szczęście nie prześladował jej już więcej. Jej pierwsze prawdziwe morderstwo. Szczególnie okrutne, szczególnie... wyrachowane. - Z czasem minęły same. Ale zajęło to miesiące. - Z perspektywy czasu sama była zaskoczona, że wytrzymywała je tak długo w czasach, kiedy jej mar nie mógł zobaczyć nikt poza nią.
Tak jak dziś zresztą przydarzyło się to Primrose.
Z ulgą przyjęła chłód komnaty, zsunęła kapelusz i powachlowała się nim przez chwilę, zanim zwinęła go i wcisnęła do torby. Choć łatwiej było tu oddychać, skórę oplatała też ta niewidzialna, mrowiąca sieć, która podrażniała czarodzieja zawsze, gdy znalazł się w otoczeniu potężnej magii. Elvira mogła jej nie rozumieć, mogła nie rozumieć nawet części tego co próbował wyjaśnić Ramsey, ale na pewno ją odczuwała. Pobłyskujące runy odbijały się w jej rozszerzonych źrenicach, gdy zadzierała głowę, by przyjrzeć się im wszystkim. Choć znała nazwy niektórych z nich, nie potrafiłaby scalić przekazu w nic sensownego. Niektóre nie wyglądały nawet na pochodzące z żadnego futharku.
Podążała cicho kilka kroków za Primrose i Ramseyem, przysłuchując się rozmowie, do której nie mogła wiele wnieść; frustrowało ją to, ale nie próbowała udawać, że rozumie z tego więcej niż w rzeczywistości. Choć, cholera, próbowała. Kiedy jednak Ramsey zwrócił się do niej, uniosła głowę, którą wcześniej pochyliła, by z niepewnością przyjrzeć się tafli wody.
- Oczywiście, że pamiętam. Ale to nie było tylko to. Oszukiwały mnie wszystkie zmysły, przeżywałam osobiste lęki, pragnienia, widziałam ludzi dawno martwych. Najintensywniej pamiętam emocje. Zmuszały mnie nie tylko do nienawiści. Do miłości też. Porównałabym to do Imperiusa. Imperiusa doprawionego szperaniem w pamięci - odparła cicho, unosząc dłoń do ust. Starała się powracać myślami do feralnego spotkania w Wywernie, nie do samych jaskiń. Nie chciała teraz przywoływać ich przeklętego pojedynku, utraconej ręki, tych słów, które w całej masie obrazów docierały do niej echem nawet po tylu miesiącach. Takie wyraźnie, jakby słyszała je za plecami. Wyrwę ci nogi, wyrwę ręce, wyłupię oczy. Teraz Mulciber brzmiał tak rzeczowo i spokojnie, że prawie była skłonna uwierzyć, że to wszystko co miało miejsce to nie był prawdziwy on. Jakże trudno było jednak pozbyć się strachu pielęgnowanego tak długo. - Pamiętam też zdarzenia, co do których jestem niemal pewna, że nigdy nie miały miejsca. - Wzruszyła ramieniem, zamyślona. Może tak wpływało na nią to niepokojące miejsce, a może zwyczajnie była już sfrustrowana, gdyż wyrwało jej się; - Może powinniśmy więc opracować jeden kierunek? Nauczyć się nad nimi panować wspólnie, zamiast błądzić jak dzieci we mgle, każdy w innym kierunku? - Zacisnęła zęby, odetchnęła, zmusiła się do tego, by jej ton, tak skłonny do marudności, na powrót stał się rzeczowy. Chłodny. - Wiem, że nie zasługuję... że straciłam prawo do oczekiwań. Ale też tam byłam, a o wielu rzeczach, o których mówisz, panie, dowiaduję się teraz. Myślę, że jest już za późno na to, żeby każdy badał tę sprawę na własną rękę.
Przeczesała palcami spocone włosy, rozplątując resztki upięcia. Im bardziej jej wzrok przyzwyczajał się do ciemności, tym więcej rozpoznawała szczegółów w cienistych zakątkach obmytej blaskiem run jaskini. Mimowolnie doszukiwała się w nich ruchu, resztek obecności.
- Masz rację - mruknęła. Zaczęła zastanawiać się nad tym z uzdrowicielskiego punktu widzenia, jak radziła epidemiologia. - Może warto spróbować tymczasowo ewakuować Beamish Town. Miasto jest małe. Nie na tyle małe, żeby miało to być łatwe, ale jest do zrobienia. Żeby zobaczyć, czy cienie podążą za nimi, czy żerują tylko tutaj. Albo... - Była jeszcze inna wersja tego eksperymentu, znacznie łatwiejsza, choć nie zakładała ratunku całej społeczności. I tak wydała jej się lepsza. - Zabierzmy ze sobą kilku z nich. Tyle wystarczy, żeby to sprawdzić i potwierdzić, czy przenoszenie ludności z dala od groty ma w ogóle jakikolwiek sens.
Pytanie Primrose sprawiło, że momentalnie otrząsnęła się z zastanowienia i skupiła na niej wzrok. W pierwszej chwili miała chęć przekląć; wykorzystała wywar wzmacniający na mężczyznę, którego Primrose potem i tak zabiła. Skrzywdziła. Bez znaczenia, poszedł na stratę. Teraz miała ze sobą tylko różdżkę i moc, którą mogła jej ofiarować.
- Mogę użyć zaklęcia Vigorio. Wyrzut adrenaliny pozbawi cię wszelkiego osłabienia, będziesz jak nowo narodzona. Ale ceną tego zaklęcia będzie późniejsze osłabienie. Koszmarne. Nie dasz rady teleportować się do zamku. O lataniu też nie ma mowy. Ktoś będzie musiał cię odebrać i wziąć pod opiekę. Pomyśl o tym. Ale najpierw spróbujmy tego. - Starannie omijając linie na skałach, zbliżyła się do Primrose, ponieważ do pracy musiała być w stanie spojrzeć jej w oczy, przyłożyć różdżkę wprost do skroni, a drugą dłonią ustabilizować kark. - Weź głęboki oddech. Nosem, wypuść ustami. Immunitaris. - szeptała z dobrze znaną intencją. Zwykła używać tego zaklęcia na sobie; na innym człowieku zdawało się łatwiejsze.
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Niewiele dało się z nimi zrobić. W nocy pomagał Słodki Sen. A kiedy przychodziły w dzień... - Zmarszczyła brwi, przypominając sobie sylwetkę martwego człowieka z portowych magazynów, który na szczęście nie prześladował jej już więcej. Jej pierwsze prawdziwe morderstwo. Szczególnie okrutne, szczególnie... wyrachowane. - Z czasem minęły same. Ale zajęło to miesiące. - Z perspektywy czasu sama była zaskoczona, że wytrzymywała je tak długo w czasach, kiedy jej mar nie mógł zobaczyć nikt poza nią.
Tak jak dziś zresztą przydarzyło się to Primrose.
Z ulgą przyjęła chłód komnaty, zsunęła kapelusz i powachlowała się nim przez chwilę, zanim zwinęła go i wcisnęła do torby. Choć łatwiej było tu oddychać, skórę oplatała też ta niewidzialna, mrowiąca sieć, która podrażniała czarodzieja zawsze, gdy znalazł się w otoczeniu potężnej magii. Elvira mogła jej nie rozumieć, mogła nie rozumieć nawet części tego co próbował wyjaśnić Ramsey, ale na pewno ją odczuwała. Pobłyskujące runy odbijały się w jej rozszerzonych źrenicach, gdy zadzierała głowę, by przyjrzeć się im wszystkim. Choć znała nazwy niektórych z nich, nie potrafiłaby scalić przekazu w nic sensownego. Niektóre nie wyglądały nawet na pochodzące z żadnego futharku.
Podążała cicho kilka kroków za Primrose i Ramseyem, przysłuchując się rozmowie, do której nie mogła wiele wnieść; frustrowało ją to, ale nie próbowała udawać, że rozumie z tego więcej niż w rzeczywistości. Choć, cholera, próbowała. Kiedy jednak Ramsey zwrócił się do niej, uniosła głowę, którą wcześniej pochyliła, by z niepewnością przyjrzeć się tafli wody.
- Oczywiście, że pamiętam. Ale to nie było tylko to. Oszukiwały mnie wszystkie zmysły, przeżywałam osobiste lęki, pragnienia, widziałam ludzi dawno martwych. Najintensywniej pamiętam emocje. Zmuszały mnie nie tylko do nienawiści. Do miłości też. Porównałabym to do Imperiusa. Imperiusa doprawionego szperaniem w pamięci - odparła cicho, unosząc dłoń do ust. Starała się powracać myślami do feralnego spotkania w Wywernie, nie do samych jaskiń. Nie chciała teraz przywoływać ich przeklętego pojedynku, utraconej ręki, tych słów, które w całej masie obrazów docierały do niej echem nawet po tylu miesiącach. Takie wyraźnie, jakby słyszała je za plecami. Wyrwę ci nogi, wyrwę ręce, wyłupię oczy. Teraz Mulciber brzmiał tak rzeczowo i spokojnie, że prawie była skłonna uwierzyć, że to wszystko co miało miejsce to nie był prawdziwy on. Jakże trudno było jednak pozbyć się strachu pielęgnowanego tak długo. - Pamiętam też zdarzenia, co do których jestem niemal pewna, że nigdy nie miały miejsca. - Wzruszyła ramieniem, zamyślona. Może tak wpływało na nią to niepokojące miejsce, a może zwyczajnie była już sfrustrowana, gdyż wyrwało jej się; - Może powinniśmy więc opracować jeden kierunek? Nauczyć się nad nimi panować wspólnie, zamiast błądzić jak dzieci we mgle, każdy w innym kierunku? - Zacisnęła zęby, odetchnęła, zmusiła się do tego, by jej ton, tak skłonny do marudności, na powrót stał się rzeczowy. Chłodny. - Wiem, że nie zasługuję... że straciłam prawo do oczekiwań. Ale też tam byłam, a o wielu rzeczach, o których mówisz, panie, dowiaduję się teraz. Myślę, że jest już za późno na to, żeby każdy badał tę sprawę na własną rękę.
Przeczesała palcami spocone włosy, rozplątując resztki upięcia. Im bardziej jej wzrok przyzwyczajał się do ciemności, tym więcej rozpoznawała szczegółów w cienistych zakątkach obmytej blaskiem run jaskini. Mimowolnie doszukiwała się w nich ruchu, resztek obecności.
- Masz rację - mruknęła. Zaczęła zastanawiać się nad tym z uzdrowicielskiego punktu widzenia, jak radziła epidemiologia. - Może warto spróbować tymczasowo ewakuować Beamish Town. Miasto jest małe. Nie na tyle małe, żeby miało to być łatwe, ale jest do zrobienia. Żeby zobaczyć, czy cienie podążą za nimi, czy żerują tylko tutaj. Albo... - Była jeszcze inna wersja tego eksperymentu, znacznie łatwiejsza, choć nie zakładała ratunku całej społeczności. I tak wydała jej się lepsza. - Zabierzmy ze sobą kilku z nich. Tyle wystarczy, żeby to sprawdzić i potwierdzić, czy przenoszenie ludności z dala od groty ma w ogóle jakikolwiek sens.
Pytanie Primrose sprawiło, że momentalnie otrząsnęła się z zastanowienia i skupiła na niej wzrok. W pierwszej chwili miała chęć przekląć; wykorzystała wywar wzmacniający na mężczyznę, którego Primrose potem i tak zabiła. Skrzywdziła. Bez znaczenia, poszedł na stratę. Teraz miała ze sobą tylko różdżkę i moc, którą mogła jej ofiarować.
- Mogę użyć zaklęcia Vigorio. Wyrzut adrenaliny pozbawi cię wszelkiego osłabienia, będziesz jak nowo narodzona. Ale ceną tego zaklęcia będzie późniejsze osłabienie. Koszmarne. Nie dasz rady teleportować się do zamku. O lataniu też nie ma mowy. Ktoś będzie musiał cię odebrać i wziąć pod opiekę. Pomyśl o tym. Ale najpierw spróbujmy tego. - Starannie omijając linie na skałach, zbliżyła się do Primrose, ponieważ do pracy musiała być w stanie spojrzeć jej w oczy, przyłożyć różdżkę wprost do skroni, a drugą dłonią ustabilizować kark. - Weź głęboki oddech. Nosem, wypuść ustami. Immunitaris. - szeptała z dobrze znaną intencją. Zwykła używać tego zaklęcia na sobie; na innym człowieku zdawało się łatwiejsze.
[bylobrzydkobedzieladnie]
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Grota wyglądała dokładnie tak, jak Primrose ją zapamiętała: kamienny, nienaturalnie okrągły korytarz prowadził w dół, oświetlony połyskującymi na ścianach runicznymi znakami, kończąc się w owalnej, wypełnionej płytką wodą komnacie. Złote, połyskujące nitki wygasłej magii nadal tam były, migoczące łuki łączyły się ze sobą pod ciemnym sklepieniem, tworząc klatkę - nadal pustą. Sama Primrose, wchodząc do niej, nie dostrzegła niczego nowego, długi spacer przywrócił jasność umysłowi, a im bardziej oddalała się od ratusza, tym zasnuwająca myśli mgła zdawała się podnosić - aczkolwiek wsłuchując się w szum niedalekiego morza, lady Burke mogła wciąż usłyszeć ciche nawoływanie, a same fale ją kusiły; zanurzenie się w nich brzmiało w jej myślach przyjemnie, ich chłód obiecywał złagodzić nieznośny upał.
Znaczące ściany runy, dotknięte dłonią Ramseya, zamigotały na moment silniej, ale chociaż numerolog wyczuwał w powietrzu drżenie obecnej tu niegdyś magii, to nie miał wątpliwości co do tego, że potężna energia opuściła już to miejsce. W grocie pozostały jej resztki, mgliste echo świadczące o wielkiej mocy; nici, z której utkano pułapkę, sprawiały dla Ramseya wrażenie niezwykle skomplikowanych, finezyjnych - a sama magia była stara i inna od tej, którą stosowało się obecnie. W jakiś trudny do uchwycenia sposób go też drażniła, znalezienie się w pobliżu łukowatej klatki sprawiło, że gdzieś pod skórą narosła irytacja - cichy gniew, którego źródła nie potrafił jednoznacznie wskazać. Gdy stopa zanurzyła się w płytkiej wodzie, ciałem wstrząsnął dreszcz, a serce załomotało gwałtowniej, niosący się wzdłuż skalnych ścian głos Elviry ucichł, zmieszał się z tłem - a sekundę później Ramsey nie widział już ani groty, ani połyskujących znaków, ani zmąconej tafli podziemnego jeziora. Towarzyszące mu kobiety dostrzegły, jak zatrzymał się nagle, i jak oczy przewróciły mu się do wnętrza czaszki - kiedy na kilka chwil przestał reagować na cokolwiek.
On sam znalazł się natomiast na porośniętym zielenią, zapuszczonym podwórzu. Przerośnięta trawa przykryła czubki ciemnych butów, a jego samego otoczył zapach lasu - i wilgoci. Zawieszona w powietrzu woda zdawała się oblepiać skórę i włosy, ciężkie, granatowe, burzowe chmury sunęły po zawieszonym nisko niebie, zasnuwając okolicę dziwnym, miękkim światłem. Tuż przed Ramseyem wyrastał rząd kolumn - kamiennych, wystrzeliwujących ku niebu, wyraźnie nadgryzionych zębem czasu; na kolumnach przysiadły rzeźby, szare gargulce obserwujące okolicę nieruchomymi oczami. Za nimi znajdował się dwór, a raczej: jego uśpione truchło, w połowie spalone domostwo, którego Śmierciożerca z całą pewnością nie widział nigdy wcześniej - ale które niegdyś musiało zachwycać okazałością. Pomiędzy kolumnami poruszała się jedna samotna sylwetka dziewczyny ubranej w ciemną sukienkę, z jasnymi włosami wysuwającymi się z wysokiego koka. Dziewczyna, choć z całą pewnością nie mogła dostrzec Ramseya, zatrzymała się nagle - a kiedy się odwróciła, Śmierciożerca mógł zauważyć, że była młoda, bardzo młoda - prawdopodobnie dopiero wchodziła w dorosłość. Nie to zwróciło jednak jego uwagę najbardziej, a całkowita czerń jej pozbawionych tęczówek i białek oczu, wychylających się z rozchylonych szeroko powiek. Dziewczyna nie miała też butów, a ciemny materiał sukienki znaczyły jeszcze ciemniejsze smugi, niemożliwe jednak do rozpoznania; skórę miała jasną, prawie białą - a na długiej, smukłej szyi lśnił złoty naszyjnik ze szmaragdowym kamieniem.
Dziewczyna dostrzegła coś za plecami Ramseya, jej oczy zwęziły się, po czym całą jej sylwetkę spowił czarny dym - tak gęsty, że na chwilę zasnuł całe pole widzenia Śmierciożercy; a gdy się rozwiał, na polanie nie było już jasnowłosej - a zamiast tego przed nim stał Lord Voldemort we własnej osobie, w długiej, niknącej w ciemnozielonej trawie szacie. - Przyprowadźcie go do mnie - odezwał się, głosem, który zdawał się wwiercać prosto w umysł Ramseya, ponaglającym, rozkazującym; głosem, który był ostatnim, co Mulciber zapamiętał z wizji, nim ta się rozmyła - pozostawiając go znów pośrodku zalanej wodą groty.
Mistrz gry nie kontynuuje rozgrywki.
Znaczące ściany runy, dotknięte dłonią Ramseya, zamigotały na moment silniej, ale chociaż numerolog wyczuwał w powietrzu drżenie obecnej tu niegdyś magii, to nie miał wątpliwości co do tego, że potężna energia opuściła już to miejsce. W grocie pozostały jej resztki, mgliste echo świadczące o wielkiej mocy; nici, z której utkano pułapkę, sprawiały dla Ramseya wrażenie niezwykle skomplikowanych, finezyjnych - a sama magia była stara i inna od tej, którą stosowało się obecnie. W jakiś trudny do uchwycenia sposób go też drażniła, znalezienie się w pobliżu łukowatej klatki sprawiło, że gdzieś pod skórą narosła irytacja - cichy gniew, którego źródła nie potrafił jednoznacznie wskazać. Gdy stopa zanurzyła się w płytkiej wodzie, ciałem wstrząsnął dreszcz, a serce załomotało gwałtowniej, niosący się wzdłuż skalnych ścian głos Elviry ucichł, zmieszał się z tłem - a sekundę później Ramsey nie widział już ani groty, ani połyskujących znaków, ani zmąconej tafli podziemnego jeziora. Towarzyszące mu kobiety dostrzegły, jak zatrzymał się nagle, i jak oczy przewróciły mu się do wnętrza czaszki - kiedy na kilka chwil przestał reagować na cokolwiek.
On sam znalazł się natomiast na porośniętym zielenią, zapuszczonym podwórzu. Przerośnięta trawa przykryła czubki ciemnych butów, a jego samego otoczył zapach lasu - i wilgoci. Zawieszona w powietrzu woda zdawała się oblepiać skórę i włosy, ciężkie, granatowe, burzowe chmury sunęły po zawieszonym nisko niebie, zasnuwając okolicę dziwnym, miękkim światłem. Tuż przed Ramseyem wyrastał rząd kolumn - kamiennych, wystrzeliwujących ku niebu, wyraźnie nadgryzionych zębem czasu; na kolumnach przysiadły rzeźby, szare gargulce obserwujące okolicę nieruchomymi oczami. Za nimi znajdował się dwór, a raczej: jego uśpione truchło, w połowie spalone domostwo, którego Śmierciożerca z całą pewnością nie widział nigdy wcześniej - ale które niegdyś musiało zachwycać okazałością. Pomiędzy kolumnami poruszała się jedna samotna sylwetka dziewczyny ubranej w ciemną sukienkę, z jasnymi włosami wysuwającymi się z wysokiego koka. Dziewczyna, choć z całą pewnością nie mogła dostrzec Ramseya, zatrzymała się nagle - a kiedy się odwróciła, Śmierciożerca mógł zauważyć, że była młoda, bardzo młoda - prawdopodobnie dopiero wchodziła w dorosłość. Nie to zwróciło jednak jego uwagę najbardziej, a całkowita czerń jej pozbawionych tęczówek i białek oczu, wychylających się z rozchylonych szeroko powiek. Dziewczyna nie miała też butów, a ciemny materiał sukienki znaczyły jeszcze ciemniejsze smugi, niemożliwe jednak do rozpoznania; skórę miała jasną, prawie białą - a na długiej, smukłej szyi lśnił złoty naszyjnik ze szmaragdowym kamieniem.
Dziewczyna dostrzegła coś za plecami Ramseya, jej oczy zwęziły się, po czym całą jej sylwetkę spowił czarny dym - tak gęsty, że na chwilę zasnuł całe pole widzenia Śmierciożercy; a gdy się rozwiał, na polanie nie było już jasnowłosej - a zamiast tego przed nim stał Lord Voldemort we własnej osobie, w długiej, niknącej w ciemnozielonej trawie szacie. - Przyprowadźcie go do mnie - odezwał się, głosem, który zdawał się wwiercać prosto w umysł Ramseya, ponaglającym, rozkazującym; głosem, który był ostatnim, co Mulciber zapamiętał z wizji, nim ta się rozmyła - pozostawiając go znów pośrodku zalanej wodą groty.
Wszystko wskazywało na to, że kometa i przedziwne zdarzenia są ze sobą połączone. Przypomniała sobie rozmowę z początku miesiąca w Durham, gdzie wraz z Evandrą i Rigelem doszli do wniosku, że wszystko miało początek jeszcze w Locus Nihil. Każde kolejne zdarzenie było wypadkową tego co zostało wtedy wypuszczone. Starała się wyłapać wszystkie istotne informacje jakie przekazywał Ramsey, walczyła ze zmęczeniem, nie mogła się teraz poddać. Nie w tym momencie, kiedy wreszcie udaje się jej uzyskać odpowiedzi na pytania, które zadawała sobie od bardzo dawna. Craig z Edgarem milczeli. Nie mówili za wiele o tym co się wydarzyło. Nie wiedziała, że kuzyn miał możliwość kontrolowania cieni, nawet jeżeli nie w pełni, to w jakimś stopniu. Zacisnęła dłoń ze złości. Ileż by to ułatwiło, gdyby nie milczał w głupim przeświadczeniu, że będzie chronił Primrose. Stała się jedną z Rycerzy, ta wiedza mogłaby teraz pomóc. Ale kuzyn był daleko, we Francji, i nic nie wskazywało, że kiedykolwiek wróci na stałe do Anglii.
Opowieść czarodzieja bardzo przypominała te szczątkowe informacje jakie podarował jej Craig.
-Edgar stracił częściowo pamięć, był też przekonany, że Craig nie żyje i jego obecność brał za zwidy. Chciał wyprawić mu pogrzeb. - Wspomniała stan brata kiedy wrócił z Locus. -Jednak nie miał w sobie żadnego bytu, ani ducha. - To oznaczało, że jej hipoteza była trafna. Tylko niektórzy je zyskali. Kto? - Ile jest tych bytów? - Zapytała słysząc o tym jak są potężne i silne. To pokrywało się z tym, co mówiła lady Rosier o Morrigan. -Jak udaje się je utrzymać w ryzach? - Musiała zadać to pytanie, choć zakładała, że odpowiedź jej nie ucieszy. Podejrzewała, że usłyszy o niełatwej walce siły woli i własnego umysłu, aby nie dać się całkowicie przejąć. Miała tego przedsmak w trakcie zjazdu naukowego. Doświadczyła tego w sklepie, kiedy okrutny duch przebudził się w Deirdre. Była pewna, że na pewno jest ich trójka, ale czy więcej? Kto jeszcze? -Duchy te potrafią władać cienistymi istotami. Są im posłuszne. - Dodała jeszcze od siebie, bo przecież tego była świadkiem dwa dni temu. Potarła czoło, czując jak coraz bardziej słabnie.
-Nie ma tu żadnej żyły magicznej. To miejsce jest przesycone energią z run. - Odpowiedziała jeszcze na poprzednie pytanie Ramseya nim oparła się plecami o ścianę, starając się utrzymać równowagę. Pokręciła głową kiedy zapytał o cienie. -Spotkałam je raz, kierowała nim inna osoba. A dokładniej ten byt. Także nie wiem, czy by mnie zaatakowały. Nie byłam w Locus Nihil, podejrzewam, że mogłabym się stać ich celem. - Nie zakładała tak śmiałej tezy, że cieniste istoty wiedziały kto należy do organizacji, a kto nie. Raczej atakowały najbliższy cel, chyba, że osoba była im znana lub w jakiś sposób naznaczona.
Zerknęła na Elvirę, która odpowiedziała jak się spodziewała. Potrzeba czasu, aby omamy zniknęły. To nie napawało optymizmem, ale też nie miała zamiaru poddawać się ponurym myślom. -Zgadzam się.- Kiwnęła głową. -Brakuje nam wielu informacji. Każdy czymś się zajmuje, szuka na własną rękę. Potrzeba nam wymiany wiedzy, zebrania to w całość. Możliwe, że ktoś posiada jakąś część, której uparcie szukamy, a jest na wyciągnięcie ręki. - Elvira miała rację, niezależnie kto kim był w organizacji, jaki miał status, zbyt wiele się wydarzyło, aby mieli posiadane dane ukrywać dla siebie. Należało je wszystkie zebrać i postarać się ułożyć. Ewakuowanie Beamish Towan zdawało się proste, ale logistycznie wcale nie było. Nie mogła się jednak z nimi nie zgodzić. Beamish stanie się miastem duchów, cieni. -Wolałabym ewakuować tych co jeszcze nie są skażeni w żaden sposób, a pozostawić tych co w ratuszu. Obserwować. - Na samą myśl, że mieli przenosić tych, których widziała aż dreszcze przebiegły jej po plecach. Skupiła się na Elvirze, która nagle pojawiła się przed nią. Wzięła głęboki wdech jak nakazała i wypuściła. Poczuła jak energia magiczna przez nią przepływa, jak klarowność umysłu wraca. Nadal była lekko osłabiona, ale czuła się zdecydowanie lepiej. -Dziękuję.
Następnie zmarszczyła brwi kiedy Ramsey wspomniał o swojej wizji. Utkwiła spojrzenie w wodzie w jaskini, w okręgi. Przypomniała sobie o pieśni i rytmice.
-Oczywiście. - Powiedziała nagle i spojrzała trzeźwym wzrokiem na Elvirę, a potem na Ramseya. -Woda. Zauważcie, że wszystko obraca się wokół niej. Ludzie z Beamish wskakiwali do wody w amoku. Dwa zderzające się statki i ludzie wskakujący do wody. Woda w tym miejscu, szum fal i okręgi jak w rytm muzyki. Co, jeżeli to, czego szukamy jest w wodzie? - Spojrzała to na czarodzieja to na czarownicę. Być może wybiegała za daleko. -Czy ciała niebieskie nie mają również wpływu na to co się dzieje tutaj? Czy kometa nie mogła osłabić działania zabezpieczenia. Uwolnione duchy, mogły sprawić, że cokolwiek było tu zamknięte zdołało się uwolnić i nikt nie widział co. Rogate bestie pojawiły się przy wodzie. Możliwe, że to co było tu zamknięte, skryło się w głębinach morza. - Daleko posunięte przypuszczenie, ale możliwe. -Nawet teraz zdaje mi się, że woda mnie woła. Śpiewa. - Wydawało się to czystym szaleństwem. Wtedy dostrzegła zmianę w mężczyźnie. Nie widziała jego oczu, a jedynie białka. Zatrzymał się, jakby został zamieniony w kamień. -Ramsey? - Zapytała zaniepokojona jego stanem.
Opowieść czarodzieja bardzo przypominała te szczątkowe informacje jakie podarował jej Craig.
-Edgar stracił częściowo pamięć, był też przekonany, że Craig nie żyje i jego obecność brał za zwidy. Chciał wyprawić mu pogrzeb. - Wspomniała stan brata kiedy wrócił z Locus. -Jednak nie miał w sobie żadnego bytu, ani ducha. - To oznaczało, że jej hipoteza była trafna. Tylko niektórzy je zyskali. Kto? - Ile jest tych bytów? - Zapytała słysząc o tym jak są potężne i silne. To pokrywało się z tym, co mówiła lady Rosier o Morrigan. -Jak udaje się je utrzymać w ryzach? - Musiała zadać to pytanie, choć zakładała, że odpowiedź jej nie ucieszy. Podejrzewała, że usłyszy o niełatwej walce siły woli i własnego umysłu, aby nie dać się całkowicie przejąć. Miała tego przedsmak w trakcie zjazdu naukowego. Doświadczyła tego w sklepie, kiedy okrutny duch przebudził się w Deirdre. Była pewna, że na pewno jest ich trójka, ale czy więcej? Kto jeszcze? -Duchy te potrafią władać cienistymi istotami. Są im posłuszne. - Dodała jeszcze od siebie, bo przecież tego była świadkiem dwa dni temu. Potarła czoło, czując jak coraz bardziej słabnie.
-Nie ma tu żadnej żyły magicznej. To miejsce jest przesycone energią z run. - Odpowiedziała jeszcze na poprzednie pytanie Ramseya nim oparła się plecami o ścianę, starając się utrzymać równowagę. Pokręciła głową kiedy zapytał o cienie. -Spotkałam je raz, kierowała nim inna osoba. A dokładniej ten byt. Także nie wiem, czy by mnie zaatakowały. Nie byłam w Locus Nihil, podejrzewam, że mogłabym się stać ich celem. - Nie zakładała tak śmiałej tezy, że cieniste istoty wiedziały kto należy do organizacji, a kto nie. Raczej atakowały najbliższy cel, chyba, że osoba była im znana lub w jakiś sposób naznaczona.
Zerknęła na Elvirę, która odpowiedziała jak się spodziewała. Potrzeba czasu, aby omamy zniknęły. To nie napawało optymizmem, ale też nie miała zamiaru poddawać się ponurym myślom. -Zgadzam się.- Kiwnęła głową. -Brakuje nam wielu informacji. Każdy czymś się zajmuje, szuka na własną rękę. Potrzeba nam wymiany wiedzy, zebrania to w całość. Możliwe, że ktoś posiada jakąś część, której uparcie szukamy, a jest na wyciągnięcie ręki. - Elvira miała rację, niezależnie kto kim był w organizacji, jaki miał status, zbyt wiele się wydarzyło, aby mieli posiadane dane ukrywać dla siebie. Należało je wszystkie zebrać i postarać się ułożyć. Ewakuowanie Beamish Towan zdawało się proste, ale logistycznie wcale nie było. Nie mogła się jednak z nimi nie zgodzić. Beamish stanie się miastem duchów, cieni. -Wolałabym ewakuować tych co jeszcze nie są skażeni w żaden sposób, a pozostawić tych co w ratuszu. Obserwować. - Na samą myśl, że mieli przenosić tych, których widziała aż dreszcze przebiegły jej po plecach. Skupiła się na Elvirze, która nagle pojawiła się przed nią. Wzięła głęboki wdech jak nakazała i wypuściła. Poczuła jak energia magiczna przez nią przepływa, jak klarowność umysłu wraca. Nadal była lekko osłabiona, ale czuła się zdecydowanie lepiej. -Dziękuję.
Następnie zmarszczyła brwi kiedy Ramsey wspomniał o swojej wizji. Utkwiła spojrzenie w wodzie w jaskini, w okręgi. Przypomniała sobie o pieśni i rytmice.
-Oczywiście. - Powiedziała nagle i spojrzała trzeźwym wzrokiem na Elvirę, a potem na Ramseya. -Woda. Zauważcie, że wszystko obraca się wokół niej. Ludzie z Beamish wskakiwali do wody w amoku. Dwa zderzające się statki i ludzie wskakujący do wody. Woda w tym miejscu, szum fal i okręgi jak w rytm muzyki. Co, jeżeli to, czego szukamy jest w wodzie? - Spojrzała to na czarodzieja to na czarownicę. Być może wybiegała za daleko. -Czy ciała niebieskie nie mają również wpływu na to co się dzieje tutaj? Czy kometa nie mogła osłabić działania zabezpieczenia. Uwolnione duchy, mogły sprawić, że cokolwiek było tu zamknięte zdołało się uwolnić i nikt nie widział co. Rogate bestie pojawiły się przy wodzie. Możliwe, że to co było tu zamknięte, skryło się w głębinach morza. - Daleko posunięte przypuszczenie, ale możliwe. -Nawet teraz zdaje mi się, że woda mnie woła. Śpiewa. - Wydawało się to czystym szaleństwem. Wtedy dostrzegła zmianę w mężczyźnie. Nie widziała jego oczu, a jedynie białka. Zatrzymał się, jakby został zamieniony w kamień. -Ramsey? - Zapytała zaniepokojona jego stanem.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Locus Nihil było dla niego wspomnieniem, do którego nie wracał za często. Luki pamięci, które mocno dziurawiły jego rzeczywistość, pozostawały jedną wielką niewiadomą, nigdy nie udało mu się jednoznacznie znaleźć jej przyczyny, ale im częściej tracił nad sobą kontrolę tym większą korelację zaczynał dostrzegać. Dziś był jej już świadom, a wtedy? Informacja o tym, że Edgar cierpiał na podobne problemy podpowiadała mu, że wszystko sprowadzało się do artefaktu, który ostatecznie wpadł w jego ręce. Nie pamiętał większości drogi w podziemiach banku Gringotta. Nie pamiętał ataku na Multon, bo miał przed sobą innego wroga. Nie pamiętał tego, co działo się później, ledwie fragmentami potrafiąc przywołać obraz korytarzy ukrytych pod bankiem. Dopiero sam artefakt. Dopiero pojawienie się Czarnego Pana rozjaśniło mu umysł, ale i nie do końca. Edgar zapomniał o swoim bracie, był pewien, że nie żyje, a on utracił wszystkie wspomnienia dotyczące Cassandry — dziś jego żony. Nie wróciły. W ich miejscu stworzył nowe, godząc się, że być może już na zawsze przeszłość z nią związana będzie serią niewiadomych. Praktycznie nikt nie wiedział o jego problemach. Z oczywistych powodów wiedziała o nich sama Vablatsky, domyśliła się tego także Deirdre, która pomogła mu rozwikłać zagadkę kim była tajemnicza histeryczka zasypujące go korespondencją. To wszystko co się wydarzyło włącznie z tym, ile kosztowało go utrzymywanie tego bytu w ryzach nie było tematem do rozmów ani z bliskimi ani sojusznikami. Nie planował wracać do tamtych wydarzeń i nawet jeśli dzisiejsze wydarzenia miały mieć swoje źródło w tamtej nocy nie zamierzał tam wracać póki Czarny Pan nie uzna tego za konieczne. Moc, która otrzymali była ogromna, była darem, szansą, którą mogli wykorzystać, a jemu było dobrze ze świadomością, że posiada coś, co umożliwia mu utrzymywanie przewagi nad innymi. Byt, który w nim drzemał pokazał mu potęgę i umożliwił szybkie i łatwe sięganie po to, czego pragnął. Koszt był ogromny, ale w perspektywie tego, co zyskali — żaden. Był potężnym czarodziejem i mało kto mógł mu dorównać, a jednak wierzył, że uzyskanej mocy nigdy mógłby osiągnąć samodzielnie.
— To z tego powodu mu się pogorszyło? — spytał, schodząc z tematu świadomie. Nie zamierzał rozmawiać ani o jego, ani własnych problemach. Nie wiedział, co działo się w chwilach, gdy tracił pamięć — zachowywał się dziwnie? Nietypowo? Brali go za szaleńca? Umysł był jego największą siłą, ciało marnym, żałosnym naczyniem. Danie komukolwiek powodu do uznania go obłąkanym lub słabym mogło stać się wyrokiem śmierci. Dziwił się, że Primrose tak chętnie dzieli się problemami swojego krewnego w towarzystwie Multon, nawet jeśli traktowała swoje słowa jak raport. — Jesteś pewna? – spytał, spoglądając na Primrose. — Powiedział ci to? Tak jak o wszystkim, czego doświadczył? — Edgar nie powiedział jej prawdy ani o Locus ani o spotkaniu z jakiegoś powodu, a ona dalej śmiało zakładała, że wiedziała o wszystkim. Być może i Edgar nosił w sobie znamię, moc. Być może działała na niego inaczej, skoro zamiast go wzmocnić, osłabiła go. Możliwe, że stało się też coś, czego nie potrafili wciąż dostrzec, skupiając się na tym, co widoczne i najbardziej mylące? — Zbadałaś go? Poddałaś analizie? A może wiesz, jak to sprawdzić? — Oni nie wiedzieli. Żaden z nich tak naprawdę nie miał pojęcia z czym ma do czynienia. Rozmawiał z bytem, który próbował przejąć nad nim kontrolę. Oddawał mu ją, kiedy tego potrzebował lub próbował ujarzmić. Obaj korzystali na tym co się wydarzyło. Kimkolwiek, czymkolwiek był duch, z którym prowadził negocjacje.— Jeden? A może dziesiątki? Jakie to ma znaczenie? — spytał, unosząc brew. Nie wykluczał, by był to jeden byt związany z jednym artefaktem. Istotne było, co mogli z tym uczynić, przecież nie planował tego w sobie zwalczać. Spojrzał na Elvirę, kiedy podjęła temat. Nie chodziło o jakikolwiek zasługi ani o to, że straciła szansę na podejmowanie decyzji. — Brzmi jak zarzut — zauważył, przenosząc ciężar jej żądań na inną stronę. Próbowała najgrzeczniej jak potrafiła wyrazić żal i zawód, że nie została poinformowana wcześniej o takich kwestiach, ale dlaczego by miała? Czym wyróżniała się na tle pozostałych rycerzy i sojuszników, skoro nie wiedział o tym żaden z nich? — Rzadko się zdarza, że istotne informacje nie trafią do właściwych osób.— I nie zamierzał na ten zarzut odpowiadać, Elvira uczyniła to sama. To nawet nie była tajemnica, bo informacje, którymi się dzielił jak i te, którymi nie zamierzał nie dotyczyły ani Elviry ani Primrose, więc żadna z nich nie była upoważniona do wysuwania żądań i wyrażania niezadowolenia. — Te informacje przekazuje wyłącznie do waszej wiadomości, lady Burke. Panno Multon. Mam nadzieję, że zaspokoją ciekawość.— Zwrócił się do Elviry. Jego twarz nie wyrażała więcej niż przed chwilą, mimo, że głos zyskał na intensywności. Po chwili wrócił wzrokiem do Primrose. — Być może nie wyraziłem się wystarczająco jasno. Są posłuszne nam— poprawił ją choć była to formalność; to on nich wychodziły rozkazy, to oni potrafili zmusić do uległości, a nie byty, które w sobie mieli. — Potrzebujemy odpowiedzi na pytania dotyczące komety i tego, co spętało świadomość i wolną wolę twoich mieszkańców. Wciąż tego nie wiemy — przypomniał jej powód, w którym się tu zebrali, czując, że zaczynali wkraczaj w rejony, których wcale nie chciał i nie zamierzał poruszać ani z nimi ani z nikim innym.
— Mówiłaś, że to bardzo stare runy, które miały możliwość pieczętowania i zamknięcia czegoś w środku. Co lub kto może taką pieczęć złamać? — Czy istniała szansa, że ktoś mógł to zrobić przypadkiem lub celowo? I czy mógł to zrobić każdy znawca run, czy tylko ktoś, kto miał szczególną wiedzę na temat takich pieczęci? Nauka się zmieniała, dziś tak jak w numerologii zaklęcia i bariery tworzyło się inaczej niż kiedyś, zakładał, że z tym mogło być podobnie a pewne znaki dziś już nieużywane wymagały konkretnej wiedzy, a czy magii? Czy potrafili jednoznacznie wykluczyć ingerencję człowieka w to i założyć, że to wpływ komety odsłonił grotę, a potem otworzył zamkniętą w niej moc? Ciemność?
— Nie po to tu jesteśmy? — spytał, kiedy Primrose wspomniała o wymianie informacji. Badali, sprawdzali i zanalizowali to wszystko, co się działo, a działo się wokół mnóstwo rzeczy. — Wysiedlenie ludzi może nie rozwiązać problemu, jeśli przyczyna tkwi w tej grocie lub okolicy, a ludzie dalej będą się tu pojawiać. Proponowałbym sprawdzenie wybrzeża i okolicznych wód. Jeśli słyszysz śpiew, a woda wzywa cię do siebie to znaczy, że ta magia na ciebie oddziaływuje. Słyszałaś to nim się pojawiłem? Lub wtedy, gdy towarzyszyli ci tu inni? Z pewnością trzeba czym prędzej wyjaśnić zjawisko, które nam towarzyszy, i które zapoczątkowało serię przedziwnych zdarzeń. Jeśli macie kontakt z astronomami, dobrze byłoby się z nimi spotkać, ale przeczucie mówi mi, że wszystko nas i tak zaprowadzi prosto w wodę.– Spojrzał na Elvirę, kiedy to zaproponowała, a następnie wrócił spojrzeniem do Primrose. — Ale oczywiście to twoja decyzja — Nie był pewien, czy rozsądna, ale to były jej ziemie i jej środki i czas na zorganizowanie tego wszystkiego. Wciąż nie wiedzieli w jaki sposób szaleństwo dotykało tych ludzi; czy wynikał z kontaktu z istotami czy może energią emanująca z groty. Czy Primrose zareagowała tak z jego powodu, czy może z powodu energii gromadzonej w ratuszu? — Ciała niebieskie oddziałują na wszystko, co nas otacza. Całą przyrodę — przytaknął, ale nie potrafił określić jak i jakie zmiany mogły zajść z powodu komety. Te informacje mógł jej udzielić astronom i być może u specjalistów w tego zakresu mogła pojąć więcej. — Magię też, tak zreszta powstają anomalie. A morza i oceany są słabo przez nas poznane.Brałbym to pod uwagę — potwierdził słowa Primrose, sam w końcu zakładał podobny bieg zdarzeń. — Warto byłoby mieć oczy i uszy otwarte. Takie sytuacje mogą się powtarzać w innym miejscach. — Trudno było zakładać cokolwiek, póki to było zaledwie incydentem. Byli w kontakcie ze sobą wzajemnie, przepływ informacji był potrzebny, ale był pewien, że jeśli takie wypadki się powtórzą prędko o tym usłyszą, a kiedy zajdzie potrzeba zorganizują się i wspomogą wzajemnie. Przyglądając się bursztynowym runom, podniósł się. Nim jednak ruszył przed siebie poczuł przerażający chłód, który przebiegł mu po plecach. Mięśnie zesztywniały, a włosy na karku stanęły dęba.
Czas się zatrzymał.
Nie wiedział na jak długo, bo kiedy odzyskał świadomość, mocno i wyraźnie nabrał powietrza w płuca, czując się tak, jakby zbyt długo przebywał pod wodą. Uniósł spojrzenie na Primrose. Patrzyła na niego tak, jakby zadała mu pytanie, ale na nie nie odpowiedział. Milczał więc przez chwilę, stojąc w bezruchu. Czarny Pan niezmiennie budził w nim takie same odczucia, nawet we własnych wizjach. Nie zdążył się odwrócić, zobaczyć kogo miał za plecami, kto miał stanąć przed obliczem Voldemorta.
— Powinnismy opuścić grotę — powiedział w końcu ze spokojem powracającym na jego twarz. Zerknął na Elvirę, po czym ruszył w stronę wyjścia.
— To z tego powodu mu się pogorszyło? — spytał, schodząc z tematu świadomie. Nie zamierzał rozmawiać ani o jego, ani własnych problemach. Nie wiedział, co działo się w chwilach, gdy tracił pamięć — zachowywał się dziwnie? Nietypowo? Brali go za szaleńca? Umysł był jego największą siłą, ciało marnym, żałosnym naczyniem. Danie komukolwiek powodu do uznania go obłąkanym lub słabym mogło stać się wyrokiem śmierci. Dziwił się, że Primrose tak chętnie dzieli się problemami swojego krewnego w towarzystwie Multon, nawet jeśli traktowała swoje słowa jak raport. — Jesteś pewna? – spytał, spoglądając na Primrose. — Powiedział ci to? Tak jak o wszystkim, czego doświadczył? — Edgar nie powiedział jej prawdy ani o Locus ani o spotkaniu z jakiegoś powodu, a ona dalej śmiało zakładała, że wiedziała o wszystkim. Być może i Edgar nosił w sobie znamię, moc. Być może działała na niego inaczej, skoro zamiast go wzmocnić, osłabiła go. Możliwe, że stało się też coś, czego nie potrafili wciąż dostrzec, skupiając się na tym, co widoczne i najbardziej mylące? — Zbadałaś go? Poddałaś analizie? A może wiesz, jak to sprawdzić? — Oni nie wiedzieli. Żaden z nich tak naprawdę nie miał pojęcia z czym ma do czynienia. Rozmawiał z bytem, który próbował przejąć nad nim kontrolę. Oddawał mu ją, kiedy tego potrzebował lub próbował ujarzmić. Obaj korzystali na tym co się wydarzyło. Kimkolwiek, czymkolwiek był duch, z którym prowadził negocjacje.— Jeden? A może dziesiątki? Jakie to ma znaczenie? — spytał, unosząc brew. Nie wykluczał, by był to jeden byt związany z jednym artefaktem. Istotne było, co mogli z tym uczynić, przecież nie planował tego w sobie zwalczać. Spojrzał na Elvirę, kiedy podjęła temat. Nie chodziło o jakikolwiek zasługi ani o to, że straciła szansę na podejmowanie decyzji. — Brzmi jak zarzut — zauważył, przenosząc ciężar jej żądań na inną stronę. Próbowała najgrzeczniej jak potrafiła wyrazić żal i zawód, że nie została poinformowana wcześniej o takich kwestiach, ale dlaczego by miała? Czym wyróżniała się na tle pozostałych rycerzy i sojuszników, skoro nie wiedział o tym żaden z nich? — Rzadko się zdarza, że istotne informacje nie trafią do właściwych osób.— I nie zamierzał na ten zarzut odpowiadać, Elvira uczyniła to sama. To nawet nie była tajemnica, bo informacje, którymi się dzielił jak i te, którymi nie zamierzał nie dotyczyły ani Elviry ani Primrose, więc żadna z nich nie była upoważniona do wysuwania żądań i wyrażania niezadowolenia. — Te informacje przekazuje wyłącznie do waszej wiadomości, lady Burke. Panno Multon. Mam nadzieję, że zaspokoją ciekawość.— Zwrócił się do Elviry. Jego twarz nie wyrażała więcej niż przed chwilą, mimo, że głos zyskał na intensywności. Po chwili wrócił wzrokiem do Primrose. — Być może nie wyraziłem się wystarczająco jasno. Są posłuszne nam— poprawił ją choć była to formalność; to on nich wychodziły rozkazy, to oni potrafili zmusić do uległości, a nie byty, które w sobie mieli. — Potrzebujemy odpowiedzi na pytania dotyczące komety i tego, co spętało świadomość i wolną wolę twoich mieszkańców. Wciąż tego nie wiemy — przypomniał jej powód, w którym się tu zebrali, czując, że zaczynali wkraczaj w rejony, których wcale nie chciał i nie zamierzał poruszać ani z nimi ani z nikim innym.
— Mówiłaś, że to bardzo stare runy, które miały możliwość pieczętowania i zamknięcia czegoś w środku. Co lub kto może taką pieczęć złamać? — Czy istniała szansa, że ktoś mógł to zrobić przypadkiem lub celowo? I czy mógł to zrobić każdy znawca run, czy tylko ktoś, kto miał szczególną wiedzę na temat takich pieczęci? Nauka się zmieniała, dziś tak jak w numerologii zaklęcia i bariery tworzyło się inaczej niż kiedyś, zakładał, że z tym mogło być podobnie a pewne znaki dziś już nieużywane wymagały konkretnej wiedzy, a czy magii? Czy potrafili jednoznacznie wykluczyć ingerencję człowieka w to i założyć, że to wpływ komety odsłonił grotę, a potem otworzył zamkniętą w niej moc? Ciemność?
— Nie po to tu jesteśmy? — spytał, kiedy Primrose wspomniała o wymianie informacji. Badali, sprawdzali i zanalizowali to wszystko, co się działo, a działo się wokół mnóstwo rzeczy. — Wysiedlenie ludzi może nie rozwiązać problemu, jeśli przyczyna tkwi w tej grocie lub okolicy, a ludzie dalej będą się tu pojawiać. Proponowałbym sprawdzenie wybrzeża i okolicznych wód. Jeśli słyszysz śpiew, a woda wzywa cię do siebie to znaczy, że ta magia na ciebie oddziaływuje. Słyszałaś to nim się pojawiłem? Lub wtedy, gdy towarzyszyli ci tu inni? Z pewnością trzeba czym prędzej wyjaśnić zjawisko, które nam towarzyszy, i które zapoczątkowało serię przedziwnych zdarzeń. Jeśli macie kontakt z astronomami, dobrze byłoby się z nimi spotkać, ale przeczucie mówi mi, że wszystko nas i tak zaprowadzi prosto w wodę.– Spojrzał na Elvirę, kiedy to zaproponowała, a następnie wrócił spojrzeniem do Primrose. — Ale oczywiście to twoja decyzja — Nie był pewien, czy rozsądna, ale to były jej ziemie i jej środki i czas na zorganizowanie tego wszystkiego. Wciąż nie wiedzieli w jaki sposób szaleństwo dotykało tych ludzi; czy wynikał z kontaktu z istotami czy może energią emanująca z groty. Czy Primrose zareagowała tak z jego powodu, czy może z powodu energii gromadzonej w ratuszu? — Ciała niebieskie oddziałują na wszystko, co nas otacza. Całą przyrodę — przytaknął, ale nie potrafił określić jak i jakie zmiany mogły zajść z powodu komety. Te informacje mógł jej udzielić astronom i być może u specjalistów w tego zakresu mogła pojąć więcej. — Magię też, tak zreszta powstają anomalie. A morza i oceany są słabo przez nas poznane.Brałbym to pod uwagę — potwierdził słowa Primrose, sam w końcu zakładał podobny bieg zdarzeń. — Warto byłoby mieć oczy i uszy otwarte. Takie sytuacje mogą się powtarzać w innym miejscach. — Trudno było zakładać cokolwiek, póki to było zaledwie incydentem. Byli w kontakcie ze sobą wzajemnie, przepływ informacji był potrzebny, ale był pewien, że jeśli takie wypadki się powtórzą prędko o tym usłyszą, a kiedy zajdzie potrzeba zorganizują się i wspomogą wzajemnie. Przyglądając się bursztynowym runom, podniósł się. Nim jednak ruszył przed siebie poczuł przerażający chłód, który przebiegł mu po plecach. Mięśnie zesztywniały, a włosy na karku stanęły dęba.
Czas się zatrzymał.
Nie wiedział na jak długo, bo kiedy odzyskał świadomość, mocno i wyraźnie nabrał powietrza w płuca, czując się tak, jakby zbyt długo przebywał pod wodą. Uniósł spojrzenie na Primrose. Patrzyła na niego tak, jakby zadała mu pytanie, ale na nie nie odpowiedział. Milczał więc przez chwilę, stojąc w bezruchu. Czarny Pan niezmiennie budził w nim takie same odczucia, nawet we własnych wizjach. Nie zdążył się odwrócić, zobaczyć kogo miał za plecami, kto miał stanąć przed obliczem Voldemorta.
— Powinnismy opuścić grotę — powiedział w końcu ze spokojem powracającym na jego twarz. Zerknął na Elvirę, po czym ruszył w stronę wyjścia.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Choć w głębi ducha czuła jakby znalazła się w nieodpowiednim miejscu, nieodpowiednim czasie, nie miała większego problemu z ukrywaniem dyskomfortu. Fasada milczącej odwagi, milczącej pewności siebie była tym co pozwoliło jej zachować honor i przydać się w Locus Nihil. Choć jej wspomnienia z tamtej nocy istotnie były fragmentaryczne, nie mogłaby zapomnieć ogromnego lęku o własne życie - silniejszego niż kiedykolwiek wcześniej. Jeśli poradziła sobie z tym, mogła poradzić się z poczuciem bezradności, które odczuwała dzisiaj. Może tylko przygryzała wargę częściej niż zazwyczaj, częściej marszczyła brwi i uciekała wzrokiem w kierunku runicznych symboli połyskujących na ścianach i suficie.
Nienawidziła bezradności.
Nienawidziła czuć się nieprzydatna.
O jakimkolwiek jednak rozwiązaniu starała się myśleć, wszystko wydawało się niewystarczające, nie chwytające całego obrazu - ciągle czegoś jej brakowało, czegoś brakowało im wszystkim i to prędzej czy później musiało ściągnąć im na głowę koszmar. Nie chciała powtórki z września 57', ale wiedziała też, że jeśli przyjdzie co do czego to przed niczym się nie cofnie - żeby udowodnić im wszystkim, Czarnemu Panu i sobie, przede wszystkim, że jest godna, żeby tu być.
Nie wtrącała się w rozmowę Ramseya z Primrose, wędrując od ściany do ściany, jakby zafascynowana magią odczuwalną w powietrzu. W rzeczywistości jednak wsłuchiwała się uważnie w każde słowo, które padło. O Edgarze i Craigu, o duchach (demonach?), a także w pytania Ramseya, które mogły być akademicką prowokacją do zastanowienia, choć też - może ze względu na swoją do niego niechęć - odbierała je jako próby zdeprymowania Primrose w badaniach, które była chętna prowadzić. Których miała odwagę się podjąć, pomimo tego - a może właśnie dlatego - że nigdy nie zobaczyła Locus Nihil.
Nie odniosła się do tego jednak, Primrose nie potrzebowała teraz jej pomocy.
- Wydaje mi się, że powinno ich być sześć. - wtrąciła dopiero, gdy Ramsey zbył pytania Primrose twierdzeniem, że ich ilość nie ma znaczenia. - Tyle było kamieni na ołtarzu i, o ile pamiętam, tylu druidów zginęło próbując je zdobyć. Popraw mnie jeśli się mylę - dodała ciszej, bo choć nieludzkie barwy żył na ścianach migotały jej we wspomnieniach dość wyraźnie, nie umiała już przypomnieć sobie pełnej treści legendy. - Choć, jeśli to wszystko ma się ostatecznie złączyć w całość, jak na ołtarzu, może i siedem. Siedem to najpotężniejsza magiczna liczba. - Podstawy numerologii znał każdy, a przynajmniej chciała wychodzić z takiego założenia.
Uniosła wzrok i brew, kiedy Ramsey odebrał jej słowa jako zarzut. Zapewne nietrudno byłoby je tak odebrać przy sposobie w jakim zwykle się wysławiała; niemniej jednak chciała, aby uznał je przede wszystkim za propozycję. Tak dawno już nie uczestniczyła w żadnym spotkaniu Rycerzy - i nie chciała wyobrażać sobie, że odbywały się jakieś, na jakie nie została zaproszona. To byłoby nie do zniesienia.
- Absolutnie nim nie jest - skontrowała, a potem pochyliła głowę. - To tylko propozycja. Mamy wśród nas wielu zdolnych czarodziejów. Wielu z nas ma unikatową wiedzę i doświadczenia. Myślę, że skorzystalibyśmy na zunifikowaniu wiedzy. I konkretyzacji zadań. Ja na pewno chciałabym się przydać do czegoś więcej... niż teraz. - Pokręciła głową i skrzyżowała ramiona na piersi, pilnowała się jednak, aby tym razem do jej głosu nie wkradła się ani kropla żalu, jedynie pragmatyzm. - Nie chodzi o ciekawość. Chodzi o szukanie rozwiązań - dodała jeszcze ciszej, tak, że właściwie mogła usłyszeć ją już tylko Primrose, gdyż stała najbliżej. Tylko Primrose też zdawała się z nią zgadzać; nie wywołało to jednak w Elvirze żadnej satysfakcji. Zmartwienie tak. Zmartwienie, bo odnosiła wrażenie, że Ramsey nadal umyślnie coś przed nimi ukrywa.
Wysłuchała tego co na temat jej pomysłu miał do powiedzenia Ramsey, a potem odwróciła się do Primrose. Elvira chciała zabrać stąd przede wszystkim opętanych, by kosztem potencjalnie czystych miast bezdusznie zbadać, czy oddziaływanie groty słabnie z odległością. Primrose zależało na ratowaniu zdrowych i żywych. Ramsey nie interesował się nikim, wyłącznie dotarciem do sedna problemu. Jakże wiele to o nich mówiło.
- Ramsey ma rację. Ostatecznie, to twoja decyzja, Primrose. - Lekko zrzuciła na nią odpowiedzialność, nie mogła jednak całkiem otrząsnąć się z idei eksperymentu. - Można zabrać stąd choć jednego z opętanych. Zorganizować mu karawan, jakąś samotnię po drugiej stronie hrabstwa. Niech nawet towarzyszy mu uzdrowiciel, i tak robią to tutaj. Wystarczy jedna osoba, by sprawdzić, czy działanie groty słabnie w miarę oddalania się od niej. I od wody - zaproponowała, ale bardzo ostrożnie. Pomysły zbadania Morza Północnego były trafne, ale też napawały ją niepokojem; jak każde wyobrażenie bezkresnych i niepoznanych głębin. W tym właśnie niepokoju było jednak coś niezwykle nęcącego. Być może właśnie dlatego nazywano to zewem pustki.
Przyglądała się Primrose uważnie, myśląc o słowach Mulcibera; o tym, że ta magia oddziaływała na nią, ale nie na ich dwoje. Nie dziwiła się, że Ramsey w swojej imponującej magicznej potędze jest odporny, większe zastanowienie budziła w niej jej własna odporność. Nie po raz pierwszy dziś musnęła palcami swój naszyjnik ze szmaragdowym kamieniem, wdzięczna, że go otrzymała.
Zbliżyła się, żeby pomóc Burke i ta chwila bezwzględnego skupienia, którego wymagało od niej ukierunkowanie magii na leczenie (nie niszczenie) na moment wytrąciła ją z toku dyskusji. Kiedy zauważyła nagłe zaniepokojenie Primrose milczeniem Ramseyem wystarczyło jej jednak jedno spojrzenie na wywinięte białka oczu śmierciożercy, by złapała Prim ostrzegawczo za ramię w uniwersalnym geście "nic nie rób, nic nie mów". Nie widziała go takim po raz pierwszy i raz już popełniła błąd ingerencji, nieomalże robiąc mu przy tym krzywdę. To co widział w swoich wizjach mogło być zbyt ważne, by mu przerywać.
Kilka niezręcznych chwil spędziły w grobowej ciszy - a skończyło się to tak raptownie jak zaczęło. Ramsey zachował spokojny głos jakby nigdy nie przestał z nimi rozmawiać.
- Dobrze - mruknęła, kiedy kazał im opuścić grotę. Zmarszczyła brwi, gdy próbował spojrzeć jej w oczy.
Miała tyle pytań.
Nie zadała żadnego.
Puściła ramię Primrose i ruszyła za nim.
Nienawidziła bezradności.
Nienawidziła czuć się nieprzydatna.
O jakimkolwiek jednak rozwiązaniu starała się myśleć, wszystko wydawało się niewystarczające, nie chwytające całego obrazu - ciągle czegoś jej brakowało, czegoś brakowało im wszystkim i to prędzej czy później musiało ściągnąć im na głowę koszmar. Nie chciała powtórki z września 57', ale wiedziała też, że jeśli przyjdzie co do czego to przed niczym się nie cofnie - żeby udowodnić im wszystkim, Czarnemu Panu i sobie, przede wszystkim, że jest godna, żeby tu być.
Nie wtrącała się w rozmowę Ramseya z Primrose, wędrując od ściany do ściany, jakby zafascynowana magią odczuwalną w powietrzu. W rzeczywistości jednak wsłuchiwała się uważnie w każde słowo, które padło. O Edgarze i Craigu, o duchach (demonach?), a także w pytania Ramseya, które mogły być akademicką prowokacją do zastanowienia, choć też - może ze względu na swoją do niego niechęć - odbierała je jako próby zdeprymowania Primrose w badaniach, które była chętna prowadzić. Których miała odwagę się podjąć, pomimo tego - a może właśnie dlatego - że nigdy nie zobaczyła Locus Nihil.
Nie odniosła się do tego jednak, Primrose nie potrzebowała teraz jej pomocy.
- Wydaje mi się, że powinno ich być sześć. - wtrąciła dopiero, gdy Ramsey zbył pytania Primrose twierdzeniem, że ich ilość nie ma znaczenia. - Tyle było kamieni na ołtarzu i, o ile pamiętam, tylu druidów zginęło próbując je zdobyć. Popraw mnie jeśli się mylę - dodała ciszej, bo choć nieludzkie barwy żył na ścianach migotały jej we wspomnieniach dość wyraźnie, nie umiała już przypomnieć sobie pełnej treści legendy. - Choć, jeśli to wszystko ma się ostatecznie złączyć w całość, jak na ołtarzu, może i siedem. Siedem to najpotężniejsza magiczna liczba. - Podstawy numerologii znał każdy, a przynajmniej chciała wychodzić z takiego założenia.
Uniosła wzrok i brew, kiedy Ramsey odebrał jej słowa jako zarzut. Zapewne nietrudno byłoby je tak odebrać przy sposobie w jakim zwykle się wysławiała; niemniej jednak chciała, aby uznał je przede wszystkim za propozycję. Tak dawno już nie uczestniczyła w żadnym spotkaniu Rycerzy - i nie chciała wyobrażać sobie, że odbywały się jakieś, na jakie nie została zaproszona. To byłoby nie do zniesienia.
- Absolutnie nim nie jest - skontrowała, a potem pochyliła głowę. - To tylko propozycja. Mamy wśród nas wielu zdolnych czarodziejów. Wielu z nas ma unikatową wiedzę i doświadczenia. Myślę, że skorzystalibyśmy na zunifikowaniu wiedzy. I konkretyzacji zadań. Ja na pewno chciałabym się przydać do czegoś więcej... niż teraz. - Pokręciła głową i skrzyżowała ramiona na piersi, pilnowała się jednak, aby tym razem do jej głosu nie wkradła się ani kropla żalu, jedynie pragmatyzm. - Nie chodzi o ciekawość. Chodzi o szukanie rozwiązań - dodała jeszcze ciszej, tak, że właściwie mogła usłyszeć ją już tylko Primrose, gdyż stała najbliżej. Tylko Primrose też zdawała się z nią zgadzać; nie wywołało to jednak w Elvirze żadnej satysfakcji. Zmartwienie tak. Zmartwienie, bo odnosiła wrażenie, że Ramsey nadal umyślnie coś przed nimi ukrywa.
Wysłuchała tego co na temat jej pomysłu miał do powiedzenia Ramsey, a potem odwróciła się do Primrose. Elvira chciała zabrać stąd przede wszystkim opętanych, by kosztem potencjalnie czystych miast bezdusznie zbadać, czy oddziaływanie groty słabnie z odległością. Primrose zależało na ratowaniu zdrowych i żywych. Ramsey nie interesował się nikim, wyłącznie dotarciem do sedna problemu. Jakże wiele to o nich mówiło.
- Ramsey ma rację. Ostatecznie, to twoja decyzja, Primrose. - Lekko zrzuciła na nią odpowiedzialność, nie mogła jednak całkiem otrząsnąć się z idei eksperymentu. - Można zabrać stąd choć jednego z opętanych. Zorganizować mu karawan, jakąś samotnię po drugiej stronie hrabstwa. Niech nawet towarzyszy mu uzdrowiciel, i tak robią to tutaj. Wystarczy jedna osoba, by sprawdzić, czy działanie groty słabnie w miarę oddalania się od niej. I od wody - zaproponowała, ale bardzo ostrożnie. Pomysły zbadania Morza Północnego były trafne, ale też napawały ją niepokojem; jak każde wyobrażenie bezkresnych i niepoznanych głębin. W tym właśnie niepokoju było jednak coś niezwykle nęcącego. Być może właśnie dlatego nazywano to zewem pustki.
Przyglądała się Primrose uważnie, myśląc o słowach Mulcibera; o tym, że ta magia oddziaływała na nią, ale nie na ich dwoje. Nie dziwiła się, że Ramsey w swojej imponującej magicznej potędze jest odporny, większe zastanowienie budziła w niej jej własna odporność. Nie po raz pierwszy dziś musnęła palcami swój naszyjnik ze szmaragdowym kamieniem, wdzięczna, że go otrzymała.
Zbliżyła się, żeby pomóc Burke i ta chwila bezwzględnego skupienia, którego wymagało od niej ukierunkowanie magii na leczenie (nie niszczenie) na moment wytrąciła ją z toku dyskusji. Kiedy zauważyła nagłe zaniepokojenie Primrose milczeniem Ramseyem wystarczyło jej jednak jedno spojrzenie na wywinięte białka oczu śmierciożercy, by złapała Prim ostrzegawczo za ramię w uniwersalnym geście "nic nie rób, nic nie mów". Nie widziała go takim po raz pierwszy i raz już popełniła błąd ingerencji, nieomalże robiąc mu przy tym krzywdę. To co widział w swoich wizjach mogło być zbyt ważne, by mu przerywać.
Kilka niezręcznych chwil spędziły w grobowej ciszy - a skończyło się to tak raptownie jak zaczęło. Ramsey zachował spokojny głos jakby nigdy nie przestał z nimi rozmawiać.
- Dobrze - mruknęła, kiedy kazał im opuścić grotę. Zmarszczyła brwi, gdy próbował spojrzeć jej w oczy.
Miała tyle pytań.
Nie zadała żadnego.
Puściła ramię Primrose i ruszyła za nim.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Nie sądziła, że jej zaufanie do Śmierciożercy i Sojusznika, którzy byli wtedy z Edgarem zostanie odebrane jako brak roztropności. Mieli razem działać, mieli sięgać ku potędze, a bez zaufania w granicach własnej organizacji nigdy niczego nie osiągną. Liczyła, że informacje co się działo z innym członkiem wyprawy pomoże też jej rozmówcą na połączenie faktów albo sprawi, że podzielą się również swoimi myślami.
Zrobiła to Elvira, zaczęła wspominać o kamieniach, dzielić się tym co sama dostrzegła, zaś Ramsey zadając pytania unikał odpowiedzi na pytania, to sprawiło, że poczuła jak narasta w niej irytacja. Z jednej strony rozumiała to podejście, upewnienie się, że wszelki błąd poznawczy został wyeliminowany, że zostały usunięte wszelkie wadliwe tezy mogące rzutować na ostateczną teorię, ale ewidentnie nie chciał mówić o sobie. Nie mogła go zmusić do tego, nie mogła naciskać i zacząć wymagać, że wyłoży wszystko niczym uczniak w Hogwarcie.
-Atakowanie mnie, panie Mulciber, w niczym nam nie pomoże. - Odpowiedziała starając się nie pozwolić, aby złość wzięła górę nad opanowaniem, co było ciężkie przy zmęczeniu i doświadczeniu jakiemu była dzisiaj poddana. -Dzielę się swoimi spostrzeżeniami mając nadzieję, że te pomogą w naszym działaniu. Jeżeli błędnie, proszę o wybaczenie, gdyż jedynym wytłumaczeniem jest mój młody wiek oraz ogromna chęć do działania i zrozumienia tego, co się wokół nas dzieje. - Przepraszała, niczym winna, ale nie miała już ochoty ani siły podejmować z nim sporu, który najpewniej by przegrała. Nie miała takiego doświadczenia w prowadzeniu dyskusji, jakie posiadł Śmierciożerca. Postanowiła teraz swoją uwagę skierować na runy, na to co się działo tu i teraz. Podejmowanie dyskusji o dostępie do informacji pozostawi na inny czas, na inny moment, kiedy nie będą obciążeni problemami, z którymi zmagali się teraz. Pochwyciła pytanie Ramseya, płynnie przechodząc ze wzajemnego wytykania sobie błędów do podsumowania tego co wiedzieli lub bardziej, o czym nie wiedzieli. Dzięki pomocy Elviry myśli stawały się spokojniejsze, przez co o wiele łatwiej jej było je pochwycić i uporządkować.
-Zastanawiałam się nad tym i radziłam innych znawców run. - Spojrzała na bursztynowe zapisy. -Powstawały długo, to metodyczna praca jednej osoby albo paru, nie mniej, nie powstały w jeden dzień. Nawiązują do kultury celtyckiej jak i mogą czerpać inspiracje z runicznych zapisów egipskich. - Wykładała to co udało się jej już dowiedzieć. -Ich moc musiała gwałtownie zostać przerwana. Nie było to splatanie czarów i mocy innych run. Runy zaś, są powiązane z ciałami niebieskimi. Nawet tworząc talizmany, kiedy zostanie na nich napisana runa, musi ona nabrać swojej mocy przez noc, wystawiona na działanie gwiazd i planet. Każda runa jest w jakiś sposób powiązana z ruchem gwiazd. Dlatego sądzę w oparciu o badania i opinie znawców, że kometa musi mieć związek z gwałtownym osłabieniem zabezpieczenia i tym samym, wypuszczeniem tego co było tutaj zapieczętowane. - Nadal szukała zapisków w Durham, przekopywała się przez stare pamiętniki licząc, że ktoś z przodków, choć jednym zdaniem napomknął o tym, co tutaj miało miejsce. Kolejne pytania, zadawał ich nagle wiele, jakby nie chciał, aby to ona tworzyła te, które uderzą w niego. Tym razem poddała się tej metodzie, pozwoliła, aby sterował całą rozmową. -Śpiew, dziwną melodię słyszałam wcześniej. Dzisiaj to skojarzyłam. - Posiadała wiele puzzli, zaczynała je dopiero układ w obraz, którego jeszcze nie rozumiała. Obydwoje sugerowali odcięcie tego miejsca i Beamish Town, ewakuację wszystkich. Mogli mieć rację w tym, że należało przekonać się czy ludzie przeniesieni w inne miejsce, z dala od Groty zaczną się inaczej zachowywać. Czuła jak ilość pracy narasta, jak odczuwa ciężar, który spadał na jej barki. Nie mogła dźwigać tego sama, cała rodzina Burke musiała współpracować wraz z nią. Pokiwała głową, w niemym przytakiwaniu ich racji.
Czekała w napięciu.
Pierwszy raz widziała takie zachowanie, ale podskórnie czuła, że nie powinna ingerować. Gest Elviry tylko ją w tym przeczuciu utwierdził.
Zaraz jednak wszystko wróciło do normy, a pytanie o to co właśnie miało miejsce nie miało sensu. Zaprzeczenie i unikanie tematu, było aż nadto oczywiste.
-Zapraszam do Durham na orzeźwienie i chwilę wypoczynku. - Byli zmęczeni, niezależnie od tego jak chcieli zaprzeczać. Potrzebowali chwili oddechu nim rozejdą się każde w swoją stronę analizując to, czego właśnie doświadczyli.
| zt x 3
Zrobiła to Elvira, zaczęła wspominać o kamieniach, dzielić się tym co sama dostrzegła, zaś Ramsey zadając pytania unikał odpowiedzi na pytania, to sprawiło, że poczuła jak narasta w niej irytacja. Z jednej strony rozumiała to podejście, upewnienie się, że wszelki błąd poznawczy został wyeliminowany, że zostały usunięte wszelkie wadliwe tezy mogące rzutować na ostateczną teorię, ale ewidentnie nie chciał mówić o sobie. Nie mogła go zmusić do tego, nie mogła naciskać i zacząć wymagać, że wyłoży wszystko niczym uczniak w Hogwarcie.
-Atakowanie mnie, panie Mulciber, w niczym nam nie pomoże. - Odpowiedziała starając się nie pozwolić, aby złość wzięła górę nad opanowaniem, co było ciężkie przy zmęczeniu i doświadczeniu jakiemu była dzisiaj poddana. -Dzielę się swoimi spostrzeżeniami mając nadzieję, że te pomogą w naszym działaniu. Jeżeli błędnie, proszę o wybaczenie, gdyż jedynym wytłumaczeniem jest mój młody wiek oraz ogromna chęć do działania i zrozumienia tego, co się wokół nas dzieje. - Przepraszała, niczym winna, ale nie miała już ochoty ani siły podejmować z nim sporu, który najpewniej by przegrała. Nie miała takiego doświadczenia w prowadzeniu dyskusji, jakie posiadł Śmierciożerca. Postanowiła teraz swoją uwagę skierować na runy, na to co się działo tu i teraz. Podejmowanie dyskusji o dostępie do informacji pozostawi na inny czas, na inny moment, kiedy nie będą obciążeni problemami, z którymi zmagali się teraz. Pochwyciła pytanie Ramseya, płynnie przechodząc ze wzajemnego wytykania sobie błędów do podsumowania tego co wiedzieli lub bardziej, o czym nie wiedzieli. Dzięki pomocy Elviry myśli stawały się spokojniejsze, przez co o wiele łatwiej jej było je pochwycić i uporządkować.
-Zastanawiałam się nad tym i radziłam innych znawców run. - Spojrzała na bursztynowe zapisy. -Powstawały długo, to metodyczna praca jednej osoby albo paru, nie mniej, nie powstały w jeden dzień. Nawiązują do kultury celtyckiej jak i mogą czerpać inspiracje z runicznych zapisów egipskich. - Wykładała to co udało się jej już dowiedzieć. -Ich moc musiała gwałtownie zostać przerwana. Nie było to splatanie czarów i mocy innych run. Runy zaś, są powiązane z ciałami niebieskimi. Nawet tworząc talizmany, kiedy zostanie na nich napisana runa, musi ona nabrać swojej mocy przez noc, wystawiona na działanie gwiazd i planet. Każda runa jest w jakiś sposób powiązana z ruchem gwiazd. Dlatego sądzę w oparciu o badania i opinie znawców, że kometa musi mieć związek z gwałtownym osłabieniem zabezpieczenia i tym samym, wypuszczeniem tego co było tutaj zapieczętowane. - Nadal szukała zapisków w Durham, przekopywała się przez stare pamiętniki licząc, że ktoś z przodków, choć jednym zdaniem napomknął o tym, co tutaj miało miejsce. Kolejne pytania, zadawał ich nagle wiele, jakby nie chciał, aby to ona tworzyła te, które uderzą w niego. Tym razem poddała się tej metodzie, pozwoliła, aby sterował całą rozmową. -Śpiew, dziwną melodię słyszałam wcześniej. Dzisiaj to skojarzyłam. - Posiadała wiele puzzli, zaczynała je dopiero układ w obraz, którego jeszcze nie rozumiała. Obydwoje sugerowali odcięcie tego miejsca i Beamish Town, ewakuację wszystkich. Mogli mieć rację w tym, że należało przekonać się czy ludzie przeniesieni w inne miejsce, z dala od Groty zaczną się inaczej zachowywać. Czuła jak ilość pracy narasta, jak odczuwa ciężar, który spadał na jej barki. Nie mogła dźwigać tego sama, cała rodzina Burke musiała współpracować wraz z nią. Pokiwała głową, w niemym przytakiwaniu ich racji.
Czekała w napięciu.
Pierwszy raz widziała takie zachowanie, ale podskórnie czuła, że nie powinna ingerować. Gest Elviry tylko ją w tym przeczuciu utwierdził.
Zaraz jednak wszystko wróciło do normy, a pytanie o to co właśnie miało miejsce nie miało sensu. Zaprzeczenie i unikanie tematu, było aż nadto oczywiste.
-Zapraszam do Durham na orzeźwienie i chwilę wypoczynku. - Byli zmęczeni, niezależnie od tego jak chcieli zaprzeczać. Potrzebowali chwili oddechu nim rozejdą się każde w swoją stronę analizując to, czego właśnie doświadczyli.
| zt x 3
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
|17.09.1958
Jesteś uparta rozbrzmiewał głos guwernantki w głowie Primrose kiedy stała na skarpie, tuż nad wodą, gdzie miała spotkać się z Evandrą. Szukała, zadawała pytania i nie odpuszczała. Nie kiedy złapała trop, a na tym właśnie była. Musiała dowiedzieć się co było trzymane w grocie. Jaka istota była więziona, a następnie się wydostała. Miała przeczucie, że jest ona w wodzie i w wodzie żyje, a wszystko co teraz się działo w Beamish Town było spowodowane istnieniem tego… czegoś.
Ostatnie zapiski sugerowały jej, że musi w tym kierunku iść. Napisała list do lorda Traversa z prośbą o pomoc oraz do przyjaciółki. Ta druga nigdy nie odmawiała swojego wsparcia i tym razem nie było inaczej. Istniała szansa, że trytony będą znały odpowiedzi na pytania jakie od dawna kotłowały się w jej głowie, ale nie potrafiła się z nimi komunikować.
Evandra zaś zna ich język. Wychowana na ziemiach rodu Lestrange, miała w sobie ich krew, a tym samym otrzymała wykształcenie, które teraz mogło jej pomóc.
Zdawała sobie sprawę, że dla przyjaciółki taka wyprawa stanowi nie lada wyzwanie, tym bardziej była wdzięczna. Towarzyszył jej Maczek, który miał natychmiast przetransportować lady Rosier do domu, gdyby coś miało zagrażać jej życiu. Nie mogłaby spojrzeć Tristanowi w oczy, gdyby tak się stało. Nawet ojciec, kuzyni i brat nie byliby wstanie jej uchronić przed jego gniewem.
Grota majaczyła przed nią, tajemnica, którą koniecznie chciała odkryć. Wydawało się, że ma wyjaśnienie na wyciągnięcie ręki, a jednak sięgała i nadal nic. Czuła momentami frustrację i złość. Za każdym razem kiedy odkrywała nową informację okazywało się, że to za mało, wciąż za mało, aby mieć kolejną wskazówkę. Krążyła po omacku, momentami gotowa do porzucenia tematu, uznania, że najwidoczniej jest za głupia, za mało sprytna, za mało inteligentna, aby dowiedzieć się czegoś więcej. Jednak zaciskała wtedy zęby, uderzała pięścią w stół i łykała łzy porażki, aby wstać i zacząć od nowa.
Upór nie pozwalał się jej poddać.
Będzie drążyć, będzie szukać, aż w końcu nie pozna prawdy. Mogą się z niej śmiać, odwodzić, mówić, że nie powinna się tym zajmować, ale nie miała zamiaru odpuszczać. Jeżeli odpuści teraz, pokaże im, że mieli rację.
Jest słabą kobietą i nie dla niej nauka, nie dla niej odkrywanie tajemnic.
-Evandro! - Uściskała przyjaciółkę jak ta tylko pojawiła się na wyciągnięcie ramion lady Burke. To przy niej pozwalała sobie na prawdziwe emocje, zdejmowanie maski pełnej powagi i opanowania. Przyjaciółka i powierniczka, której mogła zdradzić wszystkie sekrety i powierzyć w opiece. Opora i podpora w najbardziej krytycznych momentach w życiu. Siostra, jakiej nigdy nie miała. -Jak się czujesz? - Pamiętała o informacjach z listu i braku magii, ale tym samym też braku efektów serpentyny.
Jesteś uparta rozbrzmiewał głos guwernantki w głowie Primrose kiedy stała na skarpie, tuż nad wodą, gdzie miała spotkać się z Evandrą. Szukała, zadawała pytania i nie odpuszczała. Nie kiedy złapała trop, a na tym właśnie była. Musiała dowiedzieć się co było trzymane w grocie. Jaka istota była więziona, a następnie się wydostała. Miała przeczucie, że jest ona w wodzie i w wodzie żyje, a wszystko co teraz się działo w Beamish Town było spowodowane istnieniem tego… czegoś.
Ostatnie zapiski sugerowały jej, że musi w tym kierunku iść. Napisała list do lorda Traversa z prośbą o pomoc oraz do przyjaciółki. Ta druga nigdy nie odmawiała swojego wsparcia i tym razem nie było inaczej. Istniała szansa, że trytony będą znały odpowiedzi na pytania jakie od dawna kotłowały się w jej głowie, ale nie potrafiła się z nimi komunikować.
Evandra zaś zna ich język. Wychowana na ziemiach rodu Lestrange, miała w sobie ich krew, a tym samym otrzymała wykształcenie, które teraz mogło jej pomóc.
Zdawała sobie sprawę, że dla przyjaciółki taka wyprawa stanowi nie lada wyzwanie, tym bardziej była wdzięczna. Towarzyszył jej Maczek, który miał natychmiast przetransportować lady Rosier do domu, gdyby coś miało zagrażać jej życiu. Nie mogłaby spojrzeć Tristanowi w oczy, gdyby tak się stało. Nawet ojciec, kuzyni i brat nie byliby wstanie jej uchronić przed jego gniewem.
Grota majaczyła przed nią, tajemnica, którą koniecznie chciała odkryć. Wydawało się, że ma wyjaśnienie na wyciągnięcie ręki, a jednak sięgała i nadal nic. Czuła momentami frustrację i złość. Za każdym razem kiedy odkrywała nową informację okazywało się, że to za mało, wciąż za mało, aby mieć kolejną wskazówkę. Krążyła po omacku, momentami gotowa do porzucenia tematu, uznania, że najwidoczniej jest za głupia, za mało sprytna, za mało inteligentna, aby dowiedzieć się czegoś więcej. Jednak zaciskała wtedy zęby, uderzała pięścią w stół i łykała łzy porażki, aby wstać i zacząć od nowa.
Upór nie pozwalał się jej poddać.
Będzie drążyć, będzie szukać, aż w końcu nie pozna prawdy. Mogą się z niej śmiać, odwodzić, mówić, że nie powinna się tym zajmować, ale nie miała zamiaru odpuszczać. Jeżeli odpuści teraz, pokaże im, że mieli rację.
Jest słabą kobietą i nie dla niej nauka, nie dla niej odkrywanie tajemnic.
-Evandro! - Uściskała przyjaciółkę jak ta tylko pojawiła się na wyciągnięcie ramion lady Burke. To przy niej pozwalała sobie na prawdziwe emocje, zdejmowanie maski pełnej powagi i opanowania. Przyjaciółka i powierniczka, której mogła zdradzić wszystkie sekrety i powierzyć w opiece. Opora i podpora w najbardziej krytycznych momentach w życiu. Siostra, jakiej nigdy nie miała. -Jak się czujesz? - Pamiętała o informacjach z listu i braku magii, ale tym samym też braku efektów serpentyny.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Ostatni miesiąc był dla lady doyenne Rosier szczególnie trudny. Pozbawiony magii pałac zdawał się być klatką, zwłaszcza dla czarownicy, która starała się ograniczać wychodzenie z domu. Los chciał, by złożyło się to wszystko na dni otwarcia nowego pawilonu w Smoczych Ogrodach, zaplanowanych na pierwszą połowę października, jednak wszystkie prace zostały opóźnione. Wszystkie siły przerobowe zostały ukierunkowane na odbudowę rezerwatu, nie zaś jego rozbudowywanie.
Posiadanie Deirdre w domu jest… trudne. Szok wywołany posiadaniem przez Tristana bliźniąt, jakie wyszły spod serca Śmierciożerczyni sprawił, że półwila nieco zamknęła się w sobie. Sama goszcząca pałac czarownica względnie dostosowała się do panujących w nim zasad, miło także jest mieć ją u boku mi móc zwrócić się doń z potrzebą. Czy mogłaby się przyzwyczaić do takiego stanu i mieć ją zawsze przy sobie? Wątpliwe. Burzliwa, zachłanna natura Evandry pragnie obecności Tristana na wyłączność, zwłaszcza wtedy, kiedy jest w domu. Z pewnym zdziwieniem dostrzegła u siebie ten terytorializm, nie chcąc z nim jednak za bardzo walczyć.
Chce się tym podzielić z najbliższą przyjaciółką, która zwróciła się do niej po pomoc w związku z tajemniczą grotą, jaką ta odkryła na terenie swego hrabstwa. Co ciekawe, miejsce to zamieszkane miało być straszliwą bestię, zaś trytony śpiewać o niej ponure, acz przywołujące do jaskini pieśni. Gdzie leży prawda? Evandra chce pomóc lady Burke, natychmiast godząc się na odwiedziny w Durham.
Na miejscu zjawia się o czasie w towarzystwie zaufanej służącej. Od czasu bestialskiego porwania przez Justine Tonks, nie pojawia się już nigdzie sama. Ubrana w zwiewną suknię, której spódnica łagodnie opływa wyraźnie zaokrąglony brzuch, podchodzi bliżej stojącej na skarpie przyjaciółki.
- Prim, kochana! - Wyciąga do niej ramiona i przytula na tyle, na ile pozwala jej zawieszony przed nią brzuch. Rośnie w zaskakującym tempie, coraz bardziej utrudniając poruszanie, a jednocześnie przynosi radość, że już wkrótce będzie mogła swoją małą istotkę trzymać w rękach. Estelle, bo tak już dostała na imię, ma przyjść na świat już za dwa miesiące. Evandra wprost nie może się jej doczekać. - Staram się nie narzekać, choć życie nie rozpieszcza. Od kiedy przed paroma dniami do Château Rose powróciła magia, męczą mnie także napady serpentyny. Staram się oszczędzać, ograniczać obowiązki i delegować je do innych. Cieszę się za to, że mogę wyjść na trochę z domu - mówi to wszystko pogodnym tonem, zupełnie jakby ataki choroby nie były na tyle trudne, by się zamartwiać i ze wszystkiego rezygnować. - A ty jak się miewasz? Wydajesz się być odrobinę przemęczona - zauważa, zwracając uwagę na twarz przyjaciółki. Czy aby nie bierze na siebie zbyt wiele?
Posiadanie Deirdre w domu jest… trudne. Szok wywołany posiadaniem przez Tristana bliźniąt, jakie wyszły spod serca Śmierciożerczyni sprawił, że półwila nieco zamknęła się w sobie. Sama goszcząca pałac czarownica względnie dostosowała się do panujących w nim zasad, miło także jest mieć ją u boku mi móc zwrócić się doń z potrzebą. Czy mogłaby się przyzwyczaić do takiego stanu i mieć ją zawsze przy sobie? Wątpliwe. Burzliwa, zachłanna natura Evandry pragnie obecności Tristana na wyłączność, zwłaszcza wtedy, kiedy jest w domu. Z pewnym zdziwieniem dostrzegła u siebie ten terytorializm, nie chcąc z nim jednak za bardzo walczyć.
Chce się tym podzielić z najbliższą przyjaciółką, która zwróciła się do niej po pomoc w związku z tajemniczą grotą, jaką ta odkryła na terenie swego hrabstwa. Co ciekawe, miejsce to zamieszkane miało być straszliwą bestię, zaś trytony śpiewać o niej ponure, acz przywołujące do jaskini pieśni. Gdzie leży prawda? Evandra chce pomóc lady Burke, natychmiast godząc się na odwiedziny w Durham.
Na miejscu zjawia się o czasie w towarzystwie zaufanej służącej. Od czasu bestialskiego porwania przez Justine Tonks, nie pojawia się już nigdzie sama. Ubrana w zwiewną suknię, której spódnica łagodnie opływa wyraźnie zaokrąglony brzuch, podchodzi bliżej stojącej na skarpie przyjaciółki.
- Prim, kochana! - Wyciąga do niej ramiona i przytula na tyle, na ile pozwala jej zawieszony przed nią brzuch. Rośnie w zaskakującym tempie, coraz bardziej utrudniając poruszanie, a jednocześnie przynosi radość, że już wkrótce będzie mogła swoją małą istotkę trzymać w rękach. Estelle, bo tak już dostała na imię, ma przyjść na świat już za dwa miesiące. Evandra wprost nie może się jej doczekać. - Staram się nie narzekać, choć życie nie rozpieszcza. Od kiedy przed paroma dniami do Château Rose powróciła magia, męczą mnie także napady serpentyny. Staram się oszczędzać, ograniczać obowiązki i delegować je do innych. Cieszę się za to, że mogę wyjść na trochę z domu - mówi to wszystko pogodnym tonem, zupełnie jakby ataki choroby nie były na tyle trudne, by się zamartwiać i ze wszystkiego rezygnować. - A ty jak się miewasz? Wydajesz się być odrobinę przemęczona - zauważa, zwracając uwagę na twarz przyjaciółki. Czy aby nie bierze na siebie zbyt wiele?
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Zaokrąglony brzuch rysował się pod miękkimi fałdami materiału. Wiedziała, że od pojawienia się na świecie dziecka dzieliło przyjaciółkę dwa miesiące. Martwiła się, wiedziała, że serpentyna może dawać się we znaki, ale jednocześnie nie chciała swoimi lękami się dzielić, tych zapewne Evandra miała w sobie dużo. Jednak jej uśmiech i pewność w głosie uspokoiły samą lady Burke.
-Cieszę się, że cię widzę. - Każde spotkanie było dla niej cenne. Uścisnęła dłonie czarownicy, a gdy ta złzyła swoje pytanie uśmiechnęła się delikatnie. -Już jest lepiej. Przez jakiś czas dręczyły mnie koszmary, ale od paru dni mnie nie nawiedzą. Także mam za sobą parę przespanych nocy, ale ostatni miesiąc do łatwych nie należał. Koszmary były bardzo namacalne, aż nazbyt realistyczne. - Teraz już było lepiej, noc nie była wrogiem, nie przynosiła krwi i śmierci. -Poza tym, moja sierpniowa przygoda nie przyniosła konsekwencji jakich się bałam. - Strach przed ciążą, strach przed tym co ze sobą niesie, mógł potęgowa koszmary, jednak ten charakterystyczny ból o poranku, jaki każda kobieta zna przyniósł ulgę. Poczuła jak wielki ciężar spada z jej ramion, niczym wór pełen głazów. Mogła zająć się też innymi sprawami, takimi jak ta, w jakiej się spotkały. -Stoimy tutaj, ponieważ według starego zarządcy, w tym miejscu można spotkać trytony. Aby się pojawiły mam wrzucić to. - Wskazała przedziwną złotową monetę z nieznanym jej grawerunkiem. -Nie wiem czy coś nam powiedzą, nie wiem, czy w ogóle będą chciały rozmawiać, ale uznałam, że warto spróbować. - Spojrzała na przyjaciółkę. -Istnieje szansa, że mogą odpowiedzieć na pytanie, czy w głębinach zamieszkała istota, duże stworzenie, możliwe, że coś na wzór węża wodnego. Czy coś widziały, słyszały, czy są w stanie powiedzieć mi coś więcej na ten temat. - Wyłożyła swoją sprawę. -Możliwe, że wydostała się z tej groty. - Wskazała na rzeczoną jaskinię przed nimi. Teraz zabezpieczoną przez Drew, do której nikt nie mógł wejść. -Jak tylko będziesz gotowa. - Monetę miała gotową do rzucenia w wodę, która sięgała tuż pod nachyleniem skarpy. Tafla wody lekko falowała, gdyż znajdowały się w małej zatoczce, gdzie jej kolor nie był niebieski, a przechodził w granat i czerń świadcząc o tym, że nie było łagodnego zejścia, tylko od razu głębia toni, w której łatwo o utonięcie.
-Cieszę się, że cię widzę. - Każde spotkanie było dla niej cenne. Uścisnęła dłonie czarownicy, a gdy ta złzyła swoje pytanie uśmiechnęła się delikatnie. -Już jest lepiej. Przez jakiś czas dręczyły mnie koszmary, ale od paru dni mnie nie nawiedzą. Także mam za sobą parę przespanych nocy, ale ostatni miesiąc do łatwych nie należał. Koszmary były bardzo namacalne, aż nazbyt realistyczne. - Teraz już było lepiej, noc nie była wrogiem, nie przynosiła krwi i śmierci. -Poza tym, moja sierpniowa przygoda nie przyniosła konsekwencji jakich się bałam. - Strach przed ciążą, strach przed tym co ze sobą niesie, mógł potęgowa koszmary, jednak ten charakterystyczny ból o poranku, jaki każda kobieta zna przyniósł ulgę. Poczuła jak wielki ciężar spada z jej ramion, niczym wór pełen głazów. Mogła zająć się też innymi sprawami, takimi jak ta, w jakiej się spotkały. -Stoimy tutaj, ponieważ według starego zarządcy, w tym miejscu można spotkać trytony. Aby się pojawiły mam wrzucić to. - Wskazała przedziwną złotową monetę z nieznanym jej grawerunkiem. -Nie wiem czy coś nam powiedzą, nie wiem, czy w ogóle będą chciały rozmawiać, ale uznałam, że warto spróbować. - Spojrzała na przyjaciółkę. -Istnieje szansa, że mogą odpowiedzieć na pytanie, czy w głębinach zamieszkała istota, duże stworzenie, możliwe, że coś na wzór węża wodnego. Czy coś widziały, słyszały, czy są w stanie powiedzieć mi coś więcej na ten temat. - Wyłożyła swoją sprawę. -Możliwe, że wydostała się z tej groty. - Wskazała na rzeczoną jaskinię przed nimi. Teraz zabezpieczoną przez Drew, do której nikt nie mógł wejść. -Jak tylko będziesz gotowa. - Monetę miała gotową do rzucenia w wodę, która sięgała tuż pod nachyleniem skarpy. Tafla wody lekko falowała, gdyż znajdowały się w małej zatoczce, gdzie jej kolor nie był niebieski, a przechodził w granat i czerń świadcząc o tym, że nie było łagodnego zejścia, tylko od razu głębia toni, w której łatwo o utonięcie.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Lady Burke należy do niezwykle odpowiedzialnych czarownic. Próżno szukać podobnych w ich świecie, gdyż jest wyjątkowa, jedyna w swoim rodzaju. Półwila jest pełna podziwu dla jej umiejętności oraz determinacji. Dla tego, z jak wielkim zapałem zajmuje się pielęgnacją rodzinnych biznesów, jak opiekuje się swoimi mieszkańcami. Wprawdzie Evandra musi borykać się z tymi samymi obowiązkami, jednak nie do końca był to jej wybór. Podnosi brzemię związane z niesionym tytułem, by godnie reprezentować swój ród. Piecza pełniona nad ludnością Kent wpisana jest w zadania doyenne, jakie siłą zostały ułożone na jej ramionach. Czy zajmowałaby się tym wszystkim, gdyby nadal była panną? Zapewne niczym nie różniłaby się od innych, oddanych próżności i zabawie, nadal mamiąc chłopców i spełniając się w rozmaitych rozrywkach, o których na głos nawet nie chce wspominać. Z lady Burke jest zupełnie inaczej; ma ona w sobie odpowiedzialność i samozaparcie, poczucie powinności, jakie motywuje ją do podejmowania dalszych działań. Jest to godne podziwu i z tym też półwila na nią spogląda, kiedy przyjaciółka wspomina o trudnościach ze snem. Chwilę jej zajmuje, nim orientuje się, co Primrose ma na myśli, wspominając o sierpniowej przygodzie, jednak porozumiewawcze spojrzenie wyjaśnia wszystko. Evandra oddycha z ulgą i kiwa głową, ciesząc się na taki obrót spraw. Jeszcze tego brakuje, aby Primrose zaczęła się borykać z takimi trudami. Jak wyglądałoby jej życie jako brzemiennej panny? Nawet nie chce o tym myśleć.
- Cieszę się, że wszystko się ułożyło. Widzisz, wystarczy być dobrej myśli - odpowiada z uśmiechem, nawet jeśli nie do końca jest to prawda i nie takim prawem rządzi się ich świat. Pobożne życzenia pozostają tylko nimi, jeśli nie poprzeć ich żadnymi działaniami. Pozytywne nastawienie jest potrzebne, to prawda, ale bez wzięcia sprawy w swoje ręce, nie można się dziwić, że rzeczywistość nie układa się podług naszej woli.
Przygląda się dzierżonej przez lady Burke monecie, próbując rozszyfrować umieszczone na niej znaki. Język trytoński jest językiem mówionym, nie istnieją jego zapisy, poza ludzkimi transkrypcjami. Symbole są jej więc obce, nie gasi to jednak ciekawości. Bije się z chęcią podejścia bliżej skarpy i spojrzenia w dół. Jak daleko znajduje się tafla wody, jak głęboka jest tam toń?
- Po to tu jesteśmy. Nie traćmy czasu - zachęca przyjaciółkę i unosi na nią wzrok pełen entuzjazmu. Staje obok niej i wsuwa dłoń pod jej ramię, by w decydującym momencie być jej wsparciem.
- Cieszę się, że wszystko się ułożyło. Widzisz, wystarczy być dobrej myśli - odpowiada z uśmiechem, nawet jeśli nie do końca jest to prawda i nie takim prawem rządzi się ich świat. Pobożne życzenia pozostają tylko nimi, jeśli nie poprzeć ich żadnymi działaniami. Pozytywne nastawienie jest potrzebne, to prawda, ale bez wzięcia sprawy w swoje ręce, nie można się dziwić, że rzeczywistość nie układa się podług naszej woli.
Przygląda się dzierżonej przez lady Burke monecie, próbując rozszyfrować umieszczone na niej znaki. Język trytoński jest językiem mówionym, nie istnieją jego zapisy, poza ludzkimi transkrypcjami. Symbole są jej więc obce, nie gasi to jednak ciekawości. Bije się z chęcią podejścia bliżej skarpy i spojrzenia w dół. Jak daleko znajduje się tafla wody, jak głęboka jest tam toń?
- Po to tu jesteśmy. Nie traćmy czasu - zachęca przyjaciółkę i unosi na nią wzrok pełen entuzjazmu. Staje obok niej i wsuwa dłoń pod jej ramię, by w decydującym momencie być jej wsparciem.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Osiągając wiek dwudziestu trzech lat niebezpiecznie zbliżała się do staropanieństwa, co nie było dobrze widziane w ich środowisku. Stare panny do czasu śmierci rodziców żyły w miare na dobrym poziomie, ale potem gdy trafiały pod skrzydła dalszej rodziny - stawały się ciężarem. Nie raz i pośmiewiskiem.
Mogła się tym z tym stanem rzeczy nie zgadzać, mogła się buntować, ale pewnych spraw nie dało się zmienić z dnia na dzień. Lady Burke musiała się liczyć z pewnymi konsekwencjami. Nie chciała być darmozjadem. Wpajane przez lata nauki matki oraz babki wydawały plon. Czuła się odpowiedzialna za hrabstwo w takim samym stopniu jak jej bracia oraz kuzyni. Ród Burke patrzył inaczej na rolę kobiety w rodzinie. Widzieli w niej kogoś więcej niż tylko matkę. Pozwalali, aby chłopcy oraz dziewczęta pobierali te same nauki. Co niekoniecznie podobało się innym rodom. Skoro oni zaglądali do ich podwórka, ona sama często czyniła podobnie krzywiąc się na ich skostniałe zasady, które przestawały mieć sens w obliczu wydarzeń jakie miały ostatnio miejsce. Nagle okazało się, że każda para rąk jest potrzebna, niezależnie do jakiej płci należała. Nagle oczekiwano od wszystkich więcej; zmiany.
Evandra nigdy jej nie oceniała. Zawsze była wsparciem pełnym wyrozumiałości, nawet wtedy kiedy z pewnymi rzeczami się nie zgadzała. Miała nadzieję, że przyjaciółka mogła powiedzieć o niej to samo.
-Miałam więcej szczęścia niż rozumu. - Tego była niemal pewna. Pozwoliła sobie na nierozsądek i szaleństwo. I na Merlina, nadal nie żałowała. Jednak nie była pewna czy dopuściła by znów do takiej sytuacji. Wystarczyło, że jeden raz los jej nie pokarał za nierozsądne zachowanie. Przeważnie to kobieta ponosiła największe konsekwencje. To ona stawała się pośmiewiskiem społeczeństwa, a mężczyzna odchodził przez nikogo nie niepokojony. Ta niesprawiedliwość mocno ją bolała, ale nie mogła nic z tym zrobić.
Moneta ciążyła w dłoni. Nadal się zastanawiała czy to dobry trop. Musiała go jednak sprawdzić. Jeżeli nie zapyta to być może za jakiś czas będzie wypominać sobie, że wcześniej nie wpadła na pomysł zapytania trytonów o to, czy coś wiedzą. Możliwe, że nie będą chciały rozmawiać, możliwe, że trop, za którym poszła jest błędny. Stojąc teraz na skarpie, pod nogami mając toń głębokiej jak studnia wody, czując wsparcie lady Rosier, wrzuciła złotą monetę, patrząc jak ta znika w ciemności.
Przez chwilę trwała nieruchomo, a ta zdawała się trwać całą wieczność. W końcu dostrzegła poruszenie. Jakiś cień, jeżeli można to było nazwać cieniem w ciemności. Zbliżał się coraz szybciej. Zacisnęła mocniej palce na dłoni Evandry w przypływie niepokoju. Nie było odwrotu, należało podjąć dialog.
Spod tafli wody wynurzyła się twarz, a potem ramiona i tors trytona. Zielonkawa skóra oraz włosy w tym samym kolorze wokół surowej twarzy sugerowały, że natrafiły na osobnika, który nie musiał być chętny do rozmowy.
-Zapytaj proszę, czy w ostatnim czasie pojawiał się w wodach, które zamieszkuje jakaś nowa istota albo stworzenie lub potwór i czy wyszła stamtąd? - Wskazała na grotę kiedy zwracała się do przyjaciółki, pozwalając jej teraz przejąć kontakt z trytonem.
Mogła się tym z tym stanem rzeczy nie zgadzać, mogła się buntować, ale pewnych spraw nie dało się zmienić z dnia na dzień. Lady Burke musiała się liczyć z pewnymi konsekwencjami. Nie chciała być darmozjadem. Wpajane przez lata nauki matki oraz babki wydawały plon. Czuła się odpowiedzialna za hrabstwo w takim samym stopniu jak jej bracia oraz kuzyni. Ród Burke patrzył inaczej na rolę kobiety w rodzinie. Widzieli w niej kogoś więcej niż tylko matkę. Pozwalali, aby chłopcy oraz dziewczęta pobierali te same nauki. Co niekoniecznie podobało się innym rodom. Skoro oni zaglądali do ich podwórka, ona sama często czyniła podobnie krzywiąc się na ich skostniałe zasady, które przestawały mieć sens w obliczu wydarzeń jakie miały ostatnio miejsce. Nagle okazało się, że każda para rąk jest potrzebna, niezależnie do jakiej płci należała. Nagle oczekiwano od wszystkich więcej; zmiany.
Evandra nigdy jej nie oceniała. Zawsze była wsparciem pełnym wyrozumiałości, nawet wtedy kiedy z pewnymi rzeczami się nie zgadzała. Miała nadzieję, że przyjaciółka mogła powiedzieć o niej to samo.
-Miałam więcej szczęścia niż rozumu. - Tego była niemal pewna. Pozwoliła sobie na nierozsądek i szaleństwo. I na Merlina, nadal nie żałowała. Jednak nie była pewna czy dopuściła by znów do takiej sytuacji. Wystarczyło, że jeden raz los jej nie pokarał za nierozsądne zachowanie. Przeważnie to kobieta ponosiła największe konsekwencje. To ona stawała się pośmiewiskiem społeczeństwa, a mężczyzna odchodził przez nikogo nie niepokojony. Ta niesprawiedliwość mocno ją bolała, ale nie mogła nic z tym zrobić.
Moneta ciążyła w dłoni. Nadal się zastanawiała czy to dobry trop. Musiała go jednak sprawdzić. Jeżeli nie zapyta to być może za jakiś czas będzie wypominać sobie, że wcześniej nie wpadła na pomysł zapytania trytonów o to, czy coś wiedzą. Możliwe, że nie będą chciały rozmawiać, możliwe, że trop, za którym poszła jest błędny. Stojąc teraz na skarpie, pod nogami mając toń głębokiej jak studnia wody, czując wsparcie lady Rosier, wrzuciła złotą monetę, patrząc jak ta znika w ciemności.
Przez chwilę trwała nieruchomo, a ta zdawała się trwać całą wieczność. W końcu dostrzegła poruszenie. Jakiś cień, jeżeli można to było nazwać cieniem w ciemności. Zbliżał się coraz szybciej. Zacisnęła mocniej palce na dłoni Evandry w przypływie niepokoju. Nie było odwrotu, należało podjąć dialog.
Spod tafli wody wynurzyła się twarz, a potem ramiona i tors trytona. Zielonkawa skóra oraz włosy w tym samym kolorze wokół surowej twarzy sugerowały, że natrafiły na osobnika, który nie musiał być chętny do rozmowy.
-Zapytaj proszę, czy w ostatnim czasie pojawiał się w wodach, które zamieszkuje jakaś nowa istota albo stworzenie lub potwór i czy wyszła stamtąd? - Wskazała na grotę kiedy zwracała się do przyjaciółki, pozwalając jej teraz przejąć kontakt z trytonem.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Grota Krzyku
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Durham