Szklarnie
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Szklarnie
Hoduje się tu najróżniejsze egzotyczne i magiczne rośliny, które przeznaczone są na sprzedaż. Właściciele jednak udostępnili jedną szklarnię dla tych, których nie stać na wydanie dziesiątek galeonów, by zakupić ostatnią istniejącą sztukę acalyphi wilderi. Każdy z rzadkich okazów ma swój dokładny opis. Szklarnia sama w sobie jest bardzo przestronna, a sprzedawca biletów pilnuje by nie znalazło się w niej jednocześnie zbyt wiele osób i nie zburzyło panującego tam mikroklimatu. Stąd miejsce idealne jest na romantyczne spacery albo po prostu do wypoczynku.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:53, w całości zmieniany 2 razy
13 IX
Inaczej zaczął odbierać wszystkie bodźce. Nie dostrzegł tego od razu, właściwie to bliski był przeoczenia tej zmiany, choć wcale nie był to mało istotny szczegół. Po prostu przestał przywiązywać aż tak wielką wagę do otoczenia, przez co i wywoływana niekiedy przez nie irytacja zniknęła. Dźwięki, które niegdyś budziły w nim frustrację – szepty współpracowników, głośne roszczenia petentów, szelest papieru, a nawet suma oddechów całej ludzkiej gromady – nagle jakby ucichły. Nie wysuwały się na pierwszy plan jak wcześniej, uniemożliwiając mu tym samym skupienie. Pozostawały słyszalne, lecz już nie w sposób dotkliwy; nie niosły się głośnym echem, gdy trafiały do umysłu, aby obijać się o wnętrze czaszki. Również ludzka obecność nie rzucała mu się wielce w oczy. Mnogość twarzy krążących w tej samej przestrzeni nauczył się ignorować.
Zbyt skupiony był na własnych przemyśleniach, aby tworzyć problemy z niczego. Pozostawał nieruchomy i milczał jak zaklęty, do innych urzędników przemawiając wówczas, gdy zaistniała podobna konieczność. Nigdy nie szukał kontaktów towarzyskich w pracy, lecz w ostatnim czasie bijąca od niego chłodna powaga stała się niezawodną barierą odgradzającą go od innych. Siedział przy swoim biurku dumnie wyprostowany, wyniosły, jakby nic go nie interesowało, jakby był ponad wszystko. Trwał pełen spokoju, nie dając do głosu dojść emocjom. Całą energię przeznaczał na rozkładanie wszystkich złożonych kwestii na czynniki pierwsze, a potem na składanie ich do pierwotnej postaci. Od ogółu do szczegółu, od szczegółu do ogółu.
W tej jednej chwili całą swoją uwagę skupiał na leżącym na drewnianym blacie biurka piśmie od francuskiego urzędnika. Był świadom tego, że informacja o zbliżającym się szczycie w Stonehenge obiegnie Europę. Ale nigdy wcześniej wieść ta nie wywołała podobnych emocji. Ambasadorzy obecni na terytorium Wielkiej Brytanii przyglądali się temu wydarzeniu, ale z czystej grzeczności udawali brak zainteresowania, wszelkie informacje o wzajemnych stosunkach szlacheckich rodów zbierając dla siebie. Czuł, że ciekawość mógł pobudzić artykuł, który pojawił się na łamach Walczącego Maga, który każdy interpretował jako mocną deklarację, a niektórzy uznawali za manifest politycznych, choć brakowało bardziej szczegółowych postulatów. Międzynarodowa arena miała prawo interesować się tym wydarzeniem, mimo to Alphard nie spodziewał się otwartego zapytania skierowanego wprost do niego. Prośba o nakreślenie obecnej sytuacji politycznej w kraju nie trafiła do anonimowego urzędnika, ale przedstawiciela szlacheckiego rodu, lorda Blacka, co w liście zostało wyraźnie podkreślone. Przewidywał różne scenariusze, według których całe wydarzenie mogłoby się potoczyć, lecz nie mógł być niczego pewien. Długo zastanawiał się, czy powinien w ogóle udzielić odpowiedzi. Nawet jeśli sprzeciwiał się polityce prowadzonej przez Longbottoma, uznając go za człowieka wręcz niepoczytalnego, to jednak wciąż pozostawał urzędnikiem. Kształtowanie niekorzystnego wizerunku Brytyjskiego Ministerstwa Magii nikomu nie było na rękę. Prędzej czy później, gdy już Czarny Pan przejmie władzę, czarnoksiężnik będzie potrzebował zaplecza, aby kontrolować społeczeństwo. Do tego czasu żadna inna organizacja nie powinna ingerować w działania najważniejszego ośrodka władzy nad czarodziejskim ludem Wielkiej Brytanii.
Zdecydował się w końcu wystosować pismo, zaraz napotykając kolejny dylemat. Cóż właściwie miał napisać, aby nikogo do siebie nie zrazić? Musiał zważać na słowa, pod ich pozornie uprzejmym brzmieniem skryć stanowczość i chłód. Nie mógł pozwolić sobie na danie jakiejkolwiek konkretnej odpowiedzi. Choć Departament Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów wydawał się jedynym ministerialnym organem trzymającym się jeszcze jakiejś rozsądnej polityki, również tutaj nie było miejsca na pomyłki. Żaden pracownik nie mógł czuć się swobodnie, zwłaszcza młodzi szlachcice, którzy przez niezachwianą wiarę w tradycyjne wartości nieustannie znajdowali się na celowniku podejrzliwego zaplecza obecnego Ministra. Na każdym kroku ktoś Blackowi patrzył na ręce, to było wyraźnie odczuwalne po wprowadzeniu stanu wojennego. Ale dopiero od kilku dniu podejrzenia względem niego zaczęły pokrywać się z rzeczywistością, choć nikt nie miał na to żadnych dowodów. I tak musiało pozostać póki Lord Voldemort nie przejmie władzy.
Kreślenie ostatniego zdania po francusku przerwał mu mężczyzna, który bez słowa wyjaśnień stanął przed jego biurkiem i zaczął przyglądać się mu zdecydowanie zbyt intensywnie. Alphard niechętnie poderwał wzrok i najzwyczajniej w świecie obrzucił mąciciela spokoju krytycznym spojrzeniem. Szybko rozpoznał twarz starszego i bardziej doświadczonego lorda Bulstrode’a. Jakże nie miał ochoty na słowne utarczki, choć to przecież kwieciste wypowiedzi były jego najlepszym orężem w przestrzeni zawodowej. Ostentacyjnie powrócił do pisania, ignorując to, jak swobodnie współpracownik zajął miejsce przed biurkiem, sadowiąc się na krześle niczym na tronie.
– Jakież to szczęście, że znasz hiszpański, drogi Alphardzie.
To sformułowanie sprawiło, że ostrożnie odłożył pióro i znów skierował wzrok w stronę reprezentanta innego szlachetnego rodu. Wolał się skupić, dobrze wiedząc, że otrzymał jak na razie tylko niejasny wstęp do złożonego tematu. Już zdążył się domyślić, że przyjdzie mu zapewne tłumaczyć rozmowę z jakimś hiszpańskim dyplomatą.
– Skąd przekonanie, że to szczęście Bulstrode? – spytał ironicznie, z czym nawet się nie krył, kiedy nie zdejmował przenikliwego spojrzenia ciemnych oczu z rozmówcy.
– Sam Szef Departamentu prosi o twoje pilne przybycie do jednej z tych cudownych szklarni Edgecombe’ów na obrzeżach Londynu – oznajmił w końcu tonem ociekającym kpiną, pod którym skrył cały dramat. Alphard coś słyszał o spotkaniu przełożonego z kilkoma ambasadorami, chcąc uspokoić wszelkie niepokoje i ukrócić plotki o tragicznej sytuacji Brytyjskiego Ministerstwa Magii. Nie interesował się zbytnio tym wydarzeniem, skoro nie został w nie osobiście zaangażowany. – Rozmowa z ambasadorem Hiszpanii okazała się dość burzliwa.
– Burzliwa – powtórzył z naciskiem bez pytającej nuty, unosząc jedynie brew, aby ponaglić rozmówcę. Choć bardziej ciekawiła go kwestia, dlaczego sam ambasador nie zatroszczył się o to, aby mieć obok siebie zaufanego tłumacza. Zresztą, hiszpański ambasador dość dobrze władał językiem angielskim. Do myślenia jednak najbardziej zmuszał go inny szczegół całej sprawy. Co tak właściwie ambasador Hiszpanii robił na spotkaniu z przedstawicielami państw afrykańskich i to tylko tych kilku nieco lepiej rozwiniętych?
– Nadgorliwi ludzie Ministra zatrzymali jego syna z jakiś podejrzanym przedmiotem.
To było mocnym zaskoczeniem dla Blacka, który ze zdumienia poderwał się z miejsca, niezbyt zważając na to, jak gwałtownie odsunął krzesło, czym ściągnął na siebie uwagę kilku osób znajdujących się najbliżej. Tak rażące naruszenie prawa międzynarodowego wydawało mu się jeszcze przez chwilę całkowitą abstrakcją, wszak rodzinom ambasadorów również przysługuje specjalny status z racji posiadania immunitetu dyplomatycznego. Wspomniany syn nie powinien podlegać jurysdykcji władz brytyjskich. Urzędnicy wielokrotnie przymykali oczy na drobne wykroczenia, jeśli te nie narażały na szwank brytyjskiego mienia czy też zdrowia brytyjskich obywateli. Nawet ambasadorowi Arabii Saudyjskiej pozwalano trzymać w jego siedzibie całą galerię artefaktów, spośród których wiele pozostawało groźnych dla zdrowia i życia ludzkiego. Jaki zatem musiał to być przedmiot?
– Zatem pozwolisz, że zajmę się tą sprawą jak najszybciej.
Tymi słowami pożegnał się z Bulstrodem, szybkim krokiem przemierzając elegancką salę. Udało mu się skorzystać z jednego ze świstoklików, który przerzucił go do północno-zachodniego skraju Londynu. Tam udało mu się dotrzeć do pięknych posiadłości, gdzie znajdowały się dobrze znane czarodziejskiemu społeczeństwu szklarnie. Zaledwie wkroczył do tej wskazanej przez jednego z pracowników, a już usłyszał głośne wrzaski w języku hiszpańskim. Już tylko Szef Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów znajdował się przy nakrytym stoliku, mocno czerwony na twarzy od zarzutów wypływających pod adresem nie tylko Ministra, ale i jego własnym, choć raczej nie miał szans ich zrozumieć.
Ambasador z Hiszpanii był tak bardzo oburzony, że krzyczał w swym ojczystym języku praktycznie nieprzerwanie, przerwy robiąc tylko na głębokie wdechy, po których wyrzucał z siebie kolejne słowa. W innym przypadku Alphard byłby przekonany, że mężczyzna odszedł od komunikowania się po angielsku z premedytacją, lecz ten jeden raz był w stanie uwierzyć, iż zaważyły emocje. Przemówił do mężczyzny w jego ojczystym języku, ściągając tym na siebie jego uwagę. Ostrożnie dobierał słowa, nadając im jak najwięcej łagodności. Bardzo skrupulatnie tłumaczył kolejne zdania ambasadora, powoli uspokajając emocje wszystkich.
Szybko się okazało, że w całej sprawie rozchodzi się o rodowy sygnet, na który wieki temu przodek ambasadora nałożył wiele klątw ochronnych i to dość specyficznych. Niedawno Hiszpan przekazał swemu najstarszemu synowi symbol rodowego dziedzictwa. Młody mężczyzna nie przewidział, że pamiątka rodzinna ściągnie na niego uwagę dwóch aurorów mijanych na Pokątnej. I pomimo posiadania przy sobie legitymacji dyplomatycznej potwierdzającej jego tożsamość został zatrzymany i siłą doprowadzonych na przesłuchanie, gdzie postawiono mu śmieszne zarzuty o zmowę z przemytnikami. Black osobiście obiecał dokonać wszelkich starań, aby sprawę wyjaśnić. Szef Departamentu również złożył obietnicę, iż syn natychmiast zostanie zwolniony przez aurorów do domu. Po już nieco spokojniejszej dyskusji Black wraz z dwojgiem szanowanych czarodziei ruszył do obecnej siedziby Kwatery Głównej Aurorów, aby całą sprawę wyjaśnić. Po dwóch godzinach i jednej wielkiej awanturze syn hiszpańskiego ambasadora powrócił wraz z ojcem do ambasady.
| z tematu
Inaczej zaczął odbierać wszystkie bodźce. Nie dostrzegł tego od razu, właściwie to bliski był przeoczenia tej zmiany, choć wcale nie był to mało istotny szczegół. Po prostu przestał przywiązywać aż tak wielką wagę do otoczenia, przez co i wywoływana niekiedy przez nie irytacja zniknęła. Dźwięki, które niegdyś budziły w nim frustrację – szepty współpracowników, głośne roszczenia petentów, szelest papieru, a nawet suma oddechów całej ludzkiej gromady – nagle jakby ucichły. Nie wysuwały się na pierwszy plan jak wcześniej, uniemożliwiając mu tym samym skupienie. Pozostawały słyszalne, lecz już nie w sposób dotkliwy; nie niosły się głośnym echem, gdy trafiały do umysłu, aby obijać się o wnętrze czaszki. Również ludzka obecność nie rzucała mu się wielce w oczy. Mnogość twarzy krążących w tej samej przestrzeni nauczył się ignorować.
Zbyt skupiony był na własnych przemyśleniach, aby tworzyć problemy z niczego. Pozostawał nieruchomy i milczał jak zaklęty, do innych urzędników przemawiając wówczas, gdy zaistniała podobna konieczność. Nigdy nie szukał kontaktów towarzyskich w pracy, lecz w ostatnim czasie bijąca od niego chłodna powaga stała się niezawodną barierą odgradzającą go od innych. Siedział przy swoim biurku dumnie wyprostowany, wyniosły, jakby nic go nie interesowało, jakby był ponad wszystko. Trwał pełen spokoju, nie dając do głosu dojść emocjom. Całą energię przeznaczał na rozkładanie wszystkich złożonych kwestii na czynniki pierwsze, a potem na składanie ich do pierwotnej postaci. Od ogółu do szczegółu, od szczegółu do ogółu.
W tej jednej chwili całą swoją uwagę skupiał na leżącym na drewnianym blacie biurka piśmie od francuskiego urzędnika. Był świadom tego, że informacja o zbliżającym się szczycie w Stonehenge obiegnie Europę. Ale nigdy wcześniej wieść ta nie wywołała podobnych emocji. Ambasadorzy obecni na terytorium Wielkiej Brytanii przyglądali się temu wydarzeniu, ale z czystej grzeczności udawali brak zainteresowania, wszelkie informacje o wzajemnych stosunkach szlacheckich rodów zbierając dla siebie. Czuł, że ciekawość mógł pobudzić artykuł, który pojawił się na łamach Walczącego Maga, który każdy interpretował jako mocną deklarację, a niektórzy uznawali za manifest politycznych, choć brakowało bardziej szczegółowych postulatów. Międzynarodowa arena miała prawo interesować się tym wydarzeniem, mimo to Alphard nie spodziewał się otwartego zapytania skierowanego wprost do niego. Prośba o nakreślenie obecnej sytuacji politycznej w kraju nie trafiła do anonimowego urzędnika, ale przedstawiciela szlacheckiego rodu, lorda Blacka, co w liście zostało wyraźnie podkreślone. Przewidywał różne scenariusze, według których całe wydarzenie mogłoby się potoczyć, lecz nie mógł być niczego pewien. Długo zastanawiał się, czy powinien w ogóle udzielić odpowiedzi. Nawet jeśli sprzeciwiał się polityce prowadzonej przez Longbottoma, uznając go za człowieka wręcz niepoczytalnego, to jednak wciąż pozostawał urzędnikiem. Kształtowanie niekorzystnego wizerunku Brytyjskiego Ministerstwa Magii nikomu nie było na rękę. Prędzej czy później, gdy już Czarny Pan przejmie władzę, czarnoksiężnik będzie potrzebował zaplecza, aby kontrolować społeczeństwo. Do tego czasu żadna inna organizacja nie powinna ingerować w działania najważniejszego ośrodka władzy nad czarodziejskim ludem Wielkiej Brytanii.
Zdecydował się w końcu wystosować pismo, zaraz napotykając kolejny dylemat. Cóż właściwie miał napisać, aby nikogo do siebie nie zrazić? Musiał zważać na słowa, pod ich pozornie uprzejmym brzmieniem skryć stanowczość i chłód. Nie mógł pozwolić sobie na danie jakiejkolwiek konkretnej odpowiedzi. Choć Departament Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów wydawał się jedynym ministerialnym organem trzymającym się jeszcze jakiejś rozsądnej polityki, również tutaj nie było miejsca na pomyłki. Żaden pracownik nie mógł czuć się swobodnie, zwłaszcza młodzi szlachcice, którzy przez niezachwianą wiarę w tradycyjne wartości nieustannie znajdowali się na celowniku podejrzliwego zaplecza obecnego Ministra. Na każdym kroku ktoś Blackowi patrzył na ręce, to było wyraźnie odczuwalne po wprowadzeniu stanu wojennego. Ale dopiero od kilku dniu podejrzenia względem niego zaczęły pokrywać się z rzeczywistością, choć nikt nie miał na to żadnych dowodów. I tak musiało pozostać póki Lord Voldemort nie przejmie władzy.
Kreślenie ostatniego zdania po francusku przerwał mu mężczyzna, który bez słowa wyjaśnień stanął przed jego biurkiem i zaczął przyglądać się mu zdecydowanie zbyt intensywnie. Alphard niechętnie poderwał wzrok i najzwyczajniej w świecie obrzucił mąciciela spokoju krytycznym spojrzeniem. Szybko rozpoznał twarz starszego i bardziej doświadczonego lorda Bulstrode’a. Jakże nie miał ochoty na słowne utarczki, choć to przecież kwieciste wypowiedzi były jego najlepszym orężem w przestrzeni zawodowej. Ostentacyjnie powrócił do pisania, ignorując to, jak swobodnie współpracownik zajął miejsce przed biurkiem, sadowiąc się na krześle niczym na tronie.
– Jakież to szczęście, że znasz hiszpański, drogi Alphardzie.
To sformułowanie sprawiło, że ostrożnie odłożył pióro i znów skierował wzrok w stronę reprezentanta innego szlachetnego rodu. Wolał się skupić, dobrze wiedząc, że otrzymał jak na razie tylko niejasny wstęp do złożonego tematu. Już zdążył się domyślić, że przyjdzie mu zapewne tłumaczyć rozmowę z jakimś hiszpańskim dyplomatą.
– Skąd przekonanie, że to szczęście Bulstrode? – spytał ironicznie, z czym nawet się nie krył, kiedy nie zdejmował przenikliwego spojrzenia ciemnych oczu z rozmówcy.
– Sam Szef Departamentu prosi o twoje pilne przybycie do jednej z tych cudownych szklarni Edgecombe’ów na obrzeżach Londynu – oznajmił w końcu tonem ociekającym kpiną, pod którym skrył cały dramat. Alphard coś słyszał o spotkaniu przełożonego z kilkoma ambasadorami, chcąc uspokoić wszelkie niepokoje i ukrócić plotki o tragicznej sytuacji Brytyjskiego Ministerstwa Magii. Nie interesował się zbytnio tym wydarzeniem, skoro nie został w nie osobiście zaangażowany. – Rozmowa z ambasadorem Hiszpanii okazała się dość burzliwa.
– Burzliwa – powtórzył z naciskiem bez pytającej nuty, unosząc jedynie brew, aby ponaglić rozmówcę. Choć bardziej ciekawiła go kwestia, dlaczego sam ambasador nie zatroszczył się o to, aby mieć obok siebie zaufanego tłumacza. Zresztą, hiszpański ambasador dość dobrze władał językiem angielskim. Do myślenia jednak najbardziej zmuszał go inny szczegół całej sprawy. Co tak właściwie ambasador Hiszpanii robił na spotkaniu z przedstawicielami państw afrykańskich i to tylko tych kilku nieco lepiej rozwiniętych?
– Nadgorliwi ludzie Ministra zatrzymali jego syna z jakiś podejrzanym przedmiotem.
To było mocnym zaskoczeniem dla Blacka, który ze zdumienia poderwał się z miejsca, niezbyt zważając na to, jak gwałtownie odsunął krzesło, czym ściągnął na siebie uwagę kilku osób znajdujących się najbliżej. Tak rażące naruszenie prawa międzynarodowego wydawało mu się jeszcze przez chwilę całkowitą abstrakcją, wszak rodzinom ambasadorów również przysługuje specjalny status z racji posiadania immunitetu dyplomatycznego. Wspomniany syn nie powinien podlegać jurysdykcji władz brytyjskich. Urzędnicy wielokrotnie przymykali oczy na drobne wykroczenia, jeśli te nie narażały na szwank brytyjskiego mienia czy też zdrowia brytyjskich obywateli. Nawet ambasadorowi Arabii Saudyjskiej pozwalano trzymać w jego siedzibie całą galerię artefaktów, spośród których wiele pozostawało groźnych dla zdrowia i życia ludzkiego. Jaki zatem musiał to być przedmiot?
– Zatem pozwolisz, że zajmę się tą sprawą jak najszybciej.
Tymi słowami pożegnał się z Bulstrodem, szybkim krokiem przemierzając elegancką salę. Udało mu się skorzystać z jednego ze świstoklików, który przerzucił go do północno-zachodniego skraju Londynu. Tam udało mu się dotrzeć do pięknych posiadłości, gdzie znajdowały się dobrze znane czarodziejskiemu społeczeństwu szklarnie. Zaledwie wkroczył do tej wskazanej przez jednego z pracowników, a już usłyszał głośne wrzaski w języku hiszpańskim. Już tylko Szef Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów znajdował się przy nakrytym stoliku, mocno czerwony na twarzy od zarzutów wypływających pod adresem nie tylko Ministra, ale i jego własnym, choć raczej nie miał szans ich zrozumieć.
Ambasador z Hiszpanii był tak bardzo oburzony, że krzyczał w swym ojczystym języku praktycznie nieprzerwanie, przerwy robiąc tylko na głębokie wdechy, po których wyrzucał z siebie kolejne słowa. W innym przypadku Alphard byłby przekonany, że mężczyzna odszedł od komunikowania się po angielsku z premedytacją, lecz ten jeden raz był w stanie uwierzyć, iż zaważyły emocje. Przemówił do mężczyzny w jego ojczystym języku, ściągając tym na siebie jego uwagę. Ostrożnie dobierał słowa, nadając im jak najwięcej łagodności. Bardzo skrupulatnie tłumaczył kolejne zdania ambasadora, powoli uspokajając emocje wszystkich.
Szybko się okazało, że w całej sprawie rozchodzi się o rodowy sygnet, na który wieki temu przodek ambasadora nałożył wiele klątw ochronnych i to dość specyficznych. Niedawno Hiszpan przekazał swemu najstarszemu synowi symbol rodowego dziedzictwa. Młody mężczyzna nie przewidział, że pamiątka rodzinna ściągnie na niego uwagę dwóch aurorów mijanych na Pokątnej. I pomimo posiadania przy sobie legitymacji dyplomatycznej potwierdzającej jego tożsamość został zatrzymany i siłą doprowadzonych na przesłuchanie, gdzie postawiono mu śmieszne zarzuty o zmowę z przemytnikami. Black osobiście obiecał dokonać wszelkich starań, aby sprawę wyjaśnić. Szef Departamentu również złożył obietnicę, iż syn natychmiast zostanie zwolniony przez aurorów do domu. Po już nieco spokojniejszej dyskusji Black wraz z dwojgiem szanowanych czarodziei ruszył do obecnej siedziby Kwatery Głównej Aurorów, aby całą sprawę wyjaśnić. Po dwóch godzinach i jednej wielkiej awanturze syn hiszpańskiego ambasadora powrócił wraz z ojcem do ambasady.
| z tematu
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Tu także w wyniku magicznych wyładowań i szalejącej nad Wielką Brytanią burzy, pojawiły się anomalie destabilizujące energię otoczenia. Ministerstwo Magii było jednak zbyt zajęte reorganizacją służb w nowo wybudowanej siedzibie, aby to miejsce zabezpieczyć i zamknąć. Niestabilna magicznie lokacja pozostawała niestrzeżona przez żadną ze służb. Okolica wciąż była niebezpieczna, a przebywanie w pobliżu groziło śmiercią lub zapadnięciem na sinicę, złapanie na gorącym uczynku posadzeniem w celi Tower, ale póki co — wszyscy śmiałkowie mogli działać.
Do czasu uspokojenia się magii nie można rozgrywać tu wątków innych niż te polegające na jej naprawie.
Wraz z pierwszymi piorunami Nocy Duchów wnętrze szklarni ponoć w jednej chwili rozjaśniło się intensywnym blaskiem, a w drugiej nastąpił wybuch: przeszklone ściany i sufit zostały rozsadzone, a drobne odłamki szkła rozsypały się po całej okolicy. Kto był temu świadkiem, ten zarzekał się, że wewnątrz połamanych ścian nastał istny chaos; rośliny ożyły, zaczęły się rozmnażać w zastraszającym tempie i wkrótce zajęły całą powierzchnię. Zaczęły też być agresywne - wić się w kierunku każdego, kto pojawi się w okolicy, a piękne rozłożyste kwiaty na widok intruzów rozcapierzały barwne płatki jak wojenne chorągwie, przestrzegając przed wejściem na nieswój teren.
I w istocie pierwszą przeszkodą, jaką napotykało się po przejściu przez zrujnowany próg szklarni, były rośliny. Opasłe pnącza o tygrysich pasach zaczynały niebezpiecznie wić się przy wejściu. Ich ilość i wielkość nie dawała nadziei na zwycięstwo w otwartej walce, należało zmusić je do współpracy pokojowo.
Wymaganie: Zmuszenie roślin do usunięcia się z przejścia wymagało poprawnie rzuconego zaklęcia Planta auscultatoris przez przynajmniej jednego czarodzieja. Posłuszne rośliny usuną wam się z drogi i pozwolą dotrzeć do głównego źródła anomalii.
Jeśli nie uda wam się uspokoić roślin, pnącza owiną się wokół waszych ciał, zaczynając was podduszać. W pewnym momencie usłyszycie gruchot własnych żeber i obudzicie się nieopodal szklarni za jakiś czas (obrażenia 150 - miażdżone).
Przed rozpoczęciem kolejnego etapu należy odczekać co najmniej 24h. W tym czasie do lokacji może przybyć kolejna (wyłącznie jedna) grupa chcąca ją przejąć, by naprawić magię na sposób inny, niż miała być naprawiona dotychczas.
Walka odbywa się zgodnie z forumową mechaniką oraz z arbitrażem mistrza gry do momentu, w którym któraś z grup zdecyduje się na ucieczkę bądź nie będzie w stanie prowadzić dalszej walki.
Wymaganie: ST ujarzmienia magii jest równe 120, a sposób obliczania otrzymanego wyniku zależny jest od wybranej metody naprawiania magii.
Uwaga - jeżeli postać posiada zerowy poziom biegłości organizacji, mnoży statystykę nie razy ½, a razy 1.
W metodzie neutralnej każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+Z; wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
W metodzie Rycerzy Walpurgii każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+(CM * poziom biegłości organizacji); wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
W metodzie Zakonu Feniksa każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+(OPCM * poziom biegłości organizacji); wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
Uspokojone rośliny zaczęły wyraźnie łagodnieć; ich rozległe korzenie przestały się poruszać, pnącza spoczęły na ziemi, a liśćmi chybotał już wyłącznie wiatr. Pojawił się jednak problem, pnącza zatarasowały drogę, którą przyszliście na miejsce. Mogliście ruszyć wgłąb dżungli, jednak zdawaliście sobie sprawę z tego, że chaszcze były tak gęste, że przedarcie się przez nią mogło zająć całą noc. Wtem jednak dostrzegliście ogrodnika, który, ranny, leżał nieopodal rzędu potłuczonych donic. Odłamek szkła wbił mu się w nogę i mężczyzna potrzebował pomocy - co istotniejsze, z pewnością znał drogę na zewnątrz. Użycie magii tuż po opanowaniu anomalii niosło ryzyko jej ponownego rozbudzenia, ale umiejętnie udzielona pierwsza pomoc pozwoli uzyskać tożsame efekty.
Wymaganie: Prowizoryczne opatrzenie rany wymaga rzutu na anatomię (ST 50).
W przypadku niepowodzenia ogrodnik omdleje z bólu i nie uda wam się uzyskać od niego żadnej informacji. Nie uda wam się odnaleźć drogi, która nie jest zablokowana roślinami. Będziecie błąkać się po szklarni tak długo, aż rośliny wybudzą się ponownie, a prosto na was uderzą gałęzie wysokiego drzewa bijącej odmiany, odbierając wam przytomność i wybijając przez zrujnowane ogrodzenie szklarni wraz z resztkami szkieł w oknach (obrażenia: 200, miażdżone).
| stąd
Dla Charlie nie byłoby wstydem polec w starciu z czymś, co wymagało umiejętności z zakresu rzucania uroków. Była słabą czarownicą, ale dobrą alchemiczką, a poniosła porażkę w czymś, z czym powinna poradzić sobie dobrze, skoro zgłębiała tajniki alchemii od dzieciństwa. Dlatego właśnie czuła wyrzuty sumienia, że zawiodły z jej winy, że gdyby przemyślała swoje ruchy lepiej, to może by im się powiodło i kolejne miejsce stałoby się bezpieczniejsze. Wiedziała jednak, że Elyon miała rację. Anomalie były nieprzewidywalne, i czasem wiedza i umiejętności nie wystarczały, żeby sobie z nimi poradzić. Dużo silniejsi od niej ponosili porażki, bo z anomaliami nie było żartów. Nigdy nie można było przewidzieć, jak się zachowają i co się wydarzy.
- Żałuję, że nie wyszło. Alchemia to pole, na którym radzę sobie najlepiej, a jednak i tam zawiodłam. Ale masz rację, z anomaliami nigdy nic nie wiadomo. Cóż, może ktoś inny ją naprawi – rzekła. Oby to był ktoś z Zakonu.
W Mungu szybko i sprawnie je uleczono, dzięki czemu urazy od rozbryzgów eliksirów i fiolek stały się już tylko wspomnieniem. Nikt nie zadawał zbędnych pytań ani nie kwestionował wypadku przy pracy, bo każdy pracownik Munga wiedział o tym, że Charlie była alchemiczką.
- Słyszałam o jeszcze jednym miejscu... – zaczęła, kiedy już opuściły szpital. – Ale masz rację, chodźmy na trochę do domów by odpocząć – zgodziła się.
Tak też zrobiły. Wróciły na Lavender Hill, by złapać trochę snu, ale rano, przed świtem, Charlie znów zjawiła się na progu domostwa Elyon, wyciągając ją w kolejne miejsce, o którym słyszała. Znała te szklarnie, bo zdarzało jej się tam w przeszłości kilkukrotnie bywać, kiedy intensywnie dokształcała się z zakresu zielarstwa. Szklarnie znajdowały się w okolicach Londynu, więc nie miały tam daleko.
- Podobno rośliny w szklarni ogarniętej anomalią zaczęły żyć własnym życiem – odezwała się szeptem, kiedy już szły ostrożnie w tamtym kierunku. Charlie miała na sobie płaszcz z kapturem mocno nasuniętym na głowę, by chronić się przed warunkami atmosferycznymi, a także przed rozpoznaniem, gdyby tak okazało się, że nie są tu same. Miała też przy sobie kilka fiolek z eliksirami. – Teraz musimy bardzo uważać. Ale chodź, musimy tam wejść i być przygotowane...
Trochę się bała. Ostrożność nakazywała jej zachowywać dystans od niebezpiecznych miejsc, ale jako Zakonnik chciała robić coś dobrego dla świata. Dlatego mimo lęku przekroczyła próg szklarni, trzymając w dłoni różdżkę. Już teraz mogły dostrzec, że szklarnia znacząco ucierpiała, wiele szyb zostało rozsadzonych, a ich odłamki zaścielały ziemię.
Gdy tylko weszły do środka, zauważyły wijące się pnącza gotowe natychmiast je zaatakować. Charlie ucząc się zielarstwa poznała jednak pewne zaklęcie, co do którego miała nadzieję, że okaże się wystarczające i zmusi rośliny do współpracy.
- Planta auscultatoris! – rzuciła, celując różdżką w pnącza.
| mam przy sobie: różdżkę, fluoryt, fioletowy kryształ, eliksiry: eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 23), maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat. 26), marynowana narośl ze szczuroszczeta (1 porcja, stat. 26, 107 oczek), czuwający strażnik (1 porcja, stat. 26), kameleon (1 porcja, stat. 28)
Dla Charlie nie byłoby wstydem polec w starciu z czymś, co wymagało umiejętności z zakresu rzucania uroków. Była słabą czarownicą, ale dobrą alchemiczką, a poniosła porażkę w czymś, z czym powinna poradzić sobie dobrze, skoro zgłębiała tajniki alchemii od dzieciństwa. Dlatego właśnie czuła wyrzuty sumienia, że zawiodły z jej winy, że gdyby przemyślała swoje ruchy lepiej, to może by im się powiodło i kolejne miejsce stałoby się bezpieczniejsze. Wiedziała jednak, że Elyon miała rację. Anomalie były nieprzewidywalne, i czasem wiedza i umiejętności nie wystarczały, żeby sobie z nimi poradzić. Dużo silniejsi od niej ponosili porażki, bo z anomaliami nie było żartów. Nigdy nie można było przewidzieć, jak się zachowają i co się wydarzy.
- Żałuję, że nie wyszło. Alchemia to pole, na którym radzę sobie najlepiej, a jednak i tam zawiodłam. Ale masz rację, z anomaliami nigdy nic nie wiadomo. Cóż, może ktoś inny ją naprawi – rzekła. Oby to był ktoś z Zakonu.
W Mungu szybko i sprawnie je uleczono, dzięki czemu urazy od rozbryzgów eliksirów i fiolek stały się już tylko wspomnieniem. Nikt nie zadawał zbędnych pytań ani nie kwestionował wypadku przy pracy, bo każdy pracownik Munga wiedział o tym, że Charlie była alchemiczką.
- Słyszałam o jeszcze jednym miejscu... – zaczęła, kiedy już opuściły szpital. – Ale masz rację, chodźmy na trochę do domów by odpocząć – zgodziła się.
Tak też zrobiły. Wróciły na Lavender Hill, by złapać trochę snu, ale rano, przed świtem, Charlie znów zjawiła się na progu domostwa Elyon, wyciągając ją w kolejne miejsce, o którym słyszała. Znała te szklarnie, bo zdarzało jej się tam w przeszłości kilkukrotnie bywać, kiedy intensywnie dokształcała się z zakresu zielarstwa. Szklarnie znajdowały się w okolicach Londynu, więc nie miały tam daleko.
- Podobno rośliny w szklarni ogarniętej anomalią zaczęły żyć własnym życiem – odezwała się szeptem, kiedy już szły ostrożnie w tamtym kierunku. Charlie miała na sobie płaszcz z kapturem mocno nasuniętym na głowę, by chronić się przed warunkami atmosferycznymi, a także przed rozpoznaniem, gdyby tak okazało się, że nie są tu same. Miała też przy sobie kilka fiolek z eliksirami. – Teraz musimy bardzo uważać. Ale chodź, musimy tam wejść i być przygotowane...
Trochę się bała. Ostrożność nakazywała jej zachowywać dystans od niebezpiecznych miejsc, ale jako Zakonnik chciała robić coś dobrego dla świata. Dlatego mimo lęku przekroczyła próg szklarni, trzymając w dłoni różdżkę. Już teraz mogły dostrzec, że szklarnia znacząco ucierpiała, wiele szyb zostało rozsadzonych, a ich odłamki zaścielały ziemię.
Gdy tylko weszły do środka, zauważyły wijące się pnącza gotowe natychmiast je zaatakować. Charlie ucząc się zielarstwa poznała jednak pewne zaklęcie, co do którego miała nadzieję, że okaże się wystarczające i zmusi rośliny do współpracy.
- Planta auscultatoris! – rzuciła, celując różdżką w pnącza.
| mam przy sobie: różdżkę, fluoryt, fioletowy kryształ, eliksiry: eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 23), maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat. 26), marynowana narośl ze szczuroszczeta (1 porcja, stat. 26, 107 oczek), czuwający strażnik (1 porcja, stat. 26), kameleon (1 porcja, stat. 28)
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
The member 'Charlene Leighton' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 53
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 53
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Żadna z nich nie zamierzała poddać się tak łatwo. Wraz z pierwszymi promieniami słońca okazało się, że otrzymane ostatniego wieczora poparzenia były już tylko odległym wspomnieniem, odrobinę nieprzyjemnym, jednak całkowicie wymazanym z powierzchni ich ciał; prawdziwe rozbudzenie nadeszło wraz z lodowatym prysznicem, otworzyła wówczas oczy i obmyła się porządnie z wszelkich pozostałości wizyty w aptece. Wcześniej marzyła już tylko o śnie; zaległa na kanapie, przykryła się grubym kocem i pozwoliła umysłowi odejść w nieznane na przynajmniej kilka godzin dzielących ją od poranka. Zimne krople spływające po ciele, skapujące z rzęs, okazały się zbawieniem. Czarownica szybko wysuszyła się, zerknąwszy na zbliżającą się godzinę, wybrała przypadkowe ubrania i ponownie narzuciła na ramiona tę samą, gdzieniegdzie podartą pelerynę. Ważnym był fakt trwałości materiału na poziomie kaptura, który chronił ją przed oszalałym deszczem wciąż dręczącym londyńskie okolice. Do kolorowej miski wsypała jeszcze trochę karmy, na wypadek gdyby Milk obudził się przed jej powrotem, po czym wyszła z domu i na jego rogu powitała Charlene. Z ich nowym celem zapoznawała się po drodze, chłonąc od kobiety wszelkie szczegóły i kiwając ze zrozumieniem wtedy, gdy było to potrzebne.
- Miejmy nadzieję, że ich nowe, wolne życie skutecznie zniechęciło innych amatorów szklarni do złożenia im odwiedzin - mruknęła, gdy stanęły przed malującym się nieopodal budynkiem. Tak jak inne miejsca owładnięte anomaliami, z tym wcale nie było lepiej. Czyste niegdyś ściany były obecnie tylko wspomnieniem, eksplodowały podczas magicznego wybuchu i przemieniły się w gamę odbijających promienie słoneczne szczątków; uwydatniało to zielony chaos mający miejsce w środku. Nawet z tej odległości mogła dostrzec wijące się swawolnie rośliny, które przybrały kolosalne rozmiary.
Wkrótce zieleń rozjarzyła się też kolorem. Gdy podchodziły bliżej, pąki kwiatów zdawały się rozszerzać agresywnie, niemalże świszczały na delikatnym wietrze poranka; zupełnie jak pstrokate barwy jadowitych stworzeń, wydawały się być ostrzeżeniem dla potencjalnego intruza. Nie wchodź, bo stanie ci się krzywda. Nie dotykaj, bo będziesz tego żałować. Elyon zmarszczyła delikatnie brwi, jednak niepokój jeszcze nie osiedlił się na dobre w jej sercu. Póki co była po prostu ostrożna, uważała, gdzie stawia stopy, na co staje. Bezmyślne rozsierdzenie roślin byłoby nie na miejscu - szczególnie tych o tygrysich pasach, które już niebawem zablokowały im przejście dalej. Uniesiona przez Charlene różdżka ujarzmiła je już niebawem; rośliny usunęły się z porwanego wcześniej miejsca, ukazały drogę prowadzącą w głąb szklarni.
- Dobra robota, Charlie - pochwaliła kobietę, posłała w jej kierunku niemalże niezauważalny uśmiech, gdy zdecydowały się pójść dalej. - Teraz musimy znaleźć źródło tej przeklętej anomalii; czujesz, jak jest blisko? Aż ciarki przechodzą. - Wyjęła własną różdżkę z kieszeni peleryny i uniosła ją profilaktycznie, powoli prąc naprzód.
| metoda zakonu
ekwipunek: różdżka
- Miejmy nadzieję, że ich nowe, wolne życie skutecznie zniechęciło innych amatorów szklarni do złożenia im odwiedzin - mruknęła, gdy stanęły przed malującym się nieopodal budynkiem. Tak jak inne miejsca owładnięte anomaliami, z tym wcale nie było lepiej. Czyste niegdyś ściany były obecnie tylko wspomnieniem, eksplodowały podczas magicznego wybuchu i przemieniły się w gamę odbijających promienie słoneczne szczątków; uwydatniało to zielony chaos mający miejsce w środku. Nawet z tej odległości mogła dostrzec wijące się swawolnie rośliny, które przybrały kolosalne rozmiary.
Wkrótce zieleń rozjarzyła się też kolorem. Gdy podchodziły bliżej, pąki kwiatów zdawały się rozszerzać agresywnie, niemalże świszczały na delikatnym wietrze poranka; zupełnie jak pstrokate barwy jadowitych stworzeń, wydawały się być ostrzeżeniem dla potencjalnego intruza. Nie wchodź, bo stanie ci się krzywda. Nie dotykaj, bo będziesz tego żałować. Elyon zmarszczyła delikatnie brwi, jednak niepokój jeszcze nie osiedlił się na dobre w jej sercu. Póki co była po prostu ostrożna, uważała, gdzie stawia stopy, na co staje. Bezmyślne rozsierdzenie roślin byłoby nie na miejscu - szczególnie tych o tygrysich pasach, które już niebawem zablokowały im przejście dalej. Uniesiona przez Charlene różdżka ujarzmiła je już niebawem; rośliny usunęły się z porwanego wcześniej miejsca, ukazały drogę prowadzącą w głąb szklarni.
- Dobra robota, Charlie - pochwaliła kobietę, posłała w jej kierunku niemalże niezauważalny uśmiech, gdy zdecydowały się pójść dalej. - Teraz musimy znaleźć źródło tej przeklętej anomalii; czujesz, jak jest blisko? Aż ciarki przechodzą. - Wyjęła własną różdżkę z kieszeni peleryny i uniosła ją profilaktycznie, powoli prąc naprzód.
| metoda zakonu
ekwipunek: różdżka
we saw the power to change the future in our dream
Chociaż Charlie trzymała się z dala od niebezpieczeństw i od walki, woląc działać na znanych sobie polach, jak nauka, a zwłaszcza eliksiry, to jednak chciała naprawić jeszcze jakąś anomalię lub przynajmniej spróbować to zrobić. Chciała na nadchodzącym spotkaniu opowiedzieć o konkretnych rezultatach, tym bardziej że inni działali aktywnie i dążyli do tego, by uspokajać miejsca ogarnięte zepsutą magią. Charlie czasem miała wyrzuty sumienia, że robiła mniej, ale trochę je ukoiła dokonaniem dwóch udanych napraw w październiku oraz listopadzie. Dwa miejsca stały się spokojniejsze, a jeśli dobrze pójdzie, mogło się takie stać i trzecie.
O anomalii w szklarniach dowiedziała się w zasadzie przypadkiem, ale że bywała tu w przeszłości, po drodze mogła uraczyć Elyon odpowiednimi informacjami. Musiały też uważać na to, żeby nikt ich nie nakrył, choć na szczęście pogoda nie sprzyjała wychodzeniu z domu bez naprawdę ważnego powodu. W grudniu na zewnątrz zrobiło się jeszcze bardziej paskudnie, bo oprócz burzy i deszczu pojawił się i śnieg. W takich właśnie warunkach docierały w okolice szklarni, gdzie rośliny podobno żyły własnym życiem i stały się agresywne dla każdego, kto znalazł się w ich pobliżu.
- Też na to liczę – rzekła, patrząc w kierunku szklarni, której konstrukcja została znacząco uszkodzona przez anomalie oraz szalejące wewnątrz rośliny. Biorąc pod uwagę warunki pogodowe i burzowe niebo obraz wyglądał naprawdę przygnębiająco i ponuro. – Dawniej to miejsce tętniło życiem i było pełne różnokolorowych roślin. A teraz... aż przykro na to patrzeć.
Weszły do środka, gdzie od razu ich drogę zagrodziły groźnie wyglądające pnącza. Charlie wolała nie myśleć co by się stało, gdyby grube pędy owinęły się wokół nich. Podejrzewała, że byłyby zdolne je poważnie uszkodzić. Rzuciła pierwsze zaklęcie, które przyszło jej do głowy, a które służyło do ujarzmiania roślin. Okazało się, że zadziałało, pnącza posłusznie usunęły się z ich drogi i mogły przejść dalej.
Odetchnęła z ulgą, choć wiedziała, że to nie koniec, bo teraz pozostawała najważniejsza część – dotarcie do anomalii i podjęcie próby naprawienia jej.
- Też to czuję – szepnęła, mając wrażenie, że rzeczywiście wyczuwa to delikatne wibrowanie powietrza, coraz wyraźniejsze im bliżej anomalii się znajdowały. – Tutaj chyba będzie dobrze – dodała po chwili, przystając w bezpiecznym oddaleniu od źródła, ale wystarczająco blisko, by mogły zadziałać na nie swoją magią. Zanim jednak zaczęła rozejrzała się jeszcze dookoła czujnym wzrokiem, by upewnić się, czy nie słyszy skradających się kroków, albo czy jakaś roślina nie próbuje się na nie rzucić z zamiarem uduszenia. Jak długo będzie działać jej zaklęcie?
Po chwili uniosła różdżkę, działając znanym już sobie sposobem, którym naprawiła już dwie anomalie. Uwolniła swoją moc tak jak wtedy, pozwalając jej przepłynąć przez rękę i różdżkę, kierując ją w stronę anomalii. Miała nadzieję, że połączonych starań jej i Elyon wystarczy, żeby pokonać źródło wypaczonej mocy.
| metoda Zakonu!
O anomalii w szklarniach dowiedziała się w zasadzie przypadkiem, ale że bywała tu w przeszłości, po drodze mogła uraczyć Elyon odpowiednimi informacjami. Musiały też uważać na to, żeby nikt ich nie nakrył, choć na szczęście pogoda nie sprzyjała wychodzeniu z domu bez naprawdę ważnego powodu. W grudniu na zewnątrz zrobiło się jeszcze bardziej paskudnie, bo oprócz burzy i deszczu pojawił się i śnieg. W takich właśnie warunkach docierały w okolice szklarni, gdzie rośliny podobno żyły własnym życiem i stały się agresywne dla każdego, kto znalazł się w ich pobliżu.
- Też na to liczę – rzekła, patrząc w kierunku szklarni, której konstrukcja została znacząco uszkodzona przez anomalie oraz szalejące wewnątrz rośliny. Biorąc pod uwagę warunki pogodowe i burzowe niebo obraz wyglądał naprawdę przygnębiająco i ponuro. – Dawniej to miejsce tętniło życiem i było pełne różnokolorowych roślin. A teraz... aż przykro na to patrzeć.
Weszły do środka, gdzie od razu ich drogę zagrodziły groźnie wyglądające pnącza. Charlie wolała nie myśleć co by się stało, gdyby grube pędy owinęły się wokół nich. Podejrzewała, że byłyby zdolne je poważnie uszkodzić. Rzuciła pierwsze zaklęcie, które przyszło jej do głowy, a które służyło do ujarzmiania roślin. Okazało się, że zadziałało, pnącza posłusznie usunęły się z ich drogi i mogły przejść dalej.
Odetchnęła z ulgą, choć wiedziała, że to nie koniec, bo teraz pozostawała najważniejsza część – dotarcie do anomalii i podjęcie próby naprawienia jej.
- Też to czuję – szepnęła, mając wrażenie, że rzeczywiście wyczuwa to delikatne wibrowanie powietrza, coraz wyraźniejsze im bliżej anomalii się znajdowały. – Tutaj chyba będzie dobrze – dodała po chwili, przystając w bezpiecznym oddaleniu od źródła, ale wystarczająco blisko, by mogły zadziałać na nie swoją magią. Zanim jednak zaczęła rozejrzała się jeszcze dookoła czujnym wzrokiem, by upewnić się, czy nie słyszy skradających się kroków, albo czy jakaś roślina nie próbuje się na nie rzucić z zamiarem uduszenia. Jak długo będzie działać jej zaklęcie?
Po chwili uniosła różdżkę, działając znanym już sobie sposobem, którym naprawiła już dwie anomalie. Uwolniła swoją moc tak jak wtedy, pozwalając jej przepłynąć przez rękę i różdżkę, kierując ją w stronę anomalii. Miała nadzieję, że połączonych starań jej i Elyon wystarczy, żeby pokonać źródło wypaczonej mocy.
| metoda Zakonu!
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
The member 'Charlene Leighton' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 39
'k100' : 39
Zastany w szklarniach chaos zieleni przywodził na myśl donośne upomnienie się o swoje przez naturę w końcu dochodzącą do głosu, jej uwolnienie się z kajdan założonych przez ludzkość i podkreślenie ujarzmionej niegdyś potęgi. Królowały tu rośliny o niezmiernie soczystych kolorach, o odrobinę niepokojących ubarwieniach, zbyt egzotycznie wyglądających kwiatach, szybko rozwijających się pąkach: było to działaniem rozbuchanej wokół nich magii, jednak Elyon nie mogła oprzeć się wrażeniu, że jeżeli kiedykolwiek społeczności świata miałyby zapłacić za swoje panoszenie się na planecie, flora, z jaką musieliby się zmierzyć wyglądałaby podobnie.
- Teraz też tak jest, tylko rośliny upiły się swoją wolnością, nowymi możliwościami - zauważyła czarownica; nie można było przejść obojętnie obok faktu, że szklarnie zamieniły się w pozbawione zasad i pielęgnującej ręki ogrody niemalże wyjęte z głębi lasów deszczowych. Nie były martwe, o nie. Zamiast tego tętniły życiem, które przerażało. Tętniły niosącą krzywdę świadomością, niekoniecznie przyjaznymi zamiarami. Elyon nie zamierzała zbliżać się do nich zanadto bez konkretnego powodu. Zamiast tego wciąż uważała na powierzchnię, po której przyszło jej stąpać, obchodziła strączki zielonych łodyg i wystających spod popękanej podłogi korzeni, jakie wydawały się opuścić donice i przenieść bezpośrednio do gleby, na jakiej umieszczony był cały przybytek.
Przytaknęła Charlene, gdy ta zarządziła postój w w miarę bezpiecznej odległości od anomalii. Obie wyczuwały jej wibracje, to, jak wprawiała w ruch wszelką obecną dookoła magię, jak zaburzała jej jednolitość, jej spójną naturę. Jak przywodziła z ciemności coś niepokojącego, okropnego. Elyon uniosła swoją własną różdżkę, przypomniała sobie wydarzenia ze statku rejsowego, gdy naprawiała podobne magiczne zawiłości u boku Susanne. Tutaj musiała zrobić to samo.
- Powodzenia - wyszeptała jeszcze do sąsiadki, po czym zamknęła oczy i wzięła głęboki oddech. Pozwoliła magii czystej i niezaburzonej przepłynąć przez nią całą, pozwoliła jej wypełnić swój umysł i przeniknąć przez żyły wprost do dłoni, do koniuszków palców, do rękojeści różdżki. Jej zadanie było jasne, choć wcale nieproste: złączona z Charlene magia musiała rozprawić się z głównym źródłem doskwierającym szklarniom anomalii, zacisnąć się na niej niczym wąż dusiciel, sprawić, by balonik wypełniony chaosem pękł pod nieprzejednanym uściskiem. Nie było na to innego sposobu. Mogła jedynie liczyć, że ich wspólne starania przyniosą zamierzony efekt.
| k100 + 21
- Teraz też tak jest, tylko rośliny upiły się swoją wolnością, nowymi możliwościami - zauważyła czarownica; nie można było przejść obojętnie obok faktu, że szklarnie zamieniły się w pozbawione zasad i pielęgnującej ręki ogrody niemalże wyjęte z głębi lasów deszczowych. Nie były martwe, o nie. Zamiast tego tętniły życiem, które przerażało. Tętniły niosącą krzywdę świadomością, niekoniecznie przyjaznymi zamiarami. Elyon nie zamierzała zbliżać się do nich zanadto bez konkretnego powodu. Zamiast tego wciąż uważała na powierzchnię, po której przyszło jej stąpać, obchodziła strączki zielonych łodyg i wystających spod popękanej podłogi korzeni, jakie wydawały się opuścić donice i przenieść bezpośrednio do gleby, na jakiej umieszczony był cały przybytek.
Przytaknęła Charlene, gdy ta zarządziła postój w w miarę bezpiecznej odległości od anomalii. Obie wyczuwały jej wibracje, to, jak wprawiała w ruch wszelką obecną dookoła magię, jak zaburzała jej jednolitość, jej spójną naturę. Jak przywodziła z ciemności coś niepokojącego, okropnego. Elyon uniosła swoją własną różdżkę, przypomniała sobie wydarzenia ze statku rejsowego, gdy naprawiała podobne magiczne zawiłości u boku Susanne. Tutaj musiała zrobić to samo.
- Powodzenia - wyszeptała jeszcze do sąsiadki, po czym zamknęła oczy i wzięła głęboki oddech. Pozwoliła magii czystej i niezaburzonej przepłynąć przez nią całą, pozwoliła jej wypełnić swój umysł i przeniknąć przez żyły wprost do dłoni, do koniuszków palców, do rękojeści różdżki. Jej zadanie było jasne, choć wcale nieproste: złączona z Charlene magia musiała rozprawić się z głównym źródłem doskwierającym szklarniom anomalii, zacisnąć się na niej niczym wąż dusiciel, sprawić, by balonik wypełniony chaosem pękł pod nieprzejednanym uściskiem. Nie było na to innego sposobu. Mogła jedynie liczyć, że ich wspólne starania przyniosą zamierzony efekt.
| k100 + 21
we saw the power to change the future in our dream
The member 'Elyon Meadowes' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 87
'k100' : 87
To anomalna magia tchnęła w rośliny takie życie i sprawiła, że nawet wcześniej niegroźne gatunki wybujały do niezwykłych rozmiarów i zyskały nowe właściwości. Jeśli uda im się naprawić magię tego miejsca, wszystko powinno wrócić do normy i rośliny nie będą już nikomu zagrażać.
Wszystko zależało od nich i tego, czy uda im się poskromić magię. Nie było to zadaniem łatwym, żadna z nich nie była wybitnym talentem w białej magii. Charlie specjalizowała się w eliksirach i astronomii, zaś jej towarzyszka była uzdolnioną pasjonatką magicznej fauny. Każdego dnia igrała z niebezpieczeństwem, hodując jadowite węże; czy więc znajdowała pewne podobieństwa i w ich dzisiejszej przygodzie?
Charlie ostatnimi czasy zaczęła się mocniej interesować zielarstwem, więc jej wiedza o magicznej florze systematycznie rosła i nie chciała poprzestawać na tym, czego się już nauczyła. Wiedza o roślinach była bardzo przydatna w radzeniu sobie z ingrediencjami roślinnymi i pozyskiwaniu ich, ale i jak widać dzisiaj, także w poskramianiu rozszalałej przez anomalie szklarniowej flory.
Było coś złowieszczego już w samej intensywnej kolorystyce, tak niepasującej do burzowych szarości tegorocznego listopada. Charlie niemal odwykła od widoku tak jaskrawych barw, ale najwyraźniej tej magicznej roślinności niestraszne było nawet zimno, deszcz czy śnieg. Rosła wciąż, zasilana pulsującą, niestabilną magią anomalii.
A one zamierzały tę anomalię zdusić, pozbyć się jej, czy raczej, w świetle informacji uzyskanych na poprzednim spotkaniu Zakonu – tylko stłumić. Ale może nadchodząca wyprawa do Azkabanu, na którą mieli wyruszyć najodważniejsi z Zakonników, rozwiąże problem z anomaliami raz na zawsze? Charlie naprawdę chciała wierzyć w ich powodzenie.
Wspólnymi siłami próbowały zdławić anomalię, która pod wpływem ich połączonych mocy zaczęła się kurczyć i zanikać. Ale Charlie wiedziała, że to jeszcze nie był koniec, że magia ta zamierzała się bronić przed ich połączonym atakiem. Miały szansę uspokoić ją do końca, ale musiały uporać się z ostatnim zagrożeniem.
Rośliny wydawały się łagodnieć; ich korzenie przestały się poruszać, podobnie jak pnącza i liście. Wszystko zdawało się wyglądać normalnie... Niestety jednak okazało się, że pnącza zagrodziły drogę, którą tu przyszły i wyjście tym samym przejściem było już niemożliwe.
- Chyba musimy poszukać innej drogi... – szepnęła, próbując sobie przypomnieć, gdzie mogły znajdować się drugie drzwi, których jednak przez ten gąszcz nie widziała.
Wtedy jednak usłyszała stłumiony jęk i dostrzegła, że niedaleko nich leżał jeden z ogrodników. Był ranny; Charlie widziała odłamek szkła wystający z jego nogi, wokół którego zbierała się krew.
- Pomożemy panu – powiedziała cicho, zdając sobie sprawę, że ogrodnik na pewno znał drogę na zewnątrz. Charlie nie znała magii leczniczej, ale posiadała podstawową wiedzę z zakresu anatomii, więc mogła udzielić mu pierwszej pomocy. Postanowiła nie usuwać tutaj szkła, bo wiedziała, że wtedy z nogi chluśnie spora ilość krwi i mężczyzna mógł się szybko wykrwawić. Zamiast tego oddarła spory fragment jego szaty i zaczęła prowizorycznie bandażować jego nogę, by zabezpieczyć szkło. Kiedy wydostaną się na zewnątrz, będą mogły zabrać go do Munga, gdzie uzdrowiciele profesjonalnie uleczą jego ranę. – Proszę nam powiedzieć, którędy do wyjścia, musimy się stąd wydostać – zwróciła się do rannego, mając nadzieję, że nie omdleje. Naprawdę starała się opatrzyć jego nogę możliwie jak najlepiej, owijając pasma materiału wokół szkła. To miało jednak wystarczyć tylko tymczasowo, na czas ucieczki ze szklarni.
| 39 + 10 x 1,5 + 87 + 21 = 162/120
rzucam na anatomię, poziom I
Wszystko zależało od nich i tego, czy uda im się poskromić magię. Nie było to zadaniem łatwym, żadna z nich nie była wybitnym talentem w białej magii. Charlie specjalizowała się w eliksirach i astronomii, zaś jej towarzyszka była uzdolnioną pasjonatką magicznej fauny. Każdego dnia igrała z niebezpieczeństwem, hodując jadowite węże; czy więc znajdowała pewne podobieństwa i w ich dzisiejszej przygodzie?
Charlie ostatnimi czasy zaczęła się mocniej interesować zielarstwem, więc jej wiedza o magicznej florze systematycznie rosła i nie chciała poprzestawać na tym, czego się już nauczyła. Wiedza o roślinach była bardzo przydatna w radzeniu sobie z ingrediencjami roślinnymi i pozyskiwaniu ich, ale i jak widać dzisiaj, także w poskramianiu rozszalałej przez anomalie szklarniowej flory.
Było coś złowieszczego już w samej intensywnej kolorystyce, tak niepasującej do burzowych szarości tegorocznego listopada. Charlie niemal odwykła od widoku tak jaskrawych barw, ale najwyraźniej tej magicznej roślinności niestraszne było nawet zimno, deszcz czy śnieg. Rosła wciąż, zasilana pulsującą, niestabilną magią anomalii.
A one zamierzały tę anomalię zdusić, pozbyć się jej, czy raczej, w świetle informacji uzyskanych na poprzednim spotkaniu Zakonu – tylko stłumić. Ale może nadchodząca wyprawa do Azkabanu, na którą mieli wyruszyć najodważniejsi z Zakonników, rozwiąże problem z anomaliami raz na zawsze? Charlie naprawdę chciała wierzyć w ich powodzenie.
Wspólnymi siłami próbowały zdławić anomalię, która pod wpływem ich połączonych mocy zaczęła się kurczyć i zanikać. Ale Charlie wiedziała, że to jeszcze nie był koniec, że magia ta zamierzała się bronić przed ich połączonym atakiem. Miały szansę uspokoić ją do końca, ale musiały uporać się z ostatnim zagrożeniem.
Rośliny wydawały się łagodnieć; ich korzenie przestały się poruszać, podobnie jak pnącza i liście. Wszystko zdawało się wyglądać normalnie... Niestety jednak okazało się, że pnącza zagrodziły drogę, którą tu przyszły i wyjście tym samym przejściem było już niemożliwe.
- Chyba musimy poszukać innej drogi... – szepnęła, próbując sobie przypomnieć, gdzie mogły znajdować się drugie drzwi, których jednak przez ten gąszcz nie widziała.
Wtedy jednak usłyszała stłumiony jęk i dostrzegła, że niedaleko nich leżał jeden z ogrodników. Był ranny; Charlie widziała odłamek szkła wystający z jego nogi, wokół którego zbierała się krew.
- Pomożemy panu – powiedziała cicho, zdając sobie sprawę, że ogrodnik na pewno znał drogę na zewnątrz. Charlie nie znała magii leczniczej, ale posiadała podstawową wiedzę z zakresu anatomii, więc mogła udzielić mu pierwszej pomocy. Postanowiła nie usuwać tutaj szkła, bo wiedziała, że wtedy z nogi chluśnie spora ilość krwi i mężczyzna mógł się szybko wykrwawić. Zamiast tego oddarła spory fragment jego szaty i zaczęła prowizorycznie bandażować jego nogę, by zabezpieczyć szkło. Kiedy wydostaną się na zewnątrz, będą mogły zabrać go do Munga, gdzie uzdrowiciele profesjonalnie uleczą jego ranę. – Proszę nam powiedzieć, którędy do wyjścia, musimy się stąd wydostać – zwróciła się do rannego, mając nadzieję, że nie omdleje. Naprawdę starała się opatrzyć jego nogę możliwie jak najlepiej, owijając pasma materiału wokół szkła. To miało jednak wystarczyć tylko tymczasowo, na czas ucieczki ze szklarni.
| 39 + 10 x 1,5 + 87 + 21 = 162/120
rzucam na anatomię, poziom I
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
The member 'Charlene Leighton' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 20
'k100' : 20
Na ich okrutne nieszczęście, uśpione po uspokojeniu największego ogniska anomalii rośliny zamarzły w drzwiach, jakimi czarownice dotarły wcześniej do środka; pnącza już nie tak jaskrawe kompletnie zabarykadowały im drogę, a poruszenie ich czy to za pomocą dłoni, czy samej magii, mogłoby skutkować zawaleniem się całej zielonej konstrukcji podtrzymującej resztki tego miejsca w jako takich ryzach. Elyon mruknęła pod nosem coś niezrozumiałego na ten widok; nie zamierzała jednak zniechęcać się zbyt szybko. Ich dotychczasowe wspólne działania okazywały się przynosić efekty, dlatego bez marudzenia ruszyła za Charlene w głąb florystycznej dżungli.
Aż strach było pomyśleć, jak bardzo rośliny musiały do tej pory przesiąknąć zaburzoną magią, skoro każdy kolejny krok pchał czarownice głębiej w środek ich nowego królestwa. Nie były już agresywne. Zamiast tego osiadły na powalonych stołach, na podłodze, na resztach szkła i zdawały się upajać zbawiennym deszczem, jaki kropił na nie ze względu na kompletnie zrujnowany, szklany dach. Pozostała po nim jedynie metalowa konstrukcja. Elyon wciąż uważała pod nogi, jej zmysły zabiły na alarm gdy z kątka nieopodal dobiegł ich stłumiony jęk należący do pracującego tutaj ogrodnika. Szkło ugodziło go w nogę, stracił dużo krwi, jego świadomość oscylowała na cieniutkiej granicy pomiędzy zbawienną nicością. Pierwsza u jego boku była Charlene, z kolei Elyon dołączyła zaraz potem.
- Musimy zabrać go do szpitala - zawyrokowała szybko, przejęła też od swojej towarzyszki skrawek materiału, jakim zaczęła owijać nogę mężczyzny, niedaleko nad raną. Jej anatomiczne rozeznanie ograniczało się do podstawowych wiadomości, do własnych doświadczeń z opatrywaniem niegroźnych ugryzień od niejadowitych węży, z przemywaniem ran otrzymanych w trakcie młodzieńczych zabaw - miała jednak na tyle oleju w głowie, że wiedziała, jak tragicznym posunięciem byłoby wydobycie szkła spośród poranionej skóry i skrytych pod nią wnętrzności, mięśni.
Już niebawem blade dłonie umazane były krwią. Mogła tylko liczyć, że prowizoryczne opatrzenie rany było wystarczające, by utrzymać ogrodnika przy świadomości, znaleźć drogę wyjścia i bezpiecznie odeskortować go do medycznej placówki.
| anatomia I
Aż strach było pomyśleć, jak bardzo rośliny musiały do tej pory przesiąknąć zaburzoną magią, skoro każdy kolejny krok pchał czarownice głębiej w środek ich nowego królestwa. Nie były już agresywne. Zamiast tego osiadły na powalonych stołach, na podłodze, na resztach szkła i zdawały się upajać zbawiennym deszczem, jaki kropił na nie ze względu na kompletnie zrujnowany, szklany dach. Pozostała po nim jedynie metalowa konstrukcja. Elyon wciąż uważała pod nogi, jej zmysły zabiły na alarm gdy z kątka nieopodal dobiegł ich stłumiony jęk należący do pracującego tutaj ogrodnika. Szkło ugodziło go w nogę, stracił dużo krwi, jego świadomość oscylowała na cieniutkiej granicy pomiędzy zbawienną nicością. Pierwsza u jego boku była Charlene, z kolei Elyon dołączyła zaraz potem.
- Musimy zabrać go do szpitala - zawyrokowała szybko, przejęła też od swojej towarzyszki skrawek materiału, jakim zaczęła owijać nogę mężczyzny, niedaleko nad raną. Jej anatomiczne rozeznanie ograniczało się do podstawowych wiadomości, do własnych doświadczeń z opatrywaniem niegroźnych ugryzień od niejadowitych węży, z przemywaniem ran otrzymanych w trakcie młodzieńczych zabaw - miała jednak na tyle oleju w głowie, że wiedziała, jak tragicznym posunięciem byłoby wydobycie szkła spośród poranionej skóry i skrytych pod nią wnętrzności, mięśni.
Już niebawem blade dłonie umazane były krwią. Mogła tylko liczyć, że prowizoryczne opatrzenie rany było wystarczające, by utrzymać ogrodnika przy świadomości, znaleźć drogę wyjścia i bezpiecznie odeskortować go do medycznej placówki.
| anatomia I
we saw the power to change the future in our dream
The member 'Elyon Meadowes' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 28
'k100' : 28
Naprawdę niewiele brakowało do tego, żeby naprawiły magię. Udało im się ustabilizować źródło, ale niestety przy próbach opatrzenia ogrodnika prześladował je pech. Najwyraźniej ich podstawowej wiedzy okazało się zbyt mało, żeby poradzić sobie z raną, która okazała się poważniejsza i głębsza niż myślały. Charlie nie była uzdrowicielką, znała tylko podstawy dotyczące pierwszej pomocy oraz dawkowania prostych eliksirów leczniczych. Myślała nawet nad tym, żeby podać mężczyźnie którąś z mikstur które miała przy sobie, ale zanim to zrobiła, ogrodnik omdlał z powodu upływu krwi i nie był w stanie udzielić im konkretnej informacji o wyjściu z potrzasku, w jakim się znajdowały.
- Niedobrze... – mruknęła pod nosem, widząc że mężczyzna osunął się bezwładnie na ziemię. Wiedziała że samym będzie im się wydostać trudno, zaś użycie magii przy dopiero co ujarzmionej anomalii mogło się okazać bardzo ryzykowne i mogło rozbudzić ją na nowo. Próbowała jeszcze ocucić mężczyznę, lekko klepiąc go chłodną dłonią po policzku. Nie pozostawało im nic innego jak spróbować znaleźć drogę wyjścia na własną rękę, ale miała wrażenie, że ciągle zbaczały w te same zaułki i nigdzie nie było widać przejścia na zewnątrz.
Z otoczenia zaczęły je też dobiegać złowrogie szelesty, zupełnie jakby rośliny budziły się do życia ponownie. Ich starania najwyraźniej miały spełznąć na niczym, bo ich zbyt długa obecność w pobliżu źródła mogła przebudzić anomalię na nowo. Pnącza, liście i korzenie znów zaczęły się poruszać. Usłyszała też stłumiony trzask, a potem pokaźne gałęzie drzewa jakiejś bijącej odmiany uderzyły prosto w nie. Charlie nie zdążyła już zrobić nic. Ani zmienić się w kota, ani nawet rzucić żadnego zaklęcia. Poczuła przeraźliwy, zapierający dech w piersiach ból, kiedy gałęzie uderzyły w jej ciało i z ogromną siłą wyrzuciły w powietrze. Ostatnim co pamiętała był kilkusekundowy lot; gałęzie drzewa cisnęły je z taką siłą, że przebiły resztki szyb i wyleciały na zewnątrz. Później Charlie straciła przytomność.
Obudziła się dopiero w Mungu, gdzie najwyraźniej ktoś je przetransportował. Nie wiedziała ile minęło czasu, ale uzdrowiciele musieli zająć się ich ranami, których drzewo pozostawiło sporo. Miały sporo szczęścia, że przeżyły tę przygodę, ale magii naprawić się nie udało. No cóż, miała nadzieję że może innym Zakonnikom się powiedzie.
| zt. x2
- Niedobrze... – mruknęła pod nosem, widząc że mężczyzna osunął się bezwładnie na ziemię. Wiedziała że samym będzie im się wydostać trudno, zaś użycie magii przy dopiero co ujarzmionej anomalii mogło się okazać bardzo ryzykowne i mogło rozbudzić ją na nowo. Próbowała jeszcze ocucić mężczyznę, lekko klepiąc go chłodną dłonią po policzku. Nie pozostawało im nic innego jak spróbować znaleźć drogę wyjścia na własną rękę, ale miała wrażenie, że ciągle zbaczały w te same zaułki i nigdzie nie było widać przejścia na zewnątrz.
Z otoczenia zaczęły je też dobiegać złowrogie szelesty, zupełnie jakby rośliny budziły się do życia ponownie. Ich starania najwyraźniej miały spełznąć na niczym, bo ich zbyt długa obecność w pobliżu źródła mogła przebudzić anomalię na nowo. Pnącza, liście i korzenie znów zaczęły się poruszać. Usłyszała też stłumiony trzask, a potem pokaźne gałęzie drzewa jakiejś bijącej odmiany uderzyły prosto w nie. Charlie nie zdążyła już zrobić nic. Ani zmienić się w kota, ani nawet rzucić żadnego zaklęcia. Poczuła przeraźliwy, zapierający dech w piersiach ból, kiedy gałęzie uderzyły w jej ciało i z ogromną siłą wyrzuciły w powietrze. Ostatnim co pamiętała był kilkusekundowy lot; gałęzie drzewa cisnęły je z taką siłą, że przebiły resztki szyb i wyleciały na zewnątrz. Później Charlie straciła przytomność.
Obudziła się dopiero w Mungu, gdzie najwyraźniej ktoś je przetransportował. Nie wiedziała ile minęło czasu, ale uzdrowiciele musieli zająć się ich ranami, których drzewo pozostawiło sporo. Miały sporo szczęścia, że przeżyły tę przygodę, ale magii naprawić się nie udało. No cóż, miała nadzieję że może innym Zakonnikom się powiedzie.
| zt. x2
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Szklarnie
Szybka odpowiedź