Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki
Opuszczona tawerna
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Opuszczona tawerna
Niegdyś w tym miejscu strudzeni po wyprawach mugolscy marynarze przesiadywali przy kuflach po brzegi wypełnionych piwem, klepiąc po tyłkach karczmarki i tracąc świeżo zarobione pieniądze na z góry przegranych zakładach z mądrzejszymi od siebie handlarzami. Wśród nich zawsze znajdywali się jacyś czarodzieje, którzy sprawnie wtapiali się w zapijaczony tłum. Kilka lat temu doszło tu jednak do tragedii. W wyniku awantury pewien czarnoksiężnik jednym zaklęciem pozbawił życia połowy klientów. Był bardzo pijany, więc czarodziejskiej policji udało się go szybko schwytać, a amnezjatorom większości z gości wymazać pamięć. Jednak prawdopodobnie ktoś umknął pracownikom ministerstwa, przez co po dokach rozniosły się plotki, przeradzające w okoliczną legendę o tym jak Szalony Korsarz rozprawił się z pozbawionymi honoru członkami załogi, którzy odmówili mu wyprawy w kolejny rejs. Tawerna szybko straciła klientów, w końcu przestała istnieć, lecz wierzy się, że gdzieś pod podłogą kryje się piracki skarb.
ST dostrzeżenia odmiennej części podłogi, pod którą znajduje się kufer wynosi 70. Do rzutu należy doliczyć bonus biegłości spostrzegawczość.
Pod podłogą znajduje się wielka magiczna skrzynia, w której ukryto niezwykły skarb. Aby go zdobyć, należy rzucić kością k10.
1- Twoim skarbem okazały się być stare rybackie spodnie. Do tego dziurawe.
2- Twoim skarbem okazał się być bon na różdżkę. Niestety dawno przeterminowany.
3- Twoim skarbem okazał się być srebrny galeon. Wyjątkowo bezwartościowa podróbka.
4- Twoim skarbem okazał się być stary pamiętnik jednego z marynarzy. Niezwykle ciekawa lektura, pełna bardzo szczegółowych opisów brudnych myśli i niestosownych snów, których główną bohaterką była córka kapitana.
5- Twoim skarbem okazał się być złoty pierścień, niestety, pozbawiony mocy i nie dający ci władzy nad innymi pierścieniami.
6- Twoim skarbem okazało się zaproszenie na darmowy pokaz bójki do Parszywego Pasażera.
7- Twoim skarbem okazała się być pusta fotografia. Och nie! Czekaj! Nagle pojawiła się na niej znajoma twarz. To jakiś straszny psikus.
8- Twoim skarbem okazał się być wybrakowany "komplet" gargulków. Właściwie...było ich mniej niż połowa wymagana do gry.
9- Twoim skarbem okazała się być parka jodłujących kaczek.
10- Twoim skarbem okazały się być bilet do czarodziejskiego wesołego miasteczka.
Lokacja zawiera kości.ST dostrzeżenia odmiennej części podłogi, pod którą znajduje się kufer wynosi 70. Do rzutu należy doliczyć bonus biegłości spostrzegawczość.
Pod podłogą znajduje się wielka magiczna skrzynia, w której ukryto niezwykły skarb. Aby go zdobyć, należy rzucić kością k10.
1- Twoim skarbem okazały się być stare rybackie spodnie. Do tego dziurawe.
2- Twoim skarbem okazał się być bon na różdżkę. Niestety dawno przeterminowany.
3- Twoim skarbem okazał się być srebrny galeon. Wyjątkowo bezwartościowa podróbka.
4- Twoim skarbem okazał się być stary pamiętnik jednego z marynarzy. Niezwykle ciekawa lektura, pełna bardzo szczegółowych opisów brudnych myśli i niestosownych snów, których główną bohaterką była córka kapitana.
5- Twoim skarbem okazał się być złoty pierścień, niestety, pozbawiony mocy i nie dający ci władzy nad innymi pierścieniami.
6- Twoim skarbem okazało się zaproszenie na darmowy pokaz bójki do Parszywego Pasażera.
7- Twoim skarbem okazała się być pusta fotografia. Och nie! Czekaj! Nagle pojawiła się na niej znajoma twarz. To jakiś straszny psikus.
8- Twoim skarbem okazał się być wybrakowany "komplet" gargulków. Właściwie...było ich mniej niż połowa wymagana do gry.
9- Twoim skarbem okazała się być parka jodłujących kaczek.
10- Twoim skarbem okazały się być bilet do czarodziejskiego wesołego miasteczka.
W sumie to nie zdziwiło ją, że znał jej imię. Trudno było go nie znać, nazwisko Huxley było w dokach znane. Albo dzięki niej, albo dzięki jej matce. Tylko jedna z nich była już stara i brzydka, a druga trzymała się całkiem nieźle jak na swoje dwadzieścia dziewięć lat. Jak ten czas szybko leciał, tym szybciej musiała myśleć o swojej przyszłości, bo jeszcze trochę i z jej profesji wygryzą ją młode gąski. Nie mogła pozostać wtedy na lodzie.
Uśmiechnęła się lekko do niego i kiwnęła głową. Skoro on był do niej nastawiony przyjaźnie, to nic nie stało na przeszkodzie, aby i ona była miła. Chociaż przyszła tu w bardzo konkretnym celu. Być może mężczyzna się domyśli, a może i nie? Ale wtedy Rain go chętnie uświadomi.
Podeszła bliżej, przyglądając się jego twarzy. Faktycznie, nos miał siny, chyba lekko krzywy i zdecydowanie krwawił. Może, gdyby Rain umiała, to by mu pomogła, ale niestety nie posiadała takich umiejętności. Na to nic poradzić nie mogła.
- Zdecydowanie – przytaknęła. – Niestety ci w tym nie pomogę, chyba, że chcesz zostać bez nosa?
Kąciki jej ust uniosły się lekko ku górze. Próbowała sobie wyobrazić mężczyznę bez nosa, ale wyglądało to w jej głowie tak bardzo karykaturalnie, że jedyne co osiągnęła to rozbawienie samej siebie. Kiwnęła zaraz potem kilkakrotnie ponownie przytakując na słowa mężczyzny. Na pewno tu zaraz wrócą. Przez to rozbawienie, które ją dopadło, wpadła na świetny pomysł uratowania mężczyźnie dupy, zdecydowanie lepszy niż wskazanie mu po prostu tylnego wyjścia. Nie chciała, żeby wszyscy o nim wiedzieli, a jeśli przy okazji można było się zabawić, to czemu by nie?
- Pozwalam ci zaciągnąć u mnie dług wdzięczności – odpowiedziała swobodnie. – Ci co cię gonili, rozumem to oni nie grzeszą. Wystarczy ich pogonić, zagrozić, że obetnę im zniżkę na piwo w Parszywym i pójdą gdzie indziej – lekko wzruszyła ramionami.
Mężczyzna nie miał co stąd wychodzić, nie głównym wejściem. Gdzieś się tu kręcili, prędzej czy później by na siebie trafili. A tutaj była Hux, z głową na karku i świetnym pomysłem. Ubawi się po pachy, nie ma co!
Uśmiechnęła się lekko do niego i kiwnęła głową. Skoro on był do niej nastawiony przyjaźnie, to nic nie stało na przeszkodzie, aby i ona była miła. Chociaż przyszła tu w bardzo konkretnym celu. Być może mężczyzna się domyśli, a może i nie? Ale wtedy Rain go chętnie uświadomi.
Podeszła bliżej, przyglądając się jego twarzy. Faktycznie, nos miał siny, chyba lekko krzywy i zdecydowanie krwawił. Może, gdyby Rain umiała, to by mu pomogła, ale niestety nie posiadała takich umiejętności. Na to nic poradzić nie mogła.
- Zdecydowanie – przytaknęła. – Niestety ci w tym nie pomogę, chyba, że chcesz zostać bez nosa?
Kąciki jej ust uniosły się lekko ku górze. Próbowała sobie wyobrazić mężczyznę bez nosa, ale wyglądało to w jej głowie tak bardzo karykaturalnie, że jedyne co osiągnęła to rozbawienie samej siebie. Kiwnęła zaraz potem kilkakrotnie ponownie przytakując na słowa mężczyzny. Na pewno tu zaraz wrócą. Przez to rozbawienie, które ją dopadło, wpadła na świetny pomysł uratowania mężczyźnie dupy, zdecydowanie lepszy niż wskazanie mu po prostu tylnego wyjścia. Nie chciała, żeby wszyscy o nim wiedzieli, a jeśli przy okazji można było się zabawić, to czemu by nie?
- Pozwalam ci zaciągnąć u mnie dług wdzięczności – odpowiedziała swobodnie. – Ci co cię gonili, rozumem to oni nie grzeszą. Wystarczy ich pogonić, zagrozić, że obetnę im zniżkę na piwo w Parszywym i pójdą gdzie indziej – lekko wzruszyła ramionami.
Mężczyzna nie miał co stąd wychodzić, nie głównym wejściem. Gdzieś się tu kręcili, prędzej czy później by na siebie trafili. A tutaj była Hux, z głową na karku i świetnym pomysłem. Ubawi się po pachy, nie ma co!
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Nie miał powodów by być wrogo nastawiony do kobiety. Nigdy nie była wobec niego nie miła kiedy przebywał w Parszywym, ani nie dała mu powodów by patrzeć na nią krzywy czy bykiem. Nadal do końca nie rozumiał dlaczego się zjawiła i postanowiła go poinformować o tym, że osiłki pobiegły dalej. Nie chciał doszukiwać się trzeciego dna kiedy to mogła być zwyczajna uprzejmość.
Dotknął obolałego nosa i zaśmiał się ochryple
-Lubię swój nos, choć teraz jest utrapieniem – wyciągnął chusteczki, które zdążyły nasiąknąć krwią, ale ta chyba przestała już lecieć. Nie pozostawało mu nic innego jak samemu nastawić nos. Robił to już wiele razy kiedy wędrując w dżungli obrywał nie tylko pięścią, ale również gałęzią lub nieopatrznie wlazł w drzewo nie patrząc przed siebie. Nieprzyjemnie chrupnęło, a Grey skrzywił się w bólu:
-Kurwa... - mruknął, ale wychodzi na to, że udało mu się jakoś zaradzić problemowi skrzywionego nosa. I tak później poprosi jeszcze Hala aby na wszelki wypadek poprawił. Sięgnęła po butelkę z wodą i obmył twarz chcąc się pozbyć krwi jaka ostała się na jego twarzy. Zerknął na Huxley kiedy oznajmiła, że może zaciągnąć u niej dług wdzięczności. Westchnął wewnętrznie: „Czyli jednak było trzecie dno i należało go szukać. O naiwności. Kiedyś się nauczysz, Grey.” Jakkolwiek rozmowa z samym sobą była niezwykle fascynująca tak musiał skupić się na osobie Rain, która najwidoczniej świetnie się bawiła jego kosztem. Patrzył na nią powątpiewająco unosząc do góry jedną brew. Mógł odmówić, stwierdzić, że zaraz się zbierze i teleportuje do Dover lub wyjść z budynku licząc na to, że jednak minie się z osiłkami i teleportować się w bezpieczniejszym miejscu. Z drugiej jednak strony wcale nie musiało być tak kolorowo i jak tylko wychyli nos zza drzwi to znów w niego oberwie, a wtedy będzie żałował, że nie przyjął pomocy z jej rąk. Tylko już samo wspomnienie, że może mieć u niego dług... co Huxley mogła od niego chcieć? Nie zajmował się raczej niczym co mogłoby dać jej korzyść. On też nie był zainteresowany jej usługami, za które mogła wziąć sowitą zapłatę. Schował butelkę z wodą do plecaka i sprawdzając czy ma przy boku różdżkę powoli wstał z miejsca nadal uważnie patrząc na Rain.
-Co będziesz z tego miała? - Zapytał w końcu, bo jednak ciekawość go zżerała i była głośniejsza od zdrowego rozsądku.
Dotknął obolałego nosa i zaśmiał się ochryple
-Lubię swój nos, choć teraz jest utrapieniem – wyciągnął chusteczki, które zdążyły nasiąknąć krwią, ale ta chyba przestała już lecieć. Nie pozostawało mu nic innego jak samemu nastawić nos. Robił to już wiele razy kiedy wędrując w dżungli obrywał nie tylko pięścią, ale również gałęzią lub nieopatrznie wlazł w drzewo nie patrząc przed siebie. Nieprzyjemnie chrupnęło, a Grey skrzywił się w bólu:
-Kurwa... - mruknął, ale wychodzi na to, że udało mu się jakoś zaradzić problemowi skrzywionego nosa. I tak później poprosi jeszcze Hala aby na wszelki wypadek poprawił. Sięgnęła po butelkę z wodą i obmył twarz chcąc się pozbyć krwi jaka ostała się na jego twarzy. Zerknął na Huxley kiedy oznajmiła, że może zaciągnąć u niej dług wdzięczności. Westchnął wewnętrznie: „Czyli jednak było trzecie dno i należało go szukać. O naiwności. Kiedyś się nauczysz, Grey.” Jakkolwiek rozmowa z samym sobą była niezwykle fascynująca tak musiał skupić się na osobie Rain, która najwidoczniej świetnie się bawiła jego kosztem. Patrzył na nią powątpiewająco unosząc do góry jedną brew. Mógł odmówić, stwierdzić, że zaraz się zbierze i teleportuje do Dover lub wyjść z budynku licząc na to, że jednak minie się z osiłkami i teleportować się w bezpieczniejszym miejscu. Z drugiej jednak strony wcale nie musiało być tak kolorowo i jak tylko wychyli nos zza drzwi to znów w niego oberwie, a wtedy będzie żałował, że nie przyjął pomocy z jej rąk. Tylko już samo wspomnienie, że może mieć u niego dług... co Huxley mogła od niego chcieć? Nie zajmował się raczej niczym co mogłoby dać jej korzyść. On też nie był zainteresowany jej usługami, za które mogła wziąć sowitą zapłatę. Schował butelkę z wodą do plecaka i sprawdzając czy ma przy boku różdżkę powoli wstał z miejsca nadal uważnie patrząc na Rain.
-Co będziesz z tego miała? - Zapytał w końcu, bo jednak ciekawość go zżerała i była głośniejsza od zdrowego rozsądku.
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Huxley zazwyczaj słyszała dźwięk łamanego nosa, a nie dźwięk nastawianego nosa. Dlatego, mimowolnie, również się skrzywiła i wzdrygnęła. Nie był to najprzyjemniejszy dźwięk i na pewno w odczuciu również nie było zbyt przyjemne. Na całe szczęście to nie był jej nos, nie chciałaby zostać z krzywym nosem. Jej towarzysz chyba również nie i zdawał się wiedzieć co robi, gdy naprawiał sobie nos. Dziwne, że nie użył do tego magii, byłoby łatwiej. Ale może nie umiał? Tak też mogło być.
Gdy już wyrzuciła z pamięci dźwięk nastawianego nosa, uśmiechnęła się do niego ponownie. Dobrze było tam sterczeć i wyszukiwać okazji. Co prawda wyszła na ulice w troszeczkę innym celu, jakże dalekim od jednej z jej zawodów, który wykonywała, ale okazało się, że zboczenie trochę z celu będzie jej na rękę. Coś tak czuła, że mężczyzna się tym zainteresuje, w końcu powiedziała mu prosto z mostu, że pogoni ich. Ale nic za darmo.
- Co ja będę z tego miała? – powtórzyła za nim. – Teraz nic, ale jak będę potrzebowała od ciebie pomocy, to na pewno się zgłoszę. Pan Grey, jak dobrze pamiętam.
Dała mu przy okazji znać, że ona również zna jego personalia i wysłanie do niego sowy nie będzie zbyt skomplikowane. Co prawda nie miała pojęcia, że ma brata bliźniaka – jeżeli kiedykolwiek pojawili się razem w Parszywym, to z pewnością był to moment kiedy akurat jej wtedy tam nie było.
Nagle usłyszała jakiś harmider za ścianą, czyżby tamte byczki rozbijały się po okolicy szukając swojego zbiega? Westchnęła cichutko i nachyliła się ku niemu delikatnie. Aż jej się śmiać chciało, musiała się jednak opanować i zagrać tę scenę dobrze. Jeśli im się uda, czy też bardziej jej, wykiwać tych osiłków, to będą mieli potem z czego oboje się śmiać przy piwie.
- Zaraz mogą tu wpaść. Przesuń się o tam, pod ścianę – wskazała mu ręką odpowiednie miejsce. Bardzo na uboczu, w zacienionym miejscu. – Usiądź tak by nie było widać ci twarzy i… zsuń spodnie, ale tak by było je widać.
Nie czekała na jego reakcję. Nie czekała na jego protesty, pytania, nie zdążyła zobaczyć jego zdziwienia na twarzy. Wstała i idąc w stronę drzwi zaczęła rozpinać guziki od koszuli ukazując dorodne piersi, ale będąc tyłem do mężczyzny, ten nie mógł ich dostrzec i unosząc spódnicę. Czekała aż będą chcieli tu wpaść.
Gdy już wyrzuciła z pamięci dźwięk nastawianego nosa, uśmiechnęła się do niego ponownie. Dobrze było tam sterczeć i wyszukiwać okazji. Co prawda wyszła na ulice w troszeczkę innym celu, jakże dalekim od jednej z jej zawodów, który wykonywała, ale okazało się, że zboczenie trochę z celu będzie jej na rękę. Coś tak czuła, że mężczyzna się tym zainteresuje, w końcu powiedziała mu prosto z mostu, że pogoni ich. Ale nic za darmo.
- Co ja będę z tego miała? – powtórzyła za nim. – Teraz nic, ale jak będę potrzebowała od ciebie pomocy, to na pewno się zgłoszę. Pan Grey, jak dobrze pamiętam.
Dała mu przy okazji znać, że ona również zna jego personalia i wysłanie do niego sowy nie będzie zbyt skomplikowane. Co prawda nie miała pojęcia, że ma brata bliźniaka – jeżeli kiedykolwiek pojawili się razem w Parszywym, to z pewnością był to moment kiedy akurat jej wtedy tam nie było.
Nagle usłyszała jakiś harmider za ścianą, czyżby tamte byczki rozbijały się po okolicy szukając swojego zbiega? Westchnęła cichutko i nachyliła się ku niemu delikatnie. Aż jej się śmiać chciało, musiała się jednak opanować i zagrać tę scenę dobrze. Jeśli im się uda, czy też bardziej jej, wykiwać tych osiłków, to będą mieli potem z czego oboje się śmiać przy piwie.
- Zaraz mogą tu wpaść. Przesuń się o tam, pod ścianę – wskazała mu ręką odpowiednie miejsce. Bardzo na uboczu, w zacienionym miejscu. – Usiądź tak by nie było widać ci twarzy i… zsuń spodnie, ale tak by było je widać.
Nie czekała na jego reakcję. Nie czekała na jego protesty, pytania, nie zdążyła zobaczyć jego zdziwienia na twarzy. Wstała i idąc w stronę drzwi zaczęła rozpinać guziki od koszuli ukazując dorodne piersi, ale będąc tyłem do mężczyzny, ten nie mógł ich dostrzec i unosząc spódnicę. Czekała aż będą chcieli tu wpaść.
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Próba nastawiania nosa magia ostatnio skończyła się dla niego fatalnie. Potrafił się leczyć za pomocą magii, ale z naprawą nosa miał złe wspomnienia więc wolał zrobił to tradycyjną metodą, typowo mugolską. Chrzęst, chrupnięcie i po sprawie. Nie wyglądał piękniej, ale na pewno lepiej mu się oddychało.
Patrzył uważnie na Rain, a dokładniej w jej oczy starając się rozgryźć co też może chodzić po jej głowie. Fakt, że pamiętała jego nazwisko i teraz się do tego przypomniała mówiło mu, że kobieta ma dobry zmysł obserwacji i mało co umykało jej w Parszywym.
-Tak, Grey - potwierdził jej słowa. Była jego szansą na wyjście cało z tej dziwacznej sytuacji. Nos pulsował utrudniając logiczne myślenie, jednak kobieta nie wydawała się, że z niego sobie żartuje i porzuci kiedy będzie mocował się z paskiem u spodni. Realnie chyba chciała mu pomóc przy okazji kolekcjonując przysługę. Hałas i zamieszanie na zewnątrz skutecznie zwróciły jego uwagę informując, że to czas na zastanawianie się minął. Rain chyba też tak sądziła gdyż wydała mu proste polecenie. Polecenie, które wprawiło go w osłupienie. Tego się nie spodziewał? Jednak po chwili dotarło do niego co też czarownica wymyśliła więc z nietęgą miną udał się we wskazane miejsce patrząc ja ta się oddala i kombinuje przy swojej bluzce. Odłożył plecak na ziemię i zaczął rozpinać spodnie. Co za głupia sytuacja, ale być może uratuje mu właśnie życie. Wspominała w końcu, że mu pomoże jednak myślał, że zna jakieś wyjście, którego on nie zauważył albo dokona odwrócenia uwagi, a on wtedy czmychnie niczym mysz i ucieknie cały i zdrowy spod pięści osiłków. Nie spodziewał się jednak siedzenia w kącie, z ukrywaniem twarzy i opuszczonymi spodniami do kostek. Jednak nie miał teraz wyjścia więc wykonał polecenie mając nadzieję, że nie będzie musiał zbierać się do ucieczki jak akurat spodnie będą się plątać na wysokości stóp. Wtedy to dopiero by mieli inni używanie z niego.
-Gotowy - powiedział w stronę pleców Rain upewniając się, że twarz ma dobrze ukrytą i spojrzał w stronę drzwi, do których zmierzała czarownica. - Mam nadzieję, że wiesz co robisz…
Ponieważ on sam nie był do tego wszystkiego przekonany, jednak nie było już czasu na zmianę planu.
Patrzył uważnie na Rain, a dokładniej w jej oczy starając się rozgryźć co też może chodzić po jej głowie. Fakt, że pamiętała jego nazwisko i teraz się do tego przypomniała mówiło mu, że kobieta ma dobry zmysł obserwacji i mało co umykało jej w Parszywym.
-Tak, Grey - potwierdził jej słowa. Była jego szansą na wyjście cało z tej dziwacznej sytuacji. Nos pulsował utrudniając logiczne myślenie, jednak kobieta nie wydawała się, że z niego sobie żartuje i porzuci kiedy będzie mocował się z paskiem u spodni. Realnie chyba chciała mu pomóc przy okazji kolekcjonując przysługę. Hałas i zamieszanie na zewnątrz skutecznie zwróciły jego uwagę informując, że to czas na zastanawianie się minął. Rain chyba też tak sądziła gdyż wydała mu proste polecenie. Polecenie, które wprawiło go w osłupienie. Tego się nie spodziewał? Jednak po chwili dotarło do niego co też czarownica wymyśliła więc z nietęgą miną udał się we wskazane miejsce patrząc ja ta się oddala i kombinuje przy swojej bluzce. Odłożył plecak na ziemię i zaczął rozpinać spodnie. Co za głupia sytuacja, ale być może uratuje mu właśnie życie. Wspominała w końcu, że mu pomoże jednak myślał, że zna jakieś wyjście, którego on nie zauważył albo dokona odwrócenia uwagi, a on wtedy czmychnie niczym mysz i ucieknie cały i zdrowy spod pięści osiłków. Nie spodziewał się jednak siedzenia w kącie, z ukrywaniem twarzy i opuszczonymi spodniami do kostek. Jednak nie miał teraz wyjścia więc wykonał polecenie mając nadzieję, że nie będzie musiał zbierać się do ucieczki jak akurat spodnie będą się plątać na wysokości stóp. Wtedy to dopiero by mieli inni używanie z niego.
-Gotowy - powiedział w stronę pleców Rain upewniając się, że twarz ma dobrze ukrytą i spojrzał w stronę drzwi, do których zmierzała czarownica. - Mam nadzieję, że wiesz co robisz…
Ponieważ on sam nie był do tego wszystkiego przekonany, jednak nie było już czasu na zmianę planu.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Huxley wiedziała, że wykona jej polecenie. Troszeczkę nie miał wyjścia, a przy okazji poprawi jej humor. I będzie miał u niej dług, który może kiedyś będzie chciała, aby spłacił. Sama nie wiedziała w jak bliskiej przyszłości to będzie, już jutro czy może za dwa lata, jeżeli oboje dożyją. Kiedyś jednak na pewno się jeszcze spotkają. A Huxley zawsze wiedziała co robi, a przynajmniej miała jakiś plan. Czasami lepszy, czasami gorszy, ale był. To zawsze lepsze od bezczynności. Mężczyźnie już nie odpowiedziała, jedynie kiwnęła głową dając mu znak, że tak, akurat w tym wypadku wie co robi. Zachowywała się tak jakby to nie był pierwszy raz kiedy odgrywała taką scenkę, z drugiej strony patrząc na jej „zawód”, nie było nic dziwnego w tym, że to wpadło jej do głowy. Miała nadzieję, że mężczyzna się na nią nie pogniewa, a potem będzie śmiać się pod nosem trzymając w dłoni kufel z piwem.
- No i, kurwa, co jeszcze?! – krzyknęła gdy drzwi z hukiem otworzyły się do środka. – Na Merlina, wam to chyba piwo w Parszywym jednak nie smakuje!
Do pomieszczenia wpadło trochę światła, Huxley doskonale wiedziała dokąd sięga i jak ustawić pana Grey’a, aby jego twarzy widać nie było. Za to jego portki już tak. Osiłki najpierw przeszukały pomieszczenie wzrokiem, speszył ich chyba widok nóg ze spodniami do kostek, więc swój wzrok skupili na kobiecie.
- Huxley – warknął jeden z nich pod nosem. – Gdzie ten… Ty wiesz, kurwo, wszystko. Gadaj gdzie ten ćwok!
- Po pierwsze nie kurwo, po drugie wypierdalać, bo klienta mam – warknęła ostro i tupnęła nogą, aż jej się prawie nagie piersi zakołysały. – Ten wasz ćwok, tak? No to wpadł tu taki, zakrwawiony, chciał się tu wpierniczyć i cudem żem go stąd wywaliła! Tam pobiegł.
Popatrzyli się po sobie. Rain wskazała im stronę, która biegła prosto na główną ulicę. Może stąd właśnie przybiegli? Nie była pewna, w końcu improwizowała. Mogli nawet z nieba spaść, ale mieli tak pusto we łbach, że nic by im nie pomogło.
- No co się gapisz? Dajcie spokój, w tłumie już pewnie znikną. Idźcie się piwa w Parszywym napić czy coś, ale wara mi stąd w końcu – dodała wyganiając ich z pomieszczenia. – Bo powiem Moss, żeby wam podwójnie naliczyła, jak przez was klienta stracę.
Gdy drzwi się zamknęły podeszła do okna i wyjrzała przez nie dyskretnie, co by sprawdzić czy sobie poszli. Stali przez chwilę kawałek dalej, żywo dyskutowali, ale po paru minutach ruszyli w stronę Parszywego.
- Ulotniłabym się stąd jak najszybciej i lepiej omijać dzisiaj port – rzuciła do mężczyzny odwracając się w jego stronę i zapinając guziki koszuli.
- No i, kurwa, co jeszcze?! – krzyknęła gdy drzwi z hukiem otworzyły się do środka. – Na Merlina, wam to chyba piwo w Parszywym jednak nie smakuje!
Do pomieszczenia wpadło trochę światła, Huxley doskonale wiedziała dokąd sięga i jak ustawić pana Grey’a, aby jego twarzy widać nie było. Za to jego portki już tak. Osiłki najpierw przeszukały pomieszczenie wzrokiem, speszył ich chyba widok nóg ze spodniami do kostek, więc swój wzrok skupili na kobiecie.
- Huxley – warknął jeden z nich pod nosem. – Gdzie ten… Ty wiesz, kurwo, wszystko. Gadaj gdzie ten ćwok!
- Po pierwsze nie kurwo, po drugie wypierdalać, bo klienta mam – warknęła ostro i tupnęła nogą, aż jej się prawie nagie piersi zakołysały. – Ten wasz ćwok, tak? No to wpadł tu taki, zakrwawiony, chciał się tu wpierniczyć i cudem żem go stąd wywaliła! Tam pobiegł.
Popatrzyli się po sobie. Rain wskazała im stronę, która biegła prosto na główną ulicę. Może stąd właśnie przybiegli? Nie była pewna, w końcu improwizowała. Mogli nawet z nieba spaść, ale mieli tak pusto we łbach, że nic by im nie pomogło.
- No co się gapisz? Dajcie spokój, w tłumie już pewnie znikną. Idźcie się piwa w Parszywym napić czy coś, ale wara mi stąd w końcu – dodała wyganiając ich z pomieszczenia. – Bo powiem Moss, żeby wam podwójnie naliczyła, jak przez was klienta stracę.
Gdy drzwi się zamknęły podeszła do okna i wyjrzała przez nie dyskretnie, co by sprawdzić czy sobie poszli. Stali przez chwilę kawałek dalej, żywo dyskutowali, ale po paru minutach ruszyli w stronę Parszywego.
- Ulotniłabym się stąd jak najszybciej i lepiej omijać dzisiaj port – rzuciła do mężczyzny odwracając się w jego stronę i zapinając guziki koszuli.
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Czuł się jak ostatni idiota siedząc z portkami na wysokości kostek i patrząc z cienia jak Rain mierzy się z osiłkami, którzy wpadli do środka w poszukiwaniu Greya. Poczuł jak gula rośnie mu w gardle, gdyż czuł się bezsilny, a jednocześnie chciał działać. Musiał jednak tym razem zaufać Rain. Zresztą ileż to razy w dżungli musiał polegać na kimś innym, żeby przeżyć. Jednak tam było inaczej, tutaj drobna kobieta wykorzystywała swoje ciało i siłę perswazji aby uratować mu skórę. Owszem chciała przysługę, ale w sumie mogła zostawić go samemu sobie nie zważając na problemy Greya. Może robiła to dla zabicia nudy, a może rzeczywiście miała jakiś szlachetny cel w tym. Jedno było pewne, dzięki niej uniknął pobicia do nieprzytomności. Słyszał jak lży osiłków, jak każde im się wynosić, a oni poszli. Pomarudzili pod nosem, ale się wycofali. Herbert był pod wrażeniem tego jak łatwo ich pogoniła. Jednak argument z dodatkowymi opłatami musiał być dość silny. Kiedy upewnił się, że jest już w miarę bezpiecznie a kobieta potwierdziła jego podejrzenia wstał naciągając spodnie. Już nie czuł się tak głupio i wypuścił powietrze z ust z głośnym świstem.
-Dzięki – rzucił do Rain i uśmiechnął się pierwszy raz do niej. Na jego twarzy malowała się realna wdzięczność. – Jestem ci winien przysługę.
Zarzucił plecak na ramię i kiwnął głową.
-Masz rację, lepiej nie rzucać się im w oczy. – Zgodził się upewniwszy się, że ma już wszystko na miejscu i niczego nie zgubił. Skupił wzrok na czarownicy. – Wpadnę w najbliższym czasie do Parszywego aby podziękować.
Nie miał teraz nic przy sobie dać jej w podzięce za pomoc, a nie chciał płacić. Mogła to opacznie zrozumieć.
-Jeszcze nigdy nie byłem ratowany przez opuszczone spodnie, mogę dopisać do kolejnych sytuacji, o których nie mówi się wnukom przy kominku. – Zaśmiał się z samego siebie, ale nos przypomniał mu o tym, że to nie był dobry czas na pogaduszki. Podszedł do okna aby upewnić się, że jest już czysto na zewnątrz. Obejrzał się przez ramię na kobietę.
-Do zobaczenia – rzucił jeszcze i wyszedł na ulicę by jak najszybciej opuścić doki i na jakiś czas się w nich nie pojawiać, póki gniew osiłków się nie zmniejszy.
|zt dla Herberta
-Dzięki – rzucił do Rain i uśmiechnął się pierwszy raz do niej. Na jego twarzy malowała się realna wdzięczność. – Jestem ci winien przysługę.
Zarzucił plecak na ramię i kiwnął głową.
-Masz rację, lepiej nie rzucać się im w oczy. – Zgodził się upewniwszy się, że ma już wszystko na miejscu i niczego nie zgubił. Skupił wzrok na czarownicy. – Wpadnę w najbliższym czasie do Parszywego aby podziękować.
Nie miał teraz nic przy sobie dać jej w podzięce za pomoc, a nie chciał płacić. Mogła to opacznie zrozumieć.
-Jeszcze nigdy nie byłem ratowany przez opuszczone spodnie, mogę dopisać do kolejnych sytuacji, o których nie mówi się wnukom przy kominku. – Zaśmiał się z samego siebie, ale nos przypomniał mu o tym, że to nie był dobry czas na pogaduszki. Podszedł do okna aby upewnić się, że jest już czysto na zewnątrz. Obejrzał się przez ramię na kobietę.
-Do zobaczenia – rzucił jeszcze i wyszedł na ulicę by jak najszybciej opuścić doki i na jakiś czas się w nich nie pojawiać, póki gniew osiłków się nie zmniejszy.
|zt dla Herberta
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
To ona tutaj dyktowała warunki. I kto ją wystarczająco długo znał wiedział, że gdy coś powie, to będzie do tego dążyć. Nawet jeśli było to tylko potrącenie dodatkowej opłaty za piwo w Parszywym. A że te półgłówki wiedziały, że z kobietami w Parszywym się nie dyskutowało, w końcu rządziła tam stara Boyle, Philippa stała za barem, a Rain zabawiała gości, musieli się poddać jeśli chcieli móc postawić tam swoją brudną nogę. Dlatego też dobrze wiedziała, że jej plan wypali. Nie brała zupełnie innego scenariusza pod uwagę. A ile się przy tym ubawiła to jej i będzie miała dzisiejszego wieczora co sobie miło wspominać i o czym opowiadać przy barze. Co prawda bez szczegółów, ale na pewno trochę jej się wymsknie.
- Mówiłam – wzruszyła ramionami.
Przecież już na samym początku z jej ust padły słowa a zaciąganiu u mężczyzny długo wdzięczności. I proszę bardzo, zdziwiony faktem, że taki durny pomysł się powód, sam tę przysługę ofiarował. A Huxley nie omieszka z tego skorzystać gdy przyjdzie dzień, że będzie go potrzebowała. To było bardzo mądre podejście tworzyć sobie taką siatkę powiązań, gdzie od każdego ogniwa mogła uzyskać jakąś przysługę. Czasy były niebezpieczne, niestabilne i nie wiadomo kiedy może się to przydać. Osobiście wolała nigdy.
- Jak to nie mówi się wnukom przy kominku? Jak dla mnie to świetna historia i obiecuję, że nie pozwolę ci o tym zapomnieć – zaśmiała się serdecznie. – Wpadnij i postaraj się nie pakować znowu w kłopoty. Następnym razem możesz na mnie nie trafić.
Puściła do niego oczko. Obserwowała uważnie jak wychodził. Miał facet szczęście, trafił na jej dobry humor. Być może gdyby radość jej dzisiaj nie dopisywała, to byłby teraz w środku z tymi gorylami i obrywał po mordzie. Kto go tam wie. Odprowadziła go wzrokiem, nadal uśmiechając się od ucha do ucha. Radość z jej twarzy jednak zeszła, gdy naciągnęła kaptur na głowę i musiała wyjść z budynku. Poruszanie się po ulicach Londynu nie było przyjemnie, doki również przestały być dla niej już dawno przyjazne. Wyślizgnęła się przez drzwi i szybko ruszyła w kierunku tylko sobie znanym.
zt
- Mówiłam – wzruszyła ramionami.
Przecież już na samym początku z jej ust padły słowa a zaciąganiu u mężczyzny długo wdzięczności. I proszę bardzo, zdziwiony faktem, że taki durny pomysł się powód, sam tę przysługę ofiarował. A Huxley nie omieszka z tego skorzystać gdy przyjdzie dzień, że będzie go potrzebowała. To było bardzo mądre podejście tworzyć sobie taką siatkę powiązań, gdzie od każdego ogniwa mogła uzyskać jakąś przysługę. Czasy były niebezpieczne, niestabilne i nie wiadomo kiedy może się to przydać. Osobiście wolała nigdy.
- Jak to nie mówi się wnukom przy kominku? Jak dla mnie to świetna historia i obiecuję, że nie pozwolę ci o tym zapomnieć – zaśmiała się serdecznie. – Wpadnij i postaraj się nie pakować znowu w kłopoty. Następnym razem możesz na mnie nie trafić.
Puściła do niego oczko. Obserwowała uważnie jak wychodził. Miał facet szczęście, trafił na jej dobry humor. Być może gdyby radość jej dzisiaj nie dopisywała, to byłby teraz w środku z tymi gorylami i obrywał po mordzie. Kto go tam wie. Odprowadziła go wzrokiem, nadal uśmiechając się od ucha do ucha. Radość z jej twarzy jednak zeszła, gdy naciągnęła kaptur na głowę i musiała wyjść z budynku. Poruszanie się po ulicach Londynu nie było przyjemnie, doki również przestały być dla niej już dawno przyjazne. Wyślizgnęła się przez drzwi i szybko ruszyła w kierunku tylko sobie znanym.
zt
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
11 listopada 1957 r.
Kurz wzbił się w powietrze, gdy kolana ciężko opadły na spróchniałe deski podłogi. Dźwięk niszczył świętą ciszę zapomnianej portowej lokacji. Zawsze tutaj wracała, gdy myśli były zbyt przesączone, aby dało się uporządkować je nawet w czterech ścianach ponurego mieszkania. Porzucone na drewnie dłonie zbierały ślady brudu, odsłaniały resztki czającego się gdzieś w krzywiznach martwego drzewa czaru. Kiedyś to miejsce tętniło życiem, kiedyś, długo przed Parszywym było to ulubione gniazdo morskich wilków. Wielu powiadało, że do dziś słychać głosy, fałszowane szanty i śmiech przebijany rozpadającym się szkłem. Może gdyby zamknęła oczy, znalazłaby się w swojej żywej tawernie, pośród dobrze znanych twarzy. Nie robiła tego jednak. Tkwiła przez długi czas zamyślona, a uwolnione trzy stwory wędrowały po tajemniczych zakamarkach, wciskały kuperki w ciasne szpary i przeszukiwały niezbadane kąty. Badanie takich miejsc zawsze sprawiało im wiele radości. Nie mogły jej o tym powiedzieć, ale widziała tę iskrę wynurzającą się z intensywnie czarnych ocząt, ten podekscytowany ruch w łapkach. Nie czekały ani chwili. Wszyscy trzej znaleźli dla siebie kawałek przestrzeni. Najmłodszy odwiedzał opuszczony pub pierwszy raz, ale pozostali zdołali już stworzyć własną mapę rozpadającego się budynku. Zanim trafiła do Pasażera, zdarzyło jej się spędzić tutaj kilka nocy. Były upiorne i szorstki, twarda podłoga nie zapewniała żadnej wygody, ale dach przeciekał tylko w kilku miejscach – wciąż można było odnaleźć tu swój chwilowy przystanek, gdy nie było żadnego innego azylu. Od tamtego czasu tawerna dość mocno się zmieniła. Resztki jej wdzięków zostały wykradzione, wyżarte lub po prostu rozpłynęły się w dość niewiadomych okolicznościach. Taki był świat starych kątów, naturalna kolej rzeczy. Coś, co zostało porzucone, natychmiast odnajdywało nowego właściciela, o ile tylko posiadało jeszcze jakąkolwiek wartość. Teraz pozostał tu już raczej tylko sentyment, choć ekipa krecich specjalistów za każdym razem zdobywała jeszcze jakieś drobne perły, wyjątkowe kawałki przeszłości będące skarbem wyłącznie dla ludzi powiązanych z lokalem. Moss znała historie o wielkiej skrzyni skarbów skrytej gdzieś magicznie w tych ścianach. Były to jednak raczej legendy chętnie przekazywane od ucha do ucha. Gdyby coś tutaj wciąż się znajdowało, jej kreci przyjaciele już dawno by to znaleźli.
Teraz chciała spędzić ze swoimi stworzeniami czas. Ostatnie dwa tygodnie były dość wariackie, mało miała chwil dla pieszczoty czarownicy i niuchaczy, a jeszcze mniej na treningi i próby pojęcia tego włochatego świata. Chciała jednak być z nimi, po prostu z nimi. Trochę zabrakło jej momentów tylko dla nich, bywała przybita i zamyślona za bardzo, by mieć głowę do opieki nad podopiecznymi. Nie zapominała o nich, ale trochę zawiodła jako matka tej cwanej ekipy. Choć nigdy sama nie określiłaby tak siebie, to jednak czuła się za nie odpowiedzialna. Przygarnęła je również nie po to, by skazywać na wieczne przesiadywanie w klatce. Musiały biegać, musiały niuchać. Nie mogła im tego odbierać. Tęskniła, choć ten czas obfitował w ogrom zawiłych zdarzeń. Od rewolucji w pewnym mieszkaniu kilka kamienic stąd, po nalot magicznej policji i troskę o przyjaciół pozostawionych wciąż w więzieniu. To ostatnie szczególnie mocno odbijało się na jej nastroju. Gdy więc biegały, siedziała tak po prostu, rozbierała i ubierała myśli, szukała jakiejś drogi, może rozwiązania, metody, by odczarować złe chwile. Jedyny realny plan wydawał się jednak samobójstwem. Jesień nieskrępowanie burzyła dość stały porządek, rzeczywistość portowa mierzyła się z wyzwaniami. Zdawało się, że przejęty całkowicie Londyn zamknął swój krzyk, ale Philippa czuła, że ten tak naprawdę dopiero nadejdzie.
Hałas przewracanych gratów przebudził ją. Szurały deseczki, przeciąg prawie jednostajnie uderzał w niewiadomy kawałek budynku, wywołując powtarzający się odgłos postukiwania. Melodie były ponure. Pod płaszczem poczuła gęsią skórkę, ale nie przestraszyła się. Zamiast tego powoli wstała z kolan i spróbowała podążyć za charakterystycznymi odgłosami. Lekko pochyliła głowę, gdy wydawało jej się, że znalazła kąt wypchany zniszczonymi meblami, za którym być może ukrywali się mali przyjaciele. – Knut? Złotko? – wymieniła imiona dwóch z zacnej trójki. Przesunęła spory kawał jakieś rdzawej płyty, która zasłaniała widok na przejście znajdujące się w tamtym miejscu. A wtedy coś przebiegło między jej nogami. Obróciła się gwałtownie i ujrzała niuchacza. Ich spojrzenia się skrzyżowały. Zmrużyła mocniej oczy i zrobiła ostrożny, idealne wyćwiczony krok w jego stronę. Nie był jej. Nie był żadnym z tych trzech gagatków. Nowy niuchacz? Przykucnęła powoli i spróbowała się przyjrzeć bliżej. Znikąd przybiegł Knut i stanął blisko tego obcego. Poruszył lekko nosem, a potem zbliżył się, by powąchać świeży nabytek. W tym czasie na ramię Philippy wskoczył malutki Bimber. Zacisnął pazurki na płaszczu i przyglądał się lekko, tuląc do jej ciała, nieco speszony.
– Cześć – odezwała się najpierw. – Skąd się tutaj wziąłeś? – spytała ciekawa, choć dobrze wiedziała, że nie dostanie odpowiedzi. Knut, czarny niuchacz ozdobiony rudymi plamkami, zbliżył się tylko bardziej i wsunął dziób w futerko tego nowego.
Ostatnio zmieniony przez Philippa Moss dnia 09.06.21 13:18, w całości zmieniany 1 raz
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Tego rodzaju opieka była jej obca. Wiedziała jak rozmawiać z ludźmi, wiedziała jak słuchać ich problemów, ale w obliczu kłębka ciemnego futerka pozostawała równie bezradna co dziecko we mgle. Zbyt długo czasu siedział w domu, tego była pewna. Chociaż zazwyczaj Troskliwy nie należał do najbardziej aktywnych istot, raz na kilka miesięcy w małe ciało wstępowała wola podróży, przed którą drżały wszystkie meble i zakątki poddasza Fancourtów. Zazwyczaj wyprowadzała wtedy niuchacza do ogrodu, albo pozwalała sobie na krótki spacer po okolicy, nigdy jednak nie na dłuższą podróż jak ta teraz. Być może doki nie stanowiły oczywistego wyboru, ale im dłużej Ronja przebywała w Derbyshire, tym częściej po powrocie do Londynu tęskniła za wolnością pagórków Peak. Otwarta przestrzeń o niezmąconym spokoju dawała nieporównywalne poczucie lekkości, którego ciasnym ulicom miasta brakowało. Doki dawały namiastkę tej dzikości, zaraz dodając szczyptę własnego aromatu cichego niebezpieczeństwa. Czarownica trzymała się raczej bardziej znanych okolic, ale zaaferowanie niuchaczem wystającym z kieszeni płaszcza sprawiło, że kierunek wędrówki zszedł na dalszy plan wobec wygody drugiego z podróżników. Troskliwszy wydawała się zachwycony zmianą scenerii, kosmaty pyszczek zakończony wilgotnym noskiem co kilka chwil unosił się na przednich łapkach, byleby wchłonąć lśniącymi ślepiami więcej z otoczenia. Mały dziób obracał się w każdą stronę, podczas gdy łaciata, bo czarno-biała, facjata drżała wręcz z podekscytowania. Troskliwszy znał dobrze tereny Pokątnej i okolic, w których znajdował się lokal Timulandy, kiedy jednak opuścił ury “Wyniuchaj Troski” jego życie stało się pozornie znacznie bardziej monotonne. Nie miał już od kogo wymagać złota przed wejściem do sali, toteż do pewnego stopnia popadł w rutynę zwierzaka kanapowego, nie do końca zadowolonego z własnej doli. Ronja nie wiedziała co począć z owym faktem, szczególnie kiedy wiedza kobiety na temat magicznych stworzeń jawiła się jako bardzo podstawowa. Nie chciała też angażować do swoich błahostek Faeleen, wychodząc z założenia, że jako właścicielka niuchacza, sama powinna należycie o niego dbać. Wraz z upływem czasu z nostalgicznego wspomnienia pani Baline, stał się czymś więcej, a realizacja ta przysparzała Ronji wiele dodatkowych zmartwień. Czy potrzebował pomocy magoweterynarza? Jak powinien postępować odpowiedzialny właściciel, chcąc zapewnić zwierzęciu największą wygodę?
- Tyle pytań, tak mało odpowiedzi. - Westchnęła cicho, wsuwając rękę do kieszeni i opuszkami palców gładząc łebek Troskliwszego. Ten poderwał wzrok nieco wyżej, a po chwili rozczulającego kontaktu wzrokowego bezceremonialnie kłapnął dziobem i wysunął się z uścisku wprost na bruk alejki, uprzednio zsuwając się zręcznie po połach płaszcza Ronji. Co do…
Naturalną reakcją, Fancourt wyrwała się z otępienia, puszczając biegiem za zaskakująco szybkim pupilem, który przemykał między nielicznymi przechodniami, zbliżając się na niebezpiecznie mały dystans do drzwi zamkniętego lokalu po drugiej stronie ulicy.
- Troskliwszy! - Podniosła głos, nadając mu karcący ton, w nadziei, że niuchacz zaakceptuje jej wyższość autorytetu. Bez skutku. Futro wślizgnęło się przez uchylone drzwi rudery, a zaraz po nim dobiegła na miejsce Ronja.
- Troskliwszy? Chodź tutaj, to niebezpieczne miejsce. - Słowa odbiły się echem od opustoszałego pomieszczenia, a brwi uzdrowicielki zmarszczyły na widok chwiejnej konstrukcji. Resztki drewnianych stołów i innych mebli walały się w najróżniejszych konstelacjach po skrzypiącej podłodze, z której po kątach wystawały zgięte deski. Jeśli niuchaczowi coś się stanie… Zmrużyła oczy, chcąc skupić się na ruchu między szparami, aby po obróceniu się w lewo, zamiast Troskliwszego dostrzec z początku, kucającą postać obcej kobiety, a wraz z nią, nie jednego, nie dwa, ale trzy nowe niuchacze.
- Tyle pytań, tak mało odpowiedzi. - Westchnęła cicho, wsuwając rękę do kieszeni i opuszkami palców gładząc łebek Troskliwszego. Ten poderwał wzrok nieco wyżej, a po chwili rozczulającego kontaktu wzrokowego bezceremonialnie kłapnął dziobem i wysunął się z uścisku wprost na bruk alejki, uprzednio zsuwając się zręcznie po połach płaszcza Ronji. Co do…
Naturalną reakcją, Fancourt wyrwała się z otępienia, puszczając biegiem za zaskakująco szybkim pupilem, który przemykał między nielicznymi przechodniami, zbliżając się na niebezpiecznie mały dystans do drzwi zamkniętego lokalu po drugiej stronie ulicy.
- Troskliwszy! - Podniosła głos, nadając mu karcący ton, w nadziei, że niuchacz zaakceptuje jej wyższość autorytetu. Bez skutku. Futro wślizgnęło się przez uchylone drzwi rudery, a zaraz po nim dobiegła na miejsce Ronja.
- Troskliwszy? Chodź tutaj, to niebezpieczne miejsce. - Słowa odbiły się echem od opustoszałego pomieszczenia, a brwi uzdrowicielki zmarszczyły na widok chwiejnej konstrukcji. Resztki drewnianych stołów i innych mebli walały się w najróżniejszych konstelacjach po skrzypiącej podłodze, z której po kątach wystawały zgięte deski. Jeśli niuchaczowi coś się stanie… Zmrużyła oczy, chcąc skupić się na ruchu między szparami, aby po obróceniu się w lewo, zamiast Troskliwszego dostrzec z początku, kucającą postać obcej kobiety, a wraz z nią, nie jednego, nie dwa, ale trzy nowe niuchacze.
quiet. composed. grateful. disciplined
do not underestimate my heart, it is a fortress, a stronghold that cannot be brought down, it has fought battles worth fighting, and saved loved ones worth defending, the day you think it a weakness, is the day
you will burn
you will burn
Ronja Fancourt
Zawód : magipsychiatra, uzdrowiciel
Wiek : 30/31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
battles may be fought
from the outside in
but wars are won
from the inside out
from the outside in
but wars are won
from the inside out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Jeśli gdzieś było za cicho, zbyt ciemno, to należało to sprawdzić. Już na samym początku, kiedy dopiero zapoznawała się z sekretami matkowania niuchaczom, odkryła, że to właśnie najbardziej niepozorne kąty świata chowały skarby. To, co wydawało się zasiedzieć w przybrudzonej londyńskiej przestrzeni, to, czego nikt nie uznawał już za warte uwagi – kryło kuszącą tajemnicę. Pod całymi morzami mułu i pokruszonych resztek mebli dobry tropiciel odnajdywał godne uwagi bibeloty. Czułe nosy wsuwały się tam, gdzie ręka czarodzieja czy mugola już nawet nie próbowała się przedostać. I tak czasem przynosiły łupy, targane w niemożliwie pojemnych kieszonkach na brzuchach: dziwne metaliczne odłamki, pojedyncze koraliki, kilka monet i czasem jakiś kolczyk z kamieniem. Inaczej sprawa się miała, kiedy wymykały się gdzieś bliżej Westminister. Ekskluzywna dzielnica, wystrojone paniska w drogich płaszczach i przesypujące się między palcami kosztowności. Philippa nigdy nie była złodziejką. Przynajmniej nie tak jednoznacznie. Bywało, że miała dłonie równie lepkie jej stworzenia, ale przywłaszczanie sobie cudzych skarbów nie stanowiło jej głównego zajęcia. To raczej forma pewnego urozmaicenia, które wyraźnie się przeobraziło, kiedy adoptowała kilka złotych stworzeń. Pośród wszystkich tych znalezisk większość nie nadawała się do niczego, ale pozwalała, by niuchacze budowały sobie norę z tej masy drobiazgów. Nie trzymała ich po to, by poszukiwać cennych przedmiotów. Wiedzieli o tym wszyscy, którzy choć trochę ją poznali. Prawdziwą ją. Nawet i oni nie mogli się jednak powstrzymać przed pewnymi sugestiami. Nie walczyła z tym, szła dalej w tej swojej londyńskiej monotonii, która stała się nadzwyczaj cenna. Może tylko ostatnio sprawy miały się dużo gorzej. Zamyślone oczy pozwalały magicznym zwierzętom na swobodę. Nawet w najbardziej przewertowanych kątach czaiło się coś, co błyszczało. I nikt poza nimi nie umiałby tego odnaleźć. One mogły więc krążyć i wciskać nosy w byle szparę w wysuszonych deskach, a ona składała pomieszany świat w jakąś nową formę całości. Ponura miejscówka stawała się świątynią. Mało kto jednak przyznałby jej teraz rację. Gdy wczoraj zdawało jej się, że świat legł w gruzach, dzisiaj odkrywała, że przez jedną noc zdołał pokruszyć się jeszcze bardziej. Marniejące miasto tylko z pozoru rosło w siłę. Natarczywa propaganda mogła zamydlić oczy na chwilę, ale czy umiała wzbudzić zaufanie w tych, którzy byli tu od lat i swoje już wiedzieli? Dotąd przyjazne portowe ulice, jak azyl, chroniły swoich i wybawiały z udręki tych, którzy oswoili się z ich tajemnicami. Dotąd tutejsze dzieci nie ginęły tak po prostu. Wszystko było nie tak.
Może dlatego tak chętnie przyzwalała na to, by gromada niuchaczy mimo wszystko nie pozwoliła jej zasiedzieć się we własnych rozważaniach. Otoczony przez jej chłopców nieznajomy futrzak spoglądał dość niepewnie. Poplamiony miedzią Knut odważnie go obwąchiwał, dopóki… dopóki nie dostał łapą w nos. Philippa uniosła wyżej brew i stłumiła uśmiech. A to mały spryciarz. Złotko warknęło i wysunęło się do przodu. W tej grupce zaczynało się robić gorąco. Tylko ten szary, najmniejszy, podskoczył niby przestraszony, a zgromadzone w jego sierści brzęczące przedmioty zadzwoniły donośnie. Potem opadł znów na jej ramię i aż niebezpiecznie się przechyliła. Odruchowo przekręciła głowę, by zweryfikować, czy malec mimo wszystko trzymał się dobrze. Ten jednak zamrugał niewinnie i mocniej wczepił się w jej okrycie. Wiec to tak? Obserwowanie tego z boku wydawało się dość interesującym zajęciem.
– No dobra, spokój już. Chciałabym wiedzieć… - zaczęła stanowczą przemowę, kiedy jednak od strony przejścia nadeszło echo skrzypiących kroków. Zerknęła w tamtym kierunku. Ostrożnie rozprostowała nogi i pociągnęła plecy w górę. Kobieta. Bimber ześlizgnął się po jej dekolcie prosto w dłonie, które zwykle go kołysały. Nie odważył się spojrzeć w tamtą stronę. Objęła ciaśniej niuchacza. – A mówią, że w tym miejscu próżno szukać żywej duszy… - odważnie rozcięła ciszę na pół i zakotwiczyła na nieznajomej spojrzenie. Na dłużej. Pozostałe na podłodze niuchacze też najwyraźniej przekręciły łebki w jej stronę. Czego chciała? Kim była? Raczej nie wyglądała na ducha, chociaż pozory mogły mylić. Port przecież przesiąknięty był legendami i niemożliwymi historiami. Była jedną z nich? Spuściła na własne myśli kubeł zimnej wody i uczyniła dwa kroki w jej stronę. O tym miejscu wiedzieli raczej tylko tutejsi, a ją widziała pierwszy raz. Była zbyt charakterystyczna, aby miała co do tego wątpliwości. Przyszła zatem za tym nieznajomym kretem. Kąciki ust lekko drgnęły w górę. No proszę.
Może dlatego tak chętnie przyzwalała na to, by gromada niuchaczy mimo wszystko nie pozwoliła jej zasiedzieć się we własnych rozważaniach. Otoczony przez jej chłopców nieznajomy futrzak spoglądał dość niepewnie. Poplamiony miedzią Knut odważnie go obwąchiwał, dopóki… dopóki nie dostał łapą w nos. Philippa uniosła wyżej brew i stłumiła uśmiech. A to mały spryciarz. Złotko warknęło i wysunęło się do przodu. W tej grupce zaczynało się robić gorąco. Tylko ten szary, najmniejszy, podskoczył niby przestraszony, a zgromadzone w jego sierści brzęczące przedmioty zadzwoniły donośnie. Potem opadł znów na jej ramię i aż niebezpiecznie się przechyliła. Odruchowo przekręciła głowę, by zweryfikować, czy malec mimo wszystko trzymał się dobrze. Ten jednak zamrugał niewinnie i mocniej wczepił się w jej okrycie. Wiec to tak? Obserwowanie tego z boku wydawało się dość interesującym zajęciem.
– No dobra, spokój już. Chciałabym wiedzieć… - zaczęła stanowczą przemowę, kiedy jednak od strony przejścia nadeszło echo skrzypiących kroków. Zerknęła w tamtym kierunku. Ostrożnie rozprostowała nogi i pociągnęła plecy w górę. Kobieta. Bimber ześlizgnął się po jej dekolcie prosto w dłonie, które zwykle go kołysały. Nie odważył się spojrzeć w tamtą stronę. Objęła ciaśniej niuchacza. – A mówią, że w tym miejscu próżno szukać żywej duszy… - odważnie rozcięła ciszę na pół i zakotwiczyła na nieznajomej spojrzenie. Na dłużej. Pozostałe na podłodze niuchacze też najwyraźniej przekręciły łebki w jej stronę. Czego chciała? Kim była? Raczej nie wyglądała na ducha, chociaż pozory mogły mylić. Port przecież przesiąknięty był legendami i niemożliwymi historiami. Była jedną z nich? Spuściła na własne myśli kubeł zimnej wody i uczyniła dwa kroki w jej stronę. O tym miejscu wiedzieli raczej tylko tutejsi, a ją widziała pierwszy raz. Była zbyt charakterystyczna, aby miała co do tego wątpliwości. Przyszła zatem za tym nieznajomym kretem. Kąciki ust lekko drgnęły w górę. No proszę.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Potrafiła poznać kiedy nie znajdywała się w swoim żywiole. Ciasne uliczki portu przemywała atmosfera pewnego rodzaju kameralnego niebezpieczeństwa, do którego przywykli starzy bywalcy. Ronja łatkę intruza przyjęła z typowym dla siebie spokojem, w nadziei, że niewinny spacer nie napyta jej więcej biedy niż wędrówki po znacznie mniej zaludnionym Derbyshire. Z jednej strony za nic w świecie nie szukała kłopotów, ale z drugiej, podobne myśli kołatały w głowie, kiedy tydzień temu wybierała się na odpoczynek przy samotnej łódce. Wizyta skończyła się bliskim spotkaniem z jednym dementorem, wilkołakiem i trzema szmalcownikami, zatem zdrowy rozsądek nakazywał stałą czujność.
Jakby tego było mało, tym razem nie martwiła się tylko za siebie. Opuszczona tawerna nie sprzyjała poszukiwaniom Troskliwszego, skrzypiąc, trzeszcząc i jęcząc przesiąkniętymi zgnilizną deskami, alarmując swoich duchowych mieszkańców o przybyciu nieznajomej. Dlatego właśnie na twarzy Ronji zatańczyło ewidentne zdziwienie, kiedy wewnątrz sali spotkała absolutnie żywą istotę, a nawet więcej niż jedną. - Dlatego dziwi fakt, jak wiele się ich tutaj zebrało. - Odpowiedziała Fancourt z ostrożnym uśmiechem uprzejmości na twarzy. Stała przed nią młoda, dość skromnie ubrana kobieta, najwyraźniej opiekunka trzech malców, które wydawały się podjąć wyjątkowego zainteresowania osobą Troskliwszego. Ronja wykonała jeden drobny krok do przodu, chcąc od razu znaleźć się jak najbliżej zwierzęcia, ale zaraz potem powstrzymała dalsze ruchy, nie mając w zamiarze spryciarza zachęcić nieopatrznie do dalszej gonitwy. - Mam nadzieję, że mały nie nabroił w żaden sposób na twoją szkodę. - Powiedziała, przekrzywiając badawczo głową i przerzucając wzrok to na nieznajomą, to na gromadę niuchaczy. Kobieta wydawała się młodsza od niej tylko o kilka lat, drobna i ubrana w skromny strój. Emanowała od niej pewność siebie, która kazała Azjatce utożsamiać czarownicę z “rdzennym” mieszkańcem dzielnicy. Coś w sposobie mowy tamtej, stanowczość wypowiadanych słów utwierdzało Ronję w przekonaniu, że brązowowłosa odnajdywała się w nieznanym dla Fancourt otoczeniu niczym ryba w wodzie. Ponieważ nie dostrzegła zagrożenia, a czujność uśpiła nieco obecność reszty zwierzątek, uzdrowicielka przeczesała włosy dłonią z przepraszającym uśmiechem na ustach, żałując lekkomyślnego spaceru z Troskliwszym. Ta osoba nie wydawała się groźna, ale jej nieuważna opieka nad stworzeniem mogła doprowadzić do gorszych wypadków. Nie wiedziała wiele o magicznych zwierzętach. Swoje zainteresowania skupiła na florze znacznie intensywniej niż na faunie, odnajdując niebywałą radość w ziołolecznictwie. Botanika i zielarstwo łagodziły zszargane nerwy, a w połączeniu z niedawno odkrytą ciekawością alchemiczną, Ronja była w stanie zaszyć się w szklarniach Peak District na całe godziny i umiejętnie radzić sobie z ich zielonymi mieszkańcami. Znacznie mniej pewna siebie była natomiast, kiedy po godzinach wracała do Troskliwszego wesoło tańczącego po całym poddaszu w poszukiwaniu starej monety pamiątkowej. - Nie wyglądam teraz pewnie na odpowiedzialną właścicielkę, ale moje problemy muszą chyba blednąć wobec aż trzech niuchaczy. Wszystkie należą do ciebie? Jeśli mogę spytać, oczywiście. - Łagodny ton miał sygnalizować przyjazne zamiary i szczere zainteresowanie imponującą menażerią rozmówczyni. Skoro Fancourt ledwo dawała sobie radę z jednym niuchaczem, jak można przeżyć z godnością każdy kolejny dzień, będąc w posiadaniu aż trzech?
Jakby tego było mało, tym razem nie martwiła się tylko za siebie. Opuszczona tawerna nie sprzyjała poszukiwaniom Troskliwszego, skrzypiąc, trzeszcząc i jęcząc przesiąkniętymi zgnilizną deskami, alarmując swoich duchowych mieszkańców o przybyciu nieznajomej. Dlatego właśnie na twarzy Ronji zatańczyło ewidentne zdziwienie, kiedy wewnątrz sali spotkała absolutnie żywą istotę, a nawet więcej niż jedną. - Dlatego dziwi fakt, jak wiele się ich tutaj zebrało. - Odpowiedziała Fancourt z ostrożnym uśmiechem uprzejmości na twarzy. Stała przed nią młoda, dość skromnie ubrana kobieta, najwyraźniej opiekunka trzech malców, które wydawały się podjąć wyjątkowego zainteresowania osobą Troskliwszego. Ronja wykonała jeden drobny krok do przodu, chcąc od razu znaleźć się jak najbliżej zwierzęcia, ale zaraz potem powstrzymała dalsze ruchy, nie mając w zamiarze spryciarza zachęcić nieopatrznie do dalszej gonitwy. - Mam nadzieję, że mały nie nabroił w żaden sposób na twoją szkodę. - Powiedziała, przekrzywiając badawczo głową i przerzucając wzrok to na nieznajomą, to na gromadę niuchaczy. Kobieta wydawała się młodsza od niej tylko o kilka lat, drobna i ubrana w skromny strój. Emanowała od niej pewność siebie, która kazała Azjatce utożsamiać czarownicę z “rdzennym” mieszkańcem dzielnicy. Coś w sposobie mowy tamtej, stanowczość wypowiadanych słów utwierdzało Ronję w przekonaniu, że brązowowłosa odnajdywała się w nieznanym dla Fancourt otoczeniu niczym ryba w wodzie. Ponieważ nie dostrzegła zagrożenia, a czujność uśpiła nieco obecność reszty zwierzątek, uzdrowicielka przeczesała włosy dłonią z przepraszającym uśmiechem na ustach, żałując lekkomyślnego spaceru z Troskliwszym. Ta osoba nie wydawała się groźna, ale jej nieuważna opieka nad stworzeniem mogła doprowadzić do gorszych wypadków. Nie wiedziała wiele o magicznych zwierzętach. Swoje zainteresowania skupiła na florze znacznie intensywniej niż na faunie, odnajdując niebywałą radość w ziołolecznictwie. Botanika i zielarstwo łagodziły zszargane nerwy, a w połączeniu z niedawno odkrytą ciekawością alchemiczną, Ronja była w stanie zaszyć się w szklarniach Peak District na całe godziny i umiejętnie radzić sobie z ich zielonymi mieszkańcami. Znacznie mniej pewna siebie była natomiast, kiedy po godzinach wracała do Troskliwszego wesoło tańczącego po całym poddaszu w poszukiwaniu starej monety pamiątkowej. - Nie wyglądam teraz pewnie na odpowiedzialną właścicielkę, ale moje problemy muszą chyba blednąć wobec aż trzech niuchaczy. Wszystkie należą do ciebie? Jeśli mogę spytać, oczywiście. - Łagodny ton miał sygnalizować przyjazne zamiary i szczere zainteresowanie imponującą menażerią rozmówczyni. Skoro Fancourt ledwo dawała sobie radę z jednym niuchaczem, jak można przeżyć z godnością każdy kolejny dzień, będąc w posiadaniu aż trzech?
quiet. composed. grateful. disciplined
do not underestimate my heart, it is a fortress, a stronghold that cannot be brought down, it has fought battles worth fighting, and saved loved ones worth defending, the day you think it a weakness, is the day
you will burn
you will burn
Ronja Fancourt
Zawód : magipsychiatra, uzdrowiciel
Wiek : 30/31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
battles may be fought
from the outside in
but wars are won
from the inside out
from the outside in
but wars are won
from the inside out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Może gdyby miała w sobie więcej poetyckiej nuty, dostrzegłaby klimat otoczenia i jakaś taką tajemnicę czającą się w zderzeniu dwóch czarownic i ich stworzeń. Na całą scenę, szczególnie w tym tygodniu, spojrzeć miała jednak jak na zupełnie naturalną kolej rzeczy, prosty urywek, niewielki, niespecjalnie znaczący. Normalność, o którą tak ciężko w tych dniach. Zamiast wyciskania ze skrzypiących ścian starej tawerny dodatkowego czaru, którego to miejsce już dawno nie miało, uniosła czujne tęczówki i pozwoliła im po prostu na nią spojrzeć. Zaskakujące dość, że znalazły się tutaj w jednej chwili, one, właścicielki małych kretów. One, przedstawicielki swojego stada.
– Ciągnie swój do swojego. Moja zgraja nie jest najmniejsza, faktycznie – przyznała, dalej wciskając kolana w morza kurzu i drzazg. O tej porze nie miała jednak litości. Ani dla siebie, ani dla tych nieco zadartych rajstop. Trudno, niespecjalnie interesowała się teraz tym, czy zyska kilka dziur teraz, czy może przyjdzie jej jeszcze przemierzyć dwie, może pięć nowych ulic stolicy, a potem podskoczyć paru strażnikom i jeszcze raz oberwać. Nie byłoby to nic zaskakującego. Dla niej i dla nich. Dobrze wiedzieli, co myśleć o takich dziewczynach jak ona. Ich miejsce zawsze było w Tower, albo w innych paskudnych pułapkach, ale już na samą myśl o nich robiło jej się niedobrze. Kobiety z doków zawsze się podnosiły, kobiety z doków rzadko płakały. Mocno ściskały los w dłoniach – gotowe do walki, gotowe do zmierzenia się z paskudnym losem. Jeszcze nie miała pewności, jak dokładnie wyglądała jej przyszłość. Rok temu przecież śmiałaby się w twarz temu, kto połączyłby ją z trzema dziarskimi niuchaczami. Nienawidziła stworzeń. Wtedy wiele spraw, które dziś są tak blisko, wydawało jej się niedorzecznych. Zwrócone w stronę kobiety oczy otworzyły się szerzej. Pod jej brodą zachęcone malce zapoznawały się ze sobą. Philippa przez chwilę rozważała, co odpowiedzieć. Uśmiechnęła się po chwili dość pewnie. – Nie nabroił. Jest zupełnie niegroźny, kiedy ma się pod opieką całe stado. Ty już wiesz… poznałaś to, do czego są zdolne? – zapytała, lekko pochylając głowę w bok. Jej oczy rozjaśniły się, jakby za słowami czaić się miało jakieś zaklęcie. Te stworzenia potrafiły być wyjątkowo upierdliwe.
Niuchacz zawieszony na jej ramieniu wsunął się trochę pod włosy, za bezpieczny parawan, gdy tylko Philippa wreszcie wstała z kolan. Mogła teraz prowadzić pełniejszą rozmowę, spoglądać na nią już nie z tej podłogi. Pozostałe trzy najwyraźniej dalej tkwiły gdzieś blisko jej butów. Moss już wiedziała, że ta czarownica nie jest tutejsza. Łatwo wyłapać obcego, ale trudniej przejrzeć jego zamiary. Zwykle nowi zjawiali się po coś. Rzadko gubiono się w dokach. Był cel. Celu tej kobiety nie znała. Biorąc pod uwagę, że przyszło im żyć w tak wątpliwych czasach, warto było dmuchać na zimne. Mimo to przeszła krok w jej stronę. Dwa bliskie niuchacze obejrzały się za siebie. – Wszystkie są moje. I wszystkie to znajdy pogubione gdzieś po porcie. Bardzo specyficzne stworzenia, ale da się je oswoić. Jeśli liczysz jednak na to, że twój kiedyś przestanie niuchać, to… przykro mi. Nie przestanie. Ale da się znaleźć z nimi wspólny język. Znalazłaś go czy świadomie nabyłaś? – zapytała śmiało. Na swojej ziemi czuła się jak ryba w wodzie. Poza nią często też. I nawet jeśli w ostatnich dniach była wytrącona z równowagi, dawała jakoś radę. Zawsze walczyła o swoje. Zawsze szła do przodu. – Pewnego dnia nie będziesz musiała za nim gonić. Wróci do ciebie sam. O ile poczuje w tobie rodzinę – wygłosiła wskazówkę, a potem zdjęła Bimbra z ramienia i przysunęła bardziej do klatki piersiowej. Dwie niuchaczowe matki. Niesamowite spotkanie. Philippa rozejrzała się od niechcenia po sufitach, kątach, ścianach – w przelocie – a potem powróciła do ciemnowłosej kobiety. – Może jeszcze coś tu znajdzie. Ten nowy nos – stwierdziła cieplej. Jej zbóje przetrzepały już wszystkie skrytki, ale nowy osobnik mógł poczuć przecież jakiś inny trop.
– Ciągnie swój do swojego. Moja zgraja nie jest najmniejsza, faktycznie – przyznała, dalej wciskając kolana w morza kurzu i drzazg. O tej porze nie miała jednak litości. Ani dla siebie, ani dla tych nieco zadartych rajstop. Trudno, niespecjalnie interesowała się teraz tym, czy zyska kilka dziur teraz, czy może przyjdzie jej jeszcze przemierzyć dwie, może pięć nowych ulic stolicy, a potem podskoczyć paru strażnikom i jeszcze raz oberwać. Nie byłoby to nic zaskakującego. Dla niej i dla nich. Dobrze wiedzieli, co myśleć o takich dziewczynach jak ona. Ich miejsce zawsze było w Tower, albo w innych paskudnych pułapkach, ale już na samą myśl o nich robiło jej się niedobrze. Kobiety z doków zawsze się podnosiły, kobiety z doków rzadko płakały. Mocno ściskały los w dłoniach – gotowe do walki, gotowe do zmierzenia się z paskudnym losem. Jeszcze nie miała pewności, jak dokładnie wyglądała jej przyszłość. Rok temu przecież śmiałaby się w twarz temu, kto połączyłby ją z trzema dziarskimi niuchaczami. Nienawidziła stworzeń. Wtedy wiele spraw, które dziś są tak blisko, wydawało jej się niedorzecznych. Zwrócone w stronę kobiety oczy otworzyły się szerzej. Pod jej brodą zachęcone malce zapoznawały się ze sobą. Philippa przez chwilę rozważała, co odpowiedzieć. Uśmiechnęła się po chwili dość pewnie. – Nie nabroił. Jest zupełnie niegroźny, kiedy ma się pod opieką całe stado. Ty już wiesz… poznałaś to, do czego są zdolne? – zapytała, lekko pochylając głowę w bok. Jej oczy rozjaśniły się, jakby za słowami czaić się miało jakieś zaklęcie. Te stworzenia potrafiły być wyjątkowo upierdliwe.
Niuchacz zawieszony na jej ramieniu wsunął się trochę pod włosy, za bezpieczny parawan, gdy tylko Philippa wreszcie wstała z kolan. Mogła teraz prowadzić pełniejszą rozmowę, spoglądać na nią już nie z tej podłogi. Pozostałe trzy najwyraźniej dalej tkwiły gdzieś blisko jej butów. Moss już wiedziała, że ta czarownica nie jest tutejsza. Łatwo wyłapać obcego, ale trudniej przejrzeć jego zamiary. Zwykle nowi zjawiali się po coś. Rzadko gubiono się w dokach. Był cel. Celu tej kobiety nie znała. Biorąc pod uwagę, że przyszło im żyć w tak wątpliwych czasach, warto było dmuchać na zimne. Mimo to przeszła krok w jej stronę. Dwa bliskie niuchacze obejrzały się za siebie. – Wszystkie są moje. I wszystkie to znajdy pogubione gdzieś po porcie. Bardzo specyficzne stworzenia, ale da się je oswoić. Jeśli liczysz jednak na to, że twój kiedyś przestanie niuchać, to… przykro mi. Nie przestanie. Ale da się znaleźć z nimi wspólny język. Znalazłaś go czy świadomie nabyłaś? – zapytała śmiało. Na swojej ziemi czuła się jak ryba w wodzie. Poza nią często też. I nawet jeśli w ostatnich dniach była wytrącona z równowagi, dawała jakoś radę. Zawsze walczyła o swoje. Zawsze szła do przodu. – Pewnego dnia nie będziesz musiała za nim gonić. Wróci do ciebie sam. O ile poczuje w tobie rodzinę – wygłosiła wskazówkę, a potem zdjęła Bimbra z ramienia i przysunęła bardziej do klatki piersiowej. Dwie niuchaczowe matki. Niesamowite spotkanie. Philippa rozejrzała się od niechcenia po sufitach, kątach, ścianach – w przelocie – a potem powróciła do ciemnowłosej kobiety. – Może jeszcze coś tu znajdzie. Ten nowy nos – stwierdziła cieplej. Jej zbóje przetrzepały już wszystkie skrytki, ale nowy osobnik mógł poczuć przecież jakiś inny trop.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Plecy trzymała prosto, chociaż wszystko inne jasno wskazywało na to, że w tej rozmowie będzie musiała ugiąć karku. Ostatnimi czasy pokora zdawała się stałą towarzyszką podróży Ronji i nawet jej obecność w nędznych dokach nie wywołała typowego zdziwienia.
Płynność ruchów nieznajomej sprawiała, że panująca w tawernie atmosfera kurzu i ludzkich boleści ustępowała czemuś żywemu, naturalnemu w żywiole. Rzadko kiedy Fancourt spotykała tego rodzaju charaktery, a stanowczość języka kobiety upewniła uzdrowicielkę w tym, że trafiła na niepokornego ducha. - Są tak… Pewne ciebie. Twojej opieki. - Stwierdziła, wzrokiem ogarniając gromadkę. Po chwili niepewności podeszła jeszcze bliżej i ostrożnym ruchem, tworząc z obu dłoni koszyk, przygarnęła do siebie Troskliwszego. Niuchacz fuknął podłużnym noskiem, po czym z zadowoleniem umościł się na ramieniu Ronji, zaczepiając lekko zakrzywione pazurki o tkaninę płaszcza. Dziwna bliskość, sprawiła, że Fancourt poczuła się jednocześnie znacznie pewniejsza w ich relacji, ale też zaskoczona nagłym okazem uczuć. Zwykle stworzonko nie wykazywało się aż tak wielkim zaufaniem do niej, albo może też nie uważało, że tamta była jego godna. Tak niewiele w końcu wiedziała o gatunku, który miała pod opieką. - Znajdy pogubione w porcie… Może wcale nie były pogubione, może po prostu czekały na poznanie ciebie. - Wypowiedziała słowa z zamyśleniem, sięgając palcami do kosmatego łebka i z ostrożnością, przejeżdżając nimi po grubym futerku. Jej dom nigdy nie słynął z wyjątkowego zamiłowania do zwierząt, a przedmieścia Londynu nie kusiły możliwościami do wychowywania psidwaków, czy kugucharów. Nigdy też nie czuła wybitnej potrzeby kontaktu z innymi magicznymi stworzeniami, chociaż doceniała z pewnością umiejętności tych, którzy wydawali się móc porozumiewać z nimi bez słowa. Chociażby smokologowie w Peak District, niesamowici tancerze ognia, których nie przerażał ogrom i potęga skrzydlatych gigantów. Te nigdy nie stały się w pełni oswojonymi zwierzętami, ale do swoich opiekunów miały wiele razy lepszy stosunek niż do obcych.
- Został mi podarowany. - Przyznała odrobinę skruszonym tonem. - Mieszkał kiedyś w lokalu znajomej jako strażnik drzwi, podarowała mi go w opiekę po skończeniu mojej pracy tam. Od tamtej pory staram się opiekować nim jak mogę, ale nie zawsze się rozumiemy. Mimo że bardzo bym tego chciała. - Przyznała z krótkim westchnieniem na wspomnienie okresu spędzonym u boku Timulandy w “Wyniuchaj Troski”. Nie miała pewności, że dziewczyna zna nazwę miejsca, zatem nie podawała jej, ale sama myśl o Baline wzbudziła tonę wspomnień z pracy dla niej. Tajniki terapii naparowej, kadzideł i spokojny szmer rozmowy klientów jeszcze zanim ulice przepełniły przytłaczający strach, jawiły się kobiecie jako obca mara senna, tak bardzo niepodobna już do obecnej rzeczywistości.
- Chciałabym, żeby kiedyś tak było. Kto wie, może doczekam się tego momentu. - Ludzi umiała już rozczytywać w wystarczająco dobry sposób, kiedy nauczy się tego samego w przypadku niuchaczy, nie potrafiła określić. Troskliwszy musnął jej włosy wilgotnym pyszczkiem, toteż Ronja posłusznie zdjęła go z ramienia i ponownie położyła na skrzypiących deskach, malec bowiem zdawał się wywęszyć coś w niedalekiej okolicy miejsca, w którym kobiety rozmawiały. Czarownica zmrużyła nieco oczy, zastanawiając się jak wiele ze szczegółów tego co widział Troskliwszy przepada przy jej zwykłym, ludzkim wzroku. Być może chociaż na chwilę byłaby w stanie zrozumieć czego niuchacz szukał, gdyby przyjrzała się zatęchłemu drewnu wystarczająco dobrze. Chciała tego. Patrzeć tak mocno i intensywnie, aż w końcu zrozumie go całkowicie. Tak jak wydawała się rozumieć swoje niuchacze nowopoznana.
|dostrzeżenie odmiennej części podłogi, spostrzegawczość II
Płynność ruchów nieznajomej sprawiała, że panująca w tawernie atmosfera kurzu i ludzkich boleści ustępowała czemuś żywemu, naturalnemu w żywiole. Rzadko kiedy Fancourt spotykała tego rodzaju charaktery, a stanowczość języka kobiety upewniła uzdrowicielkę w tym, że trafiła na niepokornego ducha. - Są tak… Pewne ciebie. Twojej opieki. - Stwierdziła, wzrokiem ogarniając gromadkę. Po chwili niepewności podeszła jeszcze bliżej i ostrożnym ruchem, tworząc z obu dłoni koszyk, przygarnęła do siebie Troskliwszego. Niuchacz fuknął podłużnym noskiem, po czym z zadowoleniem umościł się na ramieniu Ronji, zaczepiając lekko zakrzywione pazurki o tkaninę płaszcza. Dziwna bliskość, sprawiła, że Fancourt poczuła się jednocześnie znacznie pewniejsza w ich relacji, ale też zaskoczona nagłym okazem uczuć. Zwykle stworzonko nie wykazywało się aż tak wielkim zaufaniem do niej, albo może też nie uważało, że tamta była jego godna. Tak niewiele w końcu wiedziała o gatunku, który miała pod opieką. - Znajdy pogubione w porcie… Może wcale nie były pogubione, może po prostu czekały na poznanie ciebie. - Wypowiedziała słowa z zamyśleniem, sięgając palcami do kosmatego łebka i z ostrożnością, przejeżdżając nimi po grubym futerku. Jej dom nigdy nie słynął z wyjątkowego zamiłowania do zwierząt, a przedmieścia Londynu nie kusiły możliwościami do wychowywania psidwaków, czy kugucharów. Nigdy też nie czuła wybitnej potrzeby kontaktu z innymi magicznymi stworzeniami, chociaż doceniała z pewnością umiejętności tych, którzy wydawali się móc porozumiewać z nimi bez słowa. Chociażby smokologowie w Peak District, niesamowici tancerze ognia, których nie przerażał ogrom i potęga skrzydlatych gigantów. Te nigdy nie stały się w pełni oswojonymi zwierzętami, ale do swoich opiekunów miały wiele razy lepszy stosunek niż do obcych.
- Został mi podarowany. - Przyznała odrobinę skruszonym tonem. - Mieszkał kiedyś w lokalu znajomej jako strażnik drzwi, podarowała mi go w opiekę po skończeniu mojej pracy tam. Od tamtej pory staram się opiekować nim jak mogę, ale nie zawsze się rozumiemy. Mimo że bardzo bym tego chciała. - Przyznała z krótkim westchnieniem na wspomnienie okresu spędzonym u boku Timulandy w “Wyniuchaj Troski”. Nie miała pewności, że dziewczyna zna nazwę miejsca, zatem nie podawała jej, ale sama myśl o Baline wzbudziła tonę wspomnień z pracy dla niej. Tajniki terapii naparowej, kadzideł i spokojny szmer rozmowy klientów jeszcze zanim ulice przepełniły przytłaczający strach, jawiły się kobiecie jako obca mara senna, tak bardzo niepodobna już do obecnej rzeczywistości.
- Chciałabym, żeby kiedyś tak było. Kto wie, może doczekam się tego momentu. - Ludzi umiała już rozczytywać w wystarczająco dobry sposób, kiedy nauczy się tego samego w przypadku niuchaczy, nie potrafiła określić. Troskliwszy musnął jej włosy wilgotnym pyszczkiem, toteż Ronja posłusznie zdjęła go z ramienia i ponownie położyła na skrzypiących deskach, malec bowiem zdawał się wywęszyć coś w niedalekiej okolicy miejsca, w którym kobiety rozmawiały. Czarownica zmrużyła nieco oczy, zastanawiając się jak wiele ze szczegółów tego co widział Troskliwszy przepada przy jej zwykłym, ludzkim wzroku. Być może chociaż na chwilę byłaby w stanie zrozumieć czego niuchacz szukał, gdyby przyjrzała się zatęchłemu drewnu wystarczająco dobrze. Chciała tego. Patrzeć tak mocno i intensywnie, aż w końcu zrozumie go całkowicie. Tak jak wydawała się rozumieć swoje niuchacze nowopoznana.
|dostrzeżenie odmiennej części podłogi, spostrzegawczość II
quiet. composed. grateful. disciplined
do not underestimate my heart, it is a fortress, a stronghold that cannot be brought down, it has fought battles worth fighting, and saved loved ones worth defending, the day you think it a weakness, is the day
you will burn
you will burn
Ronja Fancourt
Zawód : magipsychiatra, uzdrowiciel
Wiek : 30/31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
battles may be fought
from the outside in
but wars are won
from the inside out
from the outside in
but wars are won
from the inside out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Ronja Fancourt' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 88
'k100' : 88
Philippa przytaknęła bez zawahania. Nie mogła się nie zgodzić z obserwacją tej nieznajomej kobiety. Niemniej było coś, o czym ta powinna jeszcze wiedzieć. Szczególnie jeśli sama dopiero rozpoczynała przygodę z niepokornymi kretami o dużych, przenikliwych oczkach – jakże zdradzieckich, jakże odważnie rwących się do swoich pokus i nieustannego przegrzebywania rzeczywistości.
– Ale musiałam sobie na to ostro zapracować. To nie jest ani proste, ani przyjemne. A nawet potrafi przysporzyć ci mnóstwo kłopotów. One, to one potrafią wiele. Sama wiesz, że ich natura nie spotyka się z miłą reakcją ludzi. Małe cwaniaczki, wiecznie w drodze i nawet teraz wciąż pozostają dzikie – rozwinęła wypowiedź, na koniec uśmiechając się z politowaniem w stronę zainteresowanej ekipy. Ten czwarty niuchacz wydawał się dopiero docierać z kobietą, która wyciągała ku niemu dłonie. Niby skupiona na swoich pupilach Moss tak naprawdę spoglądała z uwagą na poczynania tej pary. Nie była jedyną matką niuchaczy w tej dzielnicy, a już na pewno nie w mieście. Sama nie wiedziała, czy bardziej ją to ugodziło, czy jednak był to powód do zadowolenia. Chyba to drugie. Istniał bowiem jeszcze ktoś, kto wyrażał troskę o te kłopotliwe maluchy. – Odważne słowa. Tylko wiesz... ja myślę, że nikt nie chciałby nagle utracić wolności. Dać się złapać i zamknąć. Nawet przy opiece, stadzie i pełnej misce. Przesypane co dnia garście drobnych nie mogą zrekompensować całkiem otwartego świata. Dałam im dom, oswoiłam, teraz więc już nie odchodzą daleko, ale wciąż nie jestem tym samym co wolność – zauważyła z trzeźwym umysłem. Przekuła ten balon entuzjazmu i nadziei, o której tak miło się słuchało. – Chociaż lubię tak myśleć – nawiązała jeszcze do jej słów i mocniej odszukała ciemnych oczu. – Że coś we mnie dostrzegły. Dlatego zostały – wyraziła dodatkową pewność, była dumna i usatysfakcjonowana, choć jeszcze kilka lat temu reagowała piskiem frustracji na obecność stworzeń wokół siebie i naprawdę siłą trzeba było ją zaciągać do zwierzęcego otoczenia. Zmieniła się. Być może, gdyby tylko wiedziała, że i ta dziewczyna miała za sobą podobne historie, poczułaby jeszcze większe porozumienie. Póki co wystarczyło już to, że stały pośrodku tej ruiny jak te dwie niuchaczowe opiekunki.
– Podarowany niuchacz? Dobrze zatem, że wpadł w ręce kogoś, kto naprawdę chciałby się nim zająć. Kto próbuje go odkryć. Na samym początku drogi zupełnie nie wiedziałam, co robić i irytował mnie ten pierwszy, Złotko. Potem jakoś doszliśmy do porozumienia. Chyba one i ja mamy ze sobą coś wspólnego. Obawiam się tylko, że żadna z nas nie zdoła w pełni ich sobie podporządkować. I może niech tak zostanie – wyjawiła trochę zamyślona. Wydawało jej się, że ktoś, kto przyciąga pod swe skrzydła dzikie, żyjące na wolności stworzenie, wie, że tak właśnie może się stać. Że jest ta ich natura, którą trudno przełamywać przekąskami i złotymi nagrodami, ale postępy… można robić, cząstkowe. Po swoich już widziała drobne różnice w zachowaniu.
– To nie stanie się dziś, ale masz szansę – objawiła, dopełniając te słowa dość nikłym uśmiechem. Nie zamierzała jej zniechęcać. Szczególnie że trwały bardziej w niemym sojuszu niż niewiadomym konflikcie. Stały po tej samej stronie. Jeśli więc mogła jej coś poradzić, a tym samym odpędzić ciężkość niektórych myśli uparcie próbujących odciągnąć ją od rzeczywistości, to zamierzała skorzystać i całkowicie przenieść uwagę. W stronę tych nowych – kobiety i jej kreta. – No, chodźcie tu – zawołała pozostałą dwójkę, która wciąż wylegiwała się na podłodze. Na moment utraciła z oczu nieznajomą. Niuchacze niechętnie podeszły do propozycji wskoczenia na ramiona. Trzeba było się schylić i zagarnąć je. Nie odmówiła im przy tym dość surowego spojrzenia. Wiedziały, że nie muszą się bać, ale dobrze by było, gdyby polecenie wykonały. Kiedy w końcu wszystkie trzy znalazły się przy jej ciele, rozprostowała się z triumfem rozmazanym na twarzy. Najmłodszy wskoczył do kieszeni płaszcza. Zabrzęczały znajdujące się tam monety. Pozostali mimowolnie skierowali oczy w tamtą stronę. – A co ty tu masz, co? – zapytała, widząc, że futrzasta kieszonka na brzuchu Knuta jest jakaś mocno pękata. Wsadziła tam palce i zaczęła przegrzebywać się przez te drobniaki. Kolorowy kamyk, kawałek błyszczącego metalu, zielona perła, dwa sykle, kapsel… skoczek z czarodziejskich szach? Uniosła wyżej brew i wyciągnęła figurę tak, by towarzyszka mogła ją ujrzeć. – Tego to się nie spodziewałam – zareagowała z rozbawieniem. – Twój chyba coś tam wypatrzył… - zwróciła uwagę na niuchacza przy podłogowych deskach.
– Ale musiałam sobie na to ostro zapracować. To nie jest ani proste, ani przyjemne. A nawet potrafi przysporzyć ci mnóstwo kłopotów. One, to one potrafią wiele. Sama wiesz, że ich natura nie spotyka się z miłą reakcją ludzi. Małe cwaniaczki, wiecznie w drodze i nawet teraz wciąż pozostają dzikie – rozwinęła wypowiedź, na koniec uśmiechając się z politowaniem w stronę zainteresowanej ekipy. Ten czwarty niuchacz wydawał się dopiero docierać z kobietą, która wyciągała ku niemu dłonie. Niby skupiona na swoich pupilach Moss tak naprawdę spoglądała z uwagą na poczynania tej pary. Nie była jedyną matką niuchaczy w tej dzielnicy, a już na pewno nie w mieście. Sama nie wiedziała, czy bardziej ją to ugodziło, czy jednak był to powód do zadowolenia. Chyba to drugie. Istniał bowiem jeszcze ktoś, kto wyrażał troskę o te kłopotliwe maluchy. – Odważne słowa. Tylko wiesz... ja myślę, że nikt nie chciałby nagle utracić wolności. Dać się złapać i zamknąć. Nawet przy opiece, stadzie i pełnej misce. Przesypane co dnia garście drobnych nie mogą zrekompensować całkiem otwartego świata. Dałam im dom, oswoiłam, teraz więc już nie odchodzą daleko, ale wciąż nie jestem tym samym co wolność – zauważyła z trzeźwym umysłem. Przekuła ten balon entuzjazmu i nadziei, o której tak miło się słuchało. – Chociaż lubię tak myśleć – nawiązała jeszcze do jej słów i mocniej odszukała ciemnych oczu. – Że coś we mnie dostrzegły. Dlatego zostały – wyraziła dodatkową pewność, była dumna i usatysfakcjonowana, choć jeszcze kilka lat temu reagowała piskiem frustracji na obecność stworzeń wokół siebie i naprawdę siłą trzeba było ją zaciągać do zwierzęcego otoczenia. Zmieniła się. Być może, gdyby tylko wiedziała, że i ta dziewczyna miała za sobą podobne historie, poczułaby jeszcze większe porozumienie. Póki co wystarczyło już to, że stały pośrodku tej ruiny jak te dwie niuchaczowe opiekunki.
– Podarowany niuchacz? Dobrze zatem, że wpadł w ręce kogoś, kto naprawdę chciałby się nim zająć. Kto próbuje go odkryć. Na samym początku drogi zupełnie nie wiedziałam, co robić i irytował mnie ten pierwszy, Złotko. Potem jakoś doszliśmy do porozumienia. Chyba one i ja mamy ze sobą coś wspólnego. Obawiam się tylko, że żadna z nas nie zdoła w pełni ich sobie podporządkować. I może niech tak zostanie – wyjawiła trochę zamyślona. Wydawało jej się, że ktoś, kto przyciąga pod swe skrzydła dzikie, żyjące na wolności stworzenie, wie, że tak właśnie może się stać. Że jest ta ich natura, którą trudno przełamywać przekąskami i złotymi nagrodami, ale postępy… można robić, cząstkowe. Po swoich już widziała drobne różnice w zachowaniu.
– To nie stanie się dziś, ale masz szansę – objawiła, dopełniając te słowa dość nikłym uśmiechem. Nie zamierzała jej zniechęcać. Szczególnie że trwały bardziej w niemym sojuszu niż niewiadomym konflikcie. Stały po tej samej stronie. Jeśli więc mogła jej coś poradzić, a tym samym odpędzić ciężkość niektórych myśli uparcie próbujących odciągnąć ją od rzeczywistości, to zamierzała skorzystać i całkowicie przenieść uwagę. W stronę tych nowych – kobiety i jej kreta. – No, chodźcie tu – zawołała pozostałą dwójkę, która wciąż wylegiwała się na podłodze. Na moment utraciła z oczu nieznajomą. Niuchacze niechętnie podeszły do propozycji wskoczenia na ramiona. Trzeba było się schylić i zagarnąć je. Nie odmówiła im przy tym dość surowego spojrzenia. Wiedziały, że nie muszą się bać, ale dobrze by było, gdyby polecenie wykonały. Kiedy w końcu wszystkie trzy znalazły się przy jej ciele, rozprostowała się z triumfem rozmazanym na twarzy. Najmłodszy wskoczył do kieszeni płaszcza. Zabrzęczały znajdujące się tam monety. Pozostali mimowolnie skierowali oczy w tamtą stronę. – A co ty tu masz, co? – zapytała, widząc, że futrzasta kieszonka na brzuchu Knuta jest jakaś mocno pękata. Wsadziła tam palce i zaczęła przegrzebywać się przez te drobniaki. Kolorowy kamyk, kawałek błyszczącego metalu, zielona perła, dwa sykle, kapsel… skoczek z czarodziejskich szach? Uniosła wyżej brew i wyciągnęła figurę tak, by towarzyszka mogła ją ujrzeć. – Tego to się nie spodziewałam – zareagowała z rozbawieniem. – Twój chyba coś tam wypatrzył… - zwróciła uwagę na niuchacza przy podłogowych deskach.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Opuszczona tawerna
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki