Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kornwalia
Nadbrzeżna łąka
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Nadbrzeżna łąka
To bardzo urokliwe miejsce gdzieś na południowym wybrzeżu Anglii, położone z dala od większych skupisk mugoli, dzięki czemu panuje spokój. To wprost idealny zakątek do rodzinnego spędzania czasu, pikników czy aktywności na świeżym powietrzu, zwłaszcza latem, kiedy słonecznych dni jest znacznie więcej. Prawdopodobieństwo napotkania mugola jest bardzo nikłe, ci z jakiegoś powodu nie potrafią znaleźć tego miejsca.
Łąka z pięknym widokiem na plażę i morze jest także lubianym miejscem dla ludzi poszukujących samotności lub natchnienia. Sama plaża jest piaszczysta, a wybrzeże łagodne i bezpieczne, pozbawione zdradliwych miejsc. W wodzie często można spotkać małe, kolorowe rybki i muszelki. Przy odrobinie szczęścia i dobrym oku można wypatrzeć okazy magicznych roślin wodnych, jak skrzeloziele; żeby je rozpoznać należy posiadać biegłość zielarstwa na poziomie co najmniej I. Zwykle rośnie nieco głębiej; żeby wydobyć kawałek należy zanurkować.
ST wydobycia fragmentu skrzeloziela wynosi 80. Do rzutu dodaje się biegłość pływania.
Lokacja zawiera kości.Łąka z pięknym widokiem na plażę i morze jest także lubianym miejscem dla ludzi poszukujących samotności lub natchnienia. Sama plaża jest piaszczysta, a wybrzeże łagodne i bezpieczne, pozbawione zdradliwych miejsc. W wodzie często można spotkać małe, kolorowe rybki i muszelki. Przy odrobinie szczęścia i dobrym oku można wypatrzeć okazy magicznych roślin wodnych, jak skrzeloziele; żeby je rozpoznać należy posiadać biegłość zielarstwa na poziomie co najmniej I. Zwykle rośnie nieco głębiej; żeby wydobyć kawałek należy zanurkować.
ST wydobycia fragmentu skrzeloziela wynosi 80. Do rzutu dodaje się biegłość pływania.
Zakłopotanie sprawione uciekającą apaszką nadal widniało na twarzy eterycznej kobiety. Szaroniebieskie tęczówki wodziły między miękkim, pachnącym jej perfumami materiałem a buzią mężczyzny. Nie sądziła, że przyjdzie jej jeszcze go spotkać, mimo iż opowieści, jakie snuł podczas naprawiania jej szafy zaciekawiły ją. Do tej pory nie poznała nikogo, kto mógłby opowiedzieć jej o krainie, którą tak bardzo chciała odwiedzić, naturalnym było więc, że gdzieś w środku z chęcią wysłuchałaby więcej opowieści, konwenase jednak skutecznie wiązały dłonie, powstrzymując przed działaniem. A może to spotkanie było dziwnym zrządzeniem losu, okazującym jej odrobinę przychylności? Nie wiedziała.
- Och, dziękuję. Może tym razem nie ucieknie. - Odpowiedziała, a rumieniec wywołany subtelnym komplementem pojawił się na jej licu. Ostrożnie wyciągnęła dłoń, by odebrać delikatny materiał z jego rąk, przypadkiem smukłymi palcami przejeżdżając po wierzchu jego dłoni. Rumieniec na jej buzi przez chwilę zapłonął odrobinę mocniej, a spłoszone dziewczę zabrało dłoń. Ostatnimi czasy doświadczała rzeczy, o których samo napomknięcie przyprawiało o rumieńce. Nadal jednak pozostawała kobietą nieśmiałą, zwłaszcza w towarzystwie przystojnych, ledwo jej znanych mężczyzn takich jak pan Genthon.
- Och, szafa ma się całkiem dobrze. - Zaczęła, unosząc dłonie by otulić ramiona delikatnym, miękkim materiałem, w wyuczonym, dokładnym geście smukłych rąk. - Nie miała więcej morderczych zapędów, poskromienie jej wyszło panu wyśmienicie, ponownie jest potulnym meblem. - Dodała, unosząc kąciki ust w delikatnym uśmiechu. Kto by pomyślał, że szafę również da się okiełznać? Niezwykłe i fascynujące zarazem. Smukłe palce poprawiły materię na ramionach, by lepiej się prezentowała. Eteryczna alchemiczka zawsze przywiązywała niezwykle sporo uwagi do odpowiedniej prezencji, niezależnie od okoliczności. I teraz chciała się należycie prezentować.
- W zasadzie można by rzec, że sprowadziły mnie sprawy zawodowe. Doszły mnie słuchy, że tutejsze wody pełne są skrzeloziela, a tak się składa, że potrzebuję go do jednego z eliksirów. Planuję więc połączyć przyjemne z pożytecznym. - Odpowiedziała, delikatnie wzruszając wątłymi ramionami. Pogoda w ostatnich tygodniach rozpieszczała, zachęcając do spędzania czasu na łonie natury.
Zaciekawienie błysnęło w szaroniebieskim spojrzeniu, a złote pukle zatańczyły koło kobiecej szyi, gdy ta delikatnie przekręciła głowę w bok. - A pan, panie Genthon? Pływa pan? - Spytała, na chwilę przenosząc spojrzenie z jego twarzy na linię morza. Frances przeniosła delikatne dłonie za siebie, by spleść je za sobą. Delikatnie przygryzła dolną wargę zastanawiając się, czy powinna wyjść z propozycją. Mężczyzna nie był jej dobrze znany, sprawiał jednak wrażenie sympatycznego oraz skorego do rozmów. - A może… miałby pan ochotę mi towarzyszyć? Znalazłabym nawet dodatkową filiżankę herbaty. - Nieśmiała propozycja uleciała z jej ust. Dzień był piękny, morze zachęcało swoim szumem, a interesujące towarzystwo z pewnością pasowałoby do tego otoczenia.
- Och, dziękuję. Może tym razem nie ucieknie. - Odpowiedziała, a rumieniec wywołany subtelnym komplementem pojawił się na jej licu. Ostrożnie wyciągnęła dłoń, by odebrać delikatny materiał z jego rąk, przypadkiem smukłymi palcami przejeżdżając po wierzchu jego dłoni. Rumieniec na jej buzi przez chwilę zapłonął odrobinę mocniej, a spłoszone dziewczę zabrało dłoń. Ostatnimi czasy doświadczała rzeczy, o których samo napomknięcie przyprawiało o rumieńce. Nadal jednak pozostawała kobietą nieśmiałą, zwłaszcza w towarzystwie przystojnych, ledwo jej znanych mężczyzn takich jak pan Genthon.
- Och, szafa ma się całkiem dobrze. - Zaczęła, unosząc dłonie by otulić ramiona delikatnym, miękkim materiałem, w wyuczonym, dokładnym geście smukłych rąk. - Nie miała więcej morderczych zapędów, poskromienie jej wyszło panu wyśmienicie, ponownie jest potulnym meblem. - Dodała, unosząc kąciki ust w delikatnym uśmiechu. Kto by pomyślał, że szafę również da się okiełznać? Niezwykłe i fascynujące zarazem. Smukłe palce poprawiły materię na ramionach, by lepiej się prezentowała. Eteryczna alchemiczka zawsze przywiązywała niezwykle sporo uwagi do odpowiedniej prezencji, niezależnie od okoliczności. I teraz chciała się należycie prezentować.
- W zasadzie można by rzec, że sprowadziły mnie sprawy zawodowe. Doszły mnie słuchy, że tutejsze wody pełne są skrzeloziela, a tak się składa, że potrzebuję go do jednego z eliksirów. Planuję więc połączyć przyjemne z pożytecznym. - Odpowiedziała, delikatnie wzruszając wątłymi ramionami. Pogoda w ostatnich tygodniach rozpieszczała, zachęcając do spędzania czasu na łonie natury.
Zaciekawienie błysnęło w szaroniebieskim spojrzeniu, a złote pukle zatańczyły koło kobiecej szyi, gdy ta delikatnie przekręciła głowę w bok. - A pan, panie Genthon? Pływa pan? - Spytała, na chwilę przenosząc spojrzenie z jego twarzy na linię morza. Frances przeniosła delikatne dłonie za siebie, by spleść je za sobą. Delikatnie przygryzła dolną wargę zastanawiając się, czy powinna wyjść z propozycją. Mężczyzna nie był jej dobrze znany, sprawiał jednak wrażenie sympatycznego oraz skorego do rozmów. - A może… miałby pan ochotę mi towarzyszyć? Znalazłabym nawet dodatkową filiżankę herbaty. - Nieśmiała propozycja uleciała z jej ust. Dzień był piękny, morze zachęcało swoim szumem, a interesujące towarzystwo z pewnością pasowałoby do tego otoczenia.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Poczuł na swojej dłoni delikatny, ciepły dotyk palców panny Burroughs, gdy ta odbierała od niego swoją apaszkę, i uśmiechnął się uprzejmie. Dostrzegając na twarzy czarownicy lekkie rumieńce odsunął jednak wzrok i spojrzał w kierunku morza, jakby nagle zaciekawiony falami. Nie chciał, aby panna Burroughs czuła się niekomfortowo, przyłapana i obserwowana na czymś tak ludzkim i normalnym jak zawstydzenie. Szczególnie, że dotychczas łączyły ich relacje czysto zawodowe, a poza tym była między nimi - tak mu się przynajmniej zdawało - spora różnica wieku.
Pomyślał, że panna Burroughs przypominała mu trochę Clair. Takie same jasne włosy, błękitne oczy, subtelna uroda, uśmiech i jakiś taki wewnętrzny czar, któremu ciężko było się oprzeć. Cóż, naprawdę była przepiękną kobietą.
— Och, skrzeloziela? — Tom uniósł brwi, zaciekawiony. — Zajmuje się pani eliksirami, panno Burroughs?
Choć mieli już przyjemność wymienić parę zdań kilka tygodni temu, to Tom do tej pory nie miał pojęcia, czym na co dzień zajmowała się czarownica. Nie wypytywał jej o to, bo i ostatnim razem nie miał do tego stosownej okazji - a poza tym nie chciał wyjść na wścibskiego. Wiedział, że w czasie wojny nie każdy życzył sobie wypytywania o pracę czy życie prywatne. Informacja na temat eliksirów powiodła jego myśli w kierunku uzdrowicielstwa. Posada uzdrowicielki pasowałaby, jego zdaniem, do panny Burroughs - jej delikatności i całego tego dobrego wrażenia, jakie sprawiała. Raczej nie wyobrażał jej sobie w roli czarodziejskiej trucicielki… Choć, w zasadzie, kto to wie?
— Ja również przyjechałem do Puddlemere w sprawach zawodowych. Jeden z klientów zostawił mi tu przesyłkę — odpowiedział i poklepał się po skórzanej torbie, którą miał przewieszoną na ramieniu, i w której znajdywało się zawiniątko z lusterkiem do naprawy. — Ale dzień jest tak ładny, że szkoda mi wracać do domu — dodał. Rzeczywiście, pogoda dopisała, a w domu czekało na niego wielkie nic, martwa cisza i puste pomieszczenia, przynajmniej do czasu kolejnego spotkania z Wren, Billym lub Michaelem. Nie chciał wracać do Reculver i krzątać się z kąta do kąta. Uśmiechnął się więc, mile zaskoczony propozycją panny Burroughs na wspólne spędzenie czasu. Herbata na plaży, zwłaszcza w tak miłym towarzystwie, brzmiała wspaniale. Choć wiedział, że czasy były niepewne i czarownica nie powinna proponować wspólnego spędzania czasu obcym osobom, to, z drugiej strony... Czy w zasadzie miała jakiekolwiek podstawy, aby się go obawiać?
— Bardzo chętnie, dziękuję — powiedział więc i dodał: — Położę torbę przy pani rzeczach i możemy razem poszukać tego całego... — Masz ci los, zapomniał nazwy. — Eee... Strzałkoziela? — Podrapał się po głowie z lekkim zakłopotaniem. A może skrzekoziela? No cóż, pomimo szczerych chęci pomocy w znalezieniu magicznej rośliny, nie dało się ukryć, że Tom nigdy nie był mistrzem ani eliksirów, ani tym bardziej zielarstwa.
Po chwili ściągnął buty i położył swoje rzeczy przy błękitnym kocyku należącym do panny Burroughs, dostrzegając leżące na nim książkę i zestaw do herbaty.
— Ciekawa? — zagaił, wskazując brodą na leżącą na kocyku książkę (jak mu się zdawało po okładce - przygodową?). — Ostatnio czytam same książki o numerologii... Do pracy — wyjaśnił, przypominając sobie przy okazji, że musi w końcu poprosić Lidie, aby wysłała mu sową „Nową teorię numerologii”, bo nie było go stać na zakup własnej. Czuł się z tym nie do końca dobrze, zwłaszcza jako były Krukon.
Wsunął różdżkę do tylnej kieszeni spodni i rozejrzał się dookoła, zastanawiając się, gdzie zacząć szukać magicznej rośliny, o której mówiła panna Burroughs. W trawie? Pod kamieniami? W wodzie? Zapewne i tak nie będzie potrafił jej rozpoznać, ale, jeśli będzie trzeba, może po nią popłynąć, wspiąć się lub wczołgać. Tout pour les belles femmes.
Pomyślał, że panna Burroughs przypominała mu trochę Clair. Takie same jasne włosy, błękitne oczy, subtelna uroda, uśmiech i jakiś taki wewnętrzny czar, któremu ciężko było się oprzeć. Cóż, naprawdę była przepiękną kobietą.
— Och, skrzeloziela? — Tom uniósł brwi, zaciekawiony. — Zajmuje się pani eliksirami, panno Burroughs?
Choć mieli już przyjemność wymienić parę zdań kilka tygodni temu, to Tom do tej pory nie miał pojęcia, czym na co dzień zajmowała się czarownica. Nie wypytywał jej o to, bo i ostatnim razem nie miał do tego stosownej okazji - a poza tym nie chciał wyjść na wścibskiego. Wiedział, że w czasie wojny nie każdy życzył sobie wypytywania o pracę czy życie prywatne. Informacja na temat eliksirów powiodła jego myśli w kierunku uzdrowicielstwa. Posada uzdrowicielki pasowałaby, jego zdaniem, do panny Burroughs - jej delikatności i całego tego dobrego wrażenia, jakie sprawiała. Raczej nie wyobrażał jej sobie w roli czarodziejskiej trucicielki… Choć, w zasadzie, kto to wie?
— Ja również przyjechałem do Puddlemere w sprawach zawodowych. Jeden z klientów zostawił mi tu przesyłkę — odpowiedział i poklepał się po skórzanej torbie, którą miał przewieszoną na ramieniu, i w której znajdywało się zawiniątko z lusterkiem do naprawy. — Ale dzień jest tak ładny, że szkoda mi wracać do domu — dodał. Rzeczywiście, pogoda dopisała, a w domu czekało na niego wielkie nic, martwa cisza i puste pomieszczenia, przynajmniej do czasu kolejnego spotkania z Wren, Billym lub Michaelem. Nie chciał wracać do Reculver i krzątać się z kąta do kąta. Uśmiechnął się więc, mile zaskoczony propozycją panny Burroughs na wspólne spędzenie czasu. Herbata na plaży, zwłaszcza w tak miłym towarzystwie, brzmiała wspaniale. Choć wiedział, że czasy były niepewne i czarownica nie powinna proponować wspólnego spędzania czasu obcym osobom, to, z drugiej strony... Czy w zasadzie miała jakiekolwiek podstawy, aby się go obawiać?
— Bardzo chętnie, dziękuję — powiedział więc i dodał: — Położę torbę przy pani rzeczach i możemy razem poszukać tego całego... — Masz ci los, zapomniał nazwy. — Eee... Strzałkoziela? — Podrapał się po głowie z lekkim zakłopotaniem. A może skrzekoziela? No cóż, pomimo szczerych chęci pomocy w znalezieniu magicznej rośliny, nie dało się ukryć, że Tom nigdy nie był mistrzem ani eliksirów, ani tym bardziej zielarstwa.
Po chwili ściągnął buty i położył swoje rzeczy przy błękitnym kocyku należącym do panny Burroughs, dostrzegając leżące na nim książkę i zestaw do herbaty.
— Ciekawa? — zagaił, wskazując brodą na leżącą na kocyku książkę (jak mu się zdawało po okładce - przygodową?). — Ostatnio czytam same książki o numerologii... Do pracy — wyjaśnił, przypominając sobie przy okazji, że musi w końcu poprosić Lidie, aby wysłała mu sową „Nową teorię numerologii”, bo nie było go stać na zakup własnej. Czuł się z tym nie do końca dobrze, zwłaszcza jako były Krukon.
Wsunął różdżkę do tylnej kieszeni spodni i rozejrzał się dookoła, zastanawiając się, gdzie zacząć szukać magicznej rośliny, o której mówiła panna Burroughs. W trawie? Pod kamieniami? W wodzie? Zapewne i tak nie będzie potrafił jej rozpoznać, ale, jeśli będzie trzeba, może po nią popłynąć, wspiąć się lub wczołgać. Tout pour les belles femmes.
Jakieś tęsknoty się we mnie szamocą,
Za światłem, życiem, spokojem i mocą.
I próżno, próżno sen duszy mej złoty
ścigam bezgwiezdną otoczony nocą.
Za światłem, życiem, spokojem i mocą.
I próżno, próżno sen duszy mej złoty
ścigam bezgwiezdną otoczony nocą.
Tom Genthon
Zawód : Złota rączka, właściciel "Czarodziejskiego Warsztatu Genthona"
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Kto pod kim zaklęcie rzuca, ten sam w siebie celuje.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Panna Burroughs nie zwykła zwracać uwagi na różnicę w wieku, posiadając kilku bliskich znajomych znacznie przewyższających ją w ilości zebranych wiosen. Przywykła do wybiórczego postrzegania rzeczywistości oraz odsuwania od siebie faktów, które mogłyby być dla niej niewygodne. I tak jak nie zauważała, że jeden z bliskich przyjaciół posługuje się czarną magią, tak u pana Genthon zapominała o możliwej różnicy wieku widząc w nim zwyczajnie sympatycznego oraz przystojnego czarodzieja. Uśmiech pojawił się na jej ustach, a szaroniebieskie spojrzenie błysnęło iskrą na wspomnienie jej pasji. Ach, nie było na świecie nic piękniejszego od alchemii. Zwłaszcza tej zaawansowanej, jaką przyszło jej teraz zgłębiać. Na wspomnienie o skrzelozielu, kiwnęła jedynie głową, zbyt poruszona napomknięciem o życiowej pasji.
- Och, tak. Asystuję wybitnemu profesorowi przy badaniach nad eliksirami, czasem przeprowadzę jakiś własny projekt. To żmudna i skomplikowana praca, przynosi jednak wiele satysfakcji. - Odpowiedziała z odrobinę dumy w głosie. Profesor Lacework nie był chętny do przekazywania wiedzy, udało jej się jednak udowodnić mu iż będzie godnym, pojętnym uczniem który przejmie jego umiejętności, nim ten spocznie w drewnianej trumnie, dwa metry pod ziemią. Wiedziała jednak, że mężczyzna może nie zrozumieć - była w końcu delikatną, niepozorną kobietą. A takie rzadko znajdowały miejsce w wielkim, zmaskulinizowanym świecie nauki. Szaroniebieskie spojrzenie przez chwilę uważniej wodziło po męskiej twarzy, z uśmiechem nie znikającym z malinowych warg.
- Środki ostrożności? - Spytała, unosząc z zaciekawieniem brew ku górze, gdy mężczyzna wskazał na swoją torbę. I nie byłaby tym zdziwiona. Czasy były niepewne, zagrożenie zdawało czaić się za każdym rogiem… I jedynie pogoda rozpieszczała ciepłymi promieniami słońca spływającymi z błękitnego nieba.
Ciepły uśmiech wyrysował się na jej twarzy, gdy mężczyzna przystał na jej propozycję. Wyraźnie zadowolona ruszyła w kierunku rozłożonego wcześniej koca.
- Och, skoro mamy pić razem herbatę, proszę mówić mi po imieniu. - Poprosiła z uśmiechem, nie mając nic przeciwko, by przejść z mężczyzną na ty. Nie spotkali się w celach zawodowych, wymagających odpowiedniego dystansu. Zetknął ich tu przekorny los, a skoro mieli spędzić w swoim towarzystwie trochę czasu, eterycznie dziewczę nie widziało powodów, by odrobinę nie poluzować sztywnych konwenansów.
Zaśmiała się krótko oraz dźwięcznie, słysząc przekręconą nazwę poszukiwanej rośliny, uznając to za całkiem urocze.
- Skrzeloziela. Po zjedzeniu pozwala przez godzinę oddychać pod wodą, używa się go również do wywaru wzmacniającego. - Spokojnie wyjaśniła mężczyźnie zastosowanie rośliny, zerkając w jego kierunku zaciekawionym spojrzeniem. - Wygląda zaś paskudnie, niczym szarozielony zwitek szczurzych ogonów. - Dodała. Skoro pan Genthon wyrażał chęci, aby jej pomóc musiał przecież wiedzieć, czego będą poszukiwać.
Ostrożnie rozpięła guziczki na ramionach, zdejmując zmyślnie uszytą szatę, tworzoną z myślą o takich sytuacjach. Delikatnie odłożyła miękki materiał, ukazując męskim oczom kostium kąpielowy. Śnieżnobiały, kończący się tuż za jej pośladkami; z głębokim dekoltem odsłaniającym jasną, gładką skórę.
Powędrowała spojrzeniem za wskazaniem Toma, odruchowo poprawiając złote pukle okalające delikatną buzię.
- Odprężająca. Od kilku miesięcy czytam jedynie podręczniki oraz pisma naukowe, przyjemnie jest na chwilkę się oderwać. - Odpowiedziała, szybko jednak jej uwagę przykuły słowa mężczyzny. - Dobrze znasz się na numerologii? Tak się składa, że poszukuję kogoś, kto wytłumaczyłby mi jej podstawy… - Napomknęła, z wyraźnym zainteresowaniem w szaroniebieskim spojrzeniu. Profesor dla którego pracowała chętnie przekazywał jej wiedzę, mimo to jednak chciała również wykazać się po za pracą. Zdobyć podstawy, zaskoczyć swojego mentora by zdobić kolejne plusy.
Powoli ruszyła w kierunku linii morza, ukazując jego oczom odsłonięte, nagie łopadki eksponowane przez strój kąpielowy. Szaroniebieskie spojrzenie wyszukiwało miejsca, w którym mogła znajdować się poszukiwana roślina. - Musimy zanurkować, najlepiej w tej okolicy. - Wyjaśniła z ciepłym uśmiechem, wskazując smukłą dłonią odpowiednie miejsce. Zatrzymała się brzegu, pozwalając aby chłodna woda obmyła jej stopy. Nie widziała, czy mężczyzna potrafił pływać.
- Och, tak. Asystuję wybitnemu profesorowi przy badaniach nad eliksirami, czasem przeprowadzę jakiś własny projekt. To żmudna i skomplikowana praca, przynosi jednak wiele satysfakcji. - Odpowiedziała z odrobinę dumy w głosie. Profesor Lacework nie był chętny do przekazywania wiedzy, udało jej się jednak udowodnić mu iż będzie godnym, pojętnym uczniem który przejmie jego umiejętności, nim ten spocznie w drewnianej trumnie, dwa metry pod ziemią. Wiedziała jednak, że mężczyzna może nie zrozumieć - była w końcu delikatną, niepozorną kobietą. A takie rzadko znajdowały miejsce w wielkim, zmaskulinizowanym świecie nauki. Szaroniebieskie spojrzenie przez chwilę uważniej wodziło po męskiej twarzy, z uśmiechem nie znikającym z malinowych warg.
- Środki ostrożności? - Spytała, unosząc z zaciekawieniem brew ku górze, gdy mężczyzna wskazał na swoją torbę. I nie byłaby tym zdziwiona. Czasy były niepewne, zagrożenie zdawało czaić się za każdym rogiem… I jedynie pogoda rozpieszczała ciepłymi promieniami słońca spływającymi z błękitnego nieba.
Ciepły uśmiech wyrysował się na jej twarzy, gdy mężczyzna przystał na jej propozycję. Wyraźnie zadowolona ruszyła w kierunku rozłożonego wcześniej koca.
- Och, skoro mamy pić razem herbatę, proszę mówić mi po imieniu. - Poprosiła z uśmiechem, nie mając nic przeciwko, by przejść z mężczyzną na ty. Nie spotkali się w celach zawodowych, wymagających odpowiedniego dystansu. Zetknął ich tu przekorny los, a skoro mieli spędzić w swoim towarzystwie trochę czasu, eterycznie dziewczę nie widziało powodów, by odrobinę nie poluzować sztywnych konwenansów.
Zaśmiała się krótko oraz dźwięcznie, słysząc przekręconą nazwę poszukiwanej rośliny, uznając to za całkiem urocze.
- Skrzeloziela. Po zjedzeniu pozwala przez godzinę oddychać pod wodą, używa się go również do wywaru wzmacniającego. - Spokojnie wyjaśniła mężczyźnie zastosowanie rośliny, zerkając w jego kierunku zaciekawionym spojrzeniem. - Wygląda zaś paskudnie, niczym szarozielony zwitek szczurzych ogonów. - Dodała. Skoro pan Genthon wyrażał chęci, aby jej pomóc musiał przecież wiedzieć, czego będą poszukiwać.
Ostrożnie rozpięła guziczki na ramionach, zdejmując zmyślnie uszytą szatę, tworzoną z myślą o takich sytuacjach. Delikatnie odłożyła miękki materiał, ukazując męskim oczom kostium kąpielowy. Śnieżnobiały, kończący się tuż za jej pośladkami; z głębokim dekoltem odsłaniającym jasną, gładką skórę.
Powędrowała spojrzeniem za wskazaniem Toma, odruchowo poprawiając złote pukle okalające delikatną buzię.
- Odprężająca. Od kilku miesięcy czytam jedynie podręczniki oraz pisma naukowe, przyjemnie jest na chwilkę się oderwać. - Odpowiedziała, szybko jednak jej uwagę przykuły słowa mężczyzny. - Dobrze znasz się na numerologii? Tak się składa, że poszukuję kogoś, kto wytłumaczyłby mi jej podstawy… - Napomknęła, z wyraźnym zainteresowaniem w szaroniebieskim spojrzeniu. Profesor dla którego pracowała chętnie przekazywał jej wiedzę, mimo to jednak chciała również wykazać się po za pracą. Zdobyć podstawy, zaskoczyć swojego mentora by zdobić kolejne plusy.
Powoli ruszyła w kierunku linii morza, ukazując jego oczom odsłonięte, nagie łopadki eksponowane przez strój kąpielowy. Szaroniebieskie spojrzenie wyszukiwało miejsca, w którym mogła znajdować się poszukiwana roślina. - Musimy zanurkować, najlepiej w tej okolicy. - Wyjaśniła z ciepłym uśmiechem, wskazując smukłą dłonią odpowiednie miejsce. Zatrzymała się brzegu, pozwalając aby chłodna woda obmyła jej stopy. Nie widziała, czy mężczyzna potrafił pływać.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Uniósł brwi, słysząc słowa panny Burroughs. Jednak na jego twarzy, zamiast pokpiwania, pojawiło się całkowicie szczere uznanie. Co by nie mówić, „asystowanie wybitnemu profesorowi przy badaniach nad eliksirami” brzmiało bardzo poważnie i zdecydowanie robiło wrażenie. Zwłaszcza na Tomie, którego umiejętności dotyczące eliksirów sprowadzały się co najwyżej do umiejętnego szorowania kociołków. A gdy jeszcze dodać do tego, że stojąca naprzeciw niego czarownica była od niego młodsza o dobrą dekadę i asystowała wybitnemu profesorowi, podczas gdy on zajmował się na co dzień naprawianiem szaf i radioodbiorników… Cóż, to naprawdę robiło wrażenie!
— Jestem pod wrażeniem — wypowiedział więc na głos to, o czym myślał. Miał nadzieję, że jego ton nie brzmi protekcjonalnie. — Może kiedyś znajdzie się pani w talii Czekoladowych Żab, jak Glover Hipworth! — Uśmiechnął się pogodnie do panny Burroughs, przypominając sobie stary portret czarodzieja wiszący w podziemiach Hogwartu (który przy okazji strzegł magicznego przejścia, o czym Tom dowiedział się podczas jednej z nocnym eskapad na szóstym roku nauki). — Nad czym teraz pani pracuje, jeśli mogę zapytać?
Z ksiąg, które wertował w bibliotece Szkoły Magii i Czarodziejstwa pamiętał o kilku mitycznych eliksirach od lat poszukiwanych przez alchemików na całym świecie: Eliksirze Życia dającym nieśmiertelność, Cintamani, cudownym kamieniu spełniającym wszystkie życzenia, albo na przykład o Panaceum, leku na każdą chorobę, nawet tę najstraszniejszą. Z drugiej strony Tom uważał, że świat czarodziejów wciąż był na tyle niedoskonały, że oprócz tych wspaniałych eliksirów przydałoby mu się też kilka innych, bardziej przyziemnych eliksirów, chociażby eliksir leczący wilkołactwo. Albo serpentynę.
Słysząc propozycję przejścia na ty, Tom uśmiechnął się i kiwnął głową. Prowadzenie konwersacji z panną Burroughs jako panną Burroughs niezaprzeczalnie miało swój urok, jednak nie miał nic przeciwko, aby zaczęli mówić sobie po imieniu. Z zainteresowaniem wysłuchał słów czarownicy na temat skrzeloziela.
— To ciekawe — odpowiedział. — Nigdy go nie używałem, choć przez kilka lat byłem żeglarzem — roześmiał się. — Jak byłem w wodzie, to zazwyczaj używałem bąblogłowy. — Przypomniał sobie tajemniczą toń mórz i oceanów, gdy przemierzał świat na pokładzie „Rubinowego Trolla”. Chociaż daleko było mu do nieustraszonego pirata (jego zadaniem było po prostu naprawianie czarodziejskich przedmiotów i zabezpieczanie łupów zaklęciami), to kilka razy znajdował się pod wodą, w czasie sztormów i podczas zwykłego, bezpiecznego pływania.
Gdypanna Burroughs Frances zdjęła szatę, odsłaniając śnieżnobiały kostium kąpielowy, Tom starał się jej za bardzo nie przyglądać, aby nie wyjść na nieobyczajnego, jednak nie umknęło mu, że czarownica wyglądała naprawdę przepięknie. Po chwili poszedł w jej ślady i zdjął luźną, jasną koszulę z krótkim rękawem, którą miał na sobie. Poczuł, jak przyjemny, ciepły wiatr prześlizguje mu się po nagim karku. Niestety, wybierając się tego dnia na plażę w Puddlemere nie spodziewał się, że będzie wchodził do morza, dlatego nie miał na sobie stroju kąpielowego. Zamiast tego został więc w spodniach, które zamierzał potem wysuszyć czarami.
— W Hogwarcie byłem w tym całkiem dobry — odpowiedział na pytanie o numerologię. I rzeczywiście, gdy na piątym roku nauki w Szkole Magii i Czarodziejstwa Tom stawił się na obowiązkowe spotkanie z opiekunem domu, aby omówić swoją przyszłą karierę i zadecydować, które przedmioty powinien ciągnąć w szóstej i siódmej klasie, opiekun Ravenclawu zasugerował mu zastanowienie się nad posadą nauczyciela numerologii. — Teraz przydaje mi się przy pracy w warsztacie. Jeśli chcesz, wytłumaczę ci podstawy — zaproponował więc. — W ramach podziękowania za herbatę — dodał i uśmiechnął się. — Do czego jej potrzebujesz?
Po chwili ruszył za Frances w kierunku morza, mimowolnie wlepiając wzrok w jej zgrabne, nagie łopatki i pukle złotych włosów połyskujących na słońcu. Wybrzeże nad łąką wydawało się być łagodne oraz bezpieczne; w wodzie nieopodal nich bawiły się dzieci, z piskiem i śmiechem szukając rybek i muszelek. Tom podążył wzrokiem w kierunku wskazanym przez Frances i kiwnął głową. A więc muszą popłynąć nieco głębiej i poszukać rośliny wyglądającej jak „szarozielonego zwitek szczurzych ogonów”. Choć nie był zawodowym mistrzem pływania, to potrafił zanurkować.
— No to chlup — powiedział.
Wszedł do wody po pas i delikatnie skoczył do przodu, całkowicie zanurzając się w chłodnej morskiej toni. Po chwili otworzył oczy, rozglądając się w poszukiwaniu Frances i skrzeloziela. Kolorowe rybki spłoszyły się i czmychnęły przed nim wgłąb morza.
| pływanie I
— Jestem pod wrażeniem — wypowiedział więc na głos to, o czym myślał. Miał nadzieję, że jego ton nie brzmi protekcjonalnie. — Może kiedyś znajdzie się pani w talii Czekoladowych Żab, jak Glover Hipworth! — Uśmiechnął się pogodnie do panny Burroughs, przypominając sobie stary portret czarodzieja wiszący w podziemiach Hogwartu (który przy okazji strzegł magicznego przejścia, o czym Tom dowiedział się podczas jednej z nocnym eskapad na szóstym roku nauki). — Nad czym teraz pani pracuje, jeśli mogę zapytać?
Z ksiąg, które wertował w bibliotece Szkoły Magii i Czarodziejstwa pamiętał o kilku mitycznych eliksirach od lat poszukiwanych przez alchemików na całym świecie: Eliksirze Życia dającym nieśmiertelność, Cintamani, cudownym kamieniu spełniającym wszystkie życzenia, albo na przykład o Panaceum, leku na każdą chorobę, nawet tę najstraszniejszą. Z drugiej strony Tom uważał, że świat czarodziejów wciąż był na tyle niedoskonały, że oprócz tych wspaniałych eliksirów przydałoby mu się też kilka innych, bardziej przyziemnych eliksirów, chociażby eliksir leczący wilkołactwo. Albo serpentynę.
Słysząc propozycję przejścia na ty, Tom uśmiechnął się i kiwnął głową. Prowadzenie konwersacji z panną Burroughs jako panną Burroughs niezaprzeczalnie miało swój urok, jednak nie miał nic przeciwko, aby zaczęli mówić sobie po imieniu. Z zainteresowaniem wysłuchał słów czarownicy na temat skrzeloziela.
— To ciekawe — odpowiedział. — Nigdy go nie używałem, choć przez kilka lat byłem żeglarzem — roześmiał się. — Jak byłem w wodzie, to zazwyczaj używałem bąblogłowy. — Przypomniał sobie tajemniczą toń mórz i oceanów, gdy przemierzał świat na pokładzie „Rubinowego Trolla”. Chociaż daleko było mu do nieustraszonego pirata (jego zadaniem było po prostu naprawianie czarodziejskich przedmiotów i zabezpieczanie łupów zaklęciami), to kilka razy znajdował się pod wodą, w czasie sztormów i podczas zwykłego, bezpiecznego pływania.
Gdy
— W Hogwarcie byłem w tym całkiem dobry — odpowiedział na pytanie o numerologię. I rzeczywiście, gdy na piątym roku nauki w Szkole Magii i Czarodziejstwa Tom stawił się na obowiązkowe spotkanie z opiekunem domu, aby omówić swoją przyszłą karierę i zadecydować, które przedmioty powinien ciągnąć w szóstej i siódmej klasie, opiekun Ravenclawu zasugerował mu zastanowienie się nad posadą nauczyciela numerologii. — Teraz przydaje mi się przy pracy w warsztacie. Jeśli chcesz, wytłumaczę ci podstawy — zaproponował więc. — W ramach podziękowania za herbatę — dodał i uśmiechnął się. — Do czego jej potrzebujesz?
Po chwili ruszył za Frances w kierunku morza, mimowolnie wlepiając wzrok w jej zgrabne, nagie łopatki i pukle złotych włosów połyskujących na słońcu. Wybrzeże nad łąką wydawało się być łagodne oraz bezpieczne; w wodzie nieopodal nich bawiły się dzieci, z piskiem i śmiechem szukając rybek i muszelek. Tom podążył wzrokiem w kierunku wskazanym przez Frances i kiwnął głową. A więc muszą popłynąć nieco głębiej i poszukać rośliny wyglądającej jak „szarozielonego zwitek szczurzych ogonów”. Choć nie był zawodowym mistrzem pływania, to potrafił zanurkować.
— No to chlup — powiedział.
Wszedł do wody po pas i delikatnie skoczył do przodu, całkowicie zanurzając się w chłodnej morskiej toni. Po chwili otworzył oczy, rozglądając się w poszukiwaniu Frances i skrzeloziela. Kolorowe rybki spłoszyły się i czmychnęły przed nim wgłąb morza.
| pływanie I
Jakieś tęsknoty się we mnie szamocą,
Za światłem, życiem, spokojem i mocą.
I próżno, próżno sen duszy mej złoty
ścigam bezgwiezdną otoczony nocą.
Za światłem, życiem, spokojem i mocą.
I próżno, próżno sen duszy mej złoty
ścigam bezgwiezdną otoczony nocą.
Tom Genthon
Zawód : Złota rączka, właściciel "Czarodziejskiego Warsztatu Genthona"
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Kto pod kim zaklęcie rzuca, ten sam w siebie celuje.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Tom Genthon' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 91
'k100' : 91
Delikatny rumieniec pojawił się na buzi eterycznego dziewczęcia, gdy komplement opuścił męskie usta. Posadę przypłaciła praktycznie zaniechaniem życia towarzyskiego. Długie godziny spędzane w bibliotekach oraz nad kociołkiem przyniosły jednak rezultat. Wpierw zapewniając jej posadę w szpitalu, później umożliwiając rozpoczęcie własnych projektów naukowych. Nie przystawała, dalej robiła wszystko, aby powiększać swoją wiedzę, zwracając na siebie uwagę Aegisa. Nowa praca wiązała się z jeszcze większą listą wyrzeczeń, otwierała jednak przed nią kolejne możliwości oraz ścieżkę, prowadzącą do spełnienia marzeń.
- Och, naprawdę bardzo bym chciała! Marzą mi się wielkie odkrycia, o których będzie się mówić przez wieki. - Wyznała z pasją wybrzmiewającą w eterycznym głosie, ale i odrobiną niepewności. Na swojej drodze często spotykała mężczyzn, uznających iż naukowe zapędy nie przystają kobiecie. - Kończę pracę nad eliksirem, mającym pomóc przy diagnozie zatruć. Widzi pan, większość zatruć niezależnie od pochodzenia ma podobne objawy, mój specyfik ma wskazywać zatrucia pochodzące od czynnika magicznego. To przyspieszy diagnozę oraz pozwala szybciej udzielić pomocy. - Testy eliksiru zapowiadały, iż okaże się niezwykle przydatnym specyfikiem, zwłaszcza wśród uzdrowicieli zajmujących się zatruciami. - Badania jakie prowadzę z profesorem są niestety tajne, lecz pod jego okiem pracuję nad sposobem manipulowania ingrediencjami w eliksirach przy pomocy czynnika magicznego. Widzi pan, przy odpowiednim użyciu czynnika magicznego możliwym jest zmienić właściwości ingrediencji, aby służyła większej idei. Zaobserwowałam to gdy pracowałam nad jedną z nowych receptur, gdzie udało mi się wpłynąć na działanie jadu czarnej wdowy. Chciałabym jednak dokładniej opracować ten temat i… - Frances zamrugała, zauważając iż wyrzuciła z siebie wiele słów. Szaroniebieskie tęczówki aż błyszczały gdy opowiadała o swojej największej pasji, jaką była alchemia. - Och, zaraz pana zanudzę. Gdy zacznę mówić o eliksirach nie potrafię przestać. - Odpowiedziała z nutą rozbawienia w głosie. Nie chciała przerazić mężczyzny bądź zanudzić długimi teoriami powiązanymi z jej pracą, będącą jednocześnie życiową pasją. Delikatny rumieniec pojawił się na jej buzi, a dziewczę na chwilę uciekło spojrzeniem gdzieś w bok.
Zaciekawienie pojawiło się w szaroniebieskim spojrzeniu. Nie przyszło jej nigdy ruszyć w podróż, by zwiedzić świat, do tej pory będąc zbyt przytłoczoną rodzinnymi obowiązkami oraz stertami książek ciągle zalegającymi na jej biurku.
- Dużo zwiedziłeś? Zawsze marzyły mi się podróże, nigdy jednak nie miałam ku temu okazji… - Spytała z wyraźnym zaciekawieniem w głosie. Znała jednego żeglarza, którego historii przyszło jej słuchać długimi godzinami, gdy ten naprawiał niewielką łódkę zalegającą w jej stawie. I z chęcią poznałaby spojrzenie na tę kwestię innej osoby, z pewnością trzeźwiejszej niż zachrypnięty bażant.
Uśmiechnęła się nieśmiało, gdy przypadkiem napotkała szaroniebieskimi tęczówkami męskie spojrzenie. I ona starała nie zerkać się w jego kierunku. Nie zwykła widywać mężczyzn pozbawionych jakiejkolwiek części odzienia, do tej pory nie mając z nimi większego kontaktu. Zawstydzenie przez chwilę przemknęło przez jej twarz, szybko jednak uwaga dziewczęcia skupiła się na słowach, opuszczających usta Toma. A gdy zaproponował krótką lekcję, spojrzenie dziewczęcia błysnęło ekscytacją.
- Och, naprawdę? Byłoby cudownie! - Odpowiedziała z wyraźną radością w głosie. Nie spodziewała się tak otwartej chęci pomocy, jednocześnie nie chcąc odmawiać, niezależnie od tego, jak niewiele przyszło im się znać. Kolejne pytanie sprawiło, że tajemniczy uśmiech pojawił się na malinowych wargach. - W tym miejscu niestety nie mogę odpowiedzieć na to pytanie. Zbyt duża szansa, by ktoś niepowołany usłyszał zbyt wiele. - Równie tajemnicze słowa opuściły jej usta. Gdy pan Genthon zada jej to pytanie w innych, bardziej prywatnych okolicznościach, z pewnością podzieliłaby się częścią tego, co planowała. Teraz jednak, nie chciała ryzykować. Zwłaszcza w tak trudnych czasach.
Ostrożnie kroczyła w kierunku wody, a gdy mężczyzna zgodził się zanurkować weszła głębiej. Powoli obmywała jasną skórę morską wodą, by przyzwyczaić się do jej temperatury, spojrzenie lokując w znikającym pod taflą mężczyzną. Chwilę później i ona zanurkowała. Otworzyła oczy, by uważnie wypatrywać poszukiwanego skrzeloziela, jedynie czasem zerkając w kierunku miejsca, w którym zanurkował towarzyszący jej mężczyzna. Miała nadzieję, że przyjdzie jej odnaleźć to, czego poszukiwała.
| pływanie I
- Och, naprawdę bardzo bym chciała! Marzą mi się wielkie odkrycia, o których będzie się mówić przez wieki. - Wyznała z pasją wybrzmiewającą w eterycznym głosie, ale i odrobiną niepewności. Na swojej drodze często spotykała mężczyzn, uznających iż naukowe zapędy nie przystają kobiecie. - Kończę pracę nad eliksirem, mającym pomóc przy diagnozie zatruć. Widzi pan, większość zatruć niezależnie od pochodzenia ma podobne objawy, mój specyfik ma wskazywać zatrucia pochodzące od czynnika magicznego. To przyspieszy diagnozę oraz pozwala szybciej udzielić pomocy. - Testy eliksiru zapowiadały, iż okaże się niezwykle przydatnym specyfikiem, zwłaszcza wśród uzdrowicieli zajmujących się zatruciami. - Badania jakie prowadzę z profesorem są niestety tajne, lecz pod jego okiem pracuję nad sposobem manipulowania ingrediencjami w eliksirach przy pomocy czynnika magicznego. Widzi pan, przy odpowiednim użyciu czynnika magicznego możliwym jest zmienić właściwości ingrediencji, aby służyła większej idei. Zaobserwowałam to gdy pracowałam nad jedną z nowych receptur, gdzie udało mi się wpłynąć na działanie jadu czarnej wdowy. Chciałabym jednak dokładniej opracować ten temat i… - Frances zamrugała, zauważając iż wyrzuciła z siebie wiele słów. Szaroniebieskie tęczówki aż błyszczały gdy opowiadała o swojej największej pasji, jaką była alchemia. - Och, zaraz pana zanudzę. Gdy zacznę mówić o eliksirach nie potrafię przestać. - Odpowiedziała z nutą rozbawienia w głosie. Nie chciała przerazić mężczyzny bądź zanudzić długimi teoriami powiązanymi z jej pracą, będącą jednocześnie życiową pasją. Delikatny rumieniec pojawił się na jej buzi, a dziewczę na chwilę uciekło spojrzeniem gdzieś w bok.
Zaciekawienie pojawiło się w szaroniebieskim spojrzeniu. Nie przyszło jej nigdy ruszyć w podróż, by zwiedzić świat, do tej pory będąc zbyt przytłoczoną rodzinnymi obowiązkami oraz stertami książek ciągle zalegającymi na jej biurku.
- Dużo zwiedziłeś? Zawsze marzyły mi się podróże, nigdy jednak nie miałam ku temu okazji… - Spytała z wyraźnym zaciekawieniem w głosie. Znała jednego żeglarza, którego historii przyszło jej słuchać długimi godzinami, gdy ten naprawiał niewielką łódkę zalegającą w jej stawie. I z chęcią poznałaby spojrzenie na tę kwestię innej osoby, z pewnością trzeźwiejszej niż zachrypnięty bażant.
Uśmiechnęła się nieśmiało, gdy przypadkiem napotkała szaroniebieskimi tęczówkami męskie spojrzenie. I ona starała nie zerkać się w jego kierunku. Nie zwykła widywać mężczyzn pozbawionych jakiejkolwiek części odzienia, do tej pory nie mając z nimi większego kontaktu. Zawstydzenie przez chwilę przemknęło przez jej twarz, szybko jednak uwaga dziewczęcia skupiła się na słowach, opuszczających usta Toma. A gdy zaproponował krótką lekcję, spojrzenie dziewczęcia błysnęło ekscytacją.
- Och, naprawdę? Byłoby cudownie! - Odpowiedziała z wyraźną radością w głosie. Nie spodziewała się tak otwartej chęci pomocy, jednocześnie nie chcąc odmawiać, niezależnie od tego, jak niewiele przyszło im się znać. Kolejne pytanie sprawiło, że tajemniczy uśmiech pojawił się na malinowych wargach. - W tym miejscu niestety nie mogę odpowiedzieć na to pytanie. Zbyt duża szansa, by ktoś niepowołany usłyszał zbyt wiele. - Równie tajemnicze słowa opuściły jej usta. Gdy pan Genthon zada jej to pytanie w innych, bardziej prywatnych okolicznościach, z pewnością podzieliłaby się częścią tego, co planowała. Teraz jednak, nie chciała ryzykować. Zwłaszcza w tak trudnych czasach.
Ostrożnie kroczyła w kierunku wody, a gdy mężczyzna zgodził się zanurkować weszła głębiej. Powoli obmywała jasną skórę morską wodą, by przyzwyczaić się do jej temperatury, spojrzenie lokując w znikającym pod taflą mężczyzną. Chwilę później i ona zanurkowała. Otworzyła oczy, by uważnie wypatrywać poszukiwanego skrzeloziela, jedynie czasem zerkając w kierunku miejsca, w którym zanurkował towarzyszący jej mężczyzna. Miała nadzieję, że przyjdzie jej odnaleźć to, czego poszukiwała.
| pływanie I
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Frances Burroughs' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 16
'k100' : 16
W głosie Frances słychać było autentyczną pasję, gdy opowiadała o świecie badań i eliksirów. Miło się tego słuchało.
— Mówiąc o zatruciach magicznych ma pani na myśli zatrucia magicznymi eliksirami? — zapytał z ciekawością. — Bez względu na to, czy to zatrucie trucizną czy na przykład zatrucie z przedawkowania… hmm, nie wiem, Eliksiru Pieprzowego? — Choć Tom w czasach Hogwartu był w Ravenclawie, to jednak jak każdy uczeń miał swoje mocne i słabe strony, jeśli chodzi o naukę. Eliksiry zdecydowanie nie były jego konikiem, czego teraz żałował, bo widział, że stojąca naprzeciw niego czarownica posiadała dużą wiedzę na ten temat, a tymczasem musiała mu tłumaczyć (tak mu się w każdym razie wydawało) proste i podstawowe rzeczy. — Nie, to bardzo ciekawe! — odpowiedział szczerze. — Nie wiedziałem, że zdiagnozowanie tego, czy zatrucie jest od substancji magicznych czy nie, jest tak skomplikowane — powiedział. W jego głosie nie było jednak ani krzty złośliwości, a raczej zaskoczenie z pozoru banalnymi ograniczeniami w czarodziejskiej medycynie, o których nie miał do tej pory pojęcia. Jeśli Frances dokończy pracę nad eliksirem i wypuści go do użytku, to, rzeczywiście, na pewno pomoże wielu osobom. — Czekoladowe Żaby czekają — powiedział więc po chwili z uśmiechem, przypominając sobie swoje wcześniejsze słowa.
Zapytany o podróże, delikatnie zmarszczył brwi, obliczając w głowie daty. Wydawało mu się, że zaledwie wczoraj spakował się i wsiadł na pokład statku płynącego do Francji...
— Prawie… dziesięć lat — powiedział. — Mieszkałem we Francji, w takim małym porcie, i stamtąd wypływałem w świat: do Peru, Egiptu, Indii... Szukaliśmy czarodziejskich skarbów i przewoziliśmy zamówienia, różne magiczne stworzenia i ingrediencje. Zwiedziłem też dużo Francji, Paryż, Marsylię... To był czas, gdy w Anglii mieliśmy magiczne anomalie — wyjaśnił. Przypomniał sobie dzień, w którym Moore'owie pojawili się w Barfleur, uciekając przed anomaliami. — Nie chciałabyś prowadzić badań za granicą? — zapytał nagle. Skoro Frances wspomniała, że nigdy nie miała okazji zobaczyć innych krajów, to połączenie podróży i pracy naukowej wydawało mu się dobrym rozwiązaniem. Świat pewnie pełen był wspaniałych pracowni alchemicznych oraz wybitnych profesorów, którym czarownica mogłaby asystować w badaniach, tak jak asystowała teraz, w Anglii.
Moment później, gdy znalazł się pod wodą, dołączyła do niego Frances. Przez krótką chwilę obserwował, jak czarownica płynie przed siebie, szukając skrzeloziela, a jej długie jasne włosy unoszą się w morskiej przestrzeni, łagodnie falując. Wyglądała niczym najprawdziwsza syrena.
Odwrócił wzrok i rozejrzał się dookoła, również zabierając się za poszukiwania. Na dnie widział różne kamyki i kolorowe muszelki, a także wiele zielonych roślinek, jednak żadna z nich nie przypominała mu szczurzych ogonków. Szarozielony zwitek szczurzych ogonów, szarozielony zwitek szczurzych ogonów..., powtarzał w myślach. Co jakiś czas, dla bezpieczeństwa, zerkał w kierunku Frances.
Nagle jego uwagę przykuła charakterystycznie wyglądająca roślinka. Zaraz, zaraz... Czy to jest na pewno to, co widzi? A niech to, chyba znalazł skrzeloziele!
Pośpiesznie pomachał w kierunku czarownicy, z dumą pokazując jej swe znalezisko, a następnie odbił się stopami od dna. Moment później był już na powierzchni wody. Podmuch chłodnego powietrza połaskotał go po twarzy. Z radością zaczerpnął świeżego, morskiego powietrza.
— Proszę bardzo. Mam nadzieję, że to to — powiedział z uśmiechem, gdy znaleźli się na brzegu, i wręczył czarownicy szarozieloną roślinkę. — Już zapomniałem, jakie Puddlemere jest spokojne — powiedział. Otrzepał stopy z piasku i usiadł na brzegu błękitnego kocyku, osuszając ubranie zaklęciem. Świadomość tego, że przed chwilą pływał w morzu, beztrosko poszukując skrzeloziela, wydała mu się nieco abstrakcyjna. Oczywiście przez cały czas miał się na baczności, z drugiej strony jednak plaża emanowała takim spokojem i radością, że ciężko było im się nie poddać. Wyglądała trochę jak nie z tego świata, a z pewnością nie ze świata toczącej wojny Anglii.
— Jak ci się mieszka w Surrey? — zapytał. Z tego co pamiętał, ostatnim razem Frances wspominała mu, że przed przeprowadzką mieszkała w portowych dokach. To nie brzmiało ani zbyt przyjemnie, ani zbyt bezpiecznie, szczególnie w tych czasach. Rabusie, dementorzy, demonstracje, walki... Pomyśleć, że jeszcze kiedyś Londyn był pięknym, wspaniałym miastem, a dzielnica portowa jego ulubioną, do której wybierał się czasem z ojcem na wycieczki.
Miał nadzieję, że wojna w końcu się skończy - a przede wszystkim, że nie wyleje się poza granice stolicy, pochłaniając Reculver, Surrey i pozostałe miejsca w Anglii.
— Mówiąc o zatruciach magicznych ma pani na myśli zatrucia magicznymi eliksirami? — zapytał z ciekawością. — Bez względu na to, czy to zatrucie trucizną czy na przykład zatrucie z przedawkowania… hmm, nie wiem, Eliksiru Pieprzowego? — Choć Tom w czasach Hogwartu był w Ravenclawie, to jednak jak każdy uczeń miał swoje mocne i słabe strony, jeśli chodzi o naukę. Eliksiry zdecydowanie nie były jego konikiem, czego teraz żałował, bo widział, że stojąca naprzeciw niego czarownica posiadała dużą wiedzę na ten temat, a tymczasem musiała mu tłumaczyć (tak mu się w każdym razie wydawało) proste i podstawowe rzeczy. — Nie, to bardzo ciekawe! — odpowiedział szczerze. — Nie wiedziałem, że zdiagnozowanie tego, czy zatrucie jest od substancji magicznych czy nie, jest tak skomplikowane — powiedział. W jego głosie nie było jednak ani krzty złośliwości, a raczej zaskoczenie z pozoru banalnymi ograniczeniami w czarodziejskiej medycynie, o których nie miał do tej pory pojęcia. Jeśli Frances dokończy pracę nad eliksirem i wypuści go do użytku, to, rzeczywiście, na pewno pomoże wielu osobom. — Czekoladowe Żaby czekają — powiedział więc po chwili z uśmiechem, przypominając sobie swoje wcześniejsze słowa.
Zapytany o podróże, delikatnie zmarszczył brwi, obliczając w głowie daty. Wydawało mu się, że zaledwie wczoraj spakował się i wsiadł na pokład statku płynącego do Francji...
— Prawie… dziesięć lat — powiedział. — Mieszkałem we Francji, w takim małym porcie, i stamtąd wypływałem w świat: do Peru, Egiptu, Indii... Szukaliśmy czarodziejskich skarbów i przewoziliśmy zamówienia, różne magiczne stworzenia i ingrediencje. Zwiedziłem też dużo Francji, Paryż, Marsylię... To był czas, gdy w Anglii mieliśmy magiczne anomalie — wyjaśnił. Przypomniał sobie dzień, w którym Moore'owie pojawili się w Barfleur, uciekając przed anomaliami. — Nie chciałabyś prowadzić badań za granicą? — zapytał nagle. Skoro Frances wspomniała, że nigdy nie miała okazji zobaczyć innych krajów, to połączenie podróży i pracy naukowej wydawało mu się dobrym rozwiązaniem. Świat pewnie pełen był wspaniałych pracowni alchemicznych oraz wybitnych profesorów, którym czarownica mogłaby asystować w badaniach, tak jak asystowała teraz, w Anglii.
Moment później, gdy znalazł się pod wodą, dołączyła do niego Frances. Przez krótką chwilę obserwował, jak czarownica płynie przed siebie, szukając skrzeloziela, a jej długie jasne włosy unoszą się w morskiej przestrzeni, łagodnie falując. Wyglądała niczym najprawdziwsza syrena.
Odwrócił wzrok i rozejrzał się dookoła, również zabierając się za poszukiwania. Na dnie widział różne kamyki i kolorowe muszelki, a także wiele zielonych roślinek, jednak żadna z nich nie przypominała mu szczurzych ogonków. Szarozielony zwitek szczurzych ogonów, szarozielony zwitek szczurzych ogonów..., powtarzał w myślach. Co jakiś czas, dla bezpieczeństwa, zerkał w kierunku Frances.
Nagle jego uwagę przykuła charakterystycznie wyglądająca roślinka. Zaraz, zaraz... Czy to jest na pewno to, co widzi? A niech to, chyba znalazł skrzeloziele!
Pośpiesznie pomachał w kierunku czarownicy, z dumą pokazując jej swe znalezisko, a następnie odbił się stopami od dna. Moment później był już na powierzchni wody. Podmuch chłodnego powietrza połaskotał go po twarzy. Z radością zaczerpnął świeżego, morskiego powietrza.
— Proszę bardzo. Mam nadzieję, że to to — powiedział z uśmiechem, gdy znaleźli się na brzegu, i wręczył czarownicy szarozieloną roślinkę. — Już zapomniałem, jakie Puddlemere jest spokojne — powiedział. Otrzepał stopy z piasku i usiadł na brzegu błękitnego kocyku, osuszając ubranie zaklęciem. Świadomość tego, że przed chwilą pływał w morzu, beztrosko poszukując skrzeloziela, wydała mu się nieco abstrakcyjna. Oczywiście przez cały czas miał się na baczności, z drugiej strony jednak plaża emanowała takim spokojem i radością, że ciężko było im się nie poddać. Wyglądała trochę jak nie z tego świata, a z pewnością nie ze świata toczącej wojny Anglii.
— Jak ci się mieszka w Surrey? — zapytał. Z tego co pamiętał, ostatnim razem Frances wspominała mu, że przed przeprowadzką mieszkała w portowych dokach. To nie brzmiało ani zbyt przyjemnie, ani zbyt bezpiecznie, szczególnie w tych czasach. Rabusie, dementorzy, demonstracje, walki... Pomyśleć, że jeszcze kiedyś Londyn był pięknym, wspaniałym miastem, a dzielnica portowa jego ulubioną, do której wybierał się czasem z ojcem na wycieczki.
Miał nadzieję, że wojna w końcu się skończy - a przede wszystkim, że nie wyleje się poza granice stolicy, pochłaniając Reculver, Surrey i pozostałe miejsca w Anglii.
Jakieś tęsknoty się we mnie szamocą,
Za światłem, życiem, spokojem i mocą.
I próżno, próżno sen duszy mej złoty
ścigam bezgwiezdną otoczony nocą.
Za światłem, życiem, spokojem i mocą.
I próżno, próżno sen duszy mej złoty
ścigam bezgwiezdną otoczony nocą.
Tom Genthon
Zawód : Złota rączka, właściciel "Czarodziejskiego Warsztatu Genthona"
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Kto pod kim zaklęcie rzuca, ten sam w siebie celuje.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Och, nie. Chodzi mi o zatrucia powiązane z czynnikiem magicznym. Trucizny, przedawkowania eliksirów, spożycie magicznych roślin czy nawet klątwy… - Wyjaśniła od razu, gdy wahanie wypadło z ust towarzyszącego jej mężczyzny. Kwestia czynników magicznych była fascynująca, a samo potwierdzenie, iż dolegliwości pochodzą z magii z pewnością mogło ułatwić pracę uzdrowicielom, nie tylko w szpitalu Świętego Munga ale i mniejszych, okolicznych lecznicach. - Większość zatruć niezależnie od powodu ma niemal te same objawy, tylko kilka trucizn nie wpisuje się w te ramy, ale to ciężkie do przyrządzenia specyfiki… Musiałam wszystko przeanalizować, aby móc odpowiednio określić składniki. - Panna Burroughs wzruszyła wątłymi ramionami. Nie miała zamiaru przyznawać się do głębszej znajomości tych specyfików, mówiąc o niej jedynie niewielkiemu, najbliższemu jej gronu. Delikatny rumieniec ponownie przyozdobił jej buzię, gdy mężczyzna wspomniał o Czekoladowych Żabach.
Zaciekawienie oraz podziw błysnęły w szaroniebieskim spojrzeniu gdy mężczyzna nadmienił o swoich podróżach. Frances nigdy nie było dane pojechać gdzieś dalej, po za granice rodzinnej Anglii, a wielki świat oraz wszystkie jego tajemnice niezmiernie ciekawiły. Jedynym, czego jej brakowało była odpowiednia ilość wolnego czasu oraz odwagi.
- Och, to brzmi cudownie! - Szczery zachwyt wybrzmiał w delikatnym głosie dziewczęcia, chwilę później jednak, jej spojrzenie uciekło gdzieś na bok gdy zastanawiała się nad odpowiedzią, jaką miała udzielić. - Marzę o poznaniu Nicolasa Flammela, jest moim idolem. Nie znam jednak języków obcych, a u obecnego profesora pracuję od niedawna i nie chciałabym go zawieść, zwłaszcza, że ma problemy ze zdrowiem. Nie każdy chętnie przyjmuje uczniów, a zwłaszcza jeśli ten uczeń jest kobietą. - Wyznała, posyłając mężczyźnie delikatny uśmiech. Nie mogła zawieść profesora Lacework, doskonale o tym wiedziała.
Chwilę później zanurzyła się pod taflą wody, uważnie poszukując skrzeloziela. Panna Burroughs nie pamiętała, kiedy ostatnio przyszło jej pływać w morzu, zwykle ograniczając się do orzeźwiających kilku rundek po niewielkim stawie znajdującym się za jej domem, gdy umysł powoli odmawiał współpracy, a ona miała jeszcze trochę do zrobienia. Oczy nieprzyjemnie zapiekły od słonej wody, nie potrafiąc odnaleźć odpowiedniego składnika. Piaszczyste dno pełne było niewielkich rybek, muszli bądź wodorostów, żaden z nich nie był jednak skrzelozioelem. Ruch Toma zwrócił jej uwagę sprawiając, że i ona wypłynęła na powierzchnię.
Frances ostrożnie wyszła z wody, a smukłe palce ostrożnie odsunęły mokre, jasne pukle jakie spoczywały na jej buzi. - Och, to to! Nie wiem, jak Ci dziękować, mi nie udało się nic znaleźć. - odpowiedziała z wyraźną wdzięcznością w głosie. W tych czasach coraz ciężej było o odpowiednie ingrediencje, dostawcy pojawiali się oraz znikali, a w jej ogrodzie nie wszystko dało się hodować. Przyjęła skrzeloziele skrywając je w niewielkich dłoniach, a gdy podeszli do kocyka, ostrożnie wyjęła z torby niewielkie pudełeczko, aby umieścić w nim skrzeloziele. Nie chciała, aby przypadkiem uległo zniszczeniu.
- W Surrey mieszka mi się spokojniej. Nie muszę martwić się o to, że ktoś się włamie, mogę spokojnie pracować i mam miejsce na wszystkie rośliny, jakie tylko mogłabym sobie wymyślić. Czasem bywa odrobinę samotnie, ale towarzyszy mi całkiem charakterny nieśmiałek. - Delikatny uśmiech wyrysował się na malinowych ustach. I ona osuszyła się zaklęciem, ponownie narzucając na ramiona delikatną, jasną szatę. - Nie żałuję, gdybym została w Londynie… Och, pewnie byśmy nie rozmawiali… - Dodała, a resztki strachu błysnęły w jej spojrzeniu. Nie umiała się pojedynkować, a portowe ulice bywały niezwykle groźne. Wolała nawet nie myśleć, co by się z nią stało gdyby pewnego wieczoru nie spotkała na swojej drodze Wrońskiego.- A Ty? Mieszkasz w Londynie? - Spytała, nie chcąc mówić jedynie o sobie, a to pytanie nie wydawało jej się przekraczać grząskich granic konwenansów.
Eteryczna alchemiczka ostrożnie rozlała gorący napar do dwóch, przyozdobionych kwiecistymi wzorami filiżanek, by jedną z nich wręczyć swojemu towarzyszowi.
- To co z naszymi lekcjami, drogi Tomie? Nie powiem, pomoc z numerologią z pewnością mi się przyda. - Zagadnęła, posyłając mężczyźnie piękny uśmiech. O dobrych nauczycieli bywało ciężko, a Frances nie chciała zamęczać starego mistrza poruszaniem z nim kolejnych tematów i wyciąganiem z niego kolejnej porcji wiedzy.
Zaciekawienie oraz podziw błysnęły w szaroniebieskim spojrzeniu gdy mężczyzna nadmienił o swoich podróżach. Frances nigdy nie było dane pojechać gdzieś dalej, po za granice rodzinnej Anglii, a wielki świat oraz wszystkie jego tajemnice niezmiernie ciekawiły. Jedynym, czego jej brakowało była odpowiednia ilość wolnego czasu oraz odwagi.
- Och, to brzmi cudownie! - Szczery zachwyt wybrzmiał w delikatnym głosie dziewczęcia, chwilę później jednak, jej spojrzenie uciekło gdzieś na bok gdy zastanawiała się nad odpowiedzią, jaką miała udzielić. - Marzę o poznaniu Nicolasa Flammela, jest moim idolem. Nie znam jednak języków obcych, a u obecnego profesora pracuję od niedawna i nie chciałabym go zawieść, zwłaszcza, że ma problemy ze zdrowiem. Nie każdy chętnie przyjmuje uczniów, a zwłaszcza jeśli ten uczeń jest kobietą. - Wyznała, posyłając mężczyźnie delikatny uśmiech. Nie mogła zawieść profesora Lacework, doskonale o tym wiedziała.
Chwilę później zanurzyła się pod taflą wody, uważnie poszukując skrzeloziela. Panna Burroughs nie pamiętała, kiedy ostatnio przyszło jej pływać w morzu, zwykle ograniczając się do orzeźwiających kilku rundek po niewielkim stawie znajdującym się za jej domem, gdy umysł powoli odmawiał współpracy, a ona miała jeszcze trochę do zrobienia. Oczy nieprzyjemnie zapiekły od słonej wody, nie potrafiąc odnaleźć odpowiedniego składnika. Piaszczyste dno pełne było niewielkich rybek, muszli bądź wodorostów, żaden z nich nie był jednak skrzelozioelem. Ruch Toma zwrócił jej uwagę sprawiając, że i ona wypłynęła na powierzchnię.
Frances ostrożnie wyszła z wody, a smukłe palce ostrożnie odsunęły mokre, jasne pukle jakie spoczywały na jej buzi. - Och, to to! Nie wiem, jak Ci dziękować, mi nie udało się nic znaleźć. - odpowiedziała z wyraźną wdzięcznością w głosie. W tych czasach coraz ciężej było o odpowiednie ingrediencje, dostawcy pojawiali się oraz znikali, a w jej ogrodzie nie wszystko dało się hodować. Przyjęła skrzeloziele skrywając je w niewielkich dłoniach, a gdy podeszli do kocyka, ostrożnie wyjęła z torby niewielkie pudełeczko, aby umieścić w nim skrzeloziele. Nie chciała, aby przypadkiem uległo zniszczeniu.
- W Surrey mieszka mi się spokojniej. Nie muszę martwić się o to, że ktoś się włamie, mogę spokojnie pracować i mam miejsce na wszystkie rośliny, jakie tylko mogłabym sobie wymyślić. Czasem bywa odrobinę samotnie, ale towarzyszy mi całkiem charakterny nieśmiałek. - Delikatny uśmiech wyrysował się na malinowych ustach. I ona osuszyła się zaklęciem, ponownie narzucając na ramiona delikatną, jasną szatę. - Nie żałuję, gdybym została w Londynie… Och, pewnie byśmy nie rozmawiali… - Dodała, a resztki strachu błysnęły w jej spojrzeniu. Nie umiała się pojedynkować, a portowe ulice bywały niezwykle groźne. Wolała nawet nie myśleć, co by się z nią stało gdyby pewnego wieczoru nie spotkała na swojej drodze Wrońskiego.- A Ty? Mieszkasz w Londynie? - Spytała, nie chcąc mówić jedynie o sobie, a to pytanie nie wydawało jej się przekraczać grząskich granic konwenansów.
Eteryczna alchemiczka ostrożnie rozlała gorący napar do dwóch, przyozdobionych kwiecistymi wzorami filiżanek, by jedną z nich wręczyć swojemu towarzyszowi.
- To co z naszymi lekcjami, drogi Tomie? Nie powiem, pomoc z numerologią z pewnością mi się przyda. - Zagadnęła, posyłając mężczyźnie piękny uśmiech. O dobrych nauczycieli bywało ciężko, a Frances nie chciała zamęczać starego mistrza poruszaniem z nim kolejnych tematów i wyciąganiem z niego kolejnej porcji wiedzy.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Pokiwał ze zrozumieniem głową, słysząc uwagę o kobietach-uczniach. Rzeczywiście można było powiedzieć, że panna Burroughs - nawet pomimo jej niezwykłej wiedzy i talentu - miała szczęście, że mogła pracować jako uczennica wybitnego profesora. Choć w czarodziejskiej społeczności znajdowało się miejsce dla uzdrowicielek i nauczycielek, a nawet dla kobiecego Ministra Magii, Wilhelminy Tuft, to jednak chyba nadal był to bardziej fenomen niż coś oczywistego. Pod tym względem świat mugolski wydawał mu się nieco bardziej przyjazny (jeśli w ogóle można było to tak nazwać) dla pań niż świat czarodziejski. Tom obserwował na co dzień, jak przeorany wojną niemagiczny świat z dnia na dzień zmusił mugolki do poszerzenia zakresu obowiązków. Coraz więcej kobiet porzucało standardową rolę gospodyni domowej i szło do pracy, zatrudniało się w zakładach przemysłowych produkujących radioodbiorniki, broń czy samoloty, a także zajmowało się wieloma innymi tematami, które do tej pory przeznaczone były dla mężczyzn. Z drugiej strony jednak… Jeśli się nad tym zastanowić, to czy praca w fabryce rzeczywiście była spełnieniem kobiecych marzeń czy raczej jedynie smutną koniecznością? Tomowi ciężko było znaleźć odpowiedź na to pytanie (w końcu był tylko prostym czarodziejem z Reculver, zwykłą złotą rączką), ale domyślał się, że zapewne większość z nich wolałaby pracować jako naukowiec lub premier, zamiast wkręcać śrubki.
Kilkadziesiąt minut później siedział na błękitnym kocyku i obserwował, jakpanna Burroughs Frances chowa skrzeloziele do niewielkiego pudełeczka.
— Och, masz nieśmiałka? — Uniósł brwi i uśmiechnął się. Do tej pory był przyzwyczajony raczej do kogucharów, psidwaków i sów (oraz, cóż, w przypadku Kaia: hipogryfów), lecz musiał przyznać, że nieśmiałek pasował na swój sposób do eterycznej alchemiczki siedzącej obok. — Mieszkam w Reculver. To taka mała wioska nad morzem, kilkanaście minut Błędnym Rycerzem od Londynu. Mam to… — Wskazał brodą na plażę. — …za oknem na co dzień. Swoją drogą, kiedy wróciłem do Anglii, okazało się, że mój dom zdmuchnęła Wielka Nawałnica. Na Merlina, wyobrażasz sobie? Przyjeżdżam z kufrem, zastanawiam się, jak dom wygląda po tylu latach, a tu nic nie ma — zaśmiał się cicho. Nie bardzo było mu wtedy do śmiechu, ale zdążył już pogodzić się z tym wydarzeniem, a przede wszystkim nie rozpamiętywać tego na smutno. Poczucie humoru i hart ducha były jego bronią wobec tego, co działo się wokół. — Ale odbudowałem go — powiedział po chwili. Przypomniał sobie nagle ciemną, ciepłą noc i pogrążoną we śnie dolinę Reculver, gdy wraz z dawnym przyjacielem z Ravenclawu odbudowywał domek na klifie - cegła po cegle, deseczka po deseczce. Miał szczęście, że wciąż miał bezpieczny dom, swoje schronienie. Choć od dawna brakowało w nim kogoś jeszcze - jego ojca, brata, Genthonów, Moore’ów - to nigdzie nie musiał uciekać. Przynajmniej na razie.
Upił łyk herbaty i uśmiechnął się uprzejmie do Frances w podziękowaniu za poczęstunek.
— Chętnie pomogę — odpowiedział, zapytany o numerologię. — Nie wiem, do czego jej potrzebujesz, więc nie wiem, czego tak naprawdę chciałabyś się o niej dowiedzieć... Ale, w skrócie, numerologia to po prostu nauka o liczbach — wyjaśnił. Uśmiechnął się delikatnie, nieco niepewnie. Miał szczerą nadzieję, że nie traktuje Frances protekcjonalnie i nie tłumaczy jej kwestii, które czarownica doskonale zna. Po chwili kontynuował: — To, co my widzimy jako snop czarów, numerologia widzi jako wzory matematyczne. Przy pomocy liczb i odpowiednich wzorów możemy więc na przykład wyliczyć moc zaklęć. Oczywiście przy prostszych czarach, takich jak Lumos, nie trzeba zastanawiać się nad liczbami, ale jeśli chcemy nałożyć jakieś zaklęcia ochronne, to tutaj numerologia jest jak znalazł — powiedział. Nie chciał się wymądrzać, daleko było mu bowiem do mistrzostwa. Wiele rzeczy musiał jeszcze doczytać, a brak pieniędzy na nowe książki z pewnością nie ułatwiał sprawy. Ale skoro Frances była ciekawa, to zawsze miło było podzielić się z kimś wiedzą. Po chwili przypomniał sobie wizytę Michaela sprzed kilku dni: — Co do numerologii, to ostatnio pracowałem nad czarodziejskim kompasem wskazującym najbezpieczniejszą drogę ucieczki. Niestety kompas nie działał, gdy nigdzie nie było bezpiecznie. Ale pomyślałem, że przecież można to naprawić - wystarczy nastroić go tak, aby wskazywał tę najmniej niebezpieczną — powiedział i uśmiechnął się lekko. — Jeśliby się zastanowić, to przecież każde zaklęcie ma jakąś moc, o mniejszym lub większym natężeniu... Przy pomocy numerologii nastroiłem więc wskazówkę kompasu, aby działała jak czujnik i wskazywała tę najsłabszą.
Oczywiście wiedział, że badanie natężenia magii nie było idealnym rozwiązaniem na to, aby odnaleźć najmniej niebezpieczną drogę. Pozytywka grająca mordercze kołysanki z pewnością emanowałaby silniejszą magią niż, na przykład, olbrzym - a jednak taką szkatułkę łatwiej byłoby ominąć (pod warunkiem, że jest zamknięta) niż ogromnego, siedmiometrowego stwora. W tym przypadku jednak chodziło po prostu o przykład.
Kilkadziesiąt minut później siedział na błękitnym kocyku i obserwował, jak
— Och, masz nieśmiałka? — Uniósł brwi i uśmiechnął się. Do tej pory był przyzwyczajony raczej do kogucharów, psidwaków i sów (oraz, cóż, w przypadku Kaia: hipogryfów), lecz musiał przyznać, że nieśmiałek pasował na swój sposób do eterycznej alchemiczki siedzącej obok. — Mieszkam w Reculver. To taka mała wioska nad morzem, kilkanaście minut Błędnym Rycerzem od Londynu. Mam to… — Wskazał brodą na plażę. — …za oknem na co dzień. Swoją drogą, kiedy wróciłem do Anglii, okazało się, że mój dom zdmuchnęła Wielka Nawałnica. Na Merlina, wyobrażasz sobie? Przyjeżdżam z kufrem, zastanawiam się, jak dom wygląda po tylu latach, a tu nic nie ma — zaśmiał się cicho. Nie bardzo było mu wtedy do śmiechu, ale zdążył już pogodzić się z tym wydarzeniem, a przede wszystkim nie rozpamiętywać tego na smutno. Poczucie humoru i hart ducha były jego bronią wobec tego, co działo się wokół. — Ale odbudowałem go — powiedział po chwili. Przypomniał sobie nagle ciemną, ciepłą noc i pogrążoną we śnie dolinę Reculver, gdy wraz z dawnym przyjacielem z Ravenclawu odbudowywał domek na klifie - cegła po cegle, deseczka po deseczce. Miał szczęście, że wciąż miał bezpieczny dom, swoje schronienie. Choć od dawna brakowało w nim kogoś jeszcze - jego ojca, brata, Genthonów, Moore’ów - to nigdzie nie musiał uciekać. Przynajmniej na razie.
Upił łyk herbaty i uśmiechnął się uprzejmie do Frances w podziękowaniu za poczęstunek.
— Chętnie pomogę — odpowiedział, zapytany o numerologię. — Nie wiem, do czego jej potrzebujesz, więc nie wiem, czego tak naprawdę chciałabyś się o niej dowiedzieć... Ale, w skrócie, numerologia to po prostu nauka o liczbach — wyjaśnił. Uśmiechnął się delikatnie, nieco niepewnie. Miał szczerą nadzieję, że nie traktuje Frances protekcjonalnie i nie tłumaczy jej kwestii, które czarownica doskonale zna. Po chwili kontynuował: — To, co my widzimy jako snop czarów, numerologia widzi jako wzory matematyczne. Przy pomocy liczb i odpowiednich wzorów możemy więc na przykład wyliczyć moc zaklęć. Oczywiście przy prostszych czarach, takich jak Lumos, nie trzeba zastanawiać się nad liczbami, ale jeśli chcemy nałożyć jakieś zaklęcia ochronne, to tutaj numerologia jest jak znalazł — powiedział. Nie chciał się wymądrzać, daleko było mu bowiem do mistrzostwa. Wiele rzeczy musiał jeszcze doczytać, a brak pieniędzy na nowe książki z pewnością nie ułatwiał sprawy. Ale skoro Frances była ciekawa, to zawsze miło było podzielić się z kimś wiedzą. Po chwili przypomniał sobie wizytę Michaela sprzed kilku dni: — Co do numerologii, to ostatnio pracowałem nad czarodziejskim kompasem wskazującym najbezpieczniejszą drogę ucieczki. Niestety kompas nie działał, gdy nigdzie nie było bezpiecznie. Ale pomyślałem, że przecież można to naprawić - wystarczy nastroić go tak, aby wskazywał tę najmniej niebezpieczną — powiedział i uśmiechnął się lekko. — Jeśliby się zastanowić, to przecież każde zaklęcie ma jakąś moc, o mniejszym lub większym natężeniu... Przy pomocy numerologii nastroiłem więc wskazówkę kompasu, aby działała jak czujnik i wskazywała tę najsłabszą.
Oczywiście wiedział, że badanie natężenia magii nie było idealnym rozwiązaniem na to, aby odnaleźć najmniej niebezpieczną drogę. Pozytywka grająca mordercze kołysanki z pewnością emanowałaby silniejszą magią niż, na przykład, olbrzym - a jednak taką szkatułkę łatwiej byłoby ominąć (pod warunkiem, że jest zamknięta) niż ogromnego, siedmiometrowego stwora. W tym przypadku jednak chodziło po prostu o przykład.
Jakieś tęsknoty się we mnie szamocą,
Za światłem, życiem, spokojem i mocą.
I próżno, próżno sen duszy mej złoty
ścigam bezgwiezdną otoczony nocą.
Za światłem, życiem, spokojem i mocą.
I próżno, próżno sen duszy mej złoty
ścigam bezgwiezdną otoczony nocą.
Tom Genthon
Zawód : Złota rączka, właściciel "Czarodziejskiego Warsztatu Genthona"
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Kto pod kim zaklęcie rzuca, ten sam w siebie celuje.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Eteryczne dziewczę uśmiechnęło się radośnie, na pytanie dotyczące swojego pupila. Niewielkie, z pewnością specyficzne zwierzątko znalazło drogę do jej serca idealnie potrafiąc zgrać się z jej trybem życia. Jednocześnie nie wzbudzało w niej przerażenia, a to naprawdę wielkie osiągnięcie.
- Tak. Znalazłam go w ogrodzie, był poturbowany i wychudzony… Nie umiałam go zostawić, wiec postanowiłam się nim zaopiekować. Od tamtego momentu jakoś nie potrafimy się rozstać. To naprawdę fantastyczne stworzonko, powinieneś go poznać. - Wyrzuciła z siebie z wyraźnym zachwytem nad stworzonkiem, nie zauważając nawet subtelnego zaproszenia, jakie wkradło się w jej słowa. Musiała jednak przyznać, że towarzystwo pana Genthon było towarzystwem niezwykle przyjemnym. Był mężczyzną, czasem ją onieśmielał lecz nie wzbudzał w niej strachu jak parszywe typy, które zwykła napotykać na swojej drodze w czasach, gdy zamieszkiwała portowe doki. Zdawał się być dobrym oraz ciepłym. A takich rzadko przychodziło jej poznać.
Uważnie słuchała słów, jakie opuszczały usta jej towarzysza z zafascynowaniem wymalowanym na jasnym licu. Nigdy nie posiadała umiejętności praktycznych, nie znany był jej również wzorzec ojca. Jej własny zmarł gdy miała ledwie pięć lat a straszy brat… Cóż, nigdy dla niego nie istniała. Gdy cokolwiek psuło się w jej domu a reparo nie przynosiło skutku panna Burroughs była zmuszana do wyszukiwania odpowiednich ludzi bądź improwizacji. Teraz, gdy przyszło jej posiadać własny dom, odczuwała w nim brak wzorca, jakim winien być mężczyzna. To jednak, w jej pojęciu, miało się szybko nie zmienić.
- Och, to musi być cudowne… Wychodzić z domu i mieć taki widok… Ja niestety nie miałam możliwości, aby nabyć dom nad morzem, musi mi wystarczyć niewielki stawik. - Odpowiedziała z odrobiną rozbawienia w głosie. A gdy mężczyzna wyznał, iż sam naprawił dom, podziw pojawił się w szaroniebieskim spojrzeniu. Zdolności Toma zdawały jej się być nadzwyczajne. Zapewne przez to, iż znacznie odbiegały od jej zdolności, a ona sama nie potrafiła wykonywać podobnych rzeczy.
-Sam? Cały dom? - Dopytała z wyraźnym niedowierzaniem w głosie. - W takim razie, podziwiam pana umiejętności, panie Genthon. - Dodała, posyłając mężczyźnie piękny uśmiech. Nie udawała podziwu, będąc przekonaną iż mężczyzna zasługiwał zarówno na komplementy, jak i na pochwały.
Chwilę później zamieniła się w słuch, unosząc kwiecistą filiżankę do malinowych ust, by upić łyk gorącego naparu. Przyglądała mu się z wyraźnym zainteresowaniem i błyskiem w spojrzeniu.
- Chcę rozszerzyć możliwości moich badań. – Wtrąciła z tajemniczym uśmiechem wyrysowanym na malinowych ustach. Więcej nie mogła mu zdradzić, miała jednak nadzieję, iż to niewielkie wspomnienie naprowadzi Toma na to, co mogło interesować ją w kwestii numerologii. Eteryczne dziewczę wyjęło z torby niewielki notesik, by spisać te, najważniejsze słowa jakie padały z jego ust. Na wszelki wypadek, by przypadkiem nie umknęły z jej pamięci. Nigdy nie lubiła ważnych wiadomości pozostawiać jedynie dla swojej pamięci, zbyt przejęta całą masą innych rzeczy, przewijających się przez jej umysł. Praca naukowa wymagała sporego wkładu umysłowego sprawiając, że papier nie raz lepiej trzymał świeże informacje.
- Czyli wszystko, co jest powiązane z magią da się opisać za pomocą wzorów matematycznych, tak? - Dopytała gdzieś między jednym a drugim zdaniem, na dłuższą chwilę zatrzymując spojrzenie na buzi mężczyzny. Ta wizja numerologii całkiem przypadła jej do gustu, gdyż codziennie przyszło jej wykonywać długie, skomplikowane obliczenia powiązane z alchemią oraz astronomią.
Ciche westchnienie wyrwało się z ust eterycznego dziewczęcia, gdy mężczyzna skończył opowieść.
- I zrobiłeś to przy pomocy numerologicznych obliczeń? Mógłbyś przybliżyć mi, jak działa dopasowywanie obliczeń do danego zadania? - Dopytała, delikatnie przesuwając się na kocyku w jego stronę. Słowa, uciekające z jego ust były fascynujące.
Szaroniebieskie spojrzenie na chwilę umknęło w bok, gdy zastanawiała się, czy powinna wypowiedzieć kolejne słowa. Delikatny rumieniec przyozdobił jej buzię. - Mógłbyś… pokazać mi kiedyś, jak to robisz? - Spytała nieśmiało, odrobinę zawstydzona śmiałością swoich słów faktycznie ciekawa praktycznej strony teorii.
- Tak. Znalazłam go w ogrodzie, był poturbowany i wychudzony… Nie umiałam go zostawić, wiec postanowiłam się nim zaopiekować. Od tamtego momentu jakoś nie potrafimy się rozstać. To naprawdę fantastyczne stworzonko, powinieneś go poznać. - Wyrzuciła z siebie z wyraźnym zachwytem nad stworzonkiem, nie zauważając nawet subtelnego zaproszenia, jakie wkradło się w jej słowa. Musiała jednak przyznać, że towarzystwo pana Genthon było towarzystwem niezwykle przyjemnym. Był mężczyzną, czasem ją onieśmielał lecz nie wzbudzał w niej strachu jak parszywe typy, które zwykła napotykać na swojej drodze w czasach, gdy zamieszkiwała portowe doki. Zdawał się być dobrym oraz ciepłym. A takich rzadko przychodziło jej poznać.
Uważnie słuchała słów, jakie opuszczały usta jej towarzysza z zafascynowaniem wymalowanym na jasnym licu. Nigdy nie posiadała umiejętności praktycznych, nie znany był jej również wzorzec ojca. Jej własny zmarł gdy miała ledwie pięć lat a straszy brat… Cóż, nigdy dla niego nie istniała. Gdy cokolwiek psuło się w jej domu a reparo nie przynosiło skutku panna Burroughs była zmuszana do wyszukiwania odpowiednich ludzi bądź improwizacji. Teraz, gdy przyszło jej posiadać własny dom, odczuwała w nim brak wzorca, jakim winien być mężczyzna. To jednak, w jej pojęciu, miało się szybko nie zmienić.
- Och, to musi być cudowne… Wychodzić z domu i mieć taki widok… Ja niestety nie miałam możliwości, aby nabyć dom nad morzem, musi mi wystarczyć niewielki stawik. - Odpowiedziała z odrobiną rozbawienia w głosie. A gdy mężczyzna wyznał, iż sam naprawił dom, podziw pojawił się w szaroniebieskim spojrzeniu. Zdolności Toma zdawały jej się być nadzwyczajne. Zapewne przez to, iż znacznie odbiegały od jej zdolności, a ona sama nie potrafiła wykonywać podobnych rzeczy.
-Sam? Cały dom? - Dopytała z wyraźnym niedowierzaniem w głosie. - W takim razie, podziwiam pana umiejętności, panie Genthon. - Dodała, posyłając mężczyźnie piękny uśmiech. Nie udawała podziwu, będąc przekonaną iż mężczyzna zasługiwał zarówno na komplementy, jak i na pochwały.
Chwilę później zamieniła się w słuch, unosząc kwiecistą filiżankę do malinowych ust, by upić łyk gorącego naparu. Przyglądała mu się z wyraźnym zainteresowaniem i błyskiem w spojrzeniu.
- Chcę rozszerzyć możliwości moich badań. – Wtrąciła z tajemniczym uśmiechem wyrysowanym na malinowych ustach. Więcej nie mogła mu zdradzić, miała jednak nadzieję, iż to niewielkie wspomnienie naprowadzi Toma na to, co mogło interesować ją w kwestii numerologii. Eteryczne dziewczę wyjęło z torby niewielki notesik, by spisać te, najważniejsze słowa jakie padały z jego ust. Na wszelki wypadek, by przypadkiem nie umknęły z jej pamięci. Nigdy nie lubiła ważnych wiadomości pozostawiać jedynie dla swojej pamięci, zbyt przejęta całą masą innych rzeczy, przewijających się przez jej umysł. Praca naukowa wymagała sporego wkładu umysłowego sprawiając, że papier nie raz lepiej trzymał świeże informacje.
- Czyli wszystko, co jest powiązane z magią da się opisać za pomocą wzorów matematycznych, tak? - Dopytała gdzieś między jednym a drugim zdaniem, na dłuższą chwilę zatrzymując spojrzenie na buzi mężczyzny. Ta wizja numerologii całkiem przypadła jej do gustu, gdyż codziennie przyszło jej wykonywać długie, skomplikowane obliczenia powiązane z alchemią oraz astronomią.
Ciche westchnienie wyrwało się z ust eterycznego dziewczęcia, gdy mężczyzna skończył opowieść.
- I zrobiłeś to przy pomocy numerologicznych obliczeń? Mógłbyś przybliżyć mi, jak działa dopasowywanie obliczeń do danego zadania? - Dopytała, delikatnie przesuwając się na kocyku w jego stronę. Słowa, uciekające z jego ust były fascynujące.
Szaroniebieskie spojrzenie na chwilę umknęło w bok, gdy zastanawiała się, czy powinna wypowiedzieć kolejne słowa. Delikatny rumieniec przyozdobił jej buzię. - Mógłbyś… pokazać mi kiedyś, jak to robisz? - Spytała nieśmiało, odrobinę zawstydzona śmiałością swoich słów faktycznie ciekawa praktycznej strony teorii.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
— Cały dom, od fundamentów po dach. Ale nie byłbym w stanie zrobić tego sam… Pomógł mi mój dawny przyjaciel z Hogwartu — wyjaśnił szybko, ponieważ poczuł się nieco zawstydzony bardzo miłym komplementem ze strony Frances. Nie chciał stwarzać mylnego wrażenia i przypisywać sobie dokonań, których nie osiągnął. Choć, rzeczywiście, jako mężczyzna poczuł jednocześnie coś w rodzaju dumy, że udało mu się odbudować swój rodzinny dom. — Co prawda niewiele przedmiotów przetrwało, ale przynajmniej mam gdzie spać — uśmiechnął się po chwili, nieco smętnie. — Gdybyś więc oprócz pomocy z szafą potrzebowała kiedyś pomocy przy remontach, jakiegoś domku dla twojego nieśmiałka albo zbudowania pracowni alchemicznej ukrytej gdzieś za szafą, to służę pomocą — dodał szybko, już o wiele weselej, chcąc zmienić ton rozmowy na mniej nostalgiczny.
Cóż, jakby się nad tym zastanowić, to wielu czarodziejów posiadało własne pracownie upchane w maleńkich pokoikach, piwnicach, strychach, szopach lub - w przypadku mugolaków - od niedawna w garażach. Tom nie zdziwiłby się więc, gdyby Frances również posiadała u siebie w domu jakąś niewielką pracownię, w której warzy eliksiry i pracuje nad wspomnianymi wcześniej „wielkimi odkryciami, o których będzie się mówić przez wieki” (szczerze jej tego życzył!), oczywiście w towarzystwie maleńkiego nieśmiałka siedzącego jej na ramieniu, bo jakżeby inaczej.
Upił łyk gorącej herbaty, której smak miał w sobie coś z ciepłych, radosnych chwil spędzanych w Veules-les-Roses i Griffydam - jeszcze z czasów, gdy świat był nieco mniej obcy i skomplikowany - i wystawił twarz do słońca, słuchając szumu morza. Przez chwilę poczuł się jak na wakacjach. Choć wiedział, że nigdy nie powinien tracić czujności, nawet w chwilach takich jak te, to jednak było coś takiego we Frances i jej towarzystwie, czego nie potrafił nazwać słowami - jakaś aura spokoju, eteryczności i delikatności - co sprawiało, że poczuł się trochę tak, jakby znajdował się w innej rzeczywistości, z dala od wszelkich trosk i niepokojów; trochę tak, jakby śnił jakiś półsen, tutaj na ciepłym piasku na wybrzeżu w Puddlemere.
Nie pozwolił sobie jednak na zbyt długie bujanie w obłokach. Moment później wyprostował się i wrócił do rzeczywistości, a właściwie do świata numerologii. Obserwując, jak Frances notuje w niewielkim notesiku jego słowa, kiwnął głową.
— Dokładnie tak. Właściwie każdy przepływ magii, oczywiście nie mówię o tak ekstremalnych przykładach jak anomalie, można rozłożyć na czynniki pierwsze i rozpisać za pomocą liczb. Przy pomocy numerologii możemy zresztą nie tylko obliczyć wartość zaklęć, ale też - to z pewnością bardziej cię zainteresuje - określić właściwości łączenia się ze sobą różnych substancji — powiedział i uśmiechnął się uprzejmie do czarownicy. Słysząc jej pytanie, przez chwilę milczał, zastanawiając się nad najlepszą odpowiedzią. — Na Rowenę, dużo by opowiadać… W przypadku zaklęć, mam na myśli zaklęcia werbalne, liczy się właściwie wszystko: ruch nadgarstka i różdżki, długość i skomplikowanie formuły zaklęcia, odpowiednia intonacja, rozłożenie sylab w formule i to, jakie sylaby z tej formuły przypadną na jaki konkretnie ruch nadgarstka. A do tego dochodzi jeszcze margines błędu… — odpowiedział. — Oczywiście bardziej skomplikowane zaklęcia, a także substancje, mają swoje wyjątki i dodatkowe zasady i zależności — uzupełnił szybko. — Niemniej jednak, rozkładając zaklęcia na takie składowe, oczywiście pod postacią liczb, możemy ułożyć równanie i wyliczyć natężenie danych czarów. Dlatego śmiało można powiedzieć, że numerologia to także nauka o przewidywaniach, bo przy jej pomocy, a właściwie przy pomocy wzorów i obliczeń, możemy zrozumieć procesy i przewidzieć, do czego może dojść — powiedział i uśmiechnął się lekko. — Domyślam się, że to byłoby bardzo pomocne przy badaniach nad twoim eliksirem. Wspomniałaś wcześniej o manipulowaniu ingrediencjami.
Nic więcej jednak nie dodał, nie chciał bowiem uchodzić za wścibskiego, szczególnie, że eteryczna alchemiczka dość jasno zaznaczyła, że badania nad eliksirem są tajne. Słysząc po chwili pytanie o praktykę, Tom kiwnął głową i - jak na prawdziwego dżentelmena przystało - udał, że nie zauważa delikatnego rumieńca, który przyozdobił buzię czarownicy.
— Oczywiście. Ale uczciwie uprzedzam, że daleko mi do mistrza. Jestem tylko zwykłym naprawiaczem — powiedział i podrapał się z zakłopotaniem po karku. Choć teoria, o której opowiadał, mogła rozbudzić wyobraźnię Frances, to w praktyce jednak Tom zajmował się na co dzień bardzo podstawową lub średniozaawansowaną numerologią. Nie chciał więc obiecywać czarownicy (zwłaszcza tak zdolnej i ambitnej) czegoś, czego nie będzie potrafił spełnić.
Cóż, jakby się nad tym zastanowić, to wielu czarodziejów posiadało własne pracownie upchane w maleńkich pokoikach, piwnicach, strychach, szopach lub - w przypadku mugolaków - od niedawna w garażach. Tom nie zdziwiłby się więc, gdyby Frances również posiadała u siebie w domu jakąś niewielką pracownię, w której warzy eliksiry i pracuje nad wspomnianymi wcześniej „wielkimi odkryciami, o których będzie się mówić przez wieki” (szczerze jej tego życzył!), oczywiście w towarzystwie maleńkiego nieśmiałka siedzącego jej na ramieniu, bo jakżeby inaczej.
Upił łyk gorącej herbaty, której smak miał w sobie coś z ciepłych, radosnych chwil spędzanych w Veules-les-Roses i Griffydam - jeszcze z czasów, gdy świat był nieco mniej obcy i skomplikowany - i wystawił twarz do słońca, słuchając szumu morza. Przez chwilę poczuł się jak na wakacjach. Choć wiedział, że nigdy nie powinien tracić czujności, nawet w chwilach takich jak te, to jednak było coś takiego we Frances i jej towarzystwie, czego nie potrafił nazwać słowami - jakaś aura spokoju, eteryczności i delikatności - co sprawiało, że poczuł się trochę tak, jakby znajdował się w innej rzeczywistości, z dala od wszelkich trosk i niepokojów; trochę tak, jakby śnił jakiś półsen, tutaj na ciepłym piasku na wybrzeżu w Puddlemere.
Nie pozwolił sobie jednak na zbyt długie bujanie w obłokach. Moment później wyprostował się i wrócił do rzeczywistości, a właściwie do świata numerologii. Obserwując, jak Frances notuje w niewielkim notesiku jego słowa, kiwnął głową.
— Dokładnie tak. Właściwie każdy przepływ magii, oczywiście nie mówię o tak ekstremalnych przykładach jak anomalie, można rozłożyć na czynniki pierwsze i rozpisać za pomocą liczb. Przy pomocy numerologii możemy zresztą nie tylko obliczyć wartość zaklęć, ale też - to z pewnością bardziej cię zainteresuje - określić właściwości łączenia się ze sobą różnych substancji — powiedział i uśmiechnął się uprzejmie do czarownicy. Słysząc jej pytanie, przez chwilę milczał, zastanawiając się nad najlepszą odpowiedzią. — Na Rowenę, dużo by opowiadać… W przypadku zaklęć, mam na myśli zaklęcia werbalne, liczy się właściwie wszystko: ruch nadgarstka i różdżki, długość i skomplikowanie formuły zaklęcia, odpowiednia intonacja, rozłożenie sylab w formule i to, jakie sylaby z tej formuły przypadną na jaki konkretnie ruch nadgarstka. A do tego dochodzi jeszcze margines błędu… — odpowiedział. — Oczywiście bardziej skomplikowane zaklęcia, a także substancje, mają swoje wyjątki i dodatkowe zasady i zależności — uzupełnił szybko. — Niemniej jednak, rozkładając zaklęcia na takie składowe, oczywiście pod postacią liczb, możemy ułożyć równanie i wyliczyć natężenie danych czarów. Dlatego śmiało można powiedzieć, że numerologia to także nauka o przewidywaniach, bo przy jej pomocy, a właściwie przy pomocy wzorów i obliczeń, możemy zrozumieć procesy i przewidzieć, do czego może dojść — powiedział i uśmiechnął się lekko. — Domyślam się, że to byłoby bardzo pomocne przy badaniach nad twoim eliksirem. Wspomniałaś wcześniej o manipulowaniu ingrediencjami.
Nic więcej jednak nie dodał, nie chciał bowiem uchodzić za wścibskiego, szczególnie, że eteryczna alchemiczka dość jasno zaznaczyła, że badania nad eliksirem są tajne. Słysząc po chwili pytanie o praktykę, Tom kiwnął głową i - jak na prawdziwego dżentelmena przystało - udał, że nie zauważa delikatnego rumieńca, który przyozdobił buzię czarownicy.
— Oczywiście. Ale uczciwie uprzedzam, że daleko mi do mistrza. Jestem tylko zwykłym naprawiaczem — powiedział i podrapał się z zakłopotaniem po karku. Choć teoria, o której opowiadał, mogła rozbudzić wyobraźnię Frances, to w praktyce jednak Tom zajmował się na co dzień bardzo podstawową lub średniozaawansowaną numerologią. Nie chciał więc obiecywać czarownicy (zwłaszcza tak zdolnej i ambitnej) czegoś, czego nie będzie potrafił spełnić.
Jakieś tęsknoty się we mnie szamocą,
Za światłem, życiem, spokojem i mocą.
I próżno, próżno sen duszy mej złoty
ścigam bezgwiezdną otoczony nocą.
Za światłem, życiem, spokojem i mocą.
I próżno, próżno sen duszy mej złoty
ścigam bezgwiezdną otoczony nocą.
Tom Genthon
Zawód : Złota rączka, właściciel "Czarodziejskiego Warsztatu Genthona"
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Kto pod kim zaklęcie rzuca, ten sam w siebie celuje.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Podziw wymalował się na delikatnej buzi eterycznej alchemiczki, gdy mężczyzna przyznał jej, ile pracy włożył w swój dom własnymi rękoma. Chwilę później podziw przykrył ciepły uśmiech, w jaki ułożyły się malinowe wargi. Oferta wydawała jej się niezwykle atrakcyjna, nawet jeśli w ostatnich czasach chętnych by pomóc jej w pracach wokół domu było odrobinę więcej, niż zwykle.
- Och, dziękuję! Z przyjemnością skorzystam z tej propozycji, co prawda pracownie posiadam w tym momencie dwie, lecz z pewnością przyda mi się odrobina pomocy w innych pracach związanych z domem, nie mam najmniejszego pojęcia o naprawach czy remontach. - Odpowiedziała głosem pełnym wdzięczności, posyłając mężczyźnie kolejny uśmiech. Była pewna, że nadejdzie dzień w którym będzie potrzebowała pomocy ze strony doświadczonego w naprawach mężczyzny, wszak nie wszystko da się osiągnąć potęgą eliksirów.
Dzień był ciepły, promienie słońca przyjemnie grzały bladą skórę a wyśmienite towarzystwo oraz przyjemny szum morza jedynie uświetniały pełnię dzisiejszego dnia. W takich chwilach jak ta, niezwykle łatwo było zapomnieć o wszelkich troskach dnia codziennego i skupić się na przyjemniejszych kwestiach - choćby nauce numerologii, która dopiero odkrywała przed eteryczną alchemiczką swoje tajemnice.
Panna Burrughs słuchała słów przystojnego towarzysza niezwykle uważnie, spojrzenie szaroniebieskich tęczówek lokując w jego twarzy. Zamyślenie wymalowało się w delikatnych rysach, gdy przyswajała do siebie wiadomości, które jej przekazywał, co jakiś czas dokładnie wynotowując jego słowa. Porządne notatki były kluczem do sukcesu który ona niezwykle chciała pomóc.
- Właściwości łączenia ze sobą substancji faktycznie interesują mnie bardziej, zaklęcia nigdy nie ciekawiły mnie tak, jak magiczne mikstury. - Przytaknęła między jego słowami by chwilę później zamilknąć na dłuższą chwilę, kontemplując wiadomości, jakie jej przekazywał. - To niezwykle fascynujące! - Zaczęła z zachwytem, gdy ułożyła sobie w głowie wszystkie informacje, a te najważniejsze znalazły się w jej notesiku. - Owszem, wpływałam czynnikiem magicznym na jad czarnej wdowy, by zadziałał na umysł niczym woda na glinę - uplastycznił umysł, by był bardziej podatny na jego działanie… Numerologia była mi wtedy obca, działałam więc głównie na wiedzy alchemicznej oraz anatomicznej. - Trochę, ledwie odrobinę uchyliła rąbka tajemnicy, nie zdradzając jednak nic więcej, niż byłoby to potrzebne. W tym momencie nie musiał wiedzieć o tym, co eliksir miał wywołać, a otwarta przestrzeń nie zachęcała, aby dzielić się większymi sekretami. Na te Tom musiał poczekać… oraz zaskarbić sobie więcej jej zaufania.
- Wyślij mi list z datą, jaka będzie Ci odpowiadać, a chętnie zjawię się w Twojej pracowni. - Niezależnie od poziomu jego zainteresowania panna Burroughs była niezmiernie ciekawa tego, jak można zastosować numerologię w praktyce. Sztuka ta zdawała się mieć niezwykle szerokie zastosowanie które z pewnością mogłoby przydać się jej w pracy, zapewne również w sposoby, o jakich Tom mógł nawet nie pomyśleć.
- A teraz powiedz mi coś więcej o łączeniu substancji oraz przewidywaniu skutków konkretnych działań. Jakich wzorów się do tego używa? I skąd pozyskuje się odpowiednie dane? - Pytania, które wydawały jej się najważniejsze uleciały z jej ust. Szaroniebieskie spojrzenie błysnęło zaciekawieniem gdy podsunęła mu swój notes, aby ten mógł pokazać jej odpowiednie wzory oraz ciągi obliczeń. Panna Burroughs z uwagą chłonęła przekazywaną wiedzę, co jakiś czas zadając pytania dotyczące kwestii, które wydawały jej się nie do końca jasne bądź w jej pojęciu wymagały kolejnych informacji, by stworzyć sensowny całokształt.
Frances wraz z Tomem spędzili na plaży jeszcze kilka długich godzin, pochłonięci numerologicznymi zagadnieniami oraz rozważaniami, ciesząc się sprzyjającą pogodą oraz przygotowanymi przez nią przekąskami. Eteryczna alchemiczka zyskała tego dnia więcej wiedzy, niż mogłaby pierwotnie sądzić.
| zt.x2
- Och, dziękuję! Z przyjemnością skorzystam z tej propozycji, co prawda pracownie posiadam w tym momencie dwie, lecz z pewnością przyda mi się odrobina pomocy w innych pracach związanych z domem, nie mam najmniejszego pojęcia o naprawach czy remontach. - Odpowiedziała głosem pełnym wdzięczności, posyłając mężczyźnie kolejny uśmiech. Była pewna, że nadejdzie dzień w którym będzie potrzebowała pomocy ze strony doświadczonego w naprawach mężczyzny, wszak nie wszystko da się osiągnąć potęgą eliksirów.
Dzień był ciepły, promienie słońca przyjemnie grzały bladą skórę a wyśmienite towarzystwo oraz przyjemny szum morza jedynie uświetniały pełnię dzisiejszego dnia. W takich chwilach jak ta, niezwykle łatwo było zapomnieć o wszelkich troskach dnia codziennego i skupić się na przyjemniejszych kwestiach - choćby nauce numerologii, która dopiero odkrywała przed eteryczną alchemiczką swoje tajemnice.
Panna Burrughs słuchała słów przystojnego towarzysza niezwykle uważnie, spojrzenie szaroniebieskich tęczówek lokując w jego twarzy. Zamyślenie wymalowało się w delikatnych rysach, gdy przyswajała do siebie wiadomości, które jej przekazywał, co jakiś czas dokładnie wynotowując jego słowa. Porządne notatki były kluczem do sukcesu który ona niezwykle chciała pomóc.
- Właściwości łączenia ze sobą substancji faktycznie interesują mnie bardziej, zaklęcia nigdy nie ciekawiły mnie tak, jak magiczne mikstury. - Przytaknęła między jego słowami by chwilę później zamilknąć na dłuższą chwilę, kontemplując wiadomości, jakie jej przekazywał. - To niezwykle fascynujące! - Zaczęła z zachwytem, gdy ułożyła sobie w głowie wszystkie informacje, a te najważniejsze znalazły się w jej notesiku. - Owszem, wpływałam czynnikiem magicznym na jad czarnej wdowy, by zadziałał na umysł niczym woda na glinę - uplastycznił umysł, by był bardziej podatny na jego działanie… Numerologia była mi wtedy obca, działałam więc głównie na wiedzy alchemicznej oraz anatomicznej. - Trochę, ledwie odrobinę uchyliła rąbka tajemnicy, nie zdradzając jednak nic więcej, niż byłoby to potrzebne. W tym momencie nie musiał wiedzieć o tym, co eliksir miał wywołać, a otwarta przestrzeń nie zachęcała, aby dzielić się większymi sekretami. Na te Tom musiał poczekać… oraz zaskarbić sobie więcej jej zaufania.
- Wyślij mi list z datą, jaka będzie Ci odpowiadać, a chętnie zjawię się w Twojej pracowni. - Niezależnie od poziomu jego zainteresowania panna Burroughs była niezmiernie ciekawa tego, jak można zastosować numerologię w praktyce. Sztuka ta zdawała się mieć niezwykle szerokie zastosowanie które z pewnością mogłoby przydać się jej w pracy, zapewne również w sposoby, o jakich Tom mógł nawet nie pomyśleć.
- A teraz powiedz mi coś więcej o łączeniu substancji oraz przewidywaniu skutków konkretnych działań. Jakich wzorów się do tego używa? I skąd pozyskuje się odpowiednie dane? - Pytania, które wydawały jej się najważniejsze uleciały z jej ust. Szaroniebieskie spojrzenie błysnęło zaciekawieniem gdy podsunęła mu swój notes, aby ten mógł pokazać jej odpowiednie wzory oraz ciągi obliczeń. Panna Burroughs z uwagą chłonęła przekazywaną wiedzę, co jakiś czas zadając pytania dotyczące kwestii, które wydawały jej się nie do końca jasne bądź w jej pojęciu wymagały kolejnych informacji, by stworzyć sensowny całokształt.
Frances wraz z Tomem spędzili na plaży jeszcze kilka długich godzin, pochłonięci numerologicznymi zagadnieniami oraz rozważaniami, ciesząc się sprzyjającą pogodą oraz przygotowanymi przez nią przekąskami. Eteryczna alchemiczka zyskała tego dnia więcej wiedzy, niż mogłaby pierwotnie sądzić.
| zt.x2
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Po zimnym, deszczowym październiku nadszedł listopad ze swym porywistym, silnym wiatrem, który wył tak jakby krzyczeli umierający - i niekiedy krzyk ten z tym wyciem zlewał się w jedno. Zwłaszcza w zachodnich i północnych hrabstwach Anglii, gdzie triumfy święcili zwolennicy Lorda Voldemorta i rządów lorda Cronusa Malfoya. Mimo naszych usilny starań z miesiąca na miesiąc sytuacja robiła się coraz bardziej krwawa, tragiczna i nieciekawa, a widomo pokoju zamiast się zbliżać, to oddalało się.
Fakt, że Kornwalia leżała najbardziej na południu i nie graniczyła z hrabstwami, które opowiedziały się za stroną wroga, to, że Macmillanowie dołączyli do sojuszu zapoczątkowanego przez lorda Archiballda Prewetta, nie zmieniał tego, że nawet ona nie pozostawała całkiem bezpieczna. W przypadku czarodziejów nie dało się ot tak po prostu zamknąć granic. Aby całkiem uniemożliwić przedostanie się czarnoksiężników do południowych hrabstw należałoby nałożyć na nie zaklęcia ochronne uniemożliwiające teleportację, a to był za duży obszar, by były naprawdę silne. Nie rozwiązałoby to też problemu świstoklików i prób przedostania się na miotłach, pod osłonią zaklęć i eliksirów kamuflujących. Nigdzie, tak naprawdę, nie było bezpiecznie i nie mogłem dziwić się decyzji tych, którzy postanowili opuścić Wielką Brytanię w obawie o bezpieczeństwo swoje i własnej rodziny.
Jedną z takich osób był Timothy Davies. Czarodziej mugolskiego pochodzenia, mąż niemagicznej kobiety, właściciel warsztatu, gdzie naprawiał magiczne zegary. Macmillanowie zobowiązali się chronić takich jak on, szczególnie narażonych na ataki, lecz nie mogli tego przecież obiecać w stu procentach - a Davies nie zamierzał ryzykować. Szukał kogoś, kto pomógłby mu zabezpieczyć majątek i przedostać się na wybrzeże, skąd odpływał statek do Nowego Świata. Znajomy szepnął słówko znajomemu i tak dotarł do mnie, ja zaś potrzebowałem wsparcie, jeśli miałem zadbać o bezpieczeństwo więcej, niż dwóch osób. Doszły mnie słuch, że ostatnimi czasy szmalcownicy wzięli za cel przystanie i statki, na których mogli próbować uciec niemagiczni i ci mugolskiego pochodzenia. Poprosiłem o pomoc Maeve Clearwater, z którą coraz częściej działałem przy podobnych sprawach - i musiałem przyznać, że działało się z nią naprawdę dobrze.
Silny wiatr próbował nas oboje spowolnić, gdy lecieliśmy na miotłach ponad Kornwalią, próbując dotrzeć na skraj wioski zamieszkanej po części przez mugoli, po części przez czarodziejów. Ja utrzymałem się na miotle, z niepokojem jednak zerknąłem w stronę Clearwater, która była o wiele drobniejsza i lekka jak piórko. Radziła sobie dobrze, pochyliłem się zatem nad trzonkiem miotły, by przyśpieszyć. Wkrótce wylądowaliśmy na wiejskiej drodze, skąd od wioski dzieliło nas może pięćset metrów, pierwsze domy majaczyły na horyzoncie. Zerknąłem na zegarek, który wyciągnąłem z wewnętrznej kieszeni płaszcza.
- Jest ósma. Biała Perła odpływa o czternastej. Mamy kilka godzin. Powinniśmy zdążyć - powiedziałem, ruszając żwawym krokiem w kierunku domów, a miotłę zarzuciłem na plecy. - Jak się czujesz? - spytałem niemal beznamiętnym tonem. Na wszystkich nad odbiła się niedawna wizyta w Tower.
| k100 na poazkabanowe konsekwencje
becomes law
resistance
becomes duty
The member 'Cedric Dearborn' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 11
'k100' : 11
Nadbrzeżna łąka
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kornwalia