Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kornwalia
Nadbrzeżna łąka
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Nadbrzeżna łąka
To bardzo urokliwe miejsce gdzieś na południowym wybrzeżu Anglii, położone z dala od większych skupisk mugoli, dzięki czemu panuje spokój. To wprost idealny zakątek do rodzinnego spędzania czasu, pikników czy aktywności na świeżym powietrzu, zwłaszcza latem, kiedy słonecznych dni jest znacznie więcej. Prawdopodobieństwo napotkania mugola jest bardzo nikłe, ci z jakiegoś powodu nie potrafią znaleźć tego miejsca.
Łąka z pięknym widokiem na plażę i morze jest także lubianym miejscem dla ludzi poszukujących samotności lub natchnienia. Sama plaża jest piaszczysta, a wybrzeże łagodne i bezpieczne, pozbawione zdradliwych miejsc. W wodzie często można spotkać małe, kolorowe rybki i muszelki. Przy odrobinie szczęścia i dobrym oku można wypatrzeć okazy magicznych roślin wodnych, jak skrzeloziele; żeby je rozpoznać należy posiadać biegłość zielarstwa na poziomie co najmniej I. Zwykle rośnie nieco głębiej; żeby wydobyć kawałek należy zanurkować.
ST wydobycia fragmentu skrzeloziela wynosi 80. Do rzutu dodaje się biegłość pływania.
Lokacja zawiera kości.Łąka z pięknym widokiem na plażę i morze jest także lubianym miejscem dla ludzi poszukujących samotności lub natchnienia. Sama plaża jest piaszczysta, a wybrzeże łagodne i bezpieczne, pozbawione zdradliwych miejsc. W wodzie często można spotkać małe, kolorowe rybki i muszelki. Przy odrobinie szczęścia i dobrym oku można wypatrzeć okazy magicznych roślin wodnych, jak skrzeloziele; żeby je rozpoznać należy posiadać biegłość zielarstwa na poziomie co najmniej I. Zwykle rośnie nieco głębiej; żeby wydobyć kawałek należy zanurkować.
ST wydobycia fragmentu skrzeloziela wynosi 80. Do rzutu dodaje się biegłość pływania.
|20 stycznia
Stojąc na otwartej przestrzeni nabrzeża zadygotała w chwili gdy zimowy, mroźny wiatr oparł się ciężej o jej brodzącą niemalże po kolanach w śniegu sylwetkę. Tak. To może być zaskakujące, lecz w styczniu zima wciąż trwała i zimno też wciąż było. Ciemne brwi złączyły się nad nosem w politowaniu do poziomu dedukcji, który dziś sobą reprezentowała. Ogólnie cała dziś była jakaś taka nieposkładana, rozbabrana. Patrzyła na mapę której krawędzie trzymała poprzez dwupalczaste rękawiczki jak jakiś krab i nie wiele w tym pergaminie widziała. Potrząsnęła głową szepcząc pod nosem jakąś reprymendę i z zaciętą miną spróbowała raz jeszcze. Sięgnęła po kompas, to po inne, bardziej dokładne narzędzie astronomiczne dzięki którym obierała odpowiedni kierunek sunąc się przez zaspy w stronę wyliczonych przez kuzyna współrzędnych. Zatrzymywała się co jakiś czas by się rozejrzeć dookoła. Szczęśliwie bowiem się złożyło, że pewna czarownica odpowiedziała na jej zgłoszenie, lecz nieszczęśliwie dla niej (a może dla nich obu) miejscem spotkania miała okazać się ta skuta śniegiem i lodem przestrzeń, a nie gabinet w latarni. Bała się, że to może spłoszyć dziewczynę, a warto było zaznaczyć, że chętni wcale nie walili do niej drzwiami i oknami. I w ogóle to chyba wywołała wilka z lasu.
Dostrzegła na tej śnieżnej pustyni drobną, człowieczą sylwetkę. Trochę niepewnie postanowiła pomachać w jej stronę. W najgorszym przypadku właśnie wygłupiała się przed jakimś obcym człowiekiem, który nie miał wobec niej żadnego interesu. W najlepszym, jak się okazało z czasem, to faktycznie była zainteresowana.
- Naprawdę, naprawdę panią przepraszam, że tak w ostatniej chwili zmieniłam miejsce spotkania. Biorę udział w pewnym projekcie i dziś muszę dopiąć pewien etap do tego kilka naglących zleceń mi się poprzesuwało... cieszę się, jednak, że pani tu jest i całe to zamieszanie pani nie zraziło - w głosie pobrzmiewała jej szczera skrucha i zakłopotanie - Shelta Vane - dodała na koniec podając jej zarękawiczkowaną dłoń - Będzie pani przeszkadzało, jeżeli będziemy się przemieszały w trakcie rozmowy...? I mogłaby pani potrzymać tę mapę? Byłoby to bardzo pomocne... - nieco niepewnie, trochę płocho wytaczała prośby zastanawiając się czy w ogóle wypadało to robić. Z drugiej strony to spotkanie rekrutacyjne już teraz było jednym z dziwniejszych w jej życiu - Mogę mówić pani po imieniu...?
Stojąc na otwartej przestrzeni nabrzeża zadygotała w chwili gdy zimowy, mroźny wiatr oparł się ciężej o jej brodzącą niemalże po kolanach w śniegu sylwetkę. Tak. To może być zaskakujące, lecz w styczniu zima wciąż trwała i zimno też wciąż było. Ciemne brwi złączyły się nad nosem w politowaniu do poziomu dedukcji, który dziś sobą reprezentowała. Ogólnie cała dziś była jakaś taka nieposkładana, rozbabrana. Patrzyła na mapę której krawędzie trzymała poprzez dwupalczaste rękawiczki jak jakiś krab i nie wiele w tym pergaminie widziała. Potrząsnęła głową szepcząc pod nosem jakąś reprymendę i z zaciętą miną spróbowała raz jeszcze. Sięgnęła po kompas, to po inne, bardziej dokładne narzędzie astronomiczne dzięki którym obierała odpowiedni kierunek sunąc się przez zaspy w stronę wyliczonych przez kuzyna współrzędnych. Zatrzymywała się co jakiś czas by się rozejrzeć dookoła. Szczęśliwie bowiem się złożyło, że pewna czarownica odpowiedziała na jej zgłoszenie, lecz nieszczęśliwie dla niej (a może dla nich obu) miejscem spotkania miała okazać się ta skuta śniegiem i lodem przestrzeń, a nie gabinet w latarni. Bała się, że to może spłoszyć dziewczynę, a warto było zaznaczyć, że chętni wcale nie walili do niej drzwiami i oknami. I w ogóle to chyba wywołała wilka z lasu.
Dostrzegła na tej śnieżnej pustyni drobną, człowieczą sylwetkę. Trochę niepewnie postanowiła pomachać w jej stronę. W najgorszym przypadku właśnie wygłupiała się przed jakimś obcym człowiekiem, który nie miał wobec niej żadnego interesu. W najlepszym, jak się okazało z czasem, to faktycznie była zainteresowana.
- Naprawdę, naprawdę panią przepraszam, że tak w ostatniej chwili zmieniłam miejsce spotkania. Biorę udział w pewnym projekcie i dziś muszę dopiąć pewien etap do tego kilka naglących zleceń mi się poprzesuwało... cieszę się, jednak, że pani tu jest i całe to zamieszanie pani nie zraziło - w głosie pobrzmiewała jej szczera skrucha i zakłopotanie - Shelta Vane - dodała na koniec podając jej zarękawiczkowaną dłoń - Będzie pani przeszkadzało, jeżeli będziemy się przemieszały w trakcie rozmowy...? I mogłaby pani potrzymać tę mapę? Byłoby to bardzo pomocne... - nieco niepewnie, trochę płocho wytaczała prośby zastanawiając się czy w ogóle wypadało to robić. Z drugiej strony to spotkanie rekrutacyjne już teraz było jednym z dziwniejszych w jej życiu - Mogę mówić pani po imieniu...?
angel heart | devil mind
Powtarzam sobie - kolejny z resztą raz - że należy terminowo odpowiadać na listy, i w ogóle dołożyć wszelkich starań, żeby potencjalna pracodawczyni nie zraziła się już na starcie, ale przy drugim z kolei podejściu do plątania się w zeznaniach dochodzę do wniosku, że jest to starcie z góry skazane na niepowodzenie. Stawienie się we wskazanym miejscu, o ustalonym czasie, wydaje mi się bardziej perspektywiczne, niż cokolwiek, co próbuję przelać na papier, a czas niestety nie stoi w miejscu. Drugi z kolei list wysłany przez panią Vane rozwiewa przynajmniej tą jedną obawę, że braku odpowiedzi nie uznała za odpowiedź samą w sobie. Jeszcze nie. Na wiadomość przyniesioną przez sowę również nie odpisuję - sumienna dostarczycielka listu tuż po odebraniu przesyłki odlatuje, zanim pomyślę o skreśleniu wiadomości zwrotnej, Cisza i tak nie wróci przed wieczorem, bo wyprawiłam ją w daleką drogę z pewną paczką, a mniej więcej cztery godziny dzielące mnie teraz od terminu spotkania i tak nie dają gwarancji, że list dotarłby na miejsce na czas. Przyzwyczajenie się do niczym niezakłócanej teleportacji przychodzi mi szybko, tak jak każda zmiana na lepiej. Nieograniczona transportem, mam w planach spędzenie tego dnia na wróżbach, daleko od Londynu, w losowych, przypadkowo wybranych miejscach. Niewielka zmiana tych planów, zakładająca wyprawę w okolice Puddlemere, niczego w tym temacie tak naprawdę nie przekreśla. Miasteczko kojarzy mi się tylko z nazwą drużyny quidditcha i rezerwatem testrali, innych skojarzeń nie wywołuje, a jeśli czarownica, z którą mam się spotkać jednak rozmyśli się w kwestiach współpracy, to kto wie, może i tam kogoś namówię na wysłuchanie, co takiego mają do powiedzenia o jego przyszłości karty tarota. Albo herbaciane fusy.
Względy praktyczne przeważają nad prezencją, więc brnąc przez śnieg nie wyglądam szczególnie reprezentacyjnie, ale opatulona w nadmiarowe warstwy ubrań przynajmniej za bardzo nie marznę - a na otwartej przestrzeni wydaje się znacznie zimniej, niż pomiędzy ścianami budynków. Przez wiatr, podrywający płatki śniegu i złośliwie sypiący nim w oczy. Rękawiczki w dwóch różnych kolorach, czerwona i żółta, zamotany wokół szyi szalik w barwach Harpii i bordowa wełniana czapka trochę się ze sobą gryzą, bez wątpienia skutecznie odwracając uwagę od zaczerwienionych od chłodu policzków. Nie zapytałam o drogę. Wspomnianą w liście łąkę lokalizuję na własną rękę, przy kurczącym się zapasie czasowym, ale wątpliwości nie mają okazji zakiełkować - machająca sylwetka również zgadza się z treścią listu. Również macham, a później szybszym, bardziej energicznym tempem pokonuję resztę odległości. I oczywiście przejmuję mapę, wsłuchując się w słowa czarownicy przedstawiającej się imieniem i nazwiskiem kobiety, do której pisałam w sprawie stażu. Przerwać jej byłoby niegrzecznie, więc tego nie robię, tylko kiwnięciem głowy potwierdzam, że prowadzenie rozmowy w trakcie drogi, nie stojąc w miejscu, jest mi jak najbardziej na rękę. W bezruchu zimno jest przecież bardziej odczuwalne.
- Jennifer Leach - przedstawiam się - ale wystarczy Jen. Albo jakkolwiek będzie pani wygodniej. Jak mam się do pani zwracać?
Wzmianka o domknięciu etapu projektu brzmi na tyle interesująco, że aż szerzej otwieram oczy - czyżby szansa zobaczenia numerologa przy pracy badawczej miała się nadarzyć szybciej, niż myślałam? O ile jej nie zaprzepaszczę. Uśmiecham się, w zamyśle przyjaźnie i uspokajająco, bo zakłopotanie w głosie czarownicy jest słyszalne nawet dla mnie.
- To ja przepraszam, że nie odpisałam na wiadomości. Pomyślałam sobie, że jest większa szansa, że się pani rozmyśli, jeśli rozpiszę to na kartkach, niż powiem na głos, no i słowa same w sobie rzadko zostawiają materialne ślady. Nie zraża mnie brak wynagrodzenia, nie pisałabym, gdyby było inaczej. Utrzymuję się głównie z wróżbiarstwa, czasem dorywczych prac. Tak naprawdę to zależy mi, żeby to nie był oficjalny, udokumentowany staż. Raczej po prostu możliwość nauki. Moment nie sprzyja zatrudnianiu mugolaków, i powiem to teraz, że nie skończyłam ostatniego semestru szkoły.
To chyba jest ten moment, w którym odsyła mnie do wszystkich psidwaków. Badawczym spojrzeniem śledzę reakcję czarownicy, bo łączenie jej nazwiska z moim w jakichkolwiek okolicznościach w niczym nie pomoże, a może co najwyżej zaszkodzić jej reputacji. Z wypowiedzeniem na głos, że bez dowodów pisanych, gdyby zdecydowała się mnie przyjąć na pomocnicę właściwie ma możliwość trzymania się wersji, że nic o tym nie wie, albo okłamałam ją w tych kwestiach, gdyby kiedyś ktoś zapytał, na razie się nie wyrywam. Nie całkiem tak powinno się zaczynać rozmowę rekrutacyjną, ale i tak wyszłoby na jaw. Lepiej wcześniej, niż później, na razie jeszcze wydaje się miła, niech więc przynajmniej wie, na czym stoi.
Względy praktyczne przeważają nad prezencją, więc brnąc przez śnieg nie wyglądam szczególnie reprezentacyjnie, ale opatulona w nadmiarowe warstwy ubrań przynajmniej za bardzo nie marznę - a na otwartej przestrzeni wydaje się znacznie zimniej, niż pomiędzy ścianami budynków. Przez wiatr, podrywający płatki śniegu i złośliwie sypiący nim w oczy. Rękawiczki w dwóch różnych kolorach, czerwona i żółta, zamotany wokół szyi szalik w barwach Harpii i bordowa wełniana czapka trochę się ze sobą gryzą, bez wątpienia skutecznie odwracając uwagę od zaczerwienionych od chłodu policzków. Nie zapytałam o drogę. Wspomnianą w liście łąkę lokalizuję na własną rękę, przy kurczącym się zapasie czasowym, ale wątpliwości nie mają okazji zakiełkować - machająca sylwetka również zgadza się z treścią listu. Również macham, a później szybszym, bardziej energicznym tempem pokonuję resztę odległości. I oczywiście przejmuję mapę, wsłuchując się w słowa czarownicy przedstawiającej się imieniem i nazwiskiem kobiety, do której pisałam w sprawie stażu. Przerwać jej byłoby niegrzecznie, więc tego nie robię, tylko kiwnięciem głowy potwierdzam, że prowadzenie rozmowy w trakcie drogi, nie stojąc w miejscu, jest mi jak najbardziej na rękę. W bezruchu zimno jest przecież bardziej odczuwalne.
- Jennifer Leach - przedstawiam się - ale wystarczy Jen. Albo jakkolwiek będzie pani wygodniej. Jak mam się do pani zwracać?
Wzmianka o domknięciu etapu projektu brzmi na tyle interesująco, że aż szerzej otwieram oczy - czyżby szansa zobaczenia numerologa przy pracy badawczej miała się nadarzyć szybciej, niż myślałam? O ile jej nie zaprzepaszczę. Uśmiecham się, w zamyśle przyjaźnie i uspokajająco, bo zakłopotanie w głosie czarownicy jest słyszalne nawet dla mnie.
- To ja przepraszam, że nie odpisałam na wiadomości. Pomyślałam sobie, że jest większa szansa, że się pani rozmyśli, jeśli rozpiszę to na kartkach, niż powiem na głos, no i słowa same w sobie rzadko zostawiają materialne ślady. Nie zraża mnie brak wynagrodzenia, nie pisałabym, gdyby było inaczej. Utrzymuję się głównie z wróżbiarstwa, czasem dorywczych prac. Tak naprawdę to zależy mi, żeby to nie był oficjalny, udokumentowany staż. Raczej po prostu możliwość nauki. Moment nie sprzyja zatrudnianiu mugolaków, i powiem to teraz, że nie skończyłam ostatniego semestru szkoły.
To chyba jest ten moment, w którym odsyła mnie do wszystkich psidwaków. Badawczym spojrzeniem śledzę reakcję czarownicy, bo łączenie jej nazwiska z moim w jakichkolwiek okolicznościach w niczym nie pomoże, a może co najwyżej zaszkodzić jej reputacji. Z wypowiedzeniem na głos, że bez dowodów pisanych, gdyby zdecydowała się mnie przyjąć na pomocnicę właściwie ma możliwość trzymania się wersji, że nic o tym nie wie, albo okłamałam ją w tych kwestiach, gdyby kiedyś ktoś zapytał, na razie się nie wyrywam. Nie całkiem tak powinno się zaczynać rozmowę rekrutacyjną, ale i tak wyszłoby na jaw. Lepiej wcześniej, niż później, na razie jeszcze wydaje się miła, niech więc przynajmniej wie, na czym stoi.
Fate is a very weighty word to throw around before breakfast.
Brązowe tęczówki prześlizgiwały się z kolorowych części garderoby zbliżającej się czarownicy by ostatecznie odnaleźć się na jej młodej, poczerwieniałej od chłodu twarzy. Obrazek ten nie mógł nie wywołać wyrzutów sumienia. Szybko poczuła potrzebę usprawiedliwienia się i wyjaśnienia tego lekkiego zamieszania co prawdopodobnie nie świadczyło o niej, jako pracodawcy, najlepiej. To nic. Nie pierwszy raz przez swoje roztrzepanie wychodziła na lekkiego oszołoma. Przełknęła więc wzbierające zażenowanie z typową dla siebie naturalnością by następnie wyjść na przeciw.
- Miło mi cię więc poznać, Jen - wypróbowała brzmienie jej imienia we własnych ustach. Usatysfakcjonowana pociągnęła zaraz dalej - Możesz również zwracać się do mnie po imieniu, często też mówią mi po prostu Shelly. Jeżeli jednak czujesz opory to się nie zmuszaj - nie przeszkadza mi bycie panią Vane - uśmiechnęła się lekko doskonale zdając sobie sprawę z tego, że ciężko było komuś młodszemu przeskoczyć z marszu pewne niepisane zasady tytułowania osób starszych. Nie zamierzała forsować tego na siłę tym bardziej, że nie wiedziała jeszcze czy uda im się finalnie zawiązać jakąkolwiek współpracę.
- Przez myśl, że nie skończyłaś ostatniego semestru szkoły masz na myśli Hogwartu, czy jakiegoś rodzaju kurs...? - nie potrafiła nie unieść brwi wyżej w zaskoczeniu słysząc coś podobnego. Nie wiedziała, że tak się w ogóle dało - być czarodziejem i nie ukończyć podstawowego systemu nauczania. Nawet jeżeli była czarownicą mugolskiego pochodzenia to przecież ją też obowiązywał. Może coś się jednak zmieniło. Może właściwie coś źle zrozumiała. Nie wiedziała - Dlaczego...? - wlepiła badawcze tęczówki w Jen nie mogąc aż tak beztrosko przejść bez zainteresowania obok podobnych rewelacji. Zresztą nie jedynych - Jestem niezależnym numerologiem. Nie podlegam pod żadne ministralne struktury, mogę zatrudniać kogo chcę i na jakich chcę warunkach i nie potrzebuję informować Ministerstwa o posiadaniu stażystki by na koniec wystawić referencje - spojrzała na nią w zmartwieniu bo nawet jeżeli Shelta przekazałaby jej całą posiadaną wiedzę to trudno byłoby by ktokolwiek w przyszłości uwierzył Jen na słowo, składał u niej poważne zlecenia, angażował w bardziej skomplikowane, lepiej płatne projekty. Chyba, że dla niej numerologia była wyłącznie pasją i nie zamierzała tej wiedzy jakkolwiek spieniężać. Wówczas miałoby to jakiś sens - Moja pracownia znajduje się na terenie hrabstwa Lancashire w niewielkim mieście Fletwood. Samo hrabstwo znajduje się pod opieką Ollivanderów więc raczej nikt z okolic nie powinien rozbić ci nieprzyjemności z powodu twojego pochodzenia, jeżeli będziesz chciała się nim dzielić z innymi. Tak mi się wydaje - większość mieszkańców była neutralnie nastawiona, a nawet wspierała represjonowaną grupę czarodziei. Dla Shelty nie miało to większego znaczenia czy jej stażystka będzie czarownicą mugolskiego pochodzenia, czy szlachetnego, czy będzie ruda czy też łaciata - Mi samej nie robi to różnicy, Jen, jakiego jesteś pochodzenia. Bylebyś tylko potrafiła popełnić porządek w korespondencji i w przeciągu miesiąca być wstanie samodzielnie stworzyć świstoklik przy użyciu księżycowego pyłu - zakomunikowała ostatecznie zatrzymując się w miejscu by na chwilę oderwać się od tych myśli i przeskoczyć nimi ku zadaniu, które na nią wyczekiwało. Przez cały czas przemieszczali się wolnym krokiem w stronę miejsca w którym miała zawiązać magiczny węzeł. Finalnie wyczuła drobną zmianę w magii przestrzeni uznając, że osiągnęły punkt zero - Mogę odzyskać mapę...? - mruknęła sięgając po kawałek pergaminu który jakiś czas temu podarowała Jennyfer do przytrzymania. Teraz potrzebowała go odzyskać by zweryfikować czy ma rację i jak się zaraz okazało - miała. Zrulowała więc pergamin chowając go we wnętrzu opierającej się na biodrze torby. Ściągnęła rękawiczkę z wiodącej dłoni by pewniej ująć w niej pekanowe drewno różdżki - Boisz się Jennifer, że źle cię będę traktowała, czy że mnie będą źle traktowali jeżeli cię zatrudnię, czy czegoś jeszcze innego...? - podpytała chcąc znaleźć powód dla którego sama z siebie wyskoczyła z podobnym wyznaniem. Zamierzała słuchać jednocześnie rozpoczynając pracę nad pętaniem magii w porządny splot. Rozpoczęła od zatoczenia dłonią półokręgu zupełnie jakby naganiała różdżką wiatr tak by ten przeciągnął się po źdźbłach wysokiej, dzikiej trawy i tak właściwie w pewnym sensie to właśnie robiła - wypuszczając cząstki magii sprawdzała jakość wijących się w okolicy magicznych nici, ich wytrzymałość, długość, ilość. Ostrożnie naginała je ku sobie, cierpliwie przyciągała posuwistymi ruchami.
|rzut na badania, etap IIc, numerologia IV
- Miło mi cię więc poznać, Jen - wypróbowała brzmienie jej imienia we własnych ustach. Usatysfakcjonowana pociągnęła zaraz dalej - Możesz również zwracać się do mnie po imieniu, często też mówią mi po prostu Shelly. Jeżeli jednak czujesz opory to się nie zmuszaj - nie przeszkadza mi bycie panią Vane - uśmiechnęła się lekko doskonale zdając sobie sprawę z tego, że ciężko było komuś młodszemu przeskoczyć z marszu pewne niepisane zasady tytułowania osób starszych. Nie zamierzała forsować tego na siłę tym bardziej, że nie wiedziała jeszcze czy uda im się finalnie zawiązać jakąkolwiek współpracę.
- Przez myśl, że nie skończyłaś ostatniego semestru szkoły masz na myśli Hogwartu, czy jakiegoś rodzaju kurs...? - nie potrafiła nie unieść brwi wyżej w zaskoczeniu słysząc coś podobnego. Nie wiedziała, że tak się w ogóle dało - być czarodziejem i nie ukończyć podstawowego systemu nauczania. Nawet jeżeli była czarownicą mugolskiego pochodzenia to przecież ją też obowiązywał. Może coś się jednak zmieniło. Może właściwie coś źle zrozumiała. Nie wiedziała - Dlaczego...? - wlepiła badawcze tęczówki w Jen nie mogąc aż tak beztrosko przejść bez zainteresowania obok podobnych rewelacji. Zresztą nie jedynych - Jestem niezależnym numerologiem. Nie podlegam pod żadne ministralne struktury, mogę zatrudniać kogo chcę i na jakich chcę warunkach i nie potrzebuję informować Ministerstwa o posiadaniu stażystki by na koniec wystawić referencje - spojrzała na nią w zmartwieniu bo nawet jeżeli Shelta przekazałaby jej całą posiadaną wiedzę to trudno byłoby by ktokolwiek w przyszłości uwierzył Jen na słowo, składał u niej poważne zlecenia, angażował w bardziej skomplikowane, lepiej płatne projekty. Chyba, że dla niej numerologia była wyłącznie pasją i nie zamierzała tej wiedzy jakkolwiek spieniężać. Wówczas miałoby to jakiś sens - Moja pracownia znajduje się na terenie hrabstwa Lancashire w niewielkim mieście Fletwood. Samo hrabstwo znajduje się pod opieką Ollivanderów więc raczej nikt z okolic nie powinien rozbić ci nieprzyjemności z powodu twojego pochodzenia, jeżeli będziesz chciała się nim dzielić z innymi. Tak mi się wydaje - większość mieszkańców była neutralnie nastawiona, a nawet wspierała represjonowaną grupę czarodziei. Dla Shelty nie miało to większego znaczenia czy jej stażystka będzie czarownicą mugolskiego pochodzenia, czy szlachetnego, czy będzie ruda czy też łaciata - Mi samej nie robi to różnicy, Jen, jakiego jesteś pochodzenia. Bylebyś tylko potrafiła popełnić porządek w korespondencji i w przeciągu miesiąca być wstanie samodzielnie stworzyć świstoklik przy użyciu księżycowego pyłu - zakomunikowała ostatecznie zatrzymując się w miejscu by na chwilę oderwać się od tych myśli i przeskoczyć nimi ku zadaniu, które na nią wyczekiwało. Przez cały czas przemieszczali się wolnym krokiem w stronę miejsca w którym miała zawiązać magiczny węzeł. Finalnie wyczuła drobną zmianę w magii przestrzeni uznając, że osiągnęły punkt zero - Mogę odzyskać mapę...? - mruknęła sięgając po kawałek pergaminu który jakiś czas temu podarowała Jennyfer do przytrzymania. Teraz potrzebowała go odzyskać by zweryfikować czy ma rację i jak się zaraz okazało - miała. Zrulowała więc pergamin chowając go we wnętrzu opierającej się na biodrze torby. Ściągnęła rękawiczkę z wiodącej dłoni by pewniej ująć w niej pekanowe drewno różdżki - Boisz się Jennifer, że źle cię będę traktowała, czy że mnie będą źle traktowali jeżeli cię zatrudnię, czy czegoś jeszcze innego...? - podpytała chcąc znaleźć powód dla którego sama z siebie wyskoczyła z podobnym wyznaniem. Zamierzała słuchać jednocześnie rozpoczynając pracę nad pętaniem magii w porządny splot. Rozpoczęła od zatoczenia dłonią półokręgu zupełnie jakby naganiała różdżką wiatr tak by ten przeciągnął się po źdźbłach wysokiej, dzikiej trawy i tak właściwie w pewnym sensie to właśnie robiła - wypuszczając cząstki magii sprawdzała jakość wijących się w okolicy magicznych nici, ich wytrzymałość, długość, ilość. Ostrożnie naginała je ku sobie, cierpliwie przyciągała posuwistymi ruchami.
|rzut na badania, etap IIc, numerologia IV
angel heart | devil mind
The member 'Shelta Vane' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 76
'k100' : 76
- Shelly brzmi pięknie, Shelta również - odpowiedziałam, może tak trochę zbyt zaczepnie, z uśmiechem, powstrzymując się od dodania, że z Gryfonami jest dokładnie jak z częścią zwierzątek: daj palec, a wezmą sobie całą rękę, i to zanim zdążysz mrugnąć.
Uniesione brwi wiązały się z potrzebą udzielenia wyjaśnień, ale nie pierwszy raz przechodziłam przez ten temat. Z Hogwartu wylatywało się na tyle rzadko, że większa część jego absolwentów żyła w pewnej nieświadomości co do kruczków w regulaminie wiążących się z przerwaniem nauki bądź relegacją.
- Dobrowolnie nie wróciłam. Wydawało mi się, że może na zewnątrz zdziałam coś więcej, niż przemykając po kątach w szkole zarządzanej przez czarnoksiężnika, a jeśli ma się za sobą SUMy, to cóż, nie łamią różdżki, nawet przy wyrzuceniu - wesołość w głosie była trochę wymuszona, ale jak na razie nie żałowałam tej decyzji. Jak to będzie o mnie świadczyć w brązowych oczach miłej, zmieszanej czarownicy, zastanowię się pewnie zbyt późno, ale chyba jednak wolałam wyjść na narwanego lekkoducha, niż zahaczyć o kwestie rodzinne - oczywiście droga do większości oficjalnych, bardziej prestiżowych prac zamienia się w takim przypadku w spalony most.
Akceptowałam ten stan rzeczy, po części kładąc krzyżyk na bardziej... uregulowanych, jasnych prawnie ścieżkach wiodących przez świat czarodziejów, nie widząc tam dla siebie miejsca, po części dlatego, że nie spodziewałam się kiedykolwiek myśleć o czasach, kiedy zaistnieje szansa, że zobaczę w tym życiowy błąd. Najpierw trzeba ich dożyć.
- A tak poza tym, to wiedza jest dla mnie, uczyć można się przez całe życie, nie koniecznie w zarobkowych celach, tu jednak zostanę przy wróżbiarstwie, bo w tym czuję się zdecydowanie najpewniej - dodałam jeszcze, słuchając o pracy niezależnego numerologa. Pannie Vane nie groziło, że zszargam jej dobre imię powołując się na udzielone nauki, nie zamierzałam też ani podbierać jej klientów, ani ściągnąć nad głowę nieprzyjemności.
Właściwie nie było mi źle w jej towarzystwie. Słuchając o Lancashire czułam się trochę, jakbym szła u boku wyjętej z bajki, takiej niemagicznej, wróżki. Jasnej czarodziejki, obok której nie miało prawa pojawić się nic, co zburzyłoby radosny spokój. Nie mogłam nie zastanowić się, czy miała spokojne życie. Wrażenie, że do niego nie pasuję, było więc tym silniejsze - ale oddałam mapę, z zainteresowaniem śledząc dalsze działania badaczki.
Pytanie o strach było tu jak najbardziej na miejscu.
- Gdyby chodziło tylko o traktowanie - zaczęłam lekko, w poprzednim tonie - to od słów i spluwania pod nogi się nie umiera.
Wesołość przygasała, by te dwa ostatnie słowa były z niej już całkowicie wyprute.
Patrząc, jak kobieta z wprawą manipuluje liniami magii wiedziałam akurat dość, by mieć świadomość, że moje umiejętności na tym polu dzieli od niej przepaść. Wyczuć delikatne drgnienie, a być w stanie je wywołać, w dodatku wiedząc, co się robi, różnica była jak pomiędzy czytaniem z kart a prawdziwą wizją.
- Shelly - ten dźwięk wydawał mi się właściwy - mówię to, ponieważ poprzednia osoba, która udzielała mi nauk - uzdrowicielka, której pomagałam w zamian za wiedzę o dawkowaniu prostszych eliksirów - zaginęła razem z rodziną i nie ma po niej śladu. Była mugolaczką.
Chciałabym, żeby to był żart. Ale nie jest, więc nie uśmiechnę się teraz z zapewnieniem, że nic takiego nie miało miejsca.
- Nie uśmiecha mi się rola ponuraka w czyjejś bajce, a mam wrażenie, że za jakiś czas właśnie tak może to wyglądać. Gorzej niż teraz, mniej bezpiecznie. Wybacz, jeżeli nie uwierzę na słowo, że takie rzeczy nie dzieją się Lancashire. Ani w bezpieczne miejsca w ogóle. Chciałabym uczyć się od ciebie, ale mając pewność, że jeśli poczujesz się czymś zagrożona, to wymówisz mi współpracę.
Spojrzenie niebieskozielonych oczu, poważne i oceniające, wlepiam w postać czarownicy.
- Karty nie mówią ostatnio zupełnie nic dobrego - dodaję, odżegnując się nagle od upiornej powagi i ponownie brzmiąc jak nieco roztrzepana nastolatka - ale jeśli tylko chcesz, to pokażę, jak je czytać. Najchętniej za wiedzę o tym, co właśnie zrobiłaś i czy mogę jakoś pomóc.
Opcja z pogonieniem do wszystkich psidwaków pozostaje aktualna, ale nadzieję mam na coś zupełnie innego.
Uniesione brwi wiązały się z potrzebą udzielenia wyjaśnień, ale nie pierwszy raz przechodziłam przez ten temat. Z Hogwartu wylatywało się na tyle rzadko, że większa część jego absolwentów żyła w pewnej nieświadomości co do kruczków w regulaminie wiążących się z przerwaniem nauki bądź relegacją.
- Dobrowolnie nie wróciłam. Wydawało mi się, że może na zewnątrz zdziałam coś więcej, niż przemykając po kątach w szkole zarządzanej przez czarnoksiężnika, a jeśli ma się za sobą SUMy, to cóż, nie łamią różdżki, nawet przy wyrzuceniu - wesołość w głosie była trochę wymuszona, ale jak na razie nie żałowałam tej decyzji. Jak to będzie o mnie świadczyć w brązowych oczach miłej, zmieszanej czarownicy, zastanowię się pewnie zbyt późno, ale chyba jednak wolałam wyjść na narwanego lekkoducha, niż zahaczyć o kwestie rodzinne - oczywiście droga do większości oficjalnych, bardziej prestiżowych prac zamienia się w takim przypadku w spalony most.
Akceptowałam ten stan rzeczy, po części kładąc krzyżyk na bardziej... uregulowanych, jasnych prawnie ścieżkach wiodących przez świat czarodziejów, nie widząc tam dla siebie miejsca, po części dlatego, że nie spodziewałam się kiedykolwiek myśleć o czasach, kiedy zaistnieje szansa, że zobaczę w tym życiowy błąd. Najpierw trzeba ich dożyć.
- A tak poza tym, to wiedza jest dla mnie, uczyć można się przez całe życie, nie koniecznie w zarobkowych celach, tu jednak zostanę przy wróżbiarstwie, bo w tym czuję się zdecydowanie najpewniej - dodałam jeszcze, słuchając o pracy niezależnego numerologa. Pannie Vane nie groziło, że zszargam jej dobre imię powołując się na udzielone nauki, nie zamierzałam też ani podbierać jej klientów, ani ściągnąć nad głowę nieprzyjemności.
Właściwie nie było mi źle w jej towarzystwie. Słuchając o Lancashire czułam się trochę, jakbym szła u boku wyjętej z bajki, takiej niemagicznej, wróżki. Jasnej czarodziejki, obok której nie miało prawa pojawić się nic, co zburzyłoby radosny spokój. Nie mogłam nie zastanowić się, czy miała spokojne życie. Wrażenie, że do niego nie pasuję, było więc tym silniejsze - ale oddałam mapę, z zainteresowaniem śledząc dalsze działania badaczki.
Pytanie o strach było tu jak najbardziej na miejscu.
- Gdyby chodziło tylko o traktowanie - zaczęłam lekko, w poprzednim tonie - to od słów i spluwania pod nogi się nie umiera.
Wesołość przygasała, by te dwa ostatnie słowa były z niej już całkowicie wyprute.
Patrząc, jak kobieta z wprawą manipuluje liniami magii wiedziałam akurat dość, by mieć świadomość, że moje umiejętności na tym polu dzieli od niej przepaść. Wyczuć delikatne drgnienie, a być w stanie je wywołać, w dodatku wiedząc, co się robi, różnica była jak pomiędzy czytaniem z kart a prawdziwą wizją.
- Shelly - ten dźwięk wydawał mi się właściwy - mówię to, ponieważ poprzednia osoba, która udzielała mi nauk - uzdrowicielka, której pomagałam w zamian za wiedzę o dawkowaniu prostszych eliksirów - zaginęła razem z rodziną i nie ma po niej śladu. Była mugolaczką.
Chciałabym, żeby to był żart. Ale nie jest, więc nie uśmiechnę się teraz z zapewnieniem, że nic takiego nie miało miejsca.
- Nie uśmiecha mi się rola ponuraka w czyjejś bajce, a mam wrażenie, że za jakiś czas właśnie tak może to wyglądać. Gorzej niż teraz, mniej bezpiecznie. Wybacz, jeżeli nie uwierzę na słowo, że takie rzeczy nie dzieją się Lancashire. Ani w bezpieczne miejsca w ogóle. Chciałabym uczyć się od ciebie, ale mając pewność, że jeśli poczujesz się czymś zagrożona, to wymówisz mi współpracę.
Spojrzenie niebieskozielonych oczu, poważne i oceniające, wlepiam w postać czarownicy.
- Karty nie mówią ostatnio zupełnie nic dobrego - dodaję, odżegnując się nagle od upiornej powagi i ponownie brzmiąc jak nieco roztrzepana nastolatka - ale jeśli tylko chcesz, to pokażę, jak je czytać. Najchętniej za wiedzę o tym, co właśnie zrobiłaś i czy mogę jakoś pomóc.
Opcja z pogonieniem do wszystkich psidwaków pozostaje aktualna, ale nadzieję mam na coś zupełnie innego.
Fate is a very weighty word to throw around before breakfast.
Kąciki ust uniosły się lekko, gdy do uszu doszły gładkie słówka po których zrobiło jej się zwyczajnie miło. Każdy lubił pochwały, a te dokonane przez nieznajomych jakimś takim dziwnym sposobem łechtały samopoczucie tak jakoś przyjemniej. Nie mogło to też nie sprawić, że ciemne oczy pani numerolog zaczynały patrzeć na Jen, jak na miłą, uroczą dziewczynę ze strony której, raczej nie czekało jej nic nieprzyjemnego. A może zwyczajnie była zbyt naiwna...?
Była prostą czarownicą, przeciętną czarownicą więc też problemy z którymi przychodziło jej się mierzyć również bywały proste, jak i przeciętne. Nigdy też więc nie przyszło jej do głowy, że można było nie ukończyć Hogwartu, że istniały zasady na to pozwalające, że istniał taki wybór. Biorąc jednak pod uwagę obecne czasy, pochodzenie Jen nie wydawało się to jakimś nierozsądnym posunięciem. Konsekwencje z tym powiązane nie mogły przeważyć wartości jaką jest poczucie bezpieczeństwa czy własnego sumienia. To ostatnie wywierało nawet pewne wrażenie - to, że dziewczyna stojąca przy Shelly pomimo tak młodego wieku potrafiła twardo trwać przy swoim światopoglądzie. Dojrzałe podejście, może nawet zbyt dojrzałe w porównaniu do jej wieku. Nie mogło to nie obudzić jakiegoś żalu.
- Myślałaś może kiedyś o możliwości połączenia wróżbiarstwa z numerologią? Jedna i druga dziedzina wiąże się z możliwością przewidywania choć ta druga konkretniej zachowań magii niż samej przyszłości. Niewiele jest publikacji czy badań łączących obie dziedziny przez wzgląd na ich ambiwalentność i wiążąca się z tym trudność w korelowaniu, opisywaniu tych zjawisk - jedna dziedzina była chaotyczna, a druga uporządkowana - Skoro jesteś biegła w tej pierwszej i chcesz zyskać wiedzę z tej drugiej dla samej możliwości kształcenia się to może właśnie świat czeka aż zapełnisz tę lukę - nie wiedziała, czy Jen rozmyślała o czymś podobnym, lecz zwyczajnie czuła potrzebę ukazania jej możliwości, jakiegoś większego celu. Tym bardziej, kiedy najwyraźniej przepełniała ją ta niewinna, czysta potrzeba sięgania po wiedzę nie zmącona chęcią przekucia jej na monetę. Cecha prawdziwego naukowca, badacza.
Nie dało się ukryć, że panna Vane była nieco oderwana od codziennych problemów poniżanych, gnębionych. Wychowywała się w kochającej rodzinie pielęgnującej w niej poczucie ważności. Nauka w Hogwarcie również nie przysporzyła jej przykrości bo choć ciekawskie spojrzenia biegały za jej niecodzienną urodą to jednak otwartość na innych sprawiała, że i reszta odpowiadała jej przeważnie tym samym. Jej rodzice byli czarodziejami, tak jak i jej bracia. Nie musiała nigdy walczyć o miejsce w magicznym świecie bo poniekąd od samego początku ono na nią czekało. Pustelnicze życie toczone od kilku lat na skraju kraju również dystansowało ją od polityki, która w jej wyobrażeniu funkcjonowała podobnie do nauki - miała zasady, których się nie łamało. Rzeczywistość jednak była brutalna, a sama Shelta właściwie dopiero miała dojrzewać smakując, doświadczając na własne oczy wiążących się z nią niesprawiedliwości. Moralność i polityka nie miały aksjomatów - tej względności miała się jednak dopiero nauczyć. Teraz jedynie mogła się jedynie zmieszać na słowa Leach, które nie odnajdywały spójności z jej światopoglądem, a nawet powodowały nieprzyjemnie chłodny dreszcz obaw pełznący wzdłuż kręgosłupa i zaciskający się na sercu.
- To trochę brzmi jak fragment historii wycięty z jakiegoś kryminału... - mruknęła uśmiechając się krzywo, nieporadnie próbując zrobić dobrą minę do wyjątkowo złej gry. Nie łapała spojrzenia z rozmówczynią nie do końca wiedząc, czy zasiana w niej niepewność nie jest w jej oczach zbyt widoczna. Miała zresztą na czym się skupiać - kreowana przez nią magia wzbierała się, splatała, układała podług jej wolę zupełnie w przeciwieństwie do jej własnych myśli. Chwila zastanowienia się przeciągała się leniwie by zmaterializować się wraz z ciężkim wydechem - Zróbmy więc tak jak mówisz... - zaczęła bez większego entuzjazmu i przekonania, z gramem niepewności. Czy zgadzała się na podobny układ w kwestiach bezpieczeństwa dla własnego, czy też jej komfortu...? Zrodzona rozterka mierziła ją jak kamień w bucie - Początkowo na miesiąc. Przez pierwszy tydzień będę cię zaznajamiała z twoimi obowiązkami, a potem postarasz się je realizować samodzielnie. Czas nauki ustalimy wspólnie tak by nie kolidował z naszymi obowiązkami, a jak współpraca będzie się nam układała - przedłużymy ją - pociągnęła dalej z większym już entuzjazmem by zaraz przeskoczyć na bardziej rzeczowy ton - Jak sobie radzisz z białą magią? Prawdopodobnie będę potrzebowała pomocy przy nałożeniu na ten obszar zaklęcia. Repello Mugoletum...! - poruszyła różdżką ciekawa tego, czy jednak uda jej się wprawie wznieść osłonę na tym obszarze.
Była prostą czarownicą, przeciętną czarownicą więc też problemy z którymi przychodziło jej się mierzyć również bywały proste, jak i przeciętne. Nigdy też więc nie przyszło jej do głowy, że można było nie ukończyć Hogwartu, że istniały zasady na to pozwalające, że istniał taki wybór. Biorąc jednak pod uwagę obecne czasy, pochodzenie Jen nie wydawało się to jakimś nierozsądnym posunięciem. Konsekwencje z tym powiązane nie mogły przeważyć wartości jaką jest poczucie bezpieczeństwa czy własnego sumienia. To ostatnie wywierało nawet pewne wrażenie - to, że dziewczyna stojąca przy Shelly pomimo tak młodego wieku potrafiła twardo trwać przy swoim światopoglądzie. Dojrzałe podejście, może nawet zbyt dojrzałe w porównaniu do jej wieku. Nie mogło to nie obudzić jakiegoś żalu.
- Myślałaś może kiedyś o możliwości połączenia wróżbiarstwa z numerologią? Jedna i druga dziedzina wiąże się z możliwością przewidywania choć ta druga konkretniej zachowań magii niż samej przyszłości. Niewiele jest publikacji czy badań łączących obie dziedziny przez wzgląd na ich ambiwalentność i wiążąca się z tym trudność w korelowaniu, opisywaniu tych zjawisk - jedna dziedzina była chaotyczna, a druga uporządkowana - Skoro jesteś biegła w tej pierwszej i chcesz zyskać wiedzę z tej drugiej dla samej możliwości kształcenia się to może właśnie świat czeka aż zapełnisz tę lukę - nie wiedziała, czy Jen rozmyślała o czymś podobnym, lecz zwyczajnie czuła potrzebę ukazania jej możliwości, jakiegoś większego celu. Tym bardziej, kiedy najwyraźniej przepełniała ją ta niewinna, czysta potrzeba sięgania po wiedzę nie zmącona chęcią przekucia jej na monetę. Cecha prawdziwego naukowca, badacza.
Nie dało się ukryć, że panna Vane była nieco oderwana od codziennych problemów poniżanych, gnębionych. Wychowywała się w kochającej rodzinie pielęgnującej w niej poczucie ważności. Nauka w Hogwarcie również nie przysporzyła jej przykrości bo choć ciekawskie spojrzenia biegały za jej niecodzienną urodą to jednak otwartość na innych sprawiała, że i reszta odpowiadała jej przeważnie tym samym. Jej rodzice byli czarodziejami, tak jak i jej bracia. Nie musiała nigdy walczyć o miejsce w magicznym świecie bo poniekąd od samego początku ono na nią czekało. Pustelnicze życie toczone od kilku lat na skraju kraju również dystansowało ją od polityki, która w jej wyobrażeniu funkcjonowała podobnie do nauki - miała zasady, których się nie łamało. Rzeczywistość jednak była brutalna, a sama Shelta właściwie dopiero miała dojrzewać smakując, doświadczając na własne oczy wiążących się z nią niesprawiedliwości. Moralność i polityka nie miały aksjomatów - tej względności miała się jednak dopiero nauczyć. Teraz jedynie mogła się jedynie zmieszać na słowa Leach, które nie odnajdywały spójności z jej światopoglądem, a nawet powodowały nieprzyjemnie chłodny dreszcz obaw pełznący wzdłuż kręgosłupa i zaciskający się na sercu.
- To trochę brzmi jak fragment historii wycięty z jakiegoś kryminału... - mruknęła uśmiechając się krzywo, nieporadnie próbując zrobić dobrą minę do wyjątkowo złej gry. Nie łapała spojrzenia z rozmówczynią nie do końca wiedząc, czy zasiana w niej niepewność nie jest w jej oczach zbyt widoczna. Miała zresztą na czym się skupiać - kreowana przez nią magia wzbierała się, splatała, układała podług jej wolę zupełnie w przeciwieństwie do jej własnych myśli. Chwila zastanowienia się przeciągała się leniwie by zmaterializować się wraz z ciężkim wydechem - Zróbmy więc tak jak mówisz... - zaczęła bez większego entuzjazmu i przekonania, z gramem niepewności. Czy zgadzała się na podobny układ w kwestiach bezpieczeństwa dla własnego, czy też jej komfortu...? Zrodzona rozterka mierziła ją jak kamień w bucie - Początkowo na miesiąc. Przez pierwszy tydzień będę cię zaznajamiała z twoimi obowiązkami, a potem postarasz się je realizować samodzielnie. Czas nauki ustalimy wspólnie tak by nie kolidował z naszymi obowiązkami, a jak współpraca będzie się nam układała - przedłużymy ją - pociągnęła dalej z większym już entuzjazmem by zaraz przeskoczyć na bardziej rzeczowy ton - Jak sobie radzisz z białą magią? Prawdopodobnie będę potrzebowała pomocy przy nałożeniu na ten obszar zaklęcia. Repello Mugoletum...! - poruszyła różdżką ciekawa tego, czy jednak uda jej się wprawie wznieść osłonę na tym obszarze.
angel heart | devil mind
The member 'Shelta Vane' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 5
'k100' : 5
- Myślałam i myślę nadal - uśmiecham się lekko, bo to prawda, choć nie cała. Myślę jeszcze o próbach powiązania numerologii z jasnowidzeniem, ale tego jej tak z marszu nie powiem. Po pierwsze, żeby nie stracić na wiarygodności, po drugie - choć nie uważam Shelty Vane za zagrożenie i nie podejrzewam jej o złe intencje, rozstanie się z sekretem tak z marszu nawet nie przychodzi mi do głowy.
Wygląda na to, że i tak zdążyłam już pogorszyć jej nastrój, tym bardziej, że czarownica wyraźnie omija mnie spojrzeniem i woli skupić się na podjętym działaniu. Nie mam jej za złe wątpliwości, wyraźnie potwierdza się wcześniejsze przypuszczenie, że nie pasuję do jej życia. Jeśli powinnam mieć w tej kwestii jakieś złe przeczucia, to nie, nie mam żadnych.
- To uczciwy układ - odpowiadam, zgodnie przystając na takie zakończenie tematu.
Na pytanie o umiejętności związane z obroną przed czarną magią odpowiadam bez namysłu, niemal w tej samej chwili.
- Bardzo przeciętnie, ale chyba w dolnych granicach normy. Zaklęcia patronusa nie dam rady wyczarować, przeważnie radzę sobie głównie z tymi podstawowymi.
Nie będę jej wmawiać, że jest lepiej, to na pewno. Urokami, eliksirami i obroną przed czarną magią posługuję się w zakresie dość solidnych podstaw, które może i nie pozwalają na wielkie wyczyny, ale na zdanie egzaminów końcowych z tych przedmiotów, gdybym do nich podeszła, już tak. Zakładając, że obyłoby się bez czynników losowych i dużego pecha.
- Repello Mugoletum - wypowiadam, dołączając do Shelty w próbie rozpostarcia tu magicznej osłony, która miałaby ochronić to miejsce przed nadmierną uwagą ze strony mugoli. Ostrożnie poruszam różdżką z drewna brezylki w towarzyszącym inkantacji geście. Najpewniej czuję się w transmutacji, po pozostałe dziedziny sięgam rzadziej. Od dawna nie próbowałam korzystać z tego czaru, choć jest bez wątpienia użyteczny. Staram się zachować skupienie, działać możliwie precyzyjnie i nie pogorszyć sprawy, bo jednak zależy mi, żeby nie zepsuć pierwszego zaklęcia rzucanego w obecności przyszłej pracodawczyni. Czy uda się uniknąć kompromitacji, to już leży w gestii szczęścia, podejrzewam.
Wygląda na to, że i tak zdążyłam już pogorszyć jej nastrój, tym bardziej, że czarownica wyraźnie omija mnie spojrzeniem i woli skupić się na podjętym działaniu. Nie mam jej za złe wątpliwości, wyraźnie potwierdza się wcześniejsze przypuszczenie, że nie pasuję do jej życia. Jeśli powinnam mieć w tej kwestii jakieś złe przeczucia, to nie, nie mam żadnych.
- To uczciwy układ - odpowiadam, zgodnie przystając na takie zakończenie tematu.
Na pytanie o umiejętności związane z obroną przed czarną magią odpowiadam bez namysłu, niemal w tej samej chwili.
- Bardzo przeciętnie, ale chyba w dolnych granicach normy. Zaklęcia patronusa nie dam rady wyczarować, przeważnie radzę sobie głównie z tymi podstawowymi.
Nie będę jej wmawiać, że jest lepiej, to na pewno. Urokami, eliksirami i obroną przed czarną magią posługuję się w zakresie dość solidnych podstaw, które może i nie pozwalają na wielkie wyczyny, ale na zdanie egzaminów końcowych z tych przedmiotów, gdybym do nich podeszła, już tak. Zakładając, że obyłoby się bez czynników losowych i dużego pecha.
- Repello Mugoletum - wypowiadam, dołączając do Shelty w próbie rozpostarcia tu magicznej osłony, która miałaby ochronić to miejsce przed nadmierną uwagą ze strony mugoli. Ostrożnie poruszam różdżką z drewna brezylki w towarzyszącym inkantacji geście. Najpewniej czuję się w transmutacji, po pozostałe dziedziny sięgam rzadziej. Od dawna nie próbowałam korzystać z tego czaru, choć jest bez wątpienia użyteczny. Staram się zachować skupienie, działać możliwie precyzyjnie i nie pogorszyć sprawy, bo jednak zależy mi, żeby nie zepsuć pierwszego zaklęcia rzucanego w obecności przyszłej pracodawczyni. Czy uda się uniknąć kompromitacji, to już leży w gestii szczęścia, podejrzewam.
Fate is a very weighty word to throw around before breakfast.
The member 'Jennifer Leach' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 95
'k100' : 95
Vane była dość młoda jak na naukowca, który przeważnie kojarzył się innym z kimś pomarszczonym, wiekowym. Czasami jednak to co mówiła, to o co pytała nie bardzo odbiegało od tego co taka starsza osoba parająca się nauką mogłaby sama powiedzieć. Być może śmiałość Shelty w dociekaniu, w wysnuwaniu teorii i zachęcaniu do poznania brała się z tego, że cała jej rodzina zajmowała się nauką w szerokim tego słowa znaczeniu, a rodzinne obiady przypominały bardziej konferencje naukowe niż rodzinne. Nie było to jednak coś złego. Taka drobna dziwność. Stąd też zainteresowanie czarownicy młodą dziewczyną i tym z czym chciała łączyć pozyskiwaną wiedzę. Dostrzegała w niej te ziarnko talentu, które zachęcało do pielęgnacji. Pewnie chciała ku niemu skierować swe dłonie, lecz świat, polityka, różnice kazały jej się na moment zwolnić, zawahać, zastanowić. Ostatecznie przyjmując warunki współpracy czuła się jednak nieco niewłaściwie. Nie dlatego, że dziewczyna była mugolaczką, lecz dlatego że jej samej przeszło przez myśl, że może być to faktycznie problem, kiedy to sama Jen rozpostarła przed nią niemalże mrożącą krew w żyłach wizję konsekwencji. Czuła się źle z tą krzywdzącą rzeczywistością na karku, która kazała spojrzeć przez swój pryzmat na dziewczynę, na mugolaczkę. Czuła się niewłaściwie ze przez chwilę pomyślała o tym, by się wycofać, by ją tu zostawić, by zatrudnić kogoś bezpieczniejszego. Jednak przecież jakim zagrożeniem była dziewiętnastolatka...? Nauka naprawdę powinna znać podziały...? Dajmy sobie nawzajem szansę - pomyślała - wtedy to faktycznie będzie uczciwe - zgodziła się w duchu kiwając potakująco, z zamyśleniem głową.
- Jeżeli miałabyś czas jeszcze dziś, właściwie za chwilę, kiedy to skończę tu co mam do zrobienia to chciałabym, byś udała się ze mną do mojej pracowni. Chciałabym, byś wiedziała gdzie się znajduje, byś umiała do mnie trafić samodzielnie następnym razem. Na chwilę obecną nie jestem w posiadaniu sprawnego połączenia kominkowego i nie jestem w stanie użyczyć ci bezpośredniego świstoklika więc będziesz musiała polegać na teleportacji lub miotle. Błędny Rycerz też tam raczej nie zajedzie bo sam kraniec hrabstwa Lancashire - będzie musiała wiedzieć gdzie się udać.
Poruszyła różdżką wywołując inkantację po to by w kolejnej chwili spleść ją z tą powtórzoną przez Jennifer. Powstały urok zaczął się materializować i nim zyskał na sztywności Vane oplotła go niciami neutralnej magii spajając, scalając z rozłożonym pod ich stopami niewidzialnym dywanem z nici magicznych zależności stanowiących część numerologicznego filaru. Wyglądało na to, że ten miał być dzięki temu bezpieczniejszy. Shelta westchnęła z ulgą, przecierając czoło przedramieniem - Dobra robota - pochwaliła - Sama też sobie nie do końca radzę z białą magią. Nie można być orłem ze wszystkiego - skwitowała poniekąd podnosząc na duchu samą siebie - Herbarius Nuntius - poruszyła różdżką chcąc rozlać kolejny urok na wyglądające z pod śniegu wysokie trawy.
- Jeżeli miałabyś czas jeszcze dziś, właściwie za chwilę, kiedy to skończę tu co mam do zrobienia to chciałabym, byś udała się ze mną do mojej pracowni. Chciałabym, byś wiedziała gdzie się znajduje, byś umiała do mnie trafić samodzielnie następnym razem. Na chwilę obecną nie jestem w posiadaniu sprawnego połączenia kominkowego i nie jestem w stanie użyczyć ci bezpośredniego świstoklika więc będziesz musiała polegać na teleportacji lub miotle. Błędny Rycerz też tam raczej nie zajedzie bo sam kraniec hrabstwa Lancashire - będzie musiała wiedzieć gdzie się udać.
Poruszyła różdżką wywołując inkantację po to by w kolejnej chwili spleść ją z tą powtórzoną przez Jennifer. Powstały urok zaczął się materializować i nim zyskał na sztywności Vane oplotła go niciami neutralnej magii spajając, scalając z rozłożonym pod ich stopami niewidzialnym dywanem z nici magicznych zależności stanowiących część numerologicznego filaru. Wyglądało na to, że ten miał być dzięki temu bezpieczniejszy. Shelta westchnęła z ulgą, przecierając czoło przedramieniem - Dobra robota - pochwaliła - Sama też sobie nie do końca radzę z białą magią. Nie można być orłem ze wszystkiego - skwitowała poniekąd podnosząc na duchu samą siebie - Herbarius Nuntius - poruszyła różdżką chcąc rozlać kolejny urok na wyglądające z pod śniegu wysokie trawy.
angel heart | devil mind
The member 'Shelta Vane' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 28
'k100' : 28
Czas w którym przyszło jej żyć miał nauczyć jej wiele. Nie chodziło tylko o próbę odnalezienia się w konflikcie, który przecież nie był dla nie obojętny, lecz również tego jak powinna postrzegać uczestniczące w nim jednostki. Podziałów z każdą chwilą zaś przybywało. Nie było już tylko magicznych i mugoli. Po Sylwestrze pojawili się dodatkowo ulegli, jak i buntujący się Ministerstwu. O zwolennikach czarodzieja którego imienia nie powinno się wypowiadać i jego przeciwnikach już nawet nie wspominała. W tym wszystkim była on, jak i nauka, która nie powinna być obojętna wobec kogokolwiek. Czy tak jednak pozostanie...? Westchnęła oddalając te myśli by skupić się na zadaniu, jak i swojej potencjalnie przyszłej stażystce. Poruszała różdżką kierując przepływająca między nimi magią. Nakierowywała ją na właściwe, odpowiednie niewidzialnie przecinające się w powietrzu ścieżki. To co tworzyła, to co właściwie stworzyła w tym miejscu drżało pod rozpościeraną mocą uchodzącą z narzędzia jej pracy. Utworzona magia była sama w sobie potężna i trudna do przełamania, zniszczenia, uszkodzenia. Nie oznaczało to, że nie potrzebowała zabezpieczenia. Emanująca magia mogła przyciągać mugoli lub też w jakiś sposób na nich wpłynąć. Vane nasyciła więc przestrzeń dookoła magią która miała trzymać niemagicznych w bezpiecznej odległości, wzbudzać niewyjaśnione poczucie lęku, jak i dezorientacji. Następne obszarowo działające zaklęcie nieszczęśliwie rozpłynęło się w powietrzu nim jakkolwiek zdarzyło się uformować. Cóż, biała magia zawsze była dla niej wyzwaniem, lecz od momentu podjęcia się pracy nad siecią odnosiła wrażenie, że radzi sobie z nią lepiej niż kiedyś. Podjęła więc kolejną próbę przywołania białej magii chcąc otoczyć utworzony teleportacyjny węzeł ochronną tarczą mającą chronić go przez zaklęciami z zewnątrz. Poruszyła różdżką - Protego - wypowiedziała starannie pracując z mocą zaklęcia, przypisując jego moc na stałe do całej magicznej konstrukcji. Gdy skończyła spojrzała na dziewczynę zachęcając ją do tego by przejść się dalej. Miała jej jeszcze trochę do opowiedzenia.
|zt
|zt
angel heart | devil mind
The member 'Shelta Vane' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 66
'k100' : 66
6 sierpnia 1957 roku
Piękna pogoda, jaką obdarowywało tegoroczne lato, zachęcała do spędzania czasu na świeżym powietrzu. Panna Burroughs od czasu przeprowadzki po za tłoczne oraz niebezpieczne uliczki Londynu, coraz chętniej spędzała czas na świeżym powietrzu. Zwykle jednak przesiadywała w swoim ogrodzie, pełnym kolorowych kwiatów bądź przydomowym tarasie. Dzisiejszego dnia postanowiła coś zmienić oraz wybrać się na wybrzeże w Puddlemere. Potrzebowała odrobiny odpoczynku, a domowe otoczenie kusiło by przysiąść do książek bądź badań, jakie prowadziła. Każdy, nawet najbystrzejszy umysł potrzebował odrobiny odsapnięcia od pracy na wysokich obrotach.
Z wiklinowym koszyczkiem przewieszonym przez ramię, eteryczna alchemiczka aportowała się na nabrzeżnej łące. Miejsce zdawało się być niezwykle przytulne oraz sielskie, już od pierwszego spojrzenia przypadając jej do gustu. Szum morza przyjemnie rozpieszczał uszy, a skupione kępki zielonej trawy stanowiły idealne miejsce na rozłożenie niewielkiego kocyka. Nie zwlekała z rozgoszczeniem się na niewielkiej plaży. Frances odnalazła odpowiednie miejsce - nie za blisko wody, lecz również nie za daleko, gdzie rozłożyła błękitny, przywieziony z domu kocyk. Planowała spędzić na plaży odrobinę więcej czasu, zabrała więc ze sobą przekąski, książkę przygodową którą właśnie czytała oraz zaczarowany zestaw do herbaty, będący prezentem od wujostwa. Zręczne palce przelały wodę z butelki wprost do czajniczka, by ten za sprawą magii mógł przygotować pyszny napar.
Sama panna Burroughs wstała z kocyka, zsunęła ze stóp jasne pantofelki na obcasie by ruszyć w kierunku linii wody. Dzisiejszego dnia czuła się przygotowana - pod prostą, białą suknią skrywał się równie bielutki kostium kąpielowy. Chłodna woda przyjemnie obmywała jej stopy, gdy Frances przechadzała się brzegiem morza, w dłoni trzymając rąbek swej sukni, by delikatny materiał nie nasiąkł wodą. I jak nie znosiła portowych doków, tak morze jawiło jej się niczym dawno nie widziany przyjaciel. Szum fal bywał kojący dla zmęczonych umysłów, a pełne jodu powietrze zdawało się być prostsze do oddychania.
Szaroniebieskie spojrzenie utkwiło w tafli morza, próbując wypatrzeć oznak, wskazujących na skupisko skrzeloziela. Ostatnim razem poszukiwania nie przyniosły pozytywnego skutku, gdy jej kostka stała się ofiarą podłego, przynoszącego pecha langustnika. Kto wie, może dziś się jej poszczęści?
Skupiona na poszukiwaniach nie zerkała w kierunku innych czarodziejów, znajdujących się na plaży, jedynie czasem kierując spojrzenie w kierunku swoich rzeczy. Los jednak zdawał się mieć inne plany względem jej popołudnia. Psotny podmuch wiatru poderwał w górę apaszkę, do tej pory spoczywającą na ramionach dziewczęcia. - Och! - Wyrwało się z jej ust, a dłoń niemal od razu pomknęła ku górze, próbując złapać uciekinierkę. Biała apaszka zatańczyła w powietrzu uciekając od panny Burroughs, by wylądować w ramionach pewnego czarodzieja. Szaroniebieskie tęczówki zatrzymały się na jego postaci, a blade policzki przyozdobił rumieniec zakłopotania.
- Dzień dobry, panie Genthon. - Rzekła, gdy podeszła do mężczyzny. Nie przeszli na ty, kultura więc wymagała, by nie próbowała zwracać się do starszego mężczyzny po imieniu. - Zdaje się, że moja apaszka woli pańskie towarzystwo. - Dodała ciepło, wskazując podbródkiem na kawałek półprzezroczystego, jasnego materiału. Nie wyciągnęła jednak dłoni, miast tego posyłając mu delikatny, odrobinę zakłopotany uśmiech.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Tom zjawił się w Puddlemere po południu, jak zwykle obierając sobie za środek transportu Błędnego Rycerza. Wściekle czerwony autobus zgarnął go z Gloucestershire, gdzie czarodziej miał kilka spraw do załatwienia, a następnie - pokonując niemal w ułamku sekundy North Wessex - wysadził go na południowym wybrzeżu, tuż przy na nadbrzeżnej łące.
Miejsce, wbrew pozorom, nie było przypadkowe. To tu Tom umówił się z nowym klientem na odbiór zlecenia. Nie wszyscy czarodzieje chcieli pojawiać się w Londynie, gdzie mieścił się Czarodziejski Warsztat Genthona, w samym epicentrum wojny, a i nie każdy ufał Tomowi na tyle, aby wpuścić go do własnego domu. Część klientów umawiała się z nim w neutralnych miejscach, takich jak puby i kawiarnie, a część nie pojawiała się nawet wcale - zamiast tego zostawiała mu przedmiot w jakiejś skrytce na pustkowiu, na przykład w Cliodnie, Hogsmeade lub na plaży w Puddlemere.
Tom wyskoczył z Błędnego Rycerza i rozejrzał się dookoła, szukając w okolicy dużego, podłużnego kamienia, pod którym miało się kryć pomniejszone zaklęciem lusterko. I rzeczywiście, dostrzegł go po chwili w oddali, niedaleko linii wody. Na plaży, oprócz niego, było dość sporo osób: korzystający z pięknej, słonecznej pogody czarodzieje spacerowali brzegiem morza, grali w karty i piknikowali, jak gdyby nie przejmując się panującym w Anglii zamieszaniem. Tom nie miał im tego za złe - on sam trwał w dziwnym zawieszeniu między strachem a ignorancją, nie do końca potrafiąc się zdecydować, czy świat, do którego wrócił z Francji, jest tak naprawdę jego światem czy może jakąś dziwną, tymczasową anomalią.
Obszedł kamień dookoła, szukając "małego, przypominającego śmieci zawiniątka", o którym wspomniał w swoim liście pan Brodrick. Pierwszy traf okazał się chybiony - to były niestety prawdziwe śmieci. Za drugim razem jednak się udało.
Schował (czyste) zawiniątko do skórzanej torby, którą miał przewieszoną na ramieniu, wtem w jego stronę przyfrunął kawałek materiału. Biała chustka?, welon?, szalik?, apaszka? (Tom nigdy nie znał się na ubraniach, które były bardziej skomplikowane niż płaszcz, standardowa szata muzyczna, buty czy spodnie) zatańczyła w powietrzu, niesiona podmuchem wiatru, aż w końcu zatrzymała się na jego ramionach. Poczuł przyjemny zapach damskich perfum. Zaskoczony chwycił materiał w dłonie i rozejrzał się dookoła, poszukując właścicielki rzeczonej zguby.
— Panna Burroughs — uśmiechnął się, dostrzegając po chwili znaną mu czarownicę. Gdy ostatnim razem pożegnał się z nią w Surrey, nie spodziewał się, że spotka ją jeszcze kiedykolwiek. — Dziękuję, mimo wszystko oddaję. Pani na pewno będzie w niej lepiej do twarzy — odpowiedział uprzejmie. Rzeczywiście apaszka była bardzo w stylu eleganckiej, delikatnej panny Burroughs. — Jak się sprawuje szafa? — zapytał po chwili. — Mam nadzieję, że nie uciekła pani przed nią z domu i jest tu tylko w ramach relaksu — uśmiechnął się.
Miejsce, wbrew pozorom, nie było przypadkowe. To tu Tom umówił się z nowym klientem na odbiór zlecenia. Nie wszyscy czarodzieje chcieli pojawiać się w Londynie, gdzie mieścił się Czarodziejski Warsztat Genthona, w samym epicentrum wojny, a i nie każdy ufał Tomowi na tyle, aby wpuścić go do własnego domu. Część klientów umawiała się z nim w neutralnych miejscach, takich jak puby i kawiarnie, a część nie pojawiała się nawet wcale - zamiast tego zostawiała mu przedmiot w jakiejś skrytce na pustkowiu, na przykład w Cliodnie, Hogsmeade lub na plaży w Puddlemere.
Tom wyskoczył z Błędnego Rycerza i rozejrzał się dookoła, szukając w okolicy dużego, podłużnego kamienia, pod którym miało się kryć pomniejszone zaklęciem lusterko. I rzeczywiście, dostrzegł go po chwili w oddali, niedaleko linii wody. Na plaży, oprócz niego, było dość sporo osób: korzystający z pięknej, słonecznej pogody czarodzieje spacerowali brzegiem morza, grali w karty i piknikowali, jak gdyby nie przejmując się panującym w Anglii zamieszaniem. Tom nie miał im tego za złe - on sam trwał w dziwnym zawieszeniu między strachem a ignorancją, nie do końca potrafiąc się zdecydować, czy świat, do którego wrócił z Francji, jest tak naprawdę jego światem czy może jakąś dziwną, tymczasową anomalią.
Obszedł kamień dookoła, szukając "małego, przypominającego śmieci zawiniątka", o którym wspomniał w swoim liście pan Brodrick. Pierwszy traf okazał się chybiony - to były niestety prawdziwe śmieci. Za drugim razem jednak się udało.
Schował (czyste) zawiniątko do skórzanej torby, którą miał przewieszoną na ramieniu, wtem w jego stronę przyfrunął kawałek materiału. Biała chustka?, welon?, szalik?, apaszka? (Tom nigdy nie znał się na ubraniach, które były bardziej skomplikowane niż płaszcz, standardowa szata muzyczna, buty czy spodnie) zatańczyła w powietrzu, niesiona podmuchem wiatru, aż w końcu zatrzymała się na jego ramionach. Poczuł przyjemny zapach damskich perfum. Zaskoczony chwycił materiał w dłonie i rozejrzał się dookoła, poszukując właścicielki rzeczonej zguby.
— Panna Burroughs — uśmiechnął się, dostrzegając po chwili znaną mu czarownicę. Gdy ostatnim razem pożegnał się z nią w Surrey, nie spodziewał się, że spotka ją jeszcze kiedykolwiek. — Dziękuję, mimo wszystko oddaję. Pani na pewno będzie w niej lepiej do twarzy — odpowiedział uprzejmie. Rzeczywiście apaszka była bardzo w stylu eleganckiej, delikatnej panny Burroughs. — Jak się sprawuje szafa? — zapytał po chwili. — Mam nadzieję, że nie uciekła pani przed nią z domu i jest tu tylko w ramach relaksu — uśmiechnął się.
Jakieś tęsknoty się we mnie szamocą,
Za światłem, życiem, spokojem i mocą.
I próżno, próżno sen duszy mej złoty
ścigam bezgwiezdną otoczony nocą.
Za światłem, życiem, spokojem i mocą.
I próżno, próżno sen duszy mej złoty
ścigam bezgwiezdną otoczony nocą.
Tom Genthon
Zawód : Złota rączka, właściciel "Czarodziejskiego Warsztatu Genthona"
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Kto pod kim zaklęcie rzuca, ten sam w siebie celuje.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nadbrzeżna łąka
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kornwalia