Sklep z magicznymi wonnościami
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.[bylobrzydkobedzieladnie]
Sklep z magicznymi wonnościami
Jest nieduży i urządzony w dość staroświeckim stylu, panuje tu też spory zaduch; właścicielka, starsza, samotna czarownica lubująca się w szatach obfitych w koronki, rzadko otwiera okna w obawie przed rozproszeniem mieszanki zapachów. Już po wejściu klientów otacza woń rozmaitych pachnideł i wonności. Można tu znaleźć naprawdę różnorodny wybór artykułów, począwszy od perfum, kompozycji wonnych ziół i olejków po kadzidła i zapachowe świece uwalniające subtelny zapach przez wiele godzin. Nietrudno się domyślić, że sklepik jest szczególnie chętnie odwiedzany przez czarownice poszukujące interesujących zapachów po niezbyt wygórowanej cenie.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:41, w całości zmieniany 2 razy
Wiedział, że Maeve tam będzie i nie zamierza go wystawić. Możliwe, że spotkali się dopiero dwa razy po długim okresie czasu, ale znali się. Kiedyś byli przyjaciółmi i nie łączyły ich tylko wspólne znajomości, lecz również wspomnienia, porozumienie i wsparcie, które mieli. Zaufanie. Clearwater nie była z tych, którzy łatwo zapominali o przeszłości, bo jeśli tak by właśnie było, potraktowałaby sprawę swojego brata z pewną rezerwą i zgodziłaby się na pozostawienie jej nierozwiązanej. Podczas jednej z rozmów wiedzieli już, że żadne z nich nie chciało zapominać o bliskich, którzy odeszli. Ci mieli żyć tak długo, jak tylko o nich pamiętali żywi. A Jayden nie zamierzał odpychać wspomnień i traktować je jak niebyłe. To w pewien sposób przewrotne, że spotkał swoją dawną przyjaciółkę na cmentarzu — gdyby nie śmierć kuzynek, nigdy by go tam nie było. Gdyby nie ta tragedia, nie spojrzałby na świat bez klapek na oczach. Nie podjąłby wysiłku i nie zmieniłby się. Nie ruszyłby nową, nieznaną sobie drogą pełną cierni, lecz każdy krok miał go uhardzić. Każdy upadek prowokował powstanie z kolan. Było to trudne, ale Jayden nie zamierzał dopuścić, by czyjekolwiek odejście poszło na marne. Teraz z Maeve stanowili na pewno ciekawą parę — żałobników walczących w imię spokoju czarodziejskiego społeczeństwa, jednak nie przejmowali się tym dokładnie tak samo jak za czasów Hogwartu. Vane wiedział, że jeśli sam nie miał się za to zabrać, to nikt nie planował go wyręczać. Przechodzenie z anomalii do kolejnej pomagało mu się wyciszyć i miał nadzieję, że działało to również i na jego towarzyszkę. Oboje byli w podobnej sytuacji, dzięki czemu odczuwanie rzeczywistości sprowadzało się na podobny grunt. Czy i lek przeciwbólowy miał być ten sam?
Czarownica rzuciła poprawnie zaklęcie, ale JD nie miał wątpliwości, że jej się uda. - Dobrze - powiedział krótko, nie chcąc marnować czasu i działania zaklęcia na zbędne słowa. Jeśli chcieli się zająć naprawą, to teraz. Odetchnął głęboko nieskażonym powietrzem i uniósł różdżkę, zabierając się za kolejny etap. Miał nadzieję, że tym razem miało pójść im lepiej niż ostatnio, chociaż jak dobrze pamiętał, to oboje coś nie mieli szczęścia do tego momentu naprawy.
|oczywiście metoda neutralna
[bylobrzydkobedzieladnie]
Czarownica rzuciła poprawnie zaklęcie, ale JD nie miał wątpliwości, że jej się uda. - Dobrze - powiedział krótko, nie chcąc marnować czasu i działania zaklęcia na zbędne słowa. Jeśli chcieli się zająć naprawą, to teraz. Odetchnął głęboko nieskażonym powietrzem i uniósł różdżkę, zabierając się za kolejny etap. Miał nadzieję, że tym razem miało pójść im lepiej niż ostatnio, chociaż jak dobrze pamiętał, to oboje coś nie mieli szczęścia do tego momentu naprawy.
|oczywiście metoda neutralna
[bylobrzydkobedzieladnie]
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Ostatnio zmieniony przez Jayden Vane dnia 13.03.19 17:59, w całości zmieniany 1 raz
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Jayden Vane' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 40
'k100' : 40
Zaklęcie udało się, a wokół jej głowy pojawiła się bańka z tlenem; na szczęście czarowanie nie wywołało to żadnych dodatkowych zaburzeń magii. Dość gładko poradzili sobie z pierwszym zagrożeniem, nie uważała jednak, by mieli co świętować - wszak był to dopiero początek ich zmagań. Oddychała szybciej niż zwykle, adrenalina robiła swoje, mimo to Maeve zachowywała spokój. Przywykła do pracy w stresie, od wielu długich lat poddawano ją rygorystycznemu szkoleniu, dzięki któremu miała być w stanie nie tylko analizować niezliczone papierzyska i sporządzać treściwe raporty, ale i chodzić w teren - obcować z czarodziejami spod ciemnej gwiazdy, oszukiwać ich, a następnie podstępem wyciągać z nich cenne informacje. Jednak kto w dzisiejszych czasach zaliczał się do grona tych, których szpiegowanie uznawane było nie tylko za moralne, ale i potrzebne do prawidłowego funkcjonowania społeczeństwa? I czy zmiany na najwyższych szczeblach nie przyniosą rychłej zmiany w definiowaniu obowiązków wiedźmiej straży? Nie mogła o tym teraz myśleć, niezależnie od tego, jak ważne i jak uciążliwe to były tematy. Musiała pozostać czujna i skupiona, jeśli chciała poradzić sobie lepiej, niż poprzednim razem.
Rozglądała się dookoła z uwagą, z ukłuciem żalu obserwując zastawione buteleczkami półki, zakurzone blaty; jak radziła sobie właścicielka sklepu, odkąd ministerstwo oznaczyło jej lokal jako miejsce niezdatne do użytku, od którego wszyscy winni trzymać się z daleka? Westchnęła cicho, mimowolnie, gdy ciężar na piersi wzmógł się. Nienawidziła niesprawiedliwości, niedbalstwa, a tym właśnie było ignorowanie szalejących anomalii. Czarodzieje potrzebowali nadziei, nawet najmniejszej, by nie poddać się narastającemu z każdym miesiącem marazmowi, szalejącemu w Anglii chaosowi. Przeniosła na Jaydena spojrzenie dużych, podkrążonych oczu; musieli działać szybko, jeśli nie chcieli dać się zaskoczyć kolejnemu atakowi anomalii. Wzniosła wyżej trzymaną w dłoni różdżkę i odetchnęła głęboko, skupiając swe myśli na pulsującej, spaczonej magii, której źródło znajdowało się gdzieś tutaj, w niepozornym sklepiku z wonnościami. Chciała podporządkować ją swej woli, przywrócić temu miejscu należny mu spokój.
Rozglądała się dookoła z uwagą, z ukłuciem żalu obserwując zastawione buteleczkami półki, zakurzone blaty; jak radziła sobie właścicielka sklepu, odkąd ministerstwo oznaczyło jej lokal jako miejsce niezdatne do użytku, od którego wszyscy winni trzymać się z daleka? Westchnęła cicho, mimowolnie, gdy ciężar na piersi wzmógł się. Nienawidziła niesprawiedliwości, niedbalstwa, a tym właśnie było ignorowanie szalejących anomalii. Czarodzieje potrzebowali nadziei, nawet najmniejszej, by nie poddać się narastającemu z każdym miesiącem marazmowi, szalejącemu w Anglii chaosowi. Przeniosła na Jaydena spojrzenie dużych, podkrążonych oczu; musieli działać szybko, jeśli nie chcieli dać się zaskoczyć kolejnemu atakowi anomalii. Wzniosła wyżej trzymaną w dłoni różdżkę i odetchnęła głęboko, skupiając swe myśli na pulsującej, spaczonej magii, której źródło znajdowało się gdzieś tutaj, w niepozornym sklepiku z wonnościami. Chciała podporządkować ją swej woli, przywrócić temu miejscu należny mu spokój.
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Maeve Clearwater' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 42
'k100' : 42
Nie dał rady ponieść tej magii, która cisnęła się z każdego zakątka sklepu z magicznymi wonnościami. Być może anomalie jedynie się wzmacniały, a oni słabli? Nie miał pojęcia, z czym to mogło być związane, ale fakt faktem — z Maeve nie udawało mu się naprawiać zakłóceń magii. Nie sądził, by przyczyna leżała jedynie w ich słabościach. Czy magia czerpała z nich siłę, gdy czuli tylko i wyłącznie pragnienie odnalezienia prawdy? Może zależało im aż za bardzo na zmianach? Cokolwiek to miało być, jeszcze nie rozumiał, ale porażka nie miała być w tym momencie wałkowana. Musieli się wpierw stąd z Clearwater bezpiecznie wydostać. Skierował się więc do wyjścia z budynku, łapiąc za ramię dziewczynę i ciągnąc za sobą. Przy drzwiach Jayden zdjął z siebie zaklęcie, rozglądając się uważnie czy gdzieś nie czaili się pracownicy Ministerstwa Magii. Na szczęście nikogo takiego nie dostrzegł. Wyszli więc dość sprawnie i bez przeszkód. Nikt ich nie zatrzymywał, a gdy tylko minęli dwie kamienice, Vane skręcił w ciemną uliczkę i spojrzał na towarzyszkę.
- Do ciebie? - spytał, czując, że muszą porozmawiać. Pojawianie się na wspólnej próbie ujarzmienia anomalii to nie była relacja. Owszem, rozmawiali na cmentarzu, jednak to była głównie gra między sobą nawzajem — patrzyli na siebie i próbowali dostrzec ludzi, którymi niegdyś byli. Wtedy, w Hogwarcie. Zresztą miał jej parę rzeczy do powiedzenia, bo wiele się zmieniło, odkąd zetknęli się pierwszy raz po latach. Jego słowa nie były propozycją. Mogła wyczuć w tym pewien rodzaj rozkazu, chociaż Jayden nigdy ich nie wydawał i nie wyobrażał sobie, by do kogokolwiek miał mówić w ten sposób. Jednak teraz nie miało to znaczenia — miała go wysłuchać, miała mu opowiedzieć o tym wszystkim, co ją dręczyło, a on miał wyznać jej swoje wątpliwości. Oboje wiedzieli, że ta rozmowa się w końcu odbędzie. Nie mówił nawet, by spotkali się u niego, bo astronom od kilku miesięcy nie był nigdzie u siebie. Przerzucany niczym włóczęga nie zagrzał nigdzie miejsca. Lub sam odchodził, czując jedynie rozdarcie. Gdy zobaczył więc cisze przytaknięcie, zniknęli z okolicy sklepu i ukrytej weń anomalii.
|zt x2
- Do ciebie? - spytał, czując, że muszą porozmawiać. Pojawianie się na wspólnej próbie ujarzmienia anomalii to nie była relacja. Owszem, rozmawiali na cmentarzu, jednak to była głównie gra między sobą nawzajem — patrzyli na siebie i próbowali dostrzec ludzi, którymi niegdyś byli. Wtedy, w Hogwarcie. Zresztą miał jej parę rzeczy do powiedzenia, bo wiele się zmieniło, odkąd zetknęli się pierwszy raz po latach. Jego słowa nie były propozycją. Mogła wyczuć w tym pewien rodzaj rozkazu, chociaż Jayden nigdy ich nie wydawał i nie wyobrażał sobie, by do kogokolwiek miał mówić w ten sposób. Jednak teraz nie miało to znaczenia — miała go wysłuchać, miała mu opowiedzieć o tym wszystkim, co ją dręczyło, a on miał wyznać jej swoje wątpliwości. Oboje wiedzieli, że ta rozmowa się w końcu odbędzie. Nie mówił nawet, by spotkali się u niego, bo astronom od kilku miesięcy nie był nigdzie u siebie. Przerzucany niczym włóczęga nie zagrzał nigdzie miejsca. Lub sam odchodził, czując jedynie rozdarcie. Gdy zobaczył więc cisze przytaknięcie, zniknęli z okolicy sklepu i ukrytej weń anomalii.
|zt x2
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
15.12
Właściwie pożałował wyboru miejsca kiedy tylko znalazł się tuż na zewnątrz sklepu. Miał wrażenie, że powietrze wokół budynku było ciężkie, mdląco-słodkie, wręcz oblepiające jego skórę. Tego się mógł spodziewać, sama nazwa tego przybytku tłumaczyła wprost, że głównym towarem sprzedawanym przed pojawieniem się anomalii były zapachy. I Burke potrafił docenić przyjemną woń. Czy to chodziło o dobór wody perfumowanej, której używał, czy o wykwintny aromat wina, a nawet delikatny akcent zapachowy nadawany ubraniom, poprzez umieszczenie w szafie specjalnego mieszka z ziołami. Ale wiedział też, że przemieszanie wielu zapachów na raz mogło stanowić iście morderczą mieszankę - a właśnie to spodziewał się zastać w sklepie.
- No, jesteś - mruknął tylko cicho na powitanie, widząc jak zza zakrętu wyłania się znajoma sylwetka. Burke naciągnął mocniej kaptur na głowę, pogoda robiła się coraz gorsza. Niebo wyglądało jakby lada moment miało lunąć - na szczęście burza, która cały czas tkwiła nad Londynem, swoje epicentrum miała obecnie w jakiejś innej dzielnicy. Tu było w miarę spokojnie - choć podejrzewał, że podjęte przez nich próby naprawienia oszalałej magii wkrótce mogą to zmienić.
- Gotowy? - zapytał i, nie czekając na odpowiedź, skierował się do niewielkiego sklepiku, o który chodziło w całej sprawie. Wyminięcie taśm patałachów z Patrolu Kontroli Magicznej i otworzenie drzwi zajęło jakieś piętnaście sekund - nie ma co, porządnie zabezpieczone. Idioci mogliby się czegoś przynajmniej nauczyć, skoro wiedzą, że miejsca rezydowania anomalii są naruszane raz po raz.
Już po przekroczeniu progu Burke wiedział, że coś jest nie tak. Jego nozdrzy nie zaatakowała co prawda kakofonia zapachów, której się spodziewał... coś jednak jego nos zaatakowało. Od razu rozpoznał dość charakterystyczną woń słodkich migdałów, stąd też obca nuta akcentowa bardzo szybko podpowiedziała mu, że nie powinien tego wdychać. W pierwszym odruchu zasłonił nos, wciskając nos we własny łokieć, ale bardzo szybko sięgnął po różdżkę - jeśli mieli podjąć się naprawy, trzeba było zabezpieczyć się przed trucizną.
- Bąblogłowa - rozkazał, wykonując odpowiedni ruch nadgarstkiem.
Mam ze sobą:
Właściwie pożałował wyboru miejsca kiedy tylko znalazł się tuż na zewnątrz sklepu. Miał wrażenie, że powietrze wokół budynku było ciężkie, mdląco-słodkie, wręcz oblepiające jego skórę. Tego się mógł spodziewać, sama nazwa tego przybytku tłumaczyła wprost, że głównym towarem sprzedawanym przed pojawieniem się anomalii były zapachy. I Burke potrafił docenić przyjemną woń. Czy to chodziło o dobór wody perfumowanej, której używał, czy o wykwintny aromat wina, a nawet delikatny akcent zapachowy nadawany ubraniom, poprzez umieszczenie w szafie specjalnego mieszka z ziołami. Ale wiedział też, że przemieszanie wielu zapachów na raz mogło stanowić iście morderczą mieszankę - a właśnie to spodziewał się zastać w sklepie.
- No, jesteś - mruknął tylko cicho na powitanie, widząc jak zza zakrętu wyłania się znajoma sylwetka. Burke naciągnął mocniej kaptur na głowę, pogoda robiła się coraz gorsza. Niebo wyglądało jakby lada moment miało lunąć - na szczęście burza, która cały czas tkwiła nad Londynem, swoje epicentrum miała obecnie w jakiejś innej dzielnicy. Tu było w miarę spokojnie - choć podejrzewał, że podjęte przez nich próby naprawienia oszalałej magii wkrótce mogą to zmienić.
- Gotowy? - zapytał i, nie czekając na odpowiedź, skierował się do niewielkiego sklepiku, o który chodziło w całej sprawie. Wyminięcie taśm patałachów z Patrolu Kontroli Magicznej i otworzenie drzwi zajęło jakieś piętnaście sekund - nie ma co, porządnie zabezpieczone. Idioci mogliby się czegoś przynajmniej nauczyć, skoro wiedzą, że miejsca rezydowania anomalii są naruszane raz po raz.
Już po przekroczeniu progu Burke wiedział, że coś jest nie tak. Jego nozdrzy nie zaatakowała co prawda kakofonia zapachów, której się spodziewał... coś jednak jego nos zaatakowało. Od razu rozpoznał dość charakterystyczną woń słodkich migdałów, stąd też obca nuta akcentowa bardzo szybko podpowiedziała mu, że nie powinien tego wdychać. W pierwszym odruchu zasłonił nos, wciskając nos we własny łokieć, ale bardzo szybko sięgnął po różdżkę - jeśli mieli podjąć się naprawy, trzeba było zabezpieczyć się przed trucizną.
- Bąblogłowa - rozkazał, wykonując odpowiedni ruch nadgarstkiem.
Mam ze sobą:
- Spoiler:
- różdżka, maska śmierciożercy (na twarzy), antidotum na niepowszechne trucizny (1 porcja, stat. 32), eliksir ochrony (1 porcje, stat. 21), eliksir kociego wzroku (1 porcja, stat. 21), eliksir euforii (1 porcja, stat. 32), eliksir uspokajający (1 porcja, stat. 32), fluoryt, pazur gryfa w bursztynie
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Craig Burke' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 7
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 7
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Odgarnął opadające na czoło włosy, zanim nie przybrał na twarz maski. Druga twarz długo pozostawała ukryta, lecz na ten wieczór miała się przydać. Gdy narzucał na ramiona długi płaszcz, mógł dostrzec własne odbicie — metalowa czaszka mugola odznaczała się charakterystycznymi dla jego rodu zdobieniami. Pod pewnymi względami nigdy nie czuł się komfortowo, zerkając chociażby w stronę maski, jednak musiał przyznać, że niosła w sobie wiele z jego osobowości. Z czernią włosów i ciemnością nocy zdawała się płynąć niemalże w powietrzu, odbijając nikłe światła świec. Yaxley zamierzał odpowiedzieć na wezwanie współtowarzysza. Miotła, magiczny kompas, amulet wyciszenia... Raczej o niczym nie zapomniał, a eliksiry umieścił w podręcznej torbie, którą ukrył pod połami płaszcza. Pierścień nestora nie towarzyszyły mu w swojej normalnej formie — przetransmutowany wcześniej w zwykły, nic nieznaczący sygnet nie mógł nikomu oznajmić, z kim miało się do czynienia. Był gotowy do opuszczenia posiadłości, jednak wpierw musiał się upewnić, że nikt nie zamierzał pytać, dokąd się wybierał. Wszyscy w pałacu wiedzieli już, kim był, ale Morgoth wciąż liczył się z ich komfortem. Jakkolwiek to nie brzmiało. Odczuwał na sobie uważniejsze spojrzenia, służba podchodziła do niego z niespożytym wręcz szacunkiem, chociaż wcześniej byli równie oddani, dalsi krewni przybywający do Yaxley's Hall próbowali nie wchodzić mu w drogę. Minęły niemal dwa miesiące od jego nominacji i równo półtora miesiąca odkąd zakończył swój kawalerski stan. Wiele się zmieniło.
Zerknął na wnętrze komnaty, nim postanowił opuścić dom i przenieść się do Londynu. Tam czekał na niego Burke, do którego się jednak nie odezwał. Ruszył za nim do wyznaczonej anomalii, ale widać było od początku, że anomalia jak zawsze się broniła. Nie musiał nic mówić. Zaklęcie rzucone przez Burke'a nie było wystarczające silne, by powstrzymać napływ trucizny, a Morgoth nie mógł równocześnie nałożyć zaklęcia na siebie, jak i na swojego towarzysza. Jedno spojrzenie na kompana wystarczyło, by ulotnili się z miejsca anomalii.
|zt x2
Zerknął na wnętrze komnaty, nim postanowił opuścić dom i przenieść się do Londynu. Tam czekał na niego Burke, do którego się jednak nie odezwał. Ruszył za nim do wyznaczonej anomalii, ale widać było od początku, że anomalia jak zawsze się broniła. Nie musiał nic mówić. Zaklęcie rzucone przez Burke'a nie było wystarczające silne, by powstrzymać napływ trucizny, a Morgoth nie mógł równocześnie nałożyć zaklęcia na siebie, jak i na swojego towarzysza. Jedno spojrzenie na kompana wystarczyło, by ulotnili się z miejsca anomalii.
|zt x2
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
stąd
Vablatsky, zaufana uzdrowicielka Rycerzy Walpurgii i uzdolniona członkini ich jednostki badawczej, raz-dwa uporała się z ranami jakie odniosły podczas próby uporania się z anomalią w ruinach posiadłości niegdyś zamieszkiwanej przez zamożną, angielską rodzinę mugoli. Została zniszczona podczas wybuchu magii pierwszego maja, jednakże życie robactwa nie zostało w pełni unicestwione - pozostali tam jako duchy, broniący jej ogniska. Sigrun pluła sobie w brodę, że odniosły porażkę z takiej przyczyny - z powodu mugoli.
Czuła ukłucie paniki na myśl, że znowu zawiodą Czarnego Pana. Nie chciała poczuć jego złości, znów ujrzeć jego rozgniewanego spojrzenia - musiały przynieść dobre wieści.
Opuściwszy lecznicę Sigrun złapała Zabini za rękaw. - Nie tak prędko. Słyszałam, że w London Borough of Enfield został zamknięty sklep z wonnościami - przyczyny możesz się domyślać. Musimy to sprawdzić - nie pytała o zdanie, nie pytała, czy Lyanna ma na to czas i ochotę - to był jej obowiązek. Obowiązek wobec Rycerzy Walpurgii i Czarnego Pana. Nim ruszyły dalej wyciągnęła paczkę papierosów, jednego z nich wetknęła sobie do ust, poczęstowała także Lyannę; palenie pomagało jej zapanować nad złością, łagodziło zdenerwowanie. Przed deszczem skryły się pod zadaszeniem - a później ruszyły w drogę. Nie miały na co czekać.
Sklep z wonnościami znajdował się w Londynie, ich podróż nie trwała więc długo; dotarły na miejsce, w oczy Rookwood od razu rzuciły się zabezpieczenia pozostawione przez Ministerstwo. Prychnęła pod nosem, nic sobie z tego nie robiła. Upewniwszy się, że w pobliżu nikogo nie ma Sigrun zdołała otworzyć drzwi i jako pierwsza przekroczyła próg zamkniętego sklepu - pozornie wszystko wydawało się w porządku. Nic ich nie zaatakowało; nie dostrzegła żadnego ducha, latających przedmiotów, zmutowanej myszy, przetransmutowanego jednorożca ziejącego ogniem i innych przykrych niespodzianek - i spokój ten wydawał się łowczyni podejrzany.
Odpowiedź była subtelna i niemal niezauważalna. Przywodziła na myśl gaz wdzierający się w nozdrza podczas feralnej nocy w Kumbrii. Tyle, że tutaj w powietrzu unosił się dziwnie drażniący zmysły zapach migdałów.
- Nie wdychaj tego - ostrzegła swą towarzyszkę, gdy zamknęły się za nimi już drzwi. Uniosła różdżkę, reagując szybko i pewnie: - Bąblogłowa.
Vablatsky, zaufana uzdrowicielka Rycerzy Walpurgii i uzdolniona członkini ich jednostki badawczej, raz-dwa uporała się z ranami jakie odniosły podczas próby uporania się z anomalią w ruinach posiadłości niegdyś zamieszkiwanej przez zamożną, angielską rodzinę mugoli. Została zniszczona podczas wybuchu magii pierwszego maja, jednakże życie robactwa nie zostało w pełni unicestwione - pozostali tam jako duchy, broniący jej ogniska. Sigrun pluła sobie w brodę, że odniosły porażkę z takiej przyczyny - z powodu mugoli.
Czuła ukłucie paniki na myśl, że znowu zawiodą Czarnego Pana. Nie chciała poczuć jego złości, znów ujrzeć jego rozgniewanego spojrzenia - musiały przynieść dobre wieści.
Opuściwszy lecznicę Sigrun złapała Zabini za rękaw. - Nie tak prędko. Słyszałam, że w London Borough of Enfield został zamknięty sklep z wonnościami - przyczyny możesz się domyślać. Musimy to sprawdzić - nie pytała o zdanie, nie pytała, czy Lyanna ma na to czas i ochotę - to był jej obowiązek. Obowiązek wobec Rycerzy Walpurgii i Czarnego Pana. Nim ruszyły dalej wyciągnęła paczkę papierosów, jednego z nich wetknęła sobie do ust, poczęstowała także Lyannę; palenie pomagało jej zapanować nad złością, łagodziło zdenerwowanie. Przed deszczem skryły się pod zadaszeniem - a później ruszyły w drogę. Nie miały na co czekać.
Sklep z wonnościami znajdował się w Londynie, ich podróż nie trwała więc długo; dotarły na miejsce, w oczy Rookwood od razu rzuciły się zabezpieczenia pozostawione przez Ministerstwo. Prychnęła pod nosem, nic sobie z tego nie robiła. Upewniwszy się, że w pobliżu nikogo nie ma Sigrun zdołała otworzyć drzwi i jako pierwsza przekroczyła próg zamkniętego sklepu - pozornie wszystko wydawało się w porządku. Nic ich nie zaatakowało; nie dostrzegła żadnego ducha, latających przedmiotów, zmutowanej myszy, przetransmutowanego jednorożca ziejącego ogniem i innych przykrych niespodzianek - i spokój ten wydawał się łowczyni podejrzany.
Odpowiedź była subtelna i niemal niezauważalna. Przywodziła na myśl gaz wdzierający się w nozdrza podczas feralnej nocy w Kumbrii. Tyle, że tutaj w powietrzu unosił się dziwnie drażniący zmysły zapach migdałów.
- Nie wdychaj tego - ostrzegła swą towarzyszkę, gdy zamknęły się za nimi już drzwi. Uniosła różdżkę, reagując szybko i pewnie: - Bąblogłowa.
- ekwipunek:
- Mam przy sobie: różdżka, fluoryt, zaczarowana torba, a w niej: miotła, eliksiry: - Auxilik (1 porcja)
- Czuwający strażnik (1 porcja, stat. 21)
- Eliksir niezłomności (stat. 32) x1
- Maść z wodnej gwiazdy (stat. 32) x1
- Kameleon (stat. 32) x1
- mikstura buchorożca (1 porcja, stat. 40, moc +5)
- eliksir Garota (1 porcja, stat. 40, moc +5)
- - antidotum na niepowszechne trucizny (1 porcja, stat. 40, moc +20)
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 56
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 56
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Dzięki umiejętnościom Cassandry ręka Lyanny szybko wróciła do zdrowia i była zdolna do trzymania różdżki i czarowania. Skoro więc była już sprawna, to mogła iść zmierzyć się z kolejną anomalią. Żałowała, że to z powodu jej nieudanej tarczy nie mogły naprawić tamtej, ale na szczęście to nie była jedyna anomalia w Londynie, były też inne, więc nie musiały nawet bardzo daleko szukać, by znaleźć kolejne miejsce zawładnięte przez złowrogą moc.
- I sprawdzimy – rzekła, nie zamierzając się wymigiwać. – Dzięki Cassandrze moja ręka jest już zdatna do używania różdżki, a ja jestem gotowa na kolejne spotkanie z anomalią. – Nie chciała wracać dziś do domu bez sukcesu na koncie. Oby tylko nie musiały niedługo znów niepokoić Cassandry pojawieniem się z kolejnymi ranami do leczenia. I oby nie było tam żadnych mugoli, ani żywych, ani martwych.
Poczęstowała się papierosem, zapaliły spokojnie pod zadaszeniem, relaksując się krótko przed tym, co miało je czekać, a potem ruszyły w dalszą drogę, wychodząc na przeciw kolejnej anomalii znajdującej się w czarodziejskim sklepie z wonnościami. Mogły dostać się do niego bez większych problemów, ministerialne zabezpieczenie i jej nie mogły odstraszyć. Na co dzień łamały już tyle przepisów, że kolejne ich pogwałcenie nie robiło różnicy, zresztą obecny ład sprzyjał sprawom rycerzy, z pewnością nie czekałyby ich zbyt surowe konsekwencje, skoro walczyły z anomaliami w imię Czarnego Pana. Musiały jednak sprawdzić, czy droga wolna, a także czy w sklepie nie ma żadnego nadprogramowego towarzystwa, co niewątpliwie oznaczałoby konieczność wywalczenia sobie drogi do anomalii. Na szczęście na wszelki wypadek nadal miała w wewnętrznej kieszeni kilka fiolek z eliksirami.
Rozejrzała się po wnętrzu sklepu. Pozornie wszystko wydawało się wyglądać normalnie. Ot, sklep pełen flakoników wypełnionych rozmaitymi wonnościami, o wystroju kojarzącym się z podstarzałymi, przywiędłymi czarownicami. Żadnych duchów ani zmutowanych zwierząt. Ale zagrożenie istniało, także mogła wychwycić niepokojąco mdlący zapach migdałów, drażniący nos i z dużym prawdopodobieństwem toksyczny.
- Bąblogłowa – rzuciła w ślad po Sigrun, zamierzając ochronić się przed wdychaniem zatrutego powietrza. Jeśli anomalia znowu nie wypaczy jej magii, wokół jej twarzy powinna pojawić się bańka czystego powietrza, które powinno wystarczyć do końca zajmowania się anomalią.
| mam przy sobie różdżkę oraz fiolki z eliksirami: eliksir niezłomności, maść z wodnej gwiazdy, kameleon, eliksir kociego wzroku (wszystkie x 1)
- I sprawdzimy – rzekła, nie zamierzając się wymigiwać. – Dzięki Cassandrze moja ręka jest już zdatna do używania różdżki, a ja jestem gotowa na kolejne spotkanie z anomalią. – Nie chciała wracać dziś do domu bez sukcesu na koncie. Oby tylko nie musiały niedługo znów niepokoić Cassandry pojawieniem się z kolejnymi ranami do leczenia. I oby nie było tam żadnych mugoli, ani żywych, ani martwych.
Poczęstowała się papierosem, zapaliły spokojnie pod zadaszeniem, relaksując się krótko przed tym, co miało je czekać, a potem ruszyły w dalszą drogę, wychodząc na przeciw kolejnej anomalii znajdującej się w czarodziejskim sklepie z wonnościami. Mogły dostać się do niego bez większych problemów, ministerialne zabezpieczenie i jej nie mogły odstraszyć. Na co dzień łamały już tyle przepisów, że kolejne ich pogwałcenie nie robiło różnicy, zresztą obecny ład sprzyjał sprawom rycerzy, z pewnością nie czekałyby ich zbyt surowe konsekwencje, skoro walczyły z anomaliami w imię Czarnego Pana. Musiały jednak sprawdzić, czy droga wolna, a także czy w sklepie nie ma żadnego nadprogramowego towarzystwa, co niewątpliwie oznaczałoby konieczność wywalczenia sobie drogi do anomalii. Na szczęście na wszelki wypadek nadal miała w wewnętrznej kieszeni kilka fiolek z eliksirami.
Rozejrzała się po wnętrzu sklepu. Pozornie wszystko wydawało się wyglądać normalnie. Ot, sklep pełen flakoników wypełnionych rozmaitymi wonnościami, o wystroju kojarzącym się z podstarzałymi, przywiędłymi czarownicami. Żadnych duchów ani zmutowanych zwierząt. Ale zagrożenie istniało, także mogła wychwycić niepokojąco mdlący zapach migdałów, drażniący nos i z dużym prawdopodobieństwem toksyczny.
- Bąblogłowa – rzuciła w ślad po Sigrun, zamierzając ochronić się przed wdychaniem zatrutego powietrza. Jeśli anomalia znowu nie wypaczy jej magii, wokół jej twarzy powinna pojawić się bańka czystego powietrza, które powinno wystarczyć do końca zajmowania się anomalią.
| mam przy sobie różdżkę oraz fiolki z eliksirami: eliksir niezłomności, maść z wodnej gwiazdy, kameleon, eliksir kociego wzroku (wszystkie x 1)
The member 'Lyanna Zabini' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 67
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 67
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
- Doskonale - stwierdziła z udawanym przejęciem, a ton jej głosu był niemal teatralnie entuzjastyczny, gdy Lyanna znów stwierdzała oczywiste oczywistości; może potrzebowała głośno je werbalizować, co Rookwood raczej nieco bawiło, niż wprawiało w irytację. Młodsza czarownica miała w sobie zapał do pracy i nie wymigiwała się od wypełniania obowiązków wobec Rycerzy Walpurgii; towarzyszyła jej wszędzie, gdzie tylko mogła, wykonując polecenia i dokładając wszelkich starań, by stawić czoło anomaliom - albo wrogom, bo stanęły naprzeciw im już nie raz. Dopalając papierosa przechyliła głowę, przyglądając się młodziutkiej twarzy Zabini z zaciekawieniem, jakby zastanawiała się jakież sekrety skrywa ta urocza buzia - dziewczyna sprawiała wszak wrażenie niemal niewinnej. Gdyby były sobie zupełnie obce i los skrzyżowaluby ich drogi na Pokątnej, czy Horizont Alley w życiu nie pomyślałaby, że czarownicę fascynuje czarna magia - pozory myliły, czyż to nie lepiej? Urocza buzia mogła służyć jako dobra maska. Oby za maską tą kryła się duża moc, oby osiągnięte wspólne sukcesy i porażki jakich doświadczyły nauczyły ją więcej - potrzebowała różdżki Zabini.
Sigrun z łatwością wyczarowała wokół własnej głowy niemal niewidoczną bańkę ze świeżym powietrzem. Mdlący, słodki zapach migdałów przestał drażnić zmysł węchu, choć wciąż czuła jego słodki posmak na wargach. W sklepie wciąż panował spokój. Anomalia najwyraźniej pragnęła zabić po cichu, otruć, odebrać siły witalne poprzez otumianienie zmysłów. Wzięła głębszy oddech, napełniając płuca czystym, świeżym powietrzem, by pozbyć się choćby odrobiny trucizny; nic nie mogło rozproszyć jej myśli, osłabić w tym momencie.
- Podejdźmy bliżej, wyczuwam jej źródło - wyrzekła spokojnie, czyniąc kilka kroków w głąb sklepu, na zaplecze, gdzie wyczuwała złowrogą energię; im bliżej były, tym silniej ją odczuwały.
Sigrun przystanęła i spojrzała na Lyannie, dając niemo jej znak, aby zaczęły; uniosła swoją różdżkę z cisu, wzięła głębszy oddech i zaczęła. Skierowała strumień swej czarnej magii w stronę ogniska anomalii, zamierzając je wyciszyć, wygasić, wziąć we władanie - potrafiła to już zrobić. Czarny Pan napełnił ją większą mocą, obdarzył laską. Teraz - jako Śmierciożerczyni - tym bardziej nie mogła go zawieść. - Zabini... - ponagliła swą towarzyszkę cicho, potrzebując, by dołączyła do niej, aby splotła swoją moc z magią Rookwood. Dotąd potrafiły stworzyć zgrany duet, oby nie inaczej było i tej nocy.
| naprawiamy metodą rycerzy, II poziom organizacji
Sigrun z łatwością wyczarowała wokół własnej głowy niemal niewidoczną bańkę ze świeżym powietrzem. Mdlący, słodki zapach migdałów przestał drażnić zmysł węchu, choć wciąż czuła jego słodki posmak na wargach. W sklepie wciąż panował spokój. Anomalia najwyraźniej pragnęła zabić po cichu, otruć, odebrać siły witalne poprzez otumianienie zmysłów. Wzięła głębszy oddech, napełniając płuca czystym, świeżym powietrzem, by pozbyć się choćby odrobiny trucizny; nic nie mogło rozproszyć jej myśli, osłabić w tym momencie.
- Podejdźmy bliżej, wyczuwam jej źródło - wyrzekła spokojnie, czyniąc kilka kroków w głąb sklepu, na zaplecze, gdzie wyczuwała złowrogą energię; im bliżej były, tym silniej ją odczuwały.
Sigrun przystanęła i spojrzała na Lyannie, dając niemo jej znak, aby zaczęły; uniosła swoją różdżkę z cisu, wzięła głębszy oddech i zaczęła. Skierowała strumień swej czarnej magii w stronę ogniska anomalii, zamierzając je wyciszyć, wygasić, wziąć we władanie - potrafiła to już zrobić. Czarny Pan napełnił ją większą mocą, obdarzył laską. Teraz - jako Śmierciożerczyni - tym bardziej nie mogła go zawieść. - Zabini... - ponagliła swą towarzyszkę cicho, potrzebując, by dołączyła do niej, aby splotła swoją moc z magią Rookwood. Dotąd potrafiły stworzyć zgrany duet, oby nie inaczej było i tej nocy.
| naprawiamy metodą rycerzy, II poziom organizacji
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 79
'k100' : 79
Uroda Lyanny bywała zwodnicza. Wyglądała jak delikatna panienka z dobrego domu, dlatego w dotychczasowym życiu często bywała lekceważona, zwłaszcza przez mężczyzn, którzy powątpiewali że taka ślicznotka może być dobrym łamaczem klątw i poszukiwaczem artefaktów, ale miało to też swoje dobre strony, bo nie budziła większych podejrzeń. Mogła dostać się w różne miejsca i nie wyglądać podejrzanie – bo kto by pomyślał, że posiadaczka tak ładnej buźki może znać czarną magię i posiadać silnie konserwatywne poglądy? Jednak pewnie gdyby nie rycerze, jej drogi z wieloma interesującymi osobami, jak Sigrun, pewnie by się nie przecięły. Nie miałaby sposobności posmakować tego, co dało jej członkostwo w organizacji, ani poznać ludzi zdolnych pokazać jej magię, jakiej nie mogła ujrzeć nawet w rodzinnym domu, mimo że Zabini byli konserwatywni i wielu również znało czarną magię. Rookwood zaszła na swojej drodze o wiele dalej, została jedną z najwierniejszych, zgłębiła moce Lyannie nieznane, jak przemiana w czarną mgłę. Oddała sprawie całą siebie, choć tak na dobrą sprawę każdy oddawał, bo po wstąpieniu w szeregi rycerzy nie było już odwrotu. Można było tylko iść dalej, ale Zabini nie żałowała. Nie poświęcała wiele, bo jako mieszaniec i tak nie miała wiele do stracenia. Nie miała rodziny, którą by kochała ani nikogo prawdziwie bliskiego, poza bratem, który wyjechał. Wiedziała też, że rycerze nie nagradzali za bierność i samo chodzenie na spotkania, więc musiała działać, dlatego od swoich obowiązków się nie wykręcała, chodząc na anomalie, a także na misje, choć niestety obie poprzednie skończyły się porażką, dlatego miała nadzieję że ta, która czekała ją za parę dni, potoczy się lepiej.
Póki co skupiała się na anomalii. Chociaż po jej zaklęciu za oknami rozbłysnęła jasna błyskawica, oślepiająca je na moment, to bąblogłowa otoczyła jej twarz, odcinając ją od toksycznego powietrza i zapewniając zapas świeżego. Powinno wystarczyć do końca załatwiania sprawy z anomalią. Oby tym razem się powiodło. Mimo tańczących przed oczami powidoków ruszyła do przodu, w stronę pulsującej mocy. Nie potrzebowała w pełni sprawnego zmysłu widzenia, żeby ją wyczuć i skierować różdżkę w odpowiednią stronę. Nie rzucała żadnych zaklęć, a po prostu pozwoliła swojej mocy przepłynąć przez różdżkę, by spętać anomalię zgodnie ze sposobem Czarnego Pana. Dołączyła do Sigrun, która już zaczęła, i wspólnymi siłami miały tę moc pokonać, stłamsić tak jak poprzednimi razy. Już to robiła i wiedziała, jak to działa.
| wartość rzutu Sigrun: 79 + 35x2 = 149/130
Póki co skupiała się na anomalii. Chociaż po jej zaklęciu za oknami rozbłysnęła jasna błyskawica, oślepiająca je na moment, to bąblogłowa otoczyła jej twarz, odcinając ją od toksycznego powietrza i zapewniając zapas świeżego. Powinno wystarczyć do końca załatwiania sprawy z anomalią. Oby tym razem się powiodło. Mimo tańczących przed oczami powidoków ruszyła do przodu, w stronę pulsującej mocy. Nie potrzebowała w pełni sprawnego zmysłu widzenia, żeby ją wyczuć i skierować różdżkę w odpowiednią stronę. Nie rzucała żadnych zaklęć, a po prostu pozwoliła swojej mocy przepłynąć przez różdżkę, by spętać anomalię zgodnie ze sposobem Czarnego Pana. Dołączyła do Sigrun, która już zaczęła, i wspólnymi siłami miały tę moc pokonać, stłamsić tak jak poprzednimi razy. Już to robiła i wiedziała, jak to działa.
| wartość rzutu Sigrun: 79 + 35x2 = 149/130
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Sklep z magicznymi wonnościami
Szybka odpowiedź