Trasa Greyhound Derby
Wyścigi psów: Postaci przez trzy kolejki rzucają kością k100. Do rzutu dodaje się bonus (lub karę) przysługujący z biegłości ONMS, gdyż osoba bardziej znająca się na zwierzętach łatwiej zauważy psa, który ma największe szanse na zwycięstwo. Zwycięża pies, na którego postawiła osoba, która wyrzuciła wyższą łączną sumę z trzech kolejek. Aktualna przewaga rzutów pokazuje aktualne rozłożenie sił na torze.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 22:34, w całości zmieniany 3 razy
'k100' : 19
Z pewnością jednak Ramsey nie był jedynym sceptykiem, który obserwował wyścig z lekceważeniem, bez większego zainteresowania. Dla Goyle’a nie był to jednak problem. Skoro już zaproponował grę w karty, odwiedzenie kasyna, wychodziło na to, że po prostu preferował inne rozrywki. Takie, które wymagały od niego gry aktorskiej, takie, gdzie wygrana w nieco większym stopniu zależała od jego umiejętności logicznego myślenia. Zaś sam dar, do którego się przyznał – Goyle nie znał się na jasnowidzeniu, podejrzewał jednak, że – o ile była to prawda – mogło ono pomagać w każdej możliwej rywalizacji.
- Kasyno w porcie? – powtórzył za nim cicho, spokojnie; port znał jak własną kieszeń, czuł się tam jak w domu. No, może nawet lepiej niż w domu, biorąc pod uwagę jego sytuację rodzinną. – W porządku.
Dawno już nie grał w karty, lecz tym bardziej ciągnęło go, by się spróbować z Mulciberem i przekonać, czy miał z nim jakiekolwiek szanse, czy był z góry skazany na porażkę. Wydał z siebie gardłowy pomruk, gdy jego towarzysz uraczył go komentarzem na temat swych umiejętności. Nie był najlepszy w karty? Naturalnie, dlatego właśnie zaproponował pokera, dlatego przyznał się przy tym do bycia wróżbitą. Inna sprawa, że Goyle nie do końca wierzył w przepowiednie, wróżby i inne wizje, które miałyby zdradzać przyszłość. Wolał wyobrażać sobie, że sami odpowiadają za kreowanie własnego losu.
- A może jednak nie – odparł spokojnie, lecz w założeniu nieco zaczepnie, gdy wybrany przez niego pies zaczął wyprzedzać kolejnych rywali, w tym wybrańca Mulcibera. Caelan nie umiał powiedzieć, czy to kwestia dopingu z trybun (niewielka szansa), czy to jego zwyczajowy sposób pokonywania tej trasy, nie ukrywał jednak, że sprawiło mu to swego rodzaju przyjemność, obserwowanie charta, który na ostatnim etapie gonitwy zaczął wyprzedzać pozostałe po zewnętrznej, który nadkładał drogi, jednak, mimo to, gnał po pierwsze miejsce. Wyglądało na to, że on również lubił wygrywać.
Goyle kątem oka zerknął na uśmiechającego się blado Ramseya; nie drgnął, gdy ten położył mu dłoń na ramieniu, niemo składając gratulacje, choć wyścig jeszcze się nie skończył. Koniec zabawy, czas na ciąg dalszy interesów. Choć poczynania psa nadal go ciekawiły, to większą uwagę przyłożył do słów swego – być może – przyszłego pracodawcy. Ledwo zauważalnie kiwnął głową.
- Myślę, że nasze warunki nie będą się ze sobą sprzeczne – odparł cicho, jednak wziął słowa towarzysza pod rozwagę. To nie była jego pierwsza umowa, lata praktyki nauczyły go już, co jest podstawą dobrego układu, bez czego nie może się obyć, jeśli nie chce zostać oszukany. – Prowadź - zachęcił, gdy Ramsey zabrał już swą dłoń i zrobił krok w kierunku wyjścia. Goyle rzucił ostatnie, przeciągłe spojrzenie wybranemu przez siebie psu - choć nie wyobrażał sobie, by mógł on jeszcze przegrać - i ruszył w ślad swego towarzysza.
| rzucam kostką dla dopełnienia formalności!
paint me as a villain
'k100' : 98
On sam bardziej od gry w karty preferował szachy, ale postanowił dać im obu szansę na odrobinę nieprzewidywalnej rozrywki, w której być może — odegra się losowi. Odwróciwszy się od Caelana nie spojrzał za siebie, a trasy chartów nie uraczył pożegnalnym spojrzeniem. Wiedział, który pies i z jaką przewagą zwycięży. Wolnym krokiem ruszył przed siebie, kiedy tylko Goyle dał mu sygnał gotowości i zainteresowania. Minął grubasa, który zdążył się popluć w trakcie wyrazu swojej frustracji i rozgoryczenia, a później przepuścił dystyngowaną kobietę w kapeluszu, która paliła fajkę na lufce, wąskimi ustami zaciskając się wokół jej końca jak pijawka. Pudełko otrzymane od Goyle'a trzymał blisko siebie, w mocnym uścisku, a materiał płaszcza spłynął po ramieniu, ukrywając ingrediencję w cieniu zewnętrznego odzienia. Udało mu się opuścić to miejsce jeszcze przed tłumem, który lada moment, tuż po nich, wyleje się na zewnątrz i rozpierzchnie po okolicy. Poczekał na niego. Przystanął na chodniku, zerkając na zegarek ciasno spięty na lewym nadgarstku. Pora była jeszcze wczesna. Idealna, do podjęcia dysputy o przyszłych interesach.
— Spotkamy się na miejscu— poinformował go, kiedy barczysta sylwetka zrównała się z jego własną. Nie chciał zabierać ze sobą ingrediencji, były zbyt cenne, aby łatwo utracił je w miejscu, gdzie ludzi cechowały wyjątkowo lepkie palce, alkohol mógł lać się strumieniami, a temperament przyćmiewał rozsądek. Nie obawiał się utraty, zagubienia — potrafił zadbać o to, co miał pod swą pieczą. Wolał jednak oszczędzić innym niepotrzebnego widowiska.
| zt x2
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Z nad linii horyzontu w którym woda stykała się z niebem wynurzało się słońce. Wiatr uderzał ze strony morza w głąb lądu łopocząc sfatygowaną, niedbale wyglądającą wierzchnią część szaty. Z pod rozchełstanego materiału wyglądał równie niechlujny, brzydki, szorstki. Wszystko było przesiąknięte do cna zapachem taniego grogu i drapiącego płuca tytoniu. Skamander wczepił rozczapierzone palce dłoni w burzę miotających się na wietrze niesfornych loków mając nadzieję, że morska bryza wytarga z nich męczący go smród portowego szynku. Przynajmniej częściowo sprawiając, ze dalsza część podróży minie mu w nieco bardziej komfortowych warunkach. Udało mu się w końcu wykonać zakonowe zobowiązanie. Przekazał odłamek artefaktu w odpowiednie ręce i teraz starał się wrócić do domu. Zrezygnował z udogodnień Błędnego Rycerza czując, że ciało w tamtej chwili wcale nie byłoby mu z tego powodu wdzięczne. Nie chciał również zwracać na siebie uwagi. Zniknął więc w mroku portu na własnych nogach przechodząc z jego bardziej odludnej części do bogatszej, a stamtąd krętymi uliczkami wydostając się na okalającą port z zewnątrz odległą plażę. Idąc nią nadkładał drogi. Donikąd mu się jednak w chwili obecnej nie śpieszyło. Złodziej którego uwagę wykupił alkoholem miał niewiele mniejszą od Anthonego tolerancję. Teraz, po tej potyczce i minionym na pieszej wędrówce czasie auror był trzeźwy na tyle by czuć jedynie zgagę i nieprzyjemne zmęczenie. Przedzierał się jednak wytrwale przez piaszczyste pasmo pozwalając sobie ciągnąc się wzdłuż wilgotniejszego brzegu gdzie stopa nie zapadała się w piachu.
Samo pasmo plaży było opustoszało. Było zdecydowanie za wcześnie by głodni emocji i hazardu czarodzieje zaczęli gromadzić. Najpewniej w tym momencie byli ciągle w trakcie odsypiania wrażeń poprzedniej nocy. Z tego powodu Anthony zdziwił się gdy przed sobą dostrzegł wątłą sylwetkę poruszająca się tak jak on - na pograniczy plaży, a morza. Wiatr szarpał lekki materiał w który była obleczona.
- Powoli zaczynam myśleć, że każda rzadziej uczęszczana ścieżka zawsze prowadzi do ciebie, Solene.
Uniosła wzrok, natrafiając na powiększającą się z każdym krokiem sylwetkę. Szybko rozpoznała z kim ma do czynienia; sylwetkę Skamandera poznałaby równie wszędzie, co Mulcibera. Z każdym spotkaniem auror zaskakiwał ją coraz bardziej i choć przeważnie skłonna była do złośliwych, niekoniecznie mądrych komentarzy, tym razem powstrzymała się, nie mając na nie ani ochoty ani nastroju, który wahał się pomiędzy skrajną depresją a zażenowaniem. Właściwie nie chciała rozmawiać wcale, uznając, że najchętniej zapadłaby się teraz pod ziemię, zniknęła w odmętach zimnej wody, czy wśród unoszącej się leniwie mgły, ale wiedziała, że to tylko przyniosłoby odwrotny efekt do zamierzonego – nie od dzisiaj podejrzewała, że Anthony chciał wyciągnąć z niej to, o czym wiedziały zaledwie trzy osoby.
– Ciężka noc? – odparła w odpowiedzi, zatrzymując się przed mężczyzną. W geście konsternacji ściągnęła brwi, uważnie mierząc go wzrokiem od stóp do głów i uświadomiła sobie, że nawet teraz – gdy niewątpliwie przypominał obraz nędzy i rozpaczy – miał w sobie coś, co przyciągało kobiece oko. – Dobrze się czujesz? – spytała wnet, zaskakując sama siebie słyszalną w głosie nutą zatroskania, tak rzadko spotykaną, szczególnie w przypadku obcych osób. Czuła jednak na odległość unoszącą się wokół woń alkoholu i tytoniu, i przypominając sobie interwencję Skamandera w pracowni, gdy Macmillan leżał odłogiem na podłodze, westchnęła cicho. Wcisnąwszy ręce w kieszenie beżowego płaszcza, uciekła wzrokiem na wodę.
ain't enough.
- Jeżeli jeszcze przed południem dojdę do domu i się wykąpię to nawet idealnie - przyznał patrząc na jej profil zwrócony w stronę morza. Nie podchodził bliżej i nie była to tylko kwestia nieprzyjemnego smrodu którego był ostoją - zawahał się nie wiedząc, czy powinien ją zostawić, czy też jednak skorzystać z okazji losu. Gdzie leżała granica pomiędzy ignorancją, a przesadnym zainteresowaniem? - Z jednej strony mam wrażenie, że coś ci zakłóciłem i powinienem odwrócić się do ciebie plecami zostawiając cię samą ze sobą bo pewnie tego chcesz i po to tu przyszłaś - a przynajmniej nie umiał znaleźć wyjaśnienia na to, kto normalny o tej godzinie przechadza się plażą w samotności - Z drugiej zaś...zabrzmiałaś, jakby to pytanie było skierowane gdzieś dalej - nie tylko do mnie, lecz również do siebie samej - Nie jest dobrze. Z tobą. U ciebie - Prawda? Nieme pytanie kołyszące się na skraju stwierdzenia zawisło w powietrzu - Chcesz bym posłuchał...? - zaoferował mając na uwadze, że równie dobrze mogła mimo wszystko chcieć by ją zostawił samą. Nie narzucał się jednak. Przynajmniej nie bardziej niż to miał w zwyczaju.
– Mogę ci potowarzyszyć i upewnić się, że dotrzesz do domu nawet szybciej – zaproponowała, choć pozwoliła, by na końcu zdania zawisła ciężka, pytająca nuta. Nie wiedziała przecież czy chciał towarzystwa, czy go potrzebował, czy życzył sobie akurat jej osoby, skoro ich relacja była dość dziwna, niejednokrotnie napięta i drażniąca obie strony. Dziś zresztą, nawet pomimo swojego braku chęci do rozmowy, wyczuła jego słabość i chociaż mogłaby ją wykorzystać, wdrażając swoją grę w życie, wiedziała, że po wczorajszym wieczorze nie ma ochoty na kolejną dawkę atrakcji.
Wiedziała, że nie wygląda dobrze, nie czuła się tak a siniaki po palcach na obu przedramionach zapiekły, przypominając o sobie. W mimowolnym odruchu zerknęła, czy aby na pewno ma zakryte ręce – nie chciała mu się tłumaczyć.
– Nie jestem pewna – odparła a przez myśl przemknęło jej, ile razy zdołała go zaskoczyć w ciągu zaledwie pięciu minut. W końcu dotychczas znał ją od innej strony; nieco gorszej, złośliwej, cholernie upartej i niedopuszczającej nikogo do głosu, nieprzychylnej i zapewne nie zachęcającej do bliższego poznania mimo anielskiego wyglądu i zachęcającej aury – chyba muszę to wszystko przetrawić sama, ale dziękuję, że pytasz – dzisiaj z kolei prezentowała zadziwiające zadumanie i spokój, lecz nie odejmowało jej to wcale uroku. Skupiona na rozmyślaniu o wczorajszym zajściu zapomniała przez moment o fluorycie, którego zapomniała wyjąć z kieszeni a który odnalazła rano w płaszczu i który kupiła z myślą o Skamanderze. Dopiero wsunięcie dłoni do kieszeni i natrafienie na nieco ostry kamień wróciło ją na ziemię. Nie skupiła się na przypadku; zbiegu okoliczności, który ponownie splótł ich drogi, akurat w tak złych nastrojach jakie mieli. Czyżby to miało stanowić przełom w ich relacji?
– Mam dla ciebie prezent – zaczęła, nadając powolne tempo spacerowi – może następnym razem mnie obronisz – pozwoliła sobie na lekki uśmiech, lecz ten równie szybko opuścił jej różane wargi; zamiast tego wyciągnęła otwartą dłoń w kierunku Anthony'ego muskając delikatnie wierzch jego ręki – zwiększa intuicję, tak mówią – kolorowy kamień błysnął naturalnym blaskiem a ona, po przekazaniu go, jeszcze przez chwilę nie zabierała ręki.
ain't enough.
- Niedawno ratowałaś mnie z opresji, teraz oferujesz eskortę. Prawdziwy z ciebie dżentelmen, Solene - pochlebił wilę szczerze choć trzeba przyznać, że dość nietypowo. Nie mógł jednak nic na to poradzić. Przypadek przeplatał ich ścieżki w bardzo dziwny sposób - A takiemu się nie odmawia. Potowarzysz mi więc. Będę czuł się bezpieczniej - rozbawienie nie opuściło jego oczu które pobłyskiwały cieplejszą łuną pomimo iż twarz wróciła do swojego typowego, nijakiego wyrazu. Wiedział, że nie była to odpowiednia postawa z jego strony jako mężczyzny - pozwalać kobiecie się odprowadzić. Na szczęście grał dziś bardzo nieodpowiedniego człowieka toteż czuł się wyjątkowo usprawiedliwiony swoją postawą. Zupełnie jakby myśl o nie do końca oderwanej z twarzy masce była wystarczająca do wyjaśnienia swojego postępowania. Dziwnie mu się jednak zrobiło gdy zdał sobie sprawę z tego, że usprawiedliwiał się przed sobą samym chęć posiadania jej towarzystwa. Nie musiał w końcu robić sobie wymówek, a jednak tworzył kolejne podpierając się tym razem ciekawością. Co tu robiła, o czym myślała, czemu była taka łagodna. Naprawdę interesował go powód czy jednak motywowała go zgoła inna potrzeba...?
Uśmiechnął się nieśmiało na kilka sekund gestem tym przyjmując nie do końca zasłużone podziękowanie. Podjął się utkania relacji z czarownicą interesownie, miał egoistyczne pobudki. Nie powinna mu dziękować. Nie szczerze. Tym bardziej obdarowywać czymkolwiek, a jednak to zrobiła. Spojrzał na nią zaskoczony. Mozolnie ścierał ten grymas wpatrując się w kamień, a potem w przeciągającą się bliskość jej skóry. Nie był na tyle otępiony by nie dostrzec w tym geście świadomego zamiaru. Pozwolił mu trwać dorzucając swojego knuta w leniwym zawieszeniu. Zmrużył ślepia chcąc skupić się na kamieniu ochładzając błąkające się myśli rozbudzane wilą bliskością.
- Nie potrafię być obrońcą i wątpię by w tej materii dało się coś zmienić - wyznał z niezamierzoną goryczą wiedząc, że bliżej mu do wykrzywionego sztyletu podstępnie zatapianego w plecach ofiar niż otwarcie wychodzącej im na przeciw rycerskiej tarczy i miecza. Jakkolwiek by się nie starał zawsze odstawał. Nie potrafił być jak Samuel czy Brendan - pompatycznie prawy, szlachetny. By im dorównać musiał być podstępny, chytry. Pomimo iż przyświecał temu słuszny cel nieraz budziło to zniesmaczenie. Nieraz jego własne - Dla twojego dobra lepiej by nie było następnego razu ale kto wie - może jednak zyskam chociaż na błyskotliwości - podrzucił kamieniem w powietrzu zachwycając go zaraz w dłoń w nieco beztroskim geście - Dzięki tej zwiększonej intuicji, skoro tak mówią. Może chociaż będę ciekawszym towarzystwem. Nie żebym sobie tego w tym momencie ujmował - podsumował lekko, nieskromnie, nieco zuchwale, mniej formalnie niż to miał w zwyczaju.
Stawiał przed siebie kroki wolne dopasowane do tempa Solene obdarzając ją z czasem coraz krótszymi i mniej przenikliwymi spojrzeniami. Obawiał się pochwycenia. Natura jej krwi, uroku upajała nie słabiej od grogu. Nie przeszkadzałoby mu to, gdyby już teraz nie był pozbawiony trzeźwości. Splótł za plecami dłonie zaciskając dłoń jednej na nadgarstku drugiej
Podziękowała mu zresztą z wrodzonej kultury i wyuczonych formuł, których wciąż – stety, niestety – używała na co dzień i nie była w stanie się od nich odłączyć. Nie była jednak dzisiaj w formie, by doszukiwać się w zachowaniu aurora czegoś podejrzanego; była zaskakująco obojętna na otoczenie, nie zwracała uwagi na ewentualne sygnały, które wskazywałyby na to, że nawet teraz, w paskudnym humorze, Skamander doszukiwał się szansy na wyciągnięcie z niej tajemnicy, którą przed nim skrzętnie skrywała od początku znajomości. Z drugiej zaś strony, tym razem mógł odnieść sukces; paskudny humor sprawiał, że była mniej wyczulona na to, co prywatne, co odcinała od świata i zamiatała pod dywan, ale czy tego właśnie chciał? Czy rzeczywiście interesował się tylko tym, co nie było zapisane w aktach przy jej nazwisku?
– Och, dobrze ci wtedy szło – przyznała, spoglądając nań spod wachlarza gęstych rzęs – całkiem nieźle współpracowaliśmy, ale tylko tamtego wieczoru; później jedynie próbowałeś wykorzystać na mnie swoją władzę – dalej miała mu za złe późniejsze nachodzenie, ciągnięcie za język, a później ciąganie po ministerstwie, co było dla niej zdecydowanie gorszym przeżyciem niż spacer na Brick Lane, ale nie zamierzała znowu mu tego mówić. Przypuszczała, że te kilka razy, gdy warcząc mu w twarz wyrzuciła z siebie złość, było wystarczającą nauką na przyszłość, czy sugestią, by próbował odnaleźć inny sposób.
Maszerowała przed siebie, czując na sobie wzrok Anthony'ego, jednak ani razu nie zaszczyciła go swoim spojrzeniem; spoglądała w dal, na linię horyzontu, drzewa, morze; na nastroszone ptaki zebrane na wydmie; czasami nawet na przemarznięte dłonie, które z niezadowoleniem wsunęła do kieszeni płaszcza, wiedząc, że prędzej czy później się rozchoruje.
– Nie jesteś złym towarzyszem – westchnęła, niechętnie zauważając, że zaczęła się zbytnio przed nim otwierać – czasami może zachowujesz się jak wrzód, ale bywają gorsi od ciebie – odwróciła głowę w jego stronę, nie przejmując się potarganymi włosami tańczącymi na wietrze – potrafisz słuchać, kiedy trzeba, potrafisz rozmawiać, jednak równie łatwo przychodzi ci zepsucie dobrego wrażenia – uśmiechnęła się lekko, nieco złośliwie.
ain't enough.
- Nie będę ukrywał, że pracownik Ministerstwa nie ma władzy nad zwykłym obywatelem - bo ma. Nie istnieje ona jednak dla mojej uciechy lub gnębienia twojej osoby. Tamto... tamto to była część pracy. Nie wykorzystałem jej dla siebie - tej władzy. To jednak zdarzało się ostatnimi czasy innym nieprzyjemnie często. Krytym przez koneksje Burke, Borgin, Mulciber, Rookwood...lista była długa. Za długa. - Gdybym wykazał się w tamtym momencie uległością, gdybym nie posłużył się tą władzą oni wciąż byliby na wolności. Mogliby zagrozić tobie lub innej kobiecie. Ktoś mógłby stracić życie. Nie chcę by brzmiało to jak usprawiedliwienie - przestrzegł ze spokojem z jakim snuł całość wypowiedzi odnosząc wrażenie, że tak może zostać odebrana, a nie powinna - Możesz kierować ku mnie wyrzuty, lecz gdybym cofnął czas to postąpił bym tak samo - Nie żałował i jeżeli oczekiwała skruchy to niestety nie mógł szczerze jej sprezentować. Tu w tym wszystkim nie chodziło o nią, czy o niego. Miał eliminować niebezpieczeństwo - i to robił wykorzystując dostępne mu narzędzia. Może niekoniecznie potrafiła to pojąć. Jej świat zdawał się być zwyczajnie bardzo mały i ciasny. Do tego auror to nie poeta, czy malarz. Nie było w tej pracy miejsca na subtelności, rozckliwianie, sentymenty. Liczył się wynik. Czasem trzeba stać się trochę potworem by złapać większego - wierzył, że tak własnie jest - Nie zawsze jestem jednak na służbie. Nie będę cię do niczego zmuszał - zakończył zgrabnie wracając do rzeczywistości po tym jak zawisnął gdzieś myślami. Dziś nie miał i tak na to cierpliwości. Szarpał się wystarczająco z samym sobą. Każdy w końcu miał swoje demony. Mówił, a właściwie bardziej opowiadał o tym wszystkim nie oczkując od towarzyszki żadnej odpowiedzi w zamian. Szedł obok dostosowując długość swojego kroku do jej. Nie krył się z tym, że się jej przyglądał. Nie wiedział czy nie zwracała na to uwagi, czy też nie była tego świadoma. W naturalny sposób przyciągała spojrzenie. Włóczył się nim po wilej sylwetce. Wiatr rozwiewał cienkie kosmyki włosów. Na tle wschodzącego słońca iskrzyły niby złote nici w chaotycznym tańcu wokół jej twarzy. Wzmogła się barwa jej oczu, poruszyły usta. Wypowiadane przez nią słowa stały się szumem podobnym do dźwięku napływających fal. Lekki, złośliwy uśmiech jej pasował - pomyślał nim uległ magii krwi, chwili, sobie samemu. Pochylił się ku niej w zadurzeniu chcąc sprawdzić czy uśmiech utrzyma się na jej ustach po tym jak położy na nie swoje.
– Są groźniejsze osoby od tamtej dwójki – westchnęła – jeden był bardziej rozsądny, ale to i tak nie sprawiło, że dostali to, czego chcieli – czyli mnie – mam doświadczenie w rozpoznawaniu, który napastnik był z przypadku, a który dokładnie wszystko zaplanował; tamci najwidoczniej byli niedoświadczeni, ale świat wcale nie stał się bezpieczniejszy po ich zamknięciu – i nim ugryzła się w język, powiedziała o kilka cennych dlań słów za dużo. Ale czy nie tego właśnie chciał? Wyciągnąć z niej tajemnicę, którą ukrywała przed światem i której nie było w żadnych aktach?
Wiedziała, że ją obserwuje. Czuła na sobie spojrzenie, lecz nie zwracała na nie uwagi – była przecież przyzwyczajona do tego, że zawsze była przez kogoś obserwowana, gdziekolwiek się pojawiała – idąc powolnym krokiem wzdłuż brzegu. Po paru metrach jednak zerknęła kontrolnie w jego stronę i zdziwiła się, kiedy Anthony zatrzymał ją w miejscu, w zaledwie ułamku sekundy nachylając się i składając na jej bladoróżowych wargach pocałunek. Nie myśląc nad tym śmiałym wyczynem, uległszy samej sobie – i przede wszystkim ciekawości z drugiego spotkania – i prywatnym, ustalonym już dawno, zasadom, ułożyła jedną z chłodnych dłoni na karku mężczyzny, w łagodnym ruchu wspinając się na palce. Dziwiła się, że dopiero w takich okolicznościach pokusił się o przekroczenie pewnej granicy, którą wyraźnie zaznaczył podczas wycieczki na Brick Lane, ale nie zamierzała z tego powodu wiercić mu dziury w brzuchu; w gruncie rzeczy dostała to, czego chciała, lecz nie podejrzewała, że dokona tego bez większego rozpracowywania jego osoby.
– I potrafisz zaskoczyć – dokończyła, nawiązując do swojej poprzedniej wypowiedzi, kiedy tylko odsunęła się od jego warg na nieznaczną odległość – zaczynam mieć wrażenie, że się co do ciebie pomyliłam – stwierdziła już bez grama złośliwości i spojrzała mu prosto w oczy.
– To nie zmienia jednak faktu, że nasza znajomość jest dość nieszablonowa, nie uważasz? – okoliczności poznania, późniejsze skakanie sobie do oczu, krzyżowanie dróg zazwyczaj w najdziwniejszych okolicznościach i równie dziwnych miejscach... ale to właśnie tego typu znajomości utrzymywała najdłużej, gdy poznawała drugiego człowieka od jego prawdziwej strony.
ain't enough.
- Chodzi o grog? - odpowiedział żartobliwie mając na myśli posmak, który wyniósł z dzielnicy portowej, a który bez wątpienia nie był czymś co do niego pasowało. Oczy jednak zdradzały, że odnajdywał prawdziwy sens jej słów. Przemilczał kwestię jej pomyłki, która ocierała się o jakąś prawdę. Milczenie ratowało przed potencjalnym rozczarowaniem więc milczał pozwalając jej myśleć to co chciała.
- Jest, to prawda - przyznał nie umiejąc na tą chwilę faktycznie jednoznacznie nazwać ich relacji. Brakowało w niej jakiegoś statusu quo. Nie przeszkadzało mu to jednak. Przynajmniej nie teraz.
- Chodźmy - zachęcił do kontynuowania ich spaceru w trakcie którego Skamander poruszał się w milczeniu lub podejmował się trywialnie lekkich tematów podobnych do miękkiej aury która ciągnęła się wraz z nimi z nad plaży.
Nie zastanawiała się jednak zbyt długo nad tą kwestią, gdy myślami powróciła do pocałunku sprzed zaledwie krótkiej chwili i żartu Skamandera, który skwitowała lekko rozbawionym, ale i pobłażliwym, pokręceniem głowy.
– Faktycznie, to niezbyt przyjemny trunek, szczególnie na drugi dzień – znana z tego, że nie pyta i nie docieka, powstrzymała się również i teraz przed zapytaniem, co on u licha robił całą noc w dzielnicy portowej i czemu wybrał akurat tę trasę, która raczej nadkładała mu drogi, niż ją skracała. Niezrozumienie względem takiego działania odstawiła na bok, żeby wreszcie zgodnie z jego prośbą ruszyć dalej, wcześniej asekuracyjnie chwytając się jego ramienia. W milczeniu, ale nie nieprzyjemnym, które wprawiało człowieka w chęć bezsensownej paplaniny tylko po to, by zagłuszyć ciszę, lecz takim, które satysfakcjonowało obie strony. Już chwilę temu zresztą zauważyła, że Anthony był dobrym partnerem do nic nie mówienia. Po jakimś czasie jednak uznała, że uroki porannego wschodu słońca nie rekompensują jej chłodu, który ogarniał całe jej ciało, dlatego też niewiele myśląc odwróciła twarz, spokojnym spojrzeniem wpatrując się w profil Skamandera.
– Skoro i tak odprowadzam cię do domu, to może po drodze napijemy się kawy? – dzisiaj wyjątkowo nie śpieszyła się do swoich obowiązków.
zt oboje
ain't enough.
Opodal sławetnej trasy wyścigowej psów łownych rozstawiono namioty służące za areny walk dzikich zwierząt. Magicznej policji jest w tym miejscu nieco więcej, niż w innych miejscach, można ich przedstawicieli spotkać tak na zewnątrz, jak wewnątrz głośniejszych namiotów. Wydaje się też, że nieco uważniej przyglądają się wchodzącym do wnętrz gościom, wyłapując z tłumu przypadkowych czarodziejów o podejrzanej aparycji. Dbają również, by do środka nie zabłądziły dzieci ani młode panny pozbawione opieki - od zewnątrz słychać warkot, ryki i okrzyki, odgłosy dzikich zwierząt, szczekanie. Arena przeważnie pozostaje pusta do południa, widowiska rozpoczynają się w połowie dnia, kiedy na arenę wypuszczane są pierwsze walczące ze sobą psy - i trwają do białego rana, przybierając coraz krwawszego przebiegu. Na arenie pojawiają się również większe zwierzęta, takie jak garborogi i trolle, również reemy, a od czasu do czasu - rozszarpywani są również mugole. Wewnątrz leje się mocny alkohol, czuć zapach potu i słychać brzdęk pieniądza. Licznymi zakładami zajmują się gobliny.
Postać, która postawiła na dane stworzenie, rzuca za niego przypisaną kością. Każde stworzenie ma 20 punktów życia. Kość przeznaczona na atak zadaje tyle obrażeń, ile wypadnie na kości. W przypadku zejścia stworzenia na wartość ujemną - stworzenie umiera. Wartość zerowa oznacza nieprzytomność i jego porażkę. Jeżeli na stworzenie przeciwne nikt nie postawił, w jego imieniu rzuca dowolna postać w wątku. Stworzenia mogą ze sobą walczyć w dowolnej konfiguracji, ale najpopularniejsze są walki psów, a także psów z większymi magicznymi stworzeniami. Rozszarpywanie mugoli przez głodne psy odbywa się rzadziej i najwcześniej po północy.
Podczas zakładu ONMS na co najmniej II poziomie oraz anatomia na co najmniej II poziomie dają po +2 do kości stworzenia, na które zakład obstawia dana postać, przy każdym jego rzucie. ONMS pozwala ocenić posturę zwierzęcia, a anatomia - siłę jego mięśni przez kalkę ludzkich.
Stworzenie | Kość |
Garboróg | k10 |
Mugol (nieuzbrojony) | k3 |
Mugol (uzbrojony) | k3+1 |
Pies lub psidwak | k6 |
Reem | k8 |
Troll | k20 |
Troll ujeżdżający garboroga | 3k8 |
Wieczorami na Arenie toczą się również sparingi na pięści, w których każdy może wziąć udział nawet bez wcześniejszej zapowiedzi. Żądna przemocy publiczność gorąco dopinguje najkrwawszych z nich. Ponoć zwycięzcami interesuje się Ministerstwo Magii, proponując dobrze płatne stanowiska w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Wśród uczestników i osób zaznajomionych z tematem krąży plotka, że pośród organizatorów czas spędza sam komendant.
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4