Trasa Greyhound Derby
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]Trasa Greyhound Derby
Wyścigi psów łownych to tradycja, która szybko, łatwo i ekspansywnie przyjęła się na wyspach Wielkiej Brytanii, ostatecznie prawdopodobnie nigdzie na świecie nie rodząc równie ogromnego zainteresowania. Nie ominęło to czarodziejów - wyznaczyli własną trasę wielkiego wyścigu, wzdłuż suchego wybrzeża Tamizy, nieopodal magicznego portu, gdzie rozrywka szybko znalazła zrozumienie również wśród wyższych warstw społecznych czarodziejskiego świata. Widzowie przyglądają się psim zmaganiom w zaczarowanych zwierciadłach, które pozwalają na obserwację psa, którego imię się wypowie. Bardziej spragnieni adrenaliny - śledzą wyścig z mioteł, doganiając pędzące psy. Same charty gonią znicz zaczarowany tak, by sunął wzdłuż wyznaczonej trasy, nie wyleciał zbyt wysoko i osiągnął prędkość, której psy nie są w stanie doścignąć - oprócz tego niczym nie różni się od zniczów używanych w Quidditchu. Krupierzy przyjmują zakłady, często opiewane na horrendalne sumy, ale oprócz bogatych obserwatorów nietrudno spotkać tutaj po prostu pasjonatów. Przy okazji wyścigów pojawiają się również obwoźni handlarze mający ze sobą przeróżne, często rzadko spotykane magiczne zwierzęta.
Wyścigi psów: Postaci przez trzy kolejki rzucają kością k100. Do rzutu dodaje się bonus (lub karę) przysługujący z biegłości ONMS, gdyż osoba bardziej znająca się na zwierzętach łatwiej zauważy psa, który ma największe szanse na zwycięstwo. Zwycięża pies, na którego postawiła osoba, która wyrzuciła wyższą łączną sumę z trzech kolejek. Aktualna przewaga rzutów pokazuje aktualne rozłożenie sił na torze.
Lokacja zawiera kości.Wyścigi psów: Postaci przez trzy kolejki rzucają kością k100. Do rzutu dodaje się bonus (lub karę) przysługujący z biegłości ONMS, gdyż osoba bardziej znająca się na zwierzętach łatwiej zauważy psa, który ma największe szanse na zwycięstwo. Zwycięża pies, na którego postawiła osoba, która wyrzuciła wyższą łączną sumę z trzech kolejek. Aktualna przewaga rzutów pokazuje aktualne rozłożenie sił na torze.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 22:34, w całości zmieniany 3 razy
1 grudnia 1957 roku
Ubrany w czerń Austriak kroczył ulicami czystego Lodynu, dziwnie niezadowolony z czystości miasta. Nie było źle, przyjemnie oddychało się powietrzem pozbawionym mugoli, gdzieś w środku jednak coraz częściej odnajdywał nieprzyjemną świadomość braku wszechobecnego chaosu, dziwną pustkę w miejscu, gdzie zawsze była wojna, a wieczory spędzone na Nokturnie zdawały się być niezwykle... Nudne. Obijanie pyska tym samym czarodziejom zdążyło mi się już znudzić, a brak wszechobecnej, wojennej aury sprawiał, że Austriak w ostatnich tygodniach chodził co najmniej niezadowolony. Wspinanie się po szczeblach organizacji sprawiało jednak, że coraz więcej dawnych znajomości wracało do życia, zapewniając jako-taką rozrywkę. Dzisiejszego dnia wybór padł na nią. Jedną z niewielu kobiet, która swym charakterem przypominała męskiego przedstawiciela jego rodziny. Z butelką bimbru schowaną w kieszeni długiego, skórzanego płaszcza (wszak do takiej kobiety nie przystoi chodzić z pustą ręką) wypatrzył znajomą sylwetkę. Tak, dzisiejszy wieczór z pewnością będzie niezapomniany. Walki mugoli z magicznymi stworzeniami było rozrywką wręcz idealną dla nich, choć Schmidt sam z wielką chęcią obiłby komuś pysk. Kto wie, może będzie miał ku temu okazję.
- Rookwood. - Mruknął, z wilczym uśmiechem, jaki zagościł między ostrymi rysami twarzy. Bystre, zielone spojrzenie powiodło po jej sylwetce uważnie, a swoje obserwacje skwitował pomrukiem, jaki wydobył się z jego ust. - Nadal masz dwadzieścia trzy cale w talii? - Rzucił, a rozbawienie przemknęło przez zniekształcone ostrym, niemieckim akcentem słowa. Pamiętał, nie raz w końcu mieli okazję udawać się na wspólne polowania; nie raz polując w dziwnych warunkach, na jakich pomysły wpadał jego ojciec. Wysunął w jej kierunku rękę oferując swoje ramię. Był gburem oraz mrukiem, czasem jednak przypominały mu się zasady, jakie wpoił mu do głowy ojciec. - Gotowa na krew i chaos? - Mruknął, lecz doskonale znał odpowiedź. Ona była na to gotowa zawsze, w ten zachwycający sposób potrafiąc dorównać w swej inwencji nawet jemu. Ruszyli więc w kierunku namiotów, a Austriak dbał o to, by nikt choćby nie otarł się o jego towarzyszkę. Byli Rycerzami Walpurgii, odbili to miasto, własnoręcznie wyczyścili je z mugoli... A to sprawiało iż należał się im szacunek, ze strony innych czarodziejów. - Którą walkę chcesz zobaczyć jako pierwszą? - Spytał, samemu nie wiedząc czy wolał zobaczyć w akcji wpierw psy rozszarpujące mugoli czy może trolle dosiadające garborogi.
Getadelt wird wer schmerzen kennt Vom Feuer das die haut verbrennt Ich werf ein licht In mein Gesicht Ein heißer Schrei Feuer frei!.
Z tygodnia na tydzień czuła się coraz lepiej. Po przeszło dwóch miesiącach od nocy spędzonej w starych podziemiach Locus Nihil wciąż dręczyły ją koszmary, a niekiedy ogarniał lęk tak przejmujący, że nie była w stanie myśleć trzeźwo, regularnie zażywała jednak eliksiry od Cassandry i powtarzała sobie, że to, co widzi nie jest prawdziwe. Ani Alphard, ani martwe ciała. Niekiedy udawało się Sigrun samej sobie przemówić do rozumu - innym razem poddawała się temu wszystkiemu, brała za prawdę. Raz myślała, że Cassandra jest martwa, następnego dnia widziała ją na Nokturnie. Innym razem zaś była przekonana, że Edgar Burke ich zdradził, przeszedł na stronę Zakonu Feniksa, by kilka dni później przekonać się, że to wierutna bzdura. Magia Locus Nihil poczyniła chaos w jej głowie, lecz walczyła z tym, by wrócić do względnej - własnej - normalności. Była silna i musiała wziąć się w garść.
Gdy nadszedł grudzień Londyn był już o wiele piękniejszym miejscem, niż zaledwie kilka miesięcy wcześniej. Wolny od smrodu mugoli, mugolaków i zdrajców krwi. Spalin ich dziwnych maszyn. Można było odetchnąć pełną piersią, co też czyniła z ochotą - choć i tak o wiele bardziej preferowała samotne ostępy Harrogate. Miała nadzieję, że niebawem cały York podzieli statut Londynu - i tak jak on będzie wolny od szlamu. Do tego jeszcze jednak długa droga, będą musieli o to walczyć.
Walka ta zostanie doceniona. O to Sigrun była spokojna. Kolejny tego dowód dostali, kiedy ogłoszono zimowy jarmark. Nieopodal trasy Greyhound Derby, gdzie Rookwood była niezwykle częstym gościem, zorganizowano arenę, na której miały odbywać się walki - różnej maści. Psów, trolli, trolli ujeżdżających garborogi, a także... Mugoli. W dowolnej konfiguracji. Nie mogłaby tego przegapić. Ani ona, ani Schmidt, z którym pojawiła się na miejscu już pierwszego dnia jarmarku.
- We własnej osobie, Schmidt - mruknęła, sięgając dłonią do kieszeni, w poszukiwaniu paczki papierosów, ale nie było jej tam. Wciąż do tego nie przywykła i nieustannie odczuwała głód nikotynowy. Cóż, będzie musiała go ukoić zapachem mugolskiej krwi. Odwzajemniła drapieżny uśmiech, choć bez podobnej iskry - wciąż nie doszła do siebie w pełni i wydawała się bardziej osowiała, pozbawiona energii. Jakby była cieniem prawdziwej Sigrun. - A wyglądam jakbym urodziła trójkę pasożytów? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, unosząc przy tym brew. Sugerował, że przytyła? Dobre sobie. Ostatnimi czasy mocno straciła na wadze. Pustki w sklepach to było jedno - zwyczajnie straciła ochotę.
- Na to zawsze jestem gotowa - powiedziała, zdecydowanie żywszym tonem, a na pełnych wargach pojawił się bardziej szczery uśmieszek. Nie mogła doczekać się tego widowiska.
Na horyzoncie, wśród tłumu, zamajaczyła jej sylwetka Alpharda. Szybko odwróciła wzrok, skupiła go na Austriaku.
- Napatrzyłam się już na trolle i garborogi. Chcę zobaczyć kogo ściągnęli z robactwa - odpowiedziała, dumnie krocząc przed siebie, obleczona w czerń i płaszcz podszyty futrem z lisów, a jasny warkocz spoczywał na plecach. Miała na myśli mugoli, rzecz jasna, była pewna, że Friedrich zrozumie. - Zanim wybiją najsilniejszych, oczywiście. Masz ochotę na mały zakład? - rzuciła zaczepnie, oglądając się na szmalcownika przez ramię.
Gdy nadszedł grudzień Londyn był już o wiele piękniejszym miejscem, niż zaledwie kilka miesięcy wcześniej. Wolny od smrodu mugoli, mugolaków i zdrajców krwi. Spalin ich dziwnych maszyn. Można było odetchnąć pełną piersią, co też czyniła z ochotą - choć i tak o wiele bardziej preferowała samotne ostępy Harrogate. Miała nadzieję, że niebawem cały York podzieli statut Londynu - i tak jak on będzie wolny od szlamu. Do tego jeszcze jednak długa droga, będą musieli o to walczyć.
Walka ta zostanie doceniona. O to Sigrun była spokojna. Kolejny tego dowód dostali, kiedy ogłoszono zimowy jarmark. Nieopodal trasy Greyhound Derby, gdzie Rookwood była niezwykle częstym gościem, zorganizowano arenę, na której miały odbywać się walki - różnej maści. Psów, trolli, trolli ujeżdżających garborogi, a także... Mugoli. W dowolnej konfiguracji. Nie mogłaby tego przegapić. Ani ona, ani Schmidt, z którym pojawiła się na miejscu już pierwszego dnia jarmarku.
- We własnej osobie, Schmidt - mruknęła, sięgając dłonią do kieszeni, w poszukiwaniu paczki papierosów, ale nie było jej tam. Wciąż do tego nie przywykła i nieustannie odczuwała głód nikotynowy. Cóż, będzie musiała go ukoić zapachem mugolskiej krwi. Odwzajemniła drapieżny uśmiech, choć bez podobnej iskry - wciąż nie doszła do siebie w pełni i wydawała się bardziej osowiała, pozbawiona energii. Jakby była cieniem prawdziwej Sigrun. - A wyglądam jakbym urodziła trójkę pasożytów? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, unosząc przy tym brew. Sugerował, że przytyła? Dobre sobie. Ostatnimi czasy mocno straciła na wadze. Pustki w sklepach to było jedno - zwyczajnie straciła ochotę.
- Na to zawsze jestem gotowa - powiedziała, zdecydowanie żywszym tonem, a na pełnych wargach pojawił się bardziej szczery uśmieszek. Nie mogła doczekać się tego widowiska.
Na horyzoncie, wśród tłumu, zamajaczyła jej sylwetka Alpharda. Szybko odwróciła wzrok, skupiła go na Austriaku.
- Napatrzyłam się już na trolle i garborogi. Chcę zobaczyć kogo ściągnęli z robactwa - odpowiedziała, dumnie krocząc przed siebie, obleczona w czerń i płaszcz podszyty futrem z lisów, a jasny warkocz spoczywał na plecach. Miała na myśli mugoli, rzecz jasna, była pewna, że Friedrich zrozumie. - Zanim wybiją najsilniejszych, oczywiście. Masz ochotę na mały zakład? - rzuciła zaczepnie, oglądając się na szmalcownika przez ramię.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Wyprawa do gdziekolwiek przyszło innym pójść ominęła Austriaka, nie czuł się jednak poszkodowany. W czasie gdy inni wesoło spacerowali po jakichś lochach on równie wesoło biegał sobie po Londynie niczym rącza łania, wycinając w pień szlam oraz inne robactwo, jakie zaległo w stolicy Londynu. W zasadzie losy stolicy paskudnej Anglii były mu odrobinę obojętne. Wiedział, że był tutaj jedynie na dłuższą chwilę, by odnaleźć tych, których chciał odnaleźć, Ministerstwo płaciło jednak dobrze, a możliwość rozerwania się w gronie dawnych przyjaciół ze szkolnej ławki wydawała mu się niezwykle interesująca. W końcu, i tak nie miał nic lepszego do roboty w tak zwanym międzyczasie. A polowania zawsze były jego pasją.
Bystre, zielone spojrzenie uważnie powiodło po sylwetce Rokwood, jakoby sprawdzał, czy aby na pewno ma do czynienia z tą Sigrun, którą przyszło mu do tej pory znać. A gdy był pewien, że to ta sama osoba pomruk zadowolenia uleciał z jego piersi. Nigdy nie lubił wypowiadać zbyt wielu słów, o czym jasnowłosa powinna doskonale wiedzieć.
- Urocza jak zawsze. - Mruknął, kręcąc głową niczym starszy brat, karcący młodszą siostrę. Rodzeństwo przyrodnie odnalazł dopiero kilka miesięcy temu, wśród niego nie było ani jednej siostry, zapewne więc porównanie nie było w pełni trafne. - Ciekawy byłem, przecież bym Cię o nic takiego nie posądzał. - Dodał wzruszając szerokim ramieniem. Ostatnim czego by się spodziewał po Rokwood to założenie wesołej rodzinki oraz odstawienie kuszy i różdżki na wieszak. Brew szmalcownika powędrowała ku górze gdy ręka Rokwood sięgnęła do kieszeni. No, czyżby nie udało jej się pozyskać tytoniu? Rzadko widywał ją bez papierosa w ładnie wykrojonych ustach. On tytoń posiadał od pewnego znajomego z pięknego Nokturnu, mimo iż sam nie przepadał za nikotyną. Sięgnął do kieszeni kurtki, by wyciągnąć z niej lniany woreczek. - Trzymaj, zamiast kwiatów. - Rzucił do jasnowłosej, wręczając jej woreczek z tytoniem oraz papierowymi bletkami. Nie potrafił przypomnieć sobie dnia, gdy nie darzył Sigrun sympatią - dziwną, wywołaną przekonaniem, że powinna nosić nazwisko Schmidt, pielęgnowaną polowaniami. Wyjątkowo więc wręczył jej prezent, nie chcąc niczego w zamian. Przynajmniej na razie, póki sobie o czymś nie przypomni.
Kroczył u jej boku, czujnym spojrzeniem wodząc po otoczeniu.
- No, to może być interesujące. - Mruknął, spojrzenie na dłużej zatrzymując na sylwetce Sigrun. I jeśli sądziła, że stchórzy, z pewnością była w błędzie. Friedrich Schmidt nie miał w zwyczaju tchórzyć, nawet jeśli czasem z pewnością mogłyby być to przydatne. - Pytasz, jakbyś mnie nie znała. - Rozbawienie pojawiło się w jego głosie, a szmalcownik w nienachalnym geście ułożył dłoń na jej łopatkach, aby ruszyć w kierunku odpowiedniego namiotu. - Mam nadzieję, że się postarali. Nas nikt nie prosił o pomoc, a nie sądzę, aby urzędnicy znali się na zwierzynie… - Mruknął po drodze, spojrzenie lokując w jej twarzy. - Ostatnio znalazłem ciekawy przypadek. Mugolka, starsza w wieku ale cholernie wytrzymała. Odciąłem jej pół twarzy i ramienia, powiesiłem pod sufitem… Zaczęła mówić dopiero, kiedy wyjąłem z niej wnętrzności. - Rozbawienie pojawiło się w jego głosie, będąc potwierdzeniem, iż podczas przesłuchania bawił się wyśmienicie. A gdy znaleźli się przed odpowiednim namiotem, Friedrich odsłonił połę namiotu, wpuszczając Rokwood do środka.
- Ty pierwsza. Kogo obstawiasz? - Mruknął, stając u jej boku, bystre spojrzenie lokując w ofiarach czekających na rzeź.
| Przekazuję Sigrun: tytoń średniej jakości (200g)
Bystre, zielone spojrzenie uważnie powiodło po sylwetce Rokwood, jakoby sprawdzał, czy aby na pewno ma do czynienia z tą Sigrun, którą przyszło mu do tej pory znać. A gdy był pewien, że to ta sama osoba pomruk zadowolenia uleciał z jego piersi. Nigdy nie lubił wypowiadać zbyt wielu słów, o czym jasnowłosa powinna doskonale wiedzieć.
- Urocza jak zawsze. - Mruknął, kręcąc głową niczym starszy brat, karcący młodszą siostrę. Rodzeństwo przyrodnie odnalazł dopiero kilka miesięcy temu, wśród niego nie było ani jednej siostry, zapewne więc porównanie nie było w pełni trafne. - Ciekawy byłem, przecież bym Cię o nic takiego nie posądzał. - Dodał wzruszając szerokim ramieniem. Ostatnim czego by się spodziewał po Rokwood to założenie wesołej rodzinki oraz odstawienie kuszy i różdżki na wieszak. Brew szmalcownika powędrowała ku górze gdy ręka Rokwood sięgnęła do kieszeni. No, czyżby nie udało jej się pozyskać tytoniu? Rzadko widywał ją bez papierosa w ładnie wykrojonych ustach. On tytoń posiadał od pewnego znajomego z pięknego Nokturnu, mimo iż sam nie przepadał za nikotyną. Sięgnął do kieszeni kurtki, by wyciągnąć z niej lniany woreczek. - Trzymaj, zamiast kwiatów. - Rzucił do jasnowłosej, wręczając jej woreczek z tytoniem oraz papierowymi bletkami. Nie potrafił przypomnieć sobie dnia, gdy nie darzył Sigrun sympatią - dziwną, wywołaną przekonaniem, że powinna nosić nazwisko Schmidt, pielęgnowaną polowaniami. Wyjątkowo więc wręczył jej prezent, nie chcąc niczego w zamian. Przynajmniej na razie, póki sobie o czymś nie przypomni.
Kroczył u jej boku, czujnym spojrzeniem wodząc po otoczeniu.
- No, to może być interesujące. - Mruknął, spojrzenie na dłużej zatrzymując na sylwetce Sigrun. I jeśli sądziła, że stchórzy, z pewnością była w błędzie. Friedrich Schmidt nie miał w zwyczaju tchórzyć, nawet jeśli czasem z pewnością mogłyby być to przydatne. - Pytasz, jakbyś mnie nie znała. - Rozbawienie pojawiło się w jego głosie, a szmalcownik w nienachalnym geście ułożył dłoń na jej łopatkach, aby ruszyć w kierunku odpowiedniego namiotu. - Mam nadzieję, że się postarali. Nas nikt nie prosił o pomoc, a nie sądzę, aby urzędnicy znali się na zwierzynie… - Mruknął po drodze, spojrzenie lokując w jej twarzy. - Ostatnio znalazłem ciekawy przypadek. Mugolka, starsza w wieku ale cholernie wytrzymała. Odciąłem jej pół twarzy i ramienia, powiesiłem pod sufitem… Zaczęła mówić dopiero, kiedy wyjąłem z niej wnętrzności. - Rozbawienie pojawiło się w jego głosie, będąc potwierdzeniem, iż podczas przesłuchania bawił się wyśmienicie. A gdy znaleźli się przed odpowiednim namiotem, Friedrich odsłonił połę namiotu, wpuszczając Rokwood do środka.
- Ty pierwsza. Kogo obstawiasz? - Mruknął, stając u jej boku, bystre spojrzenie lokując w ofiarach czekających na rzeź.
| Przekazuję Sigrun: tytoń średniej jakości (200g)
Getadelt wird wer schmerzen kennt Vom Feuer das die haut verbrennt Ich werf ein licht In mein Gesicht Ein heißer Schrei Feuer frei!.
Gdy dwudziestego września przybywała do Białej Wywerny nie podejrzewała nawet jak potoczy się dalsza część tamtego wieczoru. Czarny Pan ich nie uprzedził, nie dał wiele czasu na przygotowanie. Jego pojawienie się na ich obradach było zaskoczeniem dla samych Śmierciożerców, lecz dla każdego z nich służba była zaszczytem, dlatego z ochotą powrócili na Nokturn, by podążyć za swym przywódcą. Te kilka godzin, jakie spędzili w podziemiach Banku Gringotta, okazały się jednymi z najtrudniejszych w życiu Sigrun. Nie spodziewała się, że głęboko pod ulicą Pokątną kryją się korytarze pełne tak potężnej czarnej magii. Udało im się sprostać zadaniu, nie zawiedli Czarnego Pana, zapłacili jednak za to wielką cenę. Sigrun długie tygodnie dręczyły halucynacje, zwidy i przywidzenia, nagły, paraliżujący lęk przed śmiercią. Nie wiedziała dokładnie co doskwierało innym, widziała jednak, że i ich dotknęła tamta noc. Żałowała, poniekąd, że Schmidta nie było wtedy z nimi, mógłby być im wsparciem, lecz jednocześnie dobrze, że pozostawał wśród Rycerzy Walpurgii ktoś w pełni zdrowia - fizycznego i psychicznego. Schmidt sprawdzał się jak mało kto i nieustannie parł naprzód, czuwając na czystością ulic Londynu, a teraz także i wielu innych hrabstw Anglii. Dowiódł swego zaangażowania i zasiadał już przy stole Rycerzy Walpurgii - nie wątpiła, że gdy nadejdzie chwila próby dołoży wszelkich starań, by nie zawieść.
- Czego jak czego ale uroku osobistego z pewnością nie można mi odmówić, nieprawdaż? - odparła Sigrun, nie kryjąc przy tym ironii, bo doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że nie bywała zbyt... urocza. Potrafiła być czarująca, zmysłowa, namiętna, kiedy tego chciała i miała humor, lecz niewinnego, dziewczęcego uroku zawsze jej brakowało. Zbyt często chodziła naburmuszona, jakby zła na cały świat, bywała szorstka i nieprzyjemna. Wiedziała o tym i nie zamierzała się zmieniać. - Miło słyszeć. Za to ja wciąż czekam na chwilę, kiedy przedstawisz nam swoją narzeczoną - powiedziała, drocząc się z nim lekko; na ustach pojawił się leciutki uśmiech szelmy. Friedrich był mężczyzną, nie musiał obawiać się małżeństwa, w ich społeczeństwie to on miał sprawować w nim władzę nad żoną. Jako człowiek konserwatywny, ceniący czystą krew najpewniej będzie chciał przekazać ją dalej, przedłużyć linię swojej rodziny - Schmidtowie cieszyli się wszak szacunkiem i powinni byli przetrwać. Sigrun miała od tego braci.
Spojrzała na niego lekko zaskoczona, kiedy wcisnął jej do dłoni woreczek, nie spodziewając się tego zupełnie. Chyba nawet nie zorientowała się, że szukała papierosa i że mógł to zauważyć. Przyjrzawszy się zawiniątku uniosła je do twarzy i poczuła zapach tytoniu - uśmiechnęła się wówczas szeroko, zadowolona.
- To zdecydowanie lepsze od kwiatów, Fried - odparła, po czym stanęła na palcach, by cmoknąć go w policzek i puścić mu perskie oczko. Z zadowoleniem wsunęła paczkę tytoniu do kieszeni, zdecydowanie spokojniejsza; to nie tak, że nigdzie nie mogła go dostać, ale nie miała czasu, by za tym biegać - miała na barkach za dużo ważniejszych obowiązków.
- Nie? Szkoda - zdziwiła się lekko na wieść, że nikt nie zabiegał o pomoc szmalcowników przy dobieraniu zwierzyny na arenę walk. Kto jak kto, lecz Schmidt na pewno postarałby się, aby kandydaci do zwycięstwa, swoiści gladiatorzy, dostarczyli im wiele rozrywki. Nie czuła jednak niepokoju. - Nad jarmarkiem czuwa Caelan Goyle, na pewno się nie zawiedziemy - odparła spokojnym, pewnym tonem, powstrzymując uśmiech, który cisnął się na usta na wspomnienie o zarządcy portu. Na wspomnienie mugolki, mówiąc dopiero wówczas, gdy Austriak zaczął wypruwać z niej wnętrzności, roześmiała się serdecznie. - Takie stare babska zniosły nie jedno w życiu. W krzyżu je łupie, ale bywają twarde. Trzeba by znaleźć taką z wnukiem i postawić jej warunek. Dopóki nie będzie wrzeszczeć, młody przeżyje. To byłby prawdziwy test na wytrzymałość - rzuciła w stronę Friedricha, uśmiechając się przy tym szelmowsko, jakby to miało być dla niego wyzwanie. Nie wątpiła, ze je podejmie. Dzielili nie tylko poglądy, ale i upodobania na spędzanie czasu wolnego.
Wszedłszy do namiotu, gdzie odbywały się walki, uderzył ją zapach potu i krwi, lecz nie skrzywiła się. Przywykła do niego. Przecisnęła się, niezbyt elegancko, ale skutecznie, przez zebranych do klatek, gdzie trzymano zwierzynę i mugoli. Splótłszy ręce na piersiach przyglądała się im uważnie, badawczo, oceniając siłę ich mięśni i posturę. W końcu, po dłuższym zastanowieniu, wskazała niedbale gestem na wysokiego, szerokiego w barach mężczyznę z dłuższą, kasztanową brodą.
- Tamten. Rudawy, mam nadzieję, że nie tylko spuści twojemu niezłe manto, ale i na koniec pożre jego duszę - odezwała się, znów tym droczącym się tonem, zanim podeszła do pracownika jarmarku, aby zapłacić mu za walkę wybranego przez siebie mugola. - Dajcie mu siekierę - zastanowiła się, gdy poproszono ją o wybór broni dla niego.
| rzut na uzbrojonego mugola
- Czego jak czego ale uroku osobistego z pewnością nie można mi odmówić, nieprawdaż? - odparła Sigrun, nie kryjąc przy tym ironii, bo doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że nie bywała zbyt... urocza. Potrafiła być czarująca, zmysłowa, namiętna, kiedy tego chciała i miała humor, lecz niewinnego, dziewczęcego uroku zawsze jej brakowało. Zbyt często chodziła naburmuszona, jakby zła na cały świat, bywała szorstka i nieprzyjemna. Wiedziała o tym i nie zamierzała się zmieniać. - Miło słyszeć. Za to ja wciąż czekam na chwilę, kiedy przedstawisz nam swoją narzeczoną - powiedziała, drocząc się z nim lekko; na ustach pojawił się leciutki uśmiech szelmy. Friedrich był mężczyzną, nie musiał obawiać się małżeństwa, w ich społeczeństwie to on miał sprawować w nim władzę nad żoną. Jako człowiek konserwatywny, ceniący czystą krew najpewniej będzie chciał przekazać ją dalej, przedłużyć linię swojej rodziny - Schmidtowie cieszyli się wszak szacunkiem i powinni byli przetrwać. Sigrun miała od tego braci.
Spojrzała na niego lekko zaskoczona, kiedy wcisnął jej do dłoni woreczek, nie spodziewając się tego zupełnie. Chyba nawet nie zorientowała się, że szukała papierosa i że mógł to zauważyć. Przyjrzawszy się zawiniątku uniosła je do twarzy i poczuła zapach tytoniu - uśmiechnęła się wówczas szeroko, zadowolona.
- To zdecydowanie lepsze od kwiatów, Fried - odparła, po czym stanęła na palcach, by cmoknąć go w policzek i puścić mu perskie oczko. Z zadowoleniem wsunęła paczkę tytoniu do kieszeni, zdecydowanie spokojniejsza; to nie tak, że nigdzie nie mogła go dostać, ale nie miała czasu, by za tym biegać - miała na barkach za dużo ważniejszych obowiązków.
- Nie? Szkoda - zdziwiła się lekko na wieść, że nikt nie zabiegał o pomoc szmalcowników przy dobieraniu zwierzyny na arenę walk. Kto jak kto, lecz Schmidt na pewno postarałby się, aby kandydaci do zwycięstwa, swoiści gladiatorzy, dostarczyli im wiele rozrywki. Nie czuła jednak niepokoju. - Nad jarmarkiem czuwa Caelan Goyle, na pewno się nie zawiedziemy - odparła spokojnym, pewnym tonem, powstrzymując uśmiech, który cisnął się na usta na wspomnienie o zarządcy portu. Na wspomnienie mugolki, mówiąc dopiero wówczas, gdy Austriak zaczął wypruwać z niej wnętrzności, roześmiała się serdecznie. - Takie stare babska zniosły nie jedno w życiu. W krzyżu je łupie, ale bywają twarde. Trzeba by znaleźć taką z wnukiem i postawić jej warunek. Dopóki nie będzie wrzeszczeć, młody przeżyje. To byłby prawdziwy test na wytrzymałość - rzuciła w stronę Friedricha, uśmiechając się przy tym szelmowsko, jakby to miało być dla niego wyzwanie. Nie wątpiła, ze je podejmie. Dzielili nie tylko poglądy, ale i upodobania na spędzanie czasu wolnego.
Wszedłszy do namiotu, gdzie odbywały się walki, uderzył ją zapach potu i krwi, lecz nie skrzywiła się. Przywykła do niego. Przecisnęła się, niezbyt elegancko, ale skutecznie, przez zebranych do klatek, gdzie trzymano zwierzynę i mugoli. Splótłszy ręce na piersiach przyglądała się im uważnie, badawczo, oceniając siłę ich mięśni i posturę. W końcu, po dłuższym zastanowieniu, wskazała niedbale gestem na wysokiego, szerokiego w barach mężczyznę z dłuższą, kasztanową brodą.
- Tamten. Rudawy, mam nadzieję, że nie tylko spuści twojemu niezłe manto, ale i na koniec pożre jego duszę - odezwała się, znów tym droczącym się tonem, zanim podeszła do pracownika jarmarku, aby zapłacić mu za walkę wybranego przez siebie mugola. - Dajcie mu siekierę - zastanowiła się, gdy poproszono ją o wybór broni dla niego.
| rzut na uzbrojonego mugola
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 3
'k3' : 3
Rozbawienie przemknęło przez ostre rysy szmalcownika, gdy usłyszał pytanie jakie powędrowało w jego kierunku. Sigrun posiadała swój urok - brutalny, ostry, przepełniony cudownym zapachem krwi, zapewne niezrozumiały dla większości czarodziejów. On jednak go widział. W momencie gdy polowali razem, knuli kolejne intrygi gdzieś między szkolnymi korytarzami i obdzierali kolejną zwierzynę ze skóry.
- Sigrun Rookwood, jesteś najbardziej uroczą kobietą, jaką przyszło mi w życiu poznać. - Odpowiedział podniośle, niezwykle oficjalnym oraz uroczystym tonem głosu, którego nie zwykł normalnie używać. Szelmowski uśmiech przyozdobił jego jakże uroczą mordę, gdy puścił perskie oczko w kierunku towarzyszącej mu blondynki. Posiadany przez nią urok z pewnością zostałby doceniony w rodzinie Schmidtów, a jej zamiłowanie do polowań wszelakich nie raz sprawiało, iż Schmidt zastanawiał się, czy aby przypadkiem Hugo Schmidt nie posiadał również nieślubnej córki. Podobieństwo było niezwykle uderzające oraz w pewien sposób przyjemne.
- Jeśli zgodzisz się za mnie wyjść, mogę Ci ją przedstawić za jakieś pół minuty. - Rzucił żartem, gdzieś w środku nie uważając tego pomysłu za taki zły. Sigrun była kobietą, którą z pewnością by się nie znudził, a wspólne zainteresowania zdawały się przechylać szalę w niezwykle pozytywną stronę. Darzył ją jednak szacunkiem oraz przyjaźnią, przez które nie skazałby jej na rolę żony bądź też matki, niemal pewien, iż nie czułaby się w niej dobrze. - Nie znalazłem odpowiedniej kandydatki. Większości chcę przypierdolić po kilku dniach. - Dodał wywracając ślepiami. Gdzieś w środku tego właśnie chciał - żony, która da mu czystokrwiste potomstwo które przedłuży ród Schmidtów oraz poniesie brzemię walki o czysty świat, jeśli do tego czasu nie uda m się oczyścić go własnoręcznie. NIgdy jednak nie był osobą ciepłą, wylewną bądź choć odrobinę empatyczną, a to komplikowało wszelkie podobne relacje.
Uśmiechnął się pod nosem wyraźnie zadowolony, dłonie na chwilę lokując na wąskiej talii przyjaciółki, gdy ta wspięła się na palce by złożyć na jego policzku pocałunek. Sam nigdy nie palił, nie ciągnęło go do dymu oraz smaku tytoniu - zdobył go, więc mógł się nim podzielić z jasnowłosą Śmierciożerczynią. Pomruk zadowolenia uleciał z jego piersi w odpowiedzi na jej radość, wynikającą z otrzymania specyficznego podarku.
- No. - Niezwykle elokwentnie przytaknął jej słowom, również uważając, iż o wiele lepiej byłoby, gdyby to jego poproszono o dobór odpowiednich mugoli. Brew czarodzieja powędrowała ku górze, gdy Sigrun wspomniała o postaci Goyle’a. - Dobrze się znacie, co? Niezwykle rzadko tak bardzo zawierzasz w czyjeś umiejętności. - Rzucił odrobinę zaczepnie, ciekaw co też mogło tę dwójkę łączyć. Nie, aby był wścibski - informacje jednak były najcenniejszą walutą, a jemu mogła przydać się ich każda, nawet najmniejsza ilość. I tym razem nie chodziło aby zaszkodzić tym, których dotyczyły.
Uważnie wsłuchiwał się w słowa wypowiadane przez blondyneczkę, szorstką dłonią przesuwając po swojej brodzie. W kwestiach tortu mugoli posiadał niebywałą kreatywność, lecz o sposobie wspominanym przez Rookwood jeszcze nie pomyślał.
- No, dobre! Chyba nawet mam jakąś na swojej liście. Skoczysz ze mną? Mało kto docenia piękno mojej sztuki. -Zaproponował, zerkając w kierunku czarownicy. Ona potrafiła docenić, czerpiąc z podobnych czynów chyba podobną rozrywkę co i on.
I on począł rozglądać się po zgromadzonych mugolach, poszukując tego, który mógłby okazać się interesującym. W końcu jego spojrzenie zatrzymało się na równie wysokim co ten, na którego patrzyła Sigrun, był jednak mniejszy w barach, swoją posturą przypominający szpadel. Mięśnie nie odznaczały się, co zdawało się zapowiadać niezwykle zwinny egzemplarz.
- Zobaczymy. - Rzucił jedynie z wilczym uśmiechem wskazując ruchem brody na blondyna, którego on wybrał. Do pracownika jarmarku podszedł tuż za Sigrun, opłacając walkę mugola. - Maczeta. - Rzucił jedynie w kierunku pracownika, gdy ten zapytał go o wybór broni. - No, to zaraz się zacznie. Chcesz? - Rzucił do swojej towarzyszki, wskazując na butelkę skrytą za jego pazuchą, gdy zajął miejsce obok niej na trybunach. I miał szczerą nadzieję, iż nie będzie musiał sam wparować na arenę, by pokazać im jak się morduje.
| uzbrojony mugol.
- Sigrun Rookwood, jesteś najbardziej uroczą kobietą, jaką przyszło mi w życiu poznać. - Odpowiedział podniośle, niezwykle oficjalnym oraz uroczystym tonem głosu, którego nie zwykł normalnie używać. Szelmowski uśmiech przyozdobił jego jakże uroczą mordę, gdy puścił perskie oczko w kierunku towarzyszącej mu blondynki. Posiadany przez nią urok z pewnością zostałby doceniony w rodzinie Schmidtów, a jej zamiłowanie do polowań wszelakich nie raz sprawiało, iż Schmidt zastanawiał się, czy aby przypadkiem Hugo Schmidt nie posiadał również nieślubnej córki. Podobieństwo było niezwykle uderzające oraz w pewien sposób przyjemne.
- Jeśli zgodzisz się za mnie wyjść, mogę Ci ją przedstawić za jakieś pół minuty. - Rzucił żartem, gdzieś w środku nie uważając tego pomysłu za taki zły. Sigrun była kobietą, którą z pewnością by się nie znudził, a wspólne zainteresowania zdawały się przechylać szalę w niezwykle pozytywną stronę. Darzył ją jednak szacunkiem oraz przyjaźnią, przez które nie skazałby jej na rolę żony bądź też matki, niemal pewien, iż nie czułaby się w niej dobrze. - Nie znalazłem odpowiedniej kandydatki. Większości chcę przypierdolić po kilku dniach. - Dodał wywracając ślepiami. Gdzieś w środku tego właśnie chciał - żony, która da mu czystokrwiste potomstwo które przedłuży ród Schmidtów oraz poniesie brzemię walki o czysty świat, jeśli do tego czasu nie uda m się oczyścić go własnoręcznie. NIgdy jednak nie był osobą ciepłą, wylewną bądź choć odrobinę empatyczną, a to komplikowało wszelkie podobne relacje.
Uśmiechnął się pod nosem wyraźnie zadowolony, dłonie na chwilę lokując na wąskiej talii przyjaciółki, gdy ta wspięła się na palce by złożyć na jego policzku pocałunek. Sam nigdy nie palił, nie ciągnęło go do dymu oraz smaku tytoniu - zdobył go, więc mógł się nim podzielić z jasnowłosą Śmierciożerczynią. Pomruk zadowolenia uleciał z jego piersi w odpowiedzi na jej radość, wynikającą z otrzymania specyficznego podarku.
- No. - Niezwykle elokwentnie przytaknął jej słowom, również uważając, iż o wiele lepiej byłoby, gdyby to jego poproszono o dobór odpowiednich mugoli. Brew czarodzieja powędrowała ku górze, gdy Sigrun wspomniała o postaci Goyle’a. - Dobrze się znacie, co? Niezwykle rzadko tak bardzo zawierzasz w czyjeś umiejętności. - Rzucił odrobinę zaczepnie, ciekaw co też mogło tę dwójkę łączyć. Nie, aby był wścibski - informacje jednak były najcenniejszą walutą, a jemu mogła przydać się ich każda, nawet najmniejsza ilość. I tym razem nie chodziło aby zaszkodzić tym, których dotyczyły.
Uważnie wsłuchiwał się w słowa wypowiadane przez blondyneczkę, szorstką dłonią przesuwając po swojej brodzie. W kwestiach tortu mugoli posiadał niebywałą kreatywność, lecz o sposobie wspominanym przez Rookwood jeszcze nie pomyślał.
- No, dobre! Chyba nawet mam jakąś na swojej liście. Skoczysz ze mną? Mało kto docenia piękno mojej sztuki. -Zaproponował, zerkając w kierunku czarownicy. Ona potrafiła docenić, czerpiąc z podobnych czynów chyba podobną rozrywkę co i on.
I on począł rozglądać się po zgromadzonych mugolach, poszukując tego, który mógłby okazać się interesującym. W końcu jego spojrzenie zatrzymało się na równie wysokim co ten, na którego patrzyła Sigrun, był jednak mniejszy w barach, swoją posturą przypominający szpadel. Mięśnie nie odznaczały się, co zdawało się zapowiadać niezwykle zwinny egzemplarz.
- Zobaczymy. - Rzucił jedynie z wilczym uśmiechem wskazując ruchem brody na blondyna, którego on wybrał. Do pracownika jarmarku podszedł tuż za Sigrun, opłacając walkę mugola. - Maczeta. - Rzucił jedynie w kierunku pracownika, gdy ten zapytał go o wybór broni. - No, to zaraz się zacznie. Chcesz? - Rzucił do swojej towarzyszki, wskazując na butelkę skrytą za jego pazuchą, gdy zajął miejsce obok niej na trybunach. I miał szczerą nadzieję, iż nie będzie musiał sam wparować na arenę, by pokazać im jak się morduje.
| uzbrojony mugol.
Getadelt wird wer schmerzen kennt Vom Feuer das die haut verbrennt Ich werf ein licht In mein Gesicht Ein heißer Schrei Feuer frei!.
The member 'Friedrich Schmidt' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 1
'k3' : 1
Komplement z ust Schmidta, absolutnie absurdalny i sprzeczny z rzeczywistością, wypowiedziany jednak tonem głosu tak poważnym i oficjalnym, jakby była to najszczersza prawda wprawił Rookwood w rozbawienie. Przywołał uśmieszek jakiego dawno na pełnych ustach kobiety nie było. Roześmiała się krótko i przyjęła teatralną pozę, niczym komediantka wzruszając nonszalancko ramieniem i odrzucając jasne włosy na plecy. Rozbawiona lubiła stroić niekiedy teatralne wręcz miny, czemu towarzyszyła żywa gestykulacja, by taką egzaltacją przyprawić ironię.
- Cóż mogę powiedzieć... - westchnęła, udając przy tym, że się zastanawia. - To po prostu prawda - stwierdziła ostatecznie, posyłając Austriakowi perskie oczko.
Prawda albo i nie, to zależy jak zdefiniować urok osobisty. Tego banalnego, klasycznego rzeczywiście Sigrun brakowało. Była inna niż większość kobiet. Miała urodę ostrą jak brzytwa - wyraźne kości policzkowe, nieprzyjemne spojrzenie spod ciężkich powiek, przerwę między przednimi zębami - i jeszcze ostrzejszy charakter, cięty język. Ale i sam Friedrich nie zadowalał się tym co banalne. Gdyby tak było, dawno byłby już żonaty. A jak sam stwierdził: każdej pragnął przypierdolić po zaledwie kilku dniach. Czy dziwiła mu się? Wcale. Większość kobiet działała jej tak samo na nerwy jak jemu. Miałkie, miękkie, pozbawione charakteru i woli decydowania o samej sobie. Nudziły ją potwornie. Nigdy nie miała za wielu koleżanek, lecz gdy już trafiła na czarownicę o silnym charakterze - to trzymała się jej. Przechyliła lekko głowę, gdy Schmidt wspomniał o oświadczaniu się, jasna brew uniosła się w pytającym wyrazie.
- Jeśli znów zgłupieję i pozwolę sobie wsunąć obrączkę na palec, to odezwę się do ciebie - odparła przekornie, z szelmowskim uśmieszkiem. Friedrich mógł jednak przypuszczać, że Sigrun głupieć już nie zamierzała. Nie wiedziała ile pogłosek i plotek o jej pierwszym małżeństwie do niego dotarło. Jemu mogła śmiało opowiedzieć o tym jak skończył jej mąż. Martwy. Próba poskromienia Sigrun, założenie czarownicy kajdan skończyła się dla niego tragicznie - czy Schmidt sądził, że dałby Śmierciożerczyni radę? O ile ceniła go jako czarodzieja, szmalcownika, mężczyznę, to wiedziała, że ma podobny do jej własnego charakter. Silny i władczy, nietolerujący sprzeciwu, dominujący. Któreś z nich musiałoby się ugiąć, Sigrun nie zamierzała tego uczynić i wątpiła, aby pozwoliła na to Friedrichowi męska duma. - To skończyłoby się źle. Moje życie należy tylko do jednego mężczyzny. Czarnego Pana - wyrzekła z uśmiechem, tak promiennym, jakby naprawdę mówiła o miłości swojego życia.
Dlatego to, co łączyło ją z Caelanem było wyjątkowe. Wiedział, że nigdy nie będzie jego własnością i nie próbował wziąć jej spętać. Sam jak i ona potrzebował niezależności, wolności, a powinność wobec swojej rodziny już spełnił - miał żonę, posłuszną i ułożoną, nie potrzebował drugiej. Drgnęła lekko, kiedy Friedrich spytał jak dobrze go zna. Lepiej niż powinna była.
- Od dawna oboje służymy Czarnemu Panu. Zdążyłam się już przekonać jaką mocą włada i że można na nim polegać. To wszystko - skłamała głado, przybierając przy tym niewinny ton, znów lekko wzruszyła przy tym ramieniem. W brązowych oczach zatańczyła figlarna iskra. Z tego nie chciała się nikomu spowiadać - to co było między nimi, tam miało pozostać.
- Z przyjemnością, Friedrich. Niektórzy wolą chodzić do opery, ale po co, jeśli można samemu stworzyć lepszą sztukę z prawdziwymi emocjami, nieudawanymi, nie sądzisz?
Schmidt nie wiedział jeszcze, nie przypuszczał jak potrafiła być kreatywna i twórcza, jeśli chodziło o tę krwawą sztukę. Kto jak kto - on ją doceni, tego była pewna. Mógł liczyć na pełną wzajemność. Na tym polu rozumieli się jak mało kto.
- Nie ma szans z moim - stwierdziła kpiąco, gdy Schmidt uiszczał zapłatę za swojego mugola. Maczeta przeciwko siekierze? To będzie interesujące. Na twarzy Rookwood malowało się podekscytowanie przywodzące na myśl dzieciaka, który wlepia noc w witrynę sklepową wgapiając się w najnowszy motel sportowej miotły. Oboje przeszli na trybuny, zajęli jedne z najlepszych miejsc, skąd mieli doskonały widok na arenę. Inne zaczęły się zapełniać, zaś prowadzący, rzuciwszy na siebie Sonorus, ogłaszał, że lada chwila rozpocznie się walka. Rookwood założywszy nogę na nogę rozparła się wygodnie na siedzeniu i zaśmiała perliście, kiedy Schmidt zaproponował jej alkohol zza pazuchy.
- Pytasz dzika, czy sra w lesie. Naturalnie - przytaknęła, wyciągając rękę po butelkę. - Co to w ogóle jest? - spytała jeszcze, zanim przytknęła ją do ust, by zdrowo z niej pociągnąć.
- Cóż mogę powiedzieć... - westchnęła, udając przy tym, że się zastanawia. - To po prostu prawda - stwierdziła ostatecznie, posyłając Austriakowi perskie oczko.
Prawda albo i nie, to zależy jak zdefiniować urok osobisty. Tego banalnego, klasycznego rzeczywiście Sigrun brakowało. Była inna niż większość kobiet. Miała urodę ostrą jak brzytwa - wyraźne kości policzkowe, nieprzyjemne spojrzenie spod ciężkich powiek, przerwę między przednimi zębami - i jeszcze ostrzejszy charakter, cięty język. Ale i sam Friedrich nie zadowalał się tym co banalne. Gdyby tak było, dawno byłby już żonaty. A jak sam stwierdził: każdej pragnął przypierdolić po zaledwie kilku dniach. Czy dziwiła mu się? Wcale. Większość kobiet działała jej tak samo na nerwy jak jemu. Miałkie, miękkie, pozbawione charakteru i woli decydowania o samej sobie. Nudziły ją potwornie. Nigdy nie miała za wielu koleżanek, lecz gdy już trafiła na czarownicę o silnym charakterze - to trzymała się jej. Przechyliła lekko głowę, gdy Schmidt wspomniał o oświadczaniu się, jasna brew uniosła się w pytającym wyrazie.
- Jeśli znów zgłupieję i pozwolę sobie wsunąć obrączkę na palec, to odezwę się do ciebie - odparła przekornie, z szelmowskim uśmieszkiem. Friedrich mógł jednak przypuszczać, że Sigrun głupieć już nie zamierzała. Nie wiedziała ile pogłosek i plotek o jej pierwszym małżeństwie do niego dotarło. Jemu mogła śmiało opowiedzieć o tym jak skończył jej mąż. Martwy. Próba poskromienia Sigrun, założenie czarownicy kajdan skończyła się dla niego tragicznie - czy Schmidt sądził, że dałby Śmierciożerczyni radę? O ile ceniła go jako czarodzieja, szmalcownika, mężczyznę, to wiedziała, że ma podobny do jej własnego charakter. Silny i władczy, nietolerujący sprzeciwu, dominujący. Któreś z nich musiałoby się ugiąć, Sigrun nie zamierzała tego uczynić i wątpiła, aby pozwoliła na to Friedrichowi męska duma. - To skończyłoby się źle. Moje życie należy tylko do jednego mężczyzny. Czarnego Pana - wyrzekła z uśmiechem, tak promiennym, jakby naprawdę mówiła o miłości swojego życia.
Dlatego to, co łączyło ją z Caelanem było wyjątkowe. Wiedział, że nigdy nie będzie jego własnością i nie próbował wziąć jej spętać. Sam jak i ona potrzebował niezależności, wolności, a powinność wobec swojej rodziny już spełnił - miał żonę, posłuszną i ułożoną, nie potrzebował drugiej. Drgnęła lekko, kiedy Friedrich spytał jak dobrze go zna. Lepiej niż powinna była.
- Od dawna oboje służymy Czarnemu Panu. Zdążyłam się już przekonać jaką mocą włada i że można na nim polegać. To wszystko - skłamała głado, przybierając przy tym niewinny ton, znów lekko wzruszyła przy tym ramieniem. W brązowych oczach zatańczyła figlarna iskra. Z tego nie chciała się nikomu spowiadać - to co było między nimi, tam miało pozostać.
- Z przyjemnością, Friedrich. Niektórzy wolą chodzić do opery, ale po co, jeśli można samemu stworzyć lepszą sztukę z prawdziwymi emocjami, nieudawanymi, nie sądzisz?
Schmidt nie wiedział jeszcze, nie przypuszczał jak potrafiła być kreatywna i twórcza, jeśli chodziło o tę krwawą sztukę. Kto jak kto - on ją doceni, tego była pewna. Mógł liczyć na pełną wzajemność. Na tym polu rozumieli się jak mało kto.
- Nie ma szans z moim - stwierdziła kpiąco, gdy Schmidt uiszczał zapłatę za swojego mugola. Maczeta przeciwko siekierze? To będzie interesujące. Na twarzy Rookwood malowało się podekscytowanie przywodzące na myśl dzieciaka, który wlepia noc w witrynę sklepową wgapiając się w najnowszy motel sportowej miotły. Oboje przeszli na trybuny, zajęli jedne z najlepszych miejsc, skąd mieli doskonały widok na arenę. Inne zaczęły się zapełniać, zaś prowadzący, rzuciwszy na siebie Sonorus, ogłaszał, że lada chwila rozpocznie się walka. Rookwood założywszy nogę na nogę rozparła się wygodnie na siedzeniu i zaśmiała perliście, kiedy Schmidt zaproponował jej alkohol zza pazuchy.
- Pytasz dzika, czy sra w lesie. Naturalnie - przytaknęła, wyciągając rękę po butelkę. - Co to w ogóle jest? - spytała jeszcze, zanim przytknęła ją do ust, by zdrowo z niej pociągnąć.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Zielone ślepia błysnęły rozbawieniem, gdy Rookwood przybrała jakże nie pasującą do niej pozę zarzucając jasnymi puklami, a z piersi szmalcownika wyrwało się parsknięcie śmiechu, który nie zdarzał mu się często. Przywykł do ponure maski obojętności, znudzenia większością mało interesujących detali. Sigrun Rookwood nie dało się jednak znudzić i chyba tylko dlatego udało im się nawiązać specyficzną przyjaźń. Zielone ślepia uważniej powiodły po sylwetce towarzyszącej mu czarownicy, by finalnie rozłożył ramiona na bok, w geście swoistego poddania się - z takimi argumentami; ze zwykłym stwierdzeniem prawdy (nawet jeśli odrobinę odbiegała od rzeczywistości) nie dało się dyskutować.
- I skromna jak zawsze. - Dodał z rozbawieniem w głosie, by z udawanym niedowierzaniem pokręcić głową. Mięśnie szmalcownika, mimo iż do tej pory pozostawały nieprzyjemnie napięte, powoli rozluźniały się, pozwalając mu cieszyć się wieczorem w dobrym towarzystwie oraz podczas jeszcze lepszej rozrywki.
- No, to jesteśmy umówieni. - Rzucił z nadal wyraźnym rozbawieniem w głosie. Słyszał pogłoski o tym, co spotkało jej męża, jednocześnie doskonale wiedząc, że takiej osobowości jak Sigrun nie dało się sobie podporządkować. Oboje posiadali silne charaktery, podobny związek zapewne zakończyłby się katastrofą, Schmidt jednak był w stanie zauważyć w tym układzie kilka plusów. Oboje lubili dobry alkohol, kochali psy oraz uwielbiali polowania - a to zwiastowało chociaż kilka przyjemnych wieczorów. To nie oznaczało jednak, że spróbuje ją zniewolić oraz wrzucić w klatkę małżeństwa - za bardzo cenił czarownicę, by porywać się do podobnych rzeczy. - Wyluzuj, Rookwood. Dobrze wiem, że nie zamknie się dzikiego Nundu w klatce. - Mruknął, posyłając czarownicy wilczy uśmiech, w jaki ułożyły się jego usta. Zielone ślepia uważnie przesunęły się po otoczeniu w geście, będącym zaszczepionym już w nim odruchem. - To jednak nie znaczy, że nie możemy z tego pożartować, co? - Dodał, delikatnie zaczepiając ją ramieniem w przyjacielskim geście. Kolejnych słów czarownicy wysłuchał z uwagą, nie komentując ich jednak w żaden sposób. Nazwisko czarodzieja sprawiało, że chciał dowiedzieć się więcej, to jednak wolał pozostawić na innych dzień. Kiwnął jedynie głową, przyjmując słowa do wiadomości - skoro Sigrun mu ufała, on również mógł spojrzeć na czarodzieja przychylniej, chociaż o jakimkolwiek zaufaniu nie było mowy - Friedrich Schmidt nie ufał praktycznie nikomu, zawsze posiadając w sobie iskrę ostrożności oraz niepewności, co zapewne było zasługą zimnego wychowania jego ojca.
- Miałem nadzieję, że tak odpowiesz. - Mruknął, a w krok za jego słowami uleciał z jego piersi pomruk zadowolenia. Dobre towarzystwo podczas polowania było czymś, o co niezwykle ciężko było w tych czasach. Jeszcze trudniej było znaleźć kogoś, kto znał się na robocie i widział w tym więcej, niż prymitywne działania. - Sądzę, że opery są przereklamowane. Nie każdy jednak potrafi docenić taką sztukę, a co bardziej ją stworzyć. Nawet nie wiesz ilu kretynów pcha się do mojej branży. - Mruknął, kończąc wypowiedź z odrobiną pogardy w głosie.
Nie pochwalał postawy niektórych, którym również przyszło pracować pod szmalcowniczym szyldem. Prymitywy nie rozumiejące szerszego obrazka, przy tym jednak niezwykle łatwe do zmanipulowania. Friedrich z rozbawieniem pokręcił głową słysząc jej komentarz, by ruszyć krok za śmierciożerczynią w kierunku trybun. Twarz szmalcownika pozostawała obojętna - jedynie zielone ślepia błyszczały jakoś przychylniej, zdradzając podekscytowanie powoli zakradające się do żył. Austriak rozsiadł się wygodniej, na jednym z krzeseł, leniwie przyglądając się przygotowaniom do walki. - Bimber onkel Egberta, została mi ostatnia flaszka. - Wyjawił czarownicy trunek, z jakim miała do czynienia, zapewne nie po raz pierwszy. Wuj Friedricha słynął na polowaniach z tego, iż przywoził własny trunek, nie raz w dziwnych smakach. - Brakuje mi tu Schnappsa. I gór. - Dodał z westchnieniem, zielone ślepia kierując na Sigrun, gdy ta ciągnęła z butelki - czekał na swoją kolej.
- I skromna jak zawsze. - Dodał z rozbawieniem w głosie, by z udawanym niedowierzaniem pokręcić głową. Mięśnie szmalcownika, mimo iż do tej pory pozostawały nieprzyjemnie napięte, powoli rozluźniały się, pozwalając mu cieszyć się wieczorem w dobrym towarzystwie oraz podczas jeszcze lepszej rozrywki.
- No, to jesteśmy umówieni. - Rzucił z nadal wyraźnym rozbawieniem w głosie. Słyszał pogłoski o tym, co spotkało jej męża, jednocześnie doskonale wiedząc, że takiej osobowości jak Sigrun nie dało się sobie podporządkować. Oboje posiadali silne charaktery, podobny związek zapewne zakończyłby się katastrofą, Schmidt jednak był w stanie zauważyć w tym układzie kilka plusów. Oboje lubili dobry alkohol, kochali psy oraz uwielbiali polowania - a to zwiastowało chociaż kilka przyjemnych wieczorów. To nie oznaczało jednak, że spróbuje ją zniewolić oraz wrzucić w klatkę małżeństwa - za bardzo cenił czarownicę, by porywać się do podobnych rzeczy. - Wyluzuj, Rookwood. Dobrze wiem, że nie zamknie się dzikiego Nundu w klatce. - Mruknął, posyłając czarownicy wilczy uśmiech, w jaki ułożyły się jego usta. Zielone ślepia uważnie przesunęły się po otoczeniu w geście, będącym zaszczepionym już w nim odruchem. - To jednak nie znaczy, że nie możemy z tego pożartować, co? - Dodał, delikatnie zaczepiając ją ramieniem w przyjacielskim geście. Kolejnych słów czarownicy wysłuchał z uwagą, nie komentując ich jednak w żaden sposób. Nazwisko czarodzieja sprawiało, że chciał dowiedzieć się więcej, to jednak wolał pozostawić na innych dzień. Kiwnął jedynie głową, przyjmując słowa do wiadomości - skoro Sigrun mu ufała, on również mógł spojrzeć na czarodzieja przychylniej, chociaż o jakimkolwiek zaufaniu nie było mowy - Friedrich Schmidt nie ufał praktycznie nikomu, zawsze posiadając w sobie iskrę ostrożności oraz niepewności, co zapewne było zasługą zimnego wychowania jego ojca.
- Miałem nadzieję, że tak odpowiesz. - Mruknął, a w krok za jego słowami uleciał z jego piersi pomruk zadowolenia. Dobre towarzystwo podczas polowania było czymś, o co niezwykle ciężko było w tych czasach. Jeszcze trudniej było znaleźć kogoś, kto znał się na robocie i widział w tym więcej, niż prymitywne działania. - Sądzę, że opery są przereklamowane. Nie każdy jednak potrafi docenić taką sztukę, a co bardziej ją stworzyć. Nawet nie wiesz ilu kretynów pcha się do mojej branży. - Mruknął, kończąc wypowiedź z odrobiną pogardy w głosie.
Nie pochwalał postawy niektórych, którym również przyszło pracować pod szmalcowniczym szyldem. Prymitywy nie rozumiejące szerszego obrazka, przy tym jednak niezwykle łatwe do zmanipulowania. Friedrich z rozbawieniem pokręcił głową słysząc jej komentarz, by ruszyć krok za śmierciożerczynią w kierunku trybun. Twarz szmalcownika pozostawała obojętna - jedynie zielone ślepia błyszczały jakoś przychylniej, zdradzając podekscytowanie powoli zakradające się do żył. Austriak rozsiadł się wygodniej, na jednym z krzeseł, leniwie przyglądając się przygotowaniom do walki. - Bimber onkel Egberta, została mi ostatnia flaszka. - Wyjawił czarownicy trunek, z jakim miała do czynienia, zapewne nie po raz pierwszy. Wuj Friedricha słynął na polowaniach z tego, iż przywoził własny trunek, nie raz w dziwnych smakach. - Brakuje mi tu Schnappsa. I gór. - Dodał z westchnieniem, zielone ślepia kierując na Sigrun, gdy ta ciągnęła z butelki - czekał na swoją kolej.
Getadelt wird wer schmerzen kennt Vom Feuer das die haut verbrennt Ich werf ein licht In mein Gesicht Ein heißer Schrei Feuer frei!.
Wiedźma sprawiała złe pierwsze wrażenie. Wydawała się szorstka i nieprzyjemna w obyciu. Nie uśmiechała się od razu, powieki miała ciężkie, wiecznie wyglądała tak, jakby chciała komuś przyłożyć albo cisnąć w niego paskudną klątwą. Przy bliższym poznaniu odkrywała jednak swoją naturę komediantki. Miała wszak poczucie humoru, choć specyficzne, ostre i bezkompromisowe, a w chwilach manii jej gestykulacja wydawała się nad wyraz żywa i bogata. Niekiedy wręcz wydawała się w tym wszystkim teatralna tak jak teraz. Sigrun po prostu nie lubiła nudy i sama nie lubiła być nudna. Wszędzie szukała rozrywki, przyjemności, zabawy. Miała naturę hedonistki,
- Skromność to moje drugie imię - zaśmiała się, posyłając Austriakowi całusa w powietrzu, a zaraz po tym perskie oczko. Skromność byłaby fałszywa, Sigrun zaś czuła, że nie miała do niej najmniejszych powodów. Nie była brzydka, nie była głupia, nie miała nieczystej krwi. Wprost przeciwnie. Uważała samą siebie za wyśmienitą partię i nie dziwiłoby jej, gdyby Schmidt poważnie rozważał połączenie ich rodzin - tyle, że ona po prostu nie nadawała się na żonę. - Ależ naturalnie. W ramach tych żartów chętnie przyjmę jakąś prawdziwą błyskotkę, niekoniecznie pierścionek - rzuciła nie mniej żartobliwym tonem, śmiejąc się, gdy lekko trącił ją ramieniem. W zamian zaserwowała mu lekką sójkę w bok.
Dobrze Sigrun było tak jak było. Ceniła sobie osobę i towarzystwo Schmidta. Dobrze się z nim rozumiała. Łączyło ich więcej, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Podobne poczucie humoru, zainteresowania i wierność wspólnej sprawie - ale i coś jeszcze. Oboje mieli tak samo skrzywione kręgosłupy moralne. Zarówno w wiedźmie, jak i w szmalcowniku tkwiło nieukojone pragnienie krwi. Pewien rodzaj sadyzmu i okrucieństwa.
- Cóż, trudno o artystów z powołaniem, Fried. Na szczęście jesteś ty - zaśmiała się Rookwood. Nie zdziwiły wiedźmy słowa Austriaka. Szmalcownik to był teraz naprawdę opłacalny zawód, do tego cholernie potrzebny. Pchało się więc do niego wielu, choć tylko część naprawdę się do tego nadawała. - Prawda jest jednak taka, że potrzebujemy ludzi i więcej rąk do pracy. Może sam awansujesz i weźmiesz ich w garść - zasugerowała Sigrun. Sądziła, że Schmidt by się do tego nadawał. Na dowódcę grupy szmalcowników. Miał charakter, miał umiejętności i przede wszystkim znał się na rzeczy.
- Doceniam zatem. Za Egberta - wyrzekła, odbierając od Schmidta piersiówkę i pociągnęła z niej mocno; skrzywiła się lekko, bo zwykła pić raczej inne alkohole, lecz przywykła do tych mocnych. Nie potrzebowała przepitki jak inne kobiety. Oddała mężczyźnie piersiówkę i oderwała spojrzenie od dwóch mugolskich imitacji gladiatorów, których sobie wybrali. Pojedynek się zaczął i póki co był wyrównany. - Musisz mnie zatem odwiedzić w Harrogate. Góry Pennińskie nie są tak okazałe i wysokie jak te wasze, ale jest tam pięknie - powiedziała, rozpierając się wygodniej na krześle, a jej ton zabrzmiał poważnie. Nie żartowała - w mniemaniu czarownicy jej rodzinne okolice były więcej, niż zachwycające. Austriackie góry widziała zaś jedynie na fotografiach.
- Skromność to moje drugie imię - zaśmiała się, posyłając Austriakowi całusa w powietrzu, a zaraz po tym perskie oczko. Skromność byłaby fałszywa, Sigrun zaś czuła, że nie miała do niej najmniejszych powodów. Nie była brzydka, nie była głupia, nie miała nieczystej krwi. Wprost przeciwnie. Uważała samą siebie za wyśmienitą partię i nie dziwiłoby jej, gdyby Schmidt poważnie rozważał połączenie ich rodzin - tyle, że ona po prostu nie nadawała się na żonę. - Ależ naturalnie. W ramach tych żartów chętnie przyjmę jakąś prawdziwą błyskotkę, niekoniecznie pierścionek - rzuciła nie mniej żartobliwym tonem, śmiejąc się, gdy lekko trącił ją ramieniem. W zamian zaserwowała mu lekką sójkę w bok.
Dobrze Sigrun było tak jak było. Ceniła sobie osobę i towarzystwo Schmidta. Dobrze się z nim rozumiała. Łączyło ich więcej, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Podobne poczucie humoru, zainteresowania i wierność wspólnej sprawie - ale i coś jeszcze. Oboje mieli tak samo skrzywione kręgosłupy moralne. Zarówno w wiedźmie, jak i w szmalcowniku tkwiło nieukojone pragnienie krwi. Pewien rodzaj sadyzmu i okrucieństwa.
- Cóż, trudno o artystów z powołaniem, Fried. Na szczęście jesteś ty - zaśmiała się Rookwood. Nie zdziwiły wiedźmy słowa Austriaka. Szmalcownik to był teraz naprawdę opłacalny zawód, do tego cholernie potrzebny. Pchało się więc do niego wielu, choć tylko część naprawdę się do tego nadawała. - Prawda jest jednak taka, że potrzebujemy ludzi i więcej rąk do pracy. Może sam awansujesz i weźmiesz ich w garść - zasugerowała Sigrun. Sądziła, że Schmidt by się do tego nadawał. Na dowódcę grupy szmalcowników. Miał charakter, miał umiejętności i przede wszystkim znał się na rzeczy.
- Doceniam zatem. Za Egberta - wyrzekła, odbierając od Schmidta piersiówkę i pociągnęła z niej mocno; skrzywiła się lekko, bo zwykła pić raczej inne alkohole, lecz przywykła do tych mocnych. Nie potrzebowała przepitki jak inne kobiety. Oddała mężczyźnie piersiówkę i oderwała spojrzenie od dwóch mugolskich imitacji gladiatorów, których sobie wybrali. Pojedynek się zaczął i póki co był wyrównany. - Musisz mnie zatem odwiedzić w Harrogate. Góry Pennińskie nie są tak okazałe i wysokie jak te wasze, ale jest tam pięknie - powiedziała, rozpierając się wygodniej na krześle, a jej ton zabrzmiał poważnie. Nie żartowała - w mniemaniu czarownicy jej rodzinne okolice były więcej, niż zachwycające. Austriackie góry widziała zaś jedynie na fotografiach.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Trybuny zapełniły się podekscytowanym tłumem. Wśród widowni więcej było mężczyzn niż kobiet, na próżno byłoby szukać między zebranymi czarodziejami drobnych sylwetek dzieci; kręcący się po namiocie przedstawiciele magicznej policji dbali o to, by do środka nie dostał się nikt, kto nie powinien. Nieletni zaś będą jeszcze mieli szansę, by przywyknąć do tego, na czym ten nowy, wspaniały świat stoi; do braki litości, do lejącej się strumieniami krwi i walki na śmierć i życie w imię rozrywki tych lepiej sytuowanych.
Na arenie, przy akompaniamencie niemalże zwierzęcych krzyków, pogwizdywań i wrzasków, ścierali się pochwyceni przez organizatorów mugole. Zaniedbani, odziani w dobrane przypadkowo szmaty, z wybranym orężem kurczowo ściskanym w dłoniach. Rudawy, wyposażony w siekierę mężczyzna zamachnął się dziko, doskakując do swego przeciwnika, a w namiocie wybuchła wrzawa - w końcu pierwsze celne trafienie. Posoka zabrudziła łachmany drugiego z mugoli, bryznęła też na arenę, zostawiając na niej ciemne, lepkie ślady. To jednak nie był koniec. Raniony dryblas odruchowo przycisnął bezwładną rękę do tułowia, próbując oddalić się od wroga możliwie jak najdalej. Czaił się, czekając na odpowiedni moment do kontrataku. Uniknął nadlatującego ciosu, a później jeszcze kolejnego. Zniecierpliwiona widownia znów zaczęła gwizdać, w ten sposób okazując swe niezadowolenie. Nie przyszli tu w końcu na takie przedstawienie.
Tłum zafalował, wtedy też ktoś nagle oparł się o plecy Rookwood, krzycząc, ba!, drąc się wprost do jej ucha. Smród przetrawionego alkoholu był przytłaczający. Gdyby tylko postanowiła spojrzeć przez ramię, z pewnością dojrzałaby, że nieznajomy miał wykrzywioną gniewem, pooraną zmarszczkami twarz, nieobecne spojrzenie i zaczerwieniony nos; zza kołnierza podniszczonego płaszcza jegomościa wystawał tani, krzywy tatuaż. Czyżby był marynarzem? Co gorsza, nie zwrócił większej uwagi na to, co właśnie zrobił, wciąż wygrażając pięścią ścierającym się raz po raz w dole mugolom, dopingując do walki tego, na którego postawił kilka z trudem zarobionych sykli.
Nie wiedział, lub nie dbał o to, komu uprzykrzał wieczór.
Na arenie, przy akompaniamencie niemalże zwierzęcych krzyków, pogwizdywań i wrzasków, ścierali się pochwyceni przez organizatorów mugole. Zaniedbani, odziani w dobrane przypadkowo szmaty, z wybranym orężem kurczowo ściskanym w dłoniach. Rudawy, wyposażony w siekierę mężczyzna zamachnął się dziko, doskakując do swego przeciwnika, a w namiocie wybuchła wrzawa - w końcu pierwsze celne trafienie. Posoka zabrudziła łachmany drugiego z mugoli, bryznęła też na arenę, zostawiając na niej ciemne, lepkie ślady. To jednak nie był koniec. Raniony dryblas odruchowo przycisnął bezwładną rękę do tułowia, próbując oddalić się od wroga możliwie jak najdalej. Czaił się, czekając na odpowiedni moment do kontrataku. Uniknął nadlatującego ciosu, a później jeszcze kolejnego. Zniecierpliwiona widownia znów zaczęła gwizdać, w ten sposób okazując swe niezadowolenie. Nie przyszli tu w końcu na takie przedstawienie.
Tłum zafalował, wtedy też ktoś nagle oparł się o plecy Rookwood, krzycząc, ba!, drąc się wprost do jej ucha. Smród przetrawionego alkoholu był przytłaczający. Gdyby tylko postanowiła spojrzeć przez ramię, z pewnością dojrzałaby, że nieznajomy miał wykrzywioną gniewem, pooraną zmarszczkami twarz, nieobecne spojrzenie i zaczerwieniony nos; zza kołnierza podniszczonego płaszcza jegomościa wystawał tani, krzywy tatuaż. Czyżby był marynarzem? Co gorsza, nie zwrócił większej uwagi na to, co właśnie zrobił, wciąż wygrażając pięścią ścierającym się raz po raz w dole mugolom, dopingując do walki tego, na którego postawił kilka z trudem zarobionych sykli.
Nie wiedział, lub nie dbał o to, komu uprzykrzał wieczór.
I show not your face but your heart's desire
Oferowany przez Friedricha Schmidta bimber mocno palił w gardło, Sigrun skrzywiła się przy tym lekko, lecz ani myślała rozejrzeć się za czymś, czym mogłaby to przepić. Przełknęła wszystko i zwróciła piersiówkę właścicielowi, po chwili czując jak fala ciepła rozlewa się po jej ciele. Był dopiero początek grudnia, jeszcze nie nastała kalendarzowa zima, a zrobiło się cholernie zimno. Łowczyni czuła w kościach, że nadchodząca zima będzie jedną z najsurowszych jakie pamiętała. Może nawet surowszą niż kiedykolwiek widziała. W Wielkiej Brytanii bowiem bywały one raczej łagodne w porównaniu do pozostałej części Europy przez wyspiarski klimat. Tatiana wciąż powtarzała, że tutejsze zimy to żadne zimy w porównaniu z tym, czego sama doświadczyła w swych rodzinnych stronach.
Poza bimbrem Sigrun rozgrzewały także emocje. W końcu zaczęło się widowisko na które przybyła ze Schmidtem. Ich rozmowa została przerwana, lecz żadne z nich nie czuło się z tego powodu pokrzywdzone. Mugole, na których postawili ruszyli do boju, zaczarowani, zmuszeni do tej walki niczym starożytni gladiatorzy. Mężczyzna z kasztanową brodą, na którego postawiła Rookwood uniósł wysoko siekierę i naparł na swego przeciwnika. Nie trafił, lecz jednocześnie uchylił się przed ciosem maczety. Czarownica nie mogła się powstrzymać, aby nie zacząć go dopingować. Podobnie jak inni zaczęła krzyczeć, zachęcając rudego do kolejnego ataku. Gdy wreszcie trafił siekierą w bok przeciwnika i polała się pierwsza krew Sigrun zaśmiała się perliście i klasnęła z uciechy w dłonie niczym mała dziewczynka.
Wtedy czyjaś obecność przeszkodziła wiedźmie w rozrywce.
Ktoś na nią wpadł od tyłu. Oparł się o jej plecy, jakby była słupem albo murkiem. Ktoś cuchnący rumem potem i tanią wodą kolońską. Sigrun zerwała się z miejsca, odwróciła na pięcie i wściekle zmierzyła spojrzeniem obcego mężczyznę, który śmiał przerwać jej oglądanie igrzysk mugoli. On również patrzył na nią spod byka. Wyglądał na marynarza, miała to jednak gdzieś.
- Spieprzaj natychmiast - warknęła wiedźma, powoli wysuwając z rękawa różdżkę, bo delikwent nie wyglądał na takiego, co to łatwo posłucha. Miała, oczywiście, rację. Zaczął przeklinać, rzucać się i ją obrażać - wystarczyły jednak dwa proste zaklęcia. Jedno wyrzuciło go do tylu, aż reszta widowni się pochyliła, by nie dostać butem po głowie; drugie zaś sprawiło, że w żołądku jegomościa pojawiło się mnóstwo ciężkich kamieni - ale jedynie on o tym wiedział. Może dlatego zrezygnował z prób zwyciężenia awantury i się wycofał.
Sigrun zaś powróciła do obserwowania jak wybrany przez nią mugol odrąbuje swojemu przeciwnikowi głowę.
| zt wszyscy
Poza bimbrem Sigrun rozgrzewały także emocje. W końcu zaczęło się widowisko na które przybyła ze Schmidtem. Ich rozmowa została przerwana, lecz żadne z nich nie czuło się z tego powodu pokrzywdzone. Mugole, na których postawili ruszyli do boju, zaczarowani, zmuszeni do tej walki niczym starożytni gladiatorzy. Mężczyzna z kasztanową brodą, na którego postawiła Rookwood uniósł wysoko siekierę i naparł na swego przeciwnika. Nie trafił, lecz jednocześnie uchylił się przed ciosem maczety. Czarownica nie mogła się powstrzymać, aby nie zacząć go dopingować. Podobnie jak inni zaczęła krzyczeć, zachęcając rudego do kolejnego ataku. Gdy wreszcie trafił siekierą w bok przeciwnika i polała się pierwsza krew Sigrun zaśmiała się perliście i klasnęła z uciechy w dłonie niczym mała dziewczynka.
Wtedy czyjaś obecność przeszkodziła wiedźmie w rozrywce.
Ktoś na nią wpadł od tyłu. Oparł się o jej plecy, jakby była słupem albo murkiem. Ktoś cuchnący rumem potem i tanią wodą kolońską. Sigrun zerwała się z miejsca, odwróciła na pięcie i wściekle zmierzyła spojrzeniem obcego mężczyznę, który śmiał przerwać jej oglądanie igrzysk mugoli. On również patrzył na nią spod byka. Wyglądał na marynarza, miała to jednak gdzieś.
- Spieprzaj natychmiast - warknęła wiedźma, powoli wysuwając z rękawa różdżkę, bo delikwent nie wyglądał na takiego, co to łatwo posłucha. Miała, oczywiście, rację. Zaczął przeklinać, rzucać się i ją obrażać - wystarczyły jednak dwa proste zaklęcia. Jedno wyrzuciło go do tylu, aż reszta widowni się pochyliła, by nie dostać butem po głowie; drugie zaś sprawiło, że w żołądku jegomościa pojawiło się mnóstwo ciężkich kamieni - ale jedynie on o tym wiedział. Może dlatego zrezygnował z prób zwyciężenia awantury i się wycofał.
Sigrun zaś powróciła do obserwowania jak wybrany przez nią mugol odrąbuje swojemu przeciwnikowi głowę.
| zt wszyscy
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
14.01.1958
Wieczór pełen rozrywki, przy której próżnym było szukać chłopców miałkich, albo niewinnych kobiet. Takowi stronili od wojny i brutalności, krew z rozerwanego gardła straszyła człowieka, ale nie jego. Oglądane przez lata umęczone zwierzyny, które pod siłą bełta odpowiadały ostatnim tchnieniem głęboko wryły się w pamięć lorda Rowle, który na arenie walk widział jedynie zabawę, nie ból. Do omówienia miał dziesiątki tematów w tym jeden najważniejszy — podróż, o którą pragnął prosić Manannana. Nie krył się ze swą osobą. Ubrany w ciemną szatę, a podparty o laskę z rzeźbioną głową wilka powoli przekroczył wejście do jednego z potężnych namiotów. W nozdrza uderzał zapach tytoniu i potu, ocieplana przestrzeń wyłożona była czymś na rodzaj ściółki. Brzdęk pieniądza i widok mocnego alkoholu wywoływał poczucie komfortu, przynajmniej dla niego. Albert przeszedł wzdłuż barierki, a następnie zasiadł przy jednym ze stolików najbliżej sceny, z doskonałą widocznością. Goście tacy jak on liczyli na lepsze traktowanie i takiego też się spodziewał, bo niedługo potem na lewitującej tacy odnalazł szklankę mocnego brandy. Jego jakość pozostawiała do życzenia, ale nie dla alkoholu i jego smaku się tu zjawił, a dla krwi i interesów. Odbywające się tutaj walki psów widać dawno się skończyły, bo na arenie widać było zwierzęta potężniejsze i znacznie ciekawsze.
— Manannanie — przywitał młodszego krewniaka, gdy ten zjawił się obok. — Rad jestem, że dotarłeś — szukający sobie miejsca w pobliżu funkcjonariusze magicznej policji kiwnęli ledwie głowami, dalej patrolując tego terenu. Zapewne wielu buntowników znalazłoby tu swoją mekkę, gotowych na samobójczy zamach. Mogło dojść do bójek między gośćmi, wiadome od wieków było, co pieniądz robi z człowiekiem. Nie dotyczyło to jednak dwóch lordów, którzy mogli czerpać z tego miejsca jedynie rozrywkę. Choć jeden uciekał w głęboki las, a drugi głębokie morze, tak w pewien sposób obydwoje nie przystawali do klasycznego opisu lorda z ryciny w książce o etykiecie. Pochłonięci wyzwaniem, bez strachu o pobrudzenie sobie dłoni obcą krwią, a dalej szlacheccy w swym pochodzeniu. Rowlowie o fechtunek dbali bardziej niż o wszelkie artystyczne cnoty, lecz Adalbert daleki był od rzucenia wyzwaniu zwierzęciu i drażnieniu go gołymi pięściami lub szablą, choć przekonany był, że zapewne wygrałby bez zadraśnięcia. Uszkodzone przed laty biodro przypominało jednak, że jego butność się skończyła. Późna noc spowiła Londyn, ale na Arenie Walk dopiero rozpoczynała się krwawa zabawa.
— Malfoy wyciąga coraz większe działa. Podobna arena za czasów Longbottoma albo Tuft brzmiałaby jak żart, a jednak dziś możemy się nią cieszyć — pochwalił tę atrakcję na ministerialnym jarmarku. — Może drobny zakład? Masz już faworyta? — spojrzenie skierował na lorda Traversa. Zanim przejdą do interesów i dobicia targu mogli się rozerwać. Nutka hazardu nie zaszkodziła jeszcze nikomu, zwłaszcza gdy obydwoje w swoich płaszczach zapewne schowane mieli sakiewki pełne złotych monet, pobrzękujących wesoło.
Dziady, duchy, rody nasze prosimy, prosimy
Do wieczerzy, miejsca, ognie palimy, palimy
I zwierzynie dzisiaj ładnie ścielimy, ścielimy
Żeby słowa nam od przodków mówiły, mówiły
Albert Rowle
Zawód : zarządca terenów łowieckich Delamere
Wiek : 38
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
The more a thing is perfect, the more it feels pleasure and pain.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
Trasa Greyhound Derby
Szybka odpowiedź