Zaczarowany młyn
AutorWiadomość
Zaczarowany młyn
Pochodzenie Zaczarowanego młyna jest właściwie zagadką - legenda mówi, że przed wieloma laty znikąd po prostu zmaterializował się nad wodą w obrębie przestrzeni ukrytej przed mugolami. Zwolennicy teorii spiskowych wierzą, że jego nagłe pojawienie się ma coś wspólnego z eksperymentami Ministerstwa Magii nad istotą czasu - pragmatycy przekonują, że młyn jest bardzo stary i jego historia po prostu została zatarta. Znajduje się na uboczu, w zacisznym zakątkiem otoczonym gęstą zielenią, gdzie rzeka wydaje się znacznie czystsza niż w innych częściach miasta. Gdzieniegdzie pną się w górę łodygi białej jak śnieg gryki.
To sporej wielkości drewniany budynek, przy którym nieustannie obraca się podsiębierne koło wodne. Wydaje się opuszczony - ktokolwiek wejdzie do środka dostrzega jedynie puste pokoje wypełnione workami z kaszą o dziwnej, jaskrawozielonej barwie i słodkawym zapachu. Nazywają ją kaszą życia - ponoć, o ile nie trafi się na zepsute ziarna, jest w stanie dodać sił i wigoru. Przy młynie pracują niewidzialne ręce skrzatów, które bardzo rzadko pojawiają się przy wizytujących czarodziejach - nigdy nie oponują, kiedy ktoś chce poczęstować się kaszą. Chyba, że gości gubi pazerność i chcą zawłaszczyć jej dla siebie zbyt wiele, wtedy wyrzucają aroganckich czarodziejów za drzwi.
Weź garść zaczarowanej kaszy: możesz schować ją do lnianego worka. Postać może przyjrzeć się kaszy od razu po jej zebraniu i spróbować określić jej efekt. W tym celu należy wykonać test na zielarstwo, którego stopień trudności wynosi 70. Możliwa jest tylko jedna próba. Jeśli postać nie osiągnie wyznaczonego pułapu, może rzucić kością k10 na efekt dopiero po spożyciu kaszy - przez nią lub przez inną postać. Jeśli postać przezwycięży test, może określić działanie kaszy przed jej podaniem i rzucić kością k10 od razu. Zaczarowaną kaszę, tak jak eliksir, można przekazać innej postaci przy pomocy sowy, lecz postać, która ją przygotuje, musi posiadać biegłość gotowania.
1: Kasza okazała się zatruta - postać, która ją zjadła wymaga pilnego podania antidotum na niepowszechne trucizny. Do tego czasu na stałe traci 70 punktów żywotności.
2: Kasza okazała się zatruta - postać, którą ją zjadła, wymaga pilnego podania podstawowego antidotum. Do tego czasu na stałe traci 50 punktów żywotności.
3: Kasza okazała się zatruta - postać, która ją zjadła, będzie cierpieć przez najbliższe kilka dni na dokuczliwą biegunkę.
4: Kasza okazała się zatruta - postać, która ją zjadła, natychmiast zwymiotuje.
5: Kasza okazała się smacznym i pożywnym posiłkiem.
6: Kasza okazała się smacznym i pożywnym posiłkiem, czujesz się po jej zjedzeniu bardzo dobrze. Leczysz 10 punktów obrażeń zadanych w dowolny sposób.
7: Kasza okazała się smacznym i pożywnym posiłkiem, czujesz się po jej zjedzeniu bardzo dobrze. Leczysz 15 punktów obrażeń zadanych w dowolny sposób.
8: Kasza okazała się smacznym i pożywnym posiłkiem, czujesz się po jej zjedzeniu bardzo dobrze. Leczysz 20 punktów obrażeń zadanych w dowolny sposób.
9: Kasza okazała się smacznym i pożywnym posiłkiem, czujesz się po jej zjedzeniu bardzo dobrze. Leczysz 25 punktów obrażeń zadanych w dowolny sposób.
10: Kasza okazała się smacznym i pożywnym posiłkiem, czujesz się po jej zjedzeniu bardzo dobrze. Leczysz 30 punktów obrażeń zadanych w dowolny sposób.
Lokacja zawiera kości.To sporej wielkości drewniany budynek, przy którym nieustannie obraca się podsiębierne koło wodne. Wydaje się opuszczony - ktokolwiek wejdzie do środka dostrzega jedynie puste pokoje wypełnione workami z kaszą o dziwnej, jaskrawozielonej barwie i słodkawym zapachu. Nazywają ją kaszą życia - ponoć, o ile nie trafi się na zepsute ziarna, jest w stanie dodać sił i wigoru. Przy młynie pracują niewidzialne ręce skrzatów, które bardzo rzadko pojawiają się przy wizytujących czarodziejach - nigdy nie oponują, kiedy ktoś chce poczęstować się kaszą. Chyba, że gości gubi pazerność i chcą zawłaszczyć jej dla siebie zbyt wiele, wtedy wyrzucają aroganckich czarodziejów za drzwi.
Weź garść zaczarowanej kaszy: możesz schować ją do lnianego worka. Postać może przyjrzeć się kaszy od razu po jej zebraniu i spróbować określić jej efekt. W tym celu należy wykonać test na zielarstwo, którego stopień trudności wynosi 70. Możliwa jest tylko jedna próba. Jeśli postać nie osiągnie wyznaczonego pułapu, może rzucić kością k10 na efekt dopiero po spożyciu kaszy - przez nią lub przez inną postać. Jeśli postać przezwycięży test, może określić działanie kaszy przed jej podaniem i rzucić kością k10 od razu. Zaczarowaną kaszę, tak jak eliksir, można przekazać innej postaci przy pomocy sowy, lecz postać, która ją przygotuje, musi posiadać biegłość gotowania.
1: Kasza okazała się zatruta - postać, która ją zjadła wymaga pilnego podania antidotum na niepowszechne trucizny. Do tego czasu na stałe traci 70 punktów żywotności.
2: Kasza okazała się zatruta - postać, którą ją zjadła, wymaga pilnego podania podstawowego antidotum. Do tego czasu na stałe traci 50 punktów żywotności.
3: Kasza okazała się zatruta - postać, która ją zjadła, będzie cierpieć przez najbliższe kilka dni na dokuczliwą biegunkę.
4: Kasza okazała się zatruta - postać, która ją zjadła, natychmiast zwymiotuje.
5: Kasza okazała się smacznym i pożywnym posiłkiem.
6: Kasza okazała się smacznym i pożywnym posiłkiem, czujesz się po jej zjedzeniu bardzo dobrze. Leczysz 10 punktów obrażeń zadanych w dowolny sposób.
7: Kasza okazała się smacznym i pożywnym posiłkiem, czujesz się po jej zjedzeniu bardzo dobrze. Leczysz 15 punktów obrażeń zadanych w dowolny sposób.
8: Kasza okazała się smacznym i pożywnym posiłkiem, czujesz się po jej zjedzeniu bardzo dobrze. Leczysz 20 punktów obrażeń zadanych w dowolny sposób.
9: Kasza okazała się smacznym i pożywnym posiłkiem, czujesz się po jej zjedzeniu bardzo dobrze. Leczysz 25 punktów obrażeń zadanych w dowolny sposób.
10: Kasza okazała się smacznym i pożywnym posiłkiem, czujesz się po jej zjedzeniu bardzo dobrze. Leczysz 30 punktów obrażeń zadanych w dowolny sposób.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 22:34, w całości zmieniany 2 razy
| 2 listopada 1956
Od wczorajszej nocy lało jak z cebra. Deszcz ustępował tylko na chwilę, dając pozorną chwilę wytchnienia, aby następnie znów utrudniać wszystkim życie. Gwen nie miała jednak zamiaru dać za wygraną. Obiecała sobie, że nauczy się lepiej czarować i tkwiła w tym postanowieniu. Gdy chciała, potrafiła być bardzo uparta.
Nie mogła przecież zawieść Artura. Poświęcał jej tak wiele czasu, mimo swoich osobistych problemów! Poza tym nauka czarów wydawała się bardzo rozsądnym wyjściem, biorąc pod uwagę sytuację polityczną oraz choćby zdarzenia wczorajszej nocy. Gdyby nie zapomniała różdżki i była lepsza w te klocki to kto wie, może zamiast uciekać przed wilkołakami z Bojczukiem udałoby się jej powstrzymać wilki?
Właśnie, Johny… Ech, nigdy więcej nie da się mu namówić temu chłopakowi na tego typu „wycieczki”. Był z niego wspaniały przyjaciel i kompan, ale w kwestii „chodź, w tym niebezpiecznym miejscu będzie świetnie!” raczej nie można mu było ufać.
Tego dnia Gwen odwiedzała klientkę mieszkającą w okolicach portu – miała namalować jej portret – a następnie mimo deszczu postanowiła znaleźć miejsce do nauki. Co prawda mogła czarować w domu, jednak po ostatnim pokazie anomalii w trakcie ćwiczeń z Arturem wolała nie ryzykować zniszczenia własnego mieszkania. Szukając odpowiedniego miejsca, schowana pod parasolem, natrafiła na młyn: choć wciąż działał, wyglądał na całkiem stary i opuszczony. Na dodatek miał jedną wielką zaletę: zadaszone wejście, na tyle duże, aby podłoże pod nim było właściwie suche. Znajdował się też na uboczu, więc Gwen liczyła, że nikt nie będzie jej przeszkadzał.
Stanęła więc pod dachem, dając sobie chwilę na uspokojenie pulsu: w taką pogodę przedarcie się przez kawałek portu wymagało odrobiny wysiłku, a rudowłosa nie miała w końcu doskonałej kondycji. Ubrana w długi płaszcz, złożyła parasolkę, kładąc ją pod młynem. Natychmiast poczuła, że pojedyncze krople deszczu dotykają jej karku oraz spiętej w kucyk rudej kitki, jednak nie przejmowała się tym. Nie była przecież z cukru. Gorzej sprawa miała się z jej dłońmi. Czerwone, spierzchnięte od zimna odmawiały posłuszeństwa i Gwen zajęło chwilę rozgrzanie ich w kieszeniach płaszcza.
W końcu jednak wzięła głęboki oddech i wyciągnęła różdżkę z kieszeni. No, trzeba trochę poćwiczyć, bez pracy nie ma kołaczy, a żadna pogoda nie jest przecież straszna dla takiej superbohaterki jak ona, prawda? W końcu wielka moc to wielka odpowiedzialność, więc trzeba trochę poćwiczyć. Dla własnego bezpieczeństwa, zadowolenia Artura i ewentualnego starcia z nieprzyjemnymi gośćmi, których w magicznym świecie chyba było coraz więcej. Nie mogła być przecież względem nich bezbronna.
Powtórzyła w głowie kilka zaklęć, które znalazła w książce kupionej przy Arturze po czym przyjęła pozycje, jaką uczył ją auror, a następnie – w ramach rozgrzewki – spróbowała jednocześnie nie trząść się z zimna i rzucić dobrze już znane sobie zaklęcie:
– Protego!
Od wczorajszej nocy lało jak z cebra. Deszcz ustępował tylko na chwilę, dając pozorną chwilę wytchnienia, aby następnie znów utrudniać wszystkim życie. Gwen nie miała jednak zamiaru dać za wygraną. Obiecała sobie, że nauczy się lepiej czarować i tkwiła w tym postanowieniu. Gdy chciała, potrafiła być bardzo uparta.
Nie mogła przecież zawieść Artura. Poświęcał jej tak wiele czasu, mimo swoich osobistych problemów! Poza tym nauka czarów wydawała się bardzo rozsądnym wyjściem, biorąc pod uwagę sytuację polityczną oraz choćby zdarzenia wczorajszej nocy. Gdyby nie zapomniała różdżki i była lepsza w te klocki to kto wie, może zamiast uciekać przed wilkołakami z Bojczukiem udałoby się jej powstrzymać wilki?
Właśnie, Johny… Ech, nigdy więcej nie da się mu namówić temu chłopakowi na tego typu „wycieczki”. Był z niego wspaniały przyjaciel i kompan, ale w kwestii „chodź, w tym niebezpiecznym miejscu będzie świetnie!” raczej nie można mu było ufać.
Tego dnia Gwen odwiedzała klientkę mieszkającą w okolicach portu – miała namalować jej portret – a następnie mimo deszczu postanowiła znaleźć miejsce do nauki. Co prawda mogła czarować w domu, jednak po ostatnim pokazie anomalii w trakcie ćwiczeń z Arturem wolała nie ryzykować zniszczenia własnego mieszkania. Szukając odpowiedniego miejsca, schowana pod parasolem, natrafiła na młyn: choć wciąż działał, wyglądał na całkiem stary i opuszczony. Na dodatek miał jedną wielką zaletę: zadaszone wejście, na tyle duże, aby podłoże pod nim było właściwie suche. Znajdował się też na uboczu, więc Gwen liczyła, że nikt nie będzie jej przeszkadzał.
Stanęła więc pod dachem, dając sobie chwilę na uspokojenie pulsu: w taką pogodę przedarcie się przez kawałek portu wymagało odrobiny wysiłku, a rudowłosa nie miała w końcu doskonałej kondycji. Ubrana w długi płaszcz, złożyła parasolkę, kładąc ją pod młynem. Natychmiast poczuła, że pojedyncze krople deszczu dotykają jej karku oraz spiętej w kucyk rudej kitki, jednak nie przejmowała się tym. Nie była przecież z cukru. Gorzej sprawa miała się z jej dłońmi. Czerwone, spierzchnięte od zimna odmawiały posłuszeństwa i Gwen zajęło chwilę rozgrzanie ich w kieszeniach płaszcza.
W końcu jednak wzięła głęboki oddech i wyciągnęła różdżkę z kieszeni. No, trzeba trochę poćwiczyć, bez pracy nie ma kołaczy, a żadna pogoda nie jest przecież straszna dla takiej superbohaterki jak ona, prawda? W końcu wielka moc to wielka odpowiedzialność, więc trzeba trochę poćwiczyć. Dla własnego bezpieczeństwa, zadowolenia Artura i ewentualnego starcia z nieprzyjemnymi gośćmi, których w magicznym świecie chyba było coraz więcej. Nie mogła być przecież względem nich bezbronna.
Powtórzyła w głowie kilka zaklęć, które znalazła w książce kupionej przy Arturze po czym przyjęła pozycje, jaką uczył ją auror, a następnie – w ramach rozgrzewki – spróbowała jednocześnie nie trząść się z zimna i rzucić dobrze już znane sobie zaklęcie:
– Protego!
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
The member 'Gwendolyn Grey' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 35
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 35
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
2.11.1956
Michael czuł się jak zmokływilk pies. Brakowało mu sieci Fiuu, teleportacji, a przede wszystkim miotły. W taką pogodę nie dało się latać i chociaż deszcz lał dopiero od wczoraj, Mike'a już bolała rozłąka z ukochanym środkiem transportu.
Kręcił się po porcie w nadziei na dostrzeżenie "Badyla" - dilera narkotyków, którego tropił razem z siostrą. Nie zastali go w mieszkaniu, więc okolice portu były jedyną poszlaką. Młyn akurat był bezpiecznym miejscem, nieoczywistym dla dilerów i narkomanów, ale Mike i tak postanowił tu zajść. Nie spodziewał się tu zastać żywej duszy, a zobaczył...przemoczoną jak gęś dziewczynę, która próbowała wyczarować Protego?
Rozejrzał się odruchowo, ale nie widział wkoło nikogo, ani żadnego zagrożenia. Zaklęcie spaliło na panewce. Nieznajoma wyglądała na młodziutką i widać nie była zbyt doświadczona.
-Hej, wszystko w porządku? - zawołał z daleka, podchodząc bliżej. Nie mógł pohamować uśmiechu, wyglądała naprawdę zabawnie - przemoczona, zdeterminowana i niemogąca sobie poradzić z zaklęciem.
-Nie tak się rzuca Protego, dobrze, że nie wywołałaś tu anomalii! - nie powinien żartować z anomalii, bo sam wywołał już jedną w porcie i jeszcze burzę pod wydawnictwem Obskurus. Ale nieznajoma jakby się o nie prosiła!
-Zaufaj mi w kwestii poprawności, jestem aurorem. - dodał, żeby sobie nie myślała, że jakiś portowy żul zachodzi ją znienacka, co to, to nie. Mike był przemoczony, ale pelerynę miał elegancką!
Uniósł brwi, lustrując dziewczynę wzrokiem.
-Czemu ćwiczysz tu sama? - w taką pogodę! W dodatku, patrząc na jej poziom, ewidentnie potrzebowała nauczyciela.
Zawahał się. Powinien skupiać się na pracy, albo wrócić w jakieś suche miejsce, a właśnie nawiązał pogawędkę w strugach deszczu. Z drugiej strony nieznajoma może nie była damą w opałach, ale jej lekkomyślne czarowanie wyglądało jak wabik na tarapaty. Mike niedawno znalazł trupa kobiety w porcie, więc nie uważał tego miejsca za bezpieczne dla samotnych, młodych dziewczyn. Nawet jeśli nie były narkomankami. Znaczy, miał nadzieję, że nie. Nie chciał, aby w przypływie erratycznego humoru rzuciła jakimś zaklęciem w niego.
Michael czuł się jak zmokły
Kręcił się po porcie w nadziei na dostrzeżenie "Badyla" - dilera narkotyków, którego tropił razem z siostrą. Nie zastali go w mieszkaniu, więc okolice portu były jedyną poszlaką. Młyn akurat był bezpiecznym miejscem, nieoczywistym dla dilerów i narkomanów, ale Mike i tak postanowił tu zajść. Nie spodziewał się tu zastać żywej duszy, a zobaczył...przemoczoną jak gęś dziewczynę, która próbowała wyczarować Protego?
Rozejrzał się odruchowo, ale nie widział wkoło nikogo, ani żadnego zagrożenia. Zaklęcie spaliło na panewce. Nieznajoma wyglądała na młodziutką i widać nie była zbyt doświadczona.
-Hej, wszystko w porządku? - zawołał z daleka, podchodząc bliżej. Nie mógł pohamować uśmiechu, wyglądała naprawdę zabawnie - przemoczona, zdeterminowana i niemogąca sobie poradzić z zaklęciem.
-Nie tak się rzuca Protego, dobrze, że nie wywołałaś tu anomalii! - nie powinien żartować z anomalii, bo sam wywołał już jedną w porcie i jeszcze burzę pod wydawnictwem Obskurus. Ale nieznajoma jakby się o nie prosiła!
-Zaufaj mi w kwestii poprawności, jestem aurorem. - dodał, żeby sobie nie myślała, że jakiś portowy żul zachodzi ją znienacka, co to, to nie. Mike był przemoczony, ale pelerynę miał elegancką!
Uniósł brwi, lustrując dziewczynę wzrokiem.
-Czemu ćwiczysz tu sama? - w taką pogodę! W dodatku, patrząc na jej poziom, ewidentnie potrzebowała nauczyciela.
Zawahał się. Powinien skupiać się na pracy, albo wrócić w jakieś suche miejsce, a właśnie nawiązał pogawędkę w strugach deszczu. Z drugiej strony nieznajoma może nie była damą w opałach, ale jej lekkomyślne czarowanie wyglądało jak wabik na tarapaty. Mike niedawno znalazł trupa kobiety w porcie, więc nie uważał tego miejsca za bezpieczne dla samotnych, młodych dziewczyn. Nawet jeśli nie były narkomankami. Znaczy, miał nadzieję, że nie. Nie chciał, aby w przypływie erratycznego humoru rzuciła jakimś zaklęciem w niego.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Tupnęła nogą. No oczywiście, że tak musiało być! Przy Arturze większość zaklęć jej wychodziła, wydawałoby się wręcz, że Gwen jest całkiem niezłą czarownicą. A tu fiasko! Westchnęła, nieco rozdrażniona swoim brakiem umiejętności.
Skupiona na swojej różdżce nie zauważyła zbliżającego się Michaela. Z resztą, przez ten cały deszcz nie byłaby w stanie nawet usłyszeć jego kroków. Szum spadających na ziemię kropel skutecznie utrudniał orientacje w terenie. Gdy więc krzyknął, Gwen aż podskoczyła, wystraszona. Nikogo się tu w końcu nie spodziewała.
Gdy skierowała głowę w jego stronę zauważyła blondwłosego mężczyznę, równie mokrego jak ona sama. Mimo fatalnej pogody uśmiechał się od ucha do ucha. Malarka nie połączyła jednak tego wyrazu twarzy ze swoją osobą. W końcu tylko ćwiczyła, nic takiego nie robiła, prawda? Mężczyzna po prostu musiał mieć dobry dzień. Z takiej odległości nie była jednak w stanie dostrzec dokładniej rysów jego twarzy; deszcz po raz kolejny okazał się utrudnieniem.
Odruchowo skinęła głową, słysząc pytanie. W końcu co mogło być nie tak? Ona tylko postanowiła poćwiczyć, nic takiego się nie działo, nie wyglądała chyba na spiętą? Po chwili jednak uświadomiła sobie, że w tym deszczu mężczyzna może nie dostrzec jej gestu, dlatego odkrzyknęła tylko:
– Tak!
Już myślała, że nieznajomy po prostu odejdzie, gdy ten zaczął iść w jej stronę… zaczynając ją pouczać. Gwen spojrzała na niego, przechylając lekko głowę i marszcząc brwi. Jak nie tak jak tak? Przecież miała nauczyciela, przy którym „protego” wychodziło jej całkiem gładko. A to że teraz nie wyszło… Był to frustrujący fakt, ale przecież i najlepszym się zdarza.
– Jak nie tak to jak? – spytała.
Na dodatek to kolejny auror! Może faktycznie miał racje i robiła coś nie tak? Ale przecież dobrze pamiętała spotkanie z Arturem i przed wyjściem powtarzała sobie jeszcze podręcznik.
Słysząc kolejne pytanie, wzruszyła ramionami.
– Bo muszę się nauczyć – stwierdziła z dość zaciętą miną, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. Przecież nie mogła do każdego machania różdżką prosić kogoś o pomoc! Poza tym Artur pewnie był dość zajęty, miał dużo na głowie. A nie znała nikogo innego, kogo mogłaby poprosić o towarzystwo. No… może Johny by się zgodził, ale pewnie skończyliby swój trening szybciej, niżby zaczęli, zaczynając rozprawiać o sztuce, albo próbując tworzyć wianki czy robiąc coś innego, kompletnie nie związanego z magią. Ponadto Gwen nie ufała magicznym umiejętnością kolegi: już raz przy niej wylądował pod stołem przez próbę użycia zaklęcia.
Skupiona na swojej różdżce nie zauważyła zbliżającego się Michaela. Z resztą, przez ten cały deszcz nie byłaby w stanie nawet usłyszeć jego kroków. Szum spadających na ziemię kropel skutecznie utrudniał orientacje w terenie. Gdy więc krzyknął, Gwen aż podskoczyła, wystraszona. Nikogo się tu w końcu nie spodziewała.
Gdy skierowała głowę w jego stronę zauważyła blondwłosego mężczyznę, równie mokrego jak ona sama. Mimo fatalnej pogody uśmiechał się od ucha do ucha. Malarka nie połączyła jednak tego wyrazu twarzy ze swoją osobą. W końcu tylko ćwiczyła, nic takiego nie robiła, prawda? Mężczyzna po prostu musiał mieć dobry dzień. Z takiej odległości nie była jednak w stanie dostrzec dokładniej rysów jego twarzy; deszcz po raz kolejny okazał się utrudnieniem.
Odruchowo skinęła głową, słysząc pytanie. W końcu co mogło być nie tak? Ona tylko postanowiła poćwiczyć, nic takiego się nie działo, nie wyglądała chyba na spiętą? Po chwili jednak uświadomiła sobie, że w tym deszczu mężczyzna może nie dostrzec jej gestu, dlatego odkrzyknęła tylko:
– Tak!
Już myślała, że nieznajomy po prostu odejdzie, gdy ten zaczął iść w jej stronę… zaczynając ją pouczać. Gwen spojrzała na niego, przechylając lekko głowę i marszcząc brwi. Jak nie tak jak tak? Przecież miała nauczyciela, przy którym „protego” wychodziło jej całkiem gładko. A to że teraz nie wyszło… Był to frustrujący fakt, ale przecież i najlepszym się zdarza.
– Jak nie tak to jak? – spytała.
Na dodatek to kolejny auror! Może faktycznie miał racje i robiła coś nie tak? Ale przecież dobrze pamiętała spotkanie z Arturem i przed wyjściem powtarzała sobie jeszcze podręcznik.
Słysząc kolejne pytanie, wzruszyła ramionami.
– Bo muszę się nauczyć – stwierdziła z dość zaciętą miną, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. Przecież nie mogła do każdego machania różdżką prosić kogoś o pomoc! Poza tym Artur pewnie był dość zajęty, miał dużo na głowie. A nie znała nikogo innego, kogo mogłaby poprosić o towarzystwo. No… może Johny by się zgodził, ale pewnie skończyliby swój trening szybciej, niżby zaczęli, zaczynając rozprawiać o sztuce, albo próbując tworzyć wianki czy robiąc coś innego, kompletnie nie związanego z magią. Ponadto Gwen nie ufała magicznym umiejętnością kolegi: już raz przy niej wylądował pod stołem przez próbę użycia zaklęcia.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Uniósł brwi jeszcze wyżej, a jego uśmiech jeszcze się poszerzył. Rudowłosa była bardzo uparta i urocza, powtarzając, ze wszystko jest w porządku. Jeśli definicją "w porządku" było moknięcie w strugach deszczu przy niepoprawnym treningu.
-Normalnie, przecież widzisz, że nie wyszło. - wcale nie chciał się z nią przekomarzać, ale odruchowo jakoś tak mu wyszło. Był w końcu zawodowym starszym bratem i uwielbiał żartować sobie z Just, chociaż ostatnio nie miał odwagi. Zdziwiona dziewczyna przypominała mu trochę młodszą siostrę z czasów, gdy w życiu ich obojga jeszcze nic się nie posypało. Może właśnie dlatego nagle zapragnął jej pomóc. Albo przynajmniej wyjaśnić, co robi źle. Wymądrzanie się przed kobietami bardzo skutecznie reperowało męskie ego, a to Michaela było ostatnimi czasy nadszarpnięte. Oboje mogą więc odnieść znaczne korzyści z tej rozmowy!
-Po pierwsze, musisz skupić się na obronie przed niebezpieczeństwem, a nie własnym dyskomforcie. Deszcz to całkiem ciekawe utrudnienie, pomocne dla treningu koncentracji, ale musisz dobrze znać zaklęcie żeby umieć się skoncentrować. Jeśli dopiero zaczynasz, wybierz ładną pogodę... - przyznał z rozbrajającą szczerością. Napotkał jednak zacięte spojrzenie dziewczyny i zawahał się. Mogła być na tyle niecierpliwa, że nie będzie czekać aż przestanie padać.
-Jeśli już musisz ćwiczyć dzisiaj... - westchnął, tak jakby jego pierwsza rada była tą najlepszą -Potraktuj pogodę jako swojego wroga, spróbuj zamienić dyskomfort na chęć ochrony i wolę przetrwania. Jeśli nabierzesz doświadczenia, osiągniesz ten stan umysłu instynktownie, ale jeśli dopiero zaczynasz przygodę z obroną przed czarną magią to może być ci trudno skupić się na zaklęciu, a nie na tym, że właśnie mokniesz. - wyjaśnił, może nieco zbyt zawile. Ale dawno nie szkolił nowych aurorów, a lubił brzmienie własnego głosu gdy opowiadał o aurorskich zaklęciach!
Już się wygadał, więc przypomniał sobie, że jego własna ciekawość nie została jeszcze zaspokojona.
-Jak to musisz? Wiesz, skuteczniej może być nie wałęsać się samej po niebezpiecznych miejscach, po prostu... - wtrącił swoje trzy grosze.
Dopiero wtedy uświadomił sobie, że z samego słuchania dziewczyna nic nie zapamięta.
-Pokazać ci? Protego. - zaproponował. Wyobraził sobie, że deszcz jest dementorem i rzucił zaklęcie.
-Normalnie, przecież widzisz, że nie wyszło. - wcale nie chciał się z nią przekomarzać, ale odruchowo jakoś tak mu wyszło. Był w końcu zawodowym starszym bratem i uwielbiał żartować sobie z Just, chociaż ostatnio nie miał odwagi. Zdziwiona dziewczyna przypominała mu trochę młodszą siostrę z czasów, gdy w życiu ich obojga jeszcze nic się nie posypało. Może właśnie dlatego nagle zapragnął jej pomóc. Albo przynajmniej wyjaśnić, co robi źle. Wymądrzanie się przed kobietami bardzo skutecznie reperowało męskie ego, a to Michaela było ostatnimi czasy nadszarpnięte. Oboje mogą więc odnieść znaczne korzyści z tej rozmowy!
-Po pierwsze, musisz skupić się na obronie przed niebezpieczeństwem, a nie własnym dyskomforcie. Deszcz to całkiem ciekawe utrudnienie, pomocne dla treningu koncentracji, ale musisz dobrze znać zaklęcie żeby umieć się skoncentrować. Jeśli dopiero zaczynasz, wybierz ładną pogodę... - przyznał z rozbrajającą szczerością. Napotkał jednak zacięte spojrzenie dziewczyny i zawahał się. Mogła być na tyle niecierpliwa, że nie będzie czekać aż przestanie padać.
-Jeśli już musisz ćwiczyć dzisiaj... - westchnął, tak jakby jego pierwsza rada była tą najlepszą -Potraktuj pogodę jako swojego wroga, spróbuj zamienić dyskomfort na chęć ochrony i wolę przetrwania. Jeśli nabierzesz doświadczenia, osiągniesz ten stan umysłu instynktownie, ale jeśli dopiero zaczynasz przygodę z obroną przed czarną magią to może być ci trudno skupić się na zaklęciu, a nie na tym, że właśnie mokniesz. - wyjaśnił, może nieco zbyt zawile. Ale dawno nie szkolił nowych aurorów, a lubił brzmienie własnego głosu gdy opowiadał o aurorskich zaklęciach!
Już się wygadał, więc przypomniał sobie, że jego własna ciekawość nie została jeszcze zaspokojona.
-Jak to musisz? Wiesz, skuteczniej może być nie wałęsać się samej po niebezpiecznych miejscach, po prostu... - wtrącił swoje trzy grosze.
Dopiero wtedy uświadomił sobie, że z samego słuchania dziewczyna nic nie zapamięta.
-Pokazać ci? Protego. - zaproponował. Wyobraził sobie, że deszcz jest dementorem i rzucił zaklęcie.
Can I not save one
from the pitiless wave?
The member 'Michael Tonks' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 73
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 73
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Do Gwen zaczęło docierać, że to jednak ona jest obiektem, który powoduje u nieznajomego uśmiech. W normalnej sytuacji nie miała nic przeciwko, ale teraz wzbudzał w niej odrobinę irytacji. Przyszła tutaj, by po prostu samodzielnie poćwiczyć. Nie prosiła się o towarzystwo, nie chciała go. Musiała przypomnieć sobie zaklęcia przed jutrzejszym pojedynkiem. Poza tym miała już jednego nauczyciela. Nie chciała, aby Artur poczuł się przez nią „zdradzony”, szczególnie, że chyba bardzo poważnie traktował jej rolę uczennicy. A jej to tylko schlebiało, nawet jeśli czuła się winna ostatniego spotkania.
Jednocześnie jednak bycie niemiłym absolutnie nie leżało w naturze Gwen. Po prostu nie potrafiła być nieprzyjemna w chwili, w której strojący naprzeciw niej człowiek chyba nie miał złych zamiarów.
– Ja wiem na czym to polega – powiedziała bez szczególnego przekonania, powstrzymując się przed tupnięciem nogą. Przecież już to wszystko ćwiczyła. Kiedyś w szkole, ostatnio w Hyde Parku i w domu. Rozumiała, na czym polegają zaklęcia obronne. Po prostu jej nie wyszło.
Wysłuchała tyrady nieznajomego aurora, nie bardzo wiedząc, co ma odpowiedzieć. Nie była przygotowana mentalnie na takie spotkanie, więc nie miała pojęcia jak ma na nie reagować. To, co mówił Michael brzmiało całkiem sensownie, ale i tak wchodził właśnie w butami w jej życie, co wprawiało malarkę w poczucie dyskomfortu.
– No muszę. I tu przecież nikogo nie ma, tu nie jest niebezpiecznie – stwierdziła. Młyn przecież wyglądał staro, ale całkiem sielsko. Być może port nie cieszył się najlepszą sławą, ale Gwen wydawało się, że nikt nie szukałby potencjalnej ofiary w tak opustoszałym miejscu.
Obserwowała cierpliwie, aż Michael wyczaruje tarczę, nie przerywając mu pokazu, mając wrażenie, że jej protesty i tak na nic się nie zdadzą. Dopiero, gdy różdżka nieznajomego stworzyła odpowiedni czar i ten zdążył zniknąć, odezwała się ponownie.
– Dziękuję za informacje, ale ja naprawdę nie potrzebuje pana pomocy – odparła grzecznym i w miarę delikatnym tonem. – Znam teorię i ma mnie kto uczyć, naprawdę. Po prostu przyszłam poćwiczyć – wyjaśniła. Nie chciała, aby nieznajomy poczuł się urażony, ale właśnie… był n i e z n a j o m y m. Gwen miała pełne prawo czuć się niekomfortowo w towarzystwie dużo od niej starszego, wysokiego człowieka, którego nie znała nawet z imienia. Nawet jeśli (teoretycznie) ten był znajomym z pracy Artura.
Jednocześnie jednak bycie niemiłym absolutnie nie leżało w naturze Gwen. Po prostu nie potrafiła być nieprzyjemna w chwili, w której strojący naprzeciw niej człowiek chyba nie miał złych zamiarów.
– Ja wiem na czym to polega – powiedziała bez szczególnego przekonania, powstrzymując się przed tupnięciem nogą. Przecież już to wszystko ćwiczyła. Kiedyś w szkole, ostatnio w Hyde Parku i w domu. Rozumiała, na czym polegają zaklęcia obronne. Po prostu jej nie wyszło.
Wysłuchała tyrady nieznajomego aurora, nie bardzo wiedząc, co ma odpowiedzieć. Nie była przygotowana mentalnie na takie spotkanie, więc nie miała pojęcia jak ma na nie reagować. To, co mówił Michael brzmiało całkiem sensownie, ale i tak wchodził właśnie w butami w jej życie, co wprawiało malarkę w poczucie dyskomfortu.
– No muszę. I tu przecież nikogo nie ma, tu nie jest niebezpiecznie – stwierdziła. Młyn przecież wyglądał staro, ale całkiem sielsko. Być może port nie cieszył się najlepszą sławą, ale Gwen wydawało się, że nikt nie szukałby potencjalnej ofiary w tak opustoszałym miejscu.
Obserwowała cierpliwie, aż Michael wyczaruje tarczę, nie przerywając mu pokazu, mając wrażenie, że jej protesty i tak na nic się nie zdadzą. Dopiero, gdy różdżka nieznajomego stworzyła odpowiedni czar i ten zdążył zniknąć, odezwała się ponownie.
– Dziękuję za informacje, ale ja naprawdę nie potrzebuje pana pomocy – odparła grzecznym i w miarę delikatnym tonem. – Znam teorię i ma mnie kto uczyć, naprawdę. Po prostu przyszłam poćwiczyć – wyjaśniła. Nie chciała, aby nieznajomy poczuł się urażony, ale właśnie… był n i e z n a j o m y m. Gwen miała pełne prawo czuć się niekomfortowo w towarzystwie dużo od niej starszego, wysokiego człowieka, którego nie znała nawet z imienia. Nawet jeśli (teoretycznie) ten był znajomym z pracy Artura.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Michael nie naśmiewał się z Gwen - to nie jego wina, że go bawiła! Być może brakowało mu podejścia do niedoświadczonych adeptów Obrony przed Czarną Magią. Jako auror nigdy nie został opiekunem kursantów, od razu ruszył w teren. Nabrał wprawy w walce o dominację z równorzędnymi sobie partnerami. W Norwegii prowadził dużo akcji, ale był zwierzchnikiem doświadczonych czarodziejów. Podejście do ambitnej amatorki nie mieściło się w spektrum jego umiejętności pedagogicznych. Pod tym względem jego przyjaciel Artur był znacznie zdolniejszy - przy Longbottomie każdy czuł się dobrze, szlachcie i mugolaki, starzy i młodzi.
Zbył milczeniem słowa nieznajomej w kwestii wiedzy na temat zaklęcia - bo faktycznie machała różdżką poprawnie, tyle, że jej nie wyszło. To pewnie kwestia podejścia.
Nie mógł jednak powstrzymać się przed poprawieniem jej opinii o młynie.
-Tu może być niebezpiecznie, właśnie dlatego, że nikogo tu nie ma. - może jako auror miał bardziej bujnąparanoidalną wyobraźnię niż naiwne dziewczęta?
-Dlaczego musisz? To...nietypowe hobby dla kogoś niezwiązanego z tym zawodowo. Chociaż czasy są niespokojne. - przyznał, zaciekawiony.
Dopiero, gdy dziewczyna oznajmiła, że ma już nauczyciela, uświadomił sobie, że chyba nieco przekroczył granice jej prywatności. Nieco bardzo. Potrzeba chwalenia się własną wiedzą przyćmiła mu na moment empatię.
-Och, ja...nie chciałem się wtrącać. - przeprosił, po dłuugim wtrąceniu się. -Po prostu wyglądałaś, jakbyś potrzebowała pomocy. - przyznał szczerze, nieświadom, że Gwen wcale może nie chcieć słyszeć, że wyglądała jak bezbronny, przemoczony kurczaczek.
Cofnął się o krok, dając jej więcej przestrzeni. Poczuł się teraz nieco głupio, że przerwał jej nieproszony. Czyżby już wariował z samotności w swojej chatce w lesie pod Londynem? Czy też jego zraniona duma kogoś, kto wciąż jest wyzywany od potworów i szlam, kazała mu podświadomie szukać dam w opałach do ratowania? Tak czy siak, chyba przekroczył pewną granicę - a Gwen mogła zobaczyć na jego twarzy, że jest szczerze speszony. Ktoś, kto miałby nieszczere zamiary, chyba by tak nie wyglądał...i zdążyłby już je okazać.
Zbył milczeniem słowa nieznajomej w kwestii wiedzy na temat zaklęcia - bo faktycznie machała różdżką poprawnie, tyle, że jej nie wyszło. To pewnie kwestia podejścia.
Nie mógł jednak powstrzymać się przed poprawieniem jej opinii o młynie.
-Tu może być niebezpiecznie, właśnie dlatego, że nikogo tu nie ma. - może jako auror miał bardziej bujną
-Dlaczego musisz? To...nietypowe hobby dla kogoś niezwiązanego z tym zawodowo. Chociaż czasy są niespokojne. - przyznał, zaciekawiony.
Dopiero, gdy dziewczyna oznajmiła, że ma już nauczyciela, uświadomił sobie, że chyba nieco przekroczył granice jej prywatności. Nieco bardzo. Potrzeba chwalenia się własną wiedzą przyćmiła mu na moment empatię.
-Och, ja...nie chciałem się wtrącać. - przeprosił, po dłuugim wtrąceniu się. -Po prostu wyglądałaś, jakbyś potrzebowała pomocy. - przyznał szczerze, nieświadom, że Gwen wcale może nie chcieć słyszeć, że wyglądała jak bezbronny, przemoczony kurczaczek.
Cofnął się o krok, dając jej więcej przestrzeni. Poczuł się teraz nieco głupio, że przerwał jej nieproszony. Czyżby już wariował z samotności w swojej chatce w lesie pod Londynem? Czy też jego zraniona duma kogoś, kto wciąż jest wyzywany od potworów i szlam, kazała mu podświadomie szukać dam w opałach do ratowania? Tak czy siak, chyba przekroczył pewną granicę - a Gwen mogła zobaczyć na jego twarzy, że jest szczerze speszony. Ktoś, kto miałby nieszczere zamiary, chyba by tak nie wyglądał...i zdążyłby już je okazać.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Jeszcze tego brakowało, by nieznajomy mówił jej, gdzie jest bezpiecznie, a gdzie nie! Przecież on sam mógł być mordercą podającym się za aurora. Nie oceniała go, w żadnym razie; to spotkanie było jednak z każdą chwilą coraz bardziej peszące, przynajmniej dla Gwen.
– Wszędzie może być niebezpiecznie – odparła dość butnym tonem, sama się sobie dziwiąc. – Do domu też może się ktoś wkraść, a na ulicy w biały dzień potrafią kraść portfele – zauważyła. Sama jakiś czas temu właśnie w ten sposób zgubiła swoją ulubioną sakiewkę. Środek dnia, wokół tłum… a ona straciła jedną ze swoich ulubionych pamiątek. Niezależnie od otoczenia, wszędzie mogło się przecież stać coś złego, a młyn w oczach Gwen naprawdę nie był niebezpieczną okolicą, niezależnie od zdania Michaela.
Także kolejne słowa mężczyzny nieco ją zdziwiły. Jak nietypowe? Przecież tylu czarodziejów brało udział w pojedynkach. Chyba też musieli pomiędzy nimi ćwiczyć. Poza tym, jak zauważył pan auror, czasy naprawdę były niespokojne.
– A po co mi magia, jeśli nie umiem jej używać? – Znów była nieco opryskliwa. Nie wynikało to jednak z chęci zrobienia sobie z Michaela wroga. Gwen próbowała po prostu wyjść z niewygodnej dla siebie sytuacji i nie wiedząc jak może to zrobić, reagowała w ten właśnie sposób. Szczególnie, że było jej zimno i stresowała się przed jutrzejszym pojedynkiem. Nie była w najlepszym nastroju.
Na całe szczęście choć mężczyźnie trochę to zajęło, zauważył, że wszedł za mocno w jej życie. Widząc jego szczerą skruchę Gwen zaczęła się z jednej strony rozluźniać, z drugiej – czuć winna, że tak potraktowała tego człowieka. Chyba naprawdę nie chciał źle, a ona była dla niego niemiła! Ale mógł przecież pokazać, że chce jej pomóc w inny, nieco mniej nachalny sposób.
– Nic się nie stało – powiedziała już spokojniej i dużo łagodniej, chowając go kieszeni lewą rękę. Palce ponownie zaczęły jej marznąć. – Ale jeśli jest pan aurorem powinien pan rozumieć, że w takich czasach rozmawianie z nieznajomymi nie jest zbyt rozsądnym pomysłem. – Szczególnie dla tak drobnych dziewcząt, które niemiałyby szans w starciu z osobami pokroju Michaela.
Schowała różdżkę do kieszeni płaszcza. Mężczyzna wybił ją z nastroju do ćwiczeń i nawet, gdyby odszedł, Gwen pewnie też prędko ruszyłaby w stronę swojego mieszkania.
– Tak właściwie… Gwen jestem – przedstawiła się, czując się głupio stojąc przed nieznanym z imienia człowiekiem. Poza tym jeśli pozna jego miano będzie mogła podpytać się o niego Artura, by zweryfikować, czy nieznajomy na pewno jest tym, za kogo się podaje.
– Wszędzie może być niebezpiecznie – odparła dość butnym tonem, sama się sobie dziwiąc. – Do domu też może się ktoś wkraść, a na ulicy w biały dzień potrafią kraść portfele – zauważyła. Sama jakiś czas temu właśnie w ten sposób zgubiła swoją ulubioną sakiewkę. Środek dnia, wokół tłum… a ona straciła jedną ze swoich ulubionych pamiątek. Niezależnie od otoczenia, wszędzie mogło się przecież stać coś złego, a młyn w oczach Gwen naprawdę nie był niebezpieczną okolicą, niezależnie od zdania Michaela.
Także kolejne słowa mężczyzny nieco ją zdziwiły. Jak nietypowe? Przecież tylu czarodziejów brało udział w pojedynkach. Chyba też musieli pomiędzy nimi ćwiczyć. Poza tym, jak zauważył pan auror, czasy naprawdę były niespokojne.
– A po co mi magia, jeśli nie umiem jej używać? – Znów była nieco opryskliwa. Nie wynikało to jednak z chęci zrobienia sobie z Michaela wroga. Gwen próbowała po prostu wyjść z niewygodnej dla siebie sytuacji i nie wiedząc jak może to zrobić, reagowała w ten właśnie sposób. Szczególnie, że było jej zimno i stresowała się przed jutrzejszym pojedynkiem. Nie była w najlepszym nastroju.
Na całe szczęście choć mężczyźnie trochę to zajęło, zauważył, że wszedł za mocno w jej życie. Widząc jego szczerą skruchę Gwen zaczęła się z jednej strony rozluźniać, z drugiej – czuć winna, że tak potraktowała tego człowieka. Chyba naprawdę nie chciał źle, a ona była dla niego niemiła! Ale mógł przecież pokazać, że chce jej pomóc w inny, nieco mniej nachalny sposób.
– Nic się nie stało – powiedziała już spokojniej i dużo łagodniej, chowając go kieszeni lewą rękę. Palce ponownie zaczęły jej marznąć. – Ale jeśli jest pan aurorem powinien pan rozumieć, że w takich czasach rozmawianie z nieznajomymi nie jest zbyt rozsądnym pomysłem. – Szczególnie dla tak drobnych dziewcząt, które niemiałyby szans w starciu z osobami pokroju Michaela.
Schowała różdżkę do kieszeni płaszcza. Mężczyzna wybił ją z nastroju do ćwiczeń i nawet, gdyby odszedł, Gwen pewnie też prędko ruszyłaby w stronę swojego mieszkania.
– Tak właściwie… Gwen jestem – przedstawiła się, czując się głupio stojąc przed nieznanym z imienia człowiekiem. Poza tym jeśli pozna jego miano będzie mogła podpytać się o niego Artura, by zweryfikować, czy nieznajomy na pewno jest tym, za kogo się podaje.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
-Oo, w domu bardzo przydają się zaklęcia ochronne, można kogoś wynająć aby je rzucił, albo nawet nałożyć je samemu, jeśli się podszkolisz! Ja mam takie, które alarmuje mnie gdy ktoś wejdzie do domu i wycisza... - pomimo butnego tonu Gwen, Michael zapalił się nagle do doradzania i urwał speszony, bo nie miał zamiaru się jej przyznawać po co wyciszył piwnicę. -...muzykę, jeśli masz niemiłych sąsiadów. Przepraszam, nie prosiłaś przecież o radę. - dokończył, uświadamiając sobie, że znowu wtrącił się do jej spraw nieproszony. Czyżby dziewczęta za młode, by je podrywać, uruchamiały w nim instynkt nadopiekuńczego brato-ojca-mansplainera?
Przyjął dzielnie na klatę jej wyrzuty i uśmiechnął się przepraszająco, gdy jej ton złagodniał.
-Rozumiem. - zapewnił. -Niedawno ktoś prosił mnie o legitymację, a my aurorzy takiej nie nosimy...ale pracuję w Ministerstwie od prawie piętnastu lat. - taktycznie pominął niedawny okres bezrobocia. Wolał o nim myśleć jak o urlopie zdrowotnym.
-Michael Tonks. - przedstawił się, mając nadzieję, że dziewczyna nigdy nie przeglądała rejestru wilkołaków. Wciąż rejestrowało się ich mało, więc nietrudno było znaleźć i zapamiętać jego nazwisko. -Trzeci Tonks w Ministerstwie, rodzeństwo też wybrało aurorską ścieżkę kariery. - dodał, bo Gabriel i Just napawali go większą rodzinną dumą niż nazwisko skalane klątwą likantropii.
Zapadła niezręczna cisza.
-Koszmarna pogoda, prawda? - zagadnął, chociaż rozmowa o pogodzie z nieznajomą była jeszcze bardziej niezręczna. Umilkł na chwilę, zastanawiając się, czy powinien zostawić Gwen w spokoju.
-Jeśli poczujesz się w magii pewniej, Klub Pojedynków jest dobrym treningiem. - dodał jeszcze, tym razem mniej autorytarnym tonem. Skoro dziewczyna była ambitna, może zniesie okrutne zaklęcia Lamino, czy plucie ślimakami. Możliwe nawet, że już działa w Klubie, ale lista uczestników była długa, a Gwen nawet nie podała mu swojego nazwiska. Szczerze mówiąc, wolał już obrywać cięgi od Anthony'ego niż stanąć naprzeciw tak młodego i drobnego dziewczęcia. Pozory potrafią zaskakiwać, ale Mike czułby się dziwnie pojedynkując się z kimś o tyle mniejszym od siebie.
Przyjął dzielnie na klatę jej wyrzuty i uśmiechnął się przepraszająco, gdy jej ton złagodniał.
-Rozumiem. - zapewnił. -Niedawno ktoś prosił mnie o legitymację, a my aurorzy takiej nie nosimy...ale pracuję w Ministerstwie od prawie piętnastu lat. - taktycznie pominął niedawny okres bezrobocia. Wolał o nim myśleć jak o urlopie zdrowotnym.
-Michael Tonks. - przedstawił się, mając nadzieję, że dziewczyna nigdy nie przeglądała rejestru wilkołaków. Wciąż rejestrowało się ich mało, więc nietrudno było znaleźć i zapamiętać jego nazwisko. -Trzeci Tonks w Ministerstwie, rodzeństwo też wybrało aurorską ścieżkę kariery. - dodał, bo Gabriel i Just napawali go większą rodzinną dumą niż nazwisko skalane klątwą likantropii.
Zapadła niezręczna cisza.
-Koszmarna pogoda, prawda? - zagadnął, chociaż rozmowa o pogodzie z nieznajomą była jeszcze bardziej niezręczna. Umilkł na chwilę, zastanawiając się, czy powinien zostawić Gwen w spokoju.
-Jeśli poczujesz się w magii pewniej, Klub Pojedynków jest dobrym treningiem. - dodał jeszcze, tym razem mniej autorytarnym tonem. Skoro dziewczyna była ambitna, może zniesie okrutne zaklęcia Lamino, czy plucie ślimakami. Możliwe nawet, że już działa w Klubie, ale lista uczestników była długa, a Gwen nawet nie podała mu swojego nazwiska. Szczerze mówiąc, wolał już obrywać cięgi od Anthony'ego niż stanąć naprzeciw tak młodego i drobnego dziewczęcia. Pozory potrafią zaskakiwać, ale Mike czułby się dziwnie pojedynkując się z kimś o tyle mniejszym od siebie.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Mimo wszystko Gwen uczęszczała przecież do Hogwartu. Wiedziała o istnieniu takich zaklęć. Michael nie musiał jej tego wszystkiego tłumaczyć. A to, że nie miała takich w swoim domu wynikało tylko z tego, że sama nie miała nikogo bliskiego kto mógłby to zrobić… a sama wolała nie ryzykować. Czarowała w domu jak najmniej, bojąc się o wywołanie anomalii. Już miała ponownie odpowiedzieć, że wie i nie potrzebuje pomocy, ale skoro mężczyzna zdał sobie sprawę ze swojego nietaktu westchnęła tylko.
– To naprawdę nic takiego – powiedziała, poprawiając włosy. – Tylko ostatnio trochę… dużo osób próbuje mnie poprawiać. To potrafi być irytujące.
Przesadzała. W końcu Artur nigdy nie próbował jej poprawiać na siłę, a spotkanie z Macmillanem było po prostu niezbyt udanym zapoznaniem się. Czuła jednak, że tymi słowami po prostu załagodzi sytuacje, nie chciało jej się szczególnie tłumaczyć.
Skinęła głowa.
– Może jednak jakaś legitymacja by się przydała? To by mogło pomóc.
Ona sama czuła się nieco niekomfortowo. W mugolskim świecie stróże prawa zawsze jakoś się oznaczali, czy to przez odznakę, czy mundur. Czarodzieje zaś nie uznawali specjalnych strojów i rozróżnienie kłamcy od kogoś, kto naprawdę pracował w Departamencie Przestrzegania Praca Czarodziejów było dla zwykłego laika praktycznie niemożliwe.
Tonks… będzie musiała się o niego spytać Artura. Gwen nigdy nie zaglądała do żadnego rejestru; nigdy nie miała po prostu takiej potrzeby, nie do końca interesowała ją kwestia wilkołactwa. I choć poznała już brata Michaela, nie miała pojęcia, że zna już jego brata. Garbiel w końcu nie przedstawił się dziewczynie z nazwiska.
Skinęła głową na komentarz Michaela o pogodzie, jednocześnie próbując rozgrzać zimne dłonie. Jeśli nie przypłaci tej dzisiejszej wycieczki przeziębieniem to chyba będzie musiała uznać, że ma niezwykłe szczęście.
– Chociaż może dobrze, jak tak trochę popada – stwierdziła, bez szczególnego przekonania. W końcu lało już kolejny dzień z rzędu. Jeszcze trochę i Tamiza zacznie wylewać, a to już zdecydowanie nie będzie dobre.
Wolała nie przyznawać się, że już to zrobiła; w końcu to nie była najlepsza decyzja, jaką podjęła. Powinna chyba jednak trochę poczekać. Ale co się stało to się nie odstanie… Jutro będzie walczyć na klubowej arenie i skoro już się zapisała to po prostu musiała się stawić. Może nie będzie tak źle? Może przynajmniej nauczy się czegoś nowego?
– Możliwe – stwierdziła jednak tylko, uśmiechając się niepewnie. – Właściwie to… ja chyba będę iść. Zimno jest – dodała, wciąż czując się trochę niepewnie w towarzystwie Michaela. Teraz wydawał się całkiem miły, trochę zagubiony i nietaktowny, ale jednak miły. Niemniej, w dalszym ciągu był sporo od niej starszym mężczyzną, który niespodziewanie ją zaczepił.
– To naprawdę nic takiego – powiedziała, poprawiając włosy. – Tylko ostatnio trochę… dużo osób próbuje mnie poprawiać. To potrafi być irytujące.
Przesadzała. W końcu Artur nigdy nie próbował jej poprawiać na siłę, a spotkanie z Macmillanem było po prostu niezbyt udanym zapoznaniem się. Czuła jednak, że tymi słowami po prostu załagodzi sytuacje, nie chciało jej się szczególnie tłumaczyć.
Skinęła głowa.
– Może jednak jakaś legitymacja by się przydała? To by mogło pomóc.
Ona sama czuła się nieco niekomfortowo. W mugolskim świecie stróże prawa zawsze jakoś się oznaczali, czy to przez odznakę, czy mundur. Czarodzieje zaś nie uznawali specjalnych strojów i rozróżnienie kłamcy od kogoś, kto naprawdę pracował w Departamencie Przestrzegania Praca Czarodziejów było dla zwykłego laika praktycznie niemożliwe.
Tonks… będzie musiała się o niego spytać Artura. Gwen nigdy nie zaglądała do żadnego rejestru; nigdy nie miała po prostu takiej potrzeby, nie do końca interesowała ją kwestia wilkołactwa. I choć poznała już brata Michaela, nie miała pojęcia, że zna już jego brata. Garbiel w końcu nie przedstawił się dziewczynie z nazwiska.
Skinęła głową na komentarz Michaela o pogodzie, jednocześnie próbując rozgrzać zimne dłonie. Jeśli nie przypłaci tej dzisiejszej wycieczki przeziębieniem to chyba będzie musiała uznać, że ma niezwykłe szczęście.
– Chociaż może dobrze, jak tak trochę popada – stwierdziła, bez szczególnego przekonania. W końcu lało już kolejny dzień z rzędu. Jeszcze trochę i Tamiza zacznie wylewać, a to już zdecydowanie nie będzie dobre.
Wolała nie przyznawać się, że już to zrobiła; w końcu to nie była najlepsza decyzja, jaką podjęła. Powinna chyba jednak trochę poczekać. Ale co się stało to się nie odstanie… Jutro będzie walczyć na klubowej arenie i skoro już się zapisała to po prostu musiała się stawić. Może nie będzie tak źle? Może przynajmniej nauczy się czegoś nowego?
– Możliwe – stwierdziła jednak tylko, uśmiechając się niepewnie. – Właściwie to… ja chyba będę iść. Zimno jest – dodała, wciąż czując się trochę niepewnie w towarzystwie Michaela. Teraz wydawał się całkiem miły, trochę zagubiony i nietaktowny, ale jednak miły. Niemniej, w dalszym ciągu był sporo od niej starszym mężczyzną, który niespodziewanie ją zaczepił.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Ostatnio zmieniony przez Gwendolyn Grey dnia 04.04.19 0:06, w całości zmieniany 2 razy
-Przepraszam. - przyznał Mike, próbując się wczuć w jej położenie. Też bardzo nie lubił poprawiania i wymądrzania się wykładowców z kursu aurorskiego, ale to było...tak bardzo dawno temu.
-Wiesz, twój zapał jest...godny podziwu. - spróbował dla odmiany jakoś skomplementować jej próby wyczarowania Protego, ale niestety nie było czego komplementować, poza wytrwałością.
-Pewnie by się przydała, skoro tyle osób chce dowodu, że jestem aurorem... - ciekawe, czy inni aurorzy też mieli takie problemy, czy to Mike wyglądał jakoś podejrzanie. Odkąd został wilkołakiem, miał świadomość, że wszyscy w pracy traktują go inaczej i z większą nieufnością niż innych aurorów. Ale nie mógł przecież odnosić tego podejrzenia do nieznajomych, którzy nic o nim nie wiedzieli! Nie wiedział nawet, że Gwen ma zamiar kogoś o niego wypytywać. Nie podejrzewał żonatego Artura o przyjaźnie lub znajomości z młodymi dziewczynami i nie sądził też, że przypadkowe spotkanie w porcie może zapaść dziewczynie w pamięć. Sądził, że nawet jeśli miała jakieś wątpliwości co do jego pracy, to zapamięta go po prostu jako przemądrzałego natręta, który nieproszony poprawiał jej technikę rzucania Protego.
-Ale to jednak Ministerstwo, a nie film Hitchocka... - dodał roztargniony i ugryzł się w język. Przecież czarodzieje nie oglądali filmów Hitchocka, a on sam nie lubił nikomu zdradzać, że jest mugolakiem.
No nic, słowo się rzekło. Umknął speszony wzrokiem, nie zamierzając wyjaśniać czarodziejce kim jest Hitchock. Pominął też milczeniem jej słowa o pogodzie, bo sam nie znosił deszczu. Sama Gwen nie wyglądała na przekonaną co do swojej wypowiedzi. Burza jednak dopiero się zaczęła i żadne z nich nie wiedziało, że niedługo będą mieli wilgotności po dziurki w nosie.
-Ja też, obowiązki wzywają. - przyznał, mając nadzieję, że jego pogawędka z Gwen nie była tylko formą prokrastynacji stojącego w martwym punkcie śledztwa w porcie. Chociaż chyba była.
-Powodzenia w czarowaniu, Gwen. - pożegnał się uprzejmie i ruszył w swoją stronę - przeciwną niż ta, w którą miała udać się młoda czarownica.
/zt
-Wiesz, twój zapał jest...godny podziwu. - spróbował dla odmiany jakoś skomplementować jej próby wyczarowania Protego, ale niestety nie było czego komplementować, poza wytrwałością.
-Pewnie by się przydała, skoro tyle osób chce dowodu, że jestem aurorem... - ciekawe, czy inni aurorzy też mieli takie problemy, czy to Mike wyglądał jakoś podejrzanie. Odkąd został wilkołakiem, miał świadomość, że wszyscy w pracy traktują go inaczej i z większą nieufnością niż innych aurorów. Ale nie mógł przecież odnosić tego podejrzenia do nieznajomych, którzy nic o nim nie wiedzieli! Nie wiedział nawet, że Gwen ma zamiar kogoś o niego wypytywać. Nie podejrzewał żonatego Artura o przyjaźnie lub znajomości z młodymi dziewczynami i nie sądził też, że przypadkowe spotkanie w porcie może zapaść dziewczynie w pamięć. Sądził, że nawet jeśli miała jakieś wątpliwości co do jego pracy, to zapamięta go po prostu jako przemądrzałego natręta, który nieproszony poprawiał jej technikę rzucania Protego.
-Ale to jednak Ministerstwo, a nie film Hitchocka... - dodał roztargniony i ugryzł się w język. Przecież czarodzieje nie oglądali filmów Hitchocka, a on sam nie lubił nikomu zdradzać, że jest mugolakiem.
No nic, słowo się rzekło. Umknął speszony wzrokiem, nie zamierzając wyjaśniać czarodziejce kim jest Hitchock. Pominął też milczeniem jej słowa o pogodzie, bo sam nie znosił deszczu. Sama Gwen nie wyglądała na przekonaną co do swojej wypowiedzi. Burza jednak dopiero się zaczęła i żadne z nich nie wiedziało, że niedługo będą mieli wilgotności po dziurki w nosie.
-Ja też, obowiązki wzywają. - przyznał, mając nadzieję, że jego pogawędka z Gwen nie była tylko formą prokrastynacji stojącego w martwym punkcie śledztwa w porcie. Chociaż chyba była.
-Powodzenia w czarowaniu, Gwen. - pożegnał się uprzejmie i ruszył w swoją stronę - przeciwną niż ta, w którą miała udać się młoda czarownica.
/zt
Can I not save one
from the pitiless wave?
noc, 4/5 lipca 1957
Wojna wojną, ale zabawić się czasem trzeba. Aż dziwne, że w tych przeklętych czasach nie pozamykały się na cztery spusty wszystkie magiczne kluby. U wrót niektórych z nich próżno szukać światła i życia, zabite dechami okna odstraszały ewentualnych imprezowiczów, ale Philippy to nie zniechęcało. Dobrze poinformani klienci Parszywego to dobrze poinformowana barmanka. Korzystała z tych podszeptów, wiedziała, gdzie się zakręcić, aby jednak dostać się na mniej lub bardziej legalną imprezę. Wolała pokombinować i nieco zaryzykować, niż siedzieć w kącie jak spłoszony portowy kundel. Były młode, powinny korzystać z życia i nie oglądać się za siebie. Szczególnie w wojennej nędzy Moss z zaskakującym wręcz entuzjazmem rwała się do akcji. Towarzyszyła jej Rain, bo portowe siostry winny trzymać się razem. Tej nocy nie było inaczej. Znalazły się w mało znanym lokalu, pachniało tanią wódką, potem i lichą wodą kolońską z bazaru. Ten zapach dobrze znała, prawie to samo, co w tawernie, ale tutaj mogła mieć w nosie ponaglające pyski pijanych londyńczyków. Brakowało fartuszka i tacy wygodnie lawirującej na otwartej dłoni, brakowało głośnych, imiennych okrzyków, choć zdarzyło się, że parę razy uchwyciła spojrzenie znajomego czarodzieja. Magia tańczyła w każdym kącie chowającego się w piwnicach lokalu, a pośrodku parkietu one. Dwie dumne, piękne i zmysłowe czarownice rozładowujące napięcie w tańcu. Skręcające się do muzyki ciała zdawały się mieć w głębokim poważaniu wszystko to, co działo się dookoła. Wielki konflikt, krew na ulicach i mrok ślizgający się po nabrzeżu. Lato miało przebić się przez skorupę ministerialnych nacisków. Port im się opierał, port chciał istnieć sam w sobie, a ludzie w nim wydawali się bardziej zjednoczeni niż kiedykolwiek wcześniej. Tak przynajmniej wydawało się Philippie.
Z lokalu wypełzły wzburzone. Uderzenia obcasów o kamienną dróżkę mógł usłyszeć szwendający się na drugim końcu dzielnicy pijaczyna. Moss zawyła głośno i machnęła małą torebką, jakby chciała komuś przywalić nią w twarz. – Ale palant. Co to był za cyrk? Przyczepia się jak rzep do psiego ogona, a potem wszystkiego się wypiera – burknęła wściekle i popatrzyła na Rain. Rumieńce rozpływały się po ich policzkach, po tych kilku drinkach Fils na pewno czuła się lekko, ale i towarzyszące jej emocje zdecydowanie nabrały większego wyrazu. Oburzenie rosło i pęczniało w niej, kiedy wędrowały przez uliczkę zaczarowanego portu. – Pogoniłabym raz dwa takiego beznadziejnego chłopa. Przychodzi z panną na imprezę i podbija do innych, na jej oczach – kontynuowała, nie kryjąc zgorszenia. – Rain, patrzył na ciebie jak na boginię, a te jego łapska… Mam nadzieję, że tamta dziewczyna raz dwa go pogoni. Szkoda czasu na takich fagasów. Chociaż trzeba przyznać, że był piekielnie przystojny – oznajmiła, okręcając się nagle wokół własnej osi. Gdy uniosła głowę, ujrzała ocean pełen migoczących dumnie gwiazd. Nie był to jednak nastrój, w którym potrafiła docenić ten widok. Wciąż miała przed oczami typa, który tańczył z Rain. Zaraz zjawiła się jego dziewczyna i wywiązała się awantura na pół lokalu. Święty amant nie widział problemu i dalej chciał się bawić z Huxley, nie odmawiając sobie ostentacyjnego macania. Doszło do rękoczynów i tak zdecydowały, że nie ma sensu dłużej się tam bawić. Teraz mogły jeszcze powłóczyć się po okolicy, bo przecież wciąż nie było widać śladów poranka. Mogły też wrócić do swoich kryjówek, ale Filipa chyba nie miała na to ochoty. Ostatnio wyraźnie uciekała w używki i rozrywkę, nie chcąc przypadkiem utknąć samotnie w swoich myślach. Tam działy się rzeczy, które mogłyby przerazić przyjaciółkę.
– Huxley, byłaś tu kiedyś? – wypaliła, stając w rozkroku przed zaczarowanym młynem. Kusiło ją, by wejść tam do środka. Wcisnęła dłonie w talię i obróciła lekko głowę, by spojrzeć na swoją towarzyszkę. – Całkiem niezła kryjówka. Myślisz, że to wciąż działa? Młyn wygląda na opuszczony – stwierdziła, na koniec ponownie zerkając na wspomniany budynek. Lekko się zakołysała na swoich obcasach. Alkohol przyjemnie rozgrzewał, a nogi nie chciały grzecznie stać w miejscu.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
The member 'Philippa Moss' has done the following action : Rzut kością
'Londyn' :
'Londyn' :
Zaczarowany młyn
Szybka odpowiedź