Zaczarowany młyn
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]Zaczarowany młyn
Pochodzenie Zaczarowanego młyna jest właściwie zagadką - legenda mówi, że przed wieloma laty znikąd po prostu zmaterializował się nad wodą w obrębie przestrzeni ukrytej przed mugolami. Zwolennicy teorii spiskowych wierzą, że jego nagłe pojawienie się ma coś wspólnego z eksperymentami Ministerstwa Magii nad istotą czasu - pragmatycy przekonują, że młyn jest bardzo stary i jego historia po prostu została zatarta. Znajduje się na uboczu, w zacisznym zakątkiem otoczonym gęstą zielenią, gdzie rzeka wydaje się znacznie czystsza niż w innych częściach miasta. Gdzieniegdzie pną się w górę łodygi białej jak śnieg gryki.
To sporej wielkości drewniany budynek, przy którym nieustannie obraca się podsiębierne koło wodne. Wydaje się opuszczony - ktokolwiek wejdzie do środka dostrzega jedynie puste pokoje wypełnione workami z kaszą o dziwnej, jaskrawozielonej barwie i słodkawym zapachu. Nazywają ją kaszą życia - ponoć, o ile nie trafi się na zepsute ziarna, jest w stanie dodać sił i wigoru. Przy młynie pracują niewidzialne ręce skrzatów, które bardzo rzadko pojawiają się przy wizytujących czarodziejach - nigdy nie oponują, kiedy ktoś chce poczęstować się kaszą. Chyba, że gości gubi pazerność i chcą zawłaszczyć jej dla siebie zbyt wiele, wtedy wyrzucają aroganckich czarodziejów za drzwi.
Weź garść zaczarowanej kaszy: możesz schować ją do lnianego worka. Postać może przyjrzeć się kaszy od razu po jej zebraniu i spróbować określić jej efekt. W tym celu należy wykonać test na zielarstwo, którego stopień trudności wynosi 70. Możliwa jest tylko jedna próba. Jeśli postać nie osiągnie wyznaczonego pułapu, może rzucić kością k10 na efekt dopiero po spożyciu kaszy - przez nią lub przez inną postać. Jeśli postać przezwycięży test, może określić działanie kaszy przed jej podaniem i rzucić kością k10 od razu. Zaczarowaną kaszę, tak jak eliksir, można przekazać innej postaci przy pomocy sowy, lecz postać, która ją przygotuje, musi posiadać biegłość gotowania.
1: Kasza okazała się zatruta - postać, która ją zjadła wymaga pilnego podania antidotum na niepowszechne trucizny. Do tego czasu na stałe traci 70 punktów żywotności.
2: Kasza okazała się zatruta - postać, którą ją zjadła, wymaga pilnego podania podstawowego antidotum. Do tego czasu na stałe traci 50 punktów żywotności.
3: Kasza okazała się zatruta - postać, która ją zjadła, będzie cierpieć przez najbliższe kilka dni na dokuczliwą biegunkę.
4: Kasza okazała się zatruta - postać, która ją zjadła, natychmiast zwymiotuje.
5: Kasza okazała się smacznym i pożywnym posiłkiem.
6: Kasza okazała się smacznym i pożywnym posiłkiem, czujesz się po jej zjedzeniu bardzo dobrze. Leczysz 10 punktów obrażeń zadanych w dowolny sposób.
7: Kasza okazała się smacznym i pożywnym posiłkiem, czujesz się po jej zjedzeniu bardzo dobrze. Leczysz 15 punktów obrażeń zadanych w dowolny sposób.
8: Kasza okazała się smacznym i pożywnym posiłkiem, czujesz się po jej zjedzeniu bardzo dobrze. Leczysz 20 punktów obrażeń zadanych w dowolny sposób.
9: Kasza okazała się smacznym i pożywnym posiłkiem, czujesz się po jej zjedzeniu bardzo dobrze. Leczysz 25 punktów obrażeń zadanych w dowolny sposób.
10: Kasza okazała się smacznym i pożywnym posiłkiem, czujesz się po jej zjedzeniu bardzo dobrze. Leczysz 30 punktów obrażeń zadanych w dowolny sposób.
Lokacja zawiera kości.To sporej wielkości drewniany budynek, przy którym nieustannie obraca się podsiębierne koło wodne. Wydaje się opuszczony - ktokolwiek wejdzie do środka dostrzega jedynie puste pokoje wypełnione workami z kaszą o dziwnej, jaskrawozielonej barwie i słodkawym zapachu. Nazywają ją kaszą życia - ponoć, o ile nie trafi się na zepsute ziarna, jest w stanie dodać sił i wigoru. Przy młynie pracują niewidzialne ręce skrzatów, które bardzo rzadko pojawiają się przy wizytujących czarodziejach - nigdy nie oponują, kiedy ktoś chce poczęstować się kaszą. Chyba, że gości gubi pazerność i chcą zawłaszczyć jej dla siebie zbyt wiele, wtedy wyrzucają aroganckich czarodziejów za drzwi.
Weź garść zaczarowanej kaszy: możesz schować ją do lnianego worka. Postać może przyjrzeć się kaszy od razu po jej zebraniu i spróbować określić jej efekt. W tym celu należy wykonać test na zielarstwo, którego stopień trudności wynosi 70. Możliwa jest tylko jedna próba. Jeśli postać nie osiągnie wyznaczonego pułapu, może rzucić kością k10 na efekt dopiero po spożyciu kaszy - przez nią lub przez inną postać. Jeśli postać przezwycięży test, może określić działanie kaszy przed jej podaniem i rzucić kością k10 od razu. Zaczarowaną kaszę, tak jak eliksir, można przekazać innej postaci przy pomocy sowy, lecz postać, która ją przygotuje, musi posiadać biegłość gotowania.
1: Kasza okazała się zatruta - postać, która ją zjadła wymaga pilnego podania antidotum na niepowszechne trucizny. Do tego czasu na stałe traci 70 punktów żywotności.
2: Kasza okazała się zatruta - postać, którą ją zjadła, wymaga pilnego podania podstawowego antidotum. Do tego czasu na stałe traci 50 punktów żywotności.
3: Kasza okazała się zatruta - postać, która ją zjadła, będzie cierpieć przez najbliższe kilka dni na dokuczliwą biegunkę.
4: Kasza okazała się zatruta - postać, która ją zjadła, natychmiast zwymiotuje.
5: Kasza okazała się smacznym i pożywnym posiłkiem.
6: Kasza okazała się smacznym i pożywnym posiłkiem, czujesz się po jej zjedzeniu bardzo dobrze. Leczysz 10 punktów obrażeń zadanych w dowolny sposób.
7: Kasza okazała się smacznym i pożywnym posiłkiem, czujesz się po jej zjedzeniu bardzo dobrze. Leczysz 15 punktów obrażeń zadanych w dowolny sposób.
8: Kasza okazała się smacznym i pożywnym posiłkiem, czujesz się po jej zjedzeniu bardzo dobrze. Leczysz 20 punktów obrażeń zadanych w dowolny sposób.
9: Kasza okazała się smacznym i pożywnym posiłkiem, czujesz się po jej zjedzeniu bardzo dobrze. Leczysz 25 punktów obrażeń zadanych w dowolny sposób.
10: Kasza okazała się smacznym i pożywnym posiłkiem, czujesz się po jej zjedzeniu bardzo dobrze. Leczysz 30 punktów obrażeń zadanych w dowolny sposób.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 22:34, w całości zmieniany 2 razy
The member 'Eurydice Nott' has done the following action : Rzut kością
'k10' : 3
'k10' : 3
Nie wszystko świat naznaczył lekkością, nie każdy kiełkujący problem dało się zdusić w zarodku, nie wszystkie przewiny zasługiwały na wybaczenie. Życie było jak ten kolorowy kalejdoskop - powykrzywiane, złożone, skomplikowane. Emocje też odznaczały się podobną trudnością, ich stłumienie wymagało rozległych przepraw w głąb samego siebie, lat pracy oraz zawziętości. Zieleniał jeszcze zbyt mocno, żeby uznać go za wprawionego w boju wojownika własnych słabości. Zwykle unicestwiał je poczuciem humoru oraz obojętnością zakrawającą o nonszalancję, ale niektóre rany goiły się dłużej niż powinny. Widmo śmierci chodziło za Flintem krok w krok; łaska zapomnienia nie spływała na zmęczoną duszę. Od dawna nie przemielił w sobie tylu uczuć co w ostatnich tygodniach. Próżno dopatrywać się w tym fakcie wspaniałomyślności losu, morału płynącego z tragicznej historii; przypomnienie o wartości ludzkiego życia było niepotrzebne, gasnącą świadomość obserwował podczas szpitalnych dyżurów. Strata przypadkowego pacjenta rzadko wstrząsała rzeczywistością równie mocno co pożegnanie kogoś bliskiego, ale wysnute wnioski zawsze prezentowały się identycznie. Każdemu wdechowi towarzyszył wydech i nie istniało w tym nic zaskakującego ani dziwnego - tak jak każda akcja wywoływała stosowną reakcję. Wszechświat mógł dążyć do entropii, ale to równowaga spajała istnienie. Obecnie Oleander przybliżał się do środka równowagi ze zdeterminowaną skrupulatnością, chociaż tempo nadal przypominało bardziej spacerowe niż sprint do celu. Mimo dość niekorzystnych dowodów nie tracił nadziei, wręcz sycąc się stopniowym postępem, gardząc zaś okrutnym regresem jaki mógł mu się przytrafić. Zaskakujące, jak przyjemna obecność tej konkretnej półwili przyspieszała leczniczy proces - może stanowiłaby niezawodne lekarstwo dla wszystkich chorych oddających uzdrowicielom swe zdrowie? Myśl warta rozwinięcia, chociaż nie domyślał się, że kluczową w procesie regeneracji była łącząca ich więź. Wyjątkowa, sięgająca niemalże początków istnienia, spajana przez więzy krwi oraz najpiękniejszą feerię wspomnień. Zupełnie nie rozumiał obiekcji kuzynek co do robactwa wszelkiego rodzaju i gonitw z rękoma wypchanymi niegroźnymi owadami, przecież to przednia zabawa! Obecnie raczej nieprzystająca poważnemu lordowi, ale tym bardziej winna zostać doceniona przez młode damy. Tamte chwile mogą już nie wrócić, czyż to nie jest wyciskaczem łez samym w sobie? Zresztą, zawsze mogły powziąć krwawy odwet biegając za arystokratą z sukienkami albo kosmetykami – z pewnością uciekłaby gdzie pieprz rośnie na wizję próby oszpecenia go tymi rekwizytami! Niestety dziewczęta pozostawały po dziś dzień przesadnie zachowawcze, wielka szkoda. Może wtedy jeszcze szybciej zapomniałby o minionych niedawno przykrościach?
Nie, obecnie wystarczyło najurokliwsze towarzystwo jakie mógł sobie wymarzyć. Przyjemne ciepło rozlewające się od dłoni przeszło na wnętrze, gnieżdżąc się wygodnie w klatce piersiowej; nie pojmował tak niecodziennego zjawiska, ale znów sięgnął do rodowej uprzejmości, która nakazała na zignorowanie niezrozumiałej sytuacji. Widocznie dociekliwa natura naukowca została skrzętnie uśpiona.
Uśmiechnął się po raz kolejny, gdy słowa wypełniły przestrzeń między nimi. Tym bardziej interesujące, że słowa te mogły równie dobrze paść z jego ust. - Lepiej bym tego nie ujął - przyznał ostatecznie, z szacunkiem oraz uznaniem dla mądrości Eurydice kiwając głową. Ludzie zwykli rozglądać się za niemożliwym, pragnąc podróży do najdalszych zakątków, a tak naprawdę prawdziwe szczęście znajdowało się tuż pod nosem, na wyciągnięcie ręki. Cóż za głupota.
Głupota zaciemniająca umysł mężczyzny, który pragnie zapewnić komfort towarzyszce. Uznając, że patrzenie w sobie w oczy podczas podróży okaże się najdoskonalszym wyborem, ale myli się okrutnie; trudna do przeoczenia mina pełna nadąsania oraz burzowych chmur nie umyka uwadze, co punktuje ciężkim, cierpiętniczym westchnięciem. Już otwierał usta, które miały ułożyć się najpierw w pytanie, później w propozycję, ale nie zdążył. Ruch na szachownicy został wykonany, przemieszanie pionków doszło do skutku, zaś ciepło bijące z kobiecej sylwetki przyjemnie drażniło zmysły. Na moment utracił równowagę logicznego myślenia, bez krępacji pozwalając naturalnemu wdziękowi i wrodzonemu urokowi omotać go całkowicie. Oczy rozbłysły fascynacją, serce zabiło szybciej, czas zwolnił bieg - a może to wszystko było jedynie ułudą, fatamorganą jakąś? Potrząsnął głową przywołując umysł do porządku; powrócił do rzeczywistości. Przesuwające się w peryferii spojrzenia krajobrazy straciły na znaczeniu, gdy słyszy miękkie zgłoski układające się w kształt jego imienia. Wzrok z zainteresowaniem spoczął na szlachetnym profilu rozmówczyni, kąciki ust nieznacznie wygięły się w górę. Następnie za ich śladem podążyło czoło, teraz pomarszczone od wysiłku przepływających przez głowę myśli. Nie zastanawiał się nad sabatem tak, jak powinien. Właściwie przez śmierć Alpharda jego świadomość nieco umknęła ze zmagazynowanych informacji. Zmarszczył więc brwi w skupieniu. Nie zamierzał przeoczyć ani jednego pytania. - Nie, to nie jest głupie, skoro ci zależy. - Zaczął od końca. Zawsze na opak, pod górę, zasadom wbrew. - Nie mam pojęcia co musiałabyś uczynić, żeby wyjść na głuptasa. Może ubrać się w strój błazna? - pozwolił sobie zażartować w nadziei, że rozluźni napiętą atmosferę niepewności. - Wszyscy kawalerowie, a pewnie i nie tylko, będą ustawiać się do ciebie w kolejce z nadzieją, że zechcesz ofiarować im ten jeden taniec. Obawiam się nawet, że nie zdołam dopchać się na jej przód nim minie północ: ponownie zamienię się w Kopciuszka, zaś powóz na powrót okaże się zwykłą dynią - kontynuował. - Kłamała, bardzo nieładnie zresztą. Z kim innym miałabyś przyjść? Z narzeczonym, którego jeszcze nie masz? - Brew powędrowała wysoko do góry. - Obiecuję, że będzie wspaniale. A jeśli jakimś cudem wcale nie, to zorganizuję porwanie i urządzimy ci debiut w Charnwood - dodał zdecydowanie, z pewnością pobrzmiewającą w głosie. Jedna ręka osunęła się na kobiece przedramię, co miało być gestem pokrzepiającym; udało się tak dobrze, że aż sanie zsunęły się z wytorowanej drogi. Drobne ciało osunęło się wprost w wyciągnięte ramiona Oleandra, który w jakże bohaterskim i opiekuńczym geście zamknął zagrożoną upadkiem sylwetkę lady Nott. Szkarłatny rumienieć spowodowany mrozem nabrał na intensywności, zaś czas tym razem zatrzymał się całkowicie, gdy po raz pierwszy Flint nie wiedział jak się zachować. - Wszystko w porządku? - spytał cicho, zachrypniętym od ściśniętego gardła głosem.
Nie, obecnie wystarczyło najurokliwsze towarzystwo jakie mógł sobie wymarzyć. Przyjemne ciepło rozlewające się od dłoni przeszło na wnętrze, gnieżdżąc się wygodnie w klatce piersiowej; nie pojmował tak niecodziennego zjawiska, ale znów sięgnął do rodowej uprzejmości, która nakazała na zignorowanie niezrozumiałej sytuacji. Widocznie dociekliwa natura naukowca została skrzętnie uśpiona.
Uśmiechnął się po raz kolejny, gdy słowa wypełniły przestrzeń między nimi. Tym bardziej interesujące, że słowa te mogły równie dobrze paść z jego ust. - Lepiej bym tego nie ujął - przyznał ostatecznie, z szacunkiem oraz uznaniem dla mądrości Eurydice kiwając głową. Ludzie zwykli rozglądać się za niemożliwym, pragnąc podróży do najdalszych zakątków, a tak naprawdę prawdziwe szczęście znajdowało się tuż pod nosem, na wyciągnięcie ręki. Cóż za głupota.
Głupota zaciemniająca umysł mężczyzny, który pragnie zapewnić komfort towarzyszce. Uznając, że patrzenie w sobie w oczy podczas podróży okaże się najdoskonalszym wyborem, ale myli się okrutnie; trudna do przeoczenia mina pełna nadąsania oraz burzowych chmur nie umyka uwadze, co punktuje ciężkim, cierpiętniczym westchnięciem. Już otwierał usta, które miały ułożyć się najpierw w pytanie, później w propozycję, ale nie zdążył. Ruch na szachownicy został wykonany, przemieszanie pionków doszło do skutku, zaś ciepło bijące z kobiecej sylwetki przyjemnie drażniło zmysły. Na moment utracił równowagę logicznego myślenia, bez krępacji pozwalając naturalnemu wdziękowi i wrodzonemu urokowi omotać go całkowicie. Oczy rozbłysły fascynacją, serce zabiło szybciej, czas zwolnił bieg - a może to wszystko było jedynie ułudą, fatamorganą jakąś? Potrząsnął głową przywołując umysł do porządku; powrócił do rzeczywistości. Przesuwające się w peryferii spojrzenia krajobrazy straciły na znaczeniu, gdy słyszy miękkie zgłoski układające się w kształt jego imienia. Wzrok z zainteresowaniem spoczął na szlachetnym profilu rozmówczyni, kąciki ust nieznacznie wygięły się w górę. Następnie za ich śladem podążyło czoło, teraz pomarszczone od wysiłku przepływających przez głowę myśli. Nie zastanawiał się nad sabatem tak, jak powinien. Właściwie przez śmierć Alpharda jego świadomość nieco umknęła ze zmagazynowanych informacji. Zmarszczył więc brwi w skupieniu. Nie zamierzał przeoczyć ani jednego pytania. - Nie, to nie jest głupie, skoro ci zależy. - Zaczął od końca. Zawsze na opak, pod górę, zasadom wbrew. - Nie mam pojęcia co musiałabyś uczynić, żeby wyjść na głuptasa. Może ubrać się w strój błazna? - pozwolił sobie zażartować w nadziei, że rozluźni napiętą atmosferę niepewności. - Wszyscy kawalerowie, a pewnie i nie tylko, będą ustawiać się do ciebie w kolejce z nadzieją, że zechcesz ofiarować im ten jeden taniec. Obawiam się nawet, że nie zdołam dopchać się na jej przód nim minie północ: ponownie zamienię się w Kopciuszka, zaś powóz na powrót okaże się zwykłą dynią - kontynuował. - Kłamała, bardzo nieładnie zresztą. Z kim innym miałabyś przyjść? Z narzeczonym, którego jeszcze nie masz? - Brew powędrowała wysoko do góry. - Obiecuję, że będzie wspaniale. A jeśli jakimś cudem wcale nie, to zorganizuję porwanie i urządzimy ci debiut w Charnwood - dodał zdecydowanie, z pewnością pobrzmiewającą w głosie. Jedna ręka osunęła się na kobiece przedramię, co miało być gestem pokrzepiającym; udało się tak dobrze, że aż sanie zsunęły się z wytorowanej drogi. Drobne ciało osunęło się wprost w wyciągnięte ramiona Oleandra, który w jakże bohaterskim i opiekuńczym geście zamknął zagrożoną upadkiem sylwetkę lady Nott. Szkarłatny rumienieć spowodowany mrozem nabrał na intensywności, zaś czas tym razem zatrzymał się całkowicie, gdy po raz pierwszy Flint nie wiedział jak się zachować. - Wszystko w porządku? - spytał cicho, zachrypniętym od ściśniętego gardła głosem.
posłuchajcie opowieści liści: jak liściowi liść
szaleństwo wróży.
szaleństwo wróży.
Oleander Flint
Zawód : uzdrowiciel, botanik
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
to korzeń fiołkowy
może to sny nasze
pogrzebane
wzruszyły korzenie?
może to sny nasze
pogrzebane
wzruszyły korzenie?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
To wydawało się takie okrutne, niszczyć, by móc dalej trwać. Zapomnieć, żeby tworzyć na nowo. Cykl końca i początku płynął niezmiennie niczym czas, zamykając w swym istnieniu niewinne dusze. Czy naprawdę należało unicestwić wszystko, co złe, by na zgliszczach emocji utraconych, wzrosnąć mogło coś nowego? Czy piękno, troska, słodycz pokory wykiełkować mogły li jedynie z zasianego ziarna przykrości? Czy były zależne od negatywnych uczuć, nie mogąc współtrwać na jednej płaszczyźnie bytu? Nie potrafiła tego zrozumieć, w swym umyśle skąpanym w miękkich obłokach wyobrażeń oraz migotliwych promieniach słońca, harmonia wydawała się czymś całkowicie pozbawionym sensu. Wszak jak mogłaby poddawać się wiatrom doświadczeń kosztem czegoś innego, gdy cała ta feeria przeżyć wewnętrznych aż prosiła się o kontemplowanie w dogodnym na to momencie? Czy to naiwność wyzierała z podobnego myślenia, a może coś bardziej sekretnego, skrytego pod cienkim pergaminem delikatnej skóry, płynącego wzdłuż szlachetnie błękitnych linii żył? Natura dziedzictwa skrytego pośród brzóz, owianych tajemnicą lasów, nakazywała łaknąć wszelkich doznań, poddawać się im, trwać w tym chaosie, póki ten nie zacznie płynąć podług rytmu nadawanego przez zgrabny paluszek wiecznie skierowany po więcej. Nic nie było wzgardzone, nic nie wysuwało się na poczet pierwszego kosztem drugiego. Kiedy więc w błogich dziecięcych latach zadzierała prześliczną spódnicę obszytą urokliwymi falbankami, wysokim piskiem racząc niewzruszone lasy Charnwood, nie musiała wcale tkać zemsty w główce pod srebrem miękkich włosów skrytej, za te wszystkie paniczne ucieczki przed wijącym się robactwem. Strachu nie ukrywała pod płaszczem gniewu, kryształowymi łzami rozpaczy rosząc policzki tak długo, by oślizgły insekt został odrzucony precz, a skrucha wymalowana na twarzy kuzyna zapewniła ją, o obecności młodzieńca na kolejnej herbatce, której malutka dama będzie przewodzić. I czasem wydaje jej się, iż wraz z przemijającymi porami roku, podobna otwartość, szczerość tląca się w każdej emocji odbijającej się na pięknej buzi, w końcu stanie się problematyczna. Czy dorosłość nie jest obleczona czasem w tysiące masek, które należy zmieniać odpowiednio do okoliczności? Czy nie powinna schować prawdziwej siebie, tej wrażliwej, chłonącej każdy nadchodzący dzień z oczarowaniem i ukazywać przed światem obraz idealnej, wyważonej lady o wiecznie prostej linii ramion oraz zgrabnym kroku? I chociaż wyprostowanie ramion nie brzmi jakoś strasznie, tak stateczny chód, miast spontanicznego biegu brzmi tak ostatecznie, niemal grobowo.
Dlatego cała aż obrasta w piórka zadowolenia, słysząc pochwałę padającą z męskich ust. Bo może jest jeszcze dla niej nadzieja, gdy uznanie niesie się od osoby znającej każdą przywarę oraz zaletę, każde drgnięcie różanych usteczek oraz psotną iskrę czającą się w chabrowych oczach. Ciepło niesie się od środka, łaskocze, wywołując drgnięcie warg przeistaczających się w słodycz uśmiechu, jakby nikt wcześniej nie ośmielił się obdarować młodziutkiej lady równie wspaniałym komplementem. Zapewne to on sprawia, iż odnajduje w sobie niebywałe pokłady wyrozumiałości oraz wybaczenia wobec dystansu, jaki lord Flint starał się zachować. Spozieranie sobie w oczy było pięknym pomysłem, lecz mogło być takie tylko wtedy, gdy decydowano na tonięcie we wzajemnych spojrzeniach. Przynajmniej w ten sposób tłumaczyły to romantyczne księgi czytane o nieprzyzwoitych porach, z niepasującymi do bladej twarzyczki wypiekami zaaferowania. A ona potrzebowała odpowiedzi, nagłe onieśmielenie zmianą miejsc spychając wspaniałomyślnie na karb dzielących od ostatniego spotkania dni. Nie powinna pozwolić nieśmiałości objąć wiotkie ciało w swe panowanie, bo przecież miała tuż obok siebie Oleandra, towarzysza dziecięcych zabaw, cierpliwego słuchacza każdej zagwozdki, nad którą usilnie dumała. Nie powinna spięciem raczyć własnych mięśni, nawet jeśli wspomnienie dyniowego przysmaku tańczyło na języku, przywodząc zawstydzające wspomnienia sprzed tygodni. Nagłe poruszenie duszy maskuje chichotem ukrytym za knykciami palców.
- Chyba nie wyglądałabym ładnie w tego rodzaju czapce - przyznała cichutko, onieśmielony uśmiech rozkwitł na delikatnej twarzyczce niby wiosenny kwiat, kiedy uderzała czubkami trzewików o siebie wyraźnie spokojniejsza. Przewrotna natura Oleandra potrafiła naznaczyć jego słowa nieszkodliwymi złośliwostkami, jednak to przebijająca się pod pelerynką beztroski powaga niosła ukojenie, zapewnienie wobec własnych niedoskonałości. Wciąż z łagodnie uniesionymi kącikami ust ważyła w główce każdą wypowiedź uzdrowiciela, zastanawiając się, która z nich miała większe znaczenie, choć to głupiutkie! Każda zgłoska była wyjątkowa, tak miła trzepocącemu w przejęciu serduszku. A pomysły padające tak zachwycające!
- Ojej, więc partnerem na sabacie może być tylko narzeczony? - pyta wreszcie naiwnie, szeroko otwierając oczęta w zdziwieniu. Kiedy nadchodził czas przyjęć, bardziej kłopotała się przepięknym wystrojem oraz ułożeniem kwiecia, gdy pomagała którejś z szanownych cioteczek, niźli konwenansami jakie im towarzyszyły. Sądziła przecież, że zastanawiać się będzie nad takimi kwestiami, kiedy przyjdzie czas, lecz ten zrobił jej paskudnego psikusa i miast pozwolić się przygotować spokojnie na nadchodzące chwile debiutu, tak biegł na złamanie karku podle - Ach, więc lord Flint byłby w stanie porwać niewinną duszę wprost w czeluści lasu? - mówi niewinnie, trzepocąc czernionymi rzęsami jakby w zachwycie, nie w rozbawieniu błąkającemu się w niebieskich tęczówkach. Gra słów nawiązująca do porwania Persephone przez Hadesa wydawała się nieszkodliwa w jej myślach, ale wypowiedziana po chwili nabierała jakiegoś dziwnego wyrazu, wywołującego popłoch. Eurydice, nie chcąc się poddać nagłej niezręczności, zignorowała uprzejmie niewygodne uczucie, rozjaśniając się gdy w panicznym zrywie przypomniała sobie coś niebywale wspaniałego.
- Och! Ollie! Naprawdę, naprawdę chciałbyś ze mną zatańczyć?! - zapytuje w zachwycie, w gwałtownym zbliżeniu się w jego stronę, jakby chciała dosłyszeć wszystkie te zapewnienia, że oczywiście, iż jako kuzyn ma obowiązek zatańczyć ze swoim ulubionym członkiem rodziny i zaszczytem będzie, jeśli podaruje mu taniec w noc debiutu. Euforia jednak zamienia się w zaskoczenie, kiedy jej pochylenie do przodu zbiegło się z niespodziewanym przez nikogo zsunięciem się sań z obranej drogi i nie mogąc zachować równowagi, opadła miękko z ramiona Oleandra, jakże dzielnie chroniącego ją przed upadkiem. Dotąd płoche drganie serca przemieniło się raptownie w bardziej pewne, mocniejsze uderzenia, a szum krwi wespół z aromatem podbiału oraz pięciornika gęsiego przyprawił o lekkie zamroczenie. Inaczej przecież nie mogła ująć tego nagłego rozluźnienia się w męskim objęciu, ciepła przechodzącego w dotkliwy gorąc parzący dotąd blade policzki, suchości w ustach skłonnych zazwyczaj do wielogodzinnego raczenia świergotem bez ni jednej szklanki wody wypitej w międzyczasie. Och, ojej. Trzepoce rzęsami powolutku, próbując rozeznać się w sytuacji, ale obecność zaskakująco solidnego ciała, różnicy faktury odzienia sprawia, że wszystko jest jakieś wolniejsze, dziwniejsze. Odsuwa się odrobinę, unosząc buzię tak, by zagubionym, nieco zmieszanym spojrzeniem mogła sięgnąć znajomego błękitu, który z pewnością wyjaśni jej ten niezrozumiały kalejdoskop emocji, jaki wstrząsał wrażliwą duszą lwiątka.
- Chyba...chyba tak - odpowiedziała cichutko, ledwie słyszalnie, wiedząc, że powinna się odsunąć, bo przecież nie wypadało tak spozierać na siebie przy tak niewielkim dystansie. Tylko wszystko jakby tak zamarło, zamarło też jej ciało i tylko ponowne szarpnięcie sań zmusiło zastałe członki do próby zajęcia swego poprzedniego miejsca. Łaskotanie w środku nasilało się nieznośnie.
Dlatego cała aż obrasta w piórka zadowolenia, słysząc pochwałę padającą z męskich ust. Bo może jest jeszcze dla niej nadzieja, gdy uznanie niesie się od osoby znającej każdą przywarę oraz zaletę, każde drgnięcie różanych usteczek oraz psotną iskrę czającą się w chabrowych oczach. Ciepło niesie się od środka, łaskocze, wywołując drgnięcie warg przeistaczających się w słodycz uśmiechu, jakby nikt wcześniej nie ośmielił się obdarować młodziutkiej lady równie wspaniałym komplementem. Zapewne to on sprawia, iż odnajduje w sobie niebywałe pokłady wyrozumiałości oraz wybaczenia wobec dystansu, jaki lord Flint starał się zachować. Spozieranie sobie w oczy było pięknym pomysłem, lecz mogło być takie tylko wtedy, gdy decydowano na tonięcie we wzajemnych spojrzeniach. Przynajmniej w ten sposób tłumaczyły to romantyczne księgi czytane o nieprzyzwoitych porach, z niepasującymi do bladej twarzyczki wypiekami zaaferowania. A ona potrzebowała odpowiedzi, nagłe onieśmielenie zmianą miejsc spychając wspaniałomyślnie na karb dzielących od ostatniego spotkania dni. Nie powinna pozwolić nieśmiałości objąć wiotkie ciało w swe panowanie, bo przecież miała tuż obok siebie Oleandra, towarzysza dziecięcych zabaw, cierpliwego słuchacza każdej zagwozdki, nad którą usilnie dumała. Nie powinna spięciem raczyć własnych mięśni, nawet jeśli wspomnienie dyniowego przysmaku tańczyło na języku, przywodząc zawstydzające wspomnienia sprzed tygodni. Nagłe poruszenie duszy maskuje chichotem ukrytym za knykciami palców.
- Chyba nie wyglądałabym ładnie w tego rodzaju czapce - przyznała cichutko, onieśmielony uśmiech rozkwitł na delikatnej twarzyczce niby wiosenny kwiat, kiedy uderzała czubkami trzewików o siebie wyraźnie spokojniejsza. Przewrotna natura Oleandra potrafiła naznaczyć jego słowa nieszkodliwymi złośliwostkami, jednak to przebijająca się pod pelerynką beztroski powaga niosła ukojenie, zapewnienie wobec własnych niedoskonałości. Wciąż z łagodnie uniesionymi kącikami ust ważyła w główce każdą wypowiedź uzdrowiciela, zastanawiając się, która z nich miała większe znaczenie, choć to głupiutkie! Każda zgłoska była wyjątkowa, tak miła trzepocącemu w przejęciu serduszku. A pomysły padające tak zachwycające!
- Ojej, więc partnerem na sabacie może być tylko narzeczony? - pyta wreszcie naiwnie, szeroko otwierając oczęta w zdziwieniu. Kiedy nadchodził czas przyjęć, bardziej kłopotała się przepięknym wystrojem oraz ułożeniem kwiecia, gdy pomagała którejś z szanownych cioteczek, niźli konwenansami jakie im towarzyszyły. Sądziła przecież, że zastanawiać się będzie nad takimi kwestiami, kiedy przyjdzie czas, lecz ten zrobił jej paskudnego psikusa i miast pozwolić się przygotować spokojnie na nadchodzące chwile debiutu, tak biegł na złamanie karku podle - Ach, więc lord Flint byłby w stanie porwać niewinną duszę wprost w czeluści lasu? - mówi niewinnie, trzepocąc czernionymi rzęsami jakby w zachwycie, nie w rozbawieniu błąkającemu się w niebieskich tęczówkach. Gra słów nawiązująca do porwania Persephone przez Hadesa wydawała się nieszkodliwa w jej myślach, ale wypowiedziana po chwili nabierała jakiegoś dziwnego wyrazu, wywołującego popłoch. Eurydice, nie chcąc się poddać nagłej niezręczności, zignorowała uprzejmie niewygodne uczucie, rozjaśniając się gdy w panicznym zrywie przypomniała sobie coś niebywale wspaniałego.
- Och! Ollie! Naprawdę, naprawdę chciałbyś ze mną zatańczyć?! - zapytuje w zachwycie, w gwałtownym zbliżeniu się w jego stronę, jakby chciała dosłyszeć wszystkie te zapewnienia, że oczywiście, iż jako kuzyn ma obowiązek zatańczyć ze swoim ulubionym członkiem rodziny i zaszczytem będzie, jeśli podaruje mu taniec w noc debiutu. Euforia jednak zamienia się w zaskoczenie, kiedy jej pochylenie do przodu zbiegło się z niespodziewanym przez nikogo zsunięciem się sań z obranej drogi i nie mogąc zachować równowagi, opadła miękko z ramiona Oleandra, jakże dzielnie chroniącego ją przed upadkiem. Dotąd płoche drganie serca przemieniło się raptownie w bardziej pewne, mocniejsze uderzenia, a szum krwi wespół z aromatem podbiału oraz pięciornika gęsiego przyprawił o lekkie zamroczenie. Inaczej przecież nie mogła ująć tego nagłego rozluźnienia się w męskim objęciu, ciepła przechodzącego w dotkliwy gorąc parzący dotąd blade policzki, suchości w ustach skłonnych zazwyczaj do wielogodzinnego raczenia świergotem bez ni jednej szklanki wody wypitej w międzyczasie. Och, ojej. Trzepoce rzęsami powolutku, próbując rozeznać się w sytuacji, ale obecność zaskakująco solidnego ciała, różnicy faktury odzienia sprawia, że wszystko jest jakieś wolniejsze, dziwniejsze. Odsuwa się odrobinę, unosząc buzię tak, by zagubionym, nieco zmieszanym spojrzeniem mogła sięgnąć znajomego błękitu, który z pewnością wyjaśni jej ten niezrozumiały kalejdoskop emocji, jaki wstrząsał wrażliwą duszą lwiątka.
- Chyba...chyba tak - odpowiedziała cichutko, ledwie słyszalnie, wiedząc, że powinna się odsunąć, bo przecież nie wypadało tak spozierać na siebie przy tak niewielkim dystansie. Tylko wszystko jakby tak zamarło, zamarło też jej ciało i tylko ponowne szarpnięcie sań zmusiło zastałe członki do próby zajęcia swego poprzedniego miejsca. Łaskotanie w środku nasilało się nieznośnie.
Magic tumbled from her pretty lips and when she spoke the language of the universe – the stars
sighed in unison
sighed in unison
Nigdy nie uważał się za fana destrukcji, nie szukał poklasku w zniszczeniu, gardził też bezmyślnym okrucieństwem dewastacji, ale czasem… czasem coś musiało zniknąć, żeby w tym samym miejscu postawić piękny pomnik przeszłości. Lub zasiać ziarna na nowo, bo popioły okazywały się najżyźniejszymi w swym demolowaniu rzeczywistości. Jednak nie należało upatrywać się w tym procesie wyłącznie śmierci oraz bólu, odnowa bezsprzecznie wiązała się z cyklem życia; po każdej zimie następowała wiosna, po burzy nadchodziło słońce i w tym tkwiło piękno natury. W balansie, swoistym wyważeniu każdego pierwiastka. Próżno dopatrywać się go w obecnych czasach, chociaż powoli pozwalał duszy na zapomnienie. Taka jego rola - marginalna, bierna, bezstronna. Z początkiem października zapomniał się, utonął w emocjach nagromadzonych przez lata, aż wreszcie wybuchł. W mało spektakularny sposób, raczej dalece nieprzystającym dorosłemu mężczyźnie, lordowi z dumnego rodu; zamiast zastanowić się nad czyhającymi konsekwencjami pozwolił sobie popłynąć z prądem skotłowanych we wnętrzu uczuć. Postąpił źle i to okazało się nauczką, jakiej potrzebował. Zrozumienia, że na wszystko nadchodzi czas, każde działanie wymaga odpowiedniej oprawy, zwłaszcza w tych paskudnych chwilach w jakich przyszło im żyć. Właściwie sam nie wiedział czego oczekiwał, skoro posiadał związane dłonie - nie mógł nic zrobić poza całkowicie niekonstruktywnym narzekaniem. Nie chciał zgorzknieć, zapętlić się w nienawiści, obrzydzeniu oraz gnuśności, nie lubił tej wersji siebie. Przygniatany przez ciężar kolejnych strat zapomniał jakim był naprawdę. Pogodnym, optymistycznym czarodziejem puszczającym wszelkie niepowodzenia w niepamięć. Gnającym do przodu, karmionym ambicją wraz z głodem wiedzy, pragnącym odkryć nieodkryte. Takim też chcieli widzieć go inni - najprawdopodobniej zmęczeni nieustanną, żałobną aurą jaką dotąd roztaczał. Nie zamierzał zamknąć się w najwyższej wieży Charnwood, czekać na wybawienie; to on posiadał miano mężczyzny, to on winien wybawiać, chronić i stanowić niewzruszony ląd, o który można rozbijać się wielokrotnie. Należało zatem zażegnać wszelkie obawy, smutki zwilżające kąciki oczu, rany szczypiące tak mocno, że brakowało tchu. Czuł się rozdarty, rozszarpywany przez ostre, bezlitosne kły losu, ale w końcu dostrzegł powód do powrotu. Poszarpane końce zszywały się, powoli, metodycznym ruchem igieł tańczących z nićmi, skutecznie jednak. Towarzystwo rodziny dodawało ukojenia, ale nie aż tak intensywnego jak przebywanie wśród delikatnego dziewczęcia o błękitnych, ciekawskich oczach. Dostrzegał w niej ten trudny do przeoczenia blask, delikatną niewinność zmieszaną z urokliwą naiwnością; właściwie nie życzył jej, żeby zmieniała się kiedykolwiek. On sam najchętniej zostałby beztroskim chłopcem do końca swych dni - nie dlatego, że bał się obowiązków, a dlatego, że bał się starości. Bycia nie dojrzałym, a przejrzałym, pozbawionym wszelkich praw do swobodnego zachowywania się, nawet bez wpatrzonych w niego oczu obcych. Dlatego w tamtej chwili, gdy podchodzili do sań, gdy śnieg magicznie skrzypiał pod ich podeszwami, gdy odkrywał zaklętą w drobnej figurze radość, zapragnął tej chwili na wieczność. Żałował, że nie potrafił ją w żaden sposób uchwycić, zamknąć na zawsze w kolorowym pejzażu farb lub wiernej fotografii. Żałował wiele, poza byciem świadkiem tego ujmującego serce momentu. Nic dziwnego, że pozwolił zrelaksowanemu uśmiechowi na istnienie, iskrom rozbawienia i ekscytacji na widniejący w spojrzeniu taniec.
Prawdopodobnie także dlatego chciał na nią patrzeć także podczas podróży. Wyobrażał sobie złociste pukle wirujące na wietrze, policzki muśnięte czerwienią mrozu, oczy zaszklone od radości; nie, nie miał żadnej pewności, że tak zareagowałaby na jarmarczny kulig, ale bardzo pragnął w to wierzyć. Może byłoby łatwiej, gdyby sięgnął po wizje, ale te nadchodziły znienacka, rzadko barwiąc egzystencję ostrzeżeniem. Musiał zatem zadowolić się ledwie widokiem szlachetnego profilu, jednak nie narzekał; nie, kiedy czuł obok ciepło ciała, kiedy tak wyraźnie słyszał cichy chichot wibrujący tuż obok i… dlaczego tak naprawdę o tym myślał? Nie powinien, nawet jeśli wspomniane trzecie oko wskazywało mu jasny kierunek. Od kiedy działała na niego w ten sposób? Dlaczego serce przyspieszało biegu, myśli formowały chaos odnajdując ścieżki o jakich na co dzień nie myślał? Udawał, że nic podobnego nie miało miejsca, zaś dziwna feeria uczuć krążących wraz z krwią po organizmie to tylko efekt wilich genów. Zabawne, że te w dzieciństwie nie działały, nie będąc w stanie powstrzymać okrutnego losu paskudnej gonitwy, teraz zaś będąc niezmienną rzeczywistością. Poprawił się na siedzeniu, z uśmiechem zbłąkanym na twarzy, bo w istocie, wyobrażenie Eurydice w błazeńskiej czapce należało do prześmiesznych absurdów. - Wiesz, odnoszę wrażenie, że z każdego nakrycia głowy zrobiłabyś najnowszy krzyk mody - wyznał swobodnie, nie zastanawiając się nad swoimi słowami; ani tymi, ani innymi. Spływały z ust naturalnie, nie silił się na wymuszone komplementy, poddawał się własnej szczerości bez obaw, że ta mogłaby go zniszczyć. Po raz pierwszy od dawna czuł się naprawdę swobodnie, pomijając obecność przyzwoitki, ale na nią nawet nie zwracał uwagi. - Nie, gdyby tak było, to niemal żadna panna nie mogłaby pojawić się na sabacie. - Pokręcił głową. Zaręczyny jeszcze przed debiutem należały do rzadkości. - Właściwie to musisz przyjść z rodziną, samej nie wypada - uzupełnił. - Jednak jeśli tak bardzo cię to trapi, zawsze możesz pojawić się ze mną, w końcu zostaniemy kiedyś małżeństwem - dodał, z trudem powstrzymując rosnący w gardle śmiech. Kąciki ust zadrżały zdradzając rozbawienie. Jakże pamiętał ich dziecinne sprzeczki na ten temat, gdy jedna z wizji roztoczyła przed nim możliwość przyszłości. Co jeszcze dziwniejsze, tematyka zadziwiająco pięknie zbiegła się z następnym poruszonym przez kobietę wątkiem i Oleander musiał zacisnąć usta w wąską linię, żeby przypadkiem nie parsknąć niekontrolowanie. Może gdyby nie drażnienie się z piękną półwilą, rzeczywiście poddałby się chwilowej niezręczności, ale tak to pozwoliła mu ona na nabranie oddechu. - Byłbym - potwierdził zaskakująco poważnie, co prawdopodobnie przedłużyłoby napiętą atmosferę, gdyby nie nagłe ożywienie lady Nott, ponownie przywracającą pogawędkę na niemal beztroskie tory. - Naprawdę! Dziwię się, że w ogóle o to pytasz - uznał łagodnie. Dalsze wyjaśnienia musiały zaczekać na rozwiązanie problemu, jakim było gwałtowne szarpnięcie saniami oraz równie niespodziewana konieczność ratunku damy w opałach. Nie pamiętał, żeby kiedykolwiek byli tak blisko, a już na pewno nie w dorosłości, gdzie wszystko musiało mieć podwójne dno; przełknął ślinę w celu uporania się z irytującą suchością w gardle i spróbował uspokoić oddech. Słyszał dzwonienie serca w uszach, co niemal zagłuszyło cichą odpowiedź czarownicy. Siedział tak jeszcze oszołomiony kilka dobrych chwil, aż wreszcie umysł zaczął pracować - Oleander zamrugał więc jakby budząc się z jakiegoś letargu i pomógł blondynce zająć uprzednie miejsce. Jeszcze zanim upomniała ich przyzwoitka, a może wcale nie zdążył? Nie miał pojęcia, nie zwracał uwagi na otoczenie, całkowicie pochłonięty osobą towarzyszki. - Przepraszam. - Odchrząknął zakłopotany, modląc się o rychłą bladość spowijającą szkarłat lica. Może wcale nie zauważyła? - Cieszę się, że nic ci nie jest - stwierdził już z większą mocą, pozwalając sobie nawet na lekki uśmiech. - Podsumowując, jestem pewien, że nie masz się czym martwić. - Szybki powrót do normalności, kontynuacja urwanego tematu, co za spryt panie Flint.
Brakująca kostka
Prawdopodobnie także dlatego chciał na nią patrzeć także podczas podróży. Wyobrażał sobie złociste pukle wirujące na wietrze, policzki muśnięte czerwienią mrozu, oczy zaszklone od radości; nie, nie miał żadnej pewności, że tak zareagowałaby na jarmarczny kulig, ale bardzo pragnął w to wierzyć. Może byłoby łatwiej, gdyby sięgnął po wizje, ale te nadchodziły znienacka, rzadko barwiąc egzystencję ostrzeżeniem. Musiał zatem zadowolić się ledwie widokiem szlachetnego profilu, jednak nie narzekał; nie, kiedy czuł obok ciepło ciała, kiedy tak wyraźnie słyszał cichy chichot wibrujący tuż obok i… dlaczego tak naprawdę o tym myślał? Nie powinien, nawet jeśli wspomniane trzecie oko wskazywało mu jasny kierunek. Od kiedy działała na niego w ten sposób? Dlaczego serce przyspieszało biegu, myśli formowały chaos odnajdując ścieżki o jakich na co dzień nie myślał? Udawał, że nic podobnego nie miało miejsca, zaś dziwna feeria uczuć krążących wraz z krwią po organizmie to tylko efekt wilich genów. Zabawne, że te w dzieciństwie nie działały, nie będąc w stanie powstrzymać okrutnego losu paskudnej gonitwy, teraz zaś będąc niezmienną rzeczywistością. Poprawił się na siedzeniu, z uśmiechem zbłąkanym na twarzy, bo w istocie, wyobrażenie Eurydice w błazeńskiej czapce należało do prześmiesznych absurdów. - Wiesz, odnoszę wrażenie, że z każdego nakrycia głowy zrobiłabyś najnowszy krzyk mody - wyznał swobodnie, nie zastanawiając się nad swoimi słowami; ani tymi, ani innymi. Spływały z ust naturalnie, nie silił się na wymuszone komplementy, poddawał się własnej szczerości bez obaw, że ta mogłaby go zniszczyć. Po raz pierwszy od dawna czuł się naprawdę swobodnie, pomijając obecność przyzwoitki, ale na nią nawet nie zwracał uwagi. - Nie, gdyby tak było, to niemal żadna panna nie mogłaby pojawić się na sabacie. - Pokręcił głową. Zaręczyny jeszcze przed debiutem należały do rzadkości. - Właściwie to musisz przyjść z rodziną, samej nie wypada - uzupełnił. - Jednak jeśli tak bardzo cię to trapi, zawsze możesz pojawić się ze mną, w końcu zostaniemy kiedyś małżeństwem - dodał, z trudem powstrzymując rosnący w gardle śmiech. Kąciki ust zadrżały zdradzając rozbawienie. Jakże pamiętał ich dziecinne sprzeczki na ten temat, gdy jedna z wizji roztoczyła przed nim możliwość przyszłości. Co jeszcze dziwniejsze, tematyka zadziwiająco pięknie zbiegła się z następnym poruszonym przez kobietę wątkiem i Oleander musiał zacisnąć usta w wąską linię, żeby przypadkiem nie parsknąć niekontrolowanie. Może gdyby nie drażnienie się z piękną półwilą, rzeczywiście poddałby się chwilowej niezręczności, ale tak to pozwoliła mu ona na nabranie oddechu. - Byłbym - potwierdził zaskakująco poważnie, co prawdopodobnie przedłużyłoby napiętą atmosferę, gdyby nie nagłe ożywienie lady Nott, ponownie przywracającą pogawędkę na niemal beztroskie tory. - Naprawdę! Dziwię się, że w ogóle o to pytasz - uznał łagodnie. Dalsze wyjaśnienia musiały zaczekać na rozwiązanie problemu, jakim było gwałtowne szarpnięcie saniami oraz równie niespodziewana konieczność ratunku damy w opałach. Nie pamiętał, żeby kiedykolwiek byli tak blisko, a już na pewno nie w dorosłości, gdzie wszystko musiało mieć podwójne dno; przełknął ślinę w celu uporania się z irytującą suchością w gardle i spróbował uspokoić oddech. Słyszał dzwonienie serca w uszach, co niemal zagłuszyło cichą odpowiedź czarownicy. Siedział tak jeszcze oszołomiony kilka dobrych chwil, aż wreszcie umysł zaczął pracować - Oleander zamrugał więc jakby budząc się z jakiegoś letargu i pomógł blondynce zająć uprzednie miejsce. Jeszcze zanim upomniała ich przyzwoitka, a może wcale nie zdążył? Nie miał pojęcia, nie zwracał uwagi na otoczenie, całkowicie pochłonięty osobą towarzyszki. - Przepraszam. - Odchrząknął zakłopotany, modląc się o rychłą bladość spowijającą szkarłat lica. Może wcale nie zauważyła? - Cieszę się, że nic ci nie jest - stwierdził już z większą mocą, pozwalając sobie nawet na lekki uśmiech. - Podsumowując, jestem pewien, że nie masz się czym martwić. - Szybki powrót do normalności, kontynuacja urwanego tematu, co za spryt panie Flint.
Brakująca kostka
posłuchajcie opowieści liści: jak liściowi liść
szaleństwo wróży.
szaleństwo wróży.
Oleander Flint
Zawód : uzdrowiciel, botanik
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
to korzeń fiołkowy
może to sny nasze
pogrzebane
wzruszyły korzenie?
może to sny nasze
pogrzebane
wzruszyły korzenie?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
8 grudnia 1957
Ze wszystkich pór roku najbardziej lubił jesień; ciepłą, słoneczną, mieniącą się odcieniami złota, pachnącą dymem palonych liści, smakująca jak grzaniec i ciasto dyniowe. Zima też miała swój urok, uwielbiał zapach jedliny i cynamonu, szybko zapadającą ciemność, świąteczny nastrój oraz ciepło kominka, ale zdecydowanie znajdowała się obok jego osobistego podium sezonów. Już od dziecka posiadał niewytłumaczalną awersję do białego puchu pokrywającego w tym okresie świat.
Mimo wszystko tamtego dnia cieszył się z zimy, nawet jeśli poły jego płaszcza szarpał lodowaty wiatr znad Tamizy, płatki śniegu cisnęły się do oczu i osiadały na ciemnych włosach, a ciałem raz po raz wstrząsał nieprzyjemny dreszcz. Wiedział już, czuł to w kościach, że przyjdzie mu okupić dzisiejszą wycieczkę konsultacją z Belviną i jej uzdrowicielskimi czarami (ufał, że prywatny medyk Blacków załatwi sprawę lepiej, niż gdyby miał próbować leczyć się samodzielnie — autodiagnoza to najgorszy rodzaj diagnozy), ale osoba, z którą zamierzał się spotkać.
Lady Odetta była mu droga jeszcze od czasów Hogwartu. Już wtedy wodził wzrokiem za jej efemeryczną postacią, choć nie było (i nadal nie ma) w tym nic zdrożnego; był oczarowany gracją, z jaką się poruszała i wykonywała wszystkie czynności, skromnością oraz rozczulającą płochliwością. Jak wtedy, gdy przyłapał ją tańczącą w pustej sali (do tamtej pory sądził, że to tylko jego miejsce, by spędzać czas w samotności), skupioną, oddającą się całkowicie temu, co robi, wsłuchaną w muzykę, która grała tylko w jej głowie.
Przez swoje łagodne usposobienie zawsze kojarzyła mu się z pliszką; drobnym wróbelkiem poświęconym Afrodycie, kojarzonym z miłością i urokami, zwiastującym zakochanie i szczęście. Do tej pory trzymał wszystkie liściki i wciśnięte pomiędzy nie kwiatki, które dostał od lady Parkinson w trakcie nauki; niektóre z roślin groziły rozsypaniem, jeżeli tylko się je dotknie, z innych już pozostał jedynie proch. Nie był jej dłużny i w miarę możliwości odwdzięczał się drobnymi upominkami wybieranymi z pomocą sióstr; ze wszystkich podarków najznamienitszym była chyba złota broszka z prawdziwym szmaragdem, zamykająca się w barwach rodowych Parkinsonów, którą wręczył młodej damie opuszczając już na zawsze mury Hogwartu.
Czy miał teraz wobec niej jakieś plany? I tak, i nie. Rozważał możliwość oświadczenia się lady Oddetcie, ale nie konsultował tego jeszcze ani z nestorem Blacków, ani jej rodu. Chciał najpierw wybadać teren, dowiedzieć się, czy kobieta żywi do niego choć odrobinę sympatii i pragnęłaby tego, co on. Póki co spotykali się na stopie towarzyskiej, jako znajomi ze szkolnych lat.
Na widok jej drobnej figury majaczącej w oddali serce Perseusa zabiło szybciej. Uśmiechnął się i ukłonił się lekko, ale nic poza tym. Savoir-vivre jasno mówiło, że to lady Parkinson ma pierwszeństwo jeśli chodzi o powitanie.
{............................. }
Ce qu'on appelle une raison de vivre , est en
même temps une excellente raison demourir .
même temps une excellente raison de
Odetta uwielbiała za to zimę – nie dość, że nie trzeba było się chować przed zdradliwym słońcem, którego co prawda w Anglii było jak na lekarstwo, ale wciąż było, tak więc mogło przypiec nieco wybitnie blade policzki. Bladość, którą panna Parkinson otrzymała w ramach dziecięcej choroby tuż po narodzeniu niemal eksponowały wszystkie jej stroje. Rozumiała, co się za tym kryło, bo pomijając rody o egzotycznej urodzie takie jak Shafiq czy Shacklebolt, tak opalona szlachcianka przywodziła na myśl kobietę pracującą, a co gorsza, pracującą pod gołym niebem. Nie, jej skóra miała być niczym najbielszy śnieg, biała kość słoniowa. Przesada też mogła wyglądać groteskowo, ale tym chyba się Odetta aż tak nie przejmowała.
Zima miała jeszcze dodatkowe pozytywy, takie jak właśnie jarmark. Tak dobrze było chociaż na chwilę zapomnieć o troskach dniach codziennego (jakby ona miała ich wybitnie wiele), aby przejść się wśród nieco gwarnej scenerii. No, powiedzmy gwarnej, bo swoje kroki skierowała w stronę atrakcji, która miała w swoim założeniu dość ograniczone grono bogatszych czarodziejów i czarodziejek. Cóż poradzić, młodość spędziła pośród jednorożców, więc chociaż nigdy nie uczyła się jeździć konno, tak do kopytnych istot miała dozę sympatii. Zresztą to tutaj umówione miała spotkanie z lordem Blackiem, dlatego w towarzystwie starszej służki skierowała się w stronę kuligów.
Perseusz był miły, co można było powiedzieć tak w zasadzie o każdym mężczyźnie. Możliwe, że Odetta po prostu jakiekolwiek emocje poza uprzejmością dusiła u siebie w zarodku, bo gotowa była oddać rękę każdemu mężczyźnie, którą wskazać by miał jej ojciec i bracia. Na pewno, gdyby doznała z jego strony jakiejś niesprawiedliwości, poskarżyłaby się Edwardowi, jednak gdyby zbył to jako mniejszość, na pewno przełknęłaby swoje żale i troski i już nigdy więcej nie poruszyła tego tematu. Widziała, że większość arystokratek tego nie popiera, ale nie umiała inaczej niż podążać za wszystkim, co powiedzą jej mężczyźni.
Nie przeszkadzało jej to jednak w byciu miłą i wymienianiu się drobnymi prezentami z Perseuszem. Starała się to utrzymać w dobrym smaku, aby nikt nie mógł zarzucić jej żadnych intencji, zwłaszcza bez zgody rodziny. Dlatego też zapewne to wyjście postrzegała nie bardziej niż rozmowę dwóch znajomych i miłe spotkanie na jarmarku. Kiedy wraz z Angelicą dotarła na miejsce i znalazła sylwetkę lorda Black, podeszła do niego, kłaniając się lekko, pozwalając, aby zielony płaszcz wyszywany w herb rodowy. Dygnęła lekko, witając się z całą uprzejmością.
- Lordzie Black, miło mi zawsze na nasze spotkanie. – Nie była pewna, czy powinna przechodzić na mówienie po imieniu, zwłaszcza w wypadku mężczyzn, pozostawała więc przy tych pierwszych chwilach dość oficjalna. – Mam nadzieję, że zdrowie lorda jest w jak najlepszym porządku. Wybrał już lord sanie, którymi mamy pojechać? – Sama spojrzała w stronę koni, chcąc wybrać odpowiednią parę do ich przejazdu.
| Rzut pierwszy na wybranie koni i rzut drugi na kwiaty
Zima miała jeszcze dodatkowe pozytywy, takie jak właśnie jarmark. Tak dobrze było chociaż na chwilę zapomnieć o troskach dniach codziennego (jakby ona miała ich wybitnie wiele), aby przejść się wśród nieco gwarnej scenerii. No, powiedzmy gwarnej, bo swoje kroki skierowała w stronę atrakcji, która miała w swoim założeniu dość ograniczone grono bogatszych czarodziejów i czarodziejek. Cóż poradzić, młodość spędziła pośród jednorożców, więc chociaż nigdy nie uczyła się jeździć konno, tak do kopytnych istot miała dozę sympatii. Zresztą to tutaj umówione miała spotkanie z lordem Blackiem, dlatego w towarzystwie starszej służki skierowała się w stronę kuligów.
Perseusz był miły, co można było powiedzieć tak w zasadzie o każdym mężczyźnie. Możliwe, że Odetta po prostu jakiekolwiek emocje poza uprzejmością dusiła u siebie w zarodku, bo gotowa była oddać rękę każdemu mężczyźnie, którą wskazać by miał jej ojciec i bracia. Na pewno, gdyby doznała z jego strony jakiejś niesprawiedliwości, poskarżyłaby się Edwardowi, jednak gdyby zbył to jako mniejszość, na pewno przełknęłaby swoje żale i troski i już nigdy więcej nie poruszyła tego tematu. Widziała, że większość arystokratek tego nie popiera, ale nie umiała inaczej niż podążać za wszystkim, co powiedzą jej mężczyźni.
Nie przeszkadzało jej to jednak w byciu miłą i wymienianiu się drobnymi prezentami z Perseuszem. Starała się to utrzymać w dobrym smaku, aby nikt nie mógł zarzucić jej żadnych intencji, zwłaszcza bez zgody rodziny. Dlatego też zapewne to wyjście postrzegała nie bardziej niż rozmowę dwóch znajomych i miłe spotkanie na jarmarku. Kiedy wraz z Angelicą dotarła na miejsce i znalazła sylwetkę lorda Black, podeszła do niego, kłaniając się lekko, pozwalając, aby zielony płaszcz wyszywany w herb rodowy. Dygnęła lekko, witając się z całą uprzejmością.
- Lordzie Black, miło mi zawsze na nasze spotkanie. – Nie była pewna, czy powinna przechodzić na mówienie po imieniu, zwłaszcza w wypadku mężczyzn, pozostawała więc przy tych pierwszych chwilach dość oficjalna. – Mam nadzieję, że zdrowie lorda jest w jak najlepszym porządku. Wybrał już lord sanie, którymi mamy pojechać? – Sama spojrzała w stronę koni, chcąc wybrać odpowiednią parę do ich przejazdu.
| Rzut pierwszy na wybranie koni i rzut drugi na kwiaty
Odetta Parkinson
Zawód : ambasadorka Domu Mody Parkinson, alchemiczka
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
It’s a game of war
death, love
And sacrifice
death, love
And sacrifice
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Odetta Parkinson' has done the following action : Rzut kością
#1 'k6' : 1
--------------------------------
#2 'k100' : 27
#1 'k6' : 1
--------------------------------
#2 'k100' : 27
Największą bolączką arystokracji — w opinii Perseusa — było ciągłe patrzenie na jej ręce, baczne obserwowanie każdego ruchu i złośliwe oczekiwanie na najmniejsze potknięcie. Wysoka pozycja w społeczeństwie wymagała od nich idealności pod każdym względem; odpowiedniego do okazji stroju, ostrożnie dobieranych słów i określonych norm postępowania. To właśnie najbardziej uwierało młodemu lordowi — przez związane konwenansami ręce niewiele mógł zdziałać w kwestii zawierania przyjaźni z kobietami szlachetnego pochodzenia. A, jeśli miał być szczery, był pewien okres, jeszcze w Hogwarcie, gdy bardzo zależało mu na tym, aby zbliżyć się do lady Odetty, która wydała mu się wrażliwą duszą. Obawiał się jednak, że zostanie to uznane za przekroczenie granic i wywoła wielki skandal, zwłaszcza, że matka arystokratki pochodziła z rodu nieszczególnie darzącego Blacków sympatią. Z wzajemnością.
Pozostały więc jedynie listy i prezenty, utrzymane w oficjalnym tonie krótkie rozmowy podczas wpadania na siebie w labiryncie zamkowych korytarzy oraz walc podczas balu. Ale nawet jeśli Perseus nie robił niczego, co można uznać za uwłaczające młodej damie, a jego zamiary były równie szlachetne, co krew, to gdzieś z tyłu głowy wciąż tkwił lęk przed stygmatyzacją jego działań. Dlatego też w stosunku do arystokratek zachowywał dystans i powściągliwość, nierzadko mylone z chłodem.
Ucieszył się, gdy lady Odetta zgodziła się na spotkanie. Wprawdzie nie był pewien, czy zrobiła to z sympatii, czy czystej grzeczności, ale to nie przeszkadzało mu w radości spowodowanej widokiem znajomej twarzy. Ulżyło mu także, gdy zobaczył towarzyszącą jej dziewuszkę. Dzięki obecności przyzwoitki nikt nie posądzi ich o nic niewłaściwego.
Od kiedy przejmował się tym, co inni sądzą o jego moralności? Cóż, od... nigdy. Nie chodziło tu jednak o niego, a o honor damy, który mógłby zostać zszargany przez okrutne plotki, zatem Perseus robił wszystko, aby nie dopuścić do ich powstania. I w ten sposób koło się zamykało.
— Lady Odetto — skłonił się lekko w odpowiedzi. Skoro wybrała taką formę powitania, to nie zamierzał naruszać jej przestrzeni osobistej i sięgać po jej dłoń, dopóki sama mu jej nie zaoferuje. — Dziękuję za troskę, lady. Moje zdrowie nigdy nie było lepsze, niż ostatnimi czasy. Mam nadzieję, że u lady również wszystko układa się pomyślnie.
Kwestię doboru sań chciał zostawić swej towarzyszce, mimo, że miał już swojego faworyta. Kiedy jednak lady Parkinson postanowiła poddać się decyzji Perseusa, ten bez wahania skinął głową w stronę tych, które uznał za najbardziej odpowiednie.
— Mam nadzieję, że spodobają się lady — odparł, oferując jej swoje ramię, choć do przejścia mieli zaledwie kilka metrów. Kiedy już znaleźli się przy saniach, pomógł obu kobietom wejść; najpierw damie, później towarzyszącej jej dziewczynie. Na koniec sam Perseus zajął miejsce naprzeciwko nich.
| Rzut na sanie
Pozostały więc jedynie listy i prezenty, utrzymane w oficjalnym tonie krótkie rozmowy podczas wpadania na siebie w labiryncie zamkowych korytarzy oraz walc podczas balu. Ale nawet jeśli Perseus nie robił niczego, co można uznać za uwłaczające młodej damie, a jego zamiary były równie szlachetne, co krew, to gdzieś z tyłu głowy wciąż tkwił lęk przed stygmatyzacją jego działań. Dlatego też w stosunku do arystokratek zachowywał dystans i powściągliwość, nierzadko mylone z chłodem.
Ucieszył się, gdy lady Odetta zgodziła się na spotkanie. Wprawdzie nie był pewien, czy zrobiła to z sympatii, czy czystej grzeczności, ale to nie przeszkadzało mu w radości spowodowanej widokiem znajomej twarzy. Ulżyło mu także, gdy zobaczył towarzyszącą jej dziewuszkę. Dzięki obecności przyzwoitki nikt nie posądzi ich o nic niewłaściwego.
Od kiedy przejmował się tym, co inni sądzą o jego moralności? Cóż, od... nigdy. Nie chodziło tu jednak o niego, a o honor damy, który mógłby zostać zszargany przez okrutne plotki, zatem Perseus robił wszystko, aby nie dopuścić do ich powstania. I w ten sposób koło się zamykało.
— Lady Odetto — skłonił się lekko w odpowiedzi. Skoro wybrała taką formę powitania, to nie zamierzał naruszać jej przestrzeni osobistej i sięgać po jej dłoń, dopóki sama mu jej nie zaoferuje. — Dziękuję za troskę, lady. Moje zdrowie nigdy nie było lepsze, niż ostatnimi czasy. Mam nadzieję, że u lady również wszystko układa się pomyślnie.
Kwestię doboru sań chciał zostawić swej towarzyszce, mimo, że miał już swojego faworyta. Kiedy jednak lady Parkinson postanowiła poddać się decyzji Perseusa, ten bez wahania skinął głową w stronę tych, które uznał za najbardziej odpowiednie.
— Mam nadzieję, że spodobają się lady — odparł, oferując jej swoje ramię, choć do przejścia mieli zaledwie kilka metrów. Kiedy już znaleźli się przy saniach, pomógł obu kobietom wejść; najpierw damie, później towarzyszącej jej dziewczynie. Na koniec sam Perseus zajął miejsce naprzeciwko nich.
| Rzut na sanie
{............................. }
Ce qu'on appelle une raison de vivre , est en
même temps une excellente raison demourir .
même temps une excellente raison de
The member 'Perseus Black' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 3
'k3' : 3
Póki czas przyszło spędzać jej w rodowej posiadłości, Odetta mogła swoją uwagę rozkładać na stosunkowo niewiele rzeczy, próbując nadrobić swój brak pewnego ogarnięcia świata swoją nauką do tego. Do tego dochodziły okazjonalne wizyty u zaprzyjaźnionych rodów, ćwiczenia etykiety i historii rodu i prezentowanie potem talentów, by zaraz też biec na balet. Kiedy tylko miała chwilę dla siebie , wizytę składała tam, gdzie znaleźć akurat można było jednorożce, kochając towarzystwo śnieżnobiałych koni, których złote grzywy migotały w słońcu, a chociaż z przodu odnaleźć można było róg, gotowy przebić dorosłego człowieka, panna Parkinson zawsze czuła się w ich towarzystwie kojąco i bezpiecznie, ciesząc się kiedy któryś podchodził bliżej niej aby dać się trącić po pysku, albo mogła też mogła przeczesywać delikatnie ich sierść.
Szkoła skomplikowała to życie, już i tak wypełniona zasadami, każąc jej stawać pierwsze kroki w świecie, w którym nie mogła odnaleźć schronienia w rodowych poradach i informacjach od guwernantek. Szybko pochwyciła się towarzystwa innych równie szlachetnie urodzonych dam, samej jednak pozostawiając gdzieś z dala od animozji, chociaż nie unikała plotek, głównie robiła to z powodów innych, przez resztę czasu trzymając się na uboczu. Ze spokojem pozwalała Perseusowi wyznaczać granice i tory samej relacji, nie chcąc zmuszać go do czegokolwiek, ani też nie przechodzić jego strefy komfortu. Zachowywała jednak liściki i drobne upominki, odpowiadając mu tym samym, dziwiąc się momentami, że nie przejadły mu się listowne zachwyty nad jednorożcami czy eliksirami.
A teraz mieli spotkać się po raz pierwszy od dawna i to jeszcze w tak przyjemnej scenerii. Pomyślała, ze po tylu czasach pracy zdecydowanie przydać mogła jej się chwila odpoczynku, a i sama miała ochotę na przejażdżkę. Ciekawiło ją, czemu akurat nowszy model sań był wyborem lorda Blacka – nie negowała go w żaden sposób, a raczej zainteresowanie nieśmiało dobijało się do tego, aby pytanie zostało wypowiedziane.
- Dziękuję za pytanie, mam wielkie szczęście iż ostatnimi dniami praca jest jedynie przyjemnością, a zdrowie mojej rodziny i moje jest w jak najlepszym porządku. Nie wypadałoby zarazić jakiegokolwiek gościa, co mogłoby wpłynąć na wykonywane przez nich obowiązki. – Przeszedł ją dreszcz po plecach kiedy pomyślała o tym, że ktoś mógłby rozchorować się i winą obarczyć za to wizytę w Domu Mody. Nie dość, że spaliłaby się ze wstydu, to pewnie czekałaby ją jeszcze poważna rozmowa z ojcem, a tego chciała uniknąć za wszelką cenę.
Drobną dłonią ujęła ramię aby podążyć w kierunku sań, z wdzięcznością ujmując jego dłoń i pozwalając sobie na wejście do sań, zajmując jedno z miejsc, gdzie obok niej usiadła służka. Ostrożnie ściągnęła rękawiczkę aby przesunąć dłonią po atłasie, wyczuwając delikatność materiału i subtelność wełny. Spojrzała jeszcze po całości zanim sanie ruszyły, uśmiechając się jeszcze w stronę lorda Blacka kiedy wsiadał na miejsce. Ostatnie spojrzenie skierowała w stronę koni, których sierść wyglądała tak niesamowicie, zaraz jednak spojrzenie znów wróciło na Perseusa.
- Czy również wyczekuje lord sabatu? – Pytanie zadała ostrożnie, nie wiedząc, jak dokładnie żałoba okryła Blacków. Kuzynów w końcu traktowało się nieco inaczej niż braci, a i kobiety miały nieco inne podejście do tego. Nie chciała jednak zarzucać z góry swojego towarzysza tym negatywnym pytaniem, dlatego wolała dopytać o to w inny sposób, nie skupiając się nawet na tym kiedy powóz ruszał.
|Perseus Black, Odetta Parkinson, służka (NPC) ruszyli
Szkoła skomplikowała to życie, już i tak wypełniona zasadami, każąc jej stawać pierwsze kroki w świecie, w którym nie mogła odnaleźć schronienia w rodowych poradach i informacjach od guwernantek. Szybko pochwyciła się towarzystwa innych równie szlachetnie urodzonych dam, samej jednak pozostawiając gdzieś z dala od animozji, chociaż nie unikała plotek, głównie robiła to z powodów innych, przez resztę czasu trzymając się na uboczu. Ze spokojem pozwalała Perseusowi wyznaczać granice i tory samej relacji, nie chcąc zmuszać go do czegokolwiek, ani też nie przechodzić jego strefy komfortu. Zachowywała jednak liściki i drobne upominki, odpowiadając mu tym samym, dziwiąc się momentami, że nie przejadły mu się listowne zachwyty nad jednorożcami czy eliksirami.
A teraz mieli spotkać się po raz pierwszy od dawna i to jeszcze w tak przyjemnej scenerii. Pomyślała, ze po tylu czasach pracy zdecydowanie przydać mogła jej się chwila odpoczynku, a i sama miała ochotę na przejażdżkę. Ciekawiło ją, czemu akurat nowszy model sań był wyborem lorda Blacka – nie negowała go w żaden sposób, a raczej zainteresowanie nieśmiało dobijało się do tego, aby pytanie zostało wypowiedziane.
- Dziękuję za pytanie, mam wielkie szczęście iż ostatnimi dniami praca jest jedynie przyjemnością, a zdrowie mojej rodziny i moje jest w jak najlepszym porządku. Nie wypadałoby zarazić jakiegokolwiek gościa, co mogłoby wpłynąć na wykonywane przez nich obowiązki. – Przeszedł ją dreszcz po plecach kiedy pomyślała o tym, że ktoś mógłby rozchorować się i winą obarczyć za to wizytę w Domu Mody. Nie dość, że spaliłaby się ze wstydu, to pewnie czekałaby ją jeszcze poważna rozmowa z ojcem, a tego chciała uniknąć za wszelką cenę.
Drobną dłonią ujęła ramię aby podążyć w kierunku sań, z wdzięcznością ujmując jego dłoń i pozwalając sobie na wejście do sań, zajmując jedno z miejsc, gdzie obok niej usiadła służka. Ostrożnie ściągnęła rękawiczkę aby przesunąć dłonią po atłasie, wyczuwając delikatność materiału i subtelność wełny. Spojrzała jeszcze po całości zanim sanie ruszyły, uśmiechając się jeszcze w stronę lorda Blacka kiedy wsiadał na miejsce. Ostatnie spojrzenie skierowała w stronę koni, których sierść wyglądała tak niesamowicie, zaraz jednak spojrzenie znów wróciło na Perseusa.
- Czy również wyczekuje lord sabatu? – Pytanie zadała ostrożnie, nie wiedząc, jak dokładnie żałoba okryła Blacków. Kuzynów w końcu traktowało się nieco inaczej niż braci, a i kobiety miały nieco inne podejście do tego. Nie chciała jednak zarzucać z góry swojego towarzysza tym negatywnym pytaniem, dlatego wolała dopytać o to w inny sposób, nie skupiając się nawet na tym kiedy powóz ruszał.
|Perseus Black, Odetta Parkinson, służka (NPC) ruszyli
Odetta Parkinson
Zawód : ambasadorka Domu Mody Parkinson, alchemiczka
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
It’s a game of war
death, love
And sacrifice
death, love
And sacrifice
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Jako dziecko Perseus zazdrościł siostrom, że nie musiały robić wiele; podczas, gdy on całe dnie poświęcał na naukę, starając się zapamiętać jak najwięcej z czytanych książek i będąc karconym, gdy nie udało mu się przyswoić wszystkich informacji, ich zadaniem było przyswojenie jedynie szczątkowej wiedzy, pozwalającej im zrozumieć funkcjonowanie świata, by rozmowy na salonach się kleiły. Poza tym, do ich obowiązków należała nauka manier, gry na fortepianie oraz śpiewu, haftowania, gotowania (nie dlatego, aby same w przyszłości całymi dniami stały w kuchni, ale po to, aby nie zostały oszukane przez służbę), prostych rachunków i innych zajęć, które wydawały się mu samą przyjemnością w porównaniu z ogromem materiału, który musiał przerobić. I to nie tak, że Blackowie spisywali swe córki na starty, nikt nigdy nie odmawiał im wykształcenia, ale kładziono na nie również nacisk w sferze bycia w przyszłości perfekcyjnymi paniami domu.
Im starszy był Perseus, tym bardziej rozumiał, jak niesprawiedliwa względem kobiet była taka organizacja obowiązków. On — mimo, że związany powinnościami wobec rodu — mógł zrobić wszystko, oczywiście w granicach dobrego smaku i arystokratycznej godności. Wybrać zawód, który mu odpowiada, podróżować, uczyć się i bawić się bez krzywych spojrzeń pozostałych. A siostry? Siostry, podobnie jak pozostałe damy, były traktowane bardziej jak towar, narzędzie do zawierania sojuszy. Przynajmniej w oczach Perseusa, który za cel postawił sobie, by żadna szlachcianka nie czuła się przy nim w ten sposób. I chyba był zbyt wielkim idealistą, ale wychodził z założenia, że ważniejsze od dobrego nazwiska, urody i posagu jest poczucie humoru i wspólne tematy do rozmów.
Ale i tak ostatecznie zrobi to, co nakaże mu nestor.
Tak naprawdę, to nigdy nie przepadał za eliksirami. Uczył się ich po to, aby zostać Uzdrowicielem, ale bez większego zaangażowania i pasji. Natomiast jeśli chodzi o jednorożce, to Perseus od zawsze odnosił wrażenie, że nie przepadają za nim. Zupełnie jakby wyczuwały to, co kryje się w jego sercu. W każdym razie, w listach wymienionych z lady Odettą wcale nie chodziło o te wszystkie błahe tematy, których one dotyczyły, a o samą postać arystokratki, do której lord Black z tylko sobie znanych powodów pragnął się zbliżyć.
— Och, doskonale lady rozumiem. Takie już uroki pracy z ludźmi — pokiwał głową — Sam często zastanawiam się, czy nie przywlekę ze sobą czegoś ze szpitala, albo odwrotnie. Na szczęście rzadko się zdarza, aby na oddział magipsychiatryczny trafiał ktoś, kto poza chorobą duszy cierpiałby na jeszcze schorzenia ciała.
Wszystko w Odettcie jawiło mu się jako idealne; jej uroda, maniery, sposób w jaki się poruszała i mówiła. I choć nie mógł odwrócić od niej wzroku w tym wydaniu, tak marzył, aby ponownie ujrzeć dziewczynę, tańczącą wśród pustych zamkowych komnat, gdy sądziła, że była sama. Podejrzewał jednak, że w obecności przyzwoitki nie ma na co liczyć. Poza tym, minęło tyle lat, podczas których miał wrażenie, że lady Parkinson nigdy mu w pełni nie zaufała...
— Oczywiście, choć obawiam się, że w tym roku nie będzie tak radosny — odparł z cichym melancholijnym westchnieniem. Nie był nawet pewien, czy po śmierci Alpharda powinien się tam właściwie pojawiać i psuć humor kuzynostwu, które z powodu żałoby nie mogło w pełni uczestniczyć w zabawie. Perseus z racji dalszych więzów krwi swoją nosił krócej. — Mam jednak nadzieję, że obecność lady rozjaśni ten wieczór.
Po tych słowach posłał jej ciepły uśmiech. I zaraz, jakby uderzony gromem, wyprostował się gwałtownie i sięgnął dłonią do kieszeni, z której wyciągnął małe pudełeczko owinięte szmaragdowozielonym papierem i przewiązane złotą wstążką.
— Proszę mi wybaczyć moje zapominalstwo, ale przyniosłem dla lady prezent. Mam nadzieję, że się spodoba! — w środku spoczywała broszka wykonana ze złota, ze zdobieniami w stylu art noveau, szmaragdem w środku oraz najprawdziwszą perłą zwisającą z dołu. Jej wartość znacznie uszczupliła oszczędności lorda Blacka, które odkładał na założenie własnej kliniki magipsychiatrycznej, ale nie żałował niczego. Odetta zasługiwała na wszystko, co najlepsze.
Sam zaś prezent, choć podarowany bez żadnych oczekiwań względem lady Parkinson, niewątpliwie zdradzał, że nie jest obojętna Perseusowi.
Im starszy był Perseus, tym bardziej rozumiał, jak niesprawiedliwa względem kobiet była taka organizacja obowiązków. On — mimo, że związany powinnościami wobec rodu — mógł zrobić wszystko, oczywiście w granicach dobrego smaku i arystokratycznej godności. Wybrać zawód, który mu odpowiada, podróżować, uczyć się i bawić się bez krzywych spojrzeń pozostałych. A siostry? Siostry, podobnie jak pozostałe damy, były traktowane bardziej jak towar, narzędzie do zawierania sojuszy. Przynajmniej w oczach Perseusa, który za cel postawił sobie, by żadna szlachcianka nie czuła się przy nim w ten sposób. I chyba był zbyt wielkim idealistą, ale wychodził z założenia, że ważniejsze od dobrego nazwiska, urody i posagu jest poczucie humoru i wspólne tematy do rozmów.
Ale i tak ostatecznie zrobi to, co nakaże mu nestor.
Tak naprawdę, to nigdy nie przepadał za eliksirami. Uczył się ich po to, aby zostać Uzdrowicielem, ale bez większego zaangażowania i pasji. Natomiast jeśli chodzi o jednorożce, to Perseus od zawsze odnosił wrażenie, że nie przepadają za nim. Zupełnie jakby wyczuwały to, co kryje się w jego sercu. W każdym razie, w listach wymienionych z lady Odettą wcale nie chodziło o te wszystkie błahe tematy, których one dotyczyły, a o samą postać arystokratki, do której lord Black z tylko sobie znanych powodów pragnął się zbliżyć.
— Och, doskonale lady rozumiem. Takie już uroki pracy z ludźmi — pokiwał głową — Sam często zastanawiam się, czy nie przywlekę ze sobą czegoś ze szpitala, albo odwrotnie. Na szczęście rzadko się zdarza, aby na oddział magipsychiatryczny trafiał ktoś, kto poza chorobą duszy cierpiałby na jeszcze schorzenia ciała.
Wszystko w Odettcie jawiło mu się jako idealne; jej uroda, maniery, sposób w jaki się poruszała i mówiła. I choć nie mógł odwrócić od niej wzroku w tym wydaniu, tak marzył, aby ponownie ujrzeć dziewczynę, tańczącą wśród pustych zamkowych komnat, gdy sądziła, że była sama. Podejrzewał jednak, że w obecności przyzwoitki nie ma na co liczyć. Poza tym, minęło tyle lat, podczas których miał wrażenie, że lady Parkinson nigdy mu w pełni nie zaufała...
— Oczywiście, choć obawiam się, że w tym roku nie będzie tak radosny — odparł z cichym melancholijnym westchnieniem. Nie był nawet pewien, czy po śmierci Alpharda powinien się tam właściwie pojawiać i psuć humor kuzynostwu, które z powodu żałoby nie mogło w pełni uczestniczyć w zabawie. Perseus z racji dalszych więzów krwi swoją nosił krócej. — Mam jednak nadzieję, że obecność lady rozjaśni ten wieczór.
Po tych słowach posłał jej ciepły uśmiech. I zaraz, jakby uderzony gromem, wyprostował się gwałtownie i sięgnął dłonią do kieszeni, z której wyciągnął małe pudełeczko owinięte szmaragdowozielonym papierem i przewiązane złotą wstążką.
— Proszę mi wybaczyć moje zapominalstwo, ale przyniosłem dla lady prezent. Mam nadzieję, że się spodoba! — w środku spoczywała broszka wykonana ze złota, ze zdobieniami w stylu art noveau, szmaragdem w środku oraz najprawdziwszą perłą zwisającą z dołu. Jej wartość znacznie uszczupliła oszczędności lorda Blacka, które odkładał na założenie własnej kliniki magipsychiatrycznej, ale nie żałował niczego. Odetta zasługiwała na wszystko, co najlepsze.
Sam zaś prezent, choć podarowany bez żadnych oczekiwań względem lady Parkinson, niewątpliwie zdradzał, że nie jest obojętna Perseusowi.
{............................. }
Ce qu'on appelle une raison de vivre , est en
même temps une excellente raison demourir .
même temps une excellente raison de
Potrzeba więc czasu. Chwil niesionych niezmiennym przemijaniem, westchnień na krańcach ust, drgnięć serca, błysku codzienności zagnieżdżającym się na czerni pierścieni tęczówek. Potknięć niezliczonych oraz zgrabnych kroków przed siebie czynionych, by móc znieść, by móc wzrosnąć, zniszczyć i odrodzić się na nowo, zapomnieć. Tkać uparcie iluzję wspomnień wypierających momenty słabości, bezsilności, wyrzekania się samego siebie w imię coraz to dotkliwszych strat na duszy przez młodość targanej. Aby ponownie nastała harmonia, nadeszła wiosna i słodycz powietrza, którą wciągnie się z ulgą do płuc oraz myślą krótką - przetrwałem. Czy nie to bowiem czynił, zatracając się w samym sobie, w tej ciemnej materii wizji okrutnych i przemyśleń jeszcze straszniejszych, pośród czterech ścian gabinetu oraz niezliczonych twarzy bez wyrazu zacierających się wraz z każdym poprawnym gestem różdżki? Izolując się, odsuwając od wyciągniętych w jego stronę drobnych dłoni, na pergaminie atramentem znaczonym przelewając ledwie ułamek swych rozważań, ograniczając się tylko do trzepotu sowich skrzydeł, byleby błękit z chabrem ponownie się nie spotkały. Ukrywał się, umniejszał, zakrywał pod płaszczem zapracowania swe rany, znamiona smutku osiadłe w kącikach ust, jakby wbrew światu pragnął udowodnić, iż chociaż wpływu na bieg zdarzeń nie ma, tak nad sobą wciąż panować potrafi. I że kiedy nadejdzie odpowiednia pora, tak z prostą linią kręgosłupa, ze szlachetnie głową uniesioną oraz psotą zaległą w spojrzeniu wyłoni się z cieni marazmu, aby z pewnością na nowo móc chwytać wszystko, co los mu ofiaruje, a co nie skruszy go na nowo. A ona czekała. Ze sporą dozą naiwności, z buzią na małej rączce opartą, ze wzrokiem ku oknu skierowanym, jednego dnia przepełnionym oczekiwaniem, kolejnego zawodem srogim. Bo przecież mogłaby być tuż obok, nawet jeśli nie do końca rozumiała bolączki targające młodzieńcem, nawet jeżeli nie pojęła znaczenia żałoby, odpychając w odmęty pamięci wszystko, co przykre oraz nieprzyjemne, chroniona przez złociste pręty klatki stworzonej w trosce o każdy drżący dech z piersi panienki ulatujący. Byłaby obok. Domagając się niewinnie uwagi, słodyczą słów odwodząc od czerni tematów, promiennym uśmiechem próbując rozjaśnić caluteńkie otoczenie tylko dla niego. Dla krwi noszącej znamiona jej krwi, dla rodziny, kuzyna, przyjaciela, kogoś przy kim stąpała coraz to niepewniej, łapiąc się na tym jakże przedziwnym odczuciu łaskotania w okolicach serca, rumieńców nigdy nieobjawiających się na bladej twarzy, które tylko wzmagały wspomnienia z Nocy Duchów przywoływane w najmniej sprzyjających okolicznościach. Czy to znaczyło dla niego tak niewiele? I czy ona była tak łasa na jego towarzystwo, iż bez zbędnego grymaszenia zgodziła się na wysnute przezeń zaproszenie, kręcąc noskiem doprawdy tylko raz, wciąż tknięta swoją niezaprzeczalną wyrozumiałością oraz łagodnością ciągnącą tak naturalnie ku sylwetce Flinta? Tak, musiała. Nie potrafiąc oddalić się odeń na odległość większą niźli kilka pospiesznych kroczków, dziecinnych obrotów w uciesze szczerej, aż wreszcie nie godząc się na dystans, jaki miał między nimi nastać, gdy zasiądą tak naprzeciwko siebie. Była tuż obok. Ale to obok miało zdecydowanie inny wydźwięk, niż w jasnej główce się jawił, było jakby cieplejsze, pełniejsze niezrozumiałego napięcia, nieznanej dotąd nerwowości wiążącej się z bliskością, którą przecież zwykli doświadczać w dzieciństwie. To obok było bardziej dorosłe, niespodziewane, intrygujące, sprawiające, iż Eurydice zapragnęła poznać każde jego znaczenie, pojąć powód, dlaczego chaber tęczówek ślizga się po długości rzęs mężczyzny, dlaczego niewielki dołeczek w policzku zdziwienie budzi, a roztrzepane przez pęd powietrza włosy aż proszą się, by weń smukłe paluszki wplotła i na nowo przywróciła im pierwotne ułożenie. Nie może jednak zagłębić się w podobne kwestie, opleciona przez jedwabne nicie konwenansów, przez wspólny pierwiastek istnienia, po prostu decyduje zignorować te dziwne podszepty. Cieszyć się wspólną chwilą, nim dorosłość zapuka grzecznie do wrót jej żywota i pozostanie weń już na zawsze, odgradzając od przyzwyczajeń wszelakich oraz zachowań dziecięcych.
- Wydaje mi się, że nawet ja nie mogłabym podobnego stroju uratować - uznała z nagłą nieśmiałością, uderzając czubkami bucików o siebie speszona raptownie. Zaraz jednak zakłopotanie skryła za knykciami, maskując je chichotem przeciągłym, bo sama wyobraziła sobie, jak niedorzecznie by w podobnej czapce wyglądała. Ach! Z pewnością przyprawiłaby niejedną damę o omdlenie, pozostałe zaś postawiłaby pod znakiem zapytania, bo co jeśli to wskazówka dotycząca motywu zimowego sabatu? Jak pysznie to brzmiało, tak móc bawić się niepewnością szlachetnych dam, jednak jeśli tym samym na śmieszność sama by się naraziła, tak szanowna lady cioteczka Nott byłaby wielce nią rozczarowana, a na to pozwolić sobie mała lwica nie mogła zdecydowanie. Z uwagą więc słucha swego kuzyna, łapiąc każde słówko, każdą informację, którą być może już znała, lecz ton, z jakim wypowiadał zdania Oleander, sprawiał, iż gotowa była ich wysłuchać z nowym oczarowaniem. Przynajmniej do czasu, gdy nie wspomniał o małżeństwie, a Euri ze świstem aż powietrze wciągnęła, opuszki palców do różanych usteczek przytykając w zaskoczeniu i oburzeniu - Ollie! - skarciła go w oburzeniu - Nie możesz już tak żartować! Co jeśli ktoś uzna, że to prawda? Nie wolno ci czynić nam takiej krzywdy, cioteczka lady Flint byłaby niepocieszona, że bez nadziei przyszłe kandydatki na swoją żonę zostawiasz przez podobne zachowanie! - zmartwiła się i tym razem wprawne oko mogło dostrzec bladość różu na jasnych licach oraz gniewny błysk w niebieskich oczętach, że znowu, znowu tak podle się z niej wyśmiewa. Chyba planowała oburzyć się bardziej, wymądrzyć okrutnie, że nie są już byle kociętami, tylko najprawdziwszymi lwami salonowymi, ale cały ten żar gaśnie poprzez jedno krótkie: byłbym. Wargi rozchylają się, wzrok ucieka na bok i jakoś tak gorąco oraz zimno się robi, czyżby zaklęcia rzucone na urokliwy płaszczyk miały się już ku końcowi? Za co ona nie płaci swoim krawcowym? Oburzające - Och... - odpowiada tylko, odwraca uwagę napomknięciem o wspólnym tańcu i radości prawdziwej. A potem było już zderzenie dwóch ciał, rzekomo obcych sobie orbit, dzielony oddech, zaskoczenie i coś innego, co nie pozwalało oderwać od siebie tęczówek wpatrzonych w siebie wzajemnie, jakby nie tylko Oleandra, lecz i ją wili urok splótł pod swą mocą, czas spowalniając, gdzie była w stanie trzepot serca policzyć spokojnie, nim to przyspieszyło niebezpiecznie. I potrzebowała chwili, dłuższego skierowania ślicznej buzi ku krajobrazowi, nim mogła się opanować, resztki tego czaru z siebie odrzucić - Dziękuję - wyszeptała, z wdzięcznością szczerą, może za zapewnienie, że wszystko będzie w porządku, a może za to, iż ten drobny wypadek nie był dłużej poruszany. Drgnęła w zaskoczeniu, gdy zmaterializowały się przed nimi mosiężne kielichy grzanym winem wypełnione i roześmiała się już bardziej rozluźniona, zachwycona na nowo absolutnie wszystkim. Z przyjemnością upiła pierwszy łyk, by nie odzywając się, wreszcie westchnąć mogła przeciągle, bo pewne sprawy należało wyrazić jasno oraz czytelnie.
- Powinieneś zapytać jeszcze raz - powiedziała miękko, ściszonym głosem, unikając spotkania z jego twarzą, zmierzeniem się z błękitem. Ale powinien, zaprosić ją tak bez żartu tańczącego na języku, bez rozbawienia, które mogłoby wszystko podle popsuć. I mogliby wtedy pójść, ramię w ramię na jej pierwszy Sabat.
- Wydaje mi się, że nawet ja nie mogłabym podobnego stroju uratować - uznała z nagłą nieśmiałością, uderzając czubkami bucików o siebie speszona raptownie. Zaraz jednak zakłopotanie skryła za knykciami, maskując je chichotem przeciągłym, bo sama wyobraziła sobie, jak niedorzecznie by w podobnej czapce wyglądała. Ach! Z pewnością przyprawiłaby niejedną damę o omdlenie, pozostałe zaś postawiłaby pod znakiem zapytania, bo co jeśli to wskazówka dotycząca motywu zimowego sabatu? Jak pysznie to brzmiało, tak móc bawić się niepewnością szlachetnych dam, jednak jeśli tym samym na śmieszność sama by się naraziła, tak szanowna lady cioteczka Nott byłaby wielce nią rozczarowana, a na to pozwolić sobie mała lwica nie mogła zdecydowanie. Z uwagą więc słucha swego kuzyna, łapiąc każde słówko, każdą informację, którą być może już znała, lecz ton, z jakim wypowiadał zdania Oleander, sprawiał, iż gotowa była ich wysłuchać z nowym oczarowaniem. Przynajmniej do czasu, gdy nie wspomniał o małżeństwie, a Euri ze świstem aż powietrze wciągnęła, opuszki palców do różanych usteczek przytykając w zaskoczeniu i oburzeniu - Ollie! - skarciła go w oburzeniu - Nie możesz już tak żartować! Co jeśli ktoś uzna, że to prawda? Nie wolno ci czynić nam takiej krzywdy, cioteczka lady Flint byłaby niepocieszona, że bez nadziei przyszłe kandydatki na swoją żonę zostawiasz przez podobne zachowanie! - zmartwiła się i tym razem wprawne oko mogło dostrzec bladość różu na jasnych licach oraz gniewny błysk w niebieskich oczętach, że znowu, znowu tak podle się z niej wyśmiewa. Chyba planowała oburzyć się bardziej, wymądrzyć okrutnie, że nie są już byle kociętami, tylko najprawdziwszymi lwami salonowymi, ale cały ten żar gaśnie poprzez jedno krótkie: byłbym. Wargi rozchylają się, wzrok ucieka na bok i jakoś tak gorąco oraz zimno się robi, czyżby zaklęcia rzucone na urokliwy płaszczyk miały się już ku końcowi? Za co ona nie płaci swoim krawcowym? Oburzające - Och... - odpowiada tylko, odwraca uwagę napomknięciem o wspólnym tańcu i radości prawdziwej. A potem było już zderzenie dwóch ciał, rzekomo obcych sobie orbit, dzielony oddech, zaskoczenie i coś innego, co nie pozwalało oderwać od siebie tęczówek wpatrzonych w siebie wzajemnie, jakby nie tylko Oleandra, lecz i ją wili urok splótł pod swą mocą, czas spowalniając, gdzie była w stanie trzepot serca policzyć spokojnie, nim to przyspieszyło niebezpiecznie. I potrzebowała chwili, dłuższego skierowania ślicznej buzi ku krajobrazowi, nim mogła się opanować, resztki tego czaru z siebie odrzucić - Dziękuję - wyszeptała, z wdzięcznością szczerą, może za zapewnienie, że wszystko będzie w porządku, a może za to, iż ten drobny wypadek nie był dłużej poruszany. Drgnęła w zaskoczeniu, gdy zmaterializowały się przed nimi mosiężne kielichy grzanym winem wypełnione i roześmiała się już bardziej rozluźniona, zachwycona na nowo absolutnie wszystkim. Z przyjemnością upiła pierwszy łyk, by nie odzywając się, wreszcie westchnąć mogła przeciągle, bo pewne sprawy należało wyrazić jasno oraz czytelnie.
- Powinieneś zapytać jeszcze raz - powiedziała miękko, ściszonym głosem, unikając spotkania z jego twarzą, zmierzeniem się z błękitem. Ale powinien, zaprosić ją tak bez żartu tańczącego na języku, bez rozbawienia, które mogłoby wszystko podle popsuć. I mogliby wtedy pójść, ramię w ramię na jej pierwszy Sabat.
Magic tumbled from her pretty lips and when she spoke the language of the universe – the stars
sighed in unison
sighed in unison
Wydawało się, że cały pogląd na to wszystko zmieniał się wraz z dorastaniem. W końcu na początku mogła się cieszyć, że jedyne, na czym przyszło jej się skupiać, to lekcje z guwernantkami i nauka tańca. Resztę czasu mogła mieć dla siebie, podczas gdy na jej brata spływały wszystkie obowiązki i wymagania. Jako pierworodny, musiał skupiać się na zadaniu wyznaczonym przez rodzinę i nieść jej dziedzictwo, a na takiego dziedzica nakładano niesamowicie wiele wysiłku. Za to kiedy dorastano, chłopców wypuszczano z domu, pozwalając im na swobodę dopóki ta działa się za zamkniętymi drzwiami. Co prawda wyraźnie zaznaczano, aby trzymać poziom i nie pokazywać się w towarzystwie osób poniżej ich godności, co jednak działo się w odosobnieniu, nikt nie wiedział. Perseus mógł mieć milion kochanek, mógł kochać inną kobietę i nawet gdyby jej to teraz powiedział, Odetta nie mogłaby zareagować w żaden sposób. Kobietom nie było wolno robić czegokolwiek. Chyba dlatego panna Parkinson nie nastawiała się na jakiekolwiek uczucie. Gotowa była zaakceptować takie warunki, jakie chciał postawić jej jej ojciec, wierząc, że miał na myśli jej dobro.
Ale o lordzie Blacku miała jedynie dobre zdanie. Przez cały ich kontakt w szkole, przez te wszystkie dni, które spędził na jej wychowaniu, nie był w żaden sposób niemiły, nietaktowny ani nie przejawiał tej przemądrzałej agresji. Drobne liściki wydawały jej się niezwykle urocze i czasem martwiła się, czy nie zachowała się nieuprzejmie. Czasem jednak po prostu się dystansowała, w strachu, że gdyby jej przyjaciele poznali tę jej głupszą stronę, zniechęciliby się znacząco do jakiegokolwiek kontaktu z nią samą. A arystokratka bez przyjaciół nie miała zbyt wielu możliwości na tym świecie.
- Mimo wszystko, jest lord dość dzielny. Niewiele znam się na temat takiego…uzdrowicielstwa duszy, a nie ciała. Ale chyba jest to dość nowe i niewiele jeszcze wiadomo na ten temat? – Oczywiście, znane były eliksiry, które mogły na umysł wpłynąć tak samo jak i na ciało, nie widziała jednak jeszcze magomedyków, którzy siedzieliby z pacjentem i…w zasadzie co robili? Rozmawiali? Rzucali czary? Jak się takie zadania wykonywało? Nie miała bladego pojęcia, dlatego spokojnie cieszyła się, że mimo wszystko lord Black nie dostał żadnych uszczerbków na zdrowiu. Kto wie, czy jakiś pacjent nie był agresywny?
- Rozumiem. Sama przechodziłam przez to po śmierci mojego narzeczonego i mojej siostry. Wiem, że słowa niewiele zmienią, ale rozumiem stratę kogoś bliskiego. Dlatego gdybym mogła lordowi jakoś pomóc, dołożę wszelkich starań aby tak było. – Nie znała dobrze Alpharda, ale Aquila była jej bliska, stąd i starała się jakoś wspierać rodzinę. Żałowała, że na tegorocznym sabacie nie będzie mogła świętować całkowicie z nią czy z kuzynką. Były jednak ważniejsze rzeczy niż bale i przyjęcia.
Na wspomnienie o prezencie zrobiło jej się niesamowicie miło, a zaskoczenie odbiło się na jej twarzy. Delikatnie odbierając pudełko z jego rąk, ostrożnie rozwiązując wstążkę. Zachwyciły ja delikatne kształty broszki, po których delikatnie przejechała palcami, spoglądając do niego. Uniosła lekko pudełko, zakrywając nim usta, chociaż bardzo dobrze było widać, iż na jej twarzy wykwitł szeroki uśmiech którego nie umiała schować.
- Dziękuję, Perseuszu! Jest prześliczna! – Zaraz też zakłopotała się, wiedząc, że chciałaby się jakoś odwdzięczyć, ale nie miała jak. – Proszę wybaczyć, nie miałam pojęcia, żeby na dziś coś przygotować! Może lord chce się potem ze mną wybrać na spacer po jarmarku? Są tam stoiska, może coś się lordowi spodoba!
Nawet nie zauważyła, że w pierwszej ekscytacji, tej dziecięcej, nazwała go po imieniu. Ale jej błysk w oczach, delikatny uśmiech i rumieńce, które mogła zrzucić przecież na mróz sprawiły, że nie mogła się powstrzymać.
Rzut na zdarzenie
Ale o lordzie Blacku miała jedynie dobre zdanie. Przez cały ich kontakt w szkole, przez te wszystkie dni, które spędził na jej wychowaniu, nie był w żaden sposób niemiły, nietaktowny ani nie przejawiał tej przemądrzałej agresji. Drobne liściki wydawały jej się niezwykle urocze i czasem martwiła się, czy nie zachowała się nieuprzejmie. Czasem jednak po prostu się dystansowała, w strachu, że gdyby jej przyjaciele poznali tę jej głupszą stronę, zniechęciliby się znacząco do jakiegokolwiek kontaktu z nią samą. A arystokratka bez przyjaciół nie miała zbyt wielu możliwości na tym świecie.
- Mimo wszystko, jest lord dość dzielny. Niewiele znam się na temat takiego…uzdrowicielstwa duszy, a nie ciała. Ale chyba jest to dość nowe i niewiele jeszcze wiadomo na ten temat? – Oczywiście, znane były eliksiry, które mogły na umysł wpłynąć tak samo jak i na ciało, nie widziała jednak jeszcze magomedyków, którzy siedzieliby z pacjentem i…w zasadzie co robili? Rozmawiali? Rzucali czary? Jak się takie zadania wykonywało? Nie miała bladego pojęcia, dlatego spokojnie cieszyła się, że mimo wszystko lord Black nie dostał żadnych uszczerbków na zdrowiu. Kto wie, czy jakiś pacjent nie był agresywny?
- Rozumiem. Sama przechodziłam przez to po śmierci mojego narzeczonego i mojej siostry. Wiem, że słowa niewiele zmienią, ale rozumiem stratę kogoś bliskiego. Dlatego gdybym mogła lordowi jakoś pomóc, dołożę wszelkich starań aby tak było. – Nie znała dobrze Alpharda, ale Aquila była jej bliska, stąd i starała się jakoś wspierać rodzinę. Żałowała, że na tegorocznym sabacie nie będzie mogła świętować całkowicie z nią czy z kuzynką. Były jednak ważniejsze rzeczy niż bale i przyjęcia.
Na wspomnienie o prezencie zrobiło jej się niesamowicie miło, a zaskoczenie odbiło się na jej twarzy. Delikatnie odbierając pudełko z jego rąk, ostrożnie rozwiązując wstążkę. Zachwyciły ja delikatne kształty broszki, po których delikatnie przejechała palcami, spoglądając do niego. Uniosła lekko pudełko, zakrywając nim usta, chociaż bardzo dobrze było widać, iż na jej twarzy wykwitł szeroki uśmiech którego nie umiała schować.
- Dziękuję, Perseuszu! Jest prześliczna! – Zaraz też zakłopotała się, wiedząc, że chciałaby się jakoś odwdzięczyć, ale nie miała jak. – Proszę wybaczyć, nie miałam pojęcia, żeby na dziś coś przygotować! Może lord chce się potem ze mną wybrać na spacer po jarmarku? Są tam stoiska, może coś się lordowi spodoba!
Nawet nie zauważyła, że w pierwszej ekscytacji, tej dziecięcej, nazwała go po imieniu. Ale jej błysk w oczach, delikatny uśmiech i rumieńce, które mogła zrzucić przecież na mróz sprawiły, że nie mogła się powstrzymać.
Rzut na zdarzenie
Odetta Parkinson
Zawód : ambasadorka Domu Mody Parkinson, alchemiczka
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
It’s a game of war
death, love
And sacrifice
death, love
And sacrifice
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Odetta Parkinson' has done the following action : Rzut kością
'k10' : 8
'k10' : 8
Tym, co najbardziej bolało Perseusa, nie był fakt, że w dzieciństwie był traktowany nieco surowiej niż siostry; wręcz przeciwnie, uważał, że wyszło mu to na dobre. Największą przykrość i poczucie niesprawiedliwości sprawiało mu to, że obciążony chorobą genetyczną — efektem wielopokoleniowej obsesji Blacków na punkcie czystości krwi — umrze młodo jak na czarodzieja. Chyba nawet szybciej, niż jego matka. Kto nią się wówczas zajmie?
I bał się, że do tego czasu nie osiągnie niczego, z czego mógłby być dumny, nie zazna szczęścia, a swoje ostatnie dni spędzi w zgorzknieniu, żałując tego, czego nie zrobił, gdy jeszcze wiek i zdrowie mu pozwalały. Oczywiście, że czerpał z życia, ale zaledwie okruchy, na tyle, na ile mógł, zajmując narzuconą mu urodzeniem pozycję i wykonując zawód wymagający budowania zaufania.
Gdyby tylko wiedział, jakie obawy kierowały Odettą, kiedy ich relacja nabierała dystansu (a może nigdy nie przekroczyli pewnej granicy, by mógł powiedzieć, że byli blisko?), zrobiłby wszystko, aby utwierdzić ją w przekonaniu, że jest inaczej. Było w Perseusie jakieś przeświadczenie, że kobieta wcale nie musi się na wszystkim znać, mieć zdanie na każdy temat, chwalić się wybitną wiedzą z każdej dziedziny i nie była w ten sposób gorsza. On sam z wielką chęcią wszedłby w rolę nauczyciela, wyjaśnił, jak działa świat i poprowadził za rękę.
Jej słowa sprawiły, że na twarzy lorda Blacka pojawił się uśmiech. To miłe, że uważała go za dzielnego, ale prawdę powiedziawszy, Perseus był zbyt zmęczony pracą, by jeszcze myśleć o ryzyku, jaki ze sobą niosła.
— Choroby umysłu istniały od początku świata, ale psychiatria, którą dziś znamy jest całkiem nową dziedziną medycyny — skinął głową przyznając jej tym samym rację — Czasami mam wrażenie, że błądzimy po omacku. A jak wygląda sytuacja w Domu Mody? Zapewne macie wiele nowych zamówień przed sabatem?
Sam musiał przyznać, że odkładał zakup nowego garnituru na ostatnią chwilę. Ale to wyjątkowa sytuacja, Perseus był zbyt zajęty pracą, aby załatwić to wcześniej. Podobnie jak reszta, która zwlekała. Jednak to nie jego wina, że grafik prezentował się niekorzystnie dla niego.
— Przykro mi z powodu twojej straty, lady. Nie mniej jednak dziękuję za zaoferowaną pomoc — odparł poważnie, z nutą smutku czającą się w lekko drżącym głosie.
Zaraz jednak wszelkie melancholijne rozmyślania uciekły na bok, wtopiły się w otaczającą ich biel i przestały zaprzątać głowę Perseusa, który nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że wielkość uśmiechu na jego twarzy była wprost proporcjonalna do zadowolenia Odetty. Im lady Parkinson bardziej zachwycała się prezentem, który jej podarował, tym szczęśliwszy był. Taki już miał charakter; lubił sprawiać przyjemność damom w swoim otoczeniu. I jeszcze ten rumieniec, nieudolnie chowany za pudełeczkiem, sprawiający, że jego serce szybciej biło...
— Cieszę się, że prezent spodobał się lady i... Och, nie, proszę! Nie oczekuję niczego w zamian! — tylko może troszkę marzyła mu się jej ręka, towarzystwo i odrobinkę posag. Ale tylko tak maciupeńko, żeby poprosić ją o pomoc przy otwieraniu swojej własnej kliniki. Bo przecież nie zamierzał zgarniać wszystkiego dla siebie, za dużo liczenia i martwienia się.
I już otwierał usta, by napomknąć o zbliżającym się sabacie i delikatnie zasugerować, aby Odetta założyła broszkę na tę okazję, ale woźnica miał najwidoczniej wobec nich inne plany. Na początku sądził, że musieli tylko ominąć przeszkodzę, ale kiedy sytuacja się powtórzyła i Perseus znów ześlizgnął się na drugi koniec siedziska, zrozumiał, że było to celowe działanie. Chciał podnieść głos i zaprotestować, ale ostatecznie uznał to za swoją szansę, by spróbować nieco skrócić dystans.
— Panie wybaczą moją śmiałość, ale czuję się zobowiązany upewnić się, że nikomu nie stanie się krzywda — rzucił rozbawiony, przesiadając się pomiędzy Odettę, a jej służkę. Było ciasno, ale w ten sposób żadne z nich nie ryzykowało siniakami na biodrach i ramionach, gdyby mieli ciągle obijać się o boki. Jedną ręką objął lady Odettę za plecami, a dłoń Perseusa spoczęła na jej płaszczu, gdzieś w okolicy jej talii. Przyciągnął ją lekko do siebie, ale nie na tyle, by czuła się osaczona (miał wielką nadzieję, że nie miała mu tego za złe), a jedynie bezpieczna. W tym wszystkim nie zapomniał też o służącej, choć ją potraktował już mniej delikatnie i czule; druga ręka lorda Blacka zacisnęła się na brzegu sań, tuż przed dziewczyną, zabezpieczając ją przed upadkiem. Całą swoją uwagę przelał na właścicielkę brązowych oczu.
I pierwszy raz od dawna śmiał się. Głośno, szczerze i radośnie.
I bał się, że do tego czasu nie osiągnie niczego, z czego mógłby być dumny, nie zazna szczęścia, a swoje ostatnie dni spędzi w zgorzknieniu, żałując tego, czego nie zrobił, gdy jeszcze wiek i zdrowie mu pozwalały. Oczywiście, że czerpał z życia, ale zaledwie okruchy, na tyle, na ile mógł, zajmując narzuconą mu urodzeniem pozycję i wykonując zawód wymagający budowania zaufania.
Gdyby tylko wiedział, jakie obawy kierowały Odettą, kiedy ich relacja nabierała dystansu (a może nigdy nie przekroczyli pewnej granicy, by mógł powiedzieć, że byli blisko?), zrobiłby wszystko, aby utwierdzić ją w przekonaniu, że jest inaczej. Było w Perseusie jakieś przeświadczenie, że kobieta wcale nie musi się na wszystkim znać, mieć zdanie na każdy temat, chwalić się wybitną wiedzą z każdej dziedziny i nie była w ten sposób gorsza. On sam z wielką chęcią wszedłby w rolę nauczyciela, wyjaśnił, jak działa świat i poprowadził za rękę.
Jej słowa sprawiły, że na twarzy lorda Blacka pojawił się uśmiech. To miłe, że uważała go za dzielnego, ale prawdę powiedziawszy, Perseus był zbyt zmęczony pracą, by jeszcze myśleć o ryzyku, jaki ze sobą niosła.
— Choroby umysłu istniały od początku świata, ale psychiatria, którą dziś znamy jest całkiem nową dziedziną medycyny — skinął głową przyznając jej tym samym rację — Czasami mam wrażenie, że błądzimy po omacku. A jak wygląda sytuacja w Domu Mody? Zapewne macie wiele nowych zamówień przed sabatem?
Sam musiał przyznać, że odkładał zakup nowego garnituru na ostatnią chwilę. Ale to wyjątkowa sytuacja, Perseus był zbyt zajęty pracą, aby załatwić to wcześniej. Podobnie jak reszta, która zwlekała. Jednak to nie jego wina, że grafik prezentował się niekorzystnie dla niego.
— Przykro mi z powodu twojej straty, lady. Nie mniej jednak dziękuję za zaoferowaną pomoc — odparł poważnie, z nutą smutku czającą się w lekko drżącym głosie.
Zaraz jednak wszelkie melancholijne rozmyślania uciekły na bok, wtopiły się w otaczającą ich biel i przestały zaprzątać głowę Perseusa, który nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że wielkość uśmiechu na jego twarzy była wprost proporcjonalna do zadowolenia Odetty. Im lady Parkinson bardziej zachwycała się prezentem, który jej podarował, tym szczęśliwszy był. Taki już miał charakter; lubił sprawiać przyjemność damom w swoim otoczeniu. I jeszcze ten rumieniec, nieudolnie chowany za pudełeczkiem, sprawiający, że jego serce szybciej biło...
— Cieszę się, że prezent spodobał się lady i... Och, nie, proszę! Nie oczekuję niczego w zamian! — tylko może troszkę marzyła mu się jej ręka, towarzystwo i odrobinkę posag. Ale tylko tak maciupeńko, żeby poprosić ją o pomoc przy otwieraniu swojej własnej kliniki. Bo przecież nie zamierzał zgarniać wszystkiego dla siebie, za dużo liczenia i martwienia się.
I już otwierał usta, by napomknąć o zbliżającym się sabacie i delikatnie zasugerować, aby Odetta założyła broszkę na tę okazję, ale woźnica miał najwidoczniej wobec nich inne plany. Na początku sądził, że musieli tylko ominąć przeszkodzę, ale kiedy sytuacja się powtórzyła i Perseus znów ześlizgnął się na drugi koniec siedziska, zrozumiał, że było to celowe działanie. Chciał podnieść głos i zaprotestować, ale ostatecznie uznał to za swoją szansę, by spróbować nieco skrócić dystans.
— Panie wybaczą moją śmiałość, ale czuję się zobowiązany upewnić się, że nikomu nie stanie się krzywda — rzucił rozbawiony, przesiadając się pomiędzy Odettę, a jej służkę. Było ciasno, ale w ten sposób żadne z nich nie ryzykowało siniakami na biodrach i ramionach, gdyby mieli ciągle obijać się o boki. Jedną ręką objął lady Odettę za plecami, a dłoń Perseusa spoczęła na jej płaszczu, gdzieś w okolicy jej talii. Przyciągnął ją lekko do siebie, ale nie na tyle, by czuła się osaczona (miał wielką nadzieję, że nie miała mu tego za złe), a jedynie bezpieczna. W tym wszystkim nie zapomniał też o służącej, choć ją potraktował już mniej delikatnie i czule; druga ręka lorda Blacka zacisnęła się na brzegu sań, tuż przed dziewczyną, zabezpieczając ją przed upadkiem. Całą swoją uwagę przelał na właścicielkę brązowych oczu.
I pierwszy raz od dawna śmiał się. Głośno, szczerze i radośnie.
{............................. }
Ce qu'on appelle une raison de vivre , est en
même temps une excellente raison demourir .
même temps une excellente raison de
Zaczarowany młyn
Szybka odpowiedź