Wydarzenia


Ekipa forum
Polana
AutorWiadomość
Polana [odnośnik]10.03.12 23:11
First topic message reminder :

Polana

Sporej wielkości polanka otoczona kilkunastoma starymi kasztanami. Jest to w miarę bezpieczne miejsce usytuowane niezbyt blisko groźnego matecznika. Upodobali je sobie zwłaszcza podrzędni opryszkowie, choć zdarzają się i groźniejsi bandyci zamieszkujący podziemny, opustoszały bunkier z czasów wojny zakończonej jeszcze nie tak dawno temu. Oni wszyscy są doskonale świadomi obecności zbiegów - szlam, charłaków - na leśnych terenach. Spokój i cisza wprowadza tylko pozornie pewien rodzaj błogiej, spokojnej, niemalże sielskiej atmosfery, tak bardzo kontrastującej z plugawą rzeczywistością. W powietrzu unoszą się liczne pyłki kwiatowe, które utrudniają ukrywanie się wszelakim alergikom.
Miejsce to najpiękniej wygląda jasną nocą, oświetlone blaskiem bijącym od rozgwieżdżonego nieba. Jeśli wierzyć plotkom rozpowszechnianym przez najstarszych ze zbirów, czasem - z rzadka, oczywiście - przebiegają tędy pojedyncze okazy dzikich jednorożców. Na nich zapewne też czyhają; świadomi ceny za ich krew, włosie, czy błyszczące, twarde jak skała rogi. Za ile lat te stworzenia staną się tylko legendą?

Tańce na polanie

Melodia niosła się po całej polanie. I choć to cymbały i skrzypce było słychać najmocniej, nie dało się ukryć, że wyjątkowe brzmienie zawdzięczała także skrzypcom, harfie i irlandzkim bębnom. Celtycka muzyka splatała się z rytmem czarodziejom dobrze znanym, doskonałym do klasycznych podrygów i piruetów. I choć nie było nigdzie typowego parkietu, a muzycy nie przypominali orkiestr znanych z sabatów czy innych dostojnym wydarzeń, tańcom nie było końca odkąd tylko pierwsi czarodzieje znaleźli się na polanie. Muzycy ubrani w starodawne czarodziejskie stroje zajmowali miejsce przy jednym z mniejszych, trzaskających ognisk. Siedzieli na głazach i konarach, rozświetleni złotym blaskiem wznoszących się płomieni, przygrywali pod nóżkę, kłaniając się lekko nowym parom. Podczas miłosnego festiwalu Brón Trogain, nawet podczas tańców, czarodzieje składali hołd Matce Ziemi. Kobiety niezależnie od wieku i statusu zdejmowały pantofle na obcasie, które mogły wbijać się w miękką ziemię, zrzucały cienkie wierzchnie okrycia, tiary i kapelusze, by w samym środku polany ująć dłoń wybranka i zatańczyć. Pary wirowały na miękkiej, ugniecionej trawie w rzędach jak na sali balowej. Cienkie, przewiewne materiały sukni falowały na wietrze i przy obrotach, a kwiaty na głowach dziewcząt, które puściły na jeziorze splecione przez siebie wianki drżały przy każdym ruchu.

Umęczone tańcem pary mogły odpocząć przy drewnianych stołach; spocząć na ławach, na które dla komfortu gości narzucone tkane, miękkie, materiały. Stoły zastawione były syto. Pierwsze zebrane tego lata owoce i warzywa wymieszane ze sobą w misach, ziemniaki podawane na różne sposoby. Nie brakowało przede wszystkim chleba, który był symbolem pokarmu i poświęcenia Tailtiu, świeżego nabiału serwowanego na tradycyjnych paterach i przede wszystkim pieczonego na rożnie mięsa reema podawanego na drewnianych deskach — pokrojonego na porcje.



Degustacja win i innych trunków

Między wiedźmami dbającymi o to, by goście festiwalu nie byli głodni spacerowały młode dziewczęta wielu kojarzone z pierwszej, dziękczynnej uczty. Jedne widziano z dzbanami pełnymi wody lub tradycyjnego, domowego bimbru, inne na drewnianych tacach proponowały gościom alkohole z różnych części świata — spłynęły statkami do Anglii specjalnie na święto Brón Trogain wraz z handlarzami z kontynentu.

Dziewczę podsuwa ci tacę z ręcznie malowanymi kielichami. Każdy z nich przedstawia coś innego, różnią się dominującym kolorem w swych malowidłach, lecz przede wszystkim — różnią się zawartością. W celu degustacji wina, postać rzuca kością k10 na jeden z kielichów.

Wina:

Na polanie można było też spotkać około dziesięcioletnie dzieci z glinianymi dzbanami. Małe dziewczynki przemykały między dorosłymi w letnich sukienkach, z rozwianymi słowami, a ich małe główki zdobyły korony z suszonych ziół. Grzecznie oferowały napitek z dzbana, który dźwigały, ale nie pamiętały, co znajdowało się w środku. Były w stanie wspomnieć jedynie o alkoholu innym niż wino. Zawsze towarzyszyli im mali chłopcy w lnianych koszulach, którzy nosili rogi reema, służące za kielichy do tych szczególnych napojów. Rozkojarzeniu dzieci trudno się było dziwić, gdy wokół tak wiele się działo. Ludzie kosztowali potraw i win, głośno ze sobą rozmawiali, tańczyli. Same niecierpliwie przebierały nóżkami. By skorzystać z degustacji koktajlu należy odebrać róg reema od chłopca i rzucić kością k10 na zawartość jej dzbanka.

Koktajle:

Deser z niespodzianką

Starowiny z wiklinowymi koszami spacerujące po polanie nienachalnie proponują odpoczywającym gościom skosztowanie specjalnego deseru z ciasta drożdżowego z masą migdałową. W jednym z kawałków ciasta jest ukryta srebrna moneta, która wedle przesądów ma zapewnić szczęśliwemu znalazcy obfitość i szczęście. W trakcie Brón Trogain, każdy gość może zamówić specjalne ciasto i rzucić kością k100.

1-99 - nic się nie dzieje
100 - znajdujesz szczęśliwą monetę! Możesz założyć, że oddałeś ją do przetopienia w jednym z lokali na Pokątnej i zgłosić ten fakt w temacie "Komponenty Magiczne" aby otrzymać komponent srebro. Jeśli nie przetopisz monety, jednorazowo ochroni Cię przed efektem pierwszej wyrzuconej przez ciebie po festiwalu krytycznej porażki, a potem rozpadnie się w pył.
Każdy poziom biegłości szczęście obniża ST losowania srebrnej monety o 5 oczek (95 dla poziomu I, 90 dla poziomu II, 85 dla poziomu III).


[bylobrzydkobedzieladnie]
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Polana - Page 23 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Polana [odnośnik]15.05.24 12:08
Musisz być dobrym człowiekiem.
W myślach tkwiła wizja jak płomienny obraz, rzucający światło na zakamarki niezbadanych tajemnic. Choć nie poznała go jeszcze bliżej, wnętrze migotało pewnością, która tworzyła wyobrażenie jego charakteru. Obraz mężczyzny otoczonego subtelnością nieodgadnionego jak płynący strumień spokojnego wieczoru. Czy serce ponownie zachciało sprowadzić krzywdę na jej osobę? Tkwiło przekonanie, że nie odważyłby się uczynić jej krzywdy ani wykonać gestów, które stoją w opozycji do jej własnych zasad. Pomimo wzniosłej oprawy ich spotkania, odnosiła wrażenie, że w jego wnętrzu tli się skromność, jak promyk słońca przebijający się przez gęste chmury. Ich podobieństwa były jak nici splecione z trudnościami, jakie spotykali na ziemi przesiąkniętej wojenną rzeczywistością. Był ofiarą niesprawiedliwości, skazywanym przez złych ludzi, którzy pomniejszali znaczenie zwykłych ludzi, uznając ich za pasożyty całego świata. Kreacja obłudnego świata, który budził w niej znaki niepewności i bojaźń o życie. Chwile spędzone z nim przypominały wspomnienia z dawnych lat, kiedy to wraz z bliskimi sercu ludźmi przechadzała się po bułgarskich lasach. Spokój natury przecięty ozdobą perlistego śmiechu, kiedy to nagły atak zaskakiwał je, wywołując lawinę uśmiechów i beztroskich krzyków. Miękko lądowali na ziemi pośród delikatnych traw i pachnących polnych kwiatów, spoglądając na siebie z czułością i wdzięcznością. Ulotna przeszłość, przemijająca jak pierwsze uczucie. Oddanie serca i ciała, mimo późniejszego sponiewierania. Dziękuję. Czuła wdzięczność, za ten drobny gest serca, który sprawił, że ta chwila była tak wyjątkowa.
- Śpiew to jedna z niewielu rzeczy, którą mogłam zabrać z sobą tutaj - przekrzywiła z lekka głowę, subtelnością palców podtrzymując jego pomocne ramię. Jedyne co dodawało koloru w trudnościach, mobilizowało i przejawiało, kim niezmiennie była. - Jedna z niewielu rzeczy, którą mogę podarować - uśmiechnęła się, spoglądając na jego oblicze z zaciekawieniem. Pomyślała przez chwilę, krocząc ścieżką własnych pragnień. Starała się być dobrym słuchaczem, mocniej chciała pomóc. - Zostałam wręcz skazana na tamtejszą szkołę, rodzinne zasady od pokoleń niezmienne - skrzywiła swe oblicze, ukradkiem skrywając zło nabytych wspomnień. Nie zdołano ją uratować od tamtejszego wyroku, rodzinna duma nie pozwalała na zmianę reguły. - Podziękowałam za wspólny taniec, Jim.
W rzeczy samej powinni zwolnić kroku. Nie spieszyli się nigdzie, a noc obiecywała pozostać długo, zanim zostanie pokonana przez poranny blask. Z jawną dumą obserwowała jego starania w opanowaniu jej języka. Nigdy nie śmiała się z tych, którzy starali się zrozumieć to, co dla nich było obce. Zamiast tego uśmiechała się zachęcająco, wspierając go w jego wysiłkach.
- Miło Cię poznać, jestem… - powtórzyła razem z nim, odrobinę ciszej niż przyjemny dla ucha męski głos. Klasnęła w dłonie, gdy jednak udało się już za drugim razem. - A teraz mówimy, cieszę się na Twój widok - zaproponowała, podtrzymując ich dalszy spacer nagłą bliskością. Myślała, że może ją odtrąci, kiedy pozwoli sobie na tę nagłą bliskość. Potrzebowałeś tego, Jim? Może pragnął jedynie zrozumienia? Uśmiech pojawił się na jej twarzy, kiedy poczuła ciepło promieniujące z jego pleców. Nuciła cichutko znajomą melodię pod nosem, spełniając jego prośbę. Nie musiał prosić; zawsze starała się wykonać tak prostą prośbę. - W odległych krainach, gdzie marzeń światło tkwi, zdarzyła się historia, co rozpala serca w mig… - powiodła dłonią po jego plecach, unosząc leciutko brew w zdziwieniu. Wyczuła spiętrzenie blizny, które niegdyś ujrzała na własne oczy. - Dwoje istot różnych, z odległych świata stron powiedli swe spojrzenie ku bliskości kąt - nigdy więcej nie chciała dla niego cierpienia. - Przez trudy, znoje, przez ciernie, chwile wątpliwości zbiegali ku sobie, mimo sprzeczności. Bo miłość ich silniejsza, niż katowski klątwy tok. Niech opowieść ta niezapomniana, wiecznym świadectwem będzie. Jak silna i cudowna, miłość zawsze będzie... - Przytuliła go mocniej, otulając go swoim ciepłem, które miało w sobie nutkę troski i zrozumienia. Na jego plecach czuła drżenie, które odbijało się echem w jej sercu. Skrywając pojedynczą łzę skruchy, współczuła mu za to, co niechybnie przeżył i doświadczył. Wewnętrznie walcząc z uczuciem słabości, uświadamiała sobie, że nie powinna być tak podatna na emocjonalne rozterki. Jednak mimo prób utwardzenia serca, krwawiło ono wciąż, przypominając o tamtych dniach, które pozostawiły w niej trwałe ślady. Jak wszystkie doświadczenia dotąd nabyte, a przecież życie dopiero miało się dla niej rozpocząć. - Tak bardzo we mnie wątpisz, hm? - szepnęła kolejny raz, naprawdę to myślał? Bawiła się podatnymi na jej gesty mężczyznami, lecz nie ludźmi, którzy zapadli w jej pamięć. - Nigdy nie zamierzałam sprowadzić na Ciebie takiego wyroku, dla mnie nie jesteś jak wszyscy.
Nienawiść do tych tematów płonęła w niej jak ognisty płomień, przypominając o niemocy, która była jej największym załamaniem. Rany zadane i słyszane przez wiele lat życia odcisnęły swoje piętno na jej duszy. Manipulowanie mężczyznami, zabawa ich losem w danym momencie, stało się dla niej sposobem na ucieczkę od własnej słabości. Zepchnięta przez moralność, zatraciła się w iluzji własnego egoizmu, gotowa była narzucić pętlę nieszczęśnikowi. Choć negatywne emocje nie raz ją ogarniały, a słowa wyroku rzucone przez kobiety pełne zazdrości odbijały się echem w jej sercu, zawsze postanowiła, że nie dopuści do tego, by jej los stał się losem innych. Nie zamierzała krzywdzić Jima. Nigdy. Pozostała na chwilę w przytłaczającym mroku, zostawiając go za swoimi plecami. Dłonie zaciskały się boleśnie, własne paznokcie rysując skórę na skutek napięcia. Wiedziała, że zawsze będzie słaba, że nie zdoła pomóc każdemu, niezależnie od swoich możliwości. Jednak słowa Jima poruszyły ją głęboko, od dawna nie doświadczyła takiego zrozumienia. Wielu ludzi nie zdawało sobie sprawy z burzy, która latami narastała w jej wnętrzu. Jej brat nigdy by nie zrozumiał, nie obarczała matki własnym stanem rozchwianej psychiki i moralności.
- Myślisz, że pokonam własne koszmary, jestem tego godna, Jim? - wypowiedziała jego imię, dając prowadzić jego dłonią. Nie miała sił, boleści atakujące ją niespodziewanie ciężko było usidlić. Nie spodziewała się pocieszenia, jednak dostąpiła tego zaszczytu. Dreszcz przeszedł przez jej dłonie, gdy dotykał je swymi własnymi. Spoglądała na niego z ukosa, lekkością rumieńca na policzkach. Wsłuchiwała się w przyjemny ton jego słów, niosących ukojenie. Spoglądała w piękno lśniących oczu, dawno nie dostała takiego prezentu od losu. - Parikerav - spróbowała powtórzyć, zakładając zabłądzoną dłoń na jego policzek. Subtelnie gładząc go kciukiem, spostrzegając bliznę na kości nosowej. - Mozhete da razchitate na men, po naszemu możesz na mnie liczyć - szepnęła się z lekkością uśmiechu tuż przy jego twarzy. - Dziękuję za zrozumienie, jakiego od dawien dawna nie dostałam od nikogo - podzieliła się prawdą, ile jeszcze mogła wytrzymać? - Jestem zepsutą od środka laleczką, Twe słowa nadają ukojenie - wspięła się na palce, w podzięce obdarowując drugi policzek nieznacznym pocałunkiem. Tuż przy kąciku jego warg, spoglądając na wpół przymrużonych powiek. - Ja winnam dziękować.


Żyje się tylko razJeśli zrobisz to właściwie, to jeden raz wystarczy.


Vesna Krum
Vesna Krum
Zawód : adeptka sztuki uzdrawiania, imigrantka
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Słodka miłości, jak płatki letniego kwiatu - piękna, lecz ulotna. Chwytajmy te chwile z sercem, zanim wiatr czasu je rozniesie.
OPCM : 5 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 12 +3
TRANSMUTACJA : 3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Polana - Page 23 A476ea18a35d8909d019bcbc5872b91a
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12287-vesna-krum https://www.morsmordre.net/t12307-vlad-tepes#378192 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f469-huntingdonshire-hemingford-grey-sadlers-way-38-2 https://www.morsmordre.net/t12541-vesna-krum#386987
Re: Polana [odnośnik]15.05.24 15:18
Musiał być szalony. Lista jego przewin wydłużała się z każdym kolejnym dniem, a on proporcjonalnie ze wzrostem liczy punktów przejmował się tym coraz mniej. A po wczoraj nie zależało mu już praktycznie na niczym. Złakniony poszukiwania nowości i doświadczania pchał się bezmyślnie w nieznane. Z festiwalu udręki i nieszczęścia w Weymouth w festiwal miłości w Londynie. Prosto w jej ciepłe i czułe ramiona, prosto w jej melodyjny, hipnotyczny ton, oczy przypominającą spokojną taflę morza. Uśmiechnął się powoli, łagodnie, szczerze, choć nieco nieobecny, jakby pogrążał się w zadumie, a przecież jedynie patrzył na nią, słuchał jej słów. Rozumiał to. Rozumiał jej przywiązanie i istotę tego podarunku, poprosił o niego, więcej już nie mógł się domagać, czekał cierpliwie, myśląc o tym, czy mógłby złapać ją za rękę, spleść ich dłonie na chwilę, łącząc ich w tajemnej relacji na ten jeden wieczór.
— Wolałabyś inną szkołę? — Czy miała w ogóle wybór? On go nie miał. Wybór był przywilejem bogatych. Zaskoczeniem dla niego był już fakt, że mógł uczęszczać do Hogwartu, uświadomiony o swoich zdolnościach i magii późno, czerpał ze szkoły pełnymi garściami — najmniej, oczywiście pod kątem nauki jaką oferowała. Uśmiechnął się, usłyszawszy tłumaczenie.
— Miło cię poznać, jestem… Jim— powtórzył powoli, ostrożnie, starając się akcentować wyrazy tak, jak ona. Patrzył na jej usta, własne próbując układać w ten sam sposób, choć wiedział, że do tego dochodziła gimnastyka języka. Nie był pewien, czy mógł to opanować tak łatwo i tak szybko, ale koncentrował się na niej, nie tracąc ani sekundy z czasu, który mu poświęcała. Jej radość udzieliła mu się prędko. Przechylił głowę w bok. Śmiały się usta obnażające zęby, śmiały się oczy, policzki uniesione mięśniami wokół warg. Bo śmiała się ona tak radośnie, naturalnie i zaraźliwie. Nie wiedział jak wielki i ciężki bagaż doświadczeń nosiła, ale w tej chwili objawiała mu się nienaturalną i dawno upragnioną beztroską. — Cię…esz… się na… — Zrobił, krótką pauzę, licząc, że powtórzy. — Na tfuj fi-dok? — Nie pytał już o czym to było. Podekscytowany samą próbą wyszczerzył się jak dziecko. Ale kiedy zaczęła śpiewać za jego plecami stał w miejscu, chłonąc jej ciepło, jej energię, słuchając melodii i obcobrzmiących słów. Chłonął ją bardziej niż tego naprawdę chciał, poszukując w jej głosie emocji, po których mógłby odkryć, czy śpiewana przez nią historia była wesoła, czy smutna, czy niosła nadzieję, czy strach. Ale melodia była taka jak ona sama — lekka, pełna wiary, a jednocześnie tak mało bezpośrednia, tajemnicza. Czuł jej dotyk na własnych plecach, czuł jak przy materiał koszuli dotykała wypukłych blizn; brzydkich powodów do wstydu, trudnych wspomnień. Spiął się mimowolnie, a jednak sposób w jaki podążała dłonią był jak okład, który łagodził, uśmierzał fantomowy ból. Plewił zbędne myśli, oczyszczał go wewnętrznie. Czy to była jakaś kobieca sztuczka, a może prastara bułgarska magia, której poddawał się tak bezwiednie, lgnąć do niej jak do oazy pośrodku pustyni?
— Nie wiem — odpowiedział szczerze; trochę zbyt szybko, bezmyślnie jak zapytane dziecko. Zaraz jednak zrobiło mu się głupio, że ją o to posądzał, jednocześnie zdradzając się z tym, że przepadał w jej ramionach zupełnie. Czy tego chciała czy nie, czy za sprawą jej zmyślnej gdy czy cudownie doskonałego serca. — Przepraszam — wyznał ze skruchą; głupio było mu, że zarzucał jej złą wolę. Przedwcześnie i to tak, jakby miał do prawdy jakiekolwiek prawo, choć sam nie dzielił się nią z nią ani trochę. — Nie wątpię — poprawił się więc zaraz, obracając ku niej głowę na chwilę, łapiąc jej spojrzenie. W tym jednym wyznaniu jakie usłyszał czaiło się zagrożenie tak wielkie, że powinien pożegnać się z nią w jednej chwili, zapomnie o tym wieczorze, o niej — lepiej stałoby się, gdyby ona zapomniała o tym jeszcze prędzej. Nie ruszył się nawet o krok, stojąc prosto i stabilnie jak wieloletnie drzewo pośrodku lasu. — Ale co jeśli chciałbym mu się poddać? — spytał zaczepnie, kąciki ust drgnęły mu w lubieżnym uśmiechu. — Co jeśli jestem gotów? — Gotów na to wszystko. Testowany był przez ostatnie pól roku, każdy z tych testów oblał wspaniałomyślnie. Czuł, że ten też by zawalił, ale chciał podjąć próbę i zmierzyć się z jej wymaganiami. Tylko dzisiaj. I tylko teraz. — Sprawdź mnie — zażądał bezczelnie. Nie zamierzał być już tym miałkim chłopcem ze złamanym sercem, tym niezdecydowanym i pozbawionym duszy i własnego charakteru cieniem samego siebie. Nie był nim dziś; nie chciał być nim też jutro. Czy inaczej to wyglądało, kiedy było się tego świadomym? Nie znał zasad tej gry, ale może nadszedł czas by poznał tajniki i sam wdrożył je w życie. — Nie możesz mnie zranić.— Nie wiedział, kiedy przeszli od rozmowy o tańcu i śpiewie do zabawy cudzym kosztem.
Kiedy ujął jej dłoń, poczuł pod własnymi palcami ślady po paznokciach. Nie widział w niej nerwów, które nosiła w sobie. Trzymała emocje na wodzy, potrafiła nad nimi zapanować. On nie umiał. Zawsze płonął nagle i szybko jak pochodnia, ogniem intensywnym, dotkliwym, gorącym. Żar tlił się w nim nawet teraz, choć starał się za wszelką cenę dorównać jej umiejętnościami samokontroli. Powoli przegrywał, zaczynał to dostrzegać w szybkim biciu serca, w płytszym oddechu. Popatrzył na nią w ciszy, a kiedy udało mu się ją obrócić, spojrzeć w zatroskane oczy, dopiero teraz dostrzegając ogrom bólu jaki w sobie skrywała. Dla niego niepojętego, niezrozumiałego. Nic o niej nie wiedział, o jej przeszłości nie miał pojęcia. Czuł jej wibracje, czuł ciężar, choć nie wiedział skąd pochodził i jak mógłby jej pomóc. Chciał. W jej spojrzeniu odbijały się lata trudnych do odczytania przez niego doświadczeń, a emocje z trudem przebijały się przez gruby mur, który zbudowała. Był zaskoczony tym odkryciem.
— Nie wiem, jak się pokonuje koszmary — wyznał cicho. Sam nie radził sobie z nimi najlepiej. — Ale wiem, że nie zasłużyłaś na to, by się z nimi mierzyć. — Nie wiedział tego napewno, nie znał jej, ale słowa płynęły z jego wyobrażeń, odczuć jakie w nim żywiła. Nie mogła zasłużyć na to, z czym się zmagała. Wydawała mu się dobra i czysta jak łza. Przyciągnął ją do siebie bliżej, obejmując lekko, choć nie nieśmiało. Jego dłonie puściły jej dłonie, osiadając na jej talii wysoko, w dolnych partiach żeber. Towarzyszyła mu nie tylko pewność siebie, ale i świadomość jakby znali się od dawna. Uraczyła go bezpośredniością, bliskością pozbawioną dystansu, a od odwzajemniał się tym samym. Uśmiechnął się, słysząc znajome słowo i wstrzymał oddech, czując jej dłoń na swoim policzku. Jego własne dłonie przylgnęły do niej zdecydowanie. Jeśli mu się tylko śniła, nie chciał się teraz budzić. Bał, że się zbudzi, że zniknie, gdy zaczynało mu być dobrze. — Nikt nie powinien za coś takiego dziękować. — Na zrozumienie drugiego człowieka nie trzeba było zasłużyć. Mierzył się z tym ostatnie pół roku, walczył o to z Eve, całkiem bezskutecznie. Był nierozumiany. Vesna też musiała czuć się nierozumiana, jeśli musiała mu za to dziękować. Pokręcił lekko głową. — Zrozumienie powinno należeć się każdemu. — Nie każdego było po prostu stać, by je okazać. Nie sądził, że był tym, któremu się to udało.
Chciał jej odpowiedzieć, ale jej bliskość wydała mu się odurzająca. Nim zdołałaby się odsunąć, uciec po tym niespodziewanym — a może wyczekiwanym — muśnięciu policzka, tak blisko jego warg, przechylił głowę, sięgając do jej ust. Nie mógł być bardziej pewien zaproszenia, które mu właśnie wystosowała. Zatrzymał ją przy sobie, musnął ją wpierw czule, potem już całował zapalczywie, tracąc oddech, który musiał w końcu wziąć. — W takim razie i ja jestem zepsuty — wyznał, nie otwierając oczu, nie chcąc odsuwać się od niej o kolejny cal. Głodny, rozbudzony. Jej usta smakowały słodyczą jabłek, chleba i wina.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Polana [odnośnik]15.05.24 19:34
Małe przyjemności stawały się wielkim skarbem, gdy tylko zaczęli odkrywać je razem, jakby przemierzali tajemnicze ścieżki. Ich radość porównać można do dziecięcego entuzjazmu, zapominając o czających się w ciemnościach niebezpieczeństwach. Śmiech, który rzadko kiedy gościł na jej ustach, ożywił się w obliczu jego szczęścia. Było to coś niezwykłego, coś, co zapadało głęboko w pamięć, jakby na zawsze pozostawiając ślad w ich wspólnych przeżyciach. Drobne poprawki w jego wymowie szybko zostały zauważone i sprostowane, co wywołując euforię. Zapał był godny podziwu i chęć, ciesząc się z tymczasowego zajścia. Wraz z rozwijającą się sytuacją, jej zdziwienie zaczęło wzrastać. Such zdawał się wahać, gdy usłyszała nieoczekiwane wyzwanie z jego ust. Spojrzała na niego uważnie, próbując zrozumieć jego intencje, widząc zmianę wyrazu jego twarzy. W myślach umocniło się przekonanie, że musiał żartować. Nie chciała, żeby to było prawdziwe, nie chciała brać tego na poważnie. Nie zasługiwał na takie traktowanie. Nie chcesz tego Jim, proszę.
- Proszę, powiedz, że żartujesz? - pochwyciła na krótko jego spojrzenie, gdy odsunęła policzek od przyjemnego ciepła, jakie dawał. Przeklęła własną bezmyślność, poruszając takie kwestie. - Opuszczając Bułgarię, porzuciłam takie zachowania - zostawiła przeszłość, by kreować wizerunek na nowo. Przychodziło jej to z łatwością, wokół było wielokrotnie więcej pięknych kobiet, tym bardziej arystokratek. Pięknych, nieskazitelnych w swej urodzie. Słowiańskie mankamenty jedynie jawiły się problem, ukazując jej odmienność. - Naprawdę tego żądasz, prawda?
Zabawa cudzym kosztem była ostatecznością, gdy istniało realne zagrożenie, bądź potrzebowała odreagowania. Jednak coś zupełnie innego było w obopólnym graniu na siebie nawzajem. Było to nieczyste, pozbawione moralności, polegające na wykorzystywaniu drugiej osoby dla własnych korzyści. Prowadzić, zaspokajać własne ego po kosztach drugiego, droga prosta do zatracenia. Obie strony były winne tego samego grzechu, żyły chwilą, wystawiając na widok wszystkie przejawy swojej głupoty i chciwości. Oboje jesteśmy zepsuci tej nocy.
- Koszmary to część każdego z nas - spostrzegła, pozwalając na chwilę zapomnienia. Mówiła cicho, obserwując jego twarz z bliska, jak jeszcze dotąd nie miało miejsca. Zauważył z czym się boryka, nie zdołała zachować emocji na wodzy. Acz nie bała się jego opinii, poczuła ulgę jaka bywała dotąd złudna. Nieświadomie pragnęła trwać w tej sytuacji dłużej, zachować lekkość na duchu. Oddała się jego objęciu, próbując wyciszyć szybko bijące serce z przejęcia. Dzielili ten sam ból? Braku wsparcia, słuchania ciągłego negowania przez najbliższych. Utwierdzali w przekonaniu, że wszelakie decyzje przez nich podejmowane były błędem. Też to odczuwasz. -Zrozumienie takich ludzi jak my, bywa dla innych praktycznie niewykonalne.
Nie zdziwiła się jego otwarta śmiałość, choć podjęła wyzwanie, które narzucił. Zmieńmy zasady, gesty zabrzmiały jak zaproszenie do nieznanej przygody. Przesunęła dłonią po jego włosach, czując ich miękkość, drugą zanurzając wokół jego pleców. Oddała się grze równie entuzjastycznie, jak on, delektując się smakiem jego ust. Czując smak wina, słodką słodycz z nutą owoców, które zdawały się uosobieniem niespotykanej pułapki. Wędrując po jego ciele, wyczuwała ślady tortur, które przeżył. Skryła wzrok, z lekkością pociągając za kosmyki jego włosów.
- Zagrajmy wspólnie w wyzwanie, jakie narzuciłeś - szepnęła kusząco tuż przy jego wargach, praktycznie stykając się nosami. Pozwoliła sobie na złapanie tchu, obserwując rumiane oblicze jego wyrazu. - Dwójka straceńców w ferworze pragnień, brzmi kusząco - ujęła jego brodę, pragnąc spojrzeć w jego oczy. Te jawiły najwięcej o człowieku, jak mawiała jej matula. -Spójrz na mnie, nie skrywaj piękna własnych oczu - uśmiechnęła się subtelnie, wyzbywając się suchości własnych warg. Proszę. Tak wiele wymagam?
Zasmakowała przelotnie jego warg, czując pulsuje pod nią emocje i napięcie. Powoli schodziła po żuchwie ku szyi, czując jego puls i napięcie, szukając jawnej reakcji. Przypomniała sobie moment z ich tańca, kiedy wodziła go za nos, zaspokajając ciche pragnienia. Teraz smakowała go z wolna, mrucząc pod nosem znajome melodie, jakby dając mu część siebie. Zdawał się wielbić muzykę równie mocno, będąc częścią jego życia.
- Nie zniknę, Jim - powiedziała tuż przy jego uchu, drażniąc oddechem tamten rejon. Kolejny i kolejny raz, wyczekując odpowiedzi. Podejmiesz się?


Żyje się tylko razJeśli zrobisz to właściwie, to jeden raz wystarczy.


Vesna Krum
Vesna Krum
Zawód : adeptka sztuki uzdrawiania, imigrantka
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Słodka miłości, jak płatki letniego kwiatu - piękna, lecz ulotna. Chwytajmy te chwile z sercem, zanim wiatr czasu je rozniesie.
OPCM : 5 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 12 +3
TRANSMUTACJA : 3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Polana - Page 23 A476ea18a35d8909d019bcbc5872b91a
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12287-vesna-krum https://www.morsmordre.net/t12307-vlad-tepes#378192 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f469-huntingdonshire-hemingford-grey-sadlers-way-38-2 https://www.morsmordre.net/t12541-vesna-krum#386987
Re: Polana [odnośnik]16.05.24 2:51
Nie widział jej twarzy, kiedy sytuacja się zmieniła, chłód wstąpił między nich, jej słodki dotąd głos wydał mu się chłodny, wręcz cierpki. Czy żartował? Sam nie wiedział, bo nie był już pewien, czy właściwie odbierał jej słowa i jej myśli. Jej krytyczne przypomnienie, że tu była inną osobą zwróciło mu uwagę na to, że nieumyślnie mógł jej ubliżyć.
— Nie znam tamtej ciebie z Bułgarii — zwrócił jej jednak uwagę. Nie mógł oceniać ani porównywać jej z nikim, kogo widziała we własnych wspomnieniach. Jakakolwiek w nich była, był pewien, że rozmijali się w tym, co sam widział. — Znam cię tu i teraz. I podoba mi się to, co widzę — wyznał, opuszczając nieco brodę, przestając szukać jej spojrzenia przez ramię. — Nie obchodź się ze mną, jak z dzieckiem — zaprotestował, unosząc brew. Czy mogła go oszukać, czy mogła go omamić? Był pewien, że tak; już to zrobiła, ale wbrew temu co o tym sądziła, czerpał z tego taką samą przyjemność. I podobał się sam sobie w połączeniu z jakimkolwiek żądaniem — dźwięk jej słów rozbrzmiewał mu w głowie; jakby był zupełnie innym człowiekiem. Nawet gdyby to rozważał, nie było już ani ucieczki ani odwrotu. Przytaknął, kiwając głową. Nie wyciągał ku niej rąk, póki sama mu na to nie pozwoliła. Nie obłapiał jej, póki nie zaprosiła go w swoje objęcia i nie szukał jej dłońmi dotąd, choć ona pozwalała sobie na zbyt wiele, zdecydowanie wykraczając poza jego własne wyobrażenia o tym, jak sam by do niej podszedł innego dnia, w innych okolicznościach. Chciał by rozumiała jego intencję, chciał ją dobrze traktować, ale jednocześnie zaczynało być mu mało. Nie do końca wierzył, że mogła go skrzywdzić, zagrać mu na nosie, kiedy się tego spodziewał, ale w rzeczywistości stracił kontrolę nad sytuacją już w chwili, gdy pogrążyła go świadomość, że mógł być chciany. Pożądany. Szedł w to ślepo, konsekwencjami będzie martwił się potem. Spróbuj, zobacz co możesz wziąć. Uśmiechnął się, choć gorzko. Gotów był uwierzyć, że nigdy nie zostanie zrozumiany przez nikogo, że mieli tylko siebie — miał tylko ją, bo czuła to samo — ale Marcel rozumiał go lepiej niż on sam siebie; Neala robiła wszystko, by to pojąć. Przez chwilę myślał, że mógłby ją tym pocieszyć. Istnieli ludzie, którzy to potrafili. Ale w tej chwili zachłannie i egoistycznie zamierzał pokazać jej, że byli zupełnie sami. Tylko on mógł jej w tym pomóc. Dać jej zrozumienie, uwagę, poczucie zjednoczenia z kimś o podobnych doświadczeniach. Wdychał jej zapach tak, jakby chciał wbić w pamięć aromat jej skóry; by pamiętał go jutro, gdy się zbudzi, odnajdzie ją po nim w ciemnym lesie. Niechętnie trzymał tą pozorną resztę dystansu między nimi. Pochylił się ku niej, opierając czołem o jej czoło, uniósł brew z zaintrygowaniem.
— Jestem pewien, że tak też posmakuje — przyznał jej, by zaraz potem zgodnie z jej wolą otworzyć oczy, unieść na nią ciemne tęczówki. Przemknął po miedzianych piegach niknących w ciemności, spojrzał w niebieskie oczy, czując, jak przez moment uginają się po nim kolana. Zamrugał nim uważniej wbił w nią pełen pożądania wzrok. Dłonie przesunęły się mozolnie wyżej, kciuki zahaczyły o krągłości jej ciała, poruszające się w nieco przyspieszonym oddechu. Gotów był upomnieć ją, zwyczajowo, by nie składała obietnic bez pokrycia, kiedy zdał sobie sprawę, że właśnie o to ją poprosił, a ona jakby czytała w jego myślach, spragnionych oczach, przyrzekła mu to, co najbardziej chciał teraz usłyszeć. Ujął jej twarz w dłonie, kciuki pozostawiając na niej, resztę palcy wplatając w jasne jak pszenica włosy. — I tak bym ci na to nie pozwolił — odpowiedział jej z lubieżnym uśmiechem, podejmując to wyzwanie. — Mam wszystko, czego potrzebujesz — zapewnił ją z błyskiem w oczach, a zaraz po tym zatonął w jej ustach, które całował namiętnie, splatając języki w zmysłowym tańcu. Naparł na nią ciałem, sprowadzając ją ze ścieżki, którą szli, prosto na nierówności z mchu, podeptane krzaki jagód, drobne gałązki plączące się między nogami. Patrzył na nią kiedy ją całował, szukał jej spojrzenia, szukał zmian zachodzących na jej twarzy, nawet tych najdrobniejszych, gdy przesuwał dłońmi na dekolt, na plecy, dla podtrzymania jej, by nie runęła pod nim na ziemię. W grubym pniu dębu odnalazł dla niej oparcie i dopiero wtedy wyznaczył ścieżkę po jej szyi pocałunkami, mniej i bardziej agresywnymi. Pełen pasji, żywy i temperamentny jak nigdy kradł ją dla sobie kawałek po kawałku.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Polana [odnośnik]16.05.24 12:35
Kim mam być tej nocy?
Syreną, która swoim śpiewem kusi marynarzy, popychając ich ku nieuchronnemu końcowi? Afekcie własnych zachcianek, sycić egoizm i pragnienie wiecznej władzy, prowadząc ofiarę na zdradliwe skały opatulone narwanymi falami. Być może dobroczyńcą, niosącą ulgę i kojący sen, obciążając się grzechami tego jedynego? Stojąc w obliczu tego wyboru, zdawała sobie sprawę z wagi decyzji, jaką musi podjąć, aby nie przynieść więcej szkód niż ulgi. Chce, aby oderwał się od trudów i trosk codzienności, znalazł spokój w ich wspólnej chwili. Gotowa jest poddać się jego kierownictwu, aby doświadczyć bycia prowadzonym, jak dotąd prowadziła innych. Czy kobieta może stać się dla niego źródłem jeszcze większej satysfakcji niż wcześniej? Wykorzystując odmienne piękno, by zyskać czym więcej dobrodziejstwa. Krótkie migawki obecnej chwili, wizje nocy spędzonej w jego towarzystwie, a potem rano, gdy któreś z nich obudzi się samotne, z trwającą melancholią i pustką. Myśli zostały szybko zagłuszone przez nagłą falę pożądania, która wyparła wszelkie lęki i obawy. W jego ramionach czuła ciepło i siłę, chwile ulotne, które trwały zaledwie przez mrugnięcie oka. Wiedziała, że ta noc będzie krótka, a poranek przyniesie ze sobą rozczarowanie i smutek. Teraz, w tej chwili, tylko on i ona, połączeni w tańcu namiętności, mogli odczuć intensywność tego przeżycia. Nasz wspólny grzech.
Czy zapomnisz o mnie?
W ciemności lasu, gdzie światło ognisk i pochodni nie sięgało, znaleźli swój azyl. Miejsce, gdzie mogli być sami ze sobą, gdzie nic nie zakłócało ich intymności i prywatności. Pośród gęstego zalesienia, gdzie gałęzie drzew zataczały swoje niewidzialne kręgi, stąpali śmiało, prowadzeni jedynie przez instynkt i własne upodobania. Pochwyciła za poły jego koszuli, poczuła się wolna i niezależna, twardo stąpając po trakcie, jakim wytyczał jej obecnie. Czuła się bezpiecznie, gdy miała obok siebie tego mężczyznę. Ich kroki stawały się coraz bardziej pewne, gdy trawili kolejne metry lasu, oddalając się od zgiełku świata zewnętrznego. Tutaj, pośród mroku, mogli być sobą bez żadnych zahamowań ani obaw. Wsparta plecami o naturalną przeszkodę niczym oparcie na czas ich grzesznych czynów. Drzewo wydawało się sojusznikiem, akceptując wszelkie niegodziwości dla jego istnienia. Jej dłonie znalazły się na jego twarzy, zatapiając się w ciepłych i delikatnych konturach jego skroni. Smakowała jego wargi, odczuwając ich miękkość i ciepło, podobnie jak on patrząc na nią z nieomal zatkanymi powiekami. Rumieńce na jego policzkach, malowane przez emocje i brak tchu, dodawały mu słodkiego uroku, powodując zadowolenie. Nie musiała szarpać, aby oderwać od niego ubranie. Wybrała drogę delikatności i szacunku, nie chcąc niszczyć niczyjej własności. Poczęła eskapadę ślepca, rozpinając dwa guziki pośród bieli ich odzienia. Podjęła własny trakt, mącąc dotąd niezbadany śniady tors, zaczepnie nużąc krawędź paznokci.
- Gdybym próbowała uciec - ukróciła ciszę pośród nich, kuszącym szeptem, gdy znaczył badawczo obojczyki. Czuła jego rozpalający dotyk, cichutko mruknęła, pod wpływem nagłej, acz przyjemnej boleści w tamtych rewirach. Uśmiechnęła się niewinnie, unosząc nogę, zaborczym gestem uwijając za jego sylwetką. - najpewniej zaraz bym została pochwycona - niczym jagnię okrążone przez stado wilków. Acz żadne z nich nie było niewinnym stworzonkiem, a połączeniem dwóch temperamentnych jednostek. Traktujących poważnie każde z wyzwań, nawet tych obecnych. Przerwała na chwilę swe eksplorowanie, wspierając głowę wygodnie na pniu drzewa. Dziękowała swej gibkości, sunąc po odsłoniętym udzie. - Mam wszystko, czego pragnę - poprawiła go, rozpinając koszulę do końca. Koniuszkiem języka zwilżyła suche wargi na nowo, sunąc spojrzeniem po jego klatce piersiowej. Pochyliła głowę, sunąc od obojczyka przez mostek, jedną z szelek zsuwając z ramienia.


Żyje się tylko razJeśli zrobisz to właściwie, to jeden raz wystarczy.


Vesna Krum
Vesna Krum
Zawód : adeptka sztuki uzdrawiania, imigrantka
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Słodka miłości, jak płatki letniego kwiatu - piękna, lecz ulotna. Chwytajmy te chwile z sercem, zanim wiatr czasu je rozniesie.
OPCM : 5 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 12 +3
TRANSMUTACJA : 3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Polana - Page 23 A476ea18a35d8909d019bcbc5872b91a
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12287-vesna-krum https://www.morsmordre.net/t12307-vlad-tepes#378192 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f469-huntingdonshire-hemingford-grey-sadlers-way-38-2 https://www.morsmordre.net/t12541-vesna-krum#386987
Re: Polana [odnośnik]17.05.24 15:12
W tej chwili nie przeszkadzałyby mu spojrzenia obcych, nie śmiałby się odwrócić nawet za głosami ludzi błąkającymi się po lesie w poszukiwaniu samotności, uciechy, odrobiny rozpusty. Bo święto miłości rządziło się własnymi prawami, w Weymouth też nie umykały mu pocałunki w wysokiej trawie, skrytych i splecionych w ramionach kochanków. Jej dłonie ściskały materiał jego koszuli, tak, jak jego palce mięły jej białą sukienkę na plecach, długie włosy łaskotały mu nadgarstki, kidy odchylała głowę do tyłu. Zapalczywe pocałunki, którym nie szczędził namiętności pochłaniały go bez reszty, a częstotliwość oddechów zmniejszyła się, one same spłyciły, serce waliło mu w piersi tak głośno i szybko, że można było usłyszeć jego echo z daleka. Rwał się do niej jak ogier, dziki, nieokiełzany i temperamentny, czując, że nie mógł się tym nasycić. Ale ona nie spieszyła się tak, jak on. Nie pozwalała mu się zatracić, nie pozwalała mu całkiem zatonąć, by stać się później plamą — choć piękną — we wspomnieniach pełnych wyrzutów sumienia.
Odrywając się od jej ust, kiedy rozpinała jego koszulę wiedział już, że nie mogła być tylko nią; bezimienną, słabo widoczną cząstką przeszłości. I nie będzie tego żałował ani przez chwilę, wracając myślami o poranku do tej nocy z dziwną tęsknotą i suchością w ustach szukając po niej śladu. Sięgnął dłonią do jej twarzy, wstrzymując się z dalszą eksploracją, popatrzył jej w oczy, oddychając przez rozchylone usta. Kciukiem pogładził jej policzek, a potem palce zsunął na szyję raz jeszcze, tam, gdzie chwilę wcześniej znaczył ją swoimi pragnieniami, jakby upewniał się, że to wszystko prawda. Otumaniony wróżkowim pyłem, pijany przez nią.
— Jak ptak— wyszeptał z trudem, dłonią przesuwając po krańcach jej białej sukienki. Z zadowoleniem odkrył, że nie musiał szukać zapięcia z tyłu, wiązanych sznurków, pod palcami wyczuwając drobne, okrągłe jak koraliki guziczki. — Pochwycona w klatkę jak rzadki ptak. — Była nim, choć jej uroda go zachwyciła, miała w sobie czar, urok, który go zniewolił. Z łatwością uporał się dwoma palcami z pierwszym z guziczków. Wsunął opuszki od materiał, wzdłuż mostka, ustąpił przy tym drugi i trzeci, w bliźniaczym geście, podobnym tempie, jak ona rozpinała jego. Cóż to była za potworna tortura. Nigdy wcześniej nie karał się w ten sposób, nie ociągał, nie zwlekał. I nie patrzył tak żarliwie. Czwarty, piąty, szósty i siódmy. Biel jej skóry nie wyróżniała się od rozchylonego materiału, ale nie sięgnął tam spojrzeniem. Jeszcze nie. W blasku zostawianych ognisk za sobą zdawało mu się, że jej oczy były niebieskie, teraz widział w nich szarość pochmurnego dnia, ale i piegi zdobiące jej nos niczym gwiazdy niebo miały mniej rdzawy kolor.
Nie zapomnę.
Choć ta myśl zaczynała w nim kiełkować powoli i nieśmiało, bardziej z tyłu głowy niż w trzewiach, mościła się wygodnie, by za jakiś czas w najbardziej nieoczekiwanych momentach dać o sobie znać. Narkotyczny trans wzmagał jego odczucia, wrażenia — uwrażliwiał go mocniej na jej dotyk, na słuch, podkręcał w myślach to, co przed sobą widział. Wbrew temu, co sądziła, nieświadomie prowadziła go w nieznane, dając zakosztować nieznanej dotąd słodyczy, rozbudzając fantazje coraz dziksze i niemoralne. Znał tylko jeden smak ust, tylko jeden zapach kobiecego ciała, tylko jedną drogę do spełnienia. Chcąc nie chcąc, stała się jego sekretną nauczycielką, kiedy świadomie lub nie, hamowała jego zapędy, dzikość serca, nie dając przy tym zgasnąć rosnącemu wciąż pożądaniu. Patrzył na nią z żarem w oczach. Jej noga przywłaszczająca go sobie, zacisnęła się na nim jak imadło, katując go niemożliwym do zniesienia bólem oczekiwania, a jednak ze zdumieniem odkrył, że nigdy wcześniej ból nie był tak słodki i tak przyjemny jak teraz z nią. I nigdy miał nie zapomnieć jej twarzy takiej, nigdy miał nie zapomnieć jak prowadziła go po krawędzi przyjemności od chwili, gdy poprosiła go, by na nią patrzył. Patrzył, patrzył nie mogąc zmusić się nawet do mrugania, kiedy dostrzegał drobne drżenie kącików jej ust, emocje odmalowujące się w jej oczach.
— Co to za przyjemność mieć na własność tak pięknego ptaka i słuchać jego smutnych pieśni o utraconej wolności? — spytał nagle z cichym westchnieniem, zbliżając ku niej biodra, pochylając się ku niej, by ledwie musnąć jej wargi w pieszczocie. Przyłożył dłoń do jej klatki, między rozpiętym materiałem, czując pod palcami silne uderzenia jej serca, wibracje jakie wywoływało rozchodziły się po jego dłoniach na przedramiona resztę ciała. Przesunął dłonią mozolnie pod jej obojczykiem, po krawędzi jej sukienki w kierunku ramienia, z którego zsunął lekki, przewiewny materiał. W afekcie, lekkim jak powiew wiatru dotykiem palca środkowego, a potem i serdecznego, wskazującego, jakby błądził nimi po szczególnie delikatnej mapie, jakby gładził struny własnych skrzypiec uwolnił ramię z krępującego materiału, obnażając je bezwstydnie. — Pochwycona? — powtórzył, unosząc wzrok na jej oczy. Lekko pokręcił głową. — Nie — odparł dla potwierdzenia. Złączył ich na moment, chcąc odwrócić jej uwagę od myśli o ucieczce. Wysunął ramię z opadającej na łokieć szelki, zaraz potem wyswobadzając się z drugiej. — Przekonałbym cię, byś sama chciała zostać i śpiewać dla mnie najpiękniejsze z pieśni— wyznał cicho, odrywając się na chwilę, by pogrążyć się w całej serii pocałunków jej twarzy, wzdłuż linii żuchwy, aż do ucha, którego płatek przygryzł. Odnalazł jej dłonie, splótł ich palce razem, jak palce zakochanych i uniósł jej dłonie nad głowę, gdzie pochwycił już tylko jedną ręką. Jej przyciśnięte do jego boku udo domagało się uwagi, nie pozwalało o sobie zapomnieć. Złapał je pod kolanem, szeroko rozłożonymi palcami przeciągnął po skórze. Była taka delikatna, taka gładka. Pomruk przyjemności, satysfakcji wydobył się z jego gardła mimowolnie. Czuł jakby dotykał jedwabiu, który okrywał szorskti kawałek bawełny; pragnął go zdjąć, pozbyć się, by cieszyć urokiem ciała. Palcami zabrnął daleko, nie zatrzymał się, kiedy dotarły do zgięcia. Nie był przyzwyczajony do rozkosznej ociagłości. Wszystko dotąd czynił w pośpiechu, oddając się galopującemu sercu i wrzącym emocjom. Wszystko do tej pory bywało nagłe, gwałtowne, nieprzemyślane.
Przy niej czas się zatrzymał, nie wiedział nawet jak.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Polana [odnośnik]18.05.24 17:31
Szukaj pragnień, szeptaj cicho, kochaj powoli.
Zdobędziesz pewność, że wzrok jego będzie skupiony tylko na Twej osobie. Słowa, jak stare kamienie, leżały w głębinach jej pamięci, niezmiennie obecne i trwałe. Nauki przeszłości, zdobyte w bataliach życiowych, stanowiły fundament jej obecnej siły, umożliwiając pokonanie intryg kosztem własnej godności. Cioteczko najmilsza, jej przewidywania niemal wszystkie znalazły swoje odzwierciedlenie tutaj. Porządnie? Chwilowa chęć posiadania, której obiekt staje się marzeniem wypełnionym na krótką chwilę? Czy też może to subtelna sztuka, która, niezrozumiana, potrafi zatracić w sobie tych, którzy nie umieją określić granic? Podejmując tę decyzję, wyryła ścieżkę wyboistą i niekonwencjonalną, zmuszając los do zaakceptowania jej wyborów. Chociaż pochłaniała ją żądza sukcesu, nie zatraciła wrażliwości ani empatii, które płynęły w jej żyłach niczym nieustający nurt. Odczuwała wewnętrzny konflikt między ambicją a moralnością, lecz zawsze dążyła do tego, by zachować swój autentyczny charakter, nawet w obliczu nieczystych gier życia. Jeśli miała przyjąć w swe objęcia czyjeś serce, to z prawdziwości uczyć, niż uroku pożądania.
Wydawało się, że to jedno spotkanie może zmienić wiele, nawet jeśli tylko na chwilę. Warto było czasem złamać własne zasady i puścić wodze fantazji, zwłaszcza gdy dotyczyło to tak silnych emocji, jak pragnienie bycia pożądaną i potrzebną. Nieśmiało zaznaczała obecność, starając się być dla niego tym, czego potrzebował w tym konkretnym momencie. Być może to było dla niej wyzwoleniem, choć równocześnie świadoma była, że ten moment mógł okazać się jedynie ułudą, która rozproszy się w świecie kolejnego dnia. Jednak teraz, w tym jednym, nieuchwytnym momencie, pozwoliła sobie na owo marzenie. Kroczyła przez nieznane kawałki męskiego ciała, które na chwilę był jej. Tak, jak uczucie jego większych dłoni na coraz bardziej odkrytym ciele. Łaknęli tego oboje, równie dostając niczym dar. Palcami prześlizgującymi się po nieznanym terenie, wyznaczała nowe ścieżki namiętności i pożądania. Jak płomień, który tanecznie posługuje się wichrem, tak i ona poruszała się w ich tańcu, niepohamowana i nieokiełznana. Uścisk dłoni było jak jedyny punkt stabilności w tym wirze emocji, których nie potrafiła zatrzymać. Z każdym spojrzeniem, każdym westchnieniem, ujawniała nieobliczalne głębie własnych pragnień, gotowa na wszystko, by zaspokoić jego najskrytsze żądania.
- Tylko Twym słowikiem będę - zaśpiewała cichutko, między zatargami z oddechem. Cichy szept kojący ich oboje, powstrzymujący temperament przed pośpiechem. Spoglądała na niego z nieodgadnionym wejrzeniem, pozwalając na bezwstydne obnażanie własnego ciała. Powolutku, małymi kroczkami ku niezwykłości spełnienia. - tylko Tobie śpiewać będę. - Przenikał ją nie tylko urok jego obecności, ale także głębokie zrozumienie i współbrzmienie. W jego spojrzeniu dostrzegała coś więcej niż tylko powierzchowną fascynację - było tam coś, co budziło w niej dotąd niewskrzeszony ogień. Dotyk był jak pierwszy promień słońca po długiej zimie, odsłaniający zakamarki jej duszy, które dawno były ukryte. Odkrycie tych nieodkrytych obszarów wywoływało chwilową boleść, gdy czuła nowe to blizny pod opuszkami. Jej czułe dotknięcia przywodziły na myśl delikatny szmer liści unoszących się na wietrze. Całowanie blizn było jak modlitwa składana na ołtarzu przeszłości - gest pełen współczucia, troski i żalu. Pojedyncza łza spłynęła niezuważenie, odganiając natręctwo powrotem do jego ust. Chciała wyrazić swoje współczucie, zrozumienie i wsparcie, aby pokazać, że nie jest sama w swoim cierpieniu. - A jeśli wypuszczona ptaszyna wracać będzie, by zaśpiewać tylko jemu? - nie wstydziła się z wolna nabywanej nagości. Spoglądała uważnie na jego gesty, czując ciarki rozchodzące się po jej ciele. Jakże niesamowite, wzbudzając pragnienie pośpiechu. Szybciej, już teraz się oddać? Nie, chciała mu pokazać inność niesionej idei. Ugasić temperament, uczyć skupienia na najmniejszej kwestii poznawczej. Bardziej czuć. - Przekonaj mnie, gdy nikt tego jeszcze nie uczynił - zażądała z lekka, wyzbywając się z jego ciała zbędnego materiału koszuli. Objęła go przez chwilę, pełnej okazałości przemykając po śniadym ciele. Przyjemny gorąc skóry wręcz nawoływał do otulenia go czułością. Całowała ramię, lekko podgryzając obojczyk; znacząc swoim tempem jego ciało. - Zawtóruj me przyszłe pieśni swą muzyką, proszę - nie była pewna, czy niegdyś grywał. Nie wiedziała tego, wykorzystała grę słów.
Subtelne okowy zniewolenia odgrywały swoją rolę jak delikatne pętle, które owijały się wokół jej ciała, nie ograniczając ruchów, ale raczej podkreślając intymność i zrozumienie. To uczucie zaskoczenia przewinęło się przez nią, ale zamiast odrzucić je, pozwoliła mu na swobodne rozkwitanie. Jego delikatne dotknięcia były jak strugi ciepłego wiatru, które łagodziły każdy jej skurcz, przywracając spokój i harmonię. Było to jak dotknięcie sztuki - subtelne, pełne wyrafinowanej piękności.


Żyje się tylko razJeśli zrobisz to właściwie, to jeden raz wystarczy.


Vesna Krum
Vesna Krum
Zawód : adeptka sztuki uzdrawiania, imigrantka
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Słodka miłości, jak płatki letniego kwiatu - piękna, lecz ulotna. Chwytajmy te chwile z sercem, zanim wiatr czasu je rozniesie.
OPCM : 5 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 12 +3
TRANSMUTACJA : 3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Polana - Page 23 A476ea18a35d8909d019bcbc5872b91a
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12287-vesna-krum https://www.morsmordre.net/t12307-vlad-tepes#378192 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f469-huntingdonshire-hemingford-grey-sadlers-way-38-2 https://www.morsmordre.net/t12541-vesna-krum#386987
Re: Polana [odnośnik]19.05.24 15:07
Niewiele było w nim już niewinności, choć nie znał się na kobiecych sztuczkach, na intrygach potrafiących równie łatwo budować, co burzyć. Nie odróżniał w nich prawdy od fałszu, nie odróżniał też miłości od pożądania, jedno i drugie budziło w nim pasję i namiętność, tęsknotę i dreszcze. Nieświadomość wynikająca z młodego wieku i niewielu życiowych gier, a nawet wojen toczonych między mężczyznami i kobietami pozwalała mu naiwnie wierzyć, że są tym samym i traktował je równie poważnie, nie znając smaku wyrachowania. Dziś parł przed siebie, popełniając niewybaczalne błędy, których nie śmiał żałować, pragnąc prawdziwych emocji, zatracenia w nich dogłębnie. Rozumiał jej ostrzeżenie — łatwo było dać się zwieść, pokochać, pragnąć więcej, nie godząc się na koniec smakujący gorzkim rozczarowaniem, ale o końcu nie mógł myśleć na początku tej drogi — żyjąc w myśl zasady idź, szalej i nie pytaj co dalej, prosił, żądał, by mu to dała. Ofiarowała mu wszystko, co miała. Karmiła go fantazjami od pierwszej chwili, pierwszego zetknięcia dłoni, obrotu w tańcu, rozpalając pragnienia. Ulegał im z łatwością, wodząc głodnym wzrokiem za jej ruchami tak teraz, jak i wtedy, gdy muzyka miała ich we władaniu. Propozycja wspólnej gry, zgody w warunkach była mu na rękę, ale o tym, co stanie się potem pomyśli gdy rosa pokryje mu włosy i rzęsy, budząc ze snu.
Jej usta były miękkie i aksamitne, jej piersi krągłe i ciepłe, oddech przetykany pomrukami wydawał się jedną z piękniejszych melodii jakie słyszał; taką, którą chciał zapamiętać równie mocno jak jej zaróżowione policzki, błyszczące oczy wpatrzone na niego z wpół przymkniętych powiek. Każdej pieszczocie z każdą kolejną sekundą poświęcał więcej uwagi, znacząc ją nie tylko dziką żądzą, ale też oddaniem, zapewnieniem, że jego myśli nie błąkały się bezpańsko — były tu i teraz, z nią, skupione tylko na niej, na jej i własnych doznaniach, na reakcjach, które nie raz go zaskakiwały zachęcając do coraz śmielszych czynów. Trudno było szukać wzoru w błądzących po jej ciele dłoniach, jakiegoś rozmysłu czy planu — podążał nimi zgodnie z czuciem własnego serca, podążając za wskazówkami oddechu, gęsiej skórki pojawiającej się na ciele.
Uśmiech na jego wargach zdradzał go z tym, jak wielką przyjemnością, ulgą i obietnica napełniła go tym wyznaniem. Jeśli chwilę wcześniej był świadom jej ulotności i gry, jaką prowadzili, zapomniał o niej już, biorąc na poważnie, czując jej konsekwencje całym sobą. Śpiewaj, śpiewaj moja droga. Będę cię słuchał po wsze czasy. Rozprawił się z bielizną ławo, zmuszając ją do opuszczenia nogi pozwolił zsunąć smyrającą kolana, łydki. Palce z precyzją i rozmyślnością obdarowywały ją pieszczotami, jak podczas gry na skrzypcach, jak podczas trzymania smukłego gryfu w dłoniach z elastycznym nadgarstkiem, miękkimi stawami dociskając struny. Cichy szum drzew towarzyszył urwanemu oddechowi. Ale gruby pień drażniący jej skórę mógł niepotrzebnie odciągać jej uwagę od pierwszych skrzypiec, nie chciał tego wcale. Objął ja czule, by oddać posłaniu z mchu i pomiętej białej koszuli, która nie mogła stać się nawet namiastką wygody, ale mogła chronić jej piękne ciało przed każdym zranieniem. Instynktownie czuł, że nie mógłby do tego dopuścić — do jej bólu, do łez. Chciał mieć jej uwagę, całą. Chciał by napoiła go sobą.
— Zawsze przyjmie ją z otwartymi ramionami — wymruczał miękko i melodyjnie, odrywając się od jej warg, by popatrzeć jej w oczy, by dłonią pogładzić jej twarz, odgarniając od niej jasne włosy. — Jesteś taka piękna — szepnął z niedowierzaniem bardziej do samego siebie niż do niej, błądząc ciemnymi oczami po jej twarzy pokrytej piegami, po wyraźnie zarysowanych wargach. Wciąż trudno mu było uwierzyć w to wszystko. — Ale nie jesteś lalką. Nie dla mnie. Jesteś jak Gwiazda Polarna prowadząca zagubionego żeglarza po burzliwym sztormie prosto do bezpiecznego portu. Prosto do domu — dodał z lekkim uśmiechem, nim pochylił się ku niej raz jeszcze, by złączyć ich usta. Jej pocałunki, jej dotyk, palce i usta przemierzające po starych bliznach — to wszystko wywoływało w nim drżenie, wzruszenie, większą i głębszą potrzebę zbliżenia, pokonanie granic ciała, serca, umysłu. — Będę dla ciebie grał, będę z tobą śpiewał, jak długo będziesz sobie tego życzyć.
Palce niknęły w jej jasnych, odznaczających się pośród mchu i krzaków jagód, włosach. Mościł się przy niej wygodnie, między jej nogami, ustami przemierzając znów nowe i niezbadane ścieżki. Czuł jej puls pod własnymi wargami, przyspieszony, wyraźny, czuł bicie jej serca, kiedy całując skórę nosem i oddechem muskał najwrażliwsze miejsca. Czuł ją pod sobą, wyraźną i prawdziwą, za co dziękował Merlinowi w duchu, że nie była tylko senną marą, gdy łączyli się ponownie w tańcu, wywołującym u niego przyjemny dreszcz.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Polana [odnośnik]21.05.24 16:06
Każdy dzień był walką o zachowanie godności i harmonii z własnym ciałem. Zmagając się z fizycznymi niedoskonałościami, starała się znaleźć w sobie siłę do przetrwania. Pośród szkolnych ławek i wśród spojrzeń rówieśników, próbowała ukryć ból i znaki przeżytych zranień. Jednak nawet w najtrudniejszych chwilach, zachowywała powierzchowną delikatność, dbając o swój wygląd i subtelność. Marzyła o chwili, gdy będzie mogła świecić dla kogoś, kimś wyjątkowym, kto doceni jej piękno wewnętrzne i zewnętrzne. Niestety, ta nadzieja została zachwiana, gdy doświadczyła krzywdy, której nie potrafiła zrozumieć ani pogodzić się z nią. Moment, który zatarł granicę między rzeczywistością a koszmarem. W sercu młodej kobiety tkwiła nadzieja na piękną miłość, a nie krzywda i cierpienie. Jednak spotkała ją okrutna rzeczywistość, która przyniosła jej tylko ból i rozczarowanie. Oddając się pierwszej miłości, stała się ofiarą przemocy, której nie mogła zrozumieć. Kiedy zbudziła się tamtego dnia, otoczona zapachem ziół i niezrozumieniem, czuła się zagubiona i skrzywdzona. Każdy oddech przypominał jej o okrutnym doświadczeniu, które pozostawiło ją w stanie otępienia, próbującym zrozumieć, co tak naprawdę się stało.
Uczucie zagubienia i rozczarowania nie mogło być bardziej przytłaczające. Świadomość, że własne ciało stało się tylko narzędziem dla cudzych pragnień, było jak cios w serce. Być traktowanym jak przedmiot, pozbawionym godności i wartości, to najgorszy koszmar, który mogła przeżyć. Teraz, kiedy przypomniała sobie te bolesne chwile, musiała zmierzyć się z pytaniami. Dlaczego pozwoliła na to, by stać się kimś, kim nigdy nie chciała być? Ciało straciło dla niej ważność, bawiąc się nim. Oddając siebie. Pośród gęstych zacienionych ostępów lasu, gdzie światło ledwo przeciskało się przez gęstwiny, ich drogi splatały się jak nici w skomplikowany wzór. Miała w rękach władzę, która mogła zdominować i zatuszować wszelkie słabości, ale wybrała inny kurs. Choć żądza mówiła inaczej, serce dyktowało zupełnie inne reguły. Nie chciała skrzywdzić tego, kogo kochała iluzją czynów i gestów, nawet na chwilę. Był tam, aby zająć się nim, zapewniając mu ukojenie i poczucie bezpieczeństwa, które obydwoje tak desperacko potrzebowali. W ich zjednoczeniu znajdowało się lekarstwo na wszystkie wcześniejsze rany, które zadawało życie. Słowa poruszały serce, chłód ziemi powodował przyjemne szarganie pośród gorąca dwóch ciał splatających się z wolna. Jestem Twoja - ja, ciało i mój głos.
- Twe słowa koją mą duszę - szepnęła między urwanymi oddechami, gdy spoglądała śmiało w jego śmiałe ruchy. Czuła, oddając się mu pośród jego pragnień i chęci poczucia. - Pozwól mi być Twoją przystanią spokoju, oazą najcichszych pragnień i ciepła - zawtórowała, gładząc na oślep jego kręcone, miękkie w dotyku niesforne włosy. Oddaj się w me ramiona. W ich intymnej chwili pośród natury, jej ruchy były jak taniec delikatnych liści tańczących na wietrze. Nieoczekiwanie pochwyciła jego dłonie, jakby chcąc go przytrzymać, jakby chcąc przemówić językiem ciała. Uniosła się lekko, wyginając ciało w naturalny sposób, niczym poruszającej się do muzyki ukrytej w szumie drzew. Jej spojrzenie było jak mglisty obraz pragnień, które tylko czekały, by zostać ujawnione. Powoli przesunęła dłoń po jego przedramieniu, jakby sprawdzając reakcję, jakby poszukując drogi do serca. Całując z wolna, tak jak on to robiła, jakby chcąc znaleźć w nim odpowiedź na pytania, które skrywał w sobie. - Pozwól się sobą zająć, mój zagubiony marynarzu.
Miała go teraz w swym objęciu niczym kwiat wśród liści. Naparła na jego nagie ciało, czując pulsuje pod swoimi dłoniami. Jej uśmiech był delikatny, lecz pełen pewności, jakby zasypywała go swym spokojem. Drugą dłoń pogładziła jego brodę, unosząc jego twarz w jej kierunku, niczym przyciągając go ku sobie. Subtelność pocałunku była jak prośba o pozwolenie jak błaganie o chwilę zbliżenia. Wodzenie dalej szło, zanurzając ich w pokrętnościach grzesznych czynów. Jej mruczenie było jak zaproszenie, jak wołanie go do siebie, do wspólnej podróży po zakazanych strefach uczuć.
- Nie spieszmy się, pragnę byś czuł co najlepsze - ochronę, złudną miłość i zatracenie. Poprowadziła jego dłoń ku sobie, przez mostek, zatrzymując się przy piersi pragnącej uwagi.


Żyje się tylko razJeśli zrobisz to właściwie, to jeden raz wystarczy.


Vesna Krum
Vesna Krum
Zawód : adeptka sztuki uzdrawiania, imigrantka
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Słodka miłości, jak płatki letniego kwiatu - piękna, lecz ulotna. Chwytajmy te chwile z sercem, zanim wiatr czasu je rozniesie.
OPCM : 5 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 12 +3
TRANSMUTACJA : 3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Polana - Page 23 A476ea18a35d8909d019bcbc5872b91a
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12287-vesna-krum https://www.morsmordre.net/t12307-vlad-tepes#378192 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f469-huntingdonshire-hemingford-grey-sadlers-way-38-2 https://www.morsmordre.net/t12541-vesna-krum#386987
Re: Polana [odnośnik]23.05.24 11:37
Mówili, że życie nie było łaskawe i nie oszczędzało nikogo. Mówili, że było wielką próbą, w której najtrudniej mieli nie ci najsłabsi, lecz ci o najbardziej wrażliwych sercach, najdelikatniejszych duszach. Gdyby tylko wiedział o jej przeszłości, nie rwałby się ku tej z taką śmiałością, zbyt dobrze samemu pamiętając gorycz niechcianego dotyku, jaki oblepił go jak zaschnięta krew między murami Tower. Nie było w nim brutalności, bo choć ojcowska agresja z pierwszych lat życia odbiła się w nim porywczością godną rozbójnika i zawadiaki, pragnął dla niej wyłącznie dobroci, kiedy sama obdarowała go nią, jakby niewiele ją kosztowała. Mało zaznał jej w życiu, potrafił odwdzięczyć się każdemu przejawowi dobrego serca, dlatego namaszczał ją dotykiem czułego kochanka, obdarzając każdy fragment jej ciała i skóry uwagą, na jaką zasługiwała — wierzył, że tak, choć nie znał jej praktycznie wcale, wystarczyło mu prawdy w dzisiejszej rozmowie, by umieścić ją wśród tych, które zasługiwały na to, co najlepsze. I być może z tego samego powodu nie pociągnąłby jej nigdy w las, ale jej urok, jej wdzięki, jej otwartość i zachęta z łatwością przedarły się przez słabe bariery i marne pojęcie o samokontroli. Bo jej czułość i zrozumienie pchnęły go ku pragnieniu wspięcia się na najwyższy poziom ludzkiej intymności. Bo jej spojrzenie go chciało, bo jej dłonie go szukały tak zapalczywie, że uwierzył, że w posłaniu z mchu i paproci nie było niczego złego, jeśli oboje potrafili uczynić tę chwilę niezwykłą i pełną pasji, ocierającą się o miłość, nie tylko porządnie, o emocje tak głębokie i pozostające w pamięci, jak tylko się dało.
Upojony chwilą momentami znikał w innym świecie; bo choć ożenił się jeszcze za szczeniaka, nawet w chwilach rozłąki i utraconej nadziei nie tonął w obcych kobiecych ramionach, bo nigdy nie poznał smaku niewierności, bo wszystko co znał, nauczyła go wieloletnia przyjaźń, młodzieńcze zauroczenie, bezpieczna przystań, która przestała taka być w ostatnich, trudnych i bolesnych miesiącach; świat z którego uciekł w obojętności i przykrego pogodzenia się z obecnym stanem rzeczy.
Vesna obudziła go na nowo, stając się środkiem i celem jednocześnie, nagrodą. Odnajdywał w niej pocieszenie i uciechę towarzyszącą poznawaniu nowości. Mógł ją kochać — kochać przez chwilę, nie myśląc o pogubionym sercu wcale, kochać tej nocy za jej dobroć, za zrozumienie, za delikatność i oddanie. Tak też dotykał jej ciała, poruszony czymś więcej niż tylko piękną piersią, smukłą talią, ustami, smakującymi winem. Pragnął być z nią w pełni, zająć jej myśli i serce, stać jednością, w którym urwane oddechy i serca grały tę samą melodię. Chciał z nią być, nie mieć, bo posiadanie było tylko obłudą; chciał dzielić z nią tej nocy pragnienia, uniesienia, wizje i sny.
— To dobrze — szepnął cicho, łapiąc oddech; uniósł ciemne jak noc oczy na nią, na pulsujący na szyi kawałek skóry będący dowodem szybkiego bicia serca, życia. I nie mogąc się tej pokusie oprzeć pocałował je, tuż pod jej żuchwą, mozolnie zadzierając brodę by to samo uczynić wyżej, pod jej uchem. — Ukoję też serce, jeśli mi pozwolisz— obiecał cicho, ciepłym oddechem otulając szyję niczym muśnięcie lipcowego wiatru. Jej wstrzymanie wzmogło w nim uwagę, bo nie parłby dalej, widząc jej wahanie czy protest. Wsparł się wyżej, na przedramionach, dając jej odetchnąć świeżym powietrzem wieczoru; wokół pachniało sosnowymi igłami, dymny zapach ognisk prawie przestał tu docierać. Może zmienił się wiatr, może nadchodziła zmiana pogody lub coś, czego nie mogli jeszcze przewidzieć. Patrzył, patrzył i odczuwał, czuwał i uczył się jej — jej potrzeb, jej świata, reakcji i westchnień. Podążył spojrzeniem za jej dłonią, ustępując wygięciom jej ciała, jak w tańcu, dopasowując się do niej najlepiej jak tylko potrafił, bo każdy drobny ruch i każde przesunięcie było wskazówką i kierunkiem. Kąciki ust drgnęły mu w lekkim uśmiechu, nieco nieprzytomnym, błogim — pozwolę — i w błogiej nieświadomości przez chwilę, nim nie pojął całkiem, nim ciche westchnienie nie opuściło jego gardła mimochodem. Patrzył jej w oczy tylko chwilę, w pamięci mu pozostał jej lekki uśmiech, kiedy pozwolił powiekom opaść, by oddać i poddać jej się całkowicie.
— Proszę— szepnął błagalnie, prosił, pozwalał. Jej pierś idealnie leżała w jego dłoni, zacisnął wokół niej palce z mocą, by rozluźniwszy je drażnić ją podstępnie, lubieżnie szczypiąc. Chciał jej odpowiedzieć, ale nie potracił wydobyć z siebie głosu, zebrać myśli, głosek złączyć w jakiekolwiek słowa. Odnalazła jego usta, na których obecność odpowiedział równie lekko. Zamiast złączyć je na dłużej i zamknąć, z rozchylonych spijał jej pomruki, wtórując westchnieniem. Spod ciemnych rzęs popatrzył na nią, być może w innej chwili mogąc podjąć się liczenia wszystkich piegów na jej twarzy, teraz tylko szukając szarego spojrzenia, któremu powiedziałby, jak bardzo jej pragnął.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Polana [odnośnik]27.05.24 9:39
Obietnica brzmiała jak oddech letniego wiatru, drażniącego delikatnie skórę i zapewniającego ukojenie. Ta obietnica, że odbierze od niego wszelkich boleści, acz wniesie chwilę ukojenia. Była gotowa zaufać mu całkowicie, oddając w jego ręce serce, duszę. Szanowała to, że nie musiała mówić, że wystarczyło spojrzenie, aby zrozumiał jej potrzeby. To była magia nieznacznej chwili, pełna subtelności i delikatności, jak taniec cieni w świetle księżyca. Kiedy objął ją delikatnie, poczuła się bezpiecznie, jakby cały świat przestał istnieć, a istniało tylko ich dwoje. Jej uśmiech był ciepły i prawdziwy, pełen wdzięczności za obietnicę ukojenia. W jego objęciach czuła się jak kwiat otwierający swoje płatki na pierwsze promienie słońca po burzy. Chciała zmiany, chciała przejścia na nową stronę, gdzie ból był tylko wspomnieniem, a miłość i zrozumienie przeważały. Zaś w jej sercu odbijały się echo słów uwielbienia, które chciała mu szeptać, jak modlitwę, która miała doprowadzić ich na nowe drogi poznawcze. W tej chwili byli jak dwie dusze splecione w jedną, gotowe zmierzyć się z przyszłością i odbudować to, co zostało zniszczone przez przeszłość.
W chwilach, gdy ich ciała splatały się w nić pożądania, było coś magicznego w tej intymności. Była to chwila, gdy świat zamarł wokół nich, a tylko one istniały w tej niezwykłej symbiozie. Jej dłonie, płynne jak falujące morze, oplatały jego plecy, delikatnie podkreślając kontury mięśni. Wargi, zapalone żądzą i pragnieniem, spotykały się w miękkości pocałunków, których ciepło przepływało przez ich ciała jak balsam dla duszy. Było to jak taniec dwóch dusz, które odnajdywały się nawzajem w nieskończonym oceanie namiętności. A kiedy milczenie nawiązało między nimi, ich spojrzenia mówiły wszystko. Były to spojrzenia, które zaglądały w głąb duszy, odnajdując tam nieopowiedziane historie, pragnienia i marzenia. Były to spojrzenia, które obiecywały więcej niż słowa, obiecując wspólną podróż przez świat emocji i uczuć. To była noc, której nie zapomni, pełna magii i tajemnicy, w której świat zniknął, pozostawiając tylko ich dwa, splecione w idei pozornej miłości i pożądaniu. Dotyk, delikatny jak powiew letniego wiatru, zapraszał go do spokoju i zaufania. Gdy spoczął na miękkości leśnego poszycia, poczuł chłód ziemi przenikając przez ciało, równocześnie otulając go niewidzialnymi ramionami. To było jak powitanie ze strony natury, która wciąż zachwycała swoją prostotą i pięknem. Jej ciało, spoczywające na jego udach, było jak promień światła w ciemnościach, dając mu poczucie bezpieczeństwa i bliskości. Była jak anioł stróż, który opiekował się nim w tej chwili słabości i oddania. Gdy pochylała się nad nim, śpiewając cichą pieśń, oddawała pieszczoty tak, jakimi raczył ją od długich chwil. Pszeniczne kosmyki tańczyły na wietrze, unosząc się w rytmie nocy. Pozbyła się dotychczasowego upięcia z tyłu, wyzwalając całość swej natury. Łasiły się do niego przy najmniejszym ruchu, okalając badane rewiry nieznanego. Zjawisko słowiańskiej urody, emanując ciepłem i miłością w każdym swoim ruchu. A jej uśmiech, promieniujący nad nim jak jasna gwiazda na nocnym niebie, przynosił mu spokój i nadzieję na lepsze jutro.
- Tej nocy oddałam swoje serce - odpowiedziała po czasie, znacząc trakt pośród blizn. Oddawała im hołd, pieszczotę uwielbienia wszelkich mankamentów, które uwiecznił mu czas. - Przynieś mu ukojenie, oddal boleści - spoglądała na jego owiane rumieńcem lico, czując jego przyspieszony oddech. - Ty możesz przynieść zapomnienie - bądź mym lekarstwem. Proszę, miała nigdy nie zapomnieć tej dobroci. Dobroć tej nocy spłynęła na nią niczym łagodna fala, przynosząc z nawiązką cień zrozumienia i sympatii, których tak bardzo brakowało jej przez ostatnie miesiące. Każdy delikatny gest i ciepłe słowo, które od niego otrzymała, były jak balsam na jej poranione serce. Spłacił swój domniemany dług, choć nie był tego świadomy, a dla niej to było wystarczające. Nie pragnęła niczego więcej. W tej chwili otulona ciszą nocy i ciepłem jego obecności, czuła się spełniona. Nie zdołałaby poprosić o więcej, mając pewność, że i on nie miał łatwego życia. Jego oczy, choć skrywały wiele tajemnic, mówiły o cierpieniach i trudach, które doświadczył. W tym jednym, ulotnym momencie, oboje znaleźli w sobie nawzajem coś, czego nie potrafili znaleźć nigdzie indziej.


Żyje się tylko razJeśli zrobisz to właściwie, to jeden raz wystarczy.


Vesna Krum
Vesna Krum
Zawód : adeptka sztuki uzdrawiania, imigrantka
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Słodka miłości, jak płatki letniego kwiatu - piękna, lecz ulotna. Chwytajmy te chwile z sercem, zanim wiatr czasu je rozniesie.
OPCM : 5 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 12 +3
TRANSMUTACJA : 3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Polana - Page 23 A476ea18a35d8909d019bcbc5872b91a
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12287-vesna-krum https://www.morsmordre.net/t12307-vlad-tepes#378192 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f469-huntingdonshire-hemingford-grey-sadlers-way-38-2 https://www.morsmordre.net/t12541-vesna-krum#386987
Re: Polana [odnośnik]27.05.24 11:32
Widok jasnych włosów w koronie drzew na tle rozgwieżdżonego nieba będzie dręczył go nocami, wiedział to już teraz; widok pszenicznych kosmyków rozsypanych w gąszczu krzaków jagód i mchu, ozdobiony liśćmi paproci będzie spowijał mu sen z powiek przez najbliższy czas. Chciał mieć w głowie jej obraz namalowany tak doskonale, tak perfekcyjny, idealny; zapamiętać każdy detal na jej twarzy, drobną zmarszczkę powstałą podczas podczas wspólnego tańca; każdą emocję widoczną w jej oczach — zarówno rodzącą się w jej ciele i uwidocznioną krystalicznym spojrzeniem, jak i jego własną, odbitą niczym w zwierciadle. Chciał pamiętać szum jej oddechu przy swoim uchu, rytm bicia serca, które czuł na własnej piersi, gdy zachłannie przyciągał ją bliżej siebie; słodycz jej pocałunków, torturę jej dotyku. Była bardziej prawdziwa niż większość tego, co ostatnio przeżył, przysłoniła mu gorycz ostatnich tygodni, bezsens ostatnich miesięcy, napełniając go pragnieniami, chęcią życia, odczuwania, doświadczania. Doświadczał jej kawałek po kawałku, konsumował fragment po fragmencie, nie obawiając się popełniania błędów i niewiedzy, odkrywając w samym sobie pragnienia dzikie i obce; a potem pozwalał jej pogrążać go w nich, nie wierząc dotąd, że można było czuć na tak wielu płaszczyznach jednocześnie, warstwach ciała, umysłu, poruszonej duszy. Obdarzał ją zaskakującym zaufaniem, przyjęty w rozpiętych ramionach, w ciepłych udach zupełnie tak, jakby dzielił i współodczuwał z nią wszystkie swoje emocje, doświadczenia i życiowe znoje; czuł się tak jakby znała go dziś lepiej od kogokolwiek innego, czytała mu w myślach, doznając jednakowych wrażeń. Pragnął tak pozostać — w tej rozkoszy, bezkresie przyjemności; pragnął nie budzić się z tego snu, kochając i będąc kochanym tej jednej nocy. Mówiła, że oddała mu swoje serce, a on nie pytał o więcej, wierząc, że właśnie tak się stało; oddała serce, oddała duszę i ciało, siebie całą. Nie wiedział, czym sobie zasłużył na ten dar, na tą dobroć, przyjemność, na wyznania; nie pamiętał już o wspólnej grze, gubiąc się w meandrach ich relacji.
Przyniesie zapomnienie, będzie jej lekiem na całe zło, którego doświadczyła, którego jeszcze doświadczy. Oplótł ją dłońmi, przyciągnął do siebie mocniej, jakby chciał jej odpowiedzieć tym, że ochroni ją przed złem tego świata. A potem przewrócił na plecy, by przypomnieć jej, nie sobie, jak smakowało bezpieczeństwo, jak mogła smakować współpraca i wspólna droga w nieznane, znów prowadząc ją w tańcu, uważnie każdym calem własnej skóry poszukując znaków i odpowiedzi z jej strony. Chłonął jej oddechy, chłonął jej szepty, szukał jej spojrzenia. Napinając ciało zwalniał dłonie, wpierw jedną, potem drugą, które odszukały uda unoszone wyżej. Chciał jej bliżej, chciał by objęła go mocniej i ciaśniej, spowijając w słodkim bólu i świadomości, że więcej już nic nie mogli zrobić. Zachłanne zrywy zdążyły się już w przerodzić w namiętne połączenie, zalewające ją ciepłem i spełnieniem. Był pewien, że tracił przez nią oddech, że serce waliło w piersi zbyt głośno i zbyt wyraźnie. Każdy pocałunek złożony na jej skórze pocałunek potem był już tylko słodka obietnicą przyszłej obecności, wyrazem wdzięczności za oddanie i pełnię tej chwili.
Chłód nocy wywoływał ciarki na rozpalonym ciele; ale jej obecność, nie pozwalała mu całkiem stygnąć. Myśl, że wyruszyli tą drogą, by odnaleźć jej brata zupełnie mu uciekła, nie było sensu się dłużej oszukiwać. Chciał ją mieć przy sobie już tylko, przygarnąć do siebie w błogości i ciszy, opuszkami palców sunąć po jej nagich ramionach i bawić kosmykami jasnych włosów. Teraz i potem, aż do samego rana. Nie był pewien, kiedy przymknął powieki, nie był pewien, czy to nie był tylko sen.


| ztx2? fluffy



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Polana [odnośnik]30.05.24 21:43
hypatia

Mógł dywagować nad wyraz lekko, z uśmiechem przekąsu na twarzy, o jakże niefortunnym losie skrępowanych arystokratek, dostrzegając w nich obrazy tych kolorowych pawi, trzymanych krótko na łańcuchu, pomiędzy kratami, bądź co bądź, złotej klatki; mógłby cynicznie rzucać ironiczne uwagi o tym, że kłódki spajające zamek tych więzień ustępowały dopiero w obliczu sporządzenia stosownej umowy, gdy inny, zamożny i dobrze urodzony kupiec uważnie poprzyglądał się ułożeniu pstrokatych piór, ale w podobnej wizualizacji bynajmniej nie odnajdywał śladów miałkiej arogancji. On sam był przecież niedostatecznie zasłużonym handlarzem, by wpuszczono go na pasaż podobnych hodowli; on sam był przecież uwikłany w podobny system interesownych układów, choć zdecydowanie mniej znaczących dla całego ich czarodziejskiego świata. Nie miało to jednak większego znaczenia, wszakże w tożsamej manierze krępowały ich te paskudne sznury, te okrutne więzy presji i oczekiwań, społecznych wzorców i nadanych przy urodzeniu ról. I ona i on pozostawali ich świadomi, dlatego najpewniej z rzetelnym zaangażowaniem dygali w kurtuazyjnych ukłonach, dlatego najpewniej świdrowali przestrzeń echem elokwentnych rozmówek o szwarcu, mydle i powidle, dlatego najpewniej również dziś trzymali się sztywnych ram nieskomplikowanych przekomarzań słowem. Na więcej nie było ich przecież stać, zwłaszcza jej, skrzętnie ułożonej w ciasnej puszce z zasady wybitnych Crouchów, niemożebnie imponujących i uporządkowanych, niemożebnie stojących na czele pochodu wyjątkowości, za którym żałośnie wiła się szara, byle jaka masa ogółu. On właśnie należał do tej grupy, on właśnie nie potrafił pojąć niuansów ich wyższości, ale naturalnie jakoś przybrał postawę biernego uczestnika tego przygnębiającego przemarszu; teraz postawił karty na bezwstydną demonstrację, pozwalając sobie, być może, na więcej niż zwyczajowo zezwalałaby etykieta, ale ona, ona bawiła się tą konwencją, bez widocznego zgorszenia czy niepokoju, osobiście też wkraczając wreszcie na ścieżki ryzykownej gry o dominację. Pragnęła wygranej? Swojej czy jego?
W to, bynajmniej, nie śmiałem nawet wątpić — naprostował, jakby w geście niebezpośredniego komplementu, którego wcale nie musiała z tej uwagi wyłapywać. Silne kobiety przewodziły jego życiu od zawsze, począwszy od matki, skończywszy na wybranych to bodaj kochankach; dostrzegał w nich zbawczą zaradność, bo plastycznie służyć potrafiły każdemu problemowi, każdej sprawie — obowiązkom i rozrywkom, powinnościom i przyjemnościom. Wychowywały dzieci i swoich własnych mężów, przy pojedynczym zaledwie obrocie palca stawały się dysponentami niepojętego potencjału, wreszcie — zaskakującym sprytem korzystały z jego zasobów, czerpiąc rozsądnie, pełnymi garściami, choć w uzasadnionej mierze. Nigdy za dużo, nigdy za mało, zdawałoby się wręcz, że w punkt; niosło to ze sobą powody do admiracji, ale bywało też kąśliwie niebezpieczne. Była jedną z nich?
Zechce mi pani zdradzić, co jeszcze uznaje za satysfakcjonujące? — pozwolił sobie brnąć dalej, wprost do sedna dwuznaczności, na którą to przecież sama im pozwalała; perłowa biel zębów błysnęła chwilowo zza rozchylonych w uśmiechu warg, godnych chyba samego diabła, zwłaszcza jeśli nienachalny wzrok przeniosłaby wówczas na żarliwie iskrzące, szarawe tęczówki. Już zaraz rysy złagodniały w obliczu poszukiwanego papierosa i danej jej na namysł chwili, na powrót przeistaczając się w łagodność, wprawdzie ładnej, acz swoiście woskowej figurki, bo słowiański temperament przygasł pod napływem tożsamości pozorowanego, angielskiego panicza, któremu nie wypadało zadawać takich pytań. Zwłaszcza młodej, oczekującej na debiut lady; zwłaszcza siostrze swego rzekomego przyjaciela, towarzyszącej im w nadchodzącej, dwutygodniowej ponad, podróży za ocean.
Moja ojczyzna słynie z tych kwiatów, wiedziała pani? W środkowo-południowej Bułgarii, u podnóża Bałkanu, rozciąga się Розова долина, po angielsku byłaby to... Różana Dolina? Dolina Róż? Ze względu na specyficzny mikroklimat z róży damasceńskiej wykształciła się specjalna, bułgarska odmiana. Mówi się, że to jeden z największych naturalnych ogrodów różanych na świecie — wtrącił, gdy skończyła anegdotę o heraldyce, sięgając wspomnieniami do charakterystycznej woni jego narodowego dziedzictwa; olejki o tym zapachu tworzyły tam formuły co drugiego kosmetyku, jakby w hołdzie dla ichniejszego umiłowania zdobyczy regionu. — Niech lady wybaczy mi tę uwagę, ale... nasz świat, co do zasady, jest niedoskonały. Czasami więc, dla spokoju ducha, należałoby może przyjąć postawę, wedle której doszukiwać się będziemy nie mankamentów, a przymiotów? — spytał w tobie niepoprawnego optymisty, choć nie oczekiwał wcale odpowiedzi; delikatność tematu przytłumił więc od razu zgoła żartobliwym komentarzem, nawet jeśli u jego podstaw kryć się mogły reminiscencje niewyleczonych kompleksów: — Mój ojciec, tak dla przykładu, zawsze krytycznie oceniał moją, z natury smukłą, aparycję. A teraz? Teraz, jakże fortunnie, mogę zostawiać u krawca mniej galeonów, niż mój barczysty znajomy, za szyty na miarę garnitur. Ba, ośmielę się nawet stwierdzić, że dzięki temu będę mógł przywieźć z Ameryki tę jedną pamiątkę więcej — skwitował, wyrzuciwszy ostatki wypalonego papierosa wprost pod wypastowane buty. Iście pokrzepiająca myśl, czyż nie?
Igor Karkaroff
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz; zarządca karczmy
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 17 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
beyond your face I saw my own reflection
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11807-igor-karkaroff-budowa#364730 https://www.morsmordre.net/t11827-listy-igora#365077 https://www.morsmordre.net/t12117-igor-karkaroff#373077 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t11813-skrytka-nr-2571#364862 https://www.morsmordre.net/t11812-igor-karkaroff#364859
Re: Polana [odnośnik]07.07.24 14:57
12 sierpnia 1958, noc
Księżyc lśnił na niebie tuż obok połyskującej podobnym blaskiem komety, nie pozwalając zaczernić się nocnemu niebu, choć robiło się coraz później. Maria, z którą przetańczył większość wieczoru, zdążyła wrócić do domu, Jim znalazł się w ramionach ślicznej dziewczyny, zasługiwał na to, a on sam snuł się w tym czasie między ogniskami, upojony podawanymi tu trunkami, oszołomiony wróżkowym pyłem, ze znudzeniem szukając zajęcia, które nie pozwoli mu stanąć w miejscu i powrócić myślami do tego, co przepadło bezpowrotnie. Weymouth zostawili za sobą bez żalu, nikt tam na niego nie czekał, z nikim tam nie czuł się dobrze. Niegdyś biała koszula wpuszczona w spodnie nosiła bure plamy po kąpieli w mętnym jeziorze, ale jego ubranie zdążyło już wyschnąć - wieczorna pora temu nie sprzyjała, szalone tańce zdecydowanie bardziej. Twarz wydawała się zmęczona, w trakcie święta nie spał dużo, bawił się na całego, a dzisiejszego dnia nie spędził inaczej, zwracając na siebie uwagę podczas szaleństw w samym sercu lasu, gdzie przygrywali współcześniejsze utwory z listy przebojów Dziurawego Kotła.
Nie spodziewał się jej tutaj spotkać - choć pewnie powinien, gdzie indziej miałaby się dzisiaj podziać? - wzrok odruchowo przemknął za burzą ognistych włosów, gdy pęd porwał je w świetlistym blasku tańczących płomieni. Nie znał młokosa, który jej towarzyszył, przyglądał mu się dłuższą chwilę, opierając się tyłem o pobliski stół – podawano tu wino, podawano też inny alkohol, ale nie były przeznaczone dla takich jak on. Nie oglądał się na dzbany, zbierając kilka naczyń razem, by zlać się w oczach wielmożnych gości z pracującymi na miejscu młodymi czarodziejami. Wprawionym ruchem dłoni wymienił przypadkowy pusty kielich wina z cudzym, pełnym, a gdy ten znalazł się w jego ręku, przechylił jego zawartość na raz. Z pustym naczyniem podszedł do błąkającego się między dorosłymi dziecka, kucając naprzeciw i podstawiając mu puste naczynie.
- Psst! - zawołał chłopca. - Potrzebuję trochę tego, cokolwiek to jest. Dla tamtego czarodzieja. - Kiwnął brodą na przypadkowego elegancko ubranego mężczyznę opodal, na tyle dyskretnie, by tego nie spostrzegł. Gdy chłopiec przelał w naczynie alkohol, zgubił się między tańczącymi parami i ponownie odnalazł Yulię. Nie widział jej odkąd zniknęła wtedy w Weymouth, ale nie opuszczała go myśl, że może powinien – pognać wtedy za nią, poszukać jej od razu. Czuł się winny temu, co się stało, ale przede wszystkim po prostu się o nią martwił. Żałował, że nie została wtedy z nimi. Może coś wyglądałoby wtedy inaczej, ale nic nie wyglądało inaczej.
- Odbijany? – zagaił do jej partnera, choć jego odpowiedzią nie wydawał się szczególnie zainteresowany, podobnie jak tym, czy jego towarzystwo było przez Yulię pożądane, czy też nie. Zamiast tego zaszedł mu drogę bezczelnie, przechwytując ją zgrabnie tuż po wirującym obrocie, lekko wprawiając w kolejny – dopiero gdy stanęła na nogach przed nim, wpierw upił łyk koktajlu, a potem wręczył jej skradziony kielich. Powiódł nietrzeźwym spojrzeniem po jej oświetlonej ogniskiem twarzy, odnalazł źrenice, w których odbijały się języki pobliskiego ognia. Intensywniej, niż gdy był trzeźwy. – Nie pożegnałaś się ostatnio – rzucił, zamiast powitania obdarzając ją szelmowskim uśmiechem. Mówił z niepoważną pretensją, ale spojrzenie uważnie szukało reakcji. - Jesteś sama - zaczął, jakby nie dostrzegł jej wcześniejszego towarzystwa - czy z Daną?

Rzut na koktajl


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Polana [odnośnik]07.07.24 14:57
The member 'Marcelius Sallow' has done the following action : Rzut kością


'k10' : 3
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Polana - Page 23 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Strona 23 z 24 Previous  1 ... 13 ... 22, 23, 24  Next

Polana
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach