Polana
Miejsce to najpiękniej wygląda jasną nocą, oświetlone blaskiem bijącym od rozgwieżdżonego nieba. Jeśli wierzyć plotkom rozpowszechnianym przez najstarszych ze zbirów, czasem - z rzadka, oczywiście - przebiegają tędy pojedyncze okazy dzikich jednorożców. Na nich zapewne też czyhają; świadomi ceny za ich krew, włosie, czy błyszczące, twarde jak skała rogi. Za ile lat te stworzenia staną się tylko legendą?
Melodia niosła się po całej polanie. I choć to cymbały i skrzypce było słychać najmocniej, nie dało się ukryć, że wyjątkowe brzmienie zawdzięczała także skrzypcom, harfie i irlandzkim bębnom. Celtycka muzyka splatała się z rytmem czarodziejom dobrze znanym, doskonałym do klasycznych podrygów i piruetów. I choć nie było nigdzie typowego parkietu, a muzycy nie przypominali orkiestr znanych z sabatów czy innych dostojnym wydarzeń, tańcom nie było końca odkąd tylko pierwsi czarodzieje znaleźli się na polanie. Muzycy ubrani w starodawne czarodziejskie stroje zajmowali miejsce przy jednym z mniejszych, trzaskających ognisk. Siedzieli na głazach i konarach, rozświetleni złotym blaskiem wznoszących się płomieni, przygrywali pod nóżkę, kłaniając się lekko nowym parom. Podczas miłosnego festiwalu Brón Trogain, nawet podczas tańców, czarodzieje składali hołd Matce Ziemi. Kobiety niezależnie od wieku i statusu zdejmowały pantofle na obcasie, które mogły wbijać się w miękką ziemię, zrzucały cienkie wierzchnie okrycia, tiary i kapelusze, by w samym środku polany ująć dłoń wybranka i zatańczyć. Pary wirowały na miękkiej, ugniecionej trawie w rzędach jak na sali balowej. Cienkie, przewiewne materiały sukni falowały na wietrze i przy obrotach, a kwiaty na głowach dziewcząt, które puściły na jeziorze splecione przez siebie wianki drżały przy każdym ruchu.
Umęczone tańcem pary mogły odpocząć przy drewnianych stołach; spocząć na ławach, na które dla komfortu gości narzucone tkane, miękkie, materiały. Stoły zastawione były syto. Pierwsze zebrane tego lata owoce i warzywa wymieszane ze sobą w misach, ziemniaki podawane na różne sposoby. Nie brakowało przede wszystkim chleba, który był symbolem pokarmu i poświęcenia Tailtiu, świeżego nabiału serwowanego na tradycyjnych paterach i przede wszystkim pieczonego na rożnie mięsa reema podawanego na drewnianych deskach — pokrojonego na porcje.
Między wiedźmami dbającymi o to, by goście festiwalu nie byli głodni spacerowały młode dziewczęta wielu kojarzone z pierwszej, dziękczynnej uczty. Jedne widziano z dzbanami pełnymi wody lub tradycyjnego, domowego bimbru, inne na drewnianych tacach proponowały gościom alkohole z różnych części świata — spłynęły statkami do Anglii specjalnie na święto Brón Trogain wraz z handlarzami z kontynentu.
Dziewczę podsuwa ci tacę z ręcznie malowanymi kielichami. Każdy z nich przedstawia coś innego, różnią się dominującym kolorem w swych malowidłach, lecz przede wszystkim — różnią się zawartością. W celu degustacji wina, postać rzuca kością k10 na jeden z kielichów.
- Wina:
1. Kielich przedstawiający Dagdę — mężczyznę trzymającego maczugę i kocioł. W środku Clos Mazeyres - francuskie czerwone wino z Pomerolu. Składają się na nie szczepy Cabernet Sauvignon, Cabernet Franc i Merlot. Doskonałe do jagnięciny i dziczyzny. Posiada ciemno rubinowo-fioletowe odcienie. Bogaty bukiet czarnych i czerwonych owoców zachwyca i zadowala najbardziej wytrawne podniebienia. Niezwykłością jest nieco waniliowa końcówka, która w trakcie degustacji utrzymuje się na podniebieniu.
2. Kielich z czerwienią, przedstawia Morrigan w towarzystwie krew i kruków. Zawartość kielicha to Chateau Vray Canon Boyer 1954 - to doskonale starzejące się wytrawne wino z Canon-Fronsac. Łatwo wyczuwalny aromat suszonych jagód o bogatym smaku wzbogaca mocne taniny i wytrawne wykończenie. Posiada piękny burgundowy odcień. Winne wykończenie jest przyjemne i długie. Doskonałe Bordeaux.
3. Kielich z wizerunkiem Lugh — młodego mężczyzny z procą i włócznia. Chateau Marienlyst 1952 - wino wytrawne, o głębokiej rubinowo-fioletowej barwie i owocowych aromatach, w szczególności wiśniowych z delikatną nutą przypraw. W ustach stabilne, o dobrej owocowości i gładkich taninach z delikatnym akcentem przypraw na finiszu.
4. Kielich z Tailtiu, bogini Ziemi. Czarkę wypełnia Chateau Le Fournas Bernadotte - Bernadotte ma stałe cechy doskonałego wina o niepowtarzalnym smaku, który jest doceniany przez znawców. Bernadotte oferuje głęboki rubinowy kolor. Nos uwalnia aromaty czerwonych owoców z nutami przypraw; bukiet jest wyrazisty i trwały. Na podniebieniu jego hojność potwierdza się, jest świeże, o subtelnych taninach, a jego wykończenie długie i miękkie.
5. Kielich z Ogmą, przedstawia starszego mężczyznę trzymającego łańcuchy, a na nich, ludzkie głowy. Chateau Monbrison - Wytrawne wino w intensywnym rubinowym kolorze. Posiada intensywne i złożone aromaty, począwszy od kwiecistych aromatów fiołka i róży z nutami owocowymi z czarnej porzeczki aż po borówki, maliny i ciemne wiśnie, a następnie lekko miętową nutę balsamiczną. Smak dość zbudowany o miękkich i jedwabistych taninach które świetnie łączą się ze świeżością, czyniąc je doskonale zrównoważonym.
6. Kielich z Aongusem. Chateau Lyonnat 1954 - Czerwone, wytrawne wino z Saint-Émilion, Bordeaux. Charakteryzują je eleganckie wysoko skoncentrowane taniny owocowe, jędrne - pełne i gęste z mnóstwem aromatów owocowych i dużych tanin.
7. Kielich z podobizną Ecny — patronem mądrości. Mouton - Cadet - Mouton Cadet to wino stworzone przez legendarnego plantatora winorośli i poetę Barona Philippe de Rothschild w 1930 roku. Wino o głębokiej rubinowej barwie, intensywnym bukiecie dojrzałych czerwonych owoców, o łagodnych taninach. Powstaje z winogron szczepu Cabernet Sauvignon, Merlot i Cabernet Franc zbieranych ręcznie w parcelach z apelacji Bordeaux. Wino zrównoważone, znakomite do dań obiadowych na bazie czerwonego mięsa i warzyw w sosie, do twardych serów; cechuje się wysokim potencjałem starzenia.
8. Kielich przyozdobiony czernią, z podobizną boga śmierci — Arawnem. Rioja - białe hiszpańskie wino z prowincji La Rioja. Stworzone ze szczepów Chardonnay, Sauvignon Blanc i Verdejo. To wino wysokiej jakości, które leżakuje co najmniej cztery lata w dębowych beczkach. Posiada bladożółty odcień z zielonkawym akcentem. W nosie błyskawicznie wyczuć eksplozję egotycznych owoców z mieszanką ziół i kopru. Jest świeże, eleganckie z dobrą kwasowością, co zawdzięcza uprawom na dużej wysokości w atlantyckim klimacie.
9. Kielich z podobizną Cernunnosa, przedstawiający mężczyznę z upiornym, krwawym porożem. S'Emilion L'Angelus 1955 - wytrawne wino czerwone o lekko cierpkim smaku, które niezmiennie od dekady jest doceniane przez koneserów. Klasyczne Bordeaux pełne aromatów ciemnych owoców. W smaku jest łagodne i czyste, z lekkimi taninami. Idealnie pasuje do czerwonego mięsa.
10. Kielich przedstawiający druidów. W środku Senorio de los LLanos - czerwone hiszpańskie wytrawne wino i ciemnym i intensywnym kolorze z niuansami terakoty. Posiada złożony zapach, z lekkimi i dojrzałymi akcentami kawy i kakao. Struktura smaku jest klarowna i elegancka. Wyczuwalna jest za to obecność głębokich tanin. Pochodzi z regionu La Mancha.
Na polanie można było też spotkać około dziesięcioletnie dzieci z glinianymi dzbanami. Małe dziewczynki przemykały między dorosłymi w letnich sukienkach, z rozwianymi słowami, a ich małe główki zdobyły korony z suszonych ziół. Grzecznie oferowały napitek z dzbana, który dźwigały, ale nie pamiętały, co znajdowało się w środku. Były w stanie wspomnieć jedynie o alkoholu innym niż wino. Zawsze towarzyszyli im mali chłopcy w lnianych koszulach, którzy nosili rogi reema, służące za kielichy do tych szczególnych napojów. Rozkojarzeniu dzieci trudno się było dziwić, gdy wokół tak wiele się działo. Ludzie kosztowali potraw i win, głośno ze sobą rozmawiali, tańczyli. Same niecierpliwie przebierały nóżkami. By skorzystać z degustacji koktajlu należy odebrać róg reema od chłopca i rzucić kością k10 na zawartość jej dzbanka.
- Koktajle:
- 1. Nieśmiałek – koktajl z winem musującyn, wodą i słodkim likierem kokosowym jest idealną propozycją dla osób odnajdujących się w delikatnych i słodkich smakach. Niejednokrotnie jego smak zawstydza degustujących i to w sposób dosłowny. Już po pierwszym łyku czujesz jak ogarnia cię niesamowita nieśmiałość. Krępują cię spojrzenia innych, wstydzisz się zabierać głos i wyrażać opinie podczas konwersacji. Efekt ten minie, gdy sięgniesz po kolejnego drinka.
2. Wróżka - migoczący od samego początku kieliszek wypełniony jest skrzacim winem oraz lekkim, owocowym musem nadającym koktajlowi nieco gęstszej konsystencji. Już po pierwszym łyku dostrzegasz, jak otaczający cię z każdej strony brokat osiada na Twojej szacie, sprawiając, że mieni się jeszcze bardziej, a głos brzmi nieco piskliwie, jakby należał do maleńkiego skrzydlatego elfa.
3. Druzgotek – szczególnie dla wielbicieli ostrych i ciężkich alkoholi. Starzony rum z odrobiną wody i dużą ilością lodu sprawia, że twoje zachowanie zmienia się w iście demoniczne. Masz wrażenie jakby każdy spoglądał na ciebie w sposób oceniający, masz również większą tendencję do wszczynania awantur, ale za każdym razem, gdy chcesz wyprowadzić atak w czyimś kierunku masz wrażenie jakby ktoś wylał na ciebie kubeł zimnej wody. Twoje ubranie pozostaje suche, a emocje opadają.
4. Oddech smoka - tylko wprawny alchemik poczuje, że w tej kompozycji ciężkiej whiskey przesiąkniętej zapachem dębowej beczki znajdują się ogniste nasiona. Jeden łyk wystarcza, aby Twój głos zniżył swoją barwę do przytłaczającego słuch basu. W miarę opróżniania kielicha czujesz coraz mocniejszy, siarkowy zapach oraz dym wypuszczany przez nozdrza lub usta z każdym oddechem. Wypicie do ostatniej kropli prowadzi do zionięcia ogniem i tymczasowego osmolenia własnej szaty. Koktajl pozostawia po sobie palący posmak oraz pragnienie.
5. Dziki kwiatek – to nic innego jak potocznie zwana miodówka, czyli nalewka z miodu. Nazwa może jednak zmylić, niewielu wie, że to właśnie duszki nazywane Dzikimi Kwiatkami tłoczą i butelkują miód potrzebny do stworzenia właśnie tej nalewki. Nalewka jest mocna w smaku, ale na długo postawia w ustach słodki posmak. To właśnie dzięki tej słodyczy masz ochotę na wypowiadanie się w samych superlatywach o osobach znajdujących się najbliżej ciebie.
6. Creme de la creme - likier porzeczkowy pozostawia po sobie niezapomniane wrażenie w połączeniu z gorzką czekoladą. Smak zostaje z Tobą na dłużej, podobnie jak zapach kakao. Czujesz lekkie otumanienie i to za sprawą już pierwszego drinka. Przyjemne uczucie lekkiej głowy i wolności towarzyszy Ci od pierwszego zamoczenia ust w napoju. Masz wrażenie, że wszystkie troski odchodzą w niepamięć i chcesz zatrzymać tę chwilę na dłuższy czas.
7. Wampir – propozycja dla osób, które nie boją się mocnych smaków i łakną niesamowitych wrażeń. Wyczuwalna whisky, starzony rum oraz wódka stanowią bazę dla tego koktajlu. Podawany z sokiem malinowym i dużą ilością kruszonego lodu. Nie bez powodu jego nazwa nawiązuje do krwiopijcy, ponieważ w szybkim tempie wysysa twoje siły witalne, mąci umysł, wpływa na percepcję. Intensywność smaku sprawia, że już po jednym łyku czujesz się pijany.
8. Królowa Śniegu - intensywność smaku imbiru doprawiona tonikiem i kruszonym lodem, serwowana z ćwiartką pomarańczy. Orzeźwiające, niezbyt słodkie połączenie niemal od razu wywołuje gęsią skórkę i ogarniające Cię zewsząd uczucie chłodu. Oddech zmienią się w typową dla chłodu parę, w której wesoło wirują płatki śniegu. Pomimo zimna ogarnia Cię rozluźnienie, przypominają Ci się dziecięce lata, kiedy bawiłeś się wśród śniegu, a samo wspomnienie wywołuje przyjemne uczucie dziecięcej radości.
9. Burleska - słynny francuski Calvados, którego jabłkowy bukiet przebija się w każdym łyku, doprawione cynamonem, wanilią i odrobiną gorzkiego amaretto przełamującego wyraźną słodycz. Także i Twój głos nabrał wyraźnej, wręcz uwodzącej głębi. Pozostajesz w przekonaniu, że jedno wypowiedziane słowo rozplątuje cudze języki i skłania ku powierzeniu najgłębszych sekretów.
10. Erato - kołyszący się w wysokim szkle alkohol ma ciemnoczerwony kolor. Po jego spróbowaniu czujesz rozpływający się na języku musujący smak granatu i cytryny, cierpkość ginu i delikatną nutę mięty. Masz wrażenie, jakby światło stało się nieco bardziej różowe, a twoja głowa nic nie ważyła, choć zdecydowanie nie jest to stan upojenia alkoholowego. Twoje myśli stają się niezwykle lotne, przez co ciężko jest ci dokończyć jeden wątek w konwersacji: nieustannie wpadają ci do głowy kolejne dygresje do wtrącenia.
Starowiny z wiklinowymi koszami spacerujące po polanie nienachalnie proponują odpoczywającym gościom skosztowanie specjalnego deseru z ciasta drożdżowego z masą migdałową. W jednym z kawałków ciasta jest ukryta srebrna moneta, która wedle przesądów ma zapewnić szczęśliwemu znalazcy obfitość i szczęście. W trakcie Brón Trogain, każdy gość może zamówić specjalne ciasto i rzucić kością k100.
1-99 - nic się nie dzieje
100 - znajdujesz szczęśliwą monetę! Możesz założyć, że oddałeś ją do przetopienia w jednym z lokali na Pokątnej i zgłosić ten fakt w temacie "Komponenty Magiczne" aby otrzymać komponent srebro. Jeśli nie przetopisz monety, jednorazowo ochroni Cię przed efektem pierwszej wyrzuconej przez ciebie po festiwalu krytycznej porażki, a potem rozpadnie się w pył.
Każdy poziom biegłości szczęście obniża ST losowania srebrnej monety o 5 oczek (95 dla poziomu I, 90 dla poziomu II, 85 dla poziomu III).
[bylobrzydkobedzieladnie]
Rozwiązanie – jak zwykle – znalazła Dana i jej beztroskie stwierdzenie, że co było to było i należy zająć się tym co jest teraz. A teraz mieli zabawę, moment oddechu, który należało wykorzystać nim znów wróci groza wojny i ryzyko wplątania się w jakieś otwarte starcie. Z początku przyjęła pomysł skorzystania z londyńskich atrakcji nieco sceptycznie; w przeciągu pierwszego tygodnia sierpnia odwiedziła chyba każdy zakątek i – jak do tej pory jej się wydawało – poznała wszystkie tajemnice. Rzecz tkwiła jednak nie w atrakcjach i zabawie, a w ludziach. Dana szturchnęła kogo trzeba, zorganizowała wypad większą paczką. Byli starsi chłopcy, którzy zawsze wiedzieli gdzie dostać trochę procentów na krzywy ryj, były dziewczyny, których sposoby na zabawę z początku kojarzyły jej się jedynie z przeklętym portem, ale w miarę jak przyjmowała kolejne dawki alkoholu, tak jej paranoja gasła. Yulia wpadła w imprezowy ciąg, w kamienicy pojawiały się z Daną sporadycznie, głównie po to żeby się umyć i przebrać, chwilę odespać, a potem znów wrócić do lasu, na polanę czy nad jezioro i zacząć wszystko od nowa.
Dni zlewały się z nocami, krótkie przerwy snu rozregulowały rytm dnia. Budziła się o zachodzie i zasypiała o świcie? A może wstawała o świcie by położyć się o zachodzie? Przez tę przeklętą kometę i jaśniejący księżyc ciągle wydawało jej się, że zmierzcha, że tak naprawdę nigdy nie zapada głęboka noc.
Nie pamiętała od jak dawna jest na nogach i ile alkoholu zdążyła w siebie wlać, ale postępujące zobojętnienie i absolutna swoboda ruchów podpowiadały, że długo i dużo. Ostatnie godziny pamiętała jak przez mgłę, świadomość sugerowała, że zaliczyła krótką drzemkę w szmaragdowym zakątku, a zielona smuga na beżowej spódnicy była dowodem. Co ją stamtąd wygnało? Po co? Przecież spało się tak dobrze… Ach, tak. Wygnała ją jakaś szukająca spokoju parka. I choć nie odezwali się do niej nawet słowem, Yulia sama wypruła z krzaków jak tłuczek tylko po to, by parę kroków przystanąć pod drzewem i obejrzeć się na niknące w oddali dwa cienie. Czemu niektóre dziewczyny same szukały zaczepki? Czemu się nie bały? Pytanie wracało do niej raz po raz, brak jasnej odpowiedzi irytował, ale nim ta irytacja zdążyła ewoluować w coś mocniejszego – rozmywała się pod ciężarem wódki, wina, piwa, koktajli i Merlin wiedział czego jeszcze. Było jej to obojętne. Po raz pierwszy od bardzo dawna czuła, że kwestia chłopców była jej cudownie obojętna.
Ze szmaragdowego wróciła na polanę, wzrokiem usiłowała odszukać Danę, ale ta gdzieś przepadła. Nie miała jej tego za złe, nigdy nie wymagały od siebie stałej obecności; Yulia podejrzewała, że po prostu znalazła sobie inne towarzystwo na noc albo bawi się gdzieś w tańczącym tłumie. Chcąc sprawdzić ostatnią opcję, sama szybko dołączyła do par wraz z jakimś ciemnowłosym chłopakiem – jak mu tam było? nie dosłyszała – ale Dany nie znalazła. Zamiast niej było za to więcej alkoholu; gdy skończyła z bezimiennym ciemnowłosym, w obroty wziął ją Jack, znajomy złodziej z szajki trzymającej łapę na wschodniej części Londynu. Dobrze tańczył, dobrze kradł, dobrze pił; spędziła z nim kawał czasu wyśmienicie się przy tym bawiąc. Potem nadeszła zmiana, potem jeszcze jedna, aż w końcu już nawet nie pytała o imię, zgadzała się, łapała dłoń nieznajomego i tyle ją widzieli.
Znajomy głos wyrwał ją z zabawy, wybił z doskonale znanego rytmu kroków. Yulia – jak na osobę pijaną – całkiem zgrabnie odzyskała równowagę, zakręciła się wdzięcznie i z bezbrzeżnym zdziwieniem odkryła nagłą zmianę partnera. Widok przyjaciela budził dwojakie emocje: cieszyła się, że go widzi, ale i niepokoiła o to co teraz. Uczucia te jednak szybko rozwiały się pod alkoholową mgiełką, a przejęcie tańca skwitowała wesołym parsknięciem. Zmierzyła go po chwili ciekawskim spojrzeniem, przeciągnęła wzrokiem po jego sylwetce tak intensywnie, że przyprawiłaby o rumieńce nawet kamień. Nie prezentował się czysto i schludnie, ale kto wśród nich mógł to o sobie powiedzieć? Tylko arystokraci z kijem w dupie wciąż byli nienagannie czyści, każdy kto znał się na dobrej zabawie miał już plamę, zburzoną fryzurę czy dziurę w nogawce. Yulia wcale nie odbiegała od tego obrazu – po ładnie upiętych włosach pozostało tylko wspomnienie: część kosmyków wymknęła się spod spinek, część wciąż pozostawała upięta tworząc w ten sposób jakiś twórczy chaos. Lewy kącik starannie podkreślonego ciemnym kohlem oka rozmazał się, ale kiedy ostatni raz kontrolowała wygląd w podręcznym lusterku, prawe wciąż prezentowało się nienagannie. Smuga po trawie na spódnicy nie jawiła jej się jako specjalny problem, na bordowej bluzce słabo przebijała się zaschnięta plama po winie.
Zmrużyła nieznacznie oczy, odpowiadając mu uśmiechem na uśmiech. Co było, to było – słowa Dany wróciły do niej jak echo. Nie chciała wracać myślami do Weymouth i plaży, chciała się bawić.
– Nie pożegnałam. Funt zarządził pilną ewakuację – odparła półżartem, przyjmując kielich. Zajrzała najpierw do środka, ciekawa czy rozpozna specyfik po kolorze, ale nic z tego. Wychyliła zawartość na raz i skrzywiła się okropnie. – Matko, Marcel, co to było? – odkaszlnęła; trudnek palił gardło, zaciążył nieprzyjemnie w żołądku. Yulia oblizała wargi, krótko uniosła brwi. – Rum?
Zanim nadeszła jakakolwiek odpowiedź, Yulia przez przypadek złapała spojrzenie tańczącej obok parki; wyraz twarzy chłopaka wydawał jej się dość irytujący. Pragnienie by mu przyłożyć rozgorzało w jej żyłach świeżym ogniem, ale zamiast posuwać się do rękoczynów – po prostu cisnęła w gościa kielichem. Nie trafiła, jej ciało ogarnęła nagła fala chłodu, aż się wzdrygnęła.
– Pomieszałam już dzisiaj tyle, że nie powinnam trzymać się na nogach – obwieściła nad wyraz trzeźwo, choć dłonie odruchowo odszukały ramiona Marcela; potrzebowała podpory – a jednak nadal nikt mnie nie zniósł z tego parkietu do trupiarni. Znaczy, do szmaragdowego. Dobrze się tam umiera, tak słyszałam – mówiła dalej, powoli odkrywając, że potrzeba mówienia bierze się ze wspomnienia ich ostatniego spotkania. Na krótki moment znów poczuła się głupio, odpłynęła wzrokiem gdzieś w bok, ponad jego ramię.
– Dana chwilowo zniknęła mi z oczu, ale pewnie gdzieś się tu kręci. Gdyby szła do domu to by mnie znalazła – odparła, jednym uchem słuchając taktu melodii; chciała wrócić do tańca, bezruch nie był jej dziś pisany. – A Jim? Gdzie twoje plus jeden? – zaśmiała się pod nosem, doskonale świadoma tego, że w znakomitej większości czasu występują w dwupaku.
I was born who I am
But that doesn't mean that I'm going to
- Funt był spokojny. - Bo przecież był, minął Yulię łagodny jak łania, pozwalając jej w dowolnym tempie wdrapać się na wierzch, lecz zaraz potem zrozumiał, że mówić tego nie powinien, jakby ktoś chlusnął w niego wiadrem trzeźwiącej zimnej wody. Przypomniał sobie strach w jej oczach, paniczną ucieczkę - od niego - z trudem chwytany oddech i palce rozpaczliwie ściskające własną krtań. Uczynić jej krzywdę to ostatnie, czego pragnął. Potrząsnął głowa, w zakłopotaniu odpędzając od siebie te myśli, wcale nie chciał do tego wracać. Westchnął, gdy spojrzenie napotkało jej skrzywiony grymas. I znowu nie wyszło - kiedy nie próbował udusić jej rękami, robił to za mocnym alkoholem. - Ohydne, wiem - przytaknął ze zrezygnowaniem. - Chyba nie, rum tak nie pali. A może to prawdziwy rum? Ten w Parszywym przecież i tak rozrzedzają. Jakiś smyk to rozlewał i myślałem że to coś wyjątkowego, ale... - Otworzył szerzej oczy, gdy cisnęła naczyniem w tańczącego opodal gościa, nie czekał na jego reakcję ani na jej wyjaśnienia, zamiast tego okręcił ją w kolejnym obrocie, żywiołowo porywając w pląsy pomiędzy kolejne pary, szybko znikając to za jedną, to za drugą, by jak najprędzej oddalić się - wraz z nią - od zaatakowanego chłopaka. Wystarczy, że nie skojarzy jej z rzuconym naczyniem, trzymał ją mocno, przejmując na siebie większość energii koniecznej do tańca - błyszczące elfie proszki od Jima sprawiały, że wcale nie czuł zmęczenia, choć serce pulsowało już po całym dniu zbyt szybkim rytmem. Zatrzymał się dopiero po drugiej stronie płomieni, kątem oka dyskretnie wyglądając ku zdezorientowanej parze, młokos oglądał się przez ramię, ale nie za nimi - chyba się udało rozmyć uwagę.
- Och - odpowiedział, teraz dopiero dostrzegając jej znużenie, choć ciśnięty kubek w istocie był pewna wskazówką. Sięgnęła jego ramion, jego dłonie odruchowo ześlizgnęły się ku jej talii, służąc wsparciem. Wziął głęboki oddech, leśne powietrze ładnie pachniało, tak jak ładnie pachniał trzaskający ogień, na moment spojrzał w zbyt jasne niebo, ku połyskującej na nim komecie. Zza pyłu jaśniała jeszcze mocniej. Była krąglejsza i przerażała bardziej, ale wcale nie czuł strachu. Nie tej nocy. - Mają tam coś... ciekawego? - dopytał, trupiarnia nie mogła służyć tylko do leżenia, leżeć można było wszędzie. - Wpadliśmy do Londynu dopiero dzisiaj, nie zdążyłem się rozejrzeć - dodał, trochę wyjaśnieniem, trochę luźną pogawędką, spojrzeniem wracając ku jej twarzy, szukając źrenic kontrastujących z jasnymi tęczówkami. - Dobra, chwytam. Przybył błędny rycerz. Mam cię stąd znieść dosłownie, czy...? - dopytał, przechylił głowę, badawczo oceniając stan jej sylwetki. W swoim stanie nie do końca potrafił oszacować, na ile trzeźwa była albo i nie była, z naciskiem raczej na to drugie. Cofnął się, prowadząc ją w wolniejszy, spokojniejszy taniec, jeszcze chwila.
- Jim... - zadumał się. - Podobnie - dodał po chwili, odnosząc się do jej wspomnienia Dany. Nieczęsto coś przed nią ukrywał, ale te sekrety musiały nimi pozostać. - Zgubiłem go nad jeziorem, znajdzie nas zaraz - wyjawił z przekonaniem, choć zaraz mogło się przeciągnąć - lada moment i tak rozmyje się w alkoholowej malignie. Chciał dla niego najlepiej. Chciał, żeby tej nocy zapomniał i odpoczął. Zasługiwał na to. - Jesteś pewna, że nie chcesz zmieszać czegoś jeszcze? - spytał z szelmowskim uśmiechem, gdy znaleźli się opodal zastawionego stołu na krótką chwilą odjął odeń dłoń, dyskretnie zwijając napoczęty kielich, kilka chwil ukrywają go za własnymi plecami. Zdawał się być wypełniony alkoholem innej barwy, niż poprzedni. Uniósł go ku niej pierwszej dopiero, gdy oddalili się znów parę kroków od ław. - To na pewno będzie lepsze - zapewnił ją z determinacją. - Rozlewają to dzieci, nie mogą mieć w tych dzbanach samych siekier. - Szukał argumentów na poparcie samego siebie, choć chyba sam im nie dowierzał. Niewielu kosztował w życiu drogich trunków.
koktajl jeszcze raz
'k10' : 3
Specyfik, który przyniósł jej Marcel średnio się do tego nadawał; palił gardło jakby co najmniej ktoś wsypał tam proszku z ognistych nasion i doprawił spirytusem babuni. Trunek wyduszał powietrze z płuc i życie z ciała, ale alkohol był alkoholem, nie można było go ot tak zmarnować.
Zapewne dlatego – i tylko dlatego – ciśnięty w powietrze kielich był pusty.
Pociągnięcie było mocne, niespodziewane, ale Yulia poddała się bez zbędnego protestu. Parsknęła tylko, czując jak znów bierze ją na rozbawienie, a rozlewające się po ciele zmęczenie chwilowo rozmywa w tańcu. Nie próbowała wygryźć Marcela z roli; on prowadził, wciągnął ją jeszcze dalej, pomiędzy nowe twarze, nowe pary, na drugą stronę. Dostrzegała jego ukradkowe spojrzenia rzucane na boki, ale ogrom potencjalnych konsekwencji za tamten rzut jakby do niej nie docierał. Dotarło za to wcześniej rozmyte znużenie; zaatakowało zdradziecko i niespodziewanie, jak pająk wyskakujący z buta.
Co ciekawego było w szmaragdowym zakątku?...
– Chodzi tam taka stara baba – odpowiedziała w końcu, oglądając się za siebie, w stronę ścieżki do tajemniczego zagajnika. Nawet teraz, pomiędzy ciemnymi pniami drzew, tuż nad ściółką, unosiła się gęsta, szara mgła. A może dym? Yulia wciąż nie potrafiła określić. – I ma takie… jakieś rośliny suszone i pęk piór, okadza okolicę. Są podusie i dywany, można tam w świętym spokoju posadzić dupę i odsapnąć. Ale-e… – dodała, przeciągając zabawnie głoski. Jej spojrzenie wróciło do twarzy Marcela. Oczy mu błyszczały inaczej niż zwykle – …Dana mówiła mi, że dorwała tam jakiegoś pysznego kąska. I nie wiem czy mówiła o chłopaku czy o jedzeniu, ale możemy to sprawdzić, ładne dziewczyny na pewno też tam rozdają, bo inaczej to nie byłoby w porządku, co nie – dokończyła po rosyjsku, całkiem nieświadomie przełączając się między językami. Często jej się to zdarzało po pijaku.
Zaśmiała się cicho pod nosem i pokręciła głową, przecząco odpowiadając na pytanie. Póki trzymała się na nogach o własnych siłach – nie chciała robić z niego tragarza ani podpórki, to szybko rozbudziłoby chęć na drzemkę, a drzemki były bardzo zdradzieckie. Człowiek zamykał oczy i budził się za dziesięć godzin; w perspektywie nadchodzącego wielkimi krokami końca zawieszenia taka zwłoka w zabawie i pijaństwie była niedopuszczalna. Ale sama myśl, że był gotów podjąć się roli rycerza była miła.
Skinęła głową, bez cienia podejrzenia przyjmując słowa o Jimie. Nie miała powodów by mu nie wierzyć.
– Też byłam nad jeziorem, ale jakoś wcześniej. Wczoraj? – Cień niezrozumienia przemknął przez jej oczy. Nie potrafiła przypomnieć sobie ile godzin upłynęło. A może dni? – Albo przedwczoraj? Nie wiem, wszystko mi się zlewa. Wyłowiliście wianki jakichś ładnych dziewczyn, hm? – zainteresowała się, muśnięte szminką usta składając do cwaniackiego półuśmieszku. W chwili trzeźwości być może pomyślałaby o Eve, o tym że być może żonaci czarodzieje nie powinni łowić wianków innych kobiet, ale mgiełka alkoholu skutecznie wypierała podobne myśli, do spółki z luźnym podejściem Yulii do związków jako-takich. Nie pojmowała wizji przywiązania do jednej osoby z własnej woli, pojęcie monogamii rozpadło się pod wpływem Dany i złodziejskiej szajki; dziewczyny takie jak one i tak nie miały już żadnej reputacji do stracenia, należało zatem dbać o własny interes i własne przyjemności.
– Pytasz dzika czy w lesie sra – klepnęła go w ramiona z widocznym entuzjazmem – pewnie, że chcę! Masz coś na oku? – zdążyła jeszcze spytać, ale znaleźli się w bezpośrednim sąsiedztwie stołu, zatem odpowiedź nasunęła jej się sama. Kątem oka zauważyła jak Marcel zwinnie zwija ze stołu kielich; natura złodzieja i wolna dłoń nie pozwoliły jej pozostać całkowicie bierną w tym procederze. Posłała mu krótkie, prowokujące spojrzenie, jakby w milczeniu mówiąc “patrz teraz” i zakręciła się niespiesznie. Palce chwyciły stojący najbliżej kielich, dłoń spłynęła wzdłuż tułowia, niknąc w materiale spódnicy razem ze zdobyczą. Ruszała się teraz ostrożniej – a przynajmniej na tyle, na ile pozwalało jej na to pijaństwo – nie chciała za bardzo wylać tego, co w kielichu.
Dopiero parę kroków dalej odważyła się podnieść dłoń i ze zdumieniem odkryła, że tak czy inaczej dorobiła się na boku uda plamy. Skwitowała to uniesionymi wysoko brwiami i spojrzeniem pełnym uprzejmego niedowierzania okraszonego rozbawieniem. No ładnie. Jak wróci do domu to tego za chuja nie dopierze, a Dana ją zabije za zniszczenie kiecki. Uniosła kielich do ust, ledwie zamoczyła wargi i skrzywiła się. Pięknie. Czyli nawet nie będzie warto ginąć, bo zwinęła to samo, co Marcel wcześniej.
– Mi się nie poszczęściło – westchnęła i z żalem odstawiła kielich na przepływającą w powietrzu pustą tacę. Ładnie błyszczała w blasku płomieni, prawie tak, jakby była z czystego srebra. Może gdyby ją złapała… Ile takie coś mogło być warte u pasera? Chroniła je jakaś magia? Yulia rozejrzała się odruchowo, wzrok prześlizgiwał się po kolejnych sylwetkach, szukając znajomego granatu munduru magicznej policji. Ech, stał tam jeden z drugim, całkiem niedaleko. I tyle było z kradzieży srebrnej tacy…
– Myślisz? Pachnie bardzo podobnie – mruknęła, przyjmując drugi kielich. Kolejny drobny łyk i kolejną kwaśną minę później mieli już pewność, że cokolwiek dzieci miały w tych dzbanach – było gorsze niż ognista pomieszana z wódką i piwem. Drugi kielich trafił pod drzewko, może ktoś inny się nabierze.
– Nie mamy szczęścia, Marcel. – Wyswobodzona z objęć Yulia podparła się pod boki; jej mina wyrażała najwyższy stopień powagi. Takie przeciwności losu to jednak sprawa, której lekceważyć nie sposób. – A jak go nie mamy, to znaczy, że trzeba sobie poradzić po swojemu. Brałeś coś? – Zmrużyła nagle oczy, dokładnie mu się przyjrzała. Biła od niego inna energia niż zwykle, wydawał jej się jakiś… odważniejszy? Bardziej przystojny? Ściągający oko? Nie potrafiła dokładnie tego nazwać, ale kojarzyła co potrafi wywołać taki efekt. – Ty hultaju – dźgnęła go palcem w pierś; głos wybrzmiał pretensją i bezbrzeżnym rozbawieniem jednocześnie – brałeś i to beze mnie. Wróżka, czy tak? Tylko po wróżce ma się taki błysk w oku.
Nie potrzebowała więcej niż parę sekund by podjąć decyzję. Złapała go za rękę i pociągnęła w stronę drzew, prosto w mgliste opary ziołowego dymu.
– Zaraz wyrównamy szanse w tej zabawie. Muszę tylko znaleźć dziuplę w której schowałam torebkę…
|clownery is real, kolejny druzgotek i idziemy tu, bo koktajle nas nie kochają
I was born who I am
But that doesn't mean that I'm going to
– Touché – zgodził się mężczyzna, po sekundowej, pełnej milczących rozważań pauzie. Skinął lekko w twoją stronę głową, z uśmiechem tańczącym na ustach – i upił łyk ciemnoczerwonego alkoholu. Skóra na jego twarzy, zwłaszcza policzkach, wydawała się nieco bardziej różowa niż jeszcze parę chwil temu, być może ze względu na wino – a może ciepło bijące od płonących na polanie ognisk.
Opowieści o porcie wysłuchał z uwagą i widocznym zainteresowaniem, jego brwi zbiegły się nieco do środka, tworząc podłużną, pionową zmarszczkę. – Pospolitą bandyterką a przemytnikami? – powtórzył, chyba tylko udając zdziwienie. – Przyznam, że trudno mi sobie wyobrazić panią w takim otoczeniu – wyjaśnił, rozglądając się przez moment, jakby rzeczywiście próbował to zrobić. Oparł się wolną dłonią na lasce. – Choć zapewne właśnie to jest jedna z rzeczy, która czyni panią dobrą w tym, co pani robi – skwitował z uznaniem. Spojrzenie komendanta pomknęło w ślad za twoim, zatrzymując się na zarumienionych twarzach córek; jedna z nich, młodsza, uniosła wyżej szczupłą rączkę, żeby mu pomachać. Na chwilę – krótki moment – usta mężczyzny rozciągnęły się w uśmiechu zupełnie szczerym, sprawiającym, że na skórze przybyło mu zmarszczek – ale jednocześnie w jakiś niewyjaśniony sposób odejmującym mu lat.
Jego echo, ledwie zauważalne, wciąż można było dostrzec, kiedy odwrócił się ponownie w twoim kierunku. Propozycja przejścia na ty nie wywołała u niego zmieszania ani śladów oburzenia, wprost przeciwnie, był rozluźniony i swobodny, gdy skłonił się uprzejmie, na chwilę zbliżając dłoń z kielichem do klatki piersiowej. – Ależ oczywiście, Arnoldzie wystarczy – Adriano – odparł, unosząc w górę kielich, z którego zaraz potem upił kolejny łyk. – Nie mam co prawda pojęcia, czym zasłużyłem sobie na pani – twoją sympatię, ale być może rzeczywiście moglibyśmy nawiązać współpracę lukratywną dla obu stron – kontynuował, krzyżując z tobą spojrzenie; w trakcie całej wypowiedzi ani na moment nie odrywając wzroku od twoich tęczówek. – Nie śmiałbym bowiem wykorzystywać twojego czasu, nie oferując niczego w zamian. Czy… – zawahał się, pochylając nieco głowę do przodu – moglibyśmy wrócić do tej rozmowy innego dnia? – zaproponował, być może kątem oka dostrzegając zbliżające się w waszym kierunku córki. Dziewczynki rzeczywiście opuściły otwartą polanę i radosnym krokiem szły ku stołom.
– To prawda – zgodził się, nie precyzując, czy chodziło mu o kwestię odwagi – czy obecności na statku młodych dziewcząt.
Nim zdążyłby odnieść się do twoich słów o sekretach, jasnowłose córki komendanta znalazły się tuż przy was, w twoim kierunku spoglądając nieco nieśmiało, a w stronę ojca wyciągając ręce, zapewne chcąc wyciągnąć go na inne atrakcje. Nim odwrócił się ku nim, na dłuższą, ciężką od niewypowiedzianych słów chwilę zawiesił jeszcze na tobie spojrzenie; chwilę, po której jego twarz rozluźniła się nagle. – To chyba znak, że czas na mnie – stwierdził, wskazując głową na dziewczynki. – Pozwolę sobie napisać do pani list, gdy skończą się uroczystości. Tymczasem – życzę pani wybornej zabawy w dalszej części wieczoru – powiedział, odstawiając kielich z winem na jeden z drewnianych stołów.
Adda uniosła powoli kielich, pociągnęła kolejny drobny łyk wina, czujnie obserwując to, co niewypowiedziane. Komendant – choć napsuł krwi rebelii i pozostawał jednostką wartą eliminacji – wciąż był jedynie człowiekiem, tak jak każde z nich. Miał swoje plany, miał rodzinę, którą starał się chronić wedle własnego kodeksu moralnego. Na tej płaszczyźnie była w stanie go zrozumieć, nawet poczuć względem czarodzieja nić sympatii; jej pojawienie się powitała z nikłym cieniem satysfakcji – każde kłamstwo, a zwłaszcza te bliskie doskonałości, musiało opierać się na prawdzie, choćby w niewielkim stopniu. Nie byłaby w stanie wmówić komuś lojalności, gdyby nie znalazła własnej ścieżki na to by w tę lojalność wierzyć. Nie byłaby w stanie traktować komendanta z kokieteryjną uprzejmością atrakcyjnej wdówki, gdyby miała go za odstręczająco potwora.
Przechyliła nieznacznie głowę, posłała komendantowi długie spojrzenie spod rzęs. Kącik ust drgnął w zaczepnym półuśmieszku.
– Oczywiście, Arnoldzie – odparła gładko, z niewymuszoną przyjemnością. Dostała to, czego chciała, a choć satysfakcja rozlewała się przyjemnym dreszczem po ciele – nie dała jej zbytnio odbić się w oczach. Dla komendanta, jak i dla postronnych, to wciąż miała być jedynie uprzejma rozmowa podlana odpowiednio dobraną dawką kokieterii. Nie mogła dać mu tropu, nie mogła wzbudzić pytań – a zbytnie zadowolenie mogłoby wbić rozmowę na nieodpowiedni tor.
Kątem oka zauważyła dwie zbliżające się w ich stronę postacie; czas rozmowy dobiegł końca. Posłane jej spojrzenie, ciężkie od niewypowiedzianych słów, niosło ze sobą coś więcej. Coś, czego nie potrafiła określić, ale rysowało sylwetkę komendanta w ludzkich, dość tragicznych barwach. Znała część jego historii, wiedziała ile przeszedł, a widok ojca z córkami poruszył jakąś czulszą stronę jej duszy. Jak często czuł się pospolicie samotny? Jak często martwił go brak matki w życiu córek? Spodziewała się, że dzieci będą stanowiły słabość, ale do tej pory nie zdawała sobie sprawy, że nawet u człowieka ze stali pokroju Arnolda Montague ta słabość stanie się tak widoczna w tym jednym, ciężkim spojrzeniu.
– Wzajemnie, panie Montague – odparła uprzejmie, w towarzystwie młodych panien prędko wracając w ramy konwenansów. Całą trójkę odprowadziła długim, zamyślonym spojrzeniem.
|zt, ślicznie dziękuję Mistrzowi gry za wątek, było super
i jak kot muszę umrzeć
Możliwe, że w ogóle nie chciała dziś wybierać zwycięzcy. Przekonana o swojej wartości potrafiła przecież dopiąć swego, gdyby tylko tego zapragnęła. Wystarczyłoby jedno fałszywe oskarżenie, piskliwy krzyk młodego dziewczęcia, aby zainteresować służby porządkowe jego osobą. Komu uwierzyliby umundurowani funkcjonariusze? Niewinnej z pozoru, kruchej blondyneczce, córze rodu, który nie tylko Londynem rządził, ale go stworzył? A może uwierzą jemu, imigrantowi, mężczyźnie, a więc z pozoru temu silniejszemu, temu, który nie wahałby się wykorzystać swej siły przeciw angielskiej róży. Odpowiedź była prosta i oczywista, a znudzona stałym harmonogramem jej dni Hypatia za nic w świecie nie chciała, aby i ten wieczór przeminął jej pod znakiem prostoty i oczywistości. Pragnęła czegoś więcej — i to więcej dostała, wraz z przybyciem pana Karkaroffa, smakowała tego od pierwszych jego słów, z rosnącym zainteresowaniem, ale także zadowoleniem. Bartemius rzadko kiedy — jeżeli w ogóle — mylił się w wyborze swoich kompanów. Igor był powiewem świeżości, intrygującym w sposób, którego niedane jeszcze było jej poznać.
Za to wszystko — wieczorne zaspokajanie ciekawości młodej damy, znoszenie z godnością drobnych jej złośliwości, które miały przecież wybadać jego temperament — podziękowała mu ciepłym uśmiechem, lecz znów, więcej mówiły jej oczy, o lekko rozmytym (przez wino? czy okoliczności?) spojrzeniu, nienoszącym śladów oceny, a tylko czyste zadowolenie ze współistnienia przy nietuzinkowej jednostce. Miał szansę stać się wybitnym — nie widziała go jeszcze w żadnej ze swych wizji, ale wisiało to w powietrzu, wydawało jej się, że czuła tę sensację, osiadającą na koniuszku języka.
— Takie rozmowy, które są zdolne mnie porwać, zachwycić... — poczęła swą wyliczankę, nie odrywając od niego spojrzenia. Zadarła podbródek do góry, uśmiech, którym jej błysnął odebrała jako cudownie zawadiacki. Sprawiał wrażenie człowieka, który doskonale wiedział, czego chciał od życia. W takim razie, dlaczego znalazł się tutaj? Co przywiodło go do Anglii? — Rozbudzić apetyt na więcej, pozostawić niezaspokojoną... — wyliczanka trwała, trwały również pytania. Co kierowało w tej znajomości Bartemiusem? Czego potrzebował od imigranta, gdy sam miał wszystko na wyciągnięcie dłoni i nie bał się po to sięgać? — Intelektualnie, oczywiście — perlisty śmiech, gdy usta skryły się za brzegiem pucharu, zakończył zdanie dosadniej, niż zwyczajowa pauza, a jednocześnie nie rozwiał zupełnie zawieszonej między nimi dwuznaczności. Dobrze czuła się w tej konwencji, pomimo pierwszej rozmowy w
Choć spoglądali na siebie jako dorośli, gdzieś w środku dalej byli skrzywdzonymi dziećmi.
Co gorsza, przyznali się do tego przed sobą w trakcie pierwszego spotkania.
— Zdanie pana ojca, z całym do niego szacunkiem, jest dla mnie warte zaskakująco niewiele — pozwoliła sobie odpowiedzieć, dopiero gdy poruszyła się z miejsca, na chwilę skracając między nimi dystans na tyle, aby bezpiecznie móc zniżyć głos do szeptu bez zastygania w kompromitującej według osób trzecich bliskości. Przesunęła wzrokiem po całej jego sylwetce — od czubka głowy w dół, następnie w górę, aby zatrzymać się ponownie na jego szarych oczach. — Jedną rzeczą jest spełnianie wymagań mężczyzn, inną spełnianie warunków kobiet. Moje spełnia pan z nawiązką, panie Karkaroff — w słowach tych nie było już miejsca na sugestię, dlatego musiały wybrzmieć one możliwie najciszej. Pewny siebie uśmiech wygiął usta lady Hypatii, gotowej ruszyć dalej w las; nie mogła dłużej zwodzić swojej służki. — Do zobaczenia, panie Karkaroff. Było mi niezwykle miło móc zamienić z panem parę słów.
| z/t
This beast that you're after will eat you alive
And spit out your bones
wine-dark and wanting.
Strona 24 z 24 • 1 ... 13 ... 22, 23, 24