Punkt medyczny
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Punkt medyczny
Fakt, że pojedynki nie należą do najbezpieczniejszych magicznych sportów, jest znany wszystkim czarodziejom. Rzadko kiedy obojgu uczestnikom udaje się wyjść z walki bez szwanku. Choć ślady oparzeń, zrośnięte palce dłoni bądź paraliż całego ciała są najczęstszymi obrażeniami występującymi u zawodników, często uzdrowiciele sprawujący kontrolę nad przebiegiem rozgrywek muszą mierzyć się z o wiele poważniejszymi i bardziej nietypowymi zranieniami. Dolna część ciała przetransmutowana w nogi od stołu? Niemijająca głuchota, odpadające kończyny i rozległe odmrożenia? Magomedycy przygotowują się na każdą możliwość i nie wahają się przed zastosowaniem przedziwnych eliksirów i najbardziej niekonwencjonalnych zaklęć.
Punkt medyczny znajduje się na samym końcu korytarza w Domu Pojedynków; jest dużym pomieszczeniem wypełnionym licznymi polowymi łóżkami oddzielonymi parawanami. W trakcie turnieju po sali krząta się kilku uzdrowicieli, cały czas lawirując pomiędzy zranionymi uczestnikami a wielką szafką z tyłu pokoju, w której umieszczone są różnorakie specyfiki.
Punkt medyczny znajduje się na samym końcu korytarza w Domu Pojedynków; jest dużym pomieszczeniem wypełnionym licznymi polowymi łóżkami oddzielonymi parawanami. W trakcie turnieju po sali krząta się kilku uzdrowicieli, cały czas lawirując pomiędzy zranionymi uczestnikami a wielką szafką z tyłu pokoju, w której umieszczone są różnorakie specyfiki.
| 3 listopada 1956
Wciąż była obolała, choć uzdrowiciele wykonali już swoje zadanie. Wyleczyli wszystkie poparzenia, odmrożenia i połamane kości, których Gwen nabawiła się w trakcie pojedynku z Percivalem. Malarka potrzebowała jednak jeszcze chwili, aby w pełni dojść do siebie. Siedząc na polowym łóżku, trzymała się za głowę, próbując opanować zawroty głowy, które pojawiły się, gdy zbyt gwałtownie próbowała wstać z łóżka.
Czuła się fatalnie. Wcale nie dlatego, że przegrała: przychodziła do klubu z myślą, że prawdopodobnie nie powiedzie się jej najlepiej i była gotowa do zaakceptowania porażki. Nie spodziewała się jednak, że wszystko będzie ją aż tak boleć, a co gorsza, w żadnym razie nie przewidziała, że spotka na arenie akurat TEGO człowieka.
To nie tak, że często wracała myślami do tamtego dnia. Początkowo była na niego wściekła, owszem, ale z czasem emocje zaczęły słabnąć, a Percival coraz bardziej i bardziej przestawał ją jakkolwiek obchodził. Wysłała mu list, wyjaśniając, co jej leży na sercu i właściwie nie czuła potrzeby, aby dłużej rozpamiętywać tamto zajście. Szczególnie po rozmowie z Arturem na temat Stonehenge: Percival pewnie tak jak lord Longbottom musiał przejść tam niezłe piekło i Gwen nie miała zamiaru w jakikolwiek sposób dręczyć człowieka, który miał za sobą takie przeżycia.
Nie potrafiła jednak ukryć tego, że była poirytowana. Przegrała, była obolała, na dodatek ten Percival z areny wydawał się kompletnie pozbawiony jakichkolwiek uczuć. Nie dość, że pozbawił ją głosu to jeszcze chyba nie miał ani odrobiny litości. Gdyby przez chwilę zastanowiła się nad swoimi uczuciami, doszłaby do wniosku, że jest zła na samą siebie – nie powinna zapisywać się do klubu bez lepszego przygotowania, po prostu było na to jeszcze za wcześnie. Teraz jednak nie była w stanie myśleć zupełnie jasno i skierowała swoje negatywne uczucia w stronę Percivala. Bo zdradzał swoją żonę, bo był nie miły, bo ją atakował, bo w ogóle kto pomyślał, by atakować zaklęciami biedne dziewczęta, nawet jeśli te z własnej woli postanowiły wziąć udział w pojedynku.
Nie miała najmniejszej ochoty z nim rozmawiać, nie chciała go widzieć i miała nadzieję, że się tu nie pojawi. W końcu nie miał nawet zadrapania, po co miałby przychodzić do punktu medycznego? Szczególnie, że gdyby chciał mieć z nią jakikolwiek kontakt to odpisałby na jej sowę… albo przynajmniej nie uciszał jej zaraz po wejściu na arenę.
Wciąż była obolała, choć uzdrowiciele wykonali już swoje zadanie. Wyleczyli wszystkie poparzenia, odmrożenia i połamane kości, których Gwen nabawiła się w trakcie pojedynku z Percivalem. Malarka potrzebowała jednak jeszcze chwili, aby w pełni dojść do siebie. Siedząc na polowym łóżku, trzymała się za głowę, próbując opanować zawroty głowy, które pojawiły się, gdy zbyt gwałtownie próbowała wstać z łóżka.
Czuła się fatalnie. Wcale nie dlatego, że przegrała: przychodziła do klubu z myślą, że prawdopodobnie nie powiedzie się jej najlepiej i była gotowa do zaakceptowania porażki. Nie spodziewała się jednak, że wszystko będzie ją aż tak boleć, a co gorsza, w żadnym razie nie przewidziała, że spotka na arenie akurat TEGO człowieka.
To nie tak, że często wracała myślami do tamtego dnia. Początkowo była na niego wściekła, owszem, ale z czasem emocje zaczęły słabnąć, a Percival coraz bardziej i bardziej przestawał ją jakkolwiek obchodził. Wysłała mu list, wyjaśniając, co jej leży na sercu i właściwie nie czuła potrzeby, aby dłużej rozpamiętywać tamto zajście. Szczególnie po rozmowie z Arturem na temat Stonehenge: Percival pewnie tak jak lord Longbottom musiał przejść tam niezłe piekło i Gwen nie miała zamiaru w jakikolwiek sposób dręczyć człowieka, który miał za sobą takie przeżycia.
Nie potrafiła jednak ukryć tego, że była poirytowana. Przegrała, była obolała, na dodatek ten Percival z areny wydawał się kompletnie pozbawiony jakichkolwiek uczuć. Nie dość, że pozbawił ją głosu to jeszcze chyba nie miał ani odrobiny litości. Gdyby przez chwilę zastanowiła się nad swoimi uczuciami, doszłaby do wniosku, że jest zła na samą siebie – nie powinna zapisywać się do klubu bez lepszego przygotowania, po prostu było na to jeszcze za wcześnie. Teraz jednak nie była w stanie myśleć zupełnie jasno i skierowała swoje negatywne uczucia w stronę Percivala. Bo zdradzał swoją żonę, bo był nie miły, bo ją atakował, bo w ogóle kto pomyślał, by atakować zaklęciami biedne dziewczęta, nawet jeśli te z własnej woli postanowiły wziąć udział w pojedynku.
Nie miała najmniejszej ochoty z nim rozmawiać, nie chciała go widzieć i miała nadzieję, że się tu nie pojawi. W końcu nie miał nawet zadrapania, po co miałby przychodzić do punktu medycznego? Szczególnie, że gdyby chciał mieć z nią jakikolwiek kontakt to odpisałby na jej sowę… albo przynajmniej nie uciszał jej zaraz po wejściu na arenę.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
| Artur przychodzi z widowni
Nie powinna tego robić, jeszcze nie teraz. Podziwiał jej odwagę i determinację, ale było dla Gwen jeszcze za wcześnie na Klub Pojedynków. Zapewniano im pomoc medyczną oraz zakazywano najgroźniejszych zaklęć, ale nadal walki potrafiły być niebezpieczne. Zawsze coś mogło pójść nie tak, kogoś poniosłyby emocje lub czar okazałby się fatalny w skutkach.
Przeciwnikiem Gwen okazał się PercivalNott Blake, sprawnie operujący urokami. Mogła trafić znacznie gorzej, ale i tak szanse na zwycięstwo były minimalne, Percy musiałby mieć na arenie niekończące się pasmo pecha, żeby przegrać z kimś tak niedoświadczonym. Zagadką pozostawała łącząca ich relacja, za tym kryło się coś dziwnego, ewidentnie nieprzyjemnego dla panny Grey. Artur nie zdawał sobie sprawy, że oni też padli ofiarą Kupidynka oraz jak były Rycerz postąpił po otrząśnięciu się z upajającej mocy amortencji.
Ten eliksir powinien być zakazany, jak Imperius odbierał wolną wolę swoim ofiarom, całkowicie przejmując kontrolę. Czarodzieje bagatelizowali magiczną władzę sztucznej miłości, tak samo trywializując urok wili. Przecież ofiara stawała się bezradna, odbierano jej fundamentalną możliwość wyboru, czyniąc z niej właściwie niewolnika. Ile nieszczęść wywołała sztuczna miłość, do jakiej desperacji mogła doprowadzić człowieka? Artura obrzydzała sama myśl o osobach zmuszających kogoś innego do uczucia, ktoś taki nie potrafił naprawdę kochać. Wolał upajać się kłamstwem, wykorzystywać kogoś w teorii ukochanego. Ten przeklęty eliksir był najzwyczajniej sprzedawany w sklepach, bez myślenia o konsekwencjach zabawy ludzkim sercem.
Przystanął w wejściu do punktu medycznego, przez moment wahając się co zrobić. Uzdrowiciele wyleczyli już rany Gwen, zniknęły złamania, poparzenia i inne rany. Pozostawało jednak osłabienie, magia nie mogła od razu naprawić wszystkiego. Dziewczyna siedziała na łóżku, trzymając się głowę. Przytłaczało ją walka czy coś innego?
- Cześć - przywitał się cicho, nie chcąc nadmiernym hałasem podrażnić jej napiętych nerwów. - Gwen, jak się czujesz? - zapytał łagodnie.
Nie powinna tego robić, jeszcze nie teraz. Podziwiał jej odwagę i determinację, ale było dla Gwen jeszcze za wcześnie na Klub Pojedynków. Zapewniano im pomoc medyczną oraz zakazywano najgroźniejszych zaklęć, ale nadal walki potrafiły być niebezpieczne. Zawsze coś mogło pójść nie tak, kogoś poniosłyby emocje lub czar okazałby się fatalny w skutkach.
Przeciwnikiem Gwen okazał się Percival
Ten eliksir powinien być zakazany, jak Imperius odbierał wolną wolę swoim ofiarom, całkowicie przejmując kontrolę. Czarodzieje bagatelizowali magiczną władzę sztucznej miłości, tak samo trywializując urok wili. Przecież ofiara stawała się bezradna, odbierano jej fundamentalną możliwość wyboru, czyniąc z niej właściwie niewolnika. Ile nieszczęść wywołała sztuczna miłość, do jakiej desperacji mogła doprowadzić człowieka? Artura obrzydzała sama myśl o osobach zmuszających kogoś innego do uczucia, ktoś taki nie potrafił naprawdę kochać. Wolał upajać się kłamstwem, wykorzystywać kogoś w teorii ukochanego. Ten przeklęty eliksir był najzwyczajniej sprzedawany w sklepach, bez myślenia o konsekwencjach zabawy ludzkim sercem.
Przystanął w wejściu do punktu medycznego, przez moment wahając się co zrobić. Uzdrowiciele wyleczyli już rany Gwen, zniknęły złamania, poparzenia i inne rany. Pozostawało jednak osłabienie, magia nie mogła od razu naprawić wszystkiego. Dziewczyna siedziała na łóżku, trzymając się głowę. Przytłaczało ją walka czy coś innego?
- Cześć - przywitał się cicho, nie chcąc nadmiernym hałasem podrażnić jej napiętych nerwów. - Gwen, jak się czujesz? - zapytał łagodnie.
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie planował pozostawać w domu pojedynków, a przynajmniej – nie miał zamiaru robić tego dłużej, niż było to absolutnie konieczne, świadomy ryzyka płynącego z jakichkolwiek publicznych wystąpień; coś (poczucie przyzwoitości, być może?) nie pozwoliło mu jednak tak po prostu po wygranym starciu wrócić do Sennen. Nie, nie chodziło tu raczej o obawy dotyczące zdrowia przeciwniczki – w trakcie całego swojego uczestnictwa w rozgrywkach stawał naprzeciwko różnych czarodziejów i czarownic, i nigdy nikomu poważnie nie zaszkodził, sam też miał okazję przekonać się ostatnio o niewątpliwej kompetencji pracujących tutaj magomedyków – ale wspomnienie o otrzymanym niedawno liście nie dawało mu spokoju, nie pozwalając tak po prostu opuścić murów klubu. Po zejściu z areny kręcił się więc przez chwilę po korytarzu, bijąc się z własnymi myślami; dwukrotnie udawał się do wyjścia, decydując, że nie miał tu czego szukać – i dwukrotnie wracał, zatrzymując się tuż przed drzwiami prowadzącymi do punktu medycznego, ale nie decydując się na wejście do środka. Zrobił to dopiero po dłuższym czasie, postanawiając, że przynajmniej sprawdzi, czy z Gwendolyn było wszystko w porządku; trudno było nie zauważyć, że w walce nie poszło jej najlepiej, a chociaż celowo nie sięgnął po żaden z brutalniejszych uroków, szerokim mentalnym łukiem omijając Lamino czy Fulgoro, to jego dzisiejsza oponentka i tak nie była w stanie zejść z podestu o własnych siłach.
Pojawił się w punkcie medycznym dobrych kilkadziesiąt minut po zakończeniu pojedynku, mimowolnie przypominając sobie własny pobyt tutaj; już dawno zagojone poparzenia na żebrach zaswędziały fantomowo, odepchnął jednak natrętne myśli, idąc wzdłuż poprzedzielanego parawanami rzędu łóżek i spojrzeniem starając się odszukać charakterystyczną, rudą fryzurę. Przez moment miał już cichą nadzieję, że Gwendolyn została wypisana i wypuszczona do domu w trakcie jednego z jego wypełnionych niezdecydowaniem spacerów, ale nic z tego: dostrzegł ją bliżej tyłu pomieszczenia, siedzącą na skraju łóżka… i mającą już towarzystwo. W dodatku towarzystwo Longbottoma, z którym nie tak dawno temu przyszło mu rozmawiać.
Zatrzymał się w pół kroku, gotowy do wykonania taktycznego odwrotu, było jednak za późno – został zauważony, musiał więc przynajmniej zaznaczyć swoją obecność. Odchrząknął cicho, krzyżując spojrzenia najpierw z rudowłosą kobietą, a później z Arturem. Przez głowę przemknęła mu szalona myśl, że skoro tutaj był, to coś musiało go z niepozorną czarownicą łączyć – ale w żaden sposób nie potrafił połączyć ze sobą tych faktów, ani wysnuć z nich żadnego sensownego wniosku. – Uhm, przepraszam, chciałem tylko… Ale w takim razie może nie będę przeszkadzać – powiedział szybko – na tyle, że niektóre ze słów zlepiły się w jeden ciąg, czyniąc go trudnym do zrozumienia. Zrobił krok do tyłu, nie wycofywał się jednak jeszcze całkowicie, czekając na jakąkolwiek reakcję ze strony dwójki czarodziejów.
Pojawił się w punkcie medycznym dobrych kilkadziesiąt minut po zakończeniu pojedynku, mimowolnie przypominając sobie własny pobyt tutaj; już dawno zagojone poparzenia na żebrach zaswędziały fantomowo, odepchnął jednak natrętne myśli, idąc wzdłuż poprzedzielanego parawanami rzędu łóżek i spojrzeniem starając się odszukać charakterystyczną, rudą fryzurę. Przez moment miał już cichą nadzieję, że Gwendolyn została wypisana i wypuszczona do domu w trakcie jednego z jego wypełnionych niezdecydowaniem spacerów, ale nic z tego: dostrzegł ją bliżej tyłu pomieszczenia, siedzącą na skraju łóżka… i mającą już towarzystwo. W dodatku towarzystwo Longbottoma, z którym nie tak dawno temu przyszło mu rozmawiać.
Zatrzymał się w pół kroku, gotowy do wykonania taktycznego odwrotu, było jednak za późno – został zauważony, musiał więc przynajmniej zaznaczyć swoją obecność. Odchrząknął cicho, krzyżując spojrzenia najpierw z rudowłosą kobietą, a później z Arturem. Przez głowę przemknęła mu szalona myśl, że skoro tutaj był, to coś musiało go z niepozorną czarownicą łączyć – ale w żaden sposób nie potrafił połączyć ze sobą tych faktów, ani wysnuć z nich żadnego sensownego wniosku. – Uhm, przepraszam, chciałem tylko… Ale w takim razie może nie będę przeszkadzać – powiedział szybko – na tyle, że niektóre ze słów zlepiły się w jeden ciąg, czyniąc go trudnym do zrozumienia. Zrobił krok do tyłu, nie wycofywał się jednak jeszcze całkowicie, czekając na jakąkolwiek reakcję ze strony dwójki czarodziejów.
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Nieprzyjemne myśli wciąż męczyły Gwen, gdy do jej uszu dotarł znajomy, miękki głos. Nieco zaskoczona tym, że to właśnie jego słyszy, uniosła głowę.
– Artur? – spytała jednocześnie nieco stłumionym głosem. Gdy fala zdziwienia zaczęła mijać, na twarzy dziewczyny pojawił się delikatny uśmiech; jego, niezależnie od okoliczności, zawsze było dobrze widzieć. – Cześć. Co tu robisz? – spytała słabo, być może trochę głupio. W końcu sama podała mu datę pojedynku. Z jednej strony trochę tego żałowała (pewnie niepotrzebnie go zmartwiła, i tak miał dużo na głowie), z drugiej… jeśli to oznaczało kolejne spotkanie z Longbottomem…
Nie zauważyła go nie widowni. Najpierw była zbyt przestraszona, potem zbyt skupiona na Percivalu oraz odnoszonych ranach, by szukać wzrokiem znajomych twarzy na widowni.
– W porządku – odpowiedziała odruchowo na pytanie Artura. Właściwie skoro on tu był to przecież nie mogło być źle. Nagle kwestie związane z Percivalem i pojedynkiem straciły na znaczeniu. – Zakręciło mi się w głowie, jak zbyt szybko wstałam, ale już chyba jest dobrze – uzupełniła, zdając sobie sprawę z tego, jak musiała przed chwilą wyglądać. Chociaż chyba lepiej było, że Artur przyłapał ją siedzącą na łóżku, niż próbującą nieporadnie wstać.
Westchnęła, przyglądając się aurorowi. Naprawdę wydawał się zmartwiony, co znów wywołało u Gwen dwojakie emocje. Nie chciała, by się o nią bał, ale jednocześnie schlebiała jej uwaga, jaką jej poświęcał. Poza nim nie miała przecież wokół nikogo, kto faktycznie by się nią przejmował. Młodej i nie do końca pewnej siebie duszy było to zdecydowanie potrzebne, choć nie chciała tego przed sobą przyznać. Dlatego już po chwili odezwała się ponownie:
– Przepraszam. Nie powinnam się na coś takiego pisać. Nie przemyślałam dołączenia do klubu, a potem było trochę za późno, by się wycofać.
Aż do wejścia na arenę myślała nad wycofaniem się, ale ostatecznie postanowiła, że skoro już się zapisała to nie może wystawić przeciwnika, który na pewno czeka na wspólne starcie. Mogła to jednak zrobić, wtedy przynajmniej nie zobaczyłaby się z Percivalem, ale co wtedy pomyślałby o niej Artur? Byłby spokojniejszy, czy może jednak uznałby, że Gwen nie wie, czego chce? Wolała nie gdybać.
I wtedy właśnie dostrzegła sylwetkę, którą nie mogłaby pomylić z żadną inną. Wysoki i barczysty Percival zdecydowanie zwracał uwagę swoją posturą. Gwen obawiała się, że mężczyzna postanowi się z nią rozmówić, mimo że zdecydowanie wolałaby aby trzymał się z daleka. Może jednak lepiej, że pojawił się teraz, gdy obok niej był Longbottom? Przy nim Blake raczej nie powinien wyciągać na światło dzienne łączącej ich, niekoniecznie przyjemnej relacji.
– Percival – mruknęła Gwen. Jej spojrzenie, przed chwilą ciepłe i zupełnie skupione na Arturze, spochmurniało, kierując się w stronę mężczyzny. Jednocześnie Gwen nieświadomie przybliżyła się w stronę aurora, tak jakby jego osoba miała stanowić tarczę pomiędzy nią a ciemnowłosym.
Ile z ich wymiany zdań słyszał Blake? A właściwie co za różnica, nie zdradzali sobie przecież żadnych tajemnic. Nie powinien tu jednak przychodzić, po prostu nie powinien. Gwen nie miała jednak świadomości, że właściwie każdy jej ruch może jasno sugerować, jak bardzo jest w Arturze zauroczona. W końcu nigdy nie była najlepsza w ukrywaniu własnych emocji. Młody Longbottom mógł tego nie zauważać, ale przecież Percival doskonale wiedział, jak wygląda zakochana panna Grey.
– Artur? – spytała jednocześnie nieco stłumionym głosem. Gdy fala zdziwienia zaczęła mijać, na twarzy dziewczyny pojawił się delikatny uśmiech; jego, niezależnie od okoliczności, zawsze było dobrze widzieć. – Cześć. Co tu robisz? – spytała słabo, być może trochę głupio. W końcu sama podała mu datę pojedynku. Z jednej strony trochę tego żałowała (pewnie niepotrzebnie go zmartwiła, i tak miał dużo na głowie), z drugiej… jeśli to oznaczało kolejne spotkanie z Longbottomem…
Nie zauważyła go nie widowni. Najpierw była zbyt przestraszona, potem zbyt skupiona na Percivalu oraz odnoszonych ranach, by szukać wzrokiem znajomych twarzy na widowni.
– W porządku – odpowiedziała odruchowo na pytanie Artura. Właściwie skoro on tu był to przecież nie mogło być źle. Nagle kwestie związane z Percivalem i pojedynkiem straciły na znaczeniu. – Zakręciło mi się w głowie, jak zbyt szybko wstałam, ale już chyba jest dobrze – uzupełniła, zdając sobie sprawę z tego, jak musiała przed chwilą wyglądać. Chociaż chyba lepiej było, że Artur przyłapał ją siedzącą na łóżku, niż próbującą nieporadnie wstać.
Westchnęła, przyglądając się aurorowi. Naprawdę wydawał się zmartwiony, co znów wywołało u Gwen dwojakie emocje. Nie chciała, by się o nią bał, ale jednocześnie schlebiała jej uwaga, jaką jej poświęcał. Poza nim nie miała przecież wokół nikogo, kto faktycznie by się nią przejmował. Młodej i nie do końca pewnej siebie duszy było to zdecydowanie potrzebne, choć nie chciała tego przed sobą przyznać. Dlatego już po chwili odezwała się ponownie:
– Przepraszam. Nie powinnam się na coś takiego pisać. Nie przemyślałam dołączenia do klubu, a potem było trochę za późno, by się wycofać.
Aż do wejścia na arenę myślała nad wycofaniem się, ale ostatecznie postanowiła, że skoro już się zapisała to nie może wystawić przeciwnika, który na pewno czeka na wspólne starcie. Mogła to jednak zrobić, wtedy przynajmniej nie zobaczyłaby się z Percivalem, ale co wtedy pomyślałby o niej Artur? Byłby spokojniejszy, czy może jednak uznałby, że Gwen nie wie, czego chce? Wolała nie gdybać.
I wtedy właśnie dostrzegła sylwetkę, którą nie mogłaby pomylić z żadną inną. Wysoki i barczysty Percival zdecydowanie zwracał uwagę swoją posturą. Gwen obawiała się, że mężczyzna postanowi się z nią rozmówić, mimo że zdecydowanie wolałaby aby trzymał się z daleka. Może jednak lepiej, że pojawił się teraz, gdy obok niej był Longbottom? Przy nim Blake raczej nie powinien wyciągać na światło dzienne łączącej ich, niekoniecznie przyjemnej relacji.
– Percival – mruknęła Gwen. Jej spojrzenie, przed chwilą ciepłe i zupełnie skupione na Arturze, spochmurniało, kierując się w stronę mężczyzny. Jednocześnie Gwen nieświadomie przybliżyła się w stronę aurora, tak jakby jego osoba miała stanowić tarczę pomiędzy nią a ciemnowłosym.
Ile z ich wymiany zdań słyszał Blake? A właściwie co za różnica, nie zdradzali sobie przecież żadnych tajemnic. Nie powinien tu jednak przychodzić, po prostu nie powinien. Gwen nie miała jednak świadomości, że właściwie każdy jej ruch może jasno sugerować, jak bardzo jest w Arturze zauroczona. W końcu nigdy nie była najlepsza w ukrywaniu własnych emocji. Młody Longbottom mógł tego nie zauważać, ale przecież Percival doskonale wiedział, jak wygląda zakochana panna Grey.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Uniósł brwi, trochę zdziwiony jej pytaniem.
- Jak kto "co tu robię"? - powtórzył za nią, uśmiechając się przy tym przyjaźnie. - Jestem twoim mentorem, więc nic dziwnego, że chciałem być świadkiem pierwszego poważnego pojedynku mojej podopiecznej... może trochę zbyt przedwczesnego, jeśli chciałabyś znać moje zdanie - dodał z nutką nagany w głosie.
Chciał ją zbesztać, naprowadzić oschle na właściwe tory, ale jakoś nie wychodziła mu rola surowego nauczyciela. Brakowało jej doświadczenia, a pojedynki, mimo sztaby medyków, nadal potrafiły okazywać się niebezpieczne. Zasługiwała na reprymendę, jednak zamiast tego spojrzał na nią zmartwiony, czując, że zachowuje się niekoniecznie rozsądnie.
- Dobrze słyszeć - stwierdził z ulgą, porzucając wszelkie próby udawania złego. - To nie było zbyt mądre, ale z drugiej strony, czyż odwaga nie jest w pewnym sensie mieszaniną brawury i głupoty - zażartował, po chwili jednak reflektując się, że Gwen mogła tę uwagę potraktować zbyt osobiście. - Dlaczego postanowiłaś dołączyć do Klubu Pojedynków? - zapytał od razu łagodnym tonem.
Był tak zaabsorbowany, że Percivala dostrzegł dopiero podążając za spojrzeniem Gwen. W jednej chwili jej oblicze spochmurniało, zupełnie jakby Blake był jakąś ludzką wersją dementora, przynoszącą ze sobą smutek. Zdecydowanie między tą dwójką musiało się coś wydarzyć, ale Longbottom nie potrafił odgadnąć cóż takiego. Jego myśli kierowały się bardziej ku kwestiom różnicy w pochodzeniu, do niedawna Percy był pełnoprawnym członkiem konserwatywnego rodu szlacheckiego, może Gwen doświadczyła jakiejś nieprzyjemności na tle dyskryminacji mugoli? Oczywiście Artur, zajęty sprawami wielkiego świata, nie dostrzegał prozaicznego wyjaśnienia, angażującego uczucia. Nie był też w swej "ignorancji" świadom tego co właściwie Grey czuła do niego samego. Człowiek potrafi być czasem zaskakująco ślepy.
- Percy, witaj - rzekł uprzejmie. Jako ktoś dobrze wychowany nie chciał mącić w zagadkowej relacji Gwen-Percy, choć coraz bardziej ciekawiła go cała sprawa. - Co cię tu sprowadza? - zapytał, mając nadzieję, że Percival jako dżentelmen przyszedł pogratulować odwagi nowej członkini klubu lub dla podobnych uprzejmości.
Zerknął na Gwen, gotów ją wesprzeć, niezależnie co postanowi. Był w końcu jej mentorem.
- Jak kto "co tu robię"? - powtórzył za nią, uśmiechając się przy tym przyjaźnie. - Jestem twoim mentorem, więc nic dziwnego, że chciałem być świadkiem pierwszego poważnego pojedynku mojej podopiecznej... może trochę zbyt przedwczesnego, jeśli chciałabyś znać moje zdanie - dodał z nutką nagany w głosie.
Chciał ją zbesztać, naprowadzić oschle na właściwe tory, ale jakoś nie wychodziła mu rola surowego nauczyciela. Brakowało jej doświadczenia, a pojedynki, mimo sztaby medyków, nadal potrafiły okazywać się niebezpieczne. Zasługiwała na reprymendę, jednak zamiast tego spojrzał na nią zmartwiony, czując, że zachowuje się niekoniecznie rozsądnie.
- Dobrze słyszeć - stwierdził z ulgą, porzucając wszelkie próby udawania złego. - To nie było zbyt mądre, ale z drugiej strony, czyż odwaga nie jest w pewnym sensie mieszaniną brawury i głupoty - zażartował, po chwili jednak reflektując się, że Gwen mogła tę uwagę potraktować zbyt osobiście. - Dlaczego postanowiłaś dołączyć do Klubu Pojedynków? - zapytał od razu łagodnym tonem.
Był tak zaabsorbowany, że Percivala dostrzegł dopiero podążając za spojrzeniem Gwen. W jednej chwili jej oblicze spochmurniało, zupełnie jakby Blake był jakąś ludzką wersją dementora, przynoszącą ze sobą smutek. Zdecydowanie między tą dwójką musiało się coś wydarzyć, ale Longbottom nie potrafił odgadnąć cóż takiego. Jego myśli kierowały się bardziej ku kwestiom różnicy w pochodzeniu, do niedawna Percy był pełnoprawnym członkiem konserwatywnego rodu szlacheckiego, może Gwen doświadczyła jakiejś nieprzyjemności na tle dyskryminacji mugoli? Oczywiście Artur, zajęty sprawami wielkiego świata, nie dostrzegał prozaicznego wyjaśnienia, angażującego uczucia. Nie był też w swej "ignorancji" świadom tego co właściwie Grey czuła do niego samego. Człowiek potrafi być czasem zaskakująco ślepy.
- Percy, witaj - rzekł uprzejmie. Jako ktoś dobrze wychowany nie chciał mącić w zagadkowej relacji Gwen-Percy, choć coraz bardziej ciekawiła go cała sprawa. - Co cię tu sprowadza? - zapytał, mając nadzieję, że Percival jako dżentelmen przyszedł pogratulować odwagi nowej członkini klubu lub dla podobnych uprzejmości.
Zerknął na Gwen, gotów ją wesprzeć, niezależnie co postanowi. Był w końcu jej mentorem.
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie do końca rozumiał sytuację, której świadkiem nieumyślnie się stał, ale prawdę mówiąc – wcale tego zrozumienia nie potrzebował; wścibstwo nie leżało nigdy w jego naturze, a choć wychował się na salonach, na których towarzyska wymiana plotek stanowiła zazwyczaj dopiero wstęp do właściwej rozmowy, to on sam stronił od snucia domysłów, kompletnie niezainteresowany poznawaniem szczegółów dotyczących cudzego życia (o ile, rzecz jasna, bohaterami tych opowieści nie były osoby mu najbliższe – w takim wypadku wolał jednak po informacje udawać się do samego źródła). Wiedziony tym samym podejściem, nie przysłuchiwał się więc wymianie zdań, rozgrywającej się między Arturem, a jego niedawną przeciwniczką, mgliście zastanawiając się tylko, jaki szalony zbieg okoliczności mógł przeciąć jej ścieżkę ze ścieżką lorda. Z drugiej strony – był chyba ostatnią osobą, która mogłaby krytykować jakiekolwiek łamanie konwenansów.
Nie umknęła mu nagła reakcja Gwendolyn na jego obecność, nie do końca rozumiał jednak odruchowe przyjęcie defensywnej postawy; czy spodziewała się z jego strony agresji, ataku? Dlaczego? Posłał jej zdezorientowane spojrzenie, być może nie doszła jeszcze do końca do siebie; nie licząc uczciwie wygranego pojedynku, w którym i tak pilnował się, żeby potraktować ją wyjątkowo łagodnie, nie wyrządził jej przecież żadnej krzywdy. Nawet jeśli w trakcie ich feralnego spotkania w klubie jazzowym nie zachował się do końca po dżentelmeńsku, to przecież nigdy nie okazał jej otwartej wrogości; wprost przeciwnie – uważał, że fakt, iż w porę otrząsnął się z wywołanego amortencją upojenia, uratował jej życie, bo wieczysta przysięga, którą próbowała mu złożyć, z pewnością bardzo szybko zaprowadziłaby ją na tamten świat – albo uczyniła ten aktualny nieznośnym. – Gwendolyn – odpowiedział, kiwając w jej stronę głową w ramach powitania. – Arturze – zwrócił się ku aurorowi, mimowolnie przypominając sobie ich ostatnią rozmowę na stadionie Quidditcha; czy wiedział już, że przysiągł na własne życie, że będzie walczył po stronie Zakonu? Zmarszczył brwi, ponownie spoglądając na rudowłosą dziewczynę, gdy w tył głowy uderzyła go nagła myśl – ale nie, to było niedorzeczne; szukał dziury w całym. – Przyszedłem sprawdzić, czy wszystko w porządku. No i pogratulować pojedynku – odpowiedział, zachowując jednak poprzedni dystans. W innych okolicznościach uścisnąłby oponentowi dłoń, ale Gwen nie wyglądała, jakby miała ochotę przebywać w jego towarzystwie dłużej, niż to konieczne.
Nie umknęła mu nagła reakcja Gwendolyn na jego obecność, nie do końca rozumiał jednak odruchowe przyjęcie defensywnej postawy; czy spodziewała się z jego strony agresji, ataku? Dlaczego? Posłał jej zdezorientowane spojrzenie, być może nie doszła jeszcze do końca do siebie; nie licząc uczciwie wygranego pojedynku, w którym i tak pilnował się, żeby potraktować ją wyjątkowo łagodnie, nie wyrządził jej przecież żadnej krzywdy. Nawet jeśli w trakcie ich feralnego spotkania w klubie jazzowym nie zachował się do końca po dżentelmeńsku, to przecież nigdy nie okazał jej otwartej wrogości; wprost przeciwnie – uważał, że fakt, iż w porę otrząsnął się z wywołanego amortencją upojenia, uratował jej życie, bo wieczysta przysięga, którą próbowała mu złożyć, z pewnością bardzo szybko zaprowadziłaby ją na tamten świat – albo uczyniła ten aktualny nieznośnym. – Gwendolyn – odpowiedział, kiwając w jej stronę głową w ramach powitania. – Arturze – zwrócił się ku aurorowi, mimowolnie przypominając sobie ich ostatnią rozmowę na stadionie Quidditcha; czy wiedział już, że przysiągł na własne życie, że będzie walczył po stronie Zakonu? Zmarszczył brwi, ponownie spoglądając na rudowłosą dziewczynę, gdy w tył głowy uderzyła go nagła myśl – ale nie, to było niedorzeczne; szukał dziury w całym. – Przyszedłem sprawdzić, czy wszystko w porządku. No i pogratulować pojedynku – odpowiedział, zachowując jednak poprzedni dystans. W innych okolicznościach uścisnąłby oponentowi dłoń, ale Gwen nie wyglądała, jakby miała ochotę przebywać w jego towarzystwie dłużej, niż to konieczne.
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Dobrze wiedziała, że nie powinna tego robić. Żaden był z niej wojownik, żaden porządny czarodziej. Poza tym walcząc, mogła zrobić komuś przypadkiem krzywdę. Mimo że wokół byli uzdrowiciele to przecież ci nie są bogami. Nie każdą ranę da się ot tak wyleczyć, a śmierć jest bliższa, niż może pozornie się wydawać. Przecież wystarczy czasem niefortunnie upaść, by złamać sobie kark, a zaklęcia dozwolone w klubie nie są wcale aż tak bezpieczne. Jej dołączenie do klubu było bardzo lekkomyślne, ale czasu nie da się cofnąć.
Wzruszyła ramionami, nie wiedząc, jak ma odpowiedzieć na pytanie aurora.
– Nie wiem, Artur… To była nagła myśl, nie zastanawiałam się nad tym, naprawdę. To było głupie – przyznała. Zawahała się, by po chwili dodać: – Nie chciałam cię martwić. Ale dobrze cię widzieć. – Uśmiechnęła się delikatnie, marszcząc jednocześnie brwi.
Percival. Ten człowiek… ech, czemu los musi płatać takie figle? Nie mogła go już po prostu nigdy więcej w życiu nie zobaczyć? Wiedziała, że podczas Stonehenge stanął po stronie wujka Artura. Nie mógł być więc mu wrogiem, a swoim czynem poświęcił wiele. Co prawda Gwen nie do końca zdawała sobie sprawę z powagi i znaczenia tego poczynania, nie mając zbyt dużej wiedzy na temat polityki arystokratów, ale na pewno to była poważna sprawa.
Nie zmieniało to jednak tego, że Percy nie zachował się najlepiej ani względem niej, ani względem swojej żony. Powinien odpisać na list, który dostał od rudowłosej, skoro sam złamał obietnice, nie wysyłając sowy do niej. A przysięga małżeńska w oczach Gwen była czymś, czego po prostu nie wolno łamać. Nie wolno i już – za dobrze wiedziała, jakie cierpienie może to przynieść. Mimo że romans jej matki wyszedł na światło dzienne już po śmierci ojca rudowłosej to on był przecież głównym powodem rozpadu ich dobrej relacji.
W oczach Gwen Nott był więc całkiem poważnym zbrodniarzem. Dziewczyna nie zdawała sobie jeszcze sprawy, że w tej sytuacji, żywiąc uczucia do Artura Longbottoma, staje się – chociaż nieświadomie – hipokrytką.
Miała ochotę mu to wytknąć, poinformować, że tak się nie robi (nawet, jeśli jego żona właściwie nie była już jego żoną). Obecność Artura sprawiała jednak, że Gwen zmusiła się do trzymania emocji na wodzy. To zdecydowanie była prywatna sprawa między nią a Percivalem. Longbottom mógł być cudownym człowiekiem, który wiele rozumiał, ale malarka nie miała zamiaru go w to wszystko mieszać bez absolutnej potrzeby.
– Dziękuję, wszystko w porządku – odparła sztywno. W jej głosie nie było ani krzty typowego dla niej ciepła. – I chyba nie ma czego – dodała cierpko.
Gwen spojrzała kątem oka na Artura, w duszy modląc się, aby mężczyzna przejął na siebie tę rozmowę. W końcu Longbottom miał łatwość w prowadzeniu konwersacji i prawdopodobnie znał Percivala dłużej, niż ona. Nie chciała robić sobie u niego kolejnych długów, nie chciała, by pomagał jej po raz kolejny, gdy ona nie potrafi mu się odpłacić, ale chyba spłonęłaby ze wstydu, gdyby Blake choćby wspomniał przy Arturze o ich wspólnie spędzonym wieczorze.
Wzruszyła ramionami, nie wiedząc, jak ma odpowiedzieć na pytanie aurora.
– Nie wiem, Artur… To była nagła myśl, nie zastanawiałam się nad tym, naprawdę. To było głupie – przyznała. Zawahała się, by po chwili dodać: – Nie chciałam cię martwić. Ale dobrze cię widzieć. – Uśmiechnęła się delikatnie, marszcząc jednocześnie brwi.
Percival. Ten człowiek… ech, czemu los musi płatać takie figle? Nie mogła go już po prostu nigdy więcej w życiu nie zobaczyć? Wiedziała, że podczas Stonehenge stanął po stronie wujka Artura. Nie mógł być więc mu wrogiem, a swoim czynem poświęcił wiele. Co prawda Gwen nie do końca zdawała sobie sprawę z powagi i znaczenia tego poczynania, nie mając zbyt dużej wiedzy na temat polityki arystokratów, ale na pewno to była poważna sprawa.
Nie zmieniało to jednak tego, że Percy nie zachował się najlepiej ani względem niej, ani względem swojej żony. Powinien odpisać na list, który dostał od rudowłosej, skoro sam złamał obietnice, nie wysyłając sowy do niej. A przysięga małżeńska w oczach Gwen była czymś, czego po prostu nie wolno łamać. Nie wolno i już – za dobrze wiedziała, jakie cierpienie może to przynieść. Mimo że romans jej matki wyszedł na światło dzienne już po śmierci ojca rudowłosej to on był przecież głównym powodem rozpadu ich dobrej relacji.
W oczach Gwen Nott był więc całkiem poważnym zbrodniarzem. Dziewczyna nie zdawała sobie jeszcze sprawy, że w tej sytuacji, żywiąc uczucia do Artura Longbottoma, staje się – chociaż nieświadomie – hipokrytką.
Miała ochotę mu to wytknąć, poinformować, że tak się nie robi (nawet, jeśli jego żona właściwie nie była już jego żoną). Obecność Artura sprawiała jednak, że Gwen zmusiła się do trzymania emocji na wodzy. To zdecydowanie była prywatna sprawa między nią a Percivalem. Longbottom mógł być cudownym człowiekiem, który wiele rozumiał, ale malarka nie miała zamiaru go w to wszystko mieszać bez absolutnej potrzeby.
– Dziękuję, wszystko w porządku – odparła sztywno. W jej głosie nie było ani krzty typowego dla niej ciepła. – I chyba nie ma czego – dodała cierpko.
Gwen spojrzała kątem oka na Artura, w duszy modląc się, aby mężczyzna przejął na siebie tę rozmowę. W końcu Longbottom miał łatwość w prowadzeniu konwersacji i prawdopodobnie znał Percivala dłużej, niż ona. Nie chciała robić sobie u niego kolejnych długów, nie chciała, by pomagał jej po raz kolejny, gdy ona nie potrafi mu się odpłacić, ale chyba spłonęłaby ze wstydu, gdyby Blake choćby wspomniał przy Arturze o ich wspólnie spędzonym wieczorze.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Pamiętał jak w Hogwarcie straszono ich pojedynkami w Klubie dla dorosłych czarodziejów. Pełne wypadków, krwi i bólu. Przypadkowe zgony miały stanowić chleb powszedni aren. Prawda była na szczęście inna, dobrze dbano o bezpieczeństwo, ale ryzyko nadal istniało.
- Pierwszym krokiem ku mądrości jest przyznanie się do własnej głupoty - stwierdził filozoficznie, ale przy tym uśmiechnął się ciepło.
Przybył Percy, widocznie zakłopotany całą zaistniałą sytuacją. Arturowi przez chwilę przeszło przez myśl, że może on był tego powodem, w końcu jakiś czas temu odbyli specyficzną rozmowę i najbardziej prawdopodobne spotkanie miałoby raczej miejsce wśród innych Zakonników. Swoją drogą, trochę Longbottoma dziwiła decyzja o pojedynkowaniu, gdy Percy aktualnie był na celowniku. Miał już dość ukrywania się?
Zerknął na Gwen, kolejny raz głowiąc się nad łączącą ją z niegdysiejszym Nottem tajemnicą. Lubił zagadki i łamigłówki, co jednak w tym momencie kłóciło się z dobrym wychowaniem, nie powinien być wścibski. Swój głos odarła z całego ciepła, Artura uderzyła różnica w tym jak się do nich zwracała. Do tej pory miał Gwen za ucieleśnienie pozytywnych emocji, dziewczynę kochającą cały świat. Teraz jednak widział coś innego, co nasuwało dwa zasadnicze pytania:
Kim dla niej jest Percival?
Kim dla niej jest Artur?
Chyba po raz pierwszy przeszło mu przez myśl, że może z jej strony kryć się coś więcej. W typowej dla męskiego rodzaju ignorancji tego nie dostrzegał.
Nie, to tylko moja wyobraźnia - uspokoił się w duchu, ale gdzieś tam czaiło się maleńkie podejrzenie. Ziarno, które w innym życiu mogłoby pięknie zakwitnąć, łącząc dwoje ludzi. Ten świat nie był jednak tak prosty...
- Jesteś dla siebie zbyt surowa - spróbował pocieszyć Gwen, kończąc przy okazji swoje niebezpieczne przemyślenia. - Co by o Percym nie mówić, w urokach jest biegły jak mało kto - zwrócił się w kierunku dalekiego krewnego. - Nie sądziłem, że po Stonehenge tak szybko wrócisz do Klubu Pojedynków - nie mógł powstrzymać komentarza, wiedząc, że Percy w swojej ostrożności nie powie nic ryzykownego.
- Pierwszym krokiem ku mądrości jest przyznanie się do własnej głupoty - stwierdził filozoficznie, ale przy tym uśmiechnął się ciepło.
Przybył Percy, widocznie zakłopotany całą zaistniałą sytuacją. Arturowi przez chwilę przeszło przez myśl, że może on był tego powodem, w końcu jakiś czas temu odbyli specyficzną rozmowę i najbardziej prawdopodobne spotkanie miałoby raczej miejsce wśród innych Zakonników. Swoją drogą, trochę Longbottoma dziwiła decyzja o pojedynkowaniu, gdy Percy aktualnie był na celowniku. Miał już dość ukrywania się?
Zerknął na Gwen, kolejny raz głowiąc się nad łączącą ją z niegdysiejszym Nottem tajemnicą. Lubił zagadki i łamigłówki, co jednak w tym momencie kłóciło się z dobrym wychowaniem, nie powinien być wścibski. Swój głos odarła z całego ciepła, Artura uderzyła różnica w tym jak się do nich zwracała. Do tej pory miał Gwen za ucieleśnienie pozytywnych emocji, dziewczynę kochającą cały świat. Teraz jednak widział coś innego, co nasuwało dwa zasadnicze pytania:
Kim dla niej jest Percival?
Kim dla niej jest Artur?
Chyba po raz pierwszy przeszło mu przez myśl, że może z jej strony kryć się coś więcej. W typowej dla męskiego rodzaju ignorancji tego nie dostrzegał.
Nie, to tylko moja wyobraźnia - uspokoił się w duchu, ale gdzieś tam czaiło się maleńkie podejrzenie. Ziarno, które w innym życiu mogłoby pięknie zakwitnąć, łącząc dwoje ludzi. Ten świat nie był jednak tak prosty...
- Jesteś dla siebie zbyt surowa - spróbował pocieszyć Gwen, kończąc przy okazji swoje niebezpieczne przemyślenia. - Co by o Percym nie mówić, w urokach jest biegły jak mało kto - zwrócił się w kierunku dalekiego krewnego. - Nie sądziłem, że po Stonehenge tak szybko wrócisz do Klubu Pojedynków - nie mógł powstrzymać komentarza, wiedząc, że Percy w swojej ostrożności nie powie nic ryzykownego.
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zdawał sobie sprawę, że nie powinien był pozostawiać listu Gwendolyn bez odpowiedzi, ale prawdę mówiąc - nie wiedziałby, jakiej udzielić. Początkowo, gdy obudził się rankiem po feralnym wieczorze w klubie jazzowym, dręczony odbierającą chęci do życia migreną, chciał jedynie zapomnieć; nie miał wątpliwości, że poprzedniego dnia padł ofiarą złośliwego zaklęcia lub nieświeżego eliksiru, sprawiającego, że zwyczajnie nie był sobą, i był niemal pewien, że jego towarzyszka doświadczyła tego samego nieszczęścia - odruchowo uznał więc za niebyłe wszystkie słowa, które wtedy padły. A później jego świat zatrząsł się w posadach, i nagle nie był w stanie myśleć już o minionych pomyłkach, skupiony jedynie na, cóż, przetrwaniu - nie potrzebował dodatkowych wyrzutów ani tłumaczenia się ze swoich decyzji, a już na pewno nie przed kimś, kogo spotkał raz w życiu; przykre wyrazy skreślone kobiecą ręką dotknęły go do żywego, a chociaż w normalnych okolicznościach zwyczajnie przełknąłby gorycz i odesłał przynajmniej suchą i zdawkową odpowiedź, to przez ostatnie tygodnie mentalnie nie znajdował się w miejscu, w którym miałby siły na dbanie o pozory.
Co nie oznaczało, że miał jej cokolwiek za złe; w punkcie medycznym pojawił się częściowo dlatego, żeby upewnić się, że nie było między nimi niezdrowych nieporozumień, wyglądało jednak na to, że znajdowała się tam niewypowiedziana uraza. - Wprost przeciwnie - odpowiedział, pozwalając sobie na zdawkowy uśmiech; nie mógł pogratulować jej zwycięstwa, ale uczciwej walki do samego końca - już tak. - Nikt nie wychodzi zwycięsko ze wszystkich starć, co nie znaczy, że nie należy doceniać starań - dodał. Pamiętał własne porażki, pamiętał też pojedynki, w trakcie których ledwo był w stanie rzucić jakiekolwiek zaklęcie; żadnego z nich jednak nie żałował, uznając, że z każdego był w stanie wyciągnąć jakąś lekcję na przyszłość. A tych potrzebował, zwłaszcza teraz, kiedy miał więcej wrogów, niż sam zdawał sobie sprawę.
Uniósł wyżej brew, słysząc zawoalowaną pochwałę z ust Artura. Wciąż zastanawiał się, co tu robił - ale zanim zdążył o to zapytać, pytanie aurora lekko zbiło go z tropu. Wzruszył ramionami. - Podobno urazy najlepiej rozchodzić - odpowiedział, mimowolnie obracając wybitym kilka tygodni temu barkiem. Oczywiście Stonehenge wiązało się ze znacznie poważniejszymi konsekwencjami niż kilka stłuczeń, ale o tych mówić ani nie chciał, ani nie mógł.
To nie tak, że celowo zachowywał się lekkomyślnie i nieostrożnie, na ogół unikał pojawiania się w miejscach publicznych, kursując głównie między Sennen a Peak District, ale nie miał zamiaru całkowicie zapaść się pod ziemię; nie wierzył zresztą, by ktokolwiek ośmielił się zaatakować go tutaj, przy tylu świadkach.
Przemknął raz jeszcze spojrzeniem między Arturem a Gwendolyn, dając wreszcie upust swojej ciekawości. - Skąd się znacie? - zapytał po prostu, nie kierując tego pytania do żadnego z nich konkretnie; jeżeli by chcieli, spokojnie mogliby je zignorować.
Co nie oznaczało, że miał jej cokolwiek za złe; w punkcie medycznym pojawił się częściowo dlatego, żeby upewnić się, że nie było między nimi niezdrowych nieporozumień, wyglądało jednak na to, że znajdowała się tam niewypowiedziana uraza. - Wprost przeciwnie - odpowiedział, pozwalając sobie na zdawkowy uśmiech; nie mógł pogratulować jej zwycięstwa, ale uczciwej walki do samego końca - już tak. - Nikt nie wychodzi zwycięsko ze wszystkich starć, co nie znaczy, że nie należy doceniać starań - dodał. Pamiętał własne porażki, pamiętał też pojedynki, w trakcie których ledwo był w stanie rzucić jakiekolwiek zaklęcie; żadnego z nich jednak nie żałował, uznając, że z każdego był w stanie wyciągnąć jakąś lekcję na przyszłość. A tych potrzebował, zwłaszcza teraz, kiedy miał więcej wrogów, niż sam zdawał sobie sprawę.
Uniósł wyżej brew, słysząc zawoalowaną pochwałę z ust Artura. Wciąż zastanawiał się, co tu robił - ale zanim zdążył o to zapytać, pytanie aurora lekko zbiło go z tropu. Wzruszył ramionami. - Podobno urazy najlepiej rozchodzić - odpowiedział, mimowolnie obracając wybitym kilka tygodni temu barkiem. Oczywiście Stonehenge wiązało się ze znacznie poważniejszymi konsekwencjami niż kilka stłuczeń, ale o tych mówić ani nie chciał, ani nie mógł.
To nie tak, że celowo zachowywał się lekkomyślnie i nieostrożnie, na ogół unikał pojawiania się w miejscach publicznych, kursując głównie między Sennen a Peak District, ale nie miał zamiaru całkowicie zapaść się pod ziemię; nie wierzył zresztą, by ktokolwiek ośmielił się zaatakować go tutaj, przy tylu świadkach.
Przemknął raz jeszcze spojrzeniem między Arturem a Gwendolyn, dając wreszcie upust swojej ciekawości. - Skąd się znacie? - zapytał po prostu, nie kierując tego pytania do żadnego z nich konkretnie; jeżeli by chcieli, spokojnie mogliby je zignorować.
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Gdyby w punkcie medycznym nie zjawił się Percival, Gwen prawdopodobnie zaczęłaby przekomarzać się z Arturem, oddalając od siebie myśl o niekoniecznie przyjemnym pojedynku. Jego przybycie oznaczało jednak, że nie mogli sobie pozwolić na „prywatną” wymianę zdań. Co prawda nie zdradzali sobie przecież żadnych tajemnic, ale malarka po prostu nie potrafiła czuć się w tej chwili swobodnie w towarzystwie byłego Notta.
Nie potrafiła być też szczególnie pozytywnie nastawiona w chwili, w której właściwie się ośmieszyła: i przed Percivalem, i Arturem, porywając się z motyką na słońce. Było przecież tyle innych sposobów na ćwiczenie czarów… a ona musiała wybrać akurat ten najmniej bezpieczny. Narażała zarówno siebie, jak i swojego przeciwnika; czary bywają kapryśne, a celowanie różdżką w inne osoby nigdy nie było czymś, co Gwen sprawiało najwięcej radości.
– Nie jestem, Artur – ucięła ostro próby pocieszania Longbottoma, sama się sobie dziwiąc. Percival zdecydowanie źle na nią działał, przynajmniej w tej chwili. Spojrzała bezpośrednio na niego: – Nikt nie potraktuje mnie poważnie, jeśli nie będę potrafiła rzucić najbardziej podstawowych zaklęć.
Chociaż właściwie nie tyle, co o poważne traktowanie chodziło Gwen; zdenerwowana obecnością swojej niedawnej „miłości” po prostu wypowiedziała pierwsze słowa, które ślina przyniosła jej na język. Coś w tym jednak było. Jak lordowie mają traktować poważnie takich jak ona, skoro ich umiejętności magiczne nie są nawet przeciętne? A jak ona mogła cokolwiek zdziałać – czy to w obronie własnej, czy to w ogólnospołecznym dyskursie – nie radząc sobie z własną różdżką? Wciąż potrafiła za mało i choć starała się, nie mogła przecież w ciągu kilku tygodni wspiąć się na szczyt. Miała jednak wrażenie, że zaczyna jej w tej materii brakować cierpliwości. Nie mogła się jednak wycofać, musiała próbować dalej.
Oczy Gwen znów skierowały się na Percivala. Dziewczyna nie skomentowała jednak jego słów, nie mając najmniejszej ochoty na wdawanie się w nim w jakąkolwiek dyskusję. Z resztą, prawił przecież oczywistości, z których malarka zdawała sobie sprawę. Nie chciała mu jednak słownie przyznawać racji. Jej zraniona duma i świadomość dokonanych przez mężczyznę „zbrodni” nie pozwalały odpowiednim słowom przejść przez gardło.
Wspomnienie o Stonehenge – tym wyjątkowo nieprzyjemnym spotkaniu, na które początkowo nie zwróciła uwagi przez własną ignorancje – sprawiło, że wyraz twarzy Gwen nieco złagodniał. Posłała Arturowi krótkie, zmartwione spojrzenie. Czy na pewno wszystko było z nim w porządku? Podczas ich ostatniego spotkania nie był przecież w najlepszym stanie. Jednocześnie dziewczyna bardzo chciałaby, aby Artur czuł, że może na nią liczyć… tylko właśnie, jak mógłby, skoro nie potrafiła sobie poradzić nawet w głupim pojedynku?
W każdym razie wspomnienie szczytu sprawiło, że Gwen nieco spotulniała. Przecież zarówno Artur, jak i – w co absolutnie nie wątpiła – Percival, przeżywali ostatnio niełatwe chwile. Choć nie potrafiła się w ciągu chwili wyzbyć niechęci do bruneta to przecież ich wcześniejsze spotkanie, jak i przegrany pojedynek w stosunku do wielkiej polityki magicznego świata były właściwie niczym. Nic nie zmieniały, nikogo nie raniły, może poza jej własnymi uczuciami i dumą. No i żoną Percivala, ale… ona chyba i tak miała obecnie większe zmartwienia niż bezprawne randki jej (byłego) męża.
Przymknęła na chwilę oczy, próbując opanować emocje.
– Przepraszam. Chyba powinnam powoli iść – powiedziała, nieco schodząc z nerwowego tonu.
Spróbowała zsunąć się z łóżka. Zrobiła to jednak zbyt szybko i zbyt nerwowo, dlatego choć w głowie przestało jej się kręcić już chwilę temu to nadepnęła na własną stopę, tracąc równowagę. Złapała ją jednak szybko, opierając się o łóżko. Zirytowana swoim własnym brakiem gracji, wzięła głęboki oddech. Ech, jakby tego dnia przeżyła już za dużo poniżeń.
Pytanie Percivala ponownie wyprowadziło na chwilę Gwen z równowagi. Nie dlatego, że było szczególnie nie na miejscu (przecież mężczyźni się znali, a jego ton nie był natrętny, czy niegrzeczny), a dlatego, że… malarka nie miała na nie dobrej odpowiedzi.
– Po prostu… się znamy – odpowiedziała więc jakże inteligentnie, spoglądając to na Percivala, to na Artura. – Świat magii jest mały – dodała, siląc się na delikatny uśmiech; rozróżnienie na dwie istniejące obok siebie krainy było dla Gwen czymś zupełnie naturalnym. „Małość” świata czarów była jednak jednym z tych aspektów, które cały czas zadziwiały dziewczynę.
Czy Longbottom doprecyzuje jej odpowiedź? Malarkę właściwie ciekawiło, jak auror wyjaśniłby, skąd wzięła się ich znajomość. Z przypadku? Dlatego, że ją zaczepił, że wpadli na siebie, że zaczęli rozmawiać i… tak jakoś wyszło? Bo los tak chciał? W ich przypadku nie było przecież jakiejś prostej odpowiedzi; nie znali się ani ze szkoły, ani z organizacji, czy konkretnego miejsca. A Gwen raczej nie miała ochoty streszczać Percivalowi całej swojej znajomości z Arturem.
Nie potrafiła być też szczególnie pozytywnie nastawiona w chwili, w której właściwie się ośmieszyła: i przed Percivalem, i Arturem, porywając się z motyką na słońce. Było przecież tyle innych sposobów na ćwiczenie czarów… a ona musiała wybrać akurat ten najmniej bezpieczny. Narażała zarówno siebie, jak i swojego przeciwnika; czary bywają kapryśne, a celowanie różdżką w inne osoby nigdy nie było czymś, co Gwen sprawiało najwięcej radości.
– Nie jestem, Artur – ucięła ostro próby pocieszania Longbottoma, sama się sobie dziwiąc. Percival zdecydowanie źle na nią działał, przynajmniej w tej chwili. Spojrzała bezpośrednio na niego: – Nikt nie potraktuje mnie poważnie, jeśli nie będę potrafiła rzucić najbardziej podstawowych zaklęć.
Chociaż właściwie nie tyle, co o poważne traktowanie chodziło Gwen; zdenerwowana obecnością swojej niedawnej „miłości” po prostu wypowiedziała pierwsze słowa, które ślina przyniosła jej na język. Coś w tym jednak było. Jak lordowie mają traktować poważnie takich jak ona, skoro ich umiejętności magiczne nie są nawet przeciętne? A jak ona mogła cokolwiek zdziałać – czy to w obronie własnej, czy to w ogólnospołecznym dyskursie – nie radząc sobie z własną różdżką? Wciąż potrafiła za mało i choć starała się, nie mogła przecież w ciągu kilku tygodni wspiąć się na szczyt. Miała jednak wrażenie, że zaczyna jej w tej materii brakować cierpliwości. Nie mogła się jednak wycofać, musiała próbować dalej.
Oczy Gwen znów skierowały się na Percivala. Dziewczyna nie skomentowała jednak jego słów, nie mając najmniejszej ochoty na wdawanie się w nim w jakąkolwiek dyskusję. Z resztą, prawił przecież oczywistości, z których malarka zdawała sobie sprawę. Nie chciała mu jednak słownie przyznawać racji. Jej zraniona duma i świadomość dokonanych przez mężczyznę „zbrodni” nie pozwalały odpowiednim słowom przejść przez gardło.
Wspomnienie o Stonehenge – tym wyjątkowo nieprzyjemnym spotkaniu, na które początkowo nie zwróciła uwagi przez własną ignorancje – sprawiło, że wyraz twarzy Gwen nieco złagodniał. Posłała Arturowi krótkie, zmartwione spojrzenie. Czy na pewno wszystko było z nim w porządku? Podczas ich ostatniego spotkania nie był przecież w najlepszym stanie. Jednocześnie dziewczyna bardzo chciałaby, aby Artur czuł, że może na nią liczyć… tylko właśnie, jak mógłby, skoro nie potrafiła sobie poradzić nawet w głupim pojedynku?
W każdym razie wspomnienie szczytu sprawiło, że Gwen nieco spotulniała. Przecież zarówno Artur, jak i – w co absolutnie nie wątpiła – Percival, przeżywali ostatnio niełatwe chwile. Choć nie potrafiła się w ciągu chwili wyzbyć niechęci do bruneta to przecież ich wcześniejsze spotkanie, jak i przegrany pojedynek w stosunku do wielkiej polityki magicznego świata były właściwie niczym. Nic nie zmieniały, nikogo nie raniły, może poza jej własnymi uczuciami i dumą. No i żoną Percivala, ale… ona chyba i tak miała obecnie większe zmartwienia niż bezprawne randki jej (byłego) męża.
Przymknęła na chwilę oczy, próbując opanować emocje.
– Przepraszam. Chyba powinnam powoli iść – powiedziała, nieco schodząc z nerwowego tonu.
Spróbowała zsunąć się z łóżka. Zrobiła to jednak zbyt szybko i zbyt nerwowo, dlatego choć w głowie przestało jej się kręcić już chwilę temu to nadepnęła na własną stopę, tracąc równowagę. Złapała ją jednak szybko, opierając się o łóżko. Zirytowana swoim własnym brakiem gracji, wzięła głęboki oddech. Ech, jakby tego dnia przeżyła już za dużo poniżeń.
Pytanie Percivala ponownie wyprowadziło na chwilę Gwen z równowagi. Nie dlatego, że było szczególnie nie na miejscu (przecież mężczyźni się znali, a jego ton nie był natrętny, czy niegrzeczny), a dlatego, że… malarka nie miała na nie dobrej odpowiedzi.
– Po prostu… się znamy – odpowiedziała więc jakże inteligentnie, spoglądając to na Percivala, to na Artura. – Świat magii jest mały – dodała, siląc się na delikatny uśmiech; rozróżnienie na dwie istniejące obok siebie krainy było dla Gwen czymś zupełnie naturalnym. „Małość” świata czarów była jednak jednym z tych aspektów, które cały czas zadziwiały dziewczynę.
Czy Longbottom doprecyzuje jej odpowiedź? Malarkę właściwie ciekawiło, jak auror wyjaśniłby, skąd wzięła się ich znajomość. Z przypadku? Dlatego, że ją zaczepił, że wpadli na siebie, że zaczęli rozmawiać i… tak jakoś wyszło? Bo los tak chciał? W ich przypadku nie było przecież jakiejś prostej odpowiedzi; nie znali się ani ze szkoły, ani z organizacji, czy konkretnego miejsca. A Gwen raczej nie miała ochoty streszczać Percivalowi całej swojej znajomości z Arturem.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Pokiwał głową, słuchając słów Percy'ego. Ten zachował się z taktem, nie zapominając o Gwen i jej staraniach, ale jednocześnie nie popadając w przesadę.
Drgnął słysząc ostrzejszy ton panny Grey, ale nie skomentował, wiedząc, że miała teraz dwóch przeciwników: swoją przegraną oraz obecność Perivala. Skinął jedynie głową, dając znak zrozumienia jej uczuć. Nie bardzo wiedział cóż mógłby sensownego w tej chwili powiedzieć, więc wybrał bezpieczne milczenie.
Artur odruchowo przytrzymał Gwen, widząc jak ta zachwiała się przy próbie powstania. Jego dotyk był pewny, ale jednocześnie delikatny.
- Gwen, powoli - powiedział łagodnie. W pierwszym odruchu, nie wiedząc dlaczego, jego głos mógł zabrzmieć nawet czule, ale na szczęście opanował ten dziwny wybryk, panując nad głosem. - Powinnaś wypocząć... - dodał, choć nie było wątpliwości, że chciała się stąd jak najszybciej ulotnić. Trochę nie wiedział co powinien zrobić, taktownie wyprosić Percivala, a może pomóc jej wrócić do domu. Nadal zagadką pozostawała ich relacja, co zaszło między tą dwójką, utrudniając dobór odpowiedniej "taktyki".
Na moment musiał się zastanowić nad pytaniem Percy'ego, przypominając sobie, że przecież jednak nie znał Gwen od zawsze. Dziwna sprawa, coraz częściej o tym zapominał, zupełnie jakby stawała się naturalnym elementem życia.
Mimowolnie uśmiechnął się, słysząc jej odpowiedź. Zdawało mu się, iż oczekiwała też od niego jakiegoś komentarza.
- Zaiste, mały jest nasz świat - przyznał. - Wpadliśmy na siebie przypadkiem w parku, może z woli sztuki lub innego przeznaczenia - dodał enigmatycznie, rzucając porozumiewawcze spojrzenie Gwen. - Musisz wiedzieć, że Gwen operuje pędzlem jak mało kto - zdradził Percy'emu tę wielką tajemnicę.
Nie wierzył w przeznaczenie, jakąś większą siłę kierującą ludzkim losem. Dla niego to zbiór przypadków, na swój niepowtarzalny sposób piękny. Jednym z przejawów tego piękna i nieprzewidywalności życia okazała się znajomość z Gwen, zbiór zbiegów okoliczności nie do podrobienia. Równie dobrze, gdyby któreś z nich wybrało tego dnia inne miejsce, mogliby się nigdy nie spotkać. Na szczęście żyli w takiej a nie innej wersji wydarzeń. Do czego może doprowadzić ten zbiór przypadków?
Drgnął słysząc ostrzejszy ton panny Grey, ale nie skomentował, wiedząc, że miała teraz dwóch przeciwników: swoją przegraną oraz obecność Perivala. Skinął jedynie głową, dając znak zrozumienia jej uczuć. Nie bardzo wiedział cóż mógłby sensownego w tej chwili powiedzieć, więc wybrał bezpieczne milczenie.
Artur odruchowo przytrzymał Gwen, widząc jak ta zachwiała się przy próbie powstania. Jego dotyk był pewny, ale jednocześnie delikatny.
- Gwen, powoli - powiedział łagodnie. W pierwszym odruchu, nie wiedząc dlaczego, jego głos mógł zabrzmieć nawet czule, ale na szczęście opanował ten dziwny wybryk, panując nad głosem. - Powinnaś wypocząć... - dodał, choć nie było wątpliwości, że chciała się stąd jak najszybciej ulotnić. Trochę nie wiedział co powinien zrobić, taktownie wyprosić Percivala, a może pomóc jej wrócić do domu. Nadal zagadką pozostawała ich relacja, co zaszło między tą dwójką, utrudniając dobór odpowiedniej "taktyki".
Na moment musiał się zastanowić nad pytaniem Percy'ego, przypominając sobie, że przecież jednak nie znał Gwen od zawsze. Dziwna sprawa, coraz częściej o tym zapominał, zupełnie jakby stawała się naturalnym elementem życia.
Mimowolnie uśmiechnął się, słysząc jej odpowiedź. Zdawało mu się, iż oczekiwała też od niego jakiegoś komentarza.
- Zaiste, mały jest nasz świat - przyznał. - Wpadliśmy na siebie przypadkiem w parku, może z woli sztuki lub innego przeznaczenia - dodał enigmatycznie, rzucając porozumiewawcze spojrzenie Gwen. - Musisz wiedzieć, że Gwen operuje pędzlem jak mało kto - zdradził Percy'emu tę wielką tajemnicę.
Nie wierzył w przeznaczenie, jakąś większą siłę kierującą ludzkim losem. Dla niego to zbiór przypadków, na swój niepowtarzalny sposób piękny. Jednym z przejawów tego piękna i nieprzewidywalności życia okazała się znajomość z Gwen, zbiór zbiegów okoliczności nie do podrobienia. Równie dobrze, gdyby któreś z nich wybrało tego dnia inne miejsce, mogliby się nigdy nie spotkać. Na szczęście żyli w takiej a nie innej wersji wydarzeń. Do czego może doprowadzić ten zbiór przypadków?
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie był pewien, czego właściwie się spodziewał, ale chłodne i zdystansowane odpowiedzi Gwendolyn najprawdopodobniej nie powinny go dziwić. I nie dziwiły – ale sprawiały za to, że w jego klatce piersiowej kiełkowały piekące wyrzuty sumienia, skłaniające do zastanowienia się nad tym, czy chodziło jej tylko o przegraną w pojedynku, czy może naprawdę ich niefortunne spotkanie w klubie jazzowym miało dla niej zgoła inny wydźwięk niż dla niego. Do tej pory sądził, że zainteresowanie, które okazała mu tamtego dnia, było wyłącznie efektem działania przeklętego eliksiru, ale jeżeli by tak było – to czy niechęć i uraza nie powinny wyparować razem z nim? Wiele dałby, żeby rozwikłać, co właściwie chodziło jej po głowie, ale wątpił, by miało mu się to dzisiaj udać; być może nie był już członkiem arystokracji, nie zapomniał jednak wszystkich zasad dotyczących taktu i dobrego wychowania, i potrafił zorientować się, kiedy jego obecność nie była mile widziana. Nie miał więc również zamiaru narzucać się sobą dłużej niż było to konieczne; przyszedł z potrzeby sprawdzenia, czy wszystko było w porządku i rozprostowania tkwiących między nimi niezręczności, ale po kilku minutach spędzonych w punkcie medycznym było dla niego jasne, że jego niedawna przeciwniczka nie miała ochoty na rozmowę – czy to ze względu na złe samopoczucie, czy obecność Artura. Ewentualnie jeszcze coś innego, czego zrozumieć nie był w stanie. – Z kim spodziewasz się stawać w szranki, że zaklęcia pojedynkowe określasz mianem podstawowych? – zapytał, zanim zdążył się powstrzymać. Możliwe, że kierowały nim uprzedzenia, ale nie przywykł do widoku delikatnych czarownic na pojedynkowej arenie; w jego świecie – tym, do którego jeszcze do niedawna należał – miejsce kobiet znajdowało się na salonach, a ich palce częściej niż różdżek, dotykały kryształowych fiolek, stronnic ksiąg, strun instrumentów i smukłych pędzli. Zdawał sobie sprawę – i to zapewne dosadniej niż większość – że targająca czarodziejskim światem wojna panoszyła się coraz śmielej, ale wciąż nie wyobrażał sobie swojej siostry i kuzynek stających do walki; dziwiło go, że Gwendolyn mogła traktować tę perspektywę poważnie.
Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że była artystką; drgnął odruchowo, gdy się zachwiała, ale pozostał w miejscu, widząc, jak Artur pomaga jej odzyskać równowagę. Uniósł za to dłoń do góry w geście cichego protestu. – Nie, zostańcie. To ja powinienem was zostawić. Wbrew pozorom potrafię dostrzec, kiedy nie jestem mile widziany – powiedział, odwzajemniając spojrzenie kobiety. Mówił spokojnie, bez niechęci czy urazy, niczego nie wypominając, a zwyczajnie stwierdzając fakt; uśmiechnął się. – Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się zobaczyć twoje płótna. Tak, jak mówicie – zerknął w stronę Artura – świat magii jest wyjątkowo niewielki. – Skinął głową im obojgu, robiąc krok do tyłu, w stronę prowadzącego do drzwi przejścia między parawanami. – Jeżeli mógłbym jakoś pomóc..? – odezwał się jeszcze, kierując to pytanie głównie do Gwendolyn, i pozwalając, by zawisło na moment w powietrzu. Nie precyzował, o jaką pomoc chodziło – ale jeżeli potrzebowałaby czegokolwiek, byłby skłonny na to przystać, być może odrobinę odkupując w ten sposób winy za swoje zachowanie w trakcie ich ostatniego spotkania.
Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że była artystką; drgnął odruchowo, gdy się zachwiała, ale pozostał w miejscu, widząc, jak Artur pomaga jej odzyskać równowagę. Uniósł za to dłoń do góry w geście cichego protestu. – Nie, zostańcie. To ja powinienem was zostawić. Wbrew pozorom potrafię dostrzec, kiedy nie jestem mile widziany – powiedział, odwzajemniając spojrzenie kobiety. Mówił spokojnie, bez niechęci czy urazy, niczego nie wypominając, a zwyczajnie stwierdzając fakt; uśmiechnął się. – Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się zobaczyć twoje płótna. Tak, jak mówicie – zerknął w stronę Artura – świat magii jest wyjątkowo niewielki. – Skinął głową im obojgu, robiąc krok do tyłu, w stronę prowadzącego do drzwi przejścia między parawanami. – Jeżeli mógłbym jakoś pomóc..? – odezwał się jeszcze, kierując to pytanie głównie do Gwendolyn, i pozwalając, by zawisło na moment w powietrzu. Nie precyzował, o jaką pomoc chodziło – ale jeżeli potrzebowałaby czegokolwiek, byłby skłonny na to przystać, być może odrobinę odkupując w ten sposób winy za swoje zachowanie w trakcie ich ostatniego spotkania.
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Mogła być w tej chwili rozchwiana emocjonalnie i skupiona raczej na swojej zranionej dumie, lecz gdy Artur odruchowo ją przytrzymał, serce malarki na ułamek sekundy zabiło mocniej, a przez jej myśl przeszło kilka myśli jednocześnie. Gdyby nie było tu Percivala, gdyby byli sami, gdyby nie miała wrażenia, że coś z nią, z jej emocjami, może być nie tak… to… właściwie co? Odepchnęła od siebie tę myśl, nie pozwalając jej zakiełkować mocniej. To przecież było tak nieeleganckie, a przecież jej rodzice robili wszystko, aby wyrosła na wyedukowaną mieszczankę, a nie nierobiącą sobie nic z konwenansów wieśniaczkę.
– Artur, przecież wszystko ze mną w porządku – powiedziała, próbując delikatnie się uśmiechnąć, aby nie martwić młodego aurora. Z resztą, nie kłamała, fizycznie nic jej nie dolegało. – Wypocznę w domu, mam sporo pracy.
Ostatnio naprawdę nie brakowało jej klientów ani pomysłów. To rzecz jasna było całkiem pozytywne, ale jednocześnie Gwen po prostu zaczynało brakować czasu. Poza tworzeniem musiała przecież rozwijać się też w magicznych dziedzinach. Nie mogła przecież zawieść Artura.
Kolejne słowa Percivala skutecznie jednak wytrąciły rudowłosą z romantycznego nastroju, znów przypominając jej o zranionej dumie i uczuciach, sprawiając, że dziewczyna ponownie przestała panować nad swoim językiem. Spojrzała na mężczyznę ostrym wzrokiem:
– Może z innymi amantami, którzy próbują zdradzać własne żony? – żachnęła się. To przecież naprawdę było poważne wykroczenie. Przysięgał przez ludźmi i przed Bogiem, że nie będzie tak się zachowywał, prawda? No, przed Bogiem może nie: zreflektowała się, że mało który z czarodziejów w ogóle rozumiał ten koncept. Ale przed ludźmi i ukochaną kobietą, to powinno wystarczyć. Szczególnie, że wychowana z dala od arystokracji Gwen nie do końca zdawała sobie sprawę w jaki sposób wybierany jest partner dla młodej osoby ze szlacheckiego, magicznego rodu.
Gdy jednak te słowa w końcu wypłynęły z jej ust Gwen poczuła się… jakoś tak lżej. W końcu dała upust swojej głównej frustracji związanej z Percivalem i w końcu miała pewność, że ta nie trafi gdzieś w eter. W końcu nie była pewna, czy Varda na pewno dostarczyła list w dobre miejsce; nigdy nie doczekała się odpowiedzi. Teraz jednak nie było możliwości, aby Blake nie usłyszał jej słów.
Emocje zaczęły opadać, a Gwen zaczęła orientować się, że… to chyba było słowo za dużo. Ponownie zrobiło jej się bardzo głupio. Nie dość, że wywlekła prywatne sprawy między ich dwójką na światło dzienne (Artur zdecydowanie nie powinien tego słyszeć, oj, nie powinien, przecież Gwen w gruncie rzeczy nie była w Percivalu zakochana) to jeszcze przejmowała się sobą, w chwili, gdy ci dwaj mężczyźni zdecydowanie mieli poważniejsze zmartwienia, niż jej problemy miłosne. Mogła przecież nosić urazę zakopaną gdzieś głęboko, na dnie serca, jak na pannę z dobrego domu przystało, a nie unosić się z tak w gruncie rzeczy błahego powodu.
– Och, ja… ech, przepraszam, ja… ja… właściwie ech, nie wiem, źle się zachowałam, Percy – powiedziała już łagodnym tonem: – Ale ty też – dodała, bo chociaż jej wybuch był zdecydowanie niegrzeczny to przecież nie umniejszało to winy byłego Notta, prawda?
Uśmiechnęła się smutno, gdy Artur wspominał ich pierwsze spotkanie i chwalił jej umiejętności.
– Może będzie okazja, jak kiedyś przygotujemy z Johnatanem ten wernisaż – powiedziała smutno, wzdychając i powracając myślami do ilości pracy, która ją czekała: – Przy okazji kończąc pudełka do cukierni, oprowadzając ludzi po muzeum i rysując zwierzątka. Wiecie, jak trudno jest znaleźć dobry szkic hipogryfa? Albo oddać smocze proporcje, gdy smoka widziało się z kilkuset metrów, bo akurat okazało się, że rezerwat jest zamknięty? Ten opiekun właściwie nie był zbyt miły, to jego spojrzenie, gdy wypadła mi latarka… – Gwen wpadła w słowotok, jakby próbując zakryć swoje wcześniejsze potknięcie i rozluźnić atmosferę, choć sama nie czuła się przy tym ani trochę lepiej. Jednocześnie odsunęła się od łóżka, w końcu zupełnie stając na własnych nogach.
Właściwie zignorowała jego pytanie o pomoc; absolutnie jej od niego nie oczekiwała, bo z resztą nawet nie wiedziała, w czym mógłby. Na pewno nie ośmieliłaby się prosić go o pomoc przy urokach (poza tym Artur mógłby się z tym źle poczuć), a o innych jego talentach właściwie nie wiedziała. W końcu na pierwszym wspólnym spotkaniu wymienili ze sobą niewiele znaczących słów.
– Artur, przecież wszystko ze mną w porządku – powiedziała, próbując delikatnie się uśmiechnąć, aby nie martwić młodego aurora. Z resztą, nie kłamała, fizycznie nic jej nie dolegało. – Wypocznę w domu, mam sporo pracy.
Ostatnio naprawdę nie brakowało jej klientów ani pomysłów. To rzecz jasna było całkiem pozytywne, ale jednocześnie Gwen po prostu zaczynało brakować czasu. Poza tworzeniem musiała przecież rozwijać się też w magicznych dziedzinach. Nie mogła przecież zawieść Artura.
Kolejne słowa Percivala skutecznie jednak wytrąciły rudowłosą z romantycznego nastroju, znów przypominając jej o zranionej dumie i uczuciach, sprawiając, że dziewczyna ponownie przestała panować nad swoim językiem. Spojrzała na mężczyznę ostrym wzrokiem:
– Może z innymi amantami, którzy próbują zdradzać własne żony? – żachnęła się. To przecież naprawdę było poważne wykroczenie. Przysięgał przez ludźmi i przed Bogiem, że nie będzie tak się zachowywał, prawda? No, przed Bogiem może nie: zreflektowała się, że mało który z czarodziejów w ogóle rozumiał ten koncept. Ale przed ludźmi i ukochaną kobietą, to powinno wystarczyć. Szczególnie, że wychowana z dala od arystokracji Gwen nie do końca zdawała sobie sprawę w jaki sposób wybierany jest partner dla młodej osoby ze szlacheckiego, magicznego rodu.
Gdy jednak te słowa w końcu wypłynęły z jej ust Gwen poczuła się… jakoś tak lżej. W końcu dała upust swojej głównej frustracji związanej z Percivalem i w końcu miała pewność, że ta nie trafi gdzieś w eter. W końcu nie była pewna, czy Varda na pewno dostarczyła list w dobre miejsce; nigdy nie doczekała się odpowiedzi. Teraz jednak nie było możliwości, aby Blake nie usłyszał jej słów.
Emocje zaczęły opadać, a Gwen zaczęła orientować się, że… to chyba było słowo za dużo. Ponownie zrobiło jej się bardzo głupio. Nie dość, że wywlekła prywatne sprawy między ich dwójką na światło dzienne (
– Och, ja… ech, przepraszam, ja… ja… właściwie ech, nie wiem, źle się zachowałam, Percy – powiedziała już łagodnym tonem: – Ale ty też – dodała, bo chociaż jej wybuch był zdecydowanie niegrzeczny to przecież nie umniejszało to winy byłego Notta, prawda?
Uśmiechnęła się smutno, gdy Artur wspominał ich pierwsze spotkanie i chwalił jej umiejętności.
– Może będzie okazja, jak kiedyś przygotujemy z Johnatanem ten wernisaż – powiedziała smutno, wzdychając i powracając myślami do ilości pracy, która ją czekała: – Przy okazji kończąc pudełka do cukierni, oprowadzając ludzi po muzeum i rysując zwierzątka. Wiecie, jak trudno jest znaleźć dobry szkic hipogryfa? Albo oddać smocze proporcje, gdy smoka widziało się z kilkuset metrów, bo akurat okazało się, że rezerwat jest zamknięty? Ten opiekun właściwie nie był zbyt miły, to jego spojrzenie, gdy wypadła mi latarka… – Gwen wpadła w słowotok, jakby próbując zakryć swoje wcześniejsze potknięcie i rozluźnić atmosferę, choć sama nie czuła się przy tym ani trochę lepiej. Jednocześnie odsunęła się od łóżka, w końcu zupełnie stając na własnych nogach.
Właściwie zignorowała jego pytanie o pomoc; absolutnie jej od niego nie oczekiwała, bo z resztą nawet nie wiedziała, w czym mógłby. Na pewno nie ośmieliłaby się prosić go o pomoc przy urokach (poza tym Artur mógłby się z tym źle poczuć), a o innych jego talentach właściwie nie wiedziała. W końcu na pierwszym wspólnym spotkaniu wymienili ze sobą niewiele znaczących słów.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Percival w pewnym sensie stał się ich strażnikiem. Kto wie jak potoczyłoby się to spotkanie, gdy ona przeżywała swoją przegraną, a on chciał jej pomóc z tym się oswoić. Sytuacja, mógłby ktoś rzec, dość ryzykowna, ale na szczęście mieli Percy'ego.
Powinien ją upomnieć, najlepszą pomoc dostanie u magomedyków, ale przecież oni zajmowali się tylko ciałem. Gwen nosiła ranę znacznie głębiej.
Zesztywniał, słysząc uwagę Percy'ego, ale nie spodziewał się, że po niej mogą paść takie słowa. Zaczynał powoli rozumieć jaki tym relacji mógł ich łączyć, choć nigdy by nie posądził Blake'a o takie praktyki. Z drugiej jednak strony, ich drogi się rozeszły, dopiero niedawno znaleźli się po tej samej stronie. Artur właściwie nie mógł powiedzieć, że wie jakim człowiekiem stał się jego daleki kuzyn. Był w stanie coś powiedzieć o kwestiach idei, obecnym konflikcie, ale jeśli chodzi o coś tak nieuchwytnego jak miłość...
- Czy wy... - wyrwało mu się niespodziewanie, zaraz mu się zrobiło wstyd takich słów. Tego typu pytania były nie na miejscu, jeśli chcieliby go wtajemniczyć, uczyniliby to z własnej woli. Longbottom był dżentelmenem, a jako taki nie powinien wtrącać się bez zgody w czyjeś życie uczuciowe. Zamilkł, mając nadzieję, że w tym zamieszaniu nie usłyszeli rodzącego się pytania.
Najśmieszniejsze było to, że w jakiś dziwny sposób wizja Percy'ego i Gwen razem okazała się dla niego bolesna. Szanował kuzyna, jego odwagę oraz siłę charakteru, ale Grey nie byłaby z nim szczęśliwa. Abstrahując od kwestii zobowiązań, zasługiwała na kogoś kto ją doceni, zrozumie, pozwoli rozwinąć swój potencjał. Kto kochałby szczerze, z kim mogłaby zawsze porozmawiać, zawsze na niego liczyć. Kogoś takiego jak Art...
Nie, nie, po stokroć nie. Nie był amantem zdradzającym żonę, nawet jeśli małżeństwo było wynikiem rodowej umowy, a nie miłości między dwojgiem ludzi. Gwen zasługiwała na kogoś lepszego, bez ograniczających więzów, których próby zerwania mogą przynieść cierpienie.
Z ulgą przyjął inny kierunek rozmowy, odrywając umysł od tak niebezpiecznych spraw.
- Nie wyobrażam sobie. Hipogryfy to bardzo dumne stworzenia, na szkicowanie ich trzeba sobie zasłurzyć - rzucił pół żartem, pół serio.
Artur zerknął na Percy'ego, który przecież znał się na smokach. Może właśnie tam się spotkali?
Powinien ją upomnieć, najlepszą pomoc dostanie u magomedyków, ale przecież oni zajmowali się tylko ciałem. Gwen nosiła ranę znacznie głębiej.
Zesztywniał, słysząc uwagę Percy'ego, ale nie spodziewał się, że po niej mogą paść takie słowa. Zaczynał powoli rozumieć jaki tym relacji mógł ich łączyć, choć nigdy by nie posądził Blake'a o takie praktyki. Z drugiej jednak strony, ich drogi się rozeszły, dopiero niedawno znaleźli się po tej samej stronie. Artur właściwie nie mógł powiedzieć, że wie jakim człowiekiem stał się jego daleki kuzyn. Był w stanie coś powiedzieć o kwestiach idei, obecnym konflikcie, ale jeśli chodzi o coś tak nieuchwytnego jak miłość...
- Czy wy... - wyrwało mu się niespodziewanie, zaraz mu się zrobiło wstyd takich słów. Tego typu pytania były nie na miejscu, jeśli chcieliby go wtajemniczyć, uczyniliby to z własnej woli. Longbottom był dżentelmenem, a jako taki nie powinien wtrącać się bez zgody w czyjeś życie uczuciowe. Zamilkł, mając nadzieję, że w tym zamieszaniu nie usłyszeli rodzącego się pytania.
Najśmieszniejsze było to, że w jakiś dziwny sposób wizja Percy'ego i Gwen razem okazała się dla niego bolesna. Szanował kuzyna, jego odwagę oraz siłę charakteru, ale Grey nie byłaby z nim szczęśliwa. Abstrahując od kwestii zobowiązań, zasługiwała na kogoś kto ją doceni, zrozumie, pozwoli rozwinąć swój potencjał. Kto kochałby szczerze, z kim mogłaby zawsze porozmawiać, zawsze na niego liczyć. Kogoś takiego jak Art...
Nie, nie, po stokroć nie. Nie był amantem zdradzającym żonę, nawet jeśli małżeństwo było wynikiem rodowej umowy, a nie miłości między dwojgiem ludzi. Gwen zasługiwała na kogoś lepszego, bez ograniczających więzów, których próby zerwania mogą przynieść cierpienie.
Z ulgą przyjął inny kierunek rozmowy, odrywając umysł od tak niebezpiecznych spraw.
- Nie wyobrażam sobie. Hipogryfy to bardzo dumne stworzenia, na szkicowanie ich trzeba sobie zasłurzyć - rzucił pół żartem, pół serio.
Artur zerknął na Percy'ego, który przecież znał się na smokach. Może właśnie tam się spotkali?
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Strona 1 z 2 • 1, 2
Punkt medyczny
Szybka odpowiedź