Punkt medyczny
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Punkt medyczny
Fakt, że pojedynki nie należą do najbezpieczniejszych magicznych sportów, jest znany wszystkim czarodziejom. Rzadko kiedy obojgu uczestnikom udaje się wyjść z walki bez szwanku. Choć ślady oparzeń, zrośnięte palce dłoni bądź paraliż całego ciała są najczęstszymi obrażeniami występującymi u zawodników, często uzdrowiciele sprawujący kontrolę nad przebiegiem rozgrywek muszą mierzyć się z o wiele poważniejszymi i bardziej nietypowymi zranieniami. Dolna część ciała przetransmutowana w nogi od stołu? Niemijająca głuchota, odpadające kończyny i rozległe odmrożenia? Magomedycy przygotowują się na każdą możliwość i nie wahają się przed zastosowaniem przedziwnych eliksirów i najbardziej niekonwencjonalnych zaklęć.
Punkt medyczny znajduje się na samym końcu korytarza w Domu Pojedynków; jest dużym pomieszczeniem wypełnionym licznymi polowymi łóżkami oddzielonymi parawanami. W trakcie turnieju po sali krząta się kilku uzdrowicieli, cały czas lawirując pomiędzy zranionymi uczestnikami a wielką szafką z tyłu pokoju, w której umieszczone są różnorakie specyfiki.
Punkt medyczny znajduje się na samym końcu korytarza w Domu Pojedynków; jest dużym pomieszczeniem wypełnionym licznymi polowymi łóżkami oddzielonymi parawanami. W trakcie turnieju po sali krząta się kilku uzdrowicieli, cały czas lawirując pomiędzy zranionymi uczestnikami a wielką szafką z tyłu pokoju, w której umieszczone są różnorakie specyfiki.
Nie próbował jej sprowokować ani zdenerwować. W jego głosie nie było kpiny – nigdy świadomie nie zażartowałby z kogoś, kto starał się w jakikolwiek sposób rozwijać swoje umiejętności, zwłaszcza w obliczu pogarszającej się z dnia na dzień sytuacji – a jednak miał wrażenie, że jego słowa zostały opacznie odebrane. Nie po raz pierwszy; otworzył usta, gdy tylko zauważył zmieniający się nagle wyraz kobiecej twarzy, ale sprostowanie zdążyło jedynie mgliście zatańczyć na jego języku, zanim do jego uszu dotarł jej głos: ostry, nieprzyjemny, formujący się w zdanie, którego akurat w tamtym momencie nie spodziewał się usłyszeć – a które odbiło się w jego umyśle tępym, głuchym dudnieniem.
Wszystkie emocje zdawały się w jednej sekundzie odpłynąć z jego twarzy, zastygłej w wyrazie niedowierzania, ledwie zauważalnego gniewu, a wreszcie – chłodnej obojętności; zacisnął usta, biorąc płytki oddech i dając sobie chwilę na odzyskanie równowagi; nie chciał odwarknąć jej czymś równie niegrzecznym, choć jej słowa – krzywdzące, niesprawiedliwie i kompletnie nie na miejscu – zasługiwały zapewne na właśnie taką odpowiedź. I nie chodziło nawet o to, że wytykała mu błędy popełnione pod wpływem eliksiru, czyny, na które zupełnie nie miał wpływu; nie brakowało mu pokory, potrafił wziąć winę za własne decyzje – w ciągu ostatnich tygodni robił to wielokrotnie, ponosząc konsekwencje znacznie poważniejsze, niż chwila towarzyskiej niezręczności – ale wciągnięcie do tej tragikomicznej mieszanki Isabelle sprawiło, że jego wnętrzności zdawały się wypełnić gorącym, upłynnionym ołowiem. Nigdy będąc w pełni władz umysłowych jej nie zdradził, nigdy też by tego nie zrobił, choć przecież miał okazję; szanował ją jednak zbyt mocno, kochał zbyt szczerze, i każdego dnia wyrzucał sobie, że jego wybory – konieczne, ale wcale nie łatwe – uderzyły w nią równie boleśnie, co w niego. Nie miał jednak zamiaru tłumaczyć tego wszystkiego komuś, kogo ledwie zdążył poznać – a kto najwidoczniej nie potrafił znieść świadomości porażki tak bardzo, że uciekał się do prywatnych wybiegów, byle tylko jeszcze raz w niego uderzyć, mimo że znajdowali się już daleko od pojedynkowej areny. – Nie masz pojęcia, o czym mówisz – wycedził spokojnym, ale lodowatym tonem; ciepła uprzejmość zniknęła gdzieś bezpowrotnie. – Isabelle nie ma z tym nic wspólnego.
Ledwie rejestrował dalszą wymianę zdań; wtrącenie Artura umknęło mu kompletnie, przeprosiny wypowiedziane chwilę później przez Gwendolyn przyjął, jedynie kiwając głową; nie miał zamiaru wdawać się w dalszą dyskusję, nie widząc w tym większego sensu. Stracił też ochotę na uprzejme pogawędki, i właściwie żałował, że w ogóle się tutaj pojawił – więc zgodnie z wcześniejszą zapowiedzią, zrobił kolejny krok w stronę drzwi, ignorując nawet wspomnienie o smokach, które w innych okolicznościach skutecznie wciągnęłoby go w rozmowę. Tym razem nie miał jednak chęci, by pozostać w punkcie medycznym choćby chwilę dłużej; być może przesadzał – ale mimo że niewiele istniało tematów, na których poruszanie w sposób lekki i pozbawiony szacunku kategorycznie się nie godził, to kwestia Isabelle była jednym z nich. – Jeżeli kiedyś ponownie znajdziesz się w potrzebie szkicowania smoków, przyjedź do Peak District i powołaj się na mnie, któryś z przewodników na pewno znajdzie ci miejsce, w którym będziesz mogła pracować. W warunkach bezpiecznych dla ciebie i smoków – powiedział jeszcze sucho; nie miał pojęcia, czy kobieta skorzysta z jego propozycji, ale szczerze mówiąc, mało go to obchodziło. Skinął jej głową. – Jeśli o mnie chodzi – chyba usłyszałem wystarczająco, pozwolicie więc, że was zostawię. Gwendolyn. – Przeniósł spojrzenie na Artura; jemu niczego nie miał za złe i żałował, że spotkali się w takich okolicznościach, ale aktualnie nic nie mógł na to poradzić. – Arturze. – Skinął głową również jemu, po czym odwrócił się, znikając najpierw za parawanem, a następnie za prowadzącymi na korytarz drzwiami.
Przyszła pora, żeby wrócić do Sennen.
| Percy zt
Wszystkie emocje zdawały się w jednej sekundzie odpłynąć z jego twarzy, zastygłej w wyrazie niedowierzania, ledwie zauważalnego gniewu, a wreszcie – chłodnej obojętności; zacisnął usta, biorąc płytki oddech i dając sobie chwilę na odzyskanie równowagi; nie chciał odwarknąć jej czymś równie niegrzecznym, choć jej słowa – krzywdzące, niesprawiedliwie i kompletnie nie na miejscu – zasługiwały zapewne na właśnie taką odpowiedź. I nie chodziło nawet o to, że wytykała mu błędy popełnione pod wpływem eliksiru, czyny, na które zupełnie nie miał wpływu; nie brakowało mu pokory, potrafił wziąć winę za własne decyzje – w ciągu ostatnich tygodni robił to wielokrotnie, ponosząc konsekwencje znacznie poważniejsze, niż chwila towarzyskiej niezręczności – ale wciągnięcie do tej tragikomicznej mieszanki Isabelle sprawiło, że jego wnętrzności zdawały się wypełnić gorącym, upłynnionym ołowiem. Nigdy będąc w pełni władz umysłowych jej nie zdradził, nigdy też by tego nie zrobił, choć przecież miał okazję; szanował ją jednak zbyt mocno, kochał zbyt szczerze, i każdego dnia wyrzucał sobie, że jego wybory – konieczne, ale wcale nie łatwe – uderzyły w nią równie boleśnie, co w niego. Nie miał jednak zamiaru tłumaczyć tego wszystkiego komuś, kogo ledwie zdążył poznać – a kto najwidoczniej nie potrafił znieść świadomości porażki tak bardzo, że uciekał się do prywatnych wybiegów, byle tylko jeszcze raz w niego uderzyć, mimo że znajdowali się już daleko od pojedynkowej areny. – Nie masz pojęcia, o czym mówisz – wycedził spokojnym, ale lodowatym tonem; ciepła uprzejmość zniknęła gdzieś bezpowrotnie. – Isabelle nie ma z tym nic wspólnego.
Ledwie rejestrował dalszą wymianę zdań; wtrącenie Artura umknęło mu kompletnie, przeprosiny wypowiedziane chwilę później przez Gwendolyn przyjął, jedynie kiwając głową; nie miał zamiaru wdawać się w dalszą dyskusję, nie widząc w tym większego sensu. Stracił też ochotę na uprzejme pogawędki, i właściwie żałował, że w ogóle się tutaj pojawił – więc zgodnie z wcześniejszą zapowiedzią, zrobił kolejny krok w stronę drzwi, ignorując nawet wspomnienie o smokach, które w innych okolicznościach skutecznie wciągnęłoby go w rozmowę. Tym razem nie miał jednak chęci, by pozostać w punkcie medycznym choćby chwilę dłużej; być może przesadzał – ale mimo że niewiele istniało tematów, na których poruszanie w sposób lekki i pozbawiony szacunku kategorycznie się nie godził, to kwestia Isabelle była jednym z nich. – Jeżeli kiedyś ponownie znajdziesz się w potrzebie szkicowania smoków, przyjedź do Peak District i powołaj się na mnie, któryś z przewodników na pewno znajdzie ci miejsce, w którym będziesz mogła pracować. W warunkach bezpiecznych dla ciebie i smoków – powiedział jeszcze sucho; nie miał pojęcia, czy kobieta skorzysta z jego propozycji, ale szczerze mówiąc, mało go to obchodziło. Skinął jej głową. – Jeśli o mnie chodzi – chyba usłyszałem wystarczająco, pozwolicie więc, że was zostawię. Gwendolyn. – Przeniósł spojrzenie na Artura; jemu niczego nie miał za złe i żałował, że spotkali się w takich okolicznościach, ale aktualnie nic nie mógł na to poradzić. – Arturze. – Skinął głową również jemu, po czym odwrócił się, znikając najpierw za parawanem, a następnie za prowadzącymi na korytarz drzwiami.
Przyszła pora, żeby wrócić do Sennen.
| Percy zt
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Emocje sięgnęły zenitu. Choć gdyby miała wybór, wolałaby skupiać się na Arturze to obecnie młody auror stanowił tylko tło całej sytuacji, którego właściwie wolałaby się pozbyć. Nie chciała, aby Longbottom był świadkiem jej spotkania z Percivalem, naprawdę nie chciała. Stało się jednak, a w ferworze emocji nawet jego wtrącenie nie miało znaczenia. Gwen niedokończone pytanie Artura gdzieś umknęło; była zbyt skupiona na byłym rycerzu, zbyt zaaferowana najpierw wściekłością, a potem –wyrzutami sumienia.
Obserwowała, jak zmienia się wyraz twarzy Percivala, wcale nie dziwiąc się jego zimnemu tonowi. Naprawdę zrobiła źle i miała tego pełną świadomość. Właściwie chyba lepiej byłoby, gdyby żaden z nich tu nie przyszedł. Gdyby Artur nie wiedział o pojedynku, gdyby Percival miał innego przeciwnika, gdyby ona nie zapisała się do Klubu… To, co się zdarzyło było złe, niezręczne i absolutnie niepotrzebne.
Nie skomentowała słów Percivala, zdając już sobie sprawę z popełnionego błędu; krzywdzenie innych nie było w jej naturze, a z tonu głosu mężczyzny wyczuła, że trafiła w czuły punkt. Te emocje! Musi nauczyć się nad nimi panować, to kiedyś… ba, to już doprowadzało do nieprzyjemnych i złych rzeczy. Cóż mogła jednak zrobić w tej chwili poza przeprosinami? Te Percival już dostał; Gwen z resztą wypowiadała je całkiem szczerze. Nie była w swoim mieszkaniu, by od razu zaproponować przeprosiny w postaci herbatki i tortu. To z resztą chyba byłoby złym pomysłem, przynajmniej w tym momencie. Obydwoje musieli się uspokoić.
Także kolejne słowa Artura zostały przez Gwen właściwie zignorowane. Rudowłosa wlepiała spojrzenie w Percivala, myśląc usilnie, jak załagodzić całą tę sytuację, ale nie wpadł jej do głowy żaden dobry pomysł. Skinęła głową, słysząc propozycję smoczego łowcy, jednak nie do końca dotarł do niej sens jego słów. W normalnej sytuacji pewnie zaczęłaby dopytywać kim w takim razie Percival jest, czym się dokładnie zajmuje i dlaczego to robi, jednak teraz jego słowa odbiły się w jej umyśle głuchym echem.
Zawstydzona, nie miała nawet wystarczająco silnej woli, aby grzecznie pożegnać się z Percivalem, błądząc wzrokiem gdzieś w okolicy swoich stóp. Dopiero po chwili, gdy Percival zniknął za parawanem, zrobiła krok za nim, jakby chcąc coś dopowiedzieć. Drzwi do punkty medycznego trzasnęły jednak w tej samej chwili i Gwen straciła szansę, aby tego dnia rozwiązać całą tę sytuację.
Przymknęła oczy i wzięła głęboki oddech. Jej dłonie trzęsły się z emocji, gdy dziewczyna zaczęła nerwowo wyginać sobie palce. Dopiero po chwili odwróciła się w stronę aurora.
– Artur ja… przepraszam. – Przełknęła głośno ślinę, szukając odpowiednich słów: – To nie tak powinno wyglądać. Szczególnie nie przy tobie… Nie powinnam… Ech, ja… naprawdę powinnam iść do domu.
Gwen stała przygrabiona i wyraźnie skruszona, zerkając co chwilę nerwowo przez ramię, jakby spodziewała się, że Percival po chwili wróci, uznając, że właściwie przecież nic takiego się nie stało i wybaczył już jej zachowanie.
Obserwowała, jak zmienia się wyraz twarzy Percivala, wcale nie dziwiąc się jego zimnemu tonowi. Naprawdę zrobiła źle i miała tego pełną świadomość. Właściwie chyba lepiej byłoby, gdyby żaden z nich tu nie przyszedł. Gdyby Artur nie wiedział o pojedynku, gdyby Percival miał innego przeciwnika, gdyby ona nie zapisała się do Klubu… To, co się zdarzyło było złe, niezręczne i absolutnie niepotrzebne.
Nie skomentowała słów Percivala, zdając już sobie sprawę z popełnionego błędu; krzywdzenie innych nie było w jej naturze, a z tonu głosu mężczyzny wyczuła, że trafiła w czuły punkt. Te emocje! Musi nauczyć się nad nimi panować, to kiedyś… ba, to już doprowadzało do nieprzyjemnych i złych rzeczy. Cóż mogła jednak zrobić w tej chwili poza przeprosinami? Te Percival już dostał; Gwen z resztą wypowiadała je całkiem szczerze. Nie była w swoim mieszkaniu, by od razu zaproponować przeprosiny w postaci herbatki i tortu. To z resztą chyba byłoby złym pomysłem, przynajmniej w tym momencie. Obydwoje musieli się uspokoić.
Także kolejne słowa Artura zostały przez Gwen właściwie zignorowane. Rudowłosa wlepiała spojrzenie w Percivala, myśląc usilnie, jak załagodzić całą tę sytuację, ale nie wpadł jej do głowy żaden dobry pomysł. Skinęła głową, słysząc propozycję smoczego łowcy, jednak nie do końca dotarł do niej sens jego słów. W normalnej sytuacji pewnie zaczęłaby dopytywać kim w takim razie Percival jest, czym się dokładnie zajmuje i dlaczego to robi, jednak teraz jego słowa odbiły się w jej umyśle głuchym echem.
Zawstydzona, nie miała nawet wystarczająco silnej woli, aby grzecznie pożegnać się z Percivalem, błądząc wzrokiem gdzieś w okolicy swoich stóp. Dopiero po chwili, gdy Percival zniknął za parawanem, zrobiła krok za nim, jakby chcąc coś dopowiedzieć. Drzwi do punkty medycznego trzasnęły jednak w tej samej chwili i Gwen straciła szansę, aby tego dnia rozwiązać całą tę sytuację.
Przymknęła oczy i wzięła głęboki oddech. Jej dłonie trzęsły się z emocji, gdy dziewczyna zaczęła nerwowo wyginać sobie palce. Dopiero po chwili odwróciła się w stronę aurora.
– Artur ja… przepraszam. – Przełknęła głośno ślinę, szukając odpowiednich słów: – To nie tak powinno wyglądać. Szczególnie nie przy tobie… Nie powinnam… Ech, ja… naprawdę powinnam iść do domu.
Gwen stała przygrabiona i wyraźnie skruszona, zerkając co chwilę nerwowo przez ramię, jakby spodziewała się, że Percival po chwili wróci, uznając, że właściwie przecież nic takiego się nie stało i wybaczył już jej zachowanie.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Grunt stawał się coraz bardziej grząski, rozmowa niebezpiecznie ocierała się o wybuch emocji. Może to nie byłoby takie złe, pozwolić wyszaleć się tej burzy? Chyba wszystkim by się coś takiego przydało, wyładowanie dotychczasowego napięcia, ale Artur nie był zwolennikiem takich rozwiązań. Emocje nie powinny przejmować tak mocno kontroli, można tego później gorzko pożałować.
Zamarł na wspomnienie żony Percy'ego. Jasno widać, że żona, tak doświadczona przez jego odważną decyzję, była dla niego ważna. Pewnie musiał borykać się z jakimś poczuciem winy, okrutnym wyrokiem losu słuszne czyny raniły jego bliskich.
- Percy... - zaczął łagodnie, chcąc załagodzić jakoś sytuację, ale nic mądrego nie przychodziło mu do głowy.
Śmieszna sprawa, że potrafił być takim gawędziarzem, ale w takich chwilach, gdy ludzie ranili siebie nawzajem, nie potrafił nic powiedzieć. Zupełnie jakby był bezradny, mógł tylko na to patrzeć, dławiąc się własną bezsilnością.
Cała rozmowa o smokach nagle stała się nieważną próbą przejścia na bezpieczniejszy temat, kompletnie nieskuteczną i trywialną. Nikt już sobie nie zaprzątał nią głowy. Longbottom czuł napięcie, które na przemian rozbudzało ciekawość, ale paradoksalnie też hamowały takie zapędy, nie chcąc dokładać im bólu.
- Trzymaj się, Percy - pożegnał krewnego, z pewną ulgą przyjmując zakończenie tego spotkania.
Zdecydowanie nie była to jego sprawa, nie powinien się w to mieszać. Zaczynał mieć podejrzenia, dostrzegać możliwość przypadku analogicznego do niego i Rii. Jeśli tak, to nikt nie był winny, tylko zgubne działanie amortencji, ale nadal to była tylko hipoteza, bez poparcia niczego poza podejrzeniami.
- Nie przejmuj się - zapewnił nieco zakłopotany, wymuszając na twarzy uśmiech. - Ależ... - zaczął, zmieszany zwłaszcza tym szczególnie, jakby za tym słowem mogło się coś kryć. - Możliwe, pomóc ci? - zaproponował, choć ze wstydem przyznałby, że chyba wolałby chwilę samotności.
Chyba zbliżał się moment, gdy musiał poważnie pomyśleć nad naturą ich relacji, rozważyć co się może za tym kryć. Nie chciał zranić Gwen, ale przecież takie podejrzenia mogły być tylko jego wyobraźnią, prawda?
Zamarł na wspomnienie żony Percy'ego. Jasno widać, że żona, tak doświadczona przez jego odważną decyzję, była dla niego ważna. Pewnie musiał borykać się z jakimś poczuciem winy, okrutnym wyrokiem losu słuszne czyny raniły jego bliskich.
- Percy... - zaczął łagodnie, chcąc załagodzić jakoś sytuację, ale nic mądrego nie przychodziło mu do głowy.
Śmieszna sprawa, że potrafił być takim gawędziarzem, ale w takich chwilach, gdy ludzie ranili siebie nawzajem, nie potrafił nic powiedzieć. Zupełnie jakby był bezradny, mógł tylko na to patrzeć, dławiąc się własną bezsilnością.
Cała rozmowa o smokach nagle stała się nieważną próbą przejścia na bezpieczniejszy temat, kompletnie nieskuteczną i trywialną. Nikt już sobie nie zaprzątał nią głowy. Longbottom czuł napięcie, które na przemian rozbudzało ciekawość, ale paradoksalnie też hamowały takie zapędy, nie chcąc dokładać im bólu.
- Trzymaj się, Percy - pożegnał krewnego, z pewną ulgą przyjmując zakończenie tego spotkania.
Zdecydowanie nie była to jego sprawa, nie powinien się w to mieszać. Zaczynał mieć podejrzenia, dostrzegać możliwość przypadku analogicznego do niego i Rii. Jeśli tak, to nikt nie był winny, tylko zgubne działanie amortencji, ale nadal to była tylko hipoteza, bez poparcia niczego poza podejrzeniami.
- Nie przejmuj się - zapewnił nieco zakłopotany, wymuszając na twarzy uśmiech. - Ależ... - zaczął, zmieszany zwłaszcza tym szczególnie, jakby za tym słowem mogło się coś kryć. - Możliwe, pomóc ci? - zaproponował, choć ze wstydem przyznałby, że chyba wolałby chwilę samotności.
Chyba zbliżał się moment, gdy musiał poważnie pomyśleć nad naturą ich relacji, rozważyć co się może za tym kryć. Nie chciał zranić Gwen, ale przecież takie podejrzenia mogły być tylko jego wyobraźnią, prawda?
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Gwen nigdy nie analizowała spotkania swojego z Percivalem jako wyniku amortencji; wychowanej w mugolskiej rodzinie dziewczynie nawet nie przyszło do głowy, że to skrzat domowy spłatał im figiel. Szczególnie, że w tamtym okresie rzadko kiedy w ogóle sięgała po „Proroka”. Listu od Kupidynka w ogóle nie połączyła zaś ze spotkaniem z byłym Nottem. Ich dziwną przygodę uznawała za dziwny przypadek losu, zbieg okoliczności, coś, czego nie mogła i nie chciała wyjaśniać. Może to hormony? Kto wie.
Dobrze wiedziała jednak, że obecnie do tego mężczyzny nic nie czuje. Po prostu miała mu za złe niedotrzymywanie obietnic połączone ze złamaniem słowa danego żonie, a ponieważ dusiła w sobie żal z tym związany przez dłuższy czas to w tej sytuacji, przy takim napływie emocji po prostu nie wytrzymała napięcia. Wybuchła. I dopiero po fakcie zdała sobie sprawę jak irracjonalne było to wszystko. Równie dobrze mogła nie robić przecież z tego żadnej sprawy, a tak? Zraniła tylko Percivala, pokazała się ze złej strony przed Arturem… To nie było coś, z czego mogłaby kiedykolwiek być dumna.
Zdecydowanie potrzebowała więc teraz ciszy. Samotności i spokoju, aby wszystko poukładać sobie w głowie. Z drugiej jednak strony tak dawno nie widziała Artura! A przynajmniej dla niej ten tydzień wydawał się wiecznością. Nie chciała się z nim rozstawać tak szybko i w tak złej atmosferze. Może gdyby chociaż odprowadził ją do domu… może wtedy napięcie wiszące pomiędzy nimi by znik…
Nie. Dość. Na razie musi się uspokoić – bo inaczej zrobi jeszcze coś głupiego. Poza tym nie mogła przecież domagać się czegoś takiego od osoby, której nie znała przecież aż tak dobrze. Nawet, jeśli czasem wydawało jej się, że jest zupełnie odwrotnie. Ponadto zostawała kwestia braku stabilności emocjonalnej: nie mogła niczego sugerować, skoro sama nie wie, czy to co czuje jest faktycznie prawdziwe.
Westchnęła i zacisnęła wargi, słysząc niezbyt umiejętną próbę pocieszenia ze strony Artura. Pokręciła głową także na kolejne pytanie aurora.
– Nie trzeba, Artur. To ja… chyba będę się zwijać. – Wzruszyła ramionami, spoglądając na Longbottoma ze smutnym uśmiechem. – Mój udział w klubie pojedynków był chyba naprawdę złym pomysłem... i chyba muszę sobie to wszystko przemyśleć... ale... dziękuję, że przyszedłeś.
Odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę wyjścia, nawet nie czekając, aż Longbottom zrówna się z nią krokiem. Dość już dziś namieszała i zdecydowanie nie powinna robić czegokolwiek, co mogłoby tę sytuację pogorszyć.
| z/t x2
Percival +5 PD;
Artur +6 PD;
Gwendolyn +7 PD
Dobrze wiedziała jednak, że obecnie do tego mężczyzny nic nie czuje. Po prostu miała mu za złe niedotrzymywanie obietnic połączone ze złamaniem słowa danego żonie, a ponieważ dusiła w sobie żal z tym związany przez dłuższy czas to w tej sytuacji, przy takim napływie emocji po prostu nie wytrzymała napięcia. Wybuchła. I dopiero po fakcie zdała sobie sprawę jak irracjonalne było to wszystko. Równie dobrze mogła nie robić przecież z tego żadnej sprawy, a tak? Zraniła tylko Percivala, pokazała się ze złej strony przed Arturem… To nie było coś, z czego mogłaby kiedykolwiek być dumna.
Zdecydowanie potrzebowała więc teraz ciszy. Samotności i spokoju, aby wszystko poukładać sobie w głowie. Z drugiej jednak strony tak dawno nie widziała Artura! A przynajmniej dla niej ten tydzień wydawał się wiecznością. Nie chciała się z nim rozstawać tak szybko i w tak złej atmosferze. Może gdyby chociaż odprowadził ją do domu… może wtedy napięcie wiszące pomiędzy nimi by znik…
Nie. Dość. Na razie musi się uspokoić – bo inaczej zrobi jeszcze coś głupiego. Poza tym nie mogła przecież domagać się czegoś takiego od osoby, której nie znała przecież aż tak dobrze. Nawet, jeśli czasem wydawało jej się, że jest zupełnie odwrotnie. Ponadto zostawała kwestia braku stabilności emocjonalnej: nie mogła niczego sugerować, skoro sama nie wie, czy to co czuje jest faktycznie prawdziwe.
Westchnęła i zacisnęła wargi, słysząc niezbyt umiejętną próbę pocieszenia ze strony Artura. Pokręciła głową także na kolejne pytanie aurora.
– Nie trzeba, Artur. To ja… chyba będę się zwijać. – Wzruszyła ramionami, spoglądając na Longbottoma ze smutnym uśmiechem. – Mój udział w klubie pojedynków był chyba naprawdę złym pomysłem... i chyba muszę sobie to wszystko przemyśleć... ale... dziękuję, że przyszedłeś.
Odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę wyjścia, nawet nie czekając, aż Longbottom zrówna się z nią krokiem. Dość już dziś namieszała i zdecydowanie nie powinna robić czegokolwiek, co mogłoby tę sytuację pogorszyć.
| z/t x2
Percival +5 PD;
Artur +6 PD;
Gwendolyn +7 PD
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Strona 2 z 2 • 1, 2
Punkt medyczny
Szybka odpowiedź