Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Zamek Hogwart
Skrzydło szpitalne
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Skrzydło szpitalne
Skrzydło szpitalne pełni funkcję szpitala dla uczniów oraz nauczycieli w zamku. Skrzydło składa się z kilku pomieszczeń: pierwszym jest przedsionek, gdzie stoi kilka starych krzeseł, pełniący funkcję poczekalni. Właśnie tam mogą poczekać odwiedzający pacjentów, gdyż naraz na sali może znajdować się tylko sześć osób. Drzwi po prawej stronie przedsionka prowadzą do wielkiej, łukowato sklepionej komnaty, której okiennice zajmują całe dwie ściany, dzięki czemu w głównej sali szpitalnej jest zawsze bardzo jasno i słonecznie. Jest tam również niezwykle czysto: podłogi zawsze są wyszorowane, a na nielicznych kredensach i stolikach nocnych nie ma choćby odrobiny kurzu. Wyposażenie jest nader skromne. Stoi tu wiele pojedynczych, lecz wygodnych łóżek, stolik nocny do każdego z nich oraz kilka krzeseł dla odwiedzających. Nocą źródłem światła są świece kandelabru wiszącego w centralnym punkcie komnaty.
Naprzeciwko wejścia znajdują się kolejne drzwi - prowadzące do gabinetu pielęgniarek, składziku oraz ich sypialni. W gabinecie stoi regał wypełniony książkami, biurko z krzesłem oraz palenisko, nad którym wisi kociołek, gdzie pielęgniarka oraz jej pomocnica przygotowują eliksiry lecznicze. W magazynku trzymają zapasy składników do ich wyrobu oraz inne niezbędne do pracy uzdrowiciela przedmioty.
Naprzeciwko wejścia znajdują się kolejne drzwi - prowadzące do gabinetu pielęgniarek, składziku oraz ich sypialni. W gabinecie stoi regał wypełniony książkami, biurko z krzesłem oraz palenisko, nad którym wisi kociołek, gdzie pielęgniarka oraz jej pomocnica przygotowują eliksiry lecznicze. W magazynku trzymają zapasy składników do ich wyrobu oraz inne niezbędne do pracy uzdrowiciela przedmioty.
Szkocja znana była z tego, że pogoda była nieprzewidywalna, a stare ludowe porzekadło mówiło jeśli nie podoba ci się pogoda, poczekaj minutę, jednakże koniec marca i początek marca zakrawał o prawdziwy dramat. Nieustannie lał deszcz, temperatura była przerażająco niska, a czasami wicher wiał tak mocno, że zdołał wyrwać kilka drzew wraz z korzeniami. Deszcz wystukiwał miarową melodię o szyby, lecz Poppy nie miała czasu, by się w to wsłuchiwać, by popołudniami usiąść w fotelu z filiżanką herbaty oraz książką - w Hogwarcie miała ręce pełne roboty. Mimo paskudnej pogody uczniowie musieli wychodzić na zewnątrz, czy to na lekcje zielarstwa, bądź opieki nad magicznymi stworzeniami, a także niektórzy - pomimo jej rad przy każdym śniadaniu, by tego nie robić - śmiało opuszczali muru zamku i udawali się na boisko quidditcha. Drużyny Slytherinu, Gryffindoru, Hufflepuffu, czy Ravenclawu trenowały wytrwale. Aż zbyt wytrwale jak na gust Poppy, bo narażali własne zdrowie. Ćwiczyli taktykę, wszystkie swoje zwody-nie-zwody, kombinacje, czy dął wicher, czy lał ulewy deszcz - wracali całkowicie przemoczeni, albo co gorsza.... Połamani.
Był drugi kwietnia, wybiła godzina osiemnasta. Lekcje dawno się już skończyły, lecz na korytarzach panowała cisza. W Hogwarcie za czasów Albusa Dumbledore'a o tej porze w całym zamku słychać było śmiechy, rozmowy, wygłupy uczniów. Jedni ćwiczyli zaklęcia w pustych klasach, inni grali w gargulki przy stołach w wielkiej sali, jeszcze inni uczęszczali na zajęcia chóru i śpiew przebrzmiewał ponad harmider. Taki Hogwart Poppy pamiętała ze swego pierwszego i po części drugiego roku nauki. Na zewnątrz szalała wojna, lecz w murach zamku byli bezpieczni. Odcięci od świata. Niedotykalni, dzięki potędze magii dyrektora, lecz później... Później wszystko uległo diametralnej zmianie. Hogwart nie był już tym samym miejscem, co wcześniej. Uczniowie lękali się Grindelwalda, często nawet Ci, którzy wywodzili się ze szlachetnych rodów.
W zamku panowała surowa dyscyplina.
Mogłaby się z tego cieszyć. Umiłowała sobie ład, porządek i przestrzeganie zasad, lecz nie w takiej formie. Tutaj wszystko podszyte było strachem i lękiem przed czarnoksiężnikiem, który z niewiadomych powodów postanowił zawładnąć Szkołą Magii i Czarodziejstwa. Tęskniła więc za chaosem, który miał w sobie ciepło i żałowała, że te czasy przeminęły.
Zastanawiała się, czy w ogóle wrócą.
Wieczór drugiego kwietnia wyrwał Poppy i panią Findley z monotonii. Starsza pielęgniarka uczyła właśnie swą pomocnicę kilku sztuczek, dzięki którym jej eliksir pieprzowy był jeszcze bardziej intensywny i rozgrzewał mocniej, gdy nagle rozległ się hałas w sali szpitalnej. Obie zerwały się z miejsca (pani Findley nieco mniej żwawo, miała już swoje lata) i wybiegły z pielęgniarskiego gabinetu. Zarówno staruszka, jak i młoda uzdrowicielka odziane były w swoje uniformy - długie suknie do kostek z długimi rękawami w barwie bladej czerwieni, a na owe suknie zarzucone miały białe fartuchy; obie miały także związane w ciasne koki włosy tuż nad karkiem.
Sala szpitalna była wielka, więc pierwsze co ujrzały to grupę ubłoconych nastolatków w czerwonych szatach, a z każdym krokiem - coraz wyraźniejszą plamę krwi na twarzy jednego z chłopców, podtrzymywanego przez swych kolegów.
-Na słodką Morganę, co się stało?! - krzyknęła pani Findley, kładąc dłoń na piersi, w miejscu gdzie winno być serce.
Wszyscy zgromadzeni - a było ich siedmioro, czyli tylu ile liczy drużyna quidditcha - jęli przekrzykiwać się wzajemnie, głosy się mieszały i nic nie dało się z tego zrozumieć.
-To wszystko Ślizgoni...
-... połamię tego karalucha...
-To Rookwood zaczął!
-... wstrętne szumowiny!
-I tak przegrają następny mecz!
-... Rookwood jeszcze tego pożałuje!
-CISZA!
Głośny i stanowczy głos Poppy przebrzmiał ponad ten harmider, a uczniowie spojrzeli na nią zszokowani: jak dotąd jawiła im się jako troskliwa i łagodna pomocnica pielęgniarki, która stoi z boku i głównie obserwuje. Nie podnosiła jeszcze głosu, nie wydawała poleceń, lecz teraz przekonali się - że w tym drobnym ciele kryje się wiele stanowczości. Poppy wsparła dłonie na biodrach i spytała: -Ty - wskazała na chłopca, który jak dotąd nie powiedział nic -Ty powiesz nam co się stało, a Wy - wskazała teraz na dwóch potrzymujących rannego uczniów -Połóżcie go na łóżku. Bez gadania!
Czuła przerażenie, kiedy patrzyła na te plamy błota, jakie po sobie zostawali. Dzisiaj rano osobiście wezwała skrzata i uprzejmie poprosiła, czy on i jego towarzysze nie mogliby przetrzeć podłogi raz jeszcze. Kuchenny skrzat skłonił się jej nisko, wzruszony jej miłym tonem, a nim zdążyła cokolwiek zauważyć - mogła się już w tej posadzce przeglądać. Teraz była ubłocona... i pełna zarazków. O ucznia również się martwiła - choć nie szalała z niepokoju. Przepracowała już tu dość czasu, a bójki pomiędzy Ślizgonami, a Gryfonami zdarzały się nagminnie i nie był niczym nadzwyczajnym. Nie wierzyła, by uczniowie mogli zrobić sobie coś, czego nie zdołałyby z panią Findley wyleczyć. To wciąż były dzieci.
-Poppy... - powiedziała znacząco starsza pielęgniarka, gdy chłopcy położyli przyjaciela na łożu, a panna Pomfrey zrozumiała, że tym razem ona ma przejąć pałeczkę i zająć się pacjentem. Poppy skinęła głową, po czym zbliżyła się do łóżka.
-No słucham - ponagliła milczącego Gryfona.
-Proszę panny, bo to było tak, że żeśmy wracali z treningu, bo-bo w sobotę jest mecz i musimy go wygrać...
-Do rzeczy.
-No i te żmije, przepraszam panno Pomfrey... Ślizgoni czekali na nas na korytarzu, myśleli, że się rozdzielimy w drogę na kolację i chcieli wyeliminować nam szukającego, ale myśmy się nie dali, a potem... - tu ściszył głos - A potem Rookwood zaczął mówić, że Starkey ma w rodzinie mugoli i dyrektor powinien wyrzucić go na zbity... no wie panna. Starkey mu powiedział, że pewnie tak naprawdę w jego rodzinie też jest mugol, a ten rąbnął w niego zaklęciem... No i myśmy też wyciągnęli różdżki, ale przyszedł profesor Bartius i dał Ślizgonom szlaban! - zakończył triumfalnie.
Poppy ściągnęła usta w wąską kreskę i odparła jedynie -Mhmm...
Sama miała matkę mugolkę i wcale się tego nie zdziwiła, lecz.... lecz w obecnej sytuacji niemądrze byłoby się tym chwalić, a jednako bronić ucznia, w którym płynęła choćby kropla mugolskiej krwi. Powstrzymała się od komentarzy, zamiast tego nachylając się nad chłopcem, który obficie krwawił z nosa. Był połamany, a i pod brwią miał rozcięcie, a pod okiem tworzył się rubinowo-fioletowy siniak.
-Zaraz doprowadzimy Cię do porządku/ - powiedziała, cmokając z niezadowoleniem.
Z kieszeni fartucha dobyła wierzbowej różdżki, po czym wycelowała nią w nos ucznia - Feniterio! - powiedziała, a z końca różdżki buchnął cieniutki promień. Rozległo się ciche chrupnięcie, gdy moc zaklęcia nastawiła nos -Fractura Texta! - kolejny, błękitny promień ugodził nos ucznia, który zawył z bólu.
-AŁAAA!
Na twarzy Poppy pojawił się przepraszający wyraz, lecz nic nie mogła na to poradzić. Niektóre zaklęcia bywały bolesne, zwłaszcza te, które oddziaływały na kości i stawy.
-Episkey Maxima - szepnęła, koniec różdżki zbliżając do rozciętej brwi. Obserwowała przez jedno uderzenie serca jak moc zaklęcia zlepia ze sobą skórę, jak pod jego wpływem odbudowuje się i dzięki niemu nie pozostał nawet jeden ślad. Przesunęła różdżkę pod oko -Episkey - kolejny szept, kolejne zaklęcie, a po siniaku nie został nawet ślad.
Teraz już tylko twarz miał we krwi i dumę zranioną przez to, że pokonał go Ślizgon, lecz cóż - na to nie było już zaklęcia.
-Nie potrzebujesz zostać tu na noc, nic Ci nie będzie - zdecydowała Poppy, a pani Findley - z miną wyrażającą zadowolenie - oddaliła się ku drzwiom gabinetu.
Chłopiec dźwignął się z łoża, gotów już odejść, lecz Poppy złapała go za łokieć, zatrzymując jeszcze na chwilę. Pozostali uczniowie wlepili w nią zdziwione spojrzenia, nie wiedząc o cóż może jej chodzić.
-Musicie być bardziej ostrożni, rozumiecie? - powiedziała cicho, a głos miała poważny jak nigdy dotąd.
Puściła łokieć chłopca, Gryfoni pokiwali smętnie głowami, bez słowa odpowiedzi kierując się do wyjścia. Poppy także się odwóciła, chcąc odejść do gabinetu, lecz usłyszała skrzypnięcie drzwi...
... i pociąganie nosem.
-Panno Pomfrey...?
!zt[/i]
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
To co działo się ubiegłego dnia przeszło najśmielsze oczekiwania, choć trudno było to nazwać oczekiwaniami. Od tragicznej, pierwszomajowej nocy z pogodą działo się źle. Szkocja słynęła z jej nieprzewidywalności, a nawet przysłowia mówiące, iż jeśli nie podoba Ci się w Szkocji pogoda, wystarczy zaczekać pięć minut - zaraz przecież się zmieni. Każdy kolejny dzień niósł za sobą inną, co najmniej dziwaczną aurę. Raz było przeraźliwie zimno, innym razem dręczyły uczniów i nauczycieli upały, lecz niemal każdego wieczoru Hogwart trząsł się w posadach przez silne burze; jednakże nawałnica, która zawładnęła Szkocją ubiegłego wieczoru była spośród nich najsilniejsza i uczniowie dostali surowy zakaz opuszczenia zamku. Zamek niemal się trząsł, a Poppy obawiała się powtórzenia scenariusza z pierwszomajowej nocy. Lękała się podejścia do okna z obawy, że znów trafi w nią piorun. Czy to było w ogóle możliwe, by w tak krótkim czasie zostać rażonym piorunem dwukrotnie? Cóż, gdyby były to normalne burze, najpewniej nie... Poppy wiedziała już jednak, że cały ten chaos był zasługą czarnej magii. Nie znała się na niej, lecz wiedziała dość, że jest nieprzewidywalna i nie należy stosować wobec niej zwykłej statystyki. Dlatego trzymała się z dala od okien, jakby dystans mógł ją przed tym ochronić. Nigdy nie bała się burz, lecz ubiegłego wieczoru... Czuła strach, niezaprzeczalnie. Strach nie tylko o siebie, ale także o uczniów. Miała tylko nadzieję, że okażą się rozsądni...
... znów jednak wykazała się naiwnością, jakby młodzieży po prostu nie znała. Sama jeszcze nie tak dawno była na ich miejscu, bo przed zaledwie sześcioma laty, dzieliło ich naprawdę mało czasu, powinna więc pamiętać jacy są młodzi czarodzieje w takim wieku. Nierozsądni, lekkomyślni, czasami po protu głupi, bo chcą zaimponować innym, albo coś samemu sobie udowodnić. Niewiele jeszcze wiedzą, albo sądzą, że mogą wszystko. Tak właśnie było z pewnym Jasonem, czternastoletnim Gryfonem, który miał więcej brawury niż rozumu. Ku uciesze swoich kolegów postanowił opuścić Zamek, pomimo zakazu, najpewniej znał tajne wyjście na błonia, albo udało mu się umknąć woźnemu. Nikt z nauczycieli nie wiedział, czy chodziło o zakład, czy chęć zaimponowania rówieśnicom - jednakże głupiec wyszedł na zewnątrz i niemal utopił się w wodzie, gdyby nie nauczyciel latania na miotle, który prawie utonął razem z nim.
Poppy i pani Findley nie spały jeszcze, grzmoty i pioruny nie pozwalały im zasnąć, może to zrządzenie losu, albo po prostu przypadek - lecz gdy zostały wezwane, kiedy przybyły na miejsce w szlafrokach, zarzuconych na nocne koszule, umysły miały trzeźwe i niezaspane. Gryfon był blady i siny na twarzy, krztusił się wodą i ledwo się ruszał.
-Wpadł do jeziora - wytłumaczył zdyszany nauczyciel, lecz panna Pomfrey nie pytała o nic więcej. Później będzie czas na tłumaczenia - i oczywiście srogą burę. Gryfon zasłużył na długi, pouczający szlaban, postępując tak niemądrze. Poppy nie wierzyła bowiem, że którykolwiek nauczyciel pozwolił mu opuścić zamek. Musiał to zrobić specjalnie łamiąc zakaz. Ścisnęła usta w wąską kreskę. Było jej go żal, choć sam sobie zgotował taki los - lecz cóż, właśnie po to tam była, by naprawiać błędy młodości.
-Anapneo! - powiedziała, mając nadzieję, że magia okaże się jej posłuszna. Nie było czasu na pomyłki i błędy. W skrzydle szpitalnym nie mogło o mieć miejsca. Nie mogła wszak pacjenta jeszcze bardziej skrzywdzić. Promień wystrzelił z wierzbowej różdżki Poppy, ugodził Jasona w gardło, a on natychmiast przewrócił się na bok i jął odkasływać. Wypluwał słodką wodę z jeziora raz po raz, a Poppy klepała go po plecach, by pomóc mu odkasłać wszystko.
-Coś ty zrobił, hmm? - mamrotała cicho, mamrocząc przy tym cicho, bardziej do siebie, niźli do niego. Nastolatek obrócił się w końcu na plecy, oddychając ciężko i drżąc na całym ciele. Wciąż był cały mokry i mógł się przez to przeziębić, choć skrzaty z kuchni zadbały, by tej nocy w kominkach skrzydła szpitalnego płonął ogień. -Evanesco - wyszeptała Poppy, a jej wierzbowa różdżka wciągnęła wszelką wilgoć z ubrań, włosów Gryfona i pościeli, na której go położono. Należało go rozgrzać, nim nabawi się zapalenia płuc.
-Pani Findley, niech pani go przypilnuje, ja pójdę tylko po eliksir... - powiedziała Poppy, nie wyobrażając sobie, by miała prosić o to starszą kobiecinę. Droga do gabinetu i z powrotem zajęła jej kilka minut, szperała bowiem jeszcze w szafie szukając odpowiedniego. Wolała nie ryzykować używaniem zaklęcia przywołującego, które przez chaos mogło rozbić ich zapasy. Lepiej nie kusić losu. Wróciła z kuflem wywaru pieprzowego, a Jason skrzywił się na sam widok.
-Pij, tyko do dna - rozkazała Poppy, wyciągając ku niemu kufel.
-Muszę? - odparł młodzieniec, mając nadzieję, że pielęgniarka odpowie, że tylko żartowała. Panna Pomfrey obdarzyła go surowym spojrzeniem, które jasno mówiło, że musi i lepiej, by nie dyskutował, lecz postanowiła jeszcze bardziej utwierdzić go w tym przekonaniu.
-Tak, musisz. Chciało się wycieczek w taką pogodę, to teraz ciep ciało, coś chciało - wyrzekła cierpko, gdy odbierał odeń kufel.
Gryfon uniósł wywar do ust i upił pierwszy łyk. Skrzywił się znacznie, a z uszu natychmiast buchnęła mu para. -Ała! - parzy mnie w język, krzyknął z wyrzutem, lecz Poppy chwyciła za kufel i nachyliła go, by zmusić go do dalszego picia.
-Im szybciej wypijesz, tym szybciej zniknie, nic Ci nie będzie - powiedziała zniecierpliwiona. Lekarstwo nie miało być smaczne. Miało działać, a wywar pieprzowy doskonale rozgrzewał. Z zadowoleniem obserwowała jak z uszu Jasona bucha para, a na jego policzki wstępują rumieńce, czoło zraszają krople rosy. Świetnie, nie przeziębi się.
-Pokaż ręce - rozkazała, sama podwijając mu jeden rękaw. Pełne były drobnych ranek i nacięć, choć ich pochodzenia nie potrafiła określić. Nie znała wszystkich stworzeń, które żyły w jeziorze, lecz rany nie wyglądały na groźne. Do każdej ranki przykładała koniec różdżki mrucząc raz po raz: -Purus, Purus... Purus...
Gryfon syknął i próbował wyrwać rękę, lecz Poppy przytrzymała ją stanowczo -Musi zapiec, by nie wdało się żadne zakażenie - wytłumaczyła spokojnie. Zacmokała z niezadowoleniem nad chłopcem; był już w skrzydle szpitalnym kilkukrotnie w ciągu tego roku, lecz sądziła, że jest nieco mądrzejszy. Najwyraźniej radość z powodu zniknięcia Grindewalda ze stanowiska dyrektora, zniknięcia w ogóle - za nadto uderzyła mu do głowy, niczym alkohol. Uczniowie od kilku dni pozwalali sobie na więcej, jak gdyby grono pedagogiczne miało zamiar tolerować ich wybryki.
-Och, już przestań, jesteś mężczyzną, czy dzieckiem? - spytała podchwytliwie, wiedząc, że podejdzie jego dumę tymi słowami. Był dla niej wciąż dzieckiem, miał zaledwie czternaście lat, lecz wiedziała, że uczniowie w tym wieku nie uważają się już za dzieci. Sama, mając czternaście lat, czuła się bardzo dorosła. Miała nadzieję więc, że urazi nieco jego dumę i tym samym Jason zacznie się krygować, dzielniej znosić drobny ból, niczym mężczyzna.
Wszystko poszło zgodnie z planem. Gryfon zacisnął usta i nie odezwał się więcej, dzielnie znosząc wszystkie zabiegi.
-Curatio Vulnera - szepnęła Poppy, przykładając koniec różdżki do największej z ran na ramieniu młodzieńca. Błękitny promień nieśpiesznie wypływał z końca różdżki, przylgnął do rany, która wchłonęła tę energię i na oczach Poppy zaczęła się regenerować. Po chwili rana zniknęła. To samo uczyniła z każdą inną, aż chłopiec był cały i zdrów, jedynie nieco osłabiony.
-Potrzebujesz snu - zarządziła Poppy, gdy wstała wreszcie z krzesła obok niego.
-A nie mogę wrócić do Wieży Gryffindoru? Dobrze się już czuję! - zbuntował się Jason, unosząc się na łokciach, lecz Poppy obdarzyła go surowym spojrzeniem mówiącym: nie ma nawet mowy. Chłopiec opadł więc na poduszki, wyraźnie niezadowolony.
-Albo sam spróbujesz zasnąć, albo zaraz podam Ci eliksir spokojnego snu. Jeśli jutro wszystko będzie w porządku, to wrócisz do swojego dormitorium. Tylko ani mi się waż robić znów coś tak nieodpowiedzialnego i niemądrego. Mogłeś zginąć! Ale o tym porozmawiasz jutro z opiekunem swojego domu. Tymczasem... dobranoc, panie Spinnet.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
17 maja, wieczór.
Drogę do skrzydła szpitalnego pokonała szybkim marszem, a na jej ustach po raz pierwszy od początku miesiąca gościł tak szeroki, szczery uśmiech. Decyzja profesora Vane podniosła ją na duchu i pozwoliła z nadzieją patrzeć w przyszłość, lecz aby osiągnąć wymagane przez niego i samą siebie efekty, Marine powinna podjąć pewne drastyczne kroki. Długo zastanawiała się nad tym, co począć z powracającymi snami, których zakończenia bywały ostatnio wielce niepokojące, jednak jeśli chciała w pełni oddać się nauce Zaklęcia Patronusa, a także porządnie przygotować do nadchodzących egzaminów, musiała poświęcić nocne spotkania ze zmiennokształtnym nieznajomym.
Ostatni sen ze smokiem w roli głównej nawiedził ją kilka nocy temu, lecz do teraz nie mogła się po nim otrząsnąć. Wszystko wydawało się takie finalne, a decyzje podejmowane przez Lestrange gdy śniła, po przebudzeniu wywoływały w niej niepokój – już kilka razy w nocnych marach postawiła na szali własne życie i dwa razy zadecydowała, że jest ono warte mniej, niż więź łącząca ją ze stworzeniem. Gdyby to była jednorazowa przygoda, zapewne Marine nie przejmowałaby się nią tak bardzo, jednak już kilka nocy spędziła wijąc się w pościeli i czując dziwną pustkę, gdy się obudziła. Niezmiernie dużo czasu spędzała rozważając znaczenie tych snów; czasu, który mogłaby poświęcić na zgoła coś innego. Potrzebowała w nocy spokoju, potrzebowała niewzburzonych niczym myśli, które staną się podwalinami do osiągnięcia stanu, w którym bez trudu przyjdzie jej wyczarować Patronusa.
Nie chciała pisać do rodziny i niepokoić ich prośbą o odpowiednie eliksiry. Dziadek na pewno przejąłby się całą sprawą i niechybnie przywołał w pamięci przejścia z Plagą Koszmarów, jaka dręczyła jego kochaną wnuczkę w dzieciństwie. Lestrange nie zamierzała dawać im powodów do obaw, dlatego uznała, że na razie nie piśnie krewnym słowa, a odpowiednie mikstury uzyska w Skrzydle Szpitalnym od pielęgniarki. Nie wstydziła się prosić o pomoc, w żadnym stopniu nie urągało to jej godności; owszem, była arystokratką, ale teraz jeszcze przede wszystkim uczennicą Hogwartu, którego pracownicy powinni zrobić wszystko, by czuła się tu bezpiecznie. Jeden z nich już i tak pomagał jej ponad swoje obowiązki, dlatego Marine była pewna, że i w szkolnym szpitalu otrzyma wsparcie.
Ubrana w szaty ze Ślizgońskimi barwami i lśniącą plakietką perfekta przypiętą na piersi, wkroczyła do przedsionka, a gdy nikogo tam nie zastała, zdecydowała się wejść na salę dla chorych. O tej porze nie było tu interesantów, a na jednym z łóżek leżał jakiś pacjent, lecz z daleka Marine nie rozpoznała sylwetki nikogo znajomego. Pielęgniarki na razie nie było widać, a dziewczyna nie miała zamiaru budzić chorego nawoływaniami, dlatego zdecydowanym krokiem ruszyła w stronę gabinetu panny Pomfrey, w którego drzwi pukała już chwilę później.
Drogę do skrzydła szpitalnego pokonała szybkim marszem, a na jej ustach po raz pierwszy od początku miesiąca gościł tak szeroki, szczery uśmiech. Decyzja profesora Vane podniosła ją na duchu i pozwoliła z nadzieją patrzeć w przyszłość, lecz aby osiągnąć wymagane przez niego i samą siebie efekty, Marine powinna podjąć pewne drastyczne kroki. Długo zastanawiała się nad tym, co począć z powracającymi snami, których zakończenia bywały ostatnio wielce niepokojące, jednak jeśli chciała w pełni oddać się nauce Zaklęcia Patronusa, a także porządnie przygotować do nadchodzących egzaminów, musiała poświęcić nocne spotkania ze zmiennokształtnym nieznajomym.
Ostatni sen ze smokiem w roli głównej nawiedził ją kilka nocy temu, lecz do teraz nie mogła się po nim otrząsnąć. Wszystko wydawało się takie finalne, a decyzje podejmowane przez Lestrange gdy śniła, po przebudzeniu wywoływały w niej niepokój – już kilka razy w nocnych marach postawiła na szali własne życie i dwa razy zadecydowała, że jest ono warte mniej, niż więź łącząca ją ze stworzeniem. Gdyby to była jednorazowa przygoda, zapewne Marine nie przejmowałaby się nią tak bardzo, jednak już kilka nocy spędziła wijąc się w pościeli i czując dziwną pustkę, gdy się obudziła. Niezmiernie dużo czasu spędzała rozważając znaczenie tych snów; czasu, który mogłaby poświęcić na zgoła coś innego. Potrzebowała w nocy spokoju, potrzebowała niewzburzonych niczym myśli, które staną się podwalinami do osiągnięcia stanu, w którym bez trudu przyjdzie jej wyczarować Patronusa.
Nie chciała pisać do rodziny i niepokoić ich prośbą o odpowiednie eliksiry. Dziadek na pewno przejąłby się całą sprawą i niechybnie przywołał w pamięci przejścia z Plagą Koszmarów, jaka dręczyła jego kochaną wnuczkę w dzieciństwie. Lestrange nie zamierzała dawać im powodów do obaw, dlatego uznała, że na razie nie piśnie krewnym słowa, a odpowiednie mikstury uzyska w Skrzydle Szpitalnym od pielęgniarki. Nie wstydziła się prosić o pomoc, w żadnym stopniu nie urągało to jej godności; owszem, była arystokratką, ale teraz jeszcze przede wszystkim uczennicą Hogwartu, którego pracownicy powinni zrobić wszystko, by czuła się tu bezpiecznie. Jeden z nich już i tak pomagał jej ponad swoje obowiązki, dlatego Marine była pewna, że i w szkolnym szpitalu otrzyma wsparcie.
Ubrana w szaty ze Ślizgońskimi barwami i lśniącą plakietką perfekta przypiętą na piersi, wkroczyła do przedsionka, a gdy nikogo tam nie zastała, zdecydowała się wejść na salę dla chorych. O tej porze nie było tu interesantów, a na jednym z łóżek leżał jakiś pacjent, lecz z daleka Marine nie rozpoznała sylwetki nikogo znajomego. Pielęgniarki na razie nie było widać, a dziewczyna nie miała zamiaru budzić chorego nawoływaniami, dlatego zdecydowanym krokiem ruszyła w stronę gabinetu panny Pomfrey, w którego drzwi pukała już chwilę później.
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Siedemnastego maja pojawiła się w Hogwarcie jeszcze przed południem; był to jeden z nielicznych przypadków, kiedy panna Pomfrey się spóźniła, miała wszak od wczesnych godzin porannych pomagać pani Findley w warzeniu eliksirów do szkolnej apteczki, jednakże klubowy pojedynek potoczył się tragiczniej, niż sądziła. Poobijana, poparzona, odmrożona i poraniona sztyletami trafiła na noc do szpitala św. Munga; oczywiście od razu udzielono jej profesjonalnej pomocy, wszelkie rany wyleczono i zażegnano, nie miała na skórze nawet śladu, lecz czuła się osłabiona i obolała. Uzdrowiciel upierał się, że nie wypuści jej z łóżka, nim nie wypije jeszcze kilku porcji eliksirów wzmacniających, zaś Poppy próbowała go przekonać, że jako uzdrowicielka jest w stanie ocenić swój stan zdrowia - w końcu się ugięła, została i ostatecznie nie dotarła na czas. Pani Findley nie była zła, raczej zszokowana: jej asystentka jak dotąd wykazywała się wszak chorobliwą wręcz punktualnością i skłonnością do przestrzegania wszelkich zasad. Aby naprawić swój błąd i zatrzeć - jak się jej wydawało - złe wrażenie postanowiła zostać w Hogwarcie dłużej i solidniej przyłożyć się do swoich obowiązków (jakby dotąd nie wykonywała ich pieczołowicie).
Przez resztę dnia starała się więc pracować ciężej i produktywniej niż zwykle; zajrzała w każdy kąt, sprawdzając, czy aby na pewno nigdy nie ma nawet ziarenka kurzu (chociaż o czystość dbały skrzaty i zawsze było w tej części zamku sterylnie czysto), kilkukrotnie sprawdzała, czy chory na grypę i magiczny katar Krukon na pewno odpoczywa, aż w końcu napoiła go eliksirem spokojnego snu, aby on odpoczął i ona miała spokój ducha. Bez słowa narzekań zabrała się do tego, czego pani Findley unikała od rana - wnykopieniek. Potrzebowały ich do eliksirów na kaszel. Pomona nie miała czasu, aby wydobyć z pieńków strączki, więc Poppy musiała uczynić to sama. W gabinecie czekało na nią kilka donic z sękatymi pieńkami, prezentującymi się doprawdy niepozornie. Dopiero gdy zbliżyła do nich dłoń, w pieńka wystrzelały wściekłe macki - umiała sobie z nimi poradzić, nauczono ją do tego w szkole, Pomona także ciągle jej o tym przypominała. Staruszka łaskotała macki, a Poppy wydobywała zielone bulwy z wnętrza pieńka.
Zmierzchało, a one wciąż zajmowały się upartymi pieńkami. Jeden z nich zacisnął się wokół ręki Poppy, gdy pani Findley nie było obok - jęknęła cicho, bo wówczas rozległo się pukanie do drzwi. Cóż za doskonały moment!
-Proszę wejść! - powiedziała donośnie, nie mogąc otworzyć drzwi sama. Musiała prezentować się nieco... nietypowo: zawsze skromnie ubrana i nader porządna panna Pomfrey klęczała przy donicy z pieńkiem, mając połowę ręki w jego wnętrzu i policzek umorusany ziemią.
Przez resztę dnia starała się więc pracować ciężej i produktywniej niż zwykle; zajrzała w każdy kąt, sprawdzając, czy aby na pewno nigdy nie ma nawet ziarenka kurzu (chociaż o czystość dbały skrzaty i zawsze było w tej części zamku sterylnie czysto), kilkukrotnie sprawdzała, czy chory na grypę i magiczny katar Krukon na pewno odpoczywa, aż w końcu napoiła go eliksirem spokojnego snu, aby on odpoczął i ona miała spokój ducha. Bez słowa narzekań zabrała się do tego, czego pani Findley unikała od rana - wnykopieniek. Potrzebowały ich do eliksirów na kaszel. Pomona nie miała czasu, aby wydobyć z pieńków strączki, więc Poppy musiała uczynić to sama. W gabinecie czekało na nią kilka donic z sękatymi pieńkami, prezentującymi się doprawdy niepozornie. Dopiero gdy zbliżyła do nich dłoń, w pieńka wystrzelały wściekłe macki - umiała sobie z nimi poradzić, nauczono ją do tego w szkole, Pomona także ciągle jej o tym przypominała. Staruszka łaskotała macki, a Poppy wydobywała zielone bulwy z wnętrza pieńka.
Zmierzchało, a one wciąż zajmowały się upartymi pieńkami. Jeden z nich zacisnął się wokół ręki Poppy, gdy pani Findley nie było obok - jęknęła cicho, bo wówczas rozległo się pukanie do drzwi. Cóż za doskonały moment!
-Proszę wejść! - powiedziała donośnie, nie mogąc otworzyć drzwi sama. Musiała prezentować się nieco... nietypowo: zawsze skromnie ubrana i nader porządna panna Pomfrey klęczała przy donicy z pieńkiem, mając połowę ręki w jego wnętrzu i policzek umorusany ziemią.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Przez znaczna większość czasu nie zastanawiało jej prywatne życie nauczycieli i szkolnej kadry; dopiero gdy ktoś poruszył ten temat w rozmowie, decydowała się wymienić kilka zdań i swoją opinię na temat danej osoby. Nie rzucała plotkami na prawo i lewo, gdyż nie była to kwestia, która spędzała jej sen z powiek. Oczywiście, że grono pedagogiczne miało swoje życie, troski, sukcesy i problemy, ale Marine miała na głowie co innego, niż rozmyślanie nad nimi.
Nie zmieniało to faktu, że właściwie o każdym nauczycielu i pomocniku miała już wyrobioną opinię. I tak pani Findlay oraz jej pomocnica, panna Pomfrey, jawiły się jej jako poukładane, czasem pedantyczne czarownice, różniące się od siebie jedynie wiekiem, bo ich usposobienia zlewały się pannie Lestrange w jedno. Być może powodem było to, że nie miała okazji dłużej obcować z żadną z nich, lecz stan ten miał za chwilę się zmienić; nie podejrzewała, by nagle obie pochyliły się nad jej sprawą i zapewne tylko jedna zdecyduje się jej wysłuchać.
Proszę wejść!
Nacisnęła klamkę i pchnęła drzwi, a jej oczom ukazał się niecodzienny widok. Jedna z pielęgniarek byłą umorusana ziemią i walczyła właśnie z jakąś roślinką (Marine nie kojarzyła jej nazwy, bo szczęśliwie już jakiś czas temu pozostawiła za sobą naukę Zielarstwa) klęcząc przed nią. Wynik tej batalii powinien przechylić się na stronę czarownicy, jeśli w ogóle miała znaleźć odrobinę czasu, by pomóc uczennicy, dlatego Ślizgonka nie skomentowała zaistniałej sytuacji w żaden sposób, tylko odczekała chwilę, po czym zdradziła powód swej wizyty. No, może nie do końca.
- Przepraszam, że przeszkadzam – jej wzrok spoczął na pannie Pomfrey, ponieważ to ją postanowiła przeciągnąć na swoją stronę w tej kwestii – Jestem uczennicą siódmej klasy, zbliżają się egzaminy, a ja mam problemy ze snem – wyjaśniła, nie wchodząc w szczegóły.
Nie zamierzała sugerować pielęgniarkom, jak mają wykonywać swoją pracę, ale znała nazwy eliksirów, jakie mogłyby jej zaproponować. Przyjmowała je przecież w dzieciństwie, a takich rzeczy nie zapomina się nawet mimo porzucenia dziedziny akademickiej, z jakiej się wywodzą.
- Czy mogłabym liczyć na jakąś pomoc w tej kwestii? Zależy mi na dobrych wynikach, ale nie za wszelką cenę. Chciałabym się wreszcie wyspać – dodała zbolałym głosem, biorąc Poppy na litość.
Nie zmieniało to faktu, że właściwie o każdym nauczycielu i pomocniku miała już wyrobioną opinię. I tak pani Findlay oraz jej pomocnica, panna Pomfrey, jawiły się jej jako poukładane, czasem pedantyczne czarownice, różniące się od siebie jedynie wiekiem, bo ich usposobienia zlewały się pannie Lestrange w jedno. Być może powodem było to, że nie miała okazji dłużej obcować z żadną z nich, lecz stan ten miał za chwilę się zmienić; nie podejrzewała, by nagle obie pochyliły się nad jej sprawą i zapewne tylko jedna zdecyduje się jej wysłuchać.
Proszę wejść!
Nacisnęła klamkę i pchnęła drzwi, a jej oczom ukazał się niecodzienny widok. Jedna z pielęgniarek byłą umorusana ziemią i walczyła właśnie z jakąś roślinką (Marine nie kojarzyła jej nazwy, bo szczęśliwie już jakiś czas temu pozostawiła za sobą naukę Zielarstwa) klęcząc przed nią. Wynik tej batalii powinien przechylić się na stronę czarownicy, jeśli w ogóle miała znaleźć odrobinę czasu, by pomóc uczennicy, dlatego Ślizgonka nie skomentowała zaistniałej sytuacji w żaden sposób, tylko odczekała chwilę, po czym zdradziła powód swej wizyty. No, może nie do końca.
- Przepraszam, że przeszkadzam – jej wzrok spoczął na pannie Pomfrey, ponieważ to ją postanowiła przeciągnąć na swoją stronę w tej kwestii – Jestem uczennicą siódmej klasy, zbliżają się egzaminy, a ja mam problemy ze snem – wyjaśniła, nie wchodząc w szczegóły.
Nie zamierzała sugerować pielęgniarkom, jak mają wykonywać swoją pracę, ale znała nazwy eliksirów, jakie mogłyby jej zaproponować. Przyjmowała je przecież w dzieciństwie, a takich rzeczy nie zapomina się nawet mimo porzucenia dziedziny akademickiej, z jakiej się wywodzą.
- Czy mogłabym liczyć na jakąś pomoc w tej kwestii? Zależy mi na dobrych wynikach, ale nie za wszelką cenę. Chciałabym się wreszcie wyspać – dodała zbolałym głosem, biorąc Poppy na litość.
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nie można było zaprzeczyć temu, że panna Pomfrey oraz pani Findely były do siebie niesłychanie podobne, jeśli brać pod uwagę jedynie cechy charakteru oraz zachowanie. Może nie byłoby to takie dziwne, obie wszak były uzdrowicielkami, gdyby nie fakt, że dzieliły je dziesiątki lat różnicy wieku. Poppy jednak zdawała się być po prostu... stara duchem. Miała zaledwie dwadzieścia pięć lat, nie miała wielkiego doświadczenia w pracy uzdrowiciela, dlatego zdobywała je jako pomocnica starszej pielęgniarki, lecz często zachowywała się tak, jakby w istocie miała ich co najmniej sto dwa. Regulamin szkolny oraz zasady, które panowały w Skrzydle Szpitalnym były dlań świętością. Porządek i ład - to były jedne z wartości, które panna Pomfrey ceniła najmocniej. Zdawała się nie rozumieć błędów młodości (chociaż sama ukończyła Hogwart przed siedmiu laty), wybryków, nie dawała się namówić na to, by goście zostali u pacjenta choćby pięć minut dłużej. Regulaminy traktowała niesłychanie poważnie.
Jednocześnie nie można było jej jednak odmówić dobroci serca: pacjentami zawsze zajmowała się nader troskliwie, podchodząc do nich z dużo większą dozą ciepła, niż ma to miejsce zazwyczaj, np. w szpitalu św. Munga. Wciąż pamiętała, że ma do czynienia z dziećmi i młodzieżą, którzy wymagają nieco innego podejścia.
-Nie przeszkadzasz - zaprzeczyła panna Pomfrey, posyłając Marine ciepły uśmiech, chociaż wciąż klęczała z ręką zakleszczoną we wnykopieńce -Och, rozumiem... To absolutnie zrozumiałe i normalne, nie masz się czym martwić, panno... Jak się nazywasz?
Uczniów w Hogwarcie było tylu, że wciąż nie zdążyła poznać wszystkich. Śliczna, młodziutka panienka najpewniej nie gościła w tym roku szkolnym w Skrzydle Szpitalnym, bo prawdopodobnie by ją zapamiętała. Spojrzenie Poppy padło jednak na lśniącą odznakę prefekta i coś zaświtało jej w głowie: -Panna Lestrange, tak? - upewniła się; nazwiska wybitnych uczniów, którzy piastowali tak ważne stanowisko, były warte zapamiętania. Choćby po to, by mogła odesłać krnąbrnych młodszych uczniów pod opiekę prefektów.
-Oczywiście, że otrzymasz pomoc, po to tu jesteśmy - rzekła łagodnie Poppy, wolną dłonią chwytając za rąbek białego fartuszka i wycierając nim policzek z ziemi -Czy będziesz tak miła i pomożesz mi się uwolnić, panno Lestrange? Wystarczy ją połaskotać, a poluźni uścisk - inaczej nie będzie miała możliwości, by znaleźć dla Ślizgonki odpowiedni specyfik, dopóki nie wróci pani Findley.
Jednocześnie nie można było jej jednak odmówić dobroci serca: pacjentami zawsze zajmowała się nader troskliwie, podchodząc do nich z dużo większą dozą ciepła, niż ma to miejsce zazwyczaj, np. w szpitalu św. Munga. Wciąż pamiętała, że ma do czynienia z dziećmi i młodzieżą, którzy wymagają nieco innego podejścia.
-Nie przeszkadzasz - zaprzeczyła panna Pomfrey, posyłając Marine ciepły uśmiech, chociaż wciąż klęczała z ręką zakleszczoną we wnykopieńce -Och, rozumiem... To absolutnie zrozumiałe i normalne, nie masz się czym martwić, panno... Jak się nazywasz?
Uczniów w Hogwarcie było tylu, że wciąż nie zdążyła poznać wszystkich. Śliczna, młodziutka panienka najpewniej nie gościła w tym roku szkolnym w Skrzydle Szpitalnym, bo prawdopodobnie by ją zapamiętała. Spojrzenie Poppy padło jednak na lśniącą odznakę prefekta i coś zaświtało jej w głowie: -Panna Lestrange, tak? - upewniła się; nazwiska wybitnych uczniów, którzy piastowali tak ważne stanowisko, były warte zapamiętania. Choćby po to, by mogła odesłać krnąbrnych młodszych uczniów pod opiekę prefektów.
-Oczywiście, że otrzymasz pomoc, po to tu jesteśmy - rzekła łagodnie Poppy, wolną dłonią chwytając za rąbek białego fartuszka i wycierając nim policzek z ziemi -Czy będziesz tak miła i pomożesz mi się uwolnić, panno Lestrange? Wystarczy ją połaskotać, a poluźni uścisk - inaczej nie będzie miała możliwości, by znaleźć dla Ślizgonki odpowiedni specyfik, dopóki nie wróci pani Findley.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Jak na prefekta przystało, Marine także szanowała wszelkie regulaminy, zasady i ustalenia, a porządne szlacheckie wychowanie nauczyło ją posłuszeństwa i dobrze wytrenowało do pełnienia w życiu wielu ról. Pod względem cenienia porządku i ładu na pewno znalazłaby wspólny język z panną Pomfrey, lecz na szczęście nie obcowała z nią zbyt często, odwiedzając Skrzydło Szpitalne tylko w naprawdę poważnych przypadkach. W gruncie rzeczy nie pamiętała, kiedy była tu ostatnio.
Ciepły uśmiech pielęgniarki poprawił nieco jej nastrój; skoro w mig zrozumiała, czego potrzebuje przepracowana nastolatka, cała transakcja nie powinna zająć zbyt dużo czasu, prawda? Mimo wszystko Marine postanowiła ugrać jeszcze odrobinę na tej dobroci Poppy.
- Tak, Marine Lestrange – przytaknęła, ciesząc się, że została rozpoznana. W końcu szkolna funkcja robiła swoje, a rozpoznawalność zawdzięczało się nie tylko poprzez członkostwo w nieistniejącym już Klubie Ślimaka – Dziękuję, naprawdę. Te sny są takie… realne, rozumie pani? Myślę o nich dość intensywnie, tracąc przy tym czas na naukę rzeczy sensownych i niezbędnych. Czy to możliwe, by anomalie tak nas wpływały? Nawet tu, w Hogwarcie? – dociekliwość jeszcze nigdy jej nie zawiodła, ponieważ Ślizgonka znała je granicę.
Nie zamierzała wspominać, że była jedną z uczennic, którą czarna magia przeniosła poza bezpieczne mury szkoły. Spędziła wtedy dwa dni w Mungu, choć tak na dobrą sprawę nic jej się nie stało; hipochondria miała się w najlepsze, gdy wspomagając się szanowanym nazwiskiem niemalże szantażowała młodego uzdrowiciela, by zostawił ją na noc w szpitalu. Wolała się upewnić, że wszystko było w jak najlepszym porządku, a skoro miała okazję zapytać pannę Pomfrey o sny i anomalie, zrobiła to. Być może fakt, że nie wiedziała o pielęgniarce wiele mile ją zaskoczy, a ta okaże się specjalistką od świata fantazji? Nie zaszkodziło spróbować.
A mimo to, nie wszystko przychodziło tak łatwo. Coś za coś?
- Oczywiście, panno Pomfrey – skinęła głową i mimo oporów podeszła do doniczki, spoglądając do jej wnętrza i przyglądając się dziwacznej roślince.
Choć nie miała wielkiego doświadczenia, wskazówka pielęgniarki była pomocna. Mimo niewątpliwie obojętnej miny, w środku trochę skręciło ją z obrzydzenia, ale postanowiła poświęcić się dla sprawy. Wyciągnęła dłoń i pogłaskała wnykopieńkę, łaskocząc ją takim samym gestem, jak wcześniej tego dnia gruszkę prowadzącą do kuchni, w której odnalazła profesora Vane. Ten dzień upływał więc Lestrange pod znakiem proszenia o pomoc.
Ciepły uśmiech pielęgniarki poprawił nieco jej nastrój; skoro w mig zrozumiała, czego potrzebuje przepracowana nastolatka, cała transakcja nie powinna zająć zbyt dużo czasu, prawda? Mimo wszystko Marine postanowiła ugrać jeszcze odrobinę na tej dobroci Poppy.
- Tak, Marine Lestrange – przytaknęła, ciesząc się, że została rozpoznana. W końcu szkolna funkcja robiła swoje, a rozpoznawalność zawdzięczało się nie tylko poprzez członkostwo w nieistniejącym już Klubie Ślimaka – Dziękuję, naprawdę. Te sny są takie… realne, rozumie pani? Myślę o nich dość intensywnie, tracąc przy tym czas na naukę rzeczy sensownych i niezbędnych. Czy to możliwe, by anomalie tak nas wpływały? Nawet tu, w Hogwarcie? – dociekliwość jeszcze nigdy jej nie zawiodła, ponieważ Ślizgonka znała je granicę.
Nie zamierzała wspominać, że była jedną z uczennic, którą czarna magia przeniosła poza bezpieczne mury szkoły. Spędziła wtedy dwa dni w Mungu, choć tak na dobrą sprawę nic jej się nie stało; hipochondria miała się w najlepsze, gdy wspomagając się szanowanym nazwiskiem niemalże szantażowała młodego uzdrowiciela, by zostawił ją na noc w szpitalu. Wolała się upewnić, że wszystko było w jak najlepszym porządku, a skoro miała okazję zapytać pannę Pomfrey o sny i anomalie, zrobiła to. Być może fakt, że nie wiedziała o pielęgniarce wiele mile ją zaskoczy, a ta okaże się specjalistką od świata fantazji? Nie zaszkodziło spróbować.
A mimo to, nie wszystko przychodziło tak łatwo. Coś za coś?
- Oczywiście, panno Pomfrey – skinęła głową i mimo oporów podeszła do doniczki, spoglądając do jej wnętrza i przyglądając się dziwacznej roślince.
Choć nie miała wielkiego doświadczenia, wskazówka pielęgniarki była pomocna. Mimo niewątpliwie obojętnej miny, w środku trochę skręciło ją z obrzydzenia, ale postanowiła poświęcić się dla sprawy. Wyciągnęła dłoń i pogłaskała wnykopieńkę, łaskocząc ją takim samym gestem, jak wcześniej tego dnia gruszkę prowadzącą do kuchni, w której odnalazła profesora Vane. Ten dzień upływał więc Lestrange pod znakiem proszenia o pomoc.
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Najpewniej zamiłowanie do przestrzegania regulaminów były jedną z niewielu rzeczy, które pannę Pomfrey oraz lady Lestrange łączyły i prawdopodobnie te rzeczy można by policzyć na palcach obu dłoni. Wiedza pielęgniarki o historii magii, polityce i starych rodzinach czarodziejskich była elementarna, zawsze wszak skupiała się na ścisłych dziedzinach, zwłaszcza anatomii, gdy wybrała już ścieżkę uzdrowicielki, lecz coś tam wiedziała. Miała świadomość, że panienka Marine z jednej z takich rodzin właśnie się wywodzi i, że - niestety - Lestrangowie stali po zupełnie innej stronie barykady, niż Weasleyowie czy Prewettowie, których znała i ceniła. Byli dobrymi ludźmi. Młodej dziewczyny nie znała, nie miała więc o niej wyrobionej opinii, lecz niestety mogła się domyślać, że przez dorastanie w podobnym środowisku, to znaczy bycie wychowaną przez ludzi, którzy mugoli po prostu nienawidzili, także i ona przesiąknęła tymi ideami. Przynależność do domu Węża także mogła na to wskazywać. W każdym razie - ten świat i idee były pannie Pomfrey absolutnie obce. Przepych, luksus, przywiązanie do rzeczy materialnych, zmuszanie do małżeństw: nie była częścią szlachetnego świata, lecz co nieco o tym już słyszała i właściwie dziewczętom takim jak Marine po prostu szczerze współczuła. Okowów, które nałożono jej tuż po narodzinach, którymi była szlachecka etykieta i niemożliwość dokonywania własnych wyborów. Poppy oczywiście ceniła każdego, kto odznaczał się uprzejmością i dobrymi manierami, lecz nie lubiła także przesady i nadmiernej egzaltacji, która szlachcie zwykle towarzyszyła.
Wątpiłaby, by mogła odnaleźć z Marine Lestrange wspólny język, ale podobne myśli nawet nie zaprzątały głowy Poppy Pomfrey; była tu po to, by pracować i leczyć uczniów - i tylko po to.
-Chyba nie ma już takich miejsc, gdzie zaburzenia magiczne nie dają o sobie znać - odrzekła zmartwiona pielęgniarka -Pocieszę Cię jednak - zbliżają się najtrudniejsze egzaminy w Twoim życiu, nic dziwnego, że Twój organizm tak odreagowuje stres. Jeśli zależy Ci na dobrych ocenach, a nie wątpię, że tak, to tak duży stres sieje w młodym organizmie spustoszenie - gdy przypomniała sobie jak ona zemdlała przed egzaminem z zaklęć uśmiechnęła się leciutko -Musisz ją tylko tutaj delikatnie połaskotać, a poluźni uścisk. Tylko bądź ostrożna, panno Lestrange!
Wątpiłaby, by mogła odnaleźć z Marine Lestrange wspólny język, ale podobne myśli nawet nie zaprzątały głowy Poppy Pomfrey; była tu po to, by pracować i leczyć uczniów - i tylko po to.
-Chyba nie ma już takich miejsc, gdzie zaburzenia magiczne nie dają o sobie znać - odrzekła zmartwiona pielęgniarka -Pocieszę Cię jednak - zbliżają się najtrudniejsze egzaminy w Twoim życiu, nic dziwnego, że Twój organizm tak odreagowuje stres. Jeśli zależy Ci na dobrych ocenach, a nie wątpię, że tak, to tak duży stres sieje w młodym organizmie spustoszenie - gdy przypomniała sobie jak ona zemdlała przed egzaminem z zaklęć uśmiechnęła się leciutko -Musisz ją tylko tutaj delikatnie połaskotać, a poluźni uścisk. Tylko bądź ostrożna, panno Lestrange!
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nadchodziły takie czasy, w których każdy będzie musiał wybrać stronę barykady, po jakiej stanie, ponieważ neutralność i obojętność nie będą już akceptowane, a uznane za tożsame ze współwinnymi sprzyjania tej drugiej stronie. Gdyby Marine wiedziała nieco więcej na temat tego, co działo się obecnie w czarodziejskim świecie, niechybnie już teraz zajęłaby swoją pozycję, godnie i wiernie trwając przy stanowisku rodziny; co do tego Poppy miała absolutną rację i nikt nie powinien mieć żadnych wątpliwości. Niestety, świat nie był czarno biały, a takie podziały nie zawsze działy się bez żalu. Choć Lestrange podejrzewała, że jej ulubiony profesor wyznaje kompletnie inne od niej poglądy, wolała żyć w wyparciu i czerpać z tej znajomości, póki mogła. Życie w takim rodzaju zakłamania nie sprawiało jej wielkiej różnicy, wszakże uczona była tego od małego.
Chcąc nie chcąc, Poppy potwierdziła jej obawy dotyczące anomalii. A więc Wielka Brytania nie była już bezpieczna, skoro czarna magia położyła się cieniem nawet na tak poważanej dotąd instytucji, jaką niewątpliwie był Hogwart. Zmartwiony ton pielęgniarki kazał Marine pytać dalej.
- Widziałam, że ofiarami padają nawet młodsze dzieci. Czy ktokolwiek robi cokolwiek, by to powstrzymać? – nie wiedzieć czemu pomyślała o Ministerstwie Magii, lecz zaraz wyśmiała się w duchu za samą myśl o tym, że rząd mógłby realnie nieść pomoc obywatelom swojego kraju.
Pocieszenie odnośnie najtrudniejszych egzaminów w życiu spowodowało tylko, że Marine przełknęła ślinę i skrzywiła się na moment. Doskonale wiedziała o zbliżającej się powinności i z każdym dniem stresowała się coraz bardziej. Nie potrzebowała przypomnienia, nawet wypowiedzianego w dobrej wierze.
Jej pierwsza próba połaskotania roślinki chyba się nie powiodła, bowiem Pomfrey pouczyła ją odnośnie nacisku i poprosiła, by spróbowała jeszcze raz. Zawzięta panna Lestrange natychmiast wykonała jej polecenie i, o dziwo, odniosła sukces. Wnykopieńka poluzowała uścisk, a młoda pielęgniarka mogła się już od niej uwolnić i skupić na pacjentce.
- Dlatego właśnie wszystko sprowadza się do eliksiru – przypomniała swobodnym tonem licząc, że już za moment otrzyma to, po co tu przyszła.
Chcąc nie chcąc, Poppy potwierdziła jej obawy dotyczące anomalii. A więc Wielka Brytania nie była już bezpieczna, skoro czarna magia położyła się cieniem nawet na tak poważanej dotąd instytucji, jaką niewątpliwie był Hogwart. Zmartwiony ton pielęgniarki kazał Marine pytać dalej.
- Widziałam, że ofiarami padają nawet młodsze dzieci. Czy ktokolwiek robi cokolwiek, by to powstrzymać? – nie wiedzieć czemu pomyślała o Ministerstwie Magii, lecz zaraz wyśmiała się w duchu za samą myśl o tym, że rząd mógłby realnie nieść pomoc obywatelom swojego kraju.
Pocieszenie odnośnie najtrudniejszych egzaminów w życiu spowodowało tylko, że Marine przełknęła ślinę i skrzywiła się na moment. Doskonale wiedziała o zbliżającej się powinności i z każdym dniem stresowała się coraz bardziej. Nie potrzebowała przypomnienia, nawet wypowiedzianego w dobrej wierze.
Jej pierwsza próba połaskotania roślinki chyba się nie powiodła, bowiem Pomfrey pouczyła ją odnośnie nacisku i poprosiła, by spróbowała jeszcze raz. Zawzięta panna Lestrange natychmiast wykonała jej polecenie i, o dziwo, odniosła sukces. Wnykopieńka poluzowała uścisk, a młoda pielęgniarka mogła się już od niej uwolnić i skupić na pacjentce.
- Dlatego właśnie wszystko sprowadza się do eliksiru – przypomniała swobodnym tonem licząc, że już za moment otrzyma to, po co tu przyszła.
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Takie czasy nie nadchodziły - one już na stały. Kolejna wojna powoli i przebiegle wkradała się do ich życia, ich świata, nie zwrażając na cokolwiek, mając w poważaniu usilne starania niektórych, by to wyprzeć. Nastał moment, kiedy należało opowiedzieć się po konkretnej stronie - czy jest się za życiem, czy przeciw życiu. Bierność oznaczała przyzwolenie na mordowanie niewinnych, obojętność to zgoda na tortury mężczyzn, kobiet i dzieci, młodych i starców, tylko dlatego, że urodzili się w innej rodzinie. Bierność była niczym innym jak współudziałem w tej zbrodni. Wszystkie młode damy mogły wypierać się, udawać, że wcale ich to nie dotyczy, że polityką się nie interesują, że nie mają prawa, by to robić - lecz to, co się działo wykraczało poza ramy polityki. Wojna to sprawa ich wszystkich. A jeśli ktoś miał posotać obojętny - był winny, po stokroć bardziej, bo zakłamany.
Poppy przeszło pół rok temu wybrała Zakon Feniksa; wybrała jasność i walkę o życie, o przetrwanie tych, którzy tego potrzebowali, nie byli niczemu winni. Nie była aurorem, nie potrafiła walczyć, lecz robila to, służąc Zakonowi swymi umiejetnościami uzdrowicielskimi, biorąc udział w badaniach naukowych i pracując nad nowymi zaklęciami wraz z lordem Carrowem i lordem Prewettem. Wiedziała, że będzie walczyć do upadłego, do ostatniej kropli swojej krwi: taka się już urodziła. Nie było w niej choćby odrobiny egoizmu.
-Oczywiście, że robi - odpowiedziała Poppy, a w ton jej głosu wkradła się odrobinka przygany. Panienka Lestrange wypowiedziała się lekceważąco, to nieodpwiednie słowa w ustach młodej damy -Musisz jednak wiedzieć, moja droga, że nasz świat pierwszy raz ma do czynienia z podobną... Sytuacją. Nigdy dotąd się to nie zdarzyło. Przynajmniej z tego co mi wiadomo. Wszytko to jest bardzo trudne... i bardzo skomplikowane. I wymaga czasu. Na razie musimy sobie jakoś radzić i skupić na tym, by przetrwać te trudne chwile - odpowiedziała szczerze zmartwiona; serce się jej krajało na myśl o pierwszoroczniakach, których dręczyły nagłe ataki słabości, upiorne migreny i nagłe, ostre krwiotoki z nosa.
Panienka Lestrange zbliżyła się do niej, zgdnie z prośbą, by podjąć próbę połaskotania rośliny; nie udało się za pierwszym razem, lecz kluczem była tu cierpliwość -Nic nie szkodzi, moja droga, zrób to odrobinę delikatniej... Ona lubi łaskotki... O, tak dobrze! - zachęciła ją Poppy; juz po chwili poczuła, że wnykopieńka luzuje uścisk, więc prędko uwolniła swoją rękę -Bardzo Ci dziękuję, naprawdę. Chodź, umyjesz ręce. - gestem zaprosiła ją w kąt komnaty, gdzie stała umywalka. Sterylna czystość była dlań bardzo ważna. Pozwoliła panience Lestrange obmyć dłonie pierwszej, bo jej samej zajęło to dużo więcej czasu. Kiedy miała je już zadowalajaco czyste, osuszyła je ręcznikiem, zdjęła fartuszek i podeszła do wysokiej szafki, stojącej po lewej stronie od drzwi, nie tak na widoku. Chwilę szukała odpowiedniej fiolki, nim zwróciła się do Marine zmartwiona -Muszę Cię jednak zmartwić, ostatnią fiolkę eliksiru wypił Puchon, leżący na sali... Zaczekaj jednak, dam Ci zioła, dobrze? Są dość silne, więc uważaj. Powinnaś spokojnie po nich zasnąć, a jutro po lekcjach wróć po eliksir. Wezmę się za to rano i w ciągu kilku godzin powinien być już gotowy. Jesli dzisiejszej nocy będzie Cię dręczyła bezsenność, to przyjdź do mnie, dobrze? Coś na to poradzimy - mówiła przepraszająco, szczerze żałując, że nie może pomóc pannie Lestrange, tak jak tego pragnęła. Miała jednak nadzieję, że zioła okażą się skuteczne. Podeszła do kolejnego kredensu, skąd wyciągnęła skórzany, pełen ich woreczek, który wręczyła Marine z dobrodusznym uśmiechem.
Poppy przeszło pół rok temu wybrała Zakon Feniksa; wybrała jasność i walkę o życie, o przetrwanie tych, którzy tego potrzebowali, nie byli niczemu winni. Nie była aurorem, nie potrafiła walczyć, lecz robila to, służąc Zakonowi swymi umiejetnościami uzdrowicielskimi, biorąc udział w badaniach naukowych i pracując nad nowymi zaklęciami wraz z lordem Carrowem i lordem Prewettem. Wiedziała, że będzie walczyć do upadłego, do ostatniej kropli swojej krwi: taka się już urodziła. Nie było w niej choćby odrobiny egoizmu.
-Oczywiście, że robi - odpowiedziała Poppy, a w ton jej głosu wkradła się odrobinka przygany. Panienka Lestrange wypowiedziała się lekceważąco, to nieodpwiednie słowa w ustach młodej damy -Musisz jednak wiedzieć, moja droga, że nasz świat pierwszy raz ma do czynienia z podobną... Sytuacją. Nigdy dotąd się to nie zdarzyło. Przynajmniej z tego co mi wiadomo. Wszytko to jest bardzo trudne... i bardzo skomplikowane. I wymaga czasu. Na razie musimy sobie jakoś radzić i skupić na tym, by przetrwać te trudne chwile - odpowiedziała szczerze zmartwiona; serce się jej krajało na myśl o pierwszoroczniakach, których dręczyły nagłe ataki słabości, upiorne migreny i nagłe, ostre krwiotoki z nosa.
Panienka Lestrange zbliżyła się do niej, zgdnie z prośbą, by podjąć próbę połaskotania rośliny; nie udało się za pierwszym razem, lecz kluczem była tu cierpliwość -Nic nie szkodzi, moja droga, zrób to odrobinę delikatniej... Ona lubi łaskotki... O, tak dobrze! - zachęciła ją Poppy; juz po chwili poczuła, że wnykopieńka luzuje uścisk, więc prędko uwolniła swoją rękę -Bardzo Ci dziękuję, naprawdę. Chodź, umyjesz ręce. - gestem zaprosiła ją w kąt komnaty, gdzie stała umywalka. Sterylna czystość była dlań bardzo ważna. Pozwoliła panience Lestrange obmyć dłonie pierwszej, bo jej samej zajęło to dużo więcej czasu. Kiedy miała je już zadowalajaco czyste, osuszyła je ręcznikiem, zdjęła fartuszek i podeszła do wysokiej szafki, stojącej po lewej stronie od drzwi, nie tak na widoku. Chwilę szukała odpowiedniej fiolki, nim zwróciła się do Marine zmartwiona -Muszę Cię jednak zmartwić, ostatnią fiolkę eliksiru wypił Puchon, leżący na sali... Zaczekaj jednak, dam Ci zioła, dobrze? Są dość silne, więc uważaj. Powinnaś spokojnie po nich zasnąć, a jutro po lekcjach wróć po eliksir. Wezmę się za to rano i w ciągu kilku godzin powinien być już gotowy. Jesli dzisiejszej nocy będzie Cię dręczyła bezsenność, to przyjdź do mnie, dobrze? Coś na to poradzimy - mówiła przepraszająco, szczerze żałując, że nie może pomóc pannie Lestrange, tak jak tego pragnęła. Miała jednak nadzieję, że zioła okażą się skuteczne. Podeszła do kolejnego kredensu, skąd wyciągnęła skórzany, pełen ich woreczek, który wręczyła Marine z dobrodusznym uśmiechem.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Wojna była naprawdę mocnym określeniem; słowem, którego brzmienie nie wzbudzało w Marine należnych obaw, bowiem od małego wychowywana była w bezpiecznych murach posiadłości na Wyspie Wight, a później trafiła do Hogwartu. Choć szkoły nie uznawała już za tak bezpieczną, jak jeszcze kilka miesięcy temu, nie miała tak wielkiego powodu do strachu jak choćby Poppy. Żyła w nieświadomości, a choć czasem ją to uwierało, w gruncie rzeczy zapewniało błogość i beztroskę, na którą mogła sobie pozwolić również przez wzgląd na swój młody wiek. Jawiły się przed nią oczywiste obowiązki młodej damy, jednak bardziej obawiała się oblanych egzaminów niż wojny czarodziejów, która w jej mniemaniu była tylko odległą mrzonką. Wierzyła, że ochroni ją nazwisko, że szlachta stanie po słusznej, zwycięskiej stronie i zaprowadzony zostanie taki porządek w społeczeństwie, jaki należny był mu od lat.
Nie przyszła jednak rozmawiać z Poppy o polityce i aktualnej sytuacji na świecie, choć zapewnienia pielęgniarki miały w sobie lekko karcącą nutę. Marine nie wiedziała czemu, w końcu nie zapytała o nic złego. Nie słyszała o żadnej zorganizowanej grupie, stawiającej czoła anomaliom ani o żadnych konkretnych ruchach Ministerstwa, które miałoby tę sytuację wyprostować. Jeśli Pomfrey tłumaczyła, że coś było skomplikowane i wymagało czasu, Lestrange uznała, że kobieta sama tak naprawdę żyje w wyparciu. Kto coś robił? Jakie były tego skutki? Wzniosłe idee same w sobie jeszcze nigdy nie naprawiły świata, do tego potrzebne były czyny.
Ślizgonka nie kontynuowała już tego tematu wyczuwając, ze weszła na zbyt grząski grunt. Nie dla siebie, ale dla butnej pielęgniarki, która chciała dobrze, lecz w pojedynkę na pewno wiele nie zdoła zdziałać. Przecież nie taki był cel wizyty w skrzydle szpitalnym, by wdawać się w dyskusje z jego pracownicą, czyż nie?
Z ulgą przyjęła koniec mocowania się z roślinką i niemal natychmiast wkroczyła za kobietą do pomieszczenia z umywalką, gdzie też starannie i dokładnie umyła dłonie pod ciepłą wodą. W dormitorium czekał już na nią specjalny krem, którego zamierzała użyć od razu po powrocie.
Wiadomość o braku eliksiru wytrąciła ją z równowagi. Nie ufała ziołom tak bardzo, jak miksturom, zmarszczyła więc brwi w geście niezadowolenia i nawet nie próbowała tego grymasu ukrywać. Z jej ust jednak wyrwały się słowa stojące w opozycji do lekko nadąsanej miny.
- Niech tak będzie, dziękuję. Oby obyło się bez koszmarów – przyjęła woreczek i przyjrzała mu się uważnie, za chwilę dopytując o odpowiednie ich podanie i dawkowanie.
A gdy otrzymała już wyczerpujące odpowiedzi i była pewna, że je zapamiętała, życzyła Poppy dobrej nocy i opuściła skrzydło szpitalne, kierując się prosto do lochów.
| zt
Nie przyszła jednak rozmawiać z Poppy o polityce i aktualnej sytuacji na świecie, choć zapewnienia pielęgniarki miały w sobie lekko karcącą nutę. Marine nie wiedziała czemu, w końcu nie zapytała o nic złego. Nie słyszała o żadnej zorganizowanej grupie, stawiającej czoła anomaliom ani o żadnych konkretnych ruchach Ministerstwa, które miałoby tę sytuację wyprostować. Jeśli Pomfrey tłumaczyła, że coś było skomplikowane i wymagało czasu, Lestrange uznała, że kobieta sama tak naprawdę żyje w wyparciu. Kto coś robił? Jakie były tego skutki? Wzniosłe idee same w sobie jeszcze nigdy nie naprawiły świata, do tego potrzebne były czyny.
Ślizgonka nie kontynuowała już tego tematu wyczuwając, ze weszła na zbyt grząski grunt. Nie dla siebie, ale dla butnej pielęgniarki, która chciała dobrze, lecz w pojedynkę na pewno wiele nie zdoła zdziałać. Przecież nie taki był cel wizyty w skrzydle szpitalnym, by wdawać się w dyskusje z jego pracownicą, czyż nie?
Z ulgą przyjęła koniec mocowania się z roślinką i niemal natychmiast wkroczyła za kobietą do pomieszczenia z umywalką, gdzie też starannie i dokładnie umyła dłonie pod ciepłą wodą. W dormitorium czekał już na nią specjalny krem, którego zamierzała użyć od razu po powrocie.
Wiadomość o braku eliksiru wytrąciła ją z równowagi. Nie ufała ziołom tak bardzo, jak miksturom, zmarszczyła więc brwi w geście niezadowolenia i nawet nie próbowała tego grymasu ukrywać. Z jej ust jednak wyrwały się słowa stojące w opozycji do lekko nadąsanej miny.
- Niech tak będzie, dziękuję. Oby obyło się bez koszmarów – przyjęła woreczek i przyjrzała mu się uważnie, za chwilę dopytując o odpowiednie ich podanie i dawkowanie.
A gdy otrzymała już wyczerpujące odpowiedzi i była pewna, że je zapamiętała, życzyła Poppy dobrej nocy i opuściła skrzydło szpitalne, kierując się prosto do lochów.
| zt
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nad wychowaniem młodych dam Poppy mogła jedynie ciężko westchnąć; nie wiedziała wiele o rodach krwi szlachetnej, o życiu wiedzionym na salonach, wyższych sferach, poznała jednak w życiu dość czarownic z tytułem lady, by mogła wyrobić sobie opinię. Broniła się przed tym, by nie zamykać ich wszystkich w jednej szufladzie, nie traktować stereotypowo, lecz cóż - większość niestety wpisywała się w schemat. Żyły w złotej klatce, wychowywane na bezwolne lalki, mające jedynie pięknie wyglądać, poprawnie tańczyć, śpiewać, leżeć i pachnieć. Nadmiar dóbr materialnych, przepych, luksus od samego początku psuł je od środka, wyniszczał, zmieniał w materialistki, płytkie i powierzchowne istoty, skupione wyłącznie na sobie i nowych sukienkach, sukcesie na salonach i dobrym zamążpójściu. Ich świat był mikroskopijny, skupiony na przyjęciach i luksusie, w większości takie panny były ślepe na to, co działo się wokół. A nawet, jeśli do ich uszu docierały informacje o strasznych wydarzeniach, to zasłaniały uszy, zamykały oczy - bo co to ich obchodziło. Być może nie byłoby to tak oburzające, gdyby nie podzielały bez zastanowienia światopoglądu swych ojców, pełnych bezpodstawnej i niemądrej nienawiści do mugoli.
Oczywiście nie uważała, że panna Lestrange jest kropka w kropkę taka sama jak lady z koszmarów panny Pomfrey. Srebrne i zielone barwy zdobiące jej szaty mówiły jednak dość wyraźnie, jakie wartości są dla niej ważne - dla Ślizgonów od zawsze była to czysta krew. Te myśli kłębiły się jednak Poppy głęboko w sercu, z chwilą podjęcia pracy w Hogwarcie musiała wyzbyć się uprzedzeń do wychowanków domu Slytherina, a przynajmniej oficjalnie. Wszystkich traktowała tak samo - surowo, lecz troskliwie.
Zignorowała pełen niezadowolenia wyraz na twarzy Ślizgonki. Problem nie był jeszcze nasilony, zioła powinny były pomóc, a eliksir słodkiego snu był dość silnym środkiem i nie należało z nim przesadzać.
-Wsyp trzy łyżeczki do szklanki i zalej gorącą, ale nie wrzącą wodą. Najlepiej niech odstoi trzy minutki po zagotowaniu. Przykryj szklankę spodkiem i zaczekaj kwadrans, aż zaparzą się porządnie. Wypij je, zanim ostygną, dobrze? Szybko działają, więc powinnaś szybko zasnąć - ciągnęła dalej, niezmienne uprzejmym tonem, z dobrodusznym uśmiechem na ustach.
Pożegnała Marine, wymuszając na niej obietnicę, że wróci, jeśli zioła okażą się zbyt słabe, po czym zamknęła za nią drzwi skrzydła szpitalnego, było już późno. Wracając do gabinetu sprawdziła jeszcze, czy leżący na sali Puchon nadal śpi snem spokojnym.
/ zt
Oczywiście nie uważała, że panna Lestrange jest kropka w kropkę taka sama jak lady z koszmarów panny Pomfrey. Srebrne i zielone barwy zdobiące jej szaty mówiły jednak dość wyraźnie, jakie wartości są dla niej ważne - dla Ślizgonów od zawsze była to czysta krew. Te myśli kłębiły się jednak Poppy głęboko w sercu, z chwilą podjęcia pracy w Hogwarcie musiała wyzbyć się uprzedzeń do wychowanków domu Slytherina, a przynajmniej oficjalnie. Wszystkich traktowała tak samo - surowo, lecz troskliwie.
Zignorowała pełen niezadowolenia wyraz na twarzy Ślizgonki. Problem nie był jeszcze nasilony, zioła powinny były pomóc, a eliksir słodkiego snu był dość silnym środkiem i nie należało z nim przesadzać.
-Wsyp trzy łyżeczki do szklanki i zalej gorącą, ale nie wrzącą wodą. Najlepiej niech odstoi trzy minutki po zagotowaniu. Przykryj szklankę spodkiem i zaczekaj kwadrans, aż zaparzą się porządnie. Wypij je, zanim ostygną, dobrze? Szybko działają, więc powinnaś szybko zasnąć - ciągnęła dalej, niezmienne uprzejmym tonem, z dobrodusznym uśmiechem na ustach.
Pożegnała Marine, wymuszając na niej obietnicę, że wróci, jeśli zioła okażą się zbyt słabe, po czym zamknęła za nią drzwi skrzydła szpitalnego, było już późno. Wracając do gabinetu sprawdziła jeszcze, czy leżący na sali Puchon nadal śpi snem spokojnym.
/ zt
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Książka spadła ze składanego stoliczka, gdy koła jednego z pierwszy wagonów Hogwart Express trafiło na uszkodzoną szynę. Dopiero głuche uderzenie grubego tomiska Nowej teorii numerologii Lukasa Karuzosa o podłogę przedziału wyrwał pannę Pomfrey z zamyślenia. - Och, przepraszam - wymamrotała do profesora Silwanusa Kettleburna, nauczyciela opieki nad magicznymi stworzeniami, jednakże on jedynie machnął swoją protezą (rękę i połowę nogi stracił wszak podczas badania nowych gatunków czarodziejskich zwierząt) i powrócił do własnej lektury. Cieszyła się, że to z panem Kettleburn przyszło jej dzielić podróż do Hogwartu, do pracy - był czarującym człowiekiem, uśmiechniętym i pogodnym, jedynie bywał wyjątkowo... Lekkomyślny w swej miłości do niebezpiecznych zwierząt. Zakaz wystawiania pantomim Hogwart zawdzięczał właśnie jemu i tragicznej historii przedstawienia Fontanna Szczęśliwego Losu, kiedy to przez jaja popiełka pożoga strawiła całą Wielką Salę, a skrzydło szpitalne było pełne jak nigdy... Nie pamiętała tego, oczywiście, nie mogła przecież; to miało miejsce wiele lat temu, a profesor Kettleburn zdążył zostać wielokrotnie zawieszonym jeszcze kilkukrotnie - ale legendę tę uczniowie i grono pedagogiczne powtarzało sobie do dziś. Nauczyciel opieki nad magicznymi stworzeniami był zresztą bardzo częstym gościem w skrzydle szpitalnym, o tym zdążyła się już przekonać - i choć był bardzo grzecznym i wdzięcznym pacjentem, to wolałaby widywać go tam rzadziej.
Podniosła książkę, powróciła spojrzeniem do lektury; przeczytała kilka stron, a gdy oprzytomniała znów, zorientowała się, że nic z nich nie zrozumiała, nie pamiętała co przed chwilą czytała - pochłaniały ją rozmyślania. Czy powinna była wracać do Hogwartu, do szkoły magii i czarodziejstwa, gdy nie było w nim już Gellerta Grindelwalda? Zatrudniła się w nim przeszło rok temu, aby czuwać nad dziećmi, których bezpieczeństwo było zagrożone. Robiła co mogła, aby ulżyć im w bólu; opatrywała rany uczniów, których uczył czarnej magii - i roniła nad nimi łzy. Grindewald zniknął jednak, a stanowisko dyrektora na nowo przejął profesor Armando Dippet - wszystko wróciłoby na swoje właściwe tory, szkoła znów mogłaby stanowić hermetyczny, zamknięty świat dla uczniów i nauczycieli, odcięty od tego co działo się zewnątrz. Mogłoby, ale Ministerstwo Magii wcisnęło doń Departament Tajemnic, Departament Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami - całą rzeszę Niewymownych, niebezpiecznych ludzi, wśród których kryły się prawdziwe potwory. Powinna trwać przy uczniach, czuwać nad tym co się działo, informować Zakon Feniksa. Co jeśli mury zamku przekroczą zwolennicy Grindelwalda? Przetrzymywał tu dzieci, mógł ukryć tu wiele sekretów - zamek był ogromny, a tak wiele jego sekretów wciąż pozostawało nieodkrytych.
- Panno Pomfrey? - cichy, dziewczęcy głosik wyrwał ją z zamyślenia; Poppy zwróciła spojrzenie ku drzwiczkom przedziału, w których stanęła dziewczynka, przebrana już w szkolną szatę. Wyglądała na jedenaście lat, ale na szacie miała już barwy Hufflepuffu - najpewniej drugoroczna. Wskazała nieśmiało na swoje rozbite kolano. Poppy westchnęła ciężko. - A powtarzałam wam, aby nie ganiać się po przedziałach, prawda? - Dziewczynka pokiwała ze zrozumieniem głową, jakby chciała przekazać: więcej już nie będę!, ale jakoś tak jej nie uwierzyła. Poppy pokręciła głową i przytknęła koniec wierzbowej różdżki do rany. - Purus - wyszeptała, aby odkazić ranę, a zaraz po tym: - Episkey.
Kilka chwil później po rozbitych kolanach nie było śladu, a Puchonka opuściła przedział, przepraszając grzecznie za zamieszanie - ledwie zamknęła za sobą drzwi, a usłyszała, że puściła się biegiem. Poppy miała ochotę wznieść ręce do nieba.
Resztę podróży spędziła z Nową teorią numerologii w dłoniach, ale tak naprawdę wcale jej nie czytała. Zastanawiała się wciąż i wciąż, czy powinna była wracać do Hogwartu. Może bardziej przydałaby się w szpitalu świętego Munga? Członkowie Zakonu Feniksa z łatwością by ją tam odnaleźli; zazwyczaj brała bardzo długie dyżury. Potrzebowali tam zaufanego człowieka. W Hogwarcie kontakt z nią był utrudniony. Na jego terenie teleportacja była niemożliwa. W szpitalu miałaby też większe pole do prowadzenia badań, a przynajmniej do ich praktycznej części; tyle, że wciąż nie dość dobrze opracowała tę teoretyczną, nie sprawdziła wszystkich możliwości.
Tak, czy owak - było za późno już na zmianę decyzji. Nie wysłała listu z rezygnacją do profesora Dippeta, a pierwszego września zjawiła się na odpowiednim peronie, aby wraz z kilkoma innymi nauczycielami (i całym stadem uczniów) wsiąść do lśniącego, czerwonego pociągu - Express Hogwart. Gdy dotarli do zamku, zdążyło się już ściemnić, a gdy szła przez dworzec w Hogsmeade - przypomniała sobie swoją pierwszą podróż. Zachwyt i niepokój, jakie jej wtedy towarzyszyły, ale i ogromny smutek. Żałowała, że Charlie nie mógł być wtedy z nią. Żałowała, że w ogóle nie miał możliwości, aby uczyć się w tym miejscu - to nie było sprawiedliwe. Lata w Hogwarcie byłyby dużo wspanialsze, gdyby mogła dzielić je z nim.
Wsiadła z profesorem Kettleburnem do powozu i zabrał ich do zamku; razem z pozostałą częścią grona pedagogicznego obserwowała Ceremonię Przydziału. Pamiętała, że stara, wyniszczona Tiara zastanawiała się nad tym, czy nie przydzielić jej do Ravenclawu, ale trwało to zaledwie kilka uderzeń serca - zaraz prędko wykrzyknęła głośno Hufflepuff! Ceremonia była wspaniała, jak zawsze, choć dziwnie było ją obserwować zza stołu nauczycielskiego - wciąż do tego nie przywykła. Dłużej była tu uczennicą, niż pracownicą. W pewnej chwili na talerzach, półmiskach i w wazach pojawiło się bogactwo pyszności; uczniowie i nauczyciele zabrali się za jedzenie, aż wszystkim trzęsły się uszy. Poppy skubnęła ledwie trochę gulaszu i pieczonych ziemniaków, nie była głodna; myśli wciąż krążyły wokół Azkabanu, dzieci, które pozostawały pod opieką profesor Bagshot, nadchodzącego spotkania Zakonu Feniksa. Od nich robiło jej się słabo i niedobrze.
Wyszła z uczty wcześniej; dołączyła do pani Findley, która nie czuła się na siłach, albo po prostu nie miała już ochoty, by zejść na dół. Sądziła, że będą tego wieczoru same, ale pomyliła się - nie minęły dwie godziny, a drzwi sali szpitalnej się otworzyły.
Stanął w nich Gryfon, pulchny chłopiec o okrągłej, piegowatej buzi i jasnych jak słoma włosach. Zaczął skarżyć się, że mu niedobrze, że okropnie boli go brzuch; Poppy nie podejrzewała, że za tym może stać choroba.
- Po prostu przesadziłeś z czekoladą i słodkościami, prawda? - spytała go, unosząc przy tym brew; oczywiście, tych pyszności trudno było sobie odmówić, ale wpychanie ich na siłę było wyjątkowo niemądre. Chłopiec nie przyznał się, oczywiście, ale resztki kremu w kącikach ust jednak go zdradzały. Poppy westchnęła i kazała mu zaczekać; zniknęła na kilka chwil na zapleczu, aby znaleźć tam odpowiedni eliksir na bóle brzucha i nudności, po czym wróciła do chłopca.
- Wypij wszystko - poleciła, odkorkowując fiolkę i podając ją uczniowi.
Gryfon uniósł fiolkę do twarzy i powąchał.
- Pachnie obrzydliwie.
- To nie perfumy.
Wypił maleńki łyczek.
- Smakuje obrzydliwe... - poskarżył się z wyrzutem.
- Lekarstwo nie ma smakować, tylko leczyć, mój drogi - tłumaczyła cierpliwie; powtarzała to wciąż i wciąż, ale uczniowie i tak oczekiwali, ze eliksiry, które im poda będą smakować jak sok dyniowy. Jeszcze czego!
Gryfon przez kilka chwil rozważał w myślach, czy cierpienia do rana nie będą jednak lepszą opcją, niż wypicie paskudnego, gorzkiego lekarstwa - ostatecznie postanowił się jednak przemóc i wypił całą zawartość fiolki, krzywiąc się przy tym tak, jakby dała mu co najmniej smocze łajno.
- Możesz już wracać do siebie, niedługo ci przejdzie.
Gryfon trwał jednak w miejscu, przyglądając się jej uważnie. Widziała, że chce o coś zapytać, że ma coś do powiedzenia, dlatego zachęciła go do tego krótkim gestem dłoni. Było już późno i powinien położyć się do łóżka.
- A nie powinienem... No wie pani, zostać tu co najmniej do jutra? - zapytał chłopiec, spoglądając na łóżko z nadzieją.
Nie łóżko w skrzydle szpitalnym miała akurat na myśli. Przez chwilę zastanawiała się, czy naprawdę czul się na tyle paskudnie, aby chcieć tu zostać, jednakże w mig pojęła o co chodzi.
- Możesz tu zostać do świtu, jeśli chcesz, ale na lekcje i tak będziesz musiał się udać, jeśli o to ci chodzi - powiedziała surowo, splatając ręce na piersi i obdarzając go badawczym spojrzeniem.
Zawiedziona mina chłopca utwierdziła Poppy w przekonaniu, że nie pomyliła się w ocenie jego intencji.
- To ja... To ja jednak już pójdę.
- Dobranoc - powiedziała tylko; uniosła dłoń i pogroziła mu palcem. Gryfon odpowiedział jej jedynie przepraszającym uśmiechem niewiniątka i zniknął za drzwiami.
Poppy zabrała pustą fiolkę i powróciła na zaplecze; miała dziś spędzić tu noc. Pani Findley szykowała się do snu, ale Poppy wiedziała, że prędko nie zaśnie - musiała w końcu przeczytać, a co najważniejsze - zrozumieć rozdział Nowej teorii numerologii.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
| Data do wybrania przez Poppy
Młody George Lyon był wyjątkowo buntowniczym, młodym i niedoświadczonym przez życie trzynastoletnim czarodziejem, który nie bał się niczego. Był jednocześnie trochę głupkowaty. Tiara Przydziału przydzieliła go do Gryffindoru, choć jednocześnie wahała się nad Hufflepuffem, prawdopodobnie przez to, że wierzył każdemu i nie nikomu nie chciał robić krzywdy. Pomijając siebie… choć z tego nie zdawał sobie sprawy, choćby nie wiadomo jak często lądował w Skrzydle Szpitalnym z dziwną dolegliwością lub złamaniem.
Od samego początku swojej przygody z Hogwartem nabierał się na każde słowo starszych kolegów, którzy znaleźli w nim swego rodzaju ofiarę i królika doświadczalnego dla ich szalonych pomysłów. On z kolei zawsze chciał udowodnić, że nie boi się niczego, choćby miało to być spędzenie nocy w Zakazanym Lesie. Nie wiedzieć dlaczego, miał wrażenie, że to sprawia, że wszyscy bardziej go szanują, gdy w rzeczywistości wszyscy się z niego śmiali. Nauka nie szła mu najlepiej, choć mógłby być dobrym czarodziejem, gdyby tylko spędzał więcej czasu nad książkami niż w poszukiwaniu przygód.
Tego dnia czwórka Gryfonów z piątego roku postawiła mu za zadanie wspiąć się na mury Hogwartu bez użycia magii i zabranie czarnej chusty, którą wbili w jeden z wysokich kamieni. Zabrali mu różdżkę i życzyli mu powodzenia… po czym odeszli, zupełnie nie przejmując się tym, że młody George będzie próbować zdobyć przedmiot do upadłego. Długo próbował wdrapać się na mury. Był już blisko, złapał upragnioną chustę, świadczącą o jego męskości i odwadze (a także głupocie), gdy w tym samym momencie noga poślizgnęła się na kamieniu a on spadł z wysokości około trzech-czterech metrów.
Stracił przytomność, ale czarna chusta znalazła się w jego dłoni. Ocknął się dopiero w znanym mu dobrze pomieszczeniu – Skrzydle Szpitalnym. Pierwsze, co zrobił, to spróbował się podnieść. Pech chciał, że w tym momencie ból przeszedł przez całe jego plecy, a i uaktywnił się w nogach i prawej ręce. Nie wiedział o tym, że nieszczęśliwie złamał sobie kości śródstopia w lewej stopie, a przy tym wyjątkowo mocno się poobijał i prawdopodobnie zwichnął staw ramienny. Prawa stopa także zdawała się puchnąć. Na jego ciele znajdowały się drobne zadrapania. Jęknął głośno i wrócił do swojej leżącej pozycji. Kątem oka zauważył, że udało mu się zdobyć czarną chustę. Miał jedynie nadzieję, że pani Pomfrey nie będzie znudzona jego kolejnymi „odwiedzinami”. W końcu… nic mu nie było! To tylko chwilowy ból, pewnie za chwilę przejdzie! Złapał to, co miał złapać! Powinien jak najszybciej stąd wyjść i pokazać kolegom, że nie był takim głupolem, jak to oni myśleli! Wystarczy jakiś eliksir wzmacniający i stanie na nogi, prawda?
Młody George Lyon był wyjątkowo buntowniczym, młodym i niedoświadczonym przez życie trzynastoletnim czarodziejem, który nie bał się niczego. Był jednocześnie trochę głupkowaty. Tiara Przydziału przydzieliła go do Gryffindoru, choć jednocześnie wahała się nad Hufflepuffem, prawdopodobnie przez to, że wierzył każdemu i nie nikomu nie chciał robić krzywdy. Pomijając siebie… choć z tego nie zdawał sobie sprawy, choćby nie wiadomo jak często lądował w Skrzydle Szpitalnym z dziwną dolegliwością lub złamaniem.
Od samego początku swojej przygody z Hogwartem nabierał się na każde słowo starszych kolegów, którzy znaleźli w nim swego rodzaju ofiarę i królika doświadczalnego dla ich szalonych pomysłów. On z kolei zawsze chciał udowodnić, że nie boi się niczego, choćby miało to być spędzenie nocy w Zakazanym Lesie. Nie wiedzieć dlaczego, miał wrażenie, że to sprawia, że wszyscy bardziej go szanują, gdy w rzeczywistości wszyscy się z niego śmiali. Nauka nie szła mu najlepiej, choć mógłby być dobrym czarodziejem, gdyby tylko spędzał więcej czasu nad książkami niż w poszukiwaniu przygód.
Tego dnia czwórka Gryfonów z piątego roku postawiła mu za zadanie wspiąć się na mury Hogwartu bez użycia magii i zabranie czarnej chusty, którą wbili w jeden z wysokich kamieni. Zabrali mu różdżkę i życzyli mu powodzenia… po czym odeszli, zupełnie nie przejmując się tym, że młody George będzie próbować zdobyć przedmiot do upadłego. Długo próbował wdrapać się na mury. Był już blisko, złapał upragnioną chustę, świadczącą o jego męskości i odwadze (a także głupocie), gdy w tym samym momencie noga poślizgnęła się na kamieniu a on spadł z wysokości około trzech-czterech metrów.
Stracił przytomność, ale czarna chusta znalazła się w jego dłoni. Ocknął się dopiero w znanym mu dobrze pomieszczeniu – Skrzydle Szpitalnym. Pierwsze, co zrobił, to spróbował się podnieść. Pech chciał, że w tym momencie ból przeszedł przez całe jego plecy, a i uaktywnił się w nogach i prawej ręce. Nie wiedział o tym, że nieszczęśliwie złamał sobie kości śródstopia w lewej stopie, a przy tym wyjątkowo mocno się poobijał i prawdopodobnie zwichnął staw ramienny. Prawa stopa także zdawała się puchnąć. Na jego ciele znajdowały się drobne zadrapania. Jęknął głośno i wrócił do swojej leżącej pozycji. Kątem oka zauważył, że udało mu się zdobyć czarną chustę. Miał jedynie nadzieję, że pani Pomfrey nie będzie znudzona jego kolejnymi „odwiedzinami”. W końcu… nic mu nie było! To tylko chwilowy ból, pewnie za chwilę przejdzie! Złapał to, co miał złapać! Powinien jak najszybciej stąd wyjść i pokazać kolegom, że nie był takim głupolem, jak to oni myśleli! Wystarczy jakiś eliksir wzmacniający i stanie na nogi, prawda?
I show not your face but your heart's desire
Strona 1 z 2 • 1, 2
Skrzydło szpitalne
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Zamek Hogwart