Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Zamek Hogwart
Skrzydło szpitalne
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Skrzydło szpitalne
Skrzydło szpitalne pełni funkcję szpitala dla uczniów oraz nauczycieli w zamku. Skrzydło składa się z kilku pomieszczeń: pierwszym jest przedsionek, gdzie stoi kilka starych krzeseł, pełniący funkcję poczekalni. Właśnie tam mogą poczekać odwiedzający pacjentów, gdyż naraz na sali może znajdować się tylko sześć osób. Drzwi po prawej stronie przedsionka prowadzą do wielkiej, łukowato sklepionej komnaty, której okiennice zajmują całe dwie ściany, dzięki czemu w głównej sali szpitalnej jest zawsze bardzo jasno i słonecznie. Jest tam również niezwykle czysto: podłogi zawsze są wyszorowane, a na nielicznych kredensach i stolikach nocnych nie ma choćby odrobiny kurzu. Wyposażenie jest nader skromne. Stoi tu wiele pojedynczych, lecz wygodnych łóżek, stolik nocny do każdego z nich oraz kilka krzeseł dla odwiedzających. Nocą źródłem światła są świece kandelabru wiszącego w centralnym punkcie komnaty.
Naprzeciwko wejścia znajdują się kolejne drzwi - prowadzące do gabinetu pielęgniarek, składziku oraz ich sypialni. W gabinecie stoi regał wypełniony książkami, biurko z krzesłem oraz palenisko, nad którym wisi kociołek, gdzie pielęgniarka oraz jej pomocnica przygotowują eliksiry lecznicze. W magazynku trzymają zapasy składników do ich wyrobu oraz inne niezbędne do pracy uzdrowiciela przedmioty.
Naprzeciwko wejścia znajdują się kolejne drzwi - prowadzące do gabinetu pielęgniarek, składziku oraz ich sypialni. W gabinecie stoi regał wypełniony książkami, biurko z krzesłem oraz palenisko, nad którym wisi kociołek, gdzie pielęgniarka oraz jej pomocnica przygotowują eliksiry lecznicze. W magazynku trzymają zapasy składników do ich wyrobu oraz inne niezbędne do pracy uzdrowiciela przedmioty.
25 września niech będzie
Dobrze było powrócić do szkolnych murów, choć Hogwart przywodził na myśl nie tylko dobre wspomnienia, bo chyba nigdy nie czuła się tu w pełni dobrze. Na pierwszym roku czuła się obco i nieustannie tęskniła za Charliem. Odkąd trafiła do domu ciotki Euphemii, która stała się dla niej rodziną zastępczą po śmierci rodziców, mieszkający nieopodal chłopiec, Charles, stał się jej przyjacielem i powiernikiem wszelkich tajemnic. Połączyła ich niezwykła nić porozumienia i sympatii, wtedy szalenie za nim tęskniła - i trudno było jej przejść do porządku dziennego z tym, że nie mogą już widywać się codziennie. Następne lata bynajmniej nie były one różowe. Otwarcie Komnaty Tajemnic i przejęcie szkoły przez Gellerta Grindelwalda odbierały temu miejscu uroku i magii. Dla starszych pokoleń Hogwart był jednym z najwspanialszych miejsc na ziemi, w kilku ostatnich wzbudzało naprawdę mieszane uczucia.
Pracowała tu już rok, a mimo to wciąż trudno było jej przywyknąć do tego, że nie stąpa tymi korytarzami w szkolnej szacie z soczyście żółtymi barwami domu Helgi Hufflepuff. Jako część grona pedagogicznego, pracownik, miała zdecydowanie więcej praw (i obowiązków) i mogła poruszać się po zamku dłużej, poznała także kilka jego sekretów - choć jeszcze w zeszłym roku było to trudne. Hogwart, w którym fotel dyrektora obejmował Gellert Grindelwald, był miejscem mrocznym i ponurym. Poppy czuła niepokój budząc się tu każdego ranka, oglądała się za siebie, gdy podążała korytarzami, dlatego jeśli tylko nie musiała spędzała większość czasu w Skrzydle Szpitalnym - bo i tak tam właśnie było jej miejsce.
Nie nauczano już w Hogwarcie czarnej magii odkąd ten bydlak zniknął, a ona i pani Findley nie miały już tak wielu pacjentów, co przyjęła z ulgą i radością. Naturalnie, uczniowie zawsze znajdowali sposób, by uczynić sobie krzywdę, ale nad taką - załamywała ręce, a nie wylewała łzy.
George Lyon był przypadkiem szczególnym. Zdążyła go już poznać i zapamiętać. Nie wiedziała co ma zrobić z tym chłopcem, jak przemówić mu do rozsądku. Jego wybryki niektórych bawiły, ale w Poppy wzbudzały szczery żal. Krzątała się na końcu sali, przy szafce z eliksirami, czekając aż Gryfon się przebudzi. Gdy dostrzegła kątem oka, że próbuje się podnieść, natychmiast do niego podbiegła.
- Nie ruszaj się, George! - zawołała natychmiast. - Na litość Merlina, po coś ty tam właził?!
Dobrze było powrócić do szkolnych murów, choć Hogwart przywodził na myśl nie tylko dobre wspomnienia, bo chyba nigdy nie czuła się tu w pełni dobrze. Na pierwszym roku czuła się obco i nieustannie tęskniła za Charliem. Odkąd trafiła do domu ciotki Euphemii, która stała się dla niej rodziną zastępczą po śmierci rodziców, mieszkający nieopodal chłopiec, Charles, stał się jej przyjacielem i powiernikiem wszelkich tajemnic. Połączyła ich niezwykła nić porozumienia i sympatii, wtedy szalenie za nim tęskniła - i trudno było jej przejść do porządku dziennego z tym, że nie mogą już widywać się codziennie. Następne lata bynajmniej nie były one różowe. Otwarcie Komnaty Tajemnic i przejęcie szkoły przez Gellerta Grindelwalda odbierały temu miejscu uroku i magii. Dla starszych pokoleń Hogwart był jednym z najwspanialszych miejsc na ziemi, w kilku ostatnich wzbudzało naprawdę mieszane uczucia.
Pracowała tu już rok, a mimo to wciąż trudno było jej przywyknąć do tego, że nie stąpa tymi korytarzami w szkolnej szacie z soczyście żółtymi barwami domu Helgi Hufflepuff. Jako część grona pedagogicznego, pracownik, miała zdecydowanie więcej praw (i obowiązków) i mogła poruszać się po zamku dłużej, poznała także kilka jego sekretów - choć jeszcze w zeszłym roku było to trudne. Hogwart, w którym fotel dyrektora obejmował Gellert Grindelwald, był miejscem mrocznym i ponurym. Poppy czuła niepokój budząc się tu każdego ranka, oglądała się za siebie, gdy podążała korytarzami, dlatego jeśli tylko nie musiała spędzała większość czasu w Skrzydle Szpitalnym - bo i tak tam właśnie było jej miejsce.
Nie nauczano już w Hogwarcie czarnej magii odkąd ten bydlak zniknął, a ona i pani Findley nie miały już tak wielu pacjentów, co przyjęła z ulgą i radością. Naturalnie, uczniowie zawsze znajdowali sposób, by uczynić sobie krzywdę, ale nad taką - załamywała ręce, a nie wylewała łzy.
George Lyon był przypadkiem szczególnym. Zdążyła go już poznać i zapamiętać. Nie wiedziała co ma zrobić z tym chłopcem, jak przemówić mu do rozsądku. Jego wybryki niektórych bawiły, ale w Poppy wzbudzały szczery żal. Krzątała się na końcu sali, przy szafce z eliksirami, czekając aż Gryfon się przebudzi. Gdy dostrzegła kątem oka, że próbuje się podnieść, natychmiast do niego podbiegła.
- Nie ruszaj się, George! - zawołała natychmiast. - Na litość Merlina, po coś ty tam właził?!
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Głos pani Pomfrey wyraźnie przeraził trzynastolatka. Momentalnie poczuł on zimny pot na plecach. Nie chciał tłumaczyć się ze swoich poczynań. Przecież dorośli i tak go nie rozumieli. To nic, że pani pielęgniarka nie była stara jak niektórzy profesorowie… ale wciąż budziła w nim pewien strach i roztaczała wokół siebie autorytet. Dodatkowo… w tym pomieszczeniu to ona miała władzę.
Wiedział jednak, że cała ta sytuacja nie skończy się na podaniu jednego lub dwóch eliksirów. Spodziewał się, że jeżeli nie pani Pomfrey, to za chwilę pojawi się jeden z profesorów, którzy zaczną go wypytywać o powód jego wspinaczki. Tym bardziej zdawał sobie sprawę z tego, że jego tłumaczenia nie miały tutaj znaczenia. Nie chciał przecież wydawać przyjaciół (choć przecież nie rozumiał tego, że ci nie byli prawdziwymi przyjaciółmi). Nie chciał też tracić punktów domu.
Ból wyjątkowo mocno przeszywał jego stopę i promieniował aż do kolana. Każda próba poruszenia nogą oznaczała natomiast jeszcze większy ból. George nie chciał się jednak poddać. Chciał wstać i pokazać, że przecież nic mu się nie stało. To tylko zadrapanie, które za niedługo przejdzie. Nie powinien znajdować się w skrzydle szpitalnym, tylko w pokoju dziennym Gryfonów. Miał przecież udowodnić to, że nie boi się niczego! Za każdym razem jednak ponownie kładł się na łóżku.
– Nic mi nie jest! – odpowiedział, ale zaraz pisnął z bólu. – Pani i tak nie zrozumie! – Nie chciał otrzymać wykładu na temat nieodpowiedzialności. Próbował tylko pokazać i udowodnić, że i on może kolegować się ze starszymi kolegami. Poza tym, miał wrażenie, że pani Pomfrey i tak nie chciałaby i nie próbowałaby go zrozumieć.
W międzyczasie rozejrzał się za starszymi kolegami. Miał cichą nadzieję, że któryś z nich przyszedł zobaczyć czy udało mu się złapać chustę, że może go odwiedzi i potwierdzi, że nic mu się nie stało. Nie widział jednak nikogo. Zupełnie jak gdyby jego wspaniały wyczyn nikogo nie obchodził. W myślach pytał samego siebie dlaczego tak było… Pytania jednak natychmiast zamieniły się we własne zapewnienia, że może koledzy czekali, żeby mu pogratulować, ale widok pani Pomfrey ich powstrzymał. Całkowicie to rozumiał.
Ból ponownie dał o sobie znać. Był stały i nie do wytrzymania. Młody Lyon wyraźnie zaniepokoił się swoim stanem. Nie rozumiał co mu się stało. Przecież, w jego mniemaniu, nie spadł z nie wiadomo jakiej odległości. Wszystko powinno być w porządku, a jednak nie było.
Wiedział jednak, że cała ta sytuacja nie skończy się na podaniu jednego lub dwóch eliksirów. Spodziewał się, że jeżeli nie pani Pomfrey, to za chwilę pojawi się jeden z profesorów, którzy zaczną go wypytywać o powód jego wspinaczki. Tym bardziej zdawał sobie sprawę z tego, że jego tłumaczenia nie miały tutaj znaczenia. Nie chciał przecież wydawać przyjaciół (choć przecież nie rozumiał tego, że ci nie byli prawdziwymi przyjaciółmi). Nie chciał też tracić punktów domu.
Ból wyjątkowo mocno przeszywał jego stopę i promieniował aż do kolana. Każda próba poruszenia nogą oznaczała natomiast jeszcze większy ból. George nie chciał się jednak poddać. Chciał wstać i pokazać, że przecież nic mu się nie stało. To tylko zadrapanie, które za niedługo przejdzie. Nie powinien znajdować się w skrzydle szpitalnym, tylko w pokoju dziennym Gryfonów. Miał przecież udowodnić to, że nie boi się niczego! Za każdym razem jednak ponownie kładł się na łóżku.
– Nic mi nie jest! – odpowiedział, ale zaraz pisnął z bólu. – Pani i tak nie zrozumie! – Nie chciał otrzymać wykładu na temat nieodpowiedzialności. Próbował tylko pokazać i udowodnić, że i on może kolegować się ze starszymi kolegami. Poza tym, miał wrażenie, że pani Pomfrey i tak nie chciałaby i nie próbowałaby go zrozumieć.
W międzyczasie rozejrzał się za starszymi kolegami. Miał cichą nadzieję, że któryś z nich przyszedł zobaczyć czy udało mu się złapać chustę, że może go odwiedzi i potwierdzi, że nic mu się nie stało. Nie widział jednak nikogo. Zupełnie jak gdyby jego wspaniały wyczyn nikogo nie obchodził. W myślach pytał samego siebie dlaczego tak było… Pytania jednak natychmiast zamieniły się we własne zapewnienia, że może koledzy czekali, żeby mu pogratulować, ale widok pani Pomfrey ich powstrzymał. Całkowicie to rozumiał.
Ból ponownie dał o sobie znać. Był stały i nie do wytrzymania. Młody Lyon wyraźnie zaniepokoił się swoim stanem. Nie rozumiał co mu się stało. Przecież, w jego mniemaniu, nie spadł z nie wiadomo jakiej odległości. Wszystko powinno być w porządku, a jednak nie było.
I show not your face but your heart's desire
Panna Pomfrey naturę miała łagodną. Była kobietą spokojną i cichą, o miękkim sercu i dużej wrażliwości. W szacie uzdrowiciela, czy szkolnej pielęgniarki odkrywała w sobie jednak coraz to większe pokłady stanowczości. Już podczas kursu uzdrowicielskiego i później stażu zrozumiała, że do wykonywania tego zawodu niezbędne jest zachowanie zimnej krwi, podejmowanie szybkich decyzji; w chwili, gdy na szali leżało ludzkie życie, czy zdrowie, kiedy wszystko zależało od kilku sekund - nie mogła pozwolić sobie na rozedrganie, czy miękkość. Miała więc swoje dwie strony - tę rozważną i tę romantyczną, a jako uzdrowicielka tę drugą musiała trzymać na wodzy. Zarówno do pacjentów dorosłych, jak i dzieci. Bo dorośli czasami bywali gorsi od dzieci, kiedy przychodziło im wejść w rolę pacjenta. Namówić niektórych do wypicia gorzkiego lekarstwa, czy poddaniu się niezbyt przyjemnym, lecz potrzebnym zabiegom graniczyło z prawdziwym cudem. W przypadku dzieci, mających w sobie nieco więcej karności, lecz jednocześnie lekkomyślności i niedojrzałości, musiała mieć także szczególne podejście. Nad każdym roztaczała czułą i troskliwą opiekę, nie mogła jednak wychodzić z roli pedagoga - i musiała być dla nich pewnym autorytetem, musiała egzekwować szacunek i mieć posłuch. Inaczej nigdy nie wypiliby Szkiele-Wzro, albo dalej wspinaliby się po wieżach.
Cóż, George Lyon dalej to robił, nieistotne ile razy próbowała mu przetłumaczyć, by nie narażał swojego życia, albo zdrowia.
- Och, rzeczywiście nic ci nie jest, właśnie widzę! - odparła z ironią, zerkając na niego z dezaprobatą.
Chłopcy zawsze mówili, że nic im nie jest, choćby im noga sterczała pod nieodpowiednim kątem. Właściwie Poppy mogła stwierdzić, że większość z nich nigdy nie wyrastała z podobnego podejścia - i odznaczała się nim lwia część znanych jej mężczyzn. Nigdy nic im nie było, wszystko zawsze w porządku, choćby im gałka oczka wypływała na wierzch, a z rany w udzie kość sterczała.
- Nie zrozumiem? Skąd wiesz? - powiedziała, ale zdecydowanie już łagodniej, spoglądając z troską na twarz chłopca. Naprawdę chciałaby, by jej zaufał i zdradził powody, dla których wciąż robi sobie krzywdę - bo może wtedy mogłaby mu jakoś pomóc rozmową. - Wyobraź sobie, że wcale nie aż tak dawno temu miałam tyle lat co ty i chyba coś jeszcze pamiętam z tamtych czasów - uśmiechnęła się lekko; większość uczniów nie wierzyła w to, że nauczyciele kiedykolwiek byli dziećmi, czy nastolatkami. W ich wyobrażeniu chyba po prostu wszyscy oni urodzili się starzy. - Pokaż mi tę nogę, muszę ją obejrzeć.
Cóż, George Lyon dalej to robił, nieistotne ile razy próbowała mu przetłumaczyć, by nie narażał swojego życia, albo zdrowia.
- Och, rzeczywiście nic ci nie jest, właśnie widzę! - odparła z ironią, zerkając na niego z dezaprobatą.
Chłopcy zawsze mówili, że nic im nie jest, choćby im noga sterczała pod nieodpowiednim kątem. Właściwie Poppy mogła stwierdzić, że większość z nich nigdy nie wyrastała z podobnego podejścia - i odznaczała się nim lwia część znanych jej mężczyzn. Nigdy nic im nie było, wszystko zawsze w porządku, choćby im gałka oczka wypływała na wierzch, a z rany w udzie kość sterczała.
- Nie zrozumiem? Skąd wiesz? - powiedziała, ale zdecydowanie już łagodniej, spoglądając z troską na twarz chłopca. Naprawdę chciałaby, by jej zaufał i zdradził powody, dla których wciąż robi sobie krzywdę - bo może wtedy mogłaby mu jakoś pomóc rozmową. - Wyobraź sobie, że wcale nie aż tak dawno temu miałam tyle lat co ty i chyba coś jeszcze pamiętam z tamtych czasów - uśmiechnęła się lekko; większość uczniów nie wierzyła w to, że nauczyciele kiedykolwiek byli dziećmi, czy nastolatkami. W ich wyobrażeniu chyba po prostu wszyscy oni urodzili się starzy. - Pokaż mi tę nogę, muszę ją obejrzeć.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Ironia ze strony pani Pomfrey tym bardziej pogłębiła w nim wewnętrzny strach przez oceną jego stanu zdrowia. W oczach było widać przerażenie. Co prawda wiedział, że w skrzydle szpitalnym nic mu się nie stanie, szczególnie pod taką opieką. Bardziej bał się tego, że starsza czarownica zgłosi potem wszystko do opiekuna jego domu i nie daj Merlinie, Gryffindor znowu straci trochę punktów. Naprawdę nie chciał się z niczego tłumaczyć, tym bardziej nie chciał wplątywać starszych kolegów w kłopoty. Był gotów wziąć wszystko na własne plecy, jeżeli zajdzie potrzeba. Potem pewnie wszyscy ci piątoklasiści będą mu bić brawa i stanie się ich najlepszym kumplem. To jego sprawa, co robił na ścianie! Takiej wersji powinien się trzymać! Najważniejsze, żeby nikt mu nie odebrał dowodu jego męstwa, czyli chusty, którą złapał sam, bez pomocy magii!
Nie wiedział co odpowiedzieć pielęgniarce. Zacisnął usta i zamilkł. Nie wydusi z niego nic! Choćby nie wiadomo czego próbowała! Choćby wlewała w niego veritaserum! Nie chciał jej jednak obrażać, bo przecież bardzo ją szanował. Wielokrotnie przecież pomogła mu szybko wrócić do zdrowia. Wysłuchał jej, choć twarz okazywała niezadowolenie, bo pani Pomfrey wyciągnęła całkiem solidny argument przeciwko niemu.
Długo jednak zastanawiał się czy pokazać jej swoją nogę. Bolała go jak gdyby ktoś rzucił w niego kilkoma tłuczkami. Nie chciał, żeby bolała go bardziej, a przecież każdy ruch mógłby wywołać dodatkową męczarnię. Przy tym nie mógł pozostać mięczakiem, bo może jeszcze któryś z jego przyszłych najlepszych przyjaciół by mu to wytknął, a jego szanse na bycie w super paczce zeszłyby na marne.
– No… no… no dobra – odpowiedział niepewnie. Chciał już chwycić za swoją stopę, ale wpierw poczuł ostre ukłucie w górnej części ramienia, a dopiero potem w stopie, kiedy spróbował poruszyć palcami. Jęknął rozpaczliwie, a potem i syknął. – Jaj, jaj, jaj… boli – wystękał, jak gdyby był największy nieszczęśnikiem na świecie i przymknął oczy. – Proszę, niech pani mi pomoże – zdawało się, że był bliski płaczu, ale zaciskał zęby, żeby żadne łzy nie kapały mu z oczu. Ból był wyjątkowo nieprzyjemny, nie do wytrzymania. Jemu jednak, bardziej niż na nodze i ręce, zależało na tym, żeby nikt nie dostrzegł tego, że zachowuje się jak baba. – Będzie bolało długo? – wypytywał niepewnie, wciąż niemalże piszcząc z bólu. – Bo chciałbym, gdyby przyszedł Charles i jego spółka, żeby nie widzieli jak się mazgam, pani Pomfrey. W ogóle nie przyjmą mnie do swojej paczki jak mnie zobaczą w takim stanie! – A jednak, nieświadomie i nie wprost wygadał się co tak naprawdę napuściło go do nieszczęśliwej wspinaczki. Charles był jednym z tych całych piątoklasistów.
Nie wiedział co odpowiedzieć pielęgniarce. Zacisnął usta i zamilkł. Nie wydusi z niego nic! Choćby nie wiadomo czego próbowała! Choćby wlewała w niego veritaserum! Nie chciał jej jednak obrażać, bo przecież bardzo ją szanował. Wielokrotnie przecież pomogła mu szybko wrócić do zdrowia. Wysłuchał jej, choć twarz okazywała niezadowolenie, bo pani Pomfrey wyciągnęła całkiem solidny argument przeciwko niemu.
Długo jednak zastanawiał się czy pokazać jej swoją nogę. Bolała go jak gdyby ktoś rzucił w niego kilkoma tłuczkami. Nie chciał, żeby bolała go bardziej, a przecież każdy ruch mógłby wywołać dodatkową męczarnię. Przy tym nie mógł pozostać mięczakiem, bo może jeszcze któryś z jego przyszłych najlepszych przyjaciół by mu to wytknął, a jego szanse na bycie w super paczce zeszłyby na marne.
– No… no… no dobra – odpowiedział niepewnie. Chciał już chwycić za swoją stopę, ale wpierw poczuł ostre ukłucie w górnej części ramienia, a dopiero potem w stopie, kiedy spróbował poruszyć palcami. Jęknął rozpaczliwie, a potem i syknął. – Jaj, jaj, jaj… boli – wystękał, jak gdyby był największy nieszczęśnikiem na świecie i przymknął oczy. – Proszę, niech pani mi pomoże – zdawało się, że był bliski płaczu, ale zaciskał zęby, żeby żadne łzy nie kapały mu z oczu. Ból był wyjątkowo nieprzyjemny, nie do wytrzymania. Jemu jednak, bardziej niż na nodze i ręce, zależało na tym, żeby nikt nie dostrzegł tego, że zachowuje się jak baba. – Będzie bolało długo? – wypytywał niepewnie, wciąż niemalże piszcząc z bólu. – Bo chciałbym, gdyby przyszedł Charles i jego spółka, żeby nie widzieli jak się mazgam, pani Pomfrey. W ogóle nie przyjmą mnie do swojej paczki jak mnie zobaczą w takim stanie! – A jednak, nieświadomie i nie wprost wygadał się co tak naprawdę napuściło go do nieszczęśliwej wspinaczki. Charles był jednym z tych całych piątoklasistów.
I show not your face but your heart's desire
Miała zamiar być surowa i stanowcza. Musiała taka być, wchodzić w rolę surowego pedagoga, aby uczniowie darzyli ją szacunkiem, by miała wśród nich odpowiedni posłuch. Mogła ich leczyć. Zaklęciami, eliksirami, ziołami. Mogła składać połamane nogi, dezynfekować rany, sprawiać, ze znikną, obniżać gorączkę i przeciwdziałać infekcjom. Ale jeśli tylko nie usłuchają zaleceń, nie będą o siebie dbać, choćby ze względu na obawę przed jej reakcją i przyganą - to na nic się zdadzą te starania. Poppy Pomfrey po roku pracy z uczniami miała już świadomość, ze prośby nie wystarczą. Tłumaczenia, ze to dla ich dobra, że muszą sami o siebie zadbać, nic nie da. Byli na to zbyt młodzi. Zrozumieją, że zdrowie i życie to najcenniejsze dary dopiero z upływem czasu. Z wiekiem. Bo z pewnością nie w chwilach zagrożenia. Zdrowie wielu uczniów wisiało już na włosku, ale niczego ich to nie nauczyło. Tak było w przypadku George'a. Poppy nie powinna była jednak się temu dziwić. Młodości niemal zawsze towarzyszyła głupota. Doskonale pamiętała co wyrabiali jej koledzy i koleżanki, kiedy ona uczyła się w Hogwarcie... Ona sama nigdy taka nie była, ale wszyscy mówili, ze była wyjątkiem, że urodziła się po prostu ze starą duszą.
Zamierzała być surowa, ale kiedy spoglądała w wykrzywione silnym bólem oblicze chłopca, to serce jej miękło. Zrobiło się go Poppy bardzo żal i nie miała serca, aby na niego nakrzyczeć za to jak niemądrze się zachował. Obserwowała go uważnie. Zauważyła, że miał także problem z ręką, z barkiem, a każdy ruch sprawia mu trudność i ból. Wycelowała w niego różdżką i szepnęła: - Oczywiście, że ci pomogę, George. Vis Ricora. To powinno pomóc.
Nie miała już zapasów eliksiru znieczulającego, a nie chciała by tak cierpiał. Zaklęcie na kilka chwil powinno podnieść jego próg bólu, a co za tym szło - poniekąd znieczulić. Do tego czasu upora się z jego obrażeniami i poskłada go w całość.
- Nie będzie długo bolało, ale może powinno, to byś się nauczył, że takie wspinaczki nie są najmądrzejszym pomysłem, nie sądzisz? - spytała Poppy, ale łagodnym tonem. Chciała mu coś uświadomić. Niech wreszcie zrozumie, że narażał swoje zdrowie na litość Merlina. Ręce jej opadły, kiedy Lyon rozwiał wątpliwości Poppy, które miała na temat powodu wspięcia się tak wysoko.
A więc zrobił to, aby się popisać. Typowe.
- Och, George! Wiesz, że prawdziwi przyjaciele nie proszą, byś uczynił sobie krzywdę, narażał swoje życie dla dowcipu? Dlaczego zależy ci, by zaimponować komuś takiemu? - spytała zaniepokojona. Przyłożyła koniec różdżki do barku chłopca i szepnęła: - Episkey Maxima.
Zamierzała być surowa, ale kiedy spoglądała w wykrzywione silnym bólem oblicze chłopca, to serce jej miękło. Zrobiło się go Poppy bardzo żal i nie miała serca, aby na niego nakrzyczeć za to jak niemądrze się zachował. Obserwowała go uważnie. Zauważyła, że miał także problem z ręką, z barkiem, a każdy ruch sprawia mu trudność i ból. Wycelowała w niego różdżką i szepnęła: - Oczywiście, że ci pomogę, George. Vis Ricora. To powinno pomóc.
Nie miała już zapasów eliksiru znieczulającego, a nie chciała by tak cierpiał. Zaklęcie na kilka chwil powinno podnieść jego próg bólu, a co za tym szło - poniekąd znieczulić. Do tego czasu upora się z jego obrażeniami i poskłada go w całość.
- Nie będzie długo bolało, ale może powinno, to byś się nauczył, że takie wspinaczki nie są najmądrzejszym pomysłem, nie sądzisz? - spytała Poppy, ale łagodnym tonem. Chciała mu coś uświadomić. Niech wreszcie zrozumie, że narażał swoje zdrowie na litość Merlina. Ręce jej opadły, kiedy Lyon rozwiał wątpliwości Poppy, które miała na temat powodu wspięcia się tak wysoko.
A więc zrobił to, aby się popisać. Typowe.
- Och, George! Wiesz, że prawdziwi przyjaciele nie proszą, byś uczynił sobie krzywdę, narażał swoje życie dla dowcipu? Dlaczego zależy ci, by zaimponować komuś takiemu? - spytała zaniepokojona. Przyłożyła koniec różdżki do barku chłopca i szepnęła: - Episkey Maxima.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Poppy Pomfrey' has done the following action : Rzut kością
#1 'Anomalie - CZ' :
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'Anomalie - CZ' :
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Ból był okropny, a sam George był bliski płaczu, choć wcale nie chciał być. Zaciskał zęby i jedynie wpatrywał się w obraz pani Pomfrey niczym jak w matkę. Wiedział, że mu pomoże. Nie raz mu pomagała. W dodatku zawsze starała się być dla niego miła… byleby tylko nie opowiadała innym o tym jak stękał z bólu, bo będą się z niego śmiać. Chodziło tylko o to, żeby jego duma została zachowana. Na całe szczęście ból się zmniejszył, choć nadal był odczuwalny. Mimo to odetchnął głęboko.
– Przecież chodziło o mój honor – odpowiedział tak, jak gdyby było to oczywiste dla każdego. Był przecież odważnym Gryfonem, nie mógł na mięczaka. Musiał pokazać, że nie boi się niczego, choćby miał się połamać. Być może przesadzał, ale zupełnie nie zdawał sobie z tego sprawy. Był jedynie trzynastolatkiem, którzy nie myślał za bardzo o przyszłości i konsekwencjach swoich czynów. – Nie mogłem wyjść na tchórza, który się boi, pani Pomfrey! – W uniesieniu podniósł się, ale noga go zabolała, choć nie tak mocno, jak by mogła, gdyby pielęgniarka nie użyła zaklęcia Vic Ricora.
Nie rozumiała go zupełnie, bo była dorosła. Wiedział to. Dorośli w ogóle dziwacznie patrzyli na relacje i myśleli, że wiedzieli o młodszych wszystko. Tak nie było. George wiedział, że Charles na pewno traktował go poważnie i naprawdę chciał się z nim przyjaźnić, tylko potrzebował dowodu, że ta przyjaźń jest prawdziwa. To nie był dowcip, tylko akt czystej odwagi! Pokazania, że jest dzielnym Gryfonem, że nie boi się niczego!
– On jest super! – Zakrzyknął, żeby sprzeciwić się opinii uzdrowicielki. – Jest najlepszym ścigającym! Ma całą masę kolegów! Wszyscy go lubią! Ojciec kupił mu super miotłę! Ponoć to ręczna robota! Wszyscy, którzy się z nim kolegują są super odważni i należą do drużyny! – Może przesadzał, ale w jego oczach piątoklasista był najlepszym Gryfonem na świecie, a on zrobiłby wszystko, żeby znaleźć się w jego paczce kumpli. – Wszystkie dziewczyny się za nim oglądają! A za mną żadna – dodał już smutniej. Spojrzenie z kolei padło na kraj różdżki, która stykała się z jego barkiem. – Naprawdę, on jest super, tylko wszyscy profesorowie mają do niego jakieś uprzedzenie. Nie rozumiem dlaczego.
Ramię przestało go boleć, ale w tym samym momencie niemalże podskoczył widząc jak śluz opada na jego koszulkę. Możliwe, że w tym samym momencie pisnął. Nie spodziewał się czegoś takiego z różdżki pani Pomfrey.
– Co to jest? Co to jest? – Pytał przerażony, próbując palcami zetrzeć maź.
– Przecież chodziło o mój honor – odpowiedział tak, jak gdyby było to oczywiste dla każdego. Był przecież odważnym Gryfonem, nie mógł na mięczaka. Musiał pokazać, że nie boi się niczego, choćby miał się połamać. Być może przesadzał, ale zupełnie nie zdawał sobie z tego sprawy. Był jedynie trzynastolatkiem, którzy nie myślał za bardzo o przyszłości i konsekwencjach swoich czynów. – Nie mogłem wyjść na tchórza, który się boi, pani Pomfrey! – W uniesieniu podniósł się, ale noga go zabolała, choć nie tak mocno, jak by mogła, gdyby pielęgniarka nie użyła zaklęcia Vic Ricora.
Nie rozumiała go zupełnie, bo była dorosła. Wiedział to. Dorośli w ogóle dziwacznie patrzyli na relacje i myśleli, że wiedzieli o młodszych wszystko. Tak nie było. George wiedział, że Charles na pewno traktował go poważnie i naprawdę chciał się z nim przyjaźnić, tylko potrzebował dowodu, że ta przyjaźń jest prawdziwa. To nie był dowcip, tylko akt czystej odwagi! Pokazania, że jest dzielnym Gryfonem, że nie boi się niczego!
– On jest super! – Zakrzyknął, żeby sprzeciwić się opinii uzdrowicielki. – Jest najlepszym ścigającym! Ma całą masę kolegów! Wszyscy go lubią! Ojciec kupił mu super miotłę! Ponoć to ręczna robota! Wszyscy, którzy się z nim kolegują są super odważni i należą do drużyny! – Może przesadzał, ale w jego oczach piątoklasista był najlepszym Gryfonem na świecie, a on zrobiłby wszystko, żeby znaleźć się w jego paczce kumpli. – Wszystkie dziewczyny się za nim oglądają! A za mną żadna – dodał już smutniej. Spojrzenie z kolei padło na kraj różdżki, która stykała się z jego barkiem. – Naprawdę, on jest super, tylko wszyscy profesorowie mają do niego jakieś uprzedzenie. Nie rozumiem dlaczego.
Ramię przestało go boleć, ale w tym samym momencie niemalże podskoczył widząc jak śluz opada na jego koszulkę. Możliwe, że w tym samym momencie pisnął. Nie spodziewał się czegoś takiego z różdżki pani Pomfrey.
– Co to jest? Co to jest? – Pytał przerażony, próbując palcami zetrzeć maź.
I show not your face but your heart's desire
Oto nie musiał się obawiać. Pannę Pomfrey nie zobowiązywała do milczenia jedynie tajemnica uzdrowicielska, ale i ludzka przyzwoitość, której miała w sobie naprawdę wiele. Nie uważała, by miała prawo opowiadać o bólu, cierpieniu i jękach swych pacjentów, nie widziała w tym nic dziwnego - bólu nie znosiło się łatwo, zwłaszcza w tak młodym wieku. Nie widziała także powodu, by komukolwiek o tym mówić. Pacjenci musieli mieć do niej zaufanie, pragnęła by jej ufali i wierzyli, że zależy jej na ich dobru i komforcie, zarówno fizycznym, jak i psychicznym. Bo naprawdę zależało. Zwłaszcza w Skrzydle Szpitalnym, gdzie uczniów traktowała z matczyną troską, większą, niż wypadało; przestrzegano młodych adeptów magii leczniczej na kursie, by nie angażowali się zbytnio - ale Poppy nie potrafiła czasami nad tym zapanować.
- Nie wyszedłbyś na tchórza, George, tylko chło... młodzieńca, który ma rozsądek i choć trochę oleju w głowie, a do tego potrafi samodzielnie pomyśleć -tłumaczyła Poppy cierpliwie. Cóż, młodzi ludzie mieli naprawdę niemądre pomysły. Udowadnianie swej odwagi wspinaczką na wieże, której równał się rychły i bolesny upadek, brzmiało jak coś, co mogliby wymyśleć złośliwi czternastolatkowie.
Gestem próbowała go powstrzymać od podnoszenia się z łóżka. Vis Ricora mogło go rozochocić, ale niebawem przestanie działać. Nie ścisnęła go jednak za nogę, nie chciała uczynić mu większej krzywdy.
Wysłuchała opowieści o starszym Gryfonie, który wymusił na Lyonie tę niemądrą wspinaczkę, ale patrzyła na niego z lekkim pobłażaniem, na bladej, upstrzonej piegami twarzy malowało się powątpiewanie. Zupełnie nie rozumiała dlaczego chłopcom takim jak George imponowały takie nicponie jak ten, o którym opowiadał. Ona nigdy za nimi nie przepadała. Nawet, gdy była w wieku swojego pacjenta. Nigdy nie była jedną z tych dziewczyn, które szaleją za huncwotami, uważała ich za bezczelnych i niegodnych naśladowania.
- A czym on ci imponuje? Czy sam zapracował na tę miotłę? Nie. Czy ma dobre stopnie? Nie za bardzo. Czy jest uczynnym i uprzejmym kolegą? Nie słyszałam o tym. To są cechy, które powinny ci imponować, George. A nie głupie żarty. Fakt, że bawi go twoja krzywda bardzo źle o nim świadczy, nie sądzisz? - tłumaczyła cierpliwie, mając nadzieję, ze przemówi mu do rozsądku, ze przejrzy na oczy.
Nadzieję miała, ale nie wierzyła, że tak się stanie. Z tego po prostu trzeba było wyrosnąć.
- Nauczyciele mają racje. To łobuz i huncwot - zawyrokowała Poppy.
Wzdrygnęła się i ona, gdy w ślad za promieniem zaklęcia poleciał czarny śluz.
- Nie martw się, naprawdę, to anomalia. Mam nadzieję, że w końcu ją tu ustabilizują... - mruknęła pielęgniarka, starając się odsunąć od siebie myśli o Azkabanie i wyprawie, która czekała teraz Zakon Feniksa. - To nic takiego. - Przysunęła koniec różdżki do chorej nogi Gryfona, modląc się w duchu, by tym razem obyło się bez anomalii. - Arcorecte Maxima!
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Nie wyszedłbyś na tchórza, George, tylko chło... młodzieńca, który ma rozsądek i choć trochę oleju w głowie, a do tego potrafi samodzielnie pomyśleć -tłumaczyła Poppy cierpliwie. Cóż, młodzi ludzie mieli naprawdę niemądre pomysły. Udowadnianie swej odwagi wspinaczką na wieże, której równał się rychły i bolesny upadek, brzmiało jak coś, co mogliby wymyśleć złośliwi czternastolatkowie.
Gestem próbowała go powstrzymać od podnoszenia się z łóżka. Vis Ricora mogło go rozochocić, ale niebawem przestanie działać. Nie ścisnęła go jednak za nogę, nie chciała uczynić mu większej krzywdy.
Wysłuchała opowieści o starszym Gryfonie, który wymusił na Lyonie tę niemądrą wspinaczkę, ale patrzyła na niego z lekkim pobłażaniem, na bladej, upstrzonej piegami twarzy malowało się powątpiewanie. Zupełnie nie rozumiała dlaczego chłopcom takim jak George imponowały takie nicponie jak ten, o którym opowiadał. Ona nigdy za nimi nie przepadała. Nawet, gdy była w wieku swojego pacjenta. Nigdy nie była jedną z tych dziewczyn, które szaleją za huncwotami, uważała ich za bezczelnych i niegodnych naśladowania.
- A czym on ci imponuje? Czy sam zapracował na tę miotłę? Nie. Czy ma dobre stopnie? Nie za bardzo. Czy jest uczynnym i uprzejmym kolegą? Nie słyszałam o tym. To są cechy, które powinny ci imponować, George. A nie głupie żarty. Fakt, że bawi go twoja krzywda bardzo źle o nim świadczy, nie sądzisz? - tłumaczyła cierpliwie, mając nadzieję, ze przemówi mu do rozsądku, ze przejrzy na oczy.
Nadzieję miała, ale nie wierzyła, że tak się stanie. Z tego po prostu trzeba było wyrosnąć.
- Nauczyciele mają racje. To łobuz i huncwot - zawyrokowała Poppy.
Wzdrygnęła się i ona, gdy w ślad za promieniem zaklęcia poleciał czarny śluz.
- Nie martw się, naprawdę, to anomalia. Mam nadzieję, że w końcu ją tu ustabilizują... - mruknęła pielęgniarka, starając się odsunąć od siebie myśli o Azkabanie i wyprawie, która czekała teraz Zakon Feniksa. - To nic takiego. - Przysunęła koniec różdżki do chorej nogi Gryfona, modląc się w duchu, by tym razem obyło się bez anomalii. - Arcorecte Maxima!
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Poppy Pomfrey dnia 06.02.19 20:57, w całości zmieniany 1 raz
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Poppy Pomfrey' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - CZ' :
'Anomalie - CZ' :
Miała rację, ale on w swoim wyjątkowo młodym umyśle nie potrafił tego pojąć. Rozsądek był czymś, z czego George nie lubił korzystać. W końcu w taki sposób nie można było udowodnić odwagi (przynajmniej w jego rozumieniu). Był przecież Gryfonem! Na pewno umiał myśleć samodzielnie, ale po co martwić się głową, skoro serce podpowiadało mu, że musiał zrobić kilka niebezpiecznych rzeczy, żeby zdobyć zaufanie starszych kolegów! Gdyby tylko widzieli jak ściągnął tę chustę… A może któryś z piątoklasistów go złapał? Nie potrafił stwierdzić. Nie pamiętał upadku.
– To nie tak, pani Pomfrey – zaprzeczył natychmiast. Nie wiedział jednak jak wyjaśnić i sformułować na głos własne myśli. Dopiero teraz uświadomił sobie jedno. Gdyby tylko jego matka była taka miła i uprzejma jak szkolna pielęgniarka… Wiedział jedynie, że za kilka dni pani Lyon dowie się o wszystkim i wyśle mu wyjca, jeżeli nie dwa, ośmieszając go przed wszystkimi uczniami. – Po prostu… po prostu musiałem!
Nie rozumiała go, doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Nie miał nic przeciwko temu. Spodziewał się tego po pani Pomfrey. Zbyt wiele czasu spędził w Hogwarcie i skrzydle szpitalnym, żeby tego nie oczekiwać. Może i Charles nie wydawał się być uczynnym kolegą, ale ktoś kiedyś mu powiedział, że rozdał wszystkie słodycze, jakie otrzymał od swojej ciotki na święta. Ponoć potrafił załatwić najlepsze notatki, dzięki którym łatwo zdawało się przedmioty.
Opamiętał się dopiero wtedy, gdy pani Pomfrey wskazała na jedną ważną rzecz. Żaden dobry przyjaciel nie miałby ubawu z krzywdy. Wyraźnie spochmurniał. Gdyby Charles chciał to już dawno pojawiłby się tuta ze swoją paczką dobrych kumpli i wypytywaliby o jego zdrowie. Nie chciał jednak przyznać racji, bo to oznaczałoby zniszczenie własnych marzeń o przynależności do słynnej grupy. To za bardzo raniło jego dumę. Westchnął ciężko, wciąż nie potrafiąc zrozumieć jak dorośli wiedzieli tak wiele.
– A jeżeli jednak się pojawi? – zapytał z nadzieją w głosie. – Wtedy wyjdzie na to, że jednak jest dobrym przyjacielem! – uparcie starał się trzymać swoich marzeń, nawet jeżeli pani Pomfrey wyraźnie sprowadziła je do ziemi.
Śluz wyjątkowo go przestraszył, a przy tym George starał się „odskoczyć” i znowu poczuł ból, choć znacznie mniejszy, w połamanych kościach i obolałej ręce. Jej zapewnienia trochę go uspokoiły, a zaklęcie, które wypowiedziała opanowało ból w nodze.
– Czy długo pani uczyła się tych wszystkich zaklęć? – zapytał z ciekawości. On miał wyjątkowe problemy z zapamiętaniem niektórych formuł i ruchów dłonią.
– To nie tak, pani Pomfrey – zaprzeczył natychmiast. Nie wiedział jednak jak wyjaśnić i sformułować na głos własne myśli. Dopiero teraz uświadomił sobie jedno. Gdyby tylko jego matka była taka miła i uprzejma jak szkolna pielęgniarka… Wiedział jedynie, że za kilka dni pani Lyon dowie się o wszystkim i wyśle mu wyjca, jeżeli nie dwa, ośmieszając go przed wszystkimi uczniami. – Po prostu… po prostu musiałem!
Nie rozumiała go, doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Nie miał nic przeciwko temu. Spodziewał się tego po pani Pomfrey. Zbyt wiele czasu spędził w Hogwarcie i skrzydle szpitalnym, żeby tego nie oczekiwać. Może i Charles nie wydawał się być uczynnym kolegą, ale ktoś kiedyś mu powiedział, że rozdał wszystkie słodycze, jakie otrzymał od swojej ciotki na święta. Ponoć potrafił załatwić najlepsze notatki, dzięki którym łatwo zdawało się przedmioty.
Opamiętał się dopiero wtedy, gdy pani Pomfrey wskazała na jedną ważną rzecz. Żaden dobry przyjaciel nie miałby ubawu z krzywdy. Wyraźnie spochmurniał. Gdyby Charles chciał to już dawno pojawiłby się tuta ze swoją paczką dobrych kumpli i wypytywaliby o jego zdrowie. Nie chciał jednak przyznać racji, bo to oznaczałoby zniszczenie własnych marzeń o przynależności do słynnej grupy. To za bardzo raniło jego dumę. Westchnął ciężko, wciąż nie potrafiąc zrozumieć jak dorośli wiedzieli tak wiele.
– A jeżeli jednak się pojawi? – zapytał z nadzieją w głosie. – Wtedy wyjdzie na to, że jednak jest dobrym przyjacielem! – uparcie starał się trzymać swoich marzeń, nawet jeżeli pani Pomfrey wyraźnie sprowadziła je do ziemi.
Śluz wyjątkowo go przestraszył, a przy tym George starał się „odskoczyć” i znowu poczuł ból, choć znacznie mniejszy, w połamanych kościach i obolałej ręce. Jej zapewnienia trochę go uspokoiły, a zaklęcie, które wypowiedziała opanowało ból w nodze.
– Czy długo pani uczyła się tych wszystkich zaklęć? – zapytał z ciekawości. On miał wyjątkowe problemy z zapamiętaniem niektórych formuł i ruchów dłonią.
I show not your face but your heart's desire
W głosie Lyona tak mocno pobrzmiewała nadzieja na to, że Charles ze swoją paczką odwiedzi go w Skrzydle Szpitalnym, a tym samym udowodni, że leży mu na sercu dobro młodszego kolegi, że aż Poppy zrobiło się go jeszcze mocniej żal.
- Nawet nie wiesz jak wielką mam nadzieję, ze tak właśnie będzie - odpowiedziała ponuro. Naprawdę wierzyła w to, że ludzie z natury są dobrzy (choć było jej z tą wiarą coraz cięższej i częściej miała swoje kryzysy, kiedy obserwowała to, co działo się w ich świecie), miała jednak duże wątpliwości, czy to dobro jest w stanie teraz przebić się przez głupotę młodości. Pozostawało jej mieć nadzieję, że z tego się wyrasta, ale jednocześnie - bez odpowiedniego wychowania nic się samo nie zmieni. Jeśli nauczyciele i rodzice nie postarają się, by z Charlesa wyplewić tak okrutne żarty z kolegów i kiełkujące okrucieństwo, to sam z siebie na dobrego człowieka nie wyrośnie. Ona mogła niewiele. Była jedynie pielęgniarką, a obiecała, że to spotkanie i rozmowa, zostanie pomiędzy nią i Georgem. Poppy Pomfrey nie łamała danego słowa. Mogła jedynie westchnąć z żalem.
Przesunęła koniec różdżki, gdzie kość była złamana i wyszeptała: - Fractura Texta.
Miała nadzieję, że obędzie się bez konieczności usuwania kości i przygotowania eliksiru Szkiele-Wzro. Ileż by się wtedy nasłuchała jęków i gderania Gryfona, gdyby musiał wypić tak paskudny w smaku eliksir...
- A co, jesteś zainteresowany karierą uzdrowiciela? - spytała z uśmiechem Poppy. - Dość długo, szczerze mówiąc. Musiałam ukończyć niemal dwuletni kurs, a później staż w szpitalu świętego Munga. Magia lecznicza to niezwykle trudna dziedzina magiczna, ale żadna inna nie daje chyba tyle satysfakcji, co ona - mówiła dalej, zanim Lyon zdążył udzielić jej odpowiedzi.
Bardzo wcześnie nabrała przekonania, że pragnie zostać uzdrowicielką. Chciała pomagać innym, nieść im ukojenie w bólu, być prawdziwie pożyteczną dla społeczeństwa. Miała wcześnie, że odkryła swoje powołanie tak prędko - i nie zmarnowała wielu lat na błąkaniu się w poszukiwaniu własnej ścieżki. Życzyła tego każdemu.
- Pokaż no te siniaki - mruknęła, odsłaniając skórę, gdzie pojawiły się już czerwono-fioletowe plamy. - Episkey.
Kiedy uporała się już z wszystkimi obrażeniami, będącymi konsekwencją upadku, zmusiła go, aby położył się w łóżku i szczelnie przykryła go kołdrą. - Przyniosę ci coś na sen. Musisz się zregenerować - oznajmiła tonem nie znoszącym sprzeciwu, po czym oddaliła się do swego gabinetu, aby odnaleźć odpowiednią fiolkę.
| ztx2
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Średniowieczny zamek, w którym mieściła się Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart, drżał w posadach pod wpływem kolejnych grzmotów. Popołudniowe, listopadowe niebo spowite ciężkimi, ciemnymi chmurami raz po raz roziskrzały liczne błyskawice. Wiatr wył i wył, niczym ofiara okrutnego czarnoksiężnika, nic jednak nie było w stanie przebrzmieć ponad krzyki uczniów, kotłujących się w przedsionku Skrzydła Szpitalnego.
- Mecz powinien zostać powtórzony!
- Tak nie może być, przecież powinni zostać za to zdyskwalifikowani z rozgrywek w tym roku!
- Jeszcze ich dojedziemy…
- To nie koniec!
- Niech tylko go spotkam w pustym korytarzu…
- Jeszcze się doigra!
- CISZA.
Głos szkolnej pielęgniarki poniósł się echem po korytarzu, a jego stanowczy ton zasznurował usta uczniów. Cała drużyna reprezentująca dom Helgi Hufflepuff podczas szkolnych rozgrywek quidditcha i kilkoro innych Puchonów, najwyraźniej ich bliskich przyjaciół, bądź największych fanów, ucichła natychmiast. Stali w przedsionku wciąż w szatach do gry i płaszczach. Umorusani od stóp do głów błotem, przemoknięciu od deszczu do suchej nitki i z włosami rozwichrzonymi od wiatru. Dwóch najwyższych chłopców, najpewniej pałkarzy, na plecach bowiem mieli wciąż przymocowane pałki do gry, przytrzymywało dziewczynkę filigranowej budowy i niewielkiego wzrostu, niską i zwinną, ich szukającą; na oko nie więcej, niż piętnastoletnią. Ledwie trzymała się na nogach, omdlała z bólu, twarz miała zalaną krwią, niewidzące oczy zaszły mgłą. Mamrotała cicho pod nosem, nie będąc w stanie nawet łkać.
- Szybko, zanieście ją na jedno z Łózek, na co czekacie! – żachnęła się Poppy, z przerażeniem przyglądając się dziewczynie. Nie dość, że szukająca domowej drużyny Hufflepuffu miała absolutnie zmasakrowaną twarz, to jej stopa sterczała pod dziwnym kątem. – Pani profesor, dlaczego nie wezwaliście mnie, abym przeniosła ją na magicznych noszach, tylko przytargaliście ją tu jak worek ziemniaków?! – te oburzone słowa padły szeptem, kiedy nachyliła się do starszej czarownicy, nauczającej w zamku numerologii. Panna Pomfrey nie chciała, aby usłyszeli to uczniowie, czuła się jednak zawiedziona. Niosąc tu tę nieprzytomną dziewczynę w ten sposób, przez całe błonia i tyle pięter… Mogli zrobić jej jeszcze większą krzywdę. Nauczycielka wyraźnie wpadła w zmieszanie, otwierała i zamykała usta jak ryba wyrzucona na brzeg, nie wiedząc co ma to powiedzieć, ale Poppy na tę odpowiedź już nie czekała.
Cóż to był za wymysł, aby zezwolić dzieciom na grę w taką pogodę?!
Kilka dni wcześniej rozpętała się straszna, potężna burza. Grzmiało, błyskało i lało jak z cebra od rana do wieczora. Rano zbudzało Poppy bębnienie deszczu o szyby, wieczorami kołysał ją do snu jego miarowy rytm. Silna wichura powaliła już nie jedno drzewo i zniszczyła wiele dachów w okolicy. Kto o zdrowych zmysłach wyraził zgodę na ten mecz? Chyba wolała o to nie pytać. Czuła, że powinna była się na niego wybrać, że powinna tam być na wszelki wypadek; lot na miotle w tak paskudnych warunkach atmosferycznych to wypadek gwarantowany ze stuprocentową pewnością, a uczniowie, dosiadając ich, aż prosili się o nieszczęście. Musiała jednak źle zapamiętać godzinę, a może dzień; zupełnie wypadło jej z głowy, że mecz pomiędzy Hufflepuffem a Slytherinem miał odbyć się właśnie dzisiaj. Opustoszały zamek nie wzbudził w niej podejrzeń, dziś nie odbywały się lekcje, sądziła, że uczniowie wypoczywają w Pokojach Wspólnych, bądź własnych dormitoriach; sama zaszyła się w gabinecie pielęgniarek, z filiżanką herbaty i książką traktującą o galaktyce Andromedy. Coraz większą przyjemność odnajdywała w dziełach poświęconych astronomii, trudnej i złożonej dziedzinie magii, jednakże jakiej fascynującej! Od lektury oderwało ją nerwowe pukanie do drzwi. Nastoletnia Puchonka, ścigająca drużyny, blada jak ściana ją wezwała; ze stresu i przerażenia stanem przyjaciółki plątała się w tym co mówiła i Poppy zrozumiała z tej gadaniny tyle, że paskudny Ślizgon dopuścił się niegodnego faulu, nieczystej zagrywki, a ich szukająca dostała potężną, podkręconą zaklęciem pałką prosto w twarz, później zaś silny podmuch wiatru cisnął ją w trybunę – i ostatecznie spadła z miotły, a od śmierci przez upadek z wysokości ocaliło ją chyba jedynie zaklęcie Lento w porę posłane przez nauczycielkę miotlarstwa.
- Ostrożnie, na Merlina, tylko ostrożnie! – mówiła zniecierpliwiona Poppy, depcząc po piętach uczniakom i kontrolując jak układają ciało poszkodowanej na łóżku niczym marionetkę. – Odsunąć się wszyscy, raz, raz! – zarządziła, bo obsiedli łóżko tak ciasno, jakby od samej ich bliskiej obecności miało zrobić się Puchonce lepiej. – Potrzebuję miejsca i światła – pouczyła ich zniecierpliwiona, odganiając ręką.
- Czy ona wydobrzeje? – pytała jedna z dziewczynek ubranych w szkolną szatę; po młodziutkiej buzi można było stwierdzić, że uczy się w Hogwarcie dopiero pierwszy, albo drugi rok. – To moja siostra, musi wydobrzeć – pisnęła z przejęciem.
- Czy zdoła zagrać w następnym meczu? Przecież musi zostać powtórzony, prawda, pani profesor? – jeden z pałkarzy, który przyniósł omdlałą dziewczynę burczał oburzony i patrzył wyczekująco na nauczycielkę numerologii, wyraźnie domagając się potwierdzenia; starsza czarownica nie mogła jednak wciąż nic potwierdzić. Nie znała nawet zasad gry, aby stwierdzić, czy faul rzeczywiście był wyjątkowo nieczysty.
- To, czy zagra, jest chyba akurat w tym momencie najmniej ważne – stwierdziła cierpko Poppy i to były jej ostatnie słowa skierowane do uczniów. Pełnię swojej uwagi poświęciła leżącej na łóżku, bezwładnej dziewczynie. Sprawdziła jej puls; czuła go, był jednak słaby. Uzdrowicielka wyciągnęła z kieszeni szaty różdżkę i spokojnym głosem wyrzekła pierwszą inkantację: - Maxima Paceum.
Powietrze na przestrzeni o średnicy mniej więcej dwóch metrów wokół łóżka drżało przez kilka chwil, a później magia wyraźnie się uspokoiła. Czuła to. Nie mogła pozwolić, aby na drodze do wyleczenia dziewczyny stanęły paskudne anomalie; lord Carrow, z którym od dłuższego czasu nie miała kontaktu (i mocno ją to dziwiło), nie trzymał zaklęcia tego w tajemnicy, wszyscy uzdrowiciele mogli zeń korzystać, nie tylko członkowie Zakonu Feniksa, co panna Pomfrey uważała za słuszną decyzję. Świat nie dzielił się wyłącznie na członków Zakonu i czarnoksiężników; wiele uzdrowicieli z sercem po słusznej stronie wciąż pozostawało niezrzeszonych, a pacjenci zasługiwali na to, aby nie dręczyły ich kolejne nieprzyjemne niespodzianki związane z rzucaniem zaklęć.
Gdy energia ustabilizowała się Poppy od razu rzuciła kolejny czar. – Surgito! – Dziewczyna od razu otworzyła oczy szeroko; wciąż zamglone od bólu, z rozchylonych ust wydobyło się przeciągłe, pełne cierpienia jęknięcie. – Ciii… Zaraz przestanie boleć – obiecała Poppy, przykładając różdżkę do jej nosa. Był paskudnie złamany w wielu miejscach, potrzebowała się skupić, aby czar rzucić porządnie i przywrócić mu naturalny kształt; dziewczyna była zbyt młoda, aby już teraz szpeciło ją paskudne skrzywienie. – Fractura Texta. – Trzy ciche chrupnięcia (i piśnięcie pacjentki) oznajmiło, że pokruszone kości i chrząstki wracają na swoje miejsce. Poppy przesunęła kraniec różdżki z wierzby nad łuk brwiowy, najpierw jeden, później drugi, gdzie widniały paskudnie rozcięcia, z których nieustannie sączyła się krew. Powtarzanym zaklęciem Episkey Maxima usuwała mocne stłuczenia z twarzy, ramion i rąk. Wygoniła wszystkich chłopców krzykiem, zasłaniając ze złością parawan, aby zdjąć z dziewczyny szatę i zająć się stłuczeniami na biodrach i brzuchu. Pomimo krótkiego upływu czasu zdążyły pojawić się już czerwone sińce; gdyby nie odpowiednie czary, nazajutrz przybrałyby barwy fioletowo-żółtej i paskudnie bolałyby przy każdym ruchu. Poppy nastawiła też zwichnięte biodro, po czym zajęła się skręconymi kostkami. Laura, bo tak miała na imię Puchonka, popiskiwała czasami cicho, kiedy kość chrupnęła wracając na swoje miejsce. – Akurat skończył się eliksir przeciwbólowy – westchnęła Poppy. – Jeszcze chwilka, wytrzymaj, dobrze?
Dwa kwadranse, a kości powróciły na swoje miejsce, całe i zdrowe. Uzdrowicielka obmyła twarz Puchonki z krwi i brudu. Przyniosła jej czystą koszulę nocną, w którą mogła się przebrać.
- Zostaniesz tu na dwa dni, dobrze? Wrócisz na lekcje, kiedy upewnię się, że wszystko z tobą w porządku. Mocno dostałaś w głowę – zarządziła z wyraźną troską w głosie.
W końcu odsunęła parawan i pozwoliła drużynie Hufflepuffu i przyjaciołom Laury, aby posiedzieli z nią chwilę. Ale chwilę. Puchonka powinna była odpocząć. Poppy krzątała się po Skrzydle Szpitalnym, porządkując łóżka po innych pacjentach i sprawdzając stan czystości, chociaż niepotrzebnie – skrzaty przykładały się do swojej pracy. Na zewnątrz zrobiło się tak ciemno – i wciąż szalała paskudna burza – że świece w skrzydle szpitalnym zapłonęły i wypełniły jego wnętrze ciepłym, miękkim światłem.
- Koniec odwiedzin – stwierdziła stanowczo Poppy, podchodząc do łóżka chorej z rękoma splecionymi na piersi.
- Ale-ale panno Pomfrey, jeszcze tyle czasu do kolacji! – żachnął się jeden z chłopców.
- Nie szkodzi, panna Ackerley potrzebuje snu i odpoczynku – odparła niewzruszona Poppy.
Zajęło jej przeszło pięć minut, aby przegnać całe jęczące i zawodzące z żalu towarzystwo. Tłumaczyła im cierpliwie, że mogą odwiedzić ją jutro, że nigdzie nie ucieknie; powtarzała to tyle razy w przeciągu swojej pielęgniarskiej kariery, że niemal pamiętała tę formułkę na pamięć. W końcu zatrzasnęła za nimi drzwi. Laurze poprawiła poduszki pod plecami i obiecała, że zaraz przyniesie jej coś na sen – dzięki czemu nie przyśni się jej nic złego i żaden grzmot nie przebudzi jej w ciągu nocy. Za drzwiami gabinetu zniknęła na zaledwie kilka chwil.
| zt
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Strona 2 z 2 • 1, 2
Skrzydło szpitalne
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Zamek Hogwart