Główna scena
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Główna scena baletowa
Główna scena baletowa wzniesiona została naprzeciw obszernej widowni, na której mieści się nie więcej, jak stu czarodziejów. Rzędy szkarłatnych foteli o skrupulatnie haftowanych w morskie motywy wzorach otacza dziesięć niedużych balkoników o delikatnych osłonkach kutych żelazem w fantazyjne wzory. W trakcie spektakli pomiędzy stanowiskami lewitują srebrne tace, na których można znaleźć szampana, przekąski - najczęściej ostrygi, ale też francuskie sery lub ślimaki - albo eleganckie omnikulary oprawione w złotą rączkę. Przedstawienie rozgrywa się na czarnym piedestale zakrytym podczas przerw ciężką szkarłatną kurtyną, na której czarna nić wymalowała syrenie sylwetki. Kiedy widowisko się rozpoczyna, kurtyna znika, rozmywa się w powietrzu, a skryte za nią iluzje przybierają na scenie kształty żywej, perfekcyjnie realistycznej scenerii - wijących się pnącz, dmących piasków pustyni lub szemrzących wód. Muzyka bogato wypełnia salę całą sobą i choć miejsca dla orkiestry znajduje się pod sceną, ponad tańcem przebijają się refleksy iluzji przedstawiające ich równoległą grę. To właśnie tutaj wystawiane są największe, najbardziej reprezentatywne spektakle. Jeśli pozostanie się na miejscu w trakcie przerwy lub wejdzie, kiedy akurat na scenie nie rozgrywa się żadne przedstawienie, da się usłyszeć śpiew syren. Trudno określić, z którego kierunku pochodzi, ale jest kojący, piękny i trudno jest ci przestać o nim myśleć. Tylko jeśli znasz język trytoński rozpoznasz słowa pieśni - jest żałobna, opowiada o dawnych dziejach syren.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:22, w całości zmieniany 1 raz
Nigdy wcześniej nie czuła tak intensywnego i obcego uczucia, jak w dniu pokazania jej przez Tristana tego miejsca. Skąd mogła wiedzieć, że człowiek w swoim ciele może odczuwać jednakowo niemierzalny zachwyt nad cudem, jakim bez wątpienia była Fantasmagoria, a jednocześnie wiązać z nim dzień swojego zniewolenia. Evandra odgarnęła złocisty kosmyk lekko upiętych włosów za ucho, by lepiej słyszeć znajomy dźwięk dzieciństwa. Śpiew syren zawsze uspokajał kobietę, pomagał w wyciszeniu się i przemyśleniach. To w jego towarzystwie podejmowała najważniejsze decyzje swojego życia, zarówno na wyspie Wight, jak również tutaj – kiedy spontaniczne zrozumiała, że go pokochała. Pokochała, ale jednocześnie nigdy nie będzie kochać. Trudno było to wyrazić słowami, a jeszcze gorzej się myślało, o człowieku, który zagarnął jej życie na własność, ale z biegiem czasu również zdobył jej serce. Wolno kroczyła między rzędami foteli, dłonią muskając atłasowe obicia siedzeń. Syrenie echo otaczały Evę niewidzialną mgiełką dźwięków, otulając nią zdobioną złotymi nićmi białą suknię, której dosyć luźny krój subtelnie ukrywał rosnący brzuch. Z każdym dniem czuła, że w jej ciele kiełkuje nowe życie, życie, za którego szczęście i dobrobyt już wkrótce będzie odpowiedzialna ona – Evandra Rosier. Wydawało się, że jeszcze wczoraj szła pod rękę ze swym bratem do sali balowej gdzie odbywał się jej pierwszy Sabat, odrzucała kolejne propozycje narzeczeństwa od zauroczonych arystokratów, albo siedziała na balkonie sypialni, malując morski krajobraz. Nie zdążyła się zorientować, w którym momencie nastały czasy nowej persony, będącej nie tylko przykładną żoną, klejnotem w koronie swego męża, ale też matką. Gdyby tylko Caius odwiedził ją w Dover, tak bardzo tęskniła za swym jedynym godnym zaufania powiernikiem, komu innemu mogła powierzyć swe strapienia i sekrety, jeśli nie bliźniakowi? Zadziwiające jak wiele w ostatnim czasie skumulowała różnorakich emocji, niektórych zaskakująco pozytywnych, innych wręcz niepokojących. Arystokratów znała od podszewki, na pamięć opanowała słodkie niczym lukier słowa, którymi lubili się nawzajem oblepiać, nie wspominając już o gracji, z jaką powtarzali do siebie kolejne kłamstwa. Wielu takich miała okazję przejrzeć i każdego zawsze coś gubiło. Pożądanie, skąpstwo, obżarstwo – to nie pospólstwo dotykało najwięcej grzechów, ale ich samych. Dostatek i luksus potrafiły sprowadzić na manowce nawet najtęższe głowy, w tej grze chodziło nie o to kto wygra, ale kto przechytrzy system i uratuje swoją przed ścięciem.
Dopiero teraz Evandra zorientowała się, że nie jest na sali sama, co po chwili zastanowienia się miało spory sens. Wybrała się w końcu na ten spontaniczny spacer wczesnym popołudniem, obsługa opery zazwyczaj działała dyskretnie, ale może opiekun sali, lub inny wyżej postawiony pracownik ustalał coś odnośnie najbliższego spektaklu? Zazwyczaj nie zauważała takich ludzi, stanowili całkowicie inną przestrzeń świata, która jakimś cudem znajdowała się w tym samym wymiarze co ona. Zajęci pracą, zerkali tylko nieśmiało na swoją panią, często z zachwytu nad urodą półwili mrugając oczami, albo wręcz wyjątkowo niekulturalnie rozdziawiając usta. Coś bowiem w patrzeniu na nim przywodziło na myśl właśnie syrenie pieśni. Tak samo hipnotyzujące, kojące i piękne. Kilkakrotnie słyszała od młodzieńców, że gdy raz już na nią spojrzeli, nie potrafili zauważyć żadnej innej kobiety. Nikt nie był godny jej piękna. Przyzwyczaiła się do tego daru, z wiekiem zauważając też jego przekleństwa. Kogo szczerości mogła być pewna? A kto kłamał jak z nut, byleby osiągnąć swój cel? W fałszywym świecie nie potrzebowała piękna, ale umiejętności odróżniania prawdy od ubranej w piękne słowa farsy.
Lekko stąpając po rozłożonym po środku alei karmazynowym dywanie dotarła do rozmawiających asystentów. Jedna kobieta stała do niej tyłem, chociaż smukła sylwetka i kruczoczarne włosy o wyjątkowym blasku wydawały się przywoływać pewne wspomnienia z lat szkolnych. Czyżby zatrudniona po śmierci poprzedniej asystentki kobieta uczęszczała w tym samym czasie co ona do Hogwartu? Zamierzała tylko zapytać o program, może zasugerować lepsze upięcie draperii kotary, ale teraz zapragnęła również dowiedzieć się kim była tajemnicza persona.
Gość
Gość
W ciągu minionego dnia wydarzyło się tak wiele, że Deirdre ledwie nadążała za czytaniem korespondencji i nadrabianiem wykaligrafowanych zapytań - poświęcała całą swą uwagę Fantasmagorii, nie mając nawet wolnej sekundy na to, by przejrzeć poranną prasę. Być może znalazłaby w niej jeszcze ciekawsze - bardziej druzgoczące? - wiadomości, dotyczące spotkania arystokracji w Stonehenge, być może miałaby szansę zapoznać się z ta jedną, najważniejszą informacją, dotykająca ją także osobiście, ale nawał obowiązków odebrał jej tą możliwość. Pracowała niemalże w pocie czoła, głównie nadrabiając spowodowane śmiercią poprzedniej asystentki zaległości. Poznawała też otoczenie, zjednywała sobie sojuszników, coraz sprawniej orientując się w zakulisowych rozgrywkach baletu, także tych dotyczących niesnasek pomiędzy pracownikami. Dbała o umieszczony w magicznym porcie budynek już od prawie trzech tygodni, lecz dopiero teraz dogaszała większe pożary, czując się w eleganckim wnętrzu w miarę komfortowo. Rzecz jasna od pierwszego dnia sprawiała wrażenie opanowanej, spokojnej i pewnej siebie - doskonała umiejętność gry aktorskiej pozwalała jej roztoczyć wokół siebie odpowiednią atmosferę, tak gęstą, że niczym mgła przysłaniała drobne potknięcia. Zabłądzenie za kulisami, pomylenie nazwiska jednego z marszandów, zbyt ostry ton, którym posługiwała się wobec charakternej, francuskiej gwiazdki. Każdemu zdarzały się błędy, Deirdre akceptowała je z trudem, dzielnie stawiając czoła kolejnym problemom. Chciała go zachwycić, sprawić, by był z niej zadowolony, by napełniała go dumą, by nigdy nie pożałował tego, że przyjął ją na tak wysokie stanowisko. Starała się wypaść jak najlepiej nie tylko dla samej siebie, dla połechtania zagłodzonego perfekcjonizmu, ale głównie dla Tristana, dla zobaczenia w jego piwnych oczach ukontentowania.
Wyczuwała, że czujnie ją obserwuje, ale nie widziała go ani wczoraj ani dzisiejszego poranka. Obudziła się w Białej Willi samotnie, zziębnięta, nie mając czasu, by napisać do niego listu ani w jakikolwiek sposób zapoznać się z ważnymi wydarzeniami. Od razu poświęciła się pracy, a godziny spędzone w Fantasmagorii upływały w zadziwiająco szybkim tempie. W jednej chwili kreśliła eleganckie zaproszenia na zaczarowanej papeterii, pachnącej różami, w drugiej zaś omawiała z pracownikami technicznymi ostatnie wytyczne dotyczące najbliższego występu.
- .... i dopilnujcie, by zaklęcia zabezpieczające zostały nałożone poprawnie. Nie możemy dopuścić do zniszczenia sukien ani instrumentów, to niezwykle ważne - zakończyła prawie dziesięciominutową tyradę, prezentowaną jednak głosem tak słodkim i wdzięcznym, że słuchający ją czarodzieje, zajmujący się bezpieczeństwem podwodnych scen, spoglądali na nią jak urzeczeni, gotowi spełnić wszystkie prośby madame Mericourt. Zjednała już sobie część zespołu; uprzejma, lecz tajemnicza, wyniosła, ale nie wyrachowana - znów znajdowała się w słodkim pomiędzy, każdego oczarowując specjalnie dobraną pieśnią. - Dziękuję, to na dziś wszystko. Jutro będę oczekiwać waszego raportu oraz dokładnych specyfikacji magicznych - podsumowała, splatając przed sobą blade, smukłe dłonie. Miała na sobie szmaragdowe qipao, a przedramiona przesłaniała ciemnozłota chusta, skrywająca mroczny znak, zarazem podkreślając orientalny odcień jej skóry. Czarne włosy spięła w typową chińską fryzurę, złożoną z dwóch koków, a mocno podkreślone oczy wydawały się jeszcze bardziej kocie. Dobrze czuła się w tym wydaniu - obawy o to, że znów poczuje się stłamszona, wciśnięta w rolę egzotycznej kurewki dla wyższych sfer, zniknęły. Znajdowała się w innym miejscu - i była zupełnie inną osobą.
Chciała powiedzieć do mężczyzn coś jeszcze, ale ci zerknęli przez jej ramię, kłaniając się nisko i znikając za podwyższeniem sceny. Deirdre wątpiła, by to jej składali tak czołobitny szacunek, wyczuwała też za sobą czyjąś obecność - naiwnie sądząc, że w końcu doczekała się odwiedzin Tristana.
Odwróciła się nieśpiesznie, z twarzą zastygłą z profesjonalnie odegranym uśmiechem, lecz wzrok czarnych jak onyksy tęczówek nie napotkał przystojnej twarzy Tristana a inną, śliczną niczym obraz, piękną i aż jaśniejącą niesamowitym blaskiem. Evandra. Spodziewała się, że prędzej czy później się tutaj spotkają, nie odczuła więc ani zdenerwowania ani zaskoczenia - jedynie drobny dyskomfort, niewygodę, szarpnięcie gdzieś w okolicach mostka, wywołane głównie już mocno widocznym brzuchem brzemiennej kobiety. Uświęconym miejscem, w którym rozwijało się życie syna Tristana. Ta świadomość dziwnie ją bolała, ale doskonale ukrywała każdą zbędną emocję, posyłając półwili pełen sympatii uśmiech.
- Lady Rosier, wygląda lady oszałamiająco - powitała ją z całą uprzejmością, ponownie splatając przed sobą dłonie, obciążone obrączką i dwoma pierścieniami. Zachowywała wobec niej odpowiedni szacunek, nie przechodząc na ty - nie znajdowały się bowiem już w szkole. - Dobrze widzieć lady w tak dobrym zdrowiu i nastroju - kontynuowała gładką konwersację, nie odsuwając wzroku od gładkiej, nieskazitelnie białej cery oraz wielkich, błękitnych oczu. Była piękna i jasna; piękna i pełna życia, stanowiąc doskonałe przeciwieństwo jej samej: przeklętej, martwej, przeznaczonej śmierci; ubranej dziś w szaty opiekunki Fantasmagorii.
Wyczuwała, że czujnie ją obserwuje, ale nie widziała go ani wczoraj ani dzisiejszego poranka. Obudziła się w Białej Willi samotnie, zziębnięta, nie mając czasu, by napisać do niego listu ani w jakikolwiek sposób zapoznać się z ważnymi wydarzeniami. Od razu poświęciła się pracy, a godziny spędzone w Fantasmagorii upływały w zadziwiająco szybkim tempie. W jednej chwili kreśliła eleganckie zaproszenia na zaczarowanej papeterii, pachnącej różami, w drugiej zaś omawiała z pracownikami technicznymi ostatnie wytyczne dotyczące najbliższego występu.
- .... i dopilnujcie, by zaklęcia zabezpieczające zostały nałożone poprawnie. Nie możemy dopuścić do zniszczenia sukien ani instrumentów, to niezwykle ważne - zakończyła prawie dziesięciominutową tyradę, prezentowaną jednak głosem tak słodkim i wdzięcznym, że słuchający ją czarodzieje, zajmujący się bezpieczeństwem podwodnych scen, spoglądali na nią jak urzeczeni, gotowi spełnić wszystkie prośby madame Mericourt. Zjednała już sobie część zespołu; uprzejma, lecz tajemnicza, wyniosła, ale nie wyrachowana - znów znajdowała się w słodkim pomiędzy, każdego oczarowując specjalnie dobraną pieśnią. - Dziękuję, to na dziś wszystko. Jutro będę oczekiwać waszego raportu oraz dokładnych specyfikacji magicznych - podsumowała, splatając przed sobą blade, smukłe dłonie. Miała na sobie szmaragdowe qipao, a przedramiona przesłaniała ciemnozłota chusta, skrywająca mroczny znak, zarazem podkreślając orientalny odcień jej skóry. Czarne włosy spięła w typową chińską fryzurę, złożoną z dwóch koków, a mocno podkreślone oczy wydawały się jeszcze bardziej kocie. Dobrze czuła się w tym wydaniu - obawy o to, że znów poczuje się stłamszona, wciśnięta w rolę egzotycznej kurewki dla wyższych sfer, zniknęły. Znajdowała się w innym miejscu - i była zupełnie inną osobą.
Chciała powiedzieć do mężczyzn coś jeszcze, ale ci zerknęli przez jej ramię, kłaniając się nisko i znikając za podwyższeniem sceny. Deirdre wątpiła, by to jej składali tak czołobitny szacunek, wyczuwała też za sobą czyjąś obecność - naiwnie sądząc, że w końcu doczekała się odwiedzin Tristana.
Odwróciła się nieśpiesznie, z twarzą zastygłą z profesjonalnie odegranym uśmiechem, lecz wzrok czarnych jak onyksy tęczówek nie napotkał przystojnej twarzy Tristana a inną, śliczną niczym obraz, piękną i aż jaśniejącą niesamowitym blaskiem. Evandra. Spodziewała się, że prędzej czy później się tutaj spotkają, nie odczuła więc ani zdenerwowania ani zaskoczenia - jedynie drobny dyskomfort, niewygodę, szarpnięcie gdzieś w okolicach mostka, wywołane głównie już mocno widocznym brzuchem brzemiennej kobiety. Uświęconym miejscem, w którym rozwijało się życie syna Tristana. Ta świadomość dziwnie ją bolała, ale doskonale ukrywała każdą zbędną emocję, posyłając półwili pełen sympatii uśmiech.
- Lady Rosier, wygląda lady oszałamiająco - powitała ją z całą uprzejmością, ponownie splatając przed sobą dłonie, obciążone obrączką i dwoma pierścieniami. Zachowywała wobec niej odpowiedni szacunek, nie przechodząc na ty - nie znajdowały się bowiem już w szkole. - Dobrze widzieć lady w tak dobrym zdrowiu i nastroju - kontynuowała gładką konwersację, nie odsuwając wzroku od gładkiej, nieskazitelnie białej cery oraz wielkich, błękitnych oczu. Była piękna i jasna; piękna i pełna życia, stanowiąc doskonałe przeciwieństwo jej samej: przeklętej, martwej, przeznaczonej śmierci; ubranej dziś w szaty opiekunki Fantasmagorii.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Wróżka Bzu opadła miękko na podest głównej sceny po doskonałym w każdym calu pas de ciseaux. Każdy jej krok był lekki, pełen wdzięku, ruchy niewymuszone i płynne - sprawiała wrażenie, że taniec nie sprawia jej żadnej trudności, jest równie łatwy, co oddychanie. Oglądanie jej na scenie było prawdziwą rozkoszą dla oczu, a rozbrzmiewająca głośno muzyka jednego z trzech aktów Śpiącej Królewny - dla uszu.
Lady Fantine Rosier uwielbiała ten spektakl, należał do kilku jej ulubionych. Miała przyjemność oglądać go już wielokrotnie, na wielu różnych scenach; zarówno angielskich, jak i francuskich. Sztuka tańca baletowego wzbudzała zachwyt i podziw, może nawet ukłucie zazdrości; gdy spoglądała na tancerki żałowała, że nie podążyła śladem Melisande i nie przykłada się bardziej do nauki tańca klasycznego. Tańce balowe zawsze sprawiały jej więcej przyjemności i poświęcała ich lekcjom najwięcej czasu, pragnąc błyszczeć podczas przyszłych sabatów. Balet ceniła i miłowała nie mniej, niż inne dziedziny sztuki.
Trudno było się jednak Fantine skupić na zachwycającym pas de soubresaut Wróżki Bzu, gdy obok zasiadał lord Flint.
Uniosła palce do skroni w teatralnym geście, przywołując na twarz pełen boleści wyraz; spojrzała na mężczyznę jakby osłabiona, zmęczona. Nie potrafiła się powstrzymać - musiała zacząć symulować atak migreny, inaczej oszaleje, jeśli spędzi następną godzinę obok niego. Przyjęła zaproszenie, pełna nadziei i wiary w przyjemnie spędzony wieczór, podczas ostatniego przyjęcia lord Bastien zrobił na Róży dobre wrażenie; dziś obrócił je jednak w proch. Nie mogła tak po prostu wstać i wyjść, byłoby to niegrzeczne, ale jeśli opuści go przez złe samopoczucie... Przecież nie mógł dopuścić do tego, by tu zasłabła, czyż nie?
Zorientował się dopiero po chwili. Najwyraźniej nie należał do najbystrzejszych.
- Co się dzieje, pani? - spytał zaniepokojony.
- Pozwolisz, lordzie, że oddalę się na kilka chwil... Potrzebuję ciszy. Momentu samotności - dodała prędko, aby nie przyszło mu do głowy iść z nią. Wtedy oszaleje z pewnością. - Niebawem wrócę. Mam nadzieję, że nie stracę zbyt wiele... - wyszeptała z prawdziwym żalem, spoglądając w stronę sceny, na której wirowała w obrocie tancerka.
Wstała z wygodnego fotela, nie zapominając, by się przy tym nie zachwiać i dyskretnie opuściła lożę dla honorowych gości; minę miała przy tym pełną boleści, jakby niezwykle cierpiała. Zniknęła dopiero wówczas, kiedy znalazła się już na korytarzu, przez jednym z luster oprawionych w złote ramy. Wygładziła materiał złotej, bogato zdobionej sukienki, poprawiła spoczywający na piersi medalion z rubinem szlifowanym w kształt róży. Prezentowała się doskonale - a lord Flint nie zasługiwał na jej towarzystwo tego wieczoru.
Westchnęła lekko, ruszając się z miejsca; nie mogła tu pozostać, musiała się ukryć na wypadek, gdyby przyszło mu do głowy spróbować ją odnaleźć i swym towarzystwem przynieść pociechę. Kroczyła korytarzem pośpiesznie, próbując odnaleźć obsługę podwodnego baletu, który dochowa dyskrecji i pomoże jej znaleźć miejsce, gdzie będzie mogła obejrzeć Śpiącą Królewnę w spokoju.
- Pani Mericourt lady pomoże - młoda dziewczyna poprowadziła Fantine w stronę wysokiej, smukłej kobiety o czarnych włosach, dotychczas odwróconej doń plecami.
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Czuwanie nad zadowoleniem gości podczas spektaklu było jednym z przyjemniejszych obowiązków Deirdre - odnajdywała się doskonale wśród dyplomatycznych pogawędek, udawanych wesołości, leciutkiej kokieterii czy artystycznym zachwycie, dzielonym z reprezentantami wyższego stanu. Witała co znamienitszych gości, opowiadała o spektaklu, wymieniała nazwiska znanych członków orkiestry i wspominała o artystkach pojawiającyh się na scenie, niekiedy streszcząjąc w szczegółach historię ich szkolenia w konkretnych ośrodkach magicznego baletu, a niekiedy zdradzając wzbudzające pąsy sekrety z ich mniej lub bardziej szalonego życia. Potrafiła wyczuć czego oczekują od niej poszczególni widzowie i umiejętnie spełniała ich zachcianki. Tego wieczoru odprowadzała na miejsce wiekowego lorda Fawleya, postać wyjątkową i szanowaną; towarzyszyła mu służba oraz dwójka zblazowanych kuzynów, lecz zamierzała powitać szlachcica z wszelkimi honorami. Najpierw przyjęła go w saloniku gościnnym, przedstawiając dzisiejszą gwiazdę - uroczą, ciemnowłosą baletnicę prosto z Francji, drobniutką oraz niezwykle utalentowaną - i prowadząc dyskusje o sztuce, później zaś przespacerowała się z siwowłosym czarodziejem i jego świtą aż do głównej loży. Tam zadbała o to, by nadobnemu gościowi nie zabrakło niczego, przystała także na propozycję krótkiego wprowadzenia w historię Śpiącej Królewny oraz odpowiedziała na kilkanaście pytań związanych z organizacją Fantasmagorii. Towarzyszyła lordowi Fawleyowi do pierwszego antraktu, pozwalając mu później cieszyć się pięknem występu w otoczeniu rodziny. Przerwę wykorzystała do wydania kilku próśb do pracowników baletu, mających zadbać o innych gości - gdy zabrzmiał kolejny dzwonek oraz spektakl przeszedł do kolejnego aktu, udzielała właśnie szczegółówych informacji jednemu z technicznych, nakazując mu przygotować kilkanaście dodatkowych krzeseł w restauracji: publika dopisała i pojawili się niepotwierdzający wcześniej przybycia goście, lordowie Shafiq.
Zaaferowany brunet skinął głową i ruszył krętymi schodami w dół i w tym samym momencie Deirdre usłyszała cichy głos Lilianne, innej pracownicy. Deirdre odwróciła się delikatnie, z lekkim uśmiechem, który tylko dzięki doskonałym umiejętnościom aktorskim nie spłynął z jej twarzy od razu, gdy rozpoznała w towarzyszącej dziewczynie lady Fantine. Jasnowłosa czarownica skłoniła się dość niezdarnie i zostawiła je same, wracając do swych obwiązków - a Mericourt została sam na sam z damą, której wolałaby tu nie spotkać. Wiedziała oczywiście, że lady Rosier otrzymała zaproszenie i że pojawi się tutaj w towarzystwie lorda Flinta, ale była więcej niż pewna, że się nie spotkają. Los zadecydował inaczej i Dei nie zamierzała się z nim kłócić.
Dygnęła lekko, z szacunkiem, ale bez przesadnej uniżoności, splatając przed sobą ręce. Nieco szersze niż zwykle quipao w kolorze burgundu podkreślało wieczorowy makijaż i podpięte włosy, wyjątkowo nieposkromione w koku, a opuszczone luźnymi falami, okiełznanymi jedynie ozdobnymi spinkami. - Lady Rosier, wygląda lady przepięknie - powitała ją lekko, szczerze, Fantine prezentowała się doskonale w każdym calu, choć na jej ślicznej twarzy gościł grymas drobnej irytacji lub zmęczenia: czyżby lord Flint okazał się nudziarzem? - W czym mogę pomóc, droga lady? Czy lady loża posiada jakieś mankamenty, które mogę naprawić? - spytała rzeczowo i łagodnie; zbyt zimno, szampan się opóźniał, magiczne rzeźby poruszały się zbyt często, dekoncentrując widzów? Starała się skupić na tym, na swych obowiązkach i na rolach, które obecnie odgrywały - zadowolenie siostry Tristana było dla niej niezwykle ważne. Uśmiechała się lekko, doskonale dławiąc niedorzeczne myśli: o tym, że nosi pod sercem także i część Fantine, część dziedzictwa Rosierów. - I jak podoba się lady spektakl? Mam nadzieję, że spełnia wygórowane wymagania kogoś tak utalentowanego w dziedzinach artystycznych - dodała miękko, odpowiednio wyważonym tonem, delikatnie poprawiając szarfę, przesłaniającą odkryte przedramiona. Drogie kamienie w pierścieniach lśniły w półmroku górnego korytarza, przyćmiewając obrączkę, noszoną na wdowim palcu.
Zaaferowany brunet skinął głową i ruszył krętymi schodami w dół i w tym samym momencie Deirdre usłyszała cichy głos Lilianne, innej pracownicy. Deirdre odwróciła się delikatnie, z lekkim uśmiechem, który tylko dzięki doskonałym umiejętnościom aktorskim nie spłynął z jej twarzy od razu, gdy rozpoznała w towarzyszącej dziewczynie lady Fantine. Jasnowłosa czarownica skłoniła się dość niezdarnie i zostawiła je same, wracając do swych obwiązków - a Mericourt została sam na sam z damą, której wolałaby tu nie spotkać. Wiedziała oczywiście, że lady Rosier otrzymała zaproszenie i że pojawi się tutaj w towarzystwie lorda Flinta, ale była więcej niż pewna, że się nie spotkają. Los zadecydował inaczej i Dei nie zamierzała się z nim kłócić.
Dygnęła lekko, z szacunkiem, ale bez przesadnej uniżoności, splatając przed sobą ręce. Nieco szersze niż zwykle quipao w kolorze burgundu podkreślało wieczorowy makijaż i podpięte włosy, wyjątkowo nieposkromione w koku, a opuszczone luźnymi falami, okiełznanymi jedynie ozdobnymi spinkami. - Lady Rosier, wygląda lady przepięknie - powitała ją lekko, szczerze, Fantine prezentowała się doskonale w każdym calu, choć na jej ślicznej twarzy gościł grymas drobnej irytacji lub zmęczenia: czyżby lord Flint okazał się nudziarzem? - W czym mogę pomóc, droga lady? Czy lady loża posiada jakieś mankamenty, które mogę naprawić? - spytała rzeczowo i łagodnie; zbyt zimno, szampan się opóźniał, magiczne rzeźby poruszały się zbyt często, dekoncentrując widzów? Starała się skupić na tym, na swych obowiązkach i na rolach, które obecnie odgrywały - zadowolenie siostry Tristana było dla niej niezwykle ważne. Uśmiechała się lekko, doskonale dławiąc niedorzeczne myśli: o tym, że nosi pod sercem także i część Fantine, część dziedzictwa Rosierów. - I jak podoba się lady spektakl? Mam nadzieję, że spełnia wygórowane wymagania kogoś tak utalentowanego w dziedzinach artystycznych - dodała miękko, odpowiednio wyważonym tonem, delikatnie poprawiając szarfę, przesłaniającą odkryte przedramiona. Drogie kamienie w pierścieniach lśniły w półmroku górnego korytarza, przyćmiewając obrączkę, noszoną na wdowim palcu.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
W ogromną radość wprawiła ją wieść, że Tristan, jej starszy brat, zdecydował się nabyć tak znakomity przybytek jakim był podwodny balet, który otrzymał nazwę La Fantasmagorie. Nie dla siebie, nie dla sióstr, nie dla rodziny, a dla świeżo upieczonej małżonki, lady Evandry, przez rodzinę związanej z niebiańskimi syrenami i sztuką, ale w niczym jej to nie przeszkadzało. Fantine była zachwycona pojawieniem się baletu w ich życiu i pokochała to miejsce, bo i jej sercu bliska była szeroko pojęta sztuka, a choć najbardziej ze wszystkich jej dziedzin ceniła malarstwo, to do tańca klasycznego miała ogromny sentyment. Na premierach pojawiała się zawsze, w inne dni niezwykle często; zarówno z siostrą, kuzynkami, czy też przyjmowała zaproszenia lordów, pragnących wkupić się w jej łaski, spędzić z nią jak najwięcej czasu. W ostatnich tygodniach było tu Fantine mniej. Zajmowała ją praca na rzecz rezerwatu, wciąż pracowała nad odpowiednią kompozycją składników eliksiru wzmacniającego, który pomoże gatunkowi legendarnej wyspiarki powrócić do życia wraz z bardziej doświadczonym alchemikiem; pracowała nad obrazami, obiecanymi wybitnym smokologom, związanymi z rezerwatem w Kent. Śpiąca Królewna była pierwszym spektaklem oglądanym w La Fantasmagorie od jakiegoś czasu, ten wieczór miał być rozkoszny, przyjemny, miał być powrotem do chwili, kiedy pierwszy raz oglądała to wspaniałe widowisko. Starała się nie myśleć o tym, co ujrzy za chwilę, wyprzeć następne akty z pamięci, patrzeć na ruchy tancerek tak, jakby widziała je po raz pierwszy. Niestety towarzystwo lorda Flinta psuło jej tę przyjemność, stało się niemal nie do zniesienia - wymknęła się sprytnie, lisio, sięgając po wymówkę, której nie mógł zanegować.
Zamierzała poprosić pracownicę podwodnego baletu, aby znalazła dlań inne, dyskretne miejsce, gdzie będzie mogła dokończyć sztukę w spokoju; wierzyła, że dochowa dyskrecji, że zachowa tę tajemnicę dla siebie. Fantine była młodszą, umiłowaną siostrą właściciela, z pewnością nie chciałyby się jej narażać, a tak byłoby, gdyby wieść o tym dotarła do uszu lorda Flinta.
Róża westchnęła zniecierpliwiona, gdy młoda, jasnowłosa czarownica, najwyraźniej nie dość jeszcze doświadczona, poprowadziła ją do innej, ciemnowłosej i smukłej, przedstawiając ją jako panią Mericourt. Brunetka odwróciła się, a Fanny znieruchomiała na kilka uderzeń serca, a zaskoczenie, które czuła, przejawiało się jedynie w lekko uniesionych brwiach. Prędko przywołała się do porządku, przybierając dość beznamiętny wyraz twarzy, przyglądając się sylwetce pani Mericourt w nienachalny sposób.
Co tu robiła? Dlaczego się tu znalazła?
- Dziękuję, pani Mericourt - odpowiedziała Fantine, akcentując lekko i niemal niewyczuwalnie obce nazwisko; czuła się zaskoczona, ale niemal nigdy nie traciła rezonu, potrafiła wybrnąć z kłopotliwej sytuacji. W jej głowie pojawiło się jednako tysiące pytań i wątpliwości związanych z obecnością tej kobiety w podwodnym balecie. Najwyraźniej tu pracowała, choć jej egzotyczna uroda, orientalna szata - choć elegancka i podkreślająca wyjątkową urodę kochanicy starszego brata - nie pasowały do klasycznych, bogatych wnętrz La Fantasmagorie, przywodzących na myśl francuskie pałace.
- Nie, wszystko z nią w porządku - to z lordem Flint wszystko jest nie tak, a jego mankamentów Deirdre nie mogła już naprawić, pomimo chęci. - Chciałabym jednak obejrzeć kolejny akt z balkonu. Myślę, że dziś widok z niego bardziej mnie uszczęśliwi. Z pewnością znajdzie pani dla mnie miejsce, gdzie będę mogła zachwycić się tańcem Aurory w samotności, czyż nie? - mówiła dalej, a kłamstewka przechodziły jej przez gardło gładko i zręcznie; nie było wspanialszego widoku na główną scenę baletu niźli loża honorowa, ale teraz pragnęła uwolnienia się od lorda Flinta - i była gotowa dla tego obejrzeć sztukę z innego balkonu.
- Jest zachwycający jak zawsze. Śpiąca Królewna jest jednym z mych ulubionych - zdradziła jej cichym tonem, a spojrzenie kociozielonych tęczówek przyciągnął błysk drogocennych kamieni na palcach Deirdre - i obrączki na wdowim palcu. Nie zadawała jednak pytań, choć teraz kilka cisnęło jej się na usta. Obydwie musiały grać swe role, gdy padały na nie obce spojrzenia. Fantine zdawała się jej nie znać, udawała, że widzi ją po raz pierwszy w życiu; o roli pani Mericourt nie wiedziała prawie nic - ale i Deirdre nie wyszła z niej ani na chwilę.
Róża obejrzała się dyskretnie przez ramię, sprawdzając, czy lord Flint nie zdecydował się jednak jej poszukać, a później - przeniosła wyczekujące spojrzenie na Deirdre, mając nadzieję, że poprowadzi ją do odpowiedniej loży.
Zamierzała poprosić pracownicę podwodnego baletu, aby znalazła dlań inne, dyskretne miejsce, gdzie będzie mogła dokończyć sztukę w spokoju; wierzyła, że dochowa dyskrecji, że zachowa tę tajemnicę dla siebie. Fantine była młodszą, umiłowaną siostrą właściciela, z pewnością nie chciałyby się jej narażać, a tak byłoby, gdyby wieść o tym dotarła do uszu lorda Flinta.
Róża westchnęła zniecierpliwiona, gdy młoda, jasnowłosa czarownica, najwyraźniej nie dość jeszcze doświadczona, poprowadziła ją do innej, ciemnowłosej i smukłej, przedstawiając ją jako panią Mericourt. Brunetka odwróciła się, a Fanny znieruchomiała na kilka uderzeń serca, a zaskoczenie, które czuła, przejawiało się jedynie w lekko uniesionych brwiach. Prędko przywołała się do porządku, przybierając dość beznamiętny wyraz twarzy, przyglądając się sylwetce pani Mericourt w nienachalny sposób.
Co tu robiła? Dlaczego się tu znalazła?
- Dziękuję, pani Mericourt - odpowiedziała Fantine, akcentując lekko i niemal niewyczuwalnie obce nazwisko; czuła się zaskoczona, ale niemal nigdy nie traciła rezonu, potrafiła wybrnąć z kłopotliwej sytuacji. W jej głowie pojawiło się jednako tysiące pytań i wątpliwości związanych z obecnością tej kobiety w podwodnym balecie. Najwyraźniej tu pracowała, choć jej egzotyczna uroda, orientalna szata - choć elegancka i podkreślająca wyjątkową urodę kochanicy starszego brata - nie pasowały do klasycznych, bogatych wnętrz La Fantasmagorie, przywodzących na myśl francuskie pałace.
- Nie, wszystko z nią w porządku - to z lordem Flint wszystko jest nie tak, a jego mankamentów Deirdre nie mogła już naprawić, pomimo chęci. - Chciałabym jednak obejrzeć kolejny akt z balkonu. Myślę, że dziś widok z niego bardziej mnie uszczęśliwi. Z pewnością znajdzie pani dla mnie miejsce, gdzie będę mogła zachwycić się tańcem Aurory w samotności, czyż nie? - mówiła dalej, a kłamstewka przechodziły jej przez gardło gładko i zręcznie; nie było wspanialszego widoku na główną scenę baletu niźli loża honorowa, ale teraz pragnęła uwolnienia się od lorda Flinta - i była gotowa dla tego obejrzeć sztukę z innego balkonu.
- Jest zachwycający jak zawsze. Śpiąca Królewna jest jednym z mych ulubionych - zdradziła jej cichym tonem, a spojrzenie kociozielonych tęczówek przyciągnął błysk drogocennych kamieni na palcach Deirdre - i obrączki na wdowim palcu. Nie zadawała jednak pytań, choć teraz kilka cisnęło jej się na usta. Obydwie musiały grać swe role, gdy padały na nie obce spojrzenia. Fantine zdawała się jej nie znać, udawała, że widzi ją po raz pierwszy w życiu; o roli pani Mericourt nie wiedziała prawie nic - ale i Deirdre nie wyszła z niej ani na chwilę.
Róża obejrzała się dyskretnie przez ramię, sprawdzając, czy lord Flint nie zdecydował się jednak jej poszukać, a później - przeniosła wyczekujące spojrzenie na Deirdre, mając nadzieję, że poprowadzi ją do odpowiedniej loży.
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Lekko uniesione brwi nadawały twarzy Fantine niewinnego uroku, podkreślając intensywną barwę oczu w wyjątkowo ciemnej oprawie - potrafiła docenić kobiece piękno, coraz częściej odkrywając w sobie rozżarzone jeszcze piętno świata dżentelmenów, w którym zahartowano ją do nowej roli. Śliczna prezencja lady Rosier mogłaby zwieść każdego lorda, lecz Deirdre wyczuwała, być może jedynie na podstawie własnych przepuszczeń, że to spotkanie nie jest dla siostry Tristana czymś miłym a już na pewno - czymś spodziewanym. Mimo tego młodsza latorośl, kwitnąca w pałacach Dover, nie okazała żadnej negatywnej emocji, żadnego pogardliwego prychnięcia, zachowujac klasę i opanowanie. Dobrze, czyniła postępy, ostatnie miesiące dotknęły bolesnymi doświadczeniami także do tej pory chowane pod kloszem panny, pozwalając im łatwiej panować nad wybuchowym charakterem. Deirdre nie przepuszczała, że zachowanie Fanny może być wynikiem rozmowy ze starszym bratem, zresztą, nie powracała do poszarzałej już przeszłości. Znajdowały się nie tylko w zupełnie innym miejscu, ale i w zupełnie innych okolicznościach, w dość specyficznym rozstawie sił. Mericourt była przecież kimś obcym, kimś mającym służyć gościom, a jednocześnie przyjętym tutaj przez Rosiera; niemalże wyczuwała, jak brunetka wyrabia sobie opinię na temat sprowadzania chińskich dzikusek pod dach Fantasmagorii, ale nic sobie z tego nie robiła, dalej stojąc przed lady z lekkim uśmiechem.
Mile zaskoczona elegancką uprzejmością, z jaką traktowała ją lady Rosier. - Ależ oczywiście, znajdę dla lady jak najlepsze miejsce. Wygodne i dyskretne, pozbawione natrętnego towarzystwa - Znów skinęła lekko głową, zastanawiając się, co też wydarzyło się w opuszczonej przez Fantine loży. Miała nadzieję, że towarzyszący jej lord nie posunął się za daleko, cóż to byłby za skandal i druzgoczące doświadczenie dla młodej Różyczki. - Jeśli jest to dla lady wygodniejsze, proszę mówić mi Deirdre - dodała, zapraszającym gestem wskazują arystokratce kierunek krótkiego spaceru. Musiały przejść kilkanaście stóp, najbliższe loże były już zajęte, ale Mericourt szybko odnalazła w pamięci jedną zwolnioną w ostatniej chwili przez odwołującą rezerwację lady Flint, skarżącą się na ciążowe słabości, uniemożliwiające obejrzenie spektaklu. - O tak, Śpiąca Królewna to zachwycająca klasyka i pomimo upływu lat robi niesamowite wrażenie. Nic dziwnego, ciągle ma w sobie ducha carskiego Petersburga - odparła, prowadząc Fantine dyskretnie oświetlonym korytarzem; przystanęła dopiero przy kolejnych drzwiach po prawej stronie, krótkim machnięciem rózdżki uchylając je przed damą. - Nie posiadam szerokiej technicznej wiedzy na temat baletu, ale partie Aurory oraz Księcia, a także Błękitnego Ptaka są podobno niezwykle wymagające. Miałam okazję obserwować próby naszych dzisiejszych gwiazd - kontynuowała już cichszym tonem, gdy obydwie znalazły się w loży, niewielkich rozmiarów, lecz z doskonałym widokiem na główną scenę. Wygodne fotele obite zostały drogim materiałem, w kącie na postumentach stały kosze świeżych róż a na lewitującej złotej tacy obok siedzisk stały kryształowe kieliszki i oszroniona trwałym zaklęciem chłodzącym butelka alkoholu. Na podłokietnikach foteli znajdowały się zaś eleganckie pary czarodziejskich lornetek teatralnych. - Czy to miejsce ci odpowiada, lady Rosier? - spytała dyskretnie, pozwalając kobiecie na rozejrzenie się dookoła oraz ocenienie zarówno wnętrza loży jak i rozpościerającego się znad zdobionej balustrady widoku. Kolejny, drugi akt Śpiącej Królewny już się zaczął a popisy taneczne powoli wchodziły w swój najintensywniejszy czas, mając osiągnąć apogeum w trzecim akcie, zwieńczonym baletowym pocałunkiem, mającym przywołać Aurorę do życia. Deirdre cierpliwie spoglądała na Fantine, dopiero w chwili milczenia orientując się, jak mocno spięła łopatki: naprawdę zależało jej na opinii siostry Tristana, nawet jeśli miała się nią nigdy nie podzielić ze swym starszym bratem.
Mile zaskoczona elegancką uprzejmością, z jaką traktowała ją lady Rosier. - Ależ oczywiście, znajdę dla lady jak najlepsze miejsce. Wygodne i dyskretne, pozbawione natrętnego towarzystwa - Znów skinęła lekko głową, zastanawiając się, co też wydarzyło się w opuszczonej przez Fantine loży. Miała nadzieję, że towarzyszący jej lord nie posunął się za daleko, cóż to byłby za skandal i druzgoczące doświadczenie dla młodej Różyczki. - Jeśli jest to dla lady wygodniejsze, proszę mówić mi Deirdre - dodała, zapraszającym gestem wskazują arystokratce kierunek krótkiego spaceru. Musiały przejść kilkanaście stóp, najbliższe loże były już zajęte, ale Mericourt szybko odnalazła w pamięci jedną zwolnioną w ostatniej chwili przez odwołującą rezerwację lady Flint, skarżącą się na ciążowe słabości, uniemożliwiające obejrzenie spektaklu. - O tak, Śpiąca Królewna to zachwycająca klasyka i pomimo upływu lat robi niesamowite wrażenie. Nic dziwnego, ciągle ma w sobie ducha carskiego Petersburga - odparła, prowadząc Fantine dyskretnie oświetlonym korytarzem; przystanęła dopiero przy kolejnych drzwiach po prawej stronie, krótkim machnięciem rózdżki uchylając je przed damą. - Nie posiadam szerokiej technicznej wiedzy na temat baletu, ale partie Aurory oraz Księcia, a także Błękitnego Ptaka są podobno niezwykle wymagające. Miałam okazję obserwować próby naszych dzisiejszych gwiazd - kontynuowała już cichszym tonem, gdy obydwie znalazły się w loży, niewielkich rozmiarów, lecz z doskonałym widokiem na główną scenę. Wygodne fotele obite zostały drogim materiałem, w kącie na postumentach stały kosze świeżych róż a na lewitującej złotej tacy obok siedzisk stały kryształowe kieliszki i oszroniona trwałym zaklęciem chłodzącym butelka alkoholu. Na podłokietnikach foteli znajdowały się zaś eleganckie pary czarodziejskich lornetek teatralnych. - Czy to miejsce ci odpowiada, lady Rosier? - spytała dyskretnie, pozwalając kobiecie na rozejrzenie się dookoła oraz ocenienie zarówno wnętrza loży jak i rozpościerającego się znad zdobionej balustrady widoku. Kolejny, drugi akt Śpiącej Królewny już się zaczął a popisy taneczne powoli wchodziły w swój najintensywniejszy czas, mając osiągnąć apogeum w trzecim akcie, zwieńczonym baletowym pocałunkiem, mającym przywołać Aurorę do życia. Deirdre cierpliwie spoglądała na Fantine, dopiero w chwili milczenia orientując się, jak mocno spięła łopatki: naprawdę zależało jej na opinii siostry Tristana, nawet jeśli miała się nią nigdy nie podzielić ze swym starszym bratem.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Bardzo lubiła myśleć o swym rodzeństwie i sobie samej jako czterech elementach doskonałej układanki, z której każdy odzwierciedlał inne cechy, inny żywioł, każde było inne, w pewien sposób oczywiście podobne; doskonale się uzupełniali. Najmłodsza z Róż miała chyba najbardziej płomienny i impulsywny temperament. Wiele winy tkwiło w jej rozpuszczeniu do granic możliwości, w pobłażaniu, spełnieniu wszystkich zachcianek i kaprysów, jako dziecko i panienka miała w sobie tyle uroku, ciężko było stanowczo powiedzieć jej nie. Dostawała to, czego pragnęła, sięgała po to czasami zdecydowanie, czasami pozornie nieśmiało spuszczając spojrzenie - a gdy coś stawało Fantine na przeszkodzie zaczynała się złościć. Zazwyczaj potrafiła ukryć swe prawdziwe uczucia pod maską uprzejmego uśmiechu, wciąż się tego uczyła, na salonach to umiejętność wszak podstawowa, jednakże gdy w grę wchodziły naprawdę silne emocje, jej najbliżsi, było po stokroć trudniej. Zawsze czuła się silnie związana z Tristanem, Marianne i Melisande, to im ufała bezgranicznie, a w sercu nigdy nie zagoiła się rana po stracie najstarszej siostry; kiedy chodziło o nich bardzo łatwo poddawała się uczuciom, czasami traciła nad sobą panowanie, zawsze tak było, gdy uczucia te były po prostu prawdziwe.
Teraz czuła się silnie skonfundowana, zdezorientowana obecnością Deirdre, starała się jednak ukryć to pod maską uprzejmego uśmiechu; nosiła tu obce nazwisko, na wdowim palcu obrączkę, w La Fantasmagorie była kimś innym, kimś z kim nigdy wcześniej się nie spotkała. Czuła na sobie cudze spojrzenia, albo może po prostu jedynie jej się tak wydawało?
- Dziękuję, Deirdre - rzekła, skinąwszy głową z uznaniem, a na usta wpłynął uśmiech pełen ulgi. Nie zamierzała odnosić się do słów o natrętnym towarzystwie, z pewnością nie tutaj, gdzie ściany miały uszy - a nie życzyłaby sobie, by lord Flint dowiedział się prawdy. Podążyła za czarownicą bez zwłoki korytarzem pogrążonym w dyskretnym, ciepłym świetle świec, w głowie mając nieprzyjemne wątpliwości, czy ostała się jeszcze wolna loża na jednym z balkonów, która ją zadowoli. Śpiąca Królewna, to jak powiedziała Deirdre, zachwycająca klasyka.
- Och, zdecydowanie. Przyznać muszę, że Rosjanie w dziedzinie tańca klasycznego są wyjątkowo utalentowani - zgodziła się z czarownicą, przypominając sobie, że niegdyś marzyła o podróży na Wschód, by na własne oczy ujrzeć legendarne sceny rosyjskich teatrów, po których stąpały najbardziej utalentowane osobistości ze świata tańca klasycznego.
Ulżyło jej, gdy Deirdre otworzyła przed nią drzwi do loży, gdzie nie było na całe szczęście nikogo. Fantine przekroczyła ostrożnie próg, mając nadzieję, że lord Flint przygląda się właśnie temu, co działo się na scenie, a nie wypatruje utraconej towarzyszki.
- Są niezwykle wymagające i trudne, lecz znam już ich nazwiska. W ich wykonaniu każdy krok jest tak lekki i płynny, jak gdyby nie sprawiał im żadnego wysiłku, to zachwycające. Melisande także poruszała się tak w swym tańcu - westchnęła z zachwytem Fantine, podchodząc do fotela i opadając nań z wdziękiem; bez zawahania sięgnęła po kryształowy kieliszek, który za sprawą czarów natychmiast napełnił się szampanem. Czy mówiła, że czuje się źle? Teraz nie musiała już udawać - tego, że Deirdre nie zdradzi tej tajemnicy, która naraziłaby siostrę Tristana na nieprzyjemne plotki, była więcej niż pewna. Po chwili przeniosła spojrzenie ze sceny na brunetkę.
- W pełni, bardzo dziękuję. Mam nadzieję, że nie przeszkodzę ci w nowych obowiązkach, jeśli poproszę, byś obejrzała tek akt wraz ze mną? - spytała uprzejmie, gestem zapraszając Deirdre, by zajęła drugi fotel. W tonie jej głosu zabrzmiała władcza, właściwa Rosierom nuta, jednakże nie sformułowała żądania - dawała jej wybór. Spoglądała na egzotyczną piękność z powagą w zielonych oczach, bez fałszywego uśmiechu, bez kpiny w uniesionych kącikach ust. Porozmawiamy, Deirdre?
Teraz czuła się silnie skonfundowana, zdezorientowana obecnością Deirdre, starała się jednak ukryć to pod maską uprzejmego uśmiechu; nosiła tu obce nazwisko, na wdowim palcu obrączkę, w La Fantasmagorie była kimś innym, kimś z kim nigdy wcześniej się nie spotkała. Czuła na sobie cudze spojrzenia, albo może po prostu jedynie jej się tak wydawało?
- Dziękuję, Deirdre - rzekła, skinąwszy głową z uznaniem, a na usta wpłynął uśmiech pełen ulgi. Nie zamierzała odnosić się do słów o natrętnym towarzystwie, z pewnością nie tutaj, gdzie ściany miały uszy - a nie życzyłaby sobie, by lord Flint dowiedział się prawdy. Podążyła za czarownicą bez zwłoki korytarzem pogrążonym w dyskretnym, ciepłym świetle świec, w głowie mając nieprzyjemne wątpliwości, czy ostała się jeszcze wolna loża na jednym z balkonów, która ją zadowoli. Śpiąca Królewna, to jak powiedziała Deirdre, zachwycająca klasyka.
- Och, zdecydowanie. Przyznać muszę, że Rosjanie w dziedzinie tańca klasycznego są wyjątkowo utalentowani - zgodziła się z czarownicą, przypominając sobie, że niegdyś marzyła o podróży na Wschód, by na własne oczy ujrzeć legendarne sceny rosyjskich teatrów, po których stąpały najbardziej utalentowane osobistości ze świata tańca klasycznego.
Ulżyło jej, gdy Deirdre otworzyła przed nią drzwi do loży, gdzie nie było na całe szczęście nikogo. Fantine przekroczyła ostrożnie próg, mając nadzieję, że lord Flint przygląda się właśnie temu, co działo się na scenie, a nie wypatruje utraconej towarzyszki.
- Są niezwykle wymagające i trudne, lecz znam już ich nazwiska. W ich wykonaniu każdy krok jest tak lekki i płynny, jak gdyby nie sprawiał im żadnego wysiłku, to zachwycające. Melisande także poruszała się tak w swym tańcu - westchnęła z zachwytem Fantine, podchodząc do fotela i opadając nań z wdziękiem; bez zawahania sięgnęła po kryształowy kieliszek, który za sprawą czarów natychmiast napełnił się szampanem. Czy mówiła, że czuje się źle? Teraz nie musiała już udawać - tego, że Deirdre nie zdradzi tej tajemnicy, która naraziłaby siostrę Tristana na nieprzyjemne plotki, była więcej niż pewna. Po chwili przeniosła spojrzenie ze sceny na brunetkę.
- W pełni, bardzo dziękuję. Mam nadzieję, że nie przeszkodzę ci w nowych obowiązkach, jeśli poproszę, byś obejrzała tek akt wraz ze mną? - spytała uprzejmie, gestem zapraszając Deirdre, by zajęła drugi fotel. W tonie jej głosu zabrzmiała władcza, właściwa Rosierom nuta, jednakże nie sformułowała żądania - dawała jej wybór. Spoglądała na egzotyczną piękność z powagą w zielonych oczach, bez fałszywego uśmiechu, bez kpiny w uniesionych kącikach ust. Porozmawiamy, Deirdre?
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Ratowanie Fantine z opałów - lub niechcianego męskiego towarzystwa - było dla Deirdre czymś oczywistym, z wielu powodów. Nie tylko dlatego, że czuła taką potrzebę, nauczona solidarności dzięki wsparciu niektórych przyjaciółek w Wenus, i nie tylko dlatego, że opieka nad tak ważnym gościem należała do jej obowiązków, które wypełniała z oddaniem. Miała obok siebie lady Rosier, siostrę Tristana, czarownicę obdarzaną szacunkiem ze względu na urodzenie i pokrewieństwo z Tristanem. Dawne niesnaski nie tyle odchodziły w niepamięć, co stawały się mało istotne; nigdy nie była przecież mściwa, salonowe gierki zostawiając panienkom bez wyobraźni. Dążyła do celu po trupach, ale metaforyczny nagrobek z imieniem Fantine nie miał stanowić kolejnego stopnia na prowadzących ku potędze schodach. Mogły egzystować razem, obracały się poniekąd w podobnym towarzystwie i Dei naprawdę liczyła, że uda im się wypracować nić porozumienia - zwłaszcza, gdy żegnała brudną, żółtą Miu, stając się madame Mericourt.
- Petersburskie premiery pomimo upływu lat wyznaczają europejskie trendy baletowe - zgodziła się, gdy znalazły się już w loży, eleganckiej, wygodnej, pasującej do standardów, do jakich przywykła młoda lady Rosier. - Prowadzę negocjacje z marszandem Galiny, ubiegłorocznej debiutantki. Posiada w sobie krew wili, jest doskonale zapowiadającą się gwiazdką i marzy o karierze w Zjednoczonym Królestwie. Mam nadzieję, że uda się sprowadzić ją do Fantasmagorii na początku przyszłego roku - dodała już ciszej, dzieląc się z Fantine dobrą nowiną: nie wiedziała, czy siostra Rosiera mogła pozwolić sobie na tak dalekie podróże, ale jeśli nie, to już niedługo mogła mieć okazję zobaczyć trochę carskiego uroku na własne oczy, podczas baletowych pokazów złotowłosej Galiny. Chciała dobrze zaprezentować Fantasmagorię i - podświadomie czy specjalnie? - także samą siebie; udowodnić, że dba o ten przybytek, że dobrze spisuje się na swym stanowisku. Niemającym nic wspólnego z usługiwaniem Tristanowi.
Z ulgą przyjęła zajęcie przez Fanny miejsca: loża spełniła jej wymagania, nie pozostawiając miejsca na kaprysy wymagające zaproszenia damy do balkonu wypełnionego innymi ludźmi. Chciała zagwarantować jej jak najwygodniejsze warunki do rozkoszowania się spektaklem - i nie sądziła, że brunetka zażyczy sobie jej towarzystwa. Chociaż uprzejmie prosiła, było to raczej wymaganie, rozsądne, choć zadziwiające, biorąc pod uwagę ich historię. - Oczywiście, lady Rosier, towarzyszenie lady będzie dla mnie przyjemnością - skinęła głową, delikatnym ruchem różdżki zasuwając dźwiękoszczelną kotarę przez którą przed momentem przeszły, po czym usiadła obok szlachcianki. Z loży rozciągał się doskonały widok na scenę, drugi akt, będący popisem fizycznych umiejętności tancerzy, toczył się już na dobre w niesamowitej oprawie magicznych świateł. - Czy Melisande grała kiedyś Aurorę? Lub miała okazję zaprezentować swój talent w innych spektaklach balet-divertissement? - zaciekawiła się, zadowolona, że przywołanie imienia siostry nie wiąże się z żadnymi nieprzyjemnymi reakcjami. Później zamilkła, nie sięgając po kieliszek szampana: w skupieniu oglądała wyjątkowo trudne figury baletowe, nie chcąc przerwać Fantine kontemplacji spektaklu. Dopiero w mniej zajmującym momencie pochyliła się ku czarownicy, mimowolnie doceniając barwne perfumy, którymi skropiła smukłą szyję: mieszanka zapachów niezwykle pasowała zarówno do urody, jak i do charakteru Fanny. - Geoffrey, książę Désiré, wbrew młodemu wyglądowi jest niezwykle doświadczonym tancerzem. Był wielokrotnie nagradzany, uświetnił też spektakl otwarcia Fantasmagorii. Gdybyś chciała, droga lady, możemy po zakończeniu występu udać się za kulisy - bez wątpienia byłaby to dla niego wielka nobilitacja, gdyby mógł porozmawiać z lady Rosier. Jest ciekawym rozmówcą i dżentelmenem w każdym calu - zaproponowała lekko, bez nacisku: Geoffrey słynął z urody i talentu, potrafił też zdobyć serce damy: mógł poprawić nastrój znudzonej lub zirytowanej lordem Flintem Fantine, pozwalając jej milej zapamiętać ten wieczór. Zadaniem Deirdre było uczynienie pobytu gości jak najlepszym, dlatego też roztaczała nad młodą damą szczególną opiekę: zasługiwała na wszystko, co najprzyjemniejsze. - Jeśli posiada lady jakieś pytania odnośnie Śpiącej Królewny w naszym, fantasmagoryjnym wydaniu, proszę się nie wahać - dodała jeszcze łagodnie, wspierając smukłe dłonie o końce podłokietnika, zerkając w bok, na idealny, dumny profil twarzy Fanny.
- Petersburskie premiery pomimo upływu lat wyznaczają europejskie trendy baletowe - zgodziła się, gdy znalazły się już w loży, eleganckiej, wygodnej, pasującej do standardów, do jakich przywykła młoda lady Rosier. - Prowadzę negocjacje z marszandem Galiny, ubiegłorocznej debiutantki. Posiada w sobie krew wili, jest doskonale zapowiadającą się gwiazdką i marzy o karierze w Zjednoczonym Królestwie. Mam nadzieję, że uda się sprowadzić ją do Fantasmagorii na początku przyszłego roku - dodała już ciszej, dzieląc się z Fantine dobrą nowiną: nie wiedziała, czy siostra Rosiera mogła pozwolić sobie na tak dalekie podróże, ale jeśli nie, to już niedługo mogła mieć okazję zobaczyć trochę carskiego uroku na własne oczy, podczas baletowych pokazów złotowłosej Galiny. Chciała dobrze zaprezentować Fantasmagorię i - podświadomie czy specjalnie? - także samą siebie; udowodnić, że dba o ten przybytek, że dobrze spisuje się na swym stanowisku. Niemającym nic wspólnego z usługiwaniem Tristanowi.
Z ulgą przyjęła zajęcie przez Fanny miejsca: loża spełniła jej wymagania, nie pozostawiając miejsca na kaprysy wymagające zaproszenia damy do balkonu wypełnionego innymi ludźmi. Chciała zagwarantować jej jak najwygodniejsze warunki do rozkoszowania się spektaklem - i nie sądziła, że brunetka zażyczy sobie jej towarzystwa. Chociaż uprzejmie prosiła, było to raczej wymaganie, rozsądne, choć zadziwiające, biorąc pod uwagę ich historię. - Oczywiście, lady Rosier, towarzyszenie lady będzie dla mnie przyjemnością - skinęła głową, delikatnym ruchem różdżki zasuwając dźwiękoszczelną kotarę przez którą przed momentem przeszły, po czym usiadła obok szlachcianki. Z loży rozciągał się doskonały widok na scenę, drugi akt, będący popisem fizycznych umiejętności tancerzy, toczył się już na dobre w niesamowitej oprawie magicznych świateł. - Czy Melisande grała kiedyś Aurorę? Lub miała okazję zaprezentować swój talent w innych spektaklach balet-divertissement? - zaciekawiła się, zadowolona, że przywołanie imienia siostry nie wiąże się z żadnymi nieprzyjemnymi reakcjami. Później zamilkła, nie sięgając po kieliszek szampana: w skupieniu oglądała wyjątkowo trudne figury baletowe, nie chcąc przerwać Fantine kontemplacji spektaklu. Dopiero w mniej zajmującym momencie pochyliła się ku czarownicy, mimowolnie doceniając barwne perfumy, którymi skropiła smukłą szyję: mieszanka zapachów niezwykle pasowała zarówno do urody, jak i do charakteru Fanny. - Geoffrey, książę Désiré, wbrew młodemu wyglądowi jest niezwykle doświadczonym tancerzem. Był wielokrotnie nagradzany, uświetnił też spektakl otwarcia Fantasmagorii. Gdybyś chciała, droga lady, możemy po zakończeniu występu udać się za kulisy - bez wątpienia byłaby to dla niego wielka nobilitacja, gdyby mógł porozmawiać z lady Rosier. Jest ciekawym rozmówcą i dżentelmenem w każdym calu - zaproponowała lekko, bez nacisku: Geoffrey słynął z urody i talentu, potrafił też zdobyć serce damy: mógł poprawić nastrój znudzonej lub zirytowanej lordem Flintem Fantine, pozwalając jej milej zapamiętać ten wieczór. Zadaniem Deirdre było uczynienie pobytu gości jak najlepszym, dlatego też roztaczała nad młodą damą szczególną opiekę: zasługiwała na wszystko, co najprzyjemniejsze. - Jeśli posiada lady jakieś pytania odnośnie Śpiącej Królewny w naszym, fantasmagoryjnym wydaniu, proszę się nie wahać - dodała jeszcze łagodnie, wspierając smukłe dłonie o końce podłokietnika, zerkając w bok, na idealny, dumny profil twarzy Fanny.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
- Klasyka nigdy się nie zestarzeje, nigdy nie stanie się niemodna. Doskonałość jest nieśmiertelna, a rosyjskie teatry baletowe zasłużyły już na to miano... Marzę, by pewnego dnia odwiedzić czarodziejski Teatr Bolszoj - westchnęła z rozmarzeniem Fantine. Dalekie podróże były w zasięgu jej ręki; rodzinne skarbce pękały w szwach od zgromadzonych w nich bogactw, mogli pozwolić sobie na podróże w najdalsze i najbardziej egzotyczne zakątki świata, lecz Fantine nie miała jeszcze okazji, by podróżować tak daleko - nie ze względów finansowych, a raczej bezpieczeństwa. Ograniczał ją także czas. Ostatnich wiele lat spędziła w Instytucie Magii Beauxbatons we Francji, a lato było wszak letnim sezonem towarzyskim - i nie chciała, aby coś ją ominęło.
Wspominając o Galinie Deirdre wyraźnie wzbudziła w Fantine zainteresowanie. Spojrzała na nią zaintrygowana, z nadzieją w uśmiechu.
- Och, słyszałam o niej - podjęła z ekscytacją - Nie miałam jeszcze okazji, aby ujrzeć jej występ na żywo, lecz widziałam zdjęcia. Wyglądała tak, jakby nie stąpała po deskach sceny, a płynęła w powietrzu. Byłoby wspaniale, gdyby się tu znalazła - stwierdziła z zadowoleniem, powracając myślami do portretów złotowłosej tancerki, przywodzącej na myśl bardziej anioła, niż człowieka. - Niechże tylko nie popadnie w konflikt z syrenami, mogą okazać się zazdrosne o jej urodę i wdzięk - dodała niemal konspiracyjnym szeptem; kiedy już znalazła się w prywatnej loży, poza wzrokiem wszystkich, a już zwłaszcza lorda Flinta, poczuła się zdecydowanie swobodniej. Nie wiedziała wiele o morskich istotach, obdarzonych urodą i niezwykłym głosem, raczej podziwiała je z daleka, doszły ją jednak pewne słuchy i plotki, że bywały niezwykle zazdrosne - i zawistne.
Nie patrzyła na Deirdre wyczekująco, nie chcąc wymusić na niej zgody; czarownica przystała na zaproszenie, co Fantine przyjęła z zadowolonym uśmiechem, odtrącając od siebie wątpliwości, czy towarzyszenie jej będzie dla Deirdre rzeczywiście przyjemnością. Ich ostatnie spotkanie było nią dla żadnej z nich.
- W szkole. Była doskonała, ma do tańca wrodzony talent, naprawdę zachwycająca - i nie mówię tak dlatego, że to moja siostra. Po cichu zazdrościłam jej tego wdzięku, ja nie miałam tyle cierpliwości, by znosić tak wiele bólu przy wyczerpujących ćwiczeniach. Tańce dworskie sprawiały mi więcej przyjemności - opowiadała Fantine cichym tonem, bo choć czary nie pozwalały, by ich głosy wydostały się poza prywatną lożę, to półmrok i rozpoczynający się kolejny akt stwarzał intymną atmosferę. - Dlatego powtarzałam, by zatańczyła dla nas Królową Śniegu, lecz nie chciała się zgodzić.
Wspomnienie tamtych chwil przywołało na twarz Fantine rozmarzony wyraz, niemal błogi uśmiech i rozczulone spojrzenie; ono przyniosło jednak za sobą inne, przypomniało, że Melisande porzuciła taniec nie bez powodu - to śmierć Marie zabiła w niej tę miłość. Skrzywiła się z lekkim bólem, zamilkła, skupiła na widowisku, które na nowo rozgrywało się na głównej scenie La Fantasmagorie. Cichy szept nachylonej ku niej Deirdre wyrwał ją z zamyślenia, nie miała jej jednak tego za złe, propozycja całkiem ją zadowoliła.
Książę wirujący właśnie w tańcu z Aurorą w istocie przyciągał wzrok nie tylko swym talentem i umięśnioną sylwetką, ale i błyskiem w oku, pewną nonszalancją w uśmiechu, która przykuwała uwagę Róży.
- Skoro tak mówisz, zaufam ci i chętnie złożę mu wizytę - zgodziła się z nieprzewrotnym uśmiechem, przejawiającym się w uniesionym kąciku ust. Sięgnęła po kielich, napiła się szampana, odrywając spojrzenie od Geoffreya, aby utkwić je w czarnych tęczówkach Deirdre. - Śpiąca Królewna, tak jak mówiłam, należy do mych ulubionych spektakli, nie ma więc takiej potrzeby, ale dziękuję - odpowiedziała łagodnym tonem. - Ciekawią mnie jednak twoje obowiązki w tym miejscu. Nie widziałam cię tu wcześniej.
Nie pytała złośliwie, była daleka od kpiny, spojrzenie miała poważne; chciała zapomnieć o tym. Sądziła, że ten piękny klejnot wschodu będzie jedynie chwilą zachcianką starszego brata, o którym zapomni równie prędko, co o innych kochankach - ale się pomyliła. Deirdre musiała znaczyć dla niego znacznie więcej, niż przypuszczała, skoro pozwolił jej mieszkać w murach Białej Willi, musiał jej ufać, jeśli znalazła się w La Fantasmagorie - a ona obiecała i sobie, i jemu, że nigdy więcej nie zwątpi w jego decyzje, nie podważy ich. Jeśli Deirdre znaczyła więcej, musiała pogodzić się z jej obecnością, choć świadomość o przeszłości kobiety i wschodnie rysy twarzy były dla konserwatywnej damy kontrowersyjne.
- Mów mi Fantine - powiedziała po chwili wahania. Te słowa przeszły jej przez gardło z trudem. Ich znajomość nie zaczęła się najlepiej, lecz mogły zacząć od początku - a Róża na swój sposób czyniła pierwszy krok.
Wspominając o Galinie Deirdre wyraźnie wzbudziła w Fantine zainteresowanie. Spojrzała na nią zaintrygowana, z nadzieją w uśmiechu.
- Och, słyszałam o niej - podjęła z ekscytacją - Nie miałam jeszcze okazji, aby ujrzeć jej występ na żywo, lecz widziałam zdjęcia. Wyglądała tak, jakby nie stąpała po deskach sceny, a płynęła w powietrzu. Byłoby wspaniale, gdyby się tu znalazła - stwierdziła z zadowoleniem, powracając myślami do portretów złotowłosej tancerki, przywodzącej na myśl bardziej anioła, niż człowieka. - Niechże tylko nie popadnie w konflikt z syrenami, mogą okazać się zazdrosne o jej urodę i wdzięk - dodała niemal konspiracyjnym szeptem; kiedy już znalazła się w prywatnej loży, poza wzrokiem wszystkich, a już zwłaszcza lorda Flinta, poczuła się zdecydowanie swobodniej. Nie wiedziała wiele o morskich istotach, obdarzonych urodą i niezwykłym głosem, raczej podziwiała je z daleka, doszły ją jednak pewne słuchy i plotki, że bywały niezwykle zazdrosne - i zawistne.
Nie patrzyła na Deirdre wyczekująco, nie chcąc wymusić na niej zgody; czarownica przystała na zaproszenie, co Fantine przyjęła z zadowolonym uśmiechem, odtrącając od siebie wątpliwości, czy towarzyszenie jej będzie dla Deirdre rzeczywiście przyjemnością. Ich ostatnie spotkanie było nią dla żadnej z nich.
- W szkole. Była doskonała, ma do tańca wrodzony talent, naprawdę zachwycająca - i nie mówię tak dlatego, że to moja siostra. Po cichu zazdrościłam jej tego wdzięku, ja nie miałam tyle cierpliwości, by znosić tak wiele bólu przy wyczerpujących ćwiczeniach. Tańce dworskie sprawiały mi więcej przyjemności - opowiadała Fantine cichym tonem, bo choć czary nie pozwalały, by ich głosy wydostały się poza prywatną lożę, to półmrok i rozpoczynający się kolejny akt stwarzał intymną atmosferę. - Dlatego powtarzałam, by zatańczyła dla nas Królową Śniegu, lecz nie chciała się zgodzić.
Wspomnienie tamtych chwil przywołało na twarz Fantine rozmarzony wyraz, niemal błogi uśmiech i rozczulone spojrzenie; ono przyniosło jednak za sobą inne, przypomniało, że Melisande porzuciła taniec nie bez powodu - to śmierć Marie zabiła w niej tę miłość. Skrzywiła się z lekkim bólem, zamilkła, skupiła na widowisku, które na nowo rozgrywało się na głównej scenie La Fantasmagorie. Cichy szept nachylonej ku niej Deirdre wyrwał ją z zamyślenia, nie miała jej jednak tego za złe, propozycja całkiem ją zadowoliła.
Książę wirujący właśnie w tańcu z Aurorą w istocie przyciągał wzrok nie tylko swym talentem i umięśnioną sylwetką, ale i błyskiem w oku, pewną nonszalancją w uśmiechu, która przykuwała uwagę Róży.
- Skoro tak mówisz, zaufam ci i chętnie złożę mu wizytę - zgodziła się z nieprzewrotnym uśmiechem, przejawiającym się w uniesionym kąciku ust. Sięgnęła po kielich, napiła się szampana, odrywając spojrzenie od Geoffreya, aby utkwić je w czarnych tęczówkach Deirdre. - Śpiąca Królewna, tak jak mówiłam, należy do mych ulubionych spektakli, nie ma więc takiej potrzeby, ale dziękuję - odpowiedziała łagodnym tonem. - Ciekawią mnie jednak twoje obowiązki w tym miejscu. Nie widziałam cię tu wcześniej.
Nie pytała złośliwie, była daleka od kpiny, spojrzenie miała poważne; chciała zapomnieć o tym. Sądziła, że ten piękny klejnot wschodu będzie jedynie chwilą zachcianką starszego brata, o którym zapomni równie prędko, co o innych kochankach - ale się pomyliła. Deirdre musiała znaczyć dla niego znacznie więcej, niż przypuszczała, skoro pozwolił jej mieszkać w murach Białej Willi, musiał jej ufać, jeśli znalazła się w La Fantasmagorie - a ona obiecała i sobie, i jemu, że nigdy więcej nie zwątpi w jego decyzje, nie podważy ich. Jeśli Deirdre znaczyła więcej, musiała pogodzić się z jej obecnością, choć świadomość o przeszłości kobiety i wschodnie rysy twarzy były dla konserwatywnej damy kontrowersyjne.
- Mów mi Fantine - powiedziała po chwili wahania. Te słowa przeszły jej przez gardło z trudem. Ich znajomość nie zaczęła się najlepiej, lecz mogły zacząć od początku - a Róża na swój sposób czyniła pierwszy krok.
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Rozmowy o sztuce, niezależnie, czy poruszające wrażliwe struny muzyki, czy też skrzące się setką barw niczym stroje primabalerin, łagodziły obyczaje: nawet najzacieklejsze dysputy o wyższości Strawińskiego nad Debussy'm toczyły się na wysokim poziomie, a potyczka pomiędzy miłośnikami nowatorskich form w stylu Święta Wiosny a hołdującym tradycji baletowym konserwatystą rzadko kiedy kończyła się eksplozją krwi czy prywatnych złośliwości. Owszem, artyści nierzadko emanowali arogancją, lecz ich wrażliwość na piękno uniemożliwiała małostkowość. Deirdre czuła się coraz lepiej w Fantasmagorii, wśród marszandów, ich muz i ludzi zafascynowanych blichtrem dopracowanych sztuk - a także obok Fantine. Wyniosła mina brunetki łagodniała, gdy zdradzała zachwyt Teatrem Bolszoj; stawala się też bardziej przystępna, co nie ujmowało nic z jej urody. - Myślę, że gdy sytuacja polityczna ulegnie uspokojeniu, nawet dalekie wizyty zagraniczne będą dla lady wygodne i bezpieczne - podsumowała z nadzieją na to, że anomalie zostaną w końcu wykorzystane, a chaos w Ministerstwie Magii uspokoi się na tyle, by zapewnić szlachciance odpowiednio szybką i bezproblemową podróż. Naprawdę jej tego życzyła - im dłużej rozmawiały w kameralnej atmosferze loży, tym łatwiej wymazywała z pamięci tamto pełne emocji spotkanie w Białej Willi. - O tak, sprowadzenie tutaj panienki Galiny to mój priorytet. I zrobię wszystko, by udało się nam zorganizować współpracę tak, by obydwie strony były więcej niż zadowolone - potwierdziła, przesuwając spojrzenie na scenę, oczyma wyobraźni już wizualizując sobie wyjątkową debiutantkę kroczącą, a raczej płynącą na deskach Fantasmagorii. Uśmiechnęła się lekko, rada, że Fantine znała imię bliskowschodniej baletnicy, która wpisywała się także w gusta wymagającej arystokratki: zadziwiająco sensownie wspominającej o konflikcie z syrenami. Cóż, kto inny mógł znać się na rywalizacji oraz kobiecych niesnaskach, niż młoda Różyczka? - Postaram się zadbać o ich komfort. Zazdrość naprawdę szkodzi, nie tylko piękności - sparafrazowała stare, magiczne przysłowie. - Każda z naszych gwiazd będzie traktowana z odpowiednimi honorami, a ze względu na charakter tego miejsca, nasze wspaniałe syreny nie muszą się obawiać o swą pozycję - skomentowała w lekkim zamyśleniu, biorąc sobie słowa Fantine do serca. Szczególnie zadba o to, by te przepiękne stworzenia nie czuły się odtrącone lub pozbawione uwagi: aż nazbyt dobrze znała kaprysy zapierających dech w piersiach kobiet, by pozwolić sobie na podobne niedopatrzenie.
Gdy Fantine opowiedziała o Melisande, na pełnych ustach Mericourt znów wykwitł uśmiech, tym razem smutniejszy, bardziej nostalgiczny. Wyczuwała tęsknotę słyszalną w słowach Rosierówny, tęsknotę niemożliwą do zaspokojenia, ciągle bolesną, pomimo mijających lat. - Wierzę, że lady Melisande wróci do tańca, gdy tylko będzie na to gotowa - skłoniła głową, nie śmiejąc wspomnieć imienia Marianne, które słyszała także z ust Tristana. To nie był czas i miejsce na dotykanie, nawet delikatne, ledwie zasklepionych ran. - Słyszałam, że ty także oddałaś część serca sztuce - czy może ukochana Śpiąca Królewna stanowiła inspirację do któregoś z lady obrazów? - zmieniła delikatnie temat, ponownie powracając spojrzeniem do zbliżającego się do końca drugiego aktu. Książę i Wróżka Bzu płynęli zaczarowaną łodzią do zamku króla Florestana a złe czary zaczynały ustępować, sypać się w proch, pod wpływem różdżki czarownicy Bzu. Scenografia zachwycała, tak samo jak baletnice odgrywające rolę złośliwych duszków, przytrzymujących drewniane wrota. Lada moment Aurora miała spotkać się z Księciem w poruszającym finale.
Fantine także wyraziła chęć spotkania się z Księciem; dobrze, na pewno nawiążą między sobą nić porozumienia, typową dla ludzi pięknych, władczych i świadomych swych talentów. - Będzie zachwycony - odparła miękko, ciesząc się, że lady Rosier przystała na jej propozycję, będącą idealnym zwieńczeniem baletowego wieczoru. Geoffrey poruszał się perfekcyjnie, nie tylko po scenie baletowej, ale także po meandrach konwersacji z reprezentantami wyższego stanu: nie wątpiła, że umili brunetce zakulisowy spacer, okazując jej należyte honory oraz oddanie, które pasowało do relacji dżentelmena i damy.
Zastanawiała się, kiedy Fantine poruszy kwestię jej obecności w Fantasmagorii, ale wcale nie czuła się sprawdzana czy prowokowana. Przesunęła wzrok ze sceny na profil szlachcianki. - Lord Rosier zatrudnił mnie niedawno, tuż po śmierci jego ostatniej asystentki - zaczęła powoli, wyważenie, bez przesadnej pewności siebie, ale i bez naiwnej wdzięczności. Zapracowała na miejsce tutaj, wykazała się, wygrała z innymi kandydatkami - choć była pewna, że Fanny spojrzy na to zupełnie inaczej. Do czego miała prawo, biorąc pod uwagę okoliczności ich zapoznania. - Dbam o komfort gości, o to, by czuli się tutaj jak najlepiej. Doradzam, oprowadzam, prezentuję repertuar. Zakulisowo troszczę się także o artystów, prowadzę korespondencję z marszandami, negocjuję kaprysy gwiazd i debiutantek. Jestem wszędzie tam, gdzie należy wykazać się zdolnościami retorycznymi, zjednać sobie czarodziejów i wynegocjować odpowiednie warunki. Można nazwać mnie mediatorką, można opiekunką Fantasmagorii - opowiadała cicho, starając się brzmieć rzeczowo, ale nie sucho; do jej obowiązków należało wiele nieoczywistych kwestii, którymi jednak nie chciała zanudzić lady Rosier. A właściwie - lady Fantine. Takiej propozycji nie przewidziała, skutecznie ukryła jednak zaskoczenie, bynajmniej nieprzyjemne, spoglądając śmiało w duże, ciemne oczy arystokratki. Skinęła jej głową z szacunkiem. - Dziękuję, lady Fantine. To dla mnie wiele znaczy - i nawet jeśli miała być to czysta kurtuazja, podyktowana miejscem ich spotkania, mówiła prawdę: niewielkie gesty w pewnych środowiskach znaczyły znacznie więcej, dając szansę na unormowanie łączących ich stosunków.
Gdy Fantine opowiedziała o Melisande, na pełnych ustach Mericourt znów wykwitł uśmiech, tym razem smutniejszy, bardziej nostalgiczny. Wyczuwała tęsknotę słyszalną w słowach Rosierówny, tęsknotę niemożliwą do zaspokojenia, ciągle bolesną, pomimo mijających lat. - Wierzę, że lady Melisande wróci do tańca, gdy tylko będzie na to gotowa - skłoniła głową, nie śmiejąc wspomnieć imienia Marianne, które słyszała także z ust Tristana. To nie był czas i miejsce na dotykanie, nawet delikatne, ledwie zasklepionych ran. - Słyszałam, że ty także oddałaś część serca sztuce - czy może ukochana Śpiąca Królewna stanowiła inspirację do któregoś z lady obrazów? - zmieniła delikatnie temat, ponownie powracając spojrzeniem do zbliżającego się do końca drugiego aktu. Książę i Wróżka Bzu płynęli zaczarowaną łodzią do zamku króla Florestana a złe czary zaczynały ustępować, sypać się w proch, pod wpływem różdżki czarownicy Bzu. Scenografia zachwycała, tak samo jak baletnice odgrywające rolę złośliwych duszków, przytrzymujących drewniane wrota. Lada moment Aurora miała spotkać się z Księciem w poruszającym finale.
Fantine także wyraziła chęć spotkania się z Księciem; dobrze, na pewno nawiążą między sobą nić porozumienia, typową dla ludzi pięknych, władczych i świadomych swych talentów. - Będzie zachwycony - odparła miękko, ciesząc się, że lady Rosier przystała na jej propozycję, będącą idealnym zwieńczeniem baletowego wieczoru. Geoffrey poruszał się perfekcyjnie, nie tylko po scenie baletowej, ale także po meandrach konwersacji z reprezentantami wyższego stanu: nie wątpiła, że umili brunetce zakulisowy spacer, okazując jej należyte honory oraz oddanie, które pasowało do relacji dżentelmena i damy.
Zastanawiała się, kiedy Fantine poruszy kwestię jej obecności w Fantasmagorii, ale wcale nie czuła się sprawdzana czy prowokowana. Przesunęła wzrok ze sceny na profil szlachcianki. - Lord Rosier zatrudnił mnie niedawno, tuż po śmierci jego ostatniej asystentki - zaczęła powoli, wyważenie, bez przesadnej pewności siebie, ale i bez naiwnej wdzięczności. Zapracowała na miejsce tutaj, wykazała się, wygrała z innymi kandydatkami - choć była pewna, że Fanny spojrzy na to zupełnie inaczej. Do czego miała prawo, biorąc pod uwagę okoliczności ich zapoznania. - Dbam o komfort gości, o to, by czuli się tutaj jak najlepiej. Doradzam, oprowadzam, prezentuję repertuar. Zakulisowo troszczę się także o artystów, prowadzę korespondencję z marszandami, negocjuję kaprysy gwiazd i debiutantek. Jestem wszędzie tam, gdzie należy wykazać się zdolnościami retorycznymi, zjednać sobie czarodziejów i wynegocjować odpowiednie warunki. Można nazwać mnie mediatorką, można opiekunką Fantasmagorii - opowiadała cicho, starając się brzmieć rzeczowo, ale nie sucho; do jej obowiązków należało wiele nieoczywistych kwestii, którymi jednak nie chciała zanudzić lady Rosier. A właściwie - lady Fantine. Takiej propozycji nie przewidziała, skutecznie ukryła jednak zaskoczenie, bynajmniej nieprzyjemne, spoglądając śmiało w duże, ciemne oczy arystokratki. Skinęła jej głową z szacunkiem. - Dziękuję, lady Fantine. To dla mnie wiele znaczy - i nawet jeśli miała być to czysta kurtuazja, podyktowana miejscem ich spotkania, mówiła prawdę: niewielkie gesty w pewnych środowiskach znaczyły znacznie więcej, dając szansę na unormowanie łączących ich stosunków.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
- Obyś miała rację - westchnęła z żalem, choć żal ten rodził się z egoizmu - bardziej gniewała się na fakt, że obecna sytuacja polityczna krzyżowała jej osobiste plany, niż ze świadomości jak mocno szkodzi ich społeczeństwu. - Być może coś się zmieni podczas najbliższego wiecu - zastanowiła się od niechcenia; nie zamierzała pojawić się w Stonhedge, choć wiedziała, że Melisande miała zamiar towarzyszyć ich starszemu bratu, by reprezentować sprawy ich rodziny. Niezainteresowana polityką Fantine trzymała się od niej z dala. Nie śmiała nawet przypuszczać jak wiele zmieni się już za kilka dni.
Z zadowoleniem przyjęła zapewnienie Deirdre, że uczyni wszystko, aby sprowadzić do La Fantasmagorie utalentowaną, słynną debiutantkę; gdyby jej starania przyniosły oczekiwany rezultat, podwodny balet zyskałby niesamowity klejnot do swej kolekcji. - Poinformuj mnie proszę, jeśli ci się uda. Chciałabym ją poznać - zażyczyła sobie łagodnym tonem; była ciekawa Galiny, jej talentu, czy w rzeczywiście wprawiał w zachwyt każdego, kto na nią spojrzał? - Życzę ci zatem cierpliwości. Syreny, a zwłaszcza już artystycznie utalentowane syreny, bywają wyjątkowo kapryśne - stwierdziła z rozbawieniem; miała jednak wrażenie, że skoro radziła sobie na tyle dobrze ze smoczym temperamentem Tristana - tak byś musiało, jeśli tu była - rozgniewana syrena nie będzie stanowiła dlań wyzwania.
- Ja także nie tracę w to wiary i mam nadzieję, że ten dzień nadejdzie szybciej, niż później - znów westchnęła lekko. Deirdre słusznie nie zdecydowała się na wspomnienie imienia zmarłej. Minęło kilka lat, ale Fantine niewiele minęło. Ból ukrywała głęboko w sobie, rozmawiać o tym nie chciała, mogłaby się jedynie rozgniewać. Ze szpon smutku, który zaciskał je już na smukłej szyi, wyrwało ją pytanie o obrazy. - Dobrze więc słyszałaś - i tak, zgadłaś, uwieczniłam jedną ze scen Śpiącej Królewny na płótnie. Chwilę, gdy budzi Aurorę ze snu pocałunkiem prawdziwej miłości, czyż to nie romantyczne? - podjęła z entuzjazmem, z błyskiem w zielonych tęczówkach. Szeroko pojęta sztuka była bliska sercu Fantine, najbliższe jednak było właśnie malarstwo - to je umiłowała najmocniej, poświęciła mu wiele lat życia, szlifując swój talent. Była bardzo młoda, miała wiele innych obowiązków, wciąż wiele brakowało jej do wirtuozerii i mistrzowskiego kunsztu pędzla, lecz jej obrazy wzbudzały podziw.
Powróciła spojrzeniem na scenę, gdzie finałowa scena wprawiała widownię w zachwyt. Przyglądała się jej w skupieniu, w milczeniu, po kilku chwilach odezwała się znów: - Jeśli Galina jest naprawdę tak utalentowana jak mówią i piszą, mogłaby zastąpić naszą dzisiejszą gwiazdkę w roli Aurory, nie sądzisz, że w ramionach Geoffreya prezentowałaby się doskonale? Wyobrażam ich sobie w swoich objęciach i pragnę zatrzymać ten obraz na płótnie. Z rozkoszą podaruję go La Fantasmagorii - stwierdziła z zadowoleniem, zachwycona własnym pomysłem; balet nie należał do niej, a starszego brata, pragnęła mu jednak podarować cząstkę siebie - choćby w taki sposób.
Wysłuchała wyjaśnień Deirdre w milczeniu, z uwagą. W pewnym momentach kiwała głową, uprzejmie zainteresowana, w innych taktownie wtrącała drobne uwagi (och, naprawdę? To interesujące!). Nie wątpiła już w to, że Deirdre zapracowała na to, by się tutaj znaleźć - mogła być kochanką, lecz ukrycie jej w zaciszu willi to jedno, a powierzenie tak istotnej roli w miejscu publicznym, owszem ekskluzywnym, niedostępnym dla mas, luksusowym, wciąż jednak publicznym, to drugie. Tristan był perfekcjonistą, nie tolerował błędów, nie pozwoliłby, by ktokolwiek naraził reputację La Fantasmagorie na szwank. - Gratuluję zatem posady i życzę sukcesów, madame Mericourt - stwierdziła, lekko skinąwszy z uznaniem głową. Z każdą chwilą orientalna czarownica udowadniała, że ma w sobie mniej wschodniej dzikości, a zdecydowanie więcej ogłady, elokwencji i wiedzy o sztuce, co niewątpliwie budziło w Fantine szacunek i oddalało wątpliwości co do obecności Deirdre; zamierzała się jej, wykonywanej przezeń pracy przyglądać, lecz z boku, w milczeniu, z ciekawością.
- Nie musisz używać tytułu. Skoro tutaj jesteś, jeśli takie właśnie powierzono ci obowiązki, znaczy, że na to zapracowałaś. Jesteś blisko niego, wystarczy więc jedynie Fantine - odpowiedziała po chwili milczenia, ostrożnie dobierając słowa; kosztowało ją to więcej, niż sądziła. Wyniosła i arogancka Róża miała w sobie wiele przywiązania do własnego tytułu i pozycji, nie spoufalała się z ludźmi niższego urodzenia, wymagała odpowiedniego traktowania - Deirdre odnosiła się do niej jednak uprzejmie, z należytym szacunkiem, troszcząc się o jej komfort i rozrywkę, pomimo tylu przykrych słów jakie padły z ust Rosierówny. Spędzony czas, choć krótki, na rozmowie o sztuce był wyjątkowo przyjemny, zapragnęła dać jej szansę. W chwili, gdy rozbrzmiewała melodia finałowej sceny młoda dama wzniosła kieliszek szampana, zachęcając, aby brunetka uczyniła to samo. - Za nowy początek - wyrzekła cicho, uśmiechając się przy tym lekko i przechylając lekko głowę, ciekawa, czy madame Mericourt przystanie na tę propozycję.
Z zadowoleniem przyjęła zapewnienie Deirdre, że uczyni wszystko, aby sprowadzić do La Fantasmagorie utalentowaną, słynną debiutantkę; gdyby jej starania przyniosły oczekiwany rezultat, podwodny balet zyskałby niesamowity klejnot do swej kolekcji. - Poinformuj mnie proszę, jeśli ci się uda. Chciałabym ją poznać - zażyczyła sobie łagodnym tonem; była ciekawa Galiny, jej talentu, czy w rzeczywiście wprawiał w zachwyt każdego, kto na nią spojrzał? - Życzę ci zatem cierpliwości. Syreny, a zwłaszcza już artystycznie utalentowane syreny, bywają wyjątkowo kapryśne - stwierdziła z rozbawieniem; miała jednak wrażenie, że skoro radziła sobie na tyle dobrze ze smoczym temperamentem Tristana - tak byś musiało, jeśli tu była - rozgniewana syrena nie będzie stanowiła dlań wyzwania.
- Ja także nie tracę w to wiary i mam nadzieję, że ten dzień nadejdzie szybciej, niż później - znów westchnęła lekko. Deirdre słusznie nie zdecydowała się na wspomnienie imienia zmarłej. Minęło kilka lat, ale Fantine niewiele minęło. Ból ukrywała głęboko w sobie, rozmawiać o tym nie chciała, mogłaby się jedynie rozgniewać. Ze szpon smutku, który zaciskał je już na smukłej szyi, wyrwało ją pytanie o obrazy. - Dobrze więc słyszałaś - i tak, zgadłaś, uwieczniłam jedną ze scen Śpiącej Królewny na płótnie. Chwilę, gdy budzi Aurorę ze snu pocałunkiem prawdziwej miłości, czyż to nie romantyczne? - podjęła z entuzjazmem, z błyskiem w zielonych tęczówkach. Szeroko pojęta sztuka była bliska sercu Fantine, najbliższe jednak było właśnie malarstwo - to je umiłowała najmocniej, poświęciła mu wiele lat życia, szlifując swój talent. Była bardzo młoda, miała wiele innych obowiązków, wciąż wiele brakowało jej do wirtuozerii i mistrzowskiego kunsztu pędzla, lecz jej obrazy wzbudzały podziw.
Powróciła spojrzeniem na scenę, gdzie finałowa scena wprawiała widownię w zachwyt. Przyglądała się jej w skupieniu, w milczeniu, po kilku chwilach odezwała się znów: - Jeśli Galina jest naprawdę tak utalentowana jak mówią i piszą, mogłaby zastąpić naszą dzisiejszą gwiazdkę w roli Aurory, nie sądzisz, że w ramionach Geoffreya prezentowałaby się doskonale? Wyobrażam ich sobie w swoich objęciach i pragnę zatrzymać ten obraz na płótnie. Z rozkoszą podaruję go La Fantasmagorii - stwierdziła z zadowoleniem, zachwycona własnym pomysłem; balet nie należał do niej, a starszego brata, pragnęła mu jednak podarować cząstkę siebie - choćby w taki sposób.
Wysłuchała wyjaśnień Deirdre w milczeniu, z uwagą. W pewnym momentach kiwała głową, uprzejmie zainteresowana, w innych taktownie wtrącała drobne uwagi (och, naprawdę? To interesujące!). Nie wątpiła już w to, że Deirdre zapracowała na to, by się tutaj znaleźć - mogła być kochanką, lecz ukrycie jej w zaciszu willi to jedno, a powierzenie tak istotnej roli w miejscu publicznym, owszem ekskluzywnym, niedostępnym dla mas, luksusowym, wciąż jednak publicznym, to drugie. Tristan był perfekcjonistą, nie tolerował błędów, nie pozwoliłby, by ktokolwiek naraził reputację La Fantasmagorie na szwank. - Gratuluję zatem posady i życzę sukcesów, madame Mericourt - stwierdziła, lekko skinąwszy z uznaniem głową. Z każdą chwilą orientalna czarownica udowadniała, że ma w sobie mniej wschodniej dzikości, a zdecydowanie więcej ogłady, elokwencji i wiedzy o sztuce, co niewątpliwie budziło w Fantine szacunek i oddalało wątpliwości co do obecności Deirdre; zamierzała się jej, wykonywanej przezeń pracy przyglądać, lecz z boku, w milczeniu, z ciekawością.
- Nie musisz używać tytułu. Skoro tutaj jesteś, jeśli takie właśnie powierzono ci obowiązki, znaczy, że na to zapracowałaś. Jesteś blisko niego, wystarczy więc jedynie Fantine - odpowiedziała po chwili milczenia, ostrożnie dobierając słowa; kosztowało ją to więcej, niż sądziła. Wyniosła i arogancka Róża miała w sobie wiele przywiązania do własnego tytułu i pozycji, nie spoufalała się z ludźmi niższego urodzenia, wymagała odpowiedniego traktowania - Deirdre odnosiła się do niej jednak uprzejmie, z należytym szacunkiem, troszcząc się o jej komfort i rozrywkę, pomimo tylu przykrych słów jakie padły z ust Rosierówny. Spędzony czas, choć krótki, na rozmowie o sztuce był wyjątkowo przyjemny, zapragnęła dać jej szansę. W chwili, gdy rozbrzmiewała melodia finałowej sceny młoda dama wzniosła kieliszek szampana, zachęcając, aby brunetka uczyniła to samo. - Za nowy początek - wyrzekła cicho, uśmiechając się przy tym lekko i przechylając lekko głowę, ciekawa, czy madame Mericourt przystanie na tę propozycję.
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Poruszenie tematu spotkania arystokracji w Stonehenge obudziło w Deirdre specyficzny smutek - tak bardzo chciała się tam pojawić, uwielbiała przecież politykę, przez kilka lat pracując w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów, ale wiedziała, że było to niemożliwe. Nie tylko dlatego, że niedawno porzuciła panieńskie nazwisko, przez wieki kojarzone z lordami Wiltshire. Bierne przyglądanie się dysputom i pozwalanie na to, by wychwalano pod niebiosa terrorystów oraz urzędującego ministra obudziłoby w niej najgorsze diabły i chociaż była więcej niż pewna, że powstrzymałaby się od miotania Zaklęć Niewybaczalnych, to przebywanie w tym samym kręgu, co miłośnicy szlam i członkowie Zakonu Feniksa wystawiłoby jej cierpliwość na wielką próbę. A przez wzgląd na pewien kłopot, beztrosko rozwijający się pod sercem, musiała na siebie uważać. Bynajmniej ze względu na dobro pasożyta - po prostu była świadoma, że dobrostan tej obcej istoty ściśle wiąże się z jej zdrowiem. - Mam nadzieję, że rozsądek zwycięży - i że nastąpią pozytywne zmiany, pozostające w szacunku dla szlachty i wielowiekowej tradycji brytyjskiej magii - zgodziła się z powagą, do obowiązków madame Mericourt należały przeciez także dysputy o polityce, tej lokalnej i tej większego kalibru. Ciągle dziwiła się, jak wiele umiejętności pokrywało się z tymi, którymi posługiwała się w Wenus. Szczęśliwie, teraz miała do czynienia z doskonale wychowaną lady a nie z odsłaniającymi swe prawdziwe oblicze dżentelmenami. - Oczywiście. Twoje imię, lady Fantine, będzie jednym z pierwszych, które wykalifgrafuje na pergaminach, zapraszających na zamkniętą premierę występu Galiny - obiecała szczerze, czarodzieje pochodzący z rodu Rosierów i Lestrange'ów mieli w la Fantasmagorii specjalne przywileje. Do tej pory nie ośmieliłaby się napisać bezpośrednio do Fantine, zresztą, nie było takiej okazji: zimowy sezon baletowy miał rozpocząć się dopiero w grudniu, wraz z pierwszym śniegiem i podniosłą, świąteczną i noworoczną atmosferą. Deirdre już zaczynała tworzyć listę gości oraz rozsadzać ich w lożach, rzecz jasna przeznaczając tą najbardziej reprezentatywną dla Tristana i jego najbliższej rodziny. - Cierpliwość to jedna z ważniejszych cech mego charakteru - odparła lekko, w tonie swobodnej konwersacji, zastanawiając się, czy i myśli Fantine pomkną w kierunku miejsca, w którym trenowała samokontrolę oraz zrównoważenie (głównie w męskim towarzystwie), niezależnie od szalejących wokół problemów.
Ze smutkiem i zrozumieniem kiwnęła głową, miała nadzieję, że i Melisande odnajdzie kiedyś swój spokój - i że w jej poważnych, nieco smutnych oczach zalśni taki błysk, jaki emanował spod długich rzęs, rzucających w półmroku loży cienie na policzki Fantine. - Bez wątpienia - ta romantyczna historia jest jedną z najpiękniejszych w historii. A przedstawiona na deskach baletu zyskuje na dramaturgii - odniosła się ponownie do Śpiącej Królewny, mimowolnie zapamiętując informacje, które mogą być przydatne w obłaskawieniu młodziutkiej siostry Tristana. Chętnie rozwinęłaby swoją definicję romantyzmu w sztukach wszelakich, łaskawie przemilczając sugestię tego, co prawdziwy Książę zrobiłby, gdyby leżała przed nim pozbawiona przytomności piękność. Występ trwał w najlepsze, przez dłuższą chwilę skupiały się więc na tanecznych pokazach, dopiero po zapierającym dech w piersiach baletowym divertissement odzywając się po raz kolejny.
- Byłabym więcej niż zachwycona - nie mówiąc już o radości, jaką sprawiłby obraz lady odwiedzającym Fantasmagorię. Płótno stworzone przez siostrę lorda Rosiera na pewno znalazłoby się na honorowym miejscu, być może nawet w głównym holu - odpowiedziała od razu, szczerze rada z takiej propozycji. Im więcej dziedzictwa Różanego Rodu w tym miejscu, tym lepiej, a nie wątpiła, że Fanny posiadała niezwykły talent we władaniu farbami i magicznym pędzlem. - Będziemy więc w kontakcie, lady Fantine, i gdy tylko uda mi się wszystko zorganizować, z przyjemnością poproszę lady o stworzenie takiego obrazu - skinęła kobiecie z szacunkiem głową, a jej rzeczowy umysł zajął się planowaniem kolejności prac, wysyłaniem mentalnych listów do najlepszych złotników oprawiających malowidła i innymi ważnymi kwestiami organizacyjnymi.
Mogącymi doprowadzić do niespodziewanego zwrotu akcji - do tego, by ona i Fantine mógły nie tylko się akceptować, ale nawet współpracować. Nie chowała urazy, przywykła do podobnych reakcji, dlatego też ze zrozumieniem przyjmowała wyrozumiałe próby naprawienia szkód przez śliczną arystokratkę. - Dziękuję, słowa lady wiele dla mnie znaczą - uśmiechnęła się lekko i szczerze, naprawdę doceniała jej starania i więź, która się pomiędzy nimi rozpostarła: na razie wrażliwa na wszelkie mocniejsze podmuchy, ale może z czasem umocni się na tyle, by zupełnie przesłonić ich pierwsze spotkanie.
To, które działo się w tym momencie, było przecież ważniejsze. Książę i Królewna obdarzali się czułym pocałunkiem, rozpoczynającym finalny, pełen emocji taniec, a orkiestra zaczynała wygrywać najsłodsze, finane nuty całego spektaklu. Przyjemne niczym łyk musującego szampana, drażniącego chłodem język. Deirdre poskromiła zdziwienie, przywołująć na twarzy jedynie zadowolenie i szacunek - sięgnęła po smukły kieliszek i uniosła go w stronę lady Rosier bez ani chwili wahania. - Za nowy początek, Fantine - powtórzyła, wznosząc toast, ukontentowana zarówno przeprowadzoną rozmową, jak i całym spektaklem. Epilog wywoływał dreszcze - liczyła, że także i Fantine będzie zadowolona z tego wieczoru. Nastrój gościł liczył się dla Deirdre najbardziej, a zwłaszcza: nastrój gości tak ważnych jak lady Rosier.
| ztx2
Ze smutkiem i zrozumieniem kiwnęła głową, miała nadzieję, że i Melisande odnajdzie kiedyś swój spokój - i że w jej poważnych, nieco smutnych oczach zalśni taki błysk, jaki emanował spod długich rzęs, rzucających w półmroku loży cienie na policzki Fantine. - Bez wątpienia - ta romantyczna historia jest jedną z najpiękniejszych w historii. A przedstawiona na deskach baletu zyskuje na dramaturgii - odniosła się ponownie do Śpiącej Królewny, mimowolnie zapamiętując informacje, które mogą być przydatne w obłaskawieniu młodziutkiej siostry Tristana. Chętnie rozwinęłaby swoją definicję romantyzmu w sztukach wszelakich, łaskawie przemilczając sugestię tego, co prawdziwy Książę zrobiłby, gdyby leżała przed nim pozbawiona przytomności piękność. Występ trwał w najlepsze, przez dłuższą chwilę skupiały się więc na tanecznych pokazach, dopiero po zapierającym dech w piersiach baletowym divertissement odzywając się po raz kolejny.
- Byłabym więcej niż zachwycona - nie mówiąc już o radości, jaką sprawiłby obraz lady odwiedzającym Fantasmagorię. Płótno stworzone przez siostrę lorda Rosiera na pewno znalazłoby się na honorowym miejscu, być może nawet w głównym holu - odpowiedziała od razu, szczerze rada z takiej propozycji. Im więcej dziedzictwa Różanego Rodu w tym miejscu, tym lepiej, a nie wątpiła, że Fanny posiadała niezwykły talent we władaniu farbami i magicznym pędzlem. - Będziemy więc w kontakcie, lady Fantine, i gdy tylko uda mi się wszystko zorganizować, z przyjemnością poproszę lady o stworzenie takiego obrazu - skinęła kobiecie z szacunkiem głową, a jej rzeczowy umysł zajął się planowaniem kolejności prac, wysyłaniem mentalnych listów do najlepszych złotników oprawiających malowidła i innymi ważnymi kwestiami organizacyjnymi.
Mogącymi doprowadzić do niespodziewanego zwrotu akcji - do tego, by ona i Fantine mógły nie tylko się akceptować, ale nawet współpracować. Nie chowała urazy, przywykła do podobnych reakcji, dlatego też ze zrozumieniem przyjmowała wyrozumiałe próby naprawienia szkód przez śliczną arystokratkę. - Dziękuję, słowa lady wiele dla mnie znaczą - uśmiechnęła się lekko i szczerze, naprawdę doceniała jej starania i więź, która się pomiędzy nimi rozpostarła: na razie wrażliwa na wszelkie mocniejsze podmuchy, ale może z czasem umocni się na tyle, by zupełnie przesłonić ich pierwsze spotkanie.
To, które działo się w tym momencie, było przecież ważniejsze. Książę i Królewna obdarzali się czułym pocałunkiem, rozpoczynającym finalny, pełen emocji taniec, a orkiestra zaczynała wygrywać najsłodsze, finane nuty całego spektaklu. Przyjemne niczym łyk musującego szampana, drażniącego chłodem język. Deirdre poskromiła zdziwienie, przywołująć na twarzy jedynie zadowolenie i szacunek - sięgnęła po smukły kieliszek i uniosła go w stronę lady Rosier bez ani chwili wahania. - Za nowy początek, Fantine - powtórzyła, wznosząc toast, ukontentowana zarówno przeprowadzoną rozmową, jak i całym spektaklem. Epilog wywoływał dreszcze - liczyła, że także i Fantine będzie zadowolona z tego wieczoru. Nastrój gościł liczył się dla Deirdre najbardziej, a zwłaszcza: nastrój gości tak ważnych jak lady Rosier.
| ztx2
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
| początek listopada? <3
Ciężka, szkarłatna, haftowana czarną nicią kurtyna ogrodziła jej spojrzenie od sceny, materializując się znikąd, utkana jakby z samego powietrza – i wieńcząc tym samym koniec pierwszego aktu baletowego przedstawienia. Evandra odetchnęła bezgłośnie, zawieszając wzrok na dryfujących po materiale, wyszywanych postaciach syren, choć w rzeczywistości wcale ich nie widziała, przez moment tkwiąc jeszcze myślami we śnie pięknej, zwiewnej Klary, już za kilka chwil mającej rozpocząć swoją sławną wędrówkę przez Krainę Słodyczy. Uwielbiała Dziadka do orzechów odkąd tylko zobaczyła go po raz pierwszy, siedząc u boku niewiele starszego brata, i z zachwytem przypatrując się lekkim ruchom zwiewnych baletnic, bez słów potrafiących przekazać całą gamę skomplikowanych i targających sercem emocji. Kochała taniec niemal tak samo, jak kochała samą muzykę, żałując czasami, że narzucony chorobą styl życia trzymał ją zazwyczaj z daleka od polerowanych parkietów – ale lekka gorycz nie przeszkadzała jej nigdy w śledzeniu z zachwytem sztuk wystawianych na deskach oper i teatrów, nie zatruwając bynajmniej płynącej z nich przyjemności.
Tego wieczoru nie tylko o nią jednak chodziło, a o towarzystwo Caiusa, siedzącego obok niej na jednym z ustronnych balkonów, dyskretnie skrytych przed spojrzeniami reszty widowni; wspólne oglądanie wystawianego w przedświątecznym okresie baletu stanowiło ich coroczną tradycję, celebrowaną bez względu na okoliczności, tym razem stosunkowo wcześnie, ze względu na jej coraz poważniejszy stan, coraz częściej uniemożliwiający jej opuszczanie domu. Cieszyła się z tego wyjścia, a jeszcze bardziej radowała ją obecność brata, widywanego ostatnio wyjątkowo rzadko, bo niedawne polityczne zawirowania odbiły się mocno również i na nim, nakładając na smukłe barki ciężar nowych obowiązków. Zdawała sobie sprawę, że oddalali się od siebie z każdym kolejnym tygodniem, a rzeczywistość coraz bardziej nadwątlała kiedyś wyjątkowo silnie łączącą ich więź, dlatego – mimo niepewnego samopoczucia – nie odwołała spotkania, cierpliwie znosząc coraz bardziej dokuczliwy ból w dolnej części pleców, do którego z czasem dołączyły lekkie zawroty głowy.
Odwróciła się w stronę Caiusa, już otwierając usta, żeby poprosić go o pomoc w zejściu na dół, kiedy sam to zaproponował; opuścili więc balkon, schodząc po schodach w akompaniamencie dobiegającego z bliżej nieokreślonego kierunku śpiewu syren, pięknego i smutnego jednocześnie – prowadzącego jej myśli prosto na białe skały otaczające wyspę Wight. Przeplatające się ze sobą głosy były tak dźwięczne i łagodne, że prawie poprosiła go, by się zatrzymali, ale ostatecznie znaleźli się na dolnym poziomie, poza główną sceną – teraz wypełnionym przez czarodziejów, którzy również zdecydowali się wyjść na czas trwania antraktu. Tam też się rozdzielili, gdy Evandra, pozostawiwszy brata w towarzystwie młodego lorda Malfoya, umknęła dyskretnie przed dysputą o polityce, po wymianie kilku uwag na temat sztuki usprawiedliwiając się potrzebą zaczerpnięcia świeżego powietrza.
Co, biorąc pod uwagę szalejącą nad Londynem nawałnicę, mogło nie okazać się wcale takie proste; wiedziała co prawda, że nad różanymi ogrodami rozciągnięto szczelną sieć ochronnych zaklęć, nie chciała jednak wędrować aż tam, obawiając się spóźnienia na początek drugiego aktu, zresztą – opanowanie chwilowej słabości nie było jedyną kwestią, którą chciała się zająć, korzystając z trwającej przerwy w spektaklu. Jej prośba o wskazanie osoby odpowiedzialnej za organizację, spotkała się z odpowiedzią dość jednoznaczną, ruszyła więc prosto ku niej – smukłej kobiecie o ciemnych jak noc włosach, lśniących nawet w przygaszonych światłach przylegającego do głównej sali korytarza – nie zdając sobie sprawy, że mieszanka głośnej muzyki i dusznego powietrza, pociągnęła jej policzki niezdrowym rumieńcem. Nie widziała też jeszcze twarzy czarownicy, odwróconej do niej tyłem i zajętej chyba wydawaniem poleceń jednemu z członków obsługi. – Przepraszam? Madame Mericourt? – odezwała się, zatrzymując się niedaleko, z jedną dłonią opuszczoną gładko wzdłuż tułowia, a drugą wspartą na zaokrąglonym wyraźnie brzuchu, widocznym doskonale mimo luźno osłaniającego go materiału ciemnej sukni, na której lśniącą, o ton ciemniejszą nicią wyszyto różane wzory. Uniosła podbródek wyżej, starając się odnaleźć spojrzeniem kobiecą twarz; mówiła czysto, głosem pozbawionym zniecierpliwienia, ale zaprawionym tą charakterystyczną nutą typową dla kogoś, kto nie zwykł spotykać się z ignorowaniem czy odmową. – Powiedziano mi, że może mi pani pomóc – dodała, uśmiechając się lekko, smukłą dłonią dyskretnie odgarniając za ucho kosmyk srebrzystych włosów, które wymknęły się z wysokiego upięcia.
Ciężka, szkarłatna, haftowana czarną nicią kurtyna ogrodziła jej spojrzenie od sceny, materializując się znikąd, utkana jakby z samego powietrza – i wieńcząc tym samym koniec pierwszego aktu baletowego przedstawienia. Evandra odetchnęła bezgłośnie, zawieszając wzrok na dryfujących po materiale, wyszywanych postaciach syren, choć w rzeczywistości wcale ich nie widziała, przez moment tkwiąc jeszcze myślami we śnie pięknej, zwiewnej Klary, już za kilka chwil mającej rozpocząć swoją sławną wędrówkę przez Krainę Słodyczy. Uwielbiała Dziadka do orzechów odkąd tylko zobaczyła go po raz pierwszy, siedząc u boku niewiele starszego brata, i z zachwytem przypatrując się lekkim ruchom zwiewnych baletnic, bez słów potrafiących przekazać całą gamę skomplikowanych i targających sercem emocji. Kochała taniec niemal tak samo, jak kochała samą muzykę, żałując czasami, że narzucony chorobą styl życia trzymał ją zazwyczaj z daleka od polerowanych parkietów – ale lekka gorycz nie przeszkadzała jej nigdy w śledzeniu z zachwytem sztuk wystawianych na deskach oper i teatrów, nie zatruwając bynajmniej płynącej z nich przyjemności.
Tego wieczoru nie tylko o nią jednak chodziło, a o towarzystwo Caiusa, siedzącego obok niej na jednym z ustronnych balkonów, dyskretnie skrytych przed spojrzeniami reszty widowni; wspólne oglądanie wystawianego w przedświątecznym okresie baletu stanowiło ich coroczną tradycję, celebrowaną bez względu na okoliczności, tym razem stosunkowo wcześnie, ze względu na jej coraz poważniejszy stan, coraz częściej uniemożliwiający jej opuszczanie domu. Cieszyła się z tego wyjścia, a jeszcze bardziej radowała ją obecność brata, widywanego ostatnio wyjątkowo rzadko, bo niedawne polityczne zawirowania odbiły się mocno również i na nim, nakładając na smukłe barki ciężar nowych obowiązków. Zdawała sobie sprawę, że oddalali się od siebie z każdym kolejnym tygodniem, a rzeczywistość coraz bardziej nadwątlała kiedyś wyjątkowo silnie łączącą ich więź, dlatego – mimo niepewnego samopoczucia – nie odwołała spotkania, cierpliwie znosząc coraz bardziej dokuczliwy ból w dolnej części pleców, do którego z czasem dołączyły lekkie zawroty głowy.
Odwróciła się w stronę Caiusa, już otwierając usta, żeby poprosić go o pomoc w zejściu na dół, kiedy sam to zaproponował; opuścili więc balkon, schodząc po schodach w akompaniamencie dobiegającego z bliżej nieokreślonego kierunku śpiewu syren, pięknego i smutnego jednocześnie – prowadzącego jej myśli prosto na białe skały otaczające wyspę Wight. Przeplatające się ze sobą głosy były tak dźwięczne i łagodne, że prawie poprosiła go, by się zatrzymali, ale ostatecznie znaleźli się na dolnym poziomie, poza główną sceną – teraz wypełnionym przez czarodziejów, którzy również zdecydowali się wyjść na czas trwania antraktu. Tam też się rozdzielili, gdy Evandra, pozostawiwszy brata w towarzystwie młodego lorda Malfoya, umknęła dyskretnie przed dysputą o polityce, po wymianie kilku uwag na temat sztuki usprawiedliwiając się potrzebą zaczerpnięcia świeżego powietrza.
Co, biorąc pod uwagę szalejącą nad Londynem nawałnicę, mogło nie okazać się wcale takie proste; wiedziała co prawda, że nad różanymi ogrodami rozciągnięto szczelną sieć ochronnych zaklęć, nie chciała jednak wędrować aż tam, obawiając się spóźnienia na początek drugiego aktu, zresztą – opanowanie chwilowej słabości nie było jedyną kwestią, którą chciała się zająć, korzystając z trwającej przerwy w spektaklu. Jej prośba o wskazanie osoby odpowiedzialnej za organizację, spotkała się z odpowiedzią dość jednoznaczną, ruszyła więc prosto ku niej – smukłej kobiecie o ciemnych jak noc włosach, lśniących nawet w przygaszonych światłach przylegającego do głównej sali korytarza – nie zdając sobie sprawy, że mieszanka głośnej muzyki i dusznego powietrza, pociągnęła jej policzki niezdrowym rumieńcem. Nie widziała też jeszcze twarzy czarownicy, odwróconej do niej tyłem i zajętej chyba wydawaniem poleceń jednemu z członków obsługi. – Przepraszam? Madame Mericourt? – odezwała się, zatrzymując się niedaleko, z jedną dłonią opuszczoną gładko wzdłuż tułowia, a drugą wspartą na zaokrąglonym wyraźnie brzuchu, widocznym doskonale mimo luźno osłaniającego go materiału ciemnej sukni, na której lśniącą, o ton ciemniejszą nicią wyszyto różane wzory. Uniosła podbródek wyżej, starając się odnaleźć spojrzeniem kobiecą twarz; mówiła czysto, głosem pozbawionym zniecierpliwienia, ale zaprawionym tą charakterystyczną nutą typową dla kogoś, kto nie zwykł spotykać się z ignorowaniem czy odmową. – Powiedziano mi, że może mi pani pomóc – dodała, uśmiechając się lekko, smukłą dłonią dyskretnie odgarniając za ucho kosmyk srebrzystych włosów, które wymknęły się z wysokiego upięcia.
różo, tyś chora:
czerw niewidoczny,
niesiony nocą
przez wicher mroczny,
znalazł łoże w szczęśliwym
szkarłacie twego serca
i ciemną, potajemną
miłością cię uśmierca
czerw niewidoczny,
niesiony nocą
przez wicher mroczny,
znalazł łoże w szczęśliwym
szkarłacie twego serca
i ciemną, potajemną
miłością cię uśmierca
Evandra G. Rosier
Zawód : alchemiczka w smoczym rezerwacie w Kent, harfistka
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
beauty is terror.
whatever we call beautiful,
we quiver before it.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
| 10 listopada
Prawa skroń pulsowała tępym bólem, tak, jakby złota opaska, zdobiąca wysoko upięte w eleganckim koku włosy, rozżarzyła się do czerwoności, opadając nisko na czoło, opętując ją jakąś paskudną klątwą. Bóle głowy nigdy się jej nie zdarzały, nie tylko dlatego, że wykonywała najstarszy zawód świata, z natury obcy takim wymówkom: po prostu była na to zbyt silna, zbyt poukładana, by coś tak nieprzewidywalnego mogło popsuć jakiekolwiek plany. Wmawianie sobie niezniszczalności działało cuda przez ćwierć wieku i Deirdre dopiero ostatnio doświadczała na własnej skórze zawodności ciała, wybierającego najgorsze możliwe momenty na sprawienie przykrych niespodzianek. Takich jak ciąża lub nadchodząca migrena, narazie szumiąca cicho w akompaniamencie wyważonych acz entuzjastycznych oklasków, którymi żegnano Sen.
Deirdre tego wieczoru wyjątkowo nie znajdowała się na widowni, zajęta gaszeniem pożarów tuż za sceną, gdzie w wyniku anomalii przepiękne kostiumy tancerek, mających magicznie ożyć w Krainie Słodyczy, zupełnie zmieniły swe barwy. Panika ustąpiła już w momencie, w którym Mericourt zjawiła się w garderobie; nie musiała podnosić głosu, by technicy oraz zastęp pracowników Fantasmagorii zamilkła, a później jak najszybciej pobiegła wypełniać swe zadania, mające przywrócić wszystko do perfekcji. W najgorszym wypadku wydłużą antrakt o dziesięć minut, a jeśli nie - jak zwykle Dei już snuła zapobiegawczo plan awaryjny - madame Mericourt na bankiecie po spektaklu umiejętnie poprowadzi rozmowę z najbardziej szanowanymi recenzentami, rozpływając się nad nowatorskim podejściem do scenografii oraz kostiumów, które uczyniły fantasmagoryjną wersję znanego baletu tak nowoczesną i zachwycającą. Potrafiła rozmawiać, kłamać, udawać, że wszystko było w porządku - bo czyż nie to robiła od lat, z niezwykłym nasileniem w ciągu ostatnich, bolesnych tygodni?
I czy nie to miała robić przez następne minuty, choć na razie nie zdawała sobie z tego sprawy? Udzielanie kolejnych, subtelnie surowych reprymend, mających zapobiec wizerunkowemu potknięciu kontynuowała jeszcze w zaciszu korytarza, świadoma, że zapełnia się on gośćmi, zamierzającymi korzystać z uroków Fantasmagorii podczas przerwy. Doskonale zaopoatrzony bufet, najlepsi sommelierzy oczekujący w wygodnej loży dżentelmenów, marmurowe ściany obwieszone ruchomymi obrazami i perliście spływająca jakby z powietrza, cicha muzyka - nawet najbardziejn wybredni reprezentanci wysokich stanów mogli znaleźć coś dla siebie, a jeśli nie: zwracali się do pomoc do niej, do czuwającej nad ich zadowoleniem madame Mericourt. Melodyjne, śpiewne zapytanie nie zdziwiło jej więc w ogóle, bardziej reakcja, wypisana na twarzach dwóch techników, wytrzeszczających oczy i kłaniających się w pas kobiecie, którą Deirdre zobaczyła kilka sekund później. Chwila zmieniająca wszystko, omamiająca towarzyszących czarodziejów półwilim czarem, pięknem uderzającym wręcz boleśnie w splot słoneczny.
Poniekąd czuła to samo. Po raz pierwszy spotykała się z Evandrą twarzą w twarz, a jej niesamowitego piękna nie ograniczał pergamin gazety czy płótno obrazu - bo tak, była piękna, piękniejsza, niż sobie wyobrażała. Wenus nauczyło Miu męskiej wrażliwości na wygląd kobiet, Dei ciągle nosiła w sobie tą słabość, potrafiąc pojąć ten niezwykły urok alabastrowej cery podkreślonej rumieńcem, złotych włosów (naprawdę złotych, ze srebrzystymi nitkami - nie pszenica, nie miód, nie ciepły koral, a najtrwalsze bogactwa), regularnych rysów twarzy, wielkich, błękitnych oczu i głosu: tak bardzo podobnego do subtelnego zaśpiewu syren. Wila magia sprawiła, że przez dwa powolne wdechy Deirdre rozumiała Tristana: skradł serce najpiękniejszego stworzenia, nic dziwnego, że brzemienna dziwka znikąd nie liczyła się dla niego w ogóle. Ta świadomość zapiekła tak mocno, jakby ponownie uderzył ją w twarz, ale nie dała po sobie poznać żadnego z kłębiących się w środku uczuć. Dyskretnym gestem odprawiła techników po czym dygnęła z szacunkiem - choć nieco nieudolnie, bez salonowego wyczucia. - Lady Rosier, to zaszczyt móc lady poznać - powitała ją miękko, z powagą, orientując się, że w porównaniu z perlistym głosem Evandry jej brzmi zwierzęco, chropowato, nie na miejscu. Podejrzewała, że to tylko podszepty zranionego umysłu, lecz lekceważyła je z trudem, choć z pewnością udanie, uśmiechając się do złotowłosej z uprzejmym oczekiwaniem. - Oczywiście, lady. Czy coś się stało? - odparła od razu, marszcząc nieco brwi, a opiekuńczy gest dotknięcia ciążowego brzucha nie uszedł jej uwagi. Nawet pokaźna krągłość nie odbierała półwili uroku, wydawała się lekko zmęczona, lecz było to zmęczenie słodkie, pełne satysfakcji spełniającej się w swych obowiązkach damy. Nosiła pod sercem prawowitego dziedzica, syna nestora, dziecko upragnione i wyczekiwane - dzieliło ich tak wiele, że Mericourt na moment zrobiło się wręcz niedobrze. Widziała nazwisko Evandry na liście gości, lecz nie sądziła, że się spotkają; nie chciała tej konfrontacji, nie teraz, gdy patrzenie na dumną i przepiękną czarownicę sprawiało jej fizyczny ból. Do ukrywania go też przywykła, splotła więc dłonie przed sobą, a ciemnozielony materiał sukni w stylu nawiązującym do jedwabnego kimona napiął się. - Loża nie spełnia lady oczekiwań? A może potrzebuje lady opieki uzdrowiciela? - dopytała z doskonale odegraną troską: nie nadopiekuńczą, nie pełną protekcjonalności; spokojnie prezentowała możliwości oraz własne zaangażowanie w to, by żona mężczyzny, którego kiedyś kochała do szaleństwa - a teraz nienawidziła w tym samym stopniu - spędziła w Fantasmagorii przyjemne chwile. Zapewne jedne z ostatnich przed narodzeniem wyczekiwanego, zdrowego, obsypanego złotem i miłością dziecka, nieświadomego, że za kilka tygodni na świat przyjdzie jego rodzeństwo.
Prawa skroń pulsowała tępym bólem, tak, jakby złota opaska, zdobiąca wysoko upięte w eleganckim koku włosy, rozżarzyła się do czerwoności, opadając nisko na czoło, opętując ją jakąś paskudną klątwą. Bóle głowy nigdy się jej nie zdarzały, nie tylko dlatego, że wykonywała najstarszy zawód świata, z natury obcy takim wymówkom: po prostu była na to zbyt silna, zbyt poukładana, by coś tak nieprzewidywalnego mogło popsuć jakiekolwiek plany. Wmawianie sobie niezniszczalności działało cuda przez ćwierć wieku i Deirdre dopiero ostatnio doświadczała na własnej skórze zawodności ciała, wybierającego najgorsze możliwe momenty na sprawienie przykrych niespodzianek. Takich jak ciąża lub nadchodząca migrena, narazie szumiąca cicho w akompaniamencie wyważonych acz entuzjastycznych oklasków, którymi żegnano Sen.
Deirdre tego wieczoru wyjątkowo nie znajdowała się na widowni, zajęta gaszeniem pożarów tuż za sceną, gdzie w wyniku anomalii przepiękne kostiumy tancerek, mających magicznie ożyć w Krainie Słodyczy, zupełnie zmieniły swe barwy. Panika ustąpiła już w momencie, w którym Mericourt zjawiła się w garderobie; nie musiała podnosić głosu, by technicy oraz zastęp pracowników Fantasmagorii zamilkła, a później jak najszybciej pobiegła wypełniać swe zadania, mające przywrócić wszystko do perfekcji. W najgorszym wypadku wydłużą antrakt o dziesięć minut, a jeśli nie - jak zwykle Dei już snuła zapobiegawczo plan awaryjny - madame Mericourt na bankiecie po spektaklu umiejętnie poprowadzi rozmowę z najbardziej szanowanymi recenzentami, rozpływając się nad nowatorskim podejściem do scenografii oraz kostiumów, które uczyniły fantasmagoryjną wersję znanego baletu tak nowoczesną i zachwycającą. Potrafiła rozmawiać, kłamać, udawać, że wszystko było w porządku - bo czyż nie to robiła od lat, z niezwykłym nasileniem w ciągu ostatnich, bolesnych tygodni?
I czy nie to miała robić przez następne minuty, choć na razie nie zdawała sobie z tego sprawy? Udzielanie kolejnych, subtelnie surowych reprymend, mających zapobiec wizerunkowemu potknięciu kontynuowała jeszcze w zaciszu korytarza, świadoma, że zapełnia się on gośćmi, zamierzającymi korzystać z uroków Fantasmagorii podczas przerwy. Doskonale zaopoatrzony bufet, najlepsi sommelierzy oczekujący w wygodnej loży dżentelmenów, marmurowe ściany obwieszone ruchomymi obrazami i perliście spływająca jakby z powietrza, cicha muzyka - nawet najbardziejn wybredni reprezentanci wysokich stanów mogli znaleźć coś dla siebie, a jeśli nie: zwracali się do pomoc do niej, do czuwającej nad ich zadowoleniem madame Mericourt. Melodyjne, śpiewne zapytanie nie zdziwiło jej więc w ogóle, bardziej reakcja, wypisana na twarzach dwóch techników, wytrzeszczających oczy i kłaniających się w pas kobiecie, którą Deirdre zobaczyła kilka sekund później. Chwila zmieniająca wszystko, omamiająca towarzyszących czarodziejów półwilim czarem, pięknem uderzającym wręcz boleśnie w splot słoneczny.
Poniekąd czuła to samo. Po raz pierwszy spotykała się z Evandrą twarzą w twarz, a jej niesamowitego piękna nie ograniczał pergamin gazety czy płótno obrazu - bo tak, była piękna, piękniejsza, niż sobie wyobrażała. Wenus nauczyło Miu męskiej wrażliwości na wygląd kobiet, Dei ciągle nosiła w sobie tą słabość, potrafiąc pojąć ten niezwykły urok alabastrowej cery podkreślonej rumieńcem, złotych włosów (naprawdę złotych, ze srebrzystymi nitkami - nie pszenica, nie miód, nie ciepły koral, a najtrwalsze bogactwa), regularnych rysów twarzy, wielkich, błękitnych oczu i głosu: tak bardzo podobnego do subtelnego zaśpiewu syren. Wila magia sprawiła, że przez dwa powolne wdechy Deirdre rozumiała Tristana: skradł serce najpiękniejszego stworzenia, nic dziwnego, że brzemienna dziwka znikąd nie liczyła się dla niego w ogóle. Ta świadomość zapiekła tak mocno, jakby ponownie uderzył ją w twarz, ale nie dała po sobie poznać żadnego z kłębiących się w środku uczuć. Dyskretnym gestem odprawiła techników po czym dygnęła z szacunkiem - choć nieco nieudolnie, bez salonowego wyczucia. - Lady Rosier, to zaszczyt móc lady poznać - powitała ją miękko, z powagą, orientując się, że w porównaniu z perlistym głosem Evandry jej brzmi zwierzęco, chropowato, nie na miejscu. Podejrzewała, że to tylko podszepty zranionego umysłu, lecz lekceważyła je z trudem, choć z pewnością udanie, uśmiechając się do złotowłosej z uprzejmym oczekiwaniem. - Oczywiście, lady. Czy coś się stało? - odparła od razu, marszcząc nieco brwi, a opiekuńczy gest dotknięcia ciążowego brzucha nie uszedł jej uwagi. Nawet pokaźna krągłość nie odbierała półwili uroku, wydawała się lekko zmęczona, lecz było to zmęczenie słodkie, pełne satysfakcji spełniającej się w swych obowiązkach damy. Nosiła pod sercem prawowitego dziedzica, syna nestora, dziecko upragnione i wyczekiwane - dzieliło ich tak wiele, że Mericourt na moment zrobiło się wręcz niedobrze. Widziała nazwisko Evandry na liście gości, lecz nie sądziła, że się spotkają; nie chciała tej konfrontacji, nie teraz, gdy patrzenie na dumną i przepiękną czarownicę sprawiało jej fizyczny ból. Do ukrywania go też przywykła, splotła więc dłonie przed sobą, a ciemnozielony materiał sukni w stylu nawiązującym do jedwabnego kimona napiął się. - Loża nie spełnia lady oczekiwań? A może potrzebuje lady opieki uzdrowiciela? - dopytała z doskonale odegraną troską: nie nadopiekuńczą, nie pełną protekcjonalności; spokojnie prezentowała możliwości oraz własne zaangażowanie w to, by żona mężczyzny, którego kiedyś kochała do szaleństwa - a teraz nienawidziła w tym samym stopniu - spędziła w Fantasmagorii przyjemne chwile. Zapewne jedne z ostatnich przed narodzeniem wyczekiwanego, zdrowego, obsypanego złotem i miłością dziecka, nieświadomego, że za kilka tygodni na świat przyjdzie jego rodzeństwo.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Główna scena
Szybka odpowiedź