Wydarzenia


Ekipa forum
Boczna scena
AutorWiadomość
Boczna scena [odnośnik]08.08.17 16:32
First topic message reminder :

Boczna scena baletowa

★★★★
Boczna scena służy mniejszym przedstawieniom oraz nielicznie organizowanym prywatnym pokazom; tutaj królują odcienie niebieskiego, kotara zakrywająca scenę ma modrą, ciemną barwę o złotym połysku. Nie jest tak pyszna jak główna, iluzje nie uświetniają występów, a na podwyższeniu zmieści się tylko mniejszy zespół, czasem przeprowadzane są tutaj również elegantsze koncerty. Przedstawienia baletowe na mniejszej scenie odbywają się bez udziału orkiestry: za muzykę służy śpiew a cappella trzech zamieszkujących to miejsce syren; istoty pozostają niewidoczne dla widzów, pozostając w przejściu rzecznym wykopanym pod sceną. Ich śpiew umila również koncerty - doskonała harmonia splata się w jedność, kuszącą, uwodzicielską i niepowtarzalną. Śpiewane przez nie pieśni są w języku trytońskim - bez jego znajomości nie jesteś w stanie ich zrozumieć, ale eleganckie kaligrafowane libretta na pergaminach materializują się przy każdym fotelu i pozwalają śledzić sens.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:23, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Boczna scena - Page 6 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Boczna scena [odnośnik]12.04.21 11:51
Kłopoty, które spadły na Rycerzy Walpurgii po powrocie z wyczerpującej i wymagającej wyprawy w podziemia zagrażały im wszystkim. Nigdy nie sądził, że któregoś dnia ktokolwiek uzna Sigrun za bardziej nieprzewidywalną niż była dotychczas, ale Deirdre nie mogła się mylić w swej ocenie. Widziała więcej niż inni. Była uważną obserwatorką, kobietą, która potrafiła wyczuwać najdrobniejsze zmiany nastrojów w człowieku, jeszcze zanim zdradzała to ludzka mimika, czy słowa. Znała śmierciożerczynię na tyle, by wiedzieć, kiedy jej zachowanie stanowiło prawdziwy problem — w jej chwiejnej naturze było wiele uroku, ale kiedy traciła panowanie nad sobą była niebezpieczna, także dla sojuszników. naszła go chwila subtelnej refleksji. Gdyby nie stracił zmysłów, gdyby moc kamieni nie przejęła nad nim władzy być może nie znalazłby powodu, dla którego miałby pozbawiać ręki uzdrowicielkę — uzdrowicielkę, której ręce służyły do ratowania takich pomiotów, jak on sam.
— Jak regularne? — spytał, przechylając nieco głowę, wyraźnie zaintrygowany zdawaną relacją. Być może jeśli zachodziły jakieś prawidłowości, coś zapowiadało nadejście tej dziwnej przemiany, mogliby się na to przygotować. Zadbać o to, by nie popełniła żadnego błędu. Jasne spojrzenie powiodło za nią w dół, na delikatne, smukłe stopy, z których zdjęła buty, szukając w przestrzeni i odizolowaniu odrobinę swobody i komfortu. Zmarszczył brwi — nie przez widok, a słowa, które wypowiedziała. Zamoczył usta w alkoholu i skrzyżował z nią spojrzenie, dostrzegając w jej twarzy zdumienie. Myślała, że żartował? Jej oczy, ton bardziej niż zdania sugerowały, że wspomniana kobieta powinna mu być znana. Milczał przez chwilę, zastygając w bezruchu, zamrożony na ułamki sekund, podczas których wiązał wszystkie znane mu fakty, szukał dziur i luk, które do tej pory trudno było mu zauważyć. W końcu poruszył się w siedzisku, wyciągnął z kieszeni srebrną papierośnicę i wsunął magicznego papierosa do ust. Poczęstowawszy też Mericourt, rozłożył się wygodniej i odezwał:
— Z chęcią bym to uczynił, ale nie mógłbym zagwarantować, że to przeżyje. Mógłbym ją zabrać do departamentu, ale stamtąd raczej nigdy nie powróci. Spotkam się z nią i się zastanowię — co dalej, co z nią zrobić. — Ale przydałby się przy tym ktoś, kto zna się na psychiatrii, na anatomii. Najwygodniej byłoby otworzyć jej głowę — mruknął swobodnie i bez wątpliwości, jakie mogłyby pojawić się przy rozważaniu rozłupywania czaszki koleżance.
Na wspomnienie o Tonks westchnął, pochylając się, by strzepać popiół do popielnicy.
— Nie spieszno mi do Azkabanu — wyznał. Od samego początku odrzucał pomysł pójścia przesłuchania Tonks, częściowo z powodu dementorów i ich wpływu na ludzki umysł — a ten liczył się dla niego najbardziej, jak i z powodu wygody. Byli inni, którzy mogli zakończyć jej żywot. — Nie chce mi się, Deirdre — wyjaśnił, gdyby miała wątpliwości. — Torturowanie jej w więzieniu nie przyniosłoby mi nawet rozrywki.— Co to za radość, kiedy była spętana, słaba i pozbawiona możliwości obrony. Przyglądał jej się chwilę, kiedy relacjonowała swój pobyt tam, na dole. Zmarszczył brwi, niemalże z troską, kiedy wspomniała o koszmarach. Powstrzymał się przed westchnięciem; nie pamiętał od kiedy cierpiał na bezsenność, każda noc była katorgą.
— Co ci się śni? — spytał, chcąc poznać jej problemy. Z ciekawości, czystej i nieszkodliwej. Z czym borykała się Deirdre, co nękało ją nocami. Wspomnienia? Niezaistniałe zdarzenia? Przyszłe bolączki? — Eliksir słodkiego snu powinien rozprawić się z koszmarami.— Sam korzystał z niego często, inaczej przez te wszystkie lata nie byłby w stanie odpocząć ani przez chwilę. Wolną dłoń na chwilę przyłożył do czoła, przymykając oczy — w geście wyrażającym zarówno zmęczenie, jak rozczarowanie. Zniecierpliwienie, frustrację. Ale tym właśnie były ostatnie zaniki pamięci. Nic bardziej nie mogło go dręczyć, nic nie mogło bardziej podburzyć tego kim był jak utrata kontroli nad własnym życiem; własnym umysłem, świadomością, pamięcią. Po chwili drżącej ciszy, która nastała z jego winy, podjął:
—Otrzymałem list od pewnej kobiety. List pełen pretensji — dodał z umiarkowanym rozbawieniem. Nieszczególnie kiedykolwiek robił sobie z takich wiadomości cokolwiek.—  Szeptucha, do tego jest wtajemniczona w sprawę, w tym wyprawę do podziemi. — To ważne, to zawężało mocno krąg ludzi, których mógł poznać w tym niedługim czasie. A więc miała na imię Cassandra?— Twierdziła, że obiecałem jej trzy rzeczy. Pierwsza: że będę strzec Multon.— Chyba dla niego najbardziej nie zrozumiała, to kompletnie nie miało sensu. — Druga, że do niej powrócę.— Obiecywał kobietom różne rzeczy, jeśli nie miały żadnego znaczenia - z różnym skutkiem. To mogła być prawda. Zaciągnął się papierosem. — A trzecia, cóż, trzeciej nie jestem pewien, ale z pewnością jest jakaś trzecia. — Wypuścił powietrze wraz z dymem, unosząc brwi. Kobiety bywały potwornie pretensjonalne, ale nie podzielił się tą uwagą z Deirdre, wątpiąc, że ją zrozumie.— W każdym razie, brzmiała na zazdrosną. Wściekłą — poprawił się, a rozbawienie rozbrzmiało w jego głosie. —Zagroziła, że poderżnie mi gardło, jeśli się nie zjawię w przeciągu dwóch dni. Kiedy spytałem ją o adres uznała to za żart. Co zabawne, ja także. Aż do teraz. Z twoich słów wynika, że tajemnicza C. jest Cassandrą, naszą wspólną znajomą. Co właściwie nie jest już takie dziwne, biorąc pod uwagę moje zaniki pamięci. Skoro poznaliśmy się po powrocie z banku Gringotta, cóż. Mogę tego nie pamiętać. — Zakończył, unosząc lekceważąco brew. Kim była i dlaczego w ten sposób pisała — mógł się łatwo domyślić. Zmęczenie go dopadło na samą myśl, że miałby się komukolwiek z czegokolwiek tłumaczyć, tym bardziej jeśli nie zapisała się w pamięci choćby jednym wspomnieniem. To musiała być przelotna znajomość. Zagadka rozwikłana, nie musiał się już tym tematem głowić.— Opowiedz mi coś o niej — poprosił, zaciągając się powoli papierosem jeszcze raz, głęboko, prawie nie wydychając dymu. — Jest uzdrowicielką. Brzmi jak znajomość, która się opłaca — dodał po chwili. — Nie miałem wcześniej żadnych kłopotów z pamięcią. Pojawiły się dopiero po powrocie. W Białej Wywernie, kiedy Czarny Pan poruszył kwestię legendy o barwnych kamieniach doświadczyłem wizji. Wyciągałem w niej dłoń po szmaragdowy odłamek. Kiedy go pochwyciłem coś się zmieniło. Byłem zagubiony. Nie rozumiałem dlaczego tam jestem. — Uniósł brwi sugestywnie. Nie miał wątpliwości już, co to oznaczało. — Chwyciłaś za fioletowy odłamek, miewasz kłopoty z emocjami. Alphard chwycił czarny kamień i zmarł. Byłem w posiadaniu szmaragdowego odłamka, mam kłopoty z pamięcią — recytował. — Czwarty miał Craig. Piąty Drew. Szósty Tristan.— To znaczyło, że każdy z nich musiał cierpieć na określone skutki, nie było innego wyjścia.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Boczna scena - Page 6 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Boczna scena [odnośnik]19.04.21 13:03
Nie chciała, by ta rozmowa została odebrana przez starszego stażem śmierciożercę jako donoszenie na chwilowo osłabioną Sigrun, tracącą połączenie między koszmarami a rzeczywistością - i po uważnej, jak zwykle nieco obojętnej minie Ramseya, wnioskowała, że tak się nie stanie. Bywał oschły, ironicznie szorstki i momentami wręcz bezpardonowo ostry w obejściu, lecz w sprawach Rycerzy Walpurgii zachowywał lodowaty rozsądek. Dlatego znajdował się tak blisko Czarnego Pana. I dlatego też Deirdre ufała mu bez żadnych zastrzeżeń, gotowa obnażyć później przed nim i swoje problemy. Drobne przeszkody, pozornie niezauważalne, mające bolesne konsekwencje raczej dla osób przebywających w jej otoczeniu niż dla niej samej. Nieporównywalnie mniej groźne niż te, jakie zauważyła u Rookwood. - Podobno to się dzieje każdego dnia. Zapomina o tym, że te mary nie są prawdziwe. Nie wiem dokładnie, jak przebiega cały ten proces poznawczy, ale to nie jest kwestia sporadycznych wybryków wymęczonego okrutnymi doświadczeniami umysłu. Ani pojawiającego się raz w miesiącu wybuchu magii, plączącego zmysły - odparła powoli, pochylając się znów do przodu, by przyjąć oferowanego jej papierosa. Pstryknęła palcami w końcówkę i zaciągnęła się głęboko, niezmiernie powoli, rozkoszując się każdą sekundą dymu gryzącego w gardło. Cała ta rozmowa, choć dotycząca trudnych, oficjalnych tematów, była dla niej chwilą wytchnienia, czystą przyjemnością. Nie tylko w całym harmidrze okalającym pogrzeb Alpharda, ale i generalnie, w perspektywie ostatnich napiętych, kilkunastu dni. Nie miała ostatnio chwili dla siebie, a czas dzielony z Mulciberem miał podobną aurę do relaksu w samotności. Jak rozmowa z mądrzejszym głosem w głowie, potrafiącym dostrzec coś, co dla niej było niekoniecznie oczywiste. - Przydałby się nam teraz nasz słodki karaluch, Alexander, mistrz magipsychiatrii i powstawania z martwych - skomentowała żartobliwym, prawie czułym tonem, rzewnie wspominając byłego-niedoszłego Selwyna, który mimo usilnych chęci nie chciał pozostać na dnie morza okalającego Azkaban. - Na razie Sigrun pomieszkuje u mnie, mam na nią oko. Później faktycznie dobrze byłoby się przyjrzeć temu, co kryje się w jej głowie. Cornelius Sallow, nasz nowy sojusznik, zna się na legilimencji, może zdoła jakoś pomóc? - kontynuowała już poważniej, jak zwykle szukając konkretnych rozwiązań. Osobiście wątpiła, by traumtyczna penetracja i tak nadwyrężonego mózgu przez kogoś z zewnątrz pomogłaby w ustabilizowaniu stanu drugiej śmierciożerczyni, ale może cel uświęcał środki? - A jeśli chodzi o anatomię, Zachary z pewnością nie odmówi konsultacji. Podobnie jak Cassandra - zaproponowała, obserwując znad kieliszka reakcję Ramseya na ponowne przywołanie imienia uzdrowicielki. Przed chwilą wydawał się zakłopotany i zdezorientowany, rzecz jasna, jak na swoje beznamiętne standardy, ale może to tylko złudzenie optyczne, wywołane przytłumionym światłem w loży? Na razie nie skomentowała jego reakcji, kiwając tylko głową ze zrozumieniem, gdy wspomniał o wątpliwej atrakcyjności torturowania Tonks. Miał rację, zabawa z kimś, kto nie był w stanie odgryźć się choć odrobinę szybko się nudziła. Dlatego nie rozumiała, skąd u jej podświadomości tak natarczywe próby torturowania w czasie snu, kiedy nie była w stanie prawdziwie walczyć.
- Najczęściej: że jestem uwięziona, bez różdżki, bez możliwości ruchu i ataku - odpowiedziała w końcu, niechętnie, nie lubiła wracać do tych okropnych, dusznych nocy; do zbyt długich, zbyt realnych snów, w których dotykały ją obce dłonie, a ona znów była bezradna, słaba, żałosna. - Wiem, Cass mnie w niego zaopatrzyła - dodała, chcąc uciąć temat snów, rozproszyć cienie osiadające w tyle głowy, czające się gdzieś poza kopułą światła, w której wygodnie zasiadali, próbując zadbać o swych, powiedzmy, sojuszników. I o ważną w ich życiu czarownicę, o której...Ramsey nie pamiętał?
Deirdre nie dała po sobie poznać całkowitego zaskoczenia. Im szerzej Mulciber odsłaniał kurtynę, skrywającą głębię problemów z pamięcią, tym bardziej mrużyła kocie oczy - i była to jedyna reakcja, na jaką sobie pozwoliła. W milczeniu słuchała kolejnych jego zdań, słów układających się w dość niedorzeczną historię o utraconej miłości? Nie było w tym nic ckliwego, zabawnego - odrobinę. Gdyby nie znała obydwojga czarodziejów, pewnie bardziej zmartwiłaby się konsekwencjami dotykającymi Mulcibera. Skutecznie stłumiła śmiech, gdy przywołał słowa o poderżnięciu gardła - cała Cassandra, gdyby miała jeszcze jakieś wątpliwości, że rozmawiają o tej samej osobie, teraz pozbyłaby się ich całkowicie.
- No cóż - skwitowała, grając na czas, bo nie mogła się zdecydować, czy ulec pokusie zażartowania sobie z Ramseya i obserwowania, jak radzi sobie w niecodziennej sytuacji z matką swojego dziecka, czy też zachować się w porządku wobec przyjaciela. Westchnęła ciężko, zaciągając się ponownie, po czym podciągnęła jedną stopę na fotel, wygodniej moszcząc się na fotelu. Nie siedziała jak dama, ale potrzebowała tego. A Mulciber potrzebował jej wiedzy. W nierównej walce z własnymi myślami zwyciężył w końcu rozsądek - Ramsey był śmierciożercą, stał ponad nią, blisko Czarnego Pana. Zabawa jego kosztem, choć rozkoszna, mogłaby skończyć się tragicznie. - Nie da się o Cassandrze opowiedzieć w kilku zdaniach, ale spróbuję - zastrzegła leniwie, jeszcze baczniej przyglądając się siedzącemu naprzeciwko niej mężczyźnie. - To uzdrowicielka, zdolna, diabelsko bystra, utalentowana. Niezależna. Posiada własną lecznicę na Śmiertelnym Nokturnie. Często się tam pojawiamy, gdy składa nas w całość po trudach walki o czystość krwi i czarodziejską potęgę - zaczęła ze stoickim spokojem, czując się nieco dziwnie, bo miała wkroczyć na grząski teren emocji, nie konkretów - tymi już się podzieliła. Wahała się, czy powiedzieć o dziecku - na razie tego nie zrobiła.- Nie wiem, czy się kochacie. Czy w ogóle w waszym wypadku można mówić o miłości, ale...wydaje mi się, że jest pomiędzy wami wyjątkowo silna więź. Skomplikowana. Trudna, także ze względów rodzinnych. Cassandra ma też starszą córkę, Lysandrę - znów się zatrzymała: ta cała historia, skumulowana w kilkunastu zdaniach, wydawała się dość niedorzeczna. - Vablatsky, tak ma na nazwisko, ma na ciebie duży wpływ. Większy niżbym się spodziewała - dodała osobistą uwagę, beznamiętnym tonem, pozbawionym zdziwienia czy czułego sarkazmu, na jaki mogłaby sobie pozwolić. Fakty, tylko na tym chciała bazować. - Ale tak, to opłacalna znajomość. Nie znam drugiej tak uzdolnionej uzdrowicielki. Potrafi myśleć nieszablonowo, jest zdecydowana i posiada w swych dłoniach wielką moc - przesunęła wzrok dalej, za balustradę oddzielającą ich od kopuły bocznej sceny. Kryształowy żyrandol ledwie wyłaniał się z mroku, niczym wielka ławica drobnych odblasków.
- Warto sprawdzić, jaki wpływ miała na nich Locus Nihil - powiedziała w końcu po dłuższej chwili ciszy, powracając spojrzeniem do Ramseya. Zgasiła papierosa w zdobionej popielniczce i chwilę jeszcze kręciła nim w popiele, zgniatając go na miazgę. - O innych osobach i relacjach też nie pamiętasz? - powróciła do głównego tematu, coraz bardziej zaintrygowana. I...zmartwiona? Co, jeśli Mulciber na polu walki zapomniałby o tym, kto jest jego sojusznikiem? - Bo mnie, pamiętasz, prawda? Wiesz, kim jestem i jak się poznaliśmy? - zmarszczyła brwi, spoglądając na niego z ukosa. Z jednej strony wolałaby usłyszeć, że tak, że pamięta wszystko, z drugiej, jakaś urażona część dumy upatrywała w tym całym chaosie szansę na to, by przekreślili pewne wątpliwie przyjemne wydarzenia z dalekiej przeszłości.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Boczna scena [odnośnik]24.04.21 10:09
Natura Sigrun znana była im obojgu. Czasami stawała się nieprzewidywalna, toteż nagłe wyskoki, podejmowanie ryzykownych decyzji, nietypowe zachowanie — wcale by go nie zaskoczyły. A jednak Deirdre mówiła o halucynacjach, omamach — o nieodróżnianiu iluzji od rzeczywistości. Szybko zrozumiał, że oni wszyscy po powrocie z banku Gringotta stanowili zagrożenie. Dla samych siebie, dla innych. Dla sprawy także. Większa świadomość mogła im pomóc, ale nie była w stanie rozwiązać problemu.
— Jakiś uzdrowiciel jej się przyglądał już? — spytał dla formalności. Możliwe, że jakieś środki na uspokojenie mogłyby wyciszyć jej tendencję do omamów, ale magia drzemiąca w kamieniach była nadzwyczaj silna. Czuł, że na próżno było z nią walczyć, opierać się skutkom odnalezionych w podziemiach odłamków. Przyłożył lewą dłoń do ust, powoli zaciągnął się papierosem, jakby prócz zmieszanego z tytoniowym dymem powietrza miał zaczerpnąć garść informacji lub środków, umożliwiających zdobycie pożądanych odpowiedzi. Na jej słowa uśmiechnął się, brew uniosła mu się wysoko, ale tylko chwilę. Specjalista od wstawania z martwych, wiecznie żywy, niemożliwy do pokonania — legendarny już Selwyn. Alexander powinien być dawno martwy. Nigdy, przenigdy nie powinien był opuścić Azkabanu. Anomalia powinna była go pożreć, a nie wypluć. Głupi miał jednak zawsze szczęście, umykał przeznaczeniu, wyślizgiwał mu się ze szponów. Gdy wróci do domu postawi karty, zadając garść odpowiednich pytań. Musiał zasięgnąć rad gwiazd, przeznaczenia; sprawdzić, co czaiło się w niedoganianych zakamarkach przyszłości.— Chyba po to, by mogła go oskórować? Myślisz, że poczułaby się lepiej, robiąc sobie z jego skalpu trofeum? Wszystko wtedy wróciłoby do normy? Może gdyby wypchała go jak te swoje zwierzęta?— spytał, a wraz ze słowami wypuścił biały obłok z ust. Urządziła polowanie, które sprowadziłoby ją znów, na stałe na ziemię. Nie, to było ponad nimi wszystkimi. Nie mogli z tym walczyć, nie mogli się temu oprzeć. Spojrzał na nią, na jej smukłe, długie nogi podciągane na fotel, sylwetkę, którą w półmroku zaznaczało chłodne, przytłumione światło. Cornelius Sallow. Nowy przyjaciel z powozu, którym dotarli na pogrzeb. Skinął jej głową w milczeniu. — Nie odkryje niczego, czego sama nie mogłaby nam powiedzieć. Pomów z nią. — Mieszkacie razem. — Niech zwierza ci się ze wszystkiego. Niech prowadzi notatki, dziennik, opisuje w nim wszystko co widziała i czego doświadczyła. W ten sposób łatwiej będzie dostrzec anomalie, nieprawidłowości— polecił jej. Pomimo suchego tonu więcej było w tym porady niż polecenia, Tsagairt pewnie wiedziała, jak sobie z tym poradzić. Takie notatki mogłyby się przydać w ewentualnej analizie i badaniach. Daleki był do tego, by poddawać Śmierciożerczynię legilimencji, choć nie dbał o ból i cierpienie, jakie przy tym zadawała. Była ingerencją w ludzką psychikę, jeśli jej umysł był niestabilny, a stan wywołany magią, magia legilimencji mogła wyrządzić nieodwracalne skutki. Względem kamieni winni uważać, jak nigdy wcześniej. Artefakt był zbyt potężny, aby traktować go jak zwyczajny przypadek.
Sny Deirdre były związane ze wspomnieniami, czy może największymi lękami? Potrafił sobie to wyobrazić. Nie pytał więcej, wystarczyły mu te szczątkowe informacje. Oparł się wygodnie, zsunął nieco w loży, zakładając nogę na nogę, kiedy zaczęła opowiadać o Cassandrze, o uzdrowicielce, która uraczyła go serią fatalnych listów. Relacja śmierciożerczyni rozwiewała wszystkie zagadnienia, których nie potrafił rozwiązać po przeczytaniu otrzymanych wiadomości. Wysłuchał jej w milczeniu, nie przerywając jej. Deirdre skąpo przedstawiła mu postać kobiety — chciał się dowiedzieć o niej możliwie, jak najwięcej. Stopień zażyłości był dla niego zupełnie bez znaczenia, domyślał się, że kłamał, by osiągnąć określone korzyści. Lecznica na Śmiertelnym Nokturnie - zdawało się, że już miał swoją odpowiedź, wiedział, gdzie ją odnaleźć.
— Oczywiście, że się kochamy — zadrwił, spoglądając w głąb swojej szklanki. — Do szaleństwa, Deirdre. — Bzdury. Sądził, że znała go na tyle, aby wiedzieć, że do podobnych rzeczy nie był zdolny. Westchnął cicho, z zawodem — jak mogła się tak pomylić? Trudne relacje, córka Cassandry. Czy to miało coś wspólnego z jego synem? Nie interesowało go to aż tak. — Nie ma na mnie żadnego wpływu, Deirdre — odparł urażony, unosząc na nią wzrok. Niewiele osób w jego życiu go miało. Kobieta? Jakakolwiek? Nie nadawał się do podobnych relacji, nigdy nie stworzyłby żadnej, ani stabilnej ani trudnej. Poczuł rozdrażnienie, ale zmieszało się z rozbawieniem, gdy pomyślał o wpływie, o tym, że wcale tej wiedźmy nie znał. Vablatsky. Cassandra Vablatsky - jak sławna wieszczka? To był jakiś żart?
Skinął jej głową na znak podziękowania. Wiedział już wszystko, co musiał. Na ten moment nie wybierał się się nigdzie, nie było powodu, dla którego powinien ją odwiedzić, wszystko było w porządku. Kiedy przyjdzie czas, zostanie zmuszony do szukania ratunku odwiedzi ją — wtedy się zastanowi, jak rozwiązać sprawę z pamięcią.
Na pytanie o to, czy pamiętał innych miał ochotę się zaśmiać. Pamiętałby, że nie pamięta? Nie zrobił jednak nic, tak samo obojętnie przyglądając jej się przez moment, aż w końcu nabrał powietrza w płuca, a kąciki ust przyjaźnie się uniosły.
— Nie jestem pewien — odparł powoli. — Pamiętam jak przyszłaś na spotkanie. Twoje pierwsze spotkanie Rycerzy Walpurgii. Miałaś wtedy koneksje z Rosierem, ale chyba jeszcze nie zwracałem na to uwagi. Wątpię, żebyśmy się znali wcześniej, zapamiętałbym taką kobietę — skłamał bez zająknięcia, patrząc na nią chwilę, by w końcu strzepnąć popiół do popielnicy, naturalnie, bez wahania, przyjmując wspomnienia, którymi się z nią podzielił, jakby były najdalszymi, jakie ich łączyły.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Boczna scena - Page 6 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Boczna scena [odnośnik]10.05.21 9:23
- Tak, mówiła, że jest pod kontrolą Cassandry - i że regularnie przyjmuje przepisane przez nią eliksiry - przypomniała od razu, marszcząc brwi w zastanowieniu. Ufała Sigrun. Owszem, ta potrafiła zachowywać się niezbyt rozsądnie nawet bez zadziwiających reperkusji Locus Nihil, lecz ciężar odpowiedzialności, jaki spoczywał na barkach jasnowłosej śmierciożerczyni, skutecznie ochładzał odrobinę chwiejny charakter. Pytanie, czy magia skumulowana w legendarnym kamieniu nie posiadała siły potężniejszej od silnej woli Rookwood? Przywrócono ją zza granicy śmierci, nie istniały więc już rzeczy niemożliwe, i skoro zapominała każdego dnia o tym, że Alphard bezpowrotnie odszedł, oddając za nią swoje życie - czy tak irracjonalnym byłoby myślenie, że może także zapominać o regularnym przyjmowaniu środków alchemicznych? - Staram się mieć na nią oko, stale, na tyle, na ile mogę. A później... mam nadzieję, że jej bliscy sprawdzą regularność w przyjmowaniu specyfików. Myślisz, że ma kogoś takiego? -spytała, znał ją chyba nieco lepiej od Deirdre, po czym westchnęła cicho, dotykając palcami skroni. Nie myślała, że konsekwencje działań w podziemiach banku Gringotta okażą się tak poważne. I tak inwazyjne, nie tyle fizycznie - rany można zaleczyć, ręce odrosną lub zostaną zastąpione protezami, lecz wrażliwa tkanka umysłu wymykała się konkretnym uzdrowicielskim działaniom. Może właśnie warto byłoby sięgnąć po alternatywne metody? Lekki uśmiech przemknął przez jej twarz po usłyszeniu barwnego opisu wykorzystania wziętego magipsychiatry do pomocy łowczyni. - Kto wie. Alexander ma jednak mało futra, to ledwie szczeniak, a Sigrun przywykła do dojrzalszej zwierzyny. Mogłaby nie być usatysfakcjonowana taką zdobyczą - zadumała się na moment, chociaż ocena fizjonomii zakonowego karalucha, uparcie wymykającego się z nawet najgorszych sytuacji, nie należała do zajęć przyjemnych. Tak samo jak odgrywanie matki zupełnie dorosłej czarownicy tracącej powoli kontakt z rzeczywistością. Kiwnęła jednak głową na dyspozycje udzielone przez Ramseya: oczywiście, że to zrobi, że wesprze Rookwood jak może. Opisywanie swoich przeżyć wydawało się rozsądnym rozwiązaniem. Porządkowało wspomnienia, pozwalało zaufać samej sobie z niedalekiej przeszłości, skonfrontować mary z rzeczywistością. Szkoda, że sama na to nie wpadła, lecz nie zdziwiły ją logiczne wskazówki Mulcibera. Z ich dwojga to on pracował badawczo i spełniał się naukowo, pracując zapewne na tkankach wrażliwszych jeszcze od ludzkiego mózgu. Podobno w Departamencie Tajemnic przeprowadzano magiczną wiwisekcję nie tylko tego zadziwiającego organu, ale też…emocji. Ich esencji, natury, aury, krystalizujących się gdzieś pomiędzy krwiobiegiem a tajemniczą iskrą jestestwa.
Czy Ramsey potrafił je badać, skoro ich nie odczuwał? Nie tylko wobec Cassandry, ale kogokolwiek innego, ba, nawet wobec samego siebie? Deirdre nie potrafiła go rozgryźć, przestała nawet próbować, może dlatego, że odczuwała pewną wspólnotę dusz. Też przywdziewała maskę obojętności, niewzruszona, dumna, zdystansowana, lecz cała ta marmurowa fasada była wypracowaną formą obrony – i zarazem skutecznej broni – a nie prawdziwą wewnętrzną pustką. Tą poznała dopiero niedawno, gdy Locus Nihil wyczyściło ją z wszelkiej wrażliwości, każąc zapłacić wysoką cenę jednostkowych wybuchów szaleńczej agresji. Czy Mulciber złożył kiedyś podobną ofiarę, pozwalająca mu pozostać całkowicie odpornym na chorobę miłości? – Dziwne, bo mam wrażenie, że nie kochasz nikogo. Ani, co jeszcze bardziej niespotykane, niczego - skomentowała, marszcząc brwi. Wiedziała, że kpił, ale komentowała poważnie. Spotykała ludzi, którzy kochali pieniądze, piękne stroje, sztukę lub choćby swoją pracę. Ramsey nie wydawał się ani zakochanym w sobie narcyzem ani materialistą; nawet oddanie pracy badacza nie wydawało się wzbudzać w nim tego największego uczucia oddania. A może tylko tak się jej wydawało, może natrafiła na mistrza kłamstwa, lecz przecież swój rozpoznałby swego. Chociaż i to nie było już pewne, wokół panował chaos, który wślizgnął się też w nich, w sam środek, mieszał w głowie, igrał z pamięcią, wytrącał z równowagi w najmniej spodziewanym momencie. – Wygląda na to, że te kamienie pięknie nas poraniły – skwitowała prawie pogodnie, wypijając kielich trunku do dna, nieelegancko, kilkoma głębszymi łyknięciami. Zmrużyła oczy w zadowoleniu, słodki alkohol rozlał się po ciele przyjemnym gorącem, pozwalając zapomnieć na moment o obowiązkach – i o przykrym powodzie, dla którego znaleźli się we dwoje w loży, mieszając historię z teraźniejszością. Powiedziała mu prawdę, przekazała istotne dla śmierciożercy informacje, wierzyła więc, że i on odwzajemni się absolutną szczerością. Usłyszawszy jego odpowiedź, wyraźnie się rozluźniła, ciemne oczy nieco pojaśniały. Tak będzie łatwiej dla nich obojga. I nie chodziło o wybaczenie – czy w ogóle potrafiłaby rozpatrywać ich pamiętne spotkanie w tych miłosiernych kategoriach, biorąc pod uwagę hierarchię, której się znaleźli? – ale o komfort dalszej współpracy. Może i ona będzie w stanie zapomnieć, odciąć się od tamtej wulgarnej nienawiści, uprzątnąć przestrzeń ich przyjaźni, którą nic już nie zachwieje. Chciała w to wierzyć, Alphard odszedł, pozostawiając ją samotną. Nie odczuwała tego, nie mogła, magia Kamienia tłumiła żałobę, lecz pojmowała, że odejście lorda Blacka zawęża grono bliskich osób do niebezpiecznego minimum. – Ale pamiętasz, że się przyjaźnimy, prawda? Że jesteśmy w stanie zrobić dla siebie wszystko, rzucimy się dla siebie w ogień, znamy wszystkie swoje sekrety i tak dalej, i tak dalej… – zagadnęła nieco ironicznie, obserwując go spod półprzymkniętych powiek. Alphard wiedział o niej wiele, potrafił ją przejrzeć, zagwarantować wsparcie, nie obawiał się też obnażyć wad Rosiera – czy Ramsey był w stanie wspiąć się na miejsce najlepszego przyjaciela? Odpowiedź na to pytanie skrywała przyszłość, mająca pokazać wiele trudności, ale przecież Deirdre nie była jasnowidzem. Mogła mieć tylko nadzieję na to, że konsekwencje Locus Nihil znikną, a jej relacja z Mulciberem stanie się stabilniejsza.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Boczna scena [odnośnik]16.06.21 10:22
Nie polemizował, nie zgłębiał tematu. Tyle mu wystarczyło. Istotne, by Sigrun była świadoma swoich kłopotów, robiła wszystko, by zapobiegać atakom halucynacji jeśli w ogóle było to możliwe. Pokiwał lekko głową dla potwierdzenia, oddalając od siebie myśl, że to nie było takie proste, a Rookwood, po tym wszystkim, co przeszła, potrzebowała stałej i prawdziwej opieki, a raczej nadzoru kogoś, kto był w stanie nad nią zapanować. Czarownica bywała nieprzewidywalna już wcześniej. Jej nastroje bywały trudne do przewidzenia, do wyjaśnienia, a teraz przebywanie w jej towarzystwie mogło wiązać się z ryzykiem. Nie wypowiadał się więcej, ponieważ był świadom, że tak naprawdę każdy z nich, każdy Śmierciożerca, który miał w rękach kamień, który włożył go do wielobarwnego ołtarza powinien mieć nadzór.
— Braci — odpowiedział niemalże od razu. Znał ich. Nie wszystkich jednakowo. Nie podejrzewał, by Augustus miał mieć na nią oko, by ją niańczył, nawet w takiej sytuacji. Przydałaby jej się przyjaciółka, która zwyczajowo zajęłaby się nią i potrafiła ocenić stan jej psychiki, zaalarmować, gdyby działo się coś odstępującego od normy. – Ale nie sądzę, by którykolwiek z nich się tym zajął. Jeśli jej stan jest poważny, ktoś powinien przy niej czuwać. Gdyby zachowywała się mimo to bardziej niepokojąco, pomyślimy o zastosowaniu czegoś silniejszego. na razie jej potrzebujemy. Aktywnej i w ruchu. Jest wciąż wiele do zrobienia. — A Rookwood, jak na myśliwą przystało, polowała często. Mugole nie mieli z nią szans, nie bała się czyhać na zdrajców, śledzić ich i angażować się w walki. Była też silna i utalentowana. Zamknięcie jej wiązałoby się ze sporym osłabieniem całej ich jednostki.
— Być może. Jednocześnie ten zapchlony szczur nieustannie nam się wymyka. A to czyni go szczególnie interesującym celem. Gdybym był łowcą, wiesz, im trudniejsza w schwytaniu zwierzyna tym byłaby dla mnie cenniejsza. Nieważne, czy stara czy młoda, duża czy mała.— Uśmiechnął się przebiegle i wyciągnął rękę przed siebie, jakby chciał ją rozprostować. Ułożył ją znów na podłokietniku wygodnie i przełożył do niej kielich. — Dawno tego nie robiliśmy. Może powinniśmy udać się na polowanie — zaproponował niezobowiązująco, zerkając w stronę śmierciożesrczyni. Kiedy szukali poparcia wśród wilkołaków, czuł niesmak. Wcale nie chciał tego w sobie mieć, nosić tego smaku w ustach. Smaku zatęchłej, wilgotnej ziemi, mokrej sierści, cierpko osadzającej się na podniebieniu. Ale nie mogli wtedy na nich polować, Czarny Pan chciał ich po swojej stronie. Teraz mogli. Na nich, na mugoli, na członków Zakonu Feniksa i wszystkich szlamolubów. — Nigdy nie robiłem tego dla sportu, ale wielu uznaje to za dobrą rozrywkę. Szczególnie w wyższych kręgach. Może wiele tracę, nie próbując tego docenić.— W jego głosie pojawiła się odrobina kpiny. Nie mówił przecież o gonitwie za lisem, a odbieranie życia niosło w sobie wiele profitów. Potrafiło zadowalać, podniecać, ekscytować. Szukał w życiu rozmaitych emocji, szukał ich w ludziach, którzy go otaczali, uczył się ich i wykorzystywał je, samemu czując niewiele. Był niewrażliwy na bodźce, musiały być intensywne, dramatyczne. Może właśnie dlatego śmierć stała się tak bliska. Ona zawsze wzbudzała niepokój.
Jej ocena nie była dla niego ani krzywdząca ani nie wywoływała poczucia dumy. Myślał, że miała rację. Twierdził, że miała rację, nie mógłby przyznać niczego innego, a jednak doskonale zdawał sobie sprawy, że gdzieś głęboko w nim tkwiły ukryte, zakopane cząstki, których budzić wcale nie chciał. Były słabościami, które uśpione miały przetrwać ten żywot, uniewrażfliwiając go na wszystko, co potencjalnie mogłoby go zniszczyć.
— Miłość, nienawiść. Jak byś je opisała? Czułaś je niegdyś, wiesz jakie są i jak smakują — zamiast odpowiedzieć jej na pytanie, uniósł stalowe tęczówki w jej stronę i przechylił głowę. Usta wygięły się w uśmiechu, za którym kryła się odpowiedź. Prawdziwa, najprawdziwsza. — Przywiązywanie się do ludzi, do miejsc, rzeczy. Silne uczucia, niezależnie czy to miłość, czy gniew, czy rozpacz, czy pożądanie, pchają nas w stronę celu. Czasem coś innego go przysłania . Czasem pchają w pułapkę. Najpierw zwycięstwo smakuje słodko, a potem borykamy się z konsekwencjami, których nie wzięliśmy pod uwagę wcześniej. I szybko słodycz zmienia się w gorycz, którą plujemy przy każdej lepszej okazji. – Przyłożył palce do ust i zaciągnął się tytoniem powoli. — Czy miłość pozwoliła ci osiągnąć to wszystko? To, czego pragnęłaś? Czego chciałaś? — Był ciekaw. Jej rekacji, jej zdania, tego co myślała sama o sobie. Nie miał mógł mieć jednak żadnej pewności, czy przyzna się do prawdy, czy może otoczy ją woalem pięknych kłamstw. Te przychodziły jej zupełnie naturalnie.
Przytaknął jej w milczeniu. Kiedy Czarny Pan wspomniał o ofierze, którą przyjdzie im złożyć przy ołtarzu Locus Nihil wziął to znacznie bardziej metaforycznie. I sądził, że wiele się nie pomylił, nawet jeśli wpierw Sigrun, a potem Alphard oddali za to życie. Każdy z nich poniósł pewne konsekwencje, nosił ich brzemię do tej pory i nie wiedzieli, jak długo to potrwa — czy póki moc kamieni się nie wyczerpie, czy to minie z czasem.
— Oczywiście, że pamiętam — odpowiedział poważnie, jakby nie wyłapał w jej słowach ironii i tak też spojrzał na nią, bez wwiercania w nią spojrzenia. Lekko, płynnie, prawie szczerze. — Mówię ci o wszystkim, Deirdre. Potrafisz dochować sekretów, prawda?— Uniósł brew lekko, a kąciki ust pociągnęły się w stronę uszu. Za nimi linia uśmiechu przerodziła się w szelmowski wyraz.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Boczna scena - Page 6 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Boczna scena [odnośnik]21.06.21 12:52
Nie wiedziała zbyt wiele o rodzinie Sigrun, kojarzyła, że Rookwoodowie posiadają męskich potomków, lecz nigdy nie wnikała w prywatne sprawy drugiej śmierciożerczyni, o ile te nie dotykały kwestii mogących wpłynąć na jej posługę Czarnemu Panu. Tak właśnie działo się tym razem, gdy musiała - chciała? - roztoczyć nad nią parasol ochronny, zdecydowanie przekraczając bariery intymności. - Będę mieć na nią oko - powtórzyła tylko z westchnieniem, próbując wyobrazić sobie wojowniczą łowczynię podporządkowaną jakiejś jej męskiej, brodatej wersji. Nie, Sig lepiej zniesie kontrolę kogoś, kto może poszczycić się Mrocznym Znakiem, zdobiącym przedramię, niż własnego brata. Dłużej jednak nie musiała zaprzątać sobie myśli matczynymi wręcz obowiązkami wśród Rycerzy Walpurgii - Ramsey przyjemnie zmienił temat na ten bardziej ją satysfakcjonujący. Uśmiechnęła się lekko, przez moment nawet z dziwnym smutkiem, szybko ukrytym pod profesjonalną uprzejmością, okraszoną żałobą, lecz pozbawioną jakiejkolwiek innej głębi.
- Dawno tego nie robiłam. Nie polowałam - wyznała z odrobiną żalu, zaciągając się otrzymanym od Ramseya papierosem. Lubiła smak dymu, lecz bardziej tego, który unosił się nad palonymi mugolskimi wioskami lub stertą zwłok wrogów reżimu prowadzonego dzielnie przez Cronusa Malfoya. Tęskniła za tym, za nieskrępowaną rozrywką, pełną finezyjnego okrucieństwa; dawniej to tak spędzała długie wieczory razem z Tristanem, lecz ostatnio...Cóż, wiele się zmieniło. Rozumiała, że nestorskie obowiązki zabierały wiele czasu, ale nie potrafiła pozbyć się żałosnego poczucia odrzucenia i zaniedbania. Czyżby nadchodziła pora na dorosłość i szukanie zabawy we własnym zakresie? - Rzadko miewam też na sobie świeżą krew. Napisz do mnie, gdy któraś z nocy będzie dla ciebie wyjątkowo nudna, wybierzemy się razem. Arystokracja uwielbia takie zabawy, może i nam, skromnym przedstawicielom niskiego stanu, spodobają się takie wyrafinowane atrakcje - dodała leniwym, kocim i kpiącym tonem, wypuszczając powoli dym spomiędzy pełnych warg. Szara mgła na moment przesłoniła twarz, lecz nie musiała szukać wytchnienia w tej ulotnej zasłonie. Przy Mulciberze nie udawała, nie kłamała: tak chyba wyglądała przyjaźń. Nie zapomniała też, jak pomógł jej w trudnym okresie, choć wolałaby to zrobić, uznać, że tamtych kilka tygodni się nie wydarzyło. Zaciąganie długów, zwłaszcza tych w zakresie przysług, uznawała za formę uwięzienia. Przywiązania, o jakim tak nonszalancko rozprawiał, typowym tonem badacza, rozważającego esencję magii. Czaru skrajnych emocji, których on sam zdawał się nie czuć – to dlatego unikał odpowiedzi, gładko przesuwając ciężar konwersacji na nią? Przyglądała mu się z wystudiowanym, umiarkowanym zainteresowaniem, tak naprawdę pełna ciekawości dotyczącej jego spojrzenia na poruszane tak beztrosko kwestie. Pracował w Departamencie Tajemnic, musiał wiedzieć więcej o tym, co dzikie, namiętne, nienawistne i pełne miłości, która podobno potrafiła przezwyciężyć śmierć. – Skąd pewność, że je czułam? Albo: że czułam je kiedykolwiek naprawdę? – uniosła w zdziwieniu brwi, odbijając piłeczkę. Odrobinę nieudolnie, miała wzbudzające dyskomfort podejrzenia, że pomimo maski, jaką przybierała, widział ją już złamaną. Zagubioną, wyrzuconą, wypchniętą poza luksusowy nawias. Na moment, lecz ta nauczka mocno stępiła instynktowne pragnienie buntu, zaostrzając jednocześnie przeklęte uczucia. – Osiągnęłam wszystko, co mam, tylko dzięki sobie. Swojemu intelektowi, doświadczeniu, magicznej sile, ambicji. Emocje tylko przeszkadzają, o ile nie złożysz z nich odpowiedniej ofiary – odparła nieco hardziej, z pewnością siebie, chcąc uwierzyć w wypowiadane słowa, szczere, choć nie do końca konkretne, zawdzięczała wszak wiele podziwianym przez nią czarodziejom. Także i Mulciberowi, dłużej służącemu Czarnemu Panu, posiadającemu rozległą wiedzę na tematy, których nie potrafiła nawet do końca nazwać, a co dopiero – zrozumieć. – Nie przeczę jednak, że miłość to dobra hekatomba złożona na ołtarzu czarnej magii, chociaż dotąd pozbawiałam życia tylko kierowana nienawiścią. Cudownie pulsuje w żyłach, rozgrzewa palce, promieniuje z serca na nadgarstek i potem, do różdżki – strzepnęła popiół do kryształowej popielnicy i zgasiła papierosa, naciskając mocno na rozsypującą się końcówkę, z uśmiechem na ustach, rozrzewnionym i złowrogim zarazem. Na moment spojrzenie zmętniało, jakby przypominała sobie ostatni raz, gdy rozcinała ludzkie ciało. –Lecz dawno tego nie czułam. Mam wrażenie, że Locus Nihil…pozbawiło mnie emocji, igra z nimi, wycisza, by potem je eskalować. Kumuluje je, a kiedy uzbierają się do absurdalnego rozmiaru: wylewają się ze mnie. Agresją godną rozwścieczonej Sigrun czującej świeżą, wilkołaczą krew – pozwoliła sobie na lżejszy żart, umykając przed konkretnym pytaniem Mulcibera. Nie chciała rozmawiać z nim o miłości: był za blisko Rosiera i miała wrażenie, że zawsze to jemu będzie okazywał większy szacunek oraz lojalność. Poza tym, pomimo zaufania, jakim obdarzała Ramseya, nie chciała się przed nim w pełni obnażać. Nie odwzajemnił się pokazaniem swoich słabości, zawsze zdystansowany, obojętny, o krok przed nią. I ona zwalniała więc tempa, dziwnie zamyślona.
- Potrafię. Jak nikt inny – odparła w końcu swobodnie, znów: zupełnie szczerze. W Wenus równie ważna co erotyczna finezja była absolutna dyskrecja, a miłosne kapłanki miały budzić pożądanie i…zaufanie. Tylko wtedy goście powracali, pewni, że ich pragnienia i sekrety – nie tylko te dotyczące spraw sypialnianych - są bezpieczne. – I noszę ich ze sobą całe mnóstwo. Nawet sobie nie wyobrażasz – westchnęła, przeciągając się na fotelu jak kot. Rozluźniona, korzystała z chwili oddechu i swobody, zanim znów przywdzieje zbolałą maskę, hartowaną w ogniu doświadczeń gorszych od śmierci przyjaciela. Dźwigała ciężar tajemnic wielu lordów i dżentelmenów, lecz Ramsey nigdy nie dołożył swojej cegiełki. – Daj spokój, nie zdradziłeś mi nic prawdziwie interesującego i sekretnego. Mam nadzieję, że kiedyś to zrobisz. To pogłębiłoby naszą dozgonną przyjaźń – skwitowała, przyglądając się uważnie nonszalanckiemu, kpiącemu uśmiechowi, wykwitającemu na twarzy Mulcibera. Uśmiech mu pasował. Łagodził rysy, nadając śmierciożercy prawie pokojową aurę. – A propos dozgonnej przyjaźni…Chyba powinniśmy wypić za pamięć Alpharda, dołączając do toastów – zaproponowała, wsuwając stopy w buty na wysokim obcasie, poprawiając się na fotelu. Żałobne obowiązki wzywały. – Wiedział o mnie praktycznie wszystko. Może dobrze, że zginął– dodała nagle, beznamiętnie, bez złości, ale i bez smutku, oddzielona od głębszych uczuć magią mitycznego kamienia. I własnym charakterem, coraz mniej człowieczym. Czy za kilka lat będzie w stanie naprawdę pozbyć się słabości – tak, jak robił to Ramsey? I czy naprawdę osiągnął tą upragnioną obojętność, czy miała do czynienia z mistrzem blefu?


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Boczna scena [odnośnik]05.04.22 23:40
Z uśmiechem przyjął deklarację Deirdre. Na to właśnie liczył, bowiem nie ulegało wątpliwościom, że nikt lepiej od śmierciożerczyni nie zajmie się drugą, żądną krwi, niestabilną i pogrążoną w chaosie wiedźmą. Miały swoje metody, a w podobne relacje kobiety wkładały więcej sprytu, który mógł się okazać potrzebny. Niezbędny wręcz. Manipulacja była dla niej niczym chleb powszedni. Nawet jeśli w jej działaniach będzie czysta metodyczność i pragmatyzm, wykorzysta ją do tego, by osiągnąć swój cel. Nie powiedział tego głośno. Sądził, że nie musiał, lecz jej słowa odebrał oficjalnie. Będzie za nią odpowiedzialną. Odpowiadała za jej wybryki.
Rookwood była potrzebna na tej wojnie, ale niezrównoważona i widząca umarłych nie będzie w stanie działać w takim zakresie, jak powinna; reagować właściwie. Wystarczyłaby drobna, nieświadoma pomyłka, by pozbawić życia sojusznika, a na to nie mogli sobie pozwolić. Wybierając się z nią gdziekolwiek musieli być pewni, że mogą jej ufać i na niej polegać. Bez tego wszystko traciło sens. Jej zwrot przeciwko śmierciożercom, rycerzom walpurgii będzie ją kosztował życie. Cóż to byłaby za bezsensowna śmierć.
Kiedy Mericourt wspomniała o tęsknocie za polowaniami, uniósł brwi wysoko, nie kryjąc zdumienia.
— Doprawdy? Ty? Wiecznie głodna, wiecznie łaknąca rozrywki, rozlewu krwi i przemocy? — Wiedział, że fascynowała ja śmierć. Widok krwi nie obrzydzał, lecz wprawiał w zachwyt, jakby krew potrafiła mienić się tyloma odcieniami, że ona, jako artysta, mogłaby zgłębiać samą barwę przez mnóstwo czasu. Może i odpowiedni obraz wymagał doboru odpowiednich materiałów; farb. Nie wiedział. Znała się na tym lepiej od niego. — To ryzykowna propozycja. A ja cenię sobie swoje życie — zażartował, przechylając głowę lekko w bok; przyglądając jej się z ukosa, przeciągając po niej spojrzeniem. Nie odważyłby się wejść w drogę Tristanowi; darzył go zbyt dużym szacunkiem. — Oczywiście. Powiadomię cię. To będzie z pewnością długa i niezapomniana noc — zadumał się z uśmiechem, wypychając głośno powietrze z płuc. Kiedy z jej ust wypadło pytanie, zadarł brodę wyżej. Lubił z nią rozmawiać, dyskutować na takie tematy. Zawsze była błyskotliwa, a jej słowa miały prowokacyjny i zaczepny charakter. Uśmiech pogłębił się na tyle, że w półmroku błysnęły zęby.
— Nigdy nie będę jej miał. Ty także. Nie istnieje wciąż żadna gotowa i pewna miara, która jest w stanie zbadać, zmierzyć i zweryfikować prawdziwość uczuć. Zaufanie. Do kogoś, do samego siebie. Tylko ty tak naprawdę wiesz, co czujesz. A może nie? Kiedy możemy być tego naprawdę pewni? Czy to się dzieje naprawdę, czy to nasze wyobrażenia?— gdybał i wzruszył ramionami w końcu. — Jestem dokładnie tego samego zdania, Deirdre. Emocje potrafią wszystko zniszczyć. Pchnąć nas w ramiona błędów. Jeśli chcemy osiągnąć wielkość musimy nad nimi panować. — Ton jego głosu przypominał pochwałę, ale także dumę. Nie z siebie, z niej. Jakby zaimponowała mu swoimi słowami, tokiem myślenia, postrzeganiem wszystkiego. Wysłuchawszy jej pokiwał głową. — Czarny Pan wspomniał o złożeniu ofiary. Alphard to uczynił. Ale tak naprawdę każdy z nas tam ofiarował część siebie.— Pewne rzeczy nigdy już nie wrócą. Był pewien, że niemożliwość związania swych myśli z tą kobietą, Cassandrą, nie była przypadkowa. Coś musiało ulec rozpadowi, by coś musiało zrodzić się na nowo. Nie dbał o to. Nie wierzył do końca w zapewnienie Deirdre o trawiącym go uczuciu. Nie był do tego zdolny. I dziś, wcale nie żałował.
— Jakieś konkretne tajemnice cię interesują Deirdre? Może to przemyślę — odparł zagadkowo, uśmiechając się lekko. — Skąd będziesz jednak wiedziała, że są prawdziwe? — Wstał powoli i wygładził materiał czarodziejskiej szaty na piersi. Podał Deirdre dłoń, grzecznie pomagając jej wstać z miękkiego fotela, a później poprowadził ją do wyjścia. To było udane spotkanie, przyjemne. — Może — odparł enigmatycznie, otwierając przed nią drzwi. — Zawsze mógłbym go zastąpić. Chętnie posłucham o wszystkim, madame Mericourt.

| zt x2 :pwease:



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Boczna scena - Page 6 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Boczna scena [odnośnik]24.03.24 17:15
5 VIII

Choć Festiwal Lata trwał w najlepsze, a artystyczne i towarzyskie życie czarodziejskiego Londynu przeniosło się do okalającego stolicę lasu, to obowiązki i tak wzywały Deirdre do miasta, do La Fantasmagorii. Dziwnie opustoszałej, a przez to - niepokojąco pięknej. W budynku pozostał najpotrzebniejszy personel, zaledwie trzy osoby, dbające o bezpieczeństwo i porządek; reszta bawiła się wśród drzew Waltham. Nie miała im tego za złe, sama także nie opuszczałaby radosnego Brón Tragain gdyby nie musiała. A tego dnia do magicznego portu przyzywała ją sprawa więcej niż ważna. W innym wypadku nie opuściłaby dusznego namiotu Rosierów, zwłaszcza w środku dnia. Cykl dobowy uległ wypaczeniu, wstawała późno, później niż zwykle, lecz dla tego konkretnego gościa gotowa była zerwać się o świcie. Doprowadzenie się do stanu perfekcyjnej używalności zajęło jej dłużej niż zwykle, cienie pod oczami, wywołane niewyspaniem i korzystaniem z przesadnej ilości używek, mogły zostać usunięte tylko specjalnymi, nasączyni eliksirami, kosmetykami. Wklepała je dokładnie, musiała prezentować się nienagannie, świeżo, ujmująco. Długo zabiegała o rozmowę z znanym francuskim dyrygentem Toussaintem, musiała przebić się przez wiele murów, w tym budowanych przez jego asystentów i zastępców. Dotarcie do etapu bezpośredniej korespondencji z tym najpopularniejszym i zarazem najbardziej nagradzanym muzycznym twórcą czarodziejskiego świata było wielkim sukcesem i zajęło wiele miesięcy; każdy list kaligrafowała wiele razy, wiedząc, jak łatwo było urazić tego niezwykle wrażliwego na swym punkcie dyrygenta. Wystarczyła drobna pomyłka czy niemal niezauważalne faux pas, a osobnik zostawał skreślony z życia Larsa Toussainta, nie mogąc ponownie skontaktować się z nim w żaden sposób. Szczęśliwie - a także dzięki umiejętnościom perswazji Deirdre, działającym nawet na wdzięcznej płaszczyźnie konwersacji pisanych - udało się nawiązać nić porozumienia. Owocującą nagłym spotkaniem w kulminacji sierpniowego upału. Mericourt nie spodziewała się tak szybkiej propozycji bezpośredniego omówienia potencjalnej współpracy, Toussaint zazwyczaj kazał czekać na kolejny stopień wtajemniczenia swej relacji z innymi niż własny przybytkami sztuki miesiącami jeśli nie latami; teraz przypadkiem znajdował się w Londynie, gotów wcisnąć spotkanie z madame Mericourt w swój niezwykle napięty kalendarz między południem a pierwszą. Specyficzna pora, specyficznie krótki czas - Deirdre nie wahała się jednak ani chwilę, przyjmując propozycję i zapraszając Toussainta do La Fantasmagorii. Nie pasowała jej data ani czas, ale wiedziała, że to szansa jedna na milion. Wolałaby zaprezentować magiczny balet z jak najlepszej strony, w sezonie, nie poza nim; gdy tętnił życiem, gdy wibrował najlepszą muzyką a z pomieszczeń za kulisami wysypali się artyści najlepszej maści. Czuła, że wtedy łatwiej byłoby przekonać Larsa - cóż za irracjonalne imię, biorąc pod uwagę opiewane w każdym wywiadzie czysto francuskie pochodzenie dyrygenta - do zaprezentowania swych umiejętności podczas kilku występów. Teraz, gdy korytarze pozostawały puste, magiczny balet wyglądał na...może nie martwy, ale na nawiedzony. Nawet w ostrych promieniach letniego słońca, wpadających z całą siłą przez różnobarwne witraże.
Czekała na Toussainta przy wejściu, nie tylko z powodu ograniczonego personelu. Chciała, by poczuł się mile połechtany; witała go przecież nie tylko jako opiekunka tego przybytku, ale także Namiestniczka Londynu. Nie wątpiła, że to właśnie uzyskane przez nią stosunkowo niedawno miano przekonało Larsa do ostatecznych pertraktacji. Zamierzała więc pokazać mu się od jak najlepszej strony - nie tak chłodnej, jak zazwyczaj. Zdołała zasięgnąć języka, poznała jego słabości; kochał inność, śmiało czerpał - a raczej kradł - z stylistyk i barw innych kultur, wzorując się na muzyce i twórczości odległych krain. Przysporzyło mu to wielu krytyków, ale jeszcze większą liczbę oddanych fanów: igrał z konserwatywnym postrzeganiem oper, baletów i spektakli, prowadził warstwę muzyczną na granicy oburzenia i piękna; za jednego ze swych mentorów uważał Strawinskiego. Nie dziwiło to Deirdre, sama uznawała premierę Le Sacre du printemps za jedno z ważniejszych wydarzeń ostatnich dekad, wierzyła więc, że zdołają się z Larsem porozumieć.
Dyrygent pojawił się punktualnie na progu La Fantasmagorii, w obstawie dwójki asystentów; odprawił ich jednak szybkim, nieprzyjemnym gestem, gdy tylko madame Mericourt skierowała swe kroki w jego stronę. Czuła na sobie jego spojrzenie, lepkie, ciężkie; sunące wzdłuż oplecionej ściśle oryginalnym quipao sylwetki. Normalnie ubierała szaty stylizowane na tę modłę, tym razem jednak, znając słabość do orientalizmu Larsa, ubrała sukienkę ukradzioną jeszcze z Wenus, zaszywając co śmielsze rozcięcia. Krwistoczerwony materiał w złote zdobienia podkreślał jej kształty śmielej niżby chciała, tak jak wysoko upięte włosy nakazywały ześlizgnięcie się spojrzeniem ku szyi - nic jednak nie było przekazane wprost, nie była w swym stroju wulgarna, jedynie: intrygująca. Lekko przekraczająca granicę, tak jak lubił.
Powitała go ze wszystkimi honorami, biegle posługując się językiem francuskim, od razu proponując krótki spacer po włościach La Fantasmagorii. Chciała, by na własne oczy przekonał się o pięknie budynku, o jego możliwościach, o solidnym zapleczu technicznym. Nie była w stanie opowiedzieć o nim tak rzeczowo, jak technicy, ale robiła co mogła, subtelnie podkreślając zalety poszczególnych scen oraz oryginalne rozwiązania, jakie zastosowano na przykład w basenie goszczącym trzy wspaniałe syreny. To z ich talentów chciała skorzystać, zamierzając stworzyć widowisko wyjątkowe; sam Toussaint jako dyrygent i trytonie piękności, uległe wobec siły autorytetu i talentu mistrza muzyki. Odmalowywała tę perspektywę właśnie w ten sposób, umiejętnie, delikatnie, dwuznacznie; wiedziała, że nie do końca spodoba się ona syrenom, matce i jej córkom, ale tym problemem zajmie się później. Najważniejsze było przekonanie Larsa do udostępnienia swego cennego czasu Londynowi - i La Fantasmagorii. Oczarowywała go rozmową i uśmiechem, pozwalała nawet na przekroczenie pewnych granic i nie wzdrygała się, gdy dotykał ją po ramieniu lub - znacznie później, po trzecim kieliszku wina - po łuku ciała, gdzie biodro stykało się z udem. Najchętniej oderwałaby mu rękę, ale cel uświęcał środki, zwłaszcza w przypadku tak istotnych spraw. Gdyby La Fantasmagoria mogła pochwalić się kilkoma występami z Toussaintem jako dyrygentem, jej renoma wzrosłaby niebywale, a razem z nią waga Londynu, jako stolicy magicznej kultury, istotnej dla całego Europy. W czasie całej konwersacji podkreślała subtelnie swoje wpływy, starając się wyważyć doskonale odgrywaną pokorę wobec osoby Larsa z własną siłą do podejmowania decyzji. Znów balansowała na krawędzi, nie mogła wyjść na zbyt słabą, wtedy dyrygent nie zdecydowałby się na współpracę z La Fantasmagorią, ale jednocześnie nie mogła przytłoczyć go swą siłą; nie chciała, by poczuł się słaby lub zależny. Znała mężczyzn, potrafiła wyciągnąć z nich to, co chciała, a choć odkąd zrzuciła z siebie dość skąpy strój kapłanki Wenus, wyzwanie to było utrudnione, to wciąż potrafiła wiele. Naprawdę wiele: uśmiechając się, ciągnąc rozmowę w odpowiednie rejony, serwując subtelne, oryginalne komplementy, niekiedy zgrywając głupszą niż była w rzeczywistości; każdy detal, gest i słowo miało znaczenie, pielęgnowała więc w sobie osobę, z którą Toussaint najchętniej wszedłby we współpracę.
Rozmowy trwały długo, tak samo jak ich spacer po La Fantasmagorii. Kończący się w restauracji, na krótkim lunchu. Z drżeniem serca oczekiwała ostatnich zdań, mogących mieć wielkie znaczenie, nie naciskała jednak na ostateczną decyzję. Nie mogła wyjść na zdesperowaną - dlatego też, gdy Lars finalnie rzucił, dość swobodnie, że na początku kolejnego roku ma dwa miesiące względnie wolnych terminów, nie pozwoliła sobie ani na uśmiech satysfakcji ani na stłumione piśnięcie radości. Przyjęła tę sugestię ze spokojem i wdzięcznością, delikatnie zarysowując dalsze kroki ich współpracy. Pozwoliła sobie nawet na postawienie Larsowi pewnego wyzwania, sugerując, że wspaniale byłoby sięgnąć po orientalne dziedzictwo pewnego baletu - spodobało mu się to, błysk w oczach maga potwierdził jego przywiązanie do perspektywy współpracy. Przyjęła je z zadowoleniem, techniczne szczegóły zostały jeszcze do dopracowania, ale w tym świecie liczyło się słowo honoru - i słowo piękna, a te wymienili wspólnie, gotowi na przerzucenie dalszej pracy na swych asystentów i księgowych, którzy dopną detale już samodzielnie. Lars Toussaint miał zaszczycić swą obecnością kilka elitarnych, zimowych występów w La Fantasmagorie w nadchodzącym roku, przynosząc jej sławę i doskonałe recenzje. Cena podobnych występów mogła być wysoka, także dla niej samej - wiedziała, co kryje się za spoufalaniem czarodzieja - ale gotowa była ją w pewnym stopniu zapłacić, byleby Londyn zyskiwał na artystycznej sile, a czarodzieje w Anglii mogli doświadczać piękna sztuki, tworzonej przez największe talenty współczesnego świata.

| zt


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt

Strona 6 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6

Boczna scena
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach