Sala bankietowa
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★★
Podgląd mapki i pierwszy post - spotkanie Rycerzy Walpurgii.[bylobrzydkobedzieladnie]
Sala bankietowa
Sala bankietowa służy organizacji mniejszych koncertów, ale też innych wykwintnych uroczystości, pozbawiona podwyższonej sceny oraz typowej widowni buduje kameralny klimat. Kiedy do sali wchodzą goście, wewnątrz pojawiają się wygodne, szerokie fotele wyścielane czarnym aksamitem, rozrzucone chaotycznie, nie jak teatralna widownia w ilości odpowiadającej zbierającym się gościom. Szeroki parkiet wykonany z ciemnego drewna lśni i odbija sylwetki gości niemal jak lustro; zwykle pozostaje pusty, pozostawiając miejsce na taniec przy koncertujących muzykach. Na podobne uroczystości wpuszczani są jedynie odpowiednio elegancko ubrani goście. W razie potrzeby miejsce to zamienia się w salę bankietową, a szeroki parkiet przecina równie długi stół, przy którym ustawiają się owe fotele. Wysokie jaśniejące bielą ściany zdobią trzy akty przedstawiające syreny występujące w Fantasmagorii, tu i ówdzie ustawiono pękate porcelanowe donice obsadzone zaczarowanymi kwiatami o intensywnym zapachu. Stojące kandelabry rzucają na całość blade, romantyczne światło blaskiem kilkudziesięciu świec, olbrzymie okno, przez które mogłoby się przebić dzienne światło, przysłania przejrzysta granatowa firanka. Pomiędzy fotelami lewitują srebrne tace z szampanem, owocami i francuskimi przystawkami.
Muffliato.Podgląd mapki i pierwszy post - spotkanie Rycerzy Walpurgii.[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:22, w całości zmieniany 1 raz
Obecna sytuacja w kraju na pewno dawała się we znaki większości obecnych tutaj czarodziejów. Nie ominęło to również Cygnusa, który zmuszony do podróży nie okazywał szczęścia. Z posępną miną przemierzał kolejne ulice, aż do momentu w którym to nie znalazł się przed wejściem. Zmierzwił ręką swoją czarną grzywę zgarniając przy okazji włosy do tyłu. Wyciągnął z paczki papierosa, wsadził do ust, odpalił. Tak po prostu. Niesamowicie trudna czynność. Swoje kroki skierował właśnie w stronę sali bankietowej. To właśnie tutaj miało odbyć się spotkanie dla Rycerzy Walpurgii, dla popleczników Czarnego Pana. Przechodził spokojnie, nie było pośpiechu. Spokojnie palił w drodze papierosa. Miał jeszcze chwilę do rozpoczęcia tego spotkania, choć całkiem możliwe, że przyjdzie jako jeden z ostatnich.
Po wejściu do sali bankietowej przeleciał wzrokiem przez wszystkich zebranych. Faktycznie, było ich już całkiem sporo, każdy zdążył zasiąść przy stole. Wśród zebranych widział twarze znane lepiej, niektóre gorzej. Jakby nie patrzeć siedział tutaj również jego najmłodszy brat. Skinął do wszystkich głową na znak powitania, nie chcąc powodować dodatkowego harmidru związanego właśnie z witaniem. Niestety nie było już wolnych miejsc siedzących, zatem należało znaleźć jakąś znajomą twarz pod ścianą. O, jest! Dwójka Mulciberów oraz Lord Rowle. Z delikatnym uśmiechem wymalowanym na jego ustach zbliżył się i już specjalnie dla nich kiwnął głową. Zajął miejsce obok starszego z nich - Ignotusa - obecnie wyczekując już tylko rozpoczęcia spotkania.
Po wejściu do sali bankietowej przeleciał wzrokiem przez wszystkich zebranych. Faktycznie, było ich już całkiem sporo, każdy zdążył zasiąść przy stole. Wśród zebranych widział twarze znane lepiej, niektóre gorzej. Jakby nie patrzeć siedział tutaj również jego najmłodszy brat. Skinął do wszystkich głową na znak powitania, nie chcąc powodować dodatkowego harmidru związanego właśnie z witaniem. Niestety nie było już wolnych miejsc siedzących, zatem należało znaleźć jakąś znajomą twarz pod ścianą. O, jest! Dwójka Mulciberów oraz Lord Rowle. Z delikatnym uśmiechem wymalowanym na jego ustach zbliżył się i już specjalnie dla nich kiwnął głową. Zajął miejsce obok starszego z nich - Ignotusa - obecnie wyczekując już tylko rozpoczęcia spotkania.
Gość
Gość
Małżeńskie życie Cynerica odpowiadało mu bardziej niźli się tego spodziewał. Nie nacieszył się nim zbyt długo, to prawda, lecz smak, jaki poznał do tej pory, okazał się być mu najmilszy. Szczególnie w chwilach, kiedy to myślał, że umrze. Tak jak po opuszczeniu elektrowni oraz wpadnięciu do głębokiej wody. Był wdzięczny Valerijowi, że zatargał go do uzdrowiciela. Był również wdzięczny Lupusowi, że zdołał postawić go na nogi. Od tamtej pory większość dnia przesypiał całkowicie zaniedbując hodowlę trolli. Na szczęście jego rodzina pozostawała niewymownie wyrozumiała, pozwalając mu w spokoju lizać rany po misji. Mniej lub bardziej udanej - kwestia sporna, wyjątkowo subiektywna. Yaxley nie podjął się próby przeanalizowania jej, za to wyciągnął masę wniosków. Musiał uważać oraz być ostrożniejszym, dokładniej planować swoje kroki działania. Oczywiście, że nie było to prostym zadaniem - służba Czarnemu Panu z definicji nie mogła być łatwą igraszką. Oprócz potęgi niosła ze sobą śmierć i zniszczenie.
Zniszczona została Biała Wywerna, zniszczona została elektrownia, zniszczone zostało Ministerstwo Magii; świat pogrążał się destrukcji. Tylko członkowie Rycerzy Walpurgii wiedzieli, że ofiary były konieczne do osiągnięcia czegoś wielkiego. Godzili się zatem na niniejsze poświęcenie w imię wyższego dobra. Świata, który miał się odrodzić ze zgliszczy oraz ciał wrogów. To sprawiało, że Cyneric pozostawał spokojny o losy wojny. Wypełniało go przekonanie, że zwyciężą, nawet jeśli byli niedoskonali. Tak, popełnił wiele błędów, jednakże potrafił się na nich uczyć - i wiedział, że nie zawiedzie. Determinacja to podstawa osiągnięcia wszystkiego. Zwłaszcza niemożliwego.
Na spotkanie planował wybrać się wraz z Morgothem, lecz osłabienie Rosalie oraz jego własne rany zatrzymały go w domu dłużej niż tego pragnął. Zadbawszy o komfort żony, a także o swoje własne samopoczucie, wybył z Yaxley's Hall wyjątkowo późno. Obawiał się wręcz, że się spóźni.
Nie pomylił się aż nadto. Przekroczywszy próg La Fantasmagorii oraz dotarłszy do sali bankietowej, aż zamrugał ze zdziwienia. Na ostatnim spotkaniu nie było aż tyle osób. Speszony tym odkryciem kiwnął wszystkim jedynie głową, jakby głos ugrzązł mu w gardle. Przysunął do siebie jedno z wolnych krzeseł stojących pod ścianą i trochę nielegalnie usadowił się na rogu stołu między Morgothem a Valerijem. Może uda mu się nie zostać starą panną.
Zniszczona została Biała Wywerna, zniszczona została elektrownia, zniszczone zostało Ministerstwo Magii; świat pogrążał się destrukcji. Tylko członkowie Rycerzy Walpurgii wiedzieli, że ofiary były konieczne do osiągnięcia czegoś wielkiego. Godzili się zatem na niniejsze poświęcenie w imię wyższego dobra. Świata, który miał się odrodzić ze zgliszczy oraz ciał wrogów. To sprawiało, że Cyneric pozostawał spokojny o losy wojny. Wypełniało go przekonanie, że zwyciężą, nawet jeśli byli niedoskonali. Tak, popełnił wiele błędów, jednakże potrafił się na nich uczyć - i wiedział, że nie zawiedzie. Determinacja to podstawa osiągnięcia wszystkiego. Zwłaszcza niemożliwego.
Na spotkanie planował wybrać się wraz z Morgothem, lecz osłabienie Rosalie oraz jego własne rany zatrzymały go w domu dłużej niż tego pragnął. Zadbawszy o komfort żony, a także o swoje własne samopoczucie, wybył z Yaxley's Hall wyjątkowo późno. Obawiał się wręcz, że się spóźni.
Nie pomylił się aż nadto. Przekroczywszy próg La Fantasmagorii oraz dotarłszy do sali bankietowej, aż zamrugał ze zdziwienia. Na ostatnim spotkaniu nie było aż tyle osób. Speszony tym odkryciem kiwnął wszystkim jedynie głową, jakby głos ugrzązł mu w gardle. Przysunął do siebie jedno z wolnych krzeseł stojących pod ścianą i trochę nielegalnie usadowił się na rogu stołu między Morgothem a Valerijem. Może uda mu się nie zostać starą panną.
Sanguinem et ferrum potentia immitis.
To był koszmar. Jeden z tych, o których nie pragnął pamiętać, lecz pamiętał mimo woli. Ledwie uszedł z życiem, zaś na twarzy dalej miał dziurę po nosie. Trudno powiedzieć, żeby Cadan do tego przywykł, jednakże powoli oswajał się z nowym sobą. Przeżył wiele, zbyt wiele - szatańską pożogę, przemianę w kobietę, dementorów, wiry wodne, odmrożenia, amputację nosa, wybuch magii. Co jakiś czas po plecach skradały się ciarki spowodowane nagłym, irracjonalnym strachem. Czy byli tu? Czy mogli go dopaść? Podobno pojedyncze sztuki uwolniły się z Azkabanu. W każdej chwili mogły one zapukać do jego drzwi. Ich drzwi - jego rodziny. Drżał wewnętrznie na samą myśl o ich kościstych, pustych czaszkach, o długich, szponiastych palcach zaciskających się na szyi Eir lub Hjalla. Prawie nie spał trawiony coraz gorszymi koszmarami. Odpoczywał tylko wtedy, kiedy żona poiła go uspokajającymi eliksirami. Sam nie potrafił się zmusić do zamknięcia oczu - zdarzało się, że uderzał głową w szafki, żeby nie zasnąć. Macki więzienia nadal go oplątywały nie dając spokoju. Bywało, że dusił się i pragnął wyskoczyć przez okno. Potrafił leżeć zwinięty w kłębek w rogu pokoju w oczekiwaniu, aż tragiczne myśli odejdą w niepamięć. Długo, naprawdę długo zbierał się w sobie.
Było za wcześnie. Za wcześnie na rekonwalescencję, na słowa już jest dobrze. Nadal co rusz obracał się za siebie, kontrolując każdy szmer oraz cień pojawiający się w zasięgu zmysłów. Stawał się nerwowy. Nawet w domu, cieple domowego ogniska nie czuł się bezpiecznie. To zakrawało na paranoję, o której wiedzieli tylko najbliżsi. Jednakże nadejdzie w końcu dzień, w którym jego umysł dźwignie się na nowo i ozdrowieje całkowicie. Jeszcze nie dziś, jeszcze nie teraz.
Miał wyjść wraz z żoną, lecz kolejny napad lęku uniemożliwił mu postawienie stopy za drzwi. Skłamał, że musi coś jeszcze zabrać ze sobą i cofnął się do salonu. Oparł się o kanapę oddychając ciężko. I czekał aż przejdzie. Nie mógł ciągle żyć w strachu, to wyniszczało zarówno jego samego jak i całą rodzinę. Przymknął oczy oraz policzył do dziesięciu, następnie niemal wybiegł z kamienicy. Spieszył się tak aż do końca, aż zobaczył szyld lokalu. Dopiero przed drzwiami zwolnił i nabrał oddechu.
Do środka wszedł jak cień, po drodze porywając jakieś wolne krzesło. Nie oglądał się na nikogo, nie mówił nic. Nie był sobą. W dodatku nie miał nosa. Nie czuł potrzeby zwracania na siebie uwagi. Od razu przeszedł na sam tył sali. Usiadł w rogu, oddalony od stołu. W wypadkowej gdzieś między Traversem, a Caelanem. Zamierzając być tylko nic nieznaczącym tłem dzisiejszego spotkania.
Było za wcześnie. Za wcześnie na rekonwalescencję, na słowa już jest dobrze. Nadal co rusz obracał się za siebie, kontrolując każdy szmer oraz cień pojawiający się w zasięgu zmysłów. Stawał się nerwowy. Nawet w domu, cieple domowego ogniska nie czuł się bezpiecznie. To zakrawało na paranoję, o której wiedzieli tylko najbliżsi. Jednakże nadejdzie w końcu dzień, w którym jego umysł dźwignie się na nowo i ozdrowieje całkowicie. Jeszcze nie dziś, jeszcze nie teraz.
Miał wyjść wraz z żoną, lecz kolejny napad lęku uniemożliwił mu postawienie stopy za drzwi. Skłamał, że musi coś jeszcze zabrać ze sobą i cofnął się do salonu. Oparł się o kanapę oddychając ciężko. I czekał aż przejdzie. Nie mógł ciągle żyć w strachu, to wyniszczało zarówno jego samego jak i całą rodzinę. Przymknął oczy oraz policzył do dziesięciu, następnie niemal wybiegł z kamienicy. Spieszył się tak aż do końca, aż zobaczył szyld lokalu. Dopiero przed drzwiami zwolnił i nabrał oddechu.
Do środka wszedł jak cień, po drodze porywając jakieś wolne krzesło. Nie oglądał się na nikogo, nie mówił nic. Nie był sobą. W dodatku nie miał nosa. Nie czuł potrzeby zwracania na siebie uwagi. Od razu przeszedł na sam tył sali. Usiadł w rogu, oddalony od stołu. W wypadkowej gdzieś między Traversem, a Caelanem. Zamierzając być tylko nic nieznaczącym tłem dzisiejszego spotkania.
make you believe you're bigger than life
no one cares if you'll live or die
larynx depopulo
and I know you're not my friend
no one cares if you'll live or die
larynx depopulo
and I know you're not my friend
Cadan Goyle
Zawód : zaklinacz przedmiotów, poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
waiting for the moment to strike
to take possession
to take your h e a r t
to take possession
to take your h e a r t
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zdarzenia z Azkabanu odcisnęły na mnie swoje piętno. Nie byłem pewien czy to kwestia sinicy, czy zmęczenia, ale patrząc w lustro zdawałem się być bardziej blady niż zwykle. Posiwiałe włosy odznaczały się wyraźnie na zmęczonej twarzy. Powinienem odpocząć, ale od czasu misji w najpilniej strzeżonym więzieniu Anglii, spałem jeszcze gorzej niż do tej pory. Gdy ledwo zamknąłem oczy, zaczynały gonić mnie przerażające wizje, które do mojego umysłu sprowadziła obecność dementorów. Choroba także nie pomagała. Na czarną magię narażony byłem nieustannie. Wiedziałem, co oznacza zachorowanie na sinicę. Mroczny Znak na moim lewym ramieniu piekł czasem nieznośnie, gdy w środku nocy budziłem się z kolejnego koszmaru, w którym traciłem duszę. Koło łózka miałem na stałe ustawioną miskę z wodą, w której mogłem obmyć twarz. Nie zapalałem światła, nie chciałem widzieć krwi, którą zmywałem z ust, choć czułem jej metaliczny smak, gdy spływała mi po gardle. Potrzebowałem odpoczynku. Powinienem był porozmawiać z Cassandrą o eliksirach, które pozwoliłyby mi się wreszcie wyspać, bez snów, bez zaledwie płytkich drzemek, bez nieusatannego poczucia zagrożenia, które nie ustępowało nawet we śnie. Nie korzystałem z teleportacji odkąd Rycerze skutecznie to uniemożliwili. Bałem się też zamieniać w czarną mgłę. Wybroczyny na przedramionach nie do końca były czymś, co oglądałem na swoim ciele chętnie. Spacerowałem więc sporo po Londynie, jego opustoszałych ostatnio ulicach, koło Ministerstwa, pod którym układano kwiaty. Sam zaniosłem jedną różę uśmiechając się w myślach sam do siebie. Nikt nie mógł przypuszczać, że czerwony kwiat leżący pomiędzy innymi bardzo dobitnie wskazuje na sprawców czynu. Tristan Rosier był tym, który zdecydował, by Ministerstwo przestało istnieć. Ale jedna róża ginęła wśród setek podobnych. Obserwowałem dziurę w ziemi napawając się chwilą triumfu. Spłonęła sala, na której skazano mnie na lata izolacji. Spłonęli ludzie, którzy pracowali w Wizegamoncie wysyłającym takich jak ja do Azkabanu i Tower. I jeżeli ceną za smak triumfu miały być nieprzespane noce i sinica, mógłbym ją płacić do końca życia.
Wszedłem do wypełnionej sali w milczeniu, skłaniając tylko głowę i obrzucając spojrzeniem wszystkich zgromadzonych, rejestrując, kto stawił się na spotkaniu. Skierowałem się w stronę Ramseya, koło którego zająłem miejsce na zmaterializowanym obok fotelu. Z lewitującej tacy wziąłem winogrona czekając na rozpoczęcie.
- Jak się czujesz? - Wyszeptałem jedynie do siedzącego obok syna. Azkaban i na nim musiał pozostawić swój ślad.
Wszedłem do wypełnionej sali w milczeniu, skłaniając tylko głowę i obrzucając spojrzeniem wszystkich zgromadzonych, rejestrując, kto stawił się na spotkaniu. Skierowałem się w stronę Ramseya, koło którego zająłem miejsce na zmaterializowanym obok fotelu. Z lewitującej tacy wziąłem winogrona czekając na rozpoczęcie.
- Jak się czujesz? - Wyszeptałem jedynie do siedzącego obok syna. Azkaban i na nim musiał pozostawić swój ślad.
Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss. The abyss gazes also into you.
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Morgoth był już w środku, skinął mu głową od progu, mijając cały stół - zamierzał zając miejsce u jego boku, lecz bardziej w cieniu, dziś to Yaxley miał przejąć pieczę nad spotkaniem. Lewa strona wydała się odpowiednia, odsunął krzesło Deirdre, samemu siadając pomiędzy nimi - w ciszy rozpalając trzymanego przez kobietę papierosa. Był milczący, bo był skupiony, analizując w myślach wszystkie kwestie, które dzisiejszego dnia należało poruszyć. Było ich sporo, rycerze nieco zawiedli w kwestii ugaszenia źródeł anomalii - niewielu podjęło starań. Jako pierwszy na miejscu pojawił się wuj Salazar, mało taktowne pytanie niezbyt go zadziwiło, ale poza skinięciem głową nie wypowiedział ani słowa - ostatnie wydarzenia odbiły się na nim silnym, posępnym piętnem, któremu nie potrafił sprostać. Raz za czas nachodziło go nieprzyjemne zimno, szmer sukien lub firan zdawał się być szmerem dementora, a ciemność sypialni zdawała się być równie straszna, jak ciemność Azkabanu. Nie czuł już fizycznej słabości, czarna magia, która wyssała z niego wszystkie siły tamtego dnia, już ustąpiła, pozostawiając jego organizm czystym; najtrudniej było otrząsnąć się psychicznie po ujrzeniu żywej duszy wciąganej w paszczę jednego z tych okropnych stworzeń. Starsi mawiali, że co cię nie zabije, to cię wzmocni, pobyt w Azkabanie z całą pewnością zahartował ich wszystkich - ale potrzebował czasu, by pojąć tę prawdę. Witał się z kolejnymi pojawiającymi się czarodziejami, z każdym z osobna, jedynie skinięciem głowy; przeważnie się tak nie zachowywał, czynił z mowy użytek częściej, niż powinien. Ale dzisiaj - dzisiaj już nic nie było takie same. Na uzdrowicielską troskę Lupusa odparł jedynie skinięciem głowy, był cały, jego rany nie bolały, Black nie wlał mu do gardła trucizny, uleczył go tak, jak powinien i zrobił to dobrze. Tristan nie czuł się najlepiej, ale nie zamierzał też zwierzać się z lęków ani tutaj, ani teraz, ani nigdzie indziej, z tymi demonami musiał poradzić sobie sam. Na dłużej zatrzymał spojrzenie jednie na Valeriju, który zwrócił się do niego bezpośrednio - podejmując temat po dłuższej chwili ciszy.
- Zaprezentujesz nam jego działanie przy najbliższej okazji - bardziej stwierdził, niż zapytał, potrzebowali wszelkich środków, żeby jak najprędzej spełnić swoje zadanie - póki co, wychodziło im to bardzo różnie. Jeśli eliksir mógł im pomóc ta polu walki, był potrzebny na już. Gotowa receptura oznaczała gotowość do użycia, w zasadzie to właśnie było najważniejsze.
Nadejście Sauveterre'a nie ożywiło go na tyle, na ile powinno, w świetle zdarzeń, o których posiadł wiedzę. Zatrzymał spojrzenie na jego twarzy, na dłużej, ciemniejsze, niż zwykle, nie dziękując za jego uprzejmość nawet najdrobniejszym gestem.
- Nie spóźniła się panna, panno Goshawk - odparł jedynie głośniej na słowa uzdrowicielki, unosząc ku niej spojrzenie; wyniósł z domu wiele nauk, nietaktowność spóźniania na istotne spotkania była jedną z nich. Jej głos był zniżony, ale w przestronnej sali wypełnionej milczącymi jak zaklęci czarodziejami, mógł zostać usłyszany.
Kielichy z francuskim winem zostały wypełnione i oczekiwały na każdego czarodzieja, część przy krzesłach pod ścianą, na lewitujących srebrnych tacach.
- Zaprezentujesz nam jego działanie przy najbliższej okazji - bardziej stwierdził, niż zapytał, potrzebowali wszelkich środków, żeby jak najprędzej spełnić swoje zadanie - póki co, wychodziło im to bardzo różnie. Jeśli eliksir mógł im pomóc ta polu walki, był potrzebny na już. Gotowa receptura oznaczała gotowość do użycia, w zasadzie to właśnie było najważniejsze.
Nadejście Sauveterre'a nie ożywiło go na tyle, na ile powinno, w świetle zdarzeń, o których posiadł wiedzę. Zatrzymał spojrzenie na jego twarzy, na dłużej, ciemniejsze, niż zwykle, nie dziękując za jego uprzejmość nawet najdrobniejszym gestem.
- Nie spóźniła się panna, panno Goshawk - odparł jedynie głośniej na słowa uzdrowicielki, unosząc ku niej spojrzenie; wyniósł z domu wiele nauk, nietaktowność spóźniania na istotne spotkania była jedną z nich. Jej głos był zniżony, ale w przestronnej sali wypełnionej milczącymi jak zaklęci czarodziejami, mógł zostać usłyszany.
Kielichy z francuskim winem zostały wypełnione i oczekiwały na każdego czarodzieja, część przy krzesłach pod ścianą, na lewitujących srebrnych tacach.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Podniecenie... To właśnie uczucie przepełniało ją odkąd tylko otrzymała wiadomość od Deirdre na temat spotkania. Wszystko wydawało się powoli nabierać tempa, zaczynając od wydarzeń pod koniec minionego miesiąca. Niejednokrotnie odtwarzała je w głowie, próbując przypomnieć sobie emocje oraz swoje działania. Lubiła uczyć się na własnych doświadczeniach. Przy tym wciąż głęboko cieszył ją fakt, iż dana jej była szansa zaangażować się w działania, mające na celu naprawić świat. Udział w spotkaniu stanowił dla niej pewne potwierdzenie przynależności do Rycerzy Walpurgii. Był to więc jej swoisty debiut, choć wiązała się z tym również pewna niewiadoma łącząca się z odczuwanym przez nią dyskomfortem. Postanowiła go jednak skrzętnie ukryć, przybierając na twarzy wyzbytą z emocji maskę.
Pierwotnie zamierzała trasę przebyć pod nieco inną postacią, co zawsze pozwalało jej na nieco inny punkt widzenia. Bycie kotem relaksowało ją i dawało poczucie wolności oraz możliwość kroczenia własną drogą. Ostatecznie jednak zrezygnowała z tego pomysłu, pozostając przy tej ludzkiej formie. Dzisiaj musiała zachować czysty umysł, być uważną... Ten wybór jednak spowodował to, iż pojawiła się na miejscu niemalże na ostatnią chwilę. Zazwyczaj nie zwykła tego robić, a jednak nie zawsze wszystko idzie po naszej myśli. Na szczęście gdy weszła do sali stwierdziła, iż spotkanie się jeszcze nie rozpoczęło. Wzrokiem przeleciała po sali, dostrzegając pośród zgromadzonych osób kilka znajomych twarzy. To jednak twarz kuzyna oraz Tsagairt - osób, dzięki którym miała możliwość znajdować się dzisiaj w tym gronie - wywołały u niej pewien spokój. Przy tym poczuła ukłucie żalu, iż nie ma możliwości zająć obok nich miejsca. Musiała zadowolić się tym co zostało, toteż po chwili spoczęła na miejscu obok lorda Rowle.
Pierwotnie zamierzała trasę przebyć pod nieco inną postacią, co zawsze pozwalało jej na nieco inny punkt widzenia. Bycie kotem relaksowało ją i dawało poczucie wolności oraz możliwość kroczenia własną drogą. Ostatecznie jednak zrezygnowała z tego pomysłu, pozostając przy tej ludzkiej formie. Dzisiaj musiała zachować czysty umysł, być uważną... Ten wybór jednak spowodował to, iż pojawiła się na miejscu niemalże na ostatnią chwilę. Zazwyczaj nie zwykła tego robić, a jednak nie zawsze wszystko idzie po naszej myśli. Na szczęście gdy weszła do sali stwierdziła, iż spotkanie się jeszcze nie rozpoczęło. Wzrokiem przeleciała po sali, dostrzegając pośród zgromadzonych osób kilka znajomych twarzy. To jednak twarz kuzyna oraz Tsagairt - osób, dzięki którym miała możliwość znajdować się dzisiaj w tym gronie - wywołały u niej pewien spokój. Przy tym poczuła ukłucie żalu, iż nie ma możliwości zająć obok nich miejsca. Musiała zadowolić się tym co zostało, toteż po chwili spoczęła na miejscu obok lorda Rowle.
A little learning is a dangerous thing...
La Fantasmagorie była oczywistym wyborem na spotkanie - wszyscy ją znali i póki Biała Wywerna nie miała zostać odbudowana, ich miejscem spotkania zapewne miała być właśnie jedna z okazalszych atrakcji magicznego portu. A przynajmniej dopóki Tristan nie zmieni zdania, póki co jednak mogli korzystać z jego gościnności. Ostatnie spotkanie Rycerzy zdawało się być odległą przeszłością. Gdy pomiędzy nimi byli jeszcze ci, którzy już nie żyli, a nie było tych, którzy dopiero mieli nadejść. Ich idea rosła, ale dbanie o nowych popleczników nie mogło przerosnąć również trzymania przy sobie starych. Nie mogli tego zaniedbać jak zrobili to w przypadku Deimosa, który, chociaż poniósł karę, nie zmienił zdania. Musieli też uważać na kolejne słabe ogniwa, jakie chociażby znaleźli w Azkabanie - Morgoth wciąż pamiętał ciało Crispina drgające od konwulsji po wypiciu zatrutego wina i ciąg dalszy następujący po jego śmierci. Ale bez względu na to - ostali się najsilniejsi, a ich misja okazała się sukcesem, chociaż z góry była spisana na porażkę. Ponieśli wiele ofiar i nie chodziło jedynie o ubytki w szeregach. Yaxley widział to po sobie, gdy spojrzenie miał obce i puste, a stan w jakim się znajdował był daleki od poprzedniego - pewnego i metodycznego. Jego świadomość unosiła się gdzieś pomiędzy dwoma światami i wciąż nie mógł definitywnie zjednać sobie tego rzeczywistego, bo wydawał się nierealny. Koszmary zalęgły się w jego umyśle i czasem w ciągu dnia zdawało mu się, że przenika go ponownie to samo zimno, które znał przebywając wewnątrz trójkątnego więzienia, a po wielkich korytarzach Yaxley's Hall roznosiło się łkanie tak podobne do tego, które wydawał z siebie Bennett przed samym końcem. Wariował czy taka właśnie była cena za pobyt w Azkabanie? Jeśli tak, to nie chciał wiedzieć, co przeżywał Burke. Nie pytał go o to. Nie musiał i nie chciał wiedzieć, co się tam działo. Najważniejszym było to, że wrócili. Wrócili, przeżyli i musieli działać dalej. Dobrze, że nie czekali ze spotkaniem, aż wróci im pełnia sił, bo chwile po pierwszym zwycięstwie były również najbardziej zagrożone wybuchem i równie szybko to, co mogli poczytać sobie to za wiktorię, mogli równie szybko stracić. Nie czekał długo nim pojawili się kolejni - z pewną ulgą dojrzał, że był to Tristan, którego ostatni raz widział w gabinecie Lupusa, gdy obaj byli zbyt zmęczeni, by porozmawiać. Skinął głową również i jego towarzyszce - dobrze było ją widzieć całą i zdrową. W końcu nie miał pojęcia, co się stało z resztą grupy, której przewodził Ignotus z nim samym na czele. Większość wątpliwości miała się rozwiać dopiero dzisiejszego wieczora. Zaraz po nich wszedł nieznany jak dotąd Morgothowi mężczyzna, lecz nazwisko wyjaśniło wszystko. Od głośnego zachowania przez tatuaże po fakt, że nie kojarzył jego twarzy. Czyżby śmierć poprzedniego nestora przywiała członków rodu Travers z powrotem na rodzinne ziemie? Następny w kolejności był Vane, który nie wykazywał się chęcią do rozmowy, a jedynie zajął miejsce i czekał. Wszyscy zebrani czekali, bo czas ukrócał się, wszak wkrótce drzwi sali balowej miały zostać zamknięte i nie otwierać się aż do końca spotkania. Dla nikogo. Jeśli ktoś nie umiał dotrzymać tak prostego terminu jak godzina, był w stanie poradzić sobie z czymś poważniejszym? Goyle bez młodszego brata, Rookwood, Nott. Ten ostatni na dłuższą chwilę przykuł uwagę Yaxleya. A więc zjawił się ktoś, kto miał skrócić im wydarzenia z Albury. Odpowiedział mu również skinieniem, nie skupiając specjalnej uwagi na wchodzących po nim dwóch kobietach - jedną z nich była ta którą kojarzył z pobytu w gabinecie Lupusa. Następni pojawili się gromadnie Burke'owie i Black. Morgoth pochwycił wzrok kuzyna i posłał mu wymowne spojrzenie, mówiące o tym, że wkrótce mieli się rozmówić. Rycerze tłumnie przychodzili na zebranie, wypełniając luki w pustych miejscach, musząc wręcz dostawiać nowe krzesła, co upewniło go w tym, że to spotkanie było ważne. Wcześniej nie przypominał sobie, by znajdowało się ich tak wiele. Gdy na salę wszedł Cyneric, młodszy z kuzynów obdarował go krótkim spojrzeniem, czekając aż ostatni z popleczników Czarnego Pana dołączą do reszty. Na widok lady Parkinson poczuł pewien niesmak, jednak nie zatrzymała długo jego uwagi, bo zegar wskazał odpowiednią porę, a drzwi sali bankietowej zamknęły się z cichym westchnięciem. Odczekał chwilę, po czym spojrzał na Tristana i dopiero wtedy wstał, by nikt nie miał wątpliwości, że spotkanie się rozpoczęło.
- Zanim przejdziemy do głównych zagadnień spotkania i dalszych działań, musimy wyjaśnić parę kwestii i odpowiedzieć na nurtujące większość z was pytania. Wszyscy wiemy, po co tu jesteśmy. Ci, którzy są tu po raz pierwszy, niech nie mają wątpliwości co do tego, że nie ma odwrotu, dlatego musimy dać z siebie wszystko - zaczął wolno, wyłapując spojrzeniem twarze, których wcześniej nie widział. - Nie wszyscy uczestniczyli w przygotowaniach dotyczących Azkabanu - kontynuował. - Ale każdy będzie częścią, dzięki której przejdziemy dalej. Byście jednak zdali sobie sprawę z powagi sytuacji, zostaniecie zapoznani ze szczegółami. Ci, którzy przewodzili w zadaniach na terenie fabryki i elektrowni dobrze, żeby się wypowiedzieli. Goyle. Rookwood - skierował swoje spojrzenie w kierunku Cadana i Sigrun, którzy jako najniżsi w hierarchii z grup przebywających w więzieniu, mieli przedstawić wydarzenia mające miejsce w Ministerstwie Magii i po nim. - Później wy złożycie relacje z Azkabanu. - Zaraz wyłapał wzrok Goshawk i Sauveterre, by nie mieli wątpliwości, że to właśnie w tym momencie powinni się wypowiedzieć jako przewodzący zadaniami. - Oddaję wam głos.
|Kolejny post pojawi się za 48h.
- Zanim przejdziemy do głównych zagadnień spotkania i dalszych działań, musimy wyjaśnić parę kwestii i odpowiedzieć na nurtujące większość z was pytania. Wszyscy wiemy, po co tu jesteśmy. Ci, którzy są tu po raz pierwszy, niech nie mają wątpliwości co do tego, że nie ma odwrotu, dlatego musimy dać z siebie wszystko - zaczął wolno, wyłapując spojrzeniem twarze, których wcześniej nie widział. - Nie wszyscy uczestniczyli w przygotowaniach dotyczących Azkabanu - kontynuował. - Ale każdy będzie częścią, dzięki której przejdziemy dalej. Byście jednak zdali sobie sprawę z powagi sytuacji, zostaniecie zapoznani ze szczegółami. Ci, którzy przewodzili w zadaniach na terenie fabryki i elektrowni dobrze, żeby się wypowiedzieli. Goyle. Rookwood - skierował swoje spojrzenie w kierunku Cadana i Sigrun, którzy jako najniżsi w hierarchii z grup przebywających w więzieniu, mieli przedstawić wydarzenia mające miejsce w Ministerstwie Magii i po nim. - Później wy złożycie relacje z Azkabanu. - Zaraz wyłapał wzrok Goshawk i Sauveterre, by nie mieli wątpliwości, że to właśnie w tym momencie powinni się wypowiedzieć jako przewodzący zadaniami. - Oddaję wam głos.
|Kolejny post pojawi się za 48h.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Ćmiła papierosa w milczeniu, co jakiś czas strzepując lufkę do bogato zdobionej popielniczki. Wspomnienia Azkabanu krwawiły niczym świeża rana, nie dając o sobie zapomnieć chociaż przecież przeżyli a misja zakończyła się powodzeniem. Nic nie było w stanie zamazać obrazów, wykwitających czernią w jej głowie, odgonić upiorów, powracających w snach, gdzie obmierzłymi dłońmi sięgali po nią zdziczali więźniowie lub dementorzy, by przyciągnąć ją do agonalnego pocałunku. Jeśli już wcześniej sprawiała wrażenie lodowej statui, poruszonej wyłącznie obecnością wśród nich Czarnego Pana, to dzisiejszego wieczoru otaczająca ją aura jeszcze się zintensyfikowała. Tym razem zamarzała także wewnętrznie; odkąd wróciła do żywych ciągle marzła, nie wystarczały zimowe suknie - a tu, wśród ludzi, czując na sobie ich badawcze spojrzenia, odczuwała chłód jeszcze mocniej. Większość zgromadzonych nie wiedziała, czego byli świadkami, nie mieli pojęcia, z tym się spotkali - i z czym będą borykali się być może jeszcze długo.
Zignorowała wesołkowate mrugnięcie Salazara, zadowolona, że usiadł na drugim końcu stołu. Skinęła głową wszystkim, którzy powitali ją podobnym gestem, nie reagując jednak na ogólne pytania o samopoczucie, uważając je za nieco nie na miejscu. Zwróciła uwagę dopiero na Valerija, przyglądając się jego zdenerwowanej twarzy ze spokojem. Nie czuła zawodu spowodowanego utratą cennego składnika, miała większe problemy. Kiwnęła głową Dolohovowi, dość niejednoznacznie, albo w zrozumieniu albo w milczącej naganie, na sekundę przenosząc spojrzenie w bok, na Tristana, uśmiechając się prawie niezauważalnie. Pani, tak się do niej zwrócił - i to dzięki Rosierowi zasługiwała na to miano, odzyskując szacunek i poharataną godność. Siłę, by służyć Czarnemu Panu, w imię którego się tu zgromadzili.
Spokojnie czekała na rozpoczęcie spotkania, przesuwając beznamiętne spojrzenie na Apollinare'a, zabawiającego się w francuskiego kelnera. Ściął włosy. Jeszcze nie wiedziała, co o tym sądzić, ale wolała skupiać się na tym detalu niż pogrążać w ciężkich myślach. Tu i teraz, Deirdre, tylko to się liczy: żyła, Tristan także, wykonali zadanie, Bagman i Burke znajdowali się tam, gdzie powinni. Zaciągnęła się ponownie, spoglądając w bok, na wchodzącą do sali Elisabeth. Prawie się spóźniła, pojawiła się jako ostatnia - posłała jej wyraźnie krytyczne spojrzenie, nie komentując jednak drobnego czasowego omsknięcia. Porozmawiają potem, kiedy już wszyscy podzielą się tym, czym mieli - wysłuchała Morgotha, po czym przeniosła wzrok na Rycerzy Walpurgii, oczekując ich sprawozdań. Wiedząc, że słuchanie o tym, co działo się w Azkabanie, będzie dużo trudniejsze.
Zignorowała wesołkowate mrugnięcie Salazara, zadowolona, że usiadł na drugim końcu stołu. Skinęła głową wszystkim, którzy powitali ją podobnym gestem, nie reagując jednak na ogólne pytania o samopoczucie, uważając je za nieco nie na miejscu. Zwróciła uwagę dopiero na Valerija, przyglądając się jego zdenerwowanej twarzy ze spokojem. Nie czuła zawodu spowodowanego utratą cennego składnika, miała większe problemy. Kiwnęła głową Dolohovowi, dość niejednoznacznie, albo w zrozumieniu albo w milczącej naganie, na sekundę przenosząc spojrzenie w bok, na Tristana, uśmiechając się prawie niezauważalnie. Pani, tak się do niej zwrócił - i to dzięki Rosierowi zasługiwała na to miano, odzyskując szacunek i poharataną godność. Siłę, by służyć Czarnemu Panu, w imię którego się tu zgromadzili.
Spokojnie czekała na rozpoczęcie spotkania, przesuwając beznamiętne spojrzenie na Apollinare'a, zabawiającego się w francuskiego kelnera. Ściął włosy. Jeszcze nie wiedziała, co o tym sądzić, ale wolała skupiać się na tym detalu niż pogrążać w ciężkich myślach. Tu i teraz, Deirdre, tylko to się liczy: żyła, Tristan także, wykonali zadanie, Bagman i Burke znajdowali się tam, gdzie powinni. Zaciągnęła się ponownie, spoglądając w bok, na wchodzącą do sali Elisabeth. Prawie się spóźniła, pojawiła się jako ostatnia - posłała jej wyraźnie krytyczne spojrzenie, nie komentując jednak drobnego czasowego omsknięcia. Porozmawiają potem, kiedy już wszyscy podzielą się tym, czym mieli - wysłuchała Morgotha, po czym przeniosła wzrok na Rycerzy Walpurgii, oczekując ich sprawozdań. Wiedząc, że słuchanie o tym, co działo się w Azkabanie, będzie dużo trudniejsze.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Mimo wszystko miałem względnie dobry nastrój. Cassandra dwa razy postawiła mnie na nogi pomimo obrażeń z którymi się u niej zjawiłem. Lewa dłoń w którą wbiło się ostrze czasem, ukłuciem bólu przypominała o tym co przyszliśmy. Ale dla mnie była świadectwem. Zarówno tego co potrafiliśmy dokonać jak i tego na co było mnie stać. Wiedziałem też, że to dopiero początek. Zanurzyłem usta w trunku który polałem. Nie przeszkadzało mi rozlewanie wina, zawsze lubiłem zarówno tą czynność jak i późniejsze delektowanie się napojem. Gdy Morgoth - mężczyzna którego nie dane było mi bliżej poznać - zaczął mówić zwróciłem ku niemu spojrzenie. Miałem zdać relacje, a jednak do tej pory ciężko było mi pojąć niektóre z mechanizmów i rzeczy które napotkaliśmy na drodze. Jednocześnie też zdawałem sobie sprawę, że raport powinien być rzeczowy i możliwie krótki. Ostawiłem naczynie opierając przedramiona o stół.
- Na miejsce dotarliśmy bez większych problemów i choć chciałbym powiedzieć, że i dojście piwnic było równie mało problematyczne nie mogę. - zacząłem jako pierwszy zdawać relację z naszego zadania. - Rozdzieliliśmy się, Magnus słusznie zauważył że jedno z pomieszczeń nie zostało wyłączone z użytku bez przyczyny, chciał to sprawdzić - zezwoliłem na to. - choć tym razem intuicja jednak podpowiadała mi dobrze. Otwarcie tych drzwi jedynie nas spowolniło. Nie wypowiedziałem jednak tych myśli na głos. - Ja z Dolohovem ruszyliśmy wyznaczoną trasą do piwnic, podczas gdy reszta zbadała jedno z zamkniętych pomieszczeń oznaczonych na mapie. Anomalie zdecydowanie odcisnęły swoje piętno i na tym pomniku brzydoty. Wstrząsy i magia doprowadziły do uszkodzeń których musieliśmy pozbyć się po drodze jednocześnie torując drogę dla reszty. Dzięki zdolności logicznego myślenia i łączenia faktów Dolohova udało nam się przygotować przejście i dotrzeć do wejścia do piwnic. - przez chwilę zastanawiałem się czy barwny opis z próbującymi wydostać się mugolami i walka z tym który potraktował mnie łopatą jest czymś ważnym. Finalnie jednak postanowiłem ją opuścić. - Jedno z wyładowań anomalii całkowicie pozbawiło nas widoczności i cóż.. zejścia w dół. Po schodach pozostała jedynie zalana przepaść w którą zszedłem jako pierwszy, niewiele później dołączyła do nas reszta. Fakt że piwnice są labiryntem korytarzy wiedzieliśmy wcześniej, tego że są naszpikowane pułapkami rozsądnie było się spodziewać. - stwierdziłem. Cóż, szybko się przecież o tym przekonałem, gdy na chwilę zapomniałem, że mogę trafić na jedną z nich. - Dotarliśmy do pomieszczenia w którym udało nam się połączyć wiele informacji - zarówno tych zebranych wcześniej jak i tych, które zyskaliśmy na miejscu. - relacjonowałem dalej uznając, że jeśli ktoś będzie posiadał jakieś pytania odnośnie tego co powiedziałem do tej pory zwyczajnie zapyta. - Dzięki poświęceniu Magnusa udało nam się odnaleźć ducha,- zerknąłem w stronę lorda do dziś zastanawiając się czy obcięcie palca było konieczne. Wzrok spróbował dotrzeć do kończyny z lekką ciekawością - czy uzdrowiciele zdołali sprawić mu nowy? W końcu jednak odpuściłem zastanawianie się nad tym o mogłaby zadziałać i jak mogłoby być. Tym czy innym sposobem udało nam się wszak ruszyć dalej. - zaś dzięki wiedzy Macnaira wiedzieliśmy o klątwie. Ja i Cyneric ruszyliśmy po wodę brzozową oddzielając się od grupy. Do rozmowy z duchem nie potrzeba było nas aż tylu. - nie miałem pojęcia co mówił duch gdy zniknęliśmy z Yaxley'em w korytarzu. Któryś z moich towarzyszy mógł uzupełnić moje wyjaśnia o momenty w których nie było mnie obok. - O walce z ropuchą zniekształconą pod wpływem anomalii może opowiedzieć Cyneric. Przejście dalej ukryte za iluzją ściany zalazła Antonia z Macnairem. Zawiłość zagadki posągów z której zdobyliśmy klucz z pewnością lepiej przybliży Magnus lub Dolohov. Cóż, potem... - zatrzymałem się na chwilę w opowieści unosząc kieliszek do ust. Nie chciałem sam opowiadać o czymś, w czym nie miałem udziału i nie znałem dokładnie przebiegu sytuacji - potem znaleźliśmy anomalie, uszkodzoną klątwę i uroczego krakena. - do momentu aż nie zobaczyłem go na własne oczy, czy raczej jego macek, powątpiewałem w to, że przyjdzie nam spotkać się z tym stworzeniem. Sądziłem - jakże nawinie - że jest jedynie legendą. - Szczęśliwie dla nas posiadaliśmy nie jedną, a dwie osoby które były w stanie naprawić klątwę, podczas gdy reszta z nas odciągała uwagę stworzenia wedle wskazówek i wytycznych Cynerica. Gdy spętany kraken nie był więcej zagrożeniem zajęliśmy się anomalią. - wróciłem wspomnieniem do tego momentu, dokładnie pamiętałem widok pulsującej magii, która na moment, zwykły ułamek sekundy, zaprzestała pulsacji. Wszystkie odczucia wróciły do mnie. Rumor i oślepiające białe światło. Skrzywiłem lekko usta. - Cóż, jeśli mam być szczery w tamtym momencie nie spodziewałem się wyjść z tego żywym. - wzruszyłem lekko ramionami. Nie sądziłem bym jako jedyny posiadał takie odczucia. - Rozrzuciło nas po różnych miejscach i pewnie gdyby nie szybka pomoc naszych uzdrowicieli - skinąłem głową w stronę Lupusa - pewnie w rzeczy samej niewiele by z nas było. - zakończyłem finalnie jednak nie będąc pewnym czy powiedziałem wszystko. Cóż, pozostawało jedynie sądzić, że jeśli coś pominąłem któraś z osób zwiedzających elektrownie razem ze mną uzupełni braki w informacjach.
- Na miejsce dotarliśmy bez większych problemów i choć chciałbym powiedzieć, że i dojście piwnic było równie mało problematyczne nie mogę. - zacząłem jako pierwszy zdawać relację z naszego zadania. - Rozdzieliliśmy się, Magnus słusznie zauważył że jedno z pomieszczeń nie zostało wyłączone z użytku bez przyczyny, chciał to sprawdzić - zezwoliłem na to. - choć tym razem intuicja jednak podpowiadała mi dobrze. Otwarcie tych drzwi jedynie nas spowolniło. Nie wypowiedziałem jednak tych myśli na głos. - Ja z Dolohovem ruszyliśmy wyznaczoną trasą do piwnic, podczas gdy reszta zbadała jedno z zamkniętych pomieszczeń oznaczonych na mapie. Anomalie zdecydowanie odcisnęły swoje piętno i na tym pomniku brzydoty. Wstrząsy i magia doprowadziły do uszkodzeń których musieliśmy pozbyć się po drodze jednocześnie torując drogę dla reszty. Dzięki zdolności logicznego myślenia i łączenia faktów Dolohova udało nam się przygotować przejście i dotrzeć do wejścia do piwnic. - przez chwilę zastanawiałem się czy barwny opis z próbującymi wydostać się mugolami i walka z tym który potraktował mnie łopatą jest czymś ważnym. Finalnie jednak postanowiłem ją opuścić. - Jedno z wyładowań anomalii całkowicie pozbawiło nas widoczności i cóż.. zejścia w dół. Po schodach pozostała jedynie zalana przepaść w którą zszedłem jako pierwszy, niewiele później dołączyła do nas reszta. Fakt że piwnice są labiryntem korytarzy wiedzieliśmy wcześniej, tego że są naszpikowane pułapkami rozsądnie było się spodziewać. - stwierdziłem. Cóż, szybko się przecież o tym przekonałem, gdy na chwilę zapomniałem, że mogę trafić na jedną z nich. - Dotarliśmy do pomieszczenia w którym udało nam się połączyć wiele informacji - zarówno tych zebranych wcześniej jak i tych, które zyskaliśmy na miejscu. - relacjonowałem dalej uznając, że jeśli ktoś będzie posiadał jakieś pytania odnośnie tego co powiedziałem do tej pory zwyczajnie zapyta. - Dzięki poświęceniu Magnusa udało nam się odnaleźć ducha,- zerknąłem w stronę lorda do dziś zastanawiając się czy obcięcie palca było konieczne. Wzrok spróbował dotrzeć do kończyny z lekką ciekawością - czy uzdrowiciele zdołali sprawić mu nowy? W końcu jednak odpuściłem zastanawianie się nad tym o mogłaby zadziałać i jak mogłoby być. Tym czy innym sposobem udało nam się wszak ruszyć dalej. - zaś dzięki wiedzy Macnaira wiedzieliśmy o klątwie. Ja i Cyneric ruszyliśmy po wodę brzozową oddzielając się od grupy. Do rozmowy z duchem nie potrzeba było nas aż tylu. - nie miałem pojęcia co mówił duch gdy zniknęliśmy z Yaxley'em w korytarzu. Któryś z moich towarzyszy mógł uzupełnić moje wyjaśnia o momenty w których nie było mnie obok. - O walce z ropuchą zniekształconą pod wpływem anomalii może opowiedzieć Cyneric. Przejście dalej ukryte za iluzją ściany zalazła Antonia z Macnairem. Zawiłość zagadki posągów z której zdobyliśmy klucz z pewnością lepiej przybliży Magnus lub Dolohov. Cóż, potem... - zatrzymałem się na chwilę w opowieści unosząc kieliszek do ust. Nie chciałem sam opowiadać o czymś, w czym nie miałem udziału i nie znałem dokładnie przebiegu sytuacji - potem znaleźliśmy anomalie, uszkodzoną klątwę i uroczego krakena. - do momentu aż nie zobaczyłem go na własne oczy, czy raczej jego macek, powątpiewałem w to, że przyjdzie nam spotkać się z tym stworzeniem. Sądziłem - jakże nawinie - że jest jedynie legendą. - Szczęśliwie dla nas posiadaliśmy nie jedną, a dwie osoby które były w stanie naprawić klątwę, podczas gdy reszta z nas odciągała uwagę stworzenia wedle wskazówek i wytycznych Cynerica. Gdy spętany kraken nie był więcej zagrożeniem zajęliśmy się anomalią. - wróciłem wspomnieniem do tego momentu, dokładnie pamiętałem widok pulsującej magii, która na moment, zwykły ułamek sekundy, zaprzestała pulsacji. Wszystkie odczucia wróciły do mnie. Rumor i oślepiające białe światło. Skrzywiłem lekko usta. - Cóż, jeśli mam być szczery w tamtym momencie nie spodziewałem się wyjść z tego żywym. - wzruszyłem lekko ramionami. Nie sądziłem bym jako jedyny posiadał takie odczucia. - Rozrzuciło nas po różnych miejscach i pewnie gdyby nie szybka pomoc naszych uzdrowicieli - skinąłem głową w stronę Lupusa - pewnie w rzeczy samej niewiele by z nas było. - zakończyłem finalnie jednak nie będąc pewnym czy powiedziałem wszystko. Cóż, pozostawało jedynie sądzić, że jeśli coś pominąłem któraś z osób zwiedzających elektrownie razem ze mną uzupełni braki w informacjach.
Just wait and see, what am I capable of
Apollinare Sauveterre
Zawód : artysta, krytyk, dyrektor Galerii Sztuki
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sztuka zawsze, nieustannie zajmuje się dwiema sprawami: wiecznie rozmyśla o śmierci i dzięki temu wiecznie tworzy życie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie wtrącałem się w spotkanie prowadzone przez Morgotha i nadzorującego je Tristana. Wiedziałem, że Yaxley dopilnuje, by poruszyć wszystkie niezbędne kwestie i moje próby dodania czego nic nie zmienią. Siedziałem więc pod ścianą w wygodnym fotelu, słuchając jednym uchem, o czym opowiadali Rycerze i jedząc winogrona z lewitującej nieopodal tacy rozmyślałem. Głównie o tym, dokąd zmierzamy, gdzie prowadzi nas Czarny Pan, przez co jeszcze powiedzie wyznaczona przez niego droga. Nikt z nas nie odszedł bez blizn, bez trwałego śladu, którego już nie mogliśmy się pozbyć. Ja mój nosiłem z pewną dumą, symbolizował zwycięstwo i nadzieję o lepszy świat, dla którego gotowy byłem poświęcić jeszcze trochę miejsca na kolejne blizny. Pomimo zmęczenia i oczywistego wycieńczenia, na jakie naraził moje stare kości Azkaban, czułem się dobrze. Satysfakcja, jaka ogarnęła mnie, gdy pierwszy raz zobaczyłem ruiny Ministerstwa Magii nigdy do końca się nie ulotniła. Potrafiłem napawać się myślą o płonącym Wizegmoncie, o topiącej się metalowej klatce, która pod wpływem ognia zniekształca się, zamienia w ledwie karykaturę samej siebie. A potem wszystkie wyższe piętra, cały ciemny sufit runęły na ławy, w których siedzieli czarodzieje, którzy zdecydowali o moim losie. Oczami wyobraźni widziałem ich wszystkich zajmujących swoje miejsca, choć naturalnie wiedziałem, że nikogo z nich prawdopodobnie tam nie było. Syciłem się jednak tym wyobrażeniem odnajdując od dawna upragniony spokój przynajmniej na chwilę, który trwał dopóki nie zmrużyłem oczu w skazanej na porażkę próbie zaśnięcia.
- Anomalie mają w sobie coś z tą teleportacją - zauważyłem jedynie na zakończenie słów Apollinare'a odpalając papierosa. Dym zaczął unosić się w powietrzu przypominając mi o schowanej w kieszeni szaty paczce. Nowej szaty, warto wspomnieć. Chociaż w porównaniu z innymi ofiarami Ministerstwa, ta była jednocześnie najmniej ważna i sprawiająca mi najwięcej smutku. To był bardzo dobry płaszcz.
- Anomalie mają w sobie coś z tą teleportacją - zauważyłem jedynie na zakończenie słów Apollinare'a odpalając papierosa. Dym zaczął unosić się w powietrzu przypominając mi o schowanej w kieszeni szaty paczce. Nowej szaty, warto wspomnieć. Chociaż w porównaniu z innymi ofiarami Ministerstwa, ta była jednocześnie najmniej ważna i sprawiająca mi najwięcej smutku. To był bardzo dobry płaszcz.
Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss. The abyss gazes also into you.
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Obserwował uważnie każdą z wchodzących osób zdając sobie sprawę, iż z pewnością po ostatnich wydarzeniach ich szeregi nieco się uszczupliły. Obrane cele nie były proste, właściwie można było pokusić się o stwierdzenie, iż niemożliwe do osiągnięcia toteż wymagały nie tylko dużych umiejętności i wytrwałości, ale przede wszystkim ofiar. Skinąwszy im głową na powitanie powrócił wzrokiem do pustego kielicha, który już po chwili wypełnił się wytrawnym, czerwonym winem dzięki obecności Sauveterre. Mimo, że nie miał okazji spotkać go po wydarzeniach w elektrowni to wiedział, że udało mu się wyjść cało i w miarę upływu czasu coraz szybciej dochodził do pełni zdrowia. -Jak zwykle w punkt.- rzucił nieco ciszej w ramach krótkiej, rzeczowej odpowiedzi, bowiem nie było to odpowiednie miejsce na słowne przepychanki.
W chwili, gdy Yaxley rozpoczął spotkanie szatyn powędrował ku niemu wzrokiem. Liczył, że w końcu uda mu się poznać odpowiedzi na pytania, których z każdym dniem tylko przybywało, więc skupił się na jego słowach nie chcąc niczego ominąć. Skoro sam wspomniał o wielu niedopowiedzeniach to w rzeczy samej takowe musiały się pojawić w głowie wielu tu zebranych, dlatego relacje z poszczególnych misji uznał za słuszne. Czując poruszenie towarzysza po swojej lewej stronie przeniósł na niego spojrzenie, aby wysłuchać jak on pamiętał tamten wieczór, kiedy to przyszło im zmierzyć się nie tylko z kreaturami, ale przede wszystkim samym krakenem.
Upijając wina pokiwał nieznacznie głową, kiedy ten wspomniał o licznych pułapkach oraz nałożonych klątwach. Droga naszpikowana była minami i czasem wystarczył jeden zły ruch, aby boleśnie się o tym przekonać, co chyba w szczególności dotknęło Cynerica oraz Magnusa, choć nie miało to nic wspólnego z jakimkolwiek brakiem rozsądku. Nie każdy skutek wykonanego działania potrafili przewidzieć, mimo różnorodności umiejętności w grupie, więc na swój sposób musieli być przygotowani na konsekwencje – jak paskudne by one nie były. Musieli podjąć ryzyko i wówczas szatyn miał nadzieję, że wbrew niespodziewanego finału takowe się opłaciło.
Nie miał nic do dodania, Apo przytoczył najważniejsze informacje, więc nie było sensu marnować czasu na zbędne szczegóły.
W chwili, gdy Yaxley rozpoczął spotkanie szatyn powędrował ku niemu wzrokiem. Liczył, że w końcu uda mu się poznać odpowiedzi na pytania, których z każdym dniem tylko przybywało, więc skupił się na jego słowach nie chcąc niczego ominąć. Skoro sam wspomniał o wielu niedopowiedzeniach to w rzeczy samej takowe musiały się pojawić w głowie wielu tu zebranych, dlatego relacje z poszczególnych misji uznał za słuszne. Czując poruszenie towarzysza po swojej lewej stronie przeniósł na niego spojrzenie, aby wysłuchać jak on pamiętał tamten wieczór, kiedy to przyszło im zmierzyć się nie tylko z kreaturami, ale przede wszystkim samym krakenem.
Upijając wina pokiwał nieznacznie głową, kiedy ten wspomniał o licznych pułapkach oraz nałożonych klątwach. Droga naszpikowana była minami i czasem wystarczył jeden zły ruch, aby boleśnie się o tym przekonać, co chyba w szczególności dotknęło Cynerica oraz Magnusa, choć nie miało to nic wspólnego z jakimkolwiek brakiem rozsądku. Nie każdy skutek wykonanego działania potrafili przewidzieć, mimo różnorodności umiejętności w grupie, więc na swój sposób musieli być przygotowani na konsekwencje – jak paskudne by one nie były. Musieli podjąć ryzyko i wówczas szatyn miał nadzieję, że wbrew niespodziewanego finału takowe się opłaciło.
Nie miał nic do dodania, Apo przytoczył najważniejsze informacje, więc nie było sensu marnować czasu na zbędne szczegóły.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Dla Antonii nie miało znaczenia miejsce ich spotkań. Choć przyzwyczaiła się już do murów Białej Wywerny to nie czuła do niej wielkiego sentymentu. Potrzebowali ustronnego miejsca, tak by nikt obcy im nie przeszkadzał, a dodatkowo nikt nie dowiedział się co tak naprawdę dzieje się w murach tego miejsca. Borgin wierzyła, że tutaj znajdują to wszystko i nawet kiedy w końcu uda im się odbudować ich „dom” to nie będą się z tym tak bardzo śpieszyć. W ostatnim czasie zbyt wiele razy robili coś gnając dosłownie na łeb na szyje nie zastanawiając się nad ryzykiem. A ryzyko zawsze jest duże jeżeli chodzi o ich misje i magię, którą uprawiają. Wsłuchała się w słowa Apo gdy wspominał Elektrownie. Nie było łatwo i wiedziała, że nawet opowiedzenie o tym w kilku słowach nie odda tego jak bardzo chwiejne w tamtym momencie to było. Owszem, przygotowywali się do tego dużo wcześniej, ale plany, mapy, wyciągnięte z pracowników informacje nie mogły oddać naprawdę tego co czekało ich tam na miejscu. A czekało przecież naprawdę dużo. Na początku misji Antonia miała mieszane uczucia. Myślała, że będzie ich tam po prostu za dużo. Nie była przyzwyczajona do pracy przy takiej ilości osób. Wręcz przeciwnie. Praca w ogóle w jakiejkolwiek grupie była dla niej dużym utrudnieniem. Wolała robić wszystko sama w myśl zasady, że to co zrobi sama to przynajmniej będzie dobrze zrobione. Teraz gdy patrzyła na to z perspektywy czasu wiedziała, że nie było szans by poradzili sobie w mniej osób. I tak w pewnych momentach wydawało się, że brakuje im dodatkowej pary rąk, dodatkowej osoby, która zajęłaby się niektórymi rzeczami. W całej ekipie byli potrzebni do wszystkiego. Wystarczyło, że nie byłoby Drew to mogliby się nigdy nie dowiedzieć o klątwie, wystarczyło, że nie byłoby Dolohova to dosłownie wpadliby w trujące krzaki i nigdy z nich nie wyszli. Nie wspominając już o krakenie i wiedzy, która do pozbycia się go była im bardzo potrzebna. Kiedy Apo wspomniał o tym, że myślał iż po prostu nie uda im się wyjść z tego cało, Borgin skinęła głową. - Grunt, że się nam udało. - dodała od siebie. Nigdy nie była zbytnio rozgadana, to wiedzieli wszyscy, którzy gdzieś tam na chwile poświęcili jej swoją uwagę. Mogła odetchnąć bo rany dawno się już jej zagoiły. Jednak pozostał jakiś niedosyt.
Udziel mi więc tych cierpień
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
Antonia Borgin
Zawód : pracownik urzędu niewłaściwego użycia czarów & znawca run
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
ognistych nocy głodne przebudzenia
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
OPCM : 7 +2
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 15 +1
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Zbiera się coraz więcej ludzi, a ja poprawiam się na swoim siedzeniu. Nie spodziewałem się, że aż tylu członków organizacji się pojawi. Jest ich w pewnym momencie na tyle dużo, że brakuje miejsc przy stole. Siadają więc gdzie tylko jest skrawek podłogi do ustawienia krzesła. Obserwuję wszystko z uprzejmym, ale nienachalnym zainteresowaniem. Drżę słysząc swoje nazwisko, ale wtedy orientuje się, że uwaga nie jest skierowana do mnie. Zerkam najpierw na uzdrowiciela, potem na brata siedzącego obok. Zaś po lewej stronie materializuje się Zabini, który nie popisał się pamiętnej, czerwcowej nocy. Dobrze, że wreszcie udało nam się zniknąć z przeklętych, smoczych ogrodów. Zapach krwi oraz pot strachu mógłby zwabić te stworzenia i byłoby po nas. Wszystko dlatego, że tamten nie potrafił się ruszyć, a potem jeszcze zasłabł. Wzdycham w myślach na podsumowanie tego, że musiałem prawie sam zmagać się z naszą ucieczką przed inferiusem. Nie wracam już do tego tematu.
Spotkanie się zaczyna, więc wzrok swój kieruję na Morgotha. Stwierdzam, że to chyba pierwsza okazja usłyszeć od niego tak wiele słów. Jestem pod wrażeniem! Dobrze, że ja nigdy nie będę musiał przeprowadzać takich spotkań, gdyż gadanie chyba by mnie wykończyło. Fizycznie i psychicznie. Więc trochę mu współczuję.
Kładę dłonie na brzegu blatu uważnie wsłuchując się w słowa Yaxley’a. Czyli ktoś jeszcze zostaje oddelegowany do orki jaką jest nawijanie, dobrze, sprytnie. Zerkam na każdego po kolei, aż na dłużej zatrzymuję wzrok na Francuzie, który jak dotąd wypluł z siebie najwięcej słów ze wszystkich. Trochę się wzdrygam jak myślę o tym, że w takich warunkach, o których opowiada, zginąłbym w pierwszych sekundach pobytu. Dobrze, że stawiam na pomoc naukową, bo jednak walka w pierwszych szeregach nie jest dla mnie. Może, jak kiedyś zdobędę wiedzę na temat wyleczenia traumy krwi, to wtedy mocniej włączę się w bezpośrednią bitwę. Na razie muszę znaleźć równowagę między służbą a bezpieczeństwem. Tak czy inaczej milczę, bo nie mam nic do powiedzenia, po prostu słucham i spoglądam na aktualnych mówców.
Spotkanie się zaczyna, więc wzrok swój kieruję na Morgotha. Stwierdzam, że to chyba pierwsza okazja usłyszeć od niego tak wiele słów. Jestem pod wrażeniem! Dobrze, że ja nigdy nie będę musiał przeprowadzać takich spotkań, gdyż gadanie chyba by mnie wykończyło. Fizycznie i psychicznie. Więc trochę mu współczuję.
Kładę dłonie na brzegu blatu uważnie wsłuchując się w słowa Yaxley’a. Czyli ktoś jeszcze zostaje oddelegowany do orki jaką jest nawijanie, dobrze, sprytnie. Zerkam na każdego po kolei, aż na dłużej zatrzymuję wzrok na Francuzie, który jak dotąd wypluł z siebie najwięcej słów ze wszystkich. Trochę się wzdrygam jak myślę o tym, że w takich warunkach, o których opowiada, zginąłbym w pierwszych sekundach pobytu. Dobrze, że stawiam na pomoc naukową, bo jednak walka w pierwszych szeregach nie jest dla mnie. Może, jak kiedyś zdobędę wiedzę na temat wyleczenia traumy krwi, to wtedy mocniej włączę się w bezpośrednią bitwę. Na razie muszę znaleźć równowagę między służbą a bezpieczeństwem. Tak czy inaczej milczę, bo nie mam nic do powiedzenia, po prostu słucham i spoglądam na aktualnych mówców.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Spokojnie oczekiwałem zapełnienia się sali. Już kiedy wszedłem do pomieszczenia było sporo osób, a potem w kilka minut zrobiło się naprawdę tłoczno. Planowałem nawet ustąpić miejsca mijającej mnie kobiecie, ale nie zdążyłem. Znalazła krzesło i usiadła pod ścianą. Uniosłem się lekko i ponownie opadłem. Kiwnąłem głową zarówno Rosierowi jak i Burkom kiedy doczekałem się odpowiedzi na moje pytania. Bardzo oszczędnej, ale mogłem się tego spodziewać. Nie oczekiwałem, że będą opowiadać o szczegółach z Azkabanu; interesowało mnie ich samopoczucie po mojej interwencji leczniczej. Czy rany goiły się dobrze? Czy nie zaobserwowali skutków ubocznych? Za swoje umiejętności mogłem ręczyć, ale niestety jeśli chodziło o anomalie, tego nie mogłem być pewien. Niby nie zauważyłem żadnych nieprawidłowości, ale zwodnicza magia ujawnić mogła swoje wypaczenie dużo, dużo później. Poza tym pozostawali pod wpływem trującego działania czarnej magii, którego nie mogłem się pozbyć z powodu braku eliksirów. Skoro jednak nie uskarżali się na nic, to prawdopodobnie cały etap uzdrawiania przeszedł pomyślnie. Pozostawałem zadowolony z takich wieści.
Co jakiś czas obracałem głowę, odpowiadając skinięciem głowy na powitanie, o ile ktoś raczył tak zrobić. Później skupiłem się całkowicie na kuzynie, który prowadził spotkanie. Wsłuchiwałem się w jego słowa w milczeniu, bo żadne pytanie bądź nakaz nie dotyczył mnie. Rozejrzałem się po twarzach innych, ale na nikim nie zawiesiłem spojrzenia na dłużej. Poprawiłem mankiety czarnej szaty, wygładziłem też jej poły spoczywające na moich udach, nie tracąc jednak zainteresowania tym, co działo się dookoła. Wreszcie wyprostowałem się, ale wzrok utkwiłem gdzieś w ścianie naprzeciwko mnie. Odjąłem od niej wzrok dopiero wtedy, gdy Apollinare wspomniał coś o uzdrowicielach. Wyłapawszy jego skinienie odpowiedziałem mu uprzejmym uśmiechem; nie byłem jedynym magomedykiem w gronie Rycerzy, ale Cassandra dziś się nie zjawiła, więc pozwoliłem sobie zareagować jakby w naszym imieniu. Tak naprawdę to było naszym obowiązkiem, ale zawsze milej było, kiedy ktoś to doceniał. Tak jak ja doceniałem niewyobrażalnie duży wkład w naszą wspólną sprawę wszystkich popleczników Czarnego Pana. Wiedziałem, że oni robili więcej, ale z drugiej strony każdy wykorzystywał swoje atuty najlepiej jak potrafił. Trudno oczekiwać miotania zaklęciami od kogoś, kto tego nie potrafił, za to na przykład znał się świetnie na czarnej magii. Choć od zawsze byłem zwolennikiem rozwoju na wszystkich polach; sam kiedyś poznam choćby podstawy mrocznych uroków, ale na razie musiałem skupić się na lecznictwie, które dalekie było od mistrzostwa.
Co jakiś czas obracałem głowę, odpowiadając skinięciem głowy na powitanie, o ile ktoś raczył tak zrobić. Później skupiłem się całkowicie na kuzynie, który prowadził spotkanie. Wsłuchiwałem się w jego słowa w milczeniu, bo żadne pytanie bądź nakaz nie dotyczył mnie. Rozejrzałem się po twarzach innych, ale na nikim nie zawiesiłem spojrzenia na dłużej. Poprawiłem mankiety czarnej szaty, wygładziłem też jej poły spoczywające na moich udach, nie tracąc jednak zainteresowania tym, co działo się dookoła. Wreszcie wyprostowałem się, ale wzrok utkwiłem gdzieś w ścianie naprzeciwko mnie. Odjąłem od niej wzrok dopiero wtedy, gdy Apollinare wspomniał coś o uzdrowicielach. Wyłapawszy jego skinienie odpowiedziałem mu uprzejmym uśmiechem; nie byłem jedynym magomedykiem w gronie Rycerzy, ale Cassandra dziś się nie zjawiła, więc pozwoliłem sobie zareagować jakby w naszym imieniu. Tak naprawdę to było naszym obowiązkiem, ale zawsze milej było, kiedy ktoś to doceniał. Tak jak ja doceniałem niewyobrażalnie duży wkład w naszą wspólną sprawę wszystkich popleczników Czarnego Pana. Wiedziałem, że oni robili więcej, ale z drugiej strony każdy wykorzystywał swoje atuty najlepiej jak potrafił. Trudno oczekiwać miotania zaklęciami od kogoś, kto tego nie potrafił, za to na przykład znał się świetnie na czarnej magii. Choć od zawsze byłem zwolennikiem rozwoju na wszystkich polach; sam kiedyś poznam choćby podstawy mrocznych uroków, ale na razie musiałem skupić się na lecznictwie, które dalekie było od mistrzostwa.
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W sali pojawiały się kolejne osoby i stół stopniowo się zapełniał. Zauważała kolejne twarze, niektóre jej znane, inne nie. Skinęła uprzejmie głową kobiecie, która usiadła obok, zauważyła też Blacka, który usiadł po drugiej stronie Vane’a. Przez cały ten czas milczała, po prostu obserwując. Nie należała do najbardziej gadatliwych osób, w dodatku udzieliła jej się poważna, dostojna atmosfera tego miejsca i samego spotkania. W pewnym sensie czuła się onieśmielona, ale nie z powodu jakiejś nieśmiałości czy lęku, co zwykłego respektu przed tymi ludźmi i ich dokonaniami, oraz faktem, że było to jej pierwsze spotkanie. Z samego tego powodu powinna zachować pokorę i wysłuchać tego, co mieli do powiedzenia ci, którzy już coś dla rycerzy zrobili. Ona jak dotąd nie zrobiła zbyt wiele, była świeżym nabytkiem, parę tygodni w organizacji. Nie było jej w Azkabanie ani w żadnym z pozostałych miejsc, gdzie inni narażali swoje życie dla idei. Nie przeżyła na własnej skórze tego, co przeżyli oni i mogła tylko się zastanawiać, co tam się działo. Tkwiła bezpiecznie w Londynie, pochylając się nad księgami traktującymi o runach i łamaniu klątw, i przygotowując się do swoich przyszłych zadań. Była pewna jednego – od tego wszystkiego nie było odwrotu. Bez względu na wszystko stała się częścią większej całości, ale czy nie tego pragnęła przez większość życia, zawsze czując się wyobcowana i odstająca nawet we własnej rodzinie? Nie umknęło jej uwadze, że jej kuzyn, Elijah, też się tu pojawił. Ten lepszy, ten o czystej krwi, który nie musiał być wyrzutkiem. Siedział dokładnie naprzeciwko niej, więc mogła zlustrować go uważnym wzrokiem przez stół, zastanawiając się, co myślał o jej obecności tutaj.
Ale spotkanie w końcu się rozpoczęło. Nie była pewna, czy to wszyscy rycerze, czy może kogoś brakowało. Nie znała wszystkich członków organizacji. Powiodła wzrokiem w stronę tych, którzy zaczęli przemawiać, wysłuchując ich słów w ciszy, chłonąc je, by posiąść potrzebne, istotne informacje. Potrzebowała ich, musiała przecież nadrobić ten czas, kiedy jeszcze jej w organizacji nie było oraz kiedy stawiała pierwsze kroki w jej szeregach. Musiała być świadoma tego, co się działo, jak poważna była sytuacja i czego dokonali inni. Wysłuchała relacji poświęconej wyprawie do elektrowni i mierzeniu się ze znajdującymi się tam przeszkodami i zagrożeniami, także anomalią. To wcale nie brzmiało jak bezpieczna wyprawa, ale walka o zmiany na świecie, o to, by to czarodziejom żyło się lepiej, wymagała ryzyka i poświęceń.
Ale spotkanie w końcu się rozpoczęło. Nie była pewna, czy to wszyscy rycerze, czy może kogoś brakowało. Nie znała wszystkich członków organizacji. Powiodła wzrokiem w stronę tych, którzy zaczęli przemawiać, wysłuchując ich słów w ciszy, chłonąc je, by posiąść potrzebne, istotne informacje. Potrzebowała ich, musiała przecież nadrobić ten czas, kiedy jeszcze jej w organizacji nie było oraz kiedy stawiała pierwsze kroki w jej szeregach. Musiała być świadoma tego, co się działo, jak poważna była sytuacja i czego dokonali inni. Wysłuchała relacji poświęconej wyprawie do elektrowni i mierzeniu się ze znajdującymi się tam przeszkodami i zagrożeniami, także anomalią. To wcale nie brzmiało jak bezpieczna wyprawa, ale walka o zmiany na świecie, o to, by to czarodziejom żyło się lepiej, wymagała ryzyka i poświęceń.
Sala bankietowa
Szybka odpowiedź