Sala bankietowa
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★★
Podgląd mapki i pierwszy post - spotkanie Rycerzy Walpurgii.[bylobrzydkobedzieladnie]
Sala bankietowa
Sala bankietowa służy organizacji mniejszych koncertów, ale też innych wykwintnych uroczystości, pozbawiona podwyższonej sceny oraz typowej widowni buduje kameralny klimat. Kiedy do sali wchodzą goście, wewnątrz pojawiają się wygodne, szerokie fotele wyścielane czarnym aksamitem, rozrzucone chaotycznie, nie jak teatralna widownia w ilości odpowiadającej zbierającym się gościom. Szeroki parkiet wykonany z ciemnego drewna lśni i odbija sylwetki gości niemal jak lustro; zwykle pozostaje pusty, pozostawiając miejsce na taniec przy koncertujących muzykach. Na podobne uroczystości wpuszczani są jedynie odpowiednio elegancko ubrani goście. W razie potrzeby miejsce to zamienia się w salę bankietową, a szeroki parkiet przecina równie długi stół, przy którym ustawiają się owe fotele. Wysokie jaśniejące bielą ściany zdobią trzy akty przedstawiające syreny występujące w Fantasmagorii, tu i ówdzie ustawiono pękate porcelanowe donice obsadzone zaczarowanymi kwiatami o intensywnym zapachu. Stojące kandelabry rzucają na całość blade, romantyczne światło blaskiem kilkudziesięciu świec, olbrzymie okno, przez które mogłoby się przebić dzienne światło, przysłania przejrzysta granatowa firanka. Pomiędzy fotelami lewitują srebrne tace z szampanem, owocami i francuskimi przystawkami.
Muffliato.Podgląd mapki i pierwszy post - spotkanie Rycerzy Walpurgii.[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:22, w całości zmieniany 1 raz
Dobrze znam ten uśmiech. Azjatyckie rysy twarzy nie stanowią przeszkody, każde z moich uprzedzeń w pewnym momencie topi się jak lody. Znaczy, dorastam i rozumiem, że na przykład, oto taka genetyka zrobiła to w celu konkretnym, ale innym, niż ustawienia ludzi w gimnastycznej piramidzie, gdzie biały mężczyzna wesoło stoi sobie na szczycie, a pod nim stękają kobiety, a nawet Shacklebolci. Społeczne nauki wyciągam naturalnie z Wenus, gdzie obserwowanych obiektów mam pod dostatkiem, a czasami i sam dokładam do tego moje trzy knuty, aby eksperyment zyskał i na osobistym doświadczeniu. Deirdre. Po pierwszej fali paraliżującej niechęci patrzę na nią już inaczej. Z realnym zaciekawieniem dopatruję się śladów po wystających kościach i obojczykach tak ostrych, że spokojnie mogły służyć jako sztylety w wypadku nagłym. Szukam kantów i kłujących zakończeń, przestrzeni w jasnych policzkach muśniętych, a nie przykrytych pudrem. Rozczarowanie mnie nie sięga, mimo że Tsagairt fizycznie wyraźnie się zmieniła, jakby odciążenie od przypodłogowych obowiązków powiększyło dwukrotnie jej żołądek i pozwoliło na jedzenie między posiłkami. Jej sylwetka pozostaje jednak smukła i nieco wyniosła, a oczy ma tak samo nieprzeniknione, jak dawniej. Puste, ale daję jej szansę nawet w swojej prywatnej retoryce, by się z tego wybroniła. Mimo tego, że wiem, co tu robi i że najchętniej chwyciłbym ją za kołnierz jak nieposłusznego szczeniaka i wystawił za drzwi. Nie powinna czuć się urażona, to w końcu nic osobistego, a czyste emocje i skrystalizowane przywiązanie do mojej siostry. Którą wizualizuję sobie pośrodku tego jakże uroczego przyjęcia przywiązaną do słupa i policzkowaną chętnie przez gości. Na dodatek po policzku spływa jej stróżka nie swojej śliny - wiesz, Deirdre, kto za to odpowiada? Cisza sączy się między nami, trująca i paskudna, ale ginie w tym ogólnym gwarze i rytmicznej muzyce wygrywanej przez orkiestrę dobraną ze smakiem. Dla Evandry. Syreny tańczą tu dla Evandry, goście wznoszą toasty za JEJ zdrowie, malarze licytują się, by wystawić swoje obrazy w sali nazwanej JEJ imieniem, a między marszandami, arystokratami i artystami kręci się kochanka, ba, utrzymanka JEJ męża. Który to wszystko zrobił dla NIEJ.
-Są zamknięte. Partenopa nie zna przestrzeni, nie widziała nigdy otwartej laguny, nie słyszała wołania innych syren prócz siostry i matki. Może luksusowa, może bajeczna, ale nadal klatka - odpowiadam, starając się brzmieć spokojnie, choć i to podjudza moją wściekłość. Jedną dłoń, tą ukrytą w kieszeni szaty zaciskam w pięść, drugą zaś na nóżce kieliszka z szampanem - widziałaś taki na własne oczy? Nie dla widowni, a dla zabawy? - prycham, co ona może wiedzieć. Zaraz jednak nabieram dystansu; zaczynam się unosić całkiem niepotrzebnie. A przynajmniej: niestosownie. Nie zamierzam brać udziału w kalaniu miejsca poświęconego Evandrze w żaden sposób, więc po prostu upijam łyk szampana, z nadzieją, że nieco mnie ułagodzi. Ulula. Odda, może nie udobruchanego, a przynajmniej zobojętniałego na szturchnięcia między żebra. Dłonie Deirdre są drobne, szczupłe, a jej palce wystarczająco długie, by uczynić ten gest bolesnym. Nie mogę krzywić się za każdym razem, bo ktoś (albo i liczni ktosie) na pewno na nas patrzy.
-Nie interesują mnie pieniądze, Deirdre - powtarzam cicho, cierpko, z rosnącą irytacją - powiedzmy, że zaniepokoiłem się twoim zniknięciem z nieco innego powodu. A to, że towarzyszył ci Tristan, wcale nie zmniejszyło mojej troski - dodaję sucho, pamiętam dobrze o tamtej biednej dziewczynie, której ostatnia noc z Rosierem była ostatnią nocą w ogóle. Deirdre raczej tak by nie potraktował, ale... Zawsze istnieje ale, które każe mi się zamartwiać. Zagadka co prawda się wyjaśnia, później, kiedy już prawie zdążyłem zapomnieć, lecz jej rozwiązanie sprawia, że to ja dla odmiany chcę zamordować ją. Razem z pierdolonym Rosierem.
Kiwam głową, ręki wyciągniętej ku mnie obleczonej elegancką rękawiczką zignorować mi nie wypada. I znów: wpadam w pułapkę żałosnych manier, którymi prędzej powinienem wytrzeć sobie buty, niż dać im się sterować. Kładę jednak dłoń tuż przy jej lewej łopatce i prowadzę ją dalej, w głąb parkietu, gdzie zapach jaśminu i opium czuję jeszcze wyraźniej (jak to możliwe?).
-Cieszę się, że ci się układa - mówię, inicjując fokstrota. Umie tańczyć, oczywiście, że umie, Wenus pozostawia po sobie ślad, choćby w kwestii umiejętności, które konserwatywni mężczyźni od kobiet wymagają - gratuluję zatem społecznego awansu. To w końcu, jak to jest? Być utrzymanką wpływowego arystokraty? - nie kryję złośliwości, ba, z ledwością się powstrzymuję, by nie kopnąć jej w kostkę i zwiać z Fantasmagorii wprost do Dover. Czemu nie mogę tego zrobić?
Bo się kurwa boję, że to Evandrę zabije.
-Są zamknięte. Partenopa nie zna przestrzeni, nie widziała nigdy otwartej laguny, nie słyszała wołania innych syren prócz siostry i matki. Może luksusowa, może bajeczna, ale nadal klatka - odpowiadam, starając się brzmieć spokojnie, choć i to podjudza moją wściekłość. Jedną dłoń, tą ukrytą w kieszeni szaty zaciskam w pięść, drugą zaś na nóżce kieliszka z szampanem - widziałaś taki na własne oczy? Nie dla widowni, a dla zabawy? - prycham, co ona może wiedzieć. Zaraz jednak nabieram dystansu; zaczynam się unosić całkiem niepotrzebnie. A przynajmniej: niestosownie. Nie zamierzam brać udziału w kalaniu miejsca poświęconego Evandrze w żaden sposób, więc po prostu upijam łyk szampana, z nadzieją, że nieco mnie ułagodzi. Ulula. Odda, może nie udobruchanego, a przynajmniej zobojętniałego na szturchnięcia między żebra. Dłonie Deirdre są drobne, szczupłe, a jej palce wystarczająco długie, by uczynić ten gest bolesnym. Nie mogę krzywić się za każdym razem, bo ktoś (albo i liczni ktosie) na pewno na nas patrzy.
-Nie interesują mnie pieniądze, Deirdre - powtarzam cicho, cierpko, z rosnącą irytacją - powiedzmy, że zaniepokoiłem się twoim zniknięciem z nieco innego powodu. A to, że towarzyszył ci Tristan, wcale nie zmniejszyło mojej troski - dodaję sucho, pamiętam dobrze o tamtej biednej dziewczynie, której ostatnia noc z Rosierem była ostatnią nocą w ogóle. Deirdre raczej tak by nie potraktował, ale... Zawsze istnieje ale, które każe mi się zamartwiać. Zagadka co prawda się wyjaśnia, później, kiedy już prawie zdążyłem zapomnieć, lecz jej rozwiązanie sprawia, że to ja dla odmiany chcę zamordować ją. Razem z pierdolonym Rosierem.
Kiwam głową, ręki wyciągniętej ku mnie obleczonej elegancką rękawiczką zignorować mi nie wypada. I znów: wpadam w pułapkę żałosnych manier, którymi prędzej powinienem wytrzeć sobie buty, niż dać im się sterować. Kładę jednak dłoń tuż przy jej lewej łopatce i prowadzę ją dalej, w głąb parkietu, gdzie zapach jaśminu i opium czuję jeszcze wyraźniej (jak to możliwe?).
-Cieszę się, że ci się układa - mówię, inicjując fokstrota. Umie tańczyć, oczywiście, że umie, Wenus pozostawia po sobie ślad, choćby w kwestii umiejętności, które konserwatywni mężczyźni od kobiet wymagają - gratuluję zatem społecznego awansu. To w końcu, jak to jest? Być utrzymanką wpływowego arystokraty? - nie kryję złośliwości, ba, z ledwością się powstrzymuję, by nie kopnąć jej w kostkę i zwiać z Fantasmagorii wprost do Dover. Czemu nie mogę tego zrobić?
Bo się kurwa boję, że to Evandrę zabije.
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Przywykła do długich i zawiłych rozmów o syrenach, wszak to one przyciągały do la Fantasmagorii ludzi spragnionych rozrywki najwyższego poziomu, niebanalnych występów trzech ogoniastych piękności, równie urodziwych co utalentowanych. Przez kilka miesięcy zdążyła nawiązać z nimi pewną więź i po początkowych niesnaskach koegzystowały na dość sensownych warunkach, satysfakcjonujących obydwie strony. Deirdre musiała zaakceptować ich kaprysy, spełniać zachcianki i dbać o to, by lśniące łuski stworzeń zawsze odbijały światło niczym szmaragdowe lusterka, miała jednak od tego pracowników. Zarządzała, nie usługiwała, a przeprowadzone przy wsparciu tłumacza rozmowy pozwalały na porozumienie, zwłaszcza z najstarszą z gwiazd podwodnego baletu. Jak zwykle - połączyła je inność, ale także wspomnienie zaklętej syreny, którą skośnooka spotkała podczas szaleństwa na Lamencie. Mericourt potrafiła zasypywać głębiny, umacniać mosty, łagodzić nieporozumienia. I właśnie to zamierzała tego wieczoru zrobić, przy okazji dzielnie wypełniając swe obowiązki opiekunki artystycznego ogniska.
- Jest tu szczęśliwa. Spełniona. Wśród bliskich - odparła po prostu, zapamiętując, że najprawdopodobniej ulubienicą Francisa była właśnie Partenopa. - Nie poradziłaby sobie na wolności. Wyobrażasz ją sobie z algami wplątanymi w te przepiękne włosy? Z zimnymi prądami? Z mugolskimi rybakami? Dopóki nie oczyścimy naszych ziem i wód, te wspaniałe istoty nie będą mogły bezpiecznie przebywać na wolności - wyjaśniła spokojnie, cierpliwie, wyjątkowo nie jak to krnąbrnego dziecka, a jak do równego sobie rozmówcy, choć w jej głosie brzmiała wręcz opiekuńcza wyrozumiałość. Nawet jeśli Lestrange nie odpuścił żadnego występu syren, to Deirdre spędzała z nimi więcej czasu, za kulisami, w chwilach ich złości, radości, zmęczenia i zwykłej nudy. - Tu też robią to dla zabawy, dla przyjemności, Francisie. Inaczej ich śpiew byłby stłumiony, mętny, pełen goryczy. Tak samo taniec - pozbawiony tajemniczej gracji - kontynuowała, skinieniem głowy dziękując za poprowadzenie na parkiet. Tu mogli rozmawiać swobodniej, kręcąc się wkoło, zwinnie omijając inne pary, manewrując tak, by znaleźć się bliżej Magicznej Orkiestry. Takie warunki gwarantowały dyskrecję, jednocześnie podkreślając, że madame Mericourt dba o wyjątkowego gościa, brata najpiękniejszej czarownicy jaka kiedykolwiek stąpała po Wyspach - a jej imię stało się przyczyną stworzenia la Fantasmagorii. - Słyszę w twym głosie troskę. Cieszy mnie, że syreny wzbudzają w widzach emocje. Jaki występ podobał ci się najbardziej, do tej pory, oczywiście? - zagadnęła, wypełniając służbowe obowiązki i dając się poprowadzić w tańcu tak, jak tylko zechciał. Podążała za nim krok w krok, uważna i skupiona na ruchach, bo taniec nie był jej naturalnym środowiskiem, zwłaszcza nieco wymagający fokstrot. Zamilkła więc na chwilę, uśmiechając się lekko, łagodnie, powstrzymując okazanie niewygody z kierunku, w jaką zmierzały wypowiedzi arystokraty. - Giovanna nie była zadowolona - dodała ciszej, stwierdzając fakt i odrobinę tymże faktem prowokując do dalszej wypowiedzi; Wenus wiele straciło na odejściu Miu, słyszała o wielu niezadowolonych klientach, lecz czas leczył rany. - Nie musisz się martwić, w końcu zaczęłam żyć tak, jak chciałam - powiedziała pewnie, podnosząc głowę, by spojrzeć mu prosto w oczy. Potrafiła kłamać jak z nut, podkolorować bladość dwuznaczności tak, że wyglądały na żywe, wskrzesić trupa nierzeczywistości i kazać mu tańczyć z taką gracją, że zawstydziłby najbardziej utalentowaną damę. - Wydaje mi się, że masz mylne wrażenie o tym, kim się stałam - dorzuciła po kolejnym półobrocie, mocniej ściskając dłoń Francisa, by nie pomylić kroków ani nie przyśpieszyć nierównego rytmu. Balansowała słowami, balansowała ciałem by dopasować je do melodii: to pierwsze wykonując z nienaganną wprawą, której bardzo brakowało drugiej umiejętności. - Słyszałeś lorda Fawleya. Zostałam madame Mericourt - powiedziała w końcu bez nuty fałszu. - Tristan pomógł mi stanąć na nogi, ale...nie łączy nas to, co pojawia się w twoich wyobrażeniach. Wyszłam za mąż, intratnie, odnalazłam swe miejsce w towarzystwie. I otrzymałam pracę tutaj dzięki swoim umiejętnościom, nie dawnej znajomości - wyjaśniła cierpliwie i nic nie zdradzało kłamstwa czy właściwie naciągnięcia prawdy. Wszak nie łgała mu w żywe oczy, nie tworzyła nowych światów, a jedynie podkreślała te jego elementy, które były dla Francisa najistotniejsze. - Wiesz, że szybko się nudzi. I dobrze wiesz, że ma za żonę półwilę. Tak wspaniałą, że nawet mi robi się słabo, gdy ją widzę. Jest...piękna to za mało powiedziane - ściszyła nieco głos, pozwalając sobie na lekkie westchnięcie; znów nie kłamała, wiedziała, jak Rosier kocha żonę, jak ją wielbi, jak wiele dla niego znaczy, zwłaszcza teraz, gdy powiła pierworodnego syna. Zazdrość nie znalazła przejścia do jej głosu, do spokojnej twarzy, do ruchów w tańcu. - Nie ma więc powodu, by nasze stosunki, Francisie, miały pozostać napiętymi - zakończyła swobodnie, znów wykonując odpowiedni obrót, utrzymując wymaganą postawę. I niewidzialną maskę, podkreślającą czerń nieprzeniknionych, kocich oczu.
| kłamstewko III
- Jest tu szczęśliwa. Spełniona. Wśród bliskich - odparła po prostu, zapamiętując, że najprawdopodobniej ulubienicą Francisa była właśnie Partenopa. - Nie poradziłaby sobie na wolności. Wyobrażasz ją sobie z algami wplątanymi w te przepiękne włosy? Z zimnymi prądami? Z mugolskimi rybakami? Dopóki nie oczyścimy naszych ziem i wód, te wspaniałe istoty nie będą mogły bezpiecznie przebywać na wolności - wyjaśniła spokojnie, cierpliwie, wyjątkowo nie jak to krnąbrnego dziecka, a jak do równego sobie rozmówcy, choć w jej głosie brzmiała wręcz opiekuńcza wyrozumiałość. Nawet jeśli Lestrange nie odpuścił żadnego występu syren, to Deirdre spędzała z nimi więcej czasu, za kulisami, w chwilach ich złości, radości, zmęczenia i zwykłej nudy. - Tu też robią to dla zabawy, dla przyjemności, Francisie. Inaczej ich śpiew byłby stłumiony, mętny, pełen goryczy. Tak samo taniec - pozbawiony tajemniczej gracji - kontynuowała, skinieniem głowy dziękując za poprowadzenie na parkiet. Tu mogli rozmawiać swobodniej, kręcąc się wkoło, zwinnie omijając inne pary, manewrując tak, by znaleźć się bliżej Magicznej Orkiestry. Takie warunki gwarantowały dyskrecję, jednocześnie podkreślając, że madame Mericourt dba o wyjątkowego gościa, brata najpiękniejszej czarownicy jaka kiedykolwiek stąpała po Wyspach - a jej imię stało się przyczyną stworzenia la Fantasmagorii. - Słyszę w twym głosie troskę. Cieszy mnie, że syreny wzbudzają w widzach emocje. Jaki występ podobał ci się najbardziej, do tej pory, oczywiście? - zagadnęła, wypełniając służbowe obowiązki i dając się poprowadzić w tańcu tak, jak tylko zechciał. Podążała za nim krok w krok, uważna i skupiona na ruchach, bo taniec nie był jej naturalnym środowiskiem, zwłaszcza nieco wymagający fokstrot. Zamilkła więc na chwilę, uśmiechając się lekko, łagodnie, powstrzymując okazanie niewygody z kierunku, w jaką zmierzały wypowiedzi arystokraty. - Giovanna nie była zadowolona - dodała ciszej, stwierdzając fakt i odrobinę tymże faktem prowokując do dalszej wypowiedzi; Wenus wiele straciło na odejściu Miu, słyszała o wielu niezadowolonych klientach, lecz czas leczył rany. - Nie musisz się martwić, w końcu zaczęłam żyć tak, jak chciałam - powiedziała pewnie, podnosząc głowę, by spojrzeć mu prosto w oczy. Potrafiła kłamać jak z nut, podkolorować bladość dwuznaczności tak, że wyglądały na żywe, wskrzesić trupa nierzeczywistości i kazać mu tańczyć z taką gracją, że zawstydziłby najbardziej utalentowaną damę. - Wydaje mi się, że masz mylne wrażenie o tym, kim się stałam - dorzuciła po kolejnym półobrocie, mocniej ściskając dłoń Francisa, by nie pomylić kroków ani nie przyśpieszyć nierównego rytmu. Balansowała słowami, balansowała ciałem by dopasować je do melodii: to pierwsze wykonując z nienaganną wprawą, której bardzo brakowało drugiej umiejętności. - Słyszałeś lorda Fawleya. Zostałam madame Mericourt - powiedziała w końcu bez nuty fałszu. - Tristan pomógł mi stanąć na nogi, ale...nie łączy nas to, co pojawia się w twoich wyobrażeniach. Wyszłam za mąż, intratnie, odnalazłam swe miejsce w towarzystwie. I otrzymałam pracę tutaj dzięki swoim umiejętnościom, nie dawnej znajomości - wyjaśniła cierpliwie i nic nie zdradzało kłamstwa czy właściwie naciągnięcia prawdy. Wszak nie łgała mu w żywe oczy, nie tworzyła nowych światów, a jedynie podkreślała te jego elementy, które były dla Francisa najistotniejsze. - Wiesz, że szybko się nudzi. I dobrze wiesz, że ma za żonę półwilę. Tak wspaniałą, że nawet mi robi się słabo, gdy ją widzę. Jest...piękna to za mało powiedziane - ściszyła nieco głos, pozwalając sobie na lekkie westchnięcie; znów nie kłamała, wiedziała, jak Rosier kocha żonę, jak ją wielbi, jak wiele dla niego znaczy, zwłaszcza teraz, gdy powiła pierworodnego syna. Zazdrość nie znalazła przejścia do jej głosu, do spokojnej twarzy, do ruchów w tańcu. - Nie ma więc powodu, by nasze stosunki, Francisie, miały pozostać napiętymi - zakończyła swobodnie, znów wykonując odpowiedni obrót, utrzymując wymaganą postawę. I niewidzialną maskę, podkreślającą czerń nieprzeniknionych, kocich oczu.
| kłamstewko III
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
The member 'Deirdre Mericourt' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 57
'k100' : 57
Czasami szlajam się wieczorem po Londynie i zawierzam przypadkowi. Otwieram drzwi restauracyjek przy bocznych uliczkach, kupuję bilet na spektakl, o jakim nigdy wcześniej nie słyszałam, odwiedzam operę tak małą i skromną, że wątpię, czy jest prawdziwa. Trafiam na wieczorki poetyckie debiutujących artystów, wernisaże jakości najróżniejszej, małe koncerty w salach szarych od dymu, w których wokaliści muszą się wysilić, by przekrzyczeć przester. Zdaję się na los, całkowicie wolny od oczekiwań oraz uprzedzeń, za to nabuzowany chłopięcą ciekawością. Wciąż lubię niespodzianki.
Ale te miłe, pokroju znalezienia w kieszeni płaszcza czerwonego jabłka, które ktoś czule zawinął w śniadaniowy papier albo napotkania po drodze orszaku słodkich szczeniaków czy równie rozkosznych psiaków bliższych emerytury. Takie właśnie niespodzianki lubię, nie muszą być szczególnie znaczące, wystarczy że zatrzymają mój uśmiech na dłuższą chwilę. Mogę go później ususzyć i schować za pazuchę, posilić się nim w chwili zwątpienia, gdy moje własne mięśnie odmawiają współpracy i pozostają ostro ściągnięte.
Ta niespodzianka nie trafia jednak w moje gusta, a przecież nie jestem szczególnie wybredny. Spodziewam się zwyczajnej rozrywki na poziomie arystokratycznego świecznika, eleganckiej muzyki, wykwintnego jedzenia, smacznego alkoholu, puszczenia oczka do mej ulubienicy zza ściany z kryształu. Wymagania są to minimalne, nie stroję przecież fochów, nie życzę sobie spełniania trzech skrytych pragnień, a mimo to napotykam przeszkody. Ludzkie, takie, których ani nie obejdę, ani nie zignoruję, ani nie przeskoczę. Przygryzam wargę, bólem hamując się przed wybuchem. Szarpię zębami własne ciało dyskretnie; Deirdre widywała mnie przy okazji szczękościsku następującego z powodów innych od prób utrzymania kontroli, ha, wówczas tak właśnie tą kontrolę traciłem. Przy dobrych wiatrach uzna, że jestem naćpany i niegroźny, posiadam przecież wprawę w symulacji. Chętnie to zagram.
-Nie wiesz tego - odpowiadam, zaplatając ręce na piersi, mój głos jest chmurny, a wzrok równie nieprzychylny, uprzejmości nie są dla mnie, gdy myślę o kimś innym - znam syreny, Deirdre. Dorastałem z nimi, wychowałem się wśród nich. Ty myślisz, że Ante zmarnieje, że kamieniste dno poszarpie jej łuski, a mugole dadzą się jej we znaki, a tak naprawdę, to wszystko pozwoliłoby jej rozkwitnąć. Nie każdy zadowoli się wygodą - mówię, wyraźnie nabuzowany, pełen pasji, przekonany o tym, że mam rację. Widziałem w jej oczach ciekawość, jej dotyk był skrystalizowaną tęsknotą, a jej prośba, no właśnie. Słyszałem ją. Pożądała obrazów. Ciążyła ku wyprawie. Odszukam je, tak powiedziała, nie droczyła się ze mną, to było jej wypowiedziane życzenie. Jej, nie moje.
-Tutaj są dla ludzi - upieram się przy swoim, twardo. Są rozrywką i widowiskiem, absorbującym, czasem na dłużej, czasem na kilka mrugnięć okiem. Niektórzy w trakcie spektaklów podjadają tartinki, inni ziewają, kryjąc się za wachlarzami. Nie zasługują, by oglądać syreny, a one nie zasługują, by spędzić swoje życie pląsając przed ignorantami. Deirdre nie wie, ile mnie z nimi łączy, nie zrozumie, że potrafię czuć jak one - przykro mi, nie jestem koneserem cyrku - odpowiadam kwaśno, zwierzęta trzymane na uwięzi budzą moją niechęć. Łańcuch przy kostce czy szklana szyba, różnicy nie widzę żadnej. A o naszych tajemnych schadzkach słówkiem jej nie szepnę.
Choć może wzbudziłoby to jej zainteresowanie, nie stroniła wszak od mieszanego towarzystwa, więc skracamy dystans, taniec wymaga bliskości naszych bioder. Nieco mnie to bawi, nieco przyciąga, bo mając możliwości nigdy nie porwałem się na to, by znaleźć się tuż obok jej ciała, a teraz, o proszę, jest chętna. Tańczymy jakoś przesadnie żarłocznie, a przynajmniej ja, do klasycznych tańców mam za duży temperament, potęgowany tylko rozdrażnieniem.
-Priorytety Giovanny nie są tożsame z moimi - wyjaśniam jej, znudzony tym tropem - w przeciwieństwie do mnie, musi zarabiać. I tak, twoja nieobecność była dość problematyczna, lecz zdołaliśmy się uporać z pamiętliwymi gośćmi. Ja nie mam żalu. Ale z nią powinnaś porozmawiać - kwituję, kobieca solidarność, tak to nazywacie? Zawsze miałaś Borgię na końcu swojego języka, podobno wiedziała lepiej ode mnie, podobno mogła mnie uczyć. I co? Bransoletki przyjaźni nagle się zerwały?
Ironizuję, ale tylko to trzyma moją sylwetkę w pionie. Wolę to, dziwne powroty do przeszłości, po której sam koszmarów nie miewam, niż brnięcie przez moją gorycz dzisiejszego wieczora. Tristanowi po prostu dałbym w pysk i szczerze żałuję, że go tu nie ma. Gówno mnie obchodzi, że pewnie zatrzymałby mnie w miejscu machnięciem różdżki, nim zdążyłbym zrobić krok w jego stronę i podnieść na niego rękę, ale czułbym przynajmniej, że zrobiłem to, co zrobić należało. Deirdre przecież nie uderzę, jej wina właściwie mi zwisa, nie ona przysięgała Evandrze wierność, nie ona obiecała się nią opiekować.
-Tutaj madame Mericourt, w ministerstwie panna Tsagairt, w Wenus Miu - prycham. Nie mam powodów, by jej wierzyć, a ona... ma mnóstwo, by mnie okłamywać. Chciałbym przełknąć jej wytłumaczenie, naprawdę. Pogratulować szczęśliwego zakończenia, wznieść toast za dalsze sukcesy, opić to, co udało jej się osiągnąć. Chciałbym, bo tak byłoby dużo prościej. A łatwo, kurwa, nie jest - wiem, że przychodził do ciebie przez kilka lat. Wiem, że nie przestał, kiedy Evandra była już jego żoną. Wiem, że odkąd z nim odeszłaś, nie bywa u mnie tak często - syczę, ale pomimo tego, nie wypadamy z rytmu. Moja twarz drga z gniewu, ale pięknie manifestuję go w tańcu. Obroty wychodzą nam zbyt żywiołowe, jakaś para dosłownie umyka spod naszych stóp. Postronni obserwatorzy stwierdzą, że bawimy się wprost wybornie. Pysznie.
-Nie widziałaś mnie napiętego, Deirdre - rzucam tekstem godnym gówniarza, dość mam tej kurtuazji i nadmuchanej elegancji, która przypomina mi tanią sztuczną skórę. I ona i ja nie jesteśmy tu sobą. Chociaż - nie wiem, czy ona udaje. Widywałem jej różne wersje, nie mam pojęcia, która to ta właściwa.
Ale te miłe, pokroju znalezienia w kieszeni płaszcza czerwonego jabłka, które ktoś czule zawinął w śniadaniowy papier albo napotkania po drodze orszaku słodkich szczeniaków czy równie rozkosznych psiaków bliższych emerytury. Takie właśnie niespodzianki lubię, nie muszą być szczególnie znaczące, wystarczy że zatrzymają mój uśmiech na dłuższą chwilę. Mogę go później ususzyć i schować za pazuchę, posilić się nim w chwili zwątpienia, gdy moje własne mięśnie odmawiają współpracy i pozostają ostro ściągnięte.
Ta niespodzianka nie trafia jednak w moje gusta, a przecież nie jestem szczególnie wybredny. Spodziewam się zwyczajnej rozrywki na poziomie arystokratycznego świecznika, eleganckiej muzyki, wykwintnego jedzenia, smacznego alkoholu, puszczenia oczka do mej ulubienicy zza ściany z kryształu. Wymagania są to minimalne, nie stroję przecież fochów, nie życzę sobie spełniania trzech skrytych pragnień, a mimo to napotykam przeszkody. Ludzkie, takie, których ani nie obejdę, ani nie zignoruję, ani nie przeskoczę. Przygryzam wargę, bólem hamując się przed wybuchem. Szarpię zębami własne ciało dyskretnie; Deirdre widywała mnie przy okazji szczękościsku następującego z powodów innych od prób utrzymania kontroli, ha, wówczas tak właśnie tą kontrolę traciłem. Przy dobrych wiatrach uzna, że jestem naćpany i niegroźny, posiadam przecież wprawę w symulacji. Chętnie to zagram.
-Nie wiesz tego - odpowiadam, zaplatając ręce na piersi, mój głos jest chmurny, a wzrok równie nieprzychylny, uprzejmości nie są dla mnie, gdy myślę o kimś innym - znam syreny, Deirdre. Dorastałem z nimi, wychowałem się wśród nich. Ty myślisz, że Ante zmarnieje, że kamieniste dno poszarpie jej łuski, a mugole dadzą się jej we znaki, a tak naprawdę, to wszystko pozwoliłoby jej rozkwitnąć. Nie każdy zadowoli się wygodą - mówię, wyraźnie nabuzowany, pełen pasji, przekonany o tym, że mam rację. Widziałem w jej oczach ciekawość, jej dotyk był skrystalizowaną tęsknotą, a jej prośba, no właśnie. Słyszałem ją. Pożądała obrazów. Ciążyła ku wyprawie. Odszukam je, tak powiedziała, nie droczyła się ze mną, to było jej wypowiedziane życzenie. Jej, nie moje.
-Tutaj są dla ludzi - upieram się przy swoim, twardo. Są rozrywką i widowiskiem, absorbującym, czasem na dłużej, czasem na kilka mrugnięć okiem. Niektórzy w trakcie spektaklów podjadają tartinki, inni ziewają, kryjąc się za wachlarzami. Nie zasługują, by oglądać syreny, a one nie zasługują, by spędzić swoje życie pląsając przed ignorantami. Deirdre nie wie, ile mnie z nimi łączy, nie zrozumie, że potrafię czuć jak one - przykro mi, nie jestem koneserem cyrku - odpowiadam kwaśno, zwierzęta trzymane na uwięzi budzą moją niechęć. Łańcuch przy kostce czy szklana szyba, różnicy nie widzę żadnej. A o naszych tajemnych schadzkach słówkiem jej nie szepnę.
Choć może wzbudziłoby to jej zainteresowanie, nie stroniła wszak od mieszanego towarzystwa, więc skracamy dystans, taniec wymaga bliskości naszych bioder. Nieco mnie to bawi, nieco przyciąga, bo mając możliwości nigdy nie porwałem się na to, by znaleźć się tuż obok jej ciała, a teraz, o proszę, jest chętna. Tańczymy jakoś przesadnie żarłocznie, a przynajmniej ja, do klasycznych tańców mam za duży temperament, potęgowany tylko rozdrażnieniem.
-Priorytety Giovanny nie są tożsame z moimi - wyjaśniam jej, znudzony tym tropem - w przeciwieństwie do mnie, musi zarabiać. I tak, twoja nieobecność była dość problematyczna, lecz zdołaliśmy się uporać z pamiętliwymi gośćmi. Ja nie mam żalu. Ale z nią powinnaś porozmawiać - kwituję, kobieca solidarność, tak to nazywacie? Zawsze miałaś Borgię na końcu swojego języka, podobno wiedziała lepiej ode mnie, podobno mogła mnie uczyć. I co? Bransoletki przyjaźni nagle się zerwały?
Ironizuję, ale tylko to trzyma moją sylwetkę w pionie. Wolę to, dziwne powroty do przeszłości, po której sam koszmarów nie miewam, niż brnięcie przez moją gorycz dzisiejszego wieczora. Tristanowi po prostu dałbym w pysk i szczerze żałuję, że go tu nie ma. Gówno mnie obchodzi, że pewnie zatrzymałby mnie w miejscu machnięciem różdżki, nim zdążyłbym zrobić krok w jego stronę i podnieść na niego rękę, ale czułbym przynajmniej, że zrobiłem to, co zrobić należało. Deirdre przecież nie uderzę, jej wina właściwie mi zwisa, nie ona przysięgała Evandrze wierność, nie ona obiecała się nią opiekować.
-Tutaj madame Mericourt, w ministerstwie panna Tsagairt, w Wenus Miu - prycham. Nie mam powodów, by jej wierzyć, a ona... ma mnóstwo, by mnie okłamywać. Chciałbym przełknąć jej wytłumaczenie, naprawdę. Pogratulować szczęśliwego zakończenia, wznieść toast za dalsze sukcesy, opić to, co udało jej się osiągnąć. Chciałbym, bo tak byłoby dużo prościej. A łatwo, kurwa, nie jest - wiem, że przychodził do ciebie przez kilka lat. Wiem, że nie przestał, kiedy Evandra była już jego żoną. Wiem, że odkąd z nim odeszłaś, nie bywa u mnie tak często - syczę, ale pomimo tego, nie wypadamy z rytmu. Moja twarz drga z gniewu, ale pięknie manifestuję go w tańcu. Obroty wychodzą nam zbyt żywiołowe, jakaś para dosłownie umyka spod naszych stóp. Postronni obserwatorzy stwierdzą, że bawimy się wprost wybornie. Pysznie.
-Nie widziałaś mnie napiętego, Deirdre - rzucam tekstem godnym gówniarza, dość mam tej kurtuazji i nadmuchanej elegancji, która przypomina mi tanią sztuczną skórę. I ona i ja nie jesteśmy tu sobą. Chociaż - nie wiem, czy ona udaje. Widywałem jej różne wersje, nie mam pojęcia, która to ta właściwa.
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Z trudem powstrzymała westchnięcie - najczęstsza reakcja na zacietrzewienie Francisa. Nie znała go długo, nie znała go też naprawdę, lecz spędzili razem wystarczająco wiele specyficznego czasu, by móc wyrobić sobie opinię na temat charakteru arystokraty. Według niej błądził w ślepym kole własnych pragnień, zawsze docierając jednak do ściany swego pochodzenia, z jednej strony korzystając z przywilejów pełnymi garściami, z drugiej - świadom ograniczeń. Wieczne nienasycenie, wieczne poszukiwanie, wieczne spalanie się w zbytecznych emocjach. Tak go oceniała, może mylnie, lecz równie emocjonalni ludzie działali na jej nerwy. Kierowała się rozumiem, nie sercem; także i teraz wspaniałomyślnie postanawiając nie potrząsać fundamentami światopoglądu lorda z syreniej wyspy. - Wiem. I znam te konkretne syreny dłużej niż ty, Francisie. A one, przepiękna Trójca - są stworzone do uwodzenia, do opowiadania baśni, które poruszą wrażliwe struny duszy odbiorców - wyjaśniła tylko łagodnie, nieprzesadnie pouczająco, jakby w kontrze dla nierównego rytmu zamaszystych kroków. Znów obrót, otarcie biodra, uniesiony nadgarstek, nadwyrężona taneczna rama, utrzymująca jednak ich rozmowę w ogólnie akceptowanych marginesach społecznego przyzwolenia. Na końcu języka miała kolejne zdanie o tym, że naprawdę nie musi ratować kobiet o rybich ogonach i wierzyć w ich opowieści; że może zająć się sobą albo szukaniem innych biedaczyn o wielkich oczach i wilgotnej skórze, poskromiła jednak mentorski ton. Była przecież w pracy, a on zasługiwał na miano wyjątkowego gościa. - To nie cyrk - ranisz mnie, komentując tak ten wspaniały przybytek i to, jak troszczymy się o czarodziejską kulturę, wspierając przy okazji przyjaźń międzygatunkową. La Fantasmagoria nie zasługuje na tak ostrą ocenę - odparła miękko, trochę smutno, dając dalej poprowadzić się w tańcu. Tak naprawdę nie brała do siebie opinii Francisa, ten wydawał się coraz głębiej zapadać we własny świat, ignorując fakty oraz ostre fragmenty rzeczywistości - oswajanie go z realiami nie należało jednak do obowiązków madame Mericourt.
Zabawiającą lorda Lestrange z wprawą, nawet, gdy poruszali tematy dość bolesne. Wspomnienie Giovanny wywołało ściśnięcie w dole brzucha; przeklęta włoszka. - Niezbyt obchodzą mnie jej uczucia, Francisie, co nie zmienia faktu, że życzę powodzenia waszemu biznesowi - wyznała szczerze, chcąc podkreślić, że nic przed nim nie ukrywa, nawet obojętności wobec szalonej, rozemocjonowanej Borgii, która swego czasu gotowa była utrzymać Miu na łańcuchu, byleby nie stracić wpływowej klienteli. Poradzili sobie jednak bez niej, inna tajemnicza gwiazdka mrugała zalotnie z nieboskłonu nad świątynią miłości, nieświadomie spalając się i niknąc, aż wyblaknie całkiem. Zniknie, albo z rąk klienta, albo z własnych, a później, w najgorszym wypadku, spłynie tajemnymi kanałami do Tamizy, zamieniając się w jedną z dziesiątek trupiobladych syren-topielic. Może to stąd ta fascynacja morskimi kobietami? Wcześniej o tym tak nie myślała, uśmiechnęła się lekko do Francisa, do swych wyobrażeń, próbując nieco ustabilizować sylwetkę oraz uspokoić taneczny galop Lestrange'a. Ten emocjonalny także, zmrużyła nieco oczy, nie rozumiejąc uprzedzeń arystokraty. - Przychodziło do mnie wielu stałych gości - przypomniała po prostu, obracając się wokół własnej osi, by nieco zmienić kierunek fokstrota. - Nie wiedziałam, że cię tu spotkam, nie mogłam więc przekupić lorda Fawleya, by przedstawił mnie w podobny sposób - kontynuowała wyjaśnienie mu prawdy; tak, była madame Mericourt, wdową po tym Bastienie, profesjonalną, wdzięczną i oddaną opiekunką artystycznego przybytku. - Byłabym rada, gdybyś przestał oczerniać mnie podobnymi sugestiami. Zmieniłam swoje życie, zamknęłam ten etap definitywnie - ciągnęła nieco urażonym tonem, dobrze równoważąc obrażenie i smutek, prawdę i kłamstwo, podając ją w takiej dawce, by dotarła nawet do nieco oszalałego umysłu arystokraty. - Ma zapewne inne zajęcia. Inne rozrywki. Jeśli chcesz bronić czci swej siostry, mierzysz w nieodpowiednią osobę. Choć w odpowiednim miejscu - zniżyła nieco głos, znów przekazując mu nieco okrojoną prawdę; przez Fantasmagorię przewijało się mnóstwo pięknych kobiet, młodziutkich baletnic, śpiewaczek, charakteryzatorek. Nawet teraz jedna z tancerek, pieprzona Virginia, rozsyłała skromne uśmiechy w innym kącie sali. - Widywałam. Teraz też to widzę. Wyglądasz jak kuguchar gotowy do nerwowego skoku. A szkoda, ten wieczór powinien przynieść ci tylko przyjemność i artystyczne zaspokojenie. Od tego jest la Fantasmagoria - skomentowała z lekkim, łagodnym uśmiechem, śmiało spoglądając mu w oczy - a pod jej długimi rzęsami nie krył się nawet słaby odblask fałszu.
| kłamstwo III
Zabawiającą lorda Lestrange z wprawą, nawet, gdy poruszali tematy dość bolesne. Wspomnienie Giovanny wywołało ściśnięcie w dole brzucha; przeklęta włoszka. - Niezbyt obchodzą mnie jej uczucia, Francisie, co nie zmienia faktu, że życzę powodzenia waszemu biznesowi - wyznała szczerze, chcąc podkreślić, że nic przed nim nie ukrywa, nawet obojętności wobec szalonej, rozemocjonowanej Borgii, która swego czasu gotowa była utrzymać Miu na łańcuchu, byleby nie stracić wpływowej klienteli. Poradzili sobie jednak bez niej, inna tajemnicza gwiazdka mrugała zalotnie z nieboskłonu nad świątynią miłości, nieświadomie spalając się i niknąc, aż wyblaknie całkiem. Zniknie, albo z rąk klienta, albo z własnych, a później, w najgorszym wypadku, spłynie tajemnymi kanałami do Tamizy, zamieniając się w jedną z dziesiątek trupiobladych syren-topielic. Może to stąd ta fascynacja morskimi kobietami? Wcześniej o tym tak nie myślała, uśmiechnęła się lekko do Francisa, do swych wyobrażeń, próbując nieco ustabilizować sylwetkę oraz uspokoić taneczny galop Lestrange'a. Ten emocjonalny także, zmrużyła nieco oczy, nie rozumiejąc uprzedzeń arystokraty. - Przychodziło do mnie wielu stałych gości - przypomniała po prostu, obracając się wokół własnej osi, by nieco zmienić kierunek fokstrota. - Nie wiedziałam, że cię tu spotkam, nie mogłam więc przekupić lorda Fawleya, by przedstawił mnie w podobny sposób - kontynuowała wyjaśnienie mu prawdy; tak, była madame Mericourt, wdową po tym Bastienie, profesjonalną, wdzięczną i oddaną opiekunką artystycznego przybytku. - Byłabym rada, gdybyś przestał oczerniać mnie podobnymi sugestiami. Zmieniłam swoje życie, zamknęłam ten etap definitywnie - ciągnęła nieco urażonym tonem, dobrze równoważąc obrażenie i smutek, prawdę i kłamstwo, podając ją w takiej dawce, by dotarła nawet do nieco oszalałego umysłu arystokraty. - Ma zapewne inne zajęcia. Inne rozrywki. Jeśli chcesz bronić czci swej siostry, mierzysz w nieodpowiednią osobę. Choć w odpowiednim miejscu - zniżyła nieco głos, znów przekazując mu nieco okrojoną prawdę; przez Fantasmagorię przewijało się mnóstwo pięknych kobiet, młodziutkich baletnic, śpiewaczek, charakteryzatorek. Nawet teraz jedna z tancerek, pieprzona Virginia, rozsyłała skromne uśmiechy w innym kącie sali. - Widywałam. Teraz też to widzę. Wyglądasz jak kuguchar gotowy do nerwowego skoku. A szkoda, ten wieczór powinien przynieść ci tylko przyjemność i artystyczne zaspokojenie. Od tego jest la Fantasmagoria - skomentowała z lekkim, łagodnym uśmiechem, śmiało spoglądając mu w oczy - a pod jej długimi rzęsami nie krył się nawet słaby odblask fałszu.
| kłamstwo III
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
The member 'Deirdre Mericourt' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 13
'k100' : 13
Patrzę na nią spode łba, mocno zaciskając usta. Lepsze to niż wygrażanie pięściami i głośne prychanie. Średnio (w ogóle) mnie obchodzi, co ludzie powiedzą, czyje oczy dostrzegą naszą sprzeczkę: naszą, czyli opiekunki podwodnego baletu i brata kobiety, dla której fantastyczna opera powstała. Narodziłby się piękny temat dla brukowców, ale ja się przecież kontroluję. Evandra nie byłaby zadowolona z awantury, nie tutaj, nie kolejnej z moim udziałem, więc muszę wziąć się w garść. Bo chyba jestem jedynym, któremu naprawdę na niej zależy. Na syrenią sprzeczkę godzę się machnąć ręką, obecnie wiszą mi ich ogony, nie mam głowy do wykłócania się o błyszczące łuski i dziecięce zagubienie. Są tu z własnej woli, oczywiście, dwie z nich się tu urodziły, przed czym miałyby protestować? Przed rozczesywaniem lśniących włosów, pielęgnacją ogonów, dostarczaniem najlepszego pożywienia? Są zadbane i żyją jak w słodkiej baśni, w której małe syrenki obracają się przed ludźmi, karmią się ich podziwem i kończą to długo i szczęśliwie. I kłamliwie. Nieprawdziwie. Wzruszam ramionami, nic mi do tego. Milion moich argumentów ona zbije milionem swoich i aż do końca wieczora - a przynajmniej piosenki - będziemy spierać się o coś, co w tym momencie nie jest ważne. Nie chce mi się. Nie lubię szarpać swoich nerwów niepotrzebnie, dla świętego spokoju gotów jestem na pewne ustępstwa. Zachowanie niemęskie, ale odpowiednie, dojrzałem do tego, by nie zawsze stawiać na swoim.
-Najwyraźniej natrafiły we mnie na wyjątkowo podatny materiał - odpowiadam, zadzierając podbródek do góry i usztywniając naszą taneczną ramę. Krok w bok, potem w tył, odstawienie nogi, zamaszyste zgarnięcie parkietu, odwrócenie głowy tak, by nie patrzeć jej w oczy - a ciekawość, to nie żal. Bliżej jest temu tęsknocie - ucinam, bo przecież doskonale znam to uczucie. Z autopsji. Mógłbym pokazać jej - im(?) - wielki świat, ale dalej nie posiadam mocy sprawczej i decyzyjnej, nawet nad sobą samym. Teraz tańczę, zaraz się pokłonię, a pozłacana pozytywka się zamknie, by wkrótce powtórzyć schemat od początku z innym idiotom. Chętniejszym ode mnie, dla miłej odmiany. Deirdre tu również cieszy się popularnością.
-Nie podobają mi się syreny w zamknięciu. Za to akustyka jest zachwycająca, wiosenny repertuar robi ogromne wrażenie, od tancerek nie da się oderwać wzroku. Szampan też podajcie pierwszorzędny - odpowiadam, wyjaśniając dokładnie swoje stanowisko. Wolę zająć usta werbalizowaniem oczywistości, niż dać im wolność i pluć jadem. Ten zdążył już wezbrać i czuję powoli, jak się przelewa, a mi robi się niedobrze.
-Nie potrzeba powodzenia - zbywam to lekceważąco, jej słowa większej wartości nie przedstawiają. Przędziemy gęsto, popyt na kobiety, na ciało - nie spadnie. Gorzej, gdy przyjdą czasy, w których będę je musiał udostępniać żołnierzom. Póki co, ja kipię pomysłami, Ginnie dba, bym nie przeszarżował, zamyka budżet. Wiedzie nam się jak w raju, nawet pomimo braku w obsadzie koronnego klejnotu. Który rozwinął skrzydła, od dziwki do... wewnętrznie dalej kotłuje się we mnie mnóstwo negatywnej aury i wyzwisk wszelakich, każących spoglądać na Deirdre z maksymalną dozą podejrzliwości. Ale co, jeśli jednak źle ją osądzam? Czy każdy nie zasługuje na drugą szansę? Kredyt zaufania?
-Nietrudno kupić sobie nową tożsamość - jestem zacięty, choć nie tak, jak przed sekundą, gdy poważnie rozważałem, czy nie dać jej wylecieć z moich ramion przy obrocie wprost na elegancki drink bar. Cóż, przypadki chodzą po ludziach. Zwłaszcza tych w skrajnych emocjach. Trzymam ją jednak dalej, mocno i pewnie, a choć nie odnajduję przyjemności w tej konwersacji, czerpię ją z tańca. Żadne z nas nie zasługuje na miano mistrzów, lecz zachowujemy stosowną płynność. Żałuję, że orkiestra nie zainicjowała tanga, w nim sprawdzam się zdecydowanie najlepiej - zatem wyszłaś za mąż. Szczęśliwie. Bogato. Gratulacje - brzmię nieszczerze, ale wcale się z tym nie kryję - chętnie poznam twojego wybranka. Czym się zajmuje? - dopytuję, może faktycznie jakiś Mericourt istnieje i nawet nosi na palcu obrączkę. Może nawet ją kocha. Co nie zmienia stwierdzonego faktu, że to Rosier ją pieprzył i umieścił w operze stworzonej dla mojej siostry, może nawet on zasugerował jej noszenie tej uroczej sukni - na pamiątkę niedorzecznie drogiej gejszy, która na jedno jego skinienie zdzierała sobie kolana.
-Moja droga, wydaje mi się, że ponownie się nie zrozumieliśmy. Tristan może ruchać kogo mu się żywnie podoba, nie będę się w to wtrącał, ani w to ingerował, nawet, jeśli na tym nie zarabiam. Martwi mnie zupełnie co innego - pokrótce streszczam mój punkt widzenia. Panienek na jeden raz mu nie policzę, nic mi do tego, gdzie pakuje swojego kutasa. O tym, że również w Evandrę - wolę nie myśleć. Mierzi mnie za to jego stałość i emocjonalność, burzy się we mnie krew, dalej szukam winnego. Czyjaś, no, może nie głowa, ale chociaż zęby - polecieć muszą.
-Pożądam innych atrakcji, Deirdre. Obawiam się, że nieco się rozstroiłem. Wielka szkoda, że tuż przed wielkim finałem przedstawienia - kwituję prawie z przykrością, mierząc ją zobojętniałym spojrzeniem. Czuję się, jakby ktoś przeciągnął mnie przez magiczną wyżymarkę. Już wiem, dokąd poniosą mnie nogi, prosto do domu. Uchylę okno, wypalę dwa skręty jeden za drugim i pójdę spać, rozleniwiony, myśląc tylko o dobrych rzeczach. Odechciało mi się harców. Dalej mam kwaśno w buzi.
-Najwyraźniej natrafiły we mnie na wyjątkowo podatny materiał - odpowiadam, zadzierając podbródek do góry i usztywniając naszą taneczną ramę. Krok w bok, potem w tył, odstawienie nogi, zamaszyste zgarnięcie parkietu, odwrócenie głowy tak, by nie patrzeć jej w oczy - a ciekawość, to nie żal. Bliżej jest temu tęsknocie - ucinam, bo przecież doskonale znam to uczucie. Z autopsji. Mógłbym pokazać jej - im(?) - wielki świat, ale dalej nie posiadam mocy sprawczej i decyzyjnej, nawet nad sobą samym. Teraz tańczę, zaraz się pokłonię, a pozłacana pozytywka się zamknie, by wkrótce powtórzyć schemat od początku z innym idiotom. Chętniejszym ode mnie, dla miłej odmiany. Deirdre tu również cieszy się popularnością.
-Nie podobają mi się syreny w zamknięciu. Za to akustyka jest zachwycająca, wiosenny repertuar robi ogromne wrażenie, od tancerek nie da się oderwać wzroku. Szampan też podajcie pierwszorzędny - odpowiadam, wyjaśniając dokładnie swoje stanowisko. Wolę zająć usta werbalizowaniem oczywistości, niż dać im wolność i pluć jadem. Ten zdążył już wezbrać i czuję powoli, jak się przelewa, a mi robi się niedobrze.
-Nie potrzeba powodzenia - zbywam to lekceważąco, jej słowa większej wartości nie przedstawiają. Przędziemy gęsto, popyt na kobiety, na ciało - nie spadnie. Gorzej, gdy przyjdą czasy, w których będę je musiał udostępniać żołnierzom. Póki co, ja kipię pomysłami, Ginnie dba, bym nie przeszarżował, zamyka budżet. Wiedzie nam się jak w raju, nawet pomimo braku w obsadzie koronnego klejnotu. Który rozwinął skrzydła, od dziwki do... wewnętrznie dalej kotłuje się we mnie mnóstwo negatywnej aury i wyzwisk wszelakich, każących spoglądać na Deirdre z maksymalną dozą podejrzliwości. Ale co, jeśli jednak źle ją osądzam? Czy każdy nie zasługuje na drugą szansę? Kredyt zaufania?
-Nietrudno kupić sobie nową tożsamość - jestem zacięty, choć nie tak, jak przed sekundą, gdy poważnie rozważałem, czy nie dać jej wylecieć z moich ramion przy obrocie wprost na elegancki drink bar. Cóż, przypadki chodzą po ludziach. Zwłaszcza tych w skrajnych emocjach. Trzymam ją jednak dalej, mocno i pewnie, a choć nie odnajduję przyjemności w tej konwersacji, czerpię ją z tańca. Żadne z nas nie zasługuje na miano mistrzów, lecz zachowujemy stosowną płynność. Żałuję, że orkiestra nie zainicjowała tanga, w nim sprawdzam się zdecydowanie najlepiej - zatem wyszłaś za mąż. Szczęśliwie. Bogato. Gratulacje - brzmię nieszczerze, ale wcale się z tym nie kryję - chętnie poznam twojego wybranka. Czym się zajmuje? - dopytuję, może faktycznie jakiś Mericourt istnieje i nawet nosi na palcu obrączkę. Może nawet ją kocha. Co nie zmienia stwierdzonego faktu, że to Rosier ją pieprzył i umieścił w operze stworzonej dla mojej siostry, może nawet on zasugerował jej noszenie tej uroczej sukni - na pamiątkę niedorzecznie drogiej gejszy, która na jedno jego skinienie zdzierała sobie kolana.
-Moja droga, wydaje mi się, że ponownie się nie zrozumieliśmy. Tristan może ruchać kogo mu się żywnie podoba, nie będę się w to wtrącał, ani w to ingerował, nawet, jeśli na tym nie zarabiam. Martwi mnie zupełnie co innego - pokrótce streszczam mój punkt widzenia. Panienek na jeden raz mu nie policzę, nic mi do tego, gdzie pakuje swojego kutasa. O tym, że również w Evandrę - wolę nie myśleć. Mierzi mnie za to jego stałość i emocjonalność, burzy się we mnie krew, dalej szukam winnego. Czyjaś, no, może nie głowa, ale chociaż zęby - polecieć muszą.
-Pożądam innych atrakcji, Deirdre. Obawiam się, że nieco się rozstroiłem. Wielka szkoda, że tuż przed wielkim finałem przedstawienia - kwituję prawie z przykrością, mierząc ją zobojętniałym spojrzeniem. Czuję się, jakby ktoś przeciągnął mnie przez magiczną wyżymarkę. Już wiem, dokąd poniosą mnie nogi, prosto do domu. Uchylę okno, wypalę dwa skręty jeden za drugim i pójdę spać, rozleniwiony, myśląc tylko o dobrych rzeczach. Odechciało mi się harców. Dalej mam kwaśno w buzi.
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Taniec pozwalał rozłożyć nieco panujące pomiędzy nimi napięcie, roznieść je na przestrzeni parkietu, pozbyć się choć części nagromadzonego prądu w zamaszystych gestach, sztywnych krokach, przyśpieszonym rytmie serca, uderzającego głucho w takt muzyki. Jeden utwór płynnie przeszedł w kolejny, wokół bankiet trwał w najlepsze i troskliwa Deirdre mimo skupienia na swym rozmówcy, kątem oka bacznie obserwowała zachowanie gości. Czy są zadowoleni, czy niczego im nie brakuje, czy zabawa toczy się w odpowiednim kierunku, zaspokajając wygórowane potrzeby arystokracji. Wydawało się, że tak, mogła więc znów w pełni skupić się na szlifowaniu tanecznych zdolności oraz wirowaniu do melodii konwersacji z wymagającym partnerem. - Zawsze podejrzewałam, że masz wielkie serce - skwitowała pogodnie, nie mijając się aż tak z prawdą i choć nie tak wyobrażała sobie bezwzględnego właściciela burdelu, to Francis ze swoim podejściem wydawał się paradoksalnie pasować do wybranego przez siebie stanowiska. Tak długo, jak ktoś inny trzymał całe przedsiębiorstwo w ryzach. - Miło mi to słyszeć - sparafrazowała mniej lub bardziej wymuszone komplementy dotyczące zasobów la Fantasmagorie. Wbrew pozorom ceniła informacje zwrotne od gości, lubiła spełniać ich zachcianki, wsłuchiwać się w sugestie, a wszystko to, by uczynić ten pomnik miłości do lady Evandry Rosier jeszcze wspanialszym. Masochizm mieszał się z profesjonalizmem - i Deirdre nie zamierzała już walczyć ze sprzecznymi emocjami. - Któryś z naszych wiosennych występów szczególnie przypadł ci do gustu? - zagadnęła, szczerze zainteresowana, płynnie poruszając się zarówno po marmurowej posadzce, jak i po grząskich meandrach konwersacji z tykającą personifikacją Bombardy maximy. - Chciałam być uprzejma. Co pozwoliłoby nam na wymianę...pewnych informacji. Sprowadzacie wina z Francji, tak? Polecasz którąś z czarodziejskich winnic na Wybrzeżu? - dorzuciła melodyjnie, postanawiając zmienić temat na bardziej konkretny. Dla obydwu stron, miała nadzieję, że również Francis doceni prowadzenie rozmowy - ona wszak doceniała sposób, w jaki prowadził ją w tańcu, trochę chaotycznie i bez mistrzowskiego zacięcia, ale nie wpadli jeszcze na innego gościa baletu i nie wylali na siebie żadnego napoju. Ani steku przekleństw lub łez rozpaczy.
- Nie kupiłam jej - sprostowała nieco chłodniejszym tonem. Postanowiła też nie dziękować za gratulacje - nie brzmiały szczerze, raczej jako przytyk. - Bastien Mericourt. Krytyk sztuki, wykładowca Francuskiej Magicznej Akademii Nauk, mecenat malarzy - powiedziała zgodnie z prawdą, milknąc na moment, gdy wykonywali kolejny obowiązkowy element fokstrota, wymagający szczególnej uwagi. - Niestety, zabrała go ciężka choroba. Konsekwencja końca anomalii - dodała, umiejętnie dawkując smutek, ból, ale i pozę wytrzymałej, silnej czarownicy. Zamrugała lekko, wydychając powietrze przez nozdrza: drobne gesty, drobne grymasy na pięknej twarzy, pozwalające uwierzyć w zaprezentowaną historię. - Dał mi więcej niż ktokolwiek wcześniej. Nowe życie, nowe możliwości, także tutaj - ale nie chcę o nim teraz rozmawiać - zakończyła trochę sztywno, dbając o to, by nawet zaciśnięcie żuchwy świadczyło o ukrywanym poruszeniu. Oraz...wzburzeniu słownictwem, prezentowanym przez arystokratę. Deirdre zerknęła na Lestrange'a z ukosa, a kąciki pełnych warg zadrżały. - Francisie, proszę, dbajmy o kulturę języka. Przynajmniej tutaj. I o szacunek do nestora Rosierów - zwróciła mu delikatnie uwagę, zniżając głos do szeptu. Wolała, by nikt z gości nie podsłyszał wypowiedzi brata Evandry, głównie z troski o niego samego. I tak nie cieszył się przesadnie dobrą reputacją, łamiąc wiele konserwatywnych standardów, a mimo wszystko, nie na rękę było niszczenie dziedzica błękitnej krwi, do tego związanego tak ściśle z rodem z Kent. - Co więc cię martwi? Czy mogę jakoś rozwiać te problemy? Od tego tu jestem - by dbać o zadowolenie gości - powiedziała swobodnie i choć same słowa mogły brzmieć technicznie, wręcz urzędniczo, to melodia głosu, szczere spojrzenie i urok osobisty madame Mericourt pozbawiał je biurokratycznej aury. - Liczę więc, że niedługo sprostamy twoim wymaganiom. Pracujemy nad nowym spektaklem, nieco kontrowersyjnym - mam nadzieję, że ci się spodoba. Łamie wiele schematów i igra ze standardami, do jakich przywykliśmy - poinformowała, z gracją pozwalając Francisowi na poprowadzenie ostatnich kilku kroków. Czuła się zmęczona, nie tylko utrzymywaniem się na powierzchni rozmowy, ale i wymagającym tańcem: Francis miał w sobie coś drapieżnego, żywiołowego, nadążała za nim z pewnym trudem, balansując jednak ciałem w odpowiedni sposób, by nie utracić ani ramy - ani głowy.
- Nie kupiłam jej - sprostowała nieco chłodniejszym tonem. Postanowiła też nie dziękować za gratulacje - nie brzmiały szczerze, raczej jako przytyk. - Bastien Mericourt. Krytyk sztuki, wykładowca Francuskiej Magicznej Akademii Nauk, mecenat malarzy - powiedziała zgodnie z prawdą, milknąc na moment, gdy wykonywali kolejny obowiązkowy element fokstrota, wymagający szczególnej uwagi. - Niestety, zabrała go ciężka choroba. Konsekwencja końca anomalii - dodała, umiejętnie dawkując smutek, ból, ale i pozę wytrzymałej, silnej czarownicy. Zamrugała lekko, wydychając powietrze przez nozdrza: drobne gesty, drobne grymasy na pięknej twarzy, pozwalające uwierzyć w zaprezentowaną historię. - Dał mi więcej niż ktokolwiek wcześniej. Nowe życie, nowe możliwości, także tutaj - ale nie chcę o nim teraz rozmawiać - zakończyła trochę sztywno, dbając o to, by nawet zaciśnięcie żuchwy świadczyło o ukrywanym poruszeniu. Oraz...wzburzeniu słownictwem, prezentowanym przez arystokratę. Deirdre zerknęła na Lestrange'a z ukosa, a kąciki pełnych warg zadrżały. - Francisie, proszę, dbajmy o kulturę języka. Przynajmniej tutaj. I o szacunek do nestora Rosierów - zwróciła mu delikatnie uwagę, zniżając głos do szeptu. Wolała, by nikt z gości nie podsłyszał wypowiedzi brata Evandry, głównie z troski o niego samego. I tak nie cieszył się przesadnie dobrą reputacją, łamiąc wiele konserwatywnych standardów, a mimo wszystko, nie na rękę było niszczenie dziedzica błękitnej krwi, do tego związanego tak ściśle z rodem z Kent. - Co więc cię martwi? Czy mogę jakoś rozwiać te problemy? Od tego tu jestem - by dbać o zadowolenie gości - powiedziała swobodnie i choć same słowa mogły brzmieć technicznie, wręcz urzędniczo, to melodia głosu, szczere spojrzenie i urok osobisty madame Mericourt pozbawiał je biurokratycznej aury. - Liczę więc, że niedługo sprostamy twoim wymaganiom. Pracujemy nad nowym spektaklem, nieco kontrowersyjnym - mam nadzieję, że ci się spodoba. Łamie wiele schematów i igra ze standardami, do jakich przywykliśmy - poinformowała, z gracją pozwalając Francisowi na poprowadzenie ostatnich kilku kroków. Czuła się zmęczona, nie tylko utrzymywaniem się na powierzchni rozmowy, ale i wymagającym tańcem: Francis miał w sobie coś drapieżnego, żywiołowego, nadążała za nim z pewnym trudem, balansując jednak ciałem w odpowiedni sposób, by nie utracić ani ramy - ani głowy.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Konwersacje podszyte lodem i osobistą urazą - powinienem być w nich mistrzem. Nie jestem.
A na coś podobno przydają się ćwiczone rozmówki, nieważne że po francusku, przecież swobodnie mogę je przełożyć, żeby było po naszemu. Na coś podobno przydają się praktyki na salonach ciotki Gryzeldy, która żuje tytoń i na milę czuć od niej papierosy. Na coś podobno przydają się lekcje etykiety z naciskiem na zachowanie mimiki godnej rzeźby. Podobno.
Nie lubię kręcić się, wiercić, wbijać ołówków w miękkie ciało. Niechęć okazuję inaczej, osobiste porachunki stawiam jednak powyżej ogólnego dobra. Niby mam złote serce, ale pieprzony ze mnie egoista. Nic dziwnego, że kusi mnie wypranie brudów, przekopanie się przez całą stertę złego - część uzbieraliśmy razem, pewnie plącze się tam bielizna, którą jej podarowałem - wydmuchanie w powietrze ogromnych baniek unoszących się w górze dzięki pretensji. Gładki parkiet irytuje swoją neutralnością i tylko podsyca frustrację. Złe miejsce i jeszcze gorszy czas, życzyłbym sobie nigdy jej tu nie spotkać. Muzyka się zmienia, nieadekwatnie do nastroju i tańczymy dalej, a nasze ciała zgrywają się pomimo braku chemii. Lub obecności tej złej, elektryzującej i namawiającej do złego. Podstawię jej nogę, zadźwięczą kryształy. Potoczą się zęby. Przesuwam ostrożnym spojrzeniem po jej pełnych ustach muśniętych szminką i wstyd mi za moje myśli. Nie tak, upominam się, nie tak rozwiązuje się problemy.
Nie miałem ich nigdy wielu, takich naprawdę poważnego kalibru. Zwykle tylko drobne kłopociki, kochane, które po zaprasowaniu wkładałem w kieszonkę jak kwiat do butonierki albo puszczałem je wolno na wiatr, jak maleńkie latawce. Rozstrojenie osobowości i pewne ubytki psychiczne odkładam na razie do szuflady - o nich mówić nie chcę. Wielkie serce, odchylam nogę w bok i prowadzę ją dalej, niezmiennie energicznie. Kontrabas dziwnie dudni mi w uszach, tworząc szalenie porywający rytm, który każe mi nie zważać na jej słowa.
-O tak. Nie mogę się doczekać inscenizacji Hernaniego. W obecnych okolicznościach to dość... niecodzienny wybór - komentuję, już-już prawie wesół. Ciekawe, czy i tu dojdzie do bitwy, jeśli tak, usiądę w pierwszym rzędzie, naturalnie odpowiednio ubrany. Lubię takie widowiska, nawet jeśli nie biorę w nich udziału inaczej, niż jako obserwator. Swoją skórę szanuję i jest tylko jedna osoba, dla której dałbym ją sobie wygarbować w ramach czegoś ponad własnym kaprysem, opilstwem i nierozwagą.
-Z Francji, z Włoch - gdybym nie trzymał jej w ramionach, wzruszyłbym ramionami. Przyłapuje mnie na niewiedzy, lecz tuszować jej nie zamierzam - akurat tym zajmuje się Giovanna. Z nowości w karcie dużą popularnością cieszy się la Petite Siberie i abernet sauvignon, ale nie mam pojęcia, z jakich regionów pochodzą - dodaję, to nie moja działka. Może kiedyś, na starość zmienię się w zdziadziałego konesera-alkoholika, który po zapachu korku rozpozna winnicę, z której pochodzi butelka, ale teraz w głowie mi zupełnie inne wonie. Od Deirdre dalej czuć opium i jaśmin, zmieniła wiele, lecz perfumy pozostały te same. To daje mi do myślenia, ale koduję to raczej jako ciekawostkę, gdy dłonią ostrożnie przesuwam po jej łopatce. Przyzwoicie, to nadal tylko taniec, w jakim naprawdę się staram dotrzymać jej kroku. Pozostać partnerem godnym, mimo moich zakusów w stronę skandalu.
-Smutne - komentuję tragiczny koniec małżeństwa, choć w głowie obija mi się nieco inny epitet, trzysylabowy. Wygodne. Bardzo wygodne - niech mu ziemia lekką będzie - życzę niedbale, okręcając Deirdre wokół własnej osi. Kryształy za jej plecami mrugają do mnie zachęcająco, ale nie urządzę tu przecież szklanej pułapki. Zmysłów nie postradałem, nie, nie, nie.
-Boisz się, że komuś zwiędną uszy? Spokojnie, to dorośli ludzie. Znam ich - prycham, bo co trzeci z tego towarzystwa, nawet, jeśli z osiemdziesiątką na karku bawi się u mnie i harcuje aż miło. Na różne balety chadzają arystokraci, ale tylko część z nich odbywa się w budynkach oper i teatrów. Ona o tym wie dobrze, lecz i tak idzie w zaparte. Żąda szacunku dla Tristana bardziej ogniście, niż żądała go dla siebie. Wcześniej jedynie prosi, teraz już wymaga, czyżby wynik ówczesnej zażyłości?
Mam mętlik w głowie, co tylko potęguje narastające wkurwienie. Ktoś ma za to beknąć, nieważne, czy to już są urojenia, czy moja dedukcja nosi jakieś znamiona logiki.
-Poradzę sobie - ton mojego głosu zdradza rozdrażnienie. Zniecierpliwiony robię się bardziej porywczy, więc szukam pretekstu, by po prostu umknąć, przed jej spojrzeniem i sprzecznymi informacjami. Wierzyć jej, czy sobie? Wewnętrzne rozdarcie tylko się pogłębia, a im dłużej z nią rozmawiam, tym mniej jestem skłonny kwestionować fakty.
-Brzmi intrygująco. Mam jednak pełne ręce roboty, zmiany bywają palące. Nie mogę obiecać, że zdążę na premierę - mruczę, dumając nad standardami i schematami, które obiecuje łamać. Na przykład nadzianego cukrowego i jego równie słodkiej utrzymanki - widząc ten w gruzach, naprawdę byłbym zachwycony. Niedbale kiwam jej głową i odprowadzam do stolika, tu się pożegnamy. Przypomina mi węża, może egipską kobrę. Królewską, z tym że o koronę połasiła się z niewłaściwej skroni.
ztx2
A na coś podobno przydają się ćwiczone rozmówki, nieważne że po francusku, przecież swobodnie mogę je przełożyć, żeby było po naszemu. Na coś podobno przydają się praktyki na salonach ciotki Gryzeldy, która żuje tytoń i na milę czuć od niej papierosy. Na coś podobno przydają się lekcje etykiety z naciskiem na zachowanie mimiki godnej rzeźby. Podobno.
Nie lubię kręcić się, wiercić, wbijać ołówków w miękkie ciało. Niechęć okazuję inaczej, osobiste porachunki stawiam jednak powyżej ogólnego dobra. Niby mam złote serce, ale pieprzony ze mnie egoista. Nic dziwnego, że kusi mnie wypranie brudów, przekopanie się przez całą stertę złego - część uzbieraliśmy razem, pewnie plącze się tam bielizna, którą jej podarowałem - wydmuchanie w powietrze ogromnych baniek unoszących się w górze dzięki pretensji. Gładki parkiet irytuje swoją neutralnością i tylko podsyca frustrację. Złe miejsce i jeszcze gorszy czas, życzyłbym sobie nigdy jej tu nie spotkać. Muzyka się zmienia, nieadekwatnie do nastroju i tańczymy dalej, a nasze ciała zgrywają się pomimo braku chemii. Lub obecności tej złej, elektryzującej i namawiającej do złego. Podstawię jej nogę, zadźwięczą kryształy. Potoczą się zęby. Przesuwam ostrożnym spojrzeniem po jej pełnych ustach muśniętych szminką i wstyd mi za moje myśli. Nie tak, upominam się, nie tak rozwiązuje się problemy.
Nie miałem ich nigdy wielu, takich naprawdę poważnego kalibru. Zwykle tylko drobne kłopociki, kochane, które po zaprasowaniu wkładałem w kieszonkę jak kwiat do butonierki albo puszczałem je wolno na wiatr, jak maleńkie latawce. Rozstrojenie osobowości i pewne ubytki psychiczne odkładam na razie do szuflady - o nich mówić nie chcę. Wielkie serce, odchylam nogę w bok i prowadzę ją dalej, niezmiennie energicznie. Kontrabas dziwnie dudni mi w uszach, tworząc szalenie porywający rytm, który każe mi nie zważać na jej słowa.
-O tak. Nie mogę się doczekać inscenizacji Hernaniego. W obecnych okolicznościach to dość... niecodzienny wybór - komentuję, już-już prawie wesół. Ciekawe, czy i tu dojdzie do bitwy, jeśli tak, usiądę w pierwszym rzędzie, naturalnie odpowiednio ubrany. Lubię takie widowiska, nawet jeśli nie biorę w nich udziału inaczej, niż jako obserwator. Swoją skórę szanuję i jest tylko jedna osoba, dla której dałbym ją sobie wygarbować w ramach czegoś ponad własnym kaprysem, opilstwem i nierozwagą.
-Z Francji, z Włoch - gdybym nie trzymał jej w ramionach, wzruszyłbym ramionami. Przyłapuje mnie na niewiedzy, lecz tuszować jej nie zamierzam - akurat tym zajmuje się Giovanna. Z nowości w karcie dużą popularnością cieszy się la Petite Siberie i abernet sauvignon, ale nie mam pojęcia, z jakich regionów pochodzą - dodaję, to nie moja działka. Może kiedyś, na starość zmienię się w zdziadziałego konesera-alkoholika, który po zapachu korku rozpozna winnicę, z której pochodzi butelka, ale teraz w głowie mi zupełnie inne wonie. Od Deirdre dalej czuć opium i jaśmin, zmieniła wiele, lecz perfumy pozostały te same. To daje mi do myślenia, ale koduję to raczej jako ciekawostkę, gdy dłonią ostrożnie przesuwam po jej łopatce. Przyzwoicie, to nadal tylko taniec, w jakim naprawdę się staram dotrzymać jej kroku. Pozostać partnerem godnym, mimo moich zakusów w stronę skandalu.
-Smutne - komentuję tragiczny koniec małżeństwa, choć w głowie obija mi się nieco inny epitet, trzysylabowy. Wygodne. Bardzo wygodne - niech mu ziemia lekką będzie - życzę niedbale, okręcając Deirdre wokół własnej osi. Kryształy za jej plecami mrugają do mnie zachęcająco, ale nie urządzę tu przecież szklanej pułapki. Zmysłów nie postradałem, nie, nie, nie.
-Boisz się, że komuś zwiędną uszy? Spokojnie, to dorośli ludzie. Znam ich - prycham, bo co trzeci z tego towarzystwa, nawet, jeśli z osiemdziesiątką na karku bawi się u mnie i harcuje aż miło. Na różne balety chadzają arystokraci, ale tylko część z nich odbywa się w budynkach oper i teatrów. Ona o tym wie dobrze, lecz i tak idzie w zaparte. Żąda szacunku dla Tristana bardziej ogniście, niż żądała go dla siebie. Wcześniej jedynie prosi, teraz już wymaga, czyżby wynik ówczesnej zażyłości?
Mam mętlik w głowie, co tylko potęguje narastające wkurwienie. Ktoś ma za to beknąć, nieważne, czy to już są urojenia, czy moja dedukcja nosi jakieś znamiona logiki.
-Poradzę sobie - ton mojego głosu zdradza rozdrażnienie. Zniecierpliwiony robię się bardziej porywczy, więc szukam pretekstu, by po prostu umknąć, przed jej spojrzeniem i sprzecznymi informacjami. Wierzyć jej, czy sobie? Wewnętrzne rozdarcie tylko się pogłębia, a im dłużej z nią rozmawiam, tym mniej jestem skłonny kwestionować fakty.
-Brzmi intrygująco. Mam jednak pełne ręce roboty, zmiany bywają palące. Nie mogę obiecać, że zdążę na premierę - mruczę, dumając nad standardami i schematami, które obiecuje łamać. Na przykład nadzianego cukrowego i jego równie słodkiej utrzymanki - widząc ten w gruzach, naprawdę byłbym zachwycony. Niedbale kiwam jej głową i odprowadzam do stolika, tu się pożegnamy. Przypomina mi węża, może egipską kobrę. Królewską, z tym że o koronę połasiła się z niewłaściwej skroni.
ztx2
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
| 1 września
Czy istniał lepszy czas do świętowania niż teraz? Gdy Lord Voldemort w pełni chwały, otwarcie, wpływał na brytyjską politykę, rozszerzając swe wpływy coraz dalej i głębiej. Gdy czarodziejska arystokracja w końcu mogła korzystać ze swych przywilejów niemalże bez ograniczeń. Gdy stolica magicznego społeczeństwa znów stała się perłą w koronie, bez śniedzi, szlamu i brudu, lśniąca jak nigdy wcześniej. Gdy zdrajcy oraz szlam otrzymywali zasłużoną karę, a utalentowani magowie - sowite nagrody za swe poświęcenia, odkrycia i dokonania. Tak, świat znów zaczynał być nieskrępowanie piękny, lato wcale nie chyliło się ku końcowi, a goście la Fantasmagorii korzystali z uroków sztuk wszelakich, celebrując początek nowego miesiąca w najelegantszych okolicznościach. I choć jesienny, główny sezon baletowych spektakli jeszcze się nie zaczął, to magiczny balet przyciągał wyższe sfery także z okazji wystaw malarskich, recitali czy choćby bankietów, organizowanych coraz częściej, by udowodnić, jak doskonale ma się arystokracja oraz nowy, wspaniały świat. Za kulisami wyglądało to inaczej, wojna utrudniała zdobycie materiałów, zniechęcała do dalekich podróży, narażała na opóźnienia dostawy luksusowych dóbr: Deirdre czuła na karku nieprzyjemny, chłodny dreszcz, bo jak zwykle wybiegała myślami w przyszłość, stąpając twardo po ziemi, logiczna do bólu - tego wieczoru pozwoliła sobie jednak na odrobinę relaksu. Zostawiła za sobą listę zobowiązań, rachunków i listów, informujących o zaginionym ładunku z mahoniowymi instrumentami, sprowadzanymi specjalnie dla syren, sumiennie wypełniając obowiązki innego rodzaju. Jak zwykle zabawiała rozmową, troszczyła się o komfort, informowała, flirtowała i wspierała każdego, kto tego potrzebował, szeptami podpowiadając kelnerom oraz innym podwładnym, co należy podczas bankietu zmienić bądź dopracować. To konkretne spotkanie nie miało motywu przewodniego, bo choć pozornie wiązało się z odsłonięciem nowej serii obrazów we wschodniej części la Fantasmagorii, to goście szybko przenieśli się do sali bankietowej i restauracji, korzystając z wykwintnych potraw, niedorzecznie drogich trunków i równie luksusowego towarzystwa. Niektórzy prowadzili zakulisowe negocjacje przedsiębiorców, inni zakładali rozwijali polityczne wici, wszyscy zaś - cieszyli każdy ze zmysłów. Pięknem architektury, obrazów, swych partnerek, ale także radością tańca, drżeniem granej na żywo muzyki i przekonaniem, że stanowią centrum świata.
Deirdre kiedyś patrzyła na ten obcy, niedostępny poziom z pogardą i złością, lecz te uczucia przeminęły, stłumione społecznym awansem. Dalej spychającym ją na margines, była tu wszak w roli służalczej, pomijana, dyskretna, a w najlepszym (najgorszym?) przypadku zmagająca się z przesadną adoracją podpitych arystokratów. Nie tego wieczoru - z prostego, acz zapierającego dech w piersiach powodu. Wszystkie spojrzenia przyciągała ona, o urodzie niemożliwej do oddania słowami, o srebrzystych włosach skrzących się w promieniach zachodzącego słońca, wpadającego przez wielkie okna sali; o oczach o barwie najgłębszej, najczystszej wody, w której rodzą się syreny; o ciele smukłym i gibkim, odzianym w najdroższe materiały, podkreślające tylko aurę magicznego pochodzenia.
Deirdre olała patrzeć na nią, niż na towarzyszącego jej mężczyznę. Nie czyniła tego otwarcie ani wprost, lecz nie sposób było ignorować nestora i małżonkę, to właściwie byłoby jeszcze bardziej podejrzane. Natykała się więc na tę niedorzecznie idealną parę notorycznie, raz brylującą na środku parkietu, raz otoczoną wianuszkiem pochlebców (lub przyjaciół? ach, te szarości wyższych sfer), pragnących coś ugrać dla siebie, a za każdym razem coś w sercu skośnookiej napinało się do granic wytrzymałości. Bez odbicia w mimice czy zachowaniu, krążyła wśród gości wysoka, wysmukła, odziana w szmaragdową suknię, z włosami upiętymi w wysoki kok, z mocnym makijażem i ciężarem drogiej biżuterii, jednocześnie trudna i łatwa do przeoczenia. Miała dbać o komfort gości, o to, by nie zabrakło Toujours Pur, odpowiedniej muzyki i podniosłej atmosfery - była na każde skinienie przedstawicieli wyższych sfer, ale nie spodziewała się, że finalnie los postawi na jej ścieżce akurat Evandrę.
Bankiet trwał w najlepsze, słońce zaszło, a szeroko otwarte na oścież okna i drzwi balkonowe zachęcały do wymknięcia się na rozświetlony świecami taras - popołudniowy bankiet przybrał na intensywności, duszności, gęste od samozadowolenia powietrze oblepiało usta i twarze, lecz lady Rosier wyglądała nienagannie. Piękniej, niż zwykle; piękniej niż za każdym razem, gdy mijały się w la Fantasmagorii, wymieniając uprzejmości. Tym razem żona Tristana kierowała się jednak prosto ku niej, a Deirdre - nie zamierzała uciekać. Ani zastanawiać się, gdzie znajdował się Rosier: czy w saloniku dżentelmenów, gdzie negocjował w męskim towarzystwie korzystne dla rezerwatu układy, czy może gdzieś na zapleczu scen, zabawiając się z kolejną młodziutką baletnicą.
- Lady Rosier - lady obecność sprawia, że ten bankiet dla większości będzie niezapomnianym przeżyciem - powitała Evandrę skinięciem głowy, splatając dłonie na przedzie sukni. Czuła się pewnie, lecz przy półwili...światło załamywało się na jej niekorzyść, a nieprzyjemna szarość zaczynała wpełzać pod skórę. Z bliska jasnowłosa była jeszcze piękniejsza, prawie absurdalnie, nierealnie, dekoncentrująco: nawet ją, kobietę. Mężczyźni musieli szaleć, gdy stała obok. A ten jeden, wyjątkowy - gdy budził się u jej boku każdego dnia. Nie, nie powinna o tym teraz myśleć: uśmiechnęła się z idealnie wymieszanym szacunkiem i pokorą. - Czy mogę w czymś lady pomóc? - powtórzyła swój refren melodyjnym głosem: czy Evandra chciała skrytykować wystawę, rozkazać zwolnić kucharza, a może poprosić o pomoc w znalezieniu męża? Niezależnie od powodu, madame Mericourt musiała zaspokoić wszystkie jej pragnienia. W końcu balet stworzono dla niej; dla wyjątkowej kobiety, czarownicy, żony i matki, na którą mogła patrzeć tylko z dołu, z perspektywy kogoś nieznaczącego, skrywającego się w szarościach drugiego planu.
Czy istniał lepszy czas do świętowania niż teraz? Gdy Lord Voldemort w pełni chwały, otwarcie, wpływał na brytyjską politykę, rozszerzając swe wpływy coraz dalej i głębiej. Gdy czarodziejska arystokracja w końcu mogła korzystać ze swych przywilejów niemalże bez ograniczeń. Gdy stolica magicznego społeczeństwa znów stała się perłą w koronie, bez śniedzi, szlamu i brudu, lśniąca jak nigdy wcześniej. Gdy zdrajcy oraz szlam otrzymywali zasłużoną karę, a utalentowani magowie - sowite nagrody za swe poświęcenia, odkrycia i dokonania. Tak, świat znów zaczynał być nieskrępowanie piękny, lato wcale nie chyliło się ku końcowi, a goście la Fantasmagorii korzystali z uroków sztuk wszelakich, celebrując początek nowego miesiąca w najelegantszych okolicznościach. I choć jesienny, główny sezon baletowych spektakli jeszcze się nie zaczął, to magiczny balet przyciągał wyższe sfery także z okazji wystaw malarskich, recitali czy choćby bankietów, organizowanych coraz częściej, by udowodnić, jak doskonale ma się arystokracja oraz nowy, wspaniały świat. Za kulisami wyglądało to inaczej, wojna utrudniała zdobycie materiałów, zniechęcała do dalekich podróży, narażała na opóźnienia dostawy luksusowych dóbr: Deirdre czuła na karku nieprzyjemny, chłodny dreszcz, bo jak zwykle wybiegała myślami w przyszłość, stąpając twardo po ziemi, logiczna do bólu - tego wieczoru pozwoliła sobie jednak na odrobinę relaksu. Zostawiła za sobą listę zobowiązań, rachunków i listów, informujących o zaginionym ładunku z mahoniowymi instrumentami, sprowadzanymi specjalnie dla syren, sumiennie wypełniając obowiązki innego rodzaju. Jak zwykle zabawiała rozmową, troszczyła się o komfort, informowała, flirtowała i wspierała każdego, kto tego potrzebował, szeptami podpowiadając kelnerom oraz innym podwładnym, co należy podczas bankietu zmienić bądź dopracować. To konkretne spotkanie nie miało motywu przewodniego, bo choć pozornie wiązało się z odsłonięciem nowej serii obrazów we wschodniej części la Fantasmagorii, to goście szybko przenieśli się do sali bankietowej i restauracji, korzystając z wykwintnych potraw, niedorzecznie drogich trunków i równie luksusowego towarzystwa. Niektórzy prowadzili zakulisowe negocjacje przedsiębiorców, inni zakładali rozwijali polityczne wici, wszyscy zaś - cieszyli każdy ze zmysłów. Pięknem architektury, obrazów, swych partnerek, ale także radością tańca, drżeniem granej na żywo muzyki i przekonaniem, że stanowią centrum świata.
Deirdre kiedyś patrzyła na ten obcy, niedostępny poziom z pogardą i złością, lecz te uczucia przeminęły, stłumione społecznym awansem. Dalej spychającym ją na margines, była tu wszak w roli służalczej, pomijana, dyskretna, a w najlepszym (najgorszym?) przypadku zmagająca się z przesadną adoracją podpitych arystokratów. Nie tego wieczoru - z prostego, acz zapierającego dech w piersiach powodu. Wszystkie spojrzenia przyciągała ona, o urodzie niemożliwej do oddania słowami, o srebrzystych włosach skrzących się w promieniach zachodzącego słońca, wpadającego przez wielkie okna sali; o oczach o barwie najgłębszej, najczystszej wody, w której rodzą się syreny; o ciele smukłym i gibkim, odzianym w najdroższe materiały, podkreślające tylko aurę magicznego pochodzenia.
Deirdre olała patrzeć na nią, niż na towarzyszącego jej mężczyznę. Nie czyniła tego otwarcie ani wprost, lecz nie sposób było ignorować nestora i małżonkę, to właściwie byłoby jeszcze bardziej podejrzane. Natykała się więc na tę niedorzecznie idealną parę notorycznie, raz brylującą na środku parkietu, raz otoczoną wianuszkiem pochlebców (lub przyjaciół? ach, te szarości wyższych sfer), pragnących coś ugrać dla siebie, a za każdym razem coś w sercu skośnookiej napinało się do granic wytrzymałości. Bez odbicia w mimice czy zachowaniu, krążyła wśród gości wysoka, wysmukła, odziana w szmaragdową suknię, z włosami upiętymi w wysoki kok, z mocnym makijażem i ciężarem drogiej biżuterii, jednocześnie trudna i łatwa do przeoczenia. Miała dbać o komfort gości, o to, by nie zabrakło Toujours Pur, odpowiedniej muzyki i podniosłej atmosfery - była na każde skinienie przedstawicieli wyższych sfer, ale nie spodziewała się, że finalnie los postawi na jej ścieżce akurat Evandrę.
Bankiet trwał w najlepsze, słońce zaszło, a szeroko otwarte na oścież okna i drzwi balkonowe zachęcały do wymknięcia się na rozświetlony świecami taras - popołudniowy bankiet przybrał na intensywności, duszności, gęste od samozadowolenia powietrze oblepiało usta i twarze, lecz lady Rosier wyglądała nienagannie. Piękniej, niż zwykle; piękniej niż za każdym razem, gdy mijały się w la Fantasmagorii, wymieniając uprzejmości. Tym razem żona Tristana kierowała się jednak prosto ku niej, a Deirdre - nie zamierzała uciekać. Ani zastanawiać się, gdzie znajdował się Rosier: czy w saloniku dżentelmenów, gdzie negocjował w męskim towarzystwie korzystne dla rezerwatu układy, czy może gdzieś na zapleczu scen, zabawiając się z kolejną młodziutką baletnicą.
- Lady Rosier - lady obecność sprawia, że ten bankiet dla większości będzie niezapomnianym przeżyciem - powitała Evandrę skinięciem głowy, splatając dłonie na przedzie sukni. Czuła się pewnie, lecz przy półwili...światło załamywało się na jej niekorzyść, a nieprzyjemna szarość zaczynała wpełzać pod skórę. Z bliska jasnowłosa była jeszcze piękniejsza, prawie absurdalnie, nierealnie, dekoncentrująco: nawet ją, kobietę. Mężczyźni musieli szaleć, gdy stała obok. A ten jeden, wyjątkowy - gdy budził się u jej boku każdego dnia. Nie, nie powinna o tym teraz myśleć: uśmiechnęła się z idealnie wymieszanym szacunkiem i pokorą. - Czy mogę w czymś lady pomóc? - powtórzyła swój refren melodyjnym głosem: czy Evandra chciała skrytykować wystawę, rozkazać zwolnić kucharza, a może poprosić o pomoc w znalezieniu męża? Niezależnie od powodu, madame Mericourt musiała zaspokoić wszystkie jej pragnienia. W końcu balet stworzono dla niej; dla wyjątkowej kobiety, czarownicy, żony i matki, na którą mogła patrzeć tylko z dołu, z perspektywy kogoś nieznaczącego, skrywającego się w szarościach drugiego planu.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Ostatnio zmieniony przez Deirdre Mericourt dnia 29.12.20 9:45, w całości zmieniany 1 raz
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Podczas ostatniego spotkania z Emmą miała przyjemność obejrzeć kilka prac młodej czarownicy. Ujęcie dziecka bawiącego się na ruinach jednej z kamienic Londynu szczególnie złapało ją za serce i przez cały dzień nie potrafiła usunąć go sprzed oczu. Zdawała sobie sprawę z tego, że romantyzowanie wojny nie służy niczemu dobremu, zakrzywia tylko obraz i zaburza go, co uniemożliwia spojrzenie na konflikt obiektywnie. Po wydarzeniach na placu Connaught Square często wracała do rozmyślań nad tym jaka jest jej rola w całej tej sprawie. Chciała pozostać wierną samej sobie i dotrzymać obietnicy, że całe swoje serce włoży w to, by wspomóc Tristana. Dawna uraza wciąż obejmowała ją chłodem i nakazywała nie zbliżać się do niego zanadto, przeraźliwie bojąc się kolejnego zranienia. Mimo to nie mogła do końca zagłuszyć uczucia, które obudził w niej przed laty, dlatego też szybko zaufała jego zapewnieniom co do słuszności podejmowanych działań. Plan wymagał odświeżenia jej dawnych znajomości, by dotrzeć do rodzin pogrążonych w żałobie po stracie bliskich. To wspomnienie kadrów panny Frey wróciło jej na myśl, gdy przypomniała sobie o wernisażu, jaki miał się odbyć w la Fantasmagorie. Obrazy nieszczególnie ją interesowały, więc początkowo nie miała większej motywacji, by wybrać się na odsłonięcie wystawy, ale w końcu zmieniła zdanie. Była ciekawa czy słowa dawnej znajomej pokrywają się z prawdą. Evandra była jedną z osób, które opuściły część z obrazami jako ostatnie.
Przechodziła skupiona spod jednej ramy do drugiej, pozwalając by brzeg granatowej sukni ciągnął się za nią leniwie. Zaczęła przyzwyczajać się do noszenia ciemniejszych materiałów, wciąż dbając o to, by korespondowały z jej przywiązaniem do tradycji. Prosty krój miał nie rozpraszać zebranych i nie odciągać ich od prawdziwego powodu ich zgromadzenia. Nieszczególnie chciała wtedy rozmawiać na tematy niezwiązane z pracami. Trudno było jednak doszukiwać się zaangażowania w sztukę u niektórych z rozmówców, co tylko utwierdziło lady Rosier w przekonaniu, że koniecznie musi odwiedzić Emmę.
W chwilach takich jak ta cieszyła się, że towarzyszy jej Tristan, który zawsze brał na siebie poważniejsze tematy. Posłała mu raz wdzięczne spojrzenie, gdy odciągnął od niej uwagę, jak czuła się zbyt przytłoczona. Podczas bankietu wciąż jeszcze zamyślona, uśmiechała się do kolejnych osób, racząc komplementem lub żartem. Przez ostatni rok stroniła od tłumów, omijała spektakle, koncerty czy proszone kolacje w obawie przed zasłabnięciem. Dziś, czując się już o wiele lepiej, nie mogła narzekać na brak towarzystwa, każdy chciał zamienić z nią choć kilka słów. Przed opuszczeniem Château Rose zastanawiała się jeszcze czy aby nie bierze na siebie zbyt wiele. Wystawienie się na świecznik po takiej przerwie? Skąd brała w sobie cierpliwość, by nie okazując zmęczenia, tak szczerze cieszyć się zjałowych prowadzonych dyskusji? Starała się myśleć o możliwościach późniejszego złapania tych, którzy byli jej najbardziej potrzebni. Na madame Mericourt polowała już od dłuższej chwili nie tylko po to, by pochwalić organizację wydarzenia.
Gdy szanowny małżonek zniknął jej z pola widzenia, rozglądała się jeszcze przez moment po zebranych gościach, by mieć pewność, że żaden z nich nie zmierza w jej kierunku. W powiewie przyjemnie chłodnego wiatru dostrzegła swoją szansę, skierowała kroki na taras. Przygładziła jeszcze tylko niesforny kosmyk jasnych, upiętych w luźny, romantyczny kok włosów. Wepnięte nań spinki zakończone ozdobną masą perłową zabrała z Thorness Manor w ramach pamiątki. Ubierała je zawsze wtedy, gdy potrzebowała dodać sobie otuchy.
Stanęła przed nią z wysoko uniesioną brodą. Nie miały do tej pory zbyt wielu okazji, by porozmawiać twarzą w twarz i Evandra nie zdawała sobie sprawy ze wzrostu Deirdre. Szczupła sylwetka zawsze przemykała jej przed oczami w długim korytarzu, pozostawiając za sobą wyłącznie ciekawość. Niejednokrotnie zastanawiała się czy jeśli uda jej się złapać kontakt z tymi głęboko czarnymi oczami, znajdzie w nich zakopane tajemnice. Kobieta była jej obca, ale skoro Tristan zaufał jej na tyle, by powierzyć la Fantasmagorie w opiece, również pragnęła ją poznać.
- Chcę pogratulować udanego wernisażu, madame. - Skinęła głową, uśmiechając się nieśmiało, bo nie była pewna czy nie zdecydowała się wyjść na taras w poszukiwaniu chwili spokoju i oddechu. - Dobrze wiedzieć, że można wciąż znaleźć tych, którzy potrafią docenić sztukę. - Nie miała pewności, czy Deirdre się nią pasjonuje czy tylko dobrze wykonuje swoją pracę. Dla niej to było ważne, chciała by madame o tym wiedziała. Że niektórzy przychodzą tu tylko po to, by na mnie popatrzeć? Wolała trzymać się myśli, że chociaż w ten sposób zainspirowała ich do obcowania ze sztuką... - Przyznam, że z zainteresowaniem śledziłam wprowadzane do repertuaru pozycje. Doceniam pracę na rzecz szerzenia świadomości i wrażliwości. - Na piękno czy brzydotę, Evandra chciała oglądać je wszystkie! Już lata temu otwarto jej oczy, nakierowano na poszukiwania czegoś więcej - czy teatr pod opieką madame Mericourt będzie mógł to zapewnić? - Czy zdradzi mi madame choć jeden drobny szczegół związany z nadchodzącym sezonem? - Nie tylko chciała przygotować się do modnych tej jesieni tematów rozmów salonowych, ale i wykazać swoje zainteresowanie rozwojem teatru.
Przechodziła skupiona spod jednej ramy do drugiej, pozwalając by brzeg granatowej sukni ciągnął się za nią leniwie. Zaczęła przyzwyczajać się do noszenia ciemniejszych materiałów, wciąż dbając o to, by korespondowały z jej przywiązaniem do tradycji. Prosty krój miał nie rozpraszać zebranych i nie odciągać ich od prawdziwego powodu ich zgromadzenia. Nieszczególnie chciała wtedy rozmawiać na tematy niezwiązane z pracami. Trudno było jednak doszukiwać się zaangażowania w sztukę u niektórych z rozmówców, co tylko utwierdziło lady Rosier w przekonaniu, że koniecznie musi odwiedzić Emmę.
W chwilach takich jak ta cieszyła się, że towarzyszy jej Tristan, który zawsze brał na siebie poważniejsze tematy. Posłała mu raz wdzięczne spojrzenie, gdy odciągnął od niej uwagę, jak czuła się zbyt przytłoczona. Podczas bankietu wciąż jeszcze zamyślona, uśmiechała się do kolejnych osób, racząc komplementem lub żartem. Przez ostatni rok stroniła od tłumów, omijała spektakle, koncerty czy proszone kolacje w obawie przed zasłabnięciem. Dziś, czując się już o wiele lepiej, nie mogła narzekać na brak towarzystwa, każdy chciał zamienić z nią choć kilka słów. Przed opuszczeniem Château Rose zastanawiała się jeszcze czy aby nie bierze na siebie zbyt wiele. Wystawienie się na świecznik po takiej przerwie? Skąd brała w sobie cierpliwość, by nie okazując zmęczenia, tak szczerze cieszyć się z
Gdy szanowny małżonek zniknął jej z pola widzenia, rozglądała się jeszcze przez moment po zebranych gościach, by mieć pewność, że żaden z nich nie zmierza w jej kierunku. W powiewie przyjemnie chłodnego wiatru dostrzegła swoją szansę, skierowała kroki na taras. Przygładziła jeszcze tylko niesforny kosmyk jasnych, upiętych w luźny, romantyczny kok włosów. Wepnięte nań spinki zakończone ozdobną masą perłową zabrała z Thorness Manor w ramach pamiątki. Ubierała je zawsze wtedy, gdy potrzebowała dodać sobie otuchy.
Stanęła przed nią z wysoko uniesioną brodą. Nie miały do tej pory zbyt wielu okazji, by porozmawiać twarzą w twarz i Evandra nie zdawała sobie sprawy ze wzrostu Deirdre. Szczupła sylwetka zawsze przemykała jej przed oczami w długim korytarzu, pozostawiając za sobą wyłącznie ciekawość. Niejednokrotnie zastanawiała się czy jeśli uda jej się złapać kontakt z tymi głęboko czarnymi oczami, znajdzie w nich zakopane tajemnice. Kobieta była jej obca, ale skoro Tristan zaufał jej na tyle, by powierzyć la Fantasmagorie w opiece, również pragnęła ją poznać.
- Chcę pogratulować udanego wernisażu, madame. - Skinęła głową, uśmiechając się nieśmiało, bo nie była pewna czy nie zdecydowała się wyjść na taras w poszukiwaniu chwili spokoju i oddechu. - Dobrze wiedzieć, że można wciąż znaleźć tych, którzy potrafią docenić sztukę. - Nie miała pewności, czy Deirdre się nią pasjonuje czy tylko dobrze wykonuje swoją pracę. Dla niej to było ważne, chciała by madame o tym wiedziała. Że niektórzy przychodzą tu tylko po to, by na mnie popatrzeć? Wolała trzymać się myśli, że chociaż w ten sposób zainspirowała ich do obcowania ze sztuką... - Przyznam, że z zainteresowaniem śledziłam wprowadzane do repertuaru pozycje. Doceniam pracę na rzecz szerzenia świadomości i wrażliwości. - Na piękno czy brzydotę, Evandra chciała oglądać je wszystkie! Już lata temu otwarto jej oczy, nakierowano na poszukiwania czegoś więcej - czy teatr pod opieką madame Mericourt będzie mógł to zapewnić? - Czy zdradzi mi madame choć jeden drobny szczegół związany z nadchodzącym sezonem? - Nie tylko chciała przygotować się do modnych tej jesieni tematów rozmów salonowych, ale i wykazać swoje zainteresowanie rozwojem teatru.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Ton głosu Evandry zawsze budził zdziwienie: do wyglądu półwili można było przywyknąć, przygotować się na konfrontację z absolutnym pięknem, a przynajmniej zaakceptować fakt nieskazitelnej prezencji, opiewanej w poematach czy uwiecznianej na obrazach, lecz głos, śpiewny, syreni, melodyjny, jednocześnie po kobiecemu wysoki i przypominający kokieteryjne wibrację dzwoneczków, burzył krew nawet najbardziej opanowanych jednostek. Deirdre także, męski pierwiastek rósł na żyznej glebie toksycznej ambicji oraz rosnącej władzy wyjątkowo bujnie, pozwalając spojrzeć na stojącą naprzeciw niej złotowłosą okiem omotanym samczą magią. Ugięte kolana, dreszcz biegnący po plecach, rozchylone usta, rozszerzające się źrenice - Mericourt była świadoma reakcji ciała, nad jakimi panowała jednak znacznie wprawnej od czarodziejów. Chwilową słabość postawy skryła za poprawieniem szmaragdowej sukni, rumieniec zrzuciła na karb parnego wnętrza sali bankietowej, a kąciki drżących warg szybko uniosły się ku górze w głębszym uśmiechu. Evandra. Piękna, cudowna, oszałamiająca, pieprzona przez Tristana Evandra. Czy ten wieczór mógł skończyć się na przyjemniejszym spotkaniu?
- Och, dziękuję, lady Rosier, aczkolwiek gratulacje powinny spłynąć w stronę artysty. Ja jestem tylko skromną organizatorką, opiekunką tego cudownego miejsca, pokorną kapłanką, która dba o to, by ogień piękna nigdy nie zgasł i dalej ozłacał naszą trudną codzienność, niezależnie od sytuacji poza murami la Fantasmagorii - odpowiedziała melodyjnie, świadoma, że własny głos, którym tak doskonale operowała, zmysłowy, niski i przypominający momentami kocie mruczenie, w porównaniu z zaśpiewem Evandry brzmiał niczym rozsypywanie żwiru na pordzewiałą blachę. Dostrzegana na każdym kroku przepaść pomiędzy nią a arystokratką drażniła ostatni żywy nerw w wrażliwości śmierciożerczyni: na razie nie rozgrzała go do białości, ale Deirdre dawno nie czuła tego rodzaju dyskomfortu, do tego obudowanego czystą, logiczną ciekawością. Zaintrygowaniem, kim była czarownica, dla której Rosier był w stanie poświęcić dosłownie wszystko. Piękna, bez wątpienia, o perfekcyjnych manierach, nienagannym rodowodzie, wyczuciu stylu, artystycznym obeznaniu...Zalety mogłaby wymieniać bez końca, lecz Mericourt pragnęła dotrzeć głębiej. Wślizgnąć się pod śliczną buzię, szarpnąć za wystającą z granatowej sukni nitkę, obnażyć to, co brzydkie, niewychowane, wątpiące i brudne. Wierzyła, że wywleczona na nice półwila będzie taka, jak każdy czarodziej: pokryta siniakami i bliznami własnych błędów, lęków i straty. Nie zamierzała dokonywać tego od razu, publicznie, myśli śmierciożerczyni nie krążyły tymi konkretnymi ścieżkami popychane pragnieniem zemsty czy triumfu - kierowała nią pozbawiona złośliwości fascynacja oraz charakterystyczna dla Deirdre potrzeba zrozumienia. Poznania. Nauczenia się czyjejś prawdy, owszem, po to, by móc ją potem wykorzystać do własnych celów i wcielić do repertuaru kłamstw, lecz czy było to aż tak niemoralne?
- Mogłabym zdradzić lady znacznie więcej sekretów la Fantasmagorii, nie tylko dotyczących planów na chłodne, zimowe wieczory - lecz czy to nie zepsułoby niespodzianki? - zagadnęła z kocim uśmiechem, mimowolnie sunąc wzrokiem wzdłuż upiętych oryginalnymi spinkami włosów półwili, srebrzystych pukli o wręcz nienaturalnym blasku. Ledwie powstrzymała dłoń mknącą ku skroni Evandry, by odgarnąć ten kosmyk, sprawdzić, czy jest tak gładki, na jaki wygląda, czy pachnie złotem, luksusem, pudrem i płatkami róż. - Nie lubi lady być zaskakiwana? Prowadzona ciemnym korytarzem z zasłoniętymi jedwabną apaszką oczami? Czując tylko intensywny zapach wody kolońskiej i ciężki oddech kierującego lady ciałem czarodzieja? - kontynuowała tym samym uprzejmym, nudnym tonem, choć tematyka konwersacji znacznie odbiegała od banalnej wymiany komplementów bądź powtarzalnych, salonowych schematów. Czarne oczy bacznie śledziły reakcję Evandry: Deirdre była gotowa gładko zmienić ton ich pogawędki tuż przed tym, gdy lady Rosier zapowietrzyłaby się z urazy lub zawstydzenia. - Mogę zaproponować lady pewną grę? Sekret za sekret. Uchylę rąbka tajemnic repertuaru lub innych, interesujących cię tajemnic, ale w zamian...chciałabym poznać tą niesamowitą istotę, której magia wypełnia to miejsce. Fantasmagorię stworzono z miłości do lady - nic dziwnego, że fascynujesz każdego z wielbiących to miejsce - zakończyła subtelnym pochlebstwem, pozbawionym pozłotki czy mdlącego przesłodzenia: patrzyła na filigranową półwilę ze spokojem, z nieco zmrużonymi oczami, a powieki lśniły czernią ciężkiego, nieczęsto widzianego na bankietach makijażu, podkreślającego tylko orientalny odcień skóry oraz niepokojący mrok tęczówek. Może nie powinna tego robić: prowokować, spoufalać się, obnażać przed żoną Tristana zaintrygowania jej nieskromną osobą, ale nie potrafiła się powstrzymać. Wino, letni upał, zmęczenie, znudzenie i tęsknota za czarodziejem, który rzucał jej zaledwie ochłapy swego czasu i obecności, sprawiały, że Deirdre podążała za swymi pragnieniami. Nawet tak łagodnymi jak chęć poznania swej niedoścignionej rywalki. Nie liczyła na odnalezienie słabych stron, które potem mogłaby wykorzystać, Evandra znajdowała się daleko poza zasięgiem - ale wzbudziła w Rosierze szaloną miłość, a to czyniło ją więcej niż pasjonującą.
- Och, dziękuję, lady Rosier, aczkolwiek gratulacje powinny spłynąć w stronę artysty. Ja jestem tylko skromną organizatorką, opiekunką tego cudownego miejsca, pokorną kapłanką, która dba o to, by ogień piękna nigdy nie zgasł i dalej ozłacał naszą trudną codzienność, niezależnie od sytuacji poza murami la Fantasmagorii - odpowiedziała melodyjnie, świadoma, że własny głos, którym tak doskonale operowała, zmysłowy, niski i przypominający momentami kocie mruczenie, w porównaniu z zaśpiewem Evandry brzmiał niczym rozsypywanie żwiru na pordzewiałą blachę. Dostrzegana na każdym kroku przepaść pomiędzy nią a arystokratką drażniła ostatni żywy nerw w wrażliwości śmierciożerczyni: na razie nie rozgrzała go do białości, ale Deirdre dawno nie czuła tego rodzaju dyskomfortu, do tego obudowanego czystą, logiczną ciekawością. Zaintrygowaniem, kim była czarownica, dla której Rosier był w stanie poświęcić dosłownie wszystko. Piękna, bez wątpienia, o perfekcyjnych manierach, nienagannym rodowodzie, wyczuciu stylu, artystycznym obeznaniu...Zalety mogłaby wymieniać bez końca, lecz Mericourt pragnęła dotrzeć głębiej. Wślizgnąć się pod śliczną buzię, szarpnąć za wystającą z granatowej sukni nitkę, obnażyć to, co brzydkie, niewychowane, wątpiące i brudne. Wierzyła, że wywleczona na nice półwila będzie taka, jak każdy czarodziej: pokryta siniakami i bliznami własnych błędów, lęków i straty. Nie zamierzała dokonywać tego od razu, publicznie, myśli śmierciożerczyni nie krążyły tymi konkretnymi ścieżkami popychane pragnieniem zemsty czy triumfu - kierowała nią pozbawiona złośliwości fascynacja oraz charakterystyczna dla Deirdre potrzeba zrozumienia. Poznania. Nauczenia się czyjejś prawdy, owszem, po to, by móc ją potem wykorzystać do własnych celów i wcielić do repertuaru kłamstw, lecz czy było to aż tak niemoralne?
- Mogłabym zdradzić lady znacznie więcej sekretów la Fantasmagorii, nie tylko dotyczących planów na chłodne, zimowe wieczory - lecz czy to nie zepsułoby niespodzianki? - zagadnęła z kocim uśmiechem, mimowolnie sunąc wzrokiem wzdłuż upiętych oryginalnymi spinkami włosów półwili, srebrzystych pukli o wręcz nienaturalnym blasku. Ledwie powstrzymała dłoń mknącą ku skroni Evandry, by odgarnąć ten kosmyk, sprawdzić, czy jest tak gładki, na jaki wygląda, czy pachnie złotem, luksusem, pudrem i płatkami róż. - Nie lubi lady być zaskakiwana? Prowadzona ciemnym korytarzem z zasłoniętymi jedwabną apaszką oczami? Czując tylko intensywny zapach wody kolońskiej i ciężki oddech kierującego lady ciałem czarodzieja? - kontynuowała tym samym uprzejmym, nudnym tonem, choć tematyka konwersacji znacznie odbiegała od banalnej wymiany komplementów bądź powtarzalnych, salonowych schematów. Czarne oczy bacznie śledziły reakcję Evandry: Deirdre była gotowa gładko zmienić ton ich pogawędki tuż przed tym, gdy lady Rosier zapowietrzyłaby się z urazy lub zawstydzenia. - Mogę zaproponować lady pewną grę? Sekret za sekret. Uchylę rąbka tajemnic repertuaru lub innych, interesujących cię tajemnic, ale w zamian...chciałabym poznać tą niesamowitą istotę, której magia wypełnia to miejsce. Fantasmagorię stworzono z miłości do lady - nic dziwnego, że fascynujesz każdego z wielbiących to miejsce - zakończyła subtelnym pochlebstwem, pozbawionym pozłotki czy mdlącego przesłodzenia: patrzyła na filigranową półwilę ze spokojem, z nieco zmrużonymi oczami, a powieki lśniły czernią ciężkiego, nieczęsto widzianego na bankietach makijażu, podkreślającego tylko orientalny odcień skóry oraz niepokojący mrok tęczówek. Może nie powinna tego robić: prowokować, spoufalać się, obnażać przed żoną Tristana zaintrygowania jej nieskromną osobą, ale nie potrafiła się powstrzymać. Wino, letni upał, zmęczenie, znudzenie i tęsknota za czarodziejem, który rzucał jej zaledwie ochłapy swego czasu i obecności, sprawiały, że Deirdre podążała za swymi pragnieniami. Nawet tak łagodnymi jak chęć poznania swej niedoścignionej rywalki. Nie liczyła na odnalezienie słabych stron, które potem mogłaby wykorzystać, Evandra znajdowała się daleko poza zasięgiem - ale wzbudziła w Rosierze szaloną miłość, a to czyniło ją więcej niż pasjonującą.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Biegła w obowiązujących standardach Deirdre sprawnie ukryła swoją chwilową słabość, Evandra nawet przez jedno mrugnięcie nie pomyślała o tym, że madame może poczuć się niekomfortowo i to z jej powodu. Misternie upleciona sieć kłamstw była niemal niemożliwa do zerwania. Po dziś dzień lady Rosier nie wiedziała, że stojąca przed nią opiekunka, pokorna kapłanka Fantasmagorii ma z jej mężem relację wykraczającą poza ogólnie przyjętą moralność. Jak wyglądałoby ich spotkanie, gdyby ktoś wcale-nie przypadkiem zdradziłby Evandrze sekret? Niestety tego wieczoru nie będzie nam dane się tego dowiedzieć, żyjąca w błogiej nieświadomości lady nie czuła żadnego skrępowania, pewnie unosiła podbródek, by wysłuchać słów kobiety.
- Niepotrzebna ta skromność. Dostrzegam włożoną pracę, trud się opłacił. - W trakcie wieczoru gdy tylko jej wzrok padał na Deirdre, widziała ją skupioną i zaangażowaną. Czy któryś z gości był w stanie docenić jak wielka odpowiedzialność leżała na jej ramionach i prawdziwie podziękować za zorganizowane spotkanie? Możni tego świata żyli w przeświadczeniu, że wszystko im się należy. Szacunek, układy, smok na złotym łańcuchu, pełna skrytka w Gringocie, czyjaś córka za żonę. Evandra chciała, by choć od niej Deirdre usłyszała szczere słowa. - Całe szczęście, sytuacja się poprawia, Londyn na powrót staje się miejscem pięknym. Należy wykorzystać każdy potencjał. Twoja postawa inspiruje, madame.
Jakie tajemnice skrywała La Fantasmagorie? Na pewno chciała je odkrywać? Niski głos Deirdre wprowadzał ją w dziwny niepokój, podsuwając zwątpienie. Czy i temu miejscu nie udało się uchronić przed skandalami, do których pikantnych szczegółów chcieli dostać się szepczący możni? Informacje należało zbierać, nawet jeśli pozornie wydawało się, że wcale nie są istotne. Lekceważenie swoich rozmówców jednym z najczęstszych błędów początkujących salonowych bywalców. Jakże łatwo było dać się wprowadzić w błąd, pociągnąć za język, zdradzić zbyt wiele, spalić się już na samym starcie. W świecie, w którym poza była wszystkim, przydawała się spostrzegawczość. Obie zdawały sobie sprawę, że zdobyta wiedza i sposób jej wykorzystania mógł być niemoralny, w zależności od zarysowanych granic. Gdzie leżały ich własne bariery, jak bardzo od siebie odbiegały i czy istniała szansa na choć drobne podobieństwo? Evandra jako jedna z tych, którzy wychowali się w skostniałym siedlisku węży zazwyczaj swobodnie poruszała się wśród konwenansów, czujnie trzymając gardę, lecz kiedy w grę wchodziło wino lub szampan… Starała się pamiętać o swoich limitach, ale w salach tak tłocznych, jak te, łatwo było się zagapić. Duchota wzmagała pragnienie i chęć orzeźwienia, za którymi prędko nadchodziło przyjemne szumienie.
Czy lubiła być zaskakiwana? Stale poszukiwała nowości i okazji do zachwytu. Poznania czyjejś historii, zanurzenia się w świecie, do którego zwykle nie miała wstępu, choć na moment stać się jego częścią. Czy w tej kwestii mogłyby uścisnąć sobie dłonie? W przypadku Evandry chęć zrozumienia tłumaczyła sobie potrzebą drobnych uniesień, ale i empatią, która nie raz wpakowała ją w kłopoty. Naiwna wiara w dobro tkwiące w każdym człowieku była w niej mocno zakorzeniona i pomimo licznych potknięć, wciąż nie traciła na sile. Jaki był związek między zapachem wody kolońskiej czarodzieja a wystawiającą ją na próbę Deirdre Mericourt? Niezależnie od tego jaka tajemnica kryła się w krętych korytarzach, Evandra już teraz chciała ją koniecznie odkryć. Znudzona utartymi ścieżkami prowadzonych rozmów, powtarzaniem schematów i opowiadaniem dziesiątki razy tego samego wieczoru o stanie zdrowia matki - co zresztą wzbudzało w niej irytację, przypominając jak bardzo w ostatnich dniach zaniedbała z nią kontakt - popychało do ekscentrycznych zachowań. Nadzieja na znalezienie czegoś innego zachęcała do poszukiwań, rzadko kiedy doprowadzając na skraj przyzwoitości, ale teraz? Pozwoliła się odurzyć ciężarem nieznanych perfum.
- Sekret - powtórzyła zaraz za nią. Brew Evandry drgnęła i przez krótką chwilę można było odnieść wrażenie, że spuszczony wzrok jest zwiastunem narastającego zakłopotania. Zamiast tego jeden z kącików uszminkowanego koralem ust uniósł się w nieodgadnionym uśmiechu. Deirdre twierdziła, że jeszcze jej nie zna, ale wiedziała w którą nutę trafić, by zdobyć uwagę lady Rosier. Czy wydobyła tę wiedzę z powtarzanych przez innych plotek czy też zaryzykowała, kierując się intuicją? - Nie sądziłam, że ktokolwiek pofatyguje się, by spytać u źródła. - Błękit oczu półwili znów spotkał się z głęboką czernią Mericourt, przyjmował rzucone wyzwanie. Materiał jej sukni zaszeleścił cicho, kiedy ruszyła się, dodatkowo ograniczając zostawioną między nimi odległość i aby wypowiadane ściszonym do teatralnego szeptu tonem słowa były dostępny wyłącznie dla ich uszu. Nie rozpraszając się zgromadzonymi w sali obok gośćmi, skupiła całą swoją uwagę na kobiecie w szmaragdzie. - Wobec tego słucham. Która z plotek domaga się potwierdzenia? - Nie było w jej głosie ani cienia złości, przyjemna dla uszu melodia zdradzała ciekawość. Nie przypuszczała, że wspomniana gra może jakkolwiek źle się na niej odbić. Nie miała przecież powodu do wstydu i żadna konfrontacja nie była jej straszna.
- Niepotrzebna ta skromność. Dostrzegam włożoną pracę, trud się opłacił. - W trakcie wieczoru gdy tylko jej wzrok padał na Deirdre, widziała ją skupioną i zaangażowaną. Czy któryś z gości był w stanie docenić jak wielka odpowiedzialność leżała na jej ramionach i prawdziwie podziękować za zorganizowane spotkanie? Możni tego świata żyli w przeświadczeniu, że wszystko im się należy. Szacunek, układy, smok na złotym łańcuchu, pełna skrytka w Gringocie, czyjaś córka za żonę. Evandra chciała, by choć od niej Deirdre usłyszała szczere słowa. - Całe szczęście, sytuacja się poprawia, Londyn na powrót staje się miejscem pięknym. Należy wykorzystać każdy potencjał. Twoja postawa inspiruje, madame.
Jakie tajemnice skrywała La Fantasmagorie? Na pewno chciała je odkrywać? Niski głos Deirdre wprowadzał ją w dziwny niepokój, podsuwając zwątpienie. Czy i temu miejscu nie udało się uchronić przed skandalami, do których pikantnych szczegółów chcieli dostać się szepczący możni? Informacje należało zbierać, nawet jeśli pozornie wydawało się, że wcale nie są istotne. Lekceważenie swoich rozmówców jednym z najczęstszych błędów początkujących salonowych bywalców. Jakże łatwo było dać się wprowadzić w błąd, pociągnąć za język, zdradzić zbyt wiele, spalić się już na samym starcie. W świecie, w którym poza była wszystkim, przydawała się spostrzegawczość. Obie zdawały sobie sprawę, że zdobyta wiedza i sposób jej wykorzystania mógł być niemoralny, w zależności od zarysowanych granic. Gdzie leżały ich własne bariery, jak bardzo od siebie odbiegały i czy istniała szansa na choć drobne podobieństwo? Evandra jako jedna z tych, którzy wychowali się w skostniałym siedlisku węży zazwyczaj swobodnie poruszała się wśród konwenansów, czujnie trzymając gardę, lecz kiedy w grę wchodziło wino lub szampan… Starała się pamiętać o swoich limitach, ale w salach tak tłocznych, jak te, łatwo było się zagapić. Duchota wzmagała pragnienie i chęć orzeźwienia, za którymi prędko nadchodziło przyjemne szumienie.
Czy lubiła być zaskakiwana? Stale poszukiwała nowości i okazji do zachwytu. Poznania czyjejś historii, zanurzenia się w świecie, do którego zwykle nie miała wstępu, choć na moment stać się jego częścią. Czy w tej kwestii mogłyby uścisnąć sobie dłonie? W przypadku Evandry chęć zrozumienia tłumaczyła sobie potrzebą drobnych uniesień, ale i empatią, która nie raz wpakowała ją w kłopoty. Naiwna wiara w dobro tkwiące w każdym człowieku była w niej mocno zakorzeniona i pomimo licznych potknięć, wciąż nie traciła na sile. Jaki był związek między zapachem wody kolońskiej czarodzieja a wystawiającą ją na próbę Deirdre Mericourt? Niezależnie od tego jaka tajemnica kryła się w krętych korytarzach, Evandra już teraz chciała ją koniecznie odkryć. Znudzona utartymi ścieżkami prowadzonych rozmów, powtarzaniem schematów i opowiadaniem dziesiątki razy tego samego wieczoru o stanie zdrowia matki - co zresztą wzbudzało w niej irytację, przypominając jak bardzo w ostatnich dniach zaniedbała z nią kontakt - popychało do ekscentrycznych zachowań. Nadzieja na znalezienie czegoś innego zachęcała do poszukiwań, rzadko kiedy doprowadzając na skraj przyzwoitości, ale teraz? Pozwoliła się odurzyć ciężarem nieznanych perfum.
- Sekret - powtórzyła zaraz za nią. Brew Evandry drgnęła i przez krótką chwilę można było odnieść wrażenie, że spuszczony wzrok jest zwiastunem narastającego zakłopotania. Zamiast tego jeden z kącików uszminkowanego koralem ust uniósł się w nieodgadnionym uśmiechu. Deirdre twierdziła, że jeszcze jej nie zna, ale wiedziała w którą nutę trafić, by zdobyć uwagę lady Rosier. Czy wydobyła tę wiedzę z powtarzanych przez innych plotek czy też zaryzykowała, kierując się intuicją? - Nie sądziłam, że ktokolwiek pofatyguje się, by spytać u źródła. - Błękit oczu półwili znów spotkał się z głęboką czernią Mericourt, przyjmował rzucone wyzwanie. Materiał jej sukni zaszeleścił cicho, kiedy ruszyła się, dodatkowo ograniczając zostawioną między nimi odległość i aby wypowiadane ściszonym do teatralnego szeptu tonem słowa były dostępny wyłącznie dla ich uszu. Nie rozpraszając się zgromadzonymi w sali obok gośćmi, skupiła całą swoją uwagę na kobiecie w szmaragdzie. - Wobec tego słucham. Która z plotek domaga się potwierdzenia? - Nie było w jej głosie ani cienia złości, przyjemna dla uszu melodia zdradzała ciekawość. Nie przypuszczała, że wspomniana gra może jakkolwiek źle się na niej odbić. Nie miała przecież powodu do wstydu i żadna konfrontacja nie była jej straszna.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Otrzymywanie komplementów od prawowitej małżonki czarodzieja, który był dla niej więcej niż kochankiem nie powinno sprawiać Deirdre satysfakcji, ale już dawno przestała podążać równo wytyczoną ścieżką normalności, powinności i przewidywanych reakcji. Stojąc naprzeciwko Evandry – absolutnie, nierzeczywiście wręcz przepięknej, pełnej nonszalanckiej glorii i chwały – wcale nie targała nią chęć sięgnięcia po deserowy widelczyk, lewitujący gdzieś obok na tacy pełnej przekąsek, by rozorać nim śliczną buzię. Zazdrość tliła się gdzieś w dole brzucha, nieubłaganie, nieustająco, boleśnie, lecz albo zdołała już przywyknąć do tego nieprzyjemnego uczucia obcości pod skórą albo wręcz przeciwnie, miała jeszcze zbyt mało okazji, by obserwować nestora i jego żonę w całej władczej krasie. Półwila długo chorowała, potem nosiła pod sercem pierworodnego syna, by następnie wracać do pełni sił. Dopiero od kilku tygodni pokazywała się na salonach u boku męża, regularnie budząc zachwyt oraz zazdrość kobiet. Mericourt nie wyłamywała się z tego schematu damskich reakcji, lecz ona nie pragnęła odebrać Evandrze urody, kaskady srebrzystych włosów, filigranowej figury, charyzmy, najdroższych sukni i sprowadzanych z odległych krajów, pomimo wojny, perfum. Potrafiła docenić spektakularny urok półwili, lecz traktowała ją jak interesującą rzeźbę, nie do końca jak człowieka, partnerkę, czarownicę; jedynym, co według Dei dawna lady Lestrange posiadała cennego, był Tristan. Męskie serce, uwaga, czas; jego myśli ciągle krążące wokół wielbionej od lat dziewczyny, dla której gotów był poświęcić wszystko. Rzucił jej do stóp świat, uczynił prawdziwą królową róż, podarował la Fantasmagorię; chronił i z dumą nosił symbol przynależności. To tego zazdrościła stojącej naprzeciwko piękności: tego, jak wiele uwagi zajmowała w głowie Tristana. Nie potrzebowałaby kwiatów, prezentów, blichtru i rycerskiego hołubienia; wystarczyłoby, by Rosier był przy niej. Częściej, uważniej, całym sobą, a nie na krótkie, agresywne, szarpane przerwy, które więcej miały z prób wzajemnej destrukcji niż miłości.
Otrząsnęła się z tęsknoty i niewygodnych rozważań, znów niewidoczne, gładko. – Słowa nie są w stanie opisać radości, jaką napełnia mnie fakt, że lady Rosier docenia pracę włożoną w pielęgnowanie tego miejsca – powiedziała z powagą, może i przesadnie dostojnie, ale lekki uśmiech łagodził melodramatyczność wypowiedzi. Była grzeczna, pełna szacunku, uniżona, lecz jednocześnie udawało się jej utrzymywać dumną postawę. I podsycać ogień w czarnych oczach. Balansowała na krawędzi perfekcyjnych uprzejmości i subtelnej prowokacji całkiem umiejętnie. – Nieskromność nie przystoi w tym przybytku. Chyba, że naszym oszałamiającym syrenom – dodała ciszej, prawie konspiracyjnym szeptem, pochylając się nieco ku Evandrze, jakby zdradzała jeden z większych sekretów. Nie brzmiała negatywnie, nie krytykowała obnażonych popiersi tych wyjątkowych stworzeń, stwierdzała fakt, jednocześnie badając grunt. Jak bardzo wstydliwa była lady Rosier? Niezdrowa, masochistyczna ciekawość przezwyciężała dyskomfort, rozbudzała wyobraźnię. – Zawsze zastanawiałam się, jak to jest wychowywać się na wyspie, wśród tych nieziemskich istot – dorzuciła melancholijnym tonem, nie naciskając na odpowiedź, a raczej dając na takową przestrzeń. - U źródła woda jest najczystsza, niezmącona, sycąca. Podobnie jest z tajemnicami – zgodziła się melodyjnym tonem, odruchowo spoglądając na przesuwający się po smukłym ciele półwili materiał sukni. Szeleszczący, drogi, opinający teraz figurę arystokratki w inny sposób niż gdy stała bardziej sztywno i dalej. Czy taka właśnie podobała się Tristanowi? – Och, o lady nie krążą żadne krzywdzące informacje. Cieszy się lady nieskalaną opinią – i tylko głupiec śmiałby rozpowiadać w tym miejscu niestworzone plotki na twój temat – sprostowała ze spokojem, właściwie szczerze, bo renoma Evandry była wśród wyższych sfer nienaruszalna. Zwłaszcza tuż po tym, jak została żoną nestora. – Co nie znaczy, że po tych korytarzach nie błąkają się pełne niechęci dusze, chcące zmącić spokój nestora – zawiesiła głos wieloznacznie, chcąc zwiększyć zainteresowanie półwili, gestem przywołując jednego z kelnerów, który usłużnie zjawił się tuż obok nich, napełniając kielich zarówno Evandry, jak i Deirdre. – Może się przejdziemy, lady Rosier? – zaproponowała, wskazując dłonią wyjście na tarasy. Było tam chłodniej, ale przede wszystkim mniej tłocznie. – Chciałabym po prostu cię poznać, lady Evandro. Tak naprawdę. To w końcu twoje miejsce, więc chcę opiekować się nim jak najlepiej, według twoich wytycznych – kontynuowała miękko, gdy znalazły się już na świeżym powietrzu. Upiła łyk wina, cierpkiego, ciężkiego – przez sekundę zastanawiając się, czy półwila kiedykolwiek próbowała specyfików z wyjątkowej kolekcji Corentina Rosiera. Czyżby w tym jednym aspekcie Deirdre była bliższa rodu Róż? - Na przykład…Teoretycznie; co zrobiłabyś, widząc, że jedna z naszych młodziutkich debiutantek gubi się w dorosłym świecie? Owszem, jest utalentowana i pracowita, lecz od jakiegoś czasu częściej niż na swą nauczycielkę spogląda w stronę zajętego czarodzieja o nieposzlakowanej opinii? Wzrokiem nie budzącym wątpliwości co do jej intencji – rozpoczęła teoretyzowanie, spoglądając jednak ponad kielichem na jasnowłosą więcej niż sugestywnie. Czy właśnie wypychała Virginię na szafot? Być może, intencje miała niezbyt szlachetne, lecz reakcja Evandry pozwoliłaby poznać ją najlepiej.
Otrząsnęła się z tęsknoty i niewygodnych rozważań, znów niewidoczne, gładko. – Słowa nie są w stanie opisać radości, jaką napełnia mnie fakt, że lady Rosier docenia pracę włożoną w pielęgnowanie tego miejsca – powiedziała z powagą, może i przesadnie dostojnie, ale lekki uśmiech łagodził melodramatyczność wypowiedzi. Była grzeczna, pełna szacunku, uniżona, lecz jednocześnie udawało się jej utrzymywać dumną postawę. I podsycać ogień w czarnych oczach. Balansowała na krawędzi perfekcyjnych uprzejmości i subtelnej prowokacji całkiem umiejętnie. – Nieskromność nie przystoi w tym przybytku. Chyba, że naszym oszałamiającym syrenom – dodała ciszej, prawie konspiracyjnym szeptem, pochylając się nieco ku Evandrze, jakby zdradzała jeden z większych sekretów. Nie brzmiała negatywnie, nie krytykowała obnażonych popiersi tych wyjątkowych stworzeń, stwierdzała fakt, jednocześnie badając grunt. Jak bardzo wstydliwa była lady Rosier? Niezdrowa, masochistyczna ciekawość przezwyciężała dyskomfort, rozbudzała wyobraźnię. – Zawsze zastanawiałam się, jak to jest wychowywać się na wyspie, wśród tych nieziemskich istot – dorzuciła melancholijnym tonem, nie naciskając na odpowiedź, a raczej dając na takową przestrzeń. - U źródła woda jest najczystsza, niezmącona, sycąca. Podobnie jest z tajemnicami – zgodziła się melodyjnym tonem, odruchowo spoglądając na przesuwający się po smukłym ciele półwili materiał sukni. Szeleszczący, drogi, opinający teraz figurę arystokratki w inny sposób niż gdy stała bardziej sztywno i dalej. Czy taka właśnie podobała się Tristanowi? – Och, o lady nie krążą żadne krzywdzące informacje. Cieszy się lady nieskalaną opinią – i tylko głupiec śmiałby rozpowiadać w tym miejscu niestworzone plotki na twój temat – sprostowała ze spokojem, właściwie szczerze, bo renoma Evandry była wśród wyższych sfer nienaruszalna. Zwłaszcza tuż po tym, jak została żoną nestora. – Co nie znaczy, że po tych korytarzach nie błąkają się pełne niechęci dusze, chcące zmącić spokój nestora – zawiesiła głos wieloznacznie, chcąc zwiększyć zainteresowanie półwili, gestem przywołując jednego z kelnerów, który usłużnie zjawił się tuż obok nich, napełniając kielich zarówno Evandry, jak i Deirdre. – Może się przejdziemy, lady Rosier? – zaproponowała, wskazując dłonią wyjście na tarasy. Było tam chłodniej, ale przede wszystkim mniej tłocznie. – Chciałabym po prostu cię poznać, lady Evandro. Tak naprawdę. To w końcu twoje miejsce, więc chcę opiekować się nim jak najlepiej, według twoich wytycznych – kontynuowała miękko, gdy znalazły się już na świeżym powietrzu. Upiła łyk wina, cierpkiego, ciężkiego – przez sekundę zastanawiając się, czy półwila kiedykolwiek próbowała specyfików z wyjątkowej kolekcji Corentina Rosiera. Czyżby w tym jednym aspekcie Deirdre była bliższa rodu Róż? - Na przykład…Teoretycznie; co zrobiłabyś, widząc, że jedna z naszych młodziutkich debiutantek gubi się w dorosłym świecie? Owszem, jest utalentowana i pracowita, lecz od jakiegoś czasu częściej niż na swą nauczycielkę spogląda w stronę zajętego czarodzieja o nieposzlakowanej opinii? Wzrokiem nie budzącym wątpliwości co do jej intencji – rozpoczęła teoretyzowanie, spoglądając jednak ponad kielichem na jasnowłosą więcej niż sugestywnie. Czy właśnie wypychała Virginię na szafot? Być może, intencje miała niezbyt szlachetne, lecz reakcja Evandry pozwoliłaby poznać ją najlepiej.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Znając życie i historię lady Rosier można było pokusić się o stwierdzenie, jakoby nie znała ona pojęcia zazdrości. To na nią spoglądano, to o jej atencję walczono, miała wszystko, czego można zapragnąć, niemożliwym jest więc, że czegoś jej brak. Uczucie złości, niedosyt, jak i chęć destrukcji szły w parze z potrzebą bycia docenianą za coś więcej, niż nazwisko czy geny. Tyle że nikt nie chciał widzieć jej w zamyśleniu ani w działaniu, nikt nie chciał słuchać o trudnościach ani wszechogarniającym żalu. Nie chcieli widzieć w niej czarownicy, człowieka z krwi i kości, a ideę, symbol, czyste piękno. Dostosowanie się do oczekiwań i niezdradzanie własnych przekonań było jedną z najtrudniejszych lekcji, jakie Evandra musiała opanować. Dopiero niedawno uświadomiła sobie, że nie musi rezygnować z własnych zainteresowań ani ambicji, o ile nie będą one nazbyt odbiegały od spraw, w jakich musiała się udzielać. Całe szczęście wszystko wskazywało na to, że będzie w stanie je ze sobą pogodzić, tylko czy aby napewno?
Subtelna prowokacja nie przeszła niezauważenie, Evandra zaśmiałaby się rozbawiona przesadnym melodramatyzmem, gdyby nie fakt, że zwyczajnie jej nie wypadało. Przemycony teatralnym szeptem temat nagości nie był jednym z tych, jakie wprawiają młodą lady w zakłopotanie, zwłaszcza jeśli tyczył się samej golizny. Sprawa miała się nieco inaczej w przypadku prób omówienia zagadnień związanych z sekretami alkowy, od których uciekała panicznie poganiana własnym wstydem.
- Syreny nie postrzegają moralności w naszym rozumieniu - odparła nieco rozbawionym tonem, starając się niejako odpowiedzieć na nurtującą Deirdre kwestię, nie wchodząc za bardzo w szczegóły. - Zdobycie ich zaufania przychodzi z czasem i niemałym trudem. Ich i zwyczaje także różnią się od naszych, lecz to, co mają do zaoferowania, potrafi przekroczyć wszelkie oczekiwania. - W zależności kto czego tak naprawdę pragnie. - Możliwość dorastania w ich towarzystwie oraz spędzony z nimi czas uważam za niepowtarzalne doświadczenie. Przepełnione pięknem muzyki, wrażliwością i zrozumieniem tego, co odmienne. We wspomnieniach z dzieciństwa zawsze odnajduję pociechę.
Mogła spodziewać się, że to plotki o jej mężu okażą się być najciekawsze do poruszenia, nie przewidziała jednak, że madame Mericourt poruszy je na samym początku. Evandra robiła wszystko, co w jej mocy, by nie zdradzić niepokoju, jaki właśnie ją ogarnął. Celowo stojąc tyłem do padających z głównej sali świateł, by wyraz jej twarzy nie stał się największym ze zdrajców, zacisnęła nieco usta, zaraz chowając je za uniesionym kielichem. Chłodne powietrze przynosiło upragnioną ulgę, oferując chwilę wytchnienia i zastanowienia przed konfrontacją. Jak dobrać słowa, które nie będą dalekie od prawdy, jednocześnie nie podsycając żadnej z panujących pogłosek? Skierowała swój wzrok na żywopłotowy labirynt w ogrodzie, który wieczorem sprawiał wrażenie nie tylko przerażającego, ale i tajemniczo ekscytującego do poznania.
- Mojego męża stale zajmują obowiązki najwyższej wagi, nie powinien być dekoncentrowany tak nonsensownymi pomówieniami. - Ciągnące się za Tristanem historie nie były Evandrze obce. Były jednym z powodów, które wbijały się w zakochane serce podlotka, zadając ból i cierpienie nienawykłej do niesprawiedliwości dziewczynie. Jak ten, który posyłał jej tak piękne listy, zapewniał o uczuciu, oczarowywał uśmiechem, mógł uciekać się do oszustwa? Nie chciała wierzyć w żadne z powtarzanych szeptem na salonowych korytarzach kłamliwych oszczerstw, a jednak żal był na tyle wielki, by stłamsić wszelkie ciepłe uczucia, jakie do niego żywiła. Zastanawiała się wielokrotnie czy wyzbycie się negatywnych wspomnień nie ułatwi jej życia, czyż nie byłaby szczęśliwsza, spełniona, napawając męża dumą? Wystarczyło przecież tylko jedno zaklęcie, by na zawsze pozbawić się wątpliwości, lecz jedna myśl wracała do niej ze zwątpieniem - co, jeśli to wszystko prawda i co, jeśli zrobi to ponownie? - Utalentowanej debiutantce poleciłabym ponowne zrewidowanie własnych celów. Pod presją łatwo o rozkojarzenie, zwłaszcza gdy kariera nie nabrała rozpędu, a samym talentem trudno się wybić. - Wdech i wydech, Evandro, słyszała własne myśli, gdy wzrokiem wróciła do bardziej, niż sugestywnego spojrzenia Deirdre. Jak bardzo palący był ten temat w ujęciu opiekunki la Fantasmagorie, dlaczego to on został podany za czysto teoretyczny? - Istnieje ryzyko opacznego odebrania nawet uprzejmego uśmiechu, nic więc dziwnego, że garniemy do tych, którzy dobroć okazują, błędnie ją interpretując. Wszyscy ci, których jedynym celem jest rozproszenie nestora muszą wiedzieć, że w całej swej mądrości zdaje on sobie doskonale sprawę z konsekwencji, jakie niosą za sobą powtarzane pogłoski. Nie doprowadziłby do podważenia pokładanego w nim zaufania. - Fakt, że ona sama miała co do tego wątpliwości nie mógł być pod żadnym pozorem tematem do rozmów osób postronnych. Przyspieszone bicie serca i kolejny pociągnięty z pucharu łyk, zaraz za tym ściągnięcie brwi w zastanowieniu niezwiązanym z poruszonych przez nie tematem. Od dłuższej chwili towarzyszyła jej myśl, podpowiadająca, że coś jej umyka, nieodparte wrażenie, że odpowiedź jest na wyciągnięcie ręki. Moment, w którym Evandra przyglądała się Deirdre zdecydowanie zbyt długo, jak na konwenanse protokołu został przerwany czyimś kichnięciem z wnętrza sali. Półwila zamrugała kilkakrotnie, przybierając uśmiech. - Proszę wybaczyć, madame, odniosłam wrażenie, że miałyśmy przyjemność niedawno rozmawiać, jednak nie potrafię przypomnieć sobie przy jakiej okazji.
Subtelna prowokacja nie przeszła niezauważenie, Evandra zaśmiałaby się rozbawiona przesadnym melodramatyzmem, gdyby nie fakt, że zwyczajnie jej nie wypadało. Przemycony teatralnym szeptem temat nagości nie był jednym z tych, jakie wprawiają młodą lady w zakłopotanie, zwłaszcza jeśli tyczył się samej golizny. Sprawa miała się nieco inaczej w przypadku prób omówienia zagadnień związanych z sekretami alkowy, od których uciekała panicznie poganiana własnym wstydem.
- Syreny nie postrzegają moralności w naszym rozumieniu - odparła nieco rozbawionym tonem, starając się niejako odpowiedzieć na nurtującą Deirdre kwestię, nie wchodząc za bardzo w szczegóły. - Zdobycie ich zaufania przychodzi z czasem i niemałym trudem. Ich i zwyczaje także różnią się od naszych, lecz to, co mają do zaoferowania, potrafi przekroczyć wszelkie oczekiwania. - W zależności kto czego tak naprawdę pragnie. - Możliwość dorastania w ich towarzystwie oraz spędzony z nimi czas uważam za niepowtarzalne doświadczenie. Przepełnione pięknem muzyki, wrażliwością i zrozumieniem tego, co odmienne. We wspomnieniach z dzieciństwa zawsze odnajduję pociechę.
Mogła spodziewać się, że to plotki o jej mężu okażą się być najciekawsze do poruszenia, nie przewidziała jednak, że madame Mericourt poruszy je na samym początku. Evandra robiła wszystko, co w jej mocy, by nie zdradzić niepokoju, jaki właśnie ją ogarnął. Celowo stojąc tyłem do padających z głównej sali świateł, by wyraz jej twarzy nie stał się największym ze zdrajców, zacisnęła nieco usta, zaraz chowając je za uniesionym kielichem. Chłodne powietrze przynosiło upragnioną ulgę, oferując chwilę wytchnienia i zastanowienia przed konfrontacją. Jak dobrać słowa, które nie będą dalekie od prawdy, jednocześnie nie podsycając żadnej z panujących pogłosek? Skierowała swój wzrok na żywopłotowy labirynt w ogrodzie, który wieczorem sprawiał wrażenie nie tylko przerażającego, ale i tajemniczo ekscytującego do poznania.
- Mojego męża stale zajmują obowiązki najwyższej wagi, nie powinien być dekoncentrowany tak nonsensownymi pomówieniami. - Ciągnące się za Tristanem historie nie były Evandrze obce. Były jednym z powodów, które wbijały się w zakochane serce podlotka, zadając ból i cierpienie nienawykłej do niesprawiedliwości dziewczynie. Jak ten, który posyłał jej tak piękne listy, zapewniał o uczuciu, oczarowywał uśmiechem, mógł uciekać się do oszustwa? Nie chciała wierzyć w żadne z powtarzanych szeptem na salonowych korytarzach kłamliwych oszczerstw, a jednak żal był na tyle wielki, by stłamsić wszelkie ciepłe uczucia, jakie do niego żywiła. Zastanawiała się wielokrotnie czy wyzbycie się negatywnych wspomnień nie ułatwi jej życia, czyż nie byłaby szczęśliwsza, spełniona, napawając męża dumą? Wystarczyło przecież tylko jedno zaklęcie, by na zawsze pozbawić się wątpliwości, lecz jedna myśl wracała do niej ze zwątpieniem - co, jeśli to wszystko prawda i co, jeśli zrobi to ponownie? - Utalentowanej debiutantce poleciłabym ponowne zrewidowanie własnych celów. Pod presją łatwo o rozkojarzenie, zwłaszcza gdy kariera nie nabrała rozpędu, a samym talentem trudno się wybić. - Wdech i wydech, Evandro, słyszała własne myśli, gdy wzrokiem wróciła do bardziej, niż sugestywnego spojrzenia Deirdre. Jak bardzo palący był ten temat w ujęciu opiekunki la Fantasmagorie, dlaczego to on został podany za czysto teoretyczny? - Istnieje ryzyko opacznego odebrania nawet uprzejmego uśmiechu, nic więc dziwnego, że garniemy do tych, którzy dobroć okazują, błędnie ją interpretując. Wszyscy ci, których jedynym celem jest rozproszenie nestora muszą wiedzieć, że w całej swej mądrości zdaje on sobie doskonale sprawę z konsekwencji, jakie niosą za sobą powtarzane pogłoski. Nie doprowadziłby do podważenia pokładanego w nim zaufania. - Fakt, że ona sama miała co do tego wątpliwości nie mógł być pod żadnym pozorem tematem do rozmów osób postronnych. Przyspieszone bicie serca i kolejny pociągnięty z pucharu łyk, zaraz za tym ściągnięcie brwi w zastanowieniu niezwiązanym z poruszonych przez nie tematem. Od dłuższej chwili towarzyszyła jej myśl, podpowiadająca, że coś jej umyka, nieodparte wrażenie, że odpowiedź jest na wyciągnięcie ręki. Moment, w którym Evandra przyglądała się Deirdre zdecydowanie zbyt długo, jak na konwenanse protokołu został przerwany czyimś kichnięciem z wnętrza sali. Półwila zamrugała kilkakrotnie, przybierając uśmiech. - Proszę wybaczyć, madame, odniosłam wrażenie, że miałyśmy przyjemność niedawno rozmawiać, jednak nie potrafię przypomnieć sobie przy jakiej okazji.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sala bankietowa
Szybka odpowiedź