Jadalnia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Jadalnia
Jadalnia jest urządzona elegancko i reprezentacyjnie. To ciepłe wnętrze o marmurowej podłodze, z ustawionym pośrodku długim, hebanowym stołem, otoczonym rzędami wysokich bogato zdobionych krzeseł obitych złotym aksamitem, od tyłu obszyte francuską lilią. Nad salą wiszą lekkie kryształowe żyrandole rozświetlające pomieszczenie silnym jasnym światłem. Do wnętrza prowadzą trójskrzydłowe drzwi z korytarza oraz drugie - takie same, lecz okryte delikatną firanką - bezpośrednio z ogrodu. Krótki korytarz prowadzi również do kuchni. Ściany ozdobione są dziełami sztuki z różnych stron świata, głównie obrazami, w tym portretem Acartusa Rosiera, wybitnego smokologa, a także antycznymi wazami, w których najczęściej poukładane są kwitnące czerwone róże, główne wejście zdobi także marmurowa rzeźba nagiej nimfy. Wzorem francuskim Rosierowie jadają i celebrują wszystkie posiłki wspólnie, o ściśle wyznaczonych porach; śniadanie o godzinie 9, lekkie i krótkie, obiad o godzinie 13, obfitszy, z przystawkami, wreszcie kolację o godzinie 20, najczęściej trwającą najdłużej.
Pokręcił głową bez zrozumienia: ogniste maszkary. Cokolwiek wydarzyło się tej nocy, było to coś wielkiego i coś potwornego, pojedyncze puzzle, które odnajdywał, nijak nie składały się w spójną całość - każdy przedstawiał zupełnie inny, obcy element tego samego obrazu. Wydarzenia wokół Evandry, śmierć ojca, wypadek Melisande, jego zniknięcie i dziwna dziewczyna spotkana w ogrodzie magizoologicznym, wszystko wskazywało na to, że podobne przypadki zdarzały się właściwie wszędzie - nie tylko w Dover, ponad którym bez wątpienia przeszły burzowe chmury. Nie do końca rozumiał, być może nawet nie do końca próbował zrozumieć. Szarpnął wzrok, ostro, kierując go na starszą z sióstr, kiedy zapytała o rezerwat - dopiero teraz wracając myślami do ostatnich chwil, które pamiętał. Chwil w rezerwacie, niedaleko była smoczyca, Myssleine, jego ulubienica - czy mogło się jej coś stać? Czy rezerwat mógł ucierpieć? Jeszcze kilka dni temu podobna myśl wydawałaby mu się całkowicie absurdalna, ale przecież nie mniej absurdalna była myśl, że coś mogło zagrozić im w Chateu Rose - a jednak. Krótko pokręcił głową, przecząco, dając Melisande do zrozumienia, że o niczym nie wie - choć jego skóra wyraźnie zbladła. Podobnież jego uwagę przykuła uwaga Fantine, choć bynajmniej nie martwił się o Mulcibera podobnie, co jego młodsza siostra; uciekając myślą do Ramseya, automatycznie uciekał nią również do rycerzy walpurgii: czy to możliwe, by Czarny Pan wiedział na temat tego kataklizmu więcej niż pozostali czarodzieje? Zaczynało go to przerażać. Budzić lęk i obawę, ostrożność.
- Dowiem się wszystkiego - odparł krótko, Melisande miała słuszność, winien jak najprędzej odwiedzić rezerwat. Słuszność miała równiez Fantine, choć wcale nie mogła wiedzieć o tym, jak bardzo tę słuszność miała - jeśli ktoś oprócz niego samego mógł posiadać jakiekolwiek informacje, to był to właśnie Mulciber. Bez zawahania powstał, nie odejmując spojrzenia od sióstr; ich stan nie przestawał go martwić i było to po nim widać pomimo chwilowego oderwania myśli od nich ku problemom nie tyle większej, co zwyczajnie innej wagi. Zdrowia Melisande i Fantine nie dało się przeliczyć na nic. - Zaczekam, aż pojawią się medycy i się wami zajmą, później ruszam do rezerwatu. - Zginął ojciec; ciężar jego obowiązku spadł znikąd na barki Tristana - i nie zamierzał w tej roli nikogo zawieść. - Zajmijcie się matką - poprosił, zatrzymując wzrok na Melisande - od zawsze miała z nią najsłabszy kontakt, ale w obliczu tragedii tak strasznej, ich wzajemne kłótnie nie powinny mieć znaczenia. Tylko wszyscy razem tworzyli krzew róży. Evandra była nieprzytomna, nie był jej potrzebny nikt oprócz medyka, ojciec odszedł, ich obecność w żaden sposób już się mu nie przysłuży. A matka - matka z pewnością była załamana. Wstał, zachodząc za krzesła Fantine i Melisande, ostrożnie kładąc dłonie na ich oparciach. - I uważajcie na siebie - mówił wciąż tonem subtelnej prośby, troskliwej i pełnej trwogi, wciąż nie mógł wiedzieć, czym właściwie była ta burza: ani czy mogła wrócić. - Trzymajcie się blisko siebie - poradził jeszcze, bo wydawało się to ważne - stawić czoła żywiołowi w pojedynkę było znacznie trudniej. Wkrótce zniknął w mrokach korytarzy.
/zt dla wszystkich albo dla T i F
- Dowiem się wszystkiego - odparł krótko, Melisande miała słuszność, winien jak najprędzej odwiedzić rezerwat. Słuszność miała równiez Fantine, choć wcale nie mogła wiedzieć o tym, jak bardzo tę słuszność miała - jeśli ktoś oprócz niego samego mógł posiadać jakiekolwiek informacje, to był to właśnie Mulciber. Bez zawahania powstał, nie odejmując spojrzenia od sióstr; ich stan nie przestawał go martwić i było to po nim widać pomimo chwilowego oderwania myśli od nich ku problemom nie tyle większej, co zwyczajnie innej wagi. Zdrowia Melisande i Fantine nie dało się przeliczyć na nic. - Zaczekam, aż pojawią się medycy i się wami zajmą, później ruszam do rezerwatu. - Zginął ojciec; ciężar jego obowiązku spadł znikąd na barki Tristana - i nie zamierzał w tej roli nikogo zawieść. - Zajmijcie się matką - poprosił, zatrzymując wzrok na Melisande - od zawsze miała z nią najsłabszy kontakt, ale w obliczu tragedii tak strasznej, ich wzajemne kłótnie nie powinny mieć znaczenia. Tylko wszyscy razem tworzyli krzew róży. Evandra była nieprzytomna, nie był jej potrzebny nikt oprócz medyka, ojciec odszedł, ich obecność w żaden sposób już się mu nie przysłuży. A matka - matka z pewnością była załamana. Wstał, zachodząc za krzesła Fantine i Melisande, ostrożnie kładąc dłonie na ich oparciach. - I uważajcie na siebie - mówił wciąż tonem subtelnej prośby, troskliwej i pełnej trwogi, wciąż nie mógł wiedzieć, czym właściwie była ta burza: ani czy mogła wrócić. - Trzymajcie się blisko siebie - poradził jeszcze, bo wydawało się to ważne - stawić czoła żywiołowi w pojedynkę było znacznie trudniej. Wkrótce zniknął w mrokach korytarzy.
/zt dla wszystkich albo dla T i F
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Ostatnio zmieniony przez Tristan Rosier dnia 22.12.17 1:16, w całości zmieniany 1 raz
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Pióro skrobało po pergaminie, zapisując nań kolejne linijki listu. Nie była wylewna w słowach, oszczędnie opisała to, co zadziało się w Chateau Rose i jak to odbiło się na niej. Miała cichą nadzieję, że Evelyn dowiedziała się o wszystkim, w tym jak długo była nieprzytomna, od Tristana i samym nie będzie zmuszona opowiadać przyjaciółce o rzeczach, które z trudem przeciskały się przez jej gardło.
Zapieczętowała list, następnie wypuściła z nim sowę. Prosiła o pilne spotkanie i szczerą rozmowę nie bez powodu. Naturalnie, wszystko skrzętnie skryła pod pozorem tęsknoty, gdyż po raz ostatni mogły swobodnie nacieszyć się swoim towarzystwem jak jeszcze była panną Lestrange oraz uprzejmości.
Wyczekiwała pojawienia się Evelyn razem z Prymulką, która rozstawiała zastawę do herbaty na podłużnym stole. Na paterze pojawił się świeżo upieczony placek ze śliwkami, zapach drożdżowego ciasta wypełnił całe pomieszczenie. Budził miłe wspomnienia, biegnące z prędkością światła ku wyspie Wight, którą wciąż nazywała w myślach swoim prawdziwym domem. Kiedy powiadomiono ją, że przybyła panienka Slughorn, pospieszyła jej na powitanie. Raz, może dwa, musiała zatrzymać się w połowie kroku, aby złapać oddech. Męczyło ją to bardziej, niż niedogodności kolejnego ataku Serpentyny.
- Dobrze cię znów widzieć całą i zdrową - objęła przyjaciółkę od razu po tym, jak stanęły twarzą w twarz. Mogła pozwolić sobie na taką wylewność, ponieważ dzieliła się sekretami z Evelyn kiedy obie były jeszcze młodymi damami snującymi marzenia o tym, co czeka je w szkole magii. Dobrze przyjrzała się kobiecie, ze wszystkich zakamarków Wielkiej Brytanii docierały do jej uszu nieciekawe doniesienia a propos wybuchu i jego skutków dla czarodziejów. Żywiła nadzieję, że chociaż ona wystrzegła się konsekwencji.
Nie pozwoliła Evelyn wtrącić nawet słowa na temat tego, że jej skóra pozbawiona była zdrowych kolorów, że sprawia wrażenie apatycznej i zmęczonej. Zaprosiła ją do jadalni, proponując herbatę, kiedy obie siedziały już na obitych aksamitem krzesłach. W zdrowiu czy chorobie, Evandra zamierzała ugościć przyjaciółkę jak na dobrą gospodynię przystało.
- Przepraszam, że napisałam do ciebie tak późno, jednakże uzdrowiciele kategorycznie zabraniali mi się ruszać z łóżka i podejmować jakiekolwiek, nawet prozaiczne czynności. Czy twoja siostra, a także lord i lady Slughorn cieszą się zdrowiem? - nie pytała wyłącznie z uprzejmości. Wystarczająca tragedia rozegrała się w Château Rose, dobrze byłoby usłyszeć jakąś pozytywną nowinę.
Gość
Gość
Ostatnie tygodnie nie były łatwe dla nikogo, choć życie szlachcianek, zamknięte pod szklanym kloszem, mogło stwarzać pewne pozory względnej normalności. Choć nie dla wszystkich; zdawała sobie sprawę, że Evandra przechodziła trudny czas, kiedy anomalie zaatakowały ją niezwykle silnie z powodu choroby. Cały ten czas oczekiwała z niepokojem na wieści i ulżyło jej, kiedy dowiedziała się, że Evandra przeżyła kryzys i odzyskała przytomność, dochodząc już do siebie.
Była dla niej ważna na długo przed tym, zanim została żoną jej kuzyna; jako rówieśniczki i dalekie kuzynki znały się właściwie od dziecka, nawet wtedy, kiedy trafiły do różnych szkół i ich kontakt, nie licząc wakacji, ograniczał się do listów, w których wymieniały się opowieściami o swoich nowych szkołach, nauce i innych sprawach. Później obie skończyły szkoły i zadebiutowały w tym samym czasie, razem stawiając kroki na salonach. To Evandra zawsze była w tym lepsza jako półwila piękność i urodzona dama. Evelyn była trochę z boku, jak takie brzydkie kaczątko, które najwyraźniej miało rozkwitnąć później. Choć oczywiście za sprawą matki oraz edukacji w Beauxbatons odebrała odpowiednie wychowanie godne damy i podstawowe obycie w zakresie sztuki, nie potrafiła brylować na salonach tak pięknie, jak inne dziewczęta i nie znajdowała równie wielkiej przyjemności w ploteczkach i kupowaniu nowych sukni. Ale jej zegar tykał i musiała przewartościować swoje podejście do niektórych spraw.
Pojawiła się w okazałym dworze Rosierów, w którym niegdyś dorastała jej matka, a który teraz był domem także dla Evandry od czasu jej ślubu z Tristanem. Zastanawiała się, jak była lady Lestrange radziła sobie w roli mężatki i cieszyła się, że wreszcie mogły się spotkać.
- Mi także cudownie cię znowu widzieć – powiedziała szczerze, odwzajemniając uścisk Evandry, a niedługo później znalazły się w jadalni, w której już nie raz bywała w przeszłości. Nie mogło umknąć jej uwadze, jak blada i krucha była Evandra; wyjątkowo silny atak choroby musiał ją mocno osłabić. Wyglądała jak porcelanowa lalka, którą mógł skruszyć byle podmuch wiatru. – Naprawdę się martwiłam, droga Evandro. Kiedy usłyszałam o tym wszystkim... To, co się stało... było straszne. Ale najważniejsze, że udało ci się wyzdrowieć; wierzę, że Rosierowie zapewnili ci najlepszą opiekę.
Wiedziała, że krewni ze strony matki przeżyli swoje tragedie. Śmierć wuja Corentina, choroba Evandry, spustoszenia w rezerwacie... A wszystko wydarzyło się w tak krótkim czasie.
Usiadła w pobliżu przyjaciółki, obserwując ją, choć wstrzymywała się od uwag na temat jej mizernego wyglądu.
- Chętnie napiję się herbaty – przytaknęła. Chciała, żeby to spotkanie wyglądało tak, jak zawsze. Nawet jeśli sporo się wydarzyło. – Moi rodzice czują się dobrze. Matka czasem uskarża się na migreny, ale uzdrowiciele mówią, że to nic groźnego. Estelle także dochodzi już do siebie, jej choroba również nie była dla niej łaskawa na początku maja. – Pamiętała swój własny strach o siostrę, której też zaszkodziły anomalie, choć nie w tak silnym stopniu, jak Evandrze. Ale wylądowała na pewien czas w Mungu, a Evelyn bardzo chciała jakoś jej pomóc. Rodzeństwo było jej bardzo bliskie, dalsza rodzina również. Wychowano ją na osobę która przykłada dużą wagę do więzów krwi.
- Mnie samej nic groźnego się nie stało. Może tylko parę incydentów z buntującą się różdżką, ale nic groźniejszego niż krwotok z nosa, migrena czy zaklęcie działające nie tak jak powinno – dodała. Miała szczęście urodzić się bez obciążenia genetycznego. – Ojciec nie pozwala mi jednak zbyt często wychodzić, chyba że w towarzystwie kogoś z rodziny. Magia wciąż nie jest bezpieczna. – I nie tylko magia; sporo dziwnych rzeczy się działo, o czym sama się przekonała, kiedy w kwietniu wraz z siostrą zostały zaatakowane przez nieznanego sprawcę w salonie piękności. Ale żadne z rodziców nie miało nic przeciwko wizycie u Rosierów, jej matka była tym wręcz zachwycona, jako że była silnie związana i z Rosierami i z Lestrange’ami z racji swojego pochodzenia z tych rodzin.
Była dla niej ważna na długo przed tym, zanim została żoną jej kuzyna; jako rówieśniczki i dalekie kuzynki znały się właściwie od dziecka, nawet wtedy, kiedy trafiły do różnych szkół i ich kontakt, nie licząc wakacji, ograniczał się do listów, w których wymieniały się opowieściami o swoich nowych szkołach, nauce i innych sprawach. Później obie skończyły szkoły i zadebiutowały w tym samym czasie, razem stawiając kroki na salonach. To Evandra zawsze była w tym lepsza jako półwila piękność i urodzona dama. Evelyn była trochę z boku, jak takie brzydkie kaczątko, które najwyraźniej miało rozkwitnąć później. Choć oczywiście za sprawą matki oraz edukacji w Beauxbatons odebrała odpowiednie wychowanie godne damy i podstawowe obycie w zakresie sztuki, nie potrafiła brylować na salonach tak pięknie, jak inne dziewczęta i nie znajdowała równie wielkiej przyjemności w ploteczkach i kupowaniu nowych sukni. Ale jej zegar tykał i musiała przewartościować swoje podejście do niektórych spraw.
Pojawiła się w okazałym dworze Rosierów, w którym niegdyś dorastała jej matka, a który teraz był domem także dla Evandry od czasu jej ślubu z Tristanem. Zastanawiała się, jak była lady Lestrange radziła sobie w roli mężatki i cieszyła się, że wreszcie mogły się spotkać.
- Mi także cudownie cię znowu widzieć – powiedziała szczerze, odwzajemniając uścisk Evandry, a niedługo później znalazły się w jadalni, w której już nie raz bywała w przeszłości. Nie mogło umknąć jej uwadze, jak blada i krucha była Evandra; wyjątkowo silny atak choroby musiał ją mocno osłabić. Wyglądała jak porcelanowa lalka, którą mógł skruszyć byle podmuch wiatru. – Naprawdę się martwiłam, droga Evandro. Kiedy usłyszałam o tym wszystkim... To, co się stało... było straszne. Ale najważniejsze, że udało ci się wyzdrowieć; wierzę, że Rosierowie zapewnili ci najlepszą opiekę.
Wiedziała, że krewni ze strony matki przeżyli swoje tragedie. Śmierć wuja Corentina, choroba Evandry, spustoszenia w rezerwacie... A wszystko wydarzyło się w tak krótkim czasie.
Usiadła w pobliżu przyjaciółki, obserwując ją, choć wstrzymywała się od uwag na temat jej mizernego wyglądu.
- Chętnie napiję się herbaty – przytaknęła. Chciała, żeby to spotkanie wyglądało tak, jak zawsze. Nawet jeśli sporo się wydarzyło. – Moi rodzice czują się dobrze. Matka czasem uskarża się na migreny, ale uzdrowiciele mówią, że to nic groźnego. Estelle także dochodzi już do siebie, jej choroba również nie była dla niej łaskawa na początku maja. – Pamiętała swój własny strach o siostrę, której też zaszkodziły anomalie, choć nie w tak silnym stopniu, jak Evandrze. Ale wylądowała na pewien czas w Mungu, a Evelyn bardzo chciała jakoś jej pomóc. Rodzeństwo było jej bardzo bliskie, dalsza rodzina również. Wychowano ją na osobę która przykłada dużą wagę do więzów krwi.
- Mnie samej nic groźnego się nie stało. Może tylko parę incydentów z buntującą się różdżką, ale nic groźniejszego niż krwotok z nosa, migrena czy zaklęcie działające nie tak jak powinno – dodała. Miała szczęście urodzić się bez obciążenia genetycznego. – Ojciec nie pozwala mi jednak zbyt często wychodzić, chyba że w towarzystwie kogoś z rodziny. Magia wciąż nie jest bezpieczna. – I nie tylko magia; sporo dziwnych rzeczy się działo, o czym sama się przekonała, kiedy w kwietniu wraz z siostrą zostały zaatakowane przez nieznanego sprawcę w salonie piękności. Ale żadne z rodziców nie miało nic przeciwko wizycie u Rosierów, jej matka była tym wręcz zachwycona, jako że była silnie związana i z Rosierami i z Lestrange’ami z racji swojego pochodzenia z tych rodzin.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nie ważne, jak bardzo by nie chciała, jej uścisk na ramionach Evelyn był wyłącznie delikatnym muśnięciem; musiała sobie z tego doskonale zdawać sprawę, ponieważ uśmiechnęła się do niej przepraszająco. Nie łatwo przychodziło lady Rosier pogodzeniem się z chwilową niedyspozycją. Godziła ona w jej dumę, a nawet, jeśli nie musiała przed przyjaciółką udawać silniejszej, niż w rzeczywistości, podświadomie chciała roztaczać pozory.
- Niczego mi nie brakuje. Zapewnili mi więcej, niż śmiałabym poprosić, a najdroższa Fantine czuwała przy mnie codziennie - odpowiadając, zgrabnie ominęła drażliwe kwestie, o których z trudem przychodziło jej mówić nawet z najbliższymi jej sercu osobami. Evandra stopniowo odzyskiwała siły, aby jednak definitywnie wrócić do zdrowia, musiała się wyrwać z oków przeszłości. Zaakceptować wyjątkowy silny atak zdradzieckiej Serpentyny. Zapomnieć o nim.
Czuła rozgoryczenie na samą myśl, że nie mogła być przy Tristanie oraz jego siostrach w chwilach największej żałoby. Château Rose dopiero otrząsało się po tragedii, dlatego nie śmiała otwarcie jej przerywać pewnymi, skrzętnie ukrywanymi wieściami.
- Musisz też koniecznie spróbować ciasta - wdzięczna Evelyn za takt oraz wyrozumiałość, rozlała herbatę do dwóch filiżanek. Wrzątek mógł poparzyć język, dlatego przez dłuższą chwilę obracała porcelanę w dłoniach.
Kamień spadł jej z serca, słysząc, że lord i lady Slughorn nie ucierpieli w wyniku anomalii, z kolei Estelle szybko odzyskała zdrowie. Powinna niezwłocznie napisać do rodziców Evelyn, ponieważ miała cichą nadzieję, że ucieszy ich list, w którym zawrze kilka ciepłych słów oraz wspomnień. Rodzina i dla niej była ogromną wartością.
- Anomalie wyrządziły już wystarczająco wiele szkód. Cieszy mnie zapewnienie, że wyszłaś z nich cała i w zdrowiu, tak samo lady i lord Slughorn - dobre nowiny zawsze rozbudzały nadzieję.
Upiła niewielki łyk herbaty, ale filiżanka pozostała w jej dłoniach. Opuszki palców otarły się o rzeźbione brzegi. Na chwilę spojrzenie Evandry uciekło w stronę odsłoniętego okna. Pogoda ich nie rozpieszczała. Dziś, podobnie jak wczoraj, po raz pierwszy od dawna Prymulka zdjęła okiennice, umożliwiając lichym promieniom słońca próbę rozświetlenia pomieszczenia.
- Lord Slughorn martwi się o Ciebie i nie ma się czemu dziwić. Kończy się maj, w ogrodzie powinny rozkwitać pąki na drzewach, z kolei dni być coraz bardziej ciepłe. Zamiast tego ochładza się... - ten posępny akcent, który kierował ich rozmowę na pesymistyczne tory, ugodził w nią, dlatego niezwłocznie dodała:
- Czy praca w rezerwacie przynosi ci radość?
- Niczego mi nie brakuje. Zapewnili mi więcej, niż śmiałabym poprosić, a najdroższa Fantine czuwała przy mnie codziennie - odpowiadając, zgrabnie ominęła drażliwe kwestie, o których z trudem przychodziło jej mówić nawet z najbliższymi jej sercu osobami. Evandra stopniowo odzyskiwała siły, aby jednak definitywnie wrócić do zdrowia, musiała się wyrwać z oków przeszłości. Zaakceptować wyjątkowy silny atak zdradzieckiej Serpentyny. Zapomnieć o nim.
Czuła rozgoryczenie na samą myśl, że nie mogła być przy Tristanie oraz jego siostrach w chwilach największej żałoby. Château Rose dopiero otrząsało się po tragedii, dlatego nie śmiała otwarcie jej przerywać pewnymi, skrzętnie ukrywanymi wieściami.
- Musisz też koniecznie spróbować ciasta - wdzięczna Evelyn za takt oraz wyrozumiałość, rozlała herbatę do dwóch filiżanek. Wrzątek mógł poparzyć język, dlatego przez dłuższą chwilę obracała porcelanę w dłoniach.
Kamień spadł jej z serca, słysząc, że lord i lady Slughorn nie ucierpieli w wyniku anomalii, z kolei Estelle szybko odzyskała zdrowie. Powinna niezwłocznie napisać do rodziców Evelyn, ponieważ miała cichą nadzieję, że ucieszy ich list, w którym zawrze kilka ciepłych słów oraz wspomnień. Rodzina i dla niej była ogromną wartością.
- Anomalie wyrządziły już wystarczająco wiele szkód. Cieszy mnie zapewnienie, że wyszłaś z nich cała i w zdrowiu, tak samo lady i lord Slughorn - dobre nowiny zawsze rozbudzały nadzieję.
Upiła niewielki łyk herbaty, ale filiżanka pozostała w jej dłoniach. Opuszki palców otarły się o rzeźbione brzegi. Na chwilę spojrzenie Evandry uciekło w stronę odsłoniętego okna. Pogoda ich nie rozpieszczała. Dziś, podobnie jak wczoraj, po raz pierwszy od dawna Prymulka zdjęła okiennice, umożliwiając lichym promieniom słońca próbę rozświetlenia pomieszczenia.
- Lord Slughorn martwi się o Ciebie i nie ma się czemu dziwić. Kończy się maj, w ogrodzie powinny rozkwitać pąki na drzewach, z kolei dni być coraz bardziej ciepłe. Zamiast tego ochładza się... - ten posępny akcent, który kierował ich rozmowę na pesymistyczne tory, ugodził w nią, dlatego niezwłocznie dodała:
- Czy praca w rezerwacie przynosi ci radość?
Gość
Gość
Codzienność osób chorych genetycznie nie była łatwa. Wiedziała to choćby na przykładzie własnej siostry, a jej ciotka, matka jej kuzynki, umarła na serpentynę kiedy Evelyn była małą dziewczynką. Było to niestety wpisane w szlachecką rzeczywistość, zawsze istniało ryzyko, że u kogoś ujawni się jedna z tych podstępnych chorób, i nawet Evelyn nie mogła mieć jeszcze całkowitej pewności że jest od nich wolna, bo bywały i takie, które ujawniały się dopiero w wieku dorosłym. Jednak jak dotąd przeżyła swoje życie bez tej wątpliwej przyjemności chorowania i strachu przed kolejnymi atakami.
Choć Evandra zapewne próbowała ukryć swój stan, Evelyn widziała, że była mizerna i blada. I naprawdę współczuła jej niedawnych przejść, które ciężko było jej sobie wyobrazić, choć w maju czytała sporo o genetycznych chorobach i miała już jako takie wyobrażenie, jak to wygląda.
- To cudownie. Pod taką opieką z pewnością szybko wrócisz do pełni sił – zapewniła ją. Była przekonana, że Tristan nie zaniedbałby małżonki, nawet jeśli wszyscy mieli na głowie świadomość utraty ojca rodziny. Mogła tylko pozazdrościć Evandrze takiego wsparcia. Czy sama będzie mogła na nie liczyć ze strony rodziny, którą częścią stanie się po ślubie? Czy ktokolwiek zainteresuje się nią, gdyby to jej coś się stało? Evandra już znała swój małżeński los, Evelyn wciąż trwała w nieświadomości.
Ale wiedziała, że obecna rzeczywistość nie jest już tak kolorowa. Nie, kiedy trwały groźne anomalie.
- Można powiedzieć, że mieliśmy dużo szczęścia, że nie skończyło się to gorzej – powiedziała cicho. Mieli szczęście, że wszyscy przeżyli i nie doznali poważnych obrażeń. Tylko Estelle ucierpiała mocniej, ale skoro wracała do zdrowia, Evelyn była pełna ulgi i nadziei. Ale że anomalie wciąż się nie skończyły, nadal musieli być ostrożni.
- Ta pogoda jest... Naprawdę niepokojąca. I to przez cały maj. Początek był bardzo deszczowy. Potem nastąpiły dni, w które za dnia było gorąco jak latem, a nocami oziębiało się do prawdziwie zimowych temperatur. Kto wie, co przyniesie czerwiec? – Chyba nikt tego nie wiedział. Ale gdyby ktoś jej powiedział, że w czerwcu będzie padać śnieg, to pewnie tylko by się roześmiała. – To nie wpływa dobrze na roślinność. Podczas tych nocy przemarzły niemal wszystkie róże mamy, których skrzaty nie zdążyły odpowiednio okryć. Przetrwały tylko te w szklarni. Okolice naszego dworu powinny teraz tonąć w zieleni, a zamiast tego jest... jak po zimie. – To, co zdążyło urosnąć, cierpiało podczas mroźnych nocy. Tym cenniejsze były teraz te rośliny, które przetrwały w rodowych szklarniach. Podejrzewała też, że anomalie będą mieć duży wpływ na alchemiczne składniki, tak ważne dla jej rodu.
- Praca w rezerwacie to... ciekawe doświadczenie. Wiesz, że od dawna fascynowały mnie smoki, odkąd mama w dzieciństwie zabrała mnie tam po raz pierwszy. Chociaż teraz przez większość maja ojciec nawet nie pozwalał mi się tam zbliżać – powiedziała. Tak było w istocie, Francis Slughorn nie pozwalał córkom zbliżać się do rezerwatu, w którym początkiem miesiąca panoszyły się anomalie i gdzie smoki zaczęły stanowić zagrożenie dla pracowników i odwiedzających. Dobrze, że Evandra tworząc sztukę nie musiała się takich rzeczy obawiać. Jej pasja raczej nie groziła uszczerbkami na zdrowiu, więc pewnie szybko po chorobie będzie mogła wrócić do muzyki.
Pozwoliła, by Evandra nalała im obu herbaty i spróbowała ciasta. Gdyby nie ta cała otoczka majowych tragedii, to mogłaby pomyśleć, że to po prostu kolejny podwieczorek jak te, podczas których spotykały się jako nastolatki w wakacje.
- Naprawdę dobre – pochwaliła wypiek, zapewne będący dziełem skrzatów Rosierów. – W takich chwilach jak ta naprawdę tęsknię za tymi czasami, kiedy spotykałyśmy się jako dziewczęta. Młode, wciąż naiwne... i dopiero oczekujące na swoją przyszłość. Pamiętasz te czasy? I ten dzień, kiedy po skończeniu szkół stawiałyśmy pierwsze kroki na salonach? Lada moment minie pięć lat od tamtego momentu, i nawet nie wiem, kiedy to minęło.
Teraz Evandra była mężatką, a ona wciąż jeszcze trzymała się panieństwa, choć raczej nie było w tym nic godnego pochwały. Wiedziała, że w tym wieku powinna zacząć się martwić brakiem adoratorów. I martwiła się, bo nie chciała zostać starą panną, ani być stawianą w jednym szeregu z pannami o wątpliwej reputacji przez piśmidło pokroju Czarownicy.
Choć Evandra zapewne próbowała ukryć swój stan, Evelyn widziała, że była mizerna i blada. I naprawdę współczuła jej niedawnych przejść, które ciężko było jej sobie wyobrazić, choć w maju czytała sporo o genetycznych chorobach i miała już jako takie wyobrażenie, jak to wygląda.
- To cudownie. Pod taką opieką z pewnością szybko wrócisz do pełni sił – zapewniła ją. Była przekonana, że Tristan nie zaniedbałby małżonki, nawet jeśli wszyscy mieli na głowie świadomość utraty ojca rodziny. Mogła tylko pozazdrościć Evandrze takiego wsparcia. Czy sama będzie mogła na nie liczyć ze strony rodziny, którą częścią stanie się po ślubie? Czy ktokolwiek zainteresuje się nią, gdyby to jej coś się stało? Evandra już znała swój małżeński los, Evelyn wciąż trwała w nieświadomości.
Ale wiedziała, że obecna rzeczywistość nie jest już tak kolorowa. Nie, kiedy trwały groźne anomalie.
- Można powiedzieć, że mieliśmy dużo szczęścia, że nie skończyło się to gorzej – powiedziała cicho. Mieli szczęście, że wszyscy przeżyli i nie doznali poważnych obrażeń. Tylko Estelle ucierpiała mocniej, ale skoro wracała do zdrowia, Evelyn była pełna ulgi i nadziei. Ale że anomalie wciąż się nie skończyły, nadal musieli być ostrożni.
- Ta pogoda jest... Naprawdę niepokojąca. I to przez cały maj. Początek był bardzo deszczowy. Potem nastąpiły dni, w które za dnia było gorąco jak latem, a nocami oziębiało się do prawdziwie zimowych temperatur. Kto wie, co przyniesie czerwiec? – Chyba nikt tego nie wiedział. Ale gdyby ktoś jej powiedział, że w czerwcu będzie padać śnieg, to pewnie tylko by się roześmiała. – To nie wpływa dobrze na roślinność. Podczas tych nocy przemarzły niemal wszystkie róże mamy, których skrzaty nie zdążyły odpowiednio okryć. Przetrwały tylko te w szklarni. Okolice naszego dworu powinny teraz tonąć w zieleni, a zamiast tego jest... jak po zimie. – To, co zdążyło urosnąć, cierpiało podczas mroźnych nocy. Tym cenniejsze były teraz te rośliny, które przetrwały w rodowych szklarniach. Podejrzewała też, że anomalie będą mieć duży wpływ na alchemiczne składniki, tak ważne dla jej rodu.
- Praca w rezerwacie to... ciekawe doświadczenie. Wiesz, że od dawna fascynowały mnie smoki, odkąd mama w dzieciństwie zabrała mnie tam po raz pierwszy. Chociaż teraz przez większość maja ojciec nawet nie pozwalał mi się tam zbliżać – powiedziała. Tak było w istocie, Francis Slughorn nie pozwalał córkom zbliżać się do rezerwatu, w którym początkiem miesiąca panoszyły się anomalie i gdzie smoki zaczęły stanowić zagrożenie dla pracowników i odwiedzających. Dobrze, że Evandra tworząc sztukę nie musiała się takich rzeczy obawiać. Jej pasja raczej nie groziła uszczerbkami na zdrowiu, więc pewnie szybko po chorobie będzie mogła wrócić do muzyki.
Pozwoliła, by Evandra nalała im obu herbaty i spróbowała ciasta. Gdyby nie ta cała otoczka majowych tragedii, to mogłaby pomyśleć, że to po prostu kolejny podwieczorek jak te, podczas których spotykały się jako nastolatki w wakacje.
- Naprawdę dobre – pochwaliła wypiek, zapewne będący dziełem skrzatów Rosierów. – W takich chwilach jak ta naprawdę tęsknię za tymi czasami, kiedy spotykałyśmy się jako dziewczęta. Młode, wciąż naiwne... i dopiero oczekujące na swoją przyszłość. Pamiętasz te czasy? I ten dzień, kiedy po skończeniu szkół stawiałyśmy pierwsze kroki na salonach? Lada moment minie pięć lat od tamtego momentu, i nawet nie wiem, kiedy to minęło.
Teraz Evandra była mężatką, a ona wciąż jeszcze trzymała się panieństwa, choć raczej nie było w tym nic godnego pochwały. Wiedziała, że w tym wieku powinna zacząć się martwić brakiem adoratorów. I martwiła się, bo nie chciała zostać starą panną, ani być stawianą w jednym szeregu z pannami o wątpliwej reputacji przez piśmidło pokroju Czarownicy.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Noc nie nalażała do lekkich i znajomych. Do jednej z tych w czasie których zasypiała w miękkiej pościeli, lub budziła się nad jedną z ksiąg, dopiero w momencie przebudzenia uświadamiając sobie, że sen zgarnął ją w swoje ramiona. Wstawała wtedy pokonując odległość od łóżka i tam powracała w karinę snów. Nie, tym razem było inaczej, nieprzyjemnie a wybudzenie nie przypominało pobudki z koszmaru a w nim. Szczęśliwie dla niej trafiła jedynie na dziecko, dziewczynkę, która nie była w stanie jej skrzywdzić. Nie wyrzuciło jej też dlatego i te dwie rzeczy były jednymi z głównych przyczyn dzięki którym wróciła ta szybko. Spodziewając się najgorszego.
I przeczucie jej nie zawiodło, choć wolałaby by w tym przypadku było inaczej. By palące uczucie, że coś jest nie tak nie obejmowało jej własnymi ramionami. Zostawiło w spokoju. Dom od zawsze zdawał się bezpieczny, teraz nie była już tego taka pewna. Mieli jednak siebie, prawda? Tristan od zawsze był ich protektorem i nikomu nie ufała tak mocno i tak bardzo jak jemu. Lubiła z nim rozmawiać, mierzyć spostrzeżenia i odnajdować te właściwie, potrafiła też wyczuć subtelną zmianę w tonie głosu, gdy usta wypowiadały rozkaz, nie zaś propozycję. Gdy taka padała nie oponowała, gdy znamiennego tonu nie było, a jej zdanie różniło się, wtedy przedstawiała swoje propozycje, finalnie pozostawiając decyzję jemu.
Nie wiedział - uświadomiła sobie, gdy dostrzegła niewerbalną odpowiedź. Ale dowie się, zawsze się dowiadywał. Zawsze też załatwiał sprawy. Nie wnikała w to jak, choć mogła się domyślać - nie miało to jednak znaczenia. Potwierdził jej myśli już chwilę później. Skinęła lekko głową.
Ramsey, myśli same odpłynęły w jego kierunku, czy może raczej wydarzeń, które zawładnęły dzisiaj ich światem. Ale może nie tylko ich, może nie był to atak skierowany bezpośrednio na nich. Tylko, jeśli ucierpieli inni - czy było to działanie celowe, czy też całkiem przypadkowe. I, jeśli to pierwsze, kto posiadał tak wielką moc?
Nie znała odpowiedzi na żadne z tych pytań.
- Idź. - poprosiła tylko cicho, gdy kolejne sekundy mijały. Prymulka zdążyła już wrócić donosząc, że medycy zjawią się lada chwila. Nie było potrzeby, a może raczej czasu do stracenia. Melisande nie ucierpiała bardzo, poparzenia, choć nieprzyjemne, pozwalały jej funkcjonować i logicznie myśleć. - Ty też uważaj, Tristanie. - powiedziała tylko, już po chwili obserwując jak znika w mroku korytarzy. Niedługo później pojawili się medycy.
/zt
I przeczucie jej nie zawiodło, choć wolałaby by w tym przypadku było inaczej. By palące uczucie, że coś jest nie tak nie obejmowało jej własnymi ramionami. Zostawiło w spokoju. Dom od zawsze zdawał się bezpieczny, teraz nie była już tego taka pewna. Mieli jednak siebie, prawda? Tristan od zawsze był ich protektorem i nikomu nie ufała tak mocno i tak bardzo jak jemu. Lubiła z nim rozmawiać, mierzyć spostrzeżenia i odnajdować te właściwie, potrafiła też wyczuć subtelną zmianę w tonie głosu, gdy usta wypowiadały rozkaz, nie zaś propozycję. Gdy taka padała nie oponowała, gdy znamiennego tonu nie było, a jej zdanie różniło się, wtedy przedstawiała swoje propozycje, finalnie pozostawiając decyzję jemu.
Nie wiedział - uświadomiła sobie, gdy dostrzegła niewerbalną odpowiedź. Ale dowie się, zawsze się dowiadywał. Zawsze też załatwiał sprawy. Nie wnikała w to jak, choć mogła się domyślać - nie miało to jednak znaczenia. Potwierdził jej myśli już chwilę później. Skinęła lekko głową.
Ramsey, myśli same odpłynęły w jego kierunku, czy może raczej wydarzeń, które zawładnęły dzisiaj ich światem. Ale może nie tylko ich, może nie był to atak skierowany bezpośrednio na nich. Tylko, jeśli ucierpieli inni - czy było to działanie celowe, czy też całkiem przypadkowe. I, jeśli to pierwsze, kto posiadał tak wielką moc?
Nie znała odpowiedzi na żadne z tych pytań.
- Idź. - poprosiła tylko cicho, gdy kolejne sekundy mijały. Prymulka zdążyła już wrócić donosząc, że medycy zjawią się lada chwila. Nie było potrzeby, a może raczej czasu do stracenia. Melisande nie ucierpiała bardzo, poparzenia, choć nieprzyjemne, pozwalały jej funkcjonować i logicznie myśleć. - Ty też uważaj, Tristanie. - powiedziała tylko, już po chwili obserwując jak znika w mroku korytarzy. Niedługo później pojawili się medycy.
/zt
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
(4 dni na turę, kolejność postów nie ma znaczenia)
To były naprawdę wyjątkowe święta. Inne. Stojąc w komnatach przed lustrem, zapinając pod szyją złotą broszę róży i poprawiając odświętny strój - elegancką czarną szatę przepasaną szkarłatną szarfą, obszytą złotą nicią subtelnym cierniowym wzorem - wracał myślami do tych, które miały miejsce rok temu. Trudno było uwierzyć, że minął tylko rok - zmieniło się przecież tak wiele. Wtedy jeszcze był z nimi jego ojciec, a wuj Llowell zajmował miejsce nestora. Dziś miejsce starszego pokolenia zajęło młodsze, ojciec był martwy, lecz pojawił się jego syn, wuj oddał mu tytuł. Jego lewe - zakryte - przedramię szpecił mroczny znak, na dłoni lśniła obrączka, a miejsce przy stole u jego boku miała zająć Evandra. Fantine dojrzewała, Melisande nabierała klasy własnej matki i choć obie wciąż mieszkały w rodzinnym domu, zdawał sobie sprawę z tego, że starsza z sióstr niebawem będzie musiała ich opuścić. Mathieu się zaręczył - przy nim trwać miała jego przyszła żona niosąca za sobą siłę Selwynów. Było już za późno na wahanie, sojusz dwóch wielkich rodów musiał się ziścić - a salamandra być może po raz pierwszy w historii przejść po różanych ogrodach. Ale tego wieczoru zdarzył się więcej niż jeden cud, jego matka odrodzona energią wnuka porzuciła wreszcie żałobną czerń. Przez ostatnie dni Chateau Rose wypełniało się pachnącą atmosferą przełamującą gorycz wojny, zapachem potraw i ciętych bukietów ziół, częściej poruszane przez domowników instrumenty wygrywały zimowe melodie, a gdzieniegdzie zaklęta przestrzeń imitowała łagodnie opadający błyszczący śnieg - tak kontrastujący ze śnieżną burzą za oknem. Ale tego dnia okna zostały zakryte grubymi kotarami, by wirujące anomalie nie wzbudzały trosk ani niepokoju. Płonące świece rozświetliły wnętrza ciepłem. Wystarczyło skupić myśli, by nie słyszeć trzasków kolejnych piorunów - wciąż budzących u niego cień niepokoju po tamtej majowej nocy. Jedynie ich blask - przedostawał się poza grubą płachtę, mimowolnie wdzierając się do komnat. Krople wody kolońskiej zrosiły jego szyję, gdy zadarł brodę, kątem oka dostrzegając wskazówki zegara nieśpiesznie zbliżające się do godziny 20 - nadszedł czas zejść do jadalni, winien pojawić się na miejscu pierwszy - wuj przypomniał mu o tym dzisiejszego ranka.
Nie sam. Evandrę spotkał w pół drogi, kłaniając się jej z szacunkiem - wciąż martwił się o jej zdrowie, choć dzisiejszy blask jej urody podkreślał, jak zbędna była jego troska. Zawsze olśniewała.
- Odpocznij dziś, najdroższa - szepnął, poprosił, gdy znalazł się tuż przy niej, utkwiwszy wzrok na drobnej sylwetce chłopca. - Pięknie wyglądasz - dodał, nim poprowadził ich do jadalni, przepuszczając do środka jako pierwszych: wkrótce zaczęli pojawiać się pozostali, Fantine i Melisande, którym skinął głową, jego matka, wuj Llowell poprzedni nestor oraz wuj Lancelot, dawny zarządca smoczego rezerwatu wraz z żoną, ciocią Adalene, która jednak bardziej zajęta była towarzystwem jego matki - Cedriny - i cioci Diane - matki Mathieu. Sam Mathieu również się pojawił: w towarzystwie kobiety, która zwłaszcza rodzinnej starszyźnie musiała zostać dopiero przedstawiona - pozostałych mniej oficjalnie już zapewne znała. Isabelle Selwyn, niebawem Rosier. Pozostawił jednak tę grzeczność kuzynowi wprowadzającemu ją do rodziny. Nie witał się z nim samym, wszak widzieli się przed momentem, miał jednak obowiązek oficjalnie powitać Isabelle - ostatnim razem, gdy się widzieli, nie rozumiała zapewne istoty jego wizyty.
- Jak podoba ci się Dover? - zapytał spokojnie, stając naprzeciw niej. - Dobrze jest móc cię dzisiaj gościć - w przyszłym roku będziemy już rodziną.
Zielona choinka zdobiła przeciwległy kąt jadalni, odbijając w szklanych ozdobach światło rozlicznych świec, a wazony przyozdobione były - prócz róż - jemiołą i pachnącym rozmarynem. Okryty białym obrusem długi stół, prócz złotych świeczników ozdabiały gałązki ostrokrzewu oraz pojedyncze eleganckie porcelanowe miseczki, wypełnione wodą, na której unosiły się pojedyncze pnącza bluszczu. Na wymianę podarków przyjdzie czas po wieczerzy - przed jedenastoma krzesłami rozłożono najpiękniejszą porcelanową zastawę. Każdy znał miejsce, które miał zająć, by uniknąć niezręczności - jego matka zajęła się rozsadzeniem domowników - a Mathieu wiedział, gdzie powinna zasiąść Isabella. Nie było w tym rozkładzie nic przypadkowego, ściśle trzymali się uświęconych od lat zasad. Dalej, pod ścianą, przygotowana została kołyska dla Evana - sztab opiekunek gotów był przejąć nad nim pieczę w każdej chwili. To przy kołysce lewitowały zaczarowane instrumenty, harfa i flet, które wyśpiewywały subtelne nuty odpowiednich na tę okazję pieśni.
- Zacznijmy zatem - zaproponował po powitaniach, zajmując miejsce za swoim krzesłem - a na stole wnet zaczęły materializować się dania, wypełniając salę kuszącymi zapachami. Kolacja nie była skromna - na półmiskach pojawiły się owoce morza, ostrygi, kraby, przegrzebki, wędzony łosoś i czarny kawior podany na lodzie, a także ślimaki przyrządzone po burgundzku, stanowiły one jednak głównie tło dla wyśmienitego foie gras oraz pieczeni z indyka podanego w pieczonych kasztanach. Wyjątkowe ciasto bûche miało być podane dopiero na deser, ale zdobiło stół wyjątkowym kształtem już teraz - po konarze drzewa otoczonym żurawiną biegała drobna, ledwie dostrzegalna iluzja białej wiewiórki. Talerze serów i szynek doskonale komponowały się z koszami świeżego, chrupiącego pieczywa. Nieliczne dzbany wypełnione wodą zalśniły, odbijając blask zwisających żyrandoli - większość kryształowych karafek zawierało Toujurs Pur, wino lub szampana. To ten drugi wypełnił kielichy czarodziejów, Tristan uniósł własny, wznosząc toast. To do niego należało otwarcie tego wieczoru - choć początkowo jego wzrok odruchowo podążył do sylwetki wuja, jakby wciąż wyczekiwał jego pozwolenia. - Miniony rok był rokiem zmian, tak przykrych, jak niosących nadzieję. - Wznoszenie toastów było trudną sztuką, trudniejszą, niż mu się zdawało. Robił to wcześniej, oczywiście, że tak, ale nigdy jako pierwszy i nigdy w podobnej okoliczności. To tylko dziewięćdziesiąt sekund. - Żałuję, że nie ma dziś z nami mojego ojca - ale on nie chciałby, byśmy dzisiaj zatracali się w smutku. Ze wszystkiego, co trudne, wyszliśmy silniejsi. - Z jego odejścia, z katastrofy w rezerwacie, z zawirowań politycznych, z choroby, która omal nie zabrała Evandry - dzisiaj matki, ze zdrady Crouchów. - Bo silnymi nas uczyniłeś, stryju - pochylił głowę, oddając hołd dawnemu nestorowi. - Byłeś nam wsparciem, ostoją i byłeś przywódcą. Jesteśmy ci wdzięczni za wszystko, czego mogliśmy się od ciebie nauczyć - i za wszystko, czego jeszcze nas nauczysz. - Utrata dobrowolnie zrzeczonego się tytułu nie odbierała mu przecież mądrości. - Żegnając przeszłość, witamy przyszłość - a z nią nadejdą kolejne wyzwania. - Przeciągnął wzrokiem po twarzy Isabelli, zatrzymując go na twarzy Mathieu. - Zyskamy nowych przyjaciół - Selwynowie byli zagadką, o którą warto było zawalczyć. - Krzew naszej róży, który ponownie zakwitnął krwistą czerwienią, wypuści kolce na młodej łodydze. - Skrzyżował spojrzenie z Evandrą, by później odnaleźć nim syna. To on, to Evan był przyszłością. A oni - musieli wychować go tak, by w tę przyszłość wszedł z dumą, pomimo ciężaru obowiązków, który będzie mu towarzyszył od najmłodszych lat. Dobrze wiedział, jak trudne to było. - A my - my pozostaniemy silni, tak jak silni jesteśmy dzisiaj. - Uniósł kielich nieco wyżej, zaznaczając zwieńczenie toastu, poczy upił łyk słodkiego szampana i zajął miejsce przy stole, chwyciwszy w dłonie srebrne sztućce - rozpoczynając kolację.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Wczorajsze słowa i wczorajsza twarz nie były snem. Gdy się zbudziła, od razu uniosła dłoń, wyłapując na niej obecność wciąż nieoswojonego kamienia, maleńkiej róży, która miała jej strzec i która była dowodem złożonej obietnicy. Więc to prawda. Nie zdjęła pierścienia, najwyraźniej nie potrafiąc się z nim rozstać. Kiedy go żegnała, spodziewała się, że oszalałe serce nie pozwoli jej usnąć, ale stało się zupełnie inaczej. Wtedy przemawiały przez nią poplątane razem ze złością rozjuszone błyski, gubiące się w uczuciach, odrobinę przestraszone. Zagraniem Morgany, nie samym Mathieu, który okazał się być miły i szczerze oczarowany jej osobą. Dziś wraz z burzowym światłem nowego dnia należało uporządkować ten chaos, wyrzucić niepoprawne myśli. Dla niego miała najpiękniej błyszczeć na kolacji w różanym gnieździe, niezbadanej dotąd przez nią warowni, o której zdołał szepnąć jej kilka słów, choć nie obnażył żadnej tajemnicy. Jedną jej jednak obiecał i zamierzała mu o tym przypomnieć, jeśli tylko będą mogli przez chwilę porozmawiać na osobności. Nim jeszcze wstała z łoża, nim wyplątała się z najmilszych puchów, uświadomiła sobie, że z nie mniejszym przejęciem przyjdzie jej zmierzyć się dzisiaj. Spodziewała się rozentuzjazmowanych, dumnych spojrzeń krewnych, niedyskretnych pytań i pouczeń. Wiedziała także, że nie dane jej będzie zbyt długo dotrzymywać im towarzystwa. W tym wszystkim podróż do Chateau zdawała się najmilszym punktem budzącego się dnia. Czuła, że sobie poradzi. Ze wszystkim.
Już jednak u bram niezwykłej twierdzy wydarzyło się coś zaskakującego. Nie zdołała dotknąć wrót, a pewna dziwnie znajoma sówka wleciała pomiędzy nią a Balbinę. Niosła wieść. To Una. W wolnej chwili Isabella zdołała wszak wysłać dwa liściki, ponieważ nie mogła dłużej trzymać dla siebie tak rozpalonych wieści. Były duszki, którym obiecała je przekazać. Rozwinęła pergamin, spodziewając się ciepłych słówek lady Bulstrode, jej najdroższej przyjaciółki. Gnieciony przez wiatry list okazał się okrutnym ciosem. Zgrabne pismo ciemnowłosej wbijało jej igłę wraz z każdą nakreśloną literą. Omal nie osłabła, czując, jak jej serce przedziera się na pół, a potem kruszy i na wieki przestaje bić. Przez moment przestała czuć, a później zaczęła się zapadać pod ciężarem tego haniebnego porzucenia, tej nieukrywanej zdrady. Na ratunek ruszyła dwórka, zabierając ohydny list z rąk swej pani. Objęła Bellę ramieniem i nakazała ostatni raz spojrzeć ku burzowym chmurom, aby, o zgrozo, żadna niepoprawna łza nie przecięła tej zarumienionej twarzyczki. Udało się, ale Bella powitała Mathieu spojrzeniem nieco przymglonym, lekko nieobecnym. Nie tego przecież pragnęła. Pierś jeszcze przez chwilę unosiła się niespokojnie. Isabelli nie udało się zapomnieć o torturach, na jakie tak śmiało i bezczelnie skazała ją Una. Chyba zbyt mocno ściskała ramię narzeczonego, chyba nie do końca potrafiła wyłapać szczegóły pięknych korytarzy. Wczoraj kogoś zyskała, a dziś utraciła. W mistycznym porządku panowała równowaga. Właśnie teraz winna zebrać całą swoją moc, każdy skrawek nieoczywistej siły, aby przetrwać tak niezrozumiałe odrzucenie. Aby nie zawieść Mathieu, aby nie zawieść rodziny.
Przemykała ciepłym, nienachalnym spojrzeniem po zbierających się w sali sylwetkach. Zapewne Mathieu zgodnie z obyczajem przedstawił ją członkom rodziny – w tym swej matce, której Bella nie spodziewała się ujrzeć tak szybko. To jednak święta. Stroja sala Rosierów manifestowała ich potęgę, objawiała również prawdziwe zjednoczenie rodziny. Gdy w tym wszystkim przypomniała sobie nieczyste zagranie ciotki, pomyślała, że Selwynowie nie są jednością, że są porozbijani, umorusani w swoich własnych obrzydliwych intrygach. Jednak stała w pałacu róż, będąc Isabellą Selwyn. Poczuła niezwykłość tej uroczystości, nieznajomego otoczenia, z którym miała dopiero się oswoić. Z którym miała stać się rodziną. O tym też nie omieszkał przypomnieć jej Tristan.
– Dziękuję, lordzie Rosier – odpowiedziała, chyba nie spodziewając się jego uwagi. Czy jednak tego właśnie nie powinna oczekiwać, pozostając jedyną obcą? Jakże wielką miały moc wczorajsze wydarzenia, skoro już dziś gościli ją tutaj, snując obietnice wspólnej przyszłości. Gościli jak swoją? – Zamek jest piękny. Niewiele jeszcze widziałam, ale mam nadzieję, że to się zmieni. To zaszczyt być dzisiaj tu z wami – wymówiła, objawiając faktycznie poruszenie. Niemniej mogłaby podziękować czającemu się w salamadrowej krwi aktorstwu. W głębi duszy pozostawała wciąż rozbita. Czyniła jednak wszystko, aby nikt tego nie zauważył. Czy skutecznie?
Tak też zdołała powitać szczerym uśmiechem Fantine i Melisande, z którymi zdołała się już poznać wcześniej, a także i przepiękną Evandrę. Ucieszyła się, gdy posadzono ją u boku życzliwych istot. Nie chciała być daleko od Mathieu, choć jednocześnie skryć próbowała przed nim przebijającą się przez te pogodności mdłość. Pod stołem dyskretnie ściskała piąstkę. Chyba też nie poświęciła przemowie lorda Rosiera tyle uwagi, ile powinna. Rozpoczęła się wspaniała kolacja, choć nie była pewna, czy zdoła cokolwiek przełknąć. W myśli wyzywała Unę Bulstrode, z goryczą odkrywając, że nie zna nawet odpowiednio paskudnych słów. Sięgnęła więc po widelec, obiecując sobie, że spróbuje zapomnieć.
Już jednak u bram niezwykłej twierdzy wydarzyło się coś zaskakującego. Nie zdołała dotknąć wrót, a pewna dziwnie znajoma sówka wleciała pomiędzy nią a Balbinę. Niosła wieść. To Una. W wolnej chwili Isabella zdołała wszak wysłać dwa liściki, ponieważ nie mogła dłużej trzymać dla siebie tak rozpalonych wieści. Były duszki, którym obiecała je przekazać. Rozwinęła pergamin, spodziewając się ciepłych słówek lady Bulstrode, jej najdroższej przyjaciółki. Gnieciony przez wiatry list okazał się okrutnym ciosem. Zgrabne pismo ciemnowłosej wbijało jej igłę wraz z każdą nakreśloną literą. Omal nie osłabła, czując, jak jej serce przedziera się na pół, a potem kruszy i na wieki przestaje bić. Przez moment przestała czuć, a później zaczęła się zapadać pod ciężarem tego haniebnego porzucenia, tej nieukrywanej zdrady. Na ratunek ruszyła dwórka, zabierając ohydny list z rąk swej pani. Objęła Bellę ramieniem i nakazała ostatni raz spojrzeć ku burzowym chmurom, aby, o zgrozo, żadna niepoprawna łza nie przecięła tej zarumienionej twarzyczki. Udało się, ale Bella powitała Mathieu spojrzeniem nieco przymglonym, lekko nieobecnym. Nie tego przecież pragnęła. Pierś jeszcze przez chwilę unosiła się niespokojnie. Isabelli nie udało się zapomnieć o torturach, na jakie tak śmiało i bezczelnie skazała ją Una. Chyba zbyt mocno ściskała ramię narzeczonego, chyba nie do końca potrafiła wyłapać szczegóły pięknych korytarzy. Wczoraj kogoś zyskała, a dziś utraciła. W mistycznym porządku panowała równowaga. Właśnie teraz winna zebrać całą swoją moc, każdy skrawek nieoczywistej siły, aby przetrwać tak niezrozumiałe odrzucenie. Aby nie zawieść Mathieu, aby nie zawieść rodziny.
Przemykała ciepłym, nienachalnym spojrzeniem po zbierających się w sali sylwetkach. Zapewne Mathieu zgodnie z obyczajem przedstawił ją członkom rodziny – w tym swej matce, której Bella nie spodziewała się ujrzeć tak szybko. To jednak święta. Stroja sala Rosierów manifestowała ich potęgę, objawiała również prawdziwe zjednoczenie rodziny. Gdy w tym wszystkim przypomniała sobie nieczyste zagranie ciotki, pomyślała, że Selwynowie nie są jednością, że są porozbijani, umorusani w swoich własnych obrzydliwych intrygach. Jednak stała w pałacu róż, będąc Isabellą Selwyn. Poczuła niezwykłość tej uroczystości, nieznajomego otoczenia, z którym miała dopiero się oswoić. Z którym miała stać się rodziną. O tym też nie omieszkał przypomnieć jej Tristan.
– Dziękuję, lordzie Rosier – odpowiedziała, chyba nie spodziewając się jego uwagi. Czy jednak tego właśnie nie powinna oczekiwać, pozostając jedyną obcą? Jakże wielką miały moc wczorajsze wydarzenia, skoro już dziś gościli ją tutaj, snując obietnice wspólnej przyszłości. Gościli jak swoją? – Zamek jest piękny. Niewiele jeszcze widziałam, ale mam nadzieję, że to się zmieni. To zaszczyt być dzisiaj tu z wami – wymówiła, objawiając faktycznie poruszenie. Niemniej mogłaby podziękować czającemu się w salamadrowej krwi aktorstwu. W głębi duszy pozostawała wciąż rozbita. Czyniła jednak wszystko, aby nikt tego nie zauważył. Czy skutecznie?
Tak też zdołała powitać szczerym uśmiechem Fantine i Melisande, z którymi zdołała się już poznać wcześniej, a także i przepiękną Evandrę. Ucieszyła się, gdy posadzono ją u boku życzliwych istot. Nie chciała być daleko od Mathieu, choć jednocześnie skryć próbowała przed nim przebijającą się przez te pogodności mdłość. Pod stołem dyskretnie ściskała piąstkę. Chyba też nie poświęciła przemowie lorda Rosiera tyle uwagi, ile powinna. Rozpoczęła się wspaniała kolacja, choć nie była pewna, czy zdoła cokolwiek przełknąć. W myśli wyzywała Unę Bulstrode, z goryczą odkrywając, że nie zna nawet odpowiednio paskudnych słów. Sięgnęła więc po widelec, obiecując sobie, że spróbuje zapomnieć.
Ostatnio zmieniony przez Isabella Selwyn dnia 10.08.19 23:57, w całości zmieniany 1 raz
Święta były magicznym czasem, a pielęgnowanie rodzinnych tradycji obowiązkiem każdego czarodzieja. W Chateau Rose panowała atmosfera inna niż wcześniej, znacznie różniąca się od szarej codzienności. W przygotowaniach brali udział wszyscy domownicy, a każdy znalazł zajęcie dla siebie. Jedni ubierali choinkę, inni stroili pomieszczenia – on sam zadbał o wygląd sklepienia, z którego z wolna padały płatki śniegu, znikając nad ogromnym stołem. Ten czas nie bez powodu był nazywany magicznym. Jego matka uwielbiała święta, choć po śmierci ojca jej podejście zmieniło się, przygasła i straciła cały ten urok. Tego roku jednak stała się bardziej ożywiona, na myśl, iż dane będzie jej poznać przyszłą żonę Mathieu, którą zaprosił na kolację osobiście dzień wcześniej. Nie obawiał się reakcji reszty członków rodu na widok Isabelli, miał nadzieję, że przypadnie im do gustu tak, jak przypadła właśnie jemu. Była piękna, była ozdobą, na którą warto było zwrócić uwagę. Pobudzenie Diane było uzasadnione, niecodziennie poznawało się przyszłą żonę jedynego syna. Miał tylko nadzieję, że matka przychylnie spojrzy na nią, a on jedyny wiedział, jak krytyczna potrafiła być kobieta.
Przygotowania trwały w najlepsze, a zapachy potraw rozchodziły się po całym pałacu. Mathieu zadbał o swój wygląd, dobierając najlepsze odzienie, stawiając jednocześnie na klasykę i elegancję. W tak ważnym dniu powinno się wyglądać jak najlepiej. Poinformowali go o przybyciu Isabelli, w obecności nieodłącznej dwórki, która działała mu na nerwy za każdym razem, kiedy tylko ją widział. Pojawił się przy schodach i przywitał się z narzeczona, składając delikatny pocałunek na wierzchu jej dłoni. Nie umknęło jego uwadze jej rozkojarzone spojrzenie – nie wiedział tylko czy było to związane z obawą przed poznaniem rodziny Rosier czy może coś się stało. Nie dopytywał, nie wnikał, jedynie obserwując jej zachowanie. Zjawili się w jadalni, aby za chwilę rozpocząć oficjalną kolacją, na której po raz pierwszy pojawiał się z partnerką w roli narzeczonego.
Tristan przywitał się z Isabellą, goszcząc ją przyjemnymi słowami, odpowiedziała mu w grzeczny sposób. W jego obowiązku leżało przedstawienie jej starszyźnie, więc po krótkiej wymianie grzecznościowych zwrotów przeszedł do konkretów. Najpierw przedstawił ją matce, wszak miała zostać jej teściową, a Diane aż wyrywała się w powściągliwy oczywiście sposób, aby już móc ją poznać. Zmierzyła Isabellę dość krytycznym wzrokiem, a Mathieu dobrze wiedział, że właśnie ją ocenia. Nie spodziewał się innego zachowania po rodzicielce. Przedstawił narzeczoną również pozostałym, każdego osobiście informując o wspaniałej nowinie. Isabella zdawała się nie być zrażona, choć nadal była nieco nieobecna, a przynajmniej takie wrażenie przyjmował. Był spostrzegawczym człowiekiem, nie powinna spodziewać się nic innego.
Nestor rodu stanął na wysokości zadania, wypowiadając kolejne słowa, kierując je do poszczególnych członków Rodu. Spojrzenie kuzyna skrzyżowało się z jego własnym, a Mathieu doskonale wiedział o czym Tristan mówi. W nich była nadzieja, to oni właśnie musieli zaakceptować swój obowiązek i dbać o przyszłość rodu. Zerknął ukradkiem na Isabellę, chyba jednak będzie musiał z nią porozmawiać. Wzniósł kielich ku górze i upił szampana. Tristan zakończył przemowę, przygotował ją odpowiednio. Zawsze uważał go za lepszego mówcę, sam nie ująłby tego lepiej i zapewne dobrałby wszystko w inne słowa. Mathieu nie był stworzony do takiej roli, choć gdyby musiał… dźwigałby to brzemię najlepiej jak się da. Niemniej jednak, radował się wiedząc, że to właśnie jego brat został głową rodziny. Zasiadł przy stole, sięgając po sztućce. Potrawy pachniały aromatycznie i z pewnością smakowały wyjątkowo.
Przygotowania trwały w najlepsze, a zapachy potraw rozchodziły się po całym pałacu. Mathieu zadbał o swój wygląd, dobierając najlepsze odzienie, stawiając jednocześnie na klasykę i elegancję. W tak ważnym dniu powinno się wyglądać jak najlepiej. Poinformowali go o przybyciu Isabelli, w obecności nieodłącznej dwórki, która działała mu na nerwy za każdym razem, kiedy tylko ją widział. Pojawił się przy schodach i przywitał się z narzeczona, składając delikatny pocałunek na wierzchu jej dłoni. Nie umknęło jego uwadze jej rozkojarzone spojrzenie – nie wiedział tylko czy było to związane z obawą przed poznaniem rodziny Rosier czy może coś się stało. Nie dopytywał, nie wnikał, jedynie obserwując jej zachowanie. Zjawili się w jadalni, aby za chwilę rozpocząć oficjalną kolacją, na której po raz pierwszy pojawiał się z partnerką w roli narzeczonego.
Tristan przywitał się z Isabellą, goszcząc ją przyjemnymi słowami, odpowiedziała mu w grzeczny sposób. W jego obowiązku leżało przedstawienie jej starszyźnie, więc po krótkiej wymianie grzecznościowych zwrotów przeszedł do konkretów. Najpierw przedstawił ją matce, wszak miała zostać jej teściową, a Diane aż wyrywała się w powściągliwy oczywiście sposób, aby już móc ją poznać. Zmierzyła Isabellę dość krytycznym wzrokiem, a Mathieu dobrze wiedział, że właśnie ją ocenia. Nie spodziewał się innego zachowania po rodzicielce. Przedstawił narzeczoną również pozostałym, każdego osobiście informując o wspaniałej nowinie. Isabella zdawała się nie być zrażona, choć nadal była nieco nieobecna, a przynajmniej takie wrażenie przyjmował. Był spostrzegawczym człowiekiem, nie powinna spodziewać się nic innego.
Nestor rodu stanął na wysokości zadania, wypowiadając kolejne słowa, kierując je do poszczególnych członków Rodu. Spojrzenie kuzyna skrzyżowało się z jego własnym, a Mathieu doskonale wiedział o czym Tristan mówi. W nich była nadzieja, to oni właśnie musieli zaakceptować swój obowiązek i dbać o przyszłość rodu. Zerknął ukradkiem na Isabellę, chyba jednak będzie musiał z nią porozmawiać. Wzniósł kielich ku górze i upił szampana. Tristan zakończył przemowę, przygotował ją odpowiednio. Zawsze uważał go za lepszego mówcę, sam nie ująłby tego lepiej i zapewne dobrałby wszystko w inne słowa. Mathieu nie był stworzony do takiej roli, choć gdyby musiał… dźwigałby to brzemię najlepiej jak się da. Niemniej jednak, radował się wiedząc, że to właśnie jego brat został głową rodziny. Zasiadł przy stole, sięgając po sztućce. Potrawy pachniały aromatycznie i z pewnością smakowały wyjątkowo.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Ostatnio zmieniony przez Mathieu Rosier dnia 07.06.20 12:22, w całości zmieniany 1 raz
Święta. Magiczny czas raz do roku w którym wszyscy na chwilę przystawali, pozwalając sobie na głębszy wdech z płuca. Całą posiadłość wypełniał zapach potraw który składał się na ten, który zawsze kojarzył jej się z magią świąt. Nic nie uległo zmianie - przynajmniej z pozoru, bo przecież uległo niej wszystko. Do wieczornej kolacji jak co roku szykowała się razem z Fantine, pozwalając by siostra nakazywała jej zmiany kolejnych sukien i zmieniała biżuterię która znajdowała swoje miejsce na jej szyi, uszach czy palcach. Po których wykonywała przed nią krótki obrót i czekała na decyzję siostry, gdy ta wydymała usta krytycznie, zmieniając coś, lub zmieniając wszystko.
To był od zawsze ważny dzień, dlatego nigdy nie śpieszył się z wyborem, dokonując go tak długo, aż młodsza z róż nie uznała, że jest gotowa. Nigdy nie rozumiała dokładnie subtelnych różnic między krojem czy materiałem sukni które kazała jej zmieniać. Dla niej wszystkie wyglądały podobnie, choć Fanny upierała się, że posiadają znaczące różnice. Ale od zawsze jej oddawała prym w modowych sprawach, które Melisande nigdy nie potrafiły dostatecznie mocno zainteresować. Śmiały się przy tym swobodnie i żartowały, tutaj, we własnych komnatach nie musząc pilnować każdego słowa wiedząc, że nikt nie wykorzysta ich przeciwko nim. W końcu gotowe, piękne, kwitnące, ze śmiechem na ustach wędrowały do głównej jadalni ramię pod ramię.
Zasiadła między wujem Lowellem i wujem Lancelotem naprzeciw pięknej Isabelli z którą przywitała się wcześniej. Posłała w jej kierunku uśmiech, chcąc ją odrobinę ośmielić. Nie musiała się lękać. Przywitała się też z matką, która zmierzyła ją krytycznym spojrzeniem i resztą towarzystwa. Jednakie z bratem spojrzenie uniosło się właśnie na niego, gdy z jego ust popłynęły słowa.
Ale mimo szczerego uśmiechu, czuła nostalgię w której nie potrafiła się jeszcze odnaleźć. Było w niej coś innego, lekko zimnego, które niosło ze sobą świadomość. Mrożącą, opadającą mgiełką na radość, która towarzyszyła im dzisiaj. Była siostrą nestora, ciotką młodego życia, które przyszło na świat, badaczką i smokologiem, była Rosierem. Jeszcze.
Nie, nie jeszcze, na zawsze, jednak zdawała sobie sprawę, że to jedne z ostatnich świat, które miała spędzić jako Melisande Rosier. Jeśli nie ostatnie. Słowa Tristana niosły w sobie prawdę i coś ciepłego. Wpatrywała się w niego z ufnością jak zawsze. Przyszłość, ta stała dopiero przed nimi. A jeśli jej działania miały odnieść skutek, który zakładała powinna była porozmawiać też z nim o tym. Nie dziś i nie tutaj. Dzisiaj obchodzili święto. Radowali się nadchodzącym rokiem i wyciągali naukę i siłę z tego, który właśnie mijał. Uniosła kielich, gdy skończył i upiła z niego odrobinę słodkiego szampana, czując jak ten rozchodzi się po jej przełyku. Odstawiła kieliszek, unosząc dłoń i ocierając zabłąkaną łzę, która zatańczyła na jej rzęsach mając nadzieję, że nikt jej nie zdołał dojrzeć. Nie potrafiła zrozumieć kołaczącej się dziś w jej sercu nostalgii.
- Pięknie wszystko wygląda. - wypowiedziała przybierając na wargi uśmiech, sama łapiąc za sztućce by przystąpić do kolacji.
To był od zawsze ważny dzień, dlatego nigdy nie śpieszył się z wyborem, dokonując go tak długo, aż młodsza z róż nie uznała, że jest gotowa. Nigdy nie rozumiała dokładnie subtelnych różnic między krojem czy materiałem sukni które kazała jej zmieniać. Dla niej wszystkie wyglądały podobnie, choć Fanny upierała się, że posiadają znaczące różnice. Ale od zawsze jej oddawała prym w modowych sprawach, które Melisande nigdy nie potrafiły dostatecznie mocno zainteresować. Śmiały się przy tym swobodnie i żartowały, tutaj, we własnych komnatach nie musząc pilnować każdego słowa wiedząc, że nikt nie wykorzysta ich przeciwko nim. W końcu gotowe, piękne, kwitnące, ze śmiechem na ustach wędrowały do głównej jadalni ramię pod ramię.
Zasiadła między wujem Lowellem i wujem Lancelotem naprzeciw pięknej Isabelli z którą przywitała się wcześniej. Posłała w jej kierunku uśmiech, chcąc ją odrobinę ośmielić. Nie musiała się lękać. Przywitała się też z matką, która zmierzyła ją krytycznym spojrzeniem i resztą towarzystwa. Jednakie z bratem spojrzenie uniosło się właśnie na niego, gdy z jego ust popłynęły słowa.
Ale mimo szczerego uśmiechu, czuła nostalgię w której nie potrafiła się jeszcze odnaleźć. Było w niej coś innego, lekko zimnego, które niosło ze sobą świadomość. Mrożącą, opadającą mgiełką na radość, która towarzyszyła im dzisiaj. Była siostrą nestora, ciotką młodego życia, które przyszło na świat, badaczką i smokologiem, była Rosierem. Jeszcze.
Nie, nie jeszcze, na zawsze, jednak zdawała sobie sprawę, że to jedne z ostatnich świat, które miała spędzić jako Melisande Rosier. Jeśli nie ostatnie. Słowa Tristana niosły w sobie prawdę i coś ciepłego. Wpatrywała się w niego z ufnością jak zawsze. Przyszłość, ta stała dopiero przed nimi. A jeśli jej działania miały odnieść skutek, który zakładała powinna była porozmawiać też z nim o tym. Nie dziś i nie tutaj. Dzisiaj obchodzili święto. Radowali się nadchodzącym rokiem i wyciągali naukę i siłę z tego, który właśnie mijał. Uniosła kielich, gdy skończył i upiła z niego odrobinę słodkiego szampana, czując jak ten rozchodzi się po jej przełyku. Odstawiła kieliszek, unosząc dłoń i ocierając zabłąkaną łzę, która zatańczyła na jej rzęsach mając nadzieję, że nikt jej nie zdołał dojrzeć. Nie potrafiła zrozumieć kołaczącej się dziś w jej sercu nostalgii.
- Pięknie wszystko wygląda. - wypowiedziała przybierając na wargi uśmiech, sama łapiąc za sztućce by przystąpić do kolacji.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Godziny dwudziestej wyczekiwała w komnatach starszej siostry; zasiadła w miękkim, obitym eleganckim perkalem fotelu i przypatrywała się jej, stojącej przed lustrem, gdy wybierała suknię. - Gdybyś założyła do niej złotą kolię imitującą smocze kolce, tę z rubinami, którą dostałaś przed dwoma? Hm, może trzema laty, od Tristana, wyglądałaby cudownie do czerwonej kreacji z czarną koronką - zasugerowała, dostrzegając wahanie na twarzy Melisande. Fantine czuła niewysłowioną przyjemność mogąc jej doradzić.
Ona sama była już gotowa; kreację, pasującą doń biżuterię, pantofelki i ułożenie włosów zaplanowała kilka dni wcześniej, podniecona i przejęta nadchodzącymi świętami Bożego Narodzenia. Do ważnych wydarzeń (właściwie do tych mniej istotnych też, zawsze była wystrojona) przygotowywała się z wyprzedzeniem - wspólna celebracja Bożego Narodzenia do nich należała. Tych kilka grudniowych dni zawsze były wyjątkowe, rodzinne i pełne magii, tegoroczne jednak miały być inne - jeszcze bardziej niezwykłe. Zabraknie pomiędzy nimi pana ojca, lecz Tristan miał słuszność, nie mogli zatracić się w smutku, to ich osłabi - tak wiele pojawiło się powodów do radości. Starszy brat jako głowa całego rodu, lord nestor, mąż i ojciec. Dla niej, jako kobiety wrażliwej na wzruszenia, to obecność Evana tak wiele zmieniła. Zakochała się w bratanku od pierwszego wejrzenia.
- Oh non, non - pokręciła głową, zrywając się z miejsca, by podejść do Melisande, przebraną w czerwoną suknię. - To jednak nie na dzisiaj - stwierdziła, chyba bardziej do siebie, niż Melisande, przyzwyczajona, że starsza siostra pozwalała na jej kręcenie nosem i sugestie zmiany kreacji; Fantine to uwielbiała, strojenie samej siebie to zbyt niewiele, uwielbiała doradzać krewnym. Melisande zwłaszcza. Nie dlatego, że uważała gust siostry za zły, skądże znowu, miała w sobie francuską krew i zmysł estetki, po prostu ona sama za tym nie przepadała, czując się jak porcelanowa lalka i z chęcią oddawała się w ręce Fantine - zachwyconej, że może jej doradzić. Zrozpaczone służki przynosiły kolejne naręcza kreacji, przypomniały o upływie czasu; podjąwszy decyzję, satysfakcjonującą obie Róże, mogły udać się do komnaty jadalnej, zadowolone i kwitnące. Zwłaszcza Fantine promieniała szczęściem, wystrojona w złotą suknię, podkreślającą wąską talię; ciemne włosy służka splotła jej w finezyjny warkocz i wplotła w niego czerwone wstążki i kilka drogocennych klejnotów. Zależało jej na doskonałej prezencji tym bardziej, że oczekiwali dziś specjalnego gościa.
Zaproszenie lady Isabelli Selwyn i przyjęcie go przez nią nie było dla Fantine niespodzianką; o planowanych zaręczynach wiedziała już od kilku tygodni, Mathieu przystając na propozycję lorda nestora, nie ukrywał tego przed kuzynkami. Niezmiennie była przekonana, że i sama Isabella wiedziała wcześniej, że zaledwie dziesięć dni temu, gdy spotkały się Wieży Astrologów, ich krótka rozmowa nie była dziełem przypadku. Przypuszczała więc, że miała czas, by się na to przygotować, a nawet jeśli okaże poddenerwowanie - to będzie musiała być jedynie sprytna gra.
Pojawiła się w komnacie jadalnej wraz z Melisande, cierpliwie czekając, aż Mathieu przedstawi oficjalnie Isabellę jako swą narzeczoną starszym członkom rodziny; gdy podszedł do niej i siostry, obdarzyła blondynkę serdecznym, ciepłym uśmiechem.
- Niezwykle miło nam będzie cię dziś gościć, pani... Wierzę, że będziesz czuć się tu dobrze, że i tobie będzie cudownym domem - rzekła Fantine; a skoro już wkrótce miały stać się rodziną, pozwoliła sobie na większą poufałość i ucałowała lady Isabellę w policzek.
Jako najmłodsza latorośl rodziny, poza Evanem śpiącym w kołysce, zajęła miejsce po prawicy Tristana, zaraz po najważniejszej damie, olśniewającej Evandrze; obok niej zasiadła lady Selwyn. Ujęła w dłoń kieliszek z szampanem, skupiając spojrzenie na Tristanie, który jako głowa rodziny wznosił pierwszy toast. W pierwszej chwili słowa brata, przypominające o ciosach, jakich przez miniony rok doświadczyli, przygasiły promienny uśmiech Fantine, ale nie przyniosły smutku: Tristan miał słuszność, patrząc w tył, nie będą w stanie ruszyć do przodu - a czekała ich przecież świetlana przyszłość. Byli silni, zjednoczeni: i staną się dzięki niemu jeszcze silniejsi. Uniosła kielich, by wraz z innymi wznieść toast, napiła się szampana, dzięki któremu przyjemne ciepło rozpłynęło się po ciele - a może to raczej myśl o tym, co na nich czekało? Na kilka chwil uchwyciła spojrzenie Melisande, która straciła nieco entuzjazmu od czasu, gdy śmiały się i żartowały w jej komnatach, wybierając dla niej kreację. Ile świąt jeszcze z nimi spędzi?
Ile takich świąt w Chateau Rose czekało ją samą? Poruszyła się niespokojnie i napiła jeszcze szampana, by zaraz potem ująć sztućce i zacząć kolację.
- Mon-chéri, spróbuj przegrzebek z buerre blanc, są doskonałe - poradziła cicho lady Isabelli, nachylając się ku niej z uśmiechem; czy przepadała francuską kuchnią? Jeśli nie - musiała do niej przywyknąć.
Ona sama była już gotowa; kreację, pasującą doń biżuterię, pantofelki i ułożenie włosów zaplanowała kilka dni wcześniej, podniecona i przejęta nadchodzącymi świętami Bożego Narodzenia. Do ważnych wydarzeń (właściwie do tych mniej istotnych też, zawsze była wystrojona) przygotowywała się z wyprzedzeniem - wspólna celebracja Bożego Narodzenia do nich należała. Tych kilka grudniowych dni zawsze były wyjątkowe, rodzinne i pełne magii, tegoroczne jednak miały być inne - jeszcze bardziej niezwykłe. Zabraknie pomiędzy nimi pana ojca, lecz Tristan miał słuszność, nie mogli zatracić się w smutku, to ich osłabi - tak wiele pojawiło się powodów do radości. Starszy brat jako głowa całego rodu, lord nestor, mąż i ojciec. Dla niej, jako kobiety wrażliwej na wzruszenia, to obecność Evana tak wiele zmieniła. Zakochała się w bratanku od pierwszego wejrzenia.
- Oh non, non - pokręciła głową, zrywając się z miejsca, by podejść do Melisande, przebraną w czerwoną suknię. - To jednak nie na dzisiaj - stwierdziła, chyba bardziej do siebie, niż Melisande, przyzwyczajona, że starsza siostra pozwalała na jej kręcenie nosem i sugestie zmiany kreacji; Fantine to uwielbiała, strojenie samej siebie to zbyt niewiele, uwielbiała doradzać krewnym. Melisande zwłaszcza. Nie dlatego, że uważała gust siostry za zły, skądże znowu, miała w sobie francuską krew i zmysł estetki, po prostu ona sama za tym nie przepadała, czując się jak porcelanowa lalka i z chęcią oddawała się w ręce Fantine - zachwyconej, że może jej doradzić. Zrozpaczone służki przynosiły kolejne naręcza kreacji, przypomniały o upływie czasu; podjąwszy decyzję, satysfakcjonującą obie Róże, mogły udać się do komnaty jadalnej, zadowolone i kwitnące. Zwłaszcza Fantine promieniała szczęściem, wystrojona w złotą suknię, podkreślającą wąską talię; ciemne włosy służka splotła jej w finezyjny warkocz i wplotła w niego czerwone wstążki i kilka drogocennych klejnotów. Zależało jej na doskonałej prezencji tym bardziej, że oczekiwali dziś specjalnego gościa.
Zaproszenie lady Isabelli Selwyn i przyjęcie go przez nią nie było dla Fantine niespodzianką; o planowanych zaręczynach wiedziała już od kilku tygodni, Mathieu przystając na propozycję lorda nestora, nie ukrywał tego przed kuzynkami. Niezmiennie była przekonana, że i sama Isabella wiedziała wcześniej, że zaledwie dziesięć dni temu, gdy spotkały się Wieży Astrologów, ich krótka rozmowa nie była dziełem przypadku. Przypuszczała więc, że miała czas, by się na to przygotować, a nawet jeśli okaże poddenerwowanie - to będzie musiała być jedynie sprytna gra.
Pojawiła się w komnacie jadalnej wraz z Melisande, cierpliwie czekając, aż Mathieu przedstawi oficjalnie Isabellę jako swą narzeczoną starszym członkom rodziny; gdy podszedł do niej i siostry, obdarzyła blondynkę serdecznym, ciepłym uśmiechem.
- Niezwykle miło nam będzie cię dziś gościć, pani... Wierzę, że będziesz czuć się tu dobrze, że i tobie będzie cudownym domem - rzekła Fantine; a skoro już wkrótce miały stać się rodziną, pozwoliła sobie na większą poufałość i ucałowała lady Isabellę w policzek.
Jako najmłodsza latorośl rodziny, poza Evanem śpiącym w kołysce, zajęła miejsce po prawicy Tristana, zaraz po najważniejszej damie, olśniewającej Evandrze; obok niej zasiadła lady Selwyn. Ujęła w dłoń kieliszek z szampanem, skupiając spojrzenie na Tristanie, który jako głowa rodziny wznosił pierwszy toast. W pierwszej chwili słowa brata, przypominające o ciosach, jakich przez miniony rok doświadczyli, przygasiły promienny uśmiech Fantine, ale nie przyniosły smutku: Tristan miał słuszność, patrząc w tył, nie będą w stanie ruszyć do przodu - a czekała ich przecież świetlana przyszłość. Byli silni, zjednoczeni: i staną się dzięki niemu jeszcze silniejsi. Uniosła kielich, by wraz z innymi wznieść toast, napiła się szampana, dzięki któremu przyjemne ciepło rozpłynęło się po ciele - a może to raczej myśl o tym, co na nich czekało? Na kilka chwil uchwyciła spojrzenie Melisande, która straciła nieco entuzjazmu od czasu, gdy śmiały się i żartowały w jej komnatach, wybierając dla niej kreację. Ile świąt jeszcze z nimi spędzi?
Ile takich świąt w Chateau Rose czekało ją samą? Poruszyła się niespokojnie i napiła jeszcze szampana, by zaraz potem ująć sztućce i zacząć kolację.
- Mon-chéri, spróbuj przegrzebek z buerre blanc, są doskonałe - poradziła cicho lady Isabelli, nachylając się ku niej z uśmiechem; czy przepadała francuską kuchnią? Jeśli nie - musiała do niej przywyknąć.
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Gdyby rok temu ktoś powiedział jej, jak będą wyglądały jej kolejne święta, zapytałaby go uprzejmie, czy nie wypił zbyt dużo gwiazdkowego wina; w końcu – jak wiele mogło zmienić się w przeciągu roku? Myślała o tym tamtego wieczoru, stojąc przed garderobianym lustrem i nieco bezwiednie wygładzając dłońmi nową suknię z ciemnoczerwonej koronki, różanym motywem oplatającą jej szczupłe ramiona i obojczyki, zamiast w kreację wpatrując się jednak w odbicie własnej twarzy; niby tej samej co przed rokiem, ale miała wrażenie – czy złudne, będące jedynie wytworem jej wyobraźni? – że wszystkie minione wydarzenia odbiły się w jej rysach i spojrzeniu, z jednej strony wciąż nieskazitelnych, z drugiej – na zawsze już naznaczonych. Smutkiem, strachem, nadzieją, radością; oby nie słabością – oznak tej ostatniej szukała szczególnie starannie, obracając twarz pod różnymi kątami w stosunku do padającego z góry światła. Nie tylko dzisiaj; ten drobny rytuał wszedł do jej codzienności tuż po majowej tragedii, która prawie odebrała jej życie, a na długi czas – całkiem skutecznie podkopała jej pewność siebie, krusząc poczucie bezpieczeństwa i uderzając w punkt, który zazwyczaj chroniła najmocniej: własne zdrowie, wątłe, niedoskonałe, sprawiające, że przestawano widzieć w niej prawdziwą osobę z krwi i kości, a dostrzegano jedynie ją, serpentynę, niby niewidzialną, ale walczącą z zaciekłością godną najgroźniejszego przeciwnika. To głównie dlatego zaczęła dokładniej i częściej upewniać się, że na pewno była sobą; że jej policzki nie były zbyt blade, że włosy nie traciły blasku, że materiał sukien nie stawał się zbyt luźny. Potrzebowała tej pewności – nie tylko dla innych, ale również dla siebie; być może szczególnie dla siebie.
– Pani? – usłyszała za sobą, niepewny głos wyrwał ją z zamyślenia; wiedziała, że to służka przypomina jej o upływającym nieubłagalnie czasie, odwróciła się więc do niej z uśmiechem, zapewniając, że wiedziała, że już była gotowa do wyjścia z komnat. Że oboje byli gotowi; poprawiła upięcie srebrzystych kosmyków po raz ostatni, sprawdzając też, że złota broszka dobrze trzymała się koronkowego materiału – po czym nachyliła się, żeby wziąć na ręce Evana, śpiącego spokojnie w dziecięcym beciku. Już z mniejszą obawą, pewniej – choć wciąż pamiętając niedawne początki, gdy za każdym razem śmiertelnie bała się, że przez własną nieporadność nieumyślnie zrobi mu krzywdę. Jego obecność była jednak czymś, do czego przywykła dziwnie naturalnie i szybko; na tyle, że czasy przed zdawały stopniowo zacierać się w jej pamięci – tak, jakby świat, na którym nie było jej syna nigdy nie istniał, stanowiąc coś w rodzaju umykającego z umysłu snu. Ten, w jakim tkwiła teraz, był zresztą znacznie piękniejszy – i nawet jeśli były momenty, zwłaszcza w tym magicznym, świątecznym okresie, w których jej myśli uciekały w kierunku wyspy Wight, to nie sądziła, by była jeszcze w stanie poczuć się jak w domu gdziekolwiek indziej, niż przy synu – i przy Tristanie, którego powitała w pół drogi, mimowolnie podziwiając, jak przystojnie wyglądał w ciemnej, eleganckiej szacie. – Daleko mi do znużenia, Tristanie – odpowiedziała cicho, uśmiechając się promiennie w dodatkowym zapewnieniu – i mówiła prawdę; chociaż nadal dochodziła do siebie po wydaniu na świat dziecka, a jej ciało – nieznośnie powoli – regenerowało się po wysiłku, na jaki naraziły je ostatnie długie miesiące, to tego wieczoru nie czuła się zmęczona. Świąteczna atmosfera działała na nią pobudzająco, uwielbiała ją od dziecka, z wczesnego dzieciństwa wynosząc przekonanie, że w tym magicznym okresie nie mogło stać się nic złego. A mimo że upływający czas zweryfikował jej naiwność, to nie zniszczył zupełnie wiążącego się ze świętami poczucia bliskości i ciepła, które zdawało się otaczać ją zewsząd, lub być może zwyczajnie promieniując od dwóch osób, dla których zrobiłaby wszystko. – Ty również prezentujesz się wspaniale – odpowiedziała na komplement, następnie u boku Tristana zmierzając do jadalni – przystrojonej tak cudownie, że aż trudno było oderwać spojrzenie od dekoracji: długiego stołu i świątecznego drzewka, otoczonych słodką wonią róż, igliwia i rozmarynu.
Ostrożnie ułożyła Evana w kołysce, a następnie przywitała się życzliwie ze wszystkimi, choć krótka wymiana zdań z niektórymi członkami rodziny – głównie z wciąż traktującą ją z wyczuwalnym dystansem Cedriną – miała w sobie coś z lekkiej zachowawczości. W jej gestach ani słowach nie było jednak fałszu; nie chowała w końcu urazy do nikogo, zresztą – nie mogła tego robić, z przemowy Tristana, której wysłuchała z uwagą i szacunkiem, słusznie w końcu wybijała się konieczność pozostania silnymi. Tacy mogli być z kolei tylko razem, wspierając się bez względu na wszystko.
Na Isabelli, przedstawionej przez Mathieu, zatrzymała uwagę na dłużej; wiedziała o zaręczynowych planach z wyprzedzeniem i cieszyła się na nie, od zawsze – to jest jeszcze od czasów nauki w Hogwarcie – darząc lady Selwyn szczerą sympatią. Witając się z nią, ucałowała ją lekko w policzek, a zanim zajęła swoje miejsce za stołem, pozwoliła sobie uścisnąć lekko kobiecy nadgarstek – w geście, który w zamierzeniu miał dodawać otuchy; Isabella wszak nie nosiła jeszcze ich nazwiska, nawet jeśli miało się to wkrótce zmienić.
Wzniosła toast w ślad za Tristanem, upijając z kieliszka łyk słodkiego szampana – a później zajmując miejsce między nim, a Fantine, na moment nachylając się w kierunku tej drugiej. – Wyglądasz prześlicznie w tej sukience, Fanny – szepnęła, dopiero później sięgając po sztućce, i starając się nie dać zbytnio ponieść wyobraźni – choć miała wrażenie, że spojrzenie siedzącej po naprzeciwko niej Cedriny zatrzymywało się na niej odrobinę zbyt często.
– Pani? – usłyszała za sobą, niepewny głos wyrwał ją z zamyślenia; wiedziała, że to służka przypomina jej o upływającym nieubłagalnie czasie, odwróciła się więc do niej z uśmiechem, zapewniając, że wiedziała, że już była gotowa do wyjścia z komnat. Że oboje byli gotowi; poprawiła upięcie srebrzystych kosmyków po raz ostatni, sprawdzając też, że złota broszka dobrze trzymała się koronkowego materiału – po czym nachyliła się, żeby wziąć na ręce Evana, śpiącego spokojnie w dziecięcym beciku. Już z mniejszą obawą, pewniej – choć wciąż pamiętając niedawne początki, gdy za każdym razem śmiertelnie bała się, że przez własną nieporadność nieumyślnie zrobi mu krzywdę. Jego obecność była jednak czymś, do czego przywykła dziwnie naturalnie i szybko; na tyle, że czasy przed zdawały stopniowo zacierać się w jej pamięci – tak, jakby świat, na którym nie było jej syna nigdy nie istniał, stanowiąc coś w rodzaju umykającego z umysłu snu. Ten, w jakim tkwiła teraz, był zresztą znacznie piękniejszy – i nawet jeśli były momenty, zwłaszcza w tym magicznym, świątecznym okresie, w których jej myśli uciekały w kierunku wyspy Wight, to nie sądziła, by była jeszcze w stanie poczuć się jak w domu gdziekolwiek indziej, niż przy synu – i przy Tristanie, którego powitała w pół drogi, mimowolnie podziwiając, jak przystojnie wyglądał w ciemnej, eleganckiej szacie. – Daleko mi do znużenia, Tristanie – odpowiedziała cicho, uśmiechając się promiennie w dodatkowym zapewnieniu – i mówiła prawdę; chociaż nadal dochodziła do siebie po wydaniu na świat dziecka, a jej ciało – nieznośnie powoli – regenerowało się po wysiłku, na jaki naraziły je ostatnie długie miesiące, to tego wieczoru nie czuła się zmęczona. Świąteczna atmosfera działała na nią pobudzająco, uwielbiała ją od dziecka, z wczesnego dzieciństwa wynosząc przekonanie, że w tym magicznym okresie nie mogło stać się nic złego. A mimo że upływający czas zweryfikował jej naiwność, to nie zniszczył zupełnie wiążącego się ze świętami poczucia bliskości i ciepła, które zdawało się otaczać ją zewsząd, lub być może zwyczajnie promieniując od dwóch osób, dla których zrobiłaby wszystko. – Ty również prezentujesz się wspaniale – odpowiedziała na komplement, następnie u boku Tristana zmierzając do jadalni – przystrojonej tak cudownie, że aż trudno było oderwać spojrzenie od dekoracji: długiego stołu i świątecznego drzewka, otoczonych słodką wonią róż, igliwia i rozmarynu.
Ostrożnie ułożyła Evana w kołysce, a następnie przywitała się życzliwie ze wszystkimi, choć krótka wymiana zdań z niektórymi członkami rodziny – głównie z wciąż traktującą ją z wyczuwalnym dystansem Cedriną – miała w sobie coś z lekkiej zachowawczości. W jej gestach ani słowach nie było jednak fałszu; nie chowała w końcu urazy do nikogo, zresztą – nie mogła tego robić, z przemowy Tristana, której wysłuchała z uwagą i szacunkiem, słusznie w końcu wybijała się konieczność pozostania silnymi. Tacy mogli być z kolei tylko razem, wspierając się bez względu na wszystko.
Na Isabelli, przedstawionej przez Mathieu, zatrzymała uwagę na dłużej; wiedziała o zaręczynowych planach z wyprzedzeniem i cieszyła się na nie, od zawsze – to jest jeszcze od czasów nauki w Hogwarcie – darząc lady Selwyn szczerą sympatią. Witając się z nią, ucałowała ją lekko w policzek, a zanim zajęła swoje miejsce za stołem, pozwoliła sobie uścisnąć lekko kobiecy nadgarstek – w geście, który w zamierzeniu miał dodawać otuchy; Isabella wszak nie nosiła jeszcze ich nazwiska, nawet jeśli miało się to wkrótce zmienić.
Wzniosła toast w ślad za Tristanem, upijając z kieliszka łyk słodkiego szampana – a później zajmując miejsce między nim, a Fantine, na moment nachylając się w kierunku tej drugiej. – Wyglądasz prześlicznie w tej sukience, Fanny – szepnęła, dopiero później sięgając po sztućce, i starając się nie dać zbytnio ponieść wyobraźni – choć miała wrażenie, że spojrzenie siedzącej po naprzeciwko niej Cedriny zatrzymywało się na niej odrobinę zbyt często.
różo, tyś chora:
czerw niewidoczny,
niesiony nocą
przez wicher mroczny,
znalazł łoże w szczęśliwym
szkarłacie twego serca
i ciemną, potajemną
miłością cię uśmierca
czerw niewidoczny,
niesiony nocą
przez wicher mroczny,
znalazł łoże w szczęśliwym
szkarłacie twego serca
i ciemną, potajemną
miłością cię uśmierca
Evandra G. Rosier
Zawód : alchemiczka w smoczym rezerwacie w Kent, harfistka
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
beauty is terror.
whatever we call beautiful,
we quiver before it.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Wzniósłszy toast i zakończywszy powitalne gesty, chwytając w dłonie srebrne sztućce, kosztując głównego dania; indyk smakował wyśmienicie, podobnie jak kasztanowy sos, foie gras miało szlachetny posmak, kaczki były dobrze utuczone, a najlepszy alkohol został wystawiony stosownie do wyjątkowej okazji; świąteczna kolacja zdarzała się raz w roku, Nowy Rok powitają zapewne w Hampton Court - dzisiejsza uroczystość przeznaczona była dla rodziny i miała zamknąć się wśród czterech ścian. I choć pośród rodziny znalazła się dziś osoba obca, Isabella należała już do nich: młoda lady prezentowała się doskonale, choć w całym zamieszaniu wydawała się nieco zmieszana, może niepewna siebie; nie rozpoznawał wszak rzeczywistych przyczyn jej zagubienia leżących gdzieś u podłoża przyjaźni z równie niedoświadczoną lady Bulstrode. Oceniał jedynie to, co było dla niego jasne, klarowne i widoczne - a widoczne było to, że pozostawała poruszona wydarzeniem.
- Koniecznie musisz zatem obejrzeć nasze ogrody - o kwitnących tu różach krążą różne opowieści, ale niewątpliwie żadne z nich nie oddają rzeczywistego piękna naszych kwiatów. Niektóre z nich kwitną cały rok. Moje siostry z pewnością zadbają, byś je ujrzała - . - Przeniósł wzrok na milczącego kuzyna, upijając łyk krystalicznego słodkiego szampana w kieliszku, po chwili prześlizgując się nim na równie milczącą Melisande aż w końcu na bardziej odprężoną Fantine; Isabella miała stać się częścią ich rodziny i było to ważne, nie zamierzał nie wywiązywać się z umowy zawartej z Morganą. Lady Selwyn miała czuć się pod ich dachem dobrze, być bezpieczną i - już niedługo - reprezentować ich nazwisko należycie, winna wiedzieć, że każdy tu obecny zdawał sobie sprawę z tego, że wiązało się to z pewnymi honorami względem jej osoby. Miała zostać matką kolejnej gałęzi róż. Odpowiedzialność za nią nie spoczywała wyłącznie na barkach towarzyszącego jej Mathieu a na nich wszystkich. Odkąd zresztą wkroczył do komnaty jadalnej wraz z Evandrą, skinięciem głowy dziękując za jej dobre słowo, odczuł ten ciężar silniej, zajmując miejsce, które przez całe jego życie przysługiwało komuś innemu, co dziwne wciąż żywemu. Nadeszły trudne czasy. A staną się jeszcze trudniejsze, solidarność rodziny mogła być tym, co uchroni ich przed zgubą - nic jej nie zagrażało, prawie nic, musieli dbać o więzy, a zwłaszcza o te, które zostały nadwątlone.
- Ja twoje postępy z Azaelem, Melisande? - zwrócił się do starszej z sióstr, chcąc przełamać milczenie; kątem oka odnalazł twarz Isabelli, pamiętając, że jako jedyna pośród tutaj zgromadzonych mogła nie rozpoznawać smoczego imienia. Nie zamierzał odstępować od prawideł savoir vivru. - W naszym rezerwacie zeszłego roku wykluły się trzy młode smoki - objaśnił jej spokojnie - Smoczyca i dwa samce, z których jeden wyraźnie dominuje nad słabszym. Martwię się, czy to zachowanie nie stanowi dla Azaela bezpośredniego zagrożenia. Ma pewne deformacje, może się okazać słabszy i niezdolny do ewentualnej obrony, gdy przyjdzie taka konieczność - A przecież każdy smok był cenny, stanowiąc nie tylko ich dziedzictwo, ale i relikt dawnych dni, gdy to nie mugole opanowali świat. Symbol potęgi magicznego świata, dzikie, przepełnione ognistym gniewem bestie. Marzył o dniu, w którym wciąż będą wolne - w którym odbiorą mugolom niebo i ziemię. Niemagicznych niepotrzebnie było tak wielu. Głos zabrał siedzący obok Melisande Lancelot, starszy czarodziej w przeszłości sprawujący pieczę nad rodowym rezerwatem.
- Dla Azaela nie ma już nadziei - stwierdził beznamiętnie, z rezygnacją w głosie. - Zmarnieje, jeśli pozostawimy go w odosobnieniu, a Beliar rozszarpie go, jeśli wypuścimy go na wolność. Powinniśmy pozwolić rozwiązać jego problem naturze - stwierdził w końcu.
- Na szczęście nowy minister, minister Malfoy, odsunął te śmieszne oskarżenia. Nie musimy już skupiać sił na obronie przed bezpodstawnymi pomówieniami, wiatry zmian odwróciły się przychylnie. - Tristan odnalazł wzrokiem twarz kuzyna, polityka była wszak domeną mężczyzn. - I wreszcie odpowiedni czarodziej znalazł się na odpowiednim miejscu - zakończył, z ukosa spoglądając na małżonkę, był przecież jej wujem. Być może powinni mu za to podziękować prywatnie. - Z pewnością nie powieli błędów swojego poprzednika - stwierdził ze zdecydowaniem, nakładając na swój talerz nieco kawioru, którego skosztował ledwie chwilę potem.
- Ponoć robi, co w jego mocy, by ukarać czarodzieja, który stał się sprawcą zamieszania w Stonenhege. Wizengamot go blokuje - czy ci sędziowie mają odwagę wciąż nazywać się czarodziejami? Jak można bronić zbrodniarza? - Wuj Lowell, dotychczas skupiony na rozmowie z siedzącą obok Cedriną, podjął polityczny temat. Sama lady Rosier zdawała się nim być nieszczególnie zainteresowana, utkwiwszy ciemne oczy w siedzącej naprzeciw półwili upiła łyk szampana z własnego kielicha.
- Jak sypia Evan? - zapytała krótko Evandrę. - Czy to rozsądne, że nie jest nocą z piastunką?
Gwar rozmów jednak nie ucichł, z dalszej części zaświergotał głos ciotki Adalene:
- Fantine, skarbie, kim był ten przystojny kawaler, który prosił cię do tańca na balu u lady Avery? - Siedzący obok Lancelot, mąż pani Adalene, zdawał się z kolei nieszczególnie zajęty sekretnymi podbojami córek Rosierów - westchnął jedynie, wydając się mocniej wsłuchany w słowa Lowella, po których odnalazł wzrokiem Isabellę.
- Zastanawia mnie, co mówi się o ministrze w domu Selwynów - stwierdził nagle, ni to pytaniem, ni stwierdzeniem, wyraźnie oczekując ze strony młodej salamandry jakowejś reakcji.
- Koniecznie musisz zatem obejrzeć nasze ogrody - o kwitnących tu różach krążą różne opowieści, ale niewątpliwie żadne z nich nie oddają rzeczywistego piękna naszych kwiatów. Niektóre z nich kwitną cały rok. Moje siostry z pewnością zadbają, byś je ujrzała - . - Przeniósł wzrok na milczącego kuzyna, upijając łyk krystalicznego słodkiego szampana w kieliszku, po chwili prześlizgując się nim na równie milczącą Melisande aż w końcu na bardziej odprężoną Fantine; Isabella miała stać się częścią ich rodziny i było to ważne, nie zamierzał nie wywiązywać się z umowy zawartej z Morganą. Lady Selwyn miała czuć się pod ich dachem dobrze, być bezpieczną i - już niedługo - reprezentować ich nazwisko należycie, winna wiedzieć, że każdy tu obecny zdawał sobie sprawę z tego, że wiązało się to z pewnymi honorami względem jej osoby. Miała zostać matką kolejnej gałęzi róż. Odpowiedzialność za nią nie spoczywała wyłącznie na barkach towarzyszącego jej Mathieu a na nich wszystkich. Odkąd zresztą wkroczył do komnaty jadalnej wraz z Evandrą, skinięciem głowy dziękując za jej dobre słowo, odczuł ten ciężar silniej, zajmując miejsce, które przez całe jego życie przysługiwało komuś innemu, co dziwne wciąż żywemu. Nadeszły trudne czasy. A staną się jeszcze trudniejsze, solidarność rodziny mogła być tym, co uchroni ich przed zgubą - nic jej nie zagrażało, prawie nic, musieli dbać o więzy, a zwłaszcza o te, które zostały nadwątlone.
- Ja twoje postępy z Azaelem, Melisande? - zwrócił się do starszej z sióstr, chcąc przełamać milczenie; kątem oka odnalazł twarz Isabelli, pamiętając, że jako jedyna pośród tutaj zgromadzonych mogła nie rozpoznawać smoczego imienia. Nie zamierzał odstępować od prawideł savoir vivru. - W naszym rezerwacie zeszłego roku wykluły się trzy młode smoki - objaśnił jej spokojnie - Smoczyca i dwa samce, z których jeden wyraźnie dominuje nad słabszym. Martwię się, czy to zachowanie nie stanowi dla Azaela bezpośredniego zagrożenia. Ma pewne deformacje, może się okazać słabszy i niezdolny do ewentualnej obrony, gdy przyjdzie taka konieczność - A przecież każdy smok był cenny, stanowiąc nie tylko ich dziedzictwo, ale i relikt dawnych dni, gdy to nie mugole opanowali świat. Symbol potęgi magicznego świata, dzikie, przepełnione ognistym gniewem bestie. Marzył o dniu, w którym wciąż będą wolne - w którym odbiorą mugolom niebo i ziemię. Niemagicznych niepotrzebnie było tak wielu. Głos zabrał siedzący obok Melisande Lancelot, starszy czarodziej w przeszłości sprawujący pieczę nad rodowym rezerwatem.
- Dla Azaela nie ma już nadziei - stwierdził beznamiętnie, z rezygnacją w głosie. - Zmarnieje, jeśli pozostawimy go w odosobnieniu, a Beliar rozszarpie go, jeśli wypuścimy go na wolność. Powinniśmy pozwolić rozwiązać jego problem naturze - stwierdził w końcu.
- Na szczęście nowy minister, minister Malfoy, odsunął te śmieszne oskarżenia. Nie musimy już skupiać sił na obronie przed bezpodstawnymi pomówieniami, wiatry zmian odwróciły się przychylnie. - Tristan odnalazł wzrokiem twarz kuzyna, polityka była wszak domeną mężczyzn. - I wreszcie odpowiedni czarodziej znalazł się na odpowiednim miejscu - zakończył, z ukosa spoglądając na małżonkę, był przecież jej wujem. Być może powinni mu za to podziękować prywatnie. - Z pewnością nie powieli błędów swojego poprzednika - stwierdził ze zdecydowaniem, nakładając na swój talerz nieco kawioru, którego skosztował ledwie chwilę potem.
- Ponoć robi, co w jego mocy, by ukarać czarodzieja, który stał się sprawcą zamieszania w Stonenhege. Wizengamot go blokuje - czy ci sędziowie mają odwagę wciąż nazywać się czarodziejami? Jak można bronić zbrodniarza? - Wuj Lowell, dotychczas skupiony na rozmowie z siedzącą obok Cedriną, podjął polityczny temat. Sama lady Rosier zdawała się nim być nieszczególnie zainteresowana, utkwiwszy ciemne oczy w siedzącej naprzeciw półwili upiła łyk szampana z własnego kielicha.
- Jak sypia Evan? - zapytała krótko Evandrę. - Czy to rozsądne, że nie jest nocą z piastunką?
Gwar rozmów jednak nie ucichł, z dalszej części zaświergotał głos ciotki Adalene:
- Fantine, skarbie, kim był ten przystojny kawaler, który prosił cię do tańca na balu u lady Avery? - Siedzący obok Lancelot, mąż pani Adalene, zdawał się z kolei nieszczególnie zajęty sekretnymi podbojami córek Rosierów - westchnął jedynie, wydając się mocniej wsłuchany w słowa Lowella, po których odnalazł wzrokiem Isabellę.
- Zastanawia mnie, co mówi się o ministrze w domu Selwynów - stwierdził nagle, ni to pytaniem, ni stwierdzeniem, wyraźnie oczekując ze strony młodej salamandry jakowejś reakcji.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Dawno już nie czuła się tak szczęśliwa; świąteczna atmosfera, szczelnie zasunięte kotary, oddzielające ich od szalejącej na zewnątrz nawałnicy, głosy niosące się nad stołem, delikatne dźwięki muzyki i ciche, ledwie słyszalne gaworzenie śpiącego za jej plecami Evana – wszystko to zdawało się skutecznie odciągać jej myśli od codziennych trosk, pozwalając skupić się na tym jednym, wyjątkowym wieczorze. Jej pierwszym w przestronnych komnatach Chateau Rose – choć przecież już od dawna nie czuła się tutaj obco, odnajdując miłość u boku Tristana i przyjaźń wśród jego sióstr. Miała nadzieję, że Isabella poczuje się w różanym dworze równie dobrze; zerknęła dyskretnie w jej kierunku, zauważając, że już teraz prezentowała się pięknie u boku Mathieu, póki co raczej milczącego. – To prawda – odezwała się, gdy wybrzmiały już słowa Tristana, posyłając przyszłej lady Rosier ciepły uśmiech. Żadna z nich nie urodziła się w Dover, obie jednak właśnie tutaj miały odnaleźć swój dom. – Pamiętam, kiedy sama ujrzałam ogrody po raz pierwszy – nigdy wcześniej nie widziałam róż tak wspaniałych. Jestem przekonana, że oczarują cię tak samo, jak oczarowały mnie – dodała, na moment odwracając się jeszcze w stronę męża, podczas gdy w jej głosie zabrzmiał ledwie wyczuwalny sentyment; nie tylko roztaczające słodką woń kwiaty skradły jej serce w trakcie wieczornego spaceru po ogrodach, choć do przyznania się do tego potrzebowała znacznie więcej czasu niż do wyrażenia zachwytu na temat rosnących na klifach Dover róż.
Odłożyła ostrożnie sztućce, by upić łyk chłodnego szampana, na dłuższą chwilę milknąc – jedynie przysłuchując się rozgrywającej się najbliżej niej wymianie zdań, tym razem dotykającej rezerwatu. Kolejnego z miejsc, które – raczej niespodziewanie – stało się bliskie jej sercu, zyskując specjalne miejsce tuż obok białych wybrzeży na wyspie Wight, znad których wiosną wzbijały się ponad fale melodyjne głosy syren. Oczywiście jeśli chodziło o smoki, to nieskończenie daleko było jej do wiedzy przez lata zgłębianej przez synów i córki Rosierów, dlatego słuchała ich uważnie – nie rozpraszając się też, kiedy Tristan pokrótce przybliżył Isabelli temat rozmowy. Była ciekawa, co Melisande miała do powiedzenia na temat słabszego ze smoków, mając nadzieję, że jej osąd okaże się łagodniejszy niż ten wygłoszony przez lorda Lancelota. – Jest jeszcze bardzo młody – wtrąciła nieśmiało, nie bez przebijającego się przez głoski szacunku do starszego czarodzieja. – Być może wzmacniające mieszanki mogą pomóc mu w dogonieniu brata? – zapytała, przenosząc spojrzenie między Tristanem, a jego starszą siostrą. Los smoków chorowitych i w różnych aspektach słabszych był jej drogi nie od dzisiaj; być może miało to coś wspólnego z jej własnymi doświadczeniami – a może chodziło o to, że to właśnie z nimi miewała styczność, nawet jeśli ograniczała się ona do warzenia specjalnie przygotowanych eliksirów.
Zamilkła ponownie, kiedy temat rozmowy przesunął się ku polityce – słuchając, ale samej nie zabierając głosu, choć oczywiście w głębi ducha zgadzała się z każdym padającym zdaniem; nie wyobrażała sobie, jaką zuchwałością musieli odznaczać się ci, którzy próbowali wyciągać rękę ku Kent. Bezskutecznie; wierzyła, że Tristan i tak nigdy by do tego nie dopuścił.
Jej uwaga została gwałtownie oderwana od poruszanej przez lordów kwestii ukarania zbrodniarzy ze Stonehenge, kiedy jasne spojrzenie wychwyciło wpatrzoną w nią uważnie twarz Cedriny. Wyprostowała się nieznacznie, bardziej odruchowo niż świadomie, ale uśmiech nie zniknął z jej twarzy. – Błyskawice go niepokoją – przyznała, pomimo uwagi skupionej na prowadzonych przy stole rozmowach łapiąc się na instynktownym nasłuchiwaniu – w każdej chwili gotowa zareagować, gdyby za jej plecami rozległ się dziecięcy płacz. – Ale na szczęście muzyka wydaje się koić jego nerwy. Dzięki niej zasypia. – Śpiewała mu co wieczór; ulubione melodie wyniesione z własnego dzieciństwa, skomponowane, by odganiać nocne koszmary. – I ja jestem spokojniejsza, mając go przy sobie – odpowiedziała na pytanie Cedriny – wciąż z szacunkiem, ale też trudną do wychwycenia stanowczością, dźwięczącą między głoskami. Zaczekała uprzejmie na odpowiedź starszej lady Rosier, dopiero później z ciekawością kierując spojrzenie ku zaczepionej przez lorda Lancelota Isabelli; była ciekawa słów, które miały dopiero paść z jej ust.
Odłożyła ostrożnie sztućce, by upić łyk chłodnego szampana, na dłuższą chwilę milknąc – jedynie przysłuchując się rozgrywającej się najbliżej niej wymianie zdań, tym razem dotykającej rezerwatu. Kolejnego z miejsc, które – raczej niespodziewanie – stało się bliskie jej sercu, zyskując specjalne miejsce tuż obok białych wybrzeży na wyspie Wight, znad których wiosną wzbijały się ponad fale melodyjne głosy syren. Oczywiście jeśli chodziło o smoki, to nieskończenie daleko było jej do wiedzy przez lata zgłębianej przez synów i córki Rosierów, dlatego słuchała ich uważnie – nie rozpraszając się też, kiedy Tristan pokrótce przybliżył Isabelli temat rozmowy. Była ciekawa, co Melisande miała do powiedzenia na temat słabszego ze smoków, mając nadzieję, że jej osąd okaże się łagodniejszy niż ten wygłoszony przez lorda Lancelota. – Jest jeszcze bardzo młody – wtrąciła nieśmiało, nie bez przebijającego się przez głoski szacunku do starszego czarodzieja. – Być może wzmacniające mieszanki mogą pomóc mu w dogonieniu brata? – zapytała, przenosząc spojrzenie między Tristanem, a jego starszą siostrą. Los smoków chorowitych i w różnych aspektach słabszych był jej drogi nie od dzisiaj; być może miało to coś wspólnego z jej własnymi doświadczeniami – a może chodziło o to, że to właśnie z nimi miewała styczność, nawet jeśli ograniczała się ona do warzenia specjalnie przygotowanych eliksirów.
Zamilkła ponownie, kiedy temat rozmowy przesunął się ku polityce – słuchając, ale samej nie zabierając głosu, choć oczywiście w głębi ducha zgadzała się z każdym padającym zdaniem; nie wyobrażała sobie, jaką zuchwałością musieli odznaczać się ci, którzy próbowali wyciągać rękę ku Kent. Bezskutecznie; wierzyła, że Tristan i tak nigdy by do tego nie dopuścił.
Jej uwaga została gwałtownie oderwana od poruszanej przez lordów kwestii ukarania zbrodniarzy ze Stonehenge, kiedy jasne spojrzenie wychwyciło wpatrzoną w nią uważnie twarz Cedriny. Wyprostowała się nieznacznie, bardziej odruchowo niż świadomie, ale uśmiech nie zniknął z jej twarzy. – Błyskawice go niepokoją – przyznała, pomimo uwagi skupionej na prowadzonych przy stole rozmowach łapiąc się na instynktownym nasłuchiwaniu – w każdej chwili gotowa zareagować, gdyby za jej plecami rozległ się dziecięcy płacz. – Ale na szczęście muzyka wydaje się koić jego nerwy. Dzięki niej zasypia. – Śpiewała mu co wieczór; ulubione melodie wyniesione z własnego dzieciństwa, skomponowane, by odganiać nocne koszmary. – I ja jestem spokojniejsza, mając go przy sobie – odpowiedziała na pytanie Cedriny – wciąż z szacunkiem, ale też trudną do wychwycenia stanowczością, dźwięczącą między głoskami. Zaczekała uprzejmie na odpowiedź starszej lady Rosier, dopiero później z ciekawością kierując spojrzenie ku zaczepionej przez lorda Lancelota Isabelli; była ciekawa słów, które miały dopiero paść z jej ust.
różo, tyś chora:
czerw niewidoczny,
niesiony nocą
przez wicher mroczny,
znalazł łoże w szczęśliwym
szkarłacie twego serca
i ciemną, potajemną
miłością cię uśmierca
czerw niewidoczny,
niesiony nocą
przez wicher mroczny,
znalazł łoże w szczęśliwym
szkarłacie twego serca
i ciemną, potajemną
miłością cię uśmierca
Evandra G. Rosier
Zawód : alchemiczka w smoczym rezerwacie w Kent, harfistka
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
beauty is terror.
whatever we call beautiful,
we quiver before it.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Świąteczna atmosfera i spotkanie w rodzinnym gronie było jedną z niewielu okazji, które Mathieu mógł uznać za pozytywne i spełniające. Wszyscy znali go bardzo dobrze i mieli świadomość jaki dyskomfort powodowały u niego wizyty w zatłoczonych dworach, długie dyskusje z innymi przedstawicielami szlachty i wymiana suchych komplementów. Tutaj jednak wszystko było inne. Grono rodziny, najbliższe jego sercu osoby, swoboda prowadzenia rozmów… Święta w Chateau Rose były wyjątkowe, przynajmniej dla niego. W tym roku Jadalnia gościła więcej osób, a zastawiony suto stół kusił kolorowymi barwami i zapachem jedzenia, które mieli wspólnie spożywać. Z lekkim zamyśleniem spojrzał w stronę małego Evana, jego bratanka, bo właśnie tak zwykł nazywać chłopca… Jakie będzie wiódł życie? W ich rękach leżała jego przyszłość, bo to właśnie oni mieli największy wpływ na kształtowanie świata, w którym jemu przyjdzie żyć. Za kilka, być może kilkanaście lat, przy większym szczęściu, odejdą raz na zawsze z tego świata, zostawiając po sobie proch i pył, a dziedzictwo zostanie przekazane na barki kolejnego pokolenia. Przesunął wzrok na Isabellę, za kilka miesięcy miała stać się jego żoną, czego osobiście życzył sobie nader wszystko. Była wyjątkową kobietą i na chwilę obecną jako jedyną widział w roli własnej żony. Czy da mu potomków? Czy w przyszłym roku zasiądą w tej jadalni w jeszcze większym gronie? Może los nie będzie im sprzyjał i będzie ich mniej? Za każdym razem przy wigilijnej kolacji, kiedy pęd świata zdawał się zatrzymać, Mathieu zastanawiał się czy to ostatnie ich spotkanie czy nadzieja na kolejna nadal tliła się niczym ogień w kominku.
- Zawsze jest nadzieja… Nie powinniśmy skreślać go z góry, być może okaże się wyjątkowy. – odparł na przykre słowa wypowiedziane przez jednego z gości, który sprawował pieczę nad rezerwatem. Smoki były dla Mathieu niezwykle drogie i zawsze przejmował się ich losem bardziej niż swoim własnym. Owszem, miał świadomość, że smok, o którym wspomniał jego drogi kuzyn był słabszy i zdeformowany, to nie był jednak powód, aby go skreślać. Każdy miał pewne deformacje, ludzie również. Nie każdy był idealny, a jednak dostawał szansę na wykazanie się. Może w przypadku Azaela również będzie podobnie.
- Najważniejsze by wyciągnął wnioski z błędów poprzednika, reszta powinna przyjść mu z lekkością. – odpowiedział Tristanowi uśmiechając się lekko. Nowy Minister, nowe rządy. Nie wiedzieli co miał przynieść najbliższy czas, ale sprawy zdawały się zmierzać w dobrym kierunku. Mathieu podzielał zdanie kuzyna i nie miał chwilowo nic więcej do dodania. Co chwila zerkał jednak na Isabellę, wyglądała na spiętą, jakby coś zaprzątało jej myśli. Nie chciał, aby czuła się niekomfortowo, była przecież tutaj z nimi, z osobami, które za kilka miesięcy miały stać się jej najbliższą rodziną. Miał tylko nadzieję, że przyjdzie im jeszcze porozmawiać w samotności tego wieczoru, chciałby poznać powód jej strapienia, choć na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało w porządku. Isabella potrafiła pokazać się z najlepszej strony, jednak będąc zaraz obok niej… Może zwyczajnie miał przywidzenia albo zanadto przejmował się swoją rolą, jako jej przyszłego małżonka.
Po raz kolejny padło pytanie w stronę Isabelli. On też nie potrafił się rozluźnić, mając wrażenie, że obserwowany jest każdy ich ruch. Spojrzał na przyszłą żonę i obdarzył ją delikatnym uśmiechem. Chciał, aby czuła jego niewerbalne wsparcie. Był przecież obok niej, a nikt z zebranych tutaj nie atakował jej osoby. Wszyscy byli życzliwy i podchodzili do niej jak do „swojej”, wszak za kilka miesięcy będzie jedną z nich.
- Zawsze jest nadzieja… Nie powinniśmy skreślać go z góry, być może okaże się wyjątkowy. – odparł na przykre słowa wypowiedziane przez jednego z gości, który sprawował pieczę nad rezerwatem. Smoki były dla Mathieu niezwykle drogie i zawsze przejmował się ich losem bardziej niż swoim własnym. Owszem, miał świadomość, że smok, o którym wspomniał jego drogi kuzyn był słabszy i zdeformowany, to nie był jednak powód, aby go skreślać. Każdy miał pewne deformacje, ludzie również. Nie każdy był idealny, a jednak dostawał szansę na wykazanie się. Może w przypadku Azaela również będzie podobnie.
- Najważniejsze by wyciągnął wnioski z błędów poprzednika, reszta powinna przyjść mu z lekkością. – odpowiedział Tristanowi uśmiechając się lekko. Nowy Minister, nowe rządy. Nie wiedzieli co miał przynieść najbliższy czas, ale sprawy zdawały się zmierzać w dobrym kierunku. Mathieu podzielał zdanie kuzyna i nie miał chwilowo nic więcej do dodania. Co chwila zerkał jednak na Isabellę, wyglądała na spiętą, jakby coś zaprzątało jej myśli. Nie chciał, aby czuła się niekomfortowo, była przecież tutaj z nimi, z osobami, które za kilka miesięcy miały stać się jej najbliższą rodziną. Miał tylko nadzieję, że przyjdzie im jeszcze porozmawiać w samotności tego wieczoru, chciałby poznać powód jej strapienia, choć na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało w porządku. Isabella potrafiła pokazać się z najlepszej strony, jednak będąc zaraz obok niej… Może zwyczajnie miał przywidzenia albo zanadto przejmował się swoją rolą, jako jej przyszłego małżonka.
Po raz kolejny padło pytanie w stronę Isabelli. On też nie potrafił się rozluźnić, mając wrażenie, że obserwowany jest każdy ich ruch. Spojrzał na przyszłą żonę i obdarzył ją delikatnym uśmiechem. Chciał, aby czuła jego niewerbalne wsparcie. Był przecież obok niej, a nikt z zebranych tutaj nie atakował jej osoby. Wszyscy byli życzliwy i podchodzili do niej jak do „swojej”, wszak za kilka miesięcy będzie jedną z nich.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Ostatnio zmieniony przez Mathieu Rosier dnia 07.06.20 12:23, w całości zmieniany 1 raz
Jadalnia
Szybka odpowiedź