Jadalnia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Jadalnia
Jadalnia jest urządzona elegancko i reprezentacyjnie. To ciepłe wnętrze o marmurowej podłodze, z ustawionym pośrodku długim, hebanowym stołem, otoczonym rzędami wysokich bogato zdobionych krzeseł obitych złotym aksamitem, od tyłu obszyte francuską lilią. Nad salą wiszą lekkie kryształowe żyrandole rozświetlające pomieszczenie silnym jasnym światłem. Do wnętrza prowadzą trójskrzydłowe drzwi z korytarza oraz drugie - takie same, lecz okryte delikatną firanką - bezpośrednio z ogrodu. Krótki korytarz prowadzi również do kuchni. Ściany ozdobione są dziełami sztuki z różnych stron świata, głównie obrazami, w tym portretem Acartusa Rosiera, wybitnego smokologa, a także antycznymi wazami, w których najczęściej poukładane są kwitnące czerwone róże, główne wejście zdobi także marmurowa rzeźba nagiej nimfy. Wzorem francuskim Rosierowie jadają i celebrują wszystkie posiłki wspólnie, o ściśle wyznaczonych porach; śniadanie o godzinie 9, lekkie i krótkie, obiad o godzinie 13, obfitszy, z przystawkami, wreszcie kolację o godzinie 20, najczęściej trwającą najdłużej.
Demony dopadały nader często tych, którzy próbowali się przed nimi ukryć. Mathieu właśnie to próbował zrobić, a one brutalnie szturmowały jego umysł, siejąc w nim jeszcze większy zamęt. Nielogicznym było poddawanie się im, jednak miał coraz mniej siły, aby podjąć jakąkolwiek walkę. Jeszcze z początkiem października czuł się dostatecznie silnym, aby przebrnąć przez wszystkie problemy i wyjść z każdego starcia zwycięsko. Od kiedy jednak jego umysł zaczęły nawiedzać demony, a obrazy mętniały i dźwięki wokół zdawały się być nieznośne… Nie był pewien czy jest w stanie w jakikolwiek sposób poradzić sobie z nimi, tracąc wiarę we własne możliwości. Co jednak miał zrobić? Powiedzieć Tristanowi, że wariuje? Że pozwolił, aby do jego umysłu wdarł się jakiś byt i siadł w nim zamęt? Co pomyślałby o nim jego brat? Że zwariował, to najpewniej. Nie chciał też obarczać tym kogokolwiek innego z rodziny, co pomyśleliby o nim… Nigdy nie czuł się jak wyrzutek przy nich, zawsze traktowali go jak swojego, ale gdzieś w głębi wiedział… że to nie do końca tak działa. Nie dali mu tego odczuć, ale i tak wolał uniknąć oceniania.
- Nie wątpię, wuj i matka twierdzą, że genów nie da się oszukać. – stwierdził. Jeśli chodziło o morze i przecinanie wzburzonych fal na jednym z najlepszych żaglowców należących do Traversów, nie miał oporów. Wiedział, że sobie poradzi pomimo trudnych warunków, być może faktycznie geny miały w tym swój udział, chociaż bardziej chodziło o samozaparcie i dążenie do osiągniętych celów. Postawił sobie za punkt honoru zbudowanie floty Rosierów, aby w porcie w Dover dobijać mogły statki oznaczone ich symboliką. Mieli rosnąć w siłę, budować własną potęgę. Inni musieli wiedzieć, że mają się kogo obawiać czy na lądzie czy na otwartym morzu. Realizacja planu zakładała rzecz jasna poznanie tematu na własnej skórze, musiał wiedzieć chociaż trochę o żeglarstwie, zanim podejmie się stworzenia floty. Mógł rzecz jasna zakupić statki i zepchnąć to na kogoś innego, ale po co, skoro mógł wiedzieć więcej.
Podniósł wzrok, kiedy spytała czy ona też zaczeka. Kto jak kto, ale Evandra wiedziała w jaki sposób go podejść, wiedziała jak przebić się przez mur, który tkał skrzętnie wokół siebie. Zauważyła, co było oczywiste, ale sam nie wiedział czy chce odpowiadać na to pytanie i jak powinna brzmieć odpowiedź.
- Wolałbym, aby nie czekała. – powiedział cicho, a w głowie znów pojawił się obraz jej ciała przebitego setką mieczy. Jego umysł wmawiał mu, że to fatalny pomysł, podświadomość starała się przekonać go, że stanowi dla niej zagrożenie. Ponownie przepuścił białą wstążkę pomiędzy palcami. Podarowała mu ją, aby o niej pamiętał. Bez niej też zjawiała się w jego myślach. Za dnia przyjemnych, uciekał do jej obrazu w wolnych chwilach, a nocą widział jej śmierć na setkę różnych sposobów. – Nie sądzę, aby była przy mnie bezpieczna… – odłożył kanapkę. Bądź co bądź, chyba właśnie przyznał się zupełnie nieświadomie do tego, że cokolwiek więcej jest na rzeczy. Skoro nie mogła być przy nim bezpieczna, coś musiało być na rzeczy. – Widziałem jej śmierć na każdy z możliwych sposobów. Czasem ginęła z rąk kogoś innego, czasem czyniłem to sam… – a to jedynie wierzchołek góry lodowej zwanej problemami z psychiką, z którymi borykał się od jakiegoś czasu. Odłożył nagryzioną kanapkę na talerzyk i spojrzał w kierunku okna. Wziął głęboki oddech i przymknął powieki. – Miażdżyłem jej kości, a ten dźwięk był… jak melodia. Nie chcę już go słyszeć. – dodał, odwracając się w stronę Evandry. Nie pomoże mu, nie miała jak mu pomóc, nie istniała taka siła, która zreperowałaby jego umysł w jakikolwiek sposób. Mathieu widział w sobie zagrożenie, którym był dla niej. To nie było normalne…
- Nie wątpię, wuj i matka twierdzą, że genów nie da się oszukać. – stwierdził. Jeśli chodziło o morze i przecinanie wzburzonych fal na jednym z najlepszych żaglowców należących do Traversów, nie miał oporów. Wiedział, że sobie poradzi pomimo trudnych warunków, być może faktycznie geny miały w tym swój udział, chociaż bardziej chodziło o samozaparcie i dążenie do osiągniętych celów. Postawił sobie za punkt honoru zbudowanie floty Rosierów, aby w porcie w Dover dobijać mogły statki oznaczone ich symboliką. Mieli rosnąć w siłę, budować własną potęgę. Inni musieli wiedzieć, że mają się kogo obawiać czy na lądzie czy na otwartym morzu. Realizacja planu zakładała rzecz jasna poznanie tematu na własnej skórze, musiał wiedzieć chociaż trochę o żeglarstwie, zanim podejmie się stworzenia floty. Mógł rzecz jasna zakupić statki i zepchnąć to na kogoś innego, ale po co, skoro mógł wiedzieć więcej.
Podniósł wzrok, kiedy spytała czy ona też zaczeka. Kto jak kto, ale Evandra wiedziała w jaki sposób go podejść, wiedziała jak przebić się przez mur, który tkał skrzętnie wokół siebie. Zauważyła, co było oczywiste, ale sam nie wiedział czy chce odpowiadać na to pytanie i jak powinna brzmieć odpowiedź.
- Wolałbym, aby nie czekała. – powiedział cicho, a w głowie znów pojawił się obraz jej ciała przebitego setką mieczy. Jego umysł wmawiał mu, że to fatalny pomysł, podświadomość starała się przekonać go, że stanowi dla niej zagrożenie. Ponownie przepuścił białą wstążkę pomiędzy palcami. Podarowała mu ją, aby o niej pamiętał. Bez niej też zjawiała się w jego myślach. Za dnia przyjemnych, uciekał do jej obrazu w wolnych chwilach, a nocą widział jej śmierć na setkę różnych sposobów. – Nie sądzę, aby była przy mnie bezpieczna… – odłożył kanapkę. Bądź co bądź, chyba właśnie przyznał się zupełnie nieświadomie do tego, że cokolwiek więcej jest na rzeczy. Skoro nie mogła być przy nim bezpieczna, coś musiało być na rzeczy. – Widziałem jej śmierć na każdy z możliwych sposobów. Czasem ginęła z rąk kogoś innego, czasem czyniłem to sam… – a to jedynie wierzchołek góry lodowej zwanej problemami z psychiką, z którymi borykał się od jakiegoś czasu. Odłożył nagryzioną kanapkę na talerzyk i spojrzał w kierunku okna. Wziął głęboki oddech i przymknął powieki. – Miażdżyłem jej kości, a ten dźwięk był… jak melodia. Nie chcę już go słyszeć. – dodał, odwracając się w stronę Evandry. Nie pomoże mu, nie miała jak mu pomóc, nie istniała taka siła, która zreperowałaby jego umysł w jakikolwiek sposób. Mathieu widział w sobie zagrożenie, którym był dla niej. To nie było normalne…
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Podziwiała determinację Mathieu i jego chęć rozeznania w temacie żeglugi. Kiedy w Thorness Manor zadeklarował, że podejmie się współpracy z Traversami, nie sądziła, że zajmie się tym tak poważnie. Daleko sięgające plany były godne uznania, wszyscy mieli przyczynić się do wzrastającej potęgi. Do zbudowania floty potrzebował zdobyć niezbędną wiedzę, był przyzwyczajony do ciężkiej pracy, skoro nie uginał się przed smokami, to i z ustawieniem masztu nie powinien mieć problemu. Prędko znalazł statek, z którym mógłby zabrać się w podróż i mimo iż miała ona trwać ledwie dwa tygodnie, półwila już zatęskniła za jego obecnością.
Straszne wizje Mathieu były wbrew pozorom dalekie od przerażenia Evandry. Wywodząc się z rodu, któremu przypisywane było szaleństwo nie mogła na podobne zwierzenia reagować strachem. Ujęły ją za serce i wprowadziły smutek, przejawy szaleństwa były dlań dobrze znane. Demony zdawały się zamieszać w Château Rose na stałe, majaczyły się w ciemnościach, wychylając złowrogo i łypiąc przeraźliwie wygłodniałymi ślepiami. Ostro zakończone szpony wdzierały się do umysłów, zalewając domowników makabrycznymi wizjami, z którymi każdy chciał radzić sobie w pojedynkę. Jeszcze przed uroczystościami pogrzebowymi lorda Blacka zwierzył jej się Tristan, opowiadając o mistycznej istocie, która wyła w jego głowie żądzą krwi. Wątpiła, by problem ten został zażegnany, wciąż zbyt wiele brał na swoje barki, by powrócił spokojny sen. Jak zresztą walczyć z przedwiecznym, czarnomagicznym bytem? Żadna z posiadanych w bibliotece ksiąg nie traktowała o podobnych zjawiskach, gdzie więc szukać, kogo pytać, jak znaleźć odpowiedzi?
Evandra nie była jasnowidzem, nie znała się na odczytywaniu myśli ani ukrytych pragnień oraz zmartwień. Nauczyła się jednak odczytywać znaki, ruchy dłonią, wędrówkę spojrzenia, ton głosu. Uczyła się kierowania rozmową w taki sposób, by wyciągnąć ze swojego towarzysza to, co tak skrzętnie chciał przed nią ukryć.
- Oh Mathieu… - westchnęła, unosząc dłoń, by ułożyć ją pocieszająco na ramieniu szwagra. - Przykro mi, rozumiem, że jest to trudne. - Mówił o niej, jakby zdążyła już stać się mu bliska, lecz wciąż nie był na tyle pewien, by opowiedzieć o niej rodzinie. Nic dziwnego, że po ostatnich porażkach, miłosnych zawodach i zerwanych umowach podchodził do tematu bardzo ostrożnie. - Wątpliwości są naturalne, żyjemy w skomplikowanych czasach, co tylko dodatkowo potwierdza, że mierzenie się z nimi w pojedynkę jest wielkim, ale i niepotrzebnym wyzwaniem. - Widziała to po samej sobie, kiedy tłumiąc niechęć oraz nagromadzone pytania gubiła się w swych myślach, zarzucając sobie nieodpowiedzialność, jak i umysłową niestabilność. W definicji Evandry udany związek opierał się na wzajemnej relacji, na zaufaniu, dzieleniu się nie tylko uśmiechami, ale i smutkiem. Rozumiała jego niechęć do obarczania innych przykrościami, ale jeśli miała być to ta jedyna, byłoby lepiej, gdyby jej zaufał. Splotła ręce na piersiach i przywołała na twarz delikatny uśmiech.
- Jesteś utalentowanym czarodziejem, wiernym sługą Czarnego Pana, zawsze masz na uwadze dobro rodziny. Widzimy to i doceniamy. - Ród wymagał licznych poświęceń, którym każdy z nich oddawał się dla wzmocnienia ich wspólnej siły. - Także i ona, jeśli jest rozsądną młodą damą, powinna zrozumieć, że problemy nie ustaną, przed nami długa i wyczerpująca walka. Koszmary żerują na naszych słabościach, uwypuklając wątpliwości, a zmęczenie nie służy przemyśleniom.
Straszne wizje Mathieu były wbrew pozorom dalekie od przerażenia Evandry. Wywodząc się z rodu, któremu przypisywane było szaleństwo nie mogła na podobne zwierzenia reagować strachem. Ujęły ją za serce i wprowadziły smutek, przejawy szaleństwa były dlań dobrze znane. Demony zdawały się zamieszać w Château Rose na stałe, majaczyły się w ciemnościach, wychylając złowrogo i łypiąc przeraźliwie wygłodniałymi ślepiami. Ostro zakończone szpony wdzierały się do umysłów, zalewając domowników makabrycznymi wizjami, z którymi każdy chciał radzić sobie w pojedynkę. Jeszcze przed uroczystościami pogrzebowymi lorda Blacka zwierzył jej się Tristan, opowiadając o mistycznej istocie, która wyła w jego głowie żądzą krwi. Wątpiła, by problem ten został zażegnany, wciąż zbyt wiele brał na swoje barki, by powrócił spokojny sen. Jak zresztą walczyć z przedwiecznym, czarnomagicznym bytem? Żadna z posiadanych w bibliotece ksiąg nie traktowała o podobnych zjawiskach, gdzie więc szukać, kogo pytać, jak znaleźć odpowiedzi?
Evandra nie była jasnowidzem, nie znała się na odczytywaniu myśli ani ukrytych pragnień oraz zmartwień. Nauczyła się jednak odczytywać znaki, ruchy dłonią, wędrówkę spojrzenia, ton głosu. Uczyła się kierowania rozmową w taki sposób, by wyciągnąć ze swojego towarzysza to, co tak skrzętnie chciał przed nią ukryć.
- Oh Mathieu… - westchnęła, unosząc dłoń, by ułożyć ją pocieszająco na ramieniu szwagra. - Przykro mi, rozumiem, że jest to trudne. - Mówił o niej, jakby zdążyła już stać się mu bliska, lecz wciąż nie był na tyle pewien, by opowiedzieć o niej rodzinie. Nic dziwnego, że po ostatnich porażkach, miłosnych zawodach i zerwanych umowach podchodził do tematu bardzo ostrożnie. - Wątpliwości są naturalne, żyjemy w skomplikowanych czasach, co tylko dodatkowo potwierdza, że mierzenie się z nimi w pojedynkę jest wielkim, ale i niepotrzebnym wyzwaniem. - Widziała to po samej sobie, kiedy tłumiąc niechęć oraz nagromadzone pytania gubiła się w swych myślach, zarzucając sobie nieodpowiedzialność, jak i umysłową niestabilność. W definicji Evandry udany związek opierał się na wzajemnej relacji, na zaufaniu, dzieleniu się nie tylko uśmiechami, ale i smutkiem. Rozumiała jego niechęć do obarczania innych przykrościami, ale jeśli miała być to ta jedyna, byłoby lepiej, gdyby jej zaufał. Splotła ręce na piersiach i przywołała na twarz delikatny uśmiech.
- Jesteś utalentowanym czarodziejem, wiernym sługą Czarnego Pana, zawsze masz na uwadze dobro rodziny. Widzimy to i doceniamy. - Ród wymagał licznych poświęceń, którym każdy z nich oddawał się dla wzmocnienia ich wspólnej siły. - Także i ona, jeśli jest rozsądną młodą damą, powinna zrozumieć, że problemy nie ustaną, przed nami długa i wyczerpująca walka. Koszmary żerują na naszych słabościach, uwypuklając wątpliwości, a zmęczenie nie służy przemyśleniom.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Twierdził, że jest słaby. Potencjał magiczny to jedno, silny i otwarty umysł, to zupełnie inna kwestia. Wydawało mu się, że z biegiem lat nabiera swoistej odporności, w pewnym stopniu przestaje reagować na bodźcie i czynniki. Locus Nihil jednak zmieniło wszystko – odmieniło nie tylko jego los, ale również sposób postrzegania. Trafił do miejsca, które otworzyło jego umysł na nowe doświadczenia, a zwieńczeniem tego było wpuszczenie do głowy demona siejącego zamęt. To ciągle do niego wracało. Pragnienie łamania, miażdżenia, zadawania bólu. To jak podniósł różdżkę przeciwko własnemu przyjacielowi, jak dominowała w nim chęć mordu, jak napawał się dźwiękiem, który wydała z siebie miażdżona czaszka kogoś, kto do złudzenia przypominał Alpharda Blacka, a może nawet nim był. Zatracał się w tych odmętach i wiedział, że tamto zdarzenie pozostawiło w jego umyśle nieodwracalne skutki, które nabierały na intensywności dzień po dniu, coraz bardziej mącąc w jego głowie. Był na tyle słaby, że nie mógł się temu oprzeć. Dlatego milczał, wszak najtrudniej było przyznać się do własnej słabości.
Czy aby na pewno miała rację? Czy Mathieu spotykając się z Calypso po raz kolejny miał na myśli dobro rodziny? A może zaspokojenie własnej potrzeby podjęcia eksperymentu, odejścia od rutynowych procedur, które zwyczajowo mu się znudziły? Jak na ironię to miała być zabawa. Kiedy pierwszy raz zjawiła się na terenach należących do Rosierów, aby na własne oczy przekonać się o pięknych okazach aetonanów, które trafiły pod ich opiekę… miała być tylko rozrywką, na którą za kilka tygodni, miesięcy czy lat spojrzy z rozbawieniem. Biała i czerwona Róża nigdy nie dojdą do porozumienia, ale głupia ciekawość zaprowadziła go w miejsce, z którego nie wiedział w jaki sposób powinien zawrócić. Był ciekaw, jak daleko się posunie, co zrobi, co może się stać. Jak na złość, im bardziej w to brnął tym bardziej tracił poczucie kontroli sytuacji, a teraz? Składał jej obietnicę powrotu, wcześniej bądź później… obiecał, że zjawi się i wróci do niej.
- Jeśli miałbym na myśli jedynie dobro rodziny… Kierowała mną czysta ciekawość, nadal kieruje. – powiedział poważnie, kiedy Evandra skończyła przemawiać. Nie chciał jej przerywać, nie chciał wchodzić w słowo. Mathieu zawsze był tajemniczym mężczyzną, zawsze ukrywał swoje emocje, baczył na słowa, choć nigdy nie kierował się ścisłymi regułami, które narzucały tradycje pielęgnowane przez pokolenia.
- Powinienem był wtedy zawrócić… ale stanęła mi na drodze. – przyznał. – Nie powinienem był jej składać obietnic, ale ta chwila w Sandal Castle… – dodał po chwili i odwrócił się do Evandry, a kiedy jego czekoladowe tęczówki napotkały jej spojrzenie, dotarło do niego, że powiedział kilka słów za dużo. – Tak, Evandro. To Calypso Carrow. – mruknął odwracając spojrzenie. – A ja jestem jej największym przekleństwem. – szepnął. Tristan nigdy nie przystałby nawet na pertraktacje z Carrowami. Po tylu latach echo wojny róż gdzieś wciąż tam pojawiało się, a napięcie między tymi dwoma rodami było nie do zniesienia. Wiedział, że jego kuzyn nie zgodzi się na taki układ. Tym bardziej, że w ciągu ostatniego roku obaj popełnili taktyczne błędy, jeśli chodziło o kobietę, która miałaby wżenić się w ich rodzinę. Sprawy nie były proste i nigdy nie będą.
Czy aby na pewno miała rację? Czy Mathieu spotykając się z Calypso po raz kolejny miał na myśli dobro rodziny? A może zaspokojenie własnej potrzeby podjęcia eksperymentu, odejścia od rutynowych procedur, które zwyczajowo mu się znudziły? Jak na ironię to miała być zabawa. Kiedy pierwszy raz zjawiła się na terenach należących do Rosierów, aby na własne oczy przekonać się o pięknych okazach aetonanów, które trafiły pod ich opiekę… miała być tylko rozrywką, na którą za kilka tygodni, miesięcy czy lat spojrzy z rozbawieniem. Biała i czerwona Róża nigdy nie dojdą do porozumienia, ale głupia ciekawość zaprowadziła go w miejsce, z którego nie wiedział w jaki sposób powinien zawrócić. Był ciekaw, jak daleko się posunie, co zrobi, co może się stać. Jak na złość, im bardziej w to brnął tym bardziej tracił poczucie kontroli sytuacji, a teraz? Składał jej obietnicę powrotu, wcześniej bądź później… obiecał, że zjawi się i wróci do niej.
- Jeśli miałbym na myśli jedynie dobro rodziny… Kierowała mną czysta ciekawość, nadal kieruje. – powiedział poważnie, kiedy Evandra skończyła przemawiać. Nie chciał jej przerywać, nie chciał wchodzić w słowo. Mathieu zawsze był tajemniczym mężczyzną, zawsze ukrywał swoje emocje, baczył na słowa, choć nigdy nie kierował się ścisłymi regułami, które narzucały tradycje pielęgnowane przez pokolenia.
- Powinienem był wtedy zawrócić… ale stanęła mi na drodze. – przyznał. – Nie powinienem był jej składać obietnic, ale ta chwila w Sandal Castle… – dodał po chwili i odwrócił się do Evandry, a kiedy jego czekoladowe tęczówki napotkały jej spojrzenie, dotarło do niego, że powiedział kilka słów za dużo. – Tak, Evandro. To Calypso Carrow. – mruknął odwracając spojrzenie. – A ja jestem jej największym przekleństwem. – szepnął. Tristan nigdy nie przystałby nawet na pertraktacje z Carrowami. Po tylu latach echo wojny róż gdzieś wciąż tam pojawiało się, a napięcie między tymi dwoma rodami było nie do zniesienia. Wiedział, że jego kuzyn nie zgodzi się na taki układ. Tym bardziej, że w ciągu ostatniego roku obaj popełnili taktyczne błędy, jeśli chodziło o kobietę, która miałaby wżenić się w ich rodzinę. Sprawy nie były proste i nigdy nie będą.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Evandrze wcale zależało na tym, by Mathieu porzucał wszystkie własne pragnienia na rzecz rodziny. Choć ta była istotnie najważniejszą, tak przecież można było odnaleźć sposób na pogodzenie natury z obowiązkami. A przynajmniej taką miała nadzieję, kiedy w ciągu ostatniego miesiąca coraz więcej czasu spędzała na przemyśleniach, które służyć miały akceptacji samej siebie. Wciąż trawiona wątpliwościami z pewnym wahaniem stawiała kolejne kroki ku samodzielności, potrzebując samodzielnie zmierzyć się z postawionymi sobie celami. Sądząc po dzisiejszej nieprzespanej nocy, wciąż daleka była od ideału, lecz oznaczało to tylko tyle, iż należało postarać się bardziej.
Jasne brwi ściągnęły się lekko na brzmienie słów Sandal Castle, zupełnie jakby nie była pewna czy go dobrze zrozumiała. Czegóż miał szukać na terenach Carrowów, jaka panna z tamtejszych okolic miałaby zawrócić mu w głowie do takiego stopnia, by składał obietnice? Nagły zimny dreszcz zbiegł wzdłuż jej pleców, ucieszyła się, że przed tą rewelacją zdążyła przełknąć ostatni kęs kanapki. Odsunęła wzrok za okno, sięgając nim w ciemność, słuchając docierających jakby spod tafli wody słów.
Calypso Carrow była jedyną wrogo do niej nastawioną osobą jeszcze z czasów szkolnych. O ile z Aresem łapali wspólny kontakt i dobrze się dogadywali, tak z jasnowłosą szlachcianką nigdy nie złapały nici porozumienia. Nawet dziś podczas wszelkich uroczystości, na których zdarzało im się razem gościć, unikały swoich spojrzeń oraz ryzyka kontaktu. Skoro miały wybór i mogły widywać się wyłącznie z wybranymi przez siebie rozmówcami, to dlaczego sięgać do tych nielubianych? Sama myśl, że lady Carrow mogłaby pojawić się na korytarzach Château Rose wzburzyła krew w Evandrowych żyłach.
- Dobrze wiesz, że jestem ostatnią, by bronić ci sympatii. - Zależało jej na tym, by wszyscy byli szczęśliwi, zwłaszcza Mathieu, który w tej kwestii wiele wycierpiał, ale dźwięk nazwiska rodu, z którym Rosierowie byli od wieków skłóceni, nie napawał optymizmem. - Ale czy jesteś pewien, że Carrow to dobra droga? - dopytała niepewnym tonem, wciąż łudząc się, że się przesłyszała, a Calypso pozostanie w głęboko w jej wspomnieniach, czyli tam, gdzie jej miejsce. Sam ton głosu Mathieu potwierdzał, że swych uczuć, jak i decyzji pewien nie był, co tylko dodatkowo podkreślało powagę sytuacji. Układ z Carrowami mógłby być Rosierom na rękę, wszak spory należało z czasem łagodzić i zażegnywać. Jeszcze kilka miesięcy temu mówiła swemu ulubionemu kuzynowi Aresowi, że może czuć się w tych murach bezpiecznie, nie chcąc doprowadzić do rozluźnienia ich przyjaźni ze względu na jej nową rodzinę. Trzymanie się dawnych sporów brzmiało niepoważnie, ale i służyło podtrzymaniu zgody z tradycją. W tej chwili czarownica nie miała pewności czy wolałaby ten konflikt zażegnać czy też pozwolić, by nadal trwał. Powróciła wzrokiem do Mathieu, przesuwając nim po zmartwionej twarzy, zahaczając o widoczne oznaki zmęczenia. Jak bardzo chciała potraktować go bez otoczki obowiązków i powinności, tak pozostawali z nimi w nierozerwalnym związku.
- Nie chcę źle ci radzić, ale weź pod uwagę, że ostatni czas był dość burzliwy. Wszystkim nam brakuje bliskości, ale desperacja nie jest dobrym głosem do słuchania. - Doskonale o tym wiedziała po własnych doświadczeniach sprzed dwóch miesięcy, a o czym przypomniała jej wczorajsza wizyta w Straffordshire. Kiedy już sądziła, że udało jej się uwolnić od tamtej przypadłości i związanych z nią słabości, tak niespodziewany widok poznanej tamtego dnia męskiej sylwetki przywołał tamte wątpliwości.
Jasne brwi ściągnęły się lekko na brzmienie słów Sandal Castle, zupełnie jakby nie była pewna czy go dobrze zrozumiała. Czegóż miał szukać na terenach Carrowów, jaka panna z tamtejszych okolic miałaby zawrócić mu w głowie do takiego stopnia, by składał obietnice? Nagły zimny dreszcz zbiegł wzdłuż jej pleców, ucieszyła się, że przed tą rewelacją zdążyła przełknąć ostatni kęs kanapki. Odsunęła wzrok za okno, sięgając nim w ciemność, słuchając docierających jakby spod tafli wody słów.
Calypso Carrow była jedyną wrogo do niej nastawioną osobą jeszcze z czasów szkolnych. O ile z Aresem łapali wspólny kontakt i dobrze się dogadywali, tak z jasnowłosą szlachcianką nigdy nie złapały nici porozumienia. Nawet dziś podczas wszelkich uroczystości, na których zdarzało im się razem gościć, unikały swoich spojrzeń oraz ryzyka kontaktu. Skoro miały wybór i mogły widywać się wyłącznie z wybranymi przez siebie rozmówcami, to dlaczego sięgać do tych nielubianych? Sama myśl, że lady Carrow mogłaby pojawić się na korytarzach Château Rose wzburzyła krew w Evandrowych żyłach.
- Dobrze wiesz, że jestem ostatnią, by bronić ci sympatii. - Zależało jej na tym, by wszyscy byli szczęśliwi, zwłaszcza Mathieu, który w tej kwestii wiele wycierpiał, ale dźwięk nazwiska rodu, z którym Rosierowie byli od wieków skłóceni, nie napawał optymizmem. - Ale czy jesteś pewien, że Carrow to dobra droga? - dopytała niepewnym tonem, wciąż łudząc się, że się przesłyszała, a Calypso pozostanie w głęboko w jej wspomnieniach, czyli tam, gdzie jej miejsce. Sam ton głosu Mathieu potwierdzał, że swych uczuć, jak i decyzji pewien nie był, co tylko dodatkowo podkreślało powagę sytuacji. Układ z Carrowami mógłby być Rosierom na rękę, wszak spory należało z czasem łagodzić i zażegnywać. Jeszcze kilka miesięcy temu mówiła swemu ulubionemu kuzynowi Aresowi, że może czuć się w tych murach bezpiecznie, nie chcąc doprowadzić do rozluźnienia ich przyjaźni ze względu na jej nową rodzinę. Trzymanie się dawnych sporów brzmiało niepoważnie, ale i służyło podtrzymaniu zgody z tradycją. W tej chwili czarownica nie miała pewności czy wolałaby ten konflikt zażegnać czy też pozwolić, by nadal trwał. Powróciła wzrokiem do Mathieu, przesuwając nim po zmartwionej twarzy, zahaczając o widoczne oznaki zmęczenia. Jak bardzo chciała potraktować go bez otoczki obowiązków i powinności, tak pozostawali z nimi w nierozerwalnym związku.
- Nie chcę źle ci radzić, ale weź pod uwagę, że ostatni czas był dość burzliwy. Wszystkim nam brakuje bliskości, ale desperacja nie jest dobrym głosem do słuchania. - Doskonale o tym wiedziała po własnych doświadczeniach sprzed dwóch miesięcy, a o czym przypomniała jej wczorajsza wizyta w Straffordshire. Kiedy już sądziła, że udało jej się uwolnić od tamtej przypadłości i związanych z nią słabości, tak niespodziewany widok poznanej tamtego dnia męskiej sylwetki przywołał tamte wątpliwości.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Problem z odnalezieniem własnej drogi nękał go od wielu miesięcy. Turbulencje, które napotkał na swej drodze w ostatnim czasie mogły okazać się gwoździem do jego trumny, albo początkiem nowej, świetlanej przyszłości. Zawsze znał kierunek swej drogi, zawsze podążał szlakami, które wyznaczyli jego przodkowie tradycjami pielęgnowanymi przez pokolenia. Jakie jednak miało znaczenie jego istnienie, jeśli nie zapisze się na kartach historii. Większość swego życia krył się w cieniu Tristana, uważając to za bezpieczne i koniecznie. Silny charakter jego kuzyna, pozycja w rodzinie ale i również hierarchii Rycerzy Walpurgii sprawiały, że Mathieu zawsze był tym drugim, stojącym gdzieś na uboczu, nie rzucającym się w oczy. Wiele jednak uległo zmianie. Przestało mu wystarczać granie drugich skrzypiec, a to coś, co buszowało w jego głowie pchało go ku temu coraz bardziej. Pokazywał na co go stać, robił to nie raz, nie dwa, starając się ze wszystkich sił dać z siebie wszystko. Tyle, że sytuacja komplikowała się z każdym dniem, a on powoli tracił nad tym kontrolę. Wyjazd z Anglii był w obecnej sytuacji najlepszym, co mogło go spotkać. Być może na otwartych wodach uda mu się zebrać myśli i poukładać je choć trochę.
Zdziwienie Evandry nie było dla niego zaskoczeniem, choć raczej uciekał się do podejrzeń, że kwestią była nienawiść pomiędzy Rosierami i Carrowami, która była swoistą tradycją. Nie wiedział przecież, że Evandra i Calypso były rywalkami i problem sięgał dużo, dużo głębiej. Wiedział za to, że Evandra nie będzie go oceniać. Zrozumie, że to nie akt desperacji czy coś równie nieprzewidywalnego. Istotnym był fakt, że Mathieu sam nie wiedział jak odnieść się do relacji z Calypso Carrow i składanych sobie obietnic. Chciał skupić się na wojnie, na działaniach na rzecz Rycerzy, na posłudze Czarnemu Panu, który z pewnością w końcu doceni jego pracę. A jednak… blondwłosa piękność z Sandal Castle wkradła się do jego umysłu listopadowego poranka i nie chciała z niego wyjść.
- Nie jestem pewien niczego. – powiedział poważnie, choć nieco ściszonym głosem. Toczył walkę sam ze sobą, starając się odnaleźć w zagmatwaniu i chaosie panującym w jego umyśle. Tracił pewność co do najprostszych kwestii, a co dopiero jeśli chodziło o obieranie jakiejkolwiek drogi. Nie składał poważnych obietnic, nie zaręczał się, nie planował ślubu… Obiecał jej jedynie, że wróci do Anglii. To nic poważnego, błahostka, ale gdzieś jednak gniotło go to, że złożył taką obietnice komukolwiek. Nie był przecież pewien co się wydarzy, nikt nie mógł być pewien niczego, w tak trudnych czasach. Wziął głęboki oddech i rozmasował skronie.
- To nie jest desperacja, moja droga. – dodał, choć wyraźnie rozbawiły go jej słowa. Przeniósł wzrok na jej spojrzenie i uśmiechnął się lekko. – Nie zamierzam niczego deklarować, jestem teraz skupiony na innych rzeczach… – mruknął, ciepło się uśmiechając. Evandra dobrze wiedziała, ze wojna pochłania go w całości. – Po prostu stwierdzam fakt, że wkradła się do mojego umysłu… A ja pozwalam jej umrzeć za każdym razem, kiedy pojawia się w moich snach. Czy w rzeczywistości też bym na to pozwolił? – spytał, przekręcając lekko głowę. Czy wiedziałby co mogło się zdarzyć? Nie. A może gdyby znalazł ją umierającą, stałby nad nią i patrzył jak ulatuje z niej życie? Nie wiedział do czego był zdolny, jego umysł płatał mu figle. Może rzeczywiście był jej przekleństwem?
Zdziwienie Evandry nie było dla niego zaskoczeniem, choć raczej uciekał się do podejrzeń, że kwestią była nienawiść pomiędzy Rosierami i Carrowami, która była swoistą tradycją. Nie wiedział przecież, że Evandra i Calypso były rywalkami i problem sięgał dużo, dużo głębiej. Wiedział za to, że Evandra nie będzie go oceniać. Zrozumie, że to nie akt desperacji czy coś równie nieprzewidywalnego. Istotnym był fakt, że Mathieu sam nie wiedział jak odnieść się do relacji z Calypso Carrow i składanych sobie obietnic. Chciał skupić się na wojnie, na działaniach na rzecz Rycerzy, na posłudze Czarnemu Panu, który z pewnością w końcu doceni jego pracę. A jednak… blondwłosa piękność z Sandal Castle wkradła się do jego umysłu listopadowego poranka i nie chciała z niego wyjść.
- Nie jestem pewien niczego. – powiedział poważnie, choć nieco ściszonym głosem. Toczył walkę sam ze sobą, starając się odnaleźć w zagmatwaniu i chaosie panującym w jego umyśle. Tracił pewność co do najprostszych kwestii, a co dopiero jeśli chodziło o obieranie jakiejkolwiek drogi. Nie składał poważnych obietnic, nie zaręczał się, nie planował ślubu… Obiecał jej jedynie, że wróci do Anglii. To nic poważnego, błahostka, ale gdzieś jednak gniotło go to, że złożył taką obietnice komukolwiek. Nie był przecież pewien co się wydarzy, nikt nie mógł być pewien niczego, w tak trudnych czasach. Wziął głęboki oddech i rozmasował skronie.
- To nie jest desperacja, moja droga. – dodał, choć wyraźnie rozbawiły go jej słowa. Przeniósł wzrok na jej spojrzenie i uśmiechnął się lekko. – Nie zamierzam niczego deklarować, jestem teraz skupiony na innych rzeczach… – mruknął, ciepło się uśmiechając. Evandra dobrze wiedziała, ze wojna pochłania go w całości. – Po prostu stwierdzam fakt, że wkradła się do mojego umysłu… A ja pozwalam jej umrzeć za każdym razem, kiedy pojawia się w moich snach. Czy w rzeczywistości też bym na to pozwolił? – spytał, przekręcając lekko głowę. Czy wiedziałby co mogło się zdarzyć? Nie. A może gdyby znalazł ją umierającą, stałby nad nią i patrzył jak ulatuje z niej życie? Nie wiedział do czego był zdolny, jego umysł płatał mu figle. Może rzeczywiście był jej przekleństwem?
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Nagła zmiana w tonie jego głosu i wpływający na twarz uśmiech nie zwiodły czujności Evandry, która specjalizowała się w tworzeniu zasłon dymnych i odwracania uwagi od tego, co prawdziwie ją trapiło. Przyznawanie się do wątpliwości rzadko kiedy skutkowało współczuciem, a podsuwane w dobrej wierze rozwiązania dalekie były od przyniesienia upragnionej ulgi. Doświadczenie uczyło, by nie zwierzać się zbyt często, by coraz bardziej uważnie i oszczędnie dobierać słowa, zwłaszcza gdy cichy głos z tyłu głowy podpowiadał, aby nie wierzyć, bo przecież oni nie wiedzą, nie zrozumieją. Czy stojący teraz przed nią Rosier świadomie przeczył samemu sobie, czy też nieświadomie błąkał się między prawdziwym pragnieniem a obrazem siebie, jaki chciał stworzyć w oczach Evandry?
Ani na chwilę nie zwątpiła w jego oddanie słusznej sprawie, niejednokrotnie dał im przecież świadectwo, chociażby wczoraj na terenach Greengrassów. Obracana w dłoniach biała wstążka nie była też tego zaprzeczeniem, ale mogła być początkiem problemów, na które nie był gotów. Niekoniecznie to on miał stać się dla niej przekleństwem, ale ona dla niego.
- Wierzę w twoją rozwagę, Mathieu, ale uważaj. - W odpowiedzi na rozbawione spojrzenie spoważniała. - Nic nie jest dziełem przypadku, także odwiedzające nas nocami sny. - Westchnęła głucho, doskonale wiedząc jak wiele wydarzeń z jej życia powracało także wtedy, gdy nie miała kontroli nad własnymi myślami. Dręczące koszmary przychodziły więc i na jawie, zmuszając do dalszego analizowania i szukania rozwiązań, które byłaby skłonna zaakceptować, ale jak podjąć decyzję, gdy ta stoi w sprzeczności z uczuciem lub naturą? - Wydłubują zagrzebane głęboko w podświadomości wątpliwości, również te, o których pozornie nie zdajemy sobie sprawy. Daleka jestem od ich interpretacji, z wróżbiarstwem niewiele mam wspólnego, ale nie trzeba być jasnowidzem, by wiedzieć, że jeśli pewna myśl nachodzi nas regularnie, to znaczy że nie jest nam obojętna. - Uniosła brwi, na krótko posyłając mu nieodgadnione spojrzenie, po czym sięgnęła po jedną z posmarowanych twarożkiem bułeczek. - Na twoim miejscu szukałabym głębiej, odchodząc od samej świadomości. Nie pytaj czy w rzeczywistości pozwoliłbyś na jej śmierć, tylko dlaczego tak zależy ci na odpowiedzi? - Tym razem sama nieco przechyliła głowę na bok. Obserwując coraz bardziej radykalne działania, jak chociażby wczorajsze wydarzenia w Staffordshire, Evandrowe postrzeganie świata ulega delikatnemu przekształceniu. Deklarowała sprzeciw wobec przelewaniu krwi, ale były to wyłącznie głośno powtarzane hasła, jakie wypadało szlachetnie urodzonym damom. Nieśmiałość oraz niechęć do występowania przeciw zwyczajom trzymały ją w miejscu, lecz gnana kapryśnymi, wilimi genami krew burzyła się i mimo wielu lat poskramiania wciąż wyczekiwała ucieczki na powierzchnię. Towarzyszący jej podczas egzekucji ścisk w żołądku stał w sprzeczności z głodnym spojrzeniem utkwionymi wykrzywionych w bólu twarzach. Zmieszane w umyśle wrażenia trudne były w interpretacji, wołały jednak coraz głośniej, domagając się atencji, decyzji, obrania strony. Sytuacja w świecie nie sprzyjała długim rozważaniom, nakazując powzięcie działań, co do których nawet jeśli wciąż nie była pewna, to dalsza zwłoka była wysoce niewskazana.
Ani na chwilę nie zwątpiła w jego oddanie słusznej sprawie, niejednokrotnie dał im przecież świadectwo, chociażby wczoraj na terenach Greengrassów. Obracana w dłoniach biała wstążka nie była też tego zaprzeczeniem, ale mogła być początkiem problemów, na które nie był gotów. Niekoniecznie to on miał stać się dla niej przekleństwem, ale ona dla niego.
- Wierzę w twoją rozwagę, Mathieu, ale uważaj. - W odpowiedzi na rozbawione spojrzenie spoważniała. - Nic nie jest dziełem przypadku, także odwiedzające nas nocami sny. - Westchnęła głucho, doskonale wiedząc jak wiele wydarzeń z jej życia powracało także wtedy, gdy nie miała kontroli nad własnymi myślami. Dręczące koszmary przychodziły więc i na jawie, zmuszając do dalszego analizowania i szukania rozwiązań, które byłaby skłonna zaakceptować, ale jak podjąć decyzję, gdy ta stoi w sprzeczności z uczuciem lub naturą? - Wydłubują zagrzebane głęboko w podświadomości wątpliwości, również te, o których pozornie nie zdajemy sobie sprawy. Daleka jestem od ich interpretacji, z wróżbiarstwem niewiele mam wspólnego, ale nie trzeba być jasnowidzem, by wiedzieć, że jeśli pewna myśl nachodzi nas regularnie, to znaczy że nie jest nam obojętna. - Uniosła brwi, na krótko posyłając mu nieodgadnione spojrzenie, po czym sięgnęła po jedną z posmarowanych twarożkiem bułeczek. - Na twoim miejscu szukałabym głębiej, odchodząc od samej świadomości. Nie pytaj czy w rzeczywistości pozwoliłbyś na jej śmierć, tylko dlaczego tak zależy ci na odpowiedzi? - Tym razem sama nieco przechyliła głowę na bok. Obserwując coraz bardziej radykalne działania, jak chociażby wczorajsze wydarzenia w Staffordshire, Evandrowe postrzeganie świata ulega delikatnemu przekształceniu. Deklarowała sprzeciw wobec przelewaniu krwi, ale były to wyłącznie głośno powtarzane hasła, jakie wypadało szlachetnie urodzonym damom. Nieśmiałość oraz niechęć do występowania przeciw zwyczajom trzymały ją w miejscu, lecz gnana kapryśnymi, wilimi genami krew burzyła się i mimo wielu lat poskramiania wciąż wyczekiwała ucieczki na powierzchnię. Towarzyszący jej podczas egzekucji ścisk w żołądku stał w sprzeczności z głodnym spojrzeniem utkwionymi wykrzywionych w bólu twarzach. Zmieszane w umyśle wrażenia trudne były w interpretacji, wołały jednak coraz głośniej, domagając się atencji, decyzji, obrania strony. Sytuacja w świecie nie sprzyjała długim rozważaniom, nakazując powzięcie działań, co do których nawet jeśli wciąż nie była pewna, to dalsza zwłoka była wysoce niewskazana.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Jego życie wiązało się z ciągłymi wyborami, w których zawsze kierował się dobrem rodziny. Setki wyrzeczeń, porzucania własnych pragnień, niejednokrotnie marzeń – tylko po to, aby godnie reprezentować ród i dawać wszystkim wokół to, czego od niego oczekiwali. Nigdy nie był szczery sam ze sobą, nigdy nie zrobił rachunku sumienia i nie rozliczył się z tego, ile razy poświęcał swoje plany i sny, dla dobra tej rodziny. Nigdy też nie zawiódł się na nich, nigdy nie dali mu odczuć tego, że jest na słabszej pozycji od nich, wszak to Tristan był następcą, podobnie jak jego ojciec. Mathieu był tylko tym drugim, z tej mniej znaczącej linii, bo przecież jego ojciec był tym młodszym dzieckiem. Jeszcze kiedy był młody i szalały w nim różnego rodzaju myśli zastanawiał się czy kuzynostwo robiło to z litości, czy może inne pobudki kierowały nimi. Przecież nie miał takiego znaczenia. A on sam chciał coś znaczyć, chciał wyjść z cienia i przestać udawać. Był zdolnym czarodziejem, miał tego świadomość, ale każdy kolejny krok, który podejmował zatracał go coraz bardziej i komplikował wszystko. Ta podróż pozwoli mu się odciąć, nabrać nowych perspektyw, być może zmienić podejście.
- Oboje wiemy, Evandro, że niewiele mam do powiedzenia w tej kwestii. I oboje wiemy, że Tristan powie nie. – odpowiedział na jej słowa, jakby mówił o czymś oczywistym. Nie miały znaczenia ani jego skrywane pragnienia, ani tym bardziej życzenia wszelkiej maści. Wątpliwości… jego zdanie się w ogóle nie liczyło, bo to Tristan podejmie decyzję. To on podyktuje mu warunki, a on podejmie za żonę tą, którą kuzyn uzna za stosowne. To nic, że Mathieu będzie czuł przy niej pustkę, że będzie kierował w jej stronę sztuczne uśmiechy i nigdy nie odkryje przed nią swojego prawdziwego ja. On w tym wszystkim nie miał znaczenia. Zrobi to, co rodzina uzna za stosowne. Czy nie to właśnie spotkało Melisande, która wydana została za jego Mana? Nie miała wyboru, tak było stosownie i odpowiednio. To samo zrobi Mathieu.
- To nie jest dzieło przypadku. – powiedział to w końcu na głos. Nie, nie powinien tego mówić, ani tym bardziej przyznawać się do tego, co siedzi w jego wnętrzu. Evandra nie musiała tego wiedzieć, miała dość swoich zmartwień, a on nie zamierzał jej dokładać. To byłoby niesprawiedliwością. Wiedział, dlaczego tak bardzo zależało mu na odpowiedzi na to pytanie. Wiedział, że nie jest w stanie zapanować nad odruchami, które pojawiły się u niego po listopadowym spotkaniu w Białej Wywernie. Nie wiedział tylko, co to wszystko oznaczało. Nie rozumiał, dlaczego świat zmieniał barwy na ciemne, a powietrze przesiąknięte było zapachem śmierci. Nie rozumiał krzyków pojawiających się w jego umyśle, krzyków i jęków ofiar, ugodzonych jego zaklęciami. Mathieu chciał wiedzieć, czy gdzieś pomiędzy tymi wierszami istniała jeszcze cząstka jego samego. Tamte wydarzenia zmieniły go diametralnie, spędzają sen z powiek, dręczą, męczą i bezlitośnie przypominaj o sobie. Chciał wiedzieć, czy byłby w stanie skrzywdzić Calypso Carrow, która wkradła się do jego myśli kilka tygodni wcześniej. A jeśli nie tylko ją mógł skrzywdzić? Jeśli mógłby zrobić coś Evandrze, Fantine lub Melisande? Wziął głęboki oddech.
- Przestałem panować nad wątpliwościami. – szepnął cicho i spojrzał gdzieś przed siebie, w kierunku szyby. Wzrok miał jakby nieobecny, jakby jego myśli błądziły gdzieś daleko… - Możliwe, że na otwartym morzu znajdę odpowiedzi, których szukam. – dodał, spuszczając wzrok na moment. Nie mógł dłużej pozwolić sobie na ten brak kontroli, nic nie powinno wpływać na jego umysł, pozbawiając go możliwości zapanowania nad własnymi odruchami.
- Oboje wiemy, Evandro, że niewiele mam do powiedzenia w tej kwestii. I oboje wiemy, że Tristan powie nie. – odpowiedział na jej słowa, jakby mówił o czymś oczywistym. Nie miały znaczenia ani jego skrywane pragnienia, ani tym bardziej życzenia wszelkiej maści. Wątpliwości… jego zdanie się w ogóle nie liczyło, bo to Tristan podejmie decyzję. To on podyktuje mu warunki, a on podejmie za żonę tą, którą kuzyn uzna za stosowne. To nic, że Mathieu będzie czuł przy niej pustkę, że będzie kierował w jej stronę sztuczne uśmiechy i nigdy nie odkryje przed nią swojego prawdziwego ja. On w tym wszystkim nie miał znaczenia. Zrobi to, co rodzina uzna za stosowne. Czy nie to właśnie spotkało Melisande, która wydana została za jego Mana? Nie miała wyboru, tak było stosownie i odpowiednio. To samo zrobi Mathieu.
- To nie jest dzieło przypadku. – powiedział to w końcu na głos. Nie, nie powinien tego mówić, ani tym bardziej przyznawać się do tego, co siedzi w jego wnętrzu. Evandra nie musiała tego wiedzieć, miała dość swoich zmartwień, a on nie zamierzał jej dokładać. To byłoby niesprawiedliwością. Wiedział, dlaczego tak bardzo zależało mu na odpowiedzi na to pytanie. Wiedział, że nie jest w stanie zapanować nad odruchami, które pojawiły się u niego po listopadowym spotkaniu w Białej Wywernie. Nie wiedział tylko, co to wszystko oznaczało. Nie rozumiał, dlaczego świat zmieniał barwy na ciemne, a powietrze przesiąknięte było zapachem śmierci. Nie rozumiał krzyków pojawiających się w jego umyśle, krzyków i jęków ofiar, ugodzonych jego zaklęciami. Mathieu chciał wiedzieć, czy gdzieś pomiędzy tymi wierszami istniała jeszcze cząstka jego samego. Tamte wydarzenia zmieniły go diametralnie, spędzają sen z powiek, dręczą, męczą i bezlitośnie przypominaj o sobie. Chciał wiedzieć, czy byłby w stanie skrzywdzić Calypso Carrow, która wkradła się do jego myśli kilka tygodni wcześniej. A jeśli nie tylko ją mógł skrzywdzić? Jeśli mógłby zrobić coś Evandrze, Fantine lub Melisande? Wziął głęboki oddech.
- Przestałem panować nad wątpliwościami. – szepnął cicho i spojrzał gdzieś przed siebie, w kierunku szyby. Wzrok miał jakby nieobecny, jakby jego myśli błądziły gdzieś daleko… - Możliwe, że na otwartym morzu znajdę odpowiedzi, których szukam. – dodał, spuszczając wzrok na moment. Nie mógł dłużej pozwolić sobie na ten brak kontroli, nic nie powinno wpływać na jego umysł, pozbawiając go możliwości zapanowania nad własnymi odruchami.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Wyjście z cienia tak potężnego czarodzieja, jakim był Tristan, graniczyło z cudem. Rywalizacja nie wchodziła w grę, zwłaszcza że przyświecał im wspólny cel. Jeśli Mathieu pragnął odznaczyć się czymś szczególnym, musiał obrać własną ścieżkę, w której stałby się najlepszy. Czy przyniesie mu to szczęście? Evandra wierzyła, że zdobywanie wyznaczonych sobie osiągnięć umacnia pozycję, jak i pewność siebie, czyniąc silnym i nieugiętym. Mathieu potrzebował sukcesu, którym zyskałby uznanie w oczach jego autorytetów, a jeśli zaangażowanie się w ruchy rozłożonych na morzu sił miało mu to zagwarantować, nie mógł teraz rozpraszać się błahostkami, a jaką z pewnością była dzierżona przez niego w dłoni biała wstążka.
’Tristan powie nie’, powtórzyła za nim w myślach, w głębi duszy mając szczerą nadzieję, że tak właśnie będzie. Choć sama dążyła do zgody z Carrowami, tak wierzyła, że dla Mathieu znajdzie się lepsza kandydatka, niż Calypso. Nie wiedziała jak ta zmieniła się z biegiem lat, ale wspomnienia z lat szkolnych malowały pannie Carrow mało przychylny obraz. Uparta, nieprzyjemna, złośliwa, nie życzyła szwagrowi podobnej małżonki i jak wcześniej nie do końca była przekonana co do pomysłu wyruszenia w morze, tak teraz szczerze liczyła, że odosobnienie pomoże mu w odepchnięciu myśli związanych z tą czarownicą. Naturalnie mogła subtelnie zasugerować Tristanowi, by ten skierował uwagę kuzyna na inne kandydatki, wystarczyło zastanowić się nad potencjalnymi, bardziej atrakcyjnymi sojuszami, jakich potrzebowali w dzisiejszych czasach. Wydana za Traversa Melisande przysłużyła się ich sprawie, choć nie wydawała się być przekonana ze swego zamążpójścia Evandra była przekonana, że kuzyn Manannan jest dla niej odpowiednią partią. Dodatkowe połączenie ich rodów z pewnością wzmocni sojusz, jakże ważny podczas trwającej wojny. Mathieu był gotów na podobne poświęcenie, wybór musiał być jednak poważnie przemyślany, zwłaszcza że szlachetnie urodzona panna zamieszka w murach Château Rose. Wedle oczekiwań doyenne stanie się ona mocnym, wspierającym ją filarem w codziennych sprawach, więc musiał być to ktoś, komu ufa, a Calypso Carrow z pewnością nie należy do tego grona.
Zmiana tonu głosu Mathieu nie pozostała niezauważona, Evandra zmrużyła oczy, słuchając niewygodnego wyznania, do którego przyznawał się z trudem. Mogła z niego czytać niczym z otwartej księgi, choć wciąż nie podzielił się szczegółami trapiących go trosk. Szukał własnego sposobu na poradzenie sobie z nimi, nie chcąc nikogo obarczać swoimi problemami. Jakże ironicznie, biorąc pod uwagę, że półwila także nie dzieliła się wątpliwościami, szczerze wierząc, że samodzielnie znajdzie rozwiązanie. Dalsze naciskanie mijało się z celem, a skoro uznał morską wyprawę za najlepsze remedium, jedyne co mogła zrobić, to zachęcić go i wesprzeć.
- Czasem nasze przewidywania względem tego, czego potrzebujemy, okazują się być dalekie od prawdy, a ta zagrzebana głęboko, skryta za powierzchownymi oczekiwaniami. - Uniosła wolną dłoń, kładąc ją na ramieniu Mathieu, gdy jego nieobecny wzrok wciąż szukał ucieczki przed konfrontacją. - Błądzimy, zatrzymujemy się w martwym punkcie, z czasem orientując się, że aby zrozumieć samego siebie należy obrać inny kurs. - Mathieu był tego świadom, co podkreślała podjęta przez niego decyzja. - Życzę ci, by morze przyniosło odpowiedzi, których ci brak. - Uśmiechnęła się ciepło, chcąc dać mu swoje wsparcie. Musiał czym prędzej odzyskać rezon i odnaleźć w sobie siłę, której teraz tak bardzo potrzebowali. - Potrzebujesz snu. Chodź, nim zastanie nas świt. I weź bułeczkę. - Wskazała brodą na odłożoną przez niego nadgryzioną kanapkę. Służba zajęłaby się pozostawionymi resztkami, ale jeśli Tristan lub Fantine jakimś cudem zawitają tu przed nią, doszłoby do istnej tragedii. Wsunęła dłoń pod ramię Mathieu, lekko ciągnąc go w kierunku wyjścia, a kiedy ten ustąpił, oboje opuścili jadalnię.
| zt x2
’Tristan powie nie’, powtórzyła za nim w myślach, w głębi duszy mając szczerą nadzieję, że tak właśnie będzie. Choć sama dążyła do zgody z Carrowami, tak wierzyła, że dla Mathieu znajdzie się lepsza kandydatka, niż Calypso. Nie wiedziała jak ta zmieniła się z biegiem lat, ale wspomnienia z lat szkolnych malowały pannie Carrow mało przychylny obraz. Uparta, nieprzyjemna, złośliwa, nie życzyła szwagrowi podobnej małżonki i jak wcześniej nie do końca była przekonana co do pomysłu wyruszenia w morze, tak teraz szczerze liczyła, że odosobnienie pomoże mu w odepchnięciu myśli związanych z tą czarownicą. Naturalnie mogła subtelnie zasugerować Tristanowi, by ten skierował uwagę kuzyna na inne kandydatki, wystarczyło zastanowić się nad potencjalnymi, bardziej atrakcyjnymi sojuszami, jakich potrzebowali w dzisiejszych czasach. Wydana za Traversa Melisande przysłużyła się ich sprawie, choć nie wydawała się być przekonana ze swego zamążpójścia Evandra była przekonana, że kuzyn Manannan jest dla niej odpowiednią partią. Dodatkowe połączenie ich rodów z pewnością wzmocni sojusz, jakże ważny podczas trwającej wojny. Mathieu był gotów na podobne poświęcenie, wybór musiał być jednak poważnie przemyślany, zwłaszcza że szlachetnie urodzona panna zamieszka w murach Château Rose. Wedle oczekiwań doyenne stanie się ona mocnym, wspierającym ją filarem w codziennych sprawach, więc musiał być to ktoś, komu ufa, a Calypso Carrow z pewnością nie należy do tego grona.
Zmiana tonu głosu Mathieu nie pozostała niezauważona, Evandra zmrużyła oczy, słuchając niewygodnego wyznania, do którego przyznawał się z trudem. Mogła z niego czytać niczym z otwartej księgi, choć wciąż nie podzielił się szczegółami trapiących go trosk. Szukał własnego sposobu na poradzenie sobie z nimi, nie chcąc nikogo obarczać swoimi problemami. Jakże ironicznie, biorąc pod uwagę, że półwila także nie dzieliła się wątpliwościami, szczerze wierząc, że samodzielnie znajdzie rozwiązanie. Dalsze naciskanie mijało się z celem, a skoro uznał morską wyprawę za najlepsze remedium, jedyne co mogła zrobić, to zachęcić go i wesprzeć.
- Czasem nasze przewidywania względem tego, czego potrzebujemy, okazują się być dalekie od prawdy, a ta zagrzebana głęboko, skryta za powierzchownymi oczekiwaniami. - Uniosła wolną dłoń, kładąc ją na ramieniu Mathieu, gdy jego nieobecny wzrok wciąż szukał ucieczki przed konfrontacją. - Błądzimy, zatrzymujemy się w martwym punkcie, z czasem orientując się, że aby zrozumieć samego siebie należy obrać inny kurs. - Mathieu był tego świadom, co podkreślała podjęta przez niego decyzja. - Życzę ci, by morze przyniosło odpowiedzi, których ci brak. - Uśmiechnęła się ciepło, chcąc dać mu swoje wsparcie. Musiał czym prędzej odzyskać rezon i odnaleźć w sobie siłę, której teraz tak bardzo potrzebowali. - Potrzebujesz snu. Chodź, nim zastanie nas świt. I weź bułeczkę. - Wskazała brodą na odłożoną przez niego nadgryzioną kanapkę. Służba zajęłaby się pozostawionymi resztkami, ale jeśli Tristan lub Fantine jakimś cudem zawitają tu przed nią, doszłoby do istnej tragedii. Wsunęła dłoń pod ramię Mathieu, lekko ciągnąc go w kierunku wyjścia, a kiedy ten ustąpił, oboje opuścili jadalnię.
| zt x2
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Możliwość spędzenia czasu z Primrose była przyjemnością, której nie zamierzał sobie odmawiać. Odciąganie uwagi od problemów, z którymi borykał się każdego dnia było naturalne. Każdy potrzebował wytchnienia i odpoczynku, szczególnie w dobrym towarzystwie. Konwenanse odchodziły na bok, kiedy razem z Lady Burke pozbywali się natrętnych oczu osób trzecich, poza tymi koniecznymi rzecz jasna. Nie musiał udawać, trzymać się ściśle wyznaczonych ścieżek i reguł, które dyktowały im życie. Jaką przyjemność można było czerpać z rozmowy, której scenariusz miał pasować do obyczajów, bo rozmawiać z kobietą, a tym bardziej z damą, na pewne tematy zwyczajnie nie wypadało. Primrose w tej kwestii była wyjątkowa, mógł przy niej poczuć swobodę i zachować się w naturalny sposób, bo wiedział, że nie urazi jej tym, jaki jest naprawdę. Na co dzień wdziewali maski, przebierając skrzętnie w nowych twarzach, które akurat pasowały do danej sytuacji. Spędzając czas razem mogli porzucić je i zostawić w niepamięć, nie przejmując się kompletnie niczym.
Po tym jak znaleźli się w Chateau Rose od razu skierował się do jadalni wraz ze swoim gościem. Jeszcze zanim znaleźli się na miejscu polecił służbie przygotować skromny poczęstunek z ośmiorniczek, kawioru oraz pieczywa, a do tego podać butelkę drogiego wina. Dopiero później zajęli miejsca przy stole, a Mathieu kulturalnie odsunął krzesło Primrose, a następnie usiadł naprzeciw niej, przyglądając jej się krótką chwilę. Ozdobne szkło znalazło się na stole, a w nim wino.
- Cieszę się, że tu jesteś. – powiedział z uśmiechem i uniósł kielich ku górze, aby zaraz później skosztować wyrobu alkoholowego najlepszej jakości. – Mam nadzieję, że te kilka chwil w Rezerwacie pozwoliło Ci odkryć choć rąbek moich tajemnic. – dodał, opierając się wygodnie o krzesło. Palcami przesunął po ozdobnej nóżce kielicha. Rozmawiali do tej pory o nim, o jego pracy, co nadal wiązało się bezpośrednio z jego osobą. Nie o to przecież chodziło w relacjach międzyludzkich. Primrose była mu bliska i na pewno doskonale zdawała sobie z tego sprawę. A może nie dostrzegała tego wszystkiego, tak jak on pozostawał ślepym przez wiele, wiele tygodni. Czasem należało wejść głęboko w najmroczniejsze zakamarki własnego umysłu, aby oczy otworzyły się szerzej, a perspektywa uległa zmianie.
- Co planujesz w najbliższych tygodniach? Prowadzisz nowe badania? – spytał, nachylając się nieznacznie w jej kierunku. – Wiem, że działaś… Podziwiam Twój zapał i odwagę, Primrose. Potrafisz mnie zaskoczyć. – stwierdził jeszcze, zanim zdążyła odpowiedzieć na zadane pytania. Miała w sobie iskrę, miała energię i siłę, której brakowało naprawdę wielu. Zwracała na siebie uwagę, była interesująca i wykraczała poza wszelkie szablony. I przede wszystkim była mu bliska i zapewne nie każdy dostąpił zaszczytu siedzenia z nią sam na sam (prawie), picia wyśmienitego wina i spożycia kolacji. Przynajmniej nie każdy tak jak on robił to z pełną swobodą, z uśmiechem, po raz kolejny odganiając czarne chmury krążące wokół siebie.
Zużywam: 1 x butelka drogiego wina {luty}, kawior {marzec}, ośmiorniczki (0,5kg) {marzec}
Po tym jak znaleźli się w Chateau Rose od razu skierował się do jadalni wraz ze swoim gościem. Jeszcze zanim znaleźli się na miejscu polecił służbie przygotować skromny poczęstunek z ośmiorniczek, kawioru oraz pieczywa, a do tego podać butelkę drogiego wina. Dopiero później zajęli miejsca przy stole, a Mathieu kulturalnie odsunął krzesło Primrose, a następnie usiadł naprzeciw niej, przyglądając jej się krótką chwilę. Ozdobne szkło znalazło się na stole, a w nim wino.
- Cieszę się, że tu jesteś. – powiedział z uśmiechem i uniósł kielich ku górze, aby zaraz później skosztować wyrobu alkoholowego najlepszej jakości. – Mam nadzieję, że te kilka chwil w Rezerwacie pozwoliło Ci odkryć choć rąbek moich tajemnic. – dodał, opierając się wygodnie o krzesło. Palcami przesunął po ozdobnej nóżce kielicha. Rozmawiali do tej pory o nim, o jego pracy, co nadal wiązało się bezpośrednio z jego osobą. Nie o to przecież chodziło w relacjach międzyludzkich. Primrose była mu bliska i na pewno doskonale zdawała sobie z tego sprawę. A może nie dostrzegała tego wszystkiego, tak jak on pozostawał ślepym przez wiele, wiele tygodni. Czasem należało wejść głęboko w najmroczniejsze zakamarki własnego umysłu, aby oczy otworzyły się szerzej, a perspektywa uległa zmianie.
- Co planujesz w najbliższych tygodniach? Prowadzisz nowe badania? – spytał, nachylając się nieznacznie w jej kierunku. – Wiem, że działaś… Podziwiam Twój zapał i odwagę, Primrose. Potrafisz mnie zaskoczyć. – stwierdził jeszcze, zanim zdążyła odpowiedzieć na zadane pytania. Miała w sobie iskrę, miała energię i siłę, której brakowało naprawdę wielu. Zwracała na siebie uwagę, była interesująca i wykraczała poza wszelkie szablony. I przede wszystkim była mu bliska i zapewne nie każdy dostąpił zaszczytu siedzenia z nią sam na sam (prawie), picia wyśmienitego wina i spożycia kolacji. Przynajmniej nie każdy tak jak on robił to z pełną swobodą, z uśmiechem, po raz kolejny odganiając czarne chmury krążące wokół siebie.
Zużywam: 1 x butelka drogiego wina {luty}, kawior {marzec}, ośmiorniczki (0,5kg) {marzec}
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Pimrose wyczekiwała możliwości zobaczenia rezerwatu i smoków, a Mathieu podarował jej coś znacznie więcej niż oczekiwała. Możliwość zobaczenia i dotknięcia smoczych jaj było czymś fascynującym; niesamowitym przeżyciem. Wciąż czuła ich fakturę, niesamowite ciepło bijące nie tylko od nich, ale również od dłoni mężczyzny, który z nią był. Zacisnęła delikatnie lekko drżącą dłoń nie bardzo rozumiejąc co się właśnie dzieje.Skup się Primrose. Nie mogła sobie pozwolić na mrzonki, które nie miały racji bytu. Terrarium zachwyciło młodą lady Burke, która od małego chciała poznawać nowe rzeczy, dowiadywać się jak działa świat, jak działa magia. Ciągnęło ją ku nieznanym rzeczom i choć połowy wiedzy nigdy nie wykorzysta to kolekcjonowała ją i trzymała w pamięci, nawet najdalszych zakątkach. Cisza pracowni, zakątki biblioteki były miejscami jej ucieczki, zaraz potem stajnie Durham i sala muzyczna, ale tam przychodziła gdy była wzburzona, gdy targały nią emocje, których nie potrafiła stłumić, które wręcz wylewały się rzeką krzyków i wołań w bezsilności.
Czas w towarzystwie Mathieu upływał jej szybko i przyjemnie, być może trochę za szybko. Czuła się w jego towarzystwie bezpiecznie i wiedziała, że nie zachowuje sztywnych konwenansów, wręcz z pełną swobodą mówił, poruszał się nie przywdziewając maski, którą każdy arystokrata miał w swojej szafie zachowań i dobrego wychowania: szanowanego lorda, który spędza czas z lady z dobrego domu na rozmowie o bieżących sprawach. Mówił o swojej pracy z wielką pasją, ogniem w oczach, który porywał i nie pozwalał oderwać wzroku od tego spojrzenia.
Wkroczyła do posiadłości, którą znała, nie doskonale, ale dość dobrze. Wielokrotnie odwiedzała w niej Evanrdę lub którąś z sióstr lorda nestora. Zawsze wydawała się jej baśniowa, tak bardzo odmienna od stonowanych i chłodnych murów Durham. W takich chwilach zastanawiała się, jak kobieta może się odnaleźć w całkowicie odmiennym miejscu niż jej dom, stworzonym przez pokolenia innego rodu. Jednak wtedy słyszała słowa matki, że każda kobieta wnosi coś ze swoich rodzinnych stron do domu mężczyzny. Czy odnajdzie tu elementy ze świata Evandry?
-Cieszę się, że mogę tu być. - Odpowiedziała podobny gesten, gdy już zasiadła za stołem z pomocą czarodzieja, a jej kieliszek napełniony został trunkiem. -To była fantastyczna przygoda. - Zgodziła się kiwając głową. -Ileż pracy i wysiłku. Potrafię sobie wyobrazić jak wiele czasu pochłania taka praca, która jednocześnie daje ogrom satysfakcji. Chronienie smoków jest obowiązkiem czarodziejów i teraz mogła dostrzec choć ułamek tego jak to wygląda. Dziękuję ci za to, Mathieu. - Uśmiechnęła się delikatnie w stronę mężczyzny i upiła łyk wyśmienitego wina. Kolacja prezentowała się wyśmienicie na stole i uświadomiła kobiecie, że jest trochę głodna. W trakcie spaceru nie skupiała się na sobie tylko na smokach i osobie przyjaciela, który zdawał się być lekko odmieniony po wyprawie w jakiej uczestniczył, a może to złudzenie spowodowane pobytem w ciepłym terrarium i światłem świec odbijającym się na jego twarzy?
-Aktualnie badania zostały wstrzymane… - Przyznała z lekkim żalem w głosie. -Moją uwagę zajęły bardziej palące sprawy, które wynikają z działań wojennych jakie mają miejsce. - Dodała po chwili odstawiając kieliszek na blat stołu. -Mamy obowiązek zajmować się ludźmi, którzy ucierpieli w ostatnim czasie. Wojna też mocno narusza naszą gospodarkę, osłabia ją i należy się tym zająć. Jako arystokracji leży to w naszej powinności. - Uniosła na niego szaro zielone spojrzenie i na jasnych, przyprószonych piegami policzkach pojawił się ledwo widoczny rumieniec. -Dziękuję. Choć niewiele tu do podziwu, mało w tym odwagi… tak powinno się robić. - Czemu była skrępowana i lekko onieśmielona? Przecież wiedziała, że to było naturalne i oczywiste, że szlachta ma obowiązki wobec maluczkich, a jednak w ustach lorda Rosiera brzmiało to jak wyczyn godny podziwu. -Nie porzuciłam ich jednak, wrócę do nich kiedy świat wokół trochę się uspokoi. - Zapewniła po chwili sięgając po jedzenie, bowiem zapach jego drażnił żołądek, który domagał się posiłku.
Czas w towarzystwie Mathieu upływał jej szybko i przyjemnie, być może trochę za szybko. Czuła się w jego towarzystwie bezpiecznie i wiedziała, że nie zachowuje sztywnych konwenansów, wręcz z pełną swobodą mówił, poruszał się nie przywdziewając maski, którą każdy arystokrata miał w swojej szafie zachowań i dobrego wychowania: szanowanego lorda, który spędza czas z lady z dobrego domu na rozmowie o bieżących sprawach. Mówił o swojej pracy z wielką pasją, ogniem w oczach, który porywał i nie pozwalał oderwać wzroku od tego spojrzenia.
Wkroczyła do posiadłości, którą znała, nie doskonale, ale dość dobrze. Wielokrotnie odwiedzała w niej Evanrdę lub którąś z sióstr lorda nestora. Zawsze wydawała się jej baśniowa, tak bardzo odmienna od stonowanych i chłodnych murów Durham. W takich chwilach zastanawiała się, jak kobieta może się odnaleźć w całkowicie odmiennym miejscu niż jej dom, stworzonym przez pokolenia innego rodu. Jednak wtedy słyszała słowa matki, że każda kobieta wnosi coś ze swoich rodzinnych stron do domu mężczyzny. Czy odnajdzie tu elementy ze świata Evandry?
-Cieszę się, że mogę tu być. - Odpowiedziała podobny gesten, gdy już zasiadła za stołem z pomocą czarodzieja, a jej kieliszek napełniony został trunkiem. -To była fantastyczna przygoda. - Zgodziła się kiwając głową. -Ileż pracy i wysiłku. Potrafię sobie wyobrazić jak wiele czasu pochłania taka praca, która jednocześnie daje ogrom satysfakcji. Chronienie smoków jest obowiązkiem czarodziejów i teraz mogła dostrzec choć ułamek tego jak to wygląda. Dziękuję ci za to, Mathieu. - Uśmiechnęła się delikatnie w stronę mężczyzny i upiła łyk wyśmienitego wina. Kolacja prezentowała się wyśmienicie na stole i uświadomiła kobiecie, że jest trochę głodna. W trakcie spaceru nie skupiała się na sobie tylko na smokach i osobie przyjaciela, który zdawał się być lekko odmieniony po wyprawie w jakiej uczestniczył, a może to złudzenie spowodowane pobytem w ciepłym terrarium i światłem świec odbijającym się na jego twarzy?
-Aktualnie badania zostały wstrzymane… - Przyznała z lekkim żalem w głosie. -Moją uwagę zajęły bardziej palące sprawy, które wynikają z działań wojennych jakie mają miejsce. - Dodała po chwili odstawiając kieliszek na blat stołu. -Mamy obowiązek zajmować się ludźmi, którzy ucierpieli w ostatnim czasie. Wojna też mocno narusza naszą gospodarkę, osłabia ją i należy się tym zająć. Jako arystokracji leży to w naszej powinności. - Uniosła na niego szaro zielone spojrzenie i na jasnych, przyprószonych piegami policzkach pojawił się ledwo widoczny rumieniec. -Dziękuję. Choć niewiele tu do podziwu, mało w tym odwagi… tak powinno się robić. - Czemu była skrępowana i lekko onieśmielona? Przecież wiedziała, że to było naturalne i oczywiste, że szlachta ma obowiązki wobec maluczkich, a jednak w ustach lorda Rosiera brzmiało to jak wyczyn godny podziwu. -Nie porzuciłam ich jednak, wrócę do nich kiedy świat wokół trochę się uspokoi. - Zapewniła po chwili sięgając po jedzenie, bowiem zapach jego drażnił żołądek, który domagał się posiłku.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Żadna inna dama nie była obecna przy jego pracy. Owszem, zdarzały się gościnne wizyty arystokratek, które oprowadzał po Smoczych Ogrodach opowiadając im z grubsza o sprawach związanych z funkcjonowaniem tego miejsca. Nigdy jednak nie wdawał się w szczegóły, żadna z nich nie towarzyszyła mu podczas tych czynności, nie tak, jak Primrose dzisiaj. Obiecał jej kiedyś, że pokaże jej Smocze Ogrody. Być może sądziła, że będzie to zwyczajny spacer, pokazanie kilku miejsc i niewiele więcej. Znał ją jednak na tyle dobrze, aby wiedzieć, że takie coś spowodowałoby niedosyt w jej pragnieniu poznania nowych rzeczy, ale na pewno nie zaspokoiłoby to jej potrzeb poznawczych. Wiedział, że potrzebowała intensywnych wrażeń, wiedzieć jak najwięcej i choć pod całym skromnym wyrazem jej osoby, ukrywała się wielka pasjonatka. Zdradzały ją oczy, spojrzenie i błysk, który znał i rozumiał doskonale, a w który w ostatnim czasie patrzył zbyt długo niż powinien, ale nie mógł i nie chciał z tym walczyć.
Nie musiała mu dziękować. Chciał - w pełni dobrowolnie - podzielić się z nią częścią własnego życia. Smocze Ogrody były dla niego najważniejszym miejscem, w którym niemal dosłownie się wychował. Nikt jeszcze nie miał okazji tak bardzo poznać jego życia, jak dzielił się tym z Primrose. Nie oczekiwał w zamian podziękować czy oklasków, zwyczajnie chciał to zrobić, bo która inna dama mogłaby znaleźć się na tym miejscu? Której ufał na tyle, aby podzielić się z nią swoim światem? Zawsze unikał tego, nie lubił mówić o sobie, nie lubił się dzielić, bo wiedza mogła być zwodnicza, mogła być bronią, a tego chciał uniknąć za wszelką cenę. Zaufał jej i wiedział, że nie użyje tego przeciwko niemu.
- To ja się cieszę, że spodobało Ci się te kilka chwil. Niewiele osób miało okazję do poznania Smoczych Ogrodów z tej perspektywy. – przyznał, chociaż nie do końca to miał na myśli. – Jesteś też pierwszą osobą, której ja pokazałem Smocze Ogrody w taki sposób. – dodał, aby podkreślić wagę tej wizyty. Inni członkowie rodu mieli swobodny dostęp do tego miejsca, mogli przyprowadzać własnych gości, pokazywać im ogrody jak chcieli. Mathieu oprowadzał damy po ogrodach wcześniej, ale żadna nie została ugoszczona w ten wyjątkowy sposób. Nie chciał jej tym zawstydzić, powinna znać swoją wartość i mieć świadomość, że Rosier robi to wszystko nie z poczucia obowiązku czy nawet złożonych obietnic, ale też dlatego, że jest dla niego wyjątkowa.
- Jeśli będziesz w tych działaniach potrzebować wsparcia, możesz na mnie liczyć. – powiedział z lekkim uśmiechem. Miał nadzieję, że jej działania sprowadzały się w rzeczywistości do zajmowania się ludźmi, którzy ucierpieli w wyniku wojennych działań. Miał nadzieję, że nie ryzykowała bardziej i nie stawała do walk. Wolałby, aby nie podejmowała tego ryzyka bez odpowiedniej ochrony lub odpowiedniego wsparcia.
- Poczucie obowiązku jest bardzo ważną kwestią, moja droga. Jesteś zaangażowana w te sprawy bardziej niż większość dam, które wybierają chowanie się za plecami mężczyzn ze swoich rodów i twierdzenie, że arystokratki nie mogą działać, bo tak nie wypada. – odparł spokojnie i znów upił łyk wina, cały czas patrząc w jej tęczówki. Zauważył rumieniec, choć kompletnie nie widział powodu jego wystąpienia. Nie powiedział nic, co mogłoby zawstydzić Primrose, choć… trzeba przyznać, że dodawał jej zdecydowanie uroku. – Ja Cię podziwiam i nie zamierzam przestać… – dodał z lekkim uśmiechem, czy jej się to podobało czy też nie, miał prawo robić co chciał, a jeśli uznał, że jej działania są godne podziwu, na pewno miał mu temu odpowiednie podstawy. Niemniej jednak, nie spotkali się tu po to, aby przekomarzać się w kwestii swoich zdań na pewno tematy, ale po to, aby dobrze spędzić czas.
- Chętnie zobaczyłbym na czym polegają takie badania. W zamian mogę zaoferować… wpłynięcie na Róży Oceanów do portu w Dover wspólnie ze mną z początkiem maja. – zaproponował, sięgając po przygotowane jedzenie. W rzeczy samej pachniało wyjątkowo dobrze. Propozycja miała paść w innym momencie, ale ten chyba był jednym z najlepszych, aby spytać czy Lady Burke będzie towarzyszyć mu podczas pierwszego rejsu Róży, od miejsca, w którym zostanie zwodowana, aż do samego miejsca docelowego, którym był bliski im port. – Mam nadzieję, że się zgodzisz.
Nie musiała mu dziękować. Chciał - w pełni dobrowolnie - podzielić się z nią częścią własnego życia. Smocze Ogrody były dla niego najważniejszym miejscem, w którym niemal dosłownie się wychował. Nikt jeszcze nie miał okazji tak bardzo poznać jego życia, jak dzielił się tym z Primrose. Nie oczekiwał w zamian podziękować czy oklasków, zwyczajnie chciał to zrobić, bo która inna dama mogłaby znaleźć się na tym miejscu? Której ufał na tyle, aby podzielić się z nią swoim światem? Zawsze unikał tego, nie lubił mówić o sobie, nie lubił się dzielić, bo wiedza mogła być zwodnicza, mogła być bronią, a tego chciał uniknąć za wszelką cenę. Zaufał jej i wiedział, że nie użyje tego przeciwko niemu.
- To ja się cieszę, że spodobało Ci się te kilka chwil. Niewiele osób miało okazję do poznania Smoczych Ogrodów z tej perspektywy. – przyznał, chociaż nie do końca to miał na myśli. – Jesteś też pierwszą osobą, której ja pokazałem Smocze Ogrody w taki sposób. – dodał, aby podkreślić wagę tej wizyty. Inni członkowie rodu mieli swobodny dostęp do tego miejsca, mogli przyprowadzać własnych gości, pokazywać im ogrody jak chcieli. Mathieu oprowadzał damy po ogrodach wcześniej, ale żadna nie została ugoszczona w ten wyjątkowy sposób. Nie chciał jej tym zawstydzić, powinna znać swoją wartość i mieć świadomość, że Rosier robi to wszystko nie z poczucia obowiązku czy nawet złożonych obietnic, ale też dlatego, że jest dla niego wyjątkowa.
- Jeśli będziesz w tych działaniach potrzebować wsparcia, możesz na mnie liczyć. – powiedział z lekkim uśmiechem. Miał nadzieję, że jej działania sprowadzały się w rzeczywistości do zajmowania się ludźmi, którzy ucierpieli w wyniku wojennych działań. Miał nadzieję, że nie ryzykowała bardziej i nie stawała do walk. Wolałby, aby nie podejmowała tego ryzyka bez odpowiedniej ochrony lub odpowiedniego wsparcia.
- Poczucie obowiązku jest bardzo ważną kwestią, moja droga. Jesteś zaangażowana w te sprawy bardziej niż większość dam, które wybierają chowanie się za plecami mężczyzn ze swoich rodów i twierdzenie, że arystokratki nie mogą działać, bo tak nie wypada. – odparł spokojnie i znów upił łyk wina, cały czas patrząc w jej tęczówki. Zauważył rumieniec, choć kompletnie nie widział powodu jego wystąpienia. Nie powiedział nic, co mogłoby zawstydzić Primrose, choć… trzeba przyznać, że dodawał jej zdecydowanie uroku. – Ja Cię podziwiam i nie zamierzam przestać… – dodał z lekkim uśmiechem, czy jej się to podobało czy też nie, miał prawo robić co chciał, a jeśli uznał, że jej działania są godne podziwu, na pewno miał mu temu odpowiednie podstawy. Niemniej jednak, nie spotkali się tu po to, aby przekomarzać się w kwestii swoich zdań na pewno tematy, ale po to, aby dobrze spędzić czas.
- Chętnie zobaczyłbym na czym polegają takie badania. W zamian mogę zaoferować… wpłynięcie na Róży Oceanów do portu w Dover wspólnie ze mną z początkiem maja. – zaproponował, sięgając po przygotowane jedzenie. W rzeczy samej pachniało wyjątkowo dobrze. Propozycja miała paść w innym momencie, ale ten chyba był jednym z najlepszych, aby spytać czy Lady Burke będzie towarzyszyć mu podczas pierwszego rejsu Róży, od miejsca, w którym zostanie zwodowana, aż do samego miejsca docelowego, którym był bliski im port. – Mam nadzieję, że się zgodzisz.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Jeszcze parę miesięcy temu łaknęła spojrzenia lorda Rosiera, na samą myśl o nim wzrok uciekał w bok, potem rozum przemówił. Urodą odbiegała o innych arystokratek, nie była wysoka, eteryczna i zwiewna. Lady Burke daleko było do łagodności czy bycia urokliwą. Głos choć śpiewny tak przełamany twardszą nutą charakterystyczną dla jej rodziny, spojrzenie często harde, spokojne lub zwyczajnie chłodne i opanowane, poza tym sytuacjami gdy coś ją zafascynowało, wtedy lśniło niczym gwiazdy. Pod cienką warstwą płaszcza elegancji, wykwintności i dobrych manier kryła się buntownicza dusza, która pragnęła wyrwać się z okowów narzuconych jej ograniczeń, tylko dlatego, że była kobietą. Zrozumiała, że jeżeli wyjdzie za mąż to za człowieka, którego wola zostanie do tego nagięta przez nestora jego rodu. Wątpiła, że spotka człowieka, który zainteresuje się córką dzikich wzgórz Durham, która w wolnych chwilach równie sprawnie operowała smyczkiem, co szpadą.
Pozwalała sobie na marzenia, na westchnienia pobudzane romantycznymi powieściami, które czytywała kiedy nikt nie patrzył. Ostatnie egzemplarze opuściły jej komnatę wraz z kufrem pełnym dziewczęcych tęsknot. Miała stać się pewną siebie kobietą, damą Durham, bowiem podejrzewała, że nigdy tytułu już nie zmieni.
Dlatego też cieszyła się tą chwilą, tym spokojem i oderwaniem od codziennych obowiązków. Kiedy zostanie mężem jakieś szlachetnej damy takie wizyty nie będą już w dobrym tonie. I choć nie przejmowała się aż tak pewnymi zasadami, to wiedziała, że społeczność szlachecka może wziąć sobie ją na języki, a tym samym zaszkodzić opinii Edgara, a na to, nie mogła już pozwolić.
-To wspaniałe miejsce. - Zgodziła się. -I chętnie zobaczę je po raz kolejny. Następny ich zakątek. - Spojrzała na niego uważnie. -Kochasz swoją pracę. Widać to. - Ta pasja zarażała, pociągała za sobą. Ponownie sięgnęła po łyk wina. -Głównie skupiam się na ludziach. Nie mają pracy, nie mają z czego wykarmić dzieci. Brakuje żywności, praktycznie wszystkiego. Pola są niszczone przez buntowników, miejsca pracy upadają jak domki z kart, a sieroty nie mają gdzie się podziać. Ci ludzie potrzebują godności, nie litości. - Zmarszczyła delikatnie brwi kiedy o tym mówiła. Problem mocno ją dotykał i starała się znaleźć rozwiązanie.-Mam parę pomysłów jak pomóc mieszkańcom Durham i ich rodzinom, ale nie tylko. Jednak aby móc w pełni się tym zająć zgłębiam tajniki ekonomii i tego jak działa nasza gospodarka. Jak wytwarzane są produkty, zdobywane surowce. - Zastukała delikatnie palcami w blat stołu. Pokręciła głową. -Arystokratki tak działają, ponieważ przez wiele lat, wtłaczają nam do głowy, że nie jesteśmy nic warte. Nasza godność i siła leżała w tym kto zostanie naszym mężem oraz ilu potomków damy. - Spojrzała hardo na przyjaciela, który przecież nie miał nic złego na myśli, ale nie wiedział, że Primrose dusiła się w gorsecie narzuconych norm. -Najgorsze jest to, że to kobiety robią innym kobietą. - Westchnęła cicho. -Wybacz, zepsuję miły wieczór. - Uśmiechnęła się przepraszająco i powróciła do jedzenia, które cudownie rozpływało się w ustach i pieściło podniebienie idealną kompozycją smaków. -Tak szybko? - Zapytała zaskoczona propozycją. -Nie próżnujecie. - Podziw w jej głosie był wyraźnie słyszalny, ale byli lordami Kentu, jednymi z najbardziej oddanych sprawie i kroczącymi w stronę wyznaczonego sobie celu. -Jak tylko wrócę do badań, to chętnie uchylę rąbka tajemnicy, ale nie jest to tak fascynujące jak smoki. - Głównie ślęczenie nad papierami, analizowanie danych i czasami wyprawa w teren. Nie było w tym nic porywającego jak smocze jaja, smoki i ich historia. -Wypłynięcie na Róży Oceanów… - Powtórzyła jakby delektowała się samą myślą i kiwnęła głową. -Z ogromną przyjemnością, ale czy przypadkiem kobieta na statku nie przynosi pecha?
Pozwalała sobie na marzenia, na westchnienia pobudzane romantycznymi powieściami, które czytywała kiedy nikt nie patrzył. Ostatnie egzemplarze opuściły jej komnatę wraz z kufrem pełnym dziewczęcych tęsknot. Miała stać się pewną siebie kobietą, damą Durham, bowiem podejrzewała, że nigdy tytułu już nie zmieni.
Dlatego też cieszyła się tą chwilą, tym spokojem i oderwaniem od codziennych obowiązków. Kiedy zostanie mężem jakieś szlachetnej damy takie wizyty nie będą już w dobrym tonie. I choć nie przejmowała się aż tak pewnymi zasadami, to wiedziała, że społeczność szlachecka może wziąć sobie ją na języki, a tym samym zaszkodzić opinii Edgara, a na to, nie mogła już pozwolić.
-To wspaniałe miejsce. - Zgodziła się. -I chętnie zobaczę je po raz kolejny. Następny ich zakątek. - Spojrzała na niego uważnie. -Kochasz swoją pracę. Widać to. - Ta pasja zarażała, pociągała za sobą. Ponownie sięgnęła po łyk wina. -Głównie skupiam się na ludziach. Nie mają pracy, nie mają z czego wykarmić dzieci. Brakuje żywności, praktycznie wszystkiego. Pola są niszczone przez buntowników, miejsca pracy upadają jak domki z kart, a sieroty nie mają gdzie się podziać. Ci ludzie potrzebują godności, nie litości. - Zmarszczyła delikatnie brwi kiedy o tym mówiła. Problem mocno ją dotykał i starała się znaleźć rozwiązanie.-Mam parę pomysłów jak pomóc mieszkańcom Durham i ich rodzinom, ale nie tylko. Jednak aby móc w pełni się tym zająć zgłębiam tajniki ekonomii i tego jak działa nasza gospodarka. Jak wytwarzane są produkty, zdobywane surowce. - Zastukała delikatnie palcami w blat stołu. Pokręciła głową. -Arystokratki tak działają, ponieważ przez wiele lat, wtłaczają nam do głowy, że nie jesteśmy nic warte. Nasza godność i siła leżała w tym kto zostanie naszym mężem oraz ilu potomków damy. - Spojrzała hardo na przyjaciela, który przecież nie miał nic złego na myśli, ale nie wiedział, że Primrose dusiła się w gorsecie narzuconych norm. -Najgorsze jest to, że to kobiety robią innym kobietą. - Westchnęła cicho. -Wybacz, zepsuję miły wieczór. - Uśmiechnęła się przepraszająco i powróciła do jedzenia, które cudownie rozpływało się w ustach i pieściło podniebienie idealną kompozycją smaków. -Tak szybko? - Zapytała zaskoczona propozycją. -Nie próżnujecie. - Podziw w jej głosie był wyraźnie słyszalny, ale byli lordami Kentu, jednymi z najbardziej oddanych sprawie i kroczącymi w stronę wyznaczonego sobie celu. -Jak tylko wrócę do badań, to chętnie uchylę rąbka tajemnicy, ale nie jest to tak fascynujące jak smoki. - Głównie ślęczenie nad papierami, analizowanie danych i czasami wyprawa w teren. Nie było w tym nic porywającego jak smocze jaja, smoki i ich historia. -Wypłynięcie na Róży Oceanów… - Powtórzyła jakby delektowała się samą myślą i kiwnęła głową. -Z ogromną przyjemnością, ale czy przypadkiem kobieta na statku nie przynosi pecha?
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
W rzeczy samej takie podejście było niezwykle krzywdzące. Czasy ulegały zmianie, arystokratki miały w sobie siłę, aby móc nie tylko wspierać mężów w formie ozdoby, ale również bezpośrednim działaniem. Mathieu chyba właśnie na taką kobietę czekał. Pechowy rok, przeszło dwanaście miesięcy w zasadzie uzmysłowił mu, że żadna z nich nie była tą, której pragnął, którą widziałby, jako swoją żonę. Isabella była… został zmuszony do oświadczyn, rozmawiał z nią, próbował się otworzyć na tą znajomość i dać im możliwość początku. Nie pokochałby jej, tego był pewien. Dobrze się stało, teraz przynajmniej nie musiałby się borykać z nieprzychylnym mianem. Lady Avery była przeszłością, ale tylko nią, bo przyszłości nie osiągnęliby w żaden sposób. Nie chciała podjąć działań, być może z obawy o własną chorobę, o cokolwiek innego. Ponownie wyjechała bez celu i przekreśliła ich relację ostatecznie. Lady Carrow, zakazany owoc, który na pierwszy rzut oka wydawał się być iskrą pełną pragnień i chęci działania, z czasem jednak widział blokadę, która nie pozwalała jej ruszyć dalej i nabrał obaw, że to wpłynęłoby na wizerunek Rosierów. Jaki mieliby interes w podnoszeniu pozycji Carrowów, którzy choć mieli ogrom ziem pod swoją opieką, nie mieli zbyt wielkiego znaczenia na arenie politycznej. Coś za coś, żyli w niezwykle trudnych czasach. Może zwyczajnie lepszym rozwiązaniem było rzucenie w niepamięć błędów przeszłości i skupienie się na przyszłości.
- Popieram Twoje działania. Trzeba dobrze poznać istotę problemu, żeby móc działać. – powiedział chwilę po tym jak przestał przeżuwać kęs posiłku. Upił łyk wina i wrócił wzrokiem do jej twarzy. – Znam to doskonale. Rozwiązania ekonomiczne są najlepszą drogą. W ostatnim czasie również skupiam się na tej dziedzinie. Zarówno w kwestii pracy w Smoczych Ogrodach, jak i w innych istotnych sprawach. Chce rozwinąć działalność szklarni w Smoczych Ogrodach, zwiększyć produkcję roślin dla własnego użytku. W dobie kryzysu musimy działać z jak najkorzystniej dla siebie. Rozwój tej części Rezerwatu pozwoli na stworzenie nowych stanowisk pracy. Podobne odczucia mam jeśli chodzi o rozwój portu i nowe statki. – wyjaśnił. Rozumiał jej podejście, postępowanie i działania. On robił dokładnie to samo. To, że w tym momencie Smocze Ogrody i Kent były bezpiecznie, bez jakiekolwiek ingerencji wrogich jednostek, nie można było zakładać, że pozostanie tak na stałe. Bojówki Longbottoma mogą znaleźć się na ich terenie w dowolnym momencie. Stabilizacja hrabstwa była istotą działania, dlatego wiedział o czym mówiła Lady Burke.
- Nie zepsujesz. Masz prawo mieć swoje zdanie na ten temat i przyznaję Ci rację. – dodał po chwili, kiedy stwierdziła, że jej słowa mogą zepsuć im wieczór. Lubił słuchać jej słów, tego, że ma swoje zdanie i coś do powiedzenia. Nie interesowało go to, że komuś mogłoby się to nie spodobać. Mógłby skrytykować ich spotkanie. Kto mógłby? Skrzat, który jej towarzyszył? Byli tutaj sami i jedynym świadkiem był skrzat domowy, a oni przecież nie robili nic złego. Podniósł na nią wzrok, kiedy powiedziała o przynoszeniu pecha i roześmiał się szczerym, rozbawionym śmiechem. Opróżnił szkło z winem, które za moment zostało uzupełnione.
- Masz rację, załoga mogłaby być pełna obiekcji. – stwierdził, patrząc na nią rozbawiony. Przesądy. Istniały i istnieć będą. Nikt nie był w stanie tego zmienić. Uważało się, że statek był kobietą, a obecność innej kobiety powodowała jego rozgniewanie. Słyszał tą historię podczas podróży, ale również i inna, bardzo ciekawą. – Nie wierzę w przesądy. Tym bardziej, że temu zaprzeczają postaci Anne Bonny i Mary Read. Kapitan Brzasku opowiadał o nich, sławne i odważne. To nie jedyne przesądy żeglarskie, chyba najbardziej rozbawiła mnie obawa przed bananami. Nie można ich wnosić na statek, bo to wieszczy jego kres. Dlaczego, nie udało mi się dowiedzieć. – powiedział z lekkim rozbawieniem, wspominając wyprawę, na której kapitan i inni żeglarze opowiadali Rosierowi i zabobonach i historiach, które się z nimi wiązały. Wiara w przesądy to jedno, ale byli tacy, którzy nie mieli odwagi działać, jeśli kierował nimi strach. – Nie chcemy narazić się na gniew kapitana mojego statku, więc może faktycznie zrezygnujmy z podróży nią w pierwszy rejs. Ale… Chcę, żebyś była obok mnie, kiedy będę stawiał pierwsze kroki na deskach fregaty. Nawet jeśli będzie to miało miejsce jeszcze przed zwodowaniem jej w porcie, w którym jest przygotowywana. – nie wyjawiał miejsca, ważne było to, że była w trakcie tworzenia, a reszta nie miała znaczenia. Bądź co bądź, jeszcze doszłoby to do tragedii. – Nie kryjesz się za zabobonem, aby nie dotrzymać mi towarzystwa? A może wolisz, żebym zabrał Cię łódką na taflę spokojnego jeziora, gdzie będziemy sami. – spytał, tym razem już poważniej. Miała dowolność i prawo wyboru, nie będzie przecież wpływał na jej decyzje.
- Popieram Twoje działania. Trzeba dobrze poznać istotę problemu, żeby móc działać. – powiedział chwilę po tym jak przestał przeżuwać kęs posiłku. Upił łyk wina i wrócił wzrokiem do jej twarzy. – Znam to doskonale. Rozwiązania ekonomiczne są najlepszą drogą. W ostatnim czasie również skupiam się na tej dziedzinie. Zarówno w kwestii pracy w Smoczych Ogrodach, jak i w innych istotnych sprawach. Chce rozwinąć działalność szklarni w Smoczych Ogrodach, zwiększyć produkcję roślin dla własnego użytku. W dobie kryzysu musimy działać z jak najkorzystniej dla siebie. Rozwój tej części Rezerwatu pozwoli na stworzenie nowych stanowisk pracy. Podobne odczucia mam jeśli chodzi o rozwój portu i nowe statki. – wyjaśnił. Rozumiał jej podejście, postępowanie i działania. On robił dokładnie to samo. To, że w tym momencie Smocze Ogrody i Kent były bezpiecznie, bez jakiekolwiek ingerencji wrogich jednostek, nie można było zakładać, że pozostanie tak na stałe. Bojówki Longbottoma mogą znaleźć się na ich terenie w dowolnym momencie. Stabilizacja hrabstwa była istotą działania, dlatego wiedział o czym mówiła Lady Burke.
- Nie zepsujesz. Masz prawo mieć swoje zdanie na ten temat i przyznaję Ci rację. – dodał po chwili, kiedy stwierdziła, że jej słowa mogą zepsuć im wieczór. Lubił słuchać jej słów, tego, że ma swoje zdanie i coś do powiedzenia. Nie interesowało go to, że komuś mogłoby się to nie spodobać. Mógłby skrytykować ich spotkanie. Kto mógłby? Skrzat, który jej towarzyszył? Byli tutaj sami i jedynym świadkiem był skrzat domowy, a oni przecież nie robili nic złego. Podniósł na nią wzrok, kiedy powiedziała o przynoszeniu pecha i roześmiał się szczerym, rozbawionym śmiechem. Opróżnił szkło z winem, które za moment zostało uzupełnione.
- Masz rację, załoga mogłaby być pełna obiekcji. – stwierdził, patrząc na nią rozbawiony. Przesądy. Istniały i istnieć będą. Nikt nie był w stanie tego zmienić. Uważało się, że statek był kobietą, a obecność innej kobiety powodowała jego rozgniewanie. Słyszał tą historię podczas podróży, ale również i inna, bardzo ciekawą. – Nie wierzę w przesądy. Tym bardziej, że temu zaprzeczają postaci Anne Bonny i Mary Read. Kapitan Brzasku opowiadał o nich, sławne i odważne. To nie jedyne przesądy żeglarskie, chyba najbardziej rozbawiła mnie obawa przed bananami. Nie można ich wnosić na statek, bo to wieszczy jego kres. Dlaczego, nie udało mi się dowiedzieć. – powiedział z lekkim rozbawieniem, wspominając wyprawę, na której kapitan i inni żeglarze opowiadali Rosierowi i zabobonach i historiach, które się z nimi wiązały. Wiara w przesądy to jedno, ale byli tacy, którzy nie mieli odwagi działać, jeśli kierował nimi strach. – Nie chcemy narazić się na gniew kapitana mojego statku, więc może faktycznie zrezygnujmy z podróży nią w pierwszy rejs. Ale… Chcę, żebyś była obok mnie, kiedy będę stawiał pierwsze kroki na deskach fregaty. Nawet jeśli będzie to miało miejsce jeszcze przed zwodowaniem jej w porcie, w którym jest przygotowywana. – nie wyjawiał miejsca, ważne było to, że była w trakcie tworzenia, a reszta nie miała znaczenia. Bądź co bądź, jeszcze doszłoby to do tragedii. – Nie kryjesz się za zabobonem, aby nie dotrzymać mi towarzystwa? A może wolisz, żebym zabrał Cię łódką na taflę spokojnego jeziora, gdzie będziemy sami. – spytał, tym razem już poważniej. Miała dowolność i prawo wyboru, nie będzie przecież wpływał na jej decyzje.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Kwestia jej jestestwa oraz tego czym miała zajmować się w życiu była dla niej niezwykle ważna. Zdawała sobie sprawę, że teorie, które głosi stoją w sprzeczności z większością założeń odnośnie kobiet. Zwłaszcza w arystokracji. Posiadały silna moc, władały sprawnie różdżkami a i tak ich ważność sprowadzano do biologii. Wiedząc, że jej uroda nigdy nie będzie pożądana musiała sprawić, że takim stanie się jej umysł. Nie łudziła się, że mężczyźni zaakceptują aby była równa nim, ale mogła przetrzeć szlak dla kolejnych pokoleń kobiet. Mogła wpajać pewne wartości Orianie i Arianie, Melody ale także Kornelowi i Marcusowi, każdemu dziecku, które stanowiło ich przyszłość. Czy to coś da? Kiedyś na pewno wyda owoc, tego była niemalże pewna.
Wybuchła, a nie powinna. Choć słowa Mathieu, że rozumie jej punkt widzenia i w pełni się z nim zgadza sprawiło, że drgnęła. Czy będzie mówi to samo kiedy swoje słowa zacznie wprowadzać w czyn?
-Gdyby tylko wszyscy myśleli podobnie… - Powiedziała z cicha nutą żalu w głosie, ale też nadzieją, że być może jest szansa aby to się zmieniło. Skrzat siedział w cieniu, udając, że go nie ma, a gotowy zareagować jak tylko lady Burke da mu znać. Wolała poruszać się ze skrzatem niż służką, która zaraz by plotkowała po powrocie do Durham. Wyolbrzymiona plotka dotarła by do uszu Edgara i dopiero by się miała Primrose z pyszna. Na szczęście mogła liczyć na to, że skrzat nie będzie tego czynił i nie wyolbrzymi tego spotkania. Szczery śmiech lorda Rosiera sprawił, że spojrzała na niego zaskoczona. -Nie jest tak? - Zapytała lekko dotknięta. -Każdy przecież wie, że marynarze nie przepadają za kobietami na pokładzie. Wolałabym się twojej załodze jednak nie narażać.
Przechyliła głowę delikatnie ku ramieniu z kryjącym się zaciekawieniem w szarozielonych oczach. Naciskał na to aby tam była, najwidoczniej bardzo mu zależało na tym, choć nie miała pojęcia dlaczego. Niezwykła odmawiać takim prośbą więc tej nie zamierzała odtrącić, choć kolejne pytanie Rosiera sprawiło, że znów się zarumieniła i sięgnęła od razu po kieliszek wina aby ukryć za nim swoje zakłopotanie. Żartował sobie z niej, tak jak to robili bracia i kuzyni kiedy była zbyt wścibska i chcieli utrzeć jej nosa.
-W maju mam urodziny. - Odpowiedziała po chwili kiedy zebrała już myśli i uznała, że nie będzie dłużna. -Dlatego będę zachwycona jak w ramach prezentu zostanę zabraną na mały rejs łódką. - Była lady Burke, nie będzie się peszyć, zamiast tego podejmowała wyzwanie tak jak teraz. -I na pewno przyjdę zobaczyć jak statek już powstanie i będziesz doglądać jego odbioru. Zapamiętam też wskazówkę odnośnie bananów. - Była to dość zabawna anegdota, ale ponoć ludzie morza słynęli z wielu przesądów. Mathieu właśnie je potwierdzał. Zaspokoiła pierwszy głód więc mogła na powrót całkowicie skupić się na mężczyźnie, który siedział naprzeciwko niej. Był przystojnym mężczyzną, który swego czasu skradł jej serce, ale teraz starała się o tym nie myśleć, choć nie było to łatwe kiedy spędzali czas razem. Nie miała zamiaru zdradzać się ze swoimi emocjami; mogłaby tym samym stracić przyjaciela, a tego by nie zniosła. Za oknami już się mocno ściemniło oznajmiając, że nastała późna pora, a także powoli dobiegała końca jej wizyta.
-Czas na mnie. - Odezwała się po chwili i posłała delikatny uśmiech w stronę Mathieu.-W dobrym towarzystwie czas mija bardzo szybko. Powinnam już wracać do Durham. - Mimo wszystko nie chciała aby ktoś ze służby mówił, że lady Burke wróciła bardzo późno ze spotkania.
Wybuchła, a nie powinna. Choć słowa Mathieu, że rozumie jej punkt widzenia i w pełni się z nim zgadza sprawiło, że drgnęła. Czy będzie mówi to samo kiedy swoje słowa zacznie wprowadzać w czyn?
-Gdyby tylko wszyscy myśleli podobnie… - Powiedziała z cicha nutą żalu w głosie, ale też nadzieją, że być może jest szansa aby to się zmieniło. Skrzat siedział w cieniu, udając, że go nie ma, a gotowy zareagować jak tylko lady Burke da mu znać. Wolała poruszać się ze skrzatem niż służką, która zaraz by plotkowała po powrocie do Durham. Wyolbrzymiona plotka dotarła by do uszu Edgara i dopiero by się miała Primrose z pyszna. Na szczęście mogła liczyć na to, że skrzat nie będzie tego czynił i nie wyolbrzymi tego spotkania. Szczery śmiech lorda Rosiera sprawił, że spojrzała na niego zaskoczona. -Nie jest tak? - Zapytała lekko dotknięta. -Każdy przecież wie, że marynarze nie przepadają za kobietami na pokładzie. Wolałabym się twojej załodze jednak nie narażać.
Przechyliła głowę delikatnie ku ramieniu z kryjącym się zaciekawieniem w szarozielonych oczach. Naciskał na to aby tam była, najwidoczniej bardzo mu zależało na tym, choć nie miała pojęcia dlaczego. Niezwykła odmawiać takim prośbą więc tej nie zamierzała odtrącić, choć kolejne pytanie Rosiera sprawiło, że znów się zarumieniła i sięgnęła od razu po kieliszek wina aby ukryć za nim swoje zakłopotanie. Żartował sobie z niej, tak jak to robili bracia i kuzyni kiedy była zbyt wścibska i chcieli utrzeć jej nosa.
-W maju mam urodziny. - Odpowiedziała po chwili kiedy zebrała już myśli i uznała, że nie będzie dłużna. -Dlatego będę zachwycona jak w ramach prezentu zostanę zabraną na mały rejs łódką. - Była lady Burke, nie będzie się peszyć, zamiast tego podejmowała wyzwanie tak jak teraz. -I na pewno przyjdę zobaczyć jak statek już powstanie i będziesz doglądać jego odbioru. Zapamiętam też wskazówkę odnośnie bananów. - Była to dość zabawna anegdota, ale ponoć ludzie morza słynęli z wielu przesądów. Mathieu właśnie je potwierdzał. Zaspokoiła pierwszy głód więc mogła na powrót całkowicie skupić się na mężczyźnie, który siedział naprzeciwko niej. Był przystojnym mężczyzną, który swego czasu skradł jej serce, ale teraz starała się o tym nie myśleć, choć nie było to łatwe kiedy spędzali czas razem. Nie miała zamiaru zdradzać się ze swoimi emocjami; mogłaby tym samym stracić przyjaciela, a tego by nie zniosła. Za oknami już się mocno ściemniło oznajmiając, że nastała późna pora, a także powoli dobiegała końca jej wizyta.
-Czas na mnie. - Odezwała się po chwili i posłała delikatny uśmiech w stronę Mathieu.-W dobrym towarzystwie czas mija bardzo szybko. Powinnam już wracać do Durham. - Mimo wszystko nie chciała aby ktoś ze służby mówił, że lady Burke wróciła bardzo późno ze spotkania.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Musieli zmierzyć się z postępem i zmianami, które zachodziły w strukturze świata i były nieuniknione. Pozycja kobiet umacniała się w świecie i powinni to przyjąć. Oczywiście zaprzeczało to w pełni tradycjom i konserwatyzmowi poglądów, wszak nadal według bardzo wielu kobiety miejsce było u boku mężczyzny, pełniąc rolę swoistej ozdoby bez zdania i możliwości wypowiedzenia się. Mathieu dostrzegał jednak, że nie każdy postępował w ten sposób. Przykładem dla niego była Evandra, silna kobieta, która potrafiła skutecznie działać i nie obawiała się wyrażać własnego zdania. Nie była jedynie cichym wspólnikiem, prezentowała w pełni siłę Rosierów i była godną żoną Lorda Nestora. Dlatego zgadzał się z podejściem Primrose, jeśli chciała działać – miała do tego pełne prawo. Siła to nie tylko zajadłe walki i krew spływająca po bruku. To również wszelkiego rodzaju działania, które powodzą do umocnienia własnych pozycji. A w dzisiejszym czasie to jedna z najistotniejszych kwestii.
- Nie możemy oczekiwać, że to podejście zmieni się w ciągu kilku lat, a nawet w ciągu dekady. Jednak trzeba wierzyć, że zmiany w końcu nadejdą. – powiedział cicho, kiedy usłyszał rozżaloną nutę w jej głosie. Świat zmieniał się bezustannie, a oni byli żywym dowodem tych zmian. Nie mogli pozwolić, aby po śmierci została po nich jedynie płyta nagrobna, o której zapomną żywi.
Nie chciał, aby poczuła się dotknięta. Nie chciał jej urazić, ani tym bardziej wyśmiać jej słów. Zwyczajnie bawiły go zabobony i przesądy, którym tak wielu ulegało bez zastanowienia. Miał nadzieję, że nie odbierze źle jego słów. – Jest dokładnie tak, jak mówisz, moja droga. Po prostu ja nie zwracam uwagi na te przesądy, ale masz rację nie będziemy narażać Cię załodze mojego statku. – stwierdził z lekkim uśmiechem, tym bardziej o wiele bardziej stonowanym. To nie miało w tym momencie większego znaczenia, bo Primrose zdawała się być bardziej spięta. Zupełnie tego nie rozumiał, on czuł się swobodnie w jej towarzystwie, czyżby zmieniło się coś i ona nie odczuwała tego samego? Aż w myślach na moment pojawiło się wspomnienia, kiedy próbowała swych sił w Czarnej Magii i rzucała w niego zaklęciami, a chwilę po tym siedzieli obok siebie, popijając herbatę… Wtedy czuł tą swobodę, jej wolność i wolność swoją własną.
- Cieszę się. – mruknął w odpowiedzi. Urodziny. Od niej dostał wspaniały prezent, który był dla niego wyraźnym wsparciem. Miał nadzieję, że Primrose będzie równie zadowolona ze swojego prezentu. Nie będzie może tak namacalny, ale Mathieu zorganizuje tą wycieczkę najlepiej jak będzie potrafił. Jeśli tylko podróż łódką miała sprawić, że się uśmiechnie, na pewno postara się zrobić to jak najlepiej.
Posiłek był bardzo dobry, podobnie jak wino, którego Mathieu dopił właśnie drugą lampkę. Czas w jej towarzystwie rzeczywiście płynął zbyt szybko, a kiedy oznajmiła, że czas jej wizyty zbliża się ku końcowi, jego oczy odrobinę przygasły. Nie chciał, żeby szła. Za dwa dni czekało go zadanie, z którego mógł wrócić zupełnie innym człowiekiem, a może wróci martwy, a różdżkę przekażą jego rodzinie, tak jak on przekazał różdżkę Alpharda jego bliskim.
- Zostań jeszcze… – powiedział cicho i wstał, podchodząc do niej bliżej. Przez chwilę stał tak po prostu i patrzył jej w oczy, w zielone tęczówki, w którym odbijał się płomień świec. – Za dwa dni podejmę się bardzo ważnego zadania. Chcę się nacieszyć tą chwilą Twojego towarzystwa. – dodał tym samym tonem i wyciągnął rękę w jej stronę. – Zatańczyć, roześmiać się, nie myśleć o tym co będzie. – szepnął. Nie wiedział co go czeka, nie wiedział jak to wszystko się potoczy. A może Arawn znów przypomni o swojej obecności w brutalny sposób, w najmniej oczekiwanym momencie pchając go w objęcia śmierci. Znów jego świat spowije ciemność, z której może nie wrócić już nigdy.
- Nie możemy oczekiwać, że to podejście zmieni się w ciągu kilku lat, a nawet w ciągu dekady. Jednak trzeba wierzyć, że zmiany w końcu nadejdą. – powiedział cicho, kiedy usłyszał rozżaloną nutę w jej głosie. Świat zmieniał się bezustannie, a oni byli żywym dowodem tych zmian. Nie mogli pozwolić, aby po śmierci została po nich jedynie płyta nagrobna, o której zapomną żywi.
Nie chciał, aby poczuła się dotknięta. Nie chciał jej urazić, ani tym bardziej wyśmiać jej słów. Zwyczajnie bawiły go zabobony i przesądy, którym tak wielu ulegało bez zastanowienia. Miał nadzieję, że nie odbierze źle jego słów. – Jest dokładnie tak, jak mówisz, moja droga. Po prostu ja nie zwracam uwagi na te przesądy, ale masz rację nie będziemy narażać Cię załodze mojego statku. – stwierdził z lekkim uśmiechem, tym bardziej o wiele bardziej stonowanym. To nie miało w tym momencie większego znaczenia, bo Primrose zdawała się być bardziej spięta. Zupełnie tego nie rozumiał, on czuł się swobodnie w jej towarzystwie, czyżby zmieniło się coś i ona nie odczuwała tego samego? Aż w myślach na moment pojawiło się wspomnienia, kiedy próbowała swych sił w Czarnej Magii i rzucała w niego zaklęciami, a chwilę po tym siedzieli obok siebie, popijając herbatę… Wtedy czuł tą swobodę, jej wolność i wolność swoją własną.
- Cieszę się. – mruknął w odpowiedzi. Urodziny. Od niej dostał wspaniały prezent, który był dla niego wyraźnym wsparciem. Miał nadzieję, że Primrose będzie równie zadowolona ze swojego prezentu. Nie będzie może tak namacalny, ale Mathieu zorganizuje tą wycieczkę najlepiej jak będzie potrafił. Jeśli tylko podróż łódką miała sprawić, że się uśmiechnie, na pewno postara się zrobić to jak najlepiej.
Posiłek był bardzo dobry, podobnie jak wino, którego Mathieu dopił właśnie drugą lampkę. Czas w jej towarzystwie rzeczywiście płynął zbyt szybko, a kiedy oznajmiła, że czas jej wizyty zbliża się ku końcowi, jego oczy odrobinę przygasły. Nie chciał, żeby szła. Za dwa dni czekało go zadanie, z którego mógł wrócić zupełnie innym człowiekiem, a może wróci martwy, a różdżkę przekażą jego rodzinie, tak jak on przekazał różdżkę Alpharda jego bliskim.
- Zostań jeszcze… – powiedział cicho i wstał, podchodząc do niej bliżej. Przez chwilę stał tak po prostu i patrzył jej w oczy, w zielone tęczówki, w którym odbijał się płomień świec. – Za dwa dni podejmę się bardzo ważnego zadania. Chcę się nacieszyć tą chwilą Twojego towarzystwa. – dodał tym samym tonem i wyciągnął rękę w jej stronę. – Zatańczyć, roześmiać się, nie myśleć o tym co będzie. – szepnął. Nie wiedział co go czeka, nie wiedział jak to wszystko się potoczy. A może Arawn znów przypomni o swojej obecności w brutalny sposób, w najmniej oczekiwanym momencie pchając go w objęcia śmierci. Znów jego świat spowije ciemność, z której może nie wrócić już nigdy.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Jadalnia
Szybka odpowiedź