Gabinet dyrektora galerii
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Gabinet Dyrektora Galerii
Przestronne pomieszczenie znajdujące się zaraz naprzeciwko szatni w Galerii. Gabinet zajmowany jest przez dyrektora Galerii Sztuki, odbywają się w nim spotkania biznesowe, głównie takie potrzebujące spisywania umów, czy podpisywania odpowiednich kontraktów. Wysokie białe półki wypełnione są po brzegami księgami dotyczącymi głównie sztuki – nie tylko plastycznej, albumami z wernisaży i jedynymi w swoim rodzaju, tylko kilkoma, ręcznymi pamiętnikami artystów. Biurko przeważnie zarzucone jest papierami i księgami, w pomieszczeniu znajduje się kilka krzeseł. Przez duże okno wpadają promienie słoneczne ozdabiając całość pomieszczenia światłem, wieczorami oświetla się je przy pomocy magii. Po lewej stronie kawałek od biurka znajduje się kominek, który podłączony jest do sieci Fiuu.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 21:13, w całości zmieniany 2 razy
|6 maja
Valerij nie zwracał uwagi na pogodę tak długo, jak długo nie miał powodów do opuszczania swojej pracowni. Jednak teraz kiedy przemieszczał się ulicami miasta robiąc za żywą gąbkę przeklinał ją po stokroć. Materiał oblekającej go peleryny zdążył już przesiąknąć, a wilgoć zaczynała przeżerać się przez wierzchnie warstwy szaty czarodzieja. Przyśpieszył kroku. Wysłużone trzewiki w odpowiedzi zaczęły głośniej mlaskać. Koszmar. Było trzeba użyć kominka - pomyślał, krzywiąc się po tym, jak ostatecznie znalazł schronienie pod zadaszeniem Royal Borugh. Potem sobie przypomniał, że jedyny kominek którym podróż nie groziła rozszczepieniem w jego okolicy znajdował się u Borgina&Bukre'a. Tą porą zapuszczanie się w tamte okolice bez umiejętności bądź nazwiska była mało rozsądna. Z braku laku Dolohov nadłożył drogi przez wzgląd na to, że lubił swoje życie i nie chciał ryzykować powodów dla których mógłby się spóźnić. Tak, gdy o tym sobie przypomniał humor mu się poprawił. Przemoczona szata nie była wysoką ceną.
Wydając przy każdym kroku dźwięk przemoczonej skóry trzewików kierował się w stronę gabinetu. Drzwi były uchylone, a pomieszczenie wewnątrz rozświetlone - właściciel najpewniej gdzieś na chwilę zniknął, a inni najwyraźniej jeszcze nie przybyli. Mieli czas. Złodziejska natura Dolohova pozwoliła mu na to by bez skrępowania poczekać wewnątrz. Na jednym z kilku przygotowanych krzeseł oparł przemoczoną pelerynę. Nadmiar wody skapywał na posadzkę. Valerij nawet nie zwrócił na to uwagi. Poprawił włosy, których kosmyki przykleiły mu się do czoła, wymodelował brodę w szpic, a potem...nie mogąc opanować swojego głodu zbliżył się do regału z księgami. Schludne, bogato wyglądające grzbiety przyciągały go do siebie, jak syreny nieostrożnych marynarzy. Oblizał spierzchnięte usta. Rękę wytarł o suchy fragment szaty na torsie, a potem pozwolił sobie na to by przeciągnąć palcem wzdłuż grzbietu z czytując układające się w tytuł litery. Sztuka sama w sobie go nie urzekała. Niemniej - skład magicznych farb był już bardziej intrygującym zagadnieniem.
Valerij nie zwracał uwagi na pogodę tak długo, jak długo nie miał powodów do opuszczania swojej pracowni. Jednak teraz kiedy przemieszczał się ulicami miasta robiąc za żywą gąbkę przeklinał ją po stokroć. Materiał oblekającej go peleryny zdążył już przesiąknąć, a wilgoć zaczynała przeżerać się przez wierzchnie warstwy szaty czarodzieja. Przyśpieszył kroku. Wysłużone trzewiki w odpowiedzi zaczęły głośniej mlaskać. Koszmar. Było trzeba użyć kominka - pomyślał, krzywiąc się po tym, jak ostatecznie znalazł schronienie pod zadaszeniem Royal Borugh. Potem sobie przypomniał, że jedyny kominek którym podróż nie groziła rozszczepieniem w jego okolicy znajdował się u Borgina&Bukre'a. Tą porą zapuszczanie się w tamte okolice bez umiejętności bądź nazwiska była mało rozsądna. Z braku laku Dolohov nadłożył drogi przez wzgląd na to, że lubił swoje życie i nie chciał ryzykować powodów dla których mógłby się spóźnić. Tak, gdy o tym sobie przypomniał humor mu się poprawił. Przemoczona szata nie była wysoką ceną.
Wydając przy każdym kroku dźwięk przemoczonej skóry trzewików kierował się w stronę gabinetu. Drzwi były uchylone, a pomieszczenie wewnątrz rozświetlone - właściciel najpewniej gdzieś na chwilę zniknął, a inni najwyraźniej jeszcze nie przybyli. Mieli czas. Złodziejska natura Dolohova pozwoliła mu na to by bez skrępowania poczekać wewnątrz. Na jednym z kilku przygotowanych krzeseł oparł przemoczoną pelerynę. Nadmiar wody skapywał na posadzkę. Valerij nawet nie zwrócił na to uwagi. Poprawił włosy, których kosmyki przykleiły mu się do czoła, wymodelował brodę w szpic, a potem...nie mogąc opanować swojego głodu zbliżył się do regału z księgami. Schludne, bogato wyglądające grzbiety przyciągały go do siebie, jak syreny nieostrożnych marynarzy. Oblizał spierzchnięte usta. Rękę wytarł o suchy fragment szaty na torsie, a potem pozwolił sobie na to by przeciągnąć palcem wzdłuż grzbietu z czytując układające się w tytuł litery. Sztuka sama w sobie go nie urzekała. Niemniej - skład magicznych farb był już bardziej intrygującym zagadnieniem.
Odczuwał zaszczyt mogąc pomóc Czarnemu Panu w wykonaniu misji. Czyli zadań, których winni się podjąć. Nie przeczuwał efektów działań wszystkich osób, z którymi przyjdzie mu współpracować - ani nawet swoich własnych - lecz zamierzał zrobić wszystko najlepiej jak będzie potrafił. Zaburzenia możliwości teleportacji na danym obszarze brzmiało dość skomplikowanie - skoro jednak dostali szczegółowe wytyczne mające na celu pozyskanie do tego niezbędnych sił, powinni niezwłocznie się tym zająć. Niestety informacja o konieczności pojawienia się na terenie skażonym szlamem wywoływała w nim niejako poczucie dużego obrzydzenia; gdyby tylko mógł, wolałby uniknąć stąpania po tej brudnej ziemi. Jednakże nie było to w żaden sposób możliwe do osiągnięcia. Pozostało mu pokornie przystąpić do konkretnych działań. Żałował jedynie, że nie mógłby tym wszystkim niemagicznym pogrozić Winfridem, od razu dostaliby na pewno wszystko, czego pragnęli. Musieli polegać wyłącznie na sobie.
Oczywiście, że się zjawił na spotkaniu przygotowującym do zadania. Musieli obmyślić plan, strategię, rozdzielić zadania. Samowolka zwykle kończy się źle, wprowadza niepotrzebny chaos. Teraz wszystko miało zostać usystematyzowane oraz dopięte na ostatni guzik. Podejrzewał, że Czarny Pan nie wybacza błędów. Zatem nie mogli ich popełnić - a już na pewno nie świadomie poprzez ignorancję.
Yaxley’s Hall miało się źle, przeprowadzka do nowego miejsca zamieszkania jeszcze się tak naprawdę nie zakończyła. Z początku nie mógł się odnaleźć w rezydencji wujostwa, lecz wreszcie nauczył się map kominków podłączonych do sieci Fiuu - skorzystał z niej w celu przybycia do galerii sztuki. Osobliwe miejsce na spotkanie Rycerzy, nie protestował jednak. Zabrał ze sobą ingrediencje alchemiczne oraz różdżkę, tak na wszelki wypadek. Dopiero wtedy ujął w dłoń proszek wypowiadając głośno oraz donośnie adres budynku.
Zjawił się punktualnie - może nawet przed czasem? - w zielonych płomieniach. Strzepnął z szaty resztki popiołu oraz udał się w głąb pomieszczenia. Dostrzegłszy alchemika znanego ze spotkań, kiwnął mu oszczędnie głową po czym podszedł bliżej niego.
- Mam te składniki, o które prosiłeś - odezwał się neutralnie, wyjmując z kieszeni szaty starannie zapakowane jaja widłowęża oraz żądło mantykory. Miał nadzieję, że te rzeczy się przydadzą i że nie zniszczył ich po drodze.
Oczywiście, że się zjawił na spotkaniu przygotowującym do zadania. Musieli obmyślić plan, strategię, rozdzielić zadania. Samowolka zwykle kończy się źle, wprowadza niepotrzebny chaos. Teraz wszystko miało zostać usystematyzowane oraz dopięte na ostatni guzik. Podejrzewał, że Czarny Pan nie wybacza błędów. Zatem nie mogli ich popełnić - a już na pewno nie świadomie poprzez ignorancję.
Yaxley’s Hall miało się źle, przeprowadzka do nowego miejsca zamieszkania jeszcze się tak naprawdę nie zakończyła. Z początku nie mógł się odnaleźć w rezydencji wujostwa, lecz wreszcie nauczył się map kominków podłączonych do sieci Fiuu - skorzystał z niej w celu przybycia do galerii sztuki. Osobliwe miejsce na spotkanie Rycerzy, nie protestował jednak. Zabrał ze sobą ingrediencje alchemiczne oraz różdżkę, tak na wszelki wypadek. Dopiero wtedy ujął w dłoń proszek wypowiadając głośno oraz donośnie adres budynku.
Zjawił się punktualnie - może nawet przed czasem? - w zielonych płomieniach. Strzepnął z szaty resztki popiołu oraz udał się w głąb pomieszczenia. Dostrzegłszy alchemika znanego ze spotkań, kiwnął mu oszczędnie głową po czym podszedł bliżej niego.
- Mam te składniki, o które prosiłeś - odezwał się neutralnie, wyjmując z kieszeni szaty starannie zapakowane jaja widłowęża oraz żądło mantykory. Miał nadzieję, że te rzeczy się przydadzą i że nie zniszczył ich po drodze.
Sanguinem et ferrum potentia immitis.
Wiadomości od Czarnego Pana dotyczące czekającego nas zadania napawały mnie jednoczesną niepewnością, jak i dziwnego rodzaju ekscytacją. Możliwość pomocy, spełnienia wymagań i doprowadzenia sprawy do końca brzmiała kusząco, jednak ciężar obowiązków organizacyjnych spoczywający na moich barkach nie należał do rodzajów słodkiego ciężaru. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, jakim zaufaniem zostałem obdarzony i jednocześnie, że jeśli nam się nie powiedzie to ja będę odpowiedzialnym za niepowodzenie.
Spotkanie w moim gabinecie zdawało się dobrym pomysłem – pomieszczenie było przestronne, na tyle duże by pomieścić kilka osób bez niekomfortowego obijania się o siebie łokciami. Uprzątnąłem biurko, chociaż nie sądziłem by było nam dzisiaj potrzebne i doniosłem odpowiednią ilość krzeseł – w liczbie dwóch. Tak, byśmy nie musieli zajmować się sprawami wagi ważnej na stojąco. Wyszedłem na chwilę do pracowni postanawiając, że kieliszek dobrego wina nikomu nie zawadzi, gdy usłyszałem charakterystyczny trzask. Machnąłem kilka razy różdżką zmuszając butelkę i kieliszki do uniesienia się i wraz z łupem powróciłem do gabinetu zdążając akurat na pierwsze ze słów Cynerica.
- Od razu do sedna sprawy, to się ceni. – skomentowałem spokojnie, ustawiając szkło na biurku, a potem podając zbliżyłam się, podając mu dłoń. Mieliśmy mglistą okazję spotkać się w Wywernie, drugi raz widzieliśmy się na spotkaniu Rycerzy. Zrobiłem kilka kroków w kierunku Valerija by i jemu podać dłoń a potem skierowałem się na powrót do biurka, by ująć w dłonie butelkę i nalać do kieliszków czerwonego alkoholu. Uzupełniłem wszystkie, mając nadzieję, że każdemu z zaproszonych osób uda się dotrzeć na miejsce. Złapałem dwa jeden kierując w stronę Cynerica, a drugi Valerija. Pozwalając by sami podjęli decyzję, czy mają na nie ochotę, czy nie. Sam skierowałem się po kieliszek dla siebie i zasiadłem na jednym z obitych czernią krzeseł, którym bliżej było do foteli. Uniosłem dłoń i poprawiłem okulary na nosie.
- W czym czujesz się dobrze? A z czym sobie nie radzisz? – zapytałem od razu nawiązując do słów, które posłałem w liście kierując spojrzenie na Cynerica, nie chcąc marnować czasu. Nie chciałem rządzić, a jedynie wskazywać kierunek i rozplanować postawione przed nami zadanie logistycznie jak najlepiej się dało. Zaraz jednak sobie o czymś przypominając, uniosłem dłoń ku górze i spojrzałem na Valerija. – Włosie i rogi są w pakunku na biurku. Mam nadzieję, że to te, o które ci chodziło. – poinformowałem go spokojnie. Czułem się w gabinecie jak w domu, spędzałem tutaj dużo czasu, miałem nadzieję, że i moi goście poczują się tutaj równie swobodnie.
Spotkanie w moim gabinecie zdawało się dobrym pomysłem – pomieszczenie było przestronne, na tyle duże by pomieścić kilka osób bez niekomfortowego obijania się o siebie łokciami. Uprzątnąłem biurko, chociaż nie sądziłem by było nam dzisiaj potrzebne i doniosłem odpowiednią ilość krzeseł – w liczbie dwóch. Tak, byśmy nie musieli zajmować się sprawami wagi ważnej na stojąco. Wyszedłem na chwilę do pracowni postanawiając, że kieliszek dobrego wina nikomu nie zawadzi, gdy usłyszałem charakterystyczny trzask. Machnąłem kilka razy różdżką zmuszając butelkę i kieliszki do uniesienia się i wraz z łupem powróciłem do gabinetu zdążając akurat na pierwsze ze słów Cynerica.
- Od razu do sedna sprawy, to się ceni. – skomentowałem spokojnie, ustawiając szkło na biurku, a potem podając zbliżyłam się, podając mu dłoń. Mieliśmy mglistą okazję spotkać się w Wywernie, drugi raz widzieliśmy się na spotkaniu Rycerzy. Zrobiłem kilka kroków w kierunku Valerija by i jemu podać dłoń a potem skierowałem się na powrót do biurka, by ująć w dłonie butelkę i nalać do kieliszków czerwonego alkoholu. Uzupełniłem wszystkie, mając nadzieję, że każdemu z zaproszonych osób uda się dotrzeć na miejsce. Złapałem dwa jeden kierując w stronę Cynerica, a drugi Valerija. Pozwalając by sami podjęli decyzję, czy mają na nie ochotę, czy nie. Sam skierowałem się po kieliszek dla siebie i zasiadłem na jednym z obitych czernią krzeseł, którym bliżej było do foteli. Uniosłem dłoń i poprawiłem okulary na nosie.
- W czym czujesz się dobrze? A z czym sobie nie radzisz? – zapytałem od razu nawiązując do słów, które posłałem w liście kierując spojrzenie na Cynerica, nie chcąc marnować czasu. Nie chciałem rządzić, a jedynie wskazywać kierunek i rozplanować postawione przed nami zadanie logistycznie jak najlepiej się dało. Zaraz jednak sobie o czymś przypominając, uniosłem dłoń ku górze i spojrzałem na Valerija. – Włosie i rogi są w pakunku na biurku. Mam nadzieję, że to te, o które ci chodziło. – poinformowałem go spokojnie. Czułem się w gabinecie jak w domu, spędzałem tutaj dużo czasu, miałem nadzieję, że i moi goście poczują się tutaj równie swobodnie.
Just wait and see, what am I capable of
Apollinare Sauveterre
Zawód : artysta, krytyk, dyrektor Galerii Sztuki
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sztuka zawsze, nieustannie zajmuje się dwiema sprawami: wiecznie rozmyśla o śmierci i dzięki temu wiecznie tworzy życie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Usłyszał ruch. To sprawiło, że podniósł przeniósł swoje skupienie gdzie indziej. Na szlachcica dorównującego mu wzrostem. Ręce w sposób przezorny, automatyczny odsunął od księgozbiorów zaczynając od tego momentu trzymać je przy sobie. Nie chciał wywołać jakiegoś nieporozumienia. Nie był w końcu głupi.Zdawał sobie sprawę, jak niektórzy zwłaszcza ci wyżej mogli go postrzegać. Jako złodzieja. Nie chciał dawać im powodów do tego by tak o nim myśleli.
Z Cynerika przeniósł spojrzenie na chowającą się w obszernej kieszeni szacie dłoń. Sięgała ingrediencji, które on mu je oferował. Alchemiczna dusza odetchnęła z ulgą widzą, że Yaxley poczynił również wszelakie stania po to by uchronić ingrediencje przed okrutnością świata starannym pakunkiem. Nie to co ta nokturnowa hołota która potrafiła mu machać jajami popiełka trzymanymi w skarpecie.
Wyciągnął więc po nie ręce, jak żebrak, a w jego oczach zakołysało się niezdrowe podekscytowanie i wdzięczność.
- Dziękuję, lordzie - szepnął, a w słowach tych połyskiwała szczerość. Ujął delikatnie ingrediencje. Delikatnie schował je do wewnętrznej kieszeni szaty. Od tego momentu zaczął również chodzić dziwnie sztywniej - wszystko po to by pakunek miał bezpiecznie i się przypadkiem nie pogniótł.
Uścisnął Apollinarowi dłoń. Następnie podszedł do oferowanej szklanki alkoholu. Upił z niej trunku jakby ten był herbatą. Zacmokał badając bukiet i sam zastanawiał się którego z zadań się podejmie. Od dłuższego czasu myślał o zajęciu się mapami - na tym się znał, w tym czuł się najlepiej. Nie obnosił się jednak z tym pomysłem na chwilę obecną wiedząc, że nie do niego pytanie jest kierowane, a on nie chciał zaburzać przepływu informacji. Przecież jeszcze zdąży bo w tym celu się tu zebrali. Stał więc i ciekawskim spojrzeniem omiatał wszystko dookoła dopóki Apollinare przywołałgestem dłoni jego uwagę. Valerij uniósł pytająco brew ku górze zerkając zaraz na blat stołu. Odstawił szklankę na stół. Chrząkną i przetarł brodę rękawem szaty i podszedł do stołu. Pomimo przyzwolenia spojrzał raz jeszcze na właściciela gabinetu. Zachęcony pozwolił sobie na rozwiniecie pakunku kiedy to w tle Cyneric najpewniej odpowiadał na pytanie. Valerij jednak był w swoim świecie. Włosie buchorożca i...rogi dwurożca. Jeden z nich wyjął obracając w palcach i badając po twardości powierzchni wiek osobnika od którego został pozyskany. Miał ochotę go polizać celem oceny mocy jednak się powstrzymał. Nie każdy z obecnych by to zrozumiał. Ostrożnie zaczął pakować ingrediencję na swoje miejsce
- Ja myślałem o mapach. Znam się na nich, wiedziałbym czego szukać. Mugolskie od tych czarodziejskich nie bardzo się różnią. Mógłbym postarać się wypożyczyć którąś - dwóch nie dam rady - odezwał się po Cynericu będąc jednocześnie bardzo zaabsorbowany delikatnym układaniu ingrediencji w wewnętrznej kieszeni szaty. Ostatecznie
Z Cynerika przeniósł spojrzenie na chowającą się w obszernej kieszeni szacie dłoń. Sięgała ingrediencji, które on mu je oferował. Alchemiczna dusza odetchnęła z ulgą widzą, że Yaxley poczynił również wszelakie stania po to by uchronić ingrediencje przed okrutnością świata starannym pakunkiem. Nie to co ta nokturnowa hołota która potrafiła mu machać jajami popiełka trzymanymi w skarpecie.
Wyciągnął więc po nie ręce, jak żebrak, a w jego oczach zakołysało się niezdrowe podekscytowanie i wdzięczność.
- Dziękuję, lordzie - szepnął, a w słowach tych połyskiwała szczerość. Ujął delikatnie ingrediencje. Delikatnie schował je do wewnętrznej kieszeni szaty. Od tego momentu zaczął również chodzić dziwnie sztywniej - wszystko po to by pakunek miał bezpiecznie i się przypadkiem nie pogniótł.
Uścisnął Apollinarowi dłoń. Następnie podszedł do oferowanej szklanki alkoholu. Upił z niej trunku jakby ten był herbatą. Zacmokał badając bukiet i sam zastanawiał się którego z zadań się podejmie. Od dłuższego czasu myślał o zajęciu się mapami - na tym się znał, w tym czuł się najlepiej. Nie obnosił się jednak z tym pomysłem na chwilę obecną wiedząc, że nie do niego pytanie jest kierowane, a on nie chciał zaburzać przepływu informacji. Przecież jeszcze zdąży bo w tym celu się tu zebrali. Stał więc i ciekawskim spojrzeniem omiatał wszystko dookoła dopóki Apollinare przywołałgestem dłoni jego uwagę. Valerij uniósł pytająco brew ku górze zerkając zaraz na blat stołu. Odstawił szklankę na stół. Chrząkną i przetarł brodę rękawem szaty i podszedł do stołu. Pomimo przyzwolenia spojrzał raz jeszcze na właściciela gabinetu. Zachęcony pozwolił sobie na rozwiniecie pakunku kiedy to w tle Cyneric najpewniej odpowiadał na pytanie. Valerij jednak był w swoim świecie. Włosie buchorożca i...rogi dwurożca. Jeden z nich wyjął obracając w palcach i badając po twardości powierzchni wiek osobnika od którego został pozyskany. Miał ochotę go polizać celem oceny mocy jednak się powstrzymał. Nie każdy z obecnych by to zrozumiał. Ostrożnie zaczął pakować ingrediencję na swoje miejsce
- Ja myślałem o mapach. Znam się na nich, wiedziałbym czego szukać. Mugolskie od tych czarodziejskich nie bardzo się różnią. Mógłbym postarać się wypożyczyć którąś - dwóch nie dam rady - odezwał się po Cynericu będąc jednocześnie bardzo zaabsorbowany delikatnym układaniu ingrediencji w wewnętrznej kieszeni szaty. Ostatecznie
Skłamałby jeśli powiedziałby, że jest zachwycony swoim pierwiastkiem w całym tym przedsięwzięciu, którego nawet celu nie przyszło mu poznać. Świeża krew zawsze napawała nadzieją – więcej rąk do pracy, poszerzające swe granice ugrupowanie rosło w siłę, jednak Macnair nadal nie był pewny wielu kwestii, a kiedy to ów niewiadoma zaprzątała jego głowę nie mógł poświęcić się w pełnej kraksie. Był nader wielkim indywidualistą, aby działać ramię w ramię z kilkunastoma innymi, lecz świadomość, że w obecnych czasach było to niezbędne zmuszała go do pokonywania własnych barier. Zaufanie – to był największy problem. Twierdzenie, że wcale takowego nie musiało być stanowiło zwykłe kłamstwo, nie niedomówienie. Rycerze nie działali zgodnie z prawem, dochodzili do celów skrzętnie łamiąc wszelkie zasady, a dowodów było na to tyle ilu ludzi brało w tym udział; każdy mógł się wyłamać. Nie miał jednak wyjścia – ktoś podjął decyzję za niego, a on z uniesioną głową i pełną czujnością musiał współpracować najlepiej jak tylko potrafił. Pocieszał go jedynie fakt, że wiele twarzy wcale nie było mu obcych. Czarny świat łączył, scalał wielkich ludzi.
List od Sauveterre wywołał u niego szeroki, pełen kpiny uśmiech, albowiem ten cały szarmancki jazgot zawsze wprawiał go w ironiczny nastrój. Ubieranie prostych słów w eleganckie frazy było wedle niego zadziwiająco nieprzydatną umiejętnością, albowiem prostota docierała do człowieka najskuteczniej – nawet tego rzekomo wyżej urodzonego. Rosja oduczyła go pewnych manier, ale nie pozbawiła cierpliwości, toteż dotrwał do końca listu licząc, że zachęci go czymś więcej jak musem prezentowania własnych umiejętności. Asy w rękawie przywykł pozostawiać dla siebie, ale skoro stary przyjaciel nalegał to nie chciał zawieść go swą ignorancją.
Chwyciwszy w dłoń proszek huknął nim we wnętrze kominka, a następnie wszedł w szmaragdowe płomienie wypowiadając głośno i wyraźnie miejsce, w którym pragnął się znaleźć. Wbrew pozorom i ogólnym twierdzeniom podróżowanie Siecią Fiuu nie było dla niego wyjątkowo nieprzyjemne – zdecydowanie mniej niżeli klasyczna teleportacja. Preferował ten środek transportu .
Popiół buchnął tworząc dym, który przeciął wysoki mężczyzna o długich, blond włosach, które mieniły się w blasku zapalnych świec. Uśmiechał się z pewną wyższością, bijącą z twarzy mądrością i błyszczącą, artystyczną duszą, choć to wszystko było jedynie spektaklem, jaki dość nieprecyzyjnie zaplanował. Skoro Apollinare zapragnął występu, to nie omieszkał się wejść z przytupem, który zapewne początkowo narażony był na dość wątpliwe reakcje ze strony reszty grupy. Specjalnie był spóźniony.
Nic nie mówiąc rozejrzał się bystrym wzrokiem po zebranych i choć pamiętał ich z poprzedniego spotkania, to nigdy nie miał okazji poznać prywatnie. Dałby sobie różdżkę złamać, że ten ze wschodnim akcentem okupuje Śmiertelny Nokturn, ale po prostu nigdy nie mieli sposobności wymienić choć słowa. Spoglądnąwszy na trunek wykrzywił wargi w półuśmiechu już niczym nie przypominającym Sauveterre i mimo braku fascynacji winem nie zamierzał trwać tu na trzeźwo. -Odpowiedni człowiek w odpowiednim momencie.- rzucił nie racząc nawet trudzić się w odpowiednią barwę głosu.
List od Sauveterre wywołał u niego szeroki, pełen kpiny uśmiech, albowiem ten cały szarmancki jazgot zawsze wprawiał go w ironiczny nastrój. Ubieranie prostych słów w eleganckie frazy było wedle niego zadziwiająco nieprzydatną umiejętnością, albowiem prostota docierała do człowieka najskuteczniej – nawet tego rzekomo wyżej urodzonego. Rosja oduczyła go pewnych manier, ale nie pozbawiła cierpliwości, toteż dotrwał do końca listu licząc, że zachęci go czymś więcej jak musem prezentowania własnych umiejętności. Asy w rękawie przywykł pozostawiać dla siebie, ale skoro stary przyjaciel nalegał to nie chciał zawieść go swą ignorancją.
Chwyciwszy w dłoń proszek huknął nim we wnętrze kominka, a następnie wszedł w szmaragdowe płomienie wypowiadając głośno i wyraźnie miejsce, w którym pragnął się znaleźć. Wbrew pozorom i ogólnym twierdzeniom podróżowanie Siecią Fiuu nie było dla niego wyjątkowo nieprzyjemne – zdecydowanie mniej niżeli klasyczna teleportacja. Preferował ten środek transportu .
Popiół buchnął tworząc dym, który przeciął wysoki mężczyzna o długich, blond włosach, które mieniły się w blasku zapalnych świec. Uśmiechał się z pewną wyższością, bijącą z twarzy mądrością i błyszczącą, artystyczną duszą, choć to wszystko było jedynie spektaklem, jaki dość nieprecyzyjnie zaplanował. Skoro Apollinare zapragnął występu, to nie omieszkał się wejść z przytupem, który zapewne początkowo narażony był na dość wątpliwe reakcje ze strony reszty grupy. Specjalnie był spóźniony.
Nic nie mówiąc rozejrzał się bystrym wzrokiem po zebranych i choć pamiętał ich z poprzedniego spotkania, to nigdy nie miał okazji poznać prywatnie. Dałby sobie różdżkę złamać, że ten ze wschodnim akcentem okupuje Śmiertelny Nokturn, ale po prostu nigdy nie mieli sposobności wymienić choć słowa. Spoglądnąwszy na trunek wykrzywił wargi w półuśmiechu już niczym nie przypominającym Sauveterre i mimo braku fascynacji winem nie zamierzał trwać tu na trzeźwo. -Odpowiedni człowiek w odpowiednim momencie.- rzucił nie racząc nawet trudzić się w odpowiednią barwę głosu.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Antonia nienawidziła bezczynności. Czekanie na rezultat nie dając całkowicie nic od siebie by ów rezultat uzyskać. Lubiła czuć się ważna, a przede wszystkim potrzebna. Początek maja był intensywny. Najpierw te przeklęte anomalie wyrzucające ją pod gęste lasy Yorku, potem zadanie od Czarnego Pana, w którym razem z Magnusem musieli przechwycić list, a teraz to; misja ratownicza. Nie miała jednak co do tego żadnych uczuć. Nie liczyło się jej zdanie, a to co zarządził ich Pan i doskonale wiedziała, że bez względu na wszystko właśnie dla niego musi dać z siebie jak najwięcej. List jaki dostała od dyrektora galerii obdarował ją pewną ulgą. Miał racje, nie mogli go zawieść, ale nie wszyscy w ich szeregach to rozumieli. Nie wszyscy wiedzieli jaka kara spotyka tych, którzy partaczą zadania z góry narzucone im przez tego którego imię budziło grozę. Nie miała w zwyczaju się spóźniać, ale to co ostatnio działo się w Ministerstwie było nie do opisania. Chaos jaki nastąpił wraz z wiadomościami o ich minister, anomalie, które jej departament musiał naprawiać i ludzie, którzy pod wpływem anomalii po prostu zniknęli. Rozpłynęli się w powietrzu. Nie obchodziło ją to. Ona przeżyła i to było najważniejsze, ale właśnie przez to wszystko nie mogła pojawić się na czas, a jeden popielaty dżin jej świadkiem, że niczego tak bardzo nie cierpiała jak nieprzychodzenia na czas. Niektórym ludziom zdarzało się to dość często, ale ona do nich nie należała. Wręcz przeciwnie, zawsze starała się dostosować swój czas to umówionego spotkania, bo o czas dbała jak o nic innego. Wchodząc do kominka w Ministerstwie, w głowie odtworzyła list od Sauveterre by upewnić siebie samą, że zmierza do odpowiedniego miejsca. Pogoda w Londynie była dzisiaj wyjątkowo paskudna dlatego nawet przez głowę jej nie przeszło by korzystać z innego środka komunikacji. Teleportować nadal się bała, a wszystko inne wymagało skonfrontowania się z tą okropną pogodą, której nawet ktoś taki jak Antonia już miał dość. Dźwięk obcasów stąpających po posadzce w szybkim kroku był jedynym mogącym zwiastować to, że do gabinetu zbliża się ktoś jeszcze. Otworzyła delikatnie drzwi i widząc znane jej twarze weszła do środka. Antonia miała bardzo dobrą pamięć do twarzy i kierowana czymś na kształt intuicji ufała swojej pamięci w stu procentach. - Panowie – zaczęła w geście powitania zatrzymując przez chwile wzrok na znanym jej dość dobrze Dolohovie. - Mam nadzieje, że dużo mnie nie ominęło. - dodała doskonale zdając sobie sprawę z tego, że nie mogła spóźnić się aż tak by zdążyli omówić wszystkie ważne kwestie. - Mam dla ciebie żądło mantykory i jaja widłowęża – odparła spoglądając na alchemika chcąc od razu to załatwić. Nie znała się na eliksirach, nigdy nie była w nich nazbyt dobra dlatego nie potrzebowała czegoś czego działania nie mogła przewidzieć. Sięgnęła do małej sakiewki przyczepionej do paska czarnej sukni i sięgając do niej wyciągnęła ingrediencje i podała je mężczyźnie.
Udziel mi więc tych cierpień
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
Antonia Borgin
Zawód : pracownik urzędu niewłaściwego użycia czarów & znawca run
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
ognistych nocy głodne przebudzenia
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
OPCM : 7 +2
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 15 +1
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Uprzejmy ton skreślonego listu pozostawał mglistą nadzieję na owocną współpracę; jeśli nie w umiejętności, to w rozsądek swych towarzyszy postanowił uwierzyć, jednoznacznie stawiając wszystko na jedną kartę. Czy w rękawie trzymał asa, dopiero miało się okazać, a zignorowanie Czarnego Pana równało się z ustawieniem głowy na katowskim pieńku. Był sługą i o dziwo, tej zależności nie odbierał za upokarzającą, wręcz chełpiąc się swym oddaniem - i oddaniem mu, wszystkiego, co tylko posiadał. Nie istniały wątpliwości co do zadania, które miało zostać wykonane co do joty, angażując ich umiejętności i magiczne moce. Jeśli zawiodą, jeśli im się nie powiedzie, każdy z osobna poniesie karę. Sprawiedliwą ze niesubordynację i rozczarowanie, które nawet w tak mglistych, niedorzecznych wizjach wywoływało w Magnusie odruch wymiotny. Z powodu wstydu, lecz ten nie mógł zaścielić mu płuc duszącą warstwą smolistej hańby. Wiedział, że s a m spisze się najlepiej, nie ugnie się przed niczym, a w imię wielkiego Lorda Voldemorta poświęci już raz wyrwaną z ciała duszę. Ofiara zredukowana do minimum, w obliczu tego, jak wiele otrzymywał za wierną służbę i trwanie przy swym Panu. Wspólnie unosili różdżki, by walczyć o nowy, wspaniały świat, nie o utopię More'a i nie o groteskę Hauxley'a; solidne, mocne fundamenty, miejsce budowane na skale, wznoszone na zbryzganych mugolską krwią kamieniach. Pragnął zwycięstwa, pragnął czystości, pragnął i przewodnictwa, by z dumą kroczyć pod sztandarem największego czarnoksiężnika, jakiego kiedykolwiek nosiła ziemia. Był już blisko, zachłannie zachłystując się potęgą płynącą od Czarnego Pana, łaknąc niezdrowo Jego atencji, domagając się kolejnych plag, spadających na Londyn z z karzącej ręki. Nowy świat, nowy B ó g, surowszy od swego starotestamentowego poprzednika, wymagający od ludu wyłącznie prostego kultu, stawiającego go na cokole, w zamian za życie. W tej pieśni mógł grać Anioła Śmierci lub po prostu, bez żadnego imienia, wypełniać Jego wolę w najbliższej konotacji, na jaką tylko On pozwalał.
Zielone płomienie bogato zdobionego kominka strzeliły wysoko, by po chwili zawirować sylwetką Magnusa, wyskakującego w końcu tuż przy odpowiednim ruszcie, w przytulnie urządzonym pomieszczeniu. Chłodna biel nie zdołała go zdominować: grzbiety książek lśniły, a tłok ludzkich postaci nadawał miejscu odpowiednie tempo. Nareszcie, nareszcie coś zaczynało się dziać, coś poważnego, czego Magnus stał się integralną częścią. Wyszedł z kominka, otrzepując szatę z popiołu - gdzież sługa, któremu mógłby oddać okrycie? - i bacznie obserwując twarze zgromadzonych dookoła. Zjawił się zatem ostatni (dreszcz dyskomfortu przeszył go na wskroś, nie cierpiał się spóźniać), nie oczekiwano nikogo więcej.
-Witam - rzekł ogólnikowo - Antonio - to nie kurtuazja, raczej docenienie umiejętności. Los rzucił ich niedawno na głęboką wodę, a dziewczę poradziło sobie świetnie, zapewne lepiej, niż spisaliby się niektórzy z popleczników Czarnego Pana, wśród których też plenili się tchórze i zdrajcy. Musnął szorstkimi ustami blady policzek - judaszowy pocałunek, zmieniający w szczery dowód aprobaty. - Cynericu, Sauveterre - zwrócił się do mężczyzn, ściskając ich dłonie, po czym obrócił się powoli do dwójki obcych. Żadnego nie kwalifikował do arystokracji, zaś brodacz ewidentnie cuchnął Nokturnem. I to miał być ten cud alchemik?
-Magnus Rowle - przedstawił się ostrożnie, mimowolnie wyginając usta w lekkim grymasie. Budowanie zaufania należało zacząć od zejścia z ujemnego salda. Nie sięgnął po wino, lecz zasiadł w jednym z pustych krzeseł, z jakiego miał doskonały widok na cały gabinet i skąd żadna twarz nie kryła się przed nim w cieniu - Instrukcje są jasne. Skoro nasz towarzysz - nie umknął uwadze Magnusa ostry, rosyjski akcent - deklaruje się do zdobycia jednej z map, pozostaje nam pięć innych zadań. Ja zajmę się danymi zebranymi przez czarodziejów o tej elektrowni - starannie i powoli wymówił dziwaczne słowo, jakby literował nieznany wyraz w obcym języku - czy ktoś jeszcze jest w stanie zadeklarować się ostatecznie? - spytał. Miał nadzieję, tylko retorycznie; tymczasem przesunął po stole bezoar ukryty w jedwabnym woreczku w kierunku Dolohova. Oby się nie zmarnował.
Zielone płomienie bogato zdobionego kominka strzeliły wysoko, by po chwili zawirować sylwetką Magnusa, wyskakującego w końcu tuż przy odpowiednim ruszcie, w przytulnie urządzonym pomieszczeniu. Chłodna biel nie zdołała go zdominować: grzbiety książek lśniły, a tłok ludzkich postaci nadawał miejscu odpowiednie tempo. Nareszcie, nareszcie coś zaczynało się dziać, coś poważnego, czego Magnus stał się integralną częścią. Wyszedł z kominka, otrzepując szatę z popiołu - gdzież sługa, któremu mógłby oddać okrycie? - i bacznie obserwując twarze zgromadzonych dookoła. Zjawił się zatem ostatni (dreszcz dyskomfortu przeszył go na wskroś, nie cierpiał się spóźniać), nie oczekiwano nikogo więcej.
-Witam - rzekł ogólnikowo - Antonio - to nie kurtuazja, raczej docenienie umiejętności. Los rzucił ich niedawno na głęboką wodę, a dziewczę poradziło sobie świetnie, zapewne lepiej, niż spisaliby się niektórzy z popleczników Czarnego Pana, wśród których też plenili się tchórze i zdrajcy. Musnął szorstkimi ustami blady policzek - judaszowy pocałunek, zmieniający w szczery dowód aprobaty. - Cynericu, Sauveterre - zwrócił się do mężczyzn, ściskając ich dłonie, po czym obrócił się powoli do dwójki obcych. Żadnego nie kwalifikował do arystokracji, zaś brodacz ewidentnie cuchnął Nokturnem. I to miał być ten cud alchemik?
-Magnus Rowle - przedstawił się ostrożnie, mimowolnie wyginając usta w lekkim grymasie. Budowanie zaufania należało zacząć od zejścia z ujemnego salda. Nie sięgnął po wino, lecz zasiadł w jednym z pustych krzeseł, z jakiego miał doskonały widok na cały gabinet i skąd żadna twarz nie kryła się przed nim w cieniu - Instrukcje są jasne. Skoro nasz towarzysz - nie umknął uwadze Magnusa ostry, rosyjski akcent - deklaruje się do zdobycia jednej z map, pozostaje nam pięć innych zadań. Ja zajmę się danymi zebranymi przez czarodziejów o tej elektrowni - starannie i powoli wymówił dziwaczne słowo, jakby literował nieznany wyraz w obcym języku - czy ktoś jeszcze jest w stanie zadeklarować się ostatecznie? - spytał. Miał nadzieję, tylko retorycznie; tymczasem przesunął po stole bezoar ukryty w jedwabnym woreczku w kierunku Dolohova. Oby się nie zmarnował.
Ostatnio zmieniony przez Magnus Rowle dnia 27.03.18 20:18, w całości zmieniany 1 raz
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Po rodzinnym spotkaniu przyszedł czas na interesy. Sprawy wymagające jednocześnie szybkich oraz zdecydowanych działań jak i spokojnej strategii - dobrze przemyślanej. Burza mózgów mogła okazać się zbawienna jeśli patrzeć na to z perspektywy możliwości popełnienia błędu. Kiedy nad konkretną sprawą zastanawia się więcej osób, łatwiej dopracować plan minimalizując ewentualne skutki uboczne. Cyneric to wiedział, dlatego doceniał propozycję spotkania. Jego kroki dudniły w pomieszczeniu nawet jeśli nie starał się być głośny. Staranny pakunek trafił do alchemika - w tym momencie Yaxley poczuł niewysłowioną ulgę, przynajmniej na krótki czas. Zupełnie, jakby odjęto mu jedno ze zmartwień. Skinął mężczyźnie głową będąc oszczędnym w słowach. Podążył bliżej biurka interesując się bardziej zawartością jego blatu niż wiszącymi obrazami. W tym samym czasie dosłyszał słowa - jak się domyślał - właściciela gabinetu. Kolejne, nieme przywitanie - czyż to nie robiło się już nudne? - coś na kształt ledwie zauważalnego uśmiechu oraz mocny uścisk dłoni. Nie znosił strzępić języka, nie robił tego niepytany. Tym razem to nie on był gospodarzem, nie znajdował się na swoich włościach, nie dążył zatem do dominacji. Miał nawet zamiar przystanąć gdzieś z boku niczym duch, lecz plany zostały przerwane zarówno przez propozycję spożycia alkoholu jak i pytanie zawieszone w przestrzeni pomiędzy Apollinare, a Cynericiem. Ten drugi podszedł bliżej biurka; zawahał się. Był rozdarty między pragnieniem a powinnością - ostatecznie wygrała opcja ostatnia.
- Najbardziej znam się na trollach - odpowiedział w formie mało śmiesznego żartu. Wzrok utkwił w pakunkach, które oglądał Valerij; nieczęsto oglądał alchemiczne ingrediencje, poza tym te pochodzenia zwierzęcego interesowały go najmocniej, zawsze. Takie skrzywienie.
- Mógłbym obserwować z przyczajenia strażników. Jestem cierpliwy, wiem też jak się ukryć. Wybadałbym ich pory zmian warty, znalazł słabe ogniwa. Nie znam się na mugolach oraz ich technice - Tak jakby ktokolwiek tutaj się znał. - Nie jestem też krasomówcą ani zbyt biegły w czarnej magii, raczej nie przydałbym się do wyciągania informacji. Chyba, że pięścią - dodał. Nie krył się ze swoimi wadami, nie widział takiej potrzeby. Prędzej czy później wydałoby się wszystko. Lepiej teraz niż przez swoją butę zagrozić powodzeniu misji.
Po wysłuchaniu odpowiedzi alchemika zaczęła zbierać się reszta osób, z którymi mieli wykonać zadanie. Cyneric przywitał się z nimi krótko i oszczędnie, nie kryjąc zdziwienia zobaczywszy lorda Rowle. Postanowił się wbrew wszystkiemu nie odzywać - to, co miał wyrzec, wyrzekł.
- Najbardziej znam się na trollach - odpowiedział w formie mało śmiesznego żartu. Wzrok utkwił w pakunkach, które oglądał Valerij; nieczęsto oglądał alchemiczne ingrediencje, poza tym te pochodzenia zwierzęcego interesowały go najmocniej, zawsze. Takie skrzywienie.
- Mógłbym obserwować z przyczajenia strażników. Jestem cierpliwy, wiem też jak się ukryć. Wybadałbym ich pory zmian warty, znalazł słabe ogniwa. Nie znam się na mugolach oraz ich technice - Tak jakby ktokolwiek tutaj się znał. - Nie jestem też krasomówcą ani zbyt biegły w czarnej magii, raczej nie przydałbym się do wyciągania informacji. Chyba, że pięścią - dodał. Nie krył się ze swoimi wadami, nie widział takiej potrzeby. Prędzej czy później wydałoby się wszystko. Lepiej teraz niż przez swoją butę zagrozić powodzeniu misji.
Po wysłuchaniu odpowiedzi alchemika zaczęła zbierać się reszta osób, z którymi mieli wykonać zadanie. Cyneric przywitał się z nimi krótko i oszczędnie, nie kryjąc zdziwienia zobaczywszy lorda Rowle. Postanowił się wbrew wszystkiemu nie odzywać - to, co miał wyrzec, wyrzekł.
Sanguinem et ferrum potentia immitis.
Znał się na mapach, znał się na kradzieży. Z bratem niejednokrotnie plądrował mugolskie gniazda. Co prawda nigdy nie robił tego sam z siebie, bez niego. Ale...ale miał już te trzydzieści lat więc wypadało chyba trochę wykazać tą odrobiną samodzielności. Z drugiej strony rabunek bez niego nie był już tym samym,lecz co zrobić gdy powinność wobec Czarnego Pana pochylała się nad nim? Przecież nie odmówi. Ten zbyt wiele mu oferował. Dlatego też ostatecznie zdecydował się na to zadanie o czym wszystkich poinformował. jednocześnie udało mu się ułożyć uzyskane ingrediencje w kieszeni. Nie krępowano go to chociaż niewygodnym był fakt, że większości z tych ludzi nie znał. Taka była już w końcu domena ludzi nie wychodzących z piwnicy. Co zrobić.
Przyjął od Antoniny porcję ingrediencji. Kolejną już w przeciągu niespełna ostatnich dziesięciu minut. Istna gwiazdka w maju.
- Dopilnuję by przysłużyły się naszej idei - sam to wierzył i cieszył się, że to on będzie miał możliwość dopilnowania tego. To wiele dla niego znaczyło. Siedział więc sobie zaraz na swoim miejscu bo nie widział potrzeby jak na razie uczestniczenia w debacie skoro wyraził już swoje stanowisko. Wyjął więc jedno jajeczko widłowęża i obracał je w dłoni delikatnie patrząc jak się w tej skorupce odbija światło. To wiele mówiło o jakości. Podniósł swoje spojrzenie na Rowle wyczuwając tą subtelną zmianę tonu której wydźwięk obszedł go szerokim łukiem. Potem po raz drugi jego skupienie zostało zaburzone przez Yaxleya. Valerij parsknął pod nosem w rozbawieniu. Bo rozumiecie, znał się na trollach, a oni mieli wyruszać do niemagicznego świata. Chociaż bardziej zabawne było to, że w sumie jak na ironię z tego powodu, że Cynric był znawcą trolli wychodziło na to, że prawdopodobniej on z nich wszystkich najbardziej wiedział czego powinni spodziewać się po mugolach. Alchemik postrzegał bowiem niemagicznych ludzi trochę jak bardziej zaawansowane zwierzęta, jak trolle czy wille. Z tego powodu nie takim głupim pomysłem było wysyłanie na taką a nie inna misję Yaxleya, tresera trolli, a kto wie może za niedługo i mugoli.
Przyjął od Antoniny porcję ingrediencji. Kolejną już w przeciągu niespełna ostatnich dziesięciu minut. Istna gwiazdka w maju.
- Dopilnuję by przysłużyły się naszej idei - sam to wierzył i cieszył się, że to on będzie miał możliwość dopilnowania tego. To wiele dla niego znaczyło. Siedział więc sobie zaraz na swoim miejscu bo nie widział potrzeby jak na razie uczestniczenia w debacie skoro wyraził już swoje stanowisko. Wyjął więc jedno jajeczko widłowęża i obracał je w dłoni delikatnie patrząc jak się w tej skorupce odbija światło. To wiele mówiło o jakości. Podniósł swoje spojrzenie na Rowle wyczuwając tą subtelną zmianę tonu której wydźwięk obszedł go szerokim łukiem. Potem po raz drugi jego skupienie zostało zaburzone przez Yaxleya. Valerij parsknął pod nosem w rozbawieniu. Bo rozumiecie, znał się na trollach, a oni mieli wyruszać do niemagicznego świata. Chociaż bardziej zabawne było to, że w sumie jak na ironię z tego powodu, że Cynric był znawcą trolli wychodziło na to, że prawdopodobniej on z nich wszystkich najbardziej wiedział czego powinni spodziewać się po mugolach. Alchemik postrzegał bowiem niemagicznych ludzi trochę jak bardziej zaawansowane zwierzęta, jak trolle czy wille. Z tego powodu nie takim głupim pomysłem było wysyłanie na taką a nie inna misję Yaxleya, tresera trolli, a kto wie może za niedługo i mugoli.
Rycerze to w dużej mierze indywidualiści. Ludzie lepiej odnajdujący się w działaniach, w których mogli polegać jedynie na sobie, a nie na innych, którym niekoniecznie ufali. Ambitni, chcący dla świata czarodziei i samych siebie o wiele więcej. Czegoś prawdziwego, nieskażonego plugastwem błąkającym się po ich niezwykłym świecie. Skłonni do walki ramię w ramię z innymi by tylko osiągnąć postawiony przed nimi cel. Całkowicie różni. Każdy z nich był w pewien sposób wyjątkowy. Nie byli normalnymi czarodziejami, mieli różne umiejętności, które po wygranej walce mogły stanowić o tym jak ten świat będzie wyglądać. Ona znała się na runach, posiadała dużą wiedzę, znała się na klątwach i artefaktach, a także na magii tej najczarniejszej chociaż doskonale zdawała sobie sprawę z tego jak wiele jej jeszcze brakuje. Marzyła by podejść bliżej i znaleźć się bliżej. By zostać śmierciożercą. I wiedziała jak ważne w tym jest skupienie i pokazanie swoich umiejętności w najlepszy z możliwych sposób. Patrzyła na zgromadzonych w gabinecie mężczyzn i myślała o tym jak mało kobiet decyduje się by zrobić podobny krok. Zdanie płci pięknej nie zawsze było uważane za ważne, a już na pewno nie w starciu ze słowem mężczyzny, ale Antonia wychodziła z założenia, że jeśli mówi się mądrze, jeżeli te słowa coś znaczą to nikt nie przejdzie obok nich obojętnie. Nikt nie powie, że ma się nie odzywać bo jest tylko kobietą. Zresztą w świecie czarodziejów wyglądało to zupełnie inaczej, a ona wyciągnęłaby różdżkę przeciwko każdemu kto zabroniłby jej powiedzieć tego co powiedzieć chce. - Mogę wydobyć informacje od mugolskiego pracownika. - zaczęła pewnie spoglądając na mężczyzn. - Ponoć mam… dar przekonywania. - dodała. Nie wiedziała co mogła dodać więcej. Radziła sobie z przesłuchaniami, nie było dla niej problemem wzbudzenie strachu w innych, wręcz przeciwnie. Przede wszystkim czerpała z tego przyjemność, a bez tego wszystko było nieistotne. Przede wszystkim lubiła czuć kontrolę. Lubiła wiedzieć, że jej działanie całkowicie wyczerpało temat. Inaczej czuła, że zawiodła i to nie tylko siebie, a przede wszystkim swojego Pana i ustanowiony sobie cel.
Udziel mi więc tych cierpień
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
Antonia Borgin
Zawód : pracownik urzędu niewłaściwego użycia czarów & znawca run
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
ognistych nocy głodne przebudzenia
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
OPCM : 7 +2
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 15 +1
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Spokojnie zajmowałem swoje miejsce, czekając aż wszyscy się nie zjawią. Drew zwyczajowo nie powstrzymał się od komentarza, który zdecydowanie wyrażał całą jego jednostkę. Uniosłem leciutko kącik ust ku górze. Trochę nieokrzesany, trochę za głośny czasem, ale lubiłem go takim. Był zdecydowanie inny, ale czyż właśnie nie to powodowało, że jednostki ludzkie były ciekawe?
Potem słuchając tego, co mają do powiedzenia. Byliśmy mieszanką ludzi tak różną, że aż trudno czasem było uwierzyć, że było coś, co splatało nasze ścieżki wyznaczając jedną i tą samą drogę dla wszystkich.
Unosząc kieliszek do ust obserwowałem jak Valerij rusza do stołu, by wręcz z namaszczeniem obejrzeć składniki, które zostały przyniesione. Zawsze podziwiałem jego zamiłowanie do alchemii i umiejętność korzystania z niej. Dla mnie większość z ingrediencji była jedynie pazurami, liśćmi, sierścią - tak naprawdę niczym szczególnym, niczym ważnym. On jednak potrafił docenić każdy składnik, a co ważniejsze posiadł zdolność łączenia ich z sobą uzyskując eliksiry, które niosły wiele korzyści. Był cennym nabytkiem - byłem tego więcej niż pewien.
- Dobrze więc. - powiedziałem spokojnie po upiciu kolejnego łyka z kieliszka, pozwoliłem by alkohol spłynął po gardle. - Valrij mapa. Magnus biblioteka. Cyneric wejście. Ja spróbuję dowiedzieć się czegoś o środku. Drew, zajmiesz się drugą z map. - zastanowiłem się chwilę. - Antonia rozmówi się z jednym z pracowników. - uniosłem dłoń i poprawiłem okulary w złotych oprawkach na nosie mierząc spojrzeniem zbieraninę ludzi, która znajdowała się w moim gabinecie. Chodź daleko było mi do pesymisty dostrzegałem, jak nieprzewidywalne zadanie jawiło się przed nami. Do tego w miejscu o którym żadne z nas nie miało zielonego pojęcia, a co więcej - gdyby nie sprawa - prawdopodobnie nawet nie zbliżyłoby się w jego rejony. Bowiem, czemu miałoby - ten okropny budynek jedynie szpecił dobre imię Londynu i nie rozumiałem, czemu ktokolwiek postanowił go wybudować, ani czemu ktokolwiek na jego wybudowanie się zgodził.
Potem słuchając tego, co mają do powiedzenia. Byliśmy mieszanką ludzi tak różną, że aż trudno czasem było uwierzyć, że było coś, co splatało nasze ścieżki wyznaczając jedną i tą samą drogę dla wszystkich.
Unosząc kieliszek do ust obserwowałem jak Valerij rusza do stołu, by wręcz z namaszczeniem obejrzeć składniki, które zostały przyniesione. Zawsze podziwiałem jego zamiłowanie do alchemii i umiejętność korzystania z niej. Dla mnie większość z ingrediencji była jedynie pazurami, liśćmi, sierścią - tak naprawdę niczym szczególnym, niczym ważnym. On jednak potrafił docenić każdy składnik, a co ważniejsze posiadł zdolność łączenia ich z sobą uzyskując eliksiry, które niosły wiele korzyści. Był cennym nabytkiem - byłem tego więcej niż pewien.
- Dobrze więc. - powiedziałem spokojnie po upiciu kolejnego łyka z kieliszka, pozwoliłem by alkohol spłynął po gardle. - Valrij mapa. Magnus biblioteka. Cyneric wejście. Ja spróbuję dowiedzieć się czegoś o środku. Drew, zajmiesz się drugą z map. - zastanowiłem się chwilę. - Antonia rozmówi się z jednym z pracowników. - uniosłem dłoń i poprawiłem okulary w złotych oprawkach na nosie mierząc spojrzeniem zbieraninę ludzi, która znajdowała się w moim gabinecie. Chodź daleko było mi do pesymisty dostrzegałem, jak nieprzewidywalne zadanie jawiło się przed nami. Do tego w miejscu o którym żadne z nas nie miało zielonego pojęcia, a co więcej - gdyby nie sprawa - prawdopodobnie nawet nie zbliżyłoby się w jego rejony. Bowiem, czemu miałoby - ten okropny budynek jedynie szpecił dobre imię Londynu i nie rozumiałem, czemu ktokolwiek postanowił go wybudować, ani czemu ktokolwiek na jego wybudowanie się zgodził.
Just wait and see, what am I capable of
Apollinare Sauveterre
Zawód : artysta, krytyk, dyrektor Galerii Sztuki
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sztuka zawsze, nieustannie zajmuje się dwiema sprawami: wiecznie rozmyśla o śmierci i dzięki temu wiecznie tworzy życie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Obrócił jajo w dłoni. Światło w gabinecie było za mdłe by było to widoczne na pierwszy rzut oka, lecz wystarczyło się uważniej przyjrzeć, a bladozielona niby luminescencyjna siateczka stawała się wyraźna. Pokrywała ono jajo regularnymi liniami przypominając wzór łuski. Po barwie można było ocenić która głowa jest matką. Widłowęże składały bowiem swój lęg przez otwór gębowy, a jeden osobnik miał ich trzy - każdy należał do innej głowy połączonych jednym tułowiem. Każda głowa pomimo tego że należała do jednego osobnika wykazywała się pewną samodzielnością. Do obowiązków lewej należało myślenie, środkowej - marzenie, a prawej sądzenie pomysłów dwóch poprzednich. Najcenniejsze były więc jaja należące do tej lewej, najtańsze zaś środkowej. Valerij trzymał te należące własnie do lewej. mógł to ocenić po poświacie i strony w której układał się schemat linii. Jakość innych ingrediencji na pewno była podobnie wysoka. Niczego innego nie spodziewał się po zebranych, którym ciągle mimowolnie się przysłuchiwał. Nie ignorował ich obecności, chociaż sam się zdawał być wyłączony. Po prostu nie lubił takich spędów. tym bardziej, gdy się wyróżniał, a tu to się niezaprzeczalnie działo. Był jak zmielona w dłoni kartka papieru leżąca wokół pachnących i złoconych pergaminów. Jak na razie.
- Jest dziś szóstego...będę miał więc czas by przygotować eliksiry, które ułatwią wam zadanie. Przyrządzę eliksiry które sprawią, że krok będzie cichszy, wzrok ostrzejszy, a słowa bardziej przekonujące. To proste receptury, a jednak czynią cuda - wspomniał, chowając jednocześnie i przestając się bawić pozyskanymi składnikami. Na nowo wrócił myślami do całego planu zbierania informacji - Myślałem już nad swoim zadaniem i wstępnie sądzę, że 11 maja podejmę się pozyskania tej mapy - nie powiedział o tym, że mogło mu się nie powieść, lecz tym właśnie oto zdaniem dał do zrozumienia, że jeśli jednak coś pójdzie nie tak to dowiedzą się o tym właśnie tego dnia. Mimo wszystko miał nadzieję, że ewentualnie za swoim pośrednictwem, a nie nagłówka jakiejś gazety.
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Jest dziś szóstego...będę miał więc czas by przygotować eliksiry, które ułatwią wam zadanie. Przyrządzę eliksiry które sprawią, że krok będzie cichszy, wzrok ostrzejszy, a słowa bardziej przekonujące. To proste receptury, a jednak czynią cuda - wspomniał, chowając jednocześnie i przestając się bawić pozyskanymi składnikami. Na nowo wrócił myślami do całego planu zbierania informacji - Myślałem już nad swoim zadaniem i wstępnie sądzę, że 11 maja podejmę się pozyskania tej mapy - nie powiedział o tym, że mogło mu się nie powieść, lecz tym właśnie oto zdaniem dał do zrozumienia, że jeśli jednak coś pójdzie nie tak to dowiedzą się o tym właśnie tego dnia. Mimo wszystko miał nadzieję, że ewentualnie za swoim pośrednictwem, a nie nagłówka jakiejś gazety.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Valerij Dolohov dnia 14.11.17 22:29, w całości zmieniany 1 raz
Gdyby nie wspólna sprawa, której się oddawali, najprawdopodobniej nigdy ci wszyscy ludzie nie spotkali się w jednym miejscu. Cyneric czuł się jak troll w składzie porcelany pomiędzy dziełami sztuki a mężczyzną wyglądającym na szczególnego indywidualistę. Była też kobieta - której obecność dziwiła go najmocniej - alchemik, chociaż zdolny, to biedny, ktoś, kogo w żaden sposób nie potrafił sklasyfikować i lord Rowle, do którego chyba było mu najbliżej z tych wszystkich zebranych w galerii osobistości. Oczywiście, że go przywitał - tak jak przywitał wszystkich - lecz dystans między nim i resztą odznaczał się grubą kreską zachowawczości. Yaxley nigdy nie mówił za wiele; ostrożny, uważny, analityczny. Te cechy nie pozwalały mu na swobodę w konwersacji, chociaż potrafił mówić pięknie i składnie kiedy chciał - zwykle wszelkie przemówienia zostawiał sobie na sabaty lub inne wzniosłe uroczystości, podczas których musiał chociażby sprawiać pozory lwa salonowego. Nie przepadał za nadmierną atencją, poniekąd czuł się dobrze w tym miejscu - nikt nie zwracał na niego większej uwagi. Jedynie Apollinare, jednakże to było całkowicie oczywiste, wszakże to on nimi dowodził. Musiał zadawać pytania oraz oczekiwać odpowiedzi, rozdzielić zadania, chociaż te wyglądały już na przywłaszczone.
Arystokrata słuchał uważnie każdego, w pamięci notując to, co każdy z nich miał zrobić przed misją, a także w jej trakcie. Ze zdumieniem przyznał sobie w duchu, że nikt nie próbował wydrzeć mu obserwacji strażników z jego propozycji. Ostatecznie uznał to za dobry znak, skinął głową ogółowi, chociaż w największej mierze właśnie Sauveterre, który podsumował wszystko w kilku krótkich zdaniach pojedynczo złożonych. Cyneric uniósł lekko kąciki ust, przez chwilę koncentrując swoją uwagę - i wzrok - na księgach za jego plecami. Intensywnie myślał.
- Byłbym zobowiązany za eliksiry maskujące czy poprawiające wzrok oraz zdolność skradania się. Na kiedy mógłbyś je przyrządzić? - zwrócił się z pytaniem do Valerija. Od jego odpowiedzi wszakże zależało kiedy konkretnie treser mógłby podjąć się swojego zadania. Zdecydowanie wolał je wykonywać z dodatkowymi bonusami niż bez. Nawet jeśli radził sobie z trollami, nie oznaczało to, że z mugolami pójdzie mu równie łatwo. - Ustalimy chociażby zalążek planu czy pójdziemy na żywioł? - spytał tym razem wszystkich, zerkając na każdego z osobna. Yaxley lubił po prostu wiedzieć.
Arystokrata słuchał uważnie każdego, w pamięci notując to, co każdy z nich miał zrobić przed misją, a także w jej trakcie. Ze zdumieniem przyznał sobie w duchu, że nikt nie próbował wydrzeć mu obserwacji strażników z jego propozycji. Ostatecznie uznał to za dobry znak, skinął głową ogółowi, chociaż w największej mierze właśnie Sauveterre, który podsumował wszystko w kilku krótkich zdaniach pojedynczo złożonych. Cyneric uniósł lekko kąciki ust, przez chwilę koncentrując swoją uwagę - i wzrok - na księgach za jego plecami. Intensywnie myślał.
- Byłbym zobowiązany za eliksiry maskujące czy poprawiające wzrok oraz zdolność skradania się. Na kiedy mógłbyś je przyrządzić? - zwrócił się z pytaniem do Valerija. Od jego odpowiedzi wszakże zależało kiedy konkretnie treser mógłby podjąć się swojego zadania. Zdecydowanie wolał je wykonywać z dodatkowymi bonusami niż bez. Nawet jeśli radził sobie z trollami, nie oznaczało to, że z mugolami pójdzie mu równie łatwo. - Ustalimy chociażby zalążek planu czy pójdziemy na żywioł? - spytał tym razem wszystkich, zerkając na każdego z osobna. Yaxley lubił po prostu wiedzieć.
Sanguinem et ferrum potentia immitis.
Zaskakująco łatwo było dokonać podziału obowiązków, obyło się bez wewnętrznych zgrzytów i iskrzących się promyczków nienawiści; doskonale, gdyż Magnus, nie znając zbyt dobrze ludzi, z którymi miał współpracować, tego obawiał się najbardziej. Niesnasek, rozsadzających drużynę od środka i chociaż zdecydowanie wolał pracować sam - nie znosił wypełniania cudzych poleceń - godził się na tą konieczność, dopatrując się w niej rozkazu samego Czarnego Pana. Formalnie nie musiał być liderem, o ile to jego słowo padnie jako ostatnie. Jeśli nie na inteligencję, liczył na rozsądek Rycerzy, każdy z nich wszak pragnął wypełnić słowa Lorda Voldemorta co do joty. Od tego zależało powodzenie misji Śmierciożerców, od tego zależało - nie zamierzał bawić się w dziecinne eufemizmy - także ich własne życie. Mieli powód, by się postarać, a właściwie, by dokonać wszystkiego, co było w ich mocy, by doprowadzić sprawę do końca. Magnusowi przyświecał także własny, egoistyczny interes: pragnął się wybić i zabłysnąć, gdyż chora ambicja poczęła zjadać go od środka. Pożądał wyrazów uznania, chciał się narażać i znaczyć swą sygnaturą mugolskie truchła. Zew krwi odezwał się raz jeszcze, przejmując kontrolę nad magnusowym rozsądkiem; zawsze odznaczał się gorącą głową, lecz póki nie przypłacił jej czymś więcej niż kilkoma siniakami i otarciami, nie zamierzał poddawać tego ścisłej restrykcji.
-Wspaniale, mamy więc plan - rzekł nieco drwiąco, zakładając nogę na nogę, bo gdziekolwiek się znajdował, czuł się królem - dziękuję Valeriju w imieniu wszystkich - skinął głową alchemikowi, mimo wszystko oberwaniec poświęcał czas i cenne ingrediencje, choć - część tych wywarów została sponsorowana z cudzych kieszeni - ja sam obejdę się bez żadnych eliksirów - dodał obojętnie, nie wątpił w swoją wiedzę, ani w możliwości. Jeśli się okaże, że sekretne grymuary przechowują w dziale ksiąg zakazanych, zdoła poruszyć niebo i ziemię (albo rzucić imperiusa?), by zdobyć to, na czym mu zależało.
-Póki nie posiadamy żadnych informacji, nie ustalimy niczego wiążącego - odparł pewnie na pytanie Cynerica - możemy jednak rozważyć kwestie, które nie ulegają wątpliwościom - dodał, wyciągając zza pazuchy srebrną papierośnicę i nonszalancko zapalając papierosa końcem różdżki - przypuszczalnie będziemy musieli wyeliminować strażników, którzy stoją od zewnątrz. Nawet mugole nie są tacy głupi, by nie wyznaczyć ludzi do pilnowania obiektu, na jakim podejrzanie za bardzo im zależy - stwierdził, leniwie zaciągając się tytoniem i wypuszczając z ust obłok dymu - przede wszystkim, musimy zrobić to szybko. Im dłużej rozciągniemy misję w czasie, tym większa szansa, że zakończy się ona naszym niepowodzeniem - zakończył, niemalże wesoło, gasząc niedopałek w podsuniętym mu przez Apollinaire'a kielichu.
-Wspaniale, mamy więc plan - rzekł nieco drwiąco, zakładając nogę na nogę, bo gdziekolwiek się znajdował, czuł się królem - dziękuję Valeriju w imieniu wszystkich - skinął głową alchemikowi, mimo wszystko oberwaniec poświęcał czas i cenne ingrediencje, choć - część tych wywarów została sponsorowana z cudzych kieszeni - ja sam obejdę się bez żadnych eliksirów - dodał obojętnie, nie wątpił w swoją wiedzę, ani w możliwości. Jeśli się okaże, że sekretne grymuary przechowują w dziale ksiąg zakazanych, zdoła poruszyć niebo i ziemię (albo rzucić imperiusa?), by zdobyć to, na czym mu zależało.
-Póki nie posiadamy żadnych informacji, nie ustalimy niczego wiążącego - odparł pewnie na pytanie Cynerica - możemy jednak rozważyć kwestie, które nie ulegają wątpliwościom - dodał, wyciągając zza pazuchy srebrną papierośnicę i nonszalancko zapalając papierosa końcem różdżki - przypuszczalnie będziemy musieli wyeliminować strażników, którzy stoją od zewnątrz. Nawet mugole nie są tacy głupi, by nie wyznaczyć ludzi do pilnowania obiektu, na jakim podejrzanie za bardzo im zależy - stwierdził, leniwie zaciągając się tytoniem i wypuszczając z ust obłok dymu - przede wszystkim, musimy zrobić to szybko. Im dłużej rozciągniemy misję w czasie, tym większa szansa, że zakończy się ona naszym niepowodzeniem - zakończył, niemalże wesoło, gasząc niedopałek w podsuniętym mu przez Apollinaire'a kielichu.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 1 z 2 • 1, 2
Gabinet dyrektora galerii
Szybka odpowiedź