Mała pracownia
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Mała pracownia
Nieduży pokój, specjalnie wydzielony na potrzeby alchemicznych działań Inary, zawiera kilka ustawionych pod ścianą regałów, na których rozstawiono szereg buteleczek, kolorowych fiolek i magicznie zamkniętych ampułek, które zawierały co ważniejsze ingrediencje.
Pod wschodnią ścianą znajduje się kamienny kominek i wklęsłe żłobienie u jego stóp, na którym zazwyczaj był zawieszany kociołek.
Dwa równolegle stojące stoły zawierały większość ziół i pachnących naturą składników oraz rozsypane drobiny kolorowego pyłu. W kącie znajduje sie osobny, okrągły stolik z fotelem, zdobnym kandelabrem, przy którym leżała na wpółotwarta księga, notatnik właściwie, w którym widniały zapiski oraz zgrabne rysunki właścicielki. Proste pióro oraz inkaust ułożone obok pergaminów wyglądały, jakby jeszcze przed chwilą były używane.
To jednak co najbardziej charakterystyczne, to ulotny, chociaż bez problemu wyczuwalny zapach bzu, który wypełniał większość pomieszczeń, w których przebywali państwo Nott.
Pod wschodnią ścianą znajduje się kamienny kominek i wklęsłe żłobienie u jego stóp, na którym zazwyczaj był zawieszany kociołek.
Dwa równolegle stojące stoły zawierały większość ziół i pachnących naturą składników oraz rozsypane drobiny kolorowego pyłu. W kącie znajduje sie osobny, okrągły stolik z fotelem, zdobnym kandelabrem, przy którym leżała na wpółotwarta księga, notatnik właściwie, w którym widniały zapiski oraz zgrabne rysunki właścicielki. Proste pióro oraz inkaust ułożone obok pergaminów wyglądały, jakby jeszcze przed chwilą były używane.
To jednak co najbardziej charakterystyczne, to ulotny, chociaż bez problemu wyczuwalny zapach bzu, który wypełniał większość pomieszczeń, w których przebywali państwo Nott.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Musiało minąć sporo dni zanim przyzwyczaił się do jej subtelnej obecności w murach rezydencji – do tego jedynego w swoim rodzaju, ciepłego światła, pojawiającego się niespodziewanie wśród korytarzy, które przecież znał od dziecka, i które do tej pory zawsze kojarzyły mu się z nieprzeniknionym, przepełnionym dystansem chłodem. Jeszcze do niedawna nie wyobrażał sobie, by mógł kiedykolwiek być tutaj szczęśliwy; z tego samego powodu przez całe życie uciekał przecież poza zamknięte ściany Ashfield Manor, niedoścignionego schronienia szukając najpierw wśród leśnych ostępów Sherwood, później w Hogwarcie, a wreszcie – na zagranicznych, niekończących się rozdrożach. Powrót do domu zawsze sprawiał wrażenie ponownego zamknięcia w sprytnie zakamuflowanym więzieniu, złotej klatce, do której starali się dopasować go ojciec i matka; nie spodziewał się – nie mógł się spodziewać – że ktokolwiek mógłby w prosty sposób przełamać przesiąkające przez pomieszczenia zimno, a jednak Inarze w jakiś sposób się to udało; bez wysiłku, bez sztuczności i, najprawdopodobniej, bez wyraźnej intencji.
Odetchnął powoli, odnajdując cichy spokój w ziołowej woni przemieszanej z lekkim, kwiatowym echem bzu, uśmiechając się mimo woli. – Wiesz doskonale, że zawsze stawiam na ciebie – odpowiedział, tonem nieskażonym przez wymuszone pochlebstwo. Puste komplementy nie były tutaj potrzebne, ani przez moment nie wątpił w jej umiejętności, dostrzegając alchemiczny talent jeszcze w czasach wspólnych wypraw, gdy stopniowo przeradzała się w jego oczach z przemądrzałej szlachcianki, przez nierozwiązaną zagadkę, aż po zaufaną towarzyszkę podróży, którą obdarzał szacunkiem równym temu, który zwykle rezerwował jedynie dla najbliższych współpracowników. Czasami zastanawiał się, gdzie byłaby, gdyby ku ziemi nie ciągnęło ją widmo konwenansów, zniechęcających kobiety do rozwijania naukowej kariery; zdarzało się też, że trochę jej zazdrościł, samemu nie posiadając tej naturalnej zdolności do przeciwstawiania się uprzedzeniom i ignorowania złośliwych głosów; gdyby był równie odważny co ona, zapewne nigdy nie wylądowałby za ministerialnym biurkiem, dobrowolnie odcinając się od wszystkiego, co w życiu kochał najmocniej. Z drugiej strony, gdyby tego nie zrobił, najprawdopodobniej nie pojawiłby się również na pamiętnym Festiwalu Lata i nie odnalazł w trawie zguby, która zaprowadziła go prosto do niej.
Uniósł pytająco brwi, gdy jej ciche słowa zatrzymały się ciepłą mgiełką na jego twarzy, niemal zapominając, po co właściwie zjawił się w pracowni; po raz kolejny wystarczyło jej jedynie kilka sekund, żeby rozgonić zaciemniające jego myśli paranoje, którymi tak naprawdę i tak nie mógł się z nią podzielić, nie chcąc zaciemniać jeszcze bardziej jej przepełnionego marzeniami świata, nawet jeżeli niemożność odsłonięcia przed nią skrywanych głęboko sekretów powodowała u niego fantomowy ból. Nie miał wątpliwości, że bez problemu udałoby jej się ulżyć jego rozterkom, gdyby tylko wiedziała – ale tu kończył się nawet jego przerośnięty egoizm. Drżał na samą myśl, że miałby zrzucić na jej barki jeszcze to, narażając ją na czające się w mroku niebezpieczeństwo. On samodzielnie wybrał dla siebie tę ścieżkę; ona nie. – Jestem tutaj – potwierdził, odsuwając się z ociąganiem, choć nie cofając przy tym ręki, na której zamknęły się palce Inary. Spojrzał w kierunku bulgoczącego kociołka tylko raz, przelotnie; nie rozumiał jednak wysublimowanego, alchemicznego języka i nawet nie próbował udawać, że wiedział, co oznaczają kształty unoszących się nad powierzchnią mikstury obłoków. Tę interpretację pozostawiał w pełni jej. – Wszystko w porządku? – zapytał, nie ignorując dźwięczącej w jej głosie niepewności, lecz nie mając pojęcia, skąd się brała. Czy coś przed nim ukrywała? I dlaczego uciekała spojrzeniem, jakby obawiała się wypowiedzieć kolejne słowa?
Zmarszczył brwi bezwiednie, przekrzywiając lekko głowę i przypatrując się jej rysom, ale te pozostawały dla niego równie nieodgadnione, co barwy malujące się zburzonej powierzchni eliksiru. – Mogę ci jakoś pomóc? – dodał jeszcze po chwili, ruchem głowy wskazując na pracownię, być może odruchowo chcąc skierować jej myśli w kierunku znajomym i przyjaznym. Nie popędzał jej przy tym, cierpliwie czekając, aż złoży rozbiegane myśli w całość, ukrywając własny, tlący się pod warstewką opanowania niepokój, spychający kreujące się w głowie scenariusze na najgorsze możliwe tory. Czy stało się coś złego? W takich chwilach żałował, że nie opanował jeszcze sztuki odczytywania cudzych myśli.
Odetchnął powoli, odnajdując cichy spokój w ziołowej woni przemieszanej z lekkim, kwiatowym echem bzu, uśmiechając się mimo woli. – Wiesz doskonale, że zawsze stawiam na ciebie – odpowiedział, tonem nieskażonym przez wymuszone pochlebstwo. Puste komplementy nie były tutaj potrzebne, ani przez moment nie wątpił w jej umiejętności, dostrzegając alchemiczny talent jeszcze w czasach wspólnych wypraw, gdy stopniowo przeradzała się w jego oczach z przemądrzałej szlachcianki, przez nierozwiązaną zagadkę, aż po zaufaną towarzyszkę podróży, którą obdarzał szacunkiem równym temu, który zwykle rezerwował jedynie dla najbliższych współpracowników. Czasami zastanawiał się, gdzie byłaby, gdyby ku ziemi nie ciągnęło ją widmo konwenansów, zniechęcających kobiety do rozwijania naukowej kariery; zdarzało się też, że trochę jej zazdrościł, samemu nie posiadając tej naturalnej zdolności do przeciwstawiania się uprzedzeniom i ignorowania złośliwych głosów; gdyby był równie odważny co ona, zapewne nigdy nie wylądowałby za ministerialnym biurkiem, dobrowolnie odcinając się od wszystkiego, co w życiu kochał najmocniej. Z drugiej strony, gdyby tego nie zrobił, najprawdopodobniej nie pojawiłby się również na pamiętnym Festiwalu Lata i nie odnalazł w trawie zguby, która zaprowadziła go prosto do niej.
Uniósł pytająco brwi, gdy jej ciche słowa zatrzymały się ciepłą mgiełką na jego twarzy, niemal zapominając, po co właściwie zjawił się w pracowni; po raz kolejny wystarczyło jej jedynie kilka sekund, żeby rozgonić zaciemniające jego myśli paranoje, którymi tak naprawdę i tak nie mógł się z nią podzielić, nie chcąc zaciemniać jeszcze bardziej jej przepełnionego marzeniami świata, nawet jeżeli niemożność odsłonięcia przed nią skrywanych głęboko sekretów powodowała u niego fantomowy ból. Nie miał wątpliwości, że bez problemu udałoby jej się ulżyć jego rozterkom, gdyby tylko wiedziała – ale tu kończył się nawet jego przerośnięty egoizm. Drżał na samą myśl, że miałby zrzucić na jej barki jeszcze to, narażając ją na czające się w mroku niebezpieczeństwo. On samodzielnie wybrał dla siebie tę ścieżkę; ona nie. – Jestem tutaj – potwierdził, odsuwając się z ociąganiem, choć nie cofając przy tym ręki, na której zamknęły się palce Inary. Spojrzał w kierunku bulgoczącego kociołka tylko raz, przelotnie; nie rozumiał jednak wysublimowanego, alchemicznego języka i nawet nie próbował udawać, że wiedział, co oznaczają kształty unoszących się nad powierzchnią mikstury obłoków. Tę interpretację pozostawiał w pełni jej. – Wszystko w porządku? – zapytał, nie ignorując dźwięczącej w jej głosie niepewności, lecz nie mając pojęcia, skąd się brała. Czy coś przed nim ukrywała? I dlaczego uciekała spojrzeniem, jakby obawiała się wypowiedzieć kolejne słowa?
Zmarszczył brwi bezwiednie, przekrzywiając lekko głowę i przypatrując się jej rysom, ale te pozostawały dla niego równie nieodgadnione, co barwy malujące się zburzonej powierzchni eliksiru. – Mogę ci jakoś pomóc? – dodał jeszcze po chwili, ruchem głowy wskazując na pracownię, być może odruchowo chcąc skierować jej myśli w kierunku znajomym i przyjaznym. Nie popędzał jej przy tym, cierpliwie czekając, aż złoży rozbiegane myśli w całość, ukrywając własny, tlący się pod warstewką opanowania niepokój, spychający kreujące się w głowie scenariusze na najgorsze możliwe tory. Czy stało się coś złego? W takich chwilach żałował, że nie opanował jeszcze sztuki odczytywania cudzych myśli.
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
W wyobraźni mówiła już wiele razy. Odtwarzała obraz jego sylwetki, wpatrującego się w jej twarz w wyczekiwaniu. Ale mimo licznych, myślnych prób, nie potrafiła zdecydować się na reakcje, jaka miała otrzymać. Czy w źrenicach odnajdzie odbicie jej własnego niepokoju? Czy zechce się wycofać? Oderwać od obowiązku, który pojawił się wraz z nią? Nieustanna gonitwa myśli nie ułatwiała rozproszenia lęku, z którym przecież sama próbowała sobie najpierw poradzić. Zamiennie z plącząca język radością. Nosiła cząstkę Percivala już nie tylko w sercu, ale i pod sercem.
Pamiętała doskonale co jej obiecał, a mimo to wciąż wracała wartko do niepokojącego głosiku w głowie, że oto przywiązała go do siebie. Ta sama wolność, o którą zabiegała, ta sama pociągająca i jego.
Tylko... ściany dworku nie zamknęły jej. Nie wbiły w chłodną zieleń korytarzy, odcinając od żywiołu, który podczas jazdy konnej plątał jej włosy i smagał policzki. I sam był oddechem, który wracał siły. Nie, był siłą, nawet jeśli cienie próbowały zepchnąć go w otchłań. Dziwne zjawisko. Symboliczne, ale realne, chociaż nieuchwytne dla uporczywych obserwatorów. Nie, gdy patrzyło się przez klatkę stereotypów i naleciałości. Jej własna spostrzegawczość bywała bronią obusieczną. Wrażliwa na uczuciowe zmiany, które wychwytywała z mimicznych zmian, ze zmiany tańczących świateł w źrenicach, w drgnieniu warg. jednocześnie nie odgadując ich przyczyny, źródła, które chowało się gdzieś na granicy milczenia.
Swoją przestrzeń ulokowała jednocześnie w miejscu i czasie. Wystarczyła jego obecność, by szarości nabrały barw, a dygoczące cienie umykały przed blaskiem. Nawet tu w pracowni, małym królestwie, które oddawało jej oddech, pachniało inaczej, gdy był obok. Wonie ziół intensyfikowały te najprzyjemniejsze tony, a powietrze drgało, poruszone pewnym krokiem - To dobrze - odezwała się cicho, czując ciepłą falę, która poruszyła ustami. Przygryzła dolna wargę, chowając lekki uśmiech, który leniwie szukał rozjaśnienia.
Był tutaj. Nie znała tajemnicy, która niezmiennie zaskakiwała jej własną reakcją. Wystarczyło, ze był w pobliżu, a odzywała się cała gama uczuć doznań, które wytrącały ją ze spokoju. Serce gubiło rytm, oddech umykał szybciej, a język plątał słowa, które w myślach wypowiadała tak pewnie. Zapach, dotyk, słowa i spojrzenie, a Inara poddawała się tajemniczej aurze, niby rzucanemu raz za razem zaklęciu. A w tych przecież był szalenie zdolny. Widziała na co było go stać kiedyś. Dziś prezentował sobą poziom, którego wielu mogło pozazdrościć. I świadczyło o tym choćby zwycięstwo w klubie pojedynków. I ten sam, w całej rzeszy arystokratycznych świateł - wybrał ją.
- Jesteś - powtórzyła na wydechu, tym razem podnosząc spojrzenie wyżej. Zmarszczyła brwi dostrzegając niewyraźny ślad na męskim czole - Wszystko w porządku? - zamrugała i uniosła wolną dłoń do góry, palcami muskając miejsce po uderzeniu. W tym samym niemal momencie, słysząc odbicie swojego pytania ku sobie. Przez uderzenie serca, trwała gdzieś pomiędzy. Alchemiczna czujność podpowiadała, że eliksir, który warzyła wchodził w etap niezbyt przewidywalny. A mimo to, pytanie dźwięczało w jej uszach, odbijając się od niepokoju i tysiąca scenariuszy, które prowadziła do tej pory. Wszystkie pod tytułem "Jak powiedzieć" - Uhm - oderwała dłoń od czoła i puściła luźno, wzdłuż ciała. palce drugiej ręki wciąż trwały w ujęciu męskiej dłoni. Była ciepła, cieplejsza niż jej własna, drobniejsza, bledsza - Ja... - w krtani zacisnęła się niewidzialna pętla, a na policzki - była tego pewna - wdarł się zdradziecki szkarłat, różny od rumieńców otrzymanych od parującego kociołka.
Zamiast mówić dalej, odwróciła się i pociągnęła Percivala za sobą, stawiając dziwnie drżące kroki w kierunku kociołka, który dziwnie drgał nad ogniem. Para wirowała przy samych brzegach, tworząc bielący się wir - Tego eliksir nie przewidywał - mruknęła cicho, starając się opanować drżenie w głosie. Odetchnęła. Był tutaj. I nie mogła dłużnej unikać odpowiedzi. Odwróciła się ponownie w stronę Łowcy najpierw podnosząc wzrok, do zielonych oczu - Chciałam ci powiedzieć wcześniej, ale... uhm - serce wcale nie pomagało, wygrywając dziwną, przyspieszoną melodię. Zaciskane do tej pory dłoń Percivala, powoli przysunęła bliżej siebie. Czuła się zanurzona w niezręczności, ale zanim umknęła przed postanowieniem, ułożyła męską dłoń na swoim brzuchu, przy łonie. W tym samym momencie, oparła głowę i pierś Łowcy, pozwalając by kilka ciemnych pasm przysłoniło jej policzki - Jestem w ciąży - dźwięk jej własnych słów rozdzwonił się w głowie, odbierając oddech, który zatańczył w płucach, nie odnajdując ujścia. Nie podniosła się, trwając w pozycji, którą wybrała, zapominając nawet o drżeniu, które szarpnęło ciałem i dosyć wyraźnym bulgotaniem w kociołku.
Pamiętała doskonale co jej obiecał, a mimo to wciąż wracała wartko do niepokojącego głosiku w głowie, że oto przywiązała go do siebie. Ta sama wolność, o którą zabiegała, ta sama pociągająca i jego.
Tylko... ściany dworku nie zamknęły jej. Nie wbiły w chłodną zieleń korytarzy, odcinając od żywiołu, który podczas jazdy konnej plątał jej włosy i smagał policzki. I sam był oddechem, który wracał siły. Nie, był siłą, nawet jeśli cienie próbowały zepchnąć go w otchłań. Dziwne zjawisko. Symboliczne, ale realne, chociaż nieuchwytne dla uporczywych obserwatorów. Nie, gdy patrzyło się przez klatkę stereotypów i naleciałości. Jej własna spostrzegawczość bywała bronią obusieczną. Wrażliwa na uczuciowe zmiany, które wychwytywała z mimicznych zmian, ze zmiany tańczących świateł w źrenicach, w drgnieniu warg. jednocześnie nie odgadując ich przyczyny, źródła, które chowało się gdzieś na granicy milczenia.
Swoją przestrzeń ulokowała jednocześnie w miejscu i czasie. Wystarczyła jego obecność, by szarości nabrały barw, a dygoczące cienie umykały przed blaskiem. Nawet tu w pracowni, małym królestwie, które oddawało jej oddech, pachniało inaczej, gdy był obok. Wonie ziół intensyfikowały te najprzyjemniejsze tony, a powietrze drgało, poruszone pewnym krokiem - To dobrze - odezwała się cicho, czując ciepłą falę, która poruszyła ustami. Przygryzła dolna wargę, chowając lekki uśmiech, który leniwie szukał rozjaśnienia.
Był tutaj. Nie znała tajemnicy, która niezmiennie zaskakiwała jej własną reakcją. Wystarczyło, ze był w pobliżu, a odzywała się cała gama uczuć doznań, które wytrącały ją ze spokoju. Serce gubiło rytm, oddech umykał szybciej, a język plątał słowa, które w myślach wypowiadała tak pewnie. Zapach, dotyk, słowa i spojrzenie, a Inara poddawała się tajemniczej aurze, niby rzucanemu raz za razem zaklęciu. A w tych przecież był szalenie zdolny. Widziała na co było go stać kiedyś. Dziś prezentował sobą poziom, którego wielu mogło pozazdrościć. I świadczyło o tym choćby zwycięstwo w klubie pojedynków. I ten sam, w całej rzeszy arystokratycznych świateł - wybrał ją.
- Jesteś - powtórzyła na wydechu, tym razem podnosząc spojrzenie wyżej. Zmarszczyła brwi dostrzegając niewyraźny ślad na męskim czole - Wszystko w porządku? - zamrugała i uniosła wolną dłoń do góry, palcami muskając miejsce po uderzeniu. W tym samym niemal momencie, słysząc odbicie swojego pytania ku sobie. Przez uderzenie serca, trwała gdzieś pomiędzy. Alchemiczna czujność podpowiadała, że eliksir, który warzyła wchodził w etap niezbyt przewidywalny. A mimo to, pytanie dźwięczało w jej uszach, odbijając się od niepokoju i tysiąca scenariuszy, które prowadziła do tej pory. Wszystkie pod tytułem "Jak powiedzieć" - Uhm - oderwała dłoń od czoła i puściła luźno, wzdłuż ciała. palce drugiej ręki wciąż trwały w ujęciu męskiej dłoni. Była ciepła, cieplejsza niż jej własna, drobniejsza, bledsza - Ja... - w krtani zacisnęła się niewidzialna pętla, a na policzki - była tego pewna - wdarł się zdradziecki szkarłat, różny od rumieńców otrzymanych od parującego kociołka.
Zamiast mówić dalej, odwróciła się i pociągnęła Percivala za sobą, stawiając dziwnie drżące kroki w kierunku kociołka, który dziwnie drgał nad ogniem. Para wirowała przy samych brzegach, tworząc bielący się wir - Tego eliksir nie przewidywał - mruknęła cicho, starając się opanować drżenie w głosie. Odetchnęła. Był tutaj. I nie mogła dłużnej unikać odpowiedzi. Odwróciła się ponownie w stronę Łowcy najpierw podnosząc wzrok, do zielonych oczu - Chciałam ci powiedzieć wcześniej, ale... uhm - serce wcale nie pomagało, wygrywając dziwną, przyspieszoną melodię. Zaciskane do tej pory dłoń Percivala, powoli przysunęła bliżej siebie. Czuła się zanurzona w niezręczności, ale zanim umknęła przed postanowieniem, ułożyła męską dłoń na swoim brzuchu, przy łonie. W tym samym momencie, oparła głowę i pierś Łowcy, pozwalając by kilka ciemnych pasm przysłoniło jej policzki - Jestem w ciąży - dźwięk jej własnych słów rozdzwonił się w głowie, odbierając oddech, który zatańczył w płucach, nie odnajdując ujścia. Nie podniosła się, trwając w pozycji, którą wybrała, zapominając nawet o drżeniu, które szarpnęło ciałem i dosyć wyraźnym bulgotaniem w kociołku.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Nie rozumiał zdenerwowania, które zdawało się narastać między nimi z każdą sekundą – niewypowiedzianego, prawie fantomowego, którym podszyte były urwane już na samym początku zdania Inary. Tak bardzo do niej niepodobne; nie był przyzwyczajony do oglądania jej w tym stanie dziwnego rozedrgania, na co dzień widząc ją raczej z wysoko uniesioną głową i błąkającym się po wargach uśmiechem, z godną podziwu odwagą stawiającą czoła otaczającemu ją światu. A chociaż mijające miesiące, w czasie których coraz lepiej poznawali się nawzajem, pozwoliły mu na łatwiejsze odczytywanie włożonych między wiersze niedopowiedzeń, to tym razem nie potrafił wyłuskać prawdy ze sposobu, w jaki na niego patrzyła – z niepewnością, nadzieją, cichą obawą? Zmarszczył brwi, otwierając usta, żeby zadać pytanie, ale żadne z tych, które tłoczyły się na jego języku, nie przecięło powietrza; być może – w pewnym sensie – i on się obawiał, ogarnięty paranoją, że odpowiedź mogłaby zaburzyć ten delikatny stan cudownej, ale kruchej harmonii, w której wciąż zdawali się tkwić, mimo rzucanych w ich stronę wyzwań. Co, jeśli próbowała zapytać go o Rycerzy? Nie, nie mogła o tym wiedzieć; był przecież ostrożny, robił co mógł, by trzymać ją z daleka od niebezpieczeństw zewnętrznego świata, nawet jeżeli wiedział, że na dłuższą metę były to starania skazane na porażkę. Jeżeli jednak to, co miała do powiedzenia, nie było niczym złym – to dlaczego uparcie krążyła wokół sedna, skazując go na kolejne sekundy nieznośnej bitwy z własnymi myślami?
Miał ochotę zaprotestować, gdy się od niego odwróciła, ale po raz kolejny słowa nie odnalazły drogi na jego usta – zupełnie, jakby się obawiał, że jeżeli przerwie milczenie, to już nigdy nie usłyszy zakończenia wypływających z ust Inary zdań. Czekał więc, posłusznie podążając za nią do kociołka, ale nawet nie spoglądając na powierzchnię eliksiru; zapomniał o jego istnieniu, tak samo, jak przestał zwracać uwagę na unoszący się w powietrzu zapach ziół, w nicość odsuwając powód, dla którego właściwie pojawił się w pracowni. Jej odbite echem pytanie również pozostało bez odpowiedzi, bo nie chciał opowiadać teraz o drzwiach, które należało obarczyć winą za rozlewający się wzdłuż skroni siniec; nie wyobrażał sobie kwestii mniej istotnej niż to, zwłaszcza, gdy jego umysł usłużnie podsuwał mu kolejne powody do podsycania wewnętrznej agonii strachów, które znajdowały się tam zawsze, ale zazwyczaj tkwiły posłusznie w niegroźnym uśpieniu. Co, jeżeli była chora? Albo jeżeli stało się coś złego? Co, jeśli musiała wyjechać, zniknąć z jego życia – lub sama postanowiła to zrobić, po kilku miesiącach dochodząc do wniosku, że jednak nie takiej rzeczywistości chciała?
Pogrążony we własnych myślach, nie od razu zrozumiał gest, który wykonała, zbliżając jego dłoń do własnego brzucha, więc po prostu znów bezgłośnie otworzył usta, nie wokalizując plączącego się na nich pytania, a zamiast tego posyłając jej spojrzenie pełne zupełnej dezorientacji i zagubienia. Nie znalazł jednak odpowiedzi w jej ciemnych oczach, które ukryła, opierając się o jego klatkę piersiową – wyjaśnienie przyszło sekundę później, w postaci cichych słów, które sprawiły, że nagle stał się wdzięczny, że na niego nie patrzyła – bo był pewien, że wszystkie myśli, które przez ostatnią minutę krążyły po jego głowie, w jednej sekundzie przesiąkły prosto do rysów twarzy, przemykając przez nią wielobarwną mozaiką emocji. Chyba na chwilę przestał oddychać – ale nie był pewien, skupiony na tych kilku dźwięczących mu w uszach sylabach, których znaczenia – mimo ich oczywistości – nie był w stanie od razu zrozumieć.
Dziwne, nie powinien chyba być zaskoczony; czy wydanie na świat dziecka nie było w końcu jego główną powinnością, wokół której kręciło się całe arystokratyczne wychowanie? Wiedział przecież, że prędzej czy później to nastąpi – nigdy jednak nie rozpatrywał tego w kategoriach realnych, żywych, nasiąkniętych codziennością tak bardzo; Inara stała przecież tuż obok niego, drżąc lekko przy jego klatce piersiowej – nie była postacią z obrazu ani nazwiskiem na pergaminie, i nienarodzone jeszcze (ale już istniejące) dziecko również nie miało nim być. Miało mieć jej oczy i kości policzkowe, albo jego spojrzenie, miało polegać na nim przez wiele lat swojego życia, i nie mógł uwierzyć, że nie wiedział tego wcześniej, ale stojąc w dusznej pracowni był przekonany, że czarodziejski świat nie krył w sobie już bardziej przerażających rzeczy, niż ta jedna, prosta świadomość.
Kotłujące się w jego klatce piersiowej emocje nie pozwoliły mu jeszcze na złożenie w sensowną całość pourywanych zdań, ale podejrzewał, że Inara czekała na jakąś reakcję z jego strony – był w stanie jednak wyłożyć swoje uczucia jedynie w stanie surowym i nieobrobionym, biorąc obie jej dłonie we własne i składając pocałunek na każdym z drobnych palców, przez cały czas spojrzeniem szukając jej oczu. Jesteś pewna?, chciał zapytać, ale nie potrzebował, bo wyraz jej twarzy potwierdzał, że tak, była; nachylił się więc, kolejny pocałunek składając na jej czole. – Jesteście zdrowi? – zapytał szeptem, głosem szorstkim i zachrypniętym. – Oboje? – Potrzebował to od niej usłyszeć. Potrzebował wiedzieć, że wszystko naprawdę było w porządku.
Wielkie gesty nigdy nie były jego znakiem rozpoznawczym, ale przez chwilę pozwalał jeszcze emocjom rządzić swoimi czynami; to one ugięły jego kolana, sprawiając, że w następnej chwili klęknął na twardej, drewnianej podłodze, opierając czoło dokładnie w miejscu, w którym wcześniej znajdowała się jego dłoń – zupełnie, jakby spodziewał się, że w ten sposób usłyszy cichy łomot maleńkiego serca, choć tak naprawdę słyszał tylko swój własny.
Miał ochotę zaprotestować, gdy się od niego odwróciła, ale po raz kolejny słowa nie odnalazły drogi na jego usta – zupełnie, jakby się obawiał, że jeżeli przerwie milczenie, to już nigdy nie usłyszy zakończenia wypływających z ust Inary zdań. Czekał więc, posłusznie podążając za nią do kociołka, ale nawet nie spoglądając na powierzchnię eliksiru; zapomniał o jego istnieniu, tak samo, jak przestał zwracać uwagę na unoszący się w powietrzu zapach ziół, w nicość odsuwając powód, dla którego właściwie pojawił się w pracowni. Jej odbite echem pytanie również pozostało bez odpowiedzi, bo nie chciał opowiadać teraz o drzwiach, które należało obarczyć winą za rozlewający się wzdłuż skroni siniec; nie wyobrażał sobie kwestii mniej istotnej niż to, zwłaszcza, gdy jego umysł usłużnie podsuwał mu kolejne powody do podsycania wewnętrznej agonii strachów, które znajdowały się tam zawsze, ale zazwyczaj tkwiły posłusznie w niegroźnym uśpieniu. Co, jeżeli była chora? Albo jeżeli stało się coś złego? Co, jeśli musiała wyjechać, zniknąć z jego życia – lub sama postanowiła to zrobić, po kilku miesiącach dochodząc do wniosku, że jednak nie takiej rzeczywistości chciała?
Pogrążony we własnych myślach, nie od razu zrozumiał gest, który wykonała, zbliżając jego dłoń do własnego brzucha, więc po prostu znów bezgłośnie otworzył usta, nie wokalizując plączącego się na nich pytania, a zamiast tego posyłając jej spojrzenie pełne zupełnej dezorientacji i zagubienia. Nie znalazł jednak odpowiedzi w jej ciemnych oczach, które ukryła, opierając się o jego klatkę piersiową – wyjaśnienie przyszło sekundę później, w postaci cichych słów, które sprawiły, że nagle stał się wdzięczny, że na niego nie patrzyła – bo był pewien, że wszystkie myśli, które przez ostatnią minutę krążyły po jego głowie, w jednej sekundzie przesiąkły prosto do rysów twarzy, przemykając przez nią wielobarwną mozaiką emocji. Chyba na chwilę przestał oddychać – ale nie był pewien, skupiony na tych kilku dźwięczących mu w uszach sylabach, których znaczenia – mimo ich oczywistości – nie był w stanie od razu zrozumieć.
Dziwne, nie powinien chyba być zaskoczony; czy wydanie na świat dziecka nie było w końcu jego główną powinnością, wokół której kręciło się całe arystokratyczne wychowanie? Wiedział przecież, że prędzej czy później to nastąpi – nigdy jednak nie rozpatrywał tego w kategoriach realnych, żywych, nasiąkniętych codziennością tak bardzo; Inara stała przecież tuż obok niego, drżąc lekko przy jego klatce piersiowej – nie była postacią z obrazu ani nazwiskiem na pergaminie, i nienarodzone jeszcze (ale już istniejące) dziecko również nie miało nim być. Miało mieć jej oczy i kości policzkowe, albo jego spojrzenie, miało polegać na nim przez wiele lat swojego życia, i nie mógł uwierzyć, że nie wiedział tego wcześniej, ale stojąc w dusznej pracowni był przekonany, że czarodziejski świat nie krył w sobie już bardziej przerażających rzeczy, niż ta jedna, prosta świadomość.
Kotłujące się w jego klatce piersiowej emocje nie pozwoliły mu jeszcze na złożenie w sensowną całość pourywanych zdań, ale podejrzewał, że Inara czekała na jakąś reakcję z jego strony – był w stanie jednak wyłożyć swoje uczucia jedynie w stanie surowym i nieobrobionym, biorąc obie jej dłonie we własne i składając pocałunek na każdym z drobnych palców, przez cały czas spojrzeniem szukając jej oczu. Jesteś pewna?, chciał zapytać, ale nie potrzebował, bo wyraz jej twarzy potwierdzał, że tak, była; nachylił się więc, kolejny pocałunek składając na jej czole. – Jesteście zdrowi? – zapytał szeptem, głosem szorstkim i zachrypniętym. – Oboje? – Potrzebował to od niej usłyszeć. Potrzebował wiedzieć, że wszystko naprawdę było w porządku.
Wielkie gesty nigdy nie były jego znakiem rozpoznawczym, ale przez chwilę pozwalał jeszcze emocjom rządzić swoimi czynami; to one ugięły jego kolana, sprawiając, że w następnej chwili klęknął na twardej, drewnianej podłodze, opierając czoło dokładnie w miejscu, w którym wcześniej znajdowała się jego dłoń – zupełnie, jakby spodziewał się, że w ten sposób usłyszy cichy łomot maleńkiego serca, choć tak naprawdę słyszał tylko swój własny.
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Tak prosto było przypomnieć sobie o pokrętności czasu. Zwalniał wedle uznania i przyspieszał w tak niejednorodnych momentach, że wystarczyło dla pogubienia prowadzonej ścieżki. Te wszystkie, najczystsze chwile, które skraplały wspomnienia w uśmiechu, w poruszeniu rzęs, falujących jak motyle skrzydło, w źrenicy rozszerzonej świtałem, którego nie rejestrowało wcale oko. Te wszystkie krótkie zwarcia, gdzie spotykał się ze sobą czas, serce i on, wprawiały w drżenie linie upływającej rzeczywistości, niczym poruszone nici pajęcze, membrana, która przyciągała do siebie źródło. Z pozoru bez znaczenia, kreślone od nowa linie, prowadzące w zupełnie innym kierunku, niż przewidywał los. Jak znaleziony w trawie, błękitny wisiorek. Jak rysowany na piasku rysunek, jak upadek na łyżwach. Jak list wysłany w pospiechu z nowiną, której jeszcze znać nie powinna. Proste słowa, malowane w powietrzu pierwszy raz i raz pierwszy słyszane. Wszystko to razem zbierało obraz dwóch zagubionych dusz, które obok siebie odnalazły spokój, odnajdując siebie samych. Co zmieniło się tym razem?
Coraz częściej nie panowała nad własnymi emocjami, które w ostatnim czasie tak łatwo ulegały zmianom. Wahania przekładały się i na humor i na samopoczucie, wywracając nie jeden poranek do góry nogami i denerwując sie choćby tylko dlatego, że nie zdążyła ukraść pożegnalnego pocałunku, gdy Percy musiał wyjść dużo wcześniej, niż zwykle. Drobnostki, które ze zmianami ciała, wysyłały jej sygnały o zmianie, która nastąpiła w niej samej. A właściwie, że swoją miłość miała dzielić na dwoje. I tak jak na samym początku, z niepokojem (przerażeniem?) przyjmowała rosnące w sercu uczucie, przed którym nie potrafiła ani zapanować, ani uciec, tak teraz czuła podobne, niewytłumaczalne i niekontrolowane drgania w piersi, nie pozwalające jej usidlić myśli w spokoju. I źródłem znowu miał być on. Odpowiedź i początek, przed którym nieświadomie, w nieuchwytnym, trudnym do jednoznacznego sklasyfikowania lęku - umykała. Nie tylko w przedłużającym się milczeniu, kryjąc nieco zbyt długo maleńką jeszcze tajemnicę, która rosła pod jej sercem.
Dezorientacja i odbicie jej własnego niepokoju, który odczytywała z twarzy Percivala, nie ułatwiały rozwiązania splątanego niepewnością języka. Nie mógł zrozumieć, co chowała w umyśle, a niewiedza potrafiła podsuwać obrazy, które nijak nie łączyły się z prawdą. Powinna to wiedzieć, a mimo to krążyła wokół własnych i jego słów, jakby badała grunt, który - przecież już znała. Różniła sie tylko natura tajemnicy, z którą przychodziła. Jak miała dać ja odkryć samej nie będąc pewną jej prawdziwego znaczenia?
Bliskość, jaką wywołała i tych kilka niepewnych, chociaż nieskończenie przedłużających się sekund, gdy układała czoło na piersi Łowcy, gdy znaczyła miejsce przy brzuchu jego palcami, nagrodziła ją cichą, ledwie uchwytną chwilą oddechu. Ciepło bijące od męskiego ciała przypominało o bezpieczeństwie, które ofiarował i pewności, że rzeczywiście był z nią. Słowa, które wypowiedziała, odbiły się w ciasnej przestrzeni między nimi, ale odnajdując drogę do celu. Kilka nieruchomych sekund, które zamarły nie tylko z ciałem, ale nierównym biciem w piersi, ruszyło pospiesznie ponownie, dopiero gdy wyczuła poruszenie dłoni, zamykających jej własne w pewnym, chociaż wyjątkowo delikatnym uścisku. Podniosła głowę, początkowo tylko odrobinę, dając szansę, by ciepły oddech i dotyk warg naznaczył każdy z jej palców.
Ściana emocjonalnej burzy, która do tej pory tak mocno trzymała ją w okowach, rozlała się przez ciało, odkrywając każdy, poruszony zakamarek serca, wprawiając w tym większe drganie, gdy uniosła wzrok, odnajdując i dając sie odnaleźć męskiemu spojrzeniu. Tam, niepokój rozbił się, rozpadając szklany lęk, który otaczał do tej pory. Nie zniknął, zepchnięty nadzieją i czystym potwierdzeniem, że wciąż jej chciał. Że chciał ich - Tak - przymknęła czarne rzęsy, gdy pocałunek tym razem naznaczył czoło - tak - powtórzyła jak echo i otworzyła powieki, raz jeszcze postanawiając utonąć w jadeitowej toni percivalowych źrenic. Nie na długo.
Drgnęła, gdy opadła sylwetka, która do tej pory spoglądała na nią z góry, do której tak często stawała na palcach, by stęskniona sięgnąć ust własnymi lub zamknąć niepotrzebnie wypowiadane słowo. Dłonie posłusznie podążyły za ciałem i męzczyzną, który teraz przy niej klęczał. Z cichym westchnieniem przyjęła dotyk tuż przy sobie oscylujący w miejscu, gdzie zaczynało bić nowe serce. Pochyliła się lekko sama z jedna ręką opartą na męskim karku, drugą powoli zaplataną w jego ciemne włosy. Na kilka uderzeń serca trwała w tym niecodziennym ujęciu, dając ujście rozpraszanym cieniom, które tyle czasu zaścielały jej umysł. Oddychała ciepłem, siłą, którą otrzymywała z każdym oddechem. Dopiero po chwili dłonie przesunęła wzdłuż szyi, zatrzymując je przy szczęce, odsuwając ukryte do tej pory oblicze, tylko po to, by odnajdując w końcu spojrzenie Percivala, samej opaść niżej, zakładając ramiona na męskie barki, a kolanami oprzeć się o jego uda. Wystarczająco, by znaleźć właściwe oparcie i zatrzymać twarz tuż przy Łowcy, odbijając swój oddech od jego własnego - Tęskniliśmy.
Coraz częściej nie panowała nad własnymi emocjami, które w ostatnim czasie tak łatwo ulegały zmianom. Wahania przekładały się i na humor i na samopoczucie, wywracając nie jeden poranek do góry nogami i denerwując sie choćby tylko dlatego, że nie zdążyła ukraść pożegnalnego pocałunku, gdy Percy musiał wyjść dużo wcześniej, niż zwykle. Drobnostki, które ze zmianami ciała, wysyłały jej sygnały o zmianie, która nastąpiła w niej samej. A właściwie, że swoją miłość miała dzielić na dwoje. I tak jak na samym początku, z niepokojem (przerażeniem?) przyjmowała rosnące w sercu uczucie, przed którym nie potrafiła ani zapanować, ani uciec, tak teraz czuła podobne, niewytłumaczalne i niekontrolowane drgania w piersi, nie pozwalające jej usidlić myśli w spokoju. I źródłem znowu miał być on. Odpowiedź i początek, przed którym nieświadomie, w nieuchwytnym, trudnym do jednoznacznego sklasyfikowania lęku - umykała. Nie tylko w przedłużającym się milczeniu, kryjąc nieco zbyt długo maleńką jeszcze tajemnicę, która rosła pod jej sercem.
Dezorientacja i odbicie jej własnego niepokoju, który odczytywała z twarzy Percivala, nie ułatwiały rozwiązania splątanego niepewnością języka. Nie mógł zrozumieć, co chowała w umyśle, a niewiedza potrafiła podsuwać obrazy, które nijak nie łączyły się z prawdą. Powinna to wiedzieć, a mimo to krążyła wokół własnych i jego słów, jakby badała grunt, który - przecież już znała. Różniła sie tylko natura tajemnicy, z którą przychodziła. Jak miała dać ja odkryć samej nie będąc pewną jej prawdziwego znaczenia?
Bliskość, jaką wywołała i tych kilka niepewnych, chociaż nieskończenie przedłużających się sekund, gdy układała czoło na piersi Łowcy, gdy znaczyła miejsce przy brzuchu jego palcami, nagrodziła ją cichą, ledwie uchwytną chwilą oddechu. Ciepło bijące od męskiego ciała przypominało o bezpieczeństwie, które ofiarował i pewności, że rzeczywiście był z nią. Słowa, które wypowiedziała, odbiły się w ciasnej przestrzeni między nimi, ale odnajdując drogę do celu. Kilka nieruchomych sekund, które zamarły nie tylko z ciałem, ale nierównym biciem w piersi, ruszyło pospiesznie ponownie, dopiero gdy wyczuła poruszenie dłoni, zamykających jej własne w pewnym, chociaż wyjątkowo delikatnym uścisku. Podniosła głowę, początkowo tylko odrobinę, dając szansę, by ciepły oddech i dotyk warg naznaczył każdy z jej palców.
Ściana emocjonalnej burzy, która do tej pory tak mocno trzymała ją w okowach, rozlała się przez ciało, odkrywając każdy, poruszony zakamarek serca, wprawiając w tym większe drganie, gdy uniosła wzrok, odnajdując i dając sie odnaleźć męskiemu spojrzeniu. Tam, niepokój rozbił się, rozpadając szklany lęk, który otaczał do tej pory. Nie zniknął, zepchnięty nadzieją i czystym potwierdzeniem, że wciąż jej chciał. Że chciał ich - Tak - przymknęła czarne rzęsy, gdy pocałunek tym razem naznaczył czoło - tak - powtórzyła jak echo i otworzyła powieki, raz jeszcze postanawiając utonąć w jadeitowej toni percivalowych źrenic. Nie na długo.
Drgnęła, gdy opadła sylwetka, która do tej pory spoglądała na nią z góry, do której tak często stawała na palcach, by stęskniona sięgnąć ust własnymi lub zamknąć niepotrzebnie wypowiadane słowo. Dłonie posłusznie podążyły za ciałem i męzczyzną, który teraz przy niej klęczał. Z cichym westchnieniem przyjęła dotyk tuż przy sobie oscylujący w miejscu, gdzie zaczynało bić nowe serce. Pochyliła się lekko sama z jedna ręką opartą na męskim karku, drugą powoli zaplataną w jego ciemne włosy. Na kilka uderzeń serca trwała w tym niecodziennym ujęciu, dając ujście rozpraszanym cieniom, które tyle czasu zaścielały jej umysł. Oddychała ciepłem, siłą, którą otrzymywała z każdym oddechem. Dopiero po chwili dłonie przesunęła wzdłuż szyi, zatrzymując je przy szczęce, odsuwając ukryte do tej pory oblicze, tylko po to, by odnajdując w końcu spojrzenie Percivala, samej opaść niżej, zakładając ramiona na męskie barki, a kolanami oprzeć się o jego uda. Wystarczająco, by znaleźć właściwe oparcie i zatrzymać twarz tuż przy Łowcy, odbijając swój oddech od jego własnego - Tęskniliśmy.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Nie potrafił jednoznacznie określić uczuć, które wypełniały jego klatkę piersiową, gdy bezsilnie opadał na kolana, częściowo przygnieciony siłą swoich własnych emocji, częściowo niemo okazując wdzięczność za cud, jakim dzieliła się z nim Inara, chociaż przecież nikt nigdy nie uczył go dziękować – ani w ten, ani w inny sposób. Szedł przez życie zbytnio się nad nim nie zastanawiając, biorąc za pewnik wszystko, co od niego dostawał, zupełnie, jakby mu się należało, zresztą – przez bardzo długi czas wierzył, że dokładnie tak było, poddając się powtarzanej z pokolenia na pokolenie propagandzie, że wystarczyło odpowiednie nazwisko, by świat słał się pokornie u jego stóp. Rzeczywistość nauczyła go później, że w żadnym wypadku nie była to prawda, ale mimo wszystko wciąż istniały kwestie, w których czuł się jak naiwne, dopiero stawiające pierwsze kroki dziecko; mniej więcej tak właśnie widział siebie teraz, obezwładniony mieszanką myśli i bodźców, z którymi nie potrafił sobie poradzić, ani nawet ich rozpoznać, skonfundowany ich mnogością i przemieszaniem tak samo, jak konfundowała go gładka, milcząca powierzchnia eliksiru. Był niemal pewien, że Inara bez problemu wyłuskałaby z chaosu poszczególne elementy, poukładała je sensownie i wyciągnęła z nich prawdę, ale nie był przecież legilimentą; nie potrafił przekazać jej bez słów surowych emocji, czy przelewających mu się przez głowę skrawków, ulotnych i śliskich, wymykających mu się spomiędzy palców.
Na pewno była wśród tego wszystkiego radość, i to taka, której nie czuł już od dłuższego czasu, mająca swoje źródło w nadziei, której nie umiał jeszcze wytłumaczyć ani pojąć, nie rozumiejąc, skąd się brała; ojcostwo nie było przecież nigdy jego marzeniem – obowiązkiem, owszem, i to nawet takim, na który nie patrzył z niechęcią, ale jego ambicje nie oscylowały raczej wokół powołania na świat potomka, mającego później kontynuować jego dziedzictwo. A jednak wieść o rozwijającym się pod sercem Inary życiu wywołała w jego gardle dziwny ucisk, podążający ku górze i grożący wydostaniem się na zewnątrz w postaci łez, które powstrzymywał z trudem, przez chwilę bojąc się nawet ponownie zacząć oddychać. Bał się zresztą nie tylko tego; przerażenie kotłowało się pod powierzchnią emocjonalnej mieszanki coraz mocniej, wprowadzając dodatkowy chaos do i tak już dezorientującej mikstury, chociaż znów – nie wiedział, czy potrafiłby rozłożyć lodowaty strach na czynniki pierwsze i odpowiednio go wytłumaczyć, nawet jeżeli nie musiał wcale długo zastanawiać się nad jego powodami. Żyli w końcu w czasach tak niepewnych, jak nigdy wcześniej; czasach, w których wszystko, co znali i w co wierzyli, zostało wywrócone do góry nogami, a uniwersalne prawdy utraciły zupełnie na znaczeniu. Jak można było mieć pewność czegokolwiek, skoro nawet magia postanowiła odwrócić się od czarodziejów, budząc się za to w ciałach mugoli? Obrazy ostatnich wydarzeń przewijały się bezgłośnie pod jego powiekami, gdy z czołem opartym o miękki materiał koszuli Inary, wsłuchiwał się w niespokojny łomot własnego serca, starając się ignorować podszepty wewnętrznych głosów, mówiących mu, że to wszystko nie miało znaczenia, bo swoimi błędami i tak ściągnie zagładę na wszystko, co było dla niego drogie. Ramiona zadrżały mu lekko, a myśli rozproszył na chwilę dotyk drobnych dłoni, odnajdujących drogę do jego karku i plączących się we włosach. Odchylił głowę posłusznie, otwierając oczy i odnajdując spojrzeniem parę ciemnych tęczówek, żywych, ciepłych, znajdujących się tuż obok.
Może wcale nie miał racji; może tak naprawdę wszystko miało się ułożyć; może oklepane wszystko będzie dobrze brzmiało w jego umyśle pusto i fałszywie tylko dlatego, że sam nadał mu taki wydźwięk. Zaklinał rzeczywistość, żeby tak właśnie było.
Wyciągnął dłonie, odruchowo i instynktownie przytrzymując jej talię i plecy, starając się zapewnić w ten sposób dodatkowe oparcie pochylonej sylwetce. Miękkie tęskniliśmy rozbrzmiało w jego uszach tak cicho, że przez moment nie był pewien, czy przypadkiem sobie go nie wyobraził, ale właściwie nie miało to znaczenia, bo i tak nie odnajdywał w umyśle prawidłowej odpowiedzi. Nie mógł obiecać jej, że już zawsze będzie z nimi, bo decyzje, które podjął, na zawsze już odebrały mu tę pewność; mógł zginąć jutro, zaraz, wykonując jedno z zadań zleconych przez Czarnego Pana, albo walcząc w jego imieniu z czającymi się wszędzie wrogami; mogła pokonać go zwyczajna anomalia, zaklęcie, które pójdzie źle i obróci się przeciwko niemu. Czy Inara, mimo że celowo trzymana przez niego w nieświadomości, zdawała sobie z tego sprawę?
Pozwolił sobie na kilka minut ciszy, zwyczajnie ciesząc się dzieloną bliskością, zanim roznoszący się coraz głośniej bulgot stał się na tyle naglący, że nie był w stanie dłużej go ignorować. Uchylił powieki, odsuwając się lekko – na tyle, żeby spojrzeniem móc wychwycić znajome rysy twarzy. – Chyba coś innego wymaga twojej atencji – mruknął cicho, z ledwie zauważalnym rozbawieniem, pomagając jej stanąć z powrotem na własnych nogach, zanim sam się podniósł, nadal stąpając jednak dziwnie niepewnie – jakby wypił zbyt dużo ognistej, chociaż przecież nie miał w ustach ani kropli alkoholu. – Pokażesz mi, co robiłaś? – zapytał, nachylając się raz jeszcze i składając miękki pocałunek na kobiecej skroni; jego głos drżał zdecydowanie zbyt mocno w zestawieniu ze słowami, które wypowiadał.
Na pewno była wśród tego wszystkiego radość, i to taka, której nie czuł już od dłuższego czasu, mająca swoje źródło w nadziei, której nie umiał jeszcze wytłumaczyć ani pojąć, nie rozumiejąc, skąd się brała; ojcostwo nie było przecież nigdy jego marzeniem – obowiązkiem, owszem, i to nawet takim, na który nie patrzył z niechęcią, ale jego ambicje nie oscylowały raczej wokół powołania na świat potomka, mającego później kontynuować jego dziedzictwo. A jednak wieść o rozwijającym się pod sercem Inary życiu wywołała w jego gardle dziwny ucisk, podążający ku górze i grożący wydostaniem się na zewnątrz w postaci łez, które powstrzymywał z trudem, przez chwilę bojąc się nawet ponownie zacząć oddychać. Bał się zresztą nie tylko tego; przerażenie kotłowało się pod powierzchnią emocjonalnej mieszanki coraz mocniej, wprowadzając dodatkowy chaos do i tak już dezorientującej mikstury, chociaż znów – nie wiedział, czy potrafiłby rozłożyć lodowaty strach na czynniki pierwsze i odpowiednio go wytłumaczyć, nawet jeżeli nie musiał wcale długo zastanawiać się nad jego powodami. Żyli w końcu w czasach tak niepewnych, jak nigdy wcześniej; czasach, w których wszystko, co znali i w co wierzyli, zostało wywrócone do góry nogami, a uniwersalne prawdy utraciły zupełnie na znaczeniu. Jak można było mieć pewność czegokolwiek, skoro nawet magia postanowiła odwrócić się od czarodziejów, budząc się za to w ciałach mugoli? Obrazy ostatnich wydarzeń przewijały się bezgłośnie pod jego powiekami, gdy z czołem opartym o miękki materiał koszuli Inary, wsłuchiwał się w niespokojny łomot własnego serca, starając się ignorować podszepty wewnętrznych głosów, mówiących mu, że to wszystko nie miało znaczenia, bo swoimi błędami i tak ściągnie zagładę na wszystko, co było dla niego drogie. Ramiona zadrżały mu lekko, a myśli rozproszył na chwilę dotyk drobnych dłoni, odnajdujących drogę do jego karku i plączących się we włosach. Odchylił głowę posłusznie, otwierając oczy i odnajdując spojrzeniem parę ciemnych tęczówek, żywych, ciepłych, znajdujących się tuż obok.
Może wcale nie miał racji; może tak naprawdę wszystko miało się ułożyć; może oklepane wszystko będzie dobrze brzmiało w jego umyśle pusto i fałszywie tylko dlatego, że sam nadał mu taki wydźwięk. Zaklinał rzeczywistość, żeby tak właśnie było.
Wyciągnął dłonie, odruchowo i instynktownie przytrzymując jej talię i plecy, starając się zapewnić w ten sposób dodatkowe oparcie pochylonej sylwetce. Miękkie tęskniliśmy rozbrzmiało w jego uszach tak cicho, że przez moment nie był pewien, czy przypadkiem sobie go nie wyobraził, ale właściwie nie miało to znaczenia, bo i tak nie odnajdywał w umyśle prawidłowej odpowiedzi. Nie mógł obiecać jej, że już zawsze będzie z nimi, bo decyzje, które podjął, na zawsze już odebrały mu tę pewność; mógł zginąć jutro, zaraz, wykonując jedno z zadań zleconych przez Czarnego Pana, albo walcząc w jego imieniu z czającymi się wszędzie wrogami; mogła pokonać go zwyczajna anomalia, zaklęcie, które pójdzie źle i obróci się przeciwko niemu. Czy Inara, mimo że celowo trzymana przez niego w nieświadomości, zdawała sobie z tego sprawę?
Pozwolił sobie na kilka minut ciszy, zwyczajnie ciesząc się dzieloną bliskością, zanim roznoszący się coraz głośniej bulgot stał się na tyle naglący, że nie był w stanie dłużej go ignorować. Uchylił powieki, odsuwając się lekko – na tyle, żeby spojrzeniem móc wychwycić znajome rysy twarzy. – Chyba coś innego wymaga twojej atencji – mruknął cicho, z ledwie zauważalnym rozbawieniem, pomagając jej stanąć z powrotem na własnych nogach, zanim sam się podniósł, nadal stąpając jednak dziwnie niepewnie – jakby wypił zbyt dużo ognistej, chociaż przecież nie miał w ustach ani kropli alkoholu. – Pokażesz mi, co robiłaś? – zapytał, nachylając się raz jeszcze i składając miękki pocałunek na kobiecej skroni; jego głos drżał zdecydowanie zbyt mocno w zestawieniu ze słowami, które wypowiadał.
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Cisza nigdy jej nie przeszkadzała. Nie taka, dzielona bliskością. Wzmagana bijącym obok ciepłem, wcale nie związanego z fizyczną stroną. Ciepło płynęło głębiej, materializując się w drgnieniu warg, malującym twarz serią drobnych, ledwie rozpoznawalnych dla oka zmian. Widzianych jednak nie spojrzeniem, chociaż - w spojrzeniu się ogniskując. Za tarczą źrenicy, przenikając przez tajemnicza istota nazywana duszą. Co w tym było prawdą, Inara nie wiedziała. Ale wyczuwała nić, która zaplatała się inaczej niż fizyczna rzeczywistość. W sylwetce Percivala odnajdując jego nieustające źródło.
Nie umiała nawet teraz bez zawahania potwierdzić, że czuła wyłącznie radość. Rozchwiana gama emocji wlewała się fala na tyle różnorodna, że trudno było wyłuskać z nich wszystkie elementy. Część sięgała rzeczywiście czystej, nie naznaczonej przez naleciałości radości. Niezachwiane, wpisane w kobiecą naturę przeczucie, łączące z rozwijającym się życiem pod jej sercem. Jak światło, które błyszczało i dawało pewność.
Był też i lęk w kolejnej, rozbestwionej gamie, wracającej wspomnieniami do jej własnej matki i uczuć, które pielęgnowała przez lata po jej zniknięciu. Czy sama potrafiła być matką? Czy gdzieś zakodowana wiadomość wykrzywić miała wartość stworzonej wizji?
Nie znała przyszłości, nigdy też nie próbowała odczytywać jej treści z rąk wróżbitów. Obrazy, które podsuwali - tak jak sami mówili - były ledwie zapowiedzią, jednym ze scenariuszy, które ulegały drastycznym zmianom, gdy tylko podjęło się inną decyzję. I jeszcze kilka chwil wcześniej, bałaby się odczytać piętrzącą się przyszłość. Uciekająca od prawdy, chowająca ją przed Tym, który powinien był wiedzieć od początku. A mimo to kręciła się gdzieś z boku, za każdym razem tłumacząc sobie, że opowie później, że znajdzie się lepsza okazja, że przecież Percy wracał po pracy zmęczony, że było zbyt wiele cieni, które dręczyły i jego, by dodatkowo...martwić?
Tłumaczenia i chaotycznie plączące się scenariusze rozsypały sie rozbite kilkoma prostymi gestami. Budowana od kilku tygodni niepewność tym razem nie odnalazła drogi do milczenia, w którym się ukrywała. Uwolnione uczucia wyrwały się na zewnątrz, pociągając ciało bliżej, odnajdując dłonie, szukając oczu, jakby tam mogła odczytać to, co lekko drżące usta bezskutecznie próbowały wypowiedzieć.
Jej lęk potęgowała niepokój, który niby gęsta mgła otulała Londyn, rozmazując widoczność na to co dalej. Jak miała cieszyć się cudem, który przypadł im w udziale, gdy widziała co takiego działo się wokoło? Niejednokrotnie myśli wędrowały do Francji, do bezpiecznej oazy z lat szkolnych. Daleko od rozszerzającego się chaosu, koszmarów i napływającej coraz częściej grozy. Mogła udawać, że nie dostrzegała szerzących się zmian, narastających podziałów i głoszonej nienawiści. Coś poruszało się niespokojnie w piersi na myśl, że ich syn? przyjdzie na świat w czasie pełnym niebezpieczeństw. Coś przecież zmierzało w ich stronę, ruszając świat czarodziei w posadach. I wszystko rozmywało się w świadomości, że nie byłą sama. Wiedziała, że ojciec nie pozwoli, by stała jej się krzywda. I coraz głębiej rozumiała, że Percy otoczy opieką ich. Na nowo uczyć się miała zaufania innego, niż tego, którym darzyła go wcześniej. Nie chciała jedna być tylko bezbronną księżniczką, którą trzeba bronić. Chciała być wsparciem, partnerką, którą ma u boku, nie tylko ją zasłania. I wciąż wierzyła bardzo mocno, że świat pozwoli, by w końcu było dobrze.
Odetchnęła cicho, rozchylając wargi, gdy dłonie Łowcy znalazły sie przy jej talii, amortyzując i podtrzymując. Oczy spotkały się z jasnym spojrzeniem mężczyzny i w tej jednej chwili, potrafiła po prostu rozjaśnić oblicze uśmiechem, w pełni odzwierciedlając się w orzechowych oczach. Porwana impulsem nachyliła się mocniej, zmieniając jednak początkowy zamiar i opierając brodę o bark Percivala. Obróciła nieco głowę, by oddechem trącić płatek ucha - Gdziekolwiek zawędrujesz, po prostu do mnie wracaj - szeptała, każde jedno słowo mówić powoli, czule. Nie byłą naiwna. Wbrew niektórym opiniom, które plasowały ją wśród nieświadomych zagrożeń istotek. A Percy stworzony był do działania. Zamknięty nawet w najbardziej ukochanych objęciach, po prostu marniał. Tak, jak zamknięcie w biurowych ścianach Ministerstwa wysysało siły. I tak jak ona, potrzebował przestrzeni, by w pełni rozwinąć skrzydła. Niczym prawdziwy smok.
Nie oczekiwała odpowiedzi. Przez tych kilka chwil po prostu trwała w objęciu, przyjmując wszystko co mógł jej ofiarować, dzieląc się tym samym. Odsunęła się po chwili, prowadzoną szorstką, a jednocześnie delikatną dłonią. Postawiła stopy na podłodze, jednocześnie, powoli odchylając się w stronę narastającego drżenia przy kociołku - W tej kwestii, chyba jednak batalii nie wygrałam ja - poruszyła ramieniem, zmuszając wciąż drżące lekko ciało, do ruchu. Mimo rozbawionych słów, usta wygięły się w niezadowoleniu. Ciemna powierzchnia warzonego eliksiru przypominała teraz półprzeźroczystą maź, zupełnie niepodobną do oczekiwanego efektu. Nachyliła się, gasząc dość pokaźny płomyk. Czy zostawiła go takim?
Odwróciła się do Łowcy, przechylając głowę na bok - Miał być dla Ciebie - wydęła usta, które teraz dziwnie lekko ulegały jej mocom - Wieczny Płomień - dodała, zerkając na moment w stronę uspokajanego eliksiru - Do niego była mi potrzebna kropla twojej krwi, pamiętasz? - uśmiech ponownie wdarł się na usta, tym bardziej gdy przypominała sobie minę Łowcy w reakcji na jej prośbę - I chyba będę potrzebowała znowu - uniosła brwi i tym razem, roześmiała się. I czy był to powód jej własnych słów, czy rozlewającej się czynnie ulgi, czy widoku pecivalowej twarzy - ponownie przysunęła się, opierając dłońmi o jego pierś. Dziś był tu. Z nimi.
Nie umiała nawet teraz bez zawahania potwierdzić, że czuła wyłącznie radość. Rozchwiana gama emocji wlewała się fala na tyle różnorodna, że trudno było wyłuskać z nich wszystkie elementy. Część sięgała rzeczywiście czystej, nie naznaczonej przez naleciałości radości. Niezachwiane, wpisane w kobiecą naturę przeczucie, łączące z rozwijającym się życiem pod jej sercem. Jak światło, które błyszczało i dawało pewność.
Był też i lęk w kolejnej, rozbestwionej gamie, wracającej wspomnieniami do jej własnej matki i uczuć, które pielęgnowała przez lata po jej zniknięciu. Czy sama potrafiła być matką? Czy gdzieś zakodowana wiadomość wykrzywić miała wartość stworzonej wizji?
Nie znała przyszłości, nigdy też nie próbowała odczytywać jej treści z rąk wróżbitów. Obrazy, które podsuwali - tak jak sami mówili - były ledwie zapowiedzią, jednym ze scenariuszy, które ulegały drastycznym zmianom, gdy tylko podjęło się inną decyzję. I jeszcze kilka chwil wcześniej, bałaby się odczytać piętrzącą się przyszłość. Uciekająca od prawdy, chowająca ją przed Tym, który powinien był wiedzieć od początku. A mimo to kręciła się gdzieś z boku, za każdym razem tłumacząc sobie, że opowie później, że znajdzie się lepsza okazja, że przecież Percy wracał po pracy zmęczony, że było zbyt wiele cieni, które dręczyły i jego, by dodatkowo...martwić?
Tłumaczenia i chaotycznie plączące się scenariusze rozsypały sie rozbite kilkoma prostymi gestami. Budowana od kilku tygodni niepewność tym razem nie odnalazła drogi do milczenia, w którym się ukrywała. Uwolnione uczucia wyrwały się na zewnątrz, pociągając ciało bliżej, odnajdując dłonie, szukając oczu, jakby tam mogła odczytać to, co lekko drżące usta bezskutecznie próbowały wypowiedzieć.
Jej lęk potęgowała niepokój, który niby gęsta mgła otulała Londyn, rozmazując widoczność na to co dalej. Jak miała cieszyć się cudem, który przypadł im w udziale, gdy widziała co takiego działo się wokoło? Niejednokrotnie myśli wędrowały do Francji, do bezpiecznej oazy z lat szkolnych. Daleko od rozszerzającego się chaosu, koszmarów i napływającej coraz częściej grozy. Mogła udawać, że nie dostrzegała szerzących się zmian, narastających podziałów i głoszonej nienawiści. Coś poruszało się niespokojnie w piersi na myśl, że ich syn? przyjdzie na świat w czasie pełnym niebezpieczeństw. Coś przecież zmierzało w ich stronę, ruszając świat czarodziei w posadach. I wszystko rozmywało się w świadomości, że nie byłą sama. Wiedziała, że ojciec nie pozwoli, by stała jej się krzywda. I coraz głębiej rozumiała, że Percy otoczy opieką ich. Na nowo uczyć się miała zaufania innego, niż tego, którym darzyła go wcześniej. Nie chciała jedna być tylko bezbronną księżniczką, którą trzeba bronić. Chciała być wsparciem, partnerką, którą ma u boku, nie tylko ją zasłania. I wciąż wierzyła bardzo mocno, że świat pozwoli, by w końcu było dobrze.
Odetchnęła cicho, rozchylając wargi, gdy dłonie Łowcy znalazły sie przy jej talii, amortyzując i podtrzymując. Oczy spotkały się z jasnym spojrzeniem mężczyzny i w tej jednej chwili, potrafiła po prostu rozjaśnić oblicze uśmiechem, w pełni odzwierciedlając się w orzechowych oczach. Porwana impulsem nachyliła się mocniej, zmieniając jednak początkowy zamiar i opierając brodę o bark Percivala. Obróciła nieco głowę, by oddechem trącić płatek ucha - Gdziekolwiek zawędrujesz, po prostu do mnie wracaj - szeptała, każde jedno słowo mówić powoli, czule. Nie byłą naiwna. Wbrew niektórym opiniom, które plasowały ją wśród nieświadomych zagrożeń istotek. A Percy stworzony był do działania. Zamknięty nawet w najbardziej ukochanych objęciach, po prostu marniał. Tak, jak zamknięcie w biurowych ścianach Ministerstwa wysysało siły. I tak jak ona, potrzebował przestrzeni, by w pełni rozwinąć skrzydła. Niczym prawdziwy smok.
Nie oczekiwała odpowiedzi. Przez tych kilka chwil po prostu trwała w objęciu, przyjmując wszystko co mógł jej ofiarować, dzieląc się tym samym. Odsunęła się po chwili, prowadzoną szorstką, a jednocześnie delikatną dłonią. Postawiła stopy na podłodze, jednocześnie, powoli odchylając się w stronę narastającego drżenia przy kociołku - W tej kwestii, chyba jednak batalii nie wygrałam ja - poruszyła ramieniem, zmuszając wciąż drżące lekko ciało, do ruchu. Mimo rozbawionych słów, usta wygięły się w niezadowoleniu. Ciemna powierzchnia warzonego eliksiru przypominała teraz półprzeźroczystą maź, zupełnie niepodobną do oczekiwanego efektu. Nachyliła się, gasząc dość pokaźny płomyk. Czy zostawiła go takim?
Odwróciła się do Łowcy, przechylając głowę na bok - Miał być dla Ciebie - wydęła usta, które teraz dziwnie lekko ulegały jej mocom - Wieczny Płomień - dodała, zerkając na moment w stronę uspokajanego eliksiru - Do niego była mi potrzebna kropla twojej krwi, pamiętasz? - uśmiech ponownie wdarł się na usta, tym bardziej gdy przypominała sobie minę Łowcy w reakcji na jej prośbę - I chyba będę potrzebowała znowu - uniosła brwi i tym razem, roześmiała się. I czy był to powód jej własnych słów, czy rozlewającej się czynnie ulgi, czy widoku pecivalowej twarzy - ponownie przysunęła się, opierając dłońmi o jego pierś. Dziś był tu. Z nimi.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Niezwykłość Inary nigdy nie przestawała go zadziwiać. Nieistotne, jak długo ją znał – kilka tygodni, później miesięcy, a wreszcie i lat – wciąż nie potrafił uwolnić się od wrażenia, że nie była prawdziwa, i że jeśli tylko na moment odwróci spojrzenie, rozpłynie się w powietrzu, jak senne marzenie albo jedna z tych nieistniejących istot, które dostrzegało się jedynie kątem oka, a które znikały, gdy próbowało się uchwycić je wzrokiem. Jak mogła istnieć naprawdę? Była arystokratką, dumną córą Carrowów, wychowaną w dalekim Beauxbatons, i – podobnie, jak on – od dziecka obracającą się wśród ludzi, którzy mówili tylko to, co wypadało, uśmiechali się tylko wtedy, kiedy mogli w ten sposób zyskać czyjąś przychylność i planowali przyszłość z myślą o budowaniu wpływów, koneksji, pozorów. Według wszelkich standardów i praw, powinna stać się dokładnie taka, jak one: wyprostowane szlachcianki o porcelanowych twarzach i gorsetach ściśniętych tak mocno, że każdy ich gest wydawał się wystudiowany, czarujące długimi rzęsami i starannie wyćwiczonym chichotem, niezbyt głośnym, ale jednocześnie wystarczająco dźwięcznym. Piękne, zdolne, idealne – a jednak Percivala nigdy nie czarował ich urok, a płytkie, trywialne rozmowy nudziły, sprawiając, że na wystawnych sabatach częściej niż towarzystwa, szukał samotności. To właśnie w ten sposób odnalazł ją: ukrytą z dala od centrum uwagi, zaszytą gdzieś na dalekim balkonie, z serwetą na kolanach i węgielkiem w dłoni, nieprzejmującą się, że czarny pył zabrudzi idealny odcień skóry. Pamiętał – choć same wspomnienia pokryły się mgłą – że jako jedyna z całej mozaiki czarodziejów i czarownic, wydała mu się pozbawiona sztuczności, i że później niejednokrotnie umacniał się w tym wrażeniu, śmiejąc się szczerze, gdy pomagał jej wygramolić się z górskiego strumienia, albo gdy pochylając się lekko w stronę płonącego na ognisku ognia, opowiadała o swoich nieudanych alchemicznych próbach ze szczerością, na którą nigdy nie pozwoliłaby sobie większość arystokratek. Być może oboje nie pasowali do tego świata, na pewien sposób stanowiąc jego niewygodny, ale nieodłączny element – ale niewątpliwie pasowali do siebie, rozumiejąc się nawzajem tak doskonale, że czasami nie potrzebowali słów, żeby odnaleźć drogę ucieczki z nudnych uroczystości.
Wiedział to wszystko – a jednak jej słowa, szeptane prosto do ucha i ogrzewające ciepłem część jego twarzy, i tak wywołały w nim dziwne rozrzewnienie, kiedy uświadamiał sobie – po raz kolejny – jak dobrze go znała, być może wiedząc o nim więcej, niż on sam. – Ja… – zaczął, ale zabrakło mu słów, czy może – utkwiły w gardle, próbując wydostać się jednocześnie i w efekcie grzęznąc gdzieś po drodze na usta. Odetchnął powoli, znajdując spokój w jej bliskości. – Zawsze – odpowiedział tylko, przymykając powieki. Nie prosiła go, by nigdzie się nie ruszał; wiedziała, że nie był w stanie długo usiedzieć w miejscu; że gdyby spróbował, zapewne znów znalazłby się w pułapce bez wyjścia, tkwiąc w obezwładniającym marazmie – tym samym, w którym odnalazła go niemal rok temu, gdy odnaleziony w trawie wisiorek i kilka listów, zmusiło go do opuszczenia zatęchłych murów mieszkania i dotarcia aż do odległego Weymouth. Nie wymagała od niego czegoś, czego nie był w stanie jej zaoferować – a on nie potrafił wyrazić słowami, jak wiele to dla niego znaczyło. – Dziękuję – wyszeptał jednak, nie precyzując, za co właściwie składał podziękowania. Podejrzewał, że nie potrafiłby – nawet gdyby spróbował to zrobić.
Nie odstępował jej na krok, gdy zbliżali się do kociołka, niepewny, czy to on prowadził w tamtym kierunku ją, czy wprost przeciwnie. Być może po prostu szli ramię w ramię; dokładnie tak, jak zawsze. – To pewnie przeze mnie – odpowiedział, sądząc, że jej przeszkodził, pojawiając się bez zapowiedzi w pracowni; w jego głosie nie było jednak żalu, bo nie mógł przecież żałować niczego, co miało miejsce potem. Zatrzymał się tuż za nią, nachylając się spontanicznie, żeby ucałować miękkie włosy na czubku jej głowy. Nie obchodziło go, że eliksir nie wyszedł, niemęsko wzruszony, że warzyła go dla niego – by zaraz potem poczuć lekkie, ale uporczywe wyrzuty sumienia, że wciąż nie był z nią w pełni szczery, podczas gdy ona i tak starała się mu pomóc, najprawdopodobniej przeczuwając, że narażał się raz po raz.
Uśmiechnął się, podciągając w górę tylko jeden kącik warg i kiwając głową. Pamiętał.
Roześmiał się w ślad za nią, oddychając swobodniej, kiedy poczuł, jak opiera się o jego klatkę piersiową i oplatając ją ramionami. Cokolwiek miało stać się w nieodległej przyszłości, jakiekolwiek niebezpieczeństwa miały stanąć na ich drodze, i gdziekolwiek miała ich nie zaprowadzić wojna – być może w tamtej jednej, idealnej chwili, nie miało to znaczenia. – Czegokolwiek tylko potrzebujesz – odpowiedział jej, bardziej wyszeptując te słowa, niż je wypowiadając, pozwalając, by zginęły gdzieś w jej włosach.
| zt x2?
Wiedział to wszystko – a jednak jej słowa, szeptane prosto do ucha i ogrzewające ciepłem część jego twarzy, i tak wywołały w nim dziwne rozrzewnienie, kiedy uświadamiał sobie – po raz kolejny – jak dobrze go znała, być może wiedząc o nim więcej, niż on sam. – Ja… – zaczął, ale zabrakło mu słów, czy może – utkwiły w gardle, próbując wydostać się jednocześnie i w efekcie grzęznąc gdzieś po drodze na usta. Odetchnął powoli, znajdując spokój w jej bliskości. – Zawsze – odpowiedział tylko, przymykając powieki. Nie prosiła go, by nigdzie się nie ruszał; wiedziała, że nie był w stanie długo usiedzieć w miejscu; że gdyby spróbował, zapewne znów znalazłby się w pułapce bez wyjścia, tkwiąc w obezwładniającym marazmie – tym samym, w którym odnalazła go niemal rok temu, gdy odnaleziony w trawie wisiorek i kilka listów, zmusiło go do opuszczenia zatęchłych murów mieszkania i dotarcia aż do odległego Weymouth. Nie wymagała od niego czegoś, czego nie był w stanie jej zaoferować – a on nie potrafił wyrazić słowami, jak wiele to dla niego znaczyło. – Dziękuję – wyszeptał jednak, nie precyzując, za co właściwie składał podziękowania. Podejrzewał, że nie potrafiłby – nawet gdyby spróbował to zrobić.
Nie odstępował jej na krok, gdy zbliżali się do kociołka, niepewny, czy to on prowadził w tamtym kierunku ją, czy wprost przeciwnie. Być może po prostu szli ramię w ramię; dokładnie tak, jak zawsze. – To pewnie przeze mnie – odpowiedział, sądząc, że jej przeszkodził, pojawiając się bez zapowiedzi w pracowni; w jego głosie nie było jednak żalu, bo nie mógł przecież żałować niczego, co miało miejsce potem. Zatrzymał się tuż za nią, nachylając się spontanicznie, żeby ucałować miękkie włosy na czubku jej głowy. Nie obchodziło go, że eliksir nie wyszedł, niemęsko wzruszony, że warzyła go dla niego – by zaraz potem poczuć lekkie, ale uporczywe wyrzuty sumienia, że wciąż nie był z nią w pełni szczery, podczas gdy ona i tak starała się mu pomóc, najprawdopodobniej przeczuwając, że narażał się raz po raz.
Uśmiechnął się, podciągając w górę tylko jeden kącik warg i kiwając głową. Pamiętał.
Roześmiał się w ślad za nią, oddychając swobodniej, kiedy poczuł, jak opiera się o jego klatkę piersiową i oplatając ją ramionami. Cokolwiek miało stać się w nieodległej przyszłości, jakiekolwiek niebezpieczeństwa miały stanąć na ich drodze, i gdziekolwiek miała ich nie zaprowadzić wojna – być może w tamtej jednej, idealnej chwili, nie miało to znaczenia. – Czegokolwiek tylko potrzebujesz – odpowiedział jej, bardziej wyszeptując te słowa, niż je wypowiadając, pozwalając, by zginęły gdzieś w jej włosach.
| zt x2?
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Mała pracownia
Szybka odpowiedź