Biblioteka
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Biblioteka
To znajdujące się na piętrze wschodniego skrzydła najciemniejsze pomieszczenie w całej rezydencji. W powietrzu czuć zapach kurzu, świec i starych ksiąg, a także subtelną woń zielonych jabłek. Tak jak w każdym pomieszczeniu w pałacu znajduje się w niej kominek, niepodłączony jednakże do sieci Fiuu. Ściany praktycznie całkowicie zakryte są przez regały, na których półkach spoczywają najróżniejsze tomiszcza. W pomieszczeniu jest pięć okien, w których wiszą grube, czarne zasłony. Z okna wychodzącego na zachód, największego w całej bibliotece, roztacza się widok na dziedziniec pałacu. Wschodnie natomiast wychodzą na ścianę lasu, oddaloną od rezydencji o kilkanaście minut spaceru. Biblioteka ma niewielkie pięterko, na które prowadzi para spiralnych schodów. Najprawdopodobniej nikt do końca nie wie, jakie pozycje znajdują się w prywatnych księgozbiorach Selwynów. Można jednak być pewnym jednego — wiele tajników wiedzy czeka w tym pomieszczeniu, by zostały odkryte przez otwarty umysł.
| 27 kwietnia
Nic nie mogło ją powstrzymać od nauki. W tym stanie nie dałaby rady stać przed kociołkiem, ale skoro tak, próbowała przynajmniej zagłębić wiedzę znajdującą się w książkach. Właśnie próbowała czytać jedno z najnowszych, astronomicznych badań, które dostała do ręki w trakcie wizyty w Wieży Astronomów i robiła wszystko, by się na nim szczerze skupić.
To jednak nie było wcale proste. Czytanie zajmowało jej o wiele więcej czasu, niż zazwyczaj. Zdania powtarzała po kilka razy, starając się w międzyczasie opanować drżenie ciała spowodowane zimnymi potami oblewającymi jej ciało i biorąc co chwilę regularne oddechy, próbując opanować drżenie serca. Była do tego przyzwyczajona, wiedziała jak to jest chorować, śmiertelna bladość była jej odwieczną zmorą. Nienawidziła jednak tych chwil, w których ciało bardziej niż zwykle odmawiało jej posłuszeństwa.
Zaczęło się wczoraj, w trakcie wizyty u madame Maklin. Dziś jej stan tylko się pogorszył: nie była w stanie ukrywać go już przed służbą i rodziną. Ojciec wezwał już uzdrowiciela, każąc córce zostawać w domu, lecz Wendelina nie potrafiła usiedzieć w łóżku. Wyprosiła więc, by móc oczekiwać na lorda Shafiqa w cichej, kojącej bibliotece. Otoczenie składające się z zakurzonych woluminów dawało jej dziwne poczucie ukojenia.
W bibliotece postawiono więc wygodny fotel, na którym lady Seldyn siedziała dość mocno skulona. Wciąż w nocnym stroju, przykryta dwoma kocami, studiowała w ciszy badania, trzymając je w drżących dłoniach. Na straży stała służka i skrzatka, obydwie gotowe zrobić wszystko, o co tylko poprosi ich pani.
Wendy wydawało się, że pilnująca ją, starsza kobieta ma – w razie czego – drobne przeszkolenie w sztuce uzdrawiania. Czy jednak aby na pewno? Twarze większości służby mieszały jej się w pamięci. Lady Selwyn nie była najlepsza w zapamiętywaniu tak niepotrzebnych detali, woląc skupiać się na tym, co było dla niej naprawdę istotne.
W tej chwili – na badaniach. Z których jak na razie wyciągnęła jedynie tyle, że Księżyc może nie mieć aż tak dużego wpływu na alchemię jak dotychczas myślała. Może to jednak Słońce było istotniejszym czynnikiem? Autor badań chyba stał się to dowieść, jednak Wendelina nie była w stanie podejść do sytuacji na tyle trzeźwo, aby w tej chwili móc ją ocenić.
W końcu drzwi do biblioteki uchyliły się, skrzypiąc cicho, a w progu Wendelina ujrzała twarz znajomego uzdrowiciela.
– Dzień dobry, lordzie Shafiq – powiedziała słabo, skinając głową.
Twarz lady Selwyn była niezwykle blada, a jej oczy podkrążone, jednak spoglądająca na szlachetnie urodzonego uzdrowiciela Wendelina starała się zachować pogodną twarz. Zamknęła trzymany przez siebie dokument, podając go skrzatce, która zaś położyła go na stoliku.
Gdyby była w lepszym stanie, pewnie przeszłoby jej przez myśl, że lord Shafiq jest przecież kawalerem i zaczęłaby w głębi duszy ubolewać nad tym, że z powodu tradycji swojej rodziny nie może wziąć jej za żonę. Teraz jednak była na to najzwyczajniej w świecie zbyt słaba.
Nic nie mogło ją powstrzymać od nauki. W tym stanie nie dałaby rady stać przed kociołkiem, ale skoro tak, próbowała przynajmniej zagłębić wiedzę znajdującą się w książkach. Właśnie próbowała czytać jedno z najnowszych, astronomicznych badań, które dostała do ręki w trakcie wizyty w Wieży Astronomów i robiła wszystko, by się na nim szczerze skupić.
To jednak nie było wcale proste. Czytanie zajmowało jej o wiele więcej czasu, niż zazwyczaj. Zdania powtarzała po kilka razy, starając się w międzyczasie opanować drżenie ciała spowodowane zimnymi potami oblewającymi jej ciało i biorąc co chwilę regularne oddechy, próbując opanować drżenie serca. Była do tego przyzwyczajona, wiedziała jak to jest chorować, śmiertelna bladość była jej odwieczną zmorą. Nienawidziła jednak tych chwil, w których ciało bardziej niż zwykle odmawiało jej posłuszeństwa.
Zaczęło się wczoraj, w trakcie wizyty u madame Maklin. Dziś jej stan tylko się pogorszył: nie była w stanie ukrywać go już przed służbą i rodziną. Ojciec wezwał już uzdrowiciela, każąc córce zostawać w domu, lecz Wendelina nie potrafiła usiedzieć w łóżku. Wyprosiła więc, by móc oczekiwać na lorda Shafiqa w cichej, kojącej bibliotece. Otoczenie składające się z zakurzonych woluminów dawało jej dziwne poczucie ukojenia.
W bibliotece postawiono więc wygodny fotel, na którym lady Seldyn siedziała dość mocno skulona. Wciąż w nocnym stroju, przykryta dwoma kocami, studiowała w ciszy badania, trzymając je w drżących dłoniach. Na straży stała służka i skrzatka, obydwie gotowe zrobić wszystko, o co tylko poprosi ich pani.
Wendy wydawało się, że pilnująca ją, starsza kobieta ma – w razie czego – drobne przeszkolenie w sztuce uzdrawiania. Czy jednak aby na pewno? Twarze większości służby mieszały jej się w pamięci. Lady Selwyn nie była najlepsza w zapamiętywaniu tak niepotrzebnych detali, woląc skupiać się na tym, co było dla niej naprawdę istotne.
W tej chwili – na badaniach. Z których jak na razie wyciągnęła jedynie tyle, że Księżyc może nie mieć aż tak dużego wpływu na alchemię jak dotychczas myślała. Może to jednak Słońce było istotniejszym czynnikiem? Autor badań chyba stał się to dowieść, jednak Wendelina nie była w stanie podejść do sytuacji na tyle trzeźwo, aby w tej chwili móc ją ocenić.
W końcu drzwi do biblioteki uchyliły się, skrzypiąc cicho, a w progu Wendelina ujrzała twarz znajomego uzdrowiciela.
– Dzień dobry, lordzie Shafiq – powiedziała słabo, skinając głową.
Twarz lady Selwyn była niezwykle blada, a jej oczy podkrążone, jednak spoglądająca na szlachetnie urodzonego uzdrowiciela Wendelina starała się zachować pogodną twarz. Zamknęła trzymany przez siebie dokument, podając go skrzatce, która zaś położyła go na stoliku.
Gdyby była w lepszym stanie, pewnie przeszłoby jej przez myśl, że lord Shafiq jest przecież kawalerem i zaczęłaby w głębi duszy ubolewać nad tym, że z powodu tradycji swojej rodziny nie może wziąć jej za żonę. Teraz jednak była na to najzwyczajniej w świecie zbyt słaba.
Czas to przestrzeń.
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Wendelina Selwyn
Zawód : alchemiczka, astrolożka
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Gdy Wasz świat spłonie, mój rozkwitnie pełnią swoich sił
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Zjawienie się w progach Pałacu Beaulieu, w całkowicie pokojowych zamiarach, było dla Zachary'ego dość niespotykanym splotem wydarzeń. Jeszcze nie tak dawno był w stanie przysiąc, że zbliżenie się do rodowej siedziby Selwynów skończy się otwartą wojną, a przynajmniej skandalem komentowanym szeroko na wszystkich towarzyskich spędach, w których nie wziąłby udziału. Stojąc jednak w przestronnym holu posiadłości, oddawszy okrywającą go abaję, zastanawiał się nad tym, jaki rzeczywiście był cel jego wizyty. Bez wątpienia na pierwszym miejscu stało odwiedzenie lady Wendeliny, damy powierzonej w jego ręce jako pacjentka chorująca na Śmiertelną Bladość. Mimo tego, że nie był specjalistą w kwestiach genetycznych, okazano mu zaufanie, które szanował i doceniał. Pozostawał jednak uzdrowicielem mającym wyjątkowo dużo do czynienia z krwią pacjentów, a dolegliwość lady Selwyn w całości opierała się na błękicie pompowanym przez jej serce. Z drugiej strony, jako brytyjski lord i egipski szajch, nie mógł odmówić sobie absolutnie politycznego aspektu tego spotkania. Starał się nie myśleć o tym zbyt mocno. Poczynania lady Morgany szły echem przez wszystkie posiadłości; jej starania miały zostać dostrzeżone pośród męskich nestorów, mając być znakiem siły godnej kobiety piastującej miano głowy rodu. Czy tak rzeczywiście miało być? Czy miała zostać w pełni uszanowana? Chciał się o tym przekonać.
Przemierzając jeden z korytarzy, nie obserwował zbytnio wystroju posiadłości. Ofiarowywał nieco więcej zainteresowania kaftanowi ubranemu niemal specjalnie na tę okazję. Granatowy materiał opinał się na jego torsie i rękach. Mimo złotych nici tworzących kunsztowne obszycia wydawał mu się dość ascetyczny i skromny, zupełnie niemal jak spodnie oraz czarne, połyskujące nieco pantofle. Stukot niewielkich, jego własnych obcasów w uszach Zachary'ego zdawał się nieść echem tak w korytarzu jak i samej bibliotece, do której wszedł, ofiarowując swojej gospodyni uprzejme skinienie głową.
— Dzień dobry, lady Selwyn — odpowiedział, wolnym krokiem pokonując odległość dzielącą go od damy. Przystanął dwa kroki od niej, zachowując wystarczająco bezpieczny dystans, by przyzwoitka znajdująca się całkiem blisko nie uznała tego za naruszenie zasad. W obecnej sytuacji uważał to za zupełnie zbędny wysiłek z jej strony; wolał jednak oszczędzić własnym uszom cichych pochrząkiwań oraz tłumionych kaszlnięć. W przypływie braku cierpliwości mógłby zwyczajnie zwrócić jej uwagę i zdiagnozować koklusz, na który przepisałby ziołowy napar z miodem oraz konieczne oszczędzanie gardła. Zamiast tego, wolał poświęcić swoją uwagę Wendelinie, obserwując ją, jej strój oraz zaczytywaną księgę.
— Dowody, które czytasz nie są szczególnie przekonujące w świetle postawionej hipotezy — stwierdził, posyłając jej uprzejmy, całkowicie stonowany uśmiech. — Jak się dzisiaj czujesz? Nie jest ci zimno? — Zapytał, płynnie przechodząc do meritum spotkania. Nie chciał zwlekać z wywiadem oraz ewentualnym przepisaniem kolejnej porcji eliksirów. Przebywanie w rodowej posiadłości Selwynów nieco wytrącało go z naturalnej równowagi oraz spokoju. Nie wiedział, jak powinien ułożyć się w tej całej sytuacji, reprezentując swoją rodzinę głównie w sferze zawodowej, nie zaś towarzyskiej, politycznej.
Przemierzając jeden z korytarzy, nie obserwował zbytnio wystroju posiadłości. Ofiarowywał nieco więcej zainteresowania kaftanowi ubranemu niemal specjalnie na tę okazję. Granatowy materiał opinał się na jego torsie i rękach. Mimo złotych nici tworzących kunsztowne obszycia wydawał mu się dość ascetyczny i skromny, zupełnie niemal jak spodnie oraz czarne, połyskujące nieco pantofle. Stukot niewielkich, jego własnych obcasów w uszach Zachary'ego zdawał się nieść echem tak w korytarzu jak i samej bibliotece, do której wszedł, ofiarowując swojej gospodyni uprzejme skinienie głową.
— Dzień dobry, lady Selwyn — odpowiedział, wolnym krokiem pokonując odległość dzielącą go od damy. Przystanął dwa kroki od niej, zachowując wystarczająco bezpieczny dystans, by przyzwoitka znajdująca się całkiem blisko nie uznała tego za naruszenie zasad. W obecnej sytuacji uważał to za zupełnie zbędny wysiłek z jej strony; wolał jednak oszczędzić własnym uszom cichych pochrząkiwań oraz tłumionych kaszlnięć. W przypływie braku cierpliwości mógłby zwyczajnie zwrócić jej uwagę i zdiagnozować koklusz, na który przepisałby ziołowy napar z miodem oraz konieczne oszczędzanie gardła. Zamiast tego, wolał poświęcić swoją uwagę Wendelinie, obserwując ją, jej strój oraz zaczytywaną księgę.
— Dowody, które czytasz nie są szczególnie przekonujące w świetle postawionej hipotezy — stwierdził, posyłając jej uprzejmy, całkowicie stonowany uśmiech. — Jak się dzisiaj czujesz? Nie jest ci zimno? — Zapytał, płynnie przechodząc do meritum spotkania. Nie chciał zwlekać z wywiadem oraz ewentualnym przepisaniem kolejnej porcji eliksirów. Przebywanie w rodowej posiadłości Selwynów nieco wytrącało go z naturalnej równowagi oraz spokoju. Nie wiedział, jak powinien ułożyć się w tej całej sytuacji, reprezentując swoją rodzinę głównie w sferze zawodowej, nie zaś towarzyskiej, politycznej.
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Osłabiona chorobą lady Selwy nie była w stanie myśleć o polityce. Tą rozumiała, potrafiła na jej temat konwersować i – jak na przedstawicielkę szlachty przystało – po prostu się nią interesowała, jednak przemęczona po niemal bezsennej nocy i osłabiona przez atak choroby nawet nie myślała o tym, że przybycie uzdrowiciela do pałacu może mieć jakikolwiek aspekt polityczny. Teraz chciała po prostu poczuć się lepiej. Doskonale wiedziała jednak, że nie mogła liczyć na magiczny powrót do pełni sił w trakcie jednej chwili.
Chociaż, oczywiście, proszenie lorda Szafiqa o pomoc miało niewątpliwie istotny cel praktyczny. Rodzina Selwynów musiała od nowa zbudować zaufanie i szacunek innych rodów. Zaufanie więc dobrze urodzonemu uzdrowicielowi mogło więc być jednym z pierwszych kroków ku odbudowie rodowej potęgi. O ile Zachary nie okaże się tego zaufania niegodny i przypadkiem nie zrobi jej krzywdy. Nie sądziła jednak, aby ojciec dopuścił do niej kogokolwiek, kogo mógłby podejrzewać o niecne sprawunki.
Niestety, nie mogła nawet myśleć o lordzie Shafiqu w kwestii zamążpójścia. Choć jego ród był szlachetny, nie przyjmował w swoje progi europejskich dam. Z resztą, lady Selwyn nie sądziła, by cioteczka Morgana ucieszyła się z takiego związku. Shafiqowie nie pochodzili przecież z Anglii, swoim zachowaniem, tradycjami i strojami podkreślając, że nie są stąd. A to, co sprawiało, że pozostałe szlachetne rodziny były tak silnie ugruntowane politycznie – pokrewieństwo z samą rodziną królewską – w ich przypadku nie miało miejsca. Być może mąż z rodu Shafiq byłby lepszy, niż żaden, ale nawet zakładając taką możliwość wokół nie brakowało lepszych partii.
Nie oznaczało to w żadnym razie, że nie należało traktować tak bogatej i szlachetnej rodziny z szacunkiem. Po prostu myślenie o nich w kwestii rodowych sojuszy poprzez małżeństwo mijało się z sensem.
– Och, interesuje się lord astronomią? – spytała, nieco zaskoczona tezą mężczyzny. – Ja… być może, ale… przepraszam, lordzie Shafiq, obawiam się, że większość treści do mnie nie dociera. Ale biblioteka… to otoczenie… mnie uspokaja – wyjaśniła słabo, rozglądając się wokół. Na jej twarzy bezustannie gościł jednak grzeczny, miły uśmiech.
Przytaknęła, odruchowo przykrywając się nieco bardziej kocem.
– Odrobinkę – powiedziała. – Mój ojciec przekazał lordowi moją historię choroby? Czy mam ją streścić? – spytała, przekrzywiając na moment miedzianowłosą główkę.
Żyjąc w kobiecym ciele nie mogła przecież samodzielnie wezwać nieznajomego mężczyzny. To ojciec decydował o tym, kto leczył jej córkę i lady Selwyn po prostu się z tym godziła. Jeśli miała jakiekolwiek obiekcje względem uzdrowiciela nigdy oczywiście nie bała się ich zgłaszać, wiedząc, że ojciec liczy się z jej zdaniem i komfortem. Ale to po jego stronie znajdowało się ostatnie słowo. Wendelina nie miała zamiaru się w tym względzie sprzeczać.
Chociaż, oczywiście, proszenie lorda Szafiqa o pomoc miało niewątpliwie istotny cel praktyczny. Rodzina Selwynów musiała od nowa zbudować zaufanie i szacunek innych rodów. Zaufanie więc dobrze urodzonemu uzdrowicielowi mogło więc być jednym z pierwszych kroków ku odbudowie rodowej potęgi. O ile Zachary nie okaże się tego zaufania niegodny i przypadkiem nie zrobi jej krzywdy. Nie sądziła jednak, aby ojciec dopuścił do niej kogokolwiek, kogo mógłby podejrzewać o niecne sprawunki.
Niestety, nie mogła nawet myśleć o lordzie Shafiqu w kwestii zamążpójścia. Choć jego ród był szlachetny, nie przyjmował w swoje progi europejskich dam. Z resztą, lady Selwyn nie sądziła, by cioteczka Morgana ucieszyła się z takiego związku. Shafiqowie nie pochodzili przecież z Anglii, swoim zachowaniem, tradycjami i strojami podkreślając, że nie są stąd. A to, co sprawiało, że pozostałe szlachetne rodziny były tak silnie ugruntowane politycznie – pokrewieństwo z samą rodziną królewską – w ich przypadku nie miało miejsca. Być może mąż z rodu Shafiq byłby lepszy, niż żaden, ale nawet zakładając taką możliwość wokół nie brakowało lepszych partii.
Nie oznaczało to w żadnym razie, że nie należało traktować tak bogatej i szlachetnej rodziny z szacunkiem. Po prostu myślenie o nich w kwestii rodowych sojuszy poprzez małżeństwo mijało się z sensem.
– Och, interesuje się lord astronomią? – spytała, nieco zaskoczona tezą mężczyzny. – Ja… być może, ale… przepraszam, lordzie Shafiq, obawiam się, że większość treści do mnie nie dociera. Ale biblioteka… to otoczenie… mnie uspokaja – wyjaśniła słabo, rozglądając się wokół. Na jej twarzy bezustannie gościł jednak grzeczny, miły uśmiech.
Przytaknęła, odruchowo przykrywając się nieco bardziej kocem.
– Odrobinkę – powiedziała. – Mój ojciec przekazał lordowi moją historię choroby? Czy mam ją streścić? – spytała, przekrzywiając na moment miedzianowłosą główkę.
Żyjąc w kobiecym ciele nie mogła przecież samodzielnie wezwać nieznajomego mężczyzny. To ojciec decydował o tym, kto leczył jej córkę i lady Selwyn po prostu się z tym godziła. Jeśli miała jakiekolwiek obiekcje względem uzdrowiciela nigdy oczywiście nie bała się ich zgłaszać, wiedząc, że ojciec liczy się z jej zdaniem i komfortem. Ale to po jego stronie znajdowało się ostatnie słowo. Wendelina nie miała zamiaru się w tym względzie sprzeczać.
Czas to przestrzeń.
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Wendelina Selwyn
Zawód : alchemiczka, astrolożka
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Gdy Wasz świat spłonie, mój rozkwitnie pełnią swoich sił
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Uwaga poświęcona bledszej niż zwykle lady Selwyn była dla niego niemal bezcenna. Był w stanie wyczytać z jej oblicza najważniejsze punkty tego, czego potrzebował za każdym razem, gdy stawiał trafną diagnozę. Przyglądanie się jej stanowiło krok niezbędny w dotarciu do celu: udzieleniu pomocy profesjonalnej, godnej szanowanej damy z ufnością oddanej w jego ręce. Nie chciał zaledwie powierzchownie przyglądać się sprawie. Ze stosownym wyprzedzeniem otrzymał medyczną dokumentację Wendeliny, mając możliwość wyjątkowo dokładne przejrzenia historii całej choroby oraz dotychczasowej kuracji. Te dwa punkty w stosie skrzętnie zapisanych papierów stanowiły dla Zachary'ego istotę sprawy. Śmiertelna bladość miała jej towarzyszyć całe życie, pośrednio pozostając nieuniknioną przyczyną zgonu. Nie wiedział, czy zdawała sobie z tego sprawę, nosząc to jarzmo jej błękitnej krwi. Uznał jednak, że to nie w jego gestii leżało uświadamianie lady o truciźnie płynącej w jej żyłach. Milczał, przyjmując pewnie stwierdzenie, iż Selwynowie dobrze dbali o swoją córkę, zapewniając wszystko, co niezbędne i potrzebne do godnego życia. Nawet to spotkanie miało temu służyć, doskonale o tym wiedział.
— Odrobinę — odpowiedział uprzejmie. — Niebywałe powiązania faz księżyca oraz ułożenia gwiazd na niebie z ingrediencjami eliksirów zawsze będzie znajdować się pośród mych zainteresowań. — Dodał, odrobinę podtrzymując podjętą rozmowę. To w rękach Shafiqa leżało poprowadzenie tego spotkania ku szczęśliwemu końcu, choć słowa te wypowiedział także z uwagi na pełnioną profesję. Nie był alchemikiem, lecz – mając codzienną styczność z eliksirami – byłby głupcem niegodnym kapłańskiego dziedzictwa swych przodków, gdyby nie posiadał odpowiedniej wiedzy w tym zakresie. Niemal mistyczna i tajemnicza, lecz potrzebna, kiedy sam chylał się nad kociołkiem, własnymi siłami próbując uwarzyć jedną albo dwie mikstury. Dziś posiłkował się zapasami Świętego Munga, wypisując oficjalne zapotrzebowanie na kilka fiolek, które ze sobą zabrał, a które spoczywały w kieszeniach ubranego kaftana. Zamierzał oczywiście wręczyć je lady Selwyn pod koniec spotkania, gdy tylko zbierze odpowiedni wywiad i zdobędzie informacje potrzebne do wyznaczenia stosownego dawkowania eliksirów.
— Powinnaś się cieplej ubierać, pomimo coraz lepszej pogody — odparł, obojętnym spojrzeniem obdarzając jej sylwetkę przyodzianą w wyjątkowo niereprezentacyjne szaty. Fakt ten przemilczał, nie zamierzając czynić z niego afrontu mającej naruszyć ten kruchy pokój. W końcu łączyły ich wspólne poglądy, które powinni pielęgnować, choć to profesja Zachary'ego stała na pierwszym miejscu w tym przypadku.
— Sir Selwyn był tak miły i przesłał mi całą historię twojej choroby, lady — uprzejmym tonem udzielił odpowiedzi, nie chcąc usłyszeć niemal tych samych słów, które przeczytał na papierze mimo zupełnie dwu odrębnych języków. — Będę jednak niezmiernie rad, jeśli opowiesz mi, jak czułaś się w przeciągu mijającego miesiąca. Ostatnie zalecenia w kartotece wspominały o odstawieniu eliksirów. Lepiej ci bez nich? Nie miewasz zawrotów głowy, nudności? Może objawy nadmiernego zmęczenia? — Pytania padły jedno po drugim. Każde wyartykułował powoli, chcąc uniknąć powtarzania się. Zależało mu przede wszystkim na uzyskaniu niezbędnych odpowiedzi. W końcu taki był cel tej pokojowej wizyty.
— Odrobinę — odpowiedział uprzejmie. — Niebywałe powiązania faz księżyca oraz ułożenia gwiazd na niebie z ingrediencjami eliksirów zawsze będzie znajdować się pośród mych zainteresowań. — Dodał, odrobinę podtrzymując podjętą rozmowę. To w rękach Shafiqa leżało poprowadzenie tego spotkania ku szczęśliwemu końcu, choć słowa te wypowiedział także z uwagi na pełnioną profesję. Nie był alchemikiem, lecz – mając codzienną styczność z eliksirami – byłby głupcem niegodnym kapłańskiego dziedzictwa swych przodków, gdyby nie posiadał odpowiedniej wiedzy w tym zakresie. Niemal mistyczna i tajemnicza, lecz potrzebna, kiedy sam chylał się nad kociołkiem, własnymi siłami próbując uwarzyć jedną albo dwie mikstury. Dziś posiłkował się zapasami Świętego Munga, wypisując oficjalne zapotrzebowanie na kilka fiolek, które ze sobą zabrał, a które spoczywały w kieszeniach ubranego kaftana. Zamierzał oczywiście wręczyć je lady Selwyn pod koniec spotkania, gdy tylko zbierze odpowiedni wywiad i zdobędzie informacje potrzebne do wyznaczenia stosownego dawkowania eliksirów.
— Powinnaś się cieplej ubierać, pomimo coraz lepszej pogody — odparł, obojętnym spojrzeniem obdarzając jej sylwetkę przyodzianą w wyjątkowo niereprezentacyjne szaty. Fakt ten przemilczał, nie zamierzając czynić z niego afrontu mającej naruszyć ten kruchy pokój. W końcu łączyły ich wspólne poglądy, które powinni pielęgnować, choć to profesja Zachary'ego stała na pierwszym miejscu w tym przypadku.
— Sir Selwyn był tak miły i przesłał mi całą historię twojej choroby, lady — uprzejmym tonem udzielił odpowiedzi, nie chcąc usłyszeć niemal tych samych słów, które przeczytał na papierze mimo zupełnie dwu odrębnych języków. — Będę jednak niezmiernie rad, jeśli opowiesz mi, jak czułaś się w przeciągu mijającego miesiąca. Ostatnie zalecenia w kartotece wspominały o odstawieniu eliksirów. Lepiej ci bez nich? Nie miewasz zawrotów głowy, nudności? Może objawy nadmiernego zmęczenia? — Pytania padły jedno po drugim. Każde wyartykułował powoli, chcąc uniknąć powtarzania się. Zależało mu przede wszystkim na uzyskaniu niezbędnych odpowiedzi. W końcu taki był cel tej pokojowej wizyty.
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Właściwie można było się zastanawiać nad tym, czy ród Selwynów powinien dzielić się detalami dotyczącymi zdrowia jego przedstawicieli innym szlachetnym familiom. Z jednej strony dzięki okazanemu zaufaniu mieli szansę na zbudowanie kolejnych sojuszy. Zwłaszcza, że lord Zachary Shafiq był przecież uzdrowicielem. Obowiązywała go tajemnica i niezależnie od sytuacji, nie powinien zdradzać, co dokładnie dzieli się z młodą Wendeliną. Z drugiej jednak strony ich rody wciąż nie były zaprzyjaźnione. Czyż najpierw ich stosunki nie powinny się zacieśnić? Trudno byłoby to jednak osiągnąć z rodem Shafiqów w inny sposób. W tej chwili nie łączyły ich szczególnie ani interesy, ani krew i do drugie nie miało raczej szans ulec zmianie. Być może jednak wspólnie widziana wizja świata doprowadzi kiedyś do zjednoczenia się ich rodzin?
Skinęła z uznaniem głową, słysząc słowa Zachary’ego.
– Jeśli lord jest zainteresowany, polecam prace Blackwooda albo panny Summers. Nie są wprawdzie najnowsze, lecz amerykańscy badacze mają często świeże spojrzenie na kwestie astronomii – zaproponowała z grzecznym uśmiechem. – Chociaż często brakuje im szacunku do tej szlachetnej dziedziny. Stary świat szanuje tradycje, co nie zawsze można powiedzieć o nowym – westchnęła przeciągle.
Nigdy nie opuszczała Europy i mogła tylko gdybać, jak to jest po drugiej stronie oceanu, jednak to, czego dowiedziała się dotychczas wcale nie zachęcało ją do dalekich wypraw. Trudno było zaprzeczyć temu, że w Ameryce często pojawiały się ciekawe pomysły i analizy, ale jednocześnie ich nowatorskość nieszczególnie przypadała starej duszy Wendeliny do gustu. Niektóre rzeczy są jakie są nie bez powodu. I nikt nie powinien próbować ich zmieniać.
– Och, niech lord nie myśli, że w normalnej sytuacji opuściłabym tam sypialnię – odparła z przepraszającym uśmiechem. – Jednakże gorset w tej sytuacji… chyba nie był dobrym pomysłem – dodała, kątem oka sprawdzając, czy koc okala ją wystarczająco szczelnie.
Uśmiechnęła się ciepło na wspomnienie o ojcu. Zawsze była ich ukochaną córeczką, czyż nie? Tatulek zawsze dopilnowywał, aby jego najmłodsza Sóweczka dostawała wszystko, czego tylko potrzebuje. Niezależnie, czy chodziło o stroje, zabawki, nauczycieli czy lekarzy.
– Odstawiłam eliksiry, bo czułam się… dobrze. I nasz poprzedni uzdrowiciel zdecydował, że mogę to zrobić – wyjaśniła. – Zawsze mam w zapasie eliksiry wzmacniające krew, moja służba nosi je ze sobą, gdy wychodzę. Nigdy nie nauczyłam się ich dawkować… chociaż może powinnam. Męczę się nieco szybciej, niż inni… ale to chyba normalne, prawda? Zna lord moją historię choroby. Nie żyję z nią od wczoraj. Ja… przywykłam. I nie narzekam. Jestem w stanie normalnie funkcjonować. Jedynie wczoraj, w trakcie zakupów… Znów się nasiliło – wyjaśniła, wzdychając. – Miałam nadzieję, że to tylko chwilowa słabość, jednak jak widać, dziś ledwo jestem w stanie ustać na nogach.
Skinęła z uznaniem głową, słysząc słowa Zachary’ego.
– Jeśli lord jest zainteresowany, polecam prace Blackwooda albo panny Summers. Nie są wprawdzie najnowsze, lecz amerykańscy badacze mają często świeże spojrzenie na kwestie astronomii – zaproponowała z grzecznym uśmiechem. – Chociaż często brakuje im szacunku do tej szlachetnej dziedziny. Stary świat szanuje tradycje, co nie zawsze można powiedzieć o nowym – westchnęła przeciągle.
Nigdy nie opuszczała Europy i mogła tylko gdybać, jak to jest po drugiej stronie oceanu, jednak to, czego dowiedziała się dotychczas wcale nie zachęcało ją do dalekich wypraw. Trudno było zaprzeczyć temu, że w Ameryce często pojawiały się ciekawe pomysły i analizy, ale jednocześnie ich nowatorskość nieszczególnie przypadała starej duszy Wendeliny do gustu. Niektóre rzeczy są jakie są nie bez powodu. I nikt nie powinien próbować ich zmieniać.
– Och, niech lord nie myśli, że w normalnej sytuacji opuściłabym tam sypialnię – odparła z przepraszającym uśmiechem. – Jednakże gorset w tej sytuacji… chyba nie był dobrym pomysłem – dodała, kątem oka sprawdzając, czy koc okala ją wystarczająco szczelnie.
Uśmiechnęła się ciepło na wspomnienie o ojcu. Zawsze była ich ukochaną córeczką, czyż nie? Tatulek zawsze dopilnowywał, aby jego najmłodsza Sóweczka dostawała wszystko, czego tylko potrzebuje. Niezależnie, czy chodziło o stroje, zabawki, nauczycieli czy lekarzy.
– Odstawiłam eliksiry, bo czułam się… dobrze. I nasz poprzedni uzdrowiciel zdecydował, że mogę to zrobić – wyjaśniła. – Zawsze mam w zapasie eliksiry wzmacniające krew, moja służba nosi je ze sobą, gdy wychodzę. Nigdy nie nauczyłam się ich dawkować… chociaż może powinnam. Męczę się nieco szybciej, niż inni… ale to chyba normalne, prawda? Zna lord moją historię choroby. Nie żyję z nią od wczoraj. Ja… przywykłam. I nie narzekam. Jestem w stanie normalnie funkcjonować. Jedynie wczoraj, w trakcie zakupów… Znów się nasiliło – wyjaśniła, wzdychając. – Miałam nadzieję, że to tylko chwilowa słabość, jednak jak widać, dziś ledwo jestem w stanie ustać na nogach.
Czas to przestrzeń.
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Wendelina Selwyn
Zawód : alchemiczka, astrolożka
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Gdy Wasz świat spłonie, mój rozkwitnie pełnią swoich sił
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Wyjątkowo łatwo w jego opinii dało dostrzec się pasję podrażniającą zmysły lady Selwyn. Doceniał w głębi własnej duszy fakt, że interesowała się szlachetnymi sztukami alchemicznymi, poniekąd podzielając zainteresowania, które drażniąco pobudzały myśli każdego ranka. Istniała jednak wyjątkowa różnica: Zachary spoglądał na eliksiry jedynie z uzdrowicielskiego punktu widzenia i tak też je traktował. Nie sięgał głębiej w teorie, alchemiczne wykresy. Zdecydowanie bardziej ukochał ludzkie ciało; jego wzloty i upadki, blizny i szramy, kształty, twardość uwypuklonych mięśni i miękkiej jak jedwab skóry traktowanej z należytym szacunkiem. Atlasy anatomiczne oraz katalogi ziół i grzybów stanowiły podstawę pielęgnowanej każdego dnia wiedzy; wiedział zatem, że nie miał zbyt wiele czasu na sięgnięcie po alchemiczne dysputy, lecz mimo to przytaknął słowom damy z akceptacją.
— Jak tylko poczujesz się lepiej, lady, prześlij mi, proszę, tytuły prac, które uznasz za warte uwagi. Będę ci dozgonnie wdzięczny — odpowiedział, lekko omiatając wzrokiem bibliotekę, w której się znajdowali. Nie wątpił, że wszystkie te pracy znajdowały się na półkach wokół. Nie chciał jednak zmieniać charakteru tego spotkania na teoretyczne dywagacje. Wciąż miał do spełnienia wyjątkowo ważny, uzdrowicielski obowiązek.
— Zasugerowałbym w tym wypadku lekkie i przewiewne szaty — rzekł krótko i beznamiętnie, nie będąc szczególnie zainteresowany tą kwestią. Choroba towarzyszyła jej wystarczająco długo, aby wiedziała, na co powinna zwracać uwagę i jak się nosić, żeby arystokratyczne jarzmo było jak najlżejsze.
— Odstawienie eliksirów to oczywiście dobry kierunek, gdy następuje poprawa. Organizm łatwo ulega przyzwyczajeniu i niewielkie dawki przestały być skuteczne. Obawiam się, że obecnie przechodzisz przez zespół odstawienny i twoje ciało dość agresywnie reaguje na brak eliksiru wzmacniającego. Przyjęcie niewielkiej dawki byłoby sugerowane w przyniesieniu doraźnej ulgi. Nas jednak interesuje długotrwała terapia — udzielił pełnej odpowiedzi, starając się nie brzmieć pesymistycznie. Sytuacja nie była ani zła, ani tragiczna, toteż dość łatwo zachował spokój oraz obojętną powagę na twarzy, gdy wygłaszał pierwszą z uzdrowicielskich tyrad. — Myślę, że cztery krople dziś wieczorem będą odpowiednie i nie naruszą równowagi zbyt drastycznie — odezwał się, zerkając ku służce pełniącej dumną rolę przyzwoitki. — Gorąca kąpiel przed przyjęciem eliksiru również byłaby wskazana. Ciepło pobudzi krążenie. Czy mogę prosić o twoją dłoń? — zapytał finalnie, wyciągając własną, ciemną i otwierając ją wnętrzem tak, by pomóc pochwycić jej. Sprawdzenie, czy objaw zimnych rąk jej doskwierał był podstawą. To, co chciał naprawdę sprawdzić to puls. Szybkość z jaką biło serce Wendeliny było ważne, przynajmniej na obecnym etapie, gdzie sięgał po pełnię wiedzy oraz wszelkie manualne środki, dzięki którym mógł się wykazać.
— Jak tylko poczujesz się lepiej, lady, prześlij mi, proszę, tytuły prac, które uznasz za warte uwagi. Będę ci dozgonnie wdzięczny — odpowiedział, lekko omiatając wzrokiem bibliotekę, w której się znajdowali. Nie wątpił, że wszystkie te pracy znajdowały się na półkach wokół. Nie chciał jednak zmieniać charakteru tego spotkania na teoretyczne dywagacje. Wciąż miał do spełnienia wyjątkowo ważny, uzdrowicielski obowiązek.
— Zasugerowałbym w tym wypadku lekkie i przewiewne szaty — rzekł krótko i beznamiętnie, nie będąc szczególnie zainteresowany tą kwestią. Choroba towarzyszyła jej wystarczająco długo, aby wiedziała, na co powinna zwracać uwagę i jak się nosić, żeby arystokratyczne jarzmo było jak najlżejsze.
— Odstawienie eliksirów to oczywiście dobry kierunek, gdy następuje poprawa. Organizm łatwo ulega przyzwyczajeniu i niewielkie dawki przestały być skuteczne. Obawiam się, że obecnie przechodzisz przez zespół odstawienny i twoje ciało dość agresywnie reaguje na brak eliksiru wzmacniającego. Przyjęcie niewielkiej dawki byłoby sugerowane w przyniesieniu doraźnej ulgi. Nas jednak interesuje długotrwała terapia — udzielił pełnej odpowiedzi, starając się nie brzmieć pesymistycznie. Sytuacja nie była ani zła, ani tragiczna, toteż dość łatwo zachował spokój oraz obojętną powagę na twarzy, gdy wygłaszał pierwszą z uzdrowicielskich tyrad. — Myślę, że cztery krople dziś wieczorem będą odpowiednie i nie naruszą równowagi zbyt drastycznie — odezwał się, zerkając ku służce pełniącej dumną rolę przyzwoitki. — Gorąca kąpiel przed przyjęciem eliksiru również byłaby wskazana. Ciepło pobudzi krążenie. Czy mogę prosić o twoją dłoń? — zapytał finalnie, wyciągając własną, ciemną i otwierając ją wnętrzem tak, by pomóc pochwycić jej. Sprawdzenie, czy objaw zimnych rąk jej doskwierał był podstawą. To, co chciał naprawdę sprawdzić to puls. Szybkość z jaką biło serce Wendeliny było ważne, przynajmniej na obecnym etapie, gdzie sięgał po pełnię wiedzy oraz wszelkie manualne środki, dzięki którym mógł się wykazać.
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wendelina nigdy nie czuła pociągu do sztuki uzdrowicielskiej. Taka osoba powinna służyć innym – a lady Selwyn nie miała zamiaru być pokorną wobec kogokolwiek gorzej urodzonego od siebie. W przypadku mężczyzny sprawa miała się nieco inaczej: lordowie z założenia mieli wyższą pozycję i nie musieli się tak bardzo obawiać o opinię innych. Ona zaś, jako dama, nie mogła przecież brudzić własnych rąk. Zwłaszcza nie publicznie. I zwłaszcza nie teraz, gdy sytuacja jej rodziny była tak chwiejna.
Poza tym czy sztuka uzdrawiania miała cokolwiek wspólnego z pięknem? Wendelina widziała urodę w eliksirach; w bulgoczących, barwnych cieczach, które tworzyły jej dłonie. Widziała też urok w nieboskłonie. Jego moc oraz ukryta w nim magia od wieków fascynowały czarodziejów i niemagicznych. Ale sztuka uzdrawiania? Toż to było bardziej rzemiosło. Odpowiedzialne i wymagające wielkiej wiedzy; niezwykle potrzebne i dla wielu niezbędne do funkcjonowania. Jednak lady Selwyn odrzucała wizja zajmowania się cudzym ciałem. Ba, przecież nawet o swoje własne nie dbała w pełni samodzielnie. Od tego miała wszak służbę.
– Nie omieszkam, lordzie Shafiq. I z radością później podyskutuje na ich temat – powiedziała, skinając głową. Gdy przemawiała na temat związany z nauką w jej głosie pojawiała się pewna radość i zainteresowanie, które znikały, gdy temat tylko zbaczał z tej ścieżki. Dyskusja o własnym zdrowiu nigdy nie była przecież dla chorej czymś szczególnie przyjemnym.
W końcu nie chciała umierać. Wprawdzie nie ona jedna cierpiała na genetyczną chorobę i miała pełną świadomość, że koniec musi prędzej czy później nadejść, jednak wciąż czuła się młoda i pełna życia. Nie chciała opuszczać tego świata, tak samo jak nie chciała słuchać o tym, że z jej zdrowiem dzieje się coś złego. Gdyby mogła to ukryć, zakopać gdzieś głęboko! Niestety, śmiertelna bladość miała towarzyszyć jej aż po kres dni.
– Gdyby lord był tak miły i mógł to zapisać – poprosiła, gestem dając znać służącej, aby podała adekwatne narzędzia. – Wolę, by wszystko było jasne. Służba… rozumie lord. Czasem lepiej zachować ostrożność i mieć wszystko czarno na białym – westchnęła, licząc, że już po chwili przed szanownym Zacharym Shafiq pojawi się pergamin oraz pióro.
Gdy jednak usłyszała propozycję lorda, zawahała się. Zerknęła kątem oka na skrzata i służącą. Absolutnie nie miała zamiaru pytać się ich o zgodę; nie była jednak przekonana, czy młoda lady na wydaniu na pewno powinna podawać dłoń mężczyźnie. Z drugiej jednak strony, szlachetnie urodzony Shafiq był uzdrowicielem, który miał pełne prawo o takie rzeczy poprosić pacjentkę. Gdyby był choćby czystej krwi mogłaby mieć większe obiekcje. Jednak błękitna krew i podobna rodowa polityka sprawiały, że chyba mogła mu w tym względzie zaufać.
Ostrożnie wysunęła więc dłoń.
– Tak, oczywiście. Sophio, słyszałaś? – zwróciła się na chwilę do służki. – Mam nadzieję, że tym razem pamięć cię nie zawiedzie – powiedziała, przypominając sobie sytuacje, w której starsza kobieta zapomniała zabrać ze sobą eliksir, przez co gdy stan Wendeliny pogorszył się w trakcie letniego, rodzinnego pikniku, jej bliscy musieli dwoić się i troić, aby pomóc miedzianowłosej lady.
Sophia natychmiast zaczęła obiecywać, że słucha szanownego lorda Shafiqa z pełną uwagę. Wendelina skinęła głową i prędko straciła zaintonowanie służącą. W tej chwili wszak nie spotykała się z nią, a z prywatnym uzdrowicielem.
Poza tym czy sztuka uzdrawiania miała cokolwiek wspólnego z pięknem? Wendelina widziała urodę w eliksirach; w bulgoczących, barwnych cieczach, które tworzyły jej dłonie. Widziała też urok w nieboskłonie. Jego moc oraz ukryta w nim magia od wieków fascynowały czarodziejów i niemagicznych. Ale sztuka uzdrawiania? Toż to było bardziej rzemiosło. Odpowiedzialne i wymagające wielkiej wiedzy; niezwykle potrzebne i dla wielu niezbędne do funkcjonowania. Jednak lady Selwyn odrzucała wizja zajmowania się cudzym ciałem. Ba, przecież nawet o swoje własne nie dbała w pełni samodzielnie. Od tego miała wszak służbę.
– Nie omieszkam, lordzie Shafiq. I z radością później podyskutuje na ich temat – powiedziała, skinając głową. Gdy przemawiała na temat związany z nauką w jej głosie pojawiała się pewna radość i zainteresowanie, które znikały, gdy temat tylko zbaczał z tej ścieżki. Dyskusja o własnym zdrowiu nigdy nie była przecież dla chorej czymś szczególnie przyjemnym.
W końcu nie chciała umierać. Wprawdzie nie ona jedna cierpiała na genetyczną chorobę i miała pełną świadomość, że koniec musi prędzej czy później nadejść, jednak wciąż czuła się młoda i pełna życia. Nie chciała opuszczać tego świata, tak samo jak nie chciała słuchać o tym, że z jej zdrowiem dzieje się coś złego. Gdyby mogła to ukryć, zakopać gdzieś głęboko! Niestety, śmiertelna bladość miała towarzyszyć jej aż po kres dni.
– Gdyby lord był tak miły i mógł to zapisać – poprosiła, gestem dając znać służącej, aby podała adekwatne narzędzia. – Wolę, by wszystko było jasne. Służba… rozumie lord. Czasem lepiej zachować ostrożność i mieć wszystko czarno na białym – westchnęła, licząc, że już po chwili przed szanownym Zacharym Shafiq pojawi się pergamin oraz pióro.
Gdy jednak usłyszała propozycję lorda, zawahała się. Zerknęła kątem oka na skrzata i służącą. Absolutnie nie miała zamiaru pytać się ich o zgodę; nie była jednak przekonana, czy młoda lady na wydaniu na pewno powinna podawać dłoń mężczyźnie. Z drugiej jednak strony, szlachetnie urodzony Shafiq był uzdrowicielem, który miał pełne prawo o takie rzeczy poprosić pacjentkę. Gdyby był choćby czystej krwi mogłaby mieć większe obiekcje. Jednak błękitna krew i podobna rodowa polityka sprawiały, że chyba mogła mu w tym względzie zaufać.
Ostrożnie wysunęła więc dłoń.
– Tak, oczywiście. Sophio, słyszałaś? – zwróciła się na chwilę do służki. – Mam nadzieję, że tym razem pamięć cię nie zawiedzie – powiedziała, przypominając sobie sytuacje, w której starsza kobieta zapomniała zabrać ze sobą eliksir, przez co gdy stan Wendeliny pogorszył się w trakcie letniego, rodzinnego pikniku, jej bliscy musieli dwoić się i troić, aby pomóc miedzianowłosej lady.
Sophia natychmiast zaczęła obiecywać, że słucha szanownego lorda Shafiqa z pełną uwagę. Wendelina skinęła głową i prędko straciła zaintonowanie służącą. W tej chwili wszak nie spotykała się z nią, a z prywatnym uzdrowicielem.
Czas to przestrzeń.
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Wendelina Selwyn
Zawód : alchemiczka, astrolożka
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Gdy Wasz świat spłonie, mój rozkwitnie pełnią swoich sił
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Wyjątkowo zaskakującym dla Zachary'ego okazało się, jak prywatna wizyta uzdrowicielska przebiegała do tej pory. Z trudem dostrzegał polityczna otulinę, w której tkwili razem z lady Selwyn. Wydawała mu się być cienkim, niemal całkowicie przezroczystym materiałem, ledwie wyczuwalnym na ciele; nadal był, jednak jego lekkość nie stanowiła mu przeszkody w działaniu i myśli oraz troski, którymi kalał samego siebie w momencie przekroczenia progu Bealieu, odpłynęły, pozostawiając jeszcze więcej subtelnej wolności. Nie zastanawiał się nad głębszym sensem zmartwień. Tkwiąc w chłodnej, prawie wyrachowanej logice, postrzegał świat całkowicie realnie, choć dojrzenie do tego nie przyszło łatwo i nie tylko za jego własną przyczyną. Udział innych był równie ważny w tym wszystkim, a to prowadziło go do myśli, czy lady Selwyn oddana mu teraz w opiekę także posiadała przywilej bycia odpowiednio poinformowaną o pewnych kwestiach, czy pozwalano jej bez reszty oddawać się zajęciom godnym damy.
— Oczywiście, lady. Myślę, że niebawem uda się znaleźć kilka chwil na dyskusję — odpowiedział lekko, dość cicho. Mimo obecności przyzwoitki posiadał niezbędne prawo, aby przekraczać arystokratyczne granice i nie ponosić za nie konsekwencji. W dość szczególny sposób, jako uzdrowiciel, znajdował się ponad tym. Miał dbać o swoich pacjentów, doprowadzić oraz utrzymać w pełni zdrowia. Racjonalność przeważała nad zasadami, regułami czy obecnością tych, którzy mieli pilnować ich przestrzegania. W ten sposób w jego świadomości zakiełkowała myśl o tych wszystkich osobach mających to jedno szczególne zadanie oraz tym, że nie mogli w żaden sposób zareagować na bezkarność, którą Zachary dumnie się obnosił. Niemal tak samo wyraźnie jak posiadaną wiedzą, naturalnie, będącą przymiotem kształconym przez całe jego życia – prywatną chlubą, z której skrzętnie korzystał na uzdrowicielskiej ścieżce.
— Oczywiście — odparł miękko bez najmniejszego sprzeciwu na prośbę zapisania postawionej diagnozy. Nieznacznym, aczkolwiek uprzejmym ruchem głowy skinął służbie, gdy otrzymał atrament, pergamin oraz pióro. Ostrożnie namoczył koniec pióra w barwniku i zabrał się za pisanie. W pierwszym odruchu zechciał uczynić to w rodzimym języku, co naprawdę stanowiło zagadkę, lecz w porę zreflektował się i poprawnym, składnym angielskim począł notować to, co powiedział wcześniej o wstępnej diagnozie poczynionej na chorobie Wendeliny. Było to istotnie zaledwie kilka niezbyt długich zdań zapisanych równym pismem, nie koślawym i nieczytelnym jak podejrzewano, pełnym uzdrowicielskiej terminologii zapewne obcej tak samej lady jak i jej ojcu, lordowi Selwynowi. Fachowe posługiwanie się terminami zaaprobowanymi, a przede wszystkim przeznaczonymi do opisywania jednostek chorobowych oraz stanów pacjenta traktował jako przywilej, bowiem tylko inny uzdrowiciel był w stanie zrozumieć, co w gąszczu liter tworzących wyrazy regularnie poddawane w wątpliwość istnienia w słowniku.
— Zanotowałem również pierwszą dawkę — odezwał się, gdy mokry pergamin odsunął ostrożnie na bok, by w spokoju wysechł i przypadkowym ruchem nie został poruszony, rozlewając atrament. Wtedy też ostrożnie pochwycił dłoń Wendeliny, ledwie czując jej ciężar, opuszkami palców wpierw niemal nieuchwytnie dotykając jej cienkiej, bladej skóry, po czym wolnym ruchem zacisnął palce, kciuk opierając przy podstawie nadgarstka, dokładnie w tym miejscu, w którym lśniła błękitna żyła. Potrzebował krótkiej chwili, by wpierw uspokoić własny oddech i skupić się na tym, co czuł pod palcami. Zwykle zajmowało to czas oraz wymagało koncentracji na uchwycenie, spostrzeżenie niewidocznego aspektu, który tylko uzdrowiciel był w stanie wychwycić. Bez ruch w momencie badania objął całe jego ciało, a w myślał począł kolejno liczyć, odmierzając domyślne piętnaście sekund. Gdy skończył, rozwarł palce, pozwalając lady zabrać dłoń. Własną rękę cofnął, oddając się krótkiemu zamyśleniu.
— Twoje serce bije równo, choć kolejne uderzenia zdają się płytkie. Powinnaś jak najszybciej zająć się rozgrzaniem ciała, lady. Koniecznie obserwuj swoje samopoczucie i notuj wszelkie niepokojące cię stany. Wrócimy do dawkowania eliksiru wzmacniającego krew, jak mówiłem, dzisiaj cztery krople. Od jutra dwie krople rano i dwie na wieczór, najlepiej po lekkim posiłku. — Wygłosił wreszcie, obdarzając damę Selwynów uprzejmym i uważnym spojrzeniem. Nie zamierzał jej w żaden sposób wystraszyć, choć spodziewał się, że perspektywa powrotu do zażywania eliksirów mogła nie być dla niej szczególnie miła.
— Oczywiście, lady. Myślę, że niebawem uda się znaleźć kilka chwil na dyskusję — odpowiedział lekko, dość cicho. Mimo obecności przyzwoitki posiadał niezbędne prawo, aby przekraczać arystokratyczne granice i nie ponosić za nie konsekwencji. W dość szczególny sposób, jako uzdrowiciel, znajdował się ponad tym. Miał dbać o swoich pacjentów, doprowadzić oraz utrzymać w pełni zdrowia. Racjonalność przeważała nad zasadami, regułami czy obecnością tych, którzy mieli pilnować ich przestrzegania. W ten sposób w jego świadomości zakiełkowała myśl o tych wszystkich osobach mających to jedno szczególne zadanie oraz tym, że nie mogli w żaden sposób zareagować na bezkarność, którą Zachary dumnie się obnosił. Niemal tak samo wyraźnie jak posiadaną wiedzą, naturalnie, będącą przymiotem kształconym przez całe jego życia – prywatną chlubą, z której skrzętnie korzystał na uzdrowicielskiej ścieżce.
— Oczywiście — odparł miękko bez najmniejszego sprzeciwu na prośbę zapisania postawionej diagnozy. Nieznacznym, aczkolwiek uprzejmym ruchem głowy skinął służbie, gdy otrzymał atrament, pergamin oraz pióro. Ostrożnie namoczył koniec pióra w barwniku i zabrał się za pisanie. W pierwszym odruchu zechciał uczynić to w rodzimym języku, co naprawdę stanowiło zagadkę, lecz w porę zreflektował się i poprawnym, składnym angielskim począł notować to, co powiedział wcześniej o wstępnej diagnozie poczynionej na chorobie Wendeliny. Było to istotnie zaledwie kilka niezbyt długich zdań zapisanych równym pismem, nie koślawym i nieczytelnym jak podejrzewano, pełnym uzdrowicielskiej terminologii zapewne obcej tak samej lady jak i jej ojcu, lordowi Selwynowi. Fachowe posługiwanie się terminami zaaprobowanymi, a przede wszystkim przeznaczonymi do opisywania jednostek chorobowych oraz stanów pacjenta traktował jako przywilej, bowiem tylko inny uzdrowiciel był w stanie zrozumieć, co w gąszczu liter tworzących wyrazy regularnie poddawane w wątpliwość istnienia w słowniku.
— Zanotowałem również pierwszą dawkę — odezwał się, gdy mokry pergamin odsunął ostrożnie na bok, by w spokoju wysechł i przypadkowym ruchem nie został poruszony, rozlewając atrament. Wtedy też ostrożnie pochwycił dłoń Wendeliny, ledwie czując jej ciężar, opuszkami palców wpierw niemal nieuchwytnie dotykając jej cienkiej, bladej skóry, po czym wolnym ruchem zacisnął palce, kciuk opierając przy podstawie nadgarstka, dokładnie w tym miejscu, w którym lśniła błękitna żyła. Potrzebował krótkiej chwili, by wpierw uspokoić własny oddech i skupić się na tym, co czuł pod palcami. Zwykle zajmowało to czas oraz wymagało koncentracji na uchwycenie, spostrzeżenie niewidocznego aspektu, który tylko uzdrowiciel był w stanie wychwycić. Bez ruch w momencie badania objął całe jego ciało, a w myślał począł kolejno liczyć, odmierzając domyślne piętnaście sekund. Gdy skończył, rozwarł palce, pozwalając lady zabrać dłoń. Własną rękę cofnął, oddając się krótkiemu zamyśleniu.
— Twoje serce bije równo, choć kolejne uderzenia zdają się płytkie. Powinnaś jak najszybciej zająć się rozgrzaniem ciała, lady. Koniecznie obserwuj swoje samopoczucie i notuj wszelkie niepokojące cię stany. Wrócimy do dawkowania eliksiru wzmacniającego krew, jak mówiłem, dzisiaj cztery krople. Od jutra dwie krople rano i dwie na wieczór, najlepiej po lekkim posiłku. — Wygłosił wreszcie, obdarzając damę Selwynów uprzejmym i uważnym spojrzeniem. Nie zamierzał jej w żaden sposób wystraszyć, choć spodziewał się, że perspektywa powrotu do zażywania eliksirów mogła nie być dla niej szczególnie miła.
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pokiwała głową, naprawdę gotowa wysłać lordowi Shaiqowi kilka tytułów prac, gdy tylko poczuje się lepiej. W żadnym razie nie w trosce o jego edukacje; raczej z myślą o utrzymaniu kontaktu z szanownym uzdrowicielem i tworzeniu przynajmniej pozoru przyjaznej relacji z innym szlachetnym rodem. Ale to nie było rozmyślanie na teraz. Najpierw musiała zebrać siły.
– Dziękuję – odparła, gdy Zachary pochylił się, by spisać wszystkie konieczne zalecenia.
Nie brakowało jej cierpliwości. W milczeniu zaczekała, aż lord Shafiq zapełni pergamin. Obserwowała przy tym jego ruchy. Był dokładny i spokojny, czego brakowało wielu młodym arystokratom. Mogli być doskonale wychowani, ale żywiołowy, energiczny charakter nie pozwalał im na opanowanie. Czy Zachary zachowywał się w jej mniemaniu lepiej? Nie miała pojęcia, czego powinna wymagać od przyszłego męża i jakiego mężczyznę widziałaby w tej roli. Z resztą, wszak nie musiała się tym przejmować, prawda? Cioteczka Morgana na pewno zadba, aby u boku Wendeliny znajdowała się jak najlepsza partia. To było kluczowe. Z samym zachowaniem małżonka przecież sobie poradzi. Zawsze sobie radziła. Byleby tylko jej nazwisko pozostało szlachetne, a wizerunek nieskazitelny. W szlacheckim świecie liczyło się tylko to, co myśleli o tobie inni. Reszta nie miała znaczenia.
Nie drgnęła, gdy lord Shafiq dotknął jej dłoni. Nie była dziewczęciem bojącym się męskiego dotyku. Ba, rozumiała doskonale, że można go świetnie wykorzystać, gdyby zaszła taka potrzeba. Teraz jednak doskonale wiedziała, że ten dotyk nie ma absolutnie żadnego podtekstu. Zachary był tutaj, aby sprawdzić jej zdrowie i Wendelina nie miała zamiaru przeobrażać tego spotkania w cokolwiek innego. Brakowało jej na to sił.
Pokiwała głową po raz kolejny.
– Sophio? – spytała, słysząc słowa uzdrowiciela dotyczące kąpieli. Służąca natychmiast skinęła głową i wyszła z pomieszczenia, aby przygotować wspominaną kąpiel. W pomieszczeniu wciąż jeszcze znajdował się jednak skrzat.
Wendelina nie odprowadzała jej wzrokiem, skupiając się w pełni na Zacharym.
– Rozumiem, lordzie Shafiq. Ktoś na pewno pomoże mi w dawkowaniu – powiedziała. – Chociaż może gdy poczuję się lepiej zechciałby lord nauczyć mnie, jak to robić? Zwykle mogę polegać na bliskich, ale jak to mówi pospólstwo, przezorny zawsze ubezpieczony, prawda? – dopytała, wiedząc, że wizyta mężczyzny w pałacu powoli dobiega końca.
– Dziękuję – odparła, gdy Zachary pochylił się, by spisać wszystkie konieczne zalecenia.
Nie brakowało jej cierpliwości. W milczeniu zaczekała, aż lord Shafiq zapełni pergamin. Obserwowała przy tym jego ruchy. Był dokładny i spokojny, czego brakowało wielu młodym arystokratom. Mogli być doskonale wychowani, ale żywiołowy, energiczny charakter nie pozwalał im na opanowanie. Czy Zachary zachowywał się w jej mniemaniu lepiej? Nie miała pojęcia, czego powinna wymagać od przyszłego męża i jakiego mężczyznę widziałaby w tej roli. Z resztą, wszak nie musiała się tym przejmować, prawda? Cioteczka Morgana na pewno zadba, aby u boku Wendeliny znajdowała się jak najlepsza partia. To było kluczowe. Z samym zachowaniem małżonka przecież sobie poradzi. Zawsze sobie radziła. Byleby tylko jej nazwisko pozostało szlachetne, a wizerunek nieskazitelny. W szlacheckim świecie liczyło się tylko to, co myśleli o tobie inni. Reszta nie miała znaczenia.
Nie drgnęła, gdy lord Shafiq dotknął jej dłoni. Nie była dziewczęciem bojącym się męskiego dotyku. Ba, rozumiała doskonale, że można go świetnie wykorzystać, gdyby zaszła taka potrzeba. Teraz jednak doskonale wiedziała, że ten dotyk nie ma absolutnie żadnego podtekstu. Zachary był tutaj, aby sprawdzić jej zdrowie i Wendelina nie miała zamiaru przeobrażać tego spotkania w cokolwiek innego. Brakowało jej na to sił.
Pokiwała głową po raz kolejny.
– Sophio? – spytała, słysząc słowa uzdrowiciela dotyczące kąpieli. Służąca natychmiast skinęła głową i wyszła z pomieszczenia, aby przygotować wspominaną kąpiel. W pomieszczeniu wciąż jeszcze znajdował się jednak skrzat.
Wendelina nie odprowadzała jej wzrokiem, skupiając się w pełni na Zacharym.
– Rozumiem, lordzie Shafiq. Ktoś na pewno pomoże mi w dawkowaniu – powiedziała. – Chociaż może gdy poczuję się lepiej zechciałby lord nauczyć mnie, jak to robić? Zwykle mogę polegać na bliskich, ale jak to mówi pospólstwo, przezorny zawsze ubezpieczony, prawda? – dopytała, wiedząc, że wizyta mężczyzny w pałacu powoli dobiega końca.
Czas to przestrzeń.
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Wendelina Selwyn
Zawód : alchemiczka, astrolożka
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Gdy Wasz świat spłonie, mój rozkwitnie pełnią swoich sił
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Moment, w którym właściwa część jego pracy została zwieńczona, przyjął ze zwyczajową ulgą oraz spokojem rozlewającym się na myślach skupionych wokół jak najlepszego pełnienia obowiązków. Szczególnie teraz, gdy jego pacjentami i pacjentkami pozostawały osoby o odpowiednim urodzeniu. W dalszym ciągu byli to przyjaciele i wrogowie, choć ci drudzy nie zjawiali się w drzwiach Munga zbyt często, prawie w ogóle, jak spostrzegł. Mógł dumnie przyjmować lordów i damy w murach szpitala, lecz miejsce tamto zdawało się nieszczególnie dostojne, atrakcyjne, luksusowe dla person tego pokroju. Oczywiście to tam można było znaleźć Zachary'ego najczęściej. Teraz jednak coraz więcej czasu poświęcał obowiązkom, opuszczając oddział czy wreszcie sam budynek. Jego talenty miały wreszcie służyć tylko tym, którzy na to zasłużyli.
Nie zareagował w żaden szczególny sposób, a jedynie obserwował jak Wendelina obchodziła się ze służącą pełniącą funkcję przyzwoitki. Odnajdywał w tym pewną arystokratyczną satysfakcję, mając na własnych oczach dowód tego, że niżej urodzeni pokornie odnajdywali należne im miejsce w dostojnej hierarchii władzy – na samym dole. Ku lady Selwyn posłał zaledwie namiastkę uśmiechu będącego nieznacznym poruszeniem kącików ust ku górze, okazując jej zainteresowanie, przekazując informację, że śledził każdy krok spotkania, nawet jeśli ten nie dotyczył go bezpośrednio. Jako uzdrowiciel musiał nieustannie ćwiczyć w sobie bierną obserwację otaczającej rzeczywistości, by w stosownym momentach przejmować kontrolę nad sytuację, przywracać równowagę. Widział jej ogromne zaburzenie w młodej córce Selwynów, lecz nie rozpoznał go jako zagrażającego stabilności. Pływ pozostawał spokojny. W kontekście postawionej diagnozy napawało go to spokojem oraz wiarą na poprowadzenie terapii ku rychłemu sukcesowi.
— Gdybyś miała jakieś wątpliwości, lady, poinformuj mnie. Każda, nawet błacha zmiana pozostaje istotna w planowaniu długotrwałego leczenia. Jeszcze dziś zlecę przesłanie dla ciebie kilku fiolek świeżego eliksiru wzmacniającego krew. Na wszelki wypadek, oczywiście — odezwał się jeszcze, wstając z zajmowanego miejsca. Wiedział, że wizyta dobiegała końca, a nabyta w jej trakcie wiedza wymagała przemyślenia, ulokowania we właściwych miejscach oraz poczynienia niezbędnych przygotowań; nie tylko tych, o których słownie wspomniał Wendelinie.
— Uprzejmie służę pomocą w tym zakresie — odpowiedział na pytanie, lekko przytakując głową. Niewątpliwie propozycja ta miała znacznie. Cierpiąc na chorobę przez tyle lat, wypadało nauczyć się dbać o samego siebie zamiast cały czas polegać na bliskich. — Bezpieczeństwo przede wszystkim, lady Selwyn. Pójdę już. Mam nadzieję, że w ciągu najbliższych dni poczujesz się lepiej. — Nieznacznie ukłonił się damie, po czym powoli odwrócił na pięcie i ruszył ku drzwiom prowadzącym do holi rezydencji. Stamtąd już dość pospiesznie opuścił posiadłość Selwynów, choć nie biegł. Długie nogi pozostawały niewątpliwą zaletą w sprawnym przemieszczaniu się, choć nie były w stanie zastąpić teleportacji, by w ciągu paru sekund znalazł się dziesiątki lub setki kilometrów od miejsca, w którym z cichym trzaskiem zniknął.
z/t x2
Nie zareagował w żaden szczególny sposób, a jedynie obserwował jak Wendelina obchodziła się ze służącą pełniącą funkcję przyzwoitki. Odnajdywał w tym pewną arystokratyczną satysfakcję, mając na własnych oczach dowód tego, że niżej urodzeni pokornie odnajdywali należne im miejsce w dostojnej hierarchii władzy – na samym dole. Ku lady Selwyn posłał zaledwie namiastkę uśmiechu będącego nieznacznym poruszeniem kącików ust ku górze, okazując jej zainteresowanie, przekazując informację, że śledził każdy krok spotkania, nawet jeśli ten nie dotyczył go bezpośrednio. Jako uzdrowiciel musiał nieustannie ćwiczyć w sobie bierną obserwację otaczającej rzeczywistości, by w stosownym momentach przejmować kontrolę nad sytuację, przywracać równowagę. Widział jej ogromne zaburzenie w młodej córce Selwynów, lecz nie rozpoznał go jako zagrażającego stabilności. Pływ pozostawał spokojny. W kontekście postawionej diagnozy napawało go to spokojem oraz wiarą na poprowadzenie terapii ku rychłemu sukcesowi.
— Gdybyś miała jakieś wątpliwości, lady, poinformuj mnie. Każda, nawet błacha zmiana pozostaje istotna w planowaniu długotrwałego leczenia. Jeszcze dziś zlecę przesłanie dla ciebie kilku fiolek świeżego eliksiru wzmacniającego krew. Na wszelki wypadek, oczywiście — odezwał się jeszcze, wstając z zajmowanego miejsca. Wiedział, że wizyta dobiegała końca, a nabyta w jej trakcie wiedza wymagała przemyślenia, ulokowania we właściwych miejscach oraz poczynienia niezbędnych przygotowań; nie tylko tych, o których słownie wspomniał Wendelinie.
— Uprzejmie służę pomocą w tym zakresie — odpowiedział na pytanie, lekko przytakując głową. Niewątpliwie propozycja ta miała znacznie. Cierpiąc na chorobę przez tyle lat, wypadało nauczyć się dbać o samego siebie zamiast cały czas polegać na bliskich. — Bezpieczeństwo przede wszystkim, lady Selwyn. Pójdę już. Mam nadzieję, że w ciągu najbliższych dni poczujesz się lepiej. — Nieznacznie ukłonił się damie, po czym powoli odwrócił na pięcie i ruszył ku drzwiom prowadzącym do holi rezydencji. Stamtąd już dość pospiesznie opuścił posiadłość Selwynów, choć nie biegł. Długie nogi pozostawały niewątpliwą zaletą w sprawnym przemieszczaniu się, choć nie były w stanie zastąpić teleportacji, by w ciągu paru sekund znalazł się dziesiątki lub setki kilometrów od miejsca, w którym z cichym trzaskiem zniknął.
z/t x2
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
11.07
Niewiele czasu upłynęło od dnia, w którym Elvira rozpoczęła pracę prywatnego uzdrowiciela w pałacu Selwynów - nie miała więc okazji nie tylko lepiej zapoznać się ze służbą i mieszkającymi w nim arystokratami, ale również z układem, czy liczbą pomieszczeń. Kiedy po dniu namysłu zgodziła się przenieść do Beaulieu, służki dworskie oprowadziły ją częściowo po miejscach, które z różnych przyczyn mogły być istotne dla jej roli. W pierwszej kolejności oczywiście sypialnia - jak zdążyła zauważyć, skromna w porównaniu do warunków lordowskich, ale i tak dużo okazalsza od jej własnego mieszkania na Pokątnej. Miała wreszcie takie wygody, na które przez większość życia uznawała, że zasługuje, a choć nie mogłaby nawet minimalnie rościć sobie prawa do własności całego tego piękna i przepychu, zadowalała się faktem, że stoi wyżej od zwykłej służby i nie musi biegać po pałacu na każde skinienie. Jej rola była jasno określona, a przy tym dość wąska - ojciec Wendeliny nie darzył jej jeszcze zaufaniem, toteż można rzec, że znajdowała się na okresie próbnym. Czuła na sobie wzrok skrzatów, gdy spacerowała po ogrodach lub czytała w bibliotece, mimo że odpowiednio wyszkolone, irytujące stworzenia wiedziały, jak się kryć, więc nigdy bezpośrednio nie przyłapała ich na podglądaniu. Jak do tej pory nie oczekiwano od niej niczego więcej poza byciem w gotowości na każde, najmniejsze choć zachwianie zdrowotne młodej lady. Znała takie obowiązki, dyżur szpitalny nie różnił się w tym wypadku znacznie, o wiele przyjemniej jednak było mieć jedną pacjentkę, a nie cały, codziennie przetasowany tabun. Jedyne co, to zdarzało się Elvirze tęsknić za znajomym, ciemnym gabinetem pełnym dobrze zagospodarowanych szuflad oraz stałym dostępem do kostnic. W pałacu Selwynów rolę gabinetu na chwilę obecną pełniła dla niej jej własna sypialnia - miała tam przecież biurko, regały i dość miejsca, by skupić się na papierkowej robocie. Co musiała przyznać, przyjemniej oczekiwało się na pracę w wielkim łożu z baldachimem albo w zabytkowej bibliotece, nigdy dotąd też nie miała tak wielkiej swobody w poruszaniu się w godzinach pracy. Dyżury na oddziale posiadały sztywne ramy, nie było możliwości wyjść wcześniej nawet na odprężający spacer. Tutaj, jeżeli tylko lady Wendelina czuła się dobrze bądź miała własne plamy i kobiece obowiązki, Elvira mogła opuszczać pałac do woli, z tym tylko zastrzeżeniem, że jeżeli zażądano by od niej powrotu, musiałaby rozkazy wypełnić natychmiast. Nie odczuwała z tego powodu niechęci, rozumiała doskonale, że w nagłych przypadkach nie należało zwlekać. Przynajmniej raz w tygodniu zapraszała lady Wendelinę na kompleksowe badanie profilaktyczne (choć w rozmowie powinna raczej stwierdzić, że to lady zapraszała ją; już raz została za niefortunny dobór słów skarcona), poza tym stanowiła dla kobiety podporę w jej alchemicznej samodzielności. Niemal wszystkie eliksiry warzyła sobie sama, co - Elvira musiała przyznać - było godne uznania, to Elvira jednak zajmowała się ich dawkowaniem, segregowaniem, pisaniem planów i pilnowaniem, by ani mikstury ani ingrediencje nie uległy zepsuciu przez upływ czasu. Kto wie, jeżeli zdobędzie zaufanie rodu, może któregoś dnia jej zakres obowiązków się poszerzy. Nie narzekała co prawda na nadmiar wolnego czasu, nie obecnie, ale miło byłoby mieć świadomość, że jest w pałacu osobą ważną.
Zanim jednak realizowanie ambitnych planów, musiała skupić się na właściwym wypełnianiu powinności wobec tej jednej. Jako długoletnia pracownica oddziału wewnętrznego, specjalizująca się ponadto w schorzeniach genetycznych, Elvira nie spotykała się po raz pierwszy ze śmiertelną bladością, wiedziała też doskonale, w jaki sposób przebiega. Lecz, jak to mówiono, czarodziej dokształca się całe życie, nie marnowała więc potencjału rodowej biblioteki, mając zresztą ku temu właściwy powód. Lord Selwyn nareszcie, choć z pewnym wahaniem, udostępnił jej całą dotychczasową historię choroby córki, w tym zapiski poprzednich uzdrowicieli. Także - jak zauważyła z pewną dozą zainteresowania - Zachary'ego Shafiqa. Lady Wendelina uprzedziła ją, że mężczyzna opiekował się nią wcześniej, nie spodziewała się jednak, że adnotacje będą tak świeże.
W zaburzeniach krążenia wynikających ze śmiertelnej bladości kluczowe było określenie częstotliwości oraz natężenia epizodów zaostrzeń.
Elvira zabrała się do tej pracy poważnie, zajmując wygodne miejsce w bibliotece, z uwagi na jej ciszę i przyjemnie zaostrzającą skupienie atmosferę wiedzy; tak bardzo charakterystyczny zapach kurzu, ksiąg i polerowanego drewna. Wiedziała, że po dokumentach mazać nie wypada (a w każdym razie po cudzych, jako uzdrowiciel szpitalny dość często dodawała adnotacje na starych aktach, zdarzało jej się też kreślić i nadpisywać; po co w końcu marnować pergamin?), toteż zaopatrzyła się w kilka dodatkowych rolek i kartek, pojemniki z atramentem i pióra najwyższej jakości, wszystko to wręczone przez skrzaty domowe, gdy tylko rzekła, że potrzebuje ich do pełnienia obowiązków uzdrowicielskich.
- Potrzebuję jeszcze "Przekleństwo krwi: o chorobach wrodzonych" i "Choroby wewnętrzne, podręcznik dla kursu specjalistycznego" - rzuciła w eter, świadoma, że gdzieś w okolicy znajdzie się choć jeden skrzat, który ją usłyszy i załatwi żądane tomy. Pamiętała, że to właśnie w nich znajdowały się najlepsze tabelki, pozwalające szybciej wyliczyć prawdopodobieństwo kolejnego napadu, a co za tym idzie dawkowanie na okres długoterminowy. Patrząc na stosy leżących przed nią papierów i tak czeka ją kilka długich godzin, dlaczego więc miałaby ich sobie nie skrócić?
- Nie ma drugiej książki, panienko! - zapiszczał ktoś za regałami; do Elviry żaden ze skrzatów nie zwracał się "lady" ani "pani", trudno jednak było im się dziwić.
- Daj wszystko, co znajdziesz o chorobach wewnętrznych - odpowiedziała i z frustracją przeczesała palcami włosy. Biblioteka Selwynów może i była jedną z najbardziej imponujących, w jakich kiedykolwiek przebywała; posiadali książki z najrzadszych kolekcji, najdalszych możliwych wydań, ale czasami zapominała, że nie była ona działem medycznym w czytelni uzdrowicielskiej.
Wyciągnęła ze stosu pergaminów najstarszy, najbardziej wyblakły, ale i przy tym niezwykle kluczowy; opisujący pierwszy atak choroby u małej Wendeliny. Jak to zwykle bywało, był to również atak, który niemal doprowadził ją do śmierci. Zaczęła od odnotowania daty, wieku i okresu rekonwalescencji. Lady Selwyn miała wtedy zaledwie osiem lat, dość wcześnie jak na tę konkretną chorobę, w każdym razie dla dziewczynki; zazwyczaj zaostrzenie inicjujące zauważało się u nich wkrótce po wejściu w okres dojrzewania, czyli po pierwszym krwawieniu. Z jednej strony było to przykre, z drugiej dzięki temu prędzej wdrożono leczenie - śmiertelną bladość miało się od urodzenia i od urodzenia siała spustoszenie w organizmie, przed pierwszym atakiem następował jednak zwykle długi czas zwodniczego uśpienia. Kto wie, czy w Hogwarcie zareagowano by tak szybko jak w pałacu? Według odpisu noty uzdrowicielskiej, lady przeżyła go bardzo gwałtownie.
Daty kolejnych ataków Elvira zdecydowała się wprowadzić w prowizoryczną tabelkę, gdy jednak zaczęła rysować prostą linię, znikąd zmaterializował się obok niej skrzat, z trzaskiem zrzucając na stół wielki stos... ośmiu?... dziesięciu ksiąg?
Wytrącona ze skupienia Elvira zrobiła na pergaminie krzywą kreskę i atramentowego kleksa. Z zaciśniętymi zębami oderwała ten kawałek do wyrzucenia - nie miała zamiaru pozwolić, by Wendelina albo ktokolwiek inny znalazł potem, lub co gorsza przekazał dalej, tak nieprofesjonalny wykres w dzienniku choroby.
- Czy ty jesteś poważny? - wysyczała do skrzata, który skulił się nieco, choć nie w przerażeniu; oczywiście, nie była jego panią, więc choćby chciała, nie mogłaby wymierzyć mu kary. - Zjeżdżaj stąd.
Gdy żałosna kreatura rozpłynęła się w cień, by bez wątpienia dalej obserwować ją z ukrycia, Elvira raz jeszcze zamoczyła stalówkę pióra w pojemniku i rozpoczęła notowanie od nowa. Nie mogła z tym dłużej zwlekać, musiała zapoznać się z całą tą dokumentacją przynajmniej do jutra - otrzymała ją w końcu dziś rano i nie spodziewała się, by Wendelina lub jej ojciec zakładali, że odważy się odłożyć ją sobie "na potem". Drugą ręką sięgnęła po leżącą na szczycie książkę, jeden z nowszych tomów "Magomedycyny współczesnej, tom IV: Choroby wewnętrzne" i przekartkowała ją w poszukiwaniu wzoru na szybkie obliczanie stężeń eliksirów leczniczych w okresach uśpienia i zaostrzeń. Przy okazji mocno przetarła powieki i poprawiła się na krześle. Miała świadomość, że przez najbliższe dwie godziny raczej z niego nie wstanie. Przynajmniej było wygodne.
/zt
Niewiele czasu upłynęło od dnia, w którym Elvira rozpoczęła pracę prywatnego uzdrowiciela w pałacu Selwynów - nie miała więc okazji nie tylko lepiej zapoznać się ze służbą i mieszkającymi w nim arystokratami, ale również z układem, czy liczbą pomieszczeń. Kiedy po dniu namysłu zgodziła się przenieść do Beaulieu, służki dworskie oprowadziły ją częściowo po miejscach, które z różnych przyczyn mogły być istotne dla jej roli. W pierwszej kolejności oczywiście sypialnia - jak zdążyła zauważyć, skromna w porównaniu do warunków lordowskich, ale i tak dużo okazalsza od jej własnego mieszkania na Pokątnej. Miała wreszcie takie wygody, na które przez większość życia uznawała, że zasługuje, a choć nie mogłaby nawet minimalnie rościć sobie prawa do własności całego tego piękna i przepychu, zadowalała się faktem, że stoi wyżej od zwykłej służby i nie musi biegać po pałacu na każde skinienie. Jej rola była jasno określona, a przy tym dość wąska - ojciec Wendeliny nie darzył jej jeszcze zaufaniem, toteż można rzec, że znajdowała się na okresie próbnym. Czuła na sobie wzrok skrzatów, gdy spacerowała po ogrodach lub czytała w bibliotece, mimo że odpowiednio wyszkolone, irytujące stworzenia wiedziały, jak się kryć, więc nigdy bezpośrednio nie przyłapała ich na podglądaniu. Jak do tej pory nie oczekiwano od niej niczego więcej poza byciem w gotowości na każde, najmniejsze choć zachwianie zdrowotne młodej lady. Znała takie obowiązki, dyżur szpitalny nie różnił się w tym wypadku znacznie, o wiele przyjemniej jednak było mieć jedną pacjentkę, a nie cały, codziennie przetasowany tabun. Jedyne co, to zdarzało się Elvirze tęsknić za znajomym, ciemnym gabinetem pełnym dobrze zagospodarowanych szuflad oraz stałym dostępem do kostnic. W pałacu Selwynów rolę gabinetu na chwilę obecną pełniła dla niej jej własna sypialnia - miała tam przecież biurko, regały i dość miejsca, by skupić się na papierkowej robocie. Co musiała przyznać, przyjemniej oczekiwało się na pracę w wielkim łożu z baldachimem albo w zabytkowej bibliotece, nigdy dotąd też nie miała tak wielkiej swobody w poruszaniu się w godzinach pracy. Dyżury na oddziale posiadały sztywne ramy, nie było możliwości wyjść wcześniej nawet na odprężający spacer. Tutaj, jeżeli tylko lady Wendelina czuła się dobrze bądź miała własne plamy i kobiece obowiązki, Elvira mogła opuszczać pałac do woli, z tym tylko zastrzeżeniem, że jeżeli zażądano by od niej powrotu, musiałaby rozkazy wypełnić natychmiast. Nie odczuwała z tego powodu niechęci, rozumiała doskonale, że w nagłych przypadkach nie należało zwlekać. Przynajmniej raz w tygodniu zapraszała lady Wendelinę na kompleksowe badanie profilaktyczne (choć w rozmowie powinna raczej stwierdzić, że to lady zapraszała ją; już raz została za niefortunny dobór słów skarcona), poza tym stanowiła dla kobiety podporę w jej alchemicznej samodzielności. Niemal wszystkie eliksiry warzyła sobie sama, co - Elvira musiała przyznać - było godne uznania, to Elvira jednak zajmowała się ich dawkowaniem, segregowaniem, pisaniem planów i pilnowaniem, by ani mikstury ani ingrediencje nie uległy zepsuciu przez upływ czasu. Kto wie, jeżeli zdobędzie zaufanie rodu, może któregoś dnia jej zakres obowiązków się poszerzy. Nie narzekała co prawda na nadmiar wolnego czasu, nie obecnie, ale miło byłoby mieć świadomość, że jest w pałacu osobą ważną.
Zanim jednak realizowanie ambitnych planów, musiała skupić się na właściwym wypełnianiu powinności wobec tej jednej. Jako długoletnia pracownica oddziału wewnętrznego, specjalizująca się ponadto w schorzeniach genetycznych, Elvira nie spotykała się po raz pierwszy ze śmiertelną bladością, wiedziała też doskonale, w jaki sposób przebiega. Lecz, jak to mówiono, czarodziej dokształca się całe życie, nie marnowała więc potencjału rodowej biblioteki, mając zresztą ku temu właściwy powód. Lord Selwyn nareszcie, choć z pewnym wahaniem, udostępnił jej całą dotychczasową historię choroby córki, w tym zapiski poprzednich uzdrowicieli. Także - jak zauważyła z pewną dozą zainteresowania - Zachary'ego Shafiqa. Lady Wendelina uprzedziła ją, że mężczyzna opiekował się nią wcześniej, nie spodziewała się jednak, że adnotacje będą tak świeże.
W zaburzeniach krążenia wynikających ze śmiertelnej bladości kluczowe było określenie częstotliwości oraz natężenia epizodów zaostrzeń.
Elvira zabrała się do tej pracy poważnie, zajmując wygodne miejsce w bibliotece, z uwagi na jej ciszę i przyjemnie zaostrzającą skupienie atmosferę wiedzy; tak bardzo charakterystyczny zapach kurzu, ksiąg i polerowanego drewna. Wiedziała, że po dokumentach mazać nie wypada (a w każdym razie po cudzych, jako uzdrowiciel szpitalny dość często dodawała adnotacje na starych aktach, zdarzało jej się też kreślić i nadpisywać; po co w końcu marnować pergamin?), toteż zaopatrzyła się w kilka dodatkowych rolek i kartek, pojemniki z atramentem i pióra najwyższej jakości, wszystko to wręczone przez skrzaty domowe, gdy tylko rzekła, że potrzebuje ich do pełnienia obowiązków uzdrowicielskich.
- Potrzebuję jeszcze "Przekleństwo krwi: o chorobach wrodzonych" i "Choroby wewnętrzne, podręcznik dla kursu specjalistycznego" - rzuciła w eter, świadoma, że gdzieś w okolicy znajdzie się choć jeden skrzat, który ją usłyszy i załatwi żądane tomy. Pamiętała, że to właśnie w nich znajdowały się najlepsze tabelki, pozwalające szybciej wyliczyć prawdopodobieństwo kolejnego napadu, a co za tym idzie dawkowanie na okres długoterminowy. Patrząc na stosy leżących przed nią papierów i tak czeka ją kilka długich godzin, dlaczego więc miałaby ich sobie nie skrócić?
- Nie ma drugiej książki, panienko! - zapiszczał ktoś za regałami; do Elviry żaden ze skrzatów nie zwracał się "lady" ani "pani", trudno jednak było im się dziwić.
- Daj wszystko, co znajdziesz o chorobach wewnętrznych - odpowiedziała i z frustracją przeczesała palcami włosy. Biblioteka Selwynów może i była jedną z najbardziej imponujących, w jakich kiedykolwiek przebywała; posiadali książki z najrzadszych kolekcji, najdalszych możliwych wydań, ale czasami zapominała, że nie była ona działem medycznym w czytelni uzdrowicielskiej.
Wyciągnęła ze stosu pergaminów najstarszy, najbardziej wyblakły, ale i przy tym niezwykle kluczowy; opisujący pierwszy atak choroby u małej Wendeliny. Jak to zwykle bywało, był to również atak, który niemal doprowadził ją do śmierci. Zaczęła od odnotowania daty, wieku i okresu rekonwalescencji. Lady Selwyn miała wtedy zaledwie osiem lat, dość wcześnie jak na tę konkretną chorobę, w każdym razie dla dziewczynki; zazwyczaj zaostrzenie inicjujące zauważało się u nich wkrótce po wejściu w okres dojrzewania, czyli po pierwszym krwawieniu. Z jednej strony było to przykre, z drugiej dzięki temu prędzej wdrożono leczenie - śmiertelną bladość miało się od urodzenia i od urodzenia siała spustoszenie w organizmie, przed pierwszym atakiem następował jednak zwykle długi czas zwodniczego uśpienia. Kto wie, czy w Hogwarcie zareagowano by tak szybko jak w pałacu? Według odpisu noty uzdrowicielskiej, lady przeżyła go bardzo gwałtownie.
Daty kolejnych ataków Elvira zdecydowała się wprowadzić w prowizoryczną tabelkę, gdy jednak zaczęła rysować prostą linię, znikąd zmaterializował się obok niej skrzat, z trzaskiem zrzucając na stół wielki stos... ośmiu?... dziesięciu ksiąg?
Wytrącona ze skupienia Elvira zrobiła na pergaminie krzywą kreskę i atramentowego kleksa. Z zaciśniętymi zębami oderwała ten kawałek do wyrzucenia - nie miała zamiaru pozwolić, by Wendelina albo ktokolwiek inny znalazł potem, lub co gorsza przekazał dalej, tak nieprofesjonalny wykres w dzienniku choroby.
- Czy ty jesteś poważny? - wysyczała do skrzata, który skulił się nieco, choć nie w przerażeniu; oczywiście, nie była jego panią, więc choćby chciała, nie mogłaby wymierzyć mu kary. - Zjeżdżaj stąd.
Gdy żałosna kreatura rozpłynęła się w cień, by bez wątpienia dalej obserwować ją z ukrycia, Elvira raz jeszcze zamoczyła stalówkę pióra w pojemniku i rozpoczęła notowanie od nowa. Nie mogła z tym dłużej zwlekać, musiała zapoznać się z całą tą dokumentacją przynajmniej do jutra - otrzymała ją w końcu dziś rano i nie spodziewała się, by Wendelina lub jej ojciec zakładali, że odważy się odłożyć ją sobie "na potem". Drugą ręką sięgnęła po leżącą na szczycie książkę, jeden z nowszych tomów "Magomedycyny współczesnej, tom IV: Choroby wewnętrzne" i przekartkowała ją w poszukiwaniu wzoru na szybkie obliczanie stężeń eliksirów leczniczych w okresach uśpienia i zaostrzeń. Przy okazji mocno przetarła powieki i poprawiła się na krześle. Miała świadomość, że przez najbliższe dwie godziny raczej z niego nie wstanie. Przynajmniej było wygodne.
/zt
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
| 5 lipca
Właściwie trudno było powiedzieć o tym, że lady Selwyn miała pracę. Raczej – miała pasję, która czasem przynosiła jej rodzinie drobne i niewiele znaczące zyski. Nie potrzebowała pieniędzy, które dostawała za uwarzone eliksiry, ale jednocześnie uznawała, że rozdawanie czegokolwiek za darmo nie jest zgodne z prawami rynku i należało się cenić, choćby po to, aby nie utracić szacunku innych. Dlatego też za każdy uwarzony na zamówienie dobrze urodzonych szlachciców eliksir brała pewną zapłatę, choć wszyscy wiedzieli, że zarówno dla niej, jak i jej dobrze urodzonych klientów to była co najwyżej symboliczna kwota. Lady Selwyn nie miała przecież zamiaru współpracować z ubogimi osobami. Co to, to nie. Niech sobie znajdą innych, ślamazarnych alchemików, których specyfikami można było się co najwyżej otruć. Wendelina szczerze uważała, że prawdziwe eliksiry, przygotowane niemalże z czcią do tej sztuki, powinny należeć się tylko szlachetnym, pełnym talentów i błękitnej krwi czarodziejom, którzy wiedzieli, jak należy robić z nich użytek.
Tego poranka wykonywała kilka prostych zleceń. Tym razem głownie dla dam ze swoich kręgów, które zwracały się do niej w zaufaniu i tajemnicy. Prosby kobiet zwykle były podobne. Marzyła się im amortencja, eliksir Rue czy specyfik poprawiający urodę. Wendelina nie wąchała się, z radością proponując najlepsze wywary na ich potrzeby, zawsze skrzętnie zapamiętując, która z nich czego pragnęła. Tak na przyszłość. Gdyby przyszło jej wejść z szanownymi damami na wojenną ścieżkę. W końcu polityka była zawiła i o takich rzeczach lepiej było wiedzieć. Polityka przecież nie omijała damskich kręgów. Przeciwnie wręcz: jako podlegle nestorowi, rodzicom i małżonkom bądź narzeczonym, dobrze urodzone kobiety powinny jak najlepiej znać swoje miejsce i wiedzieć, w jaki sposób należy konwersować czy też jakie sojusze będzie najkorzystniej zawierać.
Wendelinie przyszło pracować samodzielnie, jako że Caren miała tego dnia wychodne. Wspomagały ją wprawdzie skrzaty, ale te nie były najlepszym wsparciem, zbyt często się myląc i podając lady Selwyn nie to, co powinny. Cóż, przynajmniej sprzątały szybciej niż służka…. Głupia to była dziewucha i irytowała Wendelinę coraz bardziej, często doprowadzając ją niemalże do omdlenia z wściekłości. Lepszej jednak nie miała, przynajmniej na razie. Jak dobrze, że panna Multon była w ostatnim czasie jej ostoją przynajmniej we względach medycznych! Właściwie lady Selwyn z radością wymieniłaby Caren na Elvirę, ale przez wzgląd na pochodzenie i specjalistyczne umiejętności tej drugiej nie śmiała jej tego zaproponować. Mimo wszystko, to mogło nie spodobać się rodowi Parkinsonów, z którego pochodziła matka jasnowłosej uzdrowicielki.
Gdy skończyła przygotowywać trzecią tego dnia porcję amortencji, odetchnęła z ulgą. Uff! Już dość, już koniec tych kobiecych specyfików. Wspaniale to były eliksiry, naprawdę wspaniale, ale lady Selwyn nie lubiła monotonii w alchemii. Wolała jednak zrobić jak najwięcej za jednym razem, aby nie musieć po raz kolejny prosić skrzatów czy Caren o przygotowanie pracowni. Gdy wyszła z pomieszczenia, poprawiła swoje włosy, myśląc tylko o gorącej, przyjemniej kąpieli, która była obecnie konieczne. Wendelina uwielbiała warzenie, ale nie dało się ukryć, że wonie różnych eliksirów przenikające obecnie przez jej ciało nie były zbyt… szlacheckie.
Ledwo jednak zrobiła kilka kroków, a pojawili się u jej boku skrzat, wręczający jej list od ojca. Lady Selwyn zmarszczyła brwi, dziękując i czytając jego treść. Tatulek prosił ja, aby wsparła jednego z kuzynów, i to natychmiast. Jako rodzinny twórca fajerwerków dostał kilka ciekawych projektów, ale za nic w świecie nie potrafił samodzielnie ich zrealizować. Ich alchemiczna baza była zbyt skomplikowana, jak na jego umiejętności. Kuzyn wiec, obecnie stacjonujący poza pałacem, bardzo gorąco prosił o prędkie podanie proporcji ingrediencji, które powinny znacznie wspomóc jego pracę. Wendelina natychmiast rozpoznała nazwisko klienta, doskonale wiedzieć, z kim boryka się jej biedny kuzyn, wiec westchnęła jedynie, ruszając ku bibliotece. Dobrze wiedziała, że musi mu pomóc. Inaczej Selwynowie stracą zbyt duże wpływy na rynku, a choć Wendy nie znała się na ekonomii to wiedziała, że nie ma w tym nic dobrego.
W bibliotece usiadła wiec przy jednym ze stolików, spoglądając na stojącego obok niej skrzata:
– Przynieś mi Tajniki magicznych ekspresji Rudolfa Slewyna – rozkazała – oraz Proch i magię, ingrediencje magicznej sztuki wybuchów – dodała po chwili namysłu, samodzielnie wyciągając z biurka pergamin oraz pióro.
Było zwykle, najzwyklejsze. Wendy nie lubiła tych samopiszących. Miała wrażenie, że odbierają jej radość z pisania, zwłaszcza, jeśli to pisanie dotyczyło tematów naukowych. Jako dama miała co prawda podstawowe umiejętności w dziedzinie tworzenia słowem, ale wynikało to raczej ze szkolnej edukacji, która kładła na to nacisk, niż z jej osobistych zainteresowań.
Gdy skrzat przyniósł jej potrzebne księgi, lady Selwyn zerknęła na list od swojego ojca i przygryzła końcówkę pióra. Hmm… to naprawdę nie były proste wzory. Jej kuzyn na pewno będzie potrzebował kilku eliksiralnych serc, aby podbić barwy i dźwięki wybuchu, a także nadać wzorom odpowiednich kształtów. Przydatne będą też pawie pióra, bo ich barwniki w wielu względach nie miały sobie równych. Pióra gryfów też mogą okazać się konieczne… Hmm…
Po chwili pergamin znajdujący się przed lady Selwyn zaczął zapełniać się kolejnymi rozpiskami proporcji, komentarzami co do projektów przygotowanych przez kuzyna oraz zupełnie osobistej i subiektywnej oceny wzorów Wendeliny. Tłumaczyła kuzynowi w nim, co sądzi o kliencie i co wie o jego guście, podając mu znacznie łatwiejszą drogę do zachwycenia nabywcy fajerwerków. Naukowa strona pracy była dla niej jednak znacznie ważniejsza, wszak to od niej zależała jakość fajerwerków, a to dla całej rodziny Selwyn było sprawą iście kluczową. Hobby miedzianowłosej polegające na wykonywaniu drobnych zleceń było ważne dla niej samej, ale jeśli władcy Boreham stracą wpływy gospodarcze ich sytuacja po prostu prędko przemieni się w tragiczną. A już nie była najlepsza, zważając na Isabellę i Lucindę.
Praca zajęła jej dobre kilka godzin. Wendelina zapomniała nawet o swoich niezbyt przyjemnych zapachach, w pełni dając pochłonąć się pracy na rzecz rodziny. Ważnej i angażującej, zarówno sercem jak i umysłem. Dobrze wiedziała, że sama nie zobaczy dokładnego wpływu ze sprzedaży fajerwerków, ale przecież o to chodziło, aby nie musiała znać konkretnych sum. Po prostu, gdy czegoś pragnęła, odwiedzała rodzinny skarbiec albo prosiła ojca o galeony. I zawsze dostawała ich tyle, ile tylko pragnęła, miedzy innymi dlatego że cala jej rodzina nie zaniedbywała dbania o fajerwerkowe imperium. Wszyscy czarodzieje słyszeli o nich właśnie w polaczeniu z tym faktem. Lady Selwyn przeszło przez myśl, że gdy już sytuacja w Londynie się uspokoi i miasto zostanie oczyszczone ze szlam, powinni w końcu otworzyć sprzedający ich wytwory lokal. To na pewno pomogłoby ich biznesowi w budowaniu wizerunku. Oczywiście Wendelina nie maiłby zamiaru tam pracować, ale chętnie przygotowywałby kolejne i kolejne kolekcje. To było wszak cos naprawdę niezwykłego i ważnego dla młodej lady.
Gdy w końcu i ta praca została wykonana, ponownie zawołała skrzata, znudzonego już trwaniem przy swojej lady. Kazała mu posprzątać ze stolika księgi i trzymać w ręku list, ruszyła w stronę sowiarni. Zwykle przesyłkami zajmowała się Caren, ale skoro jej tu nie było, Wenelina uznała, że w drodze wyjątku zrobi to sama. W końcu niegdyś naprawdę uwielbiała odwiedzać to miejsce, a choć dziś nie czuła się najlepiej wśród załatwiających się wszędzie sów to poczuła potrzebę, aby odwiedzić Shaulę. To był w końcu jej ukochany ptak i jedyne zwierzę, które w swoim życiu tolerowała. No, być może rozszerzyłaby to odczucie na wierzchowca, jakiejś szlachetnej krwi, o pięknych skrzydłach, ale nie była na tyle sprawna, aby nauczyć się szlachetnej sztuki jeździectwa. Zostawała jej wiec jedynie sowa.
Po kilku minutach pojawiła się w sowiarni, już z zaadresowana koperta. Shaula spala, jednak wystarczył cichy gwizd lady Selwyn aby otwarła oczy i natychmiast ruszyła ku swojej pani, która wyciągnęła z kieszeni niewielki smakołyk, podjąć go sowie. Ta zjadła go z wdzięcznością, a lady Selwyn przymocowała do jej nóżki list.
| zt, 1239 słów
Właściwie trudno było powiedzieć o tym, że lady Selwyn miała pracę. Raczej – miała pasję, która czasem przynosiła jej rodzinie drobne i niewiele znaczące zyski. Nie potrzebowała pieniędzy, które dostawała za uwarzone eliksiry, ale jednocześnie uznawała, że rozdawanie czegokolwiek za darmo nie jest zgodne z prawami rynku i należało się cenić, choćby po to, aby nie utracić szacunku innych. Dlatego też za każdy uwarzony na zamówienie dobrze urodzonych szlachciców eliksir brała pewną zapłatę, choć wszyscy wiedzieli, że zarówno dla niej, jak i jej dobrze urodzonych klientów to była co najwyżej symboliczna kwota. Lady Selwyn nie miała przecież zamiaru współpracować z ubogimi osobami. Co to, to nie. Niech sobie znajdą innych, ślamazarnych alchemików, których specyfikami można było się co najwyżej otruć. Wendelina szczerze uważała, że prawdziwe eliksiry, przygotowane niemalże z czcią do tej sztuki, powinny należeć się tylko szlachetnym, pełnym talentów i błękitnej krwi czarodziejom, którzy wiedzieli, jak należy robić z nich użytek.
Tego poranka wykonywała kilka prostych zleceń. Tym razem głownie dla dam ze swoich kręgów, które zwracały się do niej w zaufaniu i tajemnicy. Prosby kobiet zwykle były podobne. Marzyła się im amortencja, eliksir Rue czy specyfik poprawiający urodę. Wendelina nie wąchała się, z radością proponując najlepsze wywary na ich potrzeby, zawsze skrzętnie zapamiętując, która z nich czego pragnęła. Tak na przyszłość. Gdyby przyszło jej wejść z szanownymi damami na wojenną ścieżkę. W końcu polityka była zawiła i o takich rzeczach lepiej było wiedzieć. Polityka przecież nie omijała damskich kręgów. Przeciwnie wręcz: jako podlegle nestorowi, rodzicom i małżonkom bądź narzeczonym, dobrze urodzone kobiety powinny jak najlepiej znać swoje miejsce i wiedzieć, w jaki sposób należy konwersować czy też jakie sojusze będzie najkorzystniej zawierać.
Wendelinie przyszło pracować samodzielnie, jako że Caren miała tego dnia wychodne. Wspomagały ją wprawdzie skrzaty, ale te nie były najlepszym wsparciem, zbyt często się myląc i podając lady Selwyn nie to, co powinny. Cóż, przynajmniej sprzątały szybciej niż służka…. Głupia to była dziewucha i irytowała Wendelinę coraz bardziej, często doprowadzając ją niemalże do omdlenia z wściekłości. Lepszej jednak nie miała, przynajmniej na razie. Jak dobrze, że panna Multon była w ostatnim czasie jej ostoją przynajmniej we względach medycznych! Właściwie lady Selwyn z radością wymieniłaby Caren na Elvirę, ale przez wzgląd na pochodzenie i specjalistyczne umiejętności tej drugiej nie śmiała jej tego zaproponować. Mimo wszystko, to mogło nie spodobać się rodowi Parkinsonów, z którego pochodziła matka jasnowłosej uzdrowicielki.
Gdy skończyła przygotowywać trzecią tego dnia porcję amortencji, odetchnęła z ulgą. Uff! Już dość, już koniec tych kobiecych specyfików. Wspaniale to były eliksiry, naprawdę wspaniale, ale lady Selwyn nie lubiła monotonii w alchemii. Wolała jednak zrobić jak najwięcej za jednym razem, aby nie musieć po raz kolejny prosić skrzatów czy Caren o przygotowanie pracowni. Gdy wyszła z pomieszczenia, poprawiła swoje włosy, myśląc tylko o gorącej, przyjemniej kąpieli, która była obecnie konieczne. Wendelina uwielbiała warzenie, ale nie dało się ukryć, że wonie różnych eliksirów przenikające obecnie przez jej ciało nie były zbyt… szlacheckie.
Ledwo jednak zrobiła kilka kroków, a pojawili się u jej boku skrzat, wręczający jej list od ojca. Lady Selwyn zmarszczyła brwi, dziękując i czytając jego treść. Tatulek prosił ja, aby wsparła jednego z kuzynów, i to natychmiast. Jako rodzinny twórca fajerwerków dostał kilka ciekawych projektów, ale za nic w świecie nie potrafił samodzielnie ich zrealizować. Ich alchemiczna baza była zbyt skomplikowana, jak na jego umiejętności. Kuzyn wiec, obecnie stacjonujący poza pałacem, bardzo gorąco prosił o prędkie podanie proporcji ingrediencji, które powinny znacznie wspomóc jego pracę. Wendelina natychmiast rozpoznała nazwisko klienta, doskonale wiedzieć, z kim boryka się jej biedny kuzyn, wiec westchnęła jedynie, ruszając ku bibliotece. Dobrze wiedziała, że musi mu pomóc. Inaczej Selwynowie stracą zbyt duże wpływy na rynku, a choć Wendy nie znała się na ekonomii to wiedziała, że nie ma w tym nic dobrego.
W bibliotece usiadła wiec przy jednym ze stolików, spoglądając na stojącego obok niej skrzata:
– Przynieś mi Tajniki magicznych ekspresji Rudolfa Slewyna – rozkazała – oraz Proch i magię, ingrediencje magicznej sztuki wybuchów – dodała po chwili namysłu, samodzielnie wyciągając z biurka pergamin oraz pióro.
Było zwykle, najzwyklejsze. Wendy nie lubiła tych samopiszących. Miała wrażenie, że odbierają jej radość z pisania, zwłaszcza, jeśli to pisanie dotyczyło tematów naukowych. Jako dama miała co prawda podstawowe umiejętności w dziedzinie tworzenia słowem, ale wynikało to raczej ze szkolnej edukacji, która kładła na to nacisk, niż z jej osobistych zainteresowań.
Gdy skrzat przyniósł jej potrzebne księgi, lady Selwyn zerknęła na list od swojego ojca i przygryzła końcówkę pióra. Hmm… to naprawdę nie były proste wzory. Jej kuzyn na pewno będzie potrzebował kilku eliksiralnych serc, aby podbić barwy i dźwięki wybuchu, a także nadać wzorom odpowiednich kształtów. Przydatne będą też pawie pióra, bo ich barwniki w wielu względach nie miały sobie równych. Pióra gryfów też mogą okazać się konieczne… Hmm…
Po chwili pergamin znajdujący się przed lady Selwyn zaczął zapełniać się kolejnymi rozpiskami proporcji, komentarzami co do projektów przygotowanych przez kuzyna oraz zupełnie osobistej i subiektywnej oceny wzorów Wendeliny. Tłumaczyła kuzynowi w nim, co sądzi o kliencie i co wie o jego guście, podając mu znacznie łatwiejszą drogę do zachwycenia nabywcy fajerwerków. Naukowa strona pracy była dla niej jednak znacznie ważniejsza, wszak to od niej zależała jakość fajerwerków, a to dla całej rodziny Selwyn było sprawą iście kluczową. Hobby miedzianowłosej polegające na wykonywaniu drobnych zleceń było ważne dla niej samej, ale jeśli władcy Boreham stracą wpływy gospodarcze ich sytuacja po prostu prędko przemieni się w tragiczną. A już nie była najlepsza, zważając na Isabellę i Lucindę.
Praca zajęła jej dobre kilka godzin. Wendelina zapomniała nawet o swoich niezbyt przyjemnych zapachach, w pełni dając pochłonąć się pracy na rzecz rodziny. Ważnej i angażującej, zarówno sercem jak i umysłem. Dobrze wiedziała, że sama nie zobaczy dokładnego wpływu ze sprzedaży fajerwerków, ale przecież o to chodziło, aby nie musiała znać konkretnych sum. Po prostu, gdy czegoś pragnęła, odwiedzała rodzinny skarbiec albo prosiła ojca o galeony. I zawsze dostawała ich tyle, ile tylko pragnęła, miedzy innymi dlatego że cala jej rodzina nie zaniedbywała dbania o fajerwerkowe imperium. Wszyscy czarodzieje słyszeli o nich właśnie w polaczeniu z tym faktem. Lady Selwyn przeszło przez myśl, że gdy już sytuacja w Londynie się uspokoi i miasto zostanie oczyszczone ze szlam, powinni w końcu otworzyć sprzedający ich wytwory lokal. To na pewno pomogłoby ich biznesowi w budowaniu wizerunku. Oczywiście Wendelina nie maiłby zamiaru tam pracować, ale chętnie przygotowywałby kolejne i kolejne kolekcje. To było wszak cos naprawdę niezwykłego i ważnego dla młodej lady.
Gdy w końcu i ta praca została wykonana, ponownie zawołała skrzata, znudzonego już trwaniem przy swojej lady. Kazała mu posprzątać ze stolika księgi i trzymać w ręku list, ruszyła w stronę sowiarni. Zwykle przesyłkami zajmowała się Caren, ale skoro jej tu nie było, Wenelina uznała, że w drodze wyjątku zrobi to sama. W końcu niegdyś naprawdę uwielbiała odwiedzać to miejsce, a choć dziś nie czuła się najlepiej wśród załatwiających się wszędzie sów to poczuła potrzebę, aby odwiedzić Shaulę. To był w końcu jej ukochany ptak i jedyne zwierzę, które w swoim życiu tolerowała. No, być może rozszerzyłaby to odczucie na wierzchowca, jakiejś szlachetnej krwi, o pięknych skrzydłach, ale nie była na tyle sprawna, aby nauczyć się szlachetnej sztuki jeździectwa. Zostawała jej wiec jedynie sowa.
Po kilku minutach pojawiła się w sowiarni, już z zaadresowana koperta. Shaula spala, jednak wystarczył cichy gwizd lady Selwyn aby otwarła oczy i natychmiast ruszyła ku swojej pani, która wyciągnęła z kieszeni niewielki smakołyk, podjąć go sowie. Ta zjadła go z wdzięcznością, a lady Selwyn przymocowała do jej nóżki list.
| zt, 1239 słów
Czas to przestrzeń.
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Wendelina Selwyn
Zawód : alchemiczka, astrolożka
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Gdy Wasz świat spłonie, mój rozkwitnie pełnią swoich sił
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
14 października 1957
« Consider your origin. You were not formed to live like brutes but to follow virtue and knowledge. »
Minęło kilka dobrych godzin od wyjścia Rhysanda z rodowej biblioteki, gdzie zostawił Riordana nad stosami papierów oraz ważnych dokumentów. Ambasador pojawił się na chwilę, by dotrzymać bratu towarzystwa i przy okazji zrozumieć to, co działo się za kulisami gospodarki domu Selwynów. Szybko jednak znudziło go słuchanie o procesach, jakie zachodziły między najdrobniejszymi i większymi elementami machiny tworzącej domową ekonomię, a Rian nie zamierzał go zatrzymywać. Kochał brata, ale pracować wolał sam, szczególnie że zajmowali się aktualnie dwiema różnymi dziedzinami. To razem z matką łączyli wszystko w jedno — sprawy pozapaństwowe z tymi, które aktualnie miały miejsce w pałacu. Potrzebowali tego. Jedności, która ich trzymała, ale żeby to osiągnąć musieli wpierw liczyć się z własnymi, oddzielnymi specjalizacjami. Wszak rodzinny ekonomista mało co wiedział o działaniach politycznych na poziomie przedstawiciela państwowego, ale też na odwrót — starszy z braci nie orientował się w ekonomii domowej tak dobrze jak młodszy. Dzięki temu nie obciążali swoich umysłów zbytecznie, ufając jeden drugiemu w odpowiednich obowiązkach, jakie im przypadły. I obaj wywiązywali się z nich znakomicie. Rhysand jako rozpoznawalna twarzy, Riordan jako ten, który trzymał się w cieniu — wspólnie niepowstrzymani i stanowiący zagadkę. Cóż... Może jeden bardziej od drugiego, ale grę przerywali jedynie w swojej obecności. Swojej lub matczynej. Dlatego też młodszy z synów Morgany nie musiał martwić się o to, by słowem i spojrzeniem dać znać drugiemu z czarodziejów, że wolał zostać sam z własnymi sprawami. Będącymi nota bene sprawami posiadłości oraz sprawami samego ambasadora, który również należał do machiny zarządzania, nie stanowiąc w takowym procesie wyjątku. Tego dnia Rian siedział kolejny już raz przy podliczaniu minionego roku oraz analizy zapotrzebowania na nowy. Roczne podsumowania wprowadził do swoich zadań ponad dekadę wcześniej po przeczytaniu książki jednego z czołowych zarządców francuskiego Ministerstwa Magii. Miało to swoje zdecydowane zalety. Zauważył wszak, iż była to skuteczna metoda motywacyjna — widocznie przyczyniała się do zwiększenia zaangażowania w pracę nie tylko służby, lecz również członków rodziny przy wykonywaniu obowiązków. Do tego widoczny wzrost satysfakcji ludzkiego czynnika pozwalał na wzmocnienie więzi i poczuwania się wobec oddania rodzinie. Przy zestawieniu dwunastu miesięcy każdy mógł zobaczyć, co zyskali i gdzie stracili, równocześnie łagodząc tym samym konflikty przy lukach zaangażowania. Służba oraz pracownicy będący związani z pałacem Beaulieu oraz Selwynami mogli również liczyć na docenienie wysiłków przez pracodawców, a i ród szlachecki zyskiwał lojalność najlepszych z nich, zwiększając tym samym szanse na zatrzymanie pracowników wyższego szczebla i specjalistów. Równocześnie pozwalało to na sprzyjanie oszczędzaniu — wszak słabe jednostki, które nie chciały się poprawić lub angażować, z miejsca można było eliminować, zastępując je dobrze pracującymi. Oznaczało to rozwój kapitałowy, a rozwój kapitału oznaczał dobrobyt dla każdej jednostki w systemie. Dzięki takowej partycypacji w zyskach osiągali zdecydowanie lepsze wyniki finansowe niż większość rodów, nie wspominając o biznesach prowadzonych przez innych czarodziejów. Było to ściśle związane ze zwiększeniem wydajności pracy i stosowaniem nowych rozwiązań organizacyjno-techniczych, których zagorzałym zwolennikiem oraz propagatorem był sam Riordan. Uważał wszak, że dzięki zastosowaniu kosztów rocznych koszty pracy stawały się proporcjonalne do kosztów całkowitych. Wobec czego koszty miały mniejszy wpływ na ceny, zwiększały elastyczność zatrudnienia, przy równoczesnym ograniczeniu jego nadwyżki. Angażując ludzi z ich hrabstwa, mieli wpływ na zmniejszenie bezrobocia na własnych ziemiach i inflacji. Wszak odpowiadając za płace w wyższym stopniu, mieli wpływ na zmiany wyników gospodarczych. Riordan jednak nie był zapatrzonym w ideały marzycielem — stąpał twardo po ziemi, a jako człowiek polegający na twardych faktach, solidnych liczbach znał również wady systemu, w którym brał udział i za który był odpowiedzialny. Praca, która na niego spadła, była wszak niebywale skomplikowana i wymagała jego stałej uwagi. Koniec roku był dla niego koszmarem, jednak nie oznaczało to jego zniechęcenia. Nawykł wszak do ciągłej kontroli, pracy ponad własne siły. Wiedział więc, że w przypadku kryzysu czy załamania w sektorze gospodarczym, jak w przypadku rosnącego głodu, nie miał w pełni kontroli nad tym, co się działo. Spadek ludzkich zasobów, wzrost potrzeb i zmniejszenie sankcji żywnościowych mogły oznaczać również inne problemy.
Problemy takie jak zapotrzebowanie, o którym musiał myśleć. Zapotrzebowanie było wszak niezbędnymi towarami, bez których nie mogli w żaden sposób funkcjonować. W kryzysie i pladze klęski głodu to żywność stanowiła priorytet. Przyzwyczajeni do wygody — zarówno członkowie rodziny, jak i służba — zgłaszali już wcześniej chęć do posiadania odpowiedniej potrawy i zamierzali się jej domagać. W przypadku rodziny było to zrozumiałe, jednak reszta musiała liczyć się z ukróceniem racji mięsa czy mleka. Riordan pracował również nad tą kwestią, licząc się z tym, co już trwało i starając się zapobiegać przyszłym problemom. Nie musieli diametralnie oszczędzać, ale musieli być także gotowi na to, że cena produktów wzrastała — oni zaś wcale nie gromadzili więcej. Pomimo uważnej i ekonomicznie logicznej gospodarki pieniądzem. Musiał sam wypracować jakiś plan, rodzaj metody działania, by później przedyskutować ją z zarządcą rodzinnej finansjery. Starszy krewny w dużej mierze opierał się wszak na pomocy niezawodnego syna Morgany o bystrym umyśle, a także chcącego się uczyć. Teraz bardziej niż wcześniej musieli współpracować. Oprzeć się na alternatywie statystycznego sterowania zapasami. Jednym z podejść, które przygotował Riordan była metoda planowania potrzeb materiałowych. Chodziło o dokładne określanie wielkości zapotrzebowania, o którym rozmawiali, co ułatwiało również coroczne pochylenie się nad gospodarką rodzinną. Mogli także zsynchronizować procesy produkcji i dostaw do pewnego stanowiska pracy w momencie zaistnienia na nie potrzeby, tak aby maksymalnie skorelować je ze sobą. Oznaczało to więc, że jeden z nich musiałby na siebie wziąć takowe brzmię, ale Rian wiedział, że to i tak trafiłoby do niego. Zarządzanie leżało w jego naturze, a w tym wszystkim właśnie o to chodziło.
Odłożył w pewnym momencie wszystko i wstał, by przejść się po bibliotece. Słońce już dawno zaszło za horyzontem, a po drugiej stronie ogromnych okien panowała ciemność. Nie miał pojęcia, jak długo znajdował się w tym pomieszczeniu, ale nie zamierzał go opuszczać, dopóki dopóty nie miał wykonać zadania. Oczywiście nie był bezmyślny — musiał spać, musiał odpocząć. Musiał także rozmawiać z matką, bratem, bratanicą... W dużej mierze od niego zależał ich dobrobyt, dlatego chciał, aby wszystko było w swoim najlepszym stanie. Pracownicy mieli pracować jak najlepiej, słabe punkty miały być eliminowane. Rodzina miała się rozwijać i nie mieli już czuć tego, co kiedyś — ciężaru zdrady i słabości. Przejęcie władzy przez matkę i odcięcie kilku słabych gałęzi wystawiało rodzinę na piedestał, jednak nie w ukazywaniu siły. Nie patrzono na nich poważnie, ale Selwyni byli zdolnymi aktorami nie tylko w małych intrygach. Morgana udowodniła wszystkim, że bez względu na wszystko sięgała po to, czego pragnęła, a sieć kłamstw i manipulacji była szersza od wszystkiego, co do tej pory znali. Miała dwóch oddanych synów, którzy mieli zrobić dla niej wszystko. W tym również martwienie się o zapotrzebowanie.
Dłoń szlachcica sięgnęła po papierosa, gdy wrócił do stołu, przy którym leżały rozłożone odpowiednio dokumenty i pochylił się nad nimi na nowo. Musiał uwzględnić każdy ze szczegółów i pamiętać o zaopatrzeniu zależnym i niezależnym. Nie mogli wszak funkcjonować bez jednego ani drugiego. Pierwszy odpowiadał głównie za zapotrzebowanie na materiały, surowce, nawet ludzi, którzy potrzebni byli do pracy i działalności instytucji, jaką była niewątpliwie rodzina Selwyn i całe hrabstwo. Drugi nie wiązał się jednak z żadnymi wewnętrznymi potrzebami. Był czystym wynikiem popytu rynkowego. Niezależne zaopatrzenie mogło być zazwyczaj prognozowane, zaś zależne nie powinno być prognozowane, a szczegółowo wyliczane. Dlatego mając z wyprzedzeniem informacje o potrzebach, Riordan był w stanie odpowiednio rozplanować zapotrzebowanie zależne. Nic jednak nie było pewne w stu procentach i jako rodzinny ekonomista musiał się z tym liczyć, uwzględniając dopuszczalny błąd. Na samą myśl skrzywił się nieznacznie, po czym machnął różdżką, zamykając wszystkie księgi i pozostawiając je tam do następnego dnia. Aż nie miał skończyć całego podsumowania i prognozowania.
1267 słów
zt
zt
( you and me against the world )
Double down on the pain I can feel you in my brain The wicked ones live forever Sinking down like a stone I can feel you in my bones The wicked ones live forever
Riordan Selwyn
Zawód : ekonomista, kolekcjoner rzeźb
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Put your flowers on the table
Hear the wolves at the door
Grab a piece if you're able
Silver bullets on the floor
Hear the wolves at the door
Grab a piece if you're able
Silver bullets on the floor
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
| 2 lipca
Zapach jabłek roznoszący się w bibliotece zawsze przypominał Wendelinie o domu. To pomieszczenie było jej bliższe, niż prywatne komnaty. Uwielbiała panujący w nim półmrok, który pozwalał uciec od rzeczywistości, duszną, lecz zarazem tak bezpieczną atmosferę, brak najmłodszych członków rodu nawet latem. Spokój, cisza, poszanowanie dla wiedzy i książki, wiele, wiele książek. Zdecydowanie, to było jej miejsce.
Na jej polecenie w kąciku biblioteki skrzaty ustawiły wygodną kanapę oraz jeden fotel. Na tej pierwszej rozłożyła się, półleżąc, odziana w jedwabną podomkę oraz szlafrok. Włosy związane wstążką luźno opadały na tył pleców. Nawet w półmroku pomieszczenia można było dostrzec, że lady Selwyn nie wygląda najlepiej. Pod jej oczami pojawiły się cienie, a skóra była blada. Dłonie z ledwością były w stanie utrzymać książkę, toteż jedna ze skrzatek trwała przy swojej pani, delikatnie ją w tym wspomagając.
Słabość sprawiała, że Wendelina nie mogła się za bardzo skupić na treści czytanej lektury. Słowa wpadały i wypadały jej z głowy, nie docierając do umysłu alchemiczki. To jednak pomagało jej się uspokoić i przynajmniej dawało jej poczucie, że coś robi, bo niestety na niewiele więcej było ją stać.
Wymusiła na skrzatach stworzenie saloniku w bibliotece, bo na własne łóżko nie mogła już patrzeć, a przebywanie w jakichkolwiek innych pomieszczeniach pałacu mogło wiązać się z niechcianymi spojrzeniami czy przypadkowymi gośćmi, którzy by na nią wpadli. Skrzaty zaś skutecznie strzegły drzwi i nie pozwalały nikomu niechcianemu wejść do środka. Jeśli zaś ktoś pilnie potrzebowałby skorzystać z biblioteki i Wendelina nie chciałaby być widziana w tym stanie, po prostu przeniosłaby się w inne miejsce. Jednakże ciepłe, letnie dni nie zachęcały wcale do siedzenia w zatęchłej bibliotece i od wczoraj jedynie jeden ze skrzatów pojawił się niczym cień, aby wziąć z biblioteki księgę dla jakiegoś innego członka rodziny Selwyn. Wendelina nigdy nie do końca rozumiała aż takie lenistwo, jeśli chodzi o księgi — wolała po nie przychodzić samodzielnie, sprawdzając zmysłami, czy na pewno ten tytuł do niej tego dnia przemawia i czy to on ma być czytany. Nie każdy jednak żywił do literatury i nauki tak wielką słabość jak ona.
Zmieniła pozycje na kanapie na nieco bardziej siedzącą, okrywając się kocem. Przymknęła oczy. Nienawidziła chorowania. Nic nie zrobiła, a czuła się źle… Lata próby dbania o swoje zdrowie kończyły się fiaskiem. Mogła mieć tylko nadzieję, że śmiertelna bladość szybciej wykończy Lucindę, niż ją, niech jej dusza spłonie i rozpadnie się na drobne kawałki.
Zapach jabłek roznoszący się w bibliotece zawsze przypominał Wendelinie o domu. To pomieszczenie było jej bliższe, niż prywatne komnaty. Uwielbiała panujący w nim półmrok, który pozwalał uciec od rzeczywistości, duszną, lecz zarazem tak bezpieczną atmosferę, brak najmłodszych członków rodu nawet latem. Spokój, cisza, poszanowanie dla wiedzy i książki, wiele, wiele książek. Zdecydowanie, to było jej miejsce.
Na jej polecenie w kąciku biblioteki skrzaty ustawiły wygodną kanapę oraz jeden fotel. Na tej pierwszej rozłożyła się, półleżąc, odziana w jedwabną podomkę oraz szlafrok. Włosy związane wstążką luźno opadały na tył pleców. Nawet w półmroku pomieszczenia można było dostrzec, że lady Selwyn nie wygląda najlepiej. Pod jej oczami pojawiły się cienie, a skóra była blada. Dłonie z ledwością były w stanie utrzymać książkę, toteż jedna ze skrzatek trwała przy swojej pani, delikatnie ją w tym wspomagając.
Słabość sprawiała, że Wendelina nie mogła się za bardzo skupić na treści czytanej lektury. Słowa wpadały i wypadały jej z głowy, nie docierając do umysłu alchemiczki. To jednak pomagało jej się uspokoić i przynajmniej dawało jej poczucie, że coś robi, bo niestety na niewiele więcej było ją stać.
Wymusiła na skrzatach stworzenie saloniku w bibliotece, bo na własne łóżko nie mogła już patrzeć, a przebywanie w jakichkolwiek innych pomieszczeniach pałacu mogło wiązać się z niechcianymi spojrzeniami czy przypadkowymi gośćmi, którzy by na nią wpadli. Skrzaty zaś skutecznie strzegły drzwi i nie pozwalały nikomu niechcianemu wejść do środka. Jeśli zaś ktoś pilnie potrzebowałby skorzystać z biblioteki i Wendelina nie chciałaby być widziana w tym stanie, po prostu przeniosłaby się w inne miejsce. Jednakże ciepłe, letnie dni nie zachęcały wcale do siedzenia w zatęchłej bibliotece i od wczoraj jedynie jeden ze skrzatów pojawił się niczym cień, aby wziąć z biblioteki księgę dla jakiegoś innego członka rodziny Selwyn. Wendelina nigdy nie do końca rozumiała aż takie lenistwo, jeśli chodzi o księgi — wolała po nie przychodzić samodzielnie, sprawdzając zmysłami, czy na pewno ten tytuł do niej tego dnia przemawia i czy to on ma być czytany. Nie każdy jednak żywił do literatury i nauki tak wielką słabość jak ona.
Zmieniła pozycje na kanapie na nieco bardziej siedzącą, okrywając się kocem. Przymknęła oczy. Nienawidziła chorowania. Nic nie zrobiła, a czuła się źle… Lata próby dbania o swoje zdrowie kończyły się fiaskiem. Mogła mieć tylko nadzieję, że śmiertelna bladość szybciej wykończy Lucindę, niż ją, niech jej dusza spłonie i rozpadnie się na drobne kawałki.
Czas to przestrzeń.
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Wendelina Selwyn
Zawód : alchemiczka, astrolożka
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Gdy Wasz świat spłonie, mój rozkwitnie pełnią swoich sił
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Strona 1 z 2 • 1, 2
Biblioteka
Szybka odpowiedź