Biblioteka
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Biblioteka
To znajdujące się na piętrze wschodniego skrzydła najciemniejsze pomieszczenie w całej rezydencji. W powietrzu czuć zapach kurzu, świec i starych ksiąg, a także subtelną woń zielonych jabłek. Tak jak w każdym pomieszczeniu w pałacu znajduje się w niej kominek, niepodłączony jednakże do sieci Fiuu. Ściany praktycznie całkowicie zakryte są przez regały, na których półkach spoczywają najróżniejsze tomiszcza. W pomieszczeniu jest pięć okien, w których wiszą grube, czarne zasłony. Z okna wychodzącego na zachód, największego w całej bibliotece, roztacza się widok na dziedziniec pałacu. Wschodnie natomiast wychodzą na ścianę lasu, oddaloną od rezydencji o kilkanaście minut spaceru. Biblioteka ma niewielkie pięterko, na które prowadzi para spiralnych schodów. Najprawdopodobniej nikt do końca nie wie, jakie pozycje znajdują się w prywatnych księgozbiorach Selwynów. Można jednak być pewnym jednego — wiele tajników wiedzy czeka w tym pomieszczeniu, by zostały odkryte przez otwarty umysł.
Nie mógł znaleźć sobie miejsca, usiąść w jednym i czuć się, że to właśnie to. Pałac, chociaż nosił miano rodzinnego domu, zdawał się obcy, jakby wszystkie ciepłe wspomnienia uleciały z głowy. Przechodząc po korytarzach, które znał na pamięć i w których bawił się za dziecka, nie potrafił się teraz odnaleźć. Powrót do domu nie był przepełniony radością, a pierwszy wspólny posiłek, był wymowną ciszą, którą przerwał dopiero jego ojciec. Czuł cień wdzięczności za ten gest, za wyrwanie go z poczucia, że nie powinien tu być. Czas wojaży za granicami kraju i tkania delikatnych nici politycznych konszachtów skończył się dla niego, powracały obowiązki w Anglii, które nie do końca były mu na rękę. Zdawały się w końcu obce, niepielęgnowane przez lata. Musiał do nich przywyknąć, ale wcale nie chciał tu i teraz.
Spacer po posiadłości pozwolił przewietrzyć trochę głowę, odnaleźć na nowo miejsca w których kiedyś krył się przed światem. Schodząc na najniższe poziomy, upewnił się, że wykonano jego polecenie, by dwa kufry, które przyjechały wraz z nim, znalazły się właśnie tutaj. W jednym z pomieszczeń pod domem głęboko w piwnicach rezydencji. Tutaj zamierzał rozwijać swą pasję, lecz jeszcze nie dziś. Zatrzymał się przed drzwiami prowadzącymi do biblioteki, by pokonać krótkie zawahanie i nacisnąć na klamkę. Przekroczył próg miejsca w którym potrafił kiedyś spędzić całe godziny i zarywać noce, by pochłonąć kolejną z ciekawych książek, jakich nie brakowało w kolekcji. Cisza w bibliotece była inna, bardziej pełna i niedenerwująca. Była poprawna i oczekiwana, by móc oddać się lekturze. Myślał, że będzie tutaj sam, a jednak w półmroku pomieszczenia dostrzegł kobiecą sylwetkę. Najmłodsza z rodzeństwa, mała siostrzyczka, która dziś była dorosłą kobietą. Zastanawiało go, dlaczego Morgana nie podejmowała jeszcze kroków, by Wendelina została żoną, któregoś z kawalerów. Była szansą na umocnienie sojuszu z którymś rodem, a już zwłaszcza po ostatnich porażkach na tym polu. Nie była buntowniczą Lynn ani bezmyślną Isabellą, która zaprzepaściła swoją szansę. Słyszał, jak siostra wpatrzona była w lady doyenne i wątpił, aby sprzeciwiła się woli Morgany.
- Wendelino.- odezwał się, gdy dotarło do niego, że przez dłuższą chwilę stał w wejściu, obserwując siostrę.- Dorea szuka cię od dobrej godziny.- poinformował ją, wspominając o ich kuzynce, którą spotkał po drodze. Wszedł głębiej do pomieszczenia i zlustrował dziewczynę wzrokiem. Błękitne tęczówki przepełnione były chłodem, który zdawał się nie opuszczać jego spojrzenia od długiego czasu.- Niedługo dotrą do Beaulieu goście, których zaprosiła lady doyenne. Powinnaś się przebrać, by nie paradować w takim stroju przed obcymi, a przed rodziną też nie wypada.- dopowiedział, odwracając od niej spojrzenie, by jedynie podkreślić swoje słowa. Czasami zaczynał brzmieć, jak własny ojciec, ale chyba zwyczajnie docierał do tego wieku, gdy swobodniej czuł się, upominając, niż akceptując czyjeś zachowania.
Spacer po posiadłości pozwolił przewietrzyć trochę głowę, odnaleźć na nowo miejsca w których kiedyś krył się przed światem. Schodząc na najniższe poziomy, upewnił się, że wykonano jego polecenie, by dwa kufry, które przyjechały wraz z nim, znalazły się właśnie tutaj. W jednym z pomieszczeń pod domem głęboko w piwnicach rezydencji. Tutaj zamierzał rozwijać swą pasję, lecz jeszcze nie dziś. Zatrzymał się przed drzwiami prowadzącymi do biblioteki, by pokonać krótkie zawahanie i nacisnąć na klamkę. Przekroczył próg miejsca w którym potrafił kiedyś spędzić całe godziny i zarywać noce, by pochłonąć kolejną z ciekawych książek, jakich nie brakowało w kolekcji. Cisza w bibliotece była inna, bardziej pełna i niedenerwująca. Była poprawna i oczekiwana, by móc oddać się lekturze. Myślał, że będzie tutaj sam, a jednak w półmroku pomieszczenia dostrzegł kobiecą sylwetkę. Najmłodsza z rodzeństwa, mała siostrzyczka, która dziś była dorosłą kobietą. Zastanawiało go, dlaczego Morgana nie podejmowała jeszcze kroków, by Wendelina została żoną, któregoś z kawalerów. Była szansą na umocnienie sojuszu z którymś rodem, a już zwłaszcza po ostatnich porażkach na tym polu. Nie była buntowniczą Lynn ani bezmyślną Isabellą, która zaprzepaściła swoją szansę. Słyszał, jak siostra wpatrzona była w lady doyenne i wątpił, aby sprzeciwiła się woli Morgany.
- Wendelino.- odezwał się, gdy dotarło do niego, że przez dłuższą chwilę stał w wejściu, obserwując siostrę.- Dorea szuka cię od dobrej godziny.- poinformował ją, wspominając o ich kuzynce, którą spotkał po drodze. Wszedł głębiej do pomieszczenia i zlustrował dziewczynę wzrokiem. Błękitne tęczówki przepełnione były chłodem, który zdawał się nie opuszczać jego spojrzenia od długiego czasu.- Niedługo dotrą do Beaulieu goście, których zaprosiła lady doyenne. Powinnaś się przebrać, by nie paradować w takim stroju przed obcymi, a przed rodziną też nie wypada.- dopowiedział, odwracając od niej spojrzenie, by jedynie podkreślić swoje słowa. Czasami zaczynał brzmieć, jak własny ojciec, ale chyba zwyczajnie docierał do tego wieku, gdy swobodniej czuł się, upominając, niż akceptując czyjeś zachowania.
Blaise Selwyn
Zawód : Dyplomata i urzędnik w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Polityka to zawsze kłamstwo, nieważne kto ją robi
OPCM : 5 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 20 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Blaise nie był jej szczególnie bliski. Pięć lat różnicy to być może nie aż tak dużo, jednak Wendelina jako dama od dzieciństwa miała inne zajęcia, niż jej brat; wszak ich role miały być zupełnie inne. Potem lord Selwyn wyjeżdżał do szkoły, aby następnie zniknąć z kraju, nim miała okazję bliżej go poznać. Był jednak jej bratem, a jeśli coś było w życiu ważne to rodzina właśnie, toteż Wendelina odruchowo żywiła do niego cień ciepłego uczucia, co nie było w jej przypadku przecież częste.
Wszedł jednak tak cicho, że nie zauważyła go w pierwszej chwili. Gdy otwarła oczy, drgnęła, zdziwiona. Skrzaty nie miały przecież nikogo wpuszczać. Mężczyzna, nawet żonaty, nawet jej brat, nie był mile widziany, gdy Wendelina tonęła w czeluściach biblioteki, traktując je jak swoje komnaty. Na Merlina, chyba przyjdzie jej poprosić rodziców o własną skrzatkę i to prędzej, niż później. Być może ona zdołałaby dopilnować całej sytuacji.
Postanowiła jednak tym razem nie skupiać się na skrzatach.
— Blaise, dzień dobry, zaskoczyłeś mnie — odparła miękkim głosem. — Dorea? Jest tutaj? — zmarszczyła brwi. Nie spodziewała się przecież gości.
Słysząc o spotkaniu, przymknęła na chwilę oczy, biorąc głęboki oddech.
— Tak, spotkanie, oczywiście. Wybacz, bracie, nie czuje się najlepiej. Skrzaty miały tu nikogo nie wpuszczać — powiedziała, zamykając książkę wciąż trzymaną przez stojące obok kanapy stworzenie i biorąc ją delikatnie w dłoń. — Będę gotowa do spotkania tak szybko, jak to tylko możliwe — obiecała. Czy powinna przed spotkaniem wziąć coś na wzmocnienie? Z tego, co wiedziała, akurat dziś w Beaulieu nie było żadnego uzdrowiciela, który mógłby jej coś zalecić. Nie ma to jak szczęście, prawda?
Zaczęła wstawać z wyuczoną gracją — wszak to również obejmowała etykieta, jednak gdy tylko znalazła się w pozycji stojącej, poczuła zawroty głowy. Jej choroba chyba w pełni przejęła kontrolę… Wendelina chwyciła się za głowę i zaczęła się delikatnie chwiać na nogach, po chwili łagodnie opadając na kanapę.
— Chwila, potrzebuję chwili, Blaise. Na spotkaniu będę trzymała gardę — obiecała ponownie, podnosząc na chwilę wzrok na brata.
Nienawidziła takich chwil. W światku dobrze urodzonych nie można było mieć gorszego dnia, zwłaszcza jeśli było się panną na wydaniu, i to taką, która w tym momencie już od przynajmniej roku lub dwóch powinna być mężatką. A jednak w ostatnim czasie zdarzały się jej częściej, niż rzadziej. Podobno jej stan zmierzał ku lepszemu, a gorsze dni były czymś normalnym, jednak Wendelina czuła, że po prostu nie ma czasu na zmierzanie. On po prostu powinien być dobry. Na co jej krew i urodzenie, jeśli była przykuta do własnego łóżka?
Wszedł jednak tak cicho, że nie zauważyła go w pierwszej chwili. Gdy otwarła oczy, drgnęła, zdziwiona. Skrzaty nie miały przecież nikogo wpuszczać. Mężczyzna, nawet żonaty, nawet jej brat, nie był mile widziany, gdy Wendelina tonęła w czeluściach biblioteki, traktując je jak swoje komnaty. Na Merlina, chyba przyjdzie jej poprosić rodziców o własną skrzatkę i to prędzej, niż później. Być może ona zdołałaby dopilnować całej sytuacji.
Postanowiła jednak tym razem nie skupiać się na skrzatach.
— Blaise, dzień dobry, zaskoczyłeś mnie — odparła miękkim głosem. — Dorea? Jest tutaj? — zmarszczyła brwi. Nie spodziewała się przecież gości.
Słysząc o spotkaniu, przymknęła na chwilę oczy, biorąc głęboki oddech.
— Tak, spotkanie, oczywiście. Wybacz, bracie, nie czuje się najlepiej. Skrzaty miały tu nikogo nie wpuszczać — powiedziała, zamykając książkę wciąż trzymaną przez stojące obok kanapy stworzenie i biorąc ją delikatnie w dłoń. — Będę gotowa do spotkania tak szybko, jak to tylko możliwe — obiecała. Czy powinna przed spotkaniem wziąć coś na wzmocnienie? Z tego, co wiedziała, akurat dziś w Beaulieu nie było żadnego uzdrowiciela, który mógłby jej coś zalecić. Nie ma to jak szczęście, prawda?
Zaczęła wstawać z wyuczoną gracją — wszak to również obejmowała etykieta, jednak gdy tylko znalazła się w pozycji stojącej, poczuła zawroty głowy. Jej choroba chyba w pełni przejęła kontrolę… Wendelina chwyciła się za głowę i zaczęła się delikatnie chwiać na nogach, po chwili łagodnie opadając na kanapę.
— Chwila, potrzebuję chwili, Blaise. Na spotkaniu będę trzymała gardę — obiecała ponownie, podnosząc na chwilę wzrok na brata.
Nienawidziła takich chwil. W światku dobrze urodzonych nie można było mieć gorszego dnia, zwłaszcza jeśli było się panną na wydaniu, i to taką, która w tym momencie już od przynajmniej roku lub dwóch powinna być mężatką. A jednak w ostatnim czasie zdarzały się jej częściej, niż rzadziej. Podobno jej stan zmierzał ku lepszemu, a gorsze dni były czymś normalnym, jednak Wendelina czuła, że po prostu nie ma czasu na zmierzanie. On po prostu powinien być dobry. Na co jej krew i urodzenie, jeśli była przykuta do własnego łóżka?
Czas to przestrzeń.
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Wendelina Selwyn
Zawód : alchemiczka, astrolożka
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Gdy Wasz świat spłonie, mój rozkwitnie pełnią swoich sił
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Wnętrze biblioteki, chociaż w chwili, gdy tu wchodził, wydawało się schronieniem i chwilą wytchnienia, tak teraz zdawało się tłoczne. On, siostra i skrzat to zdecydowanie za dużo, jak na jego gust. Chłodne błękitne tęczówki osiadły na moment na stworzeniu, które podtrzymywało czytaną przez siostrę książkę. Skinieniem zarządał, by skrzat zniknął stąd i na reakcje wcale nie musiał długo czekać.
- Zaskoczyłem. – powtórzył cicho.- Gdzie błądzisz myślami, droga siostro, że tak łatwo zaskoczyć cię? – spytał, chociaż nie był tym zainteresowany. Mimo to chęć podtrzymania rozmowy, ta wyuczona doświadczeniem, wygrała z rozumem. To było jak oddychanie. Złapać byle jaki temat i łagodnie pociągnąć go dalej, byle rozmówca zrobił większość roboty, opowiadając więcej. Kupował tym czas i mógł rozgryźć drugą osobę. Co prawda nigdy nie planował tego wobec siostry.
- Oczywiście, że jest. Przybyła ze swym mężem wczoraj, późnym wieczorem.- wyjaśnił obecność kuzynki, która najwyraźniej umknęła Wendelinie.- Nieuprzejmym jest nie przywitać się z rodziną.- dodał, ponownie karcącym tonem, nawet jeśli to upomnienie powinno paść z ust ich ojca, a nie jego. Był w sumie ostatnią osobą, która powinna sobie na to pozwolić, zostawiając Selwynów na długi czas, gdzieś za sobą.
Przyjrzał jej się uważniej, ignorując strój młodej kobiety, gdy ta wspomniała o samopoczuciu, które dziś jej nie dopisywało.
- Sprowadzić uzdrowiciela? – spytał nieco łagodniej. Faktycznie dziś w posiadłości nie było żadnego, lecz jeżeli była taka konieczność, któryś z pracujących dla rodu miał obowiązek stawić się na wezwanie. Chyba że coś się zmieniło, odkąd ostatni raz był w domu.
Nie ruszył się z miejsca, gdy Wendelina próbowała z gracją wstać i nie pokazać po sobie słabości. Kiedy zachwiała się wyraźnie, zrobił krok w jej stronę, lecz nie zdążył złapać drobnej sylwetki nim opadła znów na sofę. Pokiwał powoli głową w reakcji na jej zapewnienie.
- Wiem.- odparł jedynie. Musiała się trzymać podczas spotkania, tego w końcu od niej wymagano i te oczekiwania musiała spełnić. Nawet jeżeli oznaczało to kłamanie i grę aktorską, która w końcu nie była takim wysiłkiem dla nich.- Mogę ci pomóc, siostro.- dodał, wyciągając w jej kierunku dłoń. Mógł odprowadzić ją do komnat i zawołać służki, które pomogą ubrać się dziewczynie.
- Zaskoczyłem. – powtórzył cicho.- Gdzie błądzisz myślami, droga siostro, że tak łatwo zaskoczyć cię? – spytał, chociaż nie był tym zainteresowany. Mimo to chęć podtrzymania rozmowy, ta wyuczona doświadczeniem, wygrała z rozumem. To było jak oddychanie. Złapać byle jaki temat i łagodnie pociągnąć go dalej, byle rozmówca zrobił większość roboty, opowiadając więcej. Kupował tym czas i mógł rozgryźć drugą osobę. Co prawda nigdy nie planował tego wobec siostry.
- Oczywiście, że jest. Przybyła ze swym mężem wczoraj, późnym wieczorem.- wyjaśnił obecność kuzynki, która najwyraźniej umknęła Wendelinie.- Nieuprzejmym jest nie przywitać się z rodziną.- dodał, ponownie karcącym tonem, nawet jeśli to upomnienie powinno paść z ust ich ojca, a nie jego. Był w sumie ostatnią osobą, która powinna sobie na to pozwolić, zostawiając Selwynów na długi czas, gdzieś za sobą.
Przyjrzał jej się uważniej, ignorując strój młodej kobiety, gdy ta wspomniała o samopoczuciu, które dziś jej nie dopisywało.
- Sprowadzić uzdrowiciela? – spytał nieco łagodniej. Faktycznie dziś w posiadłości nie było żadnego, lecz jeżeli była taka konieczność, któryś z pracujących dla rodu miał obowiązek stawić się na wezwanie. Chyba że coś się zmieniło, odkąd ostatni raz był w domu.
Nie ruszył się z miejsca, gdy Wendelina próbowała z gracją wstać i nie pokazać po sobie słabości. Kiedy zachwiała się wyraźnie, zrobił krok w jej stronę, lecz nie zdążył złapać drobnej sylwetki nim opadła znów na sofę. Pokiwał powoli głową w reakcji na jej zapewnienie.
- Wiem.- odparł jedynie. Musiała się trzymać podczas spotkania, tego w końcu od niej wymagano i te oczekiwania musiała spełnić. Nawet jeżeli oznaczało to kłamanie i grę aktorską, która w końcu nie była takim wysiłkiem dla nich.- Mogę ci pomóc, siostro.- dodał, wyciągając w jej kierunku dłoń. Mógł odprowadzić ją do komnat i zawołać służki, które pomogą ubrać się dziewczynie.
Blaise Selwyn
Zawód : Dyplomata i urzędnik w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Polityka to zawsze kłamstwo, nieważne kto ją robi
OPCM : 5 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 20 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Choć miała dwójkę rodzeństwa, przez ostatnie lata czuła się niczym jedynaczka. Opuszczona przez Lucindę, która wybrała swoje życie i opuszczona przez starszego brata, który wolał wybrać się do innego kraju, niż trwać przy rodzinie, musiała dźwigać ciężar przyszłości rodziny zwłaszcza po ostatnich zdradach. Lady doyenne oczywiście miała synów, ale dla swoich rodziców była przez długi czas jedynym obecnym na miejscu wsparciem. Czy Blaise w ogóle to rozumiał? Czy obchodziło go to, jak czuli się bliscy pod jego nieobecność? Po tonie jego głosu wydawało jej się, że nie. Zamiast okazywać, choć cień ciepła jednej z trzech najbliższych sobie kobiet, wybrał zimny ton, jakby była jego psem, nie siostrą.
Lady Selwyn wiedziała jednak, że przeciwstawianie się bratu, zwłaszcza w obecnym stanie zdrowia, nie było najlepszym pomysłem. Zamiast się więc stawiać, buntować czy wytykać przeszłe lata, spojrzała na niego zmęczonym chorobą wzrokiem.
— Ostatnimi miesiącami nie czuje się najlepiej. Wybacz raz jeszcze, to nie powinno się zdarzyć — powiedziała, czując się tak, jakby jakaś niewidzialna siła zaciskała się jej wokół gardła. Mógł nie wracać.
Na szczęście w nieszczęściu ton Blaise’a nieco zmiękł, gdy zorientował się, że nie wszystko jest z nią w porządku. Mężczyźni wszak lubili ratować damy z opresji, a ona właśnie w takowej była; czy to jednak wystarczy, by poczuł potrzebę, aby realnie jej pomóc, czy może tylko wymusi na nim troskę z konieczności? Szczerze mówiąc, raczej obstawiała to drugie. Mężczyźni nie byli raczej istotami zdolnymi do uczuć wyższych, skierowanych ku innym.
— Dziękuję, nie trzeba, Blaise. Był u mnie ledwo wczoraj. Poradzę sobie, po prostu muszę odpoczywać — wyjaśniła miękkim tonem.
Gdy Blaise wyciągnął dłoń, zawahała się, chcąc podać mu swoją, ale ostatecznie nie zrobiła tego. Za to spojrzała na niego z dołu swoimi szarymi oczami skrywanymi pod wachlarzem rzęs:
— Skoro tak, może usiądziesz ze mną na chwilę? Dawno nie spędzaliśmy razem czasu, Blaise. Wiem, że nigdy tego nie robiliśmy, ale od kiedy nie ma również… pozostałych... Beaulieu opustoszało. A ja chyba niewiele wiem o moim własnym bracie — rzekła łagodnie z delikatnym uśmiechem. Drżała wciąż lekko, wyraźnie próbując uspokoić bijące serce. Związana z krwią przypadłość utrudniała poruszanie się i lady Selwyn wolała zebrać siły, aby upewnić się, że będzie w stanie samodzielnie dojść do komnat. Jeszcze tego brakowało, aby młoda panna została przyłapana na korytarzu na przewracaniu się o własne stopy. Gdyby zobaczyła to ludzka część służby, bez wątpienia wkrótce byłaby na językach całego arystokratycznego świata.
Nie, żeby Wendelina tego nie chciała, ale nie wierzyła w to, że nie ważne jak mówią — ważne by mówili. Wolała widzieć samą siebie na kartach czasopism przedstawioną w dobrym świetle. Bo przecież była dobra i utalentowana; mało która arystokratka dorównywała jej umiejętnościom. Tylko że przynajmniej jak na razie ani żaden kawaler, ani żadne pismo (najlepiej te naukowe) nie chciało zwrócić na to uwagi. A choroba w tym wszystkim wcale nie pomagała.
Lady Selwyn wiedziała jednak, że przeciwstawianie się bratu, zwłaszcza w obecnym stanie zdrowia, nie było najlepszym pomysłem. Zamiast się więc stawiać, buntować czy wytykać przeszłe lata, spojrzała na niego zmęczonym chorobą wzrokiem.
— Ostatnimi miesiącami nie czuje się najlepiej. Wybacz raz jeszcze, to nie powinno się zdarzyć — powiedziała, czując się tak, jakby jakaś niewidzialna siła zaciskała się jej wokół gardła. Mógł nie wracać.
Na szczęście w nieszczęściu ton Blaise’a nieco zmiękł, gdy zorientował się, że nie wszystko jest z nią w porządku. Mężczyźni wszak lubili ratować damy z opresji, a ona właśnie w takowej była; czy to jednak wystarczy, by poczuł potrzebę, aby realnie jej pomóc, czy może tylko wymusi na nim troskę z konieczności? Szczerze mówiąc, raczej obstawiała to drugie. Mężczyźni nie byli raczej istotami zdolnymi do uczuć wyższych, skierowanych ku innym.
— Dziękuję, nie trzeba, Blaise. Był u mnie ledwo wczoraj. Poradzę sobie, po prostu muszę odpoczywać — wyjaśniła miękkim tonem.
Gdy Blaise wyciągnął dłoń, zawahała się, chcąc podać mu swoją, ale ostatecznie nie zrobiła tego. Za to spojrzała na niego z dołu swoimi szarymi oczami skrywanymi pod wachlarzem rzęs:
— Skoro tak, może usiądziesz ze mną na chwilę? Dawno nie spędzaliśmy razem czasu, Blaise. Wiem, że nigdy tego nie robiliśmy, ale od kiedy nie ma również… pozostałych... Beaulieu opustoszało. A ja chyba niewiele wiem o moim własnym bracie — rzekła łagodnie z delikatnym uśmiechem. Drżała wciąż lekko, wyraźnie próbując uspokoić bijące serce. Związana z krwią przypadłość utrudniała poruszanie się i lady Selwyn wolała zebrać siły, aby upewnić się, że będzie w stanie samodzielnie dojść do komnat. Jeszcze tego brakowało, aby młoda panna została przyłapana na korytarzu na przewracaniu się o własne stopy. Gdyby zobaczyła to ludzka część służby, bez wątpienia wkrótce byłaby na językach całego arystokratycznego świata.
Nie, żeby Wendelina tego nie chciała, ale nie wierzyła w to, że nie ważne jak mówią — ważne by mówili. Wolała widzieć samą siebie na kartach czasopism przedstawioną w dobrym świetle. Bo przecież była dobra i utalentowana; mało która arystokratka dorównywała jej umiejętnościom. Tylko że przynajmniej jak na razie ani żaden kawaler, ani żadne pismo (najlepiej te naukowe) nie chciało zwrócić na to uwagi. A choroba w tym wszystkim wcale nie pomagała.
Czas to przestrzeń.
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Wendelina Selwyn
Zawód : alchemiczka, astrolożka
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Gdy Wasz świat spłonie, mój rozkwitnie pełnią swoich sił
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nie warto było szukać u niego współczucia czy poczucia, że zawiódł rodzinę. Podążał ścieżką, którą wskazał mu ojciec, robił to, czego od niego oczekiwano w każdym etapie życia. Praca za granicą była tego rezultatem, ale i ucieczką przed pewnymi ograniczeniami, które stawały mu na drodze w Anglii. To ten czas ukształtował go najmocniej, pozwolił poznać swoje mocne i słabe strony, zetknąć się z przeszkodami. Niczego nie żałował, nawet jeżeli miał się teraz mierzyć z pełnymi oskarżeń spojrzeniami.
Nie był dobrym bratem i miał tego świadomość, bo z najmłodszą siostrą nie łączyło go nic poza krwią. Będąc obok niej, zwykle nie dostrzegał tego nawet, szukając w otoczeniu innych osób. Za to teraz chwila okazanej troski, była przejawem tego, co wypadało. Mógł ją mijać na korytarzach, obdarzać jedynie przelotnym spojrzeniem, ale kiedy w końcu dostrzegał jej słabość, pozwalał, by budziła się w nim ta namiastka zainteresowania stanem.
- Nie przepraszaj.- odparł, zdecydowanie łagodniejąc. Ciężko było jednak ocenić, ile było w tym szczerości, a ile zwykłego odpuszczenia i zejścia z zimnego tonu. Dostosowywanie się do sytuacji było mu naturalne, robił to szybko, chociaż czasami zauważał u siebie trochę zbyt wolne reakcje. Tracił cenne sekundy, ale tu i teraz nie było to jakoś istotne. Pokiwał powoli głową, gdy odmówiła wezwania dla niej medyka. Nie zamierzał naciskać, wiedząc, że to troska, która wykraczała poza jego możliwości.
Wyciągnięta dłoń zawisła w powietrzu, będąc nadal ofertą pomocy, która jednak została odrzucona. Nie czuł się zmieszany stojąc tak i wiedząc już, że Wendelina nie skorzysta z pomocy. Opuścił powoli rękę, nie odpuszczając spojrzenia od twarzy siostry. Słysząc tą prośbę i zachętę, aby został z nią, nie czuł się przekonany w pierwszej chwili. Zawahał się zauważalnie, ale w końcu zajął wolny fotel.
- Beaulieu jest przeraźliwie ciche i puste.- stwierdził, zawieszając spojrzenie gdzieś na jednym z regałów wypełnionych książkami.- Nie sądziłem, że zniknięcie paru osób, może tak zmienić to miejsce.- dodał, niespodziewanie samemu decydując się wypowiedzieć trochę więcej przemyśleń.
- Wiesz o mnie wszystko, co powinnaś, Wendelino.- zapewnił ją, przenosząc na nią wzrok.- Czy myślisz, że jest inaczej? Cóż chciałabyś wiedzieć? – spytał, bo może faktycznie powinni porozmawiać, nadrobić cokolwiek.
Nie był dobrym bratem i miał tego świadomość, bo z najmłodszą siostrą nie łączyło go nic poza krwią. Będąc obok niej, zwykle nie dostrzegał tego nawet, szukając w otoczeniu innych osób. Za to teraz chwila okazanej troski, była przejawem tego, co wypadało. Mógł ją mijać na korytarzach, obdarzać jedynie przelotnym spojrzeniem, ale kiedy w końcu dostrzegał jej słabość, pozwalał, by budziła się w nim ta namiastka zainteresowania stanem.
- Nie przepraszaj.- odparł, zdecydowanie łagodniejąc. Ciężko było jednak ocenić, ile było w tym szczerości, a ile zwykłego odpuszczenia i zejścia z zimnego tonu. Dostosowywanie się do sytuacji było mu naturalne, robił to szybko, chociaż czasami zauważał u siebie trochę zbyt wolne reakcje. Tracił cenne sekundy, ale tu i teraz nie było to jakoś istotne. Pokiwał powoli głową, gdy odmówiła wezwania dla niej medyka. Nie zamierzał naciskać, wiedząc, że to troska, która wykraczała poza jego możliwości.
Wyciągnięta dłoń zawisła w powietrzu, będąc nadal ofertą pomocy, która jednak została odrzucona. Nie czuł się zmieszany stojąc tak i wiedząc już, że Wendelina nie skorzysta z pomocy. Opuścił powoli rękę, nie odpuszczając spojrzenia od twarzy siostry. Słysząc tą prośbę i zachętę, aby został z nią, nie czuł się przekonany w pierwszej chwili. Zawahał się zauważalnie, ale w końcu zajął wolny fotel.
- Beaulieu jest przeraźliwie ciche i puste.- stwierdził, zawieszając spojrzenie gdzieś na jednym z regałów wypełnionych książkami.- Nie sądziłem, że zniknięcie paru osób, może tak zmienić to miejsce.- dodał, niespodziewanie samemu decydując się wypowiedzieć trochę więcej przemyśleń.
- Wiesz o mnie wszystko, co powinnaś, Wendelino.- zapewnił ją, przenosząc na nią wzrok.- Czy myślisz, że jest inaczej? Cóż chciałabyś wiedzieć? – spytał, bo może faktycznie powinni porozmawiać, nadrobić cokolwiek.
Blaise Selwyn
Zawód : Dyplomata i urzędnik w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Polityka to zawsze kłamstwo, nieważne kto ją robi
OPCM : 5 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 20 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Czy wolałaby, aby brat nie godził się na jej prośbę? Aby poszedł, zawołał służkę i po prostu sobie poszedł? Wendy miała poczucie, że tak byłoby łatwiej. Po tylu latach nieobecności brata w jej życiu i przy tym, jak niekomfortowo czuła się w jego towarzystwie, wcale nie czuła potrzeby, by lepiej go poznawać. Jednak łatwiej nie oznacza przecież lepiej. To trudności rozwijają, pozwalając zwiększać wiedzę i budować koneksję, a szlachetnie urodzona kobieta bez wsparcia mężczyzn ze swojego domu niewiele mogła zdziałać. Nawet jeśli głową familii była dama.
Brat podjął trudniejszy dla lady Selwyn wybór. Usiadł na fotelu, z dala od niej. Nie był tu po to, aby dać jej swoje ciepło, wesprzeć ją dłonią położoną na ramieniu, czy jakimkolwiek innym fizycznym przejawem bliskości. Nie oczekiwała jednak tego — już dawno nauczyła się tego nie robić.
— Wiele się zmieniło, gdy cię tutaj nie było, Blaise — powiedziała ze smutnym uśmiechem. — Nie warto żałować umarłych, ale zaczęło nas brakować na salonach. Dobrze, że wróciłeś.
Siłą rodziny tkwiła również w jej rozpoznawalności. Gdy ich liczebność zaczynała spadać, tracili znajomości i możliwości. Nic dziwnego, że duże rodziny w przypadku szlachetnie urodzonych były w cenie. Niestety, szlachecka krew miała swoje kaprysy i często nie pozwalała na aż tak liczny przychówek, jak w przypadku tych z rozwodnioną krwią. Choroby, tak często występujące wśród arystokracji, skutecznie ograniczały możliwości prokreacyjne. Wendelina doskonale zdawała sobie sprawę, że dla niej samej, z powodu choroby trawiącej ciało, ciąża może być znacznie większym zagrożeniem, niż w przypadku zdrowych kobiet.
— Nasza siła tkwi w rodzinie, wciąż to przecież powtarzamy. Jeśli nawet nie rozmawiamy… Blaise, chciałabym wiedzieć tyle, ile możesz mi powiedzieć. Co robiłeś przez te lata? Czemu wróciłeś? Jakie masz plany, jak mogę ci pomóc? — Głos lady Selwyn był osłabiony przez chorobę, jednak pobrzmiewała w nim pasja: — Jeśli sam chcesz coś wiedzieć, pytaj. Byłam tutaj, mogę znać odpowiedzi.
Dziwna niechęć, jaką poczuła w stosunku do brata, nie oznaczała, że nie powinni rozmawiać. Że nie powinni wiedzieć, co się dzieje na różnych frontach. Blaise na pewno wiedział wiele o świecie mężczyzn, którzy nie rozmawiali tak często z damami. Kobiety zaś chętniej zdradzały swoje sekrety innym kobietom, a te były często cenniejsze, niż męskie opinie. Lordowie lubili słuchać brzmienia swych głosów, lubili wiele mówić, ale prawda była taka, że to ich żony, córki i kochanki wiedziały często więcej o faktycznym stanie magicznych rodzin i częściej miały do przekazania istotne informacje do prowadzenia rodzinnej polityki.
Brat podjął trudniejszy dla lady Selwyn wybór. Usiadł na fotelu, z dala od niej. Nie był tu po to, aby dać jej swoje ciepło, wesprzeć ją dłonią położoną na ramieniu, czy jakimkolwiek innym fizycznym przejawem bliskości. Nie oczekiwała jednak tego — już dawno nauczyła się tego nie robić.
— Wiele się zmieniło, gdy cię tutaj nie było, Blaise — powiedziała ze smutnym uśmiechem. — Nie warto żałować umarłych, ale zaczęło nas brakować na salonach. Dobrze, że wróciłeś.
Siłą rodziny tkwiła również w jej rozpoznawalności. Gdy ich liczebność zaczynała spadać, tracili znajomości i możliwości. Nic dziwnego, że duże rodziny w przypadku szlachetnie urodzonych były w cenie. Niestety, szlachecka krew miała swoje kaprysy i często nie pozwalała na aż tak liczny przychówek, jak w przypadku tych z rozwodnioną krwią. Choroby, tak często występujące wśród arystokracji, skutecznie ograniczały możliwości prokreacyjne. Wendelina doskonale zdawała sobie sprawę, że dla niej samej, z powodu choroby trawiącej ciało, ciąża może być znacznie większym zagrożeniem, niż w przypadku zdrowych kobiet.
— Nasza siła tkwi w rodzinie, wciąż to przecież powtarzamy. Jeśli nawet nie rozmawiamy… Blaise, chciałabym wiedzieć tyle, ile możesz mi powiedzieć. Co robiłeś przez te lata? Czemu wróciłeś? Jakie masz plany, jak mogę ci pomóc? — Głos lady Selwyn był osłabiony przez chorobę, jednak pobrzmiewała w nim pasja: — Jeśli sam chcesz coś wiedzieć, pytaj. Byłam tutaj, mogę znać odpowiedzi.
Dziwna niechęć, jaką poczuła w stosunku do brata, nie oznaczała, że nie powinni rozmawiać. Że nie powinni wiedzieć, co się dzieje na różnych frontach. Blaise na pewno wiedział wiele o świecie mężczyzn, którzy nie rozmawiali tak często z damami. Kobiety zaś chętniej zdradzały swoje sekrety innym kobietom, a te były często cenniejsze, niż męskie opinie. Lordowie lubili słuchać brzmienia swych głosów, lubili wiele mówić, ale prawda była taka, że to ich żony, córki i kochanki wiedziały często więcej o faktycznym stanie magicznych rodzin i częściej miały do przekazania istotne informacje do prowadzenia rodzinnej polityki.
Czas to przestrzeń.
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Wendelina Selwyn
Zawód : alchemiczka, astrolożka
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Gdy Wasz świat spłonie, mój rozkwitnie pełnią swoich sił
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nie był człowiekiem, który szukał bliskości i ciepła wśród rodziny, dlatego nie oferował go sam, nawet w takich momentach. Zajmując fotel, wybrał komfort własny i przypuszczał, że to było również wygodniejsze dla siostry. Nie mieli najbliższej relacji, nie była tą siostrą, której towarzystwa szukał kiedykolwiek. Stąd powstały dystans i brak uwagi, gdy najwyraźniej na moment rozczarował Wendy.
- Opowiedz mi o tym, opowiedz o tych zmianach, które zaszły z twojej perspektywy.- sięgnął po lekko proszący ton, by siostra pokazała mu własny obraz świata w którym przyszło jej teraz żyć.
Słuchał, kiedy wyjaśniła mu problem, który może faktycznie doskwierał i osłabiał pozycje Selwynów. Pojawianie się w towarzystwie było szansą na umocnienie, było pokazaniem się. To była kolejna z wielu gier, które przychodziło im toczyć w życiu. Wiedział, że to go nie ominie, ale nie było to wcale złe. Przecież to właśnie robił, nawet będąc za granicą, nie uciekał przed pojawianiem się wśród tamtejszej socjety.- Też się cieszę, Wendy.- sięgnął po zdrobnienie jej imienia, gdy przyznała, że dobrze, że wrócił. Nie do końca tak jednak było, powrót nie był jego wyborem, ale musiał już do tego przywyknąć i zaakceptować. Nie wyrwie się stąd i musiał wiele nadrobić, dowiedzieć się wszystkiego, co zmieniło się w Anglii. Jednak czy sam chciał powiedzieć to wszystko, co najwyraźniej ciekawiło lady Selwyn. Może raz zasłużyła na szczerość, by nie był dla niej obcym człowiekiem.
- Pracowałem, wiesz dobrze, czym się zajmuję. Rolą dyplomaty jest dbać o interesy kraju za granicą, więc musiałem tam być. Wróciłem, bo nie było już konieczności, bym przebywał we Francji czy w Niemczech. Teraz kolej kogoś innego, aby trzymać w ryzach nasz interes.- wyjaśnił jako tako. Nie wiedząc, czy powinien zagłębiać się w szczegóły.
- Plany? Wolę określenie cele.- uśmiechnął się nikle, spoglądając na młodą kobietę.- Odnajdę się na nowo w kraju, nadal skupię się na karierze w Ministerstwie, pomogę rodzinie umocnić swoją pozycję.- było tego sporo, zamierzał wiele, lecz co osiągnie, miał pokazać czas.- Jeżeli chcesz mi pomóc, opowiedz mi wszystko, co działo się w Beaulieu Palace, co działo się w Essex.- co działo się na ich terenach. Sądził, że to niewiele, że co nieco musiała słyszeć.
- Opowiedz mi o tym, opowiedz o tych zmianach, które zaszły z twojej perspektywy.- sięgnął po lekko proszący ton, by siostra pokazała mu własny obraz świata w którym przyszło jej teraz żyć.
Słuchał, kiedy wyjaśniła mu problem, który może faktycznie doskwierał i osłabiał pozycje Selwynów. Pojawianie się w towarzystwie było szansą na umocnienie, było pokazaniem się. To była kolejna z wielu gier, które przychodziło im toczyć w życiu. Wiedział, że to go nie ominie, ale nie było to wcale złe. Przecież to właśnie robił, nawet będąc za granicą, nie uciekał przed pojawianiem się wśród tamtejszej socjety.- Też się cieszę, Wendy.- sięgnął po zdrobnienie jej imienia, gdy przyznała, że dobrze, że wrócił. Nie do końca tak jednak było, powrót nie był jego wyborem, ale musiał już do tego przywyknąć i zaakceptować. Nie wyrwie się stąd i musiał wiele nadrobić, dowiedzieć się wszystkiego, co zmieniło się w Anglii. Jednak czy sam chciał powiedzieć to wszystko, co najwyraźniej ciekawiło lady Selwyn. Może raz zasłużyła na szczerość, by nie był dla niej obcym człowiekiem.
- Pracowałem, wiesz dobrze, czym się zajmuję. Rolą dyplomaty jest dbać o interesy kraju za granicą, więc musiałem tam być. Wróciłem, bo nie było już konieczności, bym przebywał we Francji czy w Niemczech. Teraz kolej kogoś innego, aby trzymać w ryzach nasz interes.- wyjaśnił jako tako. Nie wiedząc, czy powinien zagłębiać się w szczegóły.
- Plany? Wolę określenie cele.- uśmiechnął się nikle, spoglądając na młodą kobietę.- Odnajdę się na nowo w kraju, nadal skupię się na karierze w Ministerstwie, pomogę rodzinie umocnić swoją pozycję.- było tego sporo, zamierzał wiele, lecz co osiągnie, miał pokazać czas.- Jeżeli chcesz mi pomóc, opowiedz mi wszystko, co działo się w Beaulieu Palace, co działo się w Essex.- co działo się na ich terenach. Sądził, że to niewiele, że co nieco musiała słyszeć.
Blaise Selwyn
Zawód : Dyplomata i urzędnik w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Polityka to zawsze kłamstwo, nieważne kto ją robi
OPCM : 5 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 20 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Wzięła głęboki oddech i mimo ogólnego osłabienia spojrzała na brata bystrym spojrzeniem szarych oczu. Ile powinna mu powiedzieć? I w jaki sposób? Jako członek jej rodziny i dyplomata, Blaise powinien wiedzieć wszystko, być tak dobrze poinformowany, jak tylko było to możliwe. Czy to jednak wyjdzie jej na dobre? Czy to wyjdzie na dobre lady doyenne? W ich relacji nigdy nie było wzajemnego zaufania, a swoim zachowaniem lord Selwyn wcale nie wzbudzał w Wendelinie chęci do prywatnych zwierzeń. Pytanie jednak nie mogło pozostać bez odpowiedzi.
— Jak wiesz, Alexander, Lucinda oraz Isabella… odeszli — zaczęła od oczywistości. Choć wciąż żyli, dla rodziny pozostawali martwi. — Ciocia zrobiła, co musiała, by uchronić nas przed całkowitym upadkiem i wciąż… wciąż próbuje. W zeszłym roku próbowałam pomóc w kreacji rodzinnych koneksji, nie wiem, czy słyszałeś. Liczyłyśmy z matką na pierścionek od lorda Lestrange, jednak również odszedł. Rozmowy z rodem Travers urwały się zaś po tym, jak znów… odezwała się moja słabość. — W głosie Wendeliny pobrzmiewała wyraźnie słyszalna gorycz. — Potrzebujemy… potrzebujemy większego wsparcia innych rodów, brakuje nam przyjaciół. — Pokręciła głową, na chwilę opuszczając wzrok w zamyśleniu, po czym ponownie podniosła go w stronę brata: — Ojciec zapewnił ci dobre wykształcenie, Blaise. Nie zmarnuj go, bo takie umiejętności, jak twoje, nigdy wcześniej nie były nam tak potrzebne — rzekła tonem może nazbyt pewnym, jak na delikatną i schorowaną damę.
Pokiwała głową na wieść o pracy brata.
— Skupiasz się na teatrze, handlem fajerwerkami, czy naszymi innymi włościami? — spytała.
Z racji alchemicznego talentu, Wendelinie zawsze było najbliżej do pirotechnicznej działalności rodziny. Wolała wiedzieć, do jakiej dziedziny brat został przez ojca przydzielony. Nie chodziło wszak o szczegóły, ale zależnie od tego, może potrzebować wszak innej alchemicznej pomocy, a może czasem nawet i pomocy z jej strony, chociaż nie sądziła, aby Blaise przychodził z problemami akurat do niej. W końcu była niewiele wartą kobietą, czyż nie? Jej brat nie był mężczyzną, który rozumiał ich prawdziwą siłę.
Wzięła głęboki oddech, słysząc kolejne pytanie lorda Selwyn.
— Po odejściu Isabelli, lord Tristan Rosier obiecał rękę swojej siostry naszemu kuzynowi — powiedziała. — Jak pewnie słyszałeś, była zaręczona z jego kuzynem, lordem Mathieu Rosierem, który od niedawna jest w związku z młodziutką Corinne. Data ślubu chyba jednak nie została na razie ustalona. — Wstała ostrożnie z miejsca: — Mogę opowiedzieć ci resztę w drodze do komnat? Chyba jednak powinnam się przygotować.
Ciało Wendeliny drżało, jednak napad słabości przeszedł. Powinna poradzić sobie na rodzinnym spotkaniu.
| zt dla Wendy
— Jak wiesz, Alexander, Lucinda oraz Isabella… odeszli — zaczęła od oczywistości. Choć wciąż żyli, dla rodziny pozostawali martwi. — Ciocia zrobiła, co musiała, by uchronić nas przed całkowitym upadkiem i wciąż… wciąż próbuje. W zeszłym roku próbowałam pomóc w kreacji rodzinnych koneksji, nie wiem, czy słyszałeś. Liczyłyśmy z matką na pierścionek od lorda Lestrange, jednak również odszedł. Rozmowy z rodem Travers urwały się zaś po tym, jak znów… odezwała się moja słabość. — W głosie Wendeliny pobrzmiewała wyraźnie słyszalna gorycz. — Potrzebujemy… potrzebujemy większego wsparcia innych rodów, brakuje nam przyjaciół. — Pokręciła głową, na chwilę opuszczając wzrok w zamyśleniu, po czym ponownie podniosła go w stronę brata: — Ojciec zapewnił ci dobre wykształcenie, Blaise. Nie zmarnuj go, bo takie umiejętności, jak twoje, nigdy wcześniej nie były nam tak potrzebne — rzekła tonem może nazbyt pewnym, jak na delikatną i schorowaną damę.
Pokiwała głową na wieść o pracy brata.
— Skupiasz się na teatrze, handlem fajerwerkami, czy naszymi innymi włościami? — spytała.
Z racji alchemicznego talentu, Wendelinie zawsze było najbliżej do pirotechnicznej działalności rodziny. Wolała wiedzieć, do jakiej dziedziny brat został przez ojca przydzielony. Nie chodziło wszak o szczegóły, ale zależnie od tego, może potrzebować wszak innej alchemicznej pomocy, a może czasem nawet i pomocy z jej strony, chociaż nie sądziła, aby Blaise przychodził z problemami akurat do niej. W końcu była niewiele wartą kobietą, czyż nie? Jej brat nie był mężczyzną, który rozumiał ich prawdziwą siłę.
Wzięła głęboki oddech, słysząc kolejne pytanie lorda Selwyn.
— Po odejściu Isabelli, lord Tristan Rosier obiecał rękę swojej siostry naszemu kuzynowi — powiedziała. — Jak pewnie słyszałeś, była zaręczona z jego kuzynem, lordem Mathieu Rosierem, który od niedawna jest w związku z młodziutką Corinne. Data ślubu chyba jednak nie została na razie ustalona. — Wstała ostrożnie z miejsca: — Mogę opowiedzieć ci resztę w drodze do komnat? Chyba jednak powinnam się przygotować.
Ciało Wendeliny drżało, jednak napad słabości przeszedł. Powinna poradzić sobie na rodzinnym spotkaniu.
| zt dla Wendy
Czas to przestrzeń.
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Wendelina Selwyn
Zawód : alchemiczka, astrolożka
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Gdy Wasz świat spłonie, mój rozkwitnie pełnią swoich sił
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Potrzebował informacji, jakiegoś gruntu, zanim przyjdzie mu opuścić rodową posiadłość i zderzyć się z rzeczywistością, która zdawała się nadal obca. Musiał wiedzieć do jakich zmian doszło, a które nie dotarły do niego jeszcze. Siostra mogła mu w tym pomóc, ale pozostawało pytanie, czy w ogóle chciała. Milczał jednak i czekał cierpliwie, nie odejmując spojrzenia od niej. Kiedy zaczęła mówić, sięgnęła po najmniej przyjemny temat dla Selwynów. Pozostał niewzruszony, nawet w chwili, gdy padło imię ich siostry.
- Słyszałem.- potwierdził jedynie. Część wiadomości docierała do niego, słana listami, pozwalała nieco rozeznać się w sytuacji rodu, ale nadal było tego za mało. Teraz na nowo mógł to analizować; dwa rody odpadły, a raczej trzy, gdy dodać do tego zdradę Isabelli, która niosła za sobą kolejną zadrę.
- To rola nestora, droga siostro, aby podtrzymać stare sojusze i stworzyć nowe. Lady doyenne musi poważnie przemyśleć każdy swój kolejny ruch w oferowaniu ręki kolejnych dam z naszego rodu.- odparł poważnie. To w rękach Morgany stało zapewnienie im przyjaźni innych rodów, ona miała do tego wszelkie narzędzia. Wzięła na swoje barki coś, co po pierwszym sukcesie zdawało się ją przygniatać. Potrafiła zrobić czystki w rodzinie, ale nie stwarzała niczego, co dawałoby im przyszłość. Przesunął palcami po brodzie w wyraźnym zamyśleniu. Słowa siostry dotarły do niego, ale przez chwilę zdawał się na nie głuchy. Miał umiejętności dyplomatyczne, wiedział, jak wypracować dobre relacje i pracować na niepewnym gruncie. Musiałby jednak wyciągnąć rękę do Morgany, zaoferować lady doyenne pomoc, którą mogła równie dobrze odtrącić.- Przeceniasz mnie chyba, Wendelino, ale zobaczę, co będę w stanie zrobić, aby pomóc Morganie i rodowi.- w głosie nie pobrzmiewał entuzjazm, bo wcale go nie czuł. Nie miał dobrych kontaktów z nikim, kto był teraz dla nich ważny, ale mógł je odbudować. Powoli i cierpliwie.
- Jeżeli przyjdzie mi wybrać, chyba wolę skupić się na naszych włościach w których jest jak zawsze dużo do opanowania.- wyjaśnił, ale przypuszczał, że ten wybór zostanie mu ograniczony do minimum.
Pokręcił powoli głową z wyraźnym niezadowoleniem, gdy lady Selwyn napomknęła o jeszcze jednej zadrze, ale i rozwiązaniu, które nadeszło.
- Niefortunnie, że nadszarpnięte zostały nasze stosunki z rodem Rosier.- stwierdził, podnosząc się, kiedy siostra zaczęła wstawać.- Możemy wykrwawić się na kolcach róży, jeżeli coś jeszcze pójdzie nie tak.- dodał i podał kobiecie ramie.- Oczywiście.- przytaknął jej i ruszył powoli, by odprowadzić ją do komnat i później odejść w kierunku swoich.
| zt
- Słyszałem.- potwierdził jedynie. Część wiadomości docierała do niego, słana listami, pozwalała nieco rozeznać się w sytuacji rodu, ale nadal było tego za mało. Teraz na nowo mógł to analizować; dwa rody odpadły, a raczej trzy, gdy dodać do tego zdradę Isabelli, która niosła za sobą kolejną zadrę.
- To rola nestora, droga siostro, aby podtrzymać stare sojusze i stworzyć nowe. Lady doyenne musi poważnie przemyśleć każdy swój kolejny ruch w oferowaniu ręki kolejnych dam z naszego rodu.- odparł poważnie. To w rękach Morgany stało zapewnienie im przyjaźni innych rodów, ona miała do tego wszelkie narzędzia. Wzięła na swoje barki coś, co po pierwszym sukcesie zdawało się ją przygniatać. Potrafiła zrobić czystki w rodzinie, ale nie stwarzała niczego, co dawałoby im przyszłość. Przesunął palcami po brodzie w wyraźnym zamyśleniu. Słowa siostry dotarły do niego, ale przez chwilę zdawał się na nie głuchy. Miał umiejętności dyplomatyczne, wiedział, jak wypracować dobre relacje i pracować na niepewnym gruncie. Musiałby jednak wyciągnąć rękę do Morgany, zaoferować lady doyenne pomoc, którą mogła równie dobrze odtrącić.- Przeceniasz mnie chyba, Wendelino, ale zobaczę, co będę w stanie zrobić, aby pomóc Morganie i rodowi.- w głosie nie pobrzmiewał entuzjazm, bo wcale go nie czuł. Nie miał dobrych kontaktów z nikim, kto był teraz dla nich ważny, ale mógł je odbudować. Powoli i cierpliwie.
- Jeżeli przyjdzie mi wybrać, chyba wolę skupić się na naszych włościach w których jest jak zawsze dużo do opanowania.- wyjaśnił, ale przypuszczał, że ten wybór zostanie mu ograniczony do minimum.
Pokręcił powoli głową z wyraźnym niezadowoleniem, gdy lady Selwyn napomknęła o jeszcze jednej zadrze, ale i rozwiązaniu, które nadeszło.
- Niefortunnie, że nadszarpnięte zostały nasze stosunki z rodem Rosier.- stwierdził, podnosząc się, kiedy siostra zaczęła wstawać.- Możemy wykrwawić się na kolcach róży, jeżeli coś jeszcze pójdzie nie tak.- dodał i podał kobiecie ramie.- Oczywiście.- przytaknął jej i ruszył powoli, by odprowadzić ją do komnat i później odejść w kierunku swoich.
| zt
Blaise Selwyn
Zawód : Dyplomata i urzędnik w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Polityka to zawsze kłamstwo, nieważne kto ją robi
OPCM : 5 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 20 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Strona 2 z 2 • 1, 2
Biblioteka
Szybka odpowiedź