Oranżeria
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Oranżeria
W oranżerii zawsze jest wiele światła za dnia - wszystko dzięki przeszklonym ścianom i sufitowi. Rosną tu egzotyczne rośliny w donicach, które rodowi dyplomaci nierzadko otrzymują jako podarki w czasie swych delegacji. Niezwykle przyjemnie przebywa się w oranżerii zimą, gdy szkło otulone zostaje warstewką śniegu oraz wczesną wiosną, kiedy wszystkie rośliny zaczynają kwitnąć. Także i tu znajduje się niewielki kominek wyzierający ze ściany pałacu, nie ma on jednakże połączenia z siecią Fiuu. Miejsce wręcz zachęca, by zostać w nim na dłużej, z filiżanką herbaty i dobrą lekturą.
- Czy bardzo duże? – powtórzyła za chłopcem i przybrała dość zamyśloną minę. – Moja na pewno jest bardzo głodna i nie mam pojęcia, jak to możliwe, że tyle zjada! Przecież nie jest wcale tak wielka – wyjaśniła z wyraźnym ożywieniem. W temacie roślin czuła się jak ryba w wodzie, a jeśli zaś chodziło o towarzystwo dzieci… Właściwie to nie widziała, ale chyba radziła sobie całkiem nieźle. Heath nie wyglądał na znudzonego, ani też się nie obrażał i nie tupał nóżką. Nie namawiała go jednak do rzeczy, których wymagały ciotki. Stała w opozycji i on chyba o tym doskonale wiedział. Wiedziała, że kiedyś przyjdzie moment, w którym sama stanie się matką. Póki co jednak nic na to nie wskazywało i cieszyła się młodością, wierząc, że czas przygody i szczypty wariactwa jeszcze się dla niej nie zakończył. Wciąż bywały sytuacje, w których mogła odnaleźć w sobie skrawki dziecka.
- Oj, chyba będę Twoją największą fanką! – zawołała uszczęśliwiona. Wyglądało na to, że właśnie zyskała całkiem sławnego znajomego. Sławnego w przyszłości, ale to nic, za parę lat dorobi się pewnie swojego fanklubu. Uśmiechnęła się mimowolnie, wyobrażając sobie, jak obydwoje będą w tej przyszłości wyglądać i w jakiej życiowej sytuacji przyjdzie im się znaleźć. To dużo lepsze niż ciągłe zamartwianie się anomaliami i spoglądanie z lękiem w stronę okna.
- Na początku się bałam, ale później to nawet było zabawne – potwierdziła jego przypuszczenia. Gdyby nie pewien Steffen, to z pewnością zapłakałaby się na śmierć. Odciągnął jej myśli na tyle, że przestała się przejmować fatalnym urokiem, który i tak dość szybko minął. Odkryła za to, jak delikatne i zmęczone jest babcine ciało. Nie miało w sobie wiele tej znanej młodym energii. Heath z pewnością zaskoczył ją swoją opowieścią. Nie spodziewała się, że poszedł tak ufnie za nieznajomym. Czy nikt mu nie mówił, że nie powinno się wierzyć obcym? Z drugiej jednak strony w dzieciństwie jest przecież wiele miejsca na błędy. – Cieszę się, że udało Ci się stamtąd wydostać, ale… wiesz, musisz uważać. Nie wszyscy dorośli są dobrzy – powiedziała dość poważnie, ale nie aż tak surowo. Jak to możliwe, że tak malutki chłopczyk znalazł się w lesie? W dodatku lord, na którego z pewnością uważano. Był ważną postacią, powinni dbać o jego bezpieczeństwo. Niemniej jednak nie była przecież jego rodzicem. – Nie mam pojęcia, ale tamtemu chyba było bardzo milutko i prawie wcale nie było go widać – oznajmiła trochę zadumana. Nie znała się na magicznych stworzeniach.
I miała już ruszyć z odpowiedzią na kolejne pytanie (które to swoją drogą padały z ust chłopca w tempie ekstremalnym!), ale… ujrzała, jak Heath łapie się za główkę, a potem obydwoje odrywają się od ziemi i wznoszą ku zadaszeniu oranżerii. Meble poprzewracały się, niektóre pofrunęły razem z nimi. Tak samo jak drzewko mandarynkowe. Nagle przestrzeń przed oczami Belli zawirowała niebezpiecznie. – Heath! – zawołała, sięgając do niego rączkami. – Wszystko w porządku? Złap się mnie – poprosiła, nie wiedząc, co innego mogliby w tej chwili zrobić. To chyba jakiś paskudny kaprys anomalii. W powietrzu falowały jej włosy i gniotła się sukienka, ale samo uczucie lewitowania było całkiem… nowym doświadczeniem.
- Oj, chyba będę Twoją największą fanką! – zawołała uszczęśliwiona. Wyglądało na to, że właśnie zyskała całkiem sławnego znajomego. Sławnego w przyszłości, ale to nic, za parę lat dorobi się pewnie swojego fanklubu. Uśmiechnęła się mimowolnie, wyobrażając sobie, jak obydwoje będą w tej przyszłości wyglądać i w jakiej życiowej sytuacji przyjdzie im się znaleźć. To dużo lepsze niż ciągłe zamartwianie się anomaliami i spoglądanie z lękiem w stronę okna.
- Na początku się bałam, ale później to nawet było zabawne – potwierdziła jego przypuszczenia. Gdyby nie pewien Steffen, to z pewnością zapłakałaby się na śmierć. Odciągnął jej myśli na tyle, że przestała się przejmować fatalnym urokiem, który i tak dość szybko minął. Odkryła za to, jak delikatne i zmęczone jest babcine ciało. Nie miało w sobie wiele tej znanej młodym energii. Heath z pewnością zaskoczył ją swoją opowieścią. Nie spodziewała się, że poszedł tak ufnie za nieznajomym. Czy nikt mu nie mówił, że nie powinno się wierzyć obcym? Z drugiej jednak strony w dzieciństwie jest przecież wiele miejsca na błędy. – Cieszę się, że udało Ci się stamtąd wydostać, ale… wiesz, musisz uważać. Nie wszyscy dorośli są dobrzy – powiedziała dość poważnie, ale nie aż tak surowo. Jak to możliwe, że tak malutki chłopczyk znalazł się w lesie? W dodatku lord, na którego z pewnością uważano. Był ważną postacią, powinni dbać o jego bezpieczeństwo. Niemniej jednak nie była przecież jego rodzicem. – Nie mam pojęcia, ale tamtemu chyba było bardzo milutko i prawie wcale nie było go widać – oznajmiła trochę zadumana. Nie znała się na magicznych stworzeniach.
I miała już ruszyć z odpowiedzią na kolejne pytanie (które to swoją drogą padały z ust chłopca w tempie ekstremalnym!), ale… ujrzała, jak Heath łapie się za główkę, a potem obydwoje odrywają się od ziemi i wznoszą ku zadaszeniu oranżerii. Meble poprzewracały się, niektóre pofrunęły razem z nimi. Tak samo jak drzewko mandarynkowe. Nagle przestrzeń przed oczami Belli zawirowała niebezpiecznie. – Heath! – zawołała, sięgając do niego rączkami. – Wszystko w porządku? Złap się mnie – poprosiła, nie wiedząc, co innego mogliby w tej chwili zrobić. To chyba jakiś paskudny kaprys anomalii. W powietrzu falowały jej włosy i gniotła się sukienka, ale samo uczucie lewitowania było całkiem… nowym doświadczeniem.
Och… czyli nie była ogromna. Ale ze słów Isabelli wynikało, że roślinka o której rozmawiali cieszyła się całkiem sporym apetytem, a to nasunęło chłopcu kolejną myśl.
-Myślisz, że takie roślinki jak cały czas jedzą i są ciągle głodne… mogą być grube? – no bo w końcu żarłoczni ludzie przybierali na wadze, więc może z roślinkami było podobnie?
-W ogóle pewnie jak Cię zamieniło w staruszkę to nikt Cię nie poznał, prawda?- zauważył tylko, ale nie pytał dalej już o to wydarzenie. Chyba nie było, aż tak sympatyczne.
-No… wiem. Tylko wtedy nie miałem za bardzo innego wyjścia, wiesz? Sam w życiu bym nie trafił do wyjścia z lasu – Co to samego znalezienia się w lesie… cóż nie zależało to od samego Heatha ani tym bardziej od reszty Macmillanów. Chłopiec zdążył się już zorientować, że anomalie lubiły atakować w najmniej spodziewanym momencie. Tak jak ta teraz. Nie zdążył zadać kolejnego pytania o chochlika, gdy poczuł okropny ból głowy. Wystraszył się trochę, bo zdążył się już przekonać, że zwykle taki ból nie zwiastuje nic dobrego, a najczęściej anomalię. Szkoda tylko, że nie dało się przewidzieć jaka będzie. Na szczęście tym razem kapryśna magia postanowiła nie przybierać swojej niszczycielskiej formy i unieśli się w powietrze. Heath wcale nie był wystraszony. W końcu w powietrzu spędzał bardzo dużo czasu. Tyle tylko, że tym razem nie miał miotły. Chłopiec zaczął się śmiać głośno - Nie mogłem zabrać ze sobą miotły to przynajmniej polatam sobie bez niej! – stwierdził po prostu i po chwili zgodnie z prośbą czarownicy złapał się jej. Lepiej żeby ich za bardzo nie rozdzieliło, prawda? Głupio byłoby dostać doniczką w łeb, przez przypadek.
Chociaż… teraz mu przyszło do głowy, że ta anomalia wcale nie musiała być taka bardzo bezpieczna. No bo co się stanie jak magia nagle przestanie działać? Nie spadną na ziemię? A nawet jeśli to chyba te wszystkie rzeczy, które poleciały z nimi się zniszczą, prawda? A może gdyby usiedli na lewitującej kanapie to problem byłby z głowy? Miotła była zdecydowanie lepsza.
-Myślisz, że takie roślinki jak cały czas jedzą i są ciągle głodne… mogą być grube? – no bo w końcu żarłoczni ludzie przybierali na wadze, więc może z roślinkami było podobnie?
-W ogóle pewnie jak Cię zamieniło w staruszkę to nikt Cię nie poznał, prawda?- zauważył tylko, ale nie pytał dalej już o to wydarzenie. Chyba nie było, aż tak sympatyczne.
-No… wiem. Tylko wtedy nie miałem za bardzo innego wyjścia, wiesz? Sam w życiu bym nie trafił do wyjścia z lasu – Co to samego znalezienia się w lesie… cóż nie zależało to od samego Heatha ani tym bardziej od reszty Macmillanów. Chłopiec zdążył się już zorientować, że anomalie lubiły atakować w najmniej spodziewanym momencie. Tak jak ta teraz. Nie zdążył zadać kolejnego pytania o chochlika, gdy poczuł okropny ból głowy. Wystraszył się trochę, bo zdążył się już przekonać, że zwykle taki ból nie zwiastuje nic dobrego, a najczęściej anomalię. Szkoda tylko, że nie dało się przewidzieć jaka będzie. Na szczęście tym razem kapryśna magia postanowiła nie przybierać swojej niszczycielskiej formy i unieśli się w powietrze. Heath wcale nie był wystraszony. W końcu w powietrzu spędzał bardzo dużo czasu. Tyle tylko, że tym razem nie miał miotły. Chłopiec zaczął się śmiać głośno - Nie mogłem zabrać ze sobą miotły to przynajmniej polatam sobie bez niej! – stwierdził po prostu i po chwili zgodnie z prośbą czarownicy złapał się jej. Lepiej żeby ich za bardzo nie rozdzieliło, prawda? Głupio byłoby dostać doniczką w łeb, przez przypadek.
Chociaż… teraz mu przyszło do głowy, że ta anomalia wcale nie musiała być taka bardzo bezpieczna. No bo co się stanie jak magia nagle przestanie działać? Nie spadną na ziemię? A nawet jeśli to chyba te wszystkie rzeczy, które poleciały z nimi się zniszczą, prawda? A może gdyby usiedli na lewitującej kanapie to problem byłby z głowy? Miotła była zdecydowanie lepsza.
The member 'Heath Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
Chłopiec nie przestawał zadawać pytań. Padały stwierdzenia nietypowe, zawiłe teorie zmuszające Bellę do nieco szerszego spojrzenia na sprawy, które ujmowała już tym dorosłym okiem. Tymczasem młody lord był gadatliwy, ciekawski i z pewnością posiadał wielką wyobraźnię. Przypominał trochę maleńką Isabella, która dręczyła rodzinę setkami zagadnień dalekich od rozważań dojrzałego człowieka. Cieszyła się jednak, mając go obok siebie.
- Magicznie nie przybierają na wadze, Heath, i nie rosną im miękkie brzuszki – wyjaśniła, poniekąd przyrównując roślinę do człowieka. Pewnie wyobrażał sobie teraz jakiegoś puszystego wuja objadającego się na każdym bankiecie. Zieleninka jadła co popadnie, ale wciąż miała smukłą, wąską łodyżkę i nigdy nie była najedzona.
Kiwnęła lekko głową na jego kolejne pytania. Nikt nie poznał.. nikt, prawie nikt – był tylko Steffen, który obserwował całe zajście i wiedział dokładnie, że pomarszczone ciało było efektem przypadkowego zaklęcia. Pomógł jej wtedy bardzo. Może nawet odczarował rozpaczliwy nastrój? – Nikt. Zmienił mi się głos, byłam niższa i trochę pokrzywiona. Z trudem chodziłam i nie miałam sił, aby biegać – wyjaśniła, przybliżając chłopcu, jak czuje się starsza osoba. Powinien wiedzieć. Heath i Bella mieli wiele energii, ale ich dziadkowie byli słabsi. Nigdy wcześniej nie wyobrażała sobie, jak to jest być staruszkiem.
Wspólnie fruwali po oranżerii uniesieni przez złośliwą anomalię. Przewracały się donice i meble w pomieszczeniu. Wkrótce ktoś tu się zjawi zaniepokojony podejrzanymi odgłosami. Tymczasem dobrze, że odnaleźli swoje dłonie, tak mogła w razie czego zapanować nad lecącym chłopcem. Nie mogła ufać chwilowemu uczuciu łagodnego unoszenia, bo zaraz mogło się wydarzyć coś jeszcze gorszego. Dzieci wywoływały magiczne wariacje, ale to nie było powód, aby ich unikać. Wręcz przeciwnie – wyobrażała sobie troskę jego krewnych.
- Heath! – zawołała, ściskając jego łapki. – Musimy uważać – mówiła dalej. Rozumiała jego miotlarskie zapędy, ale to wciąż anomalia. Pod żadnym pozorem nie chciała, aby chłopca spotkała krzywda. Unosili się i znów lekko opadali, ich ciała lawirowały w powietrzu i tylko w duchu cieszyła się, że byli pod dachem i chyba nie mogli polecieć ku chmurom. Tak, to mogło być dobra zabawa, ale Isabella zaczęła myśleć dziwnie racjonalnie. Może to obecność dziecka wzbudzała w niej troskę i poczucie odpowiedzialności? Zastanawiała się, czy mogła jakoś przerwać działanie anomalii.
I wtedy zniknął, a ona ciężko opadła na podłogę. Do końca dnia rozmyślała, co mogło się stać z małym lordem.
zt
- Magicznie nie przybierają na wadze, Heath, i nie rosną im miękkie brzuszki – wyjaśniła, poniekąd przyrównując roślinę do człowieka. Pewnie wyobrażał sobie teraz jakiegoś puszystego wuja objadającego się na każdym bankiecie. Zieleninka jadła co popadnie, ale wciąż miała smukłą, wąską łodyżkę i nigdy nie była najedzona.
Kiwnęła lekko głową na jego kolejne pytania. Nikt nie poznał.. nikt, prawie nikt – był tylko Steffen, który obserwował całe zajście i wiedział dokładnie, że pomarszczone ciało było efektem przypadkowego zaklęcia. Pomógł jej wtedy bardzo. Może nawet odczarował rozpaczliwy nastrój? – Nikt. Zmienił mi się głos, byłam niższa i trochę pokrzywiona. Z trudem chodziłam i nie miałam sił, aby biegać – wyjaśniła, przybliżając chłopcu, jak czuje się starsza osoba. Powinien wiedzieć. Heath i Bella mieli wiele energii, ale ich dziadkowie byli słabsi. Nigdy wcześniej nie wyobrażała sobie, jak to jest być staruszkiem.
Wspólnie fruwali po oranżerii uniesieni przez złośliwą anomalię. Przewracały się donice i meble w pomieszczeniu. Wkrótce ktoś tu się zjawi zaniepokojony podejrzanymi odgłosami. Tymczasem dobrze, że odnaleźli swoje dłonie, tak mogła w razie czego zapanować nad lecącym chłopcem. Nie mogła ufać chwilowemu uczuciu łagodnego unoszenia, bo zaraz mogło się wydarzyć coś jeszcze gorszego. Dzieci wywoływały magiczne wariacje, ale to nie było powód, aby ich unikać. Wręcz przeciwnie – wyobrażała sobie troskę jego krewnych.
- Heath! – zawołała, ściskając jego łapki. – Musimy uważać – mówiła dalej. Rozumiała jego miotlarskie zapędy, ale to wciąż anomalia. Pod żadnym pozorem nie chciała, aby chłopca spotkała krzywda. Unosili się i znów lekko opadali, ich ciała lawirowały w powietrzu i tylko w duchu cieszyła się, że byli pod dachem i chyba nie mogli polecieć ku chmurom. Tak, to mogło być dobra zabawa, ale Isabella zaczęła myśleć dziwnie racjonalnie. Może to obecność dziecka wzbudzała w niej troskę i poczucie odpowiedzialności? Zastanawiała się, czy mogła jakoś przerwać działanie anomalii.
I wtedy zniknął, a ona ciężko opadła na podłogę. Do końca dnia rozmyślała, co mogło się stać z małym lordem.
zt
9 stycznia
Junona! Lekko otwarte usta sługi już niczego nie musiały mówić, aby Isabella odkryła, co oznaczała jego obecność w mniejszym saloniku. Przyszedł ogłosić przybycie kuzynki. Nie dopiła herbatki i nie poczekała, aż jej dwórka Balbina przyprowadzi gościa do pokoju, w którym przebywała. Porzuciła lekturę kolejnej romantycznej powiastki i prędko pomknęła do korytarza, a stamtąd jeszcze szybciej zbiegła po zawijanych, eleganckich schodkach. Serce zabiło jej mocno. Wszak nie widziały się od balu! Bal co prawda był zaledwie kilka dni temu, ale tam nie miały zbyt wielu okazji do wspólnych rozmów. Pamiętała tylko jej piękną kreację migoczącą gdzieś w świetle ciężkich żyrandoli. Brakowało przyjemnego, dyskretnego kącika na pogaduszki.
Od czasu zaręczyn Bella promieniała. Taką ją wszyscy mieli widzieć i taką ją miał zapamiętać Mathieu. Tylko pokrewne dusze mogły wyczuć szczyptę tego tak sprytnie ukrytego niepokoju. Nie pozwalała jednak, by jej niepewności stały się czyimś powodem do troski. To niepotrzebne. Nowy rok rozpoczął się niezwykle obiecująco. W ostatnie grudniowe dni rozpłynęły się resztki anomalii, pofrunęły daleko burzowe chmury, a niebo przestało puchnąć olbrzymią wilgocią. Ta wieść wyjątkowo rozpalała jej niepokorną duszę. Niemal codziennie, ku niezadowoleniu matki, biegła do ogrodu, zapominając o dopięciu ostatniego guziczka w płaszczyku. Przez długie miesiące trwała odgrodzona od swej wielkiej miłości, swego małego azylu, jakim była ukochana cieplarnia. Ogrody spały ciężkim snem i wielomiesięczne burze nie zdołały całkowicie ich zadeptać, ale w cieplarni panowała egzotyczna, dzika natura. Jeszcze przed noworocznym balem wolała przyjrzeć się oszklonej kryjówce zieleni, zamiast spędzać długie godziny na kąpieli w kwiatowych olejkach. Krajobraz po przedłużającym się kataklizmie dopiero bez zasłony deszczu objawił prawdziwe zniszczenia. Krewni woleliby, aby zajęła się czymś bardziej stosownym dla świeżo upieczonej narzeczonej, ale Bella nie chciała słuchać. Próbowała pogodzić ze sobą wszystkie zobowiązania. Jednym z nich przecież były ukochane rośliny. Czy ktokolwiek mógł to pojąć?
Junona. Stała w holu. Isabella podeszła do niej i pochwyciła jej chłodne dłonie. Może jednak powinna powstrzymać ten czuły gest? Miała nadzieje, że Juno się nie obrazi, że wybaczy Belli jej nieopanowaną naturę. Przez chwilę spoglądała z tęsknotą na postać lady Travers. Tak się cieszyła, że kuzynka zechciała ją odwiedzić. W ostatnim czasie brakowało jej obecności krewnych. Lucinda miała swój dom, brat nie był chętny do spędzania z nią czasu, a jej najdroższy kuzyn Alexander, cóż, bardzo starała się walczyć z silną nostalgią. Prawie każdego dnia uczyła się od nowa, jak pokochać teraźniejszość szczerze i bez opamiętania. Tym bardziej teraz, gdy ród powierzył jej nową rolę. Wkrótce miała stać się różą, ale jeszcze przez chwilę cieszyła się gęstymi płomieniami Beaulieu, jeszcze przez chwilę była salamandrą. I zawsze nią będzie. Snuła mnóstwo planów, pozwalała sobie na pewne fantazje, za którymi czasami wręcz nie umiała nadążyć. Być może przybycie drogiej Junony pomoże Belli uporać się z natłokiem myśli. Puściła jej dłonie. – Droga Junono, witaj w Beaulieu! Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że zechciałaś mnie odwiedzić. Jak się miewasz? – mówiła żywo, a szczery uśmiech przemykał po jej ustach. W tym czasie dwórka zapewne pomogła Junonie zdjąć płaszcz.
– Pomyślałam, że może mogłybyśmy napić się herbatki w oranżerii. Tam jest ciepło. Będziesz mogła się ogrzać – dodała na wszelki wypadek, gdyby jednak kuzynce było zimno.
W oranżerii znajdowało się również kilka intrygujących okazów roślin, które kazała na czas burzowych anomalii sprowadzić blisko siebie, pod bezpieczny, magicznie ocieplany dach. Tam przez chwilę mogłyby poudawać, że są w pięknym ogrodzie. Nikt też nie będzie im przeszkadzał. Bella zdawała sobie sprawę, że mogła swym entuzjazmem nieco ją przytłoczyć, ale gotowa była zmienić plany, gdyby lady Travers miała coś przeciwko.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Isabella Selwyn dnia 10.08.19 19:43, w całości zmieniany 1 raz
Junona niepewnie przekroczyła próg rodzinnej rezydencji Selwynów. Wiadomość o zaręczynach jej drogiej kuzynki była dla niej niemal jak cios rozpędzonym tłuczkiem. Nie była pewna jak ma się zachować i co wypada jej mówić, dlatego dziękowała losowi, że przez ostatnie dni nie miały okazji do dłuższej rozmowy. Teraz jednak musiała stanąć twarz w twarz z problemem, jakim była radość Belli. Gdyby przyszła lady Rosier okazała w wyraźny sposób swoje wątpliwości albo obawy, Juno łatwiej przyszłoby wyrażenie własnego zdania na ten temat. Chociaż młoda lady Travers sama do końca nie wiedziała co ma na ten temat myśleć. Z jednej strony Mathieu był jej bliskim kuzynem i miała o nim bardzo dobre zdanie. W swoich przypuszczeniach zakładała, że oboje mają szansę by być ze sobą szczęśliwi. Jednak z drugiej strony obawiała się, że Bella już ostatecznie zostanie odcięta od wszystkich swoich zainteresowań wykraczających poza te odpowiednie dla żony i przyszłej matki. Niemal wiedziała jak sztywna etykieta wysysa z niej całą żywiołowość i radość. Tuż przed samym wyjściem matka Juno dobiła wręcz córkę stwierdzeniem, że jako bliska kuzynka obu ze stron stanowi idealną pretendentkę do roli matki chrzestnej ich przyszłego dziecka. Nieważne czy był to żart czy nie. Wizja Belli w roli matki wydawała się strasznie surrealistyczna. Koniec swobodnych rozmów pełnych planów dotyczących przyszłości? Teraz już tylko rodzina, dom i herbatki w towarzystwie zimnych jak lód dam? Bardzo możliwe, że te czarne wizje wynikły z dość samolubnych pobudek. Juno obawiała się utraty przyjaciółki ale także tego, że jej ojciec szuka potencjalnego męża dla najmłodszej córki a to oznaczałoby koniec planów dotyczących podróży.
Pochłonięta własnymi myślami machinalnie zdjęła skurzane rękawiczki i oddała je służącej, która przyszła wraz z nią. Ocknęła się dopiero, gdy poczuła czyjś dotyk. Zaskoczona spojrzała na osobę stojąc przed nią a gdy okazało się, że była to jej kuzynka zmusiła się do uśmiechu. Obiecała sobie, że będzie się cieszyła szczęściem Belli. Taka podobno była jej rola. Nie spuszczała wzroku z twarzy dziewczyny powoli analizując każdy jej fragment. Gdy nie dostrzegła niczego więcej niż szczerej radości jej uśmiech nabrał szczerego wyrazu. - Ja również się cieszę, że cię widzę - zdjęła płaszcz wyraźnie ciesząc się z otaczającego ją ciepła. - Wszystko w porządku - choć była to typowo grzecznościowa odpowiedź starała się brzmieć szczerzę ale nie była pewna jak to wyszło.- Ciebie nie muszę pytać o to samo. Wyglądasz naprawdę… kwitnąco. Jak prawdziwa róża - Juno nie mogła się powstrzymać od tej drobnej aluzji. Każda zmiana, która pojawiałaby się na twarzy dziewczyny nie pozostałaby niezauważona. Gdy zaproponowano jej herbatę skinęła głową w geście zgody. - Chętnie się czegoś napije- Juno zależało na tym, by to Bella czuła się swobodnie tak by w końcu przyznała co właściwie myśli na temat własnych zaręczyn.
Pochłonięta własnymi myślami machinalnie zdjęła skurzane rękawiczki i oddała je służącej, która przyszła wraz z nią. Ocknęła się dopiero, gdy poczuła czyjś dotyk. Zaskoczona spojrzała na osobę stojąc przed nią a gdy okazało się, że była to jej kuzynka zmusiła się do uśmiechu. Obiecała sobie, że będzie się cieszyła szczęściem Belli. Taka podobno była jej rola. Nie spuszczała wzroku z twarzy dziewczyny powoli analizując każdy jej fragment. Gdy nie dostrzegła niczego więcej niż szczerej radości jej uśmiech nabrał szczerego wyrazu. - Ja również się cieszę, że cię widzę - zdjęła płaszcz wyraźnie ciesząc się z otaczającego ją ciepła. - Wszystko w porządku - choć była to typowo grzecznościowa odpowiedź starała się brzmieć szczerzę ale nie była pewna jak to wyszło.- Ciebie nie muszę pytać o to samo. Wyglądasz naprawdę… kwitnąco. Jak prawdziwa róża - Juno nie mogła się powstrzymać od tej drobnej aluzji. Każda zmiana, która pojawiałaby się na twarzy dziewczyny nie pozostałaby niezauważona. Gdy zaproponowano jej herbatę skinęła głową w geście zgody. - Chętnie się czegoś napije- Juno zależało na tym, by to Bella czuła się swobodnie tak by w końcu przyznała co właściwie myśli na temat własnych zaręczyn.
Junona Travers
Zawód : geograf, podróżnik teoretyczny, naukowiec
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Samotność ma swoje przywileje; w samotności można robić to, na co ma się ochotę.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie wybiegała daleko w przyszłość. Skupiała się na oswojeniu z obecną chwilą. Padły ważne decyzje i musiała się teraz przyzwyczajać do myśli, że stała się czyjaś. Nie było to jeszcze formalne, bo narzeczeństwo nie miało tak wielkiej mocy jak ślubne obrączki, ale i tak padły ważne deklaracje, które zmieniały rzeczywistość. Mogła teraz spotykać się ze swoim lordem, miała prawo do poznania go i powolnego zbliżania się. Ceremonię zaplanowano dopiero na czerwiec, więc mieli długie miesiące, aby móc odkryć siebie nawzajem. Już wiedziała, że Mathieu jest okropnie tajemniczy i zamknięty. Wyrzucał spomiędzy ust formułki serdeczne, ale nieopatrzone żadną emocją – żadnym skrawkiem szczerości, której tak mocno pragnęła. To ją martwiło. Bała się, że obydwoje utoną w tym obowiązku, że znikną uczucia płynące naturalnie, tak lekko. Starała się rozniecać je w nim przy najmniejszym spotkaniu, dzielnie wypełniała rolę zauroczonej narzeczonej, a jednocześnie też gdzieś z tyłu w głowie miała obraz pewnego chłopca, przy którym czuła się tak wspaniale i na którego pluli tacy ludzie jak Mathieu. Powinna szczerze oddać poglądom przyszłego męża i także myślom swoich rodzinnych barw. I one jednak były dość nowe, świeże dla umysłu rozkwitającego dziewczątka. Nikt nie powinien wiedzieć o jej rozterkach. Nikt poza dwoma osobami. Jedna z nich okrutnie wzgardziła ich wspólną przyjaźnią, łamiąc bezdusznie serce Belli. Druga, znacznie ważniejsza dla jej serca, była daleko stąd i nie wolno jej było się z nią widywać przez status zdrajcy krwi. To wszystko przyczyniło się do tego, że w ogólnej euforii poczuła się całkowicie samotna. Z nikim nie wolno jej było porozmawiać szczerze. Selwynowa gra nabierała większej mocy. Większej niż kiedykolwiek dotąd. Dopiero teraz potrafiła to zrozumieć w pełni.
– Dziękuję ci, kochana Juno – odpowiedziała, nie pozwalając, by jej uśmiech przygasł. Skupiła się całkowicie na wizycie drogiej kuzynki. Zaczął się nowy rok, który i dla lady Travers mógł się okazać przełomowy. Obydwie były wszak w wieku, w którym należało myśleć o ślubie. Niektóre Belli rówieśniczki posiadały już dzieci. Akurat o tym wolała jednak jeszcze nie myśleć. Damy między sobą szczebiotały o cudownych decyzjach i znakomitych paniczach, a żadna nie ośmieliła się głośno zaprzeczyć, wyznać, że nie jest to wcale najpiękniejsza chwila w ich życiu. Czy jednak nie miała prawa się taką właśnie stać? – Twe słowa wiele dla mnie znaczą, ale do róży tak wiele mi jeszcze brakuje… – Westchnęła, mając przed oczami obraz czerwonych kwiatów zdobiących sławne już ogrody Rosierów. Czerwień splamić miała jej nieskazitelną biel. Uwielbiała ten kolor, w niego stroiła swe ciało, w białych kwiatach odnajdywała ulubione widoki i wonie. Mathieu stanowczo opowiadał się za czerwienią i pośród niej chciał ją schronić. W swoim gnieździe i za swoim sercem. Miała nadzieje, że któregoś dnia nie będzie to tylko jej upragnioną fantazją, że myśli te staną się prawdą.
Usiadły przy stoliku w oranżerii. Miękkie, wyściełane aksamitnymi siedziskami krzesła były wygodne. Pośród nich znajdowało się mnóstwo wijących się zielonych gałęzi. Odpowiednio zaopatrzone potrafiły nie usychać nawet zimą. Dbała o nie, stanowiły wielką pociechę.
– Opowiedz mi, droga kuzynko, o wszystkim! Jak twoje podróżnicze marzenia? Czy odwiedziłaś ostatnio jakieś niezwykłe miejsca? Jesteś taka śliczna… – mówiła urzeczona, nie mogąc przestać się zachwycać. Wolała skupić się na niej. Dawno się nie widziały i miały wiele do nadrobienia. – Pozwoliłam sobie zainspirować się twą urodą. Balbina zaraz coś nam przyniesie… – powiedziała tajemniczo. W tym czasie podano im herbatkę. Pachniała mocno, a zdobne filiżanki pięknie odnajdywały się w szlachetnych, młodych dłoniach.
– Dziękuję ci, kochana Juno – odpowiedziała, nie pozwalając, by jej uśmiech przygasł. Skupiła się całkowicie na wizycie drogiej kuzynki. Zaczął się nowy rok, który i dla lady Travers mógł się okazać przełomowy. Obydwie były wszak w wieku, w którym należało myśleć o ślubie. Niektóre Belli rówieśniczki posiadały już dzieci. Akurat o tym wolała jednak jeszcze nie myśleć. Damy między sobą szczebiotały o cudownych decyzjach i znakomitych paniczach, a żadna nie ośmieliła się głośno zaprzeczyć, wyznać, że nie jest to wcale najpiękniejsza chwila w ich życiu. Czy jednak nie miała prawa się taką właśnie stać? – Twe słowa wiele dla mnie znaczą, ale do róży tak wiele mi jeszcze brakuje… – Westchnęła, mając przed oczami obraz czerwonych kwiatów zdobiących sławne już ogrody Rosierów. Czerwień splamić miała jej nieskazitelną biel. Uwielbiała ten kolor, w niego stroiła swe ciało, w białych kwiatach odnajdywała ulubione widoki i wonie. Mathieu stanowczo opowiadał się za czerwienią i pośród niej chciał ją schronić. W swoim gnieździe i za swoim sercem. Miała nadzieje, że któregoś dnia nie będzie to tylko jej upragnioną fantazją, że myśli te staną się prawdą.
Usiadły przy stoliku w oranżerii. Miękkie, wyściełane aksamitnymi siedziskami krzesła były wygodne. Pośród nich znajdowało się mnóstwo wijących się zielonych gałęzi. Odpowiednio zaopatrzone potrafiły nie usychać nawet zimą. Dbała o nie, stanowiły wielką pociechę.
– Opowiedz mi, droga kuzynko, o wszystkim! Jak twoje podróżnicze marzenia? Czy odwiedziłaś ostatnio jakieś niezwykłe miejsca? Jesteś taka śliczna… – mówiła urzeczona, nie mogąc przestać się zachwycać. Wolała skupić się na niej. Dawno się nie widziały i miały wiele do nadrobienia. – Pozwoliłam sobie zainspirować się twą urodą. Balbina zaraz coś nam przyniesie… – powiedziała tajemniczo. W tym czasie podano im herbatkę. Pachniała mocno, a zdobne filiżanki pięknie odnajdywały się w szlachetnych, młodych dłoniach.
No i jest brakujący kawałek w tej wielkiej układance pełnej szczęścia i radości. Przyszła lady Rosier wyraźnie miała jakieś wątpliwości. Ale może Juno nad interpretowała to co udało się jej dostrzec na twarzy kuzynki i to co padło z jej ust. - Jak wiesz nigdy nie szczyciłam się bujną wyobraźnią ale z łatwością dostrzegam w płomieniach płatki róż - W przypadku kogoś takiego jak Junona można było być pewnym, że jej słowa nie są jedynie naiwną próbą pocieszenia ale szczerym wyznaniem zaczerpniętym z własnych obserwacji. Po co miałaby mówić coś co nie było prawdą - Podobno kluczem do udanego związku nie jest całkowite wtopienie się w rodzinę męża ale umiejętne połączenie obu światów - uśmiechnęła się lekko przypominając sobie poważny wyraz twarzy babki, która dzieliła się z licznymi wnuczkami swymi życiowymi mądrościami. - Zresztą sama pewnie słyszałaś to milion razy - W końcu większość szlachcianek była wychowywana w podobny sposób. Teraz tylko trzeba było przypomnieć sobie wszystkie te zdania, znaki i aluzje, na które w dzieciństwie nie zwracało się większej uwagi i przekuć to w czyn. Jeśli zaś chodzi o bezpośredniości wypowiedzi Junony kuzyna musiała jej to wybaczyć. Zresztą po tylu latach wspólnej znajomości do pewnych zachowań lady Travers można było się już przyzwyczaić. Nad samą kwestią rodowych barw Rosierów sama Juno również się zastanawiała. Wiedziała o tym, że jej kuzynka preferuje biel ponad inne barwy jednak od tego istniały cały sztab szwaczek, stylistek i projektantek by znaleźć w tej sprawie złoty środek.
Gdy w końcu znalazły się w oranżerii Juno napawała się powietrzem przesyconym zapachem roślin. Pomijając oczywiście towarzystwo wody to w takim otoczeniu czuła się najlepiej. Wystarczyło zamknąć oczy i odpłynąć gdzieś daleko wyobrażając sobie, że jest się gdzieś w samym sercu dżungli. -Plany - poprawiła ją grzecznie ale stanowczo. Juno wciąż kurczowo trzymała się zdania, że z miesiąca na miesiąc jej plany nabierają realnych kształtów. Gdy usłyszała, że była do czegoś inspiracją niemal natychmiast się wyprostowała, wyglądała na mocno przerażoną. - Coś ty znowu wymyśliła - nigdy nie przywiązywała wagi do własnego wyglądu ale również nigdy nie uważała się za ładną. Wolała być nijaka i przynajmniej mieć spokój od ludzkich spojrzeń. Gdy filiżanka została napełniona zaczerpnęła z niej spory łyk ciesząc się z ciepła rozpływającego się po jej ciele. - Na początek marca mój brat planuje wypłynąć do Hiszpanii. Obecnie jestem na etapie przekonywania ojca by pozwolił mi z nim jechać - wróciła do tematu wyjazdu. Choć chwilowe opuszczenie Anglii było dla niej okazją, której nie mogła przegapić. Poza tym plotka głosiła, że na kontynencie żyje kilkoro jej bratanków. Była bardzo ciekawa czy to prawda, mówiąc szczerze nie zdziwiłaby się gdyby owa plotka okazała się prawdą. - Poza tym mam do ciebie hipotetyczne pytanie. Gdybyś napisała coś co twoim zdaniem ma rację bytu i mogłoby zostać upublicznione zrobiłabyś to? - na twarzy dziewczyny pojawił się wyraźny rumieniec a sama Juno uciekła wzrokiem w stronę najbliższej rośliny. Dzielenie się własną opinią ze światem było wbrew charakterowi Traversówny ale z drugiej strony był to jakiś sposób na zaspokojenie jej naukowych ambicji.
Gdy w końcu znalazły się w oranżerii Juno napawała się powietrzem przesyconym zapachem roślin. Pomijając oczywiście towarzystwo wody to w takim otoczeniu czuła się najlepiej. Wystarczyło zamknąć oczy i odpłynąć gdzieś daleko wyobrażając sobie, że jest się gdzieś w samym sercu dżungli. -Plany - poprawiła ją grzecznie ale stanowczo. Juno wciąż kurczowo trzymała się zdania, że z miesiąca na miesiąc jej plany nabierają realnych kształtów. Gdy usłyszała, że była do czegoś inspiracją niemal natychmiast się wyprostowała, wyglądała na mocno przerażoną. - Coś ty znowu wymyśliła - nigdy nie przywiązywała wagi do własnego wyglądu ale również nigdy nie uważała się za ładną. Wolała być nijaka i przynajmniej mieć spokój od ludzkich spojrzeń. Gdy filiżanka została napełniona zaczerpnęła z niej spory łyk ciesząc się z ciepła rozpływającego się po jej ciele. - Na początek marca mój brat planuje wypłynąć do Hiszpanii. Obecnie jestem na etapie przekonywania ojca by pozwolił mi z nim jechać - wróciła do tematu wyjazdu. Choć chwilowe opuszczenie Anglii było dla niej okazją, której nie mogła przegapić. Poza tym plotka głosiła, że na kontynencie żyje kilkoro jej bratanków. Była bardzo ciekawa czy to prawda, mówiąc szczerze nie zdziwiłaby się gdyby owa plotka okazała się prawdą. - Poza tym mam do ciebie hipotetyczne pytanie. Gdybyś napisała coś co twoim zdaniem ma rację bytu i mogłoby zostać upublicznione zrobiłabyś to? - na twarzy dziewczyny pojawił się wyraźny rumieniec a sama Juno uciekła wzrokiem w stronę najbliższej rośliny. Dzielenie się własną opinią ze światem było wbrew charakterowi Traversówny ale z drugiej strony był to jakiś sposób na zaspokojenie jej naukowych ambicji.
Junona Travers
Zawód : geograf, podróżnik teoretyczny, naukowiec
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Samotność ma swoje przywileje; w samotności można robić to, na co ma się ochotę.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ciężko było wyłapać w obrazie Belli te smutki. Jako potomkini płomiennej Wendeliny, jako córka lorda Selwyna miała we krwi aktorskie sztuczki i emocjonalne maskarady. Radość i energia przychodziły jej zupełnie naturalnie i jedynie ktoś bliski mógłby wyłapać w potoku jej słówek pewne niepokojące krople. Nie była niemądra, dobrze wiedziała, że pewne sprawy nigdy nie powinny ujrzeć światła dnia. Dlatego chowała je głęboko w sobie. Kiedyś były to błahostki, lecz dziś, w labiryntach dorosłości, urastały do naprawdę ciężkiej udręki.
– Oby ta róża poradziła sobie z mym ogniem – stwierdziła, chichocząc. Słowa kuzynki schlebiały jej. Pomyślała, że Junona w jakimś stopniu czuje, jak wielkie jest to wydarzenie, jak silne ma znacznie dla jej przyszłości… i dla nastroju również. Stąd te pełne entuzjazmu porównania, mające w sobie jakiś skrawek magicznej podniosłości. Oby i jej serce któregoś dnia zdołały otulić te płatki róż. Oby ich nie sparzyła jakimś swoim głupim wybrykiem. Pamiętać również musiała, że gęste różane ogrody Rosierów to potęga, bardzo mocny ród arystokratów, który obdarzył salamanadry szansą. Takie szansy nie zdarzają się dwa razy. Tym mocniej czuła na swych ramionach brzemię. Jeszcze jednak przez chwilę nie musiała zbyt wiele o tym myśleć.
– Słyszałam mnóstwo rad, Junono, ale nikt nie przygotował mnie na ten szaleńczy rytm serca. Na to zdenerwowanie towarzyszące oświadczynom. Wiele dobrych wskazówek w ostatnim czasie do mnie dotarło, ufam im, ale chyba sama muszę je odkryć. Nie umiem działać idealnie w zgodzie z zasadami, sama wiesz – wyznała lekko może rozproszona, ale głośne powiedzenie tych niektórych stwierdzeń pomagało jej zapanować nad własnymi rozterkami. Żadna rada nie mogła jej przygotować. Tak samo jak żadne wyobrażenie nie będzie bliskie prawdziwemu starciu z rzeczywistością.
Wreszcie zjawiła się dwórka, niosąc wielkie, eleganckie pudło. Przypominało takie, w które wkłada się nową sukienkę zakupioną w dostojnym, drogim butiku w Londynie. Bella przysunęła je w stronę Junony. – Nie wiem, czy ci wspominałam, ale od niedawna tworzę lalki teatralne. Ta w pudełku to lady Travers. Bardzo ładna. Zerknij. Jest twoja – mówiła z uśmiechem. Pomyślała, że ten drobiazg zbliży ich oddalone swego czasu serca. Przez długie miesiące anomalii wiele dam unikało podróży. Bano się o ich bezpieczeństwo, a większość magicznych środków transportu nie działała przez te nienormalne, dzikie burze. Bella i tak starała się ryzykować i wcale nie uśmiechało jej się spędzenie następnych kilku miesięcy w czterech ścianach pałacu. Z Junoną jednak nie widziała się od jakiegoś czasu. Chciała podarować jej ten kawałek siebie. Wszystko robiła sama, z pomocą magii i może niektóre ubranka lalek kupowała w specjalnym sklepie. Twarze jednak powstawały pod dotykiem jej wyobraźni.
– Wspaniale! – zareagowała ze szczerym entuzjazmem, a filiżanka w jej dłoni zadygotała niebezpiecznie. – Czy twój brat daje się przekonać? Zawsze mogę was odwiedzić i trochę go pomęczyć. Umiem męczyć braci… – zażartowała sobie, puszczając jej na koniec oczko. Sama była wiecznym utrapieniem swojego brata. Pilnował jej, ale traktował też surowo, dobrze wiedząc, że jest zdolna do wszystkiego i, niestety, zdarza jej się zapominać o szlachetnym pochodzeniu. O manierach również. – Chyba chciałabym kiedyś ujrzeć Hiszpanię… Może z Mathieu tam pojedziemy? – zaczęła się głośno zastanawiać, ale w końcu urwała. Dopiero dwa tygodnie, czy powinna aż tak daleko wybiegać w przyszłość?
Na jej słowa Isabella wstała i obeszła stolik. Dotarła do fotela kuzynki i przyłożyła lekko dłoń do mandarynkowca rosnącego w wielkiej donicy. Później popatrzyła już na Juno. – Moje rośliny nie powinny rozkwitać, nie tutaj, nie w Anglii, a już na pewno nie w oranżerii. Niektóre były lichą, samotną gałązką, kiedy do mnie dotarły. Bez listka, bez nadziei. Każda z nich miała racje bytu. Teraz rozkwitają. Nie wahaj się – odpowiedziała miękkim, serdecznym głosem, bez cienia fałszu, choć może trochę ze śladem przechwałki. – Cóż takiego napisałaś, droga Juno? – spytała, siadając znów grzecznie na swoim miejscu. Napiła się herbatki i sięgnęła po ciasteczko.
– Oby ta róża poradziła sobie z mym ogniem – stwierdziła, chichocząc. Słowa kuzynki schlebiały jej. Pomyślała, że Junona w jakimś stopniu czuje, jak wielkie jest to wydarzenie, jak silne ma znacznie dla jej przyszłości… i dla nastroju również. Stąd te pełne entuzjazmu porównania, mające w sobie jakiś skrawek magicznej podniosłości. Oby i jej serce któregoś dnia zdołały otulić te płatki róż. Oby ich nie sparzyła jakimś swoim głupim wybrykiem. Pamiętać również musiała, że gęste różane ogrody Rosierów to potęga, bardzo mocny ród arystokratów, który obdarzył salamanadry szansą. Takie szansy nie zdarzają się dwa razy. Tym mocniej czuła na swych ramionach brzemię. Jeszcze jednak przez chwilę nie musiała zbyt wiele o tym myśleć.
– Słyszałam mnóstwo rad, Junono, ale nikt nie przygotował mnie na ten szaleńczy rytm serca. Na to zdenerwowanie towarzyszące oświadczynom. Wiele dobrych wskazówek w ostatnim czasie do mnie dotarło, ufam im, ale chyba sama muszę je odkryć. Nie umiem działać idealnie w zgodzie z zasadami, sama wiesz – wyznała lekko może rozproszona, ale głośne powiedzenie tych niektórych stwierdzeń pomagało jej zapanować nad własnymi rozterkami. Żadna rada nie mogła jej przygotować. Tak samo jak żadne wyobrażenie nie będzie bliskie prawdziwemu starciu z rzeczywistością.
Wreszcie zjawiła się dwórka, niosąc wielkie, eleganckie pudło. Przypominało takie, w które wkłada się nową sukienkę zakupioną w dostojnym, drogim butiku w Londynie. Bella przysunęła je w stronę Junony. – Nie wiem, czy ci wspominałam, ale od niedawna tworzę lalki teatralne. Ta w pudełku to lady Travers. Bardzo ładna. Zerknij. Jest twoja – mówiła z uśmiechem. Pomyślała, że ten drobiazg zbliży ich oddalone swego czasu serca. Przez długie miesiące anomalii wiele dam unikało podróży. Bano się o ich bezpieczeństwo, a większość magicznych środków transportu nie działała przez te nienormalne, dzikie burze. Bella i tak starała się ryzykować i wcale nie uśmiechało jej się spędzenie następnych kilku miesięcy w czterech ścianach pałacu. Z Junoną jednak nie widziała się od jakiegoś czasu. Chciała podarować jej ten kawałek siebie. Wszystko robiła sama, z pomocą magii i może niektóre ubranka lalek kupowała w specjalnym sklepie. Twarze jednak powstawały pod dotykiem jej wyobraźni.
– Wspaniale! – zareagowała ze szczerym entuzjazmem, a filiżanka w jej dłoni zadygotała niebezpiecznie. – Czy twój brat daje się przekonać? Zawsze mogę was odwiedzić i trochę go pomęczyć. Umiem męczyć braci… – zażartowała sobie, puszczając jej na koniec oczko. Sama była wiecznym utrapieniem swojego brata. Pilnował jej, ale traktował też surowo, dobrze wiedząc, że jest zdolna do wszystkiego i, niestety, zdarza jej się zapominać o szlachetnym pochodzeniu. O manierach również. – Chyba chciałabym kiedyś ujrzeć Hiszpanię… Może z Mathieu tam pojedziemy? – zaczęła się głośno zastanawiać, ale w końcu urwała. Dopiero dwa tygodnie, czy powinna aż tak daleko wybiegać w przyszłość?
Na jej słowa Isabella wstała i obeszła stolik. Dotarła do fotela kuzynki i przyłożyła lekko dłoń do mandarynkowca rosnącego w wielkiej donicy. Później popatrzyła już na Juno. – Moje rośliny nie powinny rozkwitać, nie tutaj, nie w Anglii, a już na pewno nie w oranżerii. Niektóre były lichą, samotną gałązką, kiedy do mnie dotarły. Bez listka, bez nadziei. Każda z nich miała racje bytu. Teraz rozkwitają. Nie wahaj się – odpowiedziała miękkim, serdecznym głosem, bez cienia fałszu, choć może trochę ze śladem przechwałki. – Cóż takiego napisałaś, droga Juno? – spytała, siadając znów grzecznie na swoim miejscu. Napiła się herbatki i sięgnęła po ciasteczko.
Kiedy zrozumiała, że obie brzmią jakby uciekły ze stron nędznego romansidła na jej bladej twarzy pojawił się ironiczny uśmiech. Przeszło jej przez myśl, że coraz bardziej przypomina własną matkę i właśnie to zdanie padło z jej ust. - Brzmię jak własna matka - zaśmiała się pod nosem. Może dla lady Selwyn nie było nic w tym złego, ale dla Juno owszem. Matka była dla niej uosobieniem minionego wieku, czymś szalenie niepraktycznym i przede wszystkim starym. Sam fakt, że świat arystokratów przez ostatnie stulecia praktycznie się nie zmienił i większość dam niezależnie, z którego pokolenia pochodziły stanowiły swoje lustrzane odbicia nie miał najmniejszego znaczenia. Wzmianka o nieradzeniu sobie z zasadami od razu wprawiła Juno w lepszy humor - Niektórzy twierdzą, że zasady są po to żeby je łamać.- uśmiechnęła się a w niebieskich oczach należących do lady Travers pojawił się niebezpieczny błysk. Bardzo powoli, ale jednak stanowczo w jej głowie zaczęły pojawiać się myśli, które pchały dziewczynę w różne strony. Jakie będą tego skutki? Przy odrobinie szczęścia nigdy się tego nie dowiemy.
Juno z zaciekawieniem przyglądała się pudełku, która przyniosła dwórka. -Lalki teatralne? - nowe hobby kuzynki trochę ją zaskoczyło. Jednak ucieszyła się słysząc, że ma zajęcie, do którego nikt nie miał prawa się przyczepić. Ostrożnie otworzyła wieko pudełka. Przyglądała się lalce w milczeniu dokładnie analizując każdy fragment. Widziała podobieństwo, temu nie mogła zaprzeczyć. Opuszkami palców dotknęła twarzy małej lady Travers. - Idealna mała dama - w tych słowach uznanie dla talentu Belli mieszało się z nutą smutku. Prezent, jaki otrzymała stanowił swojego rodzaju symbol życia Juno. Jeśli plany dotyczące wyjazdu okażą się jedynie fatamorganą już na zawsze zostanie uwięziona wśród delikatnie poruszających nią sznurków. Jednym z nich miał być jej ojciec a drugim matka, pozostałym pewnie też uda się przypisać odpowiednie imiona. W końcu wyciągnęła lalkę z pudełka tak by mogła obejrzeć ją ze wszystkich stron. Po kilku minutach dokładnej analizy mała Juno wróciła do pudełka a jej większa wersja podniosła się ze swojego miejsca by uściskać kuzynkę. - Dziękuję, za ten wyjątkowy prezent - mówiła szczerzę a dowodem tego miał być uśmiech, który nie schodził z bladej twarzy.
Upiła łyk herbaty i o mało się nim nie zakrztusiła słysząc żartobliwą propozycję Belli. - Myślę, że to wspaniały pomysł. Masz niezwykły wpływ na wszystkich Traversów - zaśmiała się cicho. - Na szczęście mój rogi brat nie wierzy w brednie o tym, że kobieta na statku przynosi pecha- przewróciła oczami w geście irytacji. Nic nie denerwowało jej bardziej niż podobne nonsensy odnośnie przedstawicielek płci żeńskiej. - Zabiorę cię tam gdy tylko dostanę własny statek. Zresztą Mathieu jest w połowie Traversem, gdzieś głęboko na pewno ukrywa żądzę poznania świata. - Juno nie zdawała sobie sprawę, że słowa kuzynki nie do końca były do niej skierowane dlatego nie widziała problemu w tym by na nie odpowiedzieć. Zresztą towarzystwo na statku dwóch ważnych dla niej osób wydawało się całkiem przyjemną wizją.
Słowa Belli odnośnie roślin ośmieliły Juno. Dostrzegła w nich przyzwolenie dotyczące nie tylko jej dalekosiężnych planów ale również obecnej działalności. Powoli rozwijała umiejętność czytania między wierszami, której tak jej brakowało w okresie dorastania. - To nic takiego. Artykuł dotyczący wpływu smoków na żyzność gleby. Wiem, że to brzmi dziwnie, ale jest wiele dowodów na to, że ciała pewnych gatunków smoków mają niesamowity wpływ na rozwój roślinności. Oczywiście to tylko teoria, nie mogę przeprowadzić badań bez odpowiednich przyzwoleń. Z tego, co wiem nikt się tym wcześniej nie zajmował. To straszne jak bardzo my czarodzieje nie chcemy wiedzieć jak działa świat wokół nas. Nauczyliśmy się kilku zaklęć i wydaje się nam, że to wystarczy. Gdyby pozwolono nam na działania na szeroką skalę a nie zmuszono do badań w piwnicach i ciemnych norach świat, w którym żyjmy mógłby wyglądać zupełnie inaczej. Pomyśl tylko o tym, że odpowiednio zebrana ziemia z rezerwatu mogłaby ci pozwolić na wyhodowanie każdej rośliny, o której mogłabyś zamarzyć. Stworzyłabyś ogrody godne tych, o którzy czytałyśmy w legendach. - mówiła szybko i nieskładnie ale właśnie to i roziskrzone spojrzenie wskazywały na fakt jak ważny dla niej jest poruszony temat. Już nie chodziło nawet o sam artykuł. Mówiąc o ludziach ukrywających się po piwnicach miała oczywiście a myśli naukowców a zwłaszcza siebie. To, że Juno czuła się ograniczana przez społeczność w której przyszło jej żyć nie było dla nikogo niespodzianką.
Juno z zaciekawieniem przyglądała się pudełku, która przyniosła dwórka. -Lalki teatralne? - nowe hobby kuzynki trochę ją zaskoczyło. Jednak ucieszyła się słysząc, że ma zajęcie, do którego nikt nie miał prawa się przyczepić. Ostrożnie otworzyła wieko pudełka. Przyglądała się lalce w milczeniu dokładnie analizując każdy fragment. Widziała podobieństwo, temu nie mogła zaprzeczyć. Opuszkami palców dotknęła twarzy małej lady Travers. - Idealna mała dama - w tych słowach uznanie dla talentu Belli mieszało się z nutą smutku. Prezent, jaki otrzymała stanowił swojego rodzaju symbol życia Juno. Jeśli plany dotyczące wyjazdu okażą się jedynie fatamorganą już na zawsze zostanie uwięziona wśród delikatnie poruszających nią sznurków. Jednym z nich miał być jej ojciec a drugim matka, pozostałym pewnie też uda się przypisać odpowiednie imiona. W końcu wyciągnęła lalkę z pudełka tak by mogła obejrzeć ją ze wszystkich stron. Po kilku minutach dokładnej analizy mała Juno wróciła do pudełka a jej większa wersja podniosła się ze swojego miejsca by uściskać kuzynkę. - Dziękuję, za ten wyjątkowy prezent - mówiła szczerzę a dowodem tego miał być uśmiech, który nie schodził z bladej twarzy.
Upiła łyk herbaty i o mało się nim nie zakrztusiła słysząc żartobliwą propozycję Belli. - Myślę, że to wspaniały pomysł. Masz niezwykły wpływ na wszystkich Traversów - zaśmiała się cicho. - Na szczęście mój rogi brat nie wierzy w brednie o tym, że kobieta na statku przynosi pecha- przewróciła oczami w geście irytacji. Nic nie denerwowało jej bardziej niż podobne nonsensy odnośnie przedstawicielek płci żeńskiej. - Zabiorę cię tam gdy tylko dostanę własny statek. Zresztą Mathieu jest w połowie Traversem, gdzieś głęboko na pewno ukrywa żądzę poznania świata. - Juno nie zdawała sobie sprawę, że słowa kuzynki nie do końca były do niej skierowane dlatego nie widziała problemu w tym by na nie odpowiedzieć. Zresztą towarzystwo na statku dwóch ważnych dla niej osób wydawało się całkiem przyjemną wizją.
Słowa Belli odnośnie roślin ośmieliły Juno. Dostrzegła w nich przyzwolenie dotyczące nie tylko jej dalekosiężnych planów ale również obecnej działalności. Powoli rozwijała umiejętność czytania między wierszami, której tak jej brakowało w okresie dorastania. - To nic takiego. Artykuł dotyczący wpływu smoków na żyzność gleby. Wiem, że to brzmi dziwnie, ale jest wiele dowodów na to, że ciała pewnych gatunków smoków mają niesamowity wpływ na rozwój roślinności. Oczywiście to tylko teoria, nie mogę przeprowadzić badań bez odpowiednich przyzwoleń. Z tego, co wiem nikt się tym wcześniej nie zajmował. To straszne jak bardzo my czarodzieje nie chcemy wiedzieć jak działa świat wokół nas. Nauczyliśmy się kilku zaklęć i wydaje się nam, że to wystarczy. Gdyby pozwolono nam na działania na szeroką skalę a nie zmuszono do badań w piwnicach i ciemnych norach świat, w którym żyjmy mógłby wyglądać zupełnie inaczej. Pomyśl tylko o tym, że odpowiednio zebrana ziemia z rezerwatu mogłaby ci pozwolić na wyhodowanie każdej rośliny, o której mogłabyś zamarzyć. Stworzyłabyś ogrody godne tych, o którzy czytałyśmy w legendach. - mówiła szybko i nieskładnie ale właśnie to i roziskrzone spojrzenie wskazywały na fakt jak ważny dla niej jest poruszony temat. Już nie chodziło nawet o sam artykuł. Mówiąc o ludziach ukrywających się po piwnicach miała oczywiście a myśli naukowców a zwłaszcza siebie. To, że Juno czuła się ograniczana przez społeczność w której przyszło jej żyć nie było dla nikogo niespodzianką.
Junona Travers
Zawód : geograf, podróżnik teoretyczny, naukowiec
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Samotność ma swoje przywileje; w samotności można robić to, na co ma się ochotę.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Złote rany i chwalebne rozważania o zamążpójściu nie były tematem nadzwyczajnym dla dwóch młodych dam. Ciotki zapewne ze wzruszeniem przysłuchiwałby się tym pogaduszkom. Niemniej Junona miała rację. Upodobniały się do swoich matek, a przecież żadna z nich nie ciała się przemienić w swoją rodzicielkę. Matka Belli to dama wyjątkowo sztywna, dostająca drgawek na myśl o głośno cytowanych romansidłach. Córce było do tych ckliwych powieści o wiele bliżej, kiedy tak odważnie przepływała między kolejnymi fantazjami. W starszej lady Selwyn nie rozkwitał ten ognisty duch, pochodziła z rodu Fawley, a ten stawał daleko od temperamentnych potomków Wendeliny. Matka strzegła niepokornych iskier Isy, próbowała bez ustanku gasić je, by nikt nie zdołał westchnąć pogardliwie w reakcji na nieco wadliwe wychowanie jasnowłosej szlachcianki. Od lat starała się ukrócić te marzycielskie wojaże, te wstrętne pasje, których pochodzenia nikt nie mógł wyjaśnić. Bella była niezrozumiałą dla wielu krewnych kombinacją. Pożądane zainteresowania teatralne niejednokrotnie były tłumione przez pasje uzdrowicielskie i zielarskie. Nie zatrzymywała się przy jednej dziedzinie, chociaż dobrze wiedziała, że wszyscy odetchnęliby z ulgą, gdyby skupiła się jednak na teatrze jak starszy brat, dramatopisarz i ceniony krytyk. Świat czerwonych kurtyn chowała w swoim płomiennym sercu, ale znacznie więcej miejsca zajmowały w nim pozostałe zajęcia. Wciąż testowała duszę, jakby nie do końca była pewna, co pragnie robić najbardziej. Na co ostatecznie pozwolą jej oni. Wydawało się, że Junona mogłaby pojąć udręki Belli. Miały marzenia, które nie godziły się z losem delikatnej, płochliwej i utalentowanej kobiety szlachetnej. Czy mogły sobie ufać?
– Zdecydowanie, musimy porzucić ten niewdzięczny temat, Juno – potwierdziła rozpogodzona, przyznając jednocześnie rację drogiej kuzynce. Żadna z nich jeszcze nie wyszła za mąż, a już przenikał przez nie cień czterdziestoletnich matek. Bella nie chciała być taka jak starsza lady Selwyn i wierzyła, że i Travers towarzyszyły podobne odczucia.
Lalki teatralne tworzyła od niedawna, raczej w sekrecie. Wiedziała o tym Cressida, wiedziała ulubiona dwórka o imieniu Balbina, ale Isa raczej nie chwaliła się pozostałym krewnym. Podejmowała dopiero pierwsze próby, bawiła się nietypową formą sztuki, lecz tworzone przez nią egzemplarze niestety nie dorównywały tym z lalkarskich salonów w centrum Londynu. To taka drobna pasja, zrobiła zaledwie kilka takich marionetek, niekiedy sama wprawiała je w ruch i w samotności rozpoczynała mały, prywatny spektakl. Szukała tych nowych dróg, jakby zaczynała na poważnie uświadamiać sobie, że raczej zmuszona będzie do porzucenia nauki magii leczniczej. Nie chciała być jedynie damą, pragnęła działać.
– Cieszę się, że ci się podoba – powiedziała najpierw, obserwując, jak lady Travers ogląda marionetkę. Spostrzegawczy duch chyba wyłapał namiastkę zaskakującego niepokoju. Dlatego też Bella sięgnęła do dłoni kuzynki i lekko ścisnęła jej palce. – Czy coś cię niepokoi, droga kuzynko? – zapytała stroskana, a jej rozpalone oczy na moment przygasły. W oranżerii były same, gdzieś tylko kręciła się Balbina gotowa dolać im herbatki lub spełnić inną prośbę młodych arystokratek. Junona mogła ufać Belli. Być może niekiedy przerażała swym żywym usposobieniem, ale pozostawała bezgranicznie oddana słodkiej lady Travers. Szepty unoszące się ponad tym stolikiem pozostać miały między nimi. – Wyślij sowę, a obiecuję, że czym prędzej przybędę, aby cię wesprzeć – oznajmiła całkiem poważnie. Byłoby to posunięcie nader śmiałe, ale nikt nie musiał wiedzieć… odpowiednio dobrane argumenty, omówione wcześniej listownie szczegóły i być może uda im się zadziałać tak, aby krewni nie znaleźli sposobności dla posądzenia kuzynek o nieodpowiednie dla dam zagrywki. Jeśli tylko mogła wykorzystać Selwynową sztukę intrygi, aby komuś pomóc, to nie zamierzała się wahać.
Obietnica wspólnej wyprawy roznieciła uśmiech na bladoróżowych ustach Isabelli. Postanowiła wcale nie zakłócać wizji Junony. Przecież i z nią również któregoś dnia mogłaby udać się w podróż. Co prawda ich matki najpewniej umierałyby ze strachu, gdyby tylko jakimś cudem zgodziły się na tak odważny pomysł, ale samo kolorowanie tych fantazji sprawiłoby im wielką radość. – Och, nie jestem pewna, co skrywa Mathieu, jest bardzo tajemniczy i umyka moim pytaniom. Czy faktycznie tak mocno ciekawią go odległe krainy? Czy on zawsze tak milczy, Junono? Zapewne widywałaś go o wiele częściej… – mówiła z plątaniną dziwnych smutków i nadziei. Nie chciała wykorzystywać wiedzy Junony. Sama powinna zgłębiać osobowość przyszłego męża, lecz… nie mogła się powstrzymać
Potokami spływały informacje, kiedy Travers zaczęła mówić. Bella słuchała uważnie, próbując pojąć, jak miałoby to działać, ale nie znała się na smokach. Niedawno odwiedziła rezerwat Rosierów i obserwowała z bliska, jak on funkcjonował, ale smoka oglądała z bezpiecznej kryjówki. Doświadczenie to z pewnością było dla niej wyjątkowe. Niemniej w życiu nie pomyślałaby, że smocza ziemia potrafiłaby wzmocnić porost roślinności.
– To brzmi bardzo ciekawie, Junono! Powinnaś odwiedzić rezerwat i porozmawiać z Melisnade, pokazać jej artykuł. Jestem pewna, że Rosierowie wsparliby cię w tych badaniach. Spróbuj go opublikować i nie porzucaj tego tematu. Z chęcią dowiedziałabym się więcej o tych smoczych wpływach – mówiła szczerze oczarowana naukowym zacięciem Junony. Niemal natychmiast przed oczami stanęły jej możliwe działania, jakie mogła podjąć Travers, by rozwijać swoje badania w tym kierunku. Mathieu z pewnością wsparłby ją swoją wiedzą, a może nawet pozwolił na zbadanie tej gleby? Sama z zaintrygowaniem testowałaby smoczą ziemię na swoich roślinach. Przed młodziutką Traversówną otwierało się mnóstwo możliwości.
– Zdecydowanie, musimy porzucić ten niewdzięczny temat, Juno – potwierdziła rozpogodzona, przyznając jednocześnie rację drogiej kuzynce. Żadna z nich jeszcze nie wyszła za mąż, a już przenikał przez nie cień czterdziestoletnich matek. Bella nie chciała być taka jak starsza lady Selwyn i wierzyła, że i Travers towarzyszyły podobne odczucia.
Lalki teatralne tworzyła od niedawna, raczej w sekrecie. Wiedziała o tym Cressida, wiedziała ulubiona dwórka o imieniu Balbina, ale Isa raczej nie chwaliła się pozostałym krewnym. Podejmowała dopiero pierwsze próby, bawiła się nietypową formą sztuki, lecz tworzone przez nią egzemplarze niestety nie dorównywały tym z lalkarskich salonów w centrum Londynu. To taka drobna pasja, zrobiła zaledwie kilka takich marionetek, niekiedy sama wprawiała je w ruch i w samotności rozpoczynała mały, prywatny spektakl. Szukała tych nowych dróg, jakby zaczynała na poważnie uświadamiać sobie, że raczej zmuszona będzie do porzucenia nauki magii leczniczej. Nie chciała być jedynie damą, pragnęła działać.
– Cieszę się, że ci się podoba – powiedziała najpierw, obserwując, jak lady Travers ogląda marionetkę. Spostrzegawczy duch chyba wyłapał namiastkę zaskakującego niepokoju. Dlatego też Bella sięgnęła do dłoni kuzynki i lekko ścisnęła jej palce. – Czy coś cię niepokoi, droga kuzynko? – zapytała stroskana, a jej rozpalone oczy na moment przygasły. W oranżerii były same, gdzieś tylko kręciła się Balbina gotowa dolać im herbatki lub spełnić inną prośbę młodych arystokratek. Junona mogła ufać Belli. Być może niekiedy przerażała swym żywym usposobieniem, ale pozostawała bezgranicznie oddana słodkiej lady Travers. Szepty unoszące się ponad tym stolikiem pozostać miały między nimi. – Wyślij sowę, a obiecuję, że czym prędzej przybędę, aby cię wesprzeć – oznajmiła całkiem poważnie. Byłoby to posunięcie nader śmiałe, ale nikt nie musiał wiedzieć… odpowiednio dobrane argumenty, omówione wcześniej listownie szczegóły i być może uda im się zadziałać tak, aby krewni nie znaleźli sposobności dla posądzenia kuzynek o nieodpowiednie dla dam zagrywki. Jeśli tylko mogła wykorzystać Selwynową sztukę intrygi, aby komuś pomóc, to nie zamierzała się wahać.
Obietnica wspólnej wyprawy roznieciła uśmiech na bladoróżowych ustach Isabelli. Postanowiła wcale nie zakłócać wizji Junony. Przecież i z nią również któregoś dnia mogłaby udać się w podróż. Co prawda ich matki najpewniej umierałyby ze strachu, gdyby tylko jakimś cudem zgodziły się na tak odważny pomysł, ale samo kolorowanie tych fantazji sprawiłoby im wielką radość. – Och, nie jestem pewna, co skrywa Mathieu, jest bardzo tajemniczy i umyka moim pytaniom. Czy faktycznie tak mocno ciekawią go odległe krainy? Czy on zawsze tak milczy, Junono? Zapewne widywałaś go o wiele częściej… – mówiła z plątaniną dziwnych smutków i nadziei. Nie chciała wykorzystywać wiedzy Junony. Sama powinna zgłębiać osobowość przyszłego męża, lecz… nie mogła się powstrzymać
Potokami spływały informacje, kiedy Travers zaczęła mówić. Bella słuchała uważnie, próbując pojąć, jak miałoby to działać, ale nie znała się na smokach. Niedawno odwiedziła rezerwat Rosierów i obserwowała z bliska, jak on funkcjonował, ale smoka oglądała z bezpiecznej kryjówki. Doświadczenie to z pewnością było dla niej wyjątkowe. Niemniej w życiu nie pomyślałaby, że smocza ziemia potrafiłaby wzmocnić porost roślinności.
– To brzmi bardzo ciekawie, Junono! Powinnaś odwiedzić rezerwat i porozmawiać z Melisnade, pokazać jej artykuł. Jestem pewna, że Rosierowie wsparliby cię w tych badaniach. Spróbuj go opublikować i nie porzucaj tego tematu. Z chęcią dowiedziałabym się więcej o tych smoczych wpływach – mówiła szczerze oczarowana naukowym zacięciem Junony. Niemal natychmiast przed oczami stanęły jej możliwe działania, jakie mogła podjąć Travers, by rozwijać swoje badania w tym kierunku. Mathieu z pewnością wsparłby ją swoją wiedzą, a może nawet pozwolił na zbadanie tej gleby? Sama z zaintrygowaniem testowałaby smoczą ziemię na swoich roślinach. Przed młodziutką Traversówną otwierało się mnóstwo możliwości.
Gdy Isabella zaproponowała porzucenie tematu zaręczyn Juno kiwnęła głową w geście zgody. Przecież tyle jest ważniejszych kwestii do omówienia. Na podobne rozważania miał przyjść jeszcze czas.
Chciała wyrzucić z siebie wszystkie te smutne myśli, które krążył po jej głowie. Chciała się upewnić, że nie tylko ona wciąż czuję zaciskające się na nadgarstkach pęta. Może ta świadomość przyniosłaby jej ulgę, może sama możliwość podzielenia się swoimi obawami pozwoliłaby spojrzeć na świat w trochę jaśniejszych barwach. Zamiast potoku słów padły tylko trzy -Wszystko w porządku- ładnie ozdobione przyjaznym uśmiechem. Juno nie potrafiła kłamać, ale tym razem przy odrobinie dobrej woli można było uwierzyć w jej słowa. Nie chciała się zwierzać głównie ze względu na dobro kuzynki. Choć wszyscy dobrze wiedzieli, że zaręczyny jeszcze nie oznaczały ślubu to los Belli wydawał się w dużej mierze przesądzony. I choć Juno bardzo zależało na tym by jej droga kuzynka walczyła o swoje marzenia to jednocześnie nie chciała wprowadzać w jej życie nowej dawki niepewności i chaosu, jakie mogłyby wywołać słowa, które wciąż cisnęły się jej na usta. Juno bardzo powoli gromadziła w sobie odwagę by, jeśli zajdzie taka potrzeba spakować do walizki kilka cennych rzeczy, wsiąść na dowolny statek i nie oglądać się za siebie. W pewnym momencie odwzajemniła gest kuzynki chwytając za jej dłoń. - Nigdy nie wątpiłam w to, że mogę na ciebie liczyć moja droga i nie sądzę by to się kiedykolwiek zmieniło. - Może te słowa brzmiały odrobinę patetycznie ale przynajmniej były szczere.
Widząc uśmiech na twarzy kuzynki Juno poczuła, że miała jej nieme pozwolenie by móc snuć plany dotyczące ich wspólnej wyprawy. Na początku nie musi być nic dużego. Może jakaś pobliska wyspa by oswoić świat z myślą, że same dadzą sobie radę. Potem dalej i dalej aż opłyną cały świat. Mogą zabrać ze sobą Mathieu, trzeba było przyznać, że mężczyzna na statku czasem się przydaje. Słysząc pytanie dotyczące kuzyna Juno wyraźnie zesztywniała. Nie była pewna jak miała się zachować i ile może powiedzieć. Zresztą była chyba ostatnią osobą, która potrafiłaby wyjaśnić zawiłości ludzkiego charakteru. Przez dłuższą chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią. W końcu wybrała porównanie, które może nie było idealne ale jej zdaniem oddawało to co chciała powiedzieć. - Pod względem charakteru bliżej mu do mnie niż do ciebie. Pytania nic ci nie dadzą, musisz dać mu czas a sam ci wszystko powie - upiła łyk herbaty uważnie przyglądając się kuzynce - Wiem, że miałyśmy już o tym nie rozmawiać ale czy wy się znaliście przed zaręczynami?- spokojnie można było założyć, że znali swoje imiona ale Juno chciała wiedzieć czy choć raz zdążyli ze sobą dłużej porozmawiać przed wyrokiem seniorów. Informację, jakie przed chwilą dostała sugerowały, że nie.
Na bladej twarzy Traversówny pojawiły się spory rumieniec świadczący o zakłopotaniu. Słowa Belli sprawiły, że jej ego poczuło się miło połechtane jednak pozostała jeszcze jedna kwestia. - Wiesz, że za takie działania mogą się spotkać z dezaprobatą wielu osób - dezaprobata to bardzo delikatne słowo. - Prowadzenie badań na własny użytek to jedno ale publikowanie pod własnym nazwiskiem to zupełnie co innego. Zwłaszcza, że nie mówimy o tłumaczeniu run czy pisaniu kolejnej książki o historii magii. Ogień, szczątki, gleba czy skały to nie są tematy dla młodej damy- Mimo wcześniejszego skrępowania i obaw związanych z podzieleniem się problem teraz patrzyła kuzynce prosto w oczy. O Traversach mówi się, że są ludźmi czynu, ale ona nie była mężczyzną, które dumnie mógłby stawiać czoło światu. Tak naprawdę Juno chciała od Belli jednego, zgody na to by mogła spróbować opublikować artykuł pod innym nazwiskiem. Już wcześniej sama o tym myślała ale, ktoś musiał poprzeć ten pomysł a tylko Isabelli mogła w tej sprawie zaufać.
Chciała wyrzucić z siebie wszystkie te smutne myśli, które krążył po jej głowie. Chciała się upewnić, że nie tylko ona wciąż czuję zaciskające się na nadgarstkach pęta. Może ta świadomość przyniosłaby jej ulgę, może sama możliwość podzielenia się swoimi obawami pozwoliłaby spojrzeć na świat w trochę jaśniejszych barwach. Zamiast potoku słów padły tylko trzy -Wszystko w porządku- ładnie ozdobione przyjaznym uśmiechem. Juno nie potrafiła kłamać, ale tym razem przy odrobinie dobrej woli można było uwierzyć w jej słowa. Nie chciała się zwierzać głównie ze względu na dobro kuzynki. Choć wszyscy dobrze wiedzieli, że zaręczyny jeszcze nie oznaczały ślubu to los Belli wydawał się w dużej mierze przesądzony. I choć Juno bardzo zależało na tym by jej droga kuzynka walczyła o swoje marzenia to jednocześnie nie chciała wprowadzać w jej życie nowej dawki niepewności i chaosu, jakie mogłyby wywołać słowa, które wciąż cisnęły się jej na usta. Juno bardzo powoli gromadziła w sobie odwagę by, jeśli zajdzie taka potrzeba spakować do walizki kilka cennych rzeczy, wsiąść na dowolny statek i nie oglądać się za siebie. W pewnym momencie odwzajemniła gest kuzynki chwytając za jej dłoń. - Nigdy nie wątpiłam w to, że mogę na ciebie liczyć moja droga i nie sądzę by to się kiedykolwiek zmieniło. - Może te słowa brzmiały odrobinę patetycznie ale przynajmniej były szczere.
Widząc uśmiech na twarzy kuzynki Juno poczuła, że miała jej nieme pozwolenie by móc snuć plany dotyczące ich wspólnej wyprawy. Na początku nie musi być nic dużego. Może jakaś pobliska wyspa by oswoić świat z myślą, że same dadzą sobie radę. Potem dalej i dalej aż opłyną cały świat. Mogą zabrać ze sobą Mathieu, trzeba było przyznać, że mężczyzna na statku czasem się przydaje. Słysząc pytanie dotyczące kuzyna Juno wyraźnie zesztywniała. Nie była pewna jak miała się zachować i ile może powiedzieć. Zresztą była chyba ostatnią osobą, która potrafiłaby wyjaśnić zawiłości ludzkiego charakteru. Przez dłuższą chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią. W końcu wybrała porównanie, które może nie było idealne ale jej zdaniem oddawało to co chciała powiedzieć. - Pod względem charakteru bliżej mu do mnie niż do ciebie. Pytania nic ci nie dadzą, musisz dać mu czas a sam ci wszystko powie - upiła łyk herbaty uważnie przyglądając się kuzynce - Wiem, że miałyśmy już o tym nie rozmawiać ale czy wy się znaliście przed zaręczynami?- spokojnie można było założyć, że znali swoje imiona ale Juno chciała wiedzieć czy choć raz zdążyli ze sobą dłużej porozmawiać przed wyrokiem seniorów. Informację, jakie przed chwilą dostała sugerowały, że nie.
Na bladej twarzy Traversówny pojawiły się spory rumieniec świadczący o zakłopotaniu. Słowa Belli sprawiły, że jej ego poczuło się miło połechtane jednak pozostała jeszcze jedna kwestia. - Wiesz, że za takie działania mogą się spotkać z dezaprobatą wielu osób - dezaprobata to bardzo delikatne słowo. - Prowadzenie badań na własny użytek to jedno ale publikowanie pod własnym nazwiskiem to zupełnie co innego. Zwłaszcza, że nie mówimy o tłumaczeniu run czy pisaniu kolejnej książki o historii magii. Ogień, szczątki, gleba czy skały to nie są tematy dla młodej damy- Mimo wcześniejszego skrępowania i obaw związanych z podzieleniem się problem teraz patrzyła kuzynce prosto w oczy. O Traversach mówi się, że są ludźmi czynu, ale ona nie była mężczyzną, które dumnie mógłby stawiać czoło światu. Tak naprawdę Juno chciała od Belli jednego, zgody na to by mogła spróbować opublikować artykuł pod innym nazwiskiem. Już wcześniej sama o tym myślała ale, ktoś musiał poprzeć ten pomysł a tylko Isabelli mogła w tej sprawie zaufać.
Junona Travers
Zawód : geograf, podróżnik teoretyczny, naukowiec
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Samotność ma swoje przywileje; w samotności można robić to, na co ma się ochotę.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Może gdyby się nie znały i gdyby Bella nie nosiła na piersi broszy salamandry – może wtedy staranne kłamstwo kuzynki przyjęłaby ze spokojem, bez najmniejszego cienia wątpliwości. Na próżno jednak jej starania, kiedy próbowała mierzyć się z przedstawicielką rodu największych intrygantów w dziejach. To nieskuteczna zasłona i tylko od Isy zależało, jak zareaguje na te niepokojące ślady. Junona wiodła życie szlachetnej damy, a już samo to dostarczało zbyt wielu udręk, o ile nie czuło się w sobie ducha prawdziwego salonowego lwa. A nawet jeśli się czuło, bo Isabella rozkwitała między ludźmi, to i tak życie damy wiązało się ze obowiązkami cisnącymi równie mocno, jak ten gorset, w którym zamykano ich płuca. Umiejętność rozróżnienia tych zwyczajnych trosk od głębszych wymagała jednak czegoś więcej niż tylko wyczucia pulsującej alarmową czerwienią nieprawdy. Empatia. Travers dała znak, że nie jest to nic, o czym teraz pragnęła rozmawiać. Nader badawczy wzrok Belli chciał zdradzić lady Juno, że wie, że wcale nie jest w porządku. Postanowiła jednak tym razem nie podejmować tematu, chociaż troszczyła się o nią jak o wielką przyjaciółkę. Zamiast tego sięgnęła po jej dłoń i objęła ją w motylim dotyku, czułym i niezbyt mocnym. Gdy później padły wdzięczne słowa, uśmiechnęła się do niej również, domyślając się, jak trudno jej było czasami przetrwać w tym sztucznym, wymagającym życiu, jakie wiodły. Tym bardziej jej.
– Czasami dobrze wycelowane słówko potrafi uderzyć w odpowiedni punkt i zmienić więcej, niż mogłabyś sobie wyobrazić – odpowiedziała, próbując wzbudzić w niej ten miękki płomień wiary. Miała ochotę zapytać żartobliwie, czy przypadkiem Junona nie przysypiała, gdy guwernantki uczyły ją sztuki umiejętnej konwersacji, ale zamiast tego nieco obronnie ścisnęła ustka i napiła się herbatki. Nie wiedziała przecież o niej aż tak wiele.
Nie chciała wpędzić Travers w zakłopotanie, ale wkradły się do jej duszy emocje, które nijak nie umiały współpracować. Bardzo przeżywała całą sprawę z zaręczynami i czyniła wszystko, aby tylko ich relacjach rozwijała się – zaledwie w krokach powolnych i niebyt wymagających, bo przecież taką wolę wyraził na balu. Niemniej już teraz wiedziała, że jest to ciężki charakter, tak różny od niej. Gasił tańczące w niej iskry zamiast je wzburzać. Przez to wszystko czasami bywała zasmucona po wspólnych spotkaniach, ale nie umiałaby się nikomu do tego przyznać. Dążyła do nieustannego podgrzewania własnego entuzjazmu, inaczej zwiędłaby. Był… inny i wciąż nie nauczyła się, jak z nim postępować. Czasami wydawało jej się, że w ogóle nie miał ochoty z nią przebywać. Jako lord o przykładnych manierach nigdy nie przyznałby się do tego, ale Isabella z każdym kolejnym spotkaniem uczyła się go bardziej. Świeżość tej sprawy pozwalała jej jednak zaufać swojemu optymistycznemu duchowi i nie wybiegać zbyt daleko w swych rozważaniach. Prosił o czas, czasu mieli wiele, ślub najpewniej dopiero za kilka miesięcy. Dała sobie wiec te tygodnie, aby móc rozszyfrować jego zagadkę. – A wiesz, że dokładnie to samo mi powiedział? Czy to znak, że jemu jest jeszcze trudniej niż mnie? Byłam pewna, że… wybrał sobie mnie, że nikt mu nie narzucił Isabelli – mówiła, odważnie dzieląc się swoimi sekretnymi myślami. Junona miała rację. – Ty najlepiej ze wszystkich widzisz, jak bardzo obydwoje się różnimy. Poznaliśmy się w listopadzie. Ja… – Zrobiła pauzę, jakby próbowała zbudować napięcie. – Wylałam na niego gorącą herbatę w kawiarni w Londynie. A wiesz, był taki miły i prawdziwy wtedy… – kontynuowała. Powinna jeszcze dopowiedzieć, że całkiem inny od obrazu, którym raczył ją dziś. Nie znała jednak szczegółów relacji Rosiera z lady Travers. – I nawet dużo mówił. Och, potrafi być czarujący – Westchnęła jak ta rozkochana dziewczynka. Szkoda tylko, że na balu objawił dystans, z którym Isabella nie do końca umiała sobie poradzić.
Rozterki kuzynki nie zaskakiwały jej. Przecież kto mógłby lepiej zrozumieć jedną damę z naukowym zacięciem od drugiej, która czuje dokładnie to samo? Gniewny wzrok krewnych potrafił zgasić każdą rozkwitającą pasję. Isabella wiedział to dobrze. – Pseudonim, Junono. Nasze drogi są bardzo poplątane. My nie możemy rozwijać się tak po prostu. Pomyśl, mogłabym teraz odbywać staż uzdrowicielski w Mungu, a zamiast tego do Beaulieu przybywa mistrz profesji i uczy mnie, a leczyć mogę tylko własne zadrapania… – powiedziała, dopiero po fakcie orientując się, że te wizje nie były kolorowe. – A długi czas walczyłam o to, bym w ogóle mogła się uczyć leczenia. Udało się. Z pisaniem jest łatwiej. Przyjmij jakieś tajemnicze nazwisko, pisz w cieniu. Nikt nie powinien zabronić ci jednak rozwijać takiej wiedzy, kochana Junono. Jeśli chcesz, mogłybyśmy się gdzieś wybrać wspólnie. Nikt też nie musi wiedzieć, że chciałabyś wykorzystać pozyskane informacje do artykułu. Spróbuj. Czy udało ci się nawiązać kontakt z jakimś dziennikarzem? – zapytała w końcu, to ważna kwestia. Żyły w czasach niepewnych, wielu dziennikarzy kryło się pod przydomkami, gazety zamykano, treści stawały się polityczną grą. Bella nie znała się na tym, nie była też pewna, czy to dobry czas dla naukowych treści. Nigdy jednak nie gubiła nadziei.
– Czasami dobrze wycelowane słówko potrafi uderzyć w odpowiedni punkt i zmienić więcej, niż mogłabyś sobie wyobrazić – odpowiedziała, próbując wzbudzić w niej ten miękki płomień wiary. Miała ochotę zapytać żartobliwie, czy przypadkiem Junona nie przysypiała, gdy guwernantki uczyły ją sztuki umiejętnej konwersacji, ale zamiast tego nieco obronnie ścisnęła ustka i napiła się herbatki. Nie wiedziała przecież o niej aż tak wiele.
Nie chciała wpędzić Travers w zakłopotanie, ale wkradły się do jej duszy emocje, które nijak nie umiały współpracować. Bardzo przeżywała całą sprawę z zaręczynami i czyniła wszystko, aby tylko ich relacjach rozwijała się – zaledwie w krokach powolnych i niebyt wymagających, bo przecież taką wolę wyraził na balu. Niemniej już teraz wiedziała, że jest to ciężki charakter, tak różny od niej. Gasił tańczące w niej iskry zamiast je wzburzać. Przez to wszystko czasami bywała zasmucona po wspólnych spotkaniach, ale nie umiałaby się nikomu do tego przyznać. Dążyła do nieustannego podgrzewania własnego entuzjazmu, inaczej zwiędłaby. Był… inny i wciąż nie nauczyła się, jak z nim postępować. Czasami wydawało jej się, że w ogóle nie miał ochoty z nią przebywać. Jako lord o przykładnych manierach nigdy nie przyznałby się do tego, ale Isabella z każdym kolejnym spotkaniem uczyła się go bardziej. Świeżość tej sprawy pozwalała jej jednak zaufać swojemu optymistycznemu duchowi i nie wybiegać zbyt daleko w swych rozważaniach. Prosił o czas, czasu mieli wiele, ślub najpewniej dopiero za kilka miesięcy. Dała sobie wiec te tygodnie, aby móc rozszyfrować jego zagadkę. – A wiesz, że dokładnie to samo mi powiedział? Czy to znak, że jemu jest jeszcze trudniej niż mnie? Byłam pewna, że… wybrał sobie mnie, że nikt mu nie narzucił Isabelli – mówiła, odważnie dzieląc się swoimi sekretnymi myślami. Junona miała rację. – Ty najlepiej ze wszystkich widzisz, jak bardzo obydwoje się różnimy. Poznaliśmy się w listopadzie. Ja… – Zrobiła pauzę, jakby próbowała zbudować napięcie. – Wylałam na niego gorącą herbatę w kawiarni w Londynie. A wiesz, był taki miły i prawdziwy wtedy… – kontynuowała. Powinna jeszcze dopowiedzieć, że całkiem inny od obrazu, którym raczył ją dziś. Nie znała jednak szczegółów relacji Rosiera z lady Travers. – I nawet dużo mówił. Och, potrafi być czarujący – Westchnęła jak ta rozkochana dziewczynka. Szkoda tylko, że na balu objawił dystans, z którym Isabella nie do końca umiała sobie poradzić.
Rozterki kuzynki nie zaskakiwały jej. Przecież kto mógłby lepiej zrozumieć jedną damę z naukowym zacięciem od drugiej, która czuje dokładnie to samo? Gniewny wzrok krewnych potrafił zgasić każdą rozkwitającą pasję. Isabella wiedział to dobrze. – Pseudonim, Junono. Nasze drogi są bardzo poplątane. My nie możemy rozwijać się tak po prostu. Pomyśl, mogłabym teraz odbywać staż uzdrowicielski w Mungu, a zamiast tego do Beaulieu przybywa mistrz profesji i uczy mnie, a leczyć mogę tylko własne zadrapania… – powiedziała, dopiero po fakcie orientując się, że te wizje nie były kolorowe. – A długi czas walczyłam o to, bym w ogóle mogła się uczyć leczenia. Udało się. Z pisaniem jest łatwiej. Przyjmij jakieś tajemnicze nazwisko, pisz w cieniu. Nikt nie powinien zabronić ci jednak rozwijać takiej wiedzy, kochana Junono. Jeśli chcesz, mogłybyśmy się gdzieś wybrać wspólnie. Nikt też nie musi wiedzieć, że chciałabyś wykorzystać pozyskane informacje do artykułu. Spróbuj. Czy udało ci się nawiązać kontakt z jakimś dziennikarzem? – zapytała w końcu, to ważna kwestia. Żyły w czasach niepewnych, wielu dziennikarzy kryło się pod przydomkami, gazety zamykano, treści stawały się polityczną grą. Bella nie znała się na tym, nie była też pewna, czy to dobry czas dla naukowych treści. Nigdy jednak nie gubiła nadziei.
Bladą twarz lady Travers oszpeciło coś, co bez problemu można było zidentyfikować, jako ironiczny uśmiech. - Ludzkie są zbyt skomplikowani by móc ich zrozumieć a jednocześnie są na tyle banalni by nie mieć ochoty nawet próbować. Mogę być wodą, mogę być sztormem ale nigdy nie będę salamandrą- sama wydawała się zaskoczona tą poetycką nutą, która wkradła się w jej słowa. Musiała przeczytać kiedyś podobne sformułowanie a teraz wyciągnęła je z odmętów pamięci. Gdy była dzieckiem wysunęła teorię, dlaczego tak źle radzi sobie w kontaktach z ludźmi, połączenie ognia i wody daję parę wodną. Jaką siłę oddziaływania może mieć para? Oczywiście ta teoria upadła, gdy próbowała podpiąć pod nią swoje rodzeństwo, ale i na to znalazła wytłumaczenie. Sedno leżało w proporcji krwi. Ale skoro nie była Traversem ani Selwynem to, kim właściwie była? Może lepiej się nie zastanawiać.
Juno nie miała, stu procentowej pewności ale wydawało jej się, że te wszystkie emocje, które niewątpliwie wyrażała twarz Belli świadczą o zakochaniu lub zauroczeniu. Sama panna Travers nigdy nie doświadczyła podobnych uczuć, ale dostrzegała objawy podobne do tych, o których czytała w książkach. Lata doświadczenia polegająca na spędzanie czasu w towarzystwie Selwynów nauczyły ją, że często trzeba uważać na to, co mówią lub robią, ale nie sądziłaby Bella ją oszukiwała. Mogła jedynie źle interpretować sygnały, co zresztą w przeszłości zdarzyło się nie raz. To, że niemal powtórzył słowa lorda Rosiera nie było niczym nadzwyczajnym. Nie chodziło tylko o to, że znała na tyle swojego kuzyna, ale również o pewne charakterystyczne cechy całej arystokracji. Tylko sporadyczne przypadki szlachetnie urodzonych mężczyzn wymykały się stereotypowi mrocznego i ponurego rycerza w czarnej zbroi. W tej kwestii rody powszechnie uznawane, za pro mugolskie nie stanowiły wyjątku. Wydaje się, że ten sposób bycia można było porównać do anemii szerzącej się mugolskich rodzinach królewskich w całej Europie. Nikt do końca nie wie gdzie był jej początek, ale stała się zjawiskiem nieodłącznie kojarzonym z monarchią. To samo tyczyło się młodych lordów i ich tajemniczości. Oczywiście znów można założyć, że w swoich wnioskach Juno wybiegła za daleko i pomijając istotne szczegóły stworzyła błędne teorie. Jednak im dłużej żyła na tym świecie tym mocniej utwierdzała się w przekonaniu, że ma rację. Nie odpowiedziała na pytanie kuzynki pozwalając jej dokończyć opowieść o herbacie. W końcu nie mogła się powstrzymać od lekkiego uśmiechu i opierając brodę na łokciu mruknęła pod nosem - Podobno Rosierowie już tak mają.- W końcu jednak zmusiła się do większej powagi.- Bez względu na to czy to był jego wybór czy nie na pewno nie jest mu łatwo. Wbrew pozorom to dla niego równie duża zmiana jak dla ciebie. - w pewnym momencie wzruszyła lekko ramionami. - Tak mi się przynajmniej wydaje. Obie dobrze wiemy, że jestem ostatnią osobą, która potrafiłaby wytłumaczyć ludzkie zachowania - zbagatelizowała własne słowa zdając sobie sprawę, że mówi o rzeczach o których tak naprawdę nie miała pojęcia.
Słuchając słów kuzynki w Juno rozkwitły nowe pokłady nadziei. Podskórnie czuła, że tworzy się pomiędzy nimi kolejna nić porozumienia. Już po raz kolejny zaskoczyły ją własne emocje, ale świadomość, że ktoś przeżywa podobne problemy przyniosła jej dziwną ulgę. Kiwnęła głową w geście zgody. Tak, pseudonim był najlepszym rozwiązaniem. Póki trzymała się cieni nikt nie miał prawa mieć do niej pretensji. Jeśli Juno była w czymś naprawdę dobra to właśnie w ukrywaniu się.- Nie, jeszcze z nikim na ten temat nie rozmawiałam…bałam się - przyznała całkiem szczerze. Jednak gdy padły te słowa poczuła niesmak do samej siebie. - Od tego trzeba zacząć - kiwnęła głową tworząc w myślach plan działania.- Co złego mogą mi zrobić za jeden głupi artykuł- mówiła już bardziej do siebie niż do kuzynki. Przez chwilę milczała a jej wzrok błądził po całym pokoju. W końcu zdała sobie sprawę, że nie jest przecież we własnej komnacie i wróciła na ziemię - Co ja bym bez ciebie zrobiła? - w jej głosie było słychać wyraźną wdzięczność a w błękitnych oczach zapłonęły iskierki świadczące o wyraźnym pobudzeniu.
Juno nie miała, stu procentowej pewności ale wydawało jej się, że te wszystkie emocje, które niewątpliwie wyrażała twarz Belli świadczą o zakochaniu lub zauroczeniu. Sama panna Travers nigdy nie doświadczyła podobnych uczuć, ale dostrzegała objawy podobne do tych, o których czytała w książkach. Lata doświadczenia polegająca na spędzanie czasu w towarzystwie Selwynów nauczyły ją, że często trzeba uważać na to, co mówią lub robią, ale nie sądziłaby Bella ją oszukiwała. Mogła jedynie źle interpretować sygnały, co zresztą w przeszłości zdarzyło się nie raz. To, że niemal powtórzył słowa lorda Rosiera nie było niczym nadzwyczajnym. Nie chodziło tylko o to, że znała na tyle swojego kuzyna, ale również o pewne charakterystyczne cechy całej arystokracji. Tylko sporadyczne przypadki szlachetnie urodzonych mężczyzn wymykały się stereotypowi mrocznego i ponurego rycerza w czarnej zbroi. W tej kwestii rody powszechnie uznawane, za pro mugolskie nie stanowiły wyjątku. Wydaje się, że ten sposób bycia można było porównać do anemii szerzącej się mugolskich rodzinach królewskich w całej Europie. Nikt do końca nie wie gdzie był jej początek, ale stała się zjawiskiem nieodłącznie kojarzonym z monarchią. To samo tyczyło się młodych lordów i ich tajemniczości. Oczywiście znów można założyć, że w swoich wnioskach Juno wybiegła za daleko i pomijając istotne szczegóły stworzyła błędne teorie. Jednak im dłużej żyła na tym świecie tym mocniej utwierdzała się w przekonaniu, że ma rację. Nie odpowiedziała na pytanie kuzynki pozwalając jej dokończyć opowieść o herbacie. W końcu nie mogła się powstrzymać od lekkiego uśmiechu i opierając brodę na łokciu mruknęła pod nosem - Podobno Rosierowie już tak mają.- W końcu jednak zmusiła się do większej powagi.- Bez względu na to czy to był jego wybór czy nie na pewno nie jest mu łatwo. Wbrew pozorom to dla niego równie duża zmiana jak dla ciebie. - w pewnym momencie wzruszyła lekko ramionami. - Tak mi się przynajmniej wydaje. Obie dobrze wiemy, że jestem ostatnią osobą, która potrafiłaby wytłumaczyć ludzkie zachowania - zbagatelizowała własne słowa zdając sobie sprawę, że mówi o rzeczach o których tak naprawdę nie miała pojęcia.
Słuchając słów kuzynki w Juno rozkwitły nowe pokłady nadziei. Podskórnie czuła, że tworzy się pomiędzy nimi kolejna nić porozumienia. Już po raz kolejny zaskoczyły ją własne emocje, ale świadomość, że ktoś przeżywa podobne problemy przyniosła jej dziwną ulgę. Kiwnęła głową w geście zgody. Tak, pseudonim był najlepszym rozwiązaniem. Póki trzymała się cieni nikt nie miał prawa mieć do niej pretensji. Jeśli Juno była w czymś naprawdę dobra to właśnie w ukrywaniu się.- Nie, jeszcze z nikim na ten temat nie rozmawiałam…bałam się - przyznała całkiem szczerze. Jednak gdy padły te słowa poczuła niesmak do samej siebie. - Od tego trzeba zacząć - kiwnęła głową tworząc w myślach plan działania.- Co złego mogą mi zrobić za jeden głupi artykuł- mówiła już bardziej do siebie niż do kuzynki. Przez chwilę milczała a jej wzrok błądził po całym pokoju. W końcu zdała sobie sprawę, że nie jest przecież we własnej komnacie i wróciła na ziemię - Co ja bym bez ciebie zrobiła? - w jej głosie było słychać wyraźną wdzięczność a w błękitnych oczach zapłonęły iskierki świadczące o wyraźnym pobudzeniu.
Junona Travers
Zawód : geograf, podróżnik teoretyczny, naukowiec
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Samotność ma swoje przywileje; w samotności można robić to, na co ma się ochotę.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Niebanalne porównanie lady Travers skłoniło Bellę do refleksji. Chyba nie zaskoczyło jej ono nawet tak jak samą mówczynię, ale z pewnością doprowadziło do wyraźnej, kolorowej wariacji rysującej się w wyobraźni. Trwali jako osobne dusze, wyjątkowe i piękne indywidualności, a jednak ubierane nieustannie w tradycje, w ścisłe motywy. Doprowadzało to do tego, że wkrótce właśnie nimi się stawali. Nie było mowy o przybraniu obcej barwy, o wyznaczaniu własnych szlaków, choć tego przecież miał prawo domagać się od losu każdy człowiek. Nie byli jednak nigdy jednostkami. Szczególnie one, błyszczące w wymyślnych strojach jak największe klejnoty rodowe nigdy nie dostaną szansy na zmierzenie się z nieswoim żywiołem. Szansy na poczucie go w sobie – chyba że miał być mocą i obyczajem splecionym z familią, która brała je pod swoją opiekę. Zabarwione płynnym, barwnym słówkiem myśli Junony potwierdzały prawdy nieobce i Belli. Nie zamierzała wzbudzać w niej iskier. Sama też nie czuła w sobie wpływu Fawleyów.
– Woda rzadko łączy się z ogniem. Jesteś wyjątkowa – zauważyła ze szczerym uśmiechem. Rzadko nie oznaczało, że nigdy. Te dwa skrajne żywioły wspólnie doprowadzić mogły w fantazjach Isy do wielkiego kataklizmu lub też połączone stawały się zaklęciem niemożliwym do pokonania. Czy i to można był powiedzieć o rodzicach Junony? Przecież lady Travers trwała jako owoc tego zderzenia. Isa nigdy nie pomyślałaby, że cokolwiek mogło być z nią nie tak. Wręcz przeciwnie – zawsze chętnie wracała do tych przyjemnie kołyszących fal. – Nie musisz być salamandrą, masz mnie. Będę twoim płomieniem. Tylko mnie nie gaś – odparła odrobinę już żartobliwie. Ten tak symboliczny dyskurs bardzo jej przypadł do gustu. Powinny jednak zejść na ziemię, zanim beznadziejnie się zaplątają w te teorie. Bo i takie ryzyko przecież istniało.
Wiele nastrojów można było odegrać, po wielu emocjach można było błądzić, nie potrafiąc prawdziwie ich zinterpretować samemu. Czasami czyjejś spojrzenie wyłapywało drogę do rozwikłania tej zagadki. Trudno jednak nie ulec pokusie, nie zawierzyć lękom, że oto te odsłaniane postawy są jedynie taktyką świadomego czarowania. Tego przecież uczyły je matki, więc i dlaczego nie mieliby korzystać z tego lordowie? Niekoniecznie jednak w tak pozornie otwarty i uroczy sposób, jak robiły to damy – mogli przyjmować zupełnie kontrastowe wzorce. Nie wiedziała, co myśleć o Mathieu, dlatego tak pomocne jej było te kilka słów od Junony, która pozostawała serdeczna i oswojona z obojgiem. – Junono, to mężczyźni. Sama wiesz, że im… im zawsze jest łatwiej – Westchnęła, pozwalając, by między te sylaby zakradła się nuta niebezpiecznej, obco chłodnej nostalgii. Nakładali na nie ograniczenia i chociaż dbali o nie, zapewniali bezpieczeństwo i wszelkie inne niezbędności, to wciąż czuła ciężar związany z dużo większymi możliwościami tej płci. Stwierdzenie Belli, choć podgrzane zarzutem, nie próbowało jednak wzniecać pożaru. Splatało się jedynie z myślami wyjawionymi przez kuzynkę. Być może Isa myliła się, nawiązując do zupełnie innej kwestii. – Mathieu może o wiele więcej, obawiam się, że przeżywa to wszystko całkiem inaczej i… – Zastygła, jakby doznała nagłego olśnienia. – Och, oczywiście, że przeżywa inaczej. Nie znam go zbyt dobrze, a jednak czuje, że targają nim całkiem różne namiętności – stwierdziła, przypominając sobie chociażby to, jak mocno dystansował się do uroków sylwestrowego labiryntu, podczas gdy Bella trwała żywo zainteresowana tym pięknem. Wyłapane błahostki mogły przyjść z pomocą, kiedy próbowała mierzyć się z dużo większą tajemnicą. Dopowiedzenie kuzynki rozproszyło jednak jej zbyt żywe rozważania. Nie powinna chyba aż tak głośno i otwarcie się tym dzielić. W dodatku mogła tym wymęczyć, a już na pewno znudzić, biedną Junonę. – Wybacz mi te wszystkie porozplątywane zawiłości, kochana Juno. Nie chciałabym cię nimi przytłaczać. Mathieu i ja z pewnością potrzebujemy czasu. Któregoś dnia nam się uda. Pragnę w to wierzyć – odpowiedziała, szczerze pokładając nadzieję we własnych rozważaniach.
Mimo różnych temperamentów dotykały ich podobne troski. O wielu z nich nie wypadało mówić, ale Bella zbyt często zapominała o nieprzekraczalnych granicach, wyciągając tym samym usłużną dłoń do nieco przestraszonej kuzynki. Miały prawo się bać, miały prawo mieć wątpliwości, ale bez podjęcia choćby skromnych prób, nic się nie wydarzy. – Nie musisz się spieszyć, to wiesz. Spróbuj powoli, zbadaj to otoczenie, a może odnajdziesz duszę, która zdoła ci pomóc, ale bądź ostrożna, proszę – mówiła, kiwając na koniec lekko głową. Wolałaby, gdyby Junona przez to wszystko nie padła w żadną pułapkę. Coraz więcej mroku ogarniało ich kraj, łatwo było zniknąć, szczególnie że to, co mogłaby zrobić, wiązało się z pewnymi zakazami. Liczyła jednak, że mimo wszystko w jakimś ułamku pozostawała salamandrą. Przemilczała to puszczone wolno pytanie z chyba nazbyt wyraźnie zaciśniętymi ustami. Krewni bywali podli, potrafili krzywdzić bardziej od obcych. Potrafili ucinać drogi marzeń. Wiedziała o tym aż za dobrze. Wdzięczność kuzynki, Isabella przyjęła pełna pogody, dziwnie roztopiona z tamtej niepewności. – Pamiętaj, że możesz do mnie pisać. Nawet musisz! Chciałabym wszystko wiedzieć. I pomogę, jeśli tylko uznasz, że jestem ci potrzebna – zaoferowała się natychmiast. Przecież ogień i woda razem mogły pokonać wszelką przeszkodę. Czy Junona to wiedziała?
Ważne słowa padły, pewne rozterki i tajemnice ujrzały światło dnia. Więzi zaciskały się mocniej, wzmacniając je obydwie. Po utracie przyjaźni Uny jak nigdy potrzebowała mieć przy sobie pokrewne dusze. Nie jednak wyłącznie dla własnego pocieszenia. Równie mocno pragnęła trwać przy Junonie i być wsparciem dla jej pięknego i wcale nie tak odrealnionego marzenia. Kontynuowały herbatkę, a wkrótce później Isabella opowiedziała kuzynce o niektórych egzotycznych okazach, jakie hodowała tutaj w bezpiecznej oranżerii.
zt
– Woda rzadko łączy się z ogniem. Jesteś wyjątkowa – zauważyła ze szczerym uśmiechem. Rzadko nie oznaczało, że nigdy. Te dwa skrajne żywioły wspólnie doprowadzić mogły w fantazjach Isy do wielkiego kataklizmu lub też połączone stawały się zaklęciem niemożliwym do pokonania. Czy i to można był powiedzieć o rodzicach Junony? Przecież lady Travers trwała jako owoc tego zderzenia. Isa nigdy nie pomyślałaby, że cokolwiek mogło być z nią nie tak. Wręcz przeciwnie – zawsze chętnie wracała do tych przyjemnie kołyszących fal. – Nie musisz być salamandrą, masz mnie. Będę twoim płomieniem. Tylko mnie nie gaś – odparła odrobinę już żartobliwie. Ten tak symboliczny dyskurs bardzo jej przypadł do gustu. Powinny jednak zejść na ziemię, zanim beznadziejnie się zaplątają w te teorie. Bo i takie ryzyko przecież istniało.
Wiele nastrojów można było odegrać, po wielu emocjach można było błądzić, nie potrafiąc prawdziwie ich zinterpretować samemu. Czasami czyjejś spojrzenie wyłapywało drogę do rozwikłania tej zagadki. Trudno jednak nie ulec pokusie, nie zawierzyć lękom, że oto te odsłaniane postawy są jedynie taktyką świadomego czarowania. Tego przecież uczyły je matki, więc i dlaczego nie mieliby korzystać z tego lordowie? Niekoniecznie jednak w tak pozornie otwarty i uroczy sposób, jak robiły to damy – mogli przyjmować zupełnie kontrastowe wzorce. Nie wiedziała, co myśleć o Mathieu, dlatego tak pomocne jej było te kilka słów od Junony, która pozostawała serdeczna i oswojona z obojgiem. – Junono, to mężczyźni. Sama wiesz, że im… im zawsze jest łatwiej – Westchnęła, pozwalając, by między te sylaby zakradła się nuta niebezpiecznej, obco chłodnej nostalgii. Nakładali na nie ograniczenia i chociaż dbali o nie, zapewniali bezpieczeństwo i wszelkie inne niezbędności, to wciąż czuła ciężar związany z dużo większymi możliwościami tej płci. Stwierdzenie Belli, choć podgrzane zarzutem, nie próbowało jednak wzniecać pożaru. Splatało się jedynie z myślami wyjawionymi przez kuzynkę. Być może Isa myliła się, nawiązując do zupełnie innej kwestii. – Mathieu może o wiele więcej, obawiam się, że przeżywa to wszystko całkiem inaczej i… – Zastygła, jakby doznała nagłego olśnienia. – Och, oczywiście, że przeżywa inaczej. Nie znam go zbyt dobrze, a jednak czuje, że targają nim całkiem różne namiętności – stwierdziła, przypominając sobie chociażby to, jak mocno dystansował się do uroków sylwestrowego labiryntu, podczas gdy Bella trwała żywo zainteresowana tym pięknem. Wyłapane błahostki mogły przyjść z pomocą, kiedy próbowała mierzyć się z dużo większą tajemnicą. Dopowiedzenie kuzynki rozproszyło jednak jej zbyt żywe rozważania. Nie powinna chyba aż tak głośno i otwarcie się tym dzielić. W dodatku mogła tym wymęczyć, a już na pewno znudzić, biedną Junonę. – Wybacz mi te wszystkie porozplątywane zawiłości, kochana Juno. Nie chciałabym cię nimi przytłaczać. Mathieu i ja z pewnością potrzebujemy czasu. Któregoś dnia nam się uda. Pragnę w to wierzyć – odpowiedziała, szczerze pokładając nadzieję we własnych rozważaniach.
Mimo różnych temperamentów dotykały ich podobne troski. O wielu z nich nie wypadało mówić, ale Bella zbyt często zapominała o nieprzekraczalnych granicach, wyciągając tym samym usłużną dłoń do nieco przestraszonej kuzynki. Miały prawo się bać, miały prawo mieć wątpliwości, ale bez podjęcia choćby skromnych prób, nic się nie wydarzy. – Nie musisz się spieszyć, to wiesz. Spróbuj powoli, zbadaj to otoczenie, a może odnajdziesz duszę, która zdoła ci pomóc, ale bądź ostrożna, proszę – mówiła, kiwając na koniec lekko głową. Wolałaby, gdyby Junona przez to wszystko nie padła w żadną pułapkę. Coraz więcej mroku ogarniało ich kraj, łatwo było zniknąć, szczególnie że to, co mogłaby zrobić, wiązało się z pewnymi zakazami. Liczyła jednak, że mimo wszystko w jakimś ułamku pozostawała salamandrą. Przemilczała to puszczone wolno pytanie z chyba nazbyt wyraźnie zaciśniętymi ustami. Krewni bywali podli, potrafili krzywdzić bardziej od obcych. Potrafili ucinać drogi marzeń. Wiedziała o tym aż za dobrze. Wdzięczność kuzynki, Isabella przyjęła pełna pogody, dziwnie roztopiona z tamtej niepewności. – Pamiętaj, że możesz do mnie pisać. Nawet musisz! Chciałabym wszystko wiedzieć. I pomogę, jeśli tylko uznasz, że jestem ci potrzebna – zaoferowała się natychmiast. Przecież ogień i woda razem mogły pokonać wszelką przeszkodę. Czy Junona to wiedziała?
Ważne słowa padły, pewne rozterki i tajemnice ujrzały światło dnia. Więzi zaciskały się mocniej, wzmacniając je obydwie. Po utracie przyjaźni Uny jak nigdy potrzebowała mieć przy sobie pokrewne dusze. Nie jednak wyłącznie dla własnego pocieszenia. Równie mocno pragnęła trwać przy Junonie i być wsparciem dla jej pięknego i wcale nie tak odrealnionego marzenia. Kontynuowały herbatkę, a wkrótce później Isabella opowiedziała kuzynce o niektórych egzotycznych okazach, jakie hodowała tutaj w bezpiecznej oranżerii.
zt
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Oranżeria
Szybka odpowiedź